Morski mysliwiec - COBB JAMES
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Morski mysliwiec - COBB JAMES |
Rozszerzenie: |
Morski mysliwiec - COBB JAMES PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Morski mysliwiec - COBB JAMES pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Morski mysliwiec - COBB JAMES Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Morski mysliwiec - COBB JAMES Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
James Cobb
Morski mysliwiec
(Seafighter)
Przeklad Andrzej Leszczynski
Wszystkim mezczyznom, a teraz takze kobietom, pelniacym sluzbe na kanonierkach od jeziora Erie po delte Mekongu i od Vicksburga po Archipelag Bismarcka, czesto zmuszonym do tego, aby dawac z siebie wszystko
Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1"
20 kilometrow od afrykanskiego Zlotego Wybrzeza
7 wrzesnia 2007 roku, godzina 22.18 czasu lokalnego
Dopiero po zachodzie slonca maly przeciazony klimatyzator zamontowany w oknie modulu mieszkalnego zaczal troche oslabiac rownikowy skwar. Mimo to Amanda Garrett w mundurze polowym sil interwencyjnych - sporo za duzym, choc byl to najmniejszy rozmiar, jaki kwatermistrz znalazl w magazynie - czula sie jak w grubym brezentowym namiocie. Probowala nie zwracac uwagi na lepiace sie do ciala przepocone ubranie. Popatrzyla na ekran przenosnego komputera i jeszcze raz przeczytala skonczony przed chwila tekst.
Najdrozszy Arkady,
To jeden z tych wyjatkowych listow, do ktorych napisania my, sluzacy w silach zbrojnych, bywamy niekiedy zmuszeni. Jezeli go czytasz, oznacza to, ze zginelam.
Mam nadzieje, ze moja smierc przyczynila sie do pomyslnego zakonczenia akcji. Wierze rowniez, iz nie pociagnela za soba smierci nikogo innego. Dzis wieczorem, jak zwykle przed rozpoczeciem operacji, bede sie modlila o to, aby jakikolwiek moj blad czy chwila slabosci nie kosztowala zycia zadnego z ludzi, ktorzy znalezli sie pod moja komenda. Cena krwi w tej operacji i tak jest juz zbyt duza.
Zaluje takze innych poniesionych kosztow, zwlaszcza osobistych.
Chcialabym, aby nasze marzenia, jakie snulismy w tym krotkim okresie wspolnego zycia, staly sie rzeczywistoscia. Pragnelabym nacieszyc sie tym szczesciem, ktore dzieki Tobie odnalazlam. Nie zapomnij o tym, Arkady. Dziekuje Ci z calego serca za Twoje gorace uczucie, odwage i oparcie, jakie znajdowalam w Tobie zawsze, ilekroc go potrzebowalam. Na te ostatnia i najdluzsza wyprawe zabiore mnostwo cudownych wspomnien. Ze swojej strony moge tylko zapewnic, iz bardzo Cie kocham i bezgranicznie zaluje, ze nasz zwiazek nie mogl przetrwac.
Zegnaj, ukochany. Zycze Ci wiele szczescia, bo na nie zaslugujesz.
Amanda
Nie pozostalo juz nic wiecej do dodania, chociaz moglaby jeszcze poruszyc tyle innych spraw, gdyby tylko miala czas. Szybko zapisala plik na dysku obok dwoch innych wczesniejszych listow, do ojca i do Christine Rendino. Chris powinna je bez trudu odczytac i dostarczyc adresatom.
Bylo to juz ostatnie zadanie, ktore sobie wyznaczyla. Wszelkie pozostale przygotowania dobiegly konca. Wszystko bylo gotowe.
Mogla jeszcze chwile odpoczac. Odchylila sie na oparcie krzesla i powoli przeniosla wzrok z ekranu komputera na ciemnoszara stalowa sciane modulu. Przebywala tu juz od pieciu miesiecy, lecz nadal nie potrafila po staremu nazywac grodzia tej sciany na okrecie, ktory w rzeczywistosci wcale nie byl okretem.
Obok pulpitu wisiala naszykowana wczesniej uprzaz typu Molle: grube szelki z kieszeniami na krotkofalowke i flary, z kabura na pistolet oraz zapasowe magazynki, a takze ciezka kamizelka ratunkowa i oplywowy helm w maskujacych kolorach.
Wzdrygnela sie, kiedy niespodziewanie tekst listu zniknal z ekranu komputera, ustepujac miejsca standardowemu sciemniaczowi marynarki wojennej. W rogu pojawilo sie okienko zegara, przykuwajac jej uwage. Byla dwudziesta druga dwadziescia jeden.
Dopiero dziesiata, pomyslala Amanda. Czy naprawde wszystko zaczelo sie zaledwie siedemnascie godzin temu? Nie uplynela jeszcze nawet doba?
Ale przeciez obecna kryzysowa sytuacja byla tylko ostatnim ogniwem w dlugim lancuchu tragicznych wydarzen. W gruncie rzeczy wszystko zaczelo sie na dlugo przedtem, zanim Amanda Lee Garrett, do niedawna noszaca stopien komandora, a teraz kapitana, zostala przydzielona do sluzby w tym niezwyklym zakatku swiata, nawet zanim uslyszala po raz pierwszy o Unii Zachodnioafrykanskiej. A moze jeszcze zanim ta Unia w ogole powstala.
Zarzewie
Monrowia, Liberia
14 czerwca 1994 roku, godzina 21.40 czasu lokalnego
Kiedys Liberia byla najstarszym demokratycznym panstwem afrykanskim, wzorujacym konstytucja i akt swobod obywatelskich na ustawodawstwie Stanow Zjednoczonych. Rozwijala sie tak dynamicznie, ze pod wzgledem wspolczynnika wzrostu gospodarczego ustepowala tylko Japonii. Slynny szpital imienia Johna Kennedy'ego zostal uznany za najnowoczesniejsza i najlepsza placowke medyczna w calym Trzecim Swiecie.
Kiedys wszyscy mieszkancy Liberii mieli rowne prawa.
Land-rover z glosnym warkotem przemierzal duszna tropikalna noc, wspinajac sie wyboista brukowana uliczka na wzgorze Mamba Point. W otaczajacej go ciemnosci rozcinanej snopami swiatel reflektorow panowal wzmozony ruch. Niewyrazne postaci uskakiwaly z drogi, szukajac schronienia w glebi mrocznych zaulkow, niczym przerazone zwierzeta kryly sie w ruderach i zrujnowanych budynkach po obu stronach zasypanej gruzami ulicy.
W ciagu ostatnich lat mieszkancy Monrowii nauczyli sie juz, ze ludzie jezdzacy samochodami sa najczesciej dobrze uzbrojeni. Co wiecej, przekonali sie, ze bron jest zwykle uzywana do bezsensownych krwawych porachunkow.
Strach nie byl jednak uczuciem zarezerwowanym dla cywilow. Nigeryjski zolnierz przy karabinie maszynowym typu Bren, zamontowanym na ramie land-rovera, takze byl bardzo zdenerwowany. Z przejeciem wodzil lufa na lewo i prawo, mierzac w kolejne mijane ruiny. Od czasu do czasu smierc zbierala obfite zniwo w zniszczonej stolicy Liberii. Nigdy nie mozna bylo miec pewnosci, kto wyloni sie niespodziewanie zza tego czy tamtego rogu.
Warkot silnika przeszedl w cichy pomruk, kiedy samochod zajechal przed fronton zrujnowanej Hali Masonskiej. Kapitan Obe Belewa zeskoczyl na ziemie z terenowego auta i rzucil krotki rozkaz:
-Nie gascie silnika, kapralu.
Wysoki oficer, ubrany w taki sam tropikalny mundur polowy jak jego podkomendni, minal podziurawiony kulami pomnik jakiegos dawno zapomnianego liberyjskiego przywodcy i wbiegl po marmurowych schodach prowadzacych do centralnego wejscia poteznego starego gmachu. Spekane jonskie kolumny portyku lekko polyskiwaly w blasku gwiazd, upodabniajac to miejsce do zabytkow starozytnego Rzymu.
