James Cobb Morski mysliwiec (Seafighter) Przeklad Andrzej Leszczynski Wszystkim mezczyznom, a teraz takze kobietom, pelniacym sluzbe na kanonierkach od jeziora Erie po delte Mekongu i od Vicksburga po Archipelag Bismarcka, czesto zmuszonym do tego, aby dawac z siebie wszystko Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 20 kilometrow od afrykanskiego Zlotego Wybrzeza 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 22.18 czasu lokalnego Dopiero po zachodzie slonca maly przeciazony klimatyzator zamontowany w oknie modulu mieszkalnego zaczal troche oslabiac rownikowy skwar. Mimo to Amanda Garrett w mundurze polowym sil interwencyjnych - sporo za duzym, choc byl to najmniejszy rozmiar, jaki kwatermistrz znalazl w magazynie - czula sie jak w grubym brezentowym namiocie. Probowala nie zwracac uwagi na lepiace sie do ciala przepocone ubranie. Popatrzyla na ekran przenosnego komputera i jeszcze raz przeczytala skonczony przed chwila tekst. Najdrozszy Arkady, To jeden z tych wyjatkowych listow, do ktorych napisania my, sluzacy w silach zbrojnych, bywamy niekiedy zmuszeni. Jezeli go czytasz, oznacza to, ze zginelam. Mam nadzieje, ze moja smierc przyczynila sie do pomyslnego zakonczenia akcji. Wierze rowniez, iz nie pociagnela za soba smierci nikogo innego. Dzis wieczorem, jak zwykle przed rozpoczeciem operacji, bede sie modlila o to, aby jakikolwiek moj blad czy chwila slabosci nie kosztowala zycia zadnego z ludzi, ktorzy znalezli sie pod moja komenda. Cena krwi w tej operacji i tak jest juz zbyt duza. Zaluje takze innych poniesionych kosztow, zwlaszcza osobistych. Chcialabym, aby nasze marzenia, jakie snulismy w tym krotkim okresie wspolnego zycia, staly sie rzeczywistoscia. Pragnelabym nacieszyc sie tym szczesciem, ktore dzieki Tobie odnalazlam. Nie zapomnij o tym, Arkady. Dziekuje Ci z calego serca za Twoje gorace uczucie, odwage i oparcie, jakie znajdowalam w Tobie zawsze, ilekroc go potrzebowalam. Na te ostatnia i najdluzsza wyprawe zabiore mnostwo cudownych wspomnien. Ze swojej strony moge tylko zapewnic, iz bardzo Cie kocham i bezgranicznie zaluje, ze nasz zwiazek nie mogl przetrwac. Zegnaj, ukochany. Zycze Ci wiele szczescia, bo na nie zaslugujesz. Amanda Nie pozostalo juz nic wiecej do dodania, chociaz moglaby jeszcze poruszyc tyle innych spraw, gdyby tylko miala czas. Szybko zapisala plik na dysku obok dwoch innych wczesniejszych listow, do ojca i do Christine Rendino. Chris powinna je bez trudu odczytac i dostarczyc adresatom. Bylo to juz ostatnie zadanie, ktore sobie wyznaczyla. Wszelkie pozostale przygotowania dobiegly konca. Wszystko bylo gotowe. Mogla jeszcze chwile odpoczac. Odchylila sie na oparcie krzesla i powoli przeniosla wzrok z ekranu komputera na ciemnoszara stalowa sciane modulu. Przebywala tu juz od pieciu miesiecy, lecz nadal nie potrafila po staremu nazywac grodzia tej sciany na okrecie, ktory w rzeczywistosci wcale nie byl okretem. Obok pulpitu wisiala naszykowana wczesniej uprzaz typu Molle: grube szelki z kieszeniami na krotkofalowke i flary, z kabura na pistolet oraz zapasowe magazynki, a takze ciezka kamizelka ratunkowa i oplywowy helm w maskujacych kolorach. Wzdrygnela sie, kiedy niespodziewanie tekst listu zniknal z ekranu komputera, ustepujac miejsca standardowemu sciemniaczowi marynarki wojennej. W rogu pojawilo sie okienko zegara, przykuwajac jej uwage. Byla dwudziesta druga dwadziescia jeden. Dopiero dziesiata, pomyslala Amanda. Czy naprawde wszystko zaczelo sie zaledwie siedemnascie godzin temu? Nie uplynela jeszcze nawet doba? Ale przeciez obecna kryzysowa sytuacja byla tylko ostatnim ogniwem w dlugim lancuchu tragicznych wydarzen. W gruncie rzeczy wszystko zaczelo sie na dlugo przedtem, zanim Amanda Lee Garrett, do niedawna noszaca stopien komandora, a teraz kapitana, zostala przydzielona do sluzby w tym niezwyklym zakatku swiata, nawet zanim uslyszala po raz pierwszy o Unii Zachodnioafrykanskiej. A moze jeszcze zanim ta Unia w ogole powstala. Zarzewie Monrowia, Liberia 14 czerwca 1994 roku, godzina 21.40 czasu lokalnego Kiedys Liberia byla najstarszym demokratycznym panstwem afrykanskim, wzorujacym konstytucja i akt swobod obywatelskich na ustawodawstwie Stanow Zjednoczonych. Rozwijala sie tak dynamicznie, ze pod wzgledem wspolczynnika wzrostu gospodarczego ustepowala tylko Japonii. Slynny szpital imienia Johna Kennedy'ego zostal uznany za najnowoczesniejsza i najlepsza placowke medyczna w calym Trzecim Swiecie. Kiedys wszyscy mieszkancy Liberii mieli rowne prawa. Land-rover z glosnym warkotem przemierzal duszna tropikalna noc, wspinajac sie wyboista brukowana uliczka na wzgorze Mamba Point. W otaczajacej go ciemnosci rozcinanej snopami swiatel reflektorow panowal wzmozony ruch. Niewyrazne postaci uskakiwaly z drogi, szukajac schronienia w glebi mrocznych zaulkow, niczym przerazone zwierzeta kryly sie w ruderach i zrujnowanych budynkach po obu stronach zasypanej gruzami ulicy. W ciagu ostatnich lat mieszkancy Monrowii nauczyli sie juz, ze ludzie jezdzacy samochodami sa najczesciej dobrze uzbrojeni. Co wiecej, przekonali sie, ze bron jest zwykle uzywana do bezsensownych krwawych porachunkow. Strach nie byl jednak uczuciem zarezerwowanym dla cywilow. Nigeryjski zolnierz przy karabinie maszynowym typu Bren, zamontowanym na ramie land-rovera, takze byl bardzo zdenerwowany. Z przejeciem wodzil lufa na lewo i prawo, mierzac w kolejne mijane ruiny. Od czasu do czasu smierc zbierala obfite zniwo w zniszczonej stolicy Liberii. Nigdy nie mozna bylo miec pewnosci, kto wyloni sie niespodziewanie zza tego czy tamtego rogu. Warkot silnika przeszedl w cichy pomruk, kiedy samochod zajechal przed fronton zrujnowanej Hali Masonskiej. Kapitan Obe Belewa zeskoczyl na ziemie z terenowego auta i rzucil krotki rozkaz: -Nie gascie silnika, kapralu. Wysoki oficer, ubrany w taki sam tropikalny mundur polowy jak jego podkomendni, minal podziurawiony kulami pomnik jakiegos dawno zapomnianego liberyjskiego przywodcy i wbiegl po marmurowych schodach prowadzacych do centralnego wejscia poteznego starego gmachu. Spekane jonskie kolumny portyku lekko polyskiwaly w blasku gwiazd, upodabniajac to miejsce do zabytkow starozytnego Rzymu. Wlasnie w tej hali miescila sie kwatera glowna ECOMOG, Wojskowej Grupy Obserwacyjnej Wspolnoty Gospodarczej Panstw Afryki Zachodniej. Dwaj wartownicy przy drzwiach wyprezyli sie na bacznosc przed kapitanem, ktory nawet nie zadal sobie trudu, by odpowiedziec na oddane przez nich honory. Obskurny, ograbiony ze sprzetow hol oswietlala pojedyncza zarowka zasilana z generatora spalinowego. Przy szarym metalowym biurku siedzial sztabowy porucznik z kompanii kwatermistrzowskiej i w metnym blasku migoczacej lampki przegladal angielskie czasopismo sportowe. -Musze rozmawiac z pulkownikiem Eba! - rzucil ostro Belewa, kiedy niczym duch wylonil sie z ciemnosci. - Natychmiast! Zaskoczony oficer dyzurny podskoczyl na miejscu, rzucil gazete na biurko i popatrzyl na intruza. Wiecznie zasepiony, barczysty i muskularny kapitan Belewa nawet w warunkach pokojowych robil grozne wrazenie. A teraz, ze sciagnieta twarza i plonacymi z wscieklosci oczami, byl po prostu przerazajacy. Porucznik doskonale wiedzial, ze automatyczny browning i ostra jak brzytwa maczeta przy jego pasie nie sa tylko atrybutami piastowanego stanowiska. Byl to zawsze gotowy do uzytku orez zaprawionego w bojach zolnierza. Nie mniej doswiadczenia miala kompania zmechanizowanej piechoty, ktora Belewa dowodzil. Powszechnie uwazano ja za jednostke elitarna, najlepszy pododdzial batalionu i calej Grupy Obserwacyjnej. Niektorzy twierdzili nawet, ze trudno szukac lepszej kompanii w nigeryjskiej armii. W dodatku krazyly plotki, ze Belewie lepiej nie wchodzic w droge. -Pulkownik niedawno zakonczyl sluzbe, kapitanie - wyrecytowal porucznik. - Polozyl sie spac i rozkazal, aby mu nie przeszkadzano, chyba ze zdarzy sie cos nadzwyczajnego. Belewa huknal piescia w biurko, az po holu przetoczylo sie echo. -To prosze uznac te sytuacje za nadzwyczajna! Musze natychmiast rozmawiac z pulkownikiem Eba! Oficer dyzurny szybko przywolal wartownika i kazal mu zaprowadzic Belewe prosto do kwatery Eby. Zdawal sobie sprawe, ze prawdopodobnie sciagnie na siebie gniew dowodcy batalionu, musial jednak wybrac mniejsze zlo. Kapitan poszedl za przewodnikiem szerokimi, lukowatymi schodami. Na pierwszym pietrze starej rozleglej budowli skrecili w boczny, rownie slabo oswietlony korytarz. Jak inne podobne gmachy Monrowii, byla masonska swiatynia dawno temu zostala ograbiona ze wszystkiego, co dalo sie wyniesc, nie wylaczajac drzwi. W pustych otworach przejsc porozwieszano zaslonki, zza ktorych wydostawaly sie waskie smugi swiatla. Dolatywala takze muzyka i glosne smiechy kobiet. W odpowiedzi na wezwanie wartownika zza zaslonki w glebi korytarza wylonil sie pulkownik Eba. Kiedy wychodzil na korytarz, Belewa zerknal do wnetrza jego kwatery. Zobaczyl kilku wysokich ranga oficerow batalionu, ktorzy bawili sie w towarzystwie paru mlodych atrakcyjnych miejscowych kobiet, ubranych w jaskrawe tanie sukienki i kolyszacych sie rytmicznie w takt modnego nigeryjskiego afro-popu, dolatujacego z glosnika magnetofonu kasetowego. Eba byl niski i przysadzisty, z wielkim wydatnym brzuchem, scisle opietym kurtka polowego munduru. W reku trzymal blaszany kubek od kawy do polowy napelniony whisky. -O co chodzi, kapitanie? - warknal, krzywiac sie z niechecia. Belewa stanal przed nim w swobodnej pozie i utkwil wzrok w scianie ponad glowa dowodcy. -Pulkowniku, moi zwiadowcy zameldowali, ze wioska Simonsville, lezaca pietnascie kilometrow na polnocny wschod od miasta, zostala zaatakowana przez nie zidentyfikowany oddzial zbrojny. Przyslalem do sztabu juz dwa raporty w tej sprawie. -Dziekuje, kapitanie, ze z taka gorliwoscia zwracacie uwage dowodztwa na ten incydent - odparl ironicznie Eba. - Na pewno z wielkim zainteresowaniem przeczytam rano panski raport z rekonesansu. -Pulkowniku, wraz z raportami przyslalem dwa wnioski o skierowanie na miejsce zdarzenia oddzialu sil interwencyjnych - ciagnal Belewa, silac sie na spokoj. - Do tej pory nie otrzymalem zadnej odpowiedzi. -Pewnie dlatego, ze zadna odpowiedz nie byla konieczna. - Eba upil nieco whisky z kubka. - Simonsville lezy na trasie waszego rannego patrolu, bedziecie wiec mogli sami sprawdzic wiarygodnosc tych plotek. Nie widze powodu, aby wysylac tam swoich ludzi po nocy. -To nie sa plotki, pulkowniku! Moja druzyna zwiadowcza zajela posterunek na szczycie pobliskiego wzgorza. Wioska zostala doszczetnie zniszczona! Moi zolnierze moga byc na miejscu za dwadziescia minut! -Nie ma takiej potrzeby, kapitanie - mruknal Eba poblazliwym tonem. - Wy, mlodzi gorliwcy, jestescie wszyscy tacy sami. Chwytacie za bron na pierwszy odglos dolatujacy z glebi dzungli, zapominajac o taktyce. Szkoda naszych sil na angazowanie sie w kazda potyczke lokalnych ugrupowan. - Pulkownik zachichotal i znow pociagnal whisky z kubka. - Niech pan pamieta, Belewa, ze naszym zadaniem jest utrzymywanie tu pokoju. Jak by to wygladalo, gdybysmy bez przerwy wlaczali sie do walk po jednej czy drugiej stronie? -A ja sadzilem, ze naszym zadaniem jest niesienie pomocy miejscowej ludnosci. - Belewa nawet nie probowal zamaskowac ironii brzmiacej w glosie. Eba natychmiast spowaznial. -Przede wszystkim powinien pan wykonywac moje rozkazy, kapitanie. Zbadacie sytuacje w Simonsville podczas rannego patrolu i ani minuty wczesniej. Zrozumiano? -Tak jest. Niebo na wschodzie ledwie sie rozowilo, kiedy kolumna land-roverow i wozow opancerzonych steyr 4K-7 wtoczyla sie do Simonsville. Bylo juz jednak o wiele za pozno. Wioske tworzyla garstka nedznych chat i lepianek stloczonych przy wyboistej bitej drodze, otoczonych polami ryzowymi i kepami zarosli ocalalymi po wyrebie i wypalaniu lasow, na ktorym opieralo sie prymitywne miejscowe rolnictwo. Teraz ze wsi pozostaly tylko popioly, kilka dymiacych jeszcze zgliszcz i pare osmalonych kikutow scian. Znajdowali sie tam rowniez ludzie, bo napastnicy po prostu zostawili zwloki na ziemi. Nadpalone ciala lezaly w najdziwniejszych pozach, zastygle w ataku przedsmiertnych konwulsji. Na jedynej stojacej nadal scianie chaty rozkrzyzowano mloda naga dziewczyne. Sadzac po obfitosci krwi, zyla jeszcze, kiedy mordercy przybijali ja gwozdziami do desek. W ostatnich chwilach zycia ktos jednak ulitowal sie nad nia; glowa trzymala sie tylko na placie skory, odrabana jednym celnym uderzeniem maczety. Niewykluczone, ze oprawcy nalezeli do Narodowego Patriotycznego Frontu Liberyjskiego Charlesa Taylora, lecz rownie dobrze mogli pochodzic z ktoregos odlamu Zjednoczonego Ruchu Wyzwolenczego na Rzecz Demokracji lub Niezaleznego Frontu Patriotycznego "ksiecia" Yormiego Johnsona czy tez z niedobitkow rzadowej armii zamordowanego prezydenta Samuela Doego. Wojna domowa miedzy zwolennikami Taylora i Doego oraz upadek rzadu sprawily, ze dziesiatki powstalych nagle ugrupowan rzucily sie jak sepy na resztki zrujnowanego kraju. A kazde z nich bylo jedynie banda uzbrojonych rabusiow kryjacych sie pod szumna nazwa. Gdzies z oddali dolecial krzyk dziecka, bardziej przypominajacy wycie przerazonego, schwytanego w sidla zwierzecia. Mozliwe, ze