Palmer Diana - Specjalista od miłości
Szczegóły |
Tytuł |
Palmer Diana - Specjalista od miłości |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Palmer Diana - Specjalista od miłości PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Palmer Diana - Specjalista od miłości PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Palmer Diana - Specjalista od miłości - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
DIANA PALMER
SPECJALISTA OD MIŁOŚCI
Strona 2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Z trudem tłumiąc śmiech Amelia Glenn wysiadła z windy na czternastym piętrze
chicagowskiego biurowca i szczelniej zacisnęła poły beżowego płaszcza. Gdyby tylko mogli
ją teraz zobaczyć znajomi z pracy! Nareszcie jakieś urozmaicenie po biurowej nudzie w
firmie handlującej urządzeniami dla rolnictwa. Doprawdy, przyjaciółka mogłaby ją częściej
prosić o takie przysługi.
Lśniące bransolety zadzwoniły tak głośno na przegubach jej rąk, że wywołało to
zainteresowanie dwóch spieszących do windy biznesmenów. Ciekawe, jak zareagowaliby,
gdyby nagle rozchyliła płaszcz... Maszerowała korytarzem, szukając drzwi z numerem 1411,
kryjących siedzibę biura, do którego miała dostarczyć specjalne przesłanie. Najlepiej
zrobiłaby to Kerrie, lecz ta zachorowała i ich wspólna przyjaciółka, Marla Sayers, poprosiła o
przysługę właśnie ją, Amy. Nie było to nic nadzwyczajnego, po prostu chłopak Marli chciał
zrobić kawał swojemu szefowi i wszyscy zgodnie uznali, że tylko Amelia ze swoją wspaniałą
figurą może godnie zastąpić Kerrie. Rzeczywiście, zgrabna i opalona Amy mogłaby nawet w
środku zimy reklamować kostiumy plażowe. Kiedy szła tanecznym krokiem, z długimi
włosami spływającymi ciemną falą na ramiona, jasnymi oczami w oprawie ciemnych rzęs,
patrzącymi z twarzy o klasycznych rysach, z łatwością można by ją wziąć za świeżo rozkwitłą
nastolatkę. Przekraczając próg biura ze zdziwieniem stwierdziła, że nie ma w nim nikogo.
Widocznie sekretarka poszła na lunch, pomyślała. Po raz pierwszy w życiu miała wykonać
takie zadanie, więc postarała się o najbardziej uwodzicielski uśmiech, na jaki ją było stać i
wziąwszy głęboki oddech, śmiało pchnęła drzwi gabinetu prezesa. Najwyraźniej trafiła na
małe zebranie. Potężnie wyglądający mężczyzna w koszuli, bez marynarki, ze skupioną miną
pochylał się nad jakimiś wykresami rozłożonymi na blacie dębowego biurka. Sprawiał
wrażenie surowego i nieprzystępnego. Dwóch innych mężczyzn, wyglądających przy nim na
chuderlaków, stało po obu stronach, z uwagą chłonąc każde jego słowo. Amy nie spodziewała
się, że prezes Wentworth Carson okaże się typem kulturysty. Poza tym drobnym szczegółem
wszystko zgadzało się z opisem, jaki przekazała jej Marla. Miała przed sobą biznesmena w
każdym calu, o nienagannych manierach, ale kompletnie obojętnego na kobiece wdzięki. Bez
trudu rozpoznałaby go w tłumie, a przecież w żadnym wypadku nie można by go nazwać
przystojnym. Miał wydatny nos, krzaczaste brwi i twardo zarysowany podbródek. W ogóle
bardziej wyglądał na zapaśnika niż na szefa wielkiej korporacji budowlanej. - Słucham panią?
- Zmierzył ją przenikliwym spojrzeniem ciemnych oczu, przesłoniętych opadającym na czoło
pasmem niesfornej czarnej czupryny.
Strona 3
Amy odpowiedziała mu przewrotnym uśmiechem i ze słowami: „Mam przesłanie dla
pana” - odrzuciła płaszcz. Dwóch mężczyzn przy biurku dosłownie zamarło z wrażenia,
wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami, w których pojawił się wyraz niekłamanego
podziwu. Natomiast ich potężny towarzysz wyprostował się i po prostu spiorunował ją
wzrokiem. Amelia miała niezły głos, choć z pewnością nie stanowiłaby zagrożenia dla
śpiewaczek słynnej Metropolitan Opera. Nucąc melodię urodzinowej piosenki i
uwodzicielsko kręcąc biodrami, aż zalśniły cekiny kostiumu wschodniej tancerki, który skąpo
okrywał jej ciało, ruszyła ku ciemnowłosemu mężczyźnie.
Jednak Wentworth Carson trwał nieporuszony jak skała. Co gorsza, miał taką minę,
jakby chciał wyrzucić nieproszonego gościa przez okno. Amy potraktowała to jako
wyzwanie. Roześmiała się gardłowym, namiętnym śmiechem, jak prawdziwa tancerka
uniosła ramiona w górę, podzwaniając bransoletami i podbiegła ku niemu zmysłowo
wyginając ciało. Przezroczysta spódnica zawirowała wokół zgrabnych nóg, a krągłe piersi
nęcąco uwydatniły się pod spiralnymi ozdobami stanika.
- Sto lat, kochanie! - Tym okrzykiem, pełnym uczucia, zamierzała zakończyć swój
występ, ale nagle coś ją podkusiło i niespodziewanie dla samej siebie wspięła się na palce, by
złożyć na twardych, kształtnych wargach mężczyzny najbardziej ognisty pocałunek, na jaki ją
było stać. Z równym powodzeniem mogłaby całować posąg. Zwalista postać nawet nie
drgnęła. Oczy patrzyły bez mrugnięcia. Trwało to moment, a potem nagle strząsnął ją z
siebie, jakby parzyło go dotknięcie kobiecego ciała.
- Co ma oznaczać ten głupi dowcip? - zapytał chłodnym tonem.
- To po prostu życzenia urodzinowe - odpowiedziała lekkim tonem, starając się nie
ujawniać swoich prawdziwych odczuć. Większość ludzi przyjmowała takie żarty pogodnie -
jednak ten facet wyraźnie nie miał poczucia humoru albo nie lubił żartów swojego kolegi.
Amelia była zdegustowana, lecz musiała spełnić misję do końca.
- Od kogo? - nalegał Carson, ignorując rozbawione spojrzenia towarzyszy.
- Od pańskiego współpracownika, Andrew Dedhama.
- W takim razie sam sobie zrobił dowcip - wycedził prezes ze zjadliwą satysfakcją. -
Nie obchodzę dzisiaj urodzin.
Amy nie posiadała się z oburzenia. - Jak to? Dlaczego w takim razie nie sprostował
pan omyłki na samym początku? - prychnęła wściekle. - Chyba nie myślał pan, że przyszłam
tu z ulicy, żeby wcisnąć wam magazyny do prenumeraty, co? Z dezaprobatą uniósł krzaczaste
brwi.