Wlasnie w tej hali miescila sie kwatera glowna ECOMOG, Wojskowej Grupy Obserwacyjnej Wspolnoty Gospodarczej Panstw Afryki Zachodniej. Dwaj wartownicy przy drzwiach wyprezyli sie na bacznosc przed kapitanem, ktory nawet nie zadal sobie trudu, by odpowiedziec na oddane przez nich honory.
Obskurny, ograbiony ze sprzetow hol oswietlala pojedyncza zarowka zasilana z generatora spalinowego. Przy szarym metalowym biurku siedzial sztabowy porucznik z kompanii kwatermistrzowskiej i w metnym blasku migoczacej lampki przegladal angielskie czasopismo sportowe.
-Musze rozmawiac z pulkownikiem Eba! - rzucil ostro Belewa, kiedy niczym duch wylonil sie z ciemnosci. - Natychmiast!
Zaskoczony oficer dyzurny podskoczyl na miejscu, rzucil gazete na biurko i popatrzyl na intruza.
Wiecznie zasepiony, barczysty i muskularny kapitan Belewa nawet w warunkach pokojowych robil grozne wrazenie. A teraz, ze sciagnieta twarza i plonacymi z wscieklosci oczami, byl po prostu przerazajacy.
Porucznik doskonale wiedzial, ze automatyczny browning i ostra jak brzytwa maczeta przy jego pasie nie sa tylko atrybutami piastowanego stanowiska. Byl to zawsze gotowy do uzytku orez zaprawionego w bojach zolnierza. Nie mniej doswiadczenia miala kompania zmechanizowanej piechoty, ktora Belewa dowodzil. Powszechnie uwazano ja za jednostke elitarna, najlepszy pododdzial batalionu i calej Grupy Obserwacyjnej. Niektorzy twierdzili nawet, ze trudno szukac lepszej kompanii w nigeryjskiej armii.
W dodatku krazyly plotki, ze Belewie lepiej nie wchodzic w droge.
-Pulkownik niedawno zakonczyl sluzbe, kapitanie - wyrecytowal porucznik. - Polozyl sie spac i rozkazal, aby mu nie przeszkadzano, chyba ze zdarzy sie cos nadzwyczajnego.
Belewa huknal piescia w biurko, az po holu przetoczylo sie echo.
-To prosze uznac te sytuacje za nadzwyczajna! Musze natychmiast rozmawiac z pulkownikiem Eba!
Oficer dyzurny szybko przywolal wartownika i kazal mu zaprowadzic Belewe prosto do kwatery Eby. Zdawal sobie sprawe, ze prawdopodobnie sciagnie na siebie gniew dowodcy batalionu, musial jednak wybrac mniejsze zlo.
Kapitan poszedl za przewodnikiem szerokimi, lukowatymi schodami. Na pierwszym pietrze starej rozleglej budowli skrecili w boczny, rownie slabo oswietlony korytarz. Jak inne podobne gmachy Monrowii, byla masonska swiatynia dawno temu zostala ograbiona ze wszystkiego, co dalo sie wyniesc, nie wylaczajac drzwi. W pustych otworach przejsc porozwieszano zaslonki, zza ktorych wydostawaly sie waskie smugi swiatla.
Dolatywala takze muzyka i glosne smiechy kobiet.
W odpowiedzi na wezwanie wartownika zza zaslonki w glebi korytarza wylonil sie pulkownik Eba. Kiedy wychodzil na korytarz, Belewa zerknal do wnetrza jego kwatery. Zobaczyl kilku wysokich ranga oficerow batalionu, ktorzy bawili sie w towarzystwie paru mlodych atrakcyjnych miejscowych kobiet, ubranych w jaskrawe tanie sukienki i kolyszacych sie rytmicznie w takt modnego nigeryjskiego afro-popu, dolatujacego z glosnika magnetofonu kasetowego.
Eba byl niski i przysadzisty, z wielkim wydatnym brzuchem, scisle opietym kurtka polowego munduru. W reku trzymal blaszany kubek od kawy do polowy napelniony whisky.
-O co chodzi, kapitanie? - warknal, krzywiac sie z niechecia.
Belewa stanal przed nim w swobodnej pozie i utkwil wzrok w scianie ponad glowa dowodcy.
-Pulkowniku, moi zwiadowcy zameldowali, ze wioska Simonsville, lezaca pietnascie kilometrow na polnocny wschod od miasta, zostala zaatakowana przez nie zidentyfikowany oddzial zbrojny. Przyslalem do sztabu juz dwa raporty w tej sprawie.
-Dziekuje, kapitanie, ze z taka gorliwoscia zwracacie uwage dowodztwa na ten incydent - odparl ironicznie Eba. - Na pewno z wielkim zainteresowaniem przeczytam rano panski raport z rekonesansu.
-Pulkowniku, wraz z raportami przyslalem dwa wnioski o skierowanie na miejsce zdarzenia oddzialu sil interwencyjnych - ciagnal Belewa, silac sie na spokoj. - Do tej pory nie otrzymalem zadnej odpowiedzi.
-Pewnie dlatego, ze zadna odpowiedz nie byla konieczna. - Eba upil nieco whisky z kubka. - Simonsville lezy na trasie waszego rannego patrolu, bedziecie wiec mogli sami sprawdzic wiarygodnosc tych plotek. Nie widze powodu, aby wysylac tam swoich ludzi po nocy.
-To nie sa plotki, pulkowniku! Moja druzyna zwiadowcza zajela posterunek na szczycie pobliskiego wzgorza. Wioska zostala doszczetnie zniszczona! Moi zolnierze moga byc na miejscu za dwadziescia minut!
-Nie ma takiej potrzeby, kapitanie - mruknal Eba poblazliwym tonem. - Wy, mlodzi gorliwcy, jestescie wszyscy tacy sami. Chwytacie za bron na pierwszy odglos dolatujacy z glebi dzungli, zapominajac o taktyce. Szkoda naszych sil na angazowanie sie w kazda potyczke lokalnych ugrupowan. - Pulkownik zachichotal i znow pociagnal whisky z kubka. - Niech pan pamieta, Belewa, ze naszym zadaniem jest utrzymywanie tu pokoju. Jak by to wygladalo, gdybysmy bez przerwy wlaczali sie do walk po jednej czy drugiej stronie?
-A ja sadzilem, ze naszym zadaniem jest niesienie pomocy miejscowej ludnosci. - Belewa nawet nie probowal zamaskowac ironii brzmiacej w glosie.
Eba natychmiast spowaznial.
-Przede wszystkim powinien pan wykonywac moje rozkazy, kapitanie. Zbadacie sytuacje w Simonsville podczas rannego patrolu i ani minuty wczesniej. Zrozumiano?
-Tak jest.
Niebo na wschodzie ledwie sie rozowilo, kiedy kolumna land-roverow i wozow opancerzonych steyr 4K-7 wtoczyla sie do Simonsville. Bylo juz jednak o wiele za pozno.
Wioske tworzyla garstka nedznych chat i lepianek stloczonych przy wyboistej bitej drodze, otoczonych polami ryzowymi i kepami zarosli ocalalymi po wyrebie i wypalaniu lasow, na ktorym opieralo sie prymitywne miejscowe rolnictwo. Teraz ze wsi pozostaly tylko popioly, kilka dymiacych jeszcze zgliszcz i pare osmalonych kikutow scian.
Znajdowali sie tam rowniez ludzie, bo napastnicy po prostu zostawili zwloki na ziemi. Nadpalone ciala lezaly w najdziwniejszych pozach, zastygle w ataku przedsmiertnych konwulsji. Na jedynej stojacej nadal scianie chaty rozkrzyzowano mloda naga dziewczyne. Sadzac po obfitosci krwi, zyla jeszcze, kiedy mordercy przybijali ja gwozdziami do desek. W ostatnich chwilach zycia ktos jednak ulitowal sie nad nia; glowa trzymala sie tylko na placie skory, odrabana jednym celnym uderzeniem maczety.