ludzie, ktorzy zrownali wioske z ziemia, mieli wazne powody. Bardziej prawdopodobne bylo jednak to, ze spalili Simonsville dla zabawy. Siedzacy na przednim siedzeniu land-rovera kapitan Belewa wykrzykiwal rozkazy do mikrofonu krotkofalowki: -Wszystkie pododdzialy, przystapic do swoich zadan! Pierwszy pluton zabezpiecza droge dojazdowa! Drugi pluton przeszukuje zgliszcza w poszukiwaniu ocalalych! Mechanicy ustawiaja samochody w krag i organizuja punkt sanitarny! Trzeci pluton zaczyna przeczesywanie okolicznych pol! Szukajcie rannych i poparzonych, ktorzy zdolali sie odczolgac i ukryc w buszu! Jazda! Nigeryjscy zolnierze, uzbrojeni w jednostrzalowe karabiny typu FALN o dlugich lufach, pospiesznie przystapili do wykonywania rozkazow. Kompanijny lacznosciowiec, porucznik Sako Atiba, jeszcze przez kilka minut siedzial w opancerzonym steyrze, nawiazujac lacznosc z dowodztwem ECOMOG i ustalajac pasma radiowe dla poszczegolnych plutonow. Uporawszy sie z tymi zadaniami, wysoki i szczuply, zwinny jak lampart oficer bez pospiechu zszedl po drabince pojazdu na ziemie. Ruszyl powoli wzdluz szeregu aut, by osobiscie zlozyc meldunek swojemu dowodcy, a zarazem bliskiemu przyjacielowi. Lekka poranna bryza niosla wilgoc znad oceanu, tu jednak dominowal smrod spalonych cial i domostw, odor zniszczenia i smierci. Porucznik musial sie z nim oswoic od poczatku swojej sluzby w Liberii; zadnym sposobem nie mozna sie bylo uwolnic od tego przerazajacego, slodkawego zapachu. Niewykluczone, ze wlasnie ten smrod byl jedna z przyczyn fali barbarzynstwa, jaka zalala ten kraj. Z kazdym oddechem czlowiek przesiakal smiercia. Atiba, ktory pochodzil z plemienia Housa zamieszkujacego nigeryjski Sahel, czesto snil po nocach o ozywczych, choc goracych i suchych powiewach wiatru znad Sahary. Juz z pewnej odleglosci spostrzegl ze zdumieniem, ze Belewa wciaz siedzi w samochodzie dowodcy i wodzi posepnym wzrokiem po pogorzelisku, ktore zostalo z Simonsville. Barczysty kapitan nadal kurczowo sciskal w lewej dloni krotkofalowke, a prawa, tak silnie zacisnieta w piesc, ze pobielaly mu knykcie, rytmicznie uderzal w deske rozdzielcza land-rovera. Jeszcze wieksze oslupienie Atiby wywolal widok lez powoli staczajacych sie po policzkach Belewy. Kiedy stanal obok niego, dowodca kompanii mruknal przez zacisniete zeby: -Musimy to wreszcie przerwac, Sako! Trzeba z tym skonczyc raz na zawsze! Monrowia, Liberia 6 czerwca 2002 roku, godzina 6.35 czasu lokalnego -Ann, slyszysz mnie? -Tak, Ian. Slysze cie dobrze. -Swietnie. Mamy dostep do urzadzen lacznosci satelitarnej na dachu hotelu "Ambassador", ale tylko na fonii. Jak dotad nie udalo nam sie zlapac sygnalu wizyjnego. Bedziemy dalej probowali, zeby przynajmniej ogolnie powiadomic swiat o tych... wydarzeniach, jakie rozegraly sie dzis rano w Monrowii. -A co tam sie dzieje, Ian? -Szczerze mowiac, w tej chwili trudno cokolwiek zauwazyc. Nasz hotel stoi przy plazy, niedaleko ambasady brytyjskiej. Z okna mojego pokoju jest dobry widok na polnoc, na cale wzgorze Mamba i hotel "Mamba Point", siedzibe tymczasowego rzadu liberyjskiego. Wyglada na to, ze wlasnie na wzgorzu koncentrowal sie ogien silnego ostrzalu artyleryjskiego, do jakiego doszlo dzisiaj tuz przed switem. Teraz jednak panuje spokoj... Widze tylko pojedyncze smugi dymu unoszacego sie z okolic hotelu, to wszystko. -Nic nie wskazuje na to, aby toczyly sie tam jakies walki? -Rozeszly sie pogloski o strzelaninie w bazie ECOMOG na obrzezach miasta i w osrodku szkoleniowym Barclaya, gdzie miesci sie naczelne dowodztwo armii liberyjskiej. Nie mozemy jednak sprawdzic zadnych plotek, bo wojsko otoczylo nasz hotel kordonem i zabronilo dziennikarzom wyjezdzac w teren. -Sadzisz, Ian, ze cos wam zagraza? -Nie jestem pewien. W calej Monrowii panuje lad i porzadek, podobnie jak przez kilka ostatnich miesiecy. Bardzo uprzejmy oficer z sil interwencyjnych ECOMOG poinformowal nas dzisiaj rano, ze ograniczenia swobod wprowadzono tylko przejsciowo, a niedlugo zostanie zorganizowana konferencja prasowa na temat najswiezszych wydarzen... Nawiasem mowiac, ten warkot, ktory chyba i ty slyszysz, to odglos nigeryjskiego helikoptera krazacego nad miastem. Jest wyposazony w aparature naglasniajaca i bez przerwy powtarza komunikat nakazujacy mieszkancom zachowac spokoj i pozostac w domach. Taki sam komunikat emituje takze lokalna stacja radiowa Kiss, na zmiane z przebojami afrykanskiego popu. -Co o tym wszystkim sadzisz, Ian? Jestes naszym najlepszym specjalista od spraw Liberii. -Szczerze mowiac, trudno mi cokolwiek powiedziec, Ann. Przez kilka ostatnich miesiecy panowal tu naprawde wyjatkowy spokoj. Wszystko wskazywalo na to, ze krwawy liberyjski koszmar dobiegl konca. Zawieszenie broni, podpisane przez armie rzadowa i sily interwencyjne ECOMOG z przywodcami kilku najwiekszych ugrupowan rebelianckich, bylo powszechnie przestrzegane. Rozpoczely sie negocjacje na temat skladu reprezentatywnych wladz i uchwalenia nowej konstytucji... Brygadier Belewa, dowodca sil interwencyjnych ECOMOG, czlowiek wplywowy, usilnie dazyl do zakonczenia wieloletniego konfliktu. Mam nadzieje, ze obecne wydarzenia nie zrujnuja jego staran i wprowadzanej w zycie polityki rozbrojenia. -Ian, nawiazalismy kontakt z naszym korespondentem z Lagos. Donosi, ze wczoraj poznym wieczorem wladze nigeryjskie stracily kontakt zarowno z garnizonem ECOMOG, jak i siedziba ECO WAS w Monrowii. Nikt nie ma pojecia, co sie stalo. -Moge dodac jeszcze jedno, Ann. Od pewnego czasu widuje sie na miescie patrole... chyba porzadkowe. Kazdy taki patrol sklada sie z szesciu ludzi, a raczej trzech par. O, wlasnie widze jeden na ulicy. Dwaj to bez watpienia czlonkowie nigeryjskich sil interwencyjnych ECOMOG, dwaj nastepni wygladaja na zolnierzy liberyjskiej armii rzadowej... ale dwaj ostatni to uzbrojeni cywile... dosc podejrzane typy. Trudno mi powiedziec, z jakiego ugrupowania. Jeden z kolegow podpowiada, ze prawdopodobnie z jakiejs rebelianckiej frakcji dzialajacej w glebi kraju. Nie jestem pewien, czy... -Ian?... Ian, slyszysz mnie? -Zaczekaj chwile, Ann. Cos sie dzieje... Aha, moze to cos wyjasni... Przed sekunda przyniesiono nam do pokoju zawiadomienie o konferencji prasowej, jaka odbedzie sie dzis po poludniu w dowodztwie ECOMOG... Jej celem jest, cytuje: "Przyblizenie opinii swiatowej ostatnich wydarzen, jakie mialy miejsce w Liberii"... Jasna cholera! -Co sie stalo, Ian? -Chodzi o to zawiadomienie... Jest podpisane: "Premier Unii Liberyjskiej, General Brygadier Obe Belewa". Freetown, Sierra Leone 23 pazdziernika 2005 roku, godzina 5.26 czasu lokalnego Szeregowiec Jeremy Makeni ziewnal szeroko; probowal opanowac narastajaca sennosc. Kapral Rupert, dowodzacy patrolem wartowniczym na przystani Port Master, juz przed godzina zapadl w drzemke. Wyciagnal sie na pomoscie, oparl glowe na zwoju lin, rozkazal obudzic sie przed przybyciem zmiany o szostej rano i teraz glosno chrapal. Makeni zastanawial sie, czy w ogole zostana zluzowani. W calym stolecznym garnizonie nikt za bardzo sie nie przejmowal godzinami zmian warty, mimo ze walki znad wschodniej granicy coraz bardziej rozprzestrzenialy sie w glab kraju. Szeregowiec otrzasnal sie z posepnych mysli i znow ruszyl powoli trasa, ktora sam sobie wyznaczyl. W koncu byl zolnierzem, nawet jesli przyszlo mu jedynie trzymac straz na tym rozchwianym, dziurawym pomoscie oddalonym o wiele kilometrow od rejonu walk. Jeremy nie posiadal sie z radosci, kiedy odebral powolanie do wojska. Znacznie wyzej cenil sluzbe od pracy w nedznej garkuchni ojca, gdzie musial tylko szorowac podlogi i zmywac garnki. Dla siedemnastolatka pojawila sie wreszcie szansa zostania prawdziwym mezczyzna. Przystanal teraz na koncu mola, popatrzyl na mroczne wody Zatoki Kroo i zasluchal sie w plusk fal o drewniane bale pomostu. Ojciec nie rozumial jego entuzjazmu, jakby nie dopuszczal do siebie mysli, ze jego syn juz wydoroslal. Jeremy przylapal go na wreczaniu urzednikowi zbierajacemu rekrutow lapowki za skreslenie jego nazwiska z listy poborowych. Wybuchla wsciekla awantura. Po raz pierwszy klocili sie nie jak syn z ojcem, lecz jak dwaj dorosli mezczyzni, ktorych urazona duma przyprawia o wscieklosc. Od tamtej pory nie zamienili ze soba ani slowa. Jeremy i tak podejrzewal, ze za jego plecami pieniadze przeszly z reki do reki, bo nie zostal oddelegowany do ktoregos z wiecznie wrzacych obozow dla uchodzcow ani na linie starc z oddzialami rebeliantow. Po ukonczeniu miesiecznego szkolenia dostal przydzial do rozleniwionego i zdemoralizowanego garnizonu we Freetown. Swiatla pozycyjne statku zakotwiczonego w glebi zatoki rzucaly zlotawe refleksy na mroczna, oleista powierzchnie morza. Nie bylo go tam, kiedy Makeni obejmowal straz na przystani. Nie zdziwil sie jednak specjalnie; dosc czesto jednostki docierajace do Freetown po zmroku rzucaly kotwice na redzie portu. Na pewno z samego rana do statku mial podplynac pilot i pobrac stosowna oplate powiekszona o lapowke, po czym, takze za lapowke, uzyskac w kapitanacie zgode na doholowanie go do nabrzeza. Jeremy wrocil po wyslizganych deskach molo. Po drodze przeszedl nad wyciagnietymi nogami kaprala Ruperta. Do cholery, myslal, dlaczego ojciec nie mogl zostawic spraw ich wlasnemu biegowi? W glebi kraju toczyla sie wojna, tymczasem on ugrzazl tu, w samym miescie, zaledwie kilkaset metrow od rodzinnego domu! Przystanal w pol kroku, razony mysla, ze skoro wybuchla wojna domowa, to moze w najblizszym czasie ogarnie rowniez stolice. Wladze trabily o nieustajacych zwyciestwach na prowincji, lecz plotki glosily cos przeciwnego. Podobno rebelianci zajeli glowna szose do Kenemy; od wielu dni nie naplywaly zadne wiarygodne informacje ze wschodniej czesci kraju. Zarazem przyszlo mu do glowy, ze chyba nie jest dobrze pozostawac we wrogich stosunkach z ojcem w tak burzliwym okresie. Ostatecznie trudno bylo go winic za troske o los jedynego syna. Makeni usmiechnal sie szeroko, wyszczerzajac zeby w ciemnosc. Pomyslal, ze z samego rana po zakonczeniu sluzby warto byloby pojsc do kawiarni ojca i zamowic ulubione sniadanie, zlozone z benchi i chleba. Skoro wczesniej poklocili sie jak dwaj mezczyzni, moze teraz potrafiliby usiasc przy jednym stole, porozmawiac i pozartowac rowniez jak dorosli? Jeremy zawrocil. Nagle usmiech zniknal z jego twarzy. Niebo na wschodzie z lekka poszarzalo i na tym tle ukazal sie dlugi szereg mrocznych cieni sunacych po wodzie w strone kapitanatu portu. Poprzez cichy chlupot fal i chrapanie kaprala Ruperta przebijal sie stlumiony warkot motoru, a ze zwyklymi zapachami przybrzeznych rozlewisk dolatywala ostra won spalin silnika wysokopreznego. Do brzegu zblizala sie jakas barka, niewyraznie majaczaca w ciemnosci. Ciagnela za soba sznur mniejszych lodzi, prawdopodobnie pontonow wyladowanych ludzmi. W pierwszym brzasku mozna bylo rozroznic pojedyncze odblaski swiatla na lufach broni. Jeremy krzyknal ostrzegawczo, ale slowa uwiezly mu w gardle. Zaczal sie mocowac z paskiem starego, mocno wysluzonego karabinu Enfielda. Zaspany kapral Rupert poderwal sie na rowne nogi, zapominajac siegnac po bron lezaca na pomoscie. W tej samej chwili ponad burta barki wykwitly dwa jezory plomieni, powietrze rozciely jaskrawe linie pociskow smugowych naprowadzajacych strzelca na cel i chwile pozniej kapral zwalil sie na deski jak kloda. Zetknawszy sie po raz pierwszy w zyciu z brutalnymi realiami wojny, Jeremy Makeni zastygl bez ruchu. Najezdzcy nie dali mu nawet paru sekund na oprzytomnienie. Strumien pociskow ze sprzezonego karabinu maszynowego omiotl cala dlugosc mola. Cos silnie uderzylo mlodego zolnierza w piers. Upadl obok swojego dowodcy, z dlonmi kurczowo zacisnietymi na kolbie karabinu, do ostatka kierujac sie odziedziczona po przodkach duma wojownika. Jego zrenice przestaly juz reagowac na blask wstajacego dnia, lecz do uszu dotarl dudniacy meski glos. W ostatniej chwili zycia Makeni pomyslal, ze to znow mowi do niego ojciec. Z glosnymi bojowymi okrzykami zolnierze liberyjscy wysypywali sie na molo. Przeskakiwali po dwa naraz rozciagniete ciala zabitych wartownikow i wdzierali sie na przystan. Wkrotce sformowali grupy szturmowe i pognali ulicami miasta w kierunku wyznaczonych wczesniej obiektow ataku. Podobne sceny rozgrywaly sie w kilkunastu innych punktach rozleglego portu, idealnego przyczolku do zdobycia stolicy Sierra Leone. I wszedzie z glosnikow zamontowanych na pokladzie barek desantowych plynely te same odtwarzane z tasmy dudniace slowa: MIESZKANCY FREETOWN! ZOSTANCIE W DOMACH! NIE WYCHODZCIE NA ULICE! ZBLIZA SIE CHWILA WYZWOLENIA! ZOLNIERZE SIERRA LEONE! ZLOZCIE BRON! JESTESMY WASZYMI BRACMI! NIE CHCEMY WAS KRZYWDZIC! Waszyngton, USA 20 listopada 2005 roku, godzina 10.21 czasu lokalnego Zgasly swiatla pod sufitem sali odpraw Bialego Domu i stopniowo rozjasnil sie wielki, dwumetrowy plaski ekran wbudowany w boazerie z wisniowego drewna. Trzej mezczyzni przy stole konferencyjnym zapatrzyli sie na komputerowa mape Afryki. Sekretarz stanu, Harrison Van Lynden, obrocil sie wraz z krzeslem twarza do mezczyzny zajmujacego miejsce u szczytu stolu. -Na poczatek, panie prezydencie - rzekl pochodzacy z Nowej Anglii szczuply, siwiejacy polityk - proponuje krotki