- Nie interesują mnie tego typu magazyny –warknął.
Strona 4
- A szkoda. Mógłby się pan z nich dowiedzieć, jak postępować z kobietami, bo chyba
ma pan z tym kłopoty.
Choć wydawało się to niemożliwe, Amy odniosła wrażenie, że urósł jeszcze o kilka
centymetrów.
- Proszę zachować swoje uwagi dla siebie. Daję pani pięć sekund na opuszczenie
mojego biura - w przeciwnym wypadku wniosę przeciwko pani skargę o obrazę moralności.
- Nie jestem prostytutką - zaperzyła się, sięgając po płaszcz. - Nawet gdybyś nią była,
do głowy by mi nie J przyszło, żeby skorzystać z twoich usług - parsknął pogardliwie, - A
teraz proszę, drzwi są tam.
Amy zatrzęsła się z wściekłości. Wyrzuca ją jak psa! Co ją podkusiło, że dała się
namówić Marli na ten dowcip!
- Kiedy już pan będzie miał urodziny, panie Lodowcu - rzuciła od drzwi - mam
nadzieję, że tort ze świeczkami wybuchnie i rozsmaruje się panu na twarzy!
- Oby tylko pani z niego nie wyskoczyła - wycedził.
- Wykluczone - odparła ze słodziutkim uśmieszkiem. - Przy takiej liczbie świeczek
zdążyłabym się spalić żywcem.
Tę celną uwagę zaakcentowała potężnym trzaśnięciem drzwiami. Biegła korytarzem,
drżącymi rękami zaciskając poły płaszcza. Przy wyjściu natknęła się na sekretarkę, zdążającą
do windy z tacą pełną filiżanek parującej kawy.
- Czy pani chciałaby się zobaczyć z prezesem Carsonem? - zapytała kobieta z miłym
uśmiechem. - Przepraszam, musiałam wyjść, ale zaraz to załatwimy. Właśnie niosę im kawę
na zebranie.
- Nie, nie trzeba, już się z nim widziałam - westchnęła smętnie Amy. - Współczuję
jego żonie - dodała szczerze.
- Żonie?
Amelia odwróciła się z ręką na klamce drzwi wyjściowych.
- Nie jest żonaty?
- Skądże! - roześmiała się sekretarka. - Jeszcze nie znalazła się dość odważna, żeby
spróbować. - Chyba rozumiem, co ma pani namyśli - mruknęła Amy.
Strona 5
ROZDZIAŁ DRUGI
Wściekłość dosłownie rozsadzała Amelię, kiedy z rozmachem otwierała drzwi do
biura Marli. W dodatku, z powodu gorącego chicagowskiego lata, pod płaszczem dosłownie
spływała potem. Niebieskie oczy przyjaciółki popatrzyły na nią spod jasnej grzywki.
- I jak poszło? - zapytała z uśmiechem.
- Ten Wentworth Carson - prychnęła Amy, zdzierając z siebie płaszcz i gorączkowo
szperając w szafie koleżanki w poszukiwaniu spódnicy i bluzki - jest. najbardziej zimną rybą,
jaką znam. Do tego wygląda jak wielka zimna ryba i ma takież poczucie humoru. Marla, która
znała Amelię prawie od roku, kiedy ta skromna dziewczyna z Georgii przybyła do Chicago,
nigdy nie widziała jej tak wściekłej.
- Andy mówił coś zupełnie innego - zdziwiła się.
- Ciekawe... W dodatku Carson wcale nie obchodził urodzin, a przynajmniej tak
powiedział - kontynuowała Amy, z furią wciągając na siebie skromną biurową spódnicę i
bluzkę. - Mało tego, insynuował, że jestem prostytutką i wyprosił mnie z biura twierdząc, że
nie życzyłby sobie takiej ozdoby swojego urodzinowego przyjęcia jak ja. Nienawidzę tego
faceta! - krzyknęła, wciskając nieszczęsny kostium tancerki głęboko do szafy.
Ramiona Marli trzęsły się od powstrzymywanego śmiechu.
- I co zrobiłaś? - wyjąkała wreszcie.
- Pocałowałam go. Marla z trudem łapała powietrze.
- Oczywiście to go jeszcze bardziej wkurzyło - po wiedziała Amelia, wyciągając
szczotkę i gwałtownymi ruchami rozczesując pasma potarganych włosów.
- Sam mnie sprowokował tą swoją arogancką miną.
Mógłby się chociaż uśmiechnąć! Nie wyobrażam sobie, żeby jakaś kobieta pocałowała
go z własnej woli, chyba żeby jej za to zapłacono. Marla wreszcie zdołała złapać oddech.
- Ten facet jest niesamowity. Tak mi przykro...
Gdyby Kenie nie zachorowała, oszczędziłabyś sobie przeżyć.
- Za żadne skarby bym się do niego nie zbliżyła. On jest... jest...
- Wielką zimną rybą, tak?
- Właśnie!
- Andy chyba tego nie przeżyje, kiedy dowie się o wszystkim - westchnęła
przyjaciółka. - Mam nadzieję, że Wentworth Carson nie jest zawzięty, bo w przeciwnym
wypadku mój biedak znajdzie się na bruku.
- Co go podkusiło, żeby sobie żartować z takiego faceta? - zastanawiała się Amy. - Nie
Strona 6
dość, że nie ma za grosz poczucia humoru, to jeszcze nie obchodził tego dnia urodzin!
- Może Andy nie wiedział o tym - usprawiedliwiła go Marla, popatrując
przepraszająco na koleżankę.
W nobliwym biurowym kostiumie, z włosami zwiniętymi w gładki węzeł, Amelia w
niczym nie przypominała uwodzicielskiej tancerki.
- W każdym razie stokrotne dzięki za przysługę.
- Marla ucałowała ją impulsywnie. - Pociesz się, że Andy będzie miał za swoje. - Mam
nadzieję. Powiedz mu, że ostatni raz tak się' dla niego poświęcam - rzuciła Amy, zmierzając
do drzwi.
Przez całą drogę do domu nie mogła się pozbyć myśli o Wentworcie Carsonie. Ten
wielki sztywniak musiał być najgorszym kochankiem świata, skoro nie był zdolny nawet do
pocałunku! W ogóle nie miał ochoty go odwzajemnić! Mimowolnie zaczerwieniła się,
przypominając sobie twardość jego zaciętych ust. I wtedy nagle przyszło jej do głowy, że
musi być bardzo samotny.
Kiedy znalazła się w swojej małej kuchence, nałożyła fartuch i zaczęła
przygotowywać sałatkę z tuńczyka. Wynajmowała domek w osiedlu niedaleko plaży. Choć
skromny, dawał jej poczucie niezależności. Jego właściciele, przemili państwo Kennedy,
mieszkali tuż obok i mogła na nich liczyć w każdej potrzebie. Ich kocur, Khan, puchaty
syjamopers odwiedzał ją, gdy tylko zwęszył, że ma na obiad kurczaka.