Niewykluczone, ze oprawcy nalezeli do Narodowego Patriotycznego Frontu Liberyjskiego Charlesa Taylora, lecz rownie dobrze mogli pochodzic z ktoregos odlamu Zjednoczonego Ruchu Wyzwolenczego na Rzecz Demokracji lub Niezaleznego Frontu Patriotycznego "ksiecia" Yormiego Johnsona czy tez z niedobitkow rzadowej armii zamordowanego prezydenta Samuela Doego. Wojna domowa miedzy zwolennikami Taylora i Doego oraz upadek rzadu sprawily, ze dziesiatki powstalych nagle ugrupowan rzucily sie jak sepy na resztki zrujnowanego kraju. A kazde z nich bylo jedynie banda uzbrojonych rabusiow kryjacych sie pod szumna nazwa.
Gdzies z oddali dolecial krzyk dziecka, bardziej przypominajacy wycie przerazonego, schwytanego w sidla zwierzecia. Mozliwe, ze ludzie, ktorzy zrownali wioske z ziemia, mieli wazne powody. Bardziej prawdopodobne bylo jednak to, ze spalili Simonsville dla zabawy.
Siedzacy na przednim siedzeniu land-rovera kapitan Belewa wykrzykiwal rozkazy do mikrofonu krotkofalowki:
-Wszystkie pododdzialy, przystapic do swoich zadan! Pierwszy pluton zabezpiecza droge dojazdowa! Drugi pluton przeszukuje zgliszcza w poszukiwaniu ocalalych! Mechanicy ustawiaja samochody w krag i organizuja punkt sanitarny! Trzeci pluton zaczyna przeczesywanie okolicznych pol! Szukajcie rannych i poparzonych, ktorzy zdolali sie odczolgac i ukryc w buszu! Jazda!
Nigeryjscy zolnierze, uzbrojeni w jednostrzalowe karabiny typu FALN o dlugich lufach, pospiesznie przystapili do wykonywania rozkazow. Kompanijny lacznosciowiec, porucznik Sako Atiba, jeszcze przez kilka minut siedzial w opancerzonym steyrze, nawiazujac lacznosc z dowodztwem ECOMOG i ustalajac pasma radiowe dla poszczegolnych plutonow. Uporawszy sie z tymi zadaniami, wysoki i szczuply, zwinny jak lampart oficer bez pospiechu zszedl po drabince pojazdu na ziemie. Ruszyl powoli wzdluz szeregu aut, by osobiscie zlozyc meldunek swojemu dowodcy, a zarazem bliskiemu przyjacielowi.
Lekka poranna bryza niosla wilgoc znad oceanu, tu jednak dominowal smrod spalonych cial i domostw, odor zniszczenia i smierci. Porucznik musial sie z nim oswoic od poczatku swojej sluzby w Liberii; zadnym sposobem nie mozna sie bylo uwolnic od tego przerazajacego, slodkawego zapachu. Niewykluczone, ze wlasnie ten smrod byl jedna z przyczyn fali barbarzynstwa, jaka zalala ten kraj. Z kazdym oddechem czlowiek przesiakal smiercia. Atiba, ktory pochodzil z plemienia Housa zamieszkujacego nigeryjski Sahel, czesto snil po nocach o ozywczych, choc goracych i suchych powiewach wiatru znad Sahary.
Juz z pewnej odleglosci spostrzegl ze zdumieniem, ze Belewa wciaz siedzi w samochodzie dowodcy i wodzi posepnym wzrokiem po pogorzelisku, ktore zostalo z Simonsville. Barczysty kapitan nadal kurczowo sciskal w lewej dloni krotkofalowke, a prawa, tak silnie zacisnieta w piesc, ze pobielaly mu knykcie, rytmicznie uderzal w deske rozdzielcza land-rovera. Jeszcze wieksze oslupienie Atiby wywolal widok lez powoli staczajacych sie po policzkach Belewy. Kiedy stanal obok niego, dowodca kompanii mruknal przez zacisniete zeby:
-Musimy to wreszcie przerwac, Sako! Trzeba z tym skonczyc raz na zawsze!
Monrowia, Liberia
6 czerwca 2002 roku, godzina 6.35 czasu lokalnego
-Ann, slyszysz mnie?
-Tak, Ian. Slysze cie dobrze.
-Swietnie. Mamy dostep do urzadzen lacznosci satelitarnej na dachu hotelu "Ambassador", ale tylko na fonii. Jak dotad nie udalo nam sie zlapac sygnalu wizyjnego. Bedziemy dalej probowali, zeby przynajmniej ogolnie powiadomic swiat o tych... wydarzeniach, jakie rozegraly sie dzis rano w Monrowii.
-A co tam sie dzieje, Ian?
-Szczerze mowiac, w tej chwili trudno cokolwiek zauwazyc. Nasz hotel stoi przy plazy, niedaleko ambasady brytyjskiej. Z okna mojego pokoju jest dobry widok na polnoc, na cale wzgorze Mamba i hotel "Mamba Point", siedzibe tymczasowego rzadu liberyjskiego. Wyglada na to, ze wlasnie na wzgorzu koncentrowal sie ogien silnego ostrzalu artyleryjskiego, do jakiego doszlo dzisiaj tuz przed switem. Teraz jednak panuje spokoj... Widze tylko pojedyncze smugi dymu unoszacego sie z okolic hotelu, to wszystko.
-Nic nie wskazuje na to, aby toczyly sie tam jakies walki?
-Rozeszly sie pogloski o strzelaninie w bazie ECOMOG na obrzezach miasta i w osrodku szkoleniowym Barclaya, gdzie miesci sie naczelne dowodztwo armii liberyjskiej. Nie mozemy jednak sprawdzic zadnych plotek, bo wojsko otoczylo nasz hotel kordonem i zabronilo dziennikarzom wyjezdzac w teren.
-Sadzisz, Ian, ze cos wam zagraza?
-Nie jestem pewien. W calej Monrowii panuje lad i porzadek, podobnie jak przez kilka ostatnich miesiecy. Bardzo uprzejmy oficer z sil interwencyjnych ECOMOG poinformowal nas dzisiaj rano, ze ograniczenia swobod wprowadzono tylko przejsciowo, a niedlugo zostanie zorganizowana konferencja prasowa na temat najswiezszych wydarzen... Nawiasem mowiac, ten warkot, ktory chyba i ty slyszysz, to odglos nigeryjskiego helikoptera krazacego nad miastem. Jest wyposazony w aparature naglasniajaca i bez przerwy powtarza komunikat nakazujacy mieszkancom zachowac spokoj i pozostac w domach. Taki sam komunikat emituje takze lokalna stacja radiowa Kiss, na zmiane z przebojami afrykanskiego popu.
-Co o tym wszystkim sadzisz, Ian? Jestes naszym najlepszym specjalista od spraw Liberii.
-Szczerze mowiac, trudno mi cokolwiek powiedziec, Ann. Przez kilka ostatnich miesiecy panowal tu naprawde wyjatkowy spokoj. Wszystko wskazywalo na to, ze krwawy liberyjski koszmar dobiegl konca. Zawieszenie broni, podpisane przez armie rzadowa i sily interwencyjne ECOMOG z przywodcami kilku najwiekszych ugrupowan rebelianckich, bylo powszechnie przestrzegane. Rozpoczely sie negocjacje na temat skladu reprezentatywnych wladz i uchwalenia nowej konstytucji... Brygadier Belewa, dowodca sil interwencyjnych ECOMOG, czlowiek wplywowy, usilnie dazyl do zakonczenia wieloletniego konfliktu. Mam nadzieje, ze obecne wydarzenia nie zrujnuja jego staran i wprowadzanej w zycie polityki rozbrojenia.