historyczny przeglad sytuacji w strefie kryzysu, ktory pomoze nam zyskac perspektywe na ostatnie wydarzenia. Za panskim pozwoleniem interesujacy nas region przedstawi pan Dubois, podsekretarz do spraw afrykanskich. Benton Childress, czterdziesty czwarty prezydent Stanow Zjednoczonych, skinal glowa. -Doskonale, Harry. Sluchamy, panie Dubois. Prosze sie tylko ograniczyc do rzeczy najwazniejszych. -Dziekuje, panie prezydencie. - Wysportowany ciemnoskory trzydziestoparolatek przygryzl lekko wargi, jakby chcial podkreslic, ze jest wytrawnym znawca zagadnienia, i siegnal do klawiatury komputera. Na ekranie ukazal sie w powiekszeniu lewy gorny kwadrat poprzedniej mapy, obejmujacy polnocno-zachodnia czesc kontynentu, niczym olbrzymi polwysep wybrzuszajaca sie w glab Atlantyku. - Panowie, oto Afryka Zachodnia. Nazwanie tego regionu niestabilnym byloby chyba eufemizmem. Obszar ten, obfitujacy w bogactwa naturalne, zamieszkuje az osiem z dziesieciu najbiedniejszych narodow swiata. Mimo zagranicznej pomocy wartosci setek milionow dolarow, osiem z dziesieciu lezacych tu krajow ma najnizsza srednia dlugosc zycia obywateli. Na niespotykana skale szerzy sie korupcja urzednikow panstwowych. Normalna metoda zmiany grup rzadzacych sa przewroty wojskowe, a w ostatnim dwudziestoleciu spotykamy sie tu powszechnie z calkowita anarchia. Childress w zamysleniu pokiwal glowa. -Jesli wierzyc rodzinnej genealogii, pewna galaz mojego rodu wywodzi sie gdzies stamtad, z polnocnej czesci Mali. -Wielu naszych przodkow wywodzi sie z tego obszaru, panie prezydencie - rzekl Dubois. - Moja rodzina pochodzi ze wschodu, prawdopodobnie z Ghany. Caly ten region byl obiektem zainteresowania handlarzy niewolnikow z wybrzeza atlantyckiego. Kacykowie plemion nadmorskich szybko sie bogacili na jencach sciaganych z ziem lezacych setki kilometrow w glab ladu. Zawsze mieli baraki pelne niewolnikow czekajacych na odbiorcow z Europy. Van Lynden zachichotal ponuro. -Jesli nie oburzy was ironia tej sytuacji, to powiem, ze jeden z moich przodkow takze byl silnie zwiazany z tym regionem. Nalezal do niezbyt karnych oficerow floty holenderskiej i zyskal slawe morskiego rozbojnika. Tak wiec przed paroma wiekami nasi przodkowie mogli sie ze soba zetknac, tyle ze w zupelnie odmiennych okolicznosciach. Dubois znow siegnal do klawiatury i na ekranie pojawilo sie kolejne powiekszenie, obejmujace poludniowo-zachodnie krance tej czesci Afryki. -A oto region objety obecnym kryzysem: dwa sasiadujace ze soba panstwa, Liberia i Sierra Leone. Dzieje tych panstw sa wyjatkowe. Oba zostaly zalozone w poczatkach dziewietnastego wieku przez wyzwolonych czarnoskorych niewolnikow z Ameryki Polnocnej. Sierra Leone powstalo w roku tysiac osiemset osmym jako kolonia korony brytyjskiej, a Liberia w roku tysiac osiemset dwudziestym drugim jako niepodlegle panstwo, wspierane przez ugrupowania abolicjonistow ze Stanow Zjednoczonych. W rezultacie w tych krajach jezykiem urzedowym jest angielski, a pod wzgledem kulturowym spoleczenstwa nosza wyrazny charakter anglo-amerykanski. W obu krajach ustanowiono rzady wzorowane na demokracji w stylu zachodnim. Niestety, nie spisaly sie one zbyt dobrze. Van Lynden skrzyzowal rece na piersi i usadowil sie wygodniej na ciezkim, obitym skora krzesle. Wtracil ze zmarszczonymi brwiami: -Jesli dobrze pamietam, kiedys oba te kraje podawano za wzor rodzacym sie w bolach demokracjom Trzeciego Swiata. -Zgadza sie, panie sekretarzu - odparl Dubois. - Sierra Leone uzyskalo pelna niezawislosc w roku tysiac dziewiecset szescdziesiatym pierwszym. Podobnie jak w Liberii, powstal tam stabilny rzad. Oba kraje odznaczaly sie imponujacym wzrostem gospodarczym, jak na te czesc swiata, przestrzegano tu nie najgorzej praw czlowieka. Niestety, wydarzenia przybraly zly obrot. Blyskawicznie narastajace lapownictwo wsrod znacznej czesci urzednikow panstwowych i katastrofalny wplyw ruchow socjalistycznych doprowadzily gospodarke do ruiny. To zas, w polaczeniu z silnymi tarciami oraz separatyzmem wsrod poszczegolnych plemion zamieszkujacych te kraje, spowodowalo wkrotce olbrzymia fale spolecznego niezadowolenia. Oba panstwa weszly w spirale wojskowych przewrotow i wojen domowych, a kazdy kolejny rezim byl gorszy od poprzedniego. Ostatecznie wladzom Sierra Leone udalo sie do pewnego stopnia odtworzyc stabilnosc struktur panstwowych, glownie dzieki pomocy najemnikow z Afryki Poludniowej, ktorzy rozbili ostatnie rebelianckie ugrupowania zbrojne. Natomiast Liberia pograzyla sie w calkowitym chaosie. -To pamietam - wtracil Childress. - Czy to egzekucja jednego z liberyjskich prezydentow, Samuela Doego, zostala sfilmowana na wideo i rozpowszechniona przez jego oprawcow? -Tak, panie prezydencie. Wydarzylo sie to we wrzesniu tysiac dziewiecset dziewiecdziesiatego roku, kiedy wladza przejal Narodowy Front Patriotyczny Liberii kierowany przez Charlesa Taylora. Tyle ze nie byla to egzekucja. Prezydenta Doego zakatowano na smierc, torturami osobiscie kierowal Taylor. -Na Boga, to byl prawdziwy szok - mruknal Van Lynden. - Pamietam, ze Stanom Zjednoczonym zarzucano biernosc i opieszalosc. Prawde mowiac, nie znalezlismy wowczas w tym przekletym zakatku swiata zadnego ugrupowania, ktore warto byloby poprzec w walce o wladze. Ostatecznie wyslalismy tylko oddzial marines do oslony ewakuacji naszej ambasady oraz personelu kilku innych panstw i zostawilismy sprawy wlasnemu biegowi. Dubois przytaknal ruchem glowy. -Pozniej interwencje zorganizowala ECOWAS, Wspolnota Gospodarcza Panstw Afryki Zachodniej, powolujac ECOMOG, Wojskowa Grupe Obserwacyjna. Nadzorowala ona rozmieszczenie w Liberii sil pokojowych, zlozonych z kontyngentow panstw ECOWAS, ktorych celem bylo rozdzielenie walczacych stron do czasu utworzenia nowego rzadu. Mimo formalnie miedzynarodowego charakteru sily interwencyjne skladaly sie glownie z jednostek armii nigeryjskiej i, mowiac otwarcie, okazaly sie calkowicie nieskuteczne, przynajmniej do czasu objecia dowodztwa przez pulkownika Belewe. Dubois nacisnal klawisz, przywolujac kolejny obraz przygotowanej zawczasu prezentacji. Na ekranie ukazalo sie zdjecie wysokiego, poteznie zbudowanego Murzyna w polowym mundurze i furazerce. Sfotografowany na tle jakichs ruin, stal z dlonmi opartymi na biodrach, pograzony w zadumie. -General brygadier Obe Belewa, byly oficer armii nigeryjskiej - ciagnal Dubois. - Wiek: czterdziesci dwa lata. Urodzony w Oyo, w zachodniej Nigerii, wywodzi sie z plemienia Joruba. Prawdopodobnie po przodkach odziedziczyl zdolnosci budowniczych imperium. W epoce przedkolonialnej Jorubowie wladali jednym z najwiekszych i najpotezniejszych krolestw zachodniej Afryki. Ksztalcil sie w Sandhurst oraz na uniwersytecie w Ibadanie. To naprawde wybitna postac. W nigeryjskich kregach wojskowych wrozono mu swietlana przyszlosc i tak tez sie stalo, tyle ze poza granicami ojczyzny. -Nadal nie rozumiem, jak mogl zdobyc najwyzsza wladze w obcym kraju - odezwal sie prezydent. -Sprawilo to polaczenie stalowych nerwow, silnej woli i makiawelicznej sztuki snucia intryg politycznych - odparl Dubois. - Belewa uczeszczal do kilku szkol wojskowych w Stanach Zjednoczonych, przeszedl szkolenie dla oddzialow specjalnych w Forcie Bragg i ukonczyl kurs dowodzenia w Wyzszej Szkole Sztabu Generalnego w Forcie Leavenworth. Instruktorzy jednoglosnie oceniali go jako blyskotliwego stratega i doskonalego taktyka. Musial przygotowywac ten pucz przez wiele lat. Do wszystkich zmian sluzby w garnizonie ECOMOG w Liberii zglaszal sie na ochotnika. Prawdopodobnie podczas kazdej tury nawiazywal nowe kontakty i ustalal sposoby lacznosci zarowno z przedstawicielami tymczasowego rzadu liberyjskiego, jak i przywodcami rozmaitych ugrupowan rebelianckich dzialajacych w glebi kraju. Ciagle awansujac, starannie dobieral sobie kadre oficerska i podoficerska z garnizonu sil interwencyjnych. Prawdopodobnie wykorzystywal rozczarowanie zolnierzy, ktorzy w rezultacie bardziej byli zwiazani z samym Belewa niz z dowodztwem armii nigeryjskiej. No i w koncu objal dowodztwo calego garnizonu ECOMOG. Sprytnie wykorzystujac przywileje, jakie dawalo mu to stanowisko, zaczal ostroznie inicjowac zmiany w Liberii, bezwzglednie zwalczac korupcje i akty przemocy, sciagac pomoc zywnosciowa i medyczna w najbardziej wyniszczone rejony, co w efekcie doprowadzilo do ozywienia gospodarki. Jednoczesnie zyskiwal popularnosc wsrod mieszkancow Liberii, ale skierowal ich lojalnosc na siebie, a nie rzad tymczasowy czy nigeryjskie sily interwencyjne. -Czy to, ze byl Nigeryjczykiem, a wiec cudzoziemcem, nie przysporzylo mu zadnych problemow? - zapytal Childress, goscia -Nie, panie prezydencie - rzekl Dubois, krecac glowa. - Belewa obrocil to na swoja korzysc, poniewaz nie byl zaangazowany w wasnie plemienne i nie nalezal do zadnej ze zwalczajacych sie frakcji politycznych. Zdobyl respekt i zaufanie glownie z powodu swojej bezgranicznej uczciwosci i sprawiedliwego traktowania wszystkich stron konfliktu. W dodatku nigdy nie skladal obietnic, ktorych nie moglby spelnic. Kiedy przeciagaly sie negocjacje miedzy rzadem tymczasowym a przywodcami rebelii, potajemnie przystapil do rokowan ze zniecheconymi drugoplanowymi reprezentantami obu stron. Wreszcie, dokladnie trzy lata temu, gdy wszystkie elementy ukladanki byly juz na miejscach, siegnal po wladze. Jednoczesnie usunal ze sceny politycznej skorumpowanych politykow i przywodcow rebelii, zyskujac zarazem poparcie zwasnionych dotad frakcji. Jego rozkazom podporzadkowal sie takze nigeryjski garnizon ECOMOG. W ciagu jednej nocy Belewa ze zwyklego oficera stal sie glowa niezawislego panstwa. Dubois wylaczyl scienny monitor i obrocil sie twarza do stolu konferencyjnego. -Oglednie mowiac, byl to wstrzas dla calej Wspolnoty ECOWAS. Nigeryjscy politycy przez jakis czas potrzasali szabelkami nad glowa kolejnego przywodcy junty wojskowej w Liberii, ale nic z tego nie wyniklo. Nabrali przekonania, ze gdyby zdecydowali sie na zbrojna inwazje, mieliby za przeciwnika nie tylko elitarne formacje wlasnej armii, lecz takze potezna, wrogo nastawiona partyzantke. Przewrot Belewy zostal przyjety jako fakt dokonany. -Musze przyznac - mruknal zamyslony Van Lynden - ze ten czlowiek naprawde ma stalowe nerwy. -Za wiele innych rzeczy takze mozna go podziwiac, panie sekretarzu. Okazal sie bardzo pomyslowym, madrym i skutecznie dzialajacym przywodca. W ciagu zaledwie trzech lat przeksztalcil kompletnie zrujnowany kraj w stabilne, praworzadne i rozwijajace sie panstwo. Pod roznymi wzgledami trzeba przyznac, ze wlasnie takiego czlowieka potrzebowal ten wyniszczony region. Belewa zdlawil korupcje, zadbal o dobrobyt przewazajacej czesci spoleczenstwa i odbudowal gospodarcza infrastrukture Liberii. Na nasze nieszczescie zaprowadzil takze bezwzgledna wojskowa dyktature, wyraznie ostrzaca sobie zeby na podboje terytorialne. Siegnal do klawiatury komputera i ekran znow sie rozjasnil. Widniala na nim wielka komputerowa mapa Sierra Leone. -Na poczatku tego roku wladze Sierra Leone zaczely informowac o niespodziewanym masowym naplywie uchodzcow z sasiedniej Liberii. Szybko przerodzilo sie to w prawdziwy exodus; granice przekroczylo ponad cwierc miliona ludzi. Rzad liberyjski oswiadczyl, ze sa to niezadowoleni mieszkancy nowo wybudowanych osiedli z rejonow przygranicznych, ale uchodzcy twierdzili, ze pedzono ich pod ostrzami bagnetow. -Skad sie tam nagle wzielo az tylu mieszkancow, Rich? - zapytal Van Lynden marszczac brwi. - Wyglada na to, ze zwozono ich z calego obszaru Liberii. -No coz, nie wszyscy obywatele w rownym stopniu popieraja wladze, niezaleznie od jej charakteru, panie sekretarzu. Prezydent zasmial sie ironicznie. -Znam to z autopsji, panie Dubois. Wiec kim naprawde byli ci niezadowoleni ludzie? -Podobno wywodzili sie z tych liberyjskich plemion, ktore nie poparly wojskowego przewrotu. Kiedy zaczeli organizowac ruch oporu przeciwko nowemu rezimowi, Belewa przystapil do masowych deportacji. Childress zdjal okulary i z namyslem zaczal przecierac szkla chusteczka. -Widocznie czytal dziela przewodniczacego Mao, wedlug ktorego partyzanci sa jak samotna ryba plywajaca w oceanie wiesniakow. Dlatego postanowil osuszyc ocean. -Czerpal inspiracje nie tylko z dziel Mao Tse-tunga, lecz takze z polityki Miloszevicia. Uporal sie z wewnetrznym problemem, a przy okazji wyrzucil uchodzcow do sasiedniego kraju, zupelnie nie przygotowanego, aby sie nimi zajac, przez co oslabil i tak kulejaca gospodarke Sierra Leone. Van Lynden pokiwal glowa. -Po raz kolejny obrocil niedogodnosc na swoja korzysc. -Na tym polega strategia Belewy - odparl Dubois. - Wskutek masowego naplywu emigrantow sytuacja w Sierra Leone, gdzie wladze nie potrafia zapewnic dachu nad glowa i wyzywienia wlasnym obywatelom, bardzo sie zaostrzyla. Oczywiscie Organizacja Narodow Zjednoczonych i Miedzynarodowy Czerwony Krzyz natychmiast okazaly pomoc w budowie i zaopatrzeniu obozow dla uchodzcow rozmieszczonych wzdluz granicy z Liberia. Ale wraz z naplywem fali emigrantow gwaltownie nasilila sie dzialalnosc ugrupowan rebelianckich w samym Sierra Leone. Doszlo do serii atakow na konwoje z zaopatrzeniem, osrodki rozdzialu zywnosci i szlaki komunikacyjne. Partyzanci za