Kiedy sałatka była już prawie gotowa, nagle odezwał się dzwonek u drzwi. Amy
drgnęła zdumiona. Nikt jej nie odwiedzał oprócz Marli, ale ta praktycznie każdy wieczór
spędzała z narzeczonym. Państwo Kennedy zaś nigdy nie składali jej niespodziewanych
wizyt. W końcu uznała, że to najprawdopodobniej agent reklamowy i z niechęcią ruszyła ku
drzwiom zastanawiając się, jak najszybciej się go pozbyć. Otworzyła drzwi na długość
łańcucha i ostrożnie zerknęła w wieczorną ciemność. Nagle znalazła się twarzą w twarz z
najbardziej znienawidzonym człowiekiem.
Błękitne oczy Amy zalśniły w mroku jak sztylety.
- Nie daję prywatnych przedstawień - poinformowała Wentwortha Carsona.
- I dzięki Bogu - odparł. - Otworzy pani wreszcie te drzwi, czy mam je wyważyć?
Boże, ten potwór zdawał się rozsadzać ramionami framugę! Wystarczyłoby, żeby
naparł mocniej, a państwo Kennedy wymówiliby jej mieszkanie z powodu dewastacji...
Z irytacją zwolniła łańcuch i wpuściła nieproszonego gościa. Mężczyzna ubrany był w
modną granatową marynarkę, białe spodnie i białą, rozpiętą pod szyją koszulę, uwydatniającą
opaloną szyję. Wyglądał zupełnie inaczej niż przed południem w biurze. Zbyt pociągająco,
Strona 7
jak na przysłowiową zimną rybę. To spostrzeżenie spotęgowało irytację Amy.
On tymczasem ogarnął taksującym wzrokiem jej zgrabną sylwetkę w luźnej koszuli w
niebieskozielono - - złote wzory, bose stopy, włosy spięte w niedbały węzeł i twarz bez śladu
makijażu.
- Czy pani Amelia Glenn? - zapytał, jakby nie dowierzał własnym oczom.
- Co ja słyszę, panie Carson, pan nie jest czegoś pewny? - odparowała z wymuszonym
uśmiechem.
- Wygląda pani o wiele poważniej - mruknął.
- Chciał pan zapewne powiedzieć, że wyglądam starzej. W końcu mam już
dwadzieścia osiem lat. Mogłabym być pańską córką, prawda? - zapytała słodko.
- Mam czterdzieści lat.
- Czyli tylko dwanaście lat różnicy - poprawiła się skwapliwie. - Mimo to poczułam
się dużo młodziej.
Popatrzył na nią wilkiem i wepchnął ręce w kieszenie. Zastanawiała się, czy w ogóle
zdolny jest do uśmiechu.
- Pani Sayers powiedziała mi, że nie pracuje pani dla niej.
- Zgadza się. - Amy zawróciła do kuchni. - Zapraszam na sałatkę z tuńczyka, jeśli pan
lubi - rzuciła przez ramię.
Wszedł do środka i usiadł na krześle przy kuchennym stole.
- Zastanawiam się, czy to przejaw typowej gościnności Południowców, czy może po
prostu wyglądam na niedożywionego? Nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Niedożywiony? Zbankrutowałabym chyba, gdybym miała płacić pańskie rachunki za
żywność!
- Muszę się poważnie ograniczać - przyznał szczerze. - A mimo to, gdybym nie
wypacał nadmiaru kalorii w siłowni, wyglądałbym już jak chodząca beczka piwa.
Parsknęła niepohamowanym śmiechem, a potem się zaczerwieniła.
- Przepraszam...
- Nie szkodzi. Więc gdzie pani pracuje?
- Jestem maszynistką w firmie sprzedającej sprzęt rolniczy. Krzaczaste brwi uniosły
się w zdumieniu.
- Tak, tak - zapewniła. - Czyżbym wyglądała na kogoś innego?
Na jego ustach pojawił się skurcz, który przy odrobinie dobrej woli można by uznać
za uśmiech.
- Prawdę mówiąc oczekiwałem bardziej oryginalnego zajęcia - wyznał.
Strona 8
- Dorastałam, pomagając w zakładzie poligraficznym moich rodziców. Najbardziej
egzotyczną rzeczą, jaką zrobiłam w życiu, był dzisiejszy występ na prośbę Marli.
- Skoro już o tym mówimy, Andy Dedham zaczął u mnie pracę miesiąc temu. - Carson
przysunął sobie talerz i z apetytem zabrał się do tuńczyka. - Jeszcze mnie dobrze nie zna, ale
chętnie mu to ułatwię. Mam zamiar zrewanżować się, z pani pomocą. Oczywiście musi pani
wystąpić w tym samym kostiumie. Amy zamarła.
- Jak to?
- Jego matka pochodzi z Bostonu. Należy do kategorii tych szlachetnych wdów o
nieposzlakowanej opinii i nienagannych manierach. Raz w miesiącu przyjeżdża tutaj i zabiera
synka do La Pierre na wytworną kolację - wyjaśnił Carson, niedbale bawiąc się filiżanką.
- O nie! Tylko nie to! Takie eleganckie towarzystwo... Marla nigdy mi nie wybaczy.
- A gdzież się podział pani awanturniczy duch, panno Glenn?
- Schował się pod stołem. W żadnym wypadku tego nie zrobię - oznajmiła Amy
urażonym tonem. Zastanawiał się nad czymś przez moment, patrząc na jej odęte wargi.
- A gdybym tak ja przysłał pani do pracy seksownego tancerza? - zapytał przymilnie.
Momentalnie oblała się rumieńcem i spojrzała na niego przerażonym wzrokiem.
- Och, błagam, tylko nic to. Mój szef, pan Callahan, wylałby mnie z miejsca! Wargi
mężczyzny rozchyliły się w leniwym uśmiechu.
- Rzeczywiście wylałby panią?
- Nie zrobi mi pan tego! - wykrzyknęła. - No cóż, Kleopatro, zrób się na bóstwo i bądź
w La Pierre jutro o siódmej wieczorem. Kiedy wejdziesz do środka, spytaj o Carlosa.
Wszystko będzie już umówione. A jeśli nie... - zawiesił głos, mierząc ją bezlitosnym
spojrzeniem - jeśli nie, pojutrze złoży pani wizytę w biurze atrakcyjny okaz męski odziany
jedynie w skąpe slipki. Amy ukryła twarz w dłoniach.
- Nie przeżyję tego! - Załkała bezsilnie.
- No, no, cóż za przewrotność... A tak się pani podobała własna rola.
- W końcu panu nie zaszkodziłam - wyszeptała.
- To prawda - przyznał, rozpierając się swobodnie na krześle, aż zatrzeszczało oparcie.