-Ian, nawiazalismy kontakt z naszym korespondentem z Lagos. Donosi, ze wczoraj poznym wieczorem wladze nigeryjskie stracily kontakt zarowno z garnizonem ECOMOG, jak i siedziba ECO WAS w Monrowii. Nikt nie ma pojecia, co sie stalo.
-Moge dodac jeszcze jedno, Ann. Od pewnego czasu widuje sie na miescie patrole... chyba porzadkowe. Kazdy taki patrol sklada sie z szesciu ludzi, a raczej trzech par. O, wlasnie widze jeden na ulicy. Dwaj to bez watpienia czlonkowie nigeryjskich sil interwencyjnych ECOMOG, dwaj nastepni wygladaja na zolnierzy liberyjskiej armii rzadowej... ale dwaj ostatni to uzbrojeni cywile... dosc podejrzane typy. Trudno mi powiedziec, z jakiego ugrupowania. Jeden z kolegow podpowiada, ze prawdopodobnie z jakiejs rebelianckiej frakcji dzialajacej w glebi kraju. Nie jestem pewien, czy...
-Ian?... Ian, slyszysz mnie?
-Zaczekaj chwile, Ann. Cos sie dzieje... Aha, moze to cos wyjasni... Przed sekunda przyniesiono nam do pokoju zawiadomienie o konferencji prasowej, jaka odbedzie sie dzis po poludniu w dowodztwie ECOMOG... Jej celem jest, cytuje: "Przyblizenie opinii swiatowej ostatnich wydarzen, jakie mialy miejsce w Liberii"... Jasna cholera!
-Co sie stalo, Ian?
-Chodzi o to zawiadomienie... Jest podpisane: "Premier Unii Liberyjskiej, General Brygadier Obe Belewa".
Freetown, Sierra Leone
23 pazdziernika 2005 roku, godzina 5.26 czasu lokalnego
Szeregowiec Jeremy Makeni ziewnal szeroko; probowal opanowac narastajaca sennosc. Kapral Rupert, dowodzacy patrolem wartowniczym na przystani Port Master, juz przed godzina zapadl w drzemke. Wyciagnal sie na pomoscie, oparl glowe na zwoju lin, rozkazal obudzic sie przed przybyciem zmiany o szostej rano i teraz glosno chrapal.
Makeni zastanawial sie, czy w ogole zostana zluzowani. W calym stolecznym garnizonie nikt za bardzo sie nie przejmowal godzinami zmian warty, mimo ze walki znad wschodniej granicy coraz bardziej rozprzestrzenialy sie w glab kraju.
Szeregowiec otrzasnal sie z posepnych mysli i znow ruszyl powoli trasa, ktora sam sobie wyznaczyl. W koncu byl zolnierzem, nawet jesli przyszlo mu jedynie trzymac straz na tym rozchwianym, dziurawym pomoscie oddalonym o wiele kilometrow od rejonu walk.
Jeremy nie posiadal sie z radosci, kiedy odebral powolanie do wojska. Znacznie wyzej cenil sluzbe od pracy w nedznej garkuchni ojca, gdzie musial tylko szorowac podlogi i zmywac garnki. Dla siedemnastolatka pojawila sie wreszcie szansa zostania prawdziwym mezczyzna.
Przystanal teraz na koncu mola, popatrzyl na mroczne wody Zatoki Kroo i zasluchal sie w plusk fal o drewniane bale pomostu. Ojciec nie rozumial jego entuzjazmu, jakby nie dopuszczal do siebie mysli, ze jego syn juz wydoroslal. Jeremy przylapal go na wreczaniu urzednikowi zbierajacemu rekrutow lapowki za skreslenie jego nazwiska z listy poborowych.
Wybuchla wsciekla awantura. Po raz pierwszy klocili sie nie jak syn z ojcem, lecz jak dwaj dorosli mezczyzni, ktorych urazona duma przyprawia o wscieklosc. Od tamtej pory nie zamienili ze soba ani slowa.
Jeremy i tak podejrzewal, ze za jego plecami pieniadze przeszly z reki do reki, bo nie zostal oddelegowany do ktoregos z wiecznie wrzacych obozow dla uchodzcow ani na linie starc z oddzialami rebeliantow. Po ukonczeniu miesiecznego szkolenia dostal przydzial do rozleniwionego i zdemoralizowanego garnizonu we Freetown.
Swiatla pozycyjne statku zakotwiczonego w glebi zatoki rzucaly zlotawe refleksy na mroczna, oleista powierzchnie morza. Nie bylo go tam, kiedy Makeni obejmowal straz na przystani. Nie zdziwil sie jednak specjalnie; dosc czesto jednostki docierajace do Freetown po zmroku rzucaly kotwice na redzie portu. Na pewno z samego rana do statku mial podplynac pilot i pobrac stosowna oplate powiekszona o lapowke, po czym, takze za lapowke, uzyskac w kapitanacie zgode na doholowanie go do nabrzeza.
Jeremy wrocil po wyslizganych deskach molo. Po drodze przeszedl nad wyciagnietymi nogami kaprala Ruperta. Do cholery, myslal, dlaczego ojciec nie mogl zostawic spraw ich wlasnemu biegowi? W glebi kraju toczyla sie wojna, tymczasem on ugrzazl tu, w samym miescie, zaledwie kilkaset metrow od rodzinnego domu!
Przystanal w pol kroku, razony mysla, ze skoro wybuchla wojna domowa, to moze w najblizszym czasie ogarnie rowniez stolice. Wladze trabily o nieustajacych zwyciestwach na prowincji, lecz plotki glosily cos przeciwnego. Podobno rebelianci zajeli glowna szose do Kenemy; od wielu dni nie naplywaly zadne wiarygodne informacje ze wschodniej czesci kraju.
Zarazem przyszlo mu do glowy, ze chyba nie jest dobrze pozostawac we wrogich stosunkach z ojcem w tak burzliwym okresie. Ostatecznie trudno bylo go winic za troske o los jedynego syna. Makeni usmiechnal sie szeroko, wyszczerzajac zeby w ciemnosc. Pomyslal, ze z samego rana po zakonczeniu sluzby warto byloby pojsc do kawiarni ojca i zamowic ulubione sniadanie, zlozone z benchi i chleba. Skoro wczesniej poklocili sie jak dwaj mezczyzni, moze teraz potrafiliby usiasc przy jednym stole, porozmawiac i pozartowac rowniez jak dorosli? Jeremy zawrocil.
Nagle usmiech zniknal z jego twarzy.
Niebo na wschodzie z lekka poszarzalo i na tym tle ukazal sie dlugi szereg mrocznych cieni sunacych po wodzie w strone kapitanatu portu. Poprzez cichy chlupot fal i chrapanie kaprala Ruperta przebijal sie stlumiony warkot motoru, a ze zwyklymi zapachami przybrzeznych rozlewisk dolatywala ostra won spalin silnika wysokopreznego.
Do brzegu zblizala sie jakas barka, niewyraznie majaczaca w ciemnosci. Ciagnela za soba sznur mniejszych lodzi, prawdopodobnie pontonow wyladowanych ludzmi. W pierwszym brzasku mozna bylo rozroznic pojedyncze odblaski swiatla na lufach broni.
Jeremy krzyknal ostrzegawczo, ale slowa uwiezly mu w gardle. Zaczal sie mocowac z paskiem starego, mocno wysluzonego karabinu Enfielda. Zaspany kapral Rupert poderwal sie na rowne nogi, zapominajac siegnac po bron lezaca na pomoscie. W tej samej chwili ponad burta barki wykwitly dwa jezory plomieni, powietrze rozciely jaskrawe linie pociskow smugowych naprowadzajacych strzelca na cel i chwile pozniej kapral zwalil sie na deski jak kloda.