wszelka cene zmierzali do rozwiazania problemu uchodzcow, przez co kryzys zaczal sie szybko poglebiac. -Przypadkiem na korzysc znanych nam juz sil politycznych - zauwazyl ironicznie Van Lynden. -Czy te zbrojne ataki na pewno zostaly zorganizowane przez frakcje opozycyjne z Sierra Leone, czy tez kierowano nimi z zewnatrz? - zapytal Childress, z powrotem wkladajac okulary. -Nie znaleziono zadnych dowodow ingerencji z zewnatrz, a wladze liberyjskie stanowczo zaprzeczaly, jakoby mialy z tym cos wspolnego. Partyzanci w niczym jednak nie przypominali typowych bandyckich oddzialow ukrywajacych sie w dzungli. Byli swietnie wyszkoleni, dobrze wyposazeni i dzialali wedlug nakreslonego z gory planu operacyjnego. Program pomocy humanitarnej zostal sparalizowany, podobnie jak wszelkie poczynania wladz Sierra Leone. Zapanowal glod, mnozyly sie napasci na obozy uchodzcow, dochodzilo do gwaltow. Oslabiony rzad Sierra Leone przestal panowac nad sytuacja. -I gdy przeciwnik nie mogl sie juz bronic, Belewa uderzyl z cala sila wtracil ponuro Van Lynden. -Nie inaczej. Dokladnie miesiac temu, tlumaczac sie koniecznoscia zapewnienia bezpieczenstwa obywatelom Liberii przebywajacym w obozach dla uchodzcow i checia przywrocenia ladu wobec rozszerzajacej sie wojny domowej w sasiednim kraju, armia liberyjska dokonala inwazji. Sily zbrojne Sierra Leone nie byly zdolne sie jej przeciwstawic. Freetown skapitulowalo po dwoch tygodniach oblezenia. Childress pokrecil glowa. -Ten Belewa to niezly kawal lobuza. Wywoluje kryzys w sasiednim kraju, zeby zyskac okazje stlumienia go na okreslonych przez siebie warunkach. -Znow niedogodnosc obrocona na wlasna korzysc - przyznal Dubois. Mysle, ze mozemy juz przejsc do dzisiejszych wydarzen. -Masz racje, Rich. - Sekretarz Stanu wyprostowal sie i przysunal z krzeslem do stolu. - Panie prezydencie, dzis rano ambasador Liberii zlozyl w moim departamencie oficjalna note, stwierdzajaca, ze rzad liberyjski zamierza utworzyc polityczna konfederacje z okupowanym dotad Sierra Leone. Dokladnie o siodmej rano naszego czasu przestaly istniec dwa odrebne kraje, Liberia i Sierra Leone; powstala Unia Zachodnioafrykanska ze stolica w Monrowii. W tejze nocie rezim Belewy domaga sie oficjalnego uznania nowo utworzonego panstwa oraz zamkniecia naszych placowek dyplomatycznych we Freetown. Zapewnia jednoczesnie, ze wladze Unii Zachodnioafrykanskiej pragna zachowac jak najlepsze, przyjacielskie stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. -Cos podobnego! Widze, ze Belewa nie marnuje czasu! -To kolejna jego zaleta, panie prezydencie - odparl Dubois. - Bez przerwy czuwa nad organizacja i umacnianiem wlasnej bazy politycznej. Childress zasepil sie na krotko. -Do protokolu moge juz teraz dac odpowiedz - rzekl. - Pod zadnym pozorem nie uznam formalnie zagarniecia terytorium jakiegos kraju na drodze inwazji zbrojnej. To w ogole nie wchodzi w rachube, bez wzgledu na okolicznosci. Mozesz od razu przekazac te decyzje ambasadorowi Liberii, Harry. Poinformuj go rowniez, ze nasza ambasada we Freetown bedzie prowadzila normalna dzialalnosc. Van Lynden skinal glowa i usmiechnal sie lekko. -Bylem przekonany, ze taka zapadnie decyzja, panie prezydencie. -A wiec mamy to z glowy. Czy mozemy cos jeszcze zrobic w sprawie kryzysu afrykanskiego? Van Lynden i Dubois wymienili szybkie spojrzenia. -Mowiac szczerze, niewiele, panie prezydencie - odparl sekretarz stanu. - Oglosilismy embargo na dostawy broni i zaawansowanych technologii do Liberii zaraz po przewrocie Belewy. Mozemy je najwyzej poszerzyc o calkowita blokade finansowa i gospodarcza Liberii... przepraszam, Unii Zachodnioafrykanskiej, ale na tym zwykli ludzie ucierpieliby znacznie bardziej niz rzadzaca junta. -Czy istnieje realne zagrozenie dla obywateli amerykanskich przebywajacych na terenie Unii? -Nic na to nie wskazuje, panie prezydencie - rzekl Dubois. - Belewa pilnie strzeze bezpieczenstwa obcokrajowcow na swoim terytorium. Zalezy mu na zagranicznych inwestycjach, tworzeniu nowych miejsc pracy i ozywieniu wymiany towarowej. -A co z Narodami Zjednoczonymi, Harry? -Mozemy wystapic z wnioskiem o restrykcje wobec Unii Zachodnioafrykanskiej, watpie jednak, aby zostal przeglosowany - odparl Van Lynden. Jesli Belewa zdola ozywic gospodarke Sierra Leone tak, jak uczynil to w Liberii, na handlu z Unia bedzie mozna zarobic wiecej niz przy wymianie towarowej z dwoma odrebnymi krajami. Ponadto nie wierze, by spolecznosc miedzynarodowa zbytnio sie przejmowala tym zakatkiem Czarnego Ladu. -Pozostaje jeszcze Afrykanska Wspolnota Gospodarcza. Nie wiecie, jak na to zareaguje? Dubois pokrecil glowa. -Po niej tez niewiele mozna oczekiwac, panie prezydencie. Ostatecznie to wskutek interwencji ECOWAS Belewa doszedl do wladzy w Liberii. Do dzis wsrod politykow dominuje silne poczucie winy. Nikt nie chce na ten temat rozmawiac, nikt nikomu nie ufa, wiec praktycznie nie ma szansy, by zorganizowano jakiekolwiek skuteczne przeciwdzialania. -Wyglada wiec na to, ze waszym zdaniem powinnismy sie pogodzic z polityka faktow dokonanych. Van Lynden uniosl obie rece w obronnym gescie. -Niestety tak, panie prezydencie. Ze strachem mysle, ze ten precedens moze sie stac zaczatkiem calej fali zbrojnych inwazji, lecz mimo to musze stwierdzic, iz Stany Zjednoczone nie maja zadnej strategicznej motywacji do bezposredniego angazowania sie w konflikt. Wszystko wygladaloby inaczej, gdyby ONZ zadecydowalo o utworzeniu miedzynarodowego korpusu interwencyjnego, ale to nie my powinnismy uczynic pierwszy krok w tym kierunku. Siedzacy po drugiej stronie stolu podsekretarz zawahal sie chwile, odwrocil do Childressa i powiedzial: -Na pewno mozemy zrobic jedna rzecz, panie prezydencie. Zachodnia Afryka znajduje sie na samym koncu listy obiektow zainteresowania Krajowej Agencji Bezpieczenstwa. Moim zdaniem przydaloby sie uzupelnic dane wywiadowcze z tego regionu, a zwlaszcza z terenu Unii Zachodnioafrykanskiej. Powinnismy zwrocic baczniejsza uwage na Belewe, a takze na jego potencjalna nastepna ofiare. -Sadzi pan, ze to nie koniec jego podbojow? -Nie wierze w to, panie prezydencie. Mamy do czynienia z typowym tworca imperium. Jesli utrzyma sie dotychczasowe tempo zwiekszania zakresu jego wladzy, juz wkrotce Belewa stanie sie jednym z najwazniejszych strategicznie obiektow zainteresowania Stanow Zjednoczonych. - Dubois znow siegnal do klawiatury komputera i przywolal na ekran pierwotna mape zachodniej Afryki. - Jak pan widzi, Sierra Leone i Liberia, ktore weszly w sklad Unii Zachodnioafrykanskiej, sa otoczone przez terytoria dwoch innych panstw, Gwinei oraz Wybrzeza Kosci Sloniowej. Moim zdaniem Belewa poswieci najwyzej dwa lata na ustabilizowanie sytuacji w Sierra Leone, po czym rozpocznie dzialania wymierzone przeciwko jednemu z tych krajow, prawdopodobnie slabszej i mniej stabilnej Gwinei. -Chce pan powiedziec, ze jestesmy swiadkami narodzin afrykanskiego Napoleona? -Albo Hitlera, panie prezydencie. Kilimi, granica Unii Zachodnioafrykanskiej i Gwinei 29 grudnia 2006 roku, godzina 22.10 czasu lokalnego Wyboista droga przez dzungle nie dalo sie szybciej jechac; kolumne prezydencka dodatkowo spowolnil konwoj uchodzcow zlozony z kilkunastu rozklekotanych i pordzewialych ciezarowek oraz autobusow, wyladowanych do granic mozliwosci osowialymi ludzmi. Bylo juz dobrze po zmroku, gdy obie grupy pojazdow dotarly na teren osiedla. Kilimi nazwano osiedlem na wyrost. Nie trwaly tu zadne prace budowlane, nawet sie do nich nie szykowano. Podobnie jak na wielu innych "nowych terenach osadniczych" ciagnacych sie wzdluz granicy z Gwinea, byly tu tysiace zagubionych i zdezorientowanych ludzi, zgromadzonych na obszarze patrolowanym przez zbrojne straze. Postawiono jedynie kilka prowizorycznych barakow i krytych sloma chat, wokol ktorych palily sie dymiace ogniska. Stloczeni przy nich ludzie, przebywajacy w glebi dzungli juz od paru tygodni, spogladali z lekiem na skrecajace samochody, zastanawiajac sie, jakich to klopotow przysporza im nowo przybyli. Zolnierze natychmiast otoczyli auta, sformowali przymusowych emigrantow w kolumny i glosnymi okrzykami zaczeli ich popedzac w glab dzungli. Jeden z wartownikow, zniecierpliwiony opieszaloscia staruszka dzwigajacego w tlumoczku caly swoj dobytek, uniosl bron w gore. Nie zdazyl jednak zadac ciosu. Czyjas potezna dlon zacisnela sie na kolbie karabinu, a w ciemnosci zabrzmial basowy, donosny glos: -Kapralu! Nie zapominaj, ze do niedawna byli to nasi ludzie i ktoregos dnia znow stana sie pelnoprawnymi obywatelami! Zolnierz zastygl w oslupieniu. Od razu rozpoznal ten glos, znany wszystkim mieszkancom Unii. -Tak jest, generale! Nie zapomne. Prosze o wybaczenie. Obe Belewa rozluznil uscisk dloni. -Bardzo dobrze. Na swoj sposob ci wedrowcy takze sa bojownikami Unii, podobnie jak ty i ja. Maja przed soba dluga, wyczerpujaca droge. Postarajcie sie, aby nie byla dla nich trudniejsza niz to konieczne. General odwrocil sie i energicznym krokiem, wzbijajac kurz na polnej drodze, ruszyl przed siebie, nie zwracajac uwagi na horde doradcow i ochroniarzy drepczacych tuz za nim. Przy kazdym ognisku zatrzymywal sie na krotko i omiatal spojrzeniem twarze ludzi wylaniajace sie w blasku tanczacych plomieni - ludzi w roznym wieku, czesto schorowanych, w wiekszosci zrezygnowanych lub rozwscieczonych. Zastanawial sie, ilu z nich zginie podczas tej operacji. Po kilku minutach poczul na ramieniu dotyk czyjejs dloni. -Obe, nie powinienes tego robic osobiscie. -Musze, Sako - odparl, spogladajac na brygadiera Atibe, szefa Sztabu Generalnego. - Chocby tylko po to, zeby nie zapomniec, jak bardzo sie brzydze takimi dzialaniami. -Powtarzam ci po raz setny, Obe, ze nie mamy wyboru, jesli chcemy stworzyc taka Unie, o jakiej marzymy. -Wiem, stary druhu. Sam to sobie powtarzam po raz tysieczny. - General wyprostowal sie i dumnie wypial piers. - Tej nocy znowu rozpoczynamy nasza gre, ale tym razem siegniemy dalej, po cenniejsza zdobycz. Na drodze przed nimi zablysly swiatla latarek, z dzungli wylonila sie kolejna grupa zolnierzy Unii. -Generale, prosze o wybaczenie, ze nie powitalem pana osobiscie w naszym obozie. Powrocili wlasnie moi zwiadowcy i musialem odebrac meldunki. -Nigdy nie przepraszajcie za to, ze wypelniacie swoje obowiazki, pulkowniku Sinclair - odparl Belewa. - Co melduja zwiadowcy? -Mamy wolna droge, w poblizu nie zauwazono zadnych oddzialow gwinejskiej armii ani patroli policyjnych. Wystarczy mi godzina na wyznaczenie tras przerzutu i rozmieszczenie czujek, pozniej bedziemy mogli zaczac ekspediowac kolejne grupy deportowanych. Pierwsza fala powinna sie znalezc za granica jeszcze przed switem. -Macie dla nich zapasy? Przybyly juz? -Zgodnie z rozkazami, generale. Kazdy deportowany otrzyma koc i trzydniowa racje maki oraz ryzu. -A co z oddzialami specjalnymi? -Glowne formacje juz sie przygotowuja, generale. Zolnierze byliby zaszczyceni, gdyby zechcial sie pan z nimi spotkac. -To ja bede zaszczycony, pulkowniku. Prosze wydac rozkazy wszystkim grupom przerzutowym. Rozpoczynamy operacje "Potop" zgodnie z planem. Oboz sil specjalnych znajdowal sie kilkaset metrow dalej. Skladal sie zaledwie z paru chat krytych sloma i galeziami, wokol ktorych plonely ogniska. Tu jednak panowal wojskowy lad i porzadek, nie wyczuwalo sie nastroju przygnebienia, a raczej silna determinacje. Na tle ognia widac bylo zwawo poruszajace sie sylwetki. Od ktoregos ogniska dolecial glosny smiech, widocznie zolnierze opowiadali sobie dowcipy. W ciemnosci padl nagle rozkaz: -Oddzial, bacznosc! Grupki ludzi energicznie podrywaly sie na nogi. Gotowi do akcji, byli obladowani sprzetem polowym, ale dobrze zabezpieczone wyposazenie nawet nie brzeknelo. -Ten oddzial jako pierwszy przekroczy granice, generale - wyjasnil Sinclair. Belewa podszedl do wyprezonych na bacznosc ludzi i w metnym blasku ognia zajrzal im w twarze. Tak bardzo roznily sie od tych, jakie widzial w obozie deportowanych. Poczul radosc, ze znow, choc na krotko, moze przebywac w otoczeniu swoich wiernych zolnierzy i zapomniec o smutnych obowiazkach polityka rzadzacego krajem. Zatrzymal sie przed ostatnim w szeregu, dowodzacym druzyna sierzantem. Byl sredniego wzrostu i nadzwyczaj szczuply, ale ta chudosc nie wynikala z niedozywienia, lecz z olbrzymiego wysilku fizycznego w ostatnim okresie szkolenia. W jego oczach nie widac bylo nawet sladow zmetnienia czy przekrwienia od marihuany; mlody sierzant patrzyl na niego smialo, z pewna siebie mina. Ani barwy maskujace, ani kroj jego munduru nie pasowaly do zadan w zachodnioafrykanskim buszu. Nie bylo sie jednak czemu dziwic; mundury pochodzily z nadwyzek magazynowych armii wegierskiej. Helm i dlugi mysliwski noz sierzanta zostaly kupione na wyprzedazy kanadyjskiej sieci sklepow sportowych. Natomiast jego sandaly wykonal miejscowy rzemieslnik ze starej opony. Sierzant trzymal na ramieniu pakistanska kopie brytyjskiego pistoletu maszynowego Sterling, a przy tandetnym tajlandzkim pasie parcianym mial umocowanych kilkanascie magazynkow z pociskami kalibru dziewiec milimetrow i dwa rozne granaty: ciezki rosyjski, typu RD, i maly, rozmiarow piesci, holenderski V40. W niewielkich plecakach zolnierze mieli racje ryzu i suszonego