Emanowało z niego niebezpiecznie pociągające poczucie własnej męskiej siły i brutalnego
uroku. Nie mogła oderwać wzroku od wycięcia rozchylonej koszuli, z którego wyglądała
ciemno owłosiona pierś. Był najbardziej seksownym mężczyzną, jakiego spotkała. Wszyscy
inni wydawali się przy nim wątłymi mięczakami. Uniósł ciemne brwi i popatrzył na nią
bystro.
- Czyżbym fascynował panią, panno Glenn? - zapytał z nutą rozbawienia w głosie. - A
Strona 9
może szuka pani na moim ciele odpowiedniego miejsca, by wbić sztylet? Bojowo zadarła
podbródek.
- Zastanawiam się po prostu, czemu krzesło nie załamało się jeszcze pod ciężarem
pańskiego cielska.
Roześmiał się cicho i gardłowo, nie spuszczając z niej pełnego aprobaty spojrzenia.
Miała ochotę zerwać się i uciec. Zamiast tego uprzejmym gestem podsunęła mu kanapki.
Wziął jedną i zaczął ją uważnie oglądać.
- Szuka pan czegoś?
- Tak, arszeniku - odparł bezczelnie. Parsknęła śmiechem.
- Niestety, ostatnie zapasy zużyłam na kierowcę autobusu, który wysadził mnie o
kilometr za moim przystankiem - pocieszyła go. - Są nieszkodliwe.
- Są nawet niezłe - pochwalił, pochłaniając wielki kęs. - Nie wiedziałem, że tuńczyk
może tak smakować.
- Jest macerowany w soku z gruszek. Mam ten przepis od ojca. To tata gotuje w domu,
bo mama potrafi tylko przypalić wodę.
- A co robi pani mama?
- Pomaga ojcu robić skład w drukarni. Jest w tym bardzo dobra i umie sobie radzić z
klientami, ale słaba z niej gospodyni. Musiałam wcześnie nauczyć się gotować, inaczej
umarłabym z głodu. Skończyła kanapkę i pociągnęła łyk kawy.
- A pan od dawna zajmuje się budownictwem?
- zapytała uprzejmie. Wzruszył potężnymi ramionami.
- Odkąd pamiętam. Moi rodzice umarli, kiedy byłem jeszcze dzieckiem.
Wychowywała mnie babcia. Dbała o mnie i stale mówiła, bym robił w życiu tylko to, co
lubię. Uznałem, że najbardziej lubię budować różne rzeczy. - Uśmiechnął się. - Wówczas
wymusiła na mnie, bym zadzwonił do kuzyna, który był architektem i zapytał go bez żadnych
wstępów, czy może znaleźć dla mnie pracę. Facet był tak zaskoczony, że z punktu mnie
zatrudnił. Pracowałem u niego i jednocześnie studiowałem. Kiedy zrobiłem dyplom, zostałem
jego wspólnikiem. Zamilkł na moment i westchnął smutno.
- On nie miał bliskiej rodziny, a z krewnych i uznawał tylko mnie. Umierając zapisał
mi firmę. Udało mi się rozwinąć ją tak, że właściwie już jest dla mnie zbyt wielka. Muszę
wykłócać się z radą nadzorczą o każdą najprostszą decyzję.
- Jak to dobrze, że jestem tylko biurową płotką i - oświadczyła Amy. - Nie wyobrażam
sobie siebie w takiej roli.
- A ja to lubię - odparł, uśmiechając się do niej.
Strona 10
- Kocham wyzwania. Dzięki nim czuję, że żyję. Przyglądała mu się uważnie przez
długą chwilę, nie starając się ukryć wyrazu zainteresowania. W jego wieku przydałaby mu się
raczej rodzina niż kariera...
- Hej, niech pani powie wreszcie, o co chodzi!
- niecierpliwie przerwał milczenie. Wyprostowała się na krześle, jakby poczuła dotyk
męskich dłoni, nagle świadoma swojej nagości pod cienką bluzą.
- Zastanawiałam się, dlaczego się pan jeszcze nie ożenił.
- Ponieważ nie chcę się żenić. - W jego oczach pojawił się niemiły błysk. - A pani
może myśli, że już się do tego nie nadaję? Zapewniam, że się pani myli - stwierdził sucho.
Sięgnął po filiżankę, by wysączyć ostatni łyk kawy.
- To co, pójdzie pani jutro do La Pierre, czy mam dzwonić? - zapytał wstając.
- Dobrze już, pójdę. - Westchnęła z rezygnacją. - Ale nigdy panu tego nie wybaczę -
dodała mściwie.
- Tym się akurat najmniej przejmuję. Więcej już się nie zobaczymy. Dziękuję za
kolację. Odprowadziła intruza do wyjścia ciesząc się, że wreszcie się go pozbędzie.
Rozczarowała się jednak, bowiem Wentworth Carson odwrócił się nagle, ujął jej twarz w
swoje wielkie dłonie i zmusił ją, by spojrzała mu w oczy.
- Należy ci się coś na pożegnanie... - szepnął i pochylił ku niej głowę. Zaatakował jej
wargi twardym, gorącym pocałunkiem, szybko i wprawnie docierając do ciepłego wnętrza. W
następnym momencie uległa, z bijącym sercem przechodząc na stronę wroga. Kilka razy
całowała się już przedtem, ale nigdy w taki sposób. Drżąc, z przymkniętymi oczami i dłońmi
zaciśniętymi w pięści, marzyła, by ta niesamowita chwila trwała wiecznie. Nawet nie dotknął
jej ciała, lecz sam smak jego twardych warg sprawiał, że delektowała się tym mężczyzną z
całą siłą pożądania, które obudziło się w niej po raz pierwszy w życiu.
Niespodziewanie uniósł głowę i ostro spojrzał w jej przymglone, nieprzytomne oczy. -
Ty mała oszustko - wydyszał. - Teraz rozumiem, na co się porwałaś tego ranka. Przecież
nawet nie wiesz, jak to się robi!
Miała już na końcu języka słowa: „Naucz mnie”. Jeszcze chwila, a zarzuciłaby mu
ręce na szyję, lecz w ostatnim momencie przyszło opamiętanie. Odsunęła się od niego drżąc,
ale nie spuściła wzroku.
- Już skończyłeś? - spytała spieczonymi wargami. - Tak. - Na jego surowej, ciemnej
twarzy błąkał się cień uśmiechu. - Życie sprawia nam niespodzianki. Szkoda, że nasze ścieżki
się rozchodzą. Z chęcią udzieliłbym ci kilku lekcji. Dwudziestoośmioletnia - i jeszcze
niewinna. To doprawdy interesujący przypadek - stwierdził z błyskiem w oku.
Strona 11
- Lepiej zostaw mnie w spokoju i zajmij się o wiele bardziej interesującymi
problemami budownictwa. Zrobię ci tę parszywą przysługę, a ty trzymaj swojego
ekshibicjonistę z daleka od mojego biura. Nie mam zamiaru stracić pracy - warknęła.