Zetknawszy sie po raz pierwszy w zyciu z brutalnymi realiami wojny, Jeremy Makeni zastygl bez ruchu. Najezdzcy nie dali mu nawet paru sekund na oprzytomnienie. Strumien pociskow ze sprzezonego karabinu maszynowego omiotl cala dlugosc mola. Cos silnie uderzylo mlodego zolnierza w piers.
Upadl obok swojego dowodcy, z dlonmi kurczowo zacisnietymi na kolbie karabinu, do ostatka kierujac sie odziedziczona po przodkach duma wojownika. Jego zrenice przestaly juz reagowac na blask wstajacego dnia, lecz do uszu dotarl dudniacy meski glos. W ostatniej chwili zycia Makeni pomyslal, ze to znow mowi do niego ojciec.
Z glosnymi bojowymi okrzykami zolnierze liberyjscy wysypywali sie na molo. Przeskakiwali po dwa naraz rozciagniete ciala zabitych wartownikow i wdzierali sie na przystan. Wkrotce sformowali grupy szturmowe i pognali ulicami miasta w kierunku wyznaczonych wczesniej obiektow ataku. Podobne sceny rozgrywaly sie w kilkunastu innych punktach rozleglego portu, idealnego przyczolku do zdobycia stolicy Sierra Leone. I wszedzie z glosnikow zamontowanych na pokladzie barek desantowych plynely te same odtwarzane z tasmy dudniace slowa:
MIESZKANCY FREETOWN!
ZOSTANCIE W DOMACH!
NIE WYCHODZCIE NA ULICE! ZBLIZA SIE CHWILA WYZWOLENIA! ZOLNIERZE SIERRA LEONE! ZLOZCIE BRON! JESTESMY WASZYMI BRACMI! NIE CHCEMY WAS KRZYWDZIC!
Waszyngton, USA
20 listopada 2005 roku, godzina 10.21 czasu lokalnego
Zgasly swiatla pod sufitem sali odpraw Bialego Domu i stopniowo rozjasnil sie wielki, dwumetrowy plaski ekran wbudowany w boazerie z wisniowego drewna. Trzej mezczyzni przy stole konferencyjnym zapatrzyli sie na komputerowa mape Afryki.
Sekretarz stanu, Harrison Van Lynden, obrocil sie wraz z krzeslem twarza do mezczyzny zajmujacego miejsce u szczytu stolu.
-Na poczatek, panie prezydencie - rzekl pochodzacy z Nowej Anglii szczuply, siwiejacy polityk - proponuje krotki historyczny przeglad sytuacji w strefie kryzysu, ktory pomoze nam zyskac perspektywe na ostatnie wydarzenia. Za panskim pozwoleniem interesujacy nas region przedstawi pan Dubois, podsekretarz do spraw afrykanskich.
Benton Childress, czterdziesty czwarty prezydent Stanow Zjednoczonych, skinal glowa.
-Doskonale, Harry. Sluchamy, panie Dubois. Prosze sie tylko ograniczyc do rzeczy najwazniejszych.
-Dziekuje, panie prezydencie. - Wysportowany ciemnoskory trzydziestoparolatek przygryzl lekko wargi, jakby chcial podkreslic, ze jest wytrawnym znawca zagadnienia, i siegnal do klawiatury komputera. Na ekranie ukazal sie w powiekszeniu lewy gorny kwadrat poprzedniej mapy, obejmujacy polnocno-zachodnia czesc kontynentu, niczym olbrzymi polwysep wybrzuszajaca sie w glab Atlantyku. - Panowie, oto Afryka Zachodnia. Nazwanie tego regionu niestabilnym byloby chyba eufemizmem. Obszar ten, obfitujacy w bogactwa naturalne, zamieszkuje az osiem z dziesieciu najbiedniejszych narodow swiata. Mimo zagranicznej pomocy wartosci setek milionow dolarow, osiem z dziesieciu lezacych tu krajow ma najnizsza srednia dlugosc zycia obywateli. Na niespotykana skale szerzy sie korupcja urzednikow panstwowych. Normalna metoda zmiany grup rzadzacych sa przewroty wojskowe, a w ostatnim dwudziestoleciu spotykamy sie tu powszechnie z calkowita anarchia.
Childress w zamysleniu pokiwal glowa.
-Jesli wierzyc rodzinnej genealogii, pewna galaz mojego rodu wywodzi sie gdzies stamtad, z polnocnej czesci Mali.
-Wielu naszych przodkow wywodzi sie z tego obszaru, panie prezydencie - rzekl Dubois. - Moja rodzina pochodzi ze wschodu, prawdopodobnie z Ghany. Caly ten region byl obiektem zainteresowania handlarzy niewolnikow z wybrzeza atlantyckiego. Kacykowie plemion nadmorskich szybko sie bogacili na jencach sciaganych z ziem lezacych setki kilometrow w glab ladu. Zawsze mieli baraki pelne niewolnikow czekajacych na odbiorcow z Europy.
Van Lynden zachichotal ponuro.
-Jesli nie oburzy was ironia tej sytuacji, to powiem, ze jeden z moich przodkow takze byl silnie zwiazany z tym regionem. Nalezal do niezbyt karnych oficerow floty holenderskiej i zyskal slawe morskiego rozbojnika. Tak wiec przed paroma wiekami nasi przodkowie mogli sie ze soba zetknac, tyle ze w zupelnie odmiennych okolicznosciach.
Dubois znow siegnal do klawiatury i na ekranie pojawilo sie kolejne powiekszenie, obejmujace poludniowo-zachodnie krance tej czesci Afryki.
-A oto region objety obecnym kryzysem: dwa sasiadujace ze soba panstwa, Liberia i Sierra Leone. Dzieje tych panstw sa wyjatkowe. Oba zostaly zalozone w poczatkach dziewietnastego wieku przez wyzwolonych czarnoskorych niewolnikow z Ameryki Polnocnej. Sierra Leone powstalo w roku tysiac osiemset osmym jako kolonia korony brytyjskiej, a Liberia w roku tysiac osiemset dwudziestym drugim jako niepodlegle panstwo, wspierane przez ugrupowania abolicjonistow ze Stanow Zjednoczonych. W rezultacie w tych krajach jezykiem urzedowym jest angielski, a pod wzgledem kulturowym spoleczenstwa nosza wyrazny charakter anglo-amerykanski. W obu krajach ustanowiono rzady wzorowane na demokracji w stylu zachodnim. Niestety, nie spisaly sie one zbyt dobrze.
Van Lynden skrzyzowal rece na piersi i usadowil sie wygodniej na ciezkim, obitym skora krzesle. Wtracil ze zmarszczonymi brwiami:
-Jesli dobrze pamietam, kiedys oba te kraje podawano za wzor rodzacym sie w bolach demokracjom Trzeciego Swiata.
-Zgadza sie, panie sekretarzu - odparl Dubois. - Sierra Leone uzyskalo pelna niezawislosc w roku tysiac dziewiecset szescdziesiatym pierwszym. Podobnie jak w Liberii, powstal tam stabilny rzad. Oba kraje odznaczaly sie imponujacym wzrostem gospodarczym, jak na te czesc swiata, przestrzegano tu nie najgorzej praw czlowieka. Niestety, wydarzenia przybraly zly obrot. Blyskawicznie narastajace lapownictwo wsrod znacznej czesci urzednikow panstwowych i katastrofalny wplyw ruchow socjalistycznych doprowadzily gospodarke do ruiny. To zas, w polaczeniu z silnymi tarciami oraz separatyzmem wsrod poszczegolnych plemion zamieszkujacych te kraje, spowodowalo wkrotce olbrzymia fale spolecznego niezadowolenia. Oba panstwa weszly w spirale wojskowych przewrotow i wojen domowych, a kazdy kolejny rezim byl gorszy od poprzedniego. Ostatecznie wladzom Sierra Leone udalo sie do pewnego stopnia odtworzyc stabilnosc struktur panstwowych, glownie dzieki pomocy najemnikow z Afryki Poludniowej, ktorzy rozbili ostatnie rebelianckie ugrupowania zbrojne. Natomiast Liberia pograzyla sie w calkowitym chaosie.