miesa, a na klapach przypiete zrolowane peleryny. Na mundurach nie nosili zadnych odznaczen ani insygniow, nie wolno im tez bylo zabierac niczego, co pozwalaloby wnioskowac, ze pochodza z Unii. Formacja oddzialow specjalnych stanowila przedziwna zbieranine awanturnikow i najemnikow sciaganych ze swiatowych rynkow. Mozna sie bylo po nich spodziewac wszystkiego z wyjatkiem poswiecenia. Belewa doskonale wiedzial, ze pod wzgledem wyposazenia i wyszkolenia nie da sie porownac jego oddzialow specjalnych z amerykanskimi Zielonymi Beretami czy brytyjskimi formacjami SAS. Byl jednak przekonany, ze ci zolnierze bez trudu uporaja sie z kazdym przeciwnikiem, jakiego moga napotkac na swojej drodze za granica Gwinei. -Jakie macie zadania, sierzancie? - zapytal ostro. -Po przekroczeniu granicy wysadzimy most na glownej szosie pod Bambafouga - odparl szybko dowodca druzyny. - Drugoplanowym celem jest przeciecie linii telefonicznych w dolinie i spalenie zasiewow wokol tamtejszych wiosek. Po zakonczeniu misji wrocimy nad granice po nowe rozkazy. W miare mozliwosci mamy unikac starc zarowno, z gwinejskimi oddzialami i policja, jak i ludnoscia cywilna, oraz zapobiegac niepotrzebnym stratom wsrod cywilow. Belewa skinal glowa. -Doskonale. A w jakim celu wykonacie to zadanie, zolnierzu? -Dla Unii i lepszego jutra! - Sierzant wyprezyl dumnie piers i wciaz smialo patrzac premierowi w oczy, dodal: - I dla pana, generale! Belewa z usmiechem pokrecil glowa. -Nieprawda, synu - mruknal, klepnawszy sierzanta po ramieniu. - Tylko dla Unii i lepszego jutra. Ja sie nie licza. Bialy Dom, Waszyngton 14 lutego 2007 roku, godzina 10.18 czasu lokalnego OD: Naczelnego Dowodcy Sil Zbrojnych DO: Dowodcy Operacji Morskich PRZEDMIOT: Afrykanski Korpus Pokojowy ONZ Przystapic natychmiast do formowania Grupy Operacyjnej Marynarki Wojennej USA, ktora zostanie przerzucona do Gwinei i wejdzie w sklad Afrykanskiego Korpusu Pokojowego, zgodnie z rezolucja ONZ nr 26868. Grupa ma liczyc nie wiecej niz 1800 zolnierzy. Ich glownym zadaniem bedzie patrolowanie wybrzeza oraz dzialania oslonowe. Benton B. Childress Prezydent Stanow Zjednoczonych Pentagon, Waszyngton 15 lutego 2007 roku, godzina 10.27 czasu lokalnego OD: Dowodcy Operacji Morskich DO: CINCNAVSPECFORCE PRZEDMIOT: Grupa Operacyjna Afrykanskiego Korpusu Pokojowego ONZEddie Mac, to robota dla NAVSPECFORCE. Sciagnij ze swoich formacji jednostki do dzialan przybrzeznych, sformuj grupe i przygotuj ja do ekspedycji. W piatek zgromadzenie ONZ bedzie glosowalo nad rezolucja w sprawie Gwinei i jesli przejdzie projekt utworzenia Korpusu Pokojowego, Stary zechce was miec na miejscu jak najszybciej. Wstepny plan skladu grupy i jej wyposazenia oraz wsparcia logistycznego przekaz mojemu szefowi sztabu, otrzymasz wszystkie niezbedne priorytety. Przykro mi z powodu ograniczenia liczebnosci, ale prezydent musi pokonac silna opozycje w Kongresie, przeciwna amerykanskiemu zaangazowaniu w Afryce Zachodniej. Zrob, co w twojej mocy, zeby stworzyc jak najlepsza grupe operacyjna. Adm. Jason Harwell Dowodca Operacji Morskich Baza Marynarki Wojennej Pearl Harbor, Hawaje 24 lutego 2007 roku, godzina 11.05 czasu lokalnego OD: CINCNAVSPECFORCE DO: Szefa Sztabu Tymczasowej Grupy Planowania UNAFINPRZEDMIOT: Grupa Operacyjna Afrykanskiego Korpusu Pokojowego ONZ A: Potwierdzam wlaczenie do Grupy Operacyjnej UNAFIN nastepujacych formacji: 1 ruchomej bazy przybrzeznej, 1 eskadry kanonierek ze wsparciem powietrznym, 9 eskadr kutrow patrolowych, 1 jednostki wywiadu taktycznego z siecia TACNET oraz wszystkich uzgodnionych wczesniej oddzialow wsparcia. B: Zastepuje jednostke SEAL kompania marines SOC w pelnym skladzie. W razie przekroczenia limitu liczebnosci ulegnie redukcji personel wsparcia logistycznego. C: Wszystkie formacje maja zostac natychmiast postawione w stan gotowosci w celu przerzucenia do glownej bazy UNAFIN w Konakri. Wykonac. Wiceadmiral Elliot MacIntyre Dowodca Sil Specjalnych Marynarki Wojennej USA Monrowia, Unia Zachodnioafrykanska 28 kwietnia 2007 roku, godzina 14.31 czasu lokalnego Specjalny wyslannik ONZ, Vavra Bey, stanowila zywy dowod na to, ze pieknosc nie jest wylacznym atrybutem mlodosci. Zdjecie w dyplomie Uniwersytetu Stambulskiego przedstawialo kruczowlosa grubokoscista dziewczyne o szerokiej twarzy, ostrych rysach i posepnej minie. Jej uroda ujawnila sie dopiero wraz z pierwszymi siwymi wlosami, pajeczyna drobnych zmarszczek w kacikach oczu i drugim podbrodkiem; zupelnie jakby wynikla z doswiadczenia i dystansu do wielu spraw, z odwagi i pewnosci siebie. Razem z uroda rozwinelo sie rowniez poczucie humoru, chociaz bylo skutecznie maskowane przez grozny wyraz czarnych oczu. Bey przypominala stereotyp nie znoszacej sprzeciwu babci, ktora w zaleznosci od potrzeb z rowna latwoscia wzbudza strach, jak i uwielbienie. A dotyczylo to nie tylko jej dzieci i wnuczat, lecz takze politykow i dygnitarzy, z ktorymi stykala sie na licznych frontach dyplomatycznych bitew. Siedzac teraz u szczytu poobijanego stolu konferencyjnego, zmarszczyla brwi. -I co pani o tym sadzi, pani wyslannik? - spytal nieodmiennie sztywny, bardzo mlody Norweg pelniacy funkcje jej asystenta, ocierajac chusteczka pot z czola. Klimatyzator nie wrocil jeszcze z naprawy i mimo szeroko otwartych okien, przez ktore wpadala wilgotna morska bryza, w sali obrad hotelu "Mamba Point" trwal parny zaduch. -Sama nie wiem, Lars. Mozemy tylko miec nadzieje, ze zdrowy rozsadek wezmie gore. Ale w glebi duszy Vavra Bey juz wiedziala, jaka otrzymaja odpowiedz. W korytarzu rozlegly sie glosy nadchodzacych mezczyzn, dwaj uzbrojeni wartownicy w drzwiach wyprezyli sie stajac na bacznosc. Nieliczna delegacja ONZ podniosla sie z miejsc na powitanie premiera, generala Belewy. Nie byl sam. Jako pierwszy wkroczyl do sali szef sztabu, brygadier Atiba. Szybko usunal sie z przejscia i takze wyprezyl obok wartownika. Za generalem wszedl jeszcze jeden mezczyzna, ktory trzymal sie tak blisko za jego plecami, jakby byl fizycznie uzalezniony od wysokiego i barczystego czarnoskorego oficera. Stroj i nakrycie glowy Dasheela Umamgiego, ambasadora pelnomocnego Algierskiej Rady Rewolucyjnej, pozwalalyby zaliczyc go do muzulmanskich imamow, chociaz Vavra Bey byla przekonana, ze nie ma on zadnego prawa do tego tytulu, ani ze wzgledu na wyksztalcenie, ani miejsce w hierarchii koscielnej. Chodzilo wiec zapewne o manifestacje religijnego fanatyzmu, najlepszy sposob zademonstrowania swojego statusu spolecznego w calkowitym chaosie, jaki zapanowal w Algierii w pierwszych latach nowego wieku. Ten ogarniety rewolucja kraj zajal miejsce Libii wsrod najbardziej klopotliwych rejonow Afryki Polnocnej, nikogo wiec nie dziwila obecnosc Algierczyka w Unii. Siwobrody i ciemnooki, swietoszkowaty mezczyzna obrzucil Vavre przeciaglym lodowatym spojrzeniem. Gleboko jej nienawidzil, poniewaz jak on byla muzulmanka, lecz z jego punktu widzenia nie nalezala do prawdziwych wyznawcow Allaha. A Bey miala radosna swiadomosc, ze Umamgi ma rowniez inne powody do nienawisci. General Belewa sztywno skinal glowa emisariuszom ONZ i zajal swoje miejsce u szczytu stolu. Vavra takze usiadla w milczeniu, oczekujac na odpowiedz prezydenta Unii. -Pani wyslannik - zaczal Belewa z namyslem. - Przeprowadzilem konsultacje z moimi wspolpracownikami i doradcami, nadal jednak nie wiem, co moglbym jeszcze dodac w tej sprawie. Stanowczo zaprzeczamy wszelkim oskarzeniom kierowanym pod naszym adresem przez rzad Gwinei. Oprocz checi utrzymania przyjaznych stosunkow ze wszystkimi panstwami, ktora lezy u podstaw naszej polityki zagranicznej, Unia Zachodnioafrykanska jest zbyt zajeta wlasnymi problemami wewnetrznymi, aby podejmowac tego typu... awanturnicze dzialania wobec sasiednich krajow. Jesli w Gwinei doszlo do zbrojnej rebelii, a naszym zdaniem taki wlasnie charakter maja ostatnie wydarzenia, wladze powinny sie raczej zainteresowac losem niezadowolonych obywateli, bo tu lezy klucz do rozwiazania problemu, a nie oskarzac nas o akty agresji. -Musi pan jednak sam przyznac, generale - odparla Bey - ze jedna z glownych przyczyn spolecznych niepokojow w Gwinei jest masowy naplyw emigrantow z obszaru Unii. Tylko w zorganizowanych przez ONZ obozach dla uchodzcow przebywa obecnie ponad osiemdziesiat tysiecy osob, a trudno powiedziec, ile jeszcze blaka sie po dzungli i przymiera glodem. Belewa lekcewazaco wzruszyl ramionami i odchylil sie na oparcie krzesla., -My tego rowniez nie wiemy, pani wyslannik. Nie mamy zadnej kontroli nad tym procederem. Mowimy o ludziach, ktorzy opuscili terytorium Unii nielegalnie, bez odpowiednich dokumentow, i tak samo nielegalnie przedostali sie na terytorium Gwinei. Popelnili zatem przestepstwo i powinni zostac ukarani. Nie odpowiadamy za ich czyny. W tej sprawie nic nie mozemy zrobic. -Nieprawda, generale. Moze pan otworzyc granice i pozwolic uchodzcom na powrot do swoich domow na terenie Unii, a tym samym zalagodzic napiete stosunki miedzy obydwoma waszymi krajami. Belewa energicznie pokrecil glowa. -To niemozliwe. Jak juz powiedzialem, ci ludzie nie maja zadnych dokumentow, skad wiec mielibysmy wiedziec, kto naprawde jest obywatelem Unii, a kto nie? Podejrzewamy, ze wsrod tak zwanych uchodzcow liczny odsetek stanowia przestepcy, terrorysci i wichrzyciele. Poza tym nasz kraj wcale nie jest lepiej przygotowany na ich przyjecie od Gwinei. -Generale Belewa - zaczela Vavra o ton nizszym glosem. - Przeciez to sa obywatele Unii. W wywiadach, jakie przeprowadzano w obozach dla uchodzcow, wszyscy powtarzali, ze do granicy odstawiono ich pod eskorta wojska, a wiec zapewne na panski rozkaz. -Kategorycznie sprzeciwiam sie podobnym oskarzeniom - odparl spokojnie Belewa. - Jak juz powiedzialem, sa wsrod tych ludzi elementy wywrotowe, rewolucjonisci, przestepcy i czlonkowie starego rezimu uciekajacy przed sprawiedliwoscia. Ci ludzie maja wszelkie powody, aby klamac na temat prawdziwego stanu rzeczy w Unii Zachodnioafrykanskiej. Nasze granice pozostana zamkniete dla tych wichrzycielskich elementow i kazda proba ich powrotu na terytorium Unii spotka sie z ostra reakcja sil zbrojnych. -Rozumiem. - Na kilka sekund to jedno slowo jak gdyby zawislo w powietrzu. - I nadal pan zaprzecza, jakoby zbrojne oddzialy Unii Zachodnioafrykanskiej dopuszczaly sie aktow agresji wobec mieszkancow Gwinei, a panska armia przygotowywala sie do inwazji na sasiedni kraj? -Oczywiscie. Rzad Gwinei za swoje niepowodzenia usiluje obarczyc wina wladze Unii Zachodnioafrykanskiej. -Jednak raporty wywiadowcze, przedstawione na forum Narodow Zjednoczonych przez reprezentantow swiatowych mocarstw, wskazuja na cos zupelnie innego, generale. -W takim razie Organizacja Narodow Zjednoczonych powinna sie zainteresowac przyczynami, dla ktorych swiatowe mocarstwa pragna okryc hanba nasz kraj! Vavra Bey z kamienna twarza opuscila wzrok na ekran swojego laptopa, goraczkowo szukajac w myslach jakiegos dyplomatycznego wyjscia z tej sytuacji. Instynkt, wycwiczony w czasie wielu lat dzialalnosci na arenie polityki miedzynarodowej, podpowiadal jej, ze nadeszla decydujaca chwila. I kiedy podniosla glowe, zdala sobie nagle sprawe, ze to, co musi powiedziec, otworzy droge dla niebezpiecznej, a moze nawet krwawej rozgrywki. Popatrzyla przeciwnikowi w oczy. -Generale Belewa, musi pan byc w pelni swiadomy, ze celem tej komisji bylo podjecie ostatnich wysilkow w celu dyplomatycznego rozwiazania problemu, ktory zagraza calej Afryce Zachodniej. Nie znalezlismy takiego rozwiazania. Na Unii Zachodnioafrykanskiej ciaza oskarzenia o organizacje agresywnej kampanii zmierzajacej do podboju osciennych krajow. Ta agresja w polityce zagranicznej jest powszechnie dostrzegana. Rownie oczywiste jest to, ze wladze Unii traktuja swoich obywateli wbrew wszelkim przyjetym standardom praw czlowieka i sprawiedliwosci spolecznej. Tego rodzaju dzialania nie beda dluzej tolerowane przez spolecznosc miedzynarodowa. Szybko podniosla sie z krzesla. Moze przez gwaltownosc tego ruchu zdawala sie wyzsza niz w rzeczywistosci. -Rada Bezpieczenstwa Organizacji Narodow Zjednoczonych przeglosowala rezolucje numer dwadziescia szesc tysiecy osiemset szescdziesiat siedem, nakazujaca swoim czlonkom zerwanie wszelkich oficjalnych stosunkow z Unia Zachodnioafrykanska. Glosowanie nad druga rezolucja, oznaczona numerem dwadziescia szesc tysiecy osiemset szescdziesiat osiem, nakladajaca embargo na dostawy sprzetu zbrojeniowego, paliw plynnych i surowcow strategicznych, zostalo wstrzymane do czasu zakonczenia naszych rozmow. Tymczasem utworzono Korpus Sil Pokojowych ONZ, ktorego zadaniem bedzie nadzor nad realizacja tych zalecen, a w razie koniecznosci takze czynna pomoc dla rzadu Gwinei w obronie granic panstwowych. Podkreslam z cala moca, generale Belewa, ze nasze rozmowy nie przyniosly zadnych rezultatow. Jezeli do jutra do polnocy nie nadejdzie wiadomosc, ze wydal pan rozkaz powrotu sil zbrojnych do koszar i zaniechal swoich planow agresji wobec Gwinei, embargo wejdzie w zycie. Na twarzy Belewy nie drgnal ani jeden miesien. -Jak juz powiedzialem, pani wyslannik - odpowiedzial spokojnym tonem - nie sadze, zeby mozna bylo jeszcze cos dodac w tej sprawie. -Zgadza sie, nie ma nic do dodania, generale. Belewa