- Jutro o siódmej - przypomniał, rzucając jej od drzwi ostatnie taksujące spojrzenie. -
A swoją drogą, lepiej byś zarobiła jako egzotyczna tancerka - dodał. - Masz najpiękniejsze
ciało, jakie widziałem.
Jeszcze długą chwilę stała na progu, patrząc w mrok. Zimna ryba! Już raczej uśpiony
wulkan...
Strona 12
ROZDZIAŁ TRZECI
Pan Callahan był łysy, miał około sześćdziesiątki i sięgał Amy do ramienia. Małe
oczka patrzyły przenikliwie zza okularów. Potrafił kląć nie gorzej od pijanego marynarza i na
dobrą sprawę nawet pijany marynarz z najpodlejszej łajby miał więcej ludzkich uczuć od
mego. Nie przyjmował do wiadomości faktu istnienia urlopów czy zwolnień chorobowych.
Amelia już dawno rzuciłaby tę pracę, lecz, niestety, recesja sprawiła, że musiała zacisnąć
zęby i, czekając na lepszą okazję, trzymać się znienawidzonego pryncypała. Gorszy mógł być
jedynie powrót do Seagrove, jej rodzinnego miasteczka koło Savannah w Georga i pomaganie
rodzicom w interesie. Ponadto wracając wpadłaby natychmiast w małżeńskie sidła Henry'ego
Janretta, który czekał cierpliwie i z utęsknieniem, aż zachwyt wielkim miastem wreszcie
wywietrzeje jej z głowy. Henry prowadził jedyną lokalną gazetę i jeśli nie zanudzał
miejscowych notabli przeprowadzaniem wywiadów, wyżywał się w autorskiej rubryce na
temat pszczelarstwa. Byli rówieśnikami. Amelia w chwilach zwątpienia myślała, że w końcu
zgodzi się uszczęśliwić tego poczciwca. Trzymała go jednak stale w rezerwie na wszelki
wypadek, łudząc się, że magia wielkiego miasta wreszcie odmieni jej życie. Sama nie
wiedziała, dlaczego wybrała właśnie Chicago. Być może z powodu opowieści matki, która w
czasie wojny trafiła do kobiecych służb pomocniczych i dostała przydział do bazy marynarki
w słynnym Mieście Wiatrów, jak nazywano Chicago. Kto wie, może zadziałała też fascynacja
gangsterską legendą... W każdym razie Amelia czując, że w małym miasteczku życie
przecieka jej przez palce, podjęła desperacką decyzje. Niestety nowe życie przybrało postać
nudnej harówki u pana Callahana.
Jęknęła z rozpaczą i sięgnęła po kolejny formularz, Za chwilę wzdrygnęła się ze
zgrozą, gdyż przypomniało się jej zadanie, które ma wykonać wieczorem. W przerwie
obiadowej zadzwoniła do Marli i spytała, czy może jeszcze raz pożyczyć kostium tancerki.
- Po co ci on? - dopytywała się przyjaciółka.
- Nie mam teraz czasu na wyjaśnienia - zbyła ją krótko. - Dasz czy nie?
- No... dobrze. Pewnie był u ciebie, co? Nie gniewaj się, ale musiałam dać twój adres,
nie sposób było mu odmówić. Zresztą myślałam, że chce ci przesłać list...
- Słuchaj, nie mogę ci nic powiedzieć, więc nie pytaj. W każdym razie Andy nie
będzie zachwycony.
- Amy, do czego cię ten facet zmusza? Błagam, powiedz mi, przecież jestem twoją
przyjaciółką! W tym momencie w drzwiach pojawił się pan Callahan i zmarszczył brwi,
widząc swoją pracownicę pogrążoną w rozmowie telefonicznej.
Strona 13
- Oczywiście, proszę pana - kontynuowała Amelia bez drgnienia powieki. - Nasz
najnowszy model rozrzucacza nawozu spełnia wszystkie pańskie wymagania.
- Co? - zdumiała się Marla.
- Gdyby był pan uprzejmy przysłać nam zapotrzebowanie pocztą... Ach, rozumiem,
nie jest pan jeszcze zdecydowany? Proszę jednak pamiętać o nas...
Doprawdy, to bardzo miło z pana strony! Marla pojęła wreszcie, o co chodzi.
- Co, przyszedł szefunio? - zachichotała. - Dobra, wpadnij do mnie po pracy. - Tak,
proszę pana, z całą pewnością. Do widzenia - zakończyła słodkim głosem Amy i obdarzyła
swoje go pryncypała promiennym uśmiechem. Skinął głową z aprobatą.
- Brawo, moja droga, świetnie sobie radzisz z klientami - pochwalił i zniknął za
drzwiami. Amelia odetchnęła z ulgą i zagłębiła się w stertę formularzy.
Złakniona wieści Marla czekała już w swoim biurze.
- No, mów, co masz zamiar robić i gdzie. - Chwyciła Amy za łokieć i wciągnęła do
pokoju. - W co ten facet cię pakuje?
- Nie mogę. - Amy bezskutecznie usiłowała się wymigać, dobrze wiedząc, że Marla
wypaple natychmiast wszystko narzeczonemu.
- Jak to, nie powiesz przyjaciółce?!
- Uwierz mi, nie mogę. Ale trzymaj za mnie kciuki - poprosiła Amy, pospiesznie
wciągając na siebie obcisły strój i opatulając się płaszczem.
- Powiedz chociaż, dokąd idziesz?
- Idę coś zjeść.
- Gdzie?!
W tym momencie zadzwonił telefon i wybawił Amy z kłopotu. Korzystając z okazji,
szybko wybiegła z biura przyjaciółki. Na ulicy złapała taksówkę i kazała się zawieźć do
francuskiej restauracji. Wpadła tam roztrzęsiona i zdenerwowanym tonem zapytała o Carlosa.
Hostessa rzuciła jej zdumione spojrzenie.
- Słucham, o co pani chodzi?
- Chciałabym rozmawiać z Carlosem. Jestem umówiona - nalegała Amelia.
- W jakiej sprawie? - spytała podejrzliwie dziewczyna, na próżno wypatrując pod
płaszczem dziwnego gościa spódnicy, pończoch bądź bluzki. Amy pochyliła się ku niej i
szepnęła, wykonując taneczne pas:
- Jestem całkiem naga. Mam za zadanie wbiec na] salę i przestraszyć pewną starszą
panią. A teraz czy może pani zawołać Carlosa?
- Już idę. - Hostessa wybiegła w pośpiechu. Czekanie przeciągało się w
Strona 14
nieskończoność. Amy zaczęła nienawidzić tej snobistycznej knajpy, Wentwortha Carsona,
całego świata. Że też właśnie jej musiało się coś takiego przytrafić! Wreszcie usłyszała kroki.
Z nadzieją uniosła głowę i zobaczyła wysokiego policjanta, który zmierzał ku niej z surową
miną. - No cóż, moja damo - powiedział, wyciągając kajdanki - pójdziemy sobie
porozmawiać na posterunek.