-To pamietam - wtracil Childress. - Czy to egzekucja jednego z liberyjskich prezydentow, Samuela Doego, zostala sfilmowana na wideo i rozpowszechniona przez jego oprawcow?
-Tak, panie prezydencie. Wydarzylo sie to we wrzesniu tysiac dziewiecset dziewiecdziesiatego roku, kiedy wladza przejal Narodowy Front Patriotyczny Liberii kierowany przez Charlesa Taylora. Tyle ze nie byla to egzekucja. Prezydenta Doego zakatowano na smierc, torturami osobiscie kierowal Taylor.
-Na Boga, to byl prawdziwy szok - mruknal Van Lynden. - Pamietam, ze Stanom Zjednoczonym zarzucano biernosc i opieszalosc. Prawde mowiac, nie znalezlismy wowczas w tym przekletym zakatku swiata zadnego ugrupowania, ktore warto byloby poprzec w walce o wladze. Ostatecznie wyslalismy tylko oddzial marines do oslony ewakuacji naszej ambasady oraz personelu kilku innych panstw i zostawilismy sprawy wlasnemu biegowi.
Dubois przytaknal ruchem glowy.
-Pozniej interwencje zorganizowala ECOWAS, Wspolnota Gospodarcza Panstw Afryki Zachodniej, powolujac ECOMOG, Wojskowa Grupe Obserwacyjna. Nadzorowala ona rozmieszczenie w Liberii sil pokojowych, zlozonych z kontyngentow panstw ECOWAS, ktorych celem bylo rozdzielenie walczacych stron do czasu utworzenia nowego rzadu. Mimo formalnie miedzynarodowego charakteru sily interwencyjne skladaly sie glownie z jednostek armii nigeryjskiej i, mowiac otwarcie, okazaly sie calkowicie nieskuteczne, przynajmniej do czasu objecia dowodztwa przez pulkownika Belewe.
Dubois nacisnal klawisz, przywolujac kolejny obraz przygotowanej zawczasu prezentacji. Na ekranie ukazalo sie zdjecie wysokiego, poteznie zbudowanego Murzyna w polowym mundurze i furazerce. Sfotografowany na tle jakichs ruin, stal z dlonmi opartymi na biodrach, pograzony w zadumie.
-General brygadier Obe Belewa, byly oficer armii nigeryjskiej - ciagnal Dubois. - Wiek: czterdziesci dwa lata. Urodzony w Oyo, w zachodniej Nigerii, wywodzi sie z plemienia Joruba. Prawdopodobnie po przodkach odziedziczyl zdolnosci budowniczych imperium. W epoce przedkolonialnej Jorubowie wladali jednym z najwiekszych i najpotezniejszych krolestw zachodniej Afryki. Ksztalcil sie w Sandhurst oraz na uniwersytecie w Ibadanie. To naprawde wybitna postac. W nigeryjskich kregach wojskowych wrozono mu swietlana przyszlosc i tak tez sie stalo, tyle ze poza granicami ojczyzny.
-Nadal nie rozumiem, jak mogl zdobyc najwyzsza wladze w obcym kraju - odezwal sie prezydent.
-Sprawilo to polaczenie stalowych nerwow, silnej woli i makiawelicznej sztuki snucia intryg politycznych - odparl Dubois. - Belewa uczeszczal do kilku szkol wojskowych w Stanach Zjednoczonych, przeszedl szkolenie dla oddzialow specjalnych w Forcie Bragg i ukonczyl kurs dowodzenia w Wyzszej Szkole Sztabu Generalnego w Forcie Leavenworth. Instruktorzy jednoglosnie oceniali go jako blyskotliwego stratega i doskonalego taktyka. Musial przygotowywac ten pucz przez wiele lat. Do wszystkich zmian sluzby w garnizonie ECOMOG w Liberii zglaszal sie na ochotnika. Prawdopodobnie podczas kazdej tury nawiazywal nowe kontakty i ustalal sposoby lacznosci zarowno z przedstawicielami tymczasowego rzadu liberyjskiego, jak i przywodcami rozmaitych ugrupowan rebelianckich dzialajacych w glebi kraju. Ciagle awansujac, starannie dobieral sobie kadre oficerska i podoficerska z garnizonu sil interwencyjnych. Prawdopodobnie wykorzystywal rozczarowanie zolnierzy, ktorzy w rezultacie bardziej byli zwiazani z samym Belewa niz z dowodztwem armii nigeryjskiej. No i w koncu objal dowodztwo calego garnizonu ECOMOG. Sprytnie wykorzystujac przywileje, jakie dawalo mu to stanowisko, zaczal ostroznie inicjowac zmiany w Liberii, bezwzglednie zwalczac korupcje i akty przemocy, sciagac pomoc zywnosciowa i medyczna w najbardziej wyniszczone rejony, co w efekcie doprowadzilo do ozywienia gospodarki. Jednoczesnie zyskiwal popularnosc wsrod mieszkancow Liberii, ale skierowal ich lojalnosc na siebie, a nie rzad tymczasowy czy nigeryjskie sily interwencyjne.
-Czy to, ze byl Nigeryjczykiem, a wiec cudzoziemcem, nie przysporzylo mu zadnych problemow? - zapytal Childress, goscia
-Nie, panie prezydencie - rzekl Dubois, krecac glowa. - Belewa obrocil to na swoja korzysc, poniewaz nie byl zaangazowany w wasnie plemienne i nie nalezal do zadnej ze zwalczajacych sie frakcji politycznych. Zdobyl respekt i zaufanie glownie z powodu swojej bezgranicznej uczciwosci i sprawiedliwego traktowania wszystkich stron konfliktu. W dodatku nigdy nie skladal obietnic, ktorych nie moglby spelnic. Kiedy przeciagaly sie negocjacje miedzy rzadem tymczasowym a przywodcami rebelii, potajemnie przystapil do rokowan ze zniecheconymi drugoplanowymi reprezentantami obu stron. Wreszcie, dokladnie trzy lata temu, gdy wszystkie elementy ukladanki byly juz na miejscach, siegnal po wladze. Jednoczesnie usunal ze sceny politycznej skorumpowanych politykow i przywodcow rebelii, zyskujac zarazem poparcie zwasnionych dotad frakcji. Jego rozkazom podporzadkowal sie takze nigeryjski garnizon ECOMOG. W ciagu jednej nocy Belewa ze zwyklego oficera stal sie glowa niezawislego panstwa.
Dubois wylaczyl scienny monitor i obrocil sie twarza do stolu konferencyjnego.
-Oglednie mowiac, byl to wstrzas dla calej Wspolnoty ECOWAS. Nigeryjscy politycy przez jakis czas potrzasali szabelkami nad glowa kolejnego przywodcy junty wojskowej w Liberii, ale nic z tego nie wyniklo. Nabrali przekonania, ze gdyby zdecydowali sie na zbrojna inwazje, mieliby za przeciwnika nie tylko elitarne formacje wlasnej armii, lecz takze potezna, wrogo nastawiona partyzantke. Przewrot Belewy zostal przyjety jako fakt dokonany.
-Musze przyznac - mruknal zamyslony Van Lynden - ze ten czlowiek naprawde ma stalowe nerwy.
-Za wiele innych rzeczy takze mozna go podziwiac, panie sekretarzu. Okazal sie bardzo pomyslowym, madrym i skutecznie dzialajacym przywodca. W ciagu zaledwie trzech lat przeksztalcil kompletnie zrujnowany kraj w stabilne, praworzadne i rozwijajace sie panstwo. Pod roznymi wzgledami trzeba przyznac, ze wlasnie takiego czlowieka potrzebowal ten wyniszczony region. Belewa zdlawil korupcje, zadbal o dobrobyt przewazajacej czesci spoleczenstwa i odbudowal gospodarcza infrastrukture Liberii. Na nasze nieszczescie zaprowadzil takze bezwzgledna wojskowa dyktature, wyraznie ostrzaca sobie zeby na podboje terytorialne.