poderwal sie z miejsca, odwrocil i bez slowa wyszedl z sali. Szef sztabu i ambasador Algierii ruszyli za nim. Mahometanin byl chyba jedynym czlowiekiem, ktory z radoscia przyjmowal taki wynik negocjacji. -To koniec - jeknal asystent Bey. - Moj Boze, czy on naprawde nie rozumie, ze bedzie mial przeciwko sobie caly swiat? -Doskonale to rozumie, Lars - odparla cicho Vavra. - Chyba w kazdym pokoleniu musi sie trafic paru takich jak on, zawsze gotowych podjac niezwykle wyzwanie. A najbardziej przeraza to, ze niekiedy udaje im sie wygrac. General Belewa stal na niewielkim balkonie swojej prywatnej kwatery i wciagal gleboko w pluca wilgotne oceaniczne powietrze. Cieszyl sie, ze na siedzibe rzadu wybral ten gmach, w ktorym niegdys miescil sie hotel "Mamba Point". Uwielbial roztaczajacy sie stad widok, przypominajacy mu stale, o co toczy sie ta walka. U jego stop, od szczytu wzgorza az po rzeke Mesurado, intensywny mrok tropikow rozjasnialy swiatla stolicy Unii. Nie bylo ich jeszcze tak duzo jak powinno, ale z kazda noca zapalalo sie kilka nastepnych w ciagle remontowanych lub wznoszonych od podstaw budynkach. Po ulicach jezdzily samochody. Ich rowniez nie bylo jeszcze zbyt wiele, stanowily jednak oznake budzacej sie do zycia gospodarki. Mostem, jak na ironie noszacym nazwe Narodow Zjednoczonych, przejechala ciezarowka i skrecila na polnoc. Mogla zdazac w kierunku dawnych prowincji Sierra Leone, lecz prawdopodobnie kierowala sie tylko do portu. Tego wieczoru trwal bowiem rozladunek statku. Wychodzace daleko w morze betonowe lamacze fal portu w Monrowii omywal zlotawy blask lamp nabrzeza przeladunkowego. Oczyma wyobrazni Belewa ujrzal skladowane na brzegu maszyny i skrzynie z uzbrojeniem. Takich towarow Unia potrzebowala teraz najbardziej. A w obecnej sytuacji dostawa zdawala sie tym cenniejsza, ze mogla juz byc ostatnia przed wprowadzeniem embarga. General jeszcze raz zaczerpnal gleboko powietrza, jakby noc miala mu dopomoc w odzyskaniu sil, po czym wrocil do swoich obowiazkow. Sako Atiba i ambasador Umamgi czekali na niego w pokoju. Belewa wymamrotal: salaam i sklonil sie lekko Algierczykowi. -Panska postawa wobec ludzi z Zachodu byla godna najwyzszego uznania, generale - rzekl szybko Umamgi. - Rada Rewolucyjna wyraza uznanie dla panskiej odwagi. -Wczesniej czy pozniej musialo do tego dojsc, ambasadorze - odparl Belewa, siadajac przy swoim biurku. - Mowiac szczerze, wolalbym, aby stalo sie to dopiero za jakis czas. -Chcialbym pana zapewnic, generale, ze Rada pozostanie u panskiego boku w czasie nadchodzacej walki z kolonistami. Bedziemy sie modlic za panskie zwyciestwo. -Szkoda, ze tym modlitwom nie bedzie towarzyszyl batalion czolgow albo transport pociskow rakietowych typu ziemia-powietrze - wtracil posepnym tonem Atiba. Umamgi usmiechnal sie krzywo. -Doskonale pan wie, brygadierze, ze moj kraj jest rownie biedny jak wasz, wyniszczony dlugotrwala walka z bezboznymi silami Zachodu. Jednak juz teraz moge wam obiecac samolot transportowy dalekiego zasiegu, dzieki ktoremu zdolacie utrzymac lacznosc z moim krajem i reszta swiata. Atiba zmarszczyl brwi i popatrzyl na niego z ukosa. -Oczywiscie za odpowiednia cene? -Daj spokoj, Sako - powiedzial Belewa. - Ambasadorze Umamgi, prosze przyjac zapewnienie, ze przychylnosc panskiego kraju jest w Unii bardzo wysoko ceniona. Wasza pomoc w tym burzliwym okresie na dlugo pozostanie nam w pamieci. Bedziemy bezgranicznie wdzieczni za kazde wsparcie, jakie uzyskamy od panskiego hojnego narodu. Umamgi dumnie zadarl glowe i usmiechnal sie przebiegle. -Ale - dodal Belewa tym samym spokojnym tonem - o pewnych aspektach waszej pomocy bedziemy musieli porozmawiac, ambasadorze. -O co chodzi, generale? -Jestesmy szczegolnie wdzieczni za kadre wojskowych doradcow oraz instruktorow przybylych z Algierii, ambasadorze. Wyniknal jednak pewien drobny problem zwiazany z metodami ich postepowania. -Problem? -W rzeczy samej. - Belewa pokiwal glowa. - Moi doradcy utrzymuja, ze w waszych programach szkoleniowych znalazla sie spora dawka... indoktrynacji religijnej. Umamgi po raz kolejny usmiechnal sie kwasno. -Nasi zolnierze sa wojownikami islamu. Pragna jedynie podzielic sie swoja wiara z nowymi towarzyszami broni. General odpowiedzial mu rownie ironicznym usmieszkiem. -Maja do tego pelne prawo. Kazdy obywatel Unii moze wybrac taka wiare, jaka mu odpowiada, czy to chrzescijanska, muzulmanska, czy tez dawna wiare swoich afrykanskich przodkow. Tak wiec panscy wojownicy moga do woli glosic swoja religie w meczetach czy na ulicach, prawie wszedzie... Tylko nie wtedy, kiedy wykonuja obowiazki sluzbowe w naszych obozach szkoleniowych. Usmiech blyskawicznie ulotnil sie z warg Umamgiego. -Bedzie pan musial to skorygowac, ambasadorze - dodal Belewa tonem nie znoszacym sprzeciwu. Wynik tej konfrontacji byl latwy do przewidzenia. Po chwili Umamgi lekko sklonil glowe. -Jak pan sobie zyczy, generale. W koncu jestesmy tylko goscmi w panskim kraju. -Dziekuje, ambasadorze. Jesli pan pozwoli, chcialbym teraz pozegnac pana do jutrzejszego wieczoru. -Oczywiscie, generale. Niech pokoj bedzie z wami. Algierczyk odwrocil sie do wyjscia, ale nie zrobil tego na tyle szybko, by ukryc grymas glebokiej niecheci, ktory pojawil sie na jego twarzy o sepich rysach. Kiedy drzwi sie za nim zamknely, Atiba takze sie skrzywil z niechecia. -Niech to diabli... Czy nie dosc mamy klopotow z naszymi wrogami, aby jeszcze brac na siebie ciezar takich przyjaciol? Belewa zasmial sie krotko. -Nie przyjaciol, Sako, lecz sprzymierzencow. A sprzymierzency sa jak krewni, ktorych sie nie wybiera i ktorych trzeba zaakceptowac takimi, jacy sa. - Spowaznial nagle. - Algierczycy beda chcieli nas wykorzystac do swoich wlasnych celow, podobnie jak my wykorzystujemy teraz ich. Z tym takze trzeba sie pogodzic, przyjacielu. Potrzebna nam kazda pomoc, jaka zdolamy uzyskac w ciagu najblizszych paru miesiecy, niezaleznie od jej pochodzenia. Atiba pokrecil glowa. -Jeszcze to embargo... Beda probowali wyssac z nas krew do ostatniej kropli, Obe. Sadzisz, ze im sie to uda? Belewa w zamysleniu pokrecil glowa. -Nie wiem, przyjacielu. Wczesniej czy pozniej musialo do tego dojsc. Swiat zachodni w ten sposob reaguje na nasza terytorialna ekspansje. Zaden z ich politykow jeszcze nie rozumie, co chcemy osiagnac dla dobra calej Afryki. Oni dostrzegaja jedynie wojskowa okupacje i zmiane status quo danego panstwa. - General wstal zza biurka i przeszedl w drugi koniec pokoju, gdzie na scianie wisiala wielka mapa calego regionu. - Nie, Sako. To nieunikniona konfrontacja. Byloby dla nas lepiej, gdybysmy wczesniej zdazyli opanowac Gwinea. Szkoda jednak zaprzepascic przygotowania, skoro jestesmy teraz gotowi, aby uderzyc. Szef sztabu rowniez sie podniosl i stanal obok zwierzchnika. -Gdzie zamierzasz wykonac pierwsze posuniecie, Obe? -Zaatakujemy... - Belewa na chwile zastygl z uniesiona dlonia, po czym dzgnal palcem mape. - Tutaj. Atiba spojrzal na niego zdumiony. -W Konakri? W glowna baze Korpusu Sil Pokojowych ONZ? -Jesli chcesz zabic wroga, to czy jest lepsza metoda niz zadac mu cios prosto w serce? Przez dlugi czas, Sako, pozostawiano nas w spokoju, wychodzac z zalozenia, ze nie jestesmy warci najmniejszego trudu. Teraz zas musimy sprawic, aby znow zostawiono nas w spokoju z powodu zbyt wysokiej ceny krwi za probe ingerencji. Konflikt Konakri, Gwinea 3 maja 2007 roku, godzina 18.31 czasu lokalnego Dwie jednostki rownoczesnie zblizaly sie do Konakri. Pierwsza z nich byl samolot mknacy wysoko nad ciemnym lazurem Atlantyku. Turbosmiglowy Orion P3C, uzywany w latach osiemdziesiatych przez Marynarke Wojenna USA, a wykorzystywany glownie jako maszyna rozpoznawcza dalekiego zasiegu do zwalczania lodzi podwodnych, po licznych modyfikacjach nabral calkiem odmiennego charakteru. Ze smuklym kadlubem usianym rozmaitymi antenami i znacznie rozbudowanym przedzialem lacznosci pelnil teraz funkcje ruchomego centrum dowodzenia. Zostal oddany do wylacznej dyspozycji Naczelnego Dowodcy CINCNAVSPECFORCE, czyli Sil Specjalnych Marynarki Wojennej. Druga byl maly stateczek klasy pinasa, a wiec wiekszej z dwoch najczesciej spotykanych w tym rejonie, ktory ciagnal powoli na zachod wzdluz zielonej linii afrykanskiego Zlotego Wybrzeza. Mial pietnascie metrow dlugosci i chociaz spiczasty dziob silnie kontrastowal z wysoko spietrzona czescia rufowa, odznaczal sie smukla, zgrabna sylwetka odziedziczona po okretach wojennych. Jego stan wskazywal, ze statek wiele juz przeszedl. Na srodokreciu i pokladzie rufowym pietrzyly sie okryte brezentem sterty workow z ryzem. Gleboko zanurzony, w rytm dudnienia dwucylindrowego silnika wysokopreznego, rozcinal dziobem niewysokie przeciwne fale. Obie jednostki pochodzily z dwoch biegunow techniki komunikacyjnej i nalezaly do przeciwnych stron w zblizajacym sie konflikcie. Laczylo je tylko jedno: obie braly udzial w operacjach o charakterze militarnym. Strugi deszczu siekly waskie okno prowizorycznej kwatery, a bebnienie kropel o szybe mieszalo sie z jednostajnym pomrukiem przeciazonego klimatyzatora. Christine Rendino siedziala przy polowym biurku i przebiegala wzrokiem linijki tekstu przesuwajacego sie na ekranie przenosnego komputera. Ostatecznie, Chris, wlasciwe czynniki zadecydowaly o znacznym poszerzeniu skali prac remontowych na "Duke'u "wobec uszkodzen, jakie powstaly podczas walk w delcie Jangcy. Po szczegolowej inspekcji bloku drugiego postanowiono calkowicie przebudowac czesc dziobowa. Kiedy remont sie zakonczy, bedziemy mialy taki sam komplet wyposazenia, jaki montuje sie teraz na najnowszych okretach klasy SC-21. Ma to swoje zle strony, bo "Duke" spedzi jeszcze caly rok w stoczni. O wyjsciu w morze bedzie mozna myslec nie wczesniej niz w pazdzierniku przyszlego roku. Liczylam, ze zanim otrzymam nowy przydzial, bede mogla nim pokierowac jeszcze przynajmniej w jednej akcji, teraz jednak szanse na to sa znikome. Moze uda mi sie chociaz wyplynac w rejs kontrolny, zanim przekaze dowodzenie innemu kapitanowi. W kazdym razie bede miala mnostwo czasu na skompletowanie nowej zalogi. Twoje przeniesienie zapoczatkowalo wielka fale; wykruszyla sie prawie cala stara paczka. Potraktowano nas jak bezcenne perly i poprzydzielano na jednostki z mniej doswiadczona zaloga albo do osrodkow szkoleniowych. Twoj ulubiony partner sparingowy, Frank McKelsie, awansowal na komandora porucznika i jest teraz w drodze do San Diego, gdzie ma zostac pierwszym oficerem na "Boyingtonie". Dix Beltrain stacjonuje po sasiedzku na "Connerze "i pomaga szykowac go do wyjscia w morze, a Doc Golden przeniosl sie do Bethesdy. Szef Thomson zakonczyl sluzbe w marynarce, uzyskal wczesniejsza emeryture i od razu dostal posade konsultanta w dziale "Morskich Cieni" Lockheada w pobliskim Norfolk, do tego z calkiem przyzwoita pensja. Czuje sie teraz troche jak uczen w nowej szkole. Kiedy rozgladam sie po pokladach "Duke'a", widze prawie same nieznajome twarze. Na szczescie ze starej gwardii pozostal jeszcze Ken Hiro. Cieszy sie jak niemowle, uwaznie sledzac rozbudowe okretu. Szczerze mowiac, odwala za mnie cala brudna robote, az czuje sie troche niepotrzebna u jego boku. Co do Arkady'ego - bo na pewno z niecierpliwoscia wypatrujesz najswiezszych wiesci - niewiele moge napisac. Oboje bardzo sie staramy, aby nasz zwiazek przetrwal, coraz czesciej jednak odnosze wrazenie, iz zadne z nas nie jest w pelni usatysfakcjonowane. Na szczescie oboje dostalismy zgode na wykorzystanie zaleglych urlopow i Arkady juz jutro wylatuje do San Diego. Zamierzamy wybrac sie na dluzszy rejs "Seeadlerem ", bedziemy wiec mieli sporo czasu tylko dla siebie. Moze uda nam sie wyjasnic otwarcie, czego nawzajem od siebie oczekujemy. Pod pewnym wzgledem sytuacja jest groteskowa. Kiedy Arkady dostal przydzial na "Duke'a" i nawiazalismy romans, ukrywalismy to przed calym swiatem, poniewaz on byl moim podwladnym. Gdy jednak przestalismy byc uzaleznieni sluzbowo i nasz zwiazek stal sie calkiem legalny, nadal nie potrafilismy przed nikim sie do niego przyznac. No, dosc narzekania, bo ostatnio prawie nic innego nie robie. Licze na to, ze w tym nowym projekcie Wywiadu Taktycznego znajdziesz sporo ciekawych zajec i uwolnisz sie od klopotow. Mam tez nadzieje, ze zachowasz przynajmniej pozory dobrego oficera, trzymajacego sie regulaminu. Watpie, by admiralowi McIntyre 'owi starczylo cierpliwosci do Twojego swobodnego stylu bycia. No i troche Ci zazdroszcze, bo sluzba w Afryce zapowiada sie ciekawie. Tyle ze moze tam byc goraco, jesli sprawy nadal beda sie toczyly tym samym torem. Uwazaj na siebie, Chris. Caluje Amanda Christine najpierw sie usmiechnela, kiedy jednak skonczyla czytac nadeslany poczta elektroniczna list, zmarszczyla brwi. Amanda nigdy wczesniej nie uzalala sie na sprawy osobiste. Juz samo to, ze w ogole o nich wspomniala, bylo niezwykle. Miedzy wierszami wyraznie dawalo sie odczuc rozczarowanie, a to swiadczylo, ze Garrett przezywa naprawde glebokie rozterki. Na twarz uroczej blondynki z wywiadu zaraz jednak powrocil usmiech. Doskonale znala te objawy. W tej chwili Amanda Lee Garrett przypominala wyrzuconego na brzeg wieloryba. Przymusowy bezruch na stalym ladzie zaczynal ja przytlaczac. Gdyby Christine