- Nie! - wybuchnęła. - Nie macie prawa! Wykonuję legalne zajęcie. O, proszę! -
Zaczęła szybko rozpinać guziki płaszcza. W tym momencie policjant wykręcił jej ręce do tyłu
i założył kajdanki.
- Tylko bez przedstawień - ostrzegł. - Boże, te studenckie wygłupy przyprawiają mnie
o ból głowy. Dzięki, Dolores, że mnie wezwałaś. No, chodź, kochana.
- Ja ci też dziękuję, Dolores i nie omieszkam się odwdzięczyć - wycedziła jadowicie
Amy. - Powiedz mi, kochana, jakie są twoje ulubione kwiaty, a przyślę ci wiązankę z bombą
w środku.
- Oho, groźba i akt terroryzmu - mruknął policjant, ciągnąc ją do wyjścia. - Za to
mogłabyś zarobić nawet dziesięć latek. Już miała mu odpowiedzieć, kiedy nagle oślepił ją
błysk flesza i fotograf, który pojawił się przed nią, znienacka zawołał:
- Rozchyl płaszczyk, kotku, no, rozchyl, będziesz miała fajne fotki!
Policjant szybko wepchnął Amy do wozu patrolowego i wziął w obroty fotografa.
Dziewczyna opadła bezsilnie na siedzenie i przymknęła oczy, głęboko żałując, że tego dnia w
ogóle wstawała z łóżka. W komisariacie opowiedziała całą historię sierżantowi, który słuchał
z tak obojętną miną, jakby znał już wszystkie opowieści świata. Przyjechała Marla, wezwana
rozpaczliwym telefonem, by poświadczyć za przyjaciółkę i wybawić ją z kłopotu.
- Och, ja tego nie przeżyję - jęczała Amelia, wchodząc do swojego mieszkania -
Wyobrażasz sobie? Aresztowano mnie i posądzono o naruszenie porządku publicznego!
Zabiję tego typa, zabiję - wycedziła tonem, od którego ciarki mogły przejść po plecach.
- Chętnie ci pomogę - podjęła się Marla. - Wyobraź sobie, jaki wstrząs przeżyłby
Andy i jego mamusia. Całe szczęście, że nie zjawili się w tej restauracji.
- Jak to? - Amelię dosłownie zatkało.
- No tak, Andy zadzwonił do mnie, kiedy wychodziłaś i powiedział, że matka
zachorowała i jedzie do mej do Bostonu.
- Ale Carson kazał mi iść do La Pierre właśnie dzisiaj. I pytać o Carlosa... - urwała
nagle, a jej oczy rozszerzyły się nagle ze zgrozy. - Jezu, przecież tam był fotograf! Zrobił mi
zdjęcie.
- Czy on był z prasy?
Strona 15
- Nie wiem. Jeśli tak, to już koniec. - Amy ukryła twarz w dłoniach.
- Niema sensu teraz się tym zamartwiać. Lepiej weź gorącą kąpiel i idź do łóżka. Jutro
wszystko będzie wyglądało lepiej. - Marla serdecznie objęła ramieniem zdesperowaną
przyjaciółkę. Niestety, następnego ranka sprawy wcale niej wyglądały lepiej. Kiedy Amy
rozłożyła poranną gazetę, natychmiast dostrzegła na wielkim zdjęciu siebie skutą kajdankami,
z przerażoną twarzą. Wielkie litery głosiły: „I kto powiedział, że sztuka prowokacji jest w
zaniku? Oto młoda dama aresztowana wczoraj w restauracji Chez Pierre, która miała zamiar
wystąpić jako danie saute dla eleganckiej klienteli lokalu. Szkoda takiej ślicznotki, prawda?”
Zaledwie zdążyła odłożyć gazetę, już odezwał siej telefon. Wiedziała, kto dzwoni, nim
jeszcze podniosła słuchawkę.
- Dzień dobry, panie Callahan - zaczęła cicho mając jeszcze cień nadziei.
- Jest pani zwolniona! - wrzasnął i wyłączył się.
Długo jeszcze siedziała, wzdychając nad wystygłą kawą. Wreszcie ubrała się i
zadzwoniła do Marli.
- Słuchaj, potrzebuję adresu Wentwortha Carsona.
- Ależ kochanie...
- Dzwoń natychmiast do Andy'ego, niech ci poda. Dzisiaj nie idę do biura. Dzisiaj
wybieram się do tego faceta, żeby go zabić. Czekam na telefon - oświadczyła Amy tonem nie
znoszącym sprzeciwu.
Musiała odczekać jeszcze kilka dręczących godzin, wypełnionych rozpaczliwymi
rozmyślaniami o utracie pracy i perspektywie powrotu do rodziny, nim znalazła się na krętej
drodze, wiodącej ku posiadłości Carsona w Lincoln Park. Dzielnica należała do najbardziej
ekskluzywnych w mieście, toteż nie zdziwił jej widok eleganckiej fasady ogromnego
domostwa, malowniczo skrytego za kwietnikami i ocienionym drzewami podjazdem.
Zaparkowała swojego starego, poczciwego forda u wejścia, nie speszona sąsiedztwem białego
rolls - royce'a. Na tę okazję nałożyła stanowiący uosobienie biurowej elegancji szary
płócienny kostium z białymi dodatkami i wytworną, również białą bluzkę. Z włosami
upiętymi w grzeczny kok i dyskretnym makijażem wyglądała nobliwie i profesjonalnie.
Wchodziła po schodkach tarasu marząc, by sforsować drzwi czołgiem. Nacisnęła dzwonek.
Powitał ją starszy kamerdyner, który uśmiechnął się do niej z zawodową uprzejmością.
- Dzień dobry, czym mogę pani służyć?
- Pragnę zobaczyć się z panem Wentworthem Carsonem - oznajmiła.
- Pan Carson jest w gabinecie. Czy mam panią zaanonsować?
- Dziękuję, nie trzeba, sama to zrobię - powiedziała, wciskając się do holu. - Proszę mi
Strona 16
pokazać drogę.
Mężczyzna zawahał się, lecz w tym momencie na okrytych czerwonym dywanem
schodach ukazał się Wentworth Carson we własnej osobie. Stanął z rękami w kieszeniach
eleganckich spodni i spokojnie mierzył Amelię wzrokiem. - Witam, panno Glenn. - Witam,
panie Carson - odparła równie uprzejmie.
- Po co tu przyszłaś? - rzucił. - I skąd masz mój adres?
- Daruj sobie to pytanie. - Gwałtownym ruchem podsunęła mu pod nos zwiniętą
gazetę, którą ściskała w ręku.
Zmarszczył brwi, otworzył dziennik i aż zamrugał ze zdumienia.
- Co ty tam, do licha, wyprawiałaś?