Siegnal do klawiatury komputera i ekran znow sie rozjasnil. Widniala na nim wielka komputerowa mapa Sierra Leone.
-Na poczatku tego roku wladze Sierra Leone zaczely informowac o niespodziewanym masowym naplywie uchodzcow z sasiedniej Liberii. Szybko przerodzilo sie to w prawdziwy exodus; granice przekroczylo ponad cwierc miliona ludzi. Rzad liberyjski oswiadczyl, ze sa to niezadowoleni mieszkancy nowo wybudowanych osiedli z rejonow przygranicznych, ale uchodzcy twierdzili, ze pedzono ich pod ostrzami bagnetow.
-Skad sie tam nagle wzielo az tylu mieszkancow, Rich? - zapytal Van Lynden marszczac brwi. - Wyglada na to, ze zwozono ich z calego obszaru Liberii.
-No coz, nie wszyscy obywatele w rownym stopniu popieraja wladze, niezaleznie od jej charakteru, panie sekretarzu.
Prezydent zasmial sie ironicznie.
-Znam to z autopsji, panie Dubois. Wiec kim naprawde byli ci niezadowoleni ludzie?
-Podobno wywodzili sie z tych liberyjskich plemion, ktore nie poparly wojskowego przewrotu. Kiedy zaczeli organizowac ruch oporu przeciwko nowemu rezimowi, Belewa przystapil do masowych deportacji.
Childress zdjal okulary i z namyslem zaczal przecierac szkla chusteczka.
-Widocznie czytal dziela przewodniczacego Mao, wedlug ktorego partyzanci sa jak samotna ryba plywajaca w oceanie wiesniakow. Dlatego postanowil osuszyc ocean.
-Czerpal inspiracje nie tylko z dziel Mao Tse-tunga, lecz takze z polityki Miloszevicia. Uporal sie z wewnetrznym problemem, a przy okazji wyrzucil uchodzcow do sasiedniego kraju, zupelnie nie przygotowanego, aby sie nimi zajac, przez co oslabil i tak kulejaca gospodarke Sierra Leone.
Van Lynden pokiwal glowa.
-Po raz kolejny obrocil niedogodnosc na swoja korzysc.
-Na tym polega strategia Belewy - odparl Dubois. - Wskutek masowego naplywu emigrantow sytuacja w Sierra Leone, gdzie wladze nie potrafia zapewnic dachu nad glowa i wyzywienia wlasnym obywatelom, bardzo sie zaostrzyla. Oczywiscie Organizacja Narodow Zjednoczonych i Miedzynarodowy Czerwony Krzyz natychmiast okazaly pomoc w budowie i zaopatrzeniu obozow dla uchodzcow rozmieszczonych wzdluz granicy z Liberia. Ale wraz z naplywem fali emigrantow gwaltownie nasilila sie dzialalnosc ugrupowan rebelianckich w samym Sierra Leone. Doszlo do serii atakow na konwoje z zaopatrzeniem, osrodki rozdzialu zywnosci i szlaki komunikacyjne. Partyzanci za wszelka cene zmierzali do rozwiazania problemu uchodzcow, przez co kryzys zaczal sie szybko poglebiac.
-Przypadkiem na korzysc znanych nam juz sil politycznych - zauwazyl ironicznie Van Lynden.
-Czy te zbrojne ataki na pewno zostaly zorganizowane przez frakcje opozycyjne z Sierra Leone, czy tez kierowano nimi z zewnatrz? - zapytal Childress, z powrotem wkladajac okulary.
-Nie znaleziono zadnych dowodow ingerencji z zewnatrz, a wladze liberyjskie stanowczo zaprzeczaly, jakoby mialy z tym cos wspolnego. Partyzanci w niczym jednak nie przypominali typowych bandyckich oddzialow ukrywajacych sie w dzungli. Byli swietnie wyszkoleni, dobrze wyposazeni i dzialali wedlug nakreslonego z gory planu operacyjnego. Program pomocy humanitarnej zostal sparalizowany, podobnie jak wszelkie poczynania wladz Sierra Leone. Zapanowal glod, mnozyly sie napasci na obozy uchodzcow, dochodzilo do gwaltow. Oslabiony rzad Sierra Leone przestal panowac nad sytuacja.
-I gdy przeciwnik nie mogl sie juz bronic, Belewa uderzyl z cala sila wtracil ponuro Van Lynden.
-Nie inaczej. Dokladnie miesiac temu, tlumaczac sie koniecznoscia zapewnienia bezpieczenstwa obywatelom Liberii przebywajacym w obozach dla uchodzcow i checia przywrocenia ladu wobec rozszerzajacej sie wojny domowej w sasiednim kraju, armia liberyjska dokonala inwazji. Sily zbrojne Sierra Leone nie byly zdolne sie jej przeciwstawic. Freetown skapitulowalo po dwoch tygodniach oblezenia.
Childress pokrecil glowa.
-Ten Belewa to niezly kawal lobuza. Wywoluje kryzys w sasiednim kraju, zeby zyskac okazje stlumienia go na okreslonych przez siebie warunkach.
-Znow niedogodnosc obrocona na wlasna korzysc - przyznal Dubois. Mysle, ze mozemy juz przejsc do dzisiejszych wydarzen.
-Masz racje, Rich. - Sekretarz Stanu wyprostowal sie i przysunal z krzeslem do stolu. - Panie prezydencie, dzis rano ambasador Liberii zlozyl w moim departamencie oficjalna note, stwierdzajaca, ze rzad liberyjski zamierza utworzyc polityczna konfederacje z okupowanym dotad Sierra Leone. Dokladnie o siodmej rano naszego czasu przestaly istniec dwa odrebne kraje, Liberia i Sierra Leone; powstala Unia Zachodnioafrykanska ze stolica w Monrowii. W tejze nocie rezim Belewy domaga sie oficjalnego uznania nowo utworzonego panstwa oraz zamkniecia naszych placowek dyplomatycznych we Freetown. Zapewnia jednoczesnie, ze wladze Unii Zachodnioafrykanskiej pragna zachowac jak najlepsze, przyjacielskie stosunki ze Stanami Zjednoczonymi.
-Cos podobnego! Widze, ze Belewa nie marnuje czasu!
-To kolejna jego zaleta, panie prezydencie - odparl Dubois. - Bez przerwy czuwa nad organizacja i umacnianiem wlasnej bazy politycznej.
Childress zasepil sie na krotko.
-Do protokolu moge juz teraz dac odpowiedz - rzekl. - Pod zadnym pozorem nie uznam formalnie zagarniecia terytorium jakiegos kraju na drodze inwazji zbrojnej. To w ogole nie wchodzi w rachube, bez wzgledu na okolicznosci. Mozesz od razu przekazac te decyzje ambasadorowi Liberii, Harry. Poinformuj go rowniez, ze nasza ambasada we Freetown bedzie prowadzila normalna dzialalnosc.
Van Lynden skinal glowa i usmiechnal sie lekko.
-Bylem przekonany, ze taka zapadnie decyzja, panie prezydencie.
-A wiec mamy to z glowy. Czy mozemy cos jeszcze zrobic w sprawie kryzysu afrykanskiego?
Van Lynden i Dubois wymienili szybkie spojrzenia.
-Mowiac szczerze, niewiele, panie prezydencie - odparl sekretarz stanu. - Oglosilismy embargo na dostawy broni i zaawansowanych technologii do Liberii zaraz po przewrocie Belewy. Mozemy je najwyzej poszerzyc o calkowita blokade finansowa i gospodarcza Liberii... przepraszam, Unii Zachodnioafrykanskiej, ale na tym zwykli ludzie ucierpieliby znacznie bardziej niz rzadzaca junta.
-Czy istnieje realne zagrozenie dla obywateli amerykanskich przebywajacych na terenie Unii?