byla teraz w Norfolk, moglaby sprobowac cos poradzic na przygnebienie przyjaciolki. Na przyklad zorganizowalaby szalony rajd po srodmiejskich lokalach. Tchnienie w Amande nowej porcji zyciowego optymizmu wymagalo nieco wysilku, lecz jego efekty bywaly bardzo interesujace. Spojrzala na date listu, zostal wyslany na poczatku tygodnia. Oznaczalo to, ze nad nastrojem Amandy pracuje juz zapewne porucznik Arkady. Usmiech Christine Rendino stal sie jeszcze szerszy, kiedy pomyslala, ze jej Vince zna jeszcze lepsza kuracje na te przypadlosc. Nie watpila jednak, ze w przypadku Amandy bedzie to tylko przejsciowe stlumienie symptomow. Jak dla wieloryba wyrzuconego na brzeg, tak i dla Amandy jedynym skutecznym lekiem byl powrot na morze. A w tym Christine nie mogla jej pomoc. W pozbawionym drzwi wejsciu do kwatery stanal jej adiutant. -Prosza wybaczyc, ale samolot admirala MacIntyre'a podchodzi do ladowania. Prosila pani, aby ja o tym zawiadomic. -W porzadku, Andy. Dziekuje. - Spojrzala za okno na nisko wiszace, ciemne chmury za oknem i mokry od deszczu pas startowy lotniska. - Podstawiono juz hummera? -Stoi przed drzwiami, pani komandor. Komandor... Christine mimowolnie musnela palcami zlote liscie debowe na kolnierzyku bialego letniego munduru. Wciaz nie mogla sie przyzwyczaic do swojego nowego stopnia. Z glebokim westchnieniem zamknela pokrywe sluzbowego laptopa firmy Panasonic. Od kilku dni po raz pierwszy miala troche czasu dla siebie i z radoscia wykorzysta go na przypomnienie sobie realiow otaczajacego swiata. Wstala i z nawyku wygladzila dlonmi spodnie. Tu, na Zlotym Wybrzezu, nie mialo to wiekszego znaczenia. Wystarczylo piec minut poza klimatyzowanym wnetrzem, by nawet najstaranniej zaprasowane kanty munduru przestaly istniec. Ulozyla na wlosach czapke z foliowym przeciwdeszczowym ochraniaczem, siegnela po granatowa wiatrowke wiszaca na oparciu krzesla i wyszla z kwatery. Kapitan pinasy siedzial na rufie pod prowizorycznym dachem z kawalka postrzepionego brezentu i zaciskajac palce na dragu sterownicy, uwaznie sprawdzal pozycje swojego statku. Padal deszcz, a mgla wiszaca nad morzem zamazywala kontury niedalekiego brzegu. Statek byl zewszad otoczony jednostajna szaroscia. W tych rejonach takie intensywne, choc krotkotrwale opady nie nalezaly do rzadkosci. Afrykanski szyper nie dysponowal nawet kompasem, a mimo to doskonale wiedzial, gdzie sie znajduje. Utrzymywal kurs wzdluz brzegu na podstawie kata, pod jakim dziob rozcinal dlugie, wysokie fale nadplywajace z glebi Atlantyku, a odleglosc od ladu sprawdzal co jakis czas, zmniejszajac obroty silnika i nasluchujac odglosow przyboju z prawej burty. Ostatnim razem zauwazyl, ze szum przyboju wyraznie sie oddala, a woda przy burcie staje sie metna i przybiera brazowawy odcien. Zaczerpnal jej troche w dlon i ostroznie sprobowal; miala wyczuwalny posmak blota. Na tej podstawie ocenil, ze dotarl do rozleglego ujscia rzeki Tabounsou. Gdyby nie deszcz i mgla, na pewno ujrzalby przed soba na zachodzie plaski i dlugi, zakrecajacy lukiem na poludnie polwysep Camayenne. Na jego koncu lezalo rojne Konakri, a nieco dalej na poludnie znajdowala sie wyspa Kassa, najblizsza z archipelagu Iles de Loos. Skoro byli na wysokosci ujscia Tabounsou, to ich cel, lotnisko i baza wojsk ONZ, lezaly... w tamtym kierunku - nad samym morzem, nieco w glab estuarium, w odleglosci jakichs siedmiu kilometrow, troche na prawo od dziobu pinasy. Zadowolony szyper rozsiadl sie wygodnie, obrocil sterownice o kilka stopni i opuscil dzwignie gazu o dwa zabki zapadki, zmniejszajac obroty silnika. Dotarli na miejsce o wyznaczonym czasie. Teraz pozostawalo im tylko zaczekac do zachodu slonca. Na lotnisku w Konakri przez cale popoludnie panowal wzmozony ruch. Wzdluz glownego betonowego pasa stalo skrzydlo w skrzydlo kilkanascie transportowcow typu G- I 30 Hercules, rozniacych sie barwami maskujacymi i oznaczeniami przynaleznosci do kilkunastu sprzymierzonych armii. Dostarczone nimi zapasy w strugach deszczu przewozono do magazynow. Przy drugim pasie stal dwusilnikowy C- I 60 Transall nalezacy do Armee de l'Air oraz kilka smiglowcow typu Super Puma, wykorzystywanych do zadan rozpoznawczych i pomocniczych przez grupe doradcow Legii Cudzoziemskiej, wspolpracujaca z armia gwinejska. Na jego koncu zaparkowal wyczarterowany przez ONZ transportowy boeing 747, z ktorego przez odchylona klape ogonowa wytaczano olbrzymie palety zaladowane obciagnietymi folia kartonami ze znakiem Czerwonego Krzyza. Po calym terenie krecil sie personel wojskowy zlozony glownie z Francuzow, Brytyjczykow i Amerykanow oraz przedstawicieli wladz lokalnych, usilujac choc w niewielkim stopniu zapanowac nad rosnacym chaosem. Zanim orion admirala MacIntyre'a pokolowal do konca pasa startowego, Christine miala dosc czasu, by nie po raz pierwszy zastanowic sie nad przeznaczeniem tego rozleglego, ewidentnie zbudowanego na wyrost kompleksu. Znala jednak powody. Jak wiele innych krajow Trzeciego Swiata, Gwinea takze swego czasu zostala omamiona falszywymi, lecz kuszacymi ideami komunizmu. Znalazla sie w kregu bezposrednich wplywow dawnego Zwiazku Radzieckiego i Czerwonych Chin, przez kilka lat byla nawet uwazana za najwazniejszego sprzymierzenca Moskwy i Pekinu na kontynencie afrykanskim. Wdzieczni za te przyjazn sowieci sfinansowali i wybudowali miedzynarodowy port lotniczy w Konakri. Po oddaniu go do uzytku szybko wyszlo na jaw, ze jest zdecydowanie za duzy jak na skromne potrzeby gwinejskiego transportu lotniczego i stanowczo zbyt kosztowny dla tego malego, borykajacego sie z bieda kraju. Byl natomiast dla Armii Czerwonej szczegolnie cenna baza wypadowa na caly poludniowy Atlantyk, mogl bowiem przyjmowac gigantyczne bombowce patrolowe Tu-95 lotnictwa morskiego. W ten sposob stal sie niemal symbolem rodzaju zagranicznej pomocy, jakiej udzielano w ostatnim okresie panowania wladzy radzieckiej. Teraz jednak olbrzymie lotnisko moglo wreszcie sluzyc obywatelom Gwinei. Przybywala na nie miedzynarodowa pomoc, majaca zapobiec katastrofie panstwa stojacego na skraju przepasci. Poslusznie jadac za autem z tablica FOLLOW ME, admiralski VP-3 pokolowal na wyznaczone miejsce i wyhamowal, rozpryskujac wode z kaluz. Wycie silnikow przycichlo, po chwili mozna juz bylo dostrzec coraz wolniej obracajace sie smigla. W innych okolicznosciach na placu czekalaby kompania honorowa oraz liczna swita oficjeli, by odpowiednio przyjac taka osobistosc. Ale MacIntyre wyraznie rozkazal, by do minimum ograniczyc wszelkie formalnosci. Dlatego przed budynkiem stala jedynie Christine Rendino w gronie kilku scislych wspolpracownikow dowodztwa UNAFIN i oficerow marynarki wojennej. Juz od chwili przejscia pod rozkazy CINCNAVSPECFORCE Rendino przekonala sie, ze admiral nalezy do ludzi, dla ktorych ceremonial ma tylko marginalne znaczenie, zwlaszcza w warunkach polowych. A te rzadkie momenty, kiedy przebywala w jego obecnosci w warunkach nie wymagajacych scislego przestrzegania regulaminu, upewnily ja, ze "Eddie Mac" to wyjatkowo uroczy i diabelnie przystojny starszy pan. Nalezal do tych mezczyzn, ktorych wyglad zmienia sie zbyt szybko w stosunku do wieku. Ciemnoblond wlosy mial gesto upstrzone siwizna, a twarz pocieta glebokimi zmarszczkami, podczas gdy wiekszosc jego rownolatkow wygladala na ludzi w srednim wieku. Kiedy jednak wyszedl teraz z samolotu i postawil kolnierz plaszcza od zacinajacego deszczu, niemal z mlodziencza werwa zbiegl po schodkach na plyte lotniska. -Witamy w bazie Konakri, admirale. -Ciesze sie, ze wreszcie do was dolaczylem, Jim - odparl MacIntyre, oddajac honory Stottardowi. Kapitan James Stottard byl jednym z najstarszych ranga amerykanskich oficerow w Gwinei. Dowodzil baza Konakri i stal na czele grupy wsparcia logistycznego sil UNAFIN. Wysoki i barczysty, z wiecznie zasepionym, budzacym lek obliczem, byl zawodowcem najwyzszej klasy. -Kapitan Phillip Emberly, admirale! - przedstawil sie dowodca taktyczny korpusu. Pod jego rozkazami znalazly sie wszystkie formacje NAVSPECFORCE przydzielone do sil pokojowych ONZ. Wiecznie usmiechniety i bezgranicznie pewny siebie Emberly wywodzil sie z pionu badawczego marynarki wojennej i kierowal ostatnia faza programu "Morski Mysliwiec". A poniewaz utworzone w ramach tego programu formacje stanowily trzon sil interwencyjnych, bylo rzecza naturalna, ze osobiscie mial nimi pokierowac podczas operacyjnego debiutu. Christine szczegolnie zaimponowal sposob, w jaki Emberly blyskawicznie uzyskal stan gotowosci eksperymentalnych jednostek. Zrobilo to na niej tak duze wrazenie, ze gotowa byla przymknac oko na niektore drazniace wady kapitana. -Ciesze sie, ze moge pana poznac, komandorze - odparl MacIntyre. Slyszalem same superlatywy o panskich mysliwcach. Admiral popatrzyl na Christine, zasalutowal jej energicznie w odpowiedzi na oddane honory i rzekl: -Komandor Rendino? Milo, ze sie znow spotykamy. -Ja rowniez bardzo sie ciesze, admirale. Christine doskonale znala swoje miejsce w hierarchii sluzbowej. W wywiadzie marynarki wojennej uwazano ja za spadkobierczynie genialnego, lecz ekscentrycznego komandora Josepha Rocheforta, ktory bezposrednio wplynal na losy drugiej wojny swiatowej, przepowiadajac japonski atak na wyspe Midway. Odznaczala sie ilorazem inteligencji rownym sto osiemdziesiat, bogata wyobraznia oraz niezwyklymi zdolnosciami w zakresie logicznej dedukcji. W czasie dwoch ostatnich miedzynarodowych kryzysow dowodzila sekcja wywiadowcza na pokladzie "Cunninghama". Kiedy po ich zakonczeniu zaloge niszczyciela przydzielono do innych zadan, sam admiral uznal ja za prawdziwy klejnot wsrod doborowej, zaprawionej w bojach kadry oficerskiej. Awansowal ja do stopnia komandora porucznika, przeniosl do zespolu wywiadu operacyjnego NAVSPECFORCE i postawil na czele pierwszej polowej sekcji Sieci Wywiadu Taktycznego. -Panno Rendino, panowie - odezwal sie MacIntyre. - Wybaczcie, ze z mojego powodu musieliscie moknac w deszczu, skoro macie tak wiele pilnych zajec. -To nasz obowiazek, admirale - odparl Stottard. - Po cichu wszyscy liczymy na to, ze przylecial pan, aby objac dowodzenie tego kramu. Do tej pory nawet w zarysach nie zostala ustalona struktura dowodzenia silami pokojowymi. MacIntyre zmarszczyl brwi. -Niezupelnie, Jim, ale przywoze pewne wytyczne w tej dziedzinie. Omowimy je pozniej. Na razie potraktujcie moja wizyte jako przyjacielska inspekcje. Przede wszystkim chcialbym sie przekonac, czego tu jeszcze potrzeba i w jaki sposob moglbym wam pomoc. -Eskadra "Morskich Mysliwcow" jest gotowa do dzialania - wtracil Emberly. - Czekamy tylko na rozkaz przystapienia do akcji. W jego tonie, oprocz zwyklej oficerskiej dumy z podleglych formacji, pobrzmiewalo rowniez puste samochwalstwo. Admiral spojrzal na niego. -Bardzo sie ciesze... kapitanie, sadze jednak, ze z rozkazem podjecia akcji musimy zaczekac na decyzje generala Belewy. W powietrzu zawislo nie wypowiedziano slowo: synu. MacIntyre ponownie skierowal uwage na dowodce bazy. -W porzadku, Jim. Co mamy w planie? -Odprawy wywiadowcze sa zaplanowane na kilka dni z gory. Ponadto czekaja nas spotkania robocze z przedstawicielami brytyjskimi i francuskimi. Komandor Rendino opracowala szczegolowy program. Christine kiwnela glowa. -Zgadza sie, admirale. Poniewaz do tej pory nie zapadly formalne decyzje w kwestii struktury organizacyjnej sil pokojowych, doszlam do wniosku, ze warto przeprowadzic wstepne robocze rozmowy. MacIntyre spojrzal na nia z aprobata i nasunal czapke nizej na oczy, by zaslonic twarz od deszczu. -Dobry pomysl, komandorze. Kiedy zaczynamy? -Ogolna odprawa informacyjna ma sie rozpoczac za trzy kwadranse, admirale. Ale gdyby chcial pan troche wypoczac po podrozy... -To zbyteczne, mam jeszcze dosyc sil. Chcialbym nadac tempo przygotowaniom, szkoda tracic czas. Jim, moj adiutant, zajmie sie przenoszeniem bagazy do kwatery, jesli zapewnisz mu jakis transport. Na razie chcialbym sie troche rozejrzec po terenie bazy. Komandor Rendino mnie oprowadzi. Wykorzystam okazje, by przedyskutowac z nia pare spraw. Mimo siekacego deszczu opuscili szyby HummVee, a ped powietrza troche rozwial panujacy wewnatrz tropikalny zaduch., -Od czego chce pan zaczac, admirale? - spytala Christine. -Szczerze mowiac, wszystko mi jedno - odparl MacIntyre, rozpinajac bluze mundurowa. - Prosze jechac wzdluz ogrodzenia, komandorze. Chcialem tylko omowic z pania kilka rzeczy przed pierwsza odprawa. -Oczywiscie, admirale. - Rendino skierowala ciezki woz terenowy na waska alejke, biegnaca wzdluz ogrodzenia lotniska. - Slucham. -Po pierwsze, jak ida przygotowania sieci taktycznej? Na jakim jestescie etapie? -Skladamy wszystko do kupy, admirale - powiedziala na tyle glosno, by jej glos byl slyszalny poprzez warkot, silnika wysokopreznego. - Niektore elementy sa juz polaczone z systemem zarzadzajacym, inne dopiero rozmieszczamy w terenie. -W jakim stopniu kontrolujecie sytuacje i kiedy calosc sieci zacznie normalnie funkcjonowac? Zamyslila sie na krotko. -"Plywak 1" wciaz jest w drodze, lecz wlaczyl sie juz do dzialania. Przygotowuja aerostat, zaczeli tez wypuszczac mniejsze trutnie typu eagle eye. Dzieki nim mozemy kontrolowac srodkowa czesc wybrzeza Unii, mniej wiecej od Greenville na