- Jak to co? Pojechałam do La Pierre, żeby zrobić niespodziankę Andy'emu. Carson z
trudem zachował poważną minę. - Ach, rozumiem, i wszystko na próżno... Nie było go tam,
tak? - Spojrzał na nią kpiąco. - A nie popatrzyłaś na nazwę restauracji? - Coo?
Podał jej gazetę. Amy wpatrzyła się w zdjęcie. Na markizie widniał napis: Chez
Pierre. Poczuła, jak uginają się pod nią kolana. Taka drobna różnica, jedno słówko...
Postanowiła natychmiast wziąć się w garść. Nie na darmo pochodziła z twardego rodu. Wszak
jedna z jej prababek w czasie wojny secesyjnej trzymała przez dwa dni w szachu cały oddział
Jankesów, zanim nadeszła pomoc. Wyprostowała się z godnością.
- Andy pojechał do swojej matki - oświadczyła. - Tak, wiem. Ale powiadomił mnie o
tym dopiero wczoraj wieczorem. Nie miałem czasu odwołać całej sprawy. Jej wzrok nie
zdradzał żadnych uczuć.
- Zakuto mnie w kajdanki i zawieziono na posterunek. Tam wciągnięto mnie do
kartoteki i zdjęto odciski palców. Byli przekonani, że pod płaszczem jestem naga. Nie chcieli
słuchać żadnych wyjaśnień. Potraktowali mnie jak przestępcę! - Głos jej zadrżał, a w oczach
pojawiła się rozpacz. - Mój ojciec prenumeruje tę gazetę. Lubi wiedzieć, co się dzieje w
wielkim mieście, w którym mieszka jego córka. Mogę sobie wyobrazić, co się będzie działo,
kiedy rodzina zobaczy zdjęcie. Tam nie śmiałam pojawić się na ulicy nawet w szortach!
Carson nie był w stanie już dłużej tłumić śmiechu. To przeważyło szalę. Wściekłość Amy
sięgnęła zenitu. Cisnęła mu zwiniętą gazetę pod nogi. Stary służący, trzymający się dyskretnie
z dala, z wysiłkiem starał się zachować poważną minę.
- Dziś rano zadzwonił do mnie pan Callahan. Wylał mnie z pracy. Nie pozostaje mi
nic innego, jak wrócić do domu. A tam już na poczcie zobaczą moje nieszczęsne zdjęcie,
potem obejrzy je listonosz i powie swojej żonie, ona rozpowie o tym przyjaciółkom w
kościele i... - Wargi zaczęły jej drgać, a oczy zaszkliły się łzami. - Nienawidzę cię. Specjalnie
Strona 17
prosiłam Marlę, żeby zdobyła twój adres od Andy'ego, by przyjść i powiedzieć, jak cię
nienawidzę. Miałabym ochotę cię zamordować! Żeby choć tak tego twojego cholernego rollsa
zjadła rdza!
Wreszcie jej ulżyło. Zawróciła na pięcie i ruszyła do wyjścia. W tym momencie
rozległ się drżący głos:
- Wentworth, kto to jest? Przez łzy Amelia dostrzegła drobną postać starszej kobiety,
która wyłoniła się z głębi domu. Kuśtykała z najwyższym trudem, ściskając
zreumatyzowanymi rękami ramę specjalnego chodzika. Miły uśmiech i bystre spojrzenie
niebieskich oczu, patrzących z mądrej, pełno zmarszczek twarzy, nadawały jej szczególnego
uroku.
- Dzień dobry - przemówiła łagodnym głosem.
- Dzień dobry. - Amy uśmiechnęła, się przez łzy.
- Nie mogłam powstrzymać się od podsłuchiwania - powiedziała starsza pani
przepraszająco. - Ale rzadko się zdarza, żeby Worth tak głośno chichotał. Wyrwał mnie z
drzemki. Czy to ty jesteś tą młodą damą, o której grzmiał przez cały wczorajszy wieczora Nie
wyglądasz na tancerkę od tańca brzucha.
- Bo nią nie jestem. Ma pani przed sobą niedoszłą] morderczynię - poinformowała ją
Amelia, czując nawracającą falę zimnej wściekłości.
- I dzięki Bogu, że niedoszłą, bo jakoś nie mam ochoty zostać zamordowana. Napijesz
się herbatki, moja droga?
- Babciu, pannę Glenn czeka jeszcze pakowania i z pewnością się spieszy - odezwał
się jej wyrośnięty wnuczek takim tonem, jakby nie mógł się doczekać, kiedy ta utrapiona
dziewczyna zniknie z miasta. Podstępny błysk mignął w oku Amy.
- Chętnie się napiję.
- Świetnie, zapraszam do siebie, napijemy się razem. Jestem Jeanette Carson. Możesz
mówić mi po imieniu, moja droga.
- Bardzo mi miło. - Amy uśmiechnęła się i ruszyła za drobną staruszką, wkraczając w
jej wytworne królestwo, w którym na śnieżnobiałym dywanie stały mebelki z drewna
różanego, wyściełane jedwabiem.
- Ja nazywam się Amelia Glenn. Pani Carson ułożyła się na sofie stojącej obok
lśniącego stoliczka do kawy i sięgnęła po dzwonek. Natychmiast pojawiła się młoda kobieta
w stroju pokojówki i wysłuchała polecenia.
- To Carolyn - powiedziała Jeanette Carson, kiedy dziewczyna odeszła. - Na szczęście
Worth jeszcze jej nie zwolnił, ale pewnie w końcu to zrobi. Woli, żeby usługiwali mi
Strona 18
mężczyźni, bo uważa, że zrobią to lepiej. Ja mam na ten temat inne zdanie. - Roześmiała się,
a potem westchnęła nagle. - Zresztą on ostatnio nie zaprasza młodych kobiet do domu.
Dlatego byłam zaskoczona, kiedy wspomniał o tobie.
- Och, ja i Worth jesteśmy wielkimi przyjaciółmi - oświadczyła Amy, częstując
jadowitym uśmiechem mężczyznę, który pojawił się właśnie w drzwiach.
- Prawda, mój drogi? - Ty i ja przyjaciółmi? Nigdy w życiu! – Wzdrygnął się na samą
myśl.
- Och, jeżeli jeszcze nie jesteśmy, to zostaniemy. Szybko się przyzwyczaisz -
zapewniła go chłodnym tonem.
- Sama napytała pani sobie kłopotów, szanowna panno Glenn - stwierdził, rozsiadłszy
się wygodnie na sofie.
- Gdyby nie twój szantaż, nie pojechałabym do restauracji!
- Pragnę przypomnieć, że to ty zaczęłaś - oświadczył z bezczelnym uśmiechem.
- Zaraz, zaraz, przestałam cokolwiek rozumieć - wtrąciła się Jeanette, przenosząc
zdumiony wzrok to na jedno, to na drugie.
- Panna Glenn została zatrzymana za... - zrobił efektowną pauzę - można to określić
jako nieprzystojne zachowanie w miejscu publicznym.