-Nic na to nie wskazuje, panie prezydencie - rzekl Dubois. - Belewa pilnie strzeze bezpieczenstwa obcokrajowcow na swoim terytorium. Zalezy mu na zagranicznych inwestycjach, tworzeniu nowych miejsc pracy i ozywieniu wymiany towarowej.
-A co z Narodami Zjednoczonymi, Harry?
-Mozemy wystapic z wnioskiem o restrykcje wobec Unii Zachodnioafrykanskiej, watpie jednak, aby zostal przeglosowany - odparl Van Lynden. Jesli Belewa zdola ozywic gospodarke Sierra Leone tak, jak uczynil to w Liberii, na handlu z Unia bedzie mozna zarobic wiecej niz przy wymianie towarowej z dwoma odrebnymi krajami. Ponadto nie wierze, by spolecznosc miedzynarodowa zbytnio sie przejmowala tym zakatkiem Czarnego Ladu.
-Pozostaje jeszcze Afrykanska Wspolnota Gospodarcza. Nie wiecie, jak na to zareaguje?
Dubois pokrecil glowa.
-Po niej tez niewiele mozna oczekiwac, panie prezydencie. Ostatecznie to wskutek interwencji ECOWAS Belewa doszedl do wladzy w Liberii. Do dzis wsrod politykow dominuje silne poczucie winy. Nikt nie chce na ten temat rozmawiac, nikt nikomu nie ufa, wiec praktycznie nie ma szansy, by zorganizowano jakiekolwiek skuteczne przeciwdzialania.
-Wyglada wiec na to, ze waszym zdaniem powinnismy sie pogodzic z polityka faktow dokonanych.
Van Lynden uniosl obie rece w obronnym gescie.
-Niestety tak, panie prezydencie. Ze strachem mysle, ze ten precedens moze sie stac zaczatkiem calej fali zbrojnych inwazji, lecz mimo to musze stwierdzic, iz Stany Zjednoczone nie maja zadnej strategicznej motywacji do bezposredniego angazowania sie w konflikt. Wszystko wygladaloby inaczej, gdyby ONZ zadecydowalo o utworzeniu miedzynarodowego korpusu interwencyjnego, ale to nie my powinnismy uczynic pierwszy krok w tym kierunku.
Siedzacy po drugiej stronie stolu podsekretarz zawahal sie chwile, odwrocil do Childressa i powiedzial:
-Na pewno mozemy zrobic jedna rzecz, panie prezydencie. Zachodnia Afryka znajduje sie na samym koncu listy obiektow zainteresowania Krajowej Agencji Bezpieczenstwa. Moim zdaniem przydaloby sie uzupelnic dane wywiadowcze z tego regionu, a zwlaszcza z terenu Unii Zachodnioafrykanskiej. Powinnismy zwrocic baczniejsza uwage na Belewe, a takze na jego potencjalna nastepna ofiare.
-Sadzi pan, ze to nie koniec jego podbojow?
-Nie wierze w to, panie prezydencie. Mamy do czynienia z typowym tworca imperium. Jesli utrzyma sie dotychczasowe tempo zwiekszania zakresu jego wladzy, juz wkrotce Belewa stanie sie jednym z najwazniejszych strategicznie obiektow zainteresowania Stanow Zjednoczonych. - Dubois znow siegnal do klawiatury komputera i przywolal na ekran pierwotna mape zachodniej Afryki. - Jak pan widzi, Sierra Leone i Liberia, ktore weszly w sklad Unii Zachodnioafrykanskiej, sa otoczone przez terytoria dwoch innych panstw, Gwinei oraz Wybrzeza Kosci Sloniowej. Moim zdaniem Belewa poswieci najwyzej dwa lata na ustabilizowanie sytuacji w Sierra Leone, po czym rozpocznie dzialania wymierzone przeciwko jednemu z tych krajow, prawdopodobnie slabszej i mniej stabilnej Gwinei.
-Chce pan powiedziec, ze jestesmy swiadkami narodzin afrykanskiego Napoleona?
-Albo Hitlera, panie prezydencie.
Kilimi, granica Unii Zachodnioafrykanskiej i Gwinei
29 grudnia 2006 roku, godzina 22.10 czasu lokalnego
Wyboista droga przez dzungle nie dalo sie szybciej jechac; kolumne prezydencka dodatkowo spowolnil konwoj uchodzcow zlozony z kilkunastu rozklekotanych i pordzewialych ciezarowek oraz autobusow, wyladowanych do granic mozliwosci osowialymi ludzmi. Bylo juz dobrze po zmroku, gdy obie grupy pojazdow dotarly na teren osiedla.
Kilimi nazwano osiedlem na wyrost. Nie trwaly tu zadne prace budowlane, nawet sie do nich nie szykowano. Podobnie jak na wielu innych "nowych terenach osadniczych" ciagnacych sie wzdluz granicy z Gwinea, byly tu tysiace zagubionych i zdezorientowanych ludzi, zgromadzonych na obszarze patrolowanym przez zbrojne straze. Postawiono jedynie kilka prowizorycznych barakow i krytych sloma chat, wokol ktorych palily sie dymiace ogniska.
Stloczeni przy nich ludzie, przebywajacy w glebi dzungli juz od paru tygodni, spogladali z lekiem na skrecajace samochody, zastanawiajac sie, jakich to klopotow przysporza im nowo przybyli.
Zolnierze natychmiast otoczyli auta, sformowali przymusowych emigrantow w kolumny i glosnymi okrzykami zaczeli ich popedzac w glab dzungli. Jeden z wartownikow, zniecierpliwiony opieszaloscia staruszka dzwigajacego w tlumoczku caly swoj dobytek, uniosl bron w gore.
Nie zdazyl jednak zadac ciosu. Czyjas potezna dlon zacisnela sie na kolbie karabinu, a w ciemnosci zabrzmial basowy, donosny glos:
-Kapralu! Nie zapominaj, ze do niedawna byli to nasi ludzie i ktoregos dnia znow stana sie pelnoprawnymi obywatelami!
Zolnierz zastygl w oslupieniu. Od razu rozpoznal ten glos, znany wszystkim mieszkancom Unii.
-Tak jest, generale! Nie zapomne. Prosze o wybaczenie.
Obe Belewa rozluznil uscisk dloni.
-Bardzo dobrze. Na swoj sposob ci wedrowcy takze sa bojownikami Unii, podobnie jak ty i ja. Maja przed soba dluga, wyczerpujaca droge. Postarajcie sie, aby nie byla dla nich trudniejsza niz to konieczne.
General odwrocil sie i energicznym krokiem, wzbijajac kurz na polnej drodze, ruszyl przed siebie, nie zwracajac uwagi na horde doradcow i ochroniarzy drepczacych tuz za nim. Przy kazdym ognisku zatrzymywal sie na krotko i omiatal spojrzeniem twarze ludzi wylaniajace sie w blasku tanczacych plomieni - ludzi w roznym wieku, czesto schorowanych, w wiekszosci zrezygnowanych lub rozwscieczonych. Zastanawial sie, ilu z nich zginie podczas tej operacji. Po kilku minutach poczul na ramieniu dotyk czyjejs dloni.
-Obe, nie powinienes tego robic osobiscie.
-Musze, Sako - odparl, spogladajac na brygadiera Atibe, szefa Sztabu Generalnego. - Chocby tylko po to, zeby nie zapomniec, jak bardzo sie brzydze takimi dzialaniami.
-Powtarzam ci po raz setny, Obe, ze nie mamy wyboru, jesli chcemy stworzyc taka Unie, o jakiej marzymy.
-Wiem, stary druhu. Sam to sobie powtarzam po raz tysieczny. - General wyprostowal sie i dumnie wypial piers. - Tej nocy znowu rozpoczynamy nasza gre, ale tym razem siegniemy dalej, po cenniejsza zdobycz.
Na drodze przed nimi zablysly swiatla latarek, z dzungli wylonila sie kolejna grupa zolnierzy Unii.
-Generale, pro