- Zostałam zatrzymana w eleganckiej restauracji ponieważ przyszłam tam w kostiumie
wschodniej tancerki, który zresztą ukrywałam pod płaszczem - trzęsąc się z oburzenia
sprostowała Amy. - I pragnę dodać, ze działałam z polecenia Wentwortha. Jeanette z
niedowierzaniem spojrzała na wnuka.
- Posłałeś ją do eleganckiego lokalu w skąpym kostiumie wiedząc, czym to grozi?
Tak, ponieważ wcześniej ona w tym samym stroju odtańczyła taniec brzucha w moim
biurze zaśpiewała mi „Sto lat” i pocałowała mnie przy wszystkich.
- Nie żartuj, Worth , przecież nie obchodziłeś urodzin !
- Właśnie! - wybuchnął - To był po prostu kawał, jaki zrobił mi mój nowy
współpracownik. - dodał groźnie - mój były współpracownik - Hola, Wentworth, chyba nie
masz zamiaru go za to wyrzucić? - zaniepokoiła się Amy.
- Worth - poprawił ją z irytacją. - Nikt nie nazywa mnie Wentworthem. - Dobrze
wymyślę odpowiednie imię. Może nawet zdradzę ci kiedyś, jakie.
- Do tego na szczęście nie dojdzie, bo znikniesz z tego miasta.
- Nie rozumiem, dlaczego ona ma wyjechać z miasta? - zdziwiła się starsza pani.
- Bo straciła pracę - pospieszył z odpowiedzią.
- Och, w takim razie musisz załatwić jej nową. Przecież zwolniono ją z twojej winy.
Strona 19
- W żadnym wypadku nie z mojej winy - zaperzył się. - A poza tym nie mam wolnych
miejsc.
- Skoro tak, panna Glenn będzie pracować u mnie oświadczyła Jeanette Carson. -
Potrzebuję towarzyszki i sekretarki, a także kogoś, kto mógłby jeździć ze mną do miasta.
Ciebie przecież nigdy nie ma.
Wentworth dosłownie zesztywniał i wpił spojrzenie w Amelię.
- Nie przyszłam tu, by prosić o pracę – powiedziała z przepraszającym uśmiechem do
Jeanette. - Przyszłam tu wyłącznie po to, by zamordować twojego wnuka.
- Och, szkoda białego dywanu, mógłby się ubrudzić. - Babcia lekceważąco machnęła
ręką i sięgnęła po filiżankę herbaty, którą właśnie wniosła Carolyn.
- Lepiej popracuj dla mnie. Jeśli zechcesz, możesz tu nawet zamieszkać.
- O, Boże, tylko nie to - wyszeptał Worth wstając. Wyszedł, mamrocąc coś pod
nosem, demonstracyjnie trzasnąwszy drzwiami.
- No, teraz wreszcie możemy porozmawiać o interesach. - Jeanette Carson odetchnęła
z ulgą. - Wiesz, mam osiemdziesiąt pięć lat i charakterek nie gorszy od mojego wnuka.
Jestem apodyktyczna, traktuję wszystkich z góry i nigdy nie proszę, kiedy mogę żądać -
zwierzała się, z wdziękiem unosząc filiżankę do ust.
- Teraz przechodzę rekonwalescencję po złamaniu kości biodrowej i jestem uwięziona
w domu. Worth jest tym zachwycony, ale ja marze, żeby się gdzieś wyrwać Liczę, że mi w
tym pomożesz.
- Przecież nawet mnie nie znasz - zaprotestować Amelia.
Jeanette spojrzała na nią bystro. - Moja droga, w swoim czasie byłam jedną z
najlepszych reporterek w Chicago. Do dziś zachowałam zdolność błyskawicznej oceny
ludzkich charakterów, Jeszcze cię nie znam, ale wkrótce poznam. Zresztą to, co wiem, już mi
wystarczy. A teraz powiedz, czy zadowoli cię... - i wymieniła sumę dwukrotnie wyższą niż
pobory u pana Callahana. - I czy zgodziłabyś się przenieść do nas?
- Najchętniej, chociażby dlatego, żeby zrobić na złość Wentworthowi, ale podpisałam
umowę wynajmu na rok. Bardzo lubię właścicieli tamtego mieszkania i nie chciałabym im
zrobić przykrości. Poza tym cenię sobie własną prywatność.
- Ile ty masz lat, dziecko?
- Dwadzieścia osiem.
- A twoi rodzice?
- Żyją oboje. Mają mały zakład drukarski w Georgii. Jeanette pilnie wypatrywała
czegoś w herbacie.
Strona 20
- Powiedz mi, czy jest jakiś mężczyzna w twoim życiu?
- Nie, jeśli nie Uczyć Henry'ego. – Amy westchnęła.
- Redaguje lokalną gazetę i któregoś pięknego dnia ożeni się ze mną, jeśli tylko będę
przyzwoicie się prowadzić.
- Słowo daję, myślę, że świetnie się dogadamy - uznała pani Carson z satysfakcją.
Amy była podobnego zdania. Kiedy jednak w dwie godziny później pożegnała się z
uroczą starszą panią, Wentworth Carson czekał już na nią w holu, stojąc z rękami w
kieszeniach i z posępną miną.
- Och, cóż za ponury nastrój - zakpiła Amelia.
- A ja właśnie rozmawiałam o trudnych charakterkach.
- To nie moja wina, że straciłaś pracę - burknął.
- I nie życzę sobie żadnych zmian w moim domu. Powiedz babci, że rezygnujesz z
posady. - Wykluczone, zdążyłam już polubić Jeanette. Przypomina mi moją matkę. Trzeźwo
myśli i jest cudownie nieznośna. Z chęcią się nią zajmę. Zacisnął usta i spojrzał na nią
groźnie.
- Lepiej wracaj do domu!
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Bo będę musiała wyjść za Henry'ego! - wyrwało się jej zbyt szczerze. - O ile w ogóle
mnie będzie chciał po tym, jak zobaczy tę nieszczęsną gazetę. Moja reputacja legła w
gruzach.
- A dlaczego nie miałabyś za niego wyjść?
- Ponieważ jedynym komplementem, jaki mi powiedział, było: „Amy, masz garbek na
nosie”.
- Niezbyt atrakcyjny wielbiciel - przyznał.
- No właśnie.
Taksującym wzrokiem przyjrzał się jej biurowej kreacji.
- A ty jesteś namiętną kobietą?
- Tego akurat nie musisz wiedzieć. Mam zamiar zajmować się twoją babcią, a nie
romansować z tobą - odpaliła. Skrzywił się z powątpiewaniem.
- Bardzo się jej spodobałaś. Założę się, że zaraz zacznie przemyśliwać, jak by
doprowadzić nas do ołtarza.
- Możesz się nie martwić - zapewniła go skwapliwie, zmierzając w stronę swojego
odrapanego forda. - Nie gustuję w starszych panach.