wschodzie po wyspe Sherbro na zachodzie. Dwie pozostale jednostki, "Bravo" i "Valiant", zawinely do Konakri. Trwaja ich przeglady po rejsie przez Atlantyk. Jutro o zachodzie powinny zajac wyznaczone posterunki Gwinea Wschod i Gwinea Zachod, zapewniajac nam pelne radarowe pokrycie gwinejskiego wybrzeza. - Zdjela na chwile dlon z kierownicy i wskazala jeden z wielkich hangarow, stojacych wzdluz glownego pasa startowego. - Tam urzadzila sie eskadra Drapiezcow, ktora konczy juz szykowac swojego pierwszego ptaszka. Wedlug ostatniego meldunku ma byc gotowy do startu jutro o swicie. Tak wiec bedziemy dysponowac gromada trutni, sterowanych zarowno stad, jak i z "Plywaka", a jutro kolo polnocy do sieci powinna sie wlaczyc stacja w Abidzanie. Struzka potu splywala jej po karku. Szybkim ruchem zdjela czapke i rzucila ja na tylne siedzenie auta. - W ciagu paru najblizszych dni chce urzadzic centrum dowodzenia i analizy danych na platformie. Tak jak w pozostalych formacjach taktycznych, wszelkimi dzialaniami kierowac bedziemy stad. Jesli nie wydarzy sie nic szczegolnego, za dwa, najwyzej trzy dni cala siec powinna byc juz polaczona i normalnie funkcjonowac. MacIntyre pokiwal glowa. -A jak sie przedstawia sytuacja w innych pionach? -Mniej wiecej tak samo, admirale. Dobiegaja konca przygotowania. Najwiekszy problem polega na tym, ze nasi ludzie, Brytyjczycy i Francuzi... wszyscy pracuja niezaleznie, w ramach narodowych struktur. Zajmuja sie wylacznie wlasnymi sprawami, prawie w ogole nie istnieje wspoldzialanie. Dlatego wszyscy czekamy na oficjalne ustalenie przynajmniej jakichs ram centralnego dowodzenia silami pokojowymi. MacIntyre mruknal z dezaprobata, usiadl wygodniej i oparl lokiec na ramie okna. -Wlasnie w tej sprawie bede prowadzil rozmowy, komandorze. Nie jestem tylko pewien, czy uda sie znalezc rozwiazanie, ktore wszystkich zadowoli. Na razie chcialbym wiedziec jeszcze jedno. Jak idzie kapitanowi Emberly'emu z Grupa Dzialan Taktycznych? Christine skrzywila sie z niesmakiem. Odniosla wrazenie, jakby nagle owial ja lodowaty chlod. Gdyby rozmawiala teraz z Amanda, nawet przez chwile nie zastanawialaby sie nad odpowiedzia. Skoro jednak znalazla sie w gronie scislego dowodztwa marynarki wojennej, musiala sie nauczyc powsciagliwosci. -Niewiele moge w tej sprawie powiedziec, admirale - odparla, starannie dobierajac slowa. - Na pewno komandor Emberly wprowadzi pana we wszystko. -Do diabla, prosze zatrzymac! Christine szybko wyhamowala i stanela u wylotu blotnistej polnej drogi. MacIntyre obrocil sie w jej kierunku i obrzucil ja ostrym spojrzeniem. -Kiedy rozmawialem z Amanda Garrett na temat przeniesienia pani do mojego sztabu, komandorze, zapewniono mnie co do dwoch rzeczy. Podobno zawsze wie pani o wszystkim, co sie dookola dzieje, i zawsze mozna na pani polegac w kwestii otwartego stawiania spraw. Doskonale wiem, ze kapitan Emberly dowodzi calym pionem taktycznym i podlega mu pani sluzbowo. Nie chce, by jako oficer mlodszy stopniem oceniala pani swojego przelozonego pod jego nieobecnosc. Zwracam sie jednak do jednego z moich asow wywiadu o opinie w sprawie punktow zapalnych, ktore moga wplynac na przebieg operacji. Dlatego prosze o calkowita szczerosc, mloda damo. Christine westchnela, mocniej zaciskajac palce na kierownicy. -Kapitan Emberly wykonal kawal dobrej roboty w ramach programu "Morski Mysliwiec" - odparla. - Eskadra PG-AC urzadza sie blyskawicznie, wszystkie jej stanowiska, podobnie jak przystanie kutrow patrolowych Dziewiatej Grupy, sa juz gotowe i w pelni wyposazone. Nie zauwazylam zadnych powazniejszych bledow w trakcie tworzenia tego systemu i dobierania personelu. Naprawde nie umiem nic wiecej powiedziec, admirale. Niewiele mialam okazji do blizszej wspolpracy z kapitanem. -W ogole nie ustalal z pania doktryny dzialania i planow operacyjnych? Pokrecila glowa. -Nie. Byc moze omawial jakas taktyke z wlasnymi ludzmi, ale nie kontaktowal sie ze mna i nie korzystal ani z sieci TACNET, ani z naszej bazy danych. Wiem tez, ze nie poczynil zadnych ustalen z dowodztwem Dziewiatej Grupy. Rozmawialam z komandorem porucznikiem Klasinskim, ktory skarzyl sie, ze zalogi jego eskadry specjalnej sa co najmniej zdezorientowane. Widocznie plany operacyjne wedlug kapitana Emberly'ego nie naleza do priorytetowych zadan. - Zawahala sie na moment, zaczerpnela gleboko powietrza i dodala: - Probowalam poruszyc ten temat w rozmowie z kapitanem, ale zbyl mnie ogolnikami. Na razie troszczy sie glownie o rozmieszczenie i przygotowanie sprzetu, nie zawracajac sobie glowy tym, do jakich celow ma on byc wykorzystany. Wydaje mi sie, iz wychodzi z zalozenia, ze tym z Unii wystarczy poswiecic w oczy nowoczesnym wyposazeniem, a od razu zemdleja z wrazenia. Ja jednak nie mam co do tego zadnych zludzen, admirale. Sytuacja w rejonach przygranicznych z kazda chwila komplikuje sie coraz bardziej i kapitan Emberly powinien jak najszybciej zdac sobie z tego sprawe. Mam nadzieje, ze ta ocena panu wystarczy, admirale - zakonczyla lagodniejszym tonem. MacIntyre w zamysleniu pokiwal glowa. -Owszem, komandorze. Musze przyznac, ze wlasnie tego sie obawialem. Wierze, ze Emberly bezblednie kieruje swoimi "Morskimi Mysliwcami". Ma wiele ciekawych pomyslow, lecz zupelnie brak mu doswiadczenia bojowego. Christine wzruszyla ramionami. -Malo kto moze sie nim pochwalic, admirale. Dla wielu jest to pierwsza operacja w terenie. -Wiem. Coz, "Morski Mysliwiec" to ukochane dziecko Phila, a w dodatku jest on jedynym dowodca, jakim dysponujemy, majacym wystarczajaca wiedze do kierowania poduszkowcami. Jednak... - MacIntyre umilkl, skrzywil sie ledwie zauwazalnie i nerwowo poruszyl na siedzeniu. Christine bez trudu odgadla jego mysli. Czy zdjac mlodego i obiecujacego oficera z jego pierwszego powaznego stanowiska dowodczego, nie dajac mu szansy wykazania sie, a tym samym zrujnowac jego kariere? Czy tez zaryzykowac zycie ludzi i powodzenie misji pod kierunkiem zadufanego w sobie zoltodzioba? A moze warto zaufac przeczuciom i sprobowac namowic sztabowego teoretyka, by zaczal myslec w innych kategoriach? Obiecala sobie w duchu, ze odejdzie ze sluzby na dlugo przedtem, nim pojawi sie dla niej perspektywa objecia tak wysokiego stanowiska. -Zycie nie rozpieszcza az do grobowej deski, admirale - mruknela. MacIntyre spojrzal na nia z ukosa i usmiechnal sie wyrozumiale. -Swiete slowa, komandorze. Prosze jechac dalej. Wspomniala pani, ze z sieci TACNET zaczynaja naplywac pierwsze informacje. Odkryliscie cos istotnego? -Tylko tyle, ze panuje zadziwiajacy spokoj. Ci z Unii przerwali wszelkie dzialania na morzu w chwili powolania sil pokojowych. Nawet nie zblizaja sie do wybrzezy Gwinei. -Czyzbysmy ich troche nastraszyli? Rendino przeczaco pokrecila glowa, wprowadzajac woz z powrotem na waski pas betonu. -Nie wierze w to, admirale. Tamci nas uwaznie obserwuja. Bez watpienia maja w Gwinei bardzo rozbudowana siatke wywiadowcza. Moge sie zalozyc, ze sledza kazdy nasz krok. Przede wszystkim szacuja nasza liczebnosc i oceniaja mozliwosci. Kiedy beda gotowi, znow przystapia do dzialania. -Jestem pewien, ze potrafi pani przepowiedziec ich nastepny krok. -To bardzo proste - odparla Christine. - Na osiemdziesiat procent zaatakuja bezposrednio baze sil pokojowych ONZ, prawdopodobnie tu, w Konakri. I jestem przekonana, ze nastapi to juz wkrotce, zanim osiagniemy pelna gotowosc. -Naprawde mysli pani, ze Belewa odwazy sie nas zaatakowac? -Jestem tego pewna, admirale. Bez wiekszego wysilku jest w stanie zajac i podporzadkowac sobie cala Gwinee, ale najpierw musi nas usunac z drogi. Deszcz wyraznie zelzal, mgla zaczela sie rozwiewac. Nieopodal przeplynela lodz patrolowa gwinejskiej strazy przybrzeznej; jej znudzona zaloga lezala na pokladzie obojetna na wszystko, co sie dzieje dookola. Podobnie wylegiwali sie marynarze pinasy na brezencie przykrywajacym ladunek na srodokreciu, tyle ze w ich wypadku byla to wystudiowana poza. Uwaznymi spojrzeniami odprowadzili kuter i wrocili do powtarzania w myslach wyznaczonych im zadan. Z mgly wylonila sie linia brzegowa. Za pasem przyboju i szeroka piaszczysta plaza widac bylo swiatla bazy lotniczej, ktore w zapadajacym zmroku rozsiewaly niebieskawy poblask. Po wstrzymaniu ruchu cywilnego w zwiazku z niepewna sytuacja w kraju misja wojskowa ONZ mogla zajac na swoje potrzeby caly terminal miedzynarodowego portu lotniczego w Konakri. Wokol masywnego betonowego gmachu poukladano worki z piaskiem i ustawiono napelnione ziemia blaszane beczki, przeksztalcajac go w prowizoryczna fortece. Na dachu pojawily sie dodatkowe anteny, umieszczone w podziemiach spalinowe generatory wspomagaly niepewna siec zasilania. Wewnatrz wzniesione w pospiechu przepierzenia podzielily rozlegla hale na mniejsze gabinety. Lotniskowa restauracja zamienila sie w mese rozdzielajaca racje zywnosciowe przez cala dobe. Zmeczony personel bazy sypial na lozkach polowych porozstawianych wzdluz scian korytarzy. W glownej poczekalni urzadzono sale odpraw. Polki za barem swiecily pustkami, wielkie panoramiczne okna byly zaslepione arkuszami grubej pilsni. Z pierwotnego wyposazenia pozostaly jedynie lekkie bambusowe sprzety. Foteliki glosno skrzypialy pod ciezarem ludzi, ktorzy zbierali sie, aby dyskutowac o nadciagajacej wojnie. -Panowie, zapomnijcie o gazie paralizujacym, laserach wielkiej mocy czy modyfikowanych genetycznie biotoksynach. Macie przed soba najskuteczniejsza bron dwudziestego pierwszego wieku. - Christine przerwala, zeby wymowa tego stwierdzenia zapadla sluchaczom gleboko w pamiec. Zdjecie wyswietlane z rzutnika przedstawialo koszmar. Gromada czarnych Afrykanow - mezczyzn, kobiet i dzieci, wychudzonych, obdartych, znekanych chorobami i bezgranicznie wycienczonych - siedziala na nagiej, wyschnietej ziemi i tepo spogladala w obiektyw fotografa. -To przeludnienie, panowie - mowila dalej Rendino. - Tu mozna je spotkac na kazdym kroku. Latwo je spotegowac, chocby widokiem karabinu z nasadzonym bagnetem, a wiec jest to bron nadzwyczaj uzyteczna, zwlaszcza dla dyktatorow Trzeciego Swiata. Mozna sie pozbyc mnostwa niewygodnych obywateli, grzebiac ich zywcem w gromadzie innych, wrogo nastawionych ludzi. Nie miala zbyt licznego audytorium, w polmroku sluchalo jej zaledwie paru oficerow. Nawet w tak malym gronie rysowaly sie podzialy. Emberly i Stottard siedzieli przy jednym stoliku, dwaj wyslannicy brytyjscy przy drugim. Porucznik Mark Traynor z sekcji rozminowywania Royal Navy, w tropikalnym mundurze z krotkimi spodenkami i bialymi skarpetami, roztaczal wokol siebie atmosfere dostojenstwa starego imperium. Za to jego kolega, Evan Dane, dowodca eskadry smiglowcow patrolowo-zaopatrzeniowych, mimo upalu mial na sobie szary kombinezon lotniczy z nomeksu. Niski, drobny komandor porucznik Trochard z patrolu przybrzeznego francuskiej marynarki wojennej siedzial samotnie przy trzecim stoliku. Niewidzialne bariery, jakie dzielily tych przedstawicieli poszczegolnych kontyngentow wojskowych, byly doskonale wyczuwalne. Admiral MacIntyre, ktory stal na koncu sali oparty ramieniem o sciane, przygladal sie temu z kwasna mina. -Wykorzystanie sztucznie stworzonej fali emigrantow w celu destabilizacji sasiedniego kraju stalo sie w Afryce powszechnie uznana metoda walki, jeszcze nim Zair powrocil do pierwotnej nazwy Konga - ciagnela Rendino. - Probowali tego rowniez Serbowie na Balkanach. Do uzycia takiej taktyki wystarczy tylko... swoisty rodzaj politycznego pragmatyzmu. Z ciemnosci dolecial glos porucznika Dane'a: -Sadze, ze takie zgromadzenie wrogow ustroju w jednym miejscu stwarza im zarazem sposobnosc do zorganizowania sie przeciwko wladzom, pani komandor. -Zapomina pan, ze w Afryce dominuje skrajne ubostwo, a ludziom brak tu podstawowych srodkow. Gdyby byl pan biednym gwinejskim rolnikiem, usilujacym wyzyc ze skrawka ziemi, przez ktora przewalaja sie gromady wyglodzonych uchodzcow z sasiedniego kraju, bezposrednim zagrozeniem dla pana byliby wlasnie ci uchodzcy, a nie rzad Unii. Kiedy glod staje sie przyczyna zamieszek i dochodzi do rozlewu krwi, poglady polityczne calkowicie traca na znaczeniu. Bo jak mozna zmobilizowac armie do walki z wrogiem zewnetrznym, kiedy zolnierzy bardziej pochlania walka miedzy soba o ostatnia garstke ryzu w misce? - Christine postukala drewniana wskazowka w obraz na ekranie. - Prosze pomnozyc ten widok piecdziesiat tysiecy razy, a wowczas sie pan przekona, z czym naprawde maja na co dzien do czynienia zarowno wladze Gwinei, jak i organizacje charytatywne ONZ. W porownaniu z tym bledna wszystkie nasze klopoty, a przeciez odczuwamy je dotkliwie. Siegnela lewa reka po sterownik rzutnika i na ekranie ukazala sie podobizna premiera Unii Zachodnioafrykanskiej. Mial na sobie znoszony mundur polowy, czapke nasunieta nisko na czolo i stal przed maska opancerzonego wozu terenowego. Panowie, oto general Obe Belewa, zawodowy oficer i dyktator junty wojskowej. W przeciwienstwie do wielu innych afrykanskich przywodcow, ktorzy usilowali zdobyc wladze absolutna, jak chocby Idi Amin czy Muammar Kadafi, ten czlowiek doskonale wie, co robi. - Skrzyzowala rece na piersiach i oparla sie plecami o sciane obok ekranu. - Jesli chcecie dowodow, wezcie pod rozwage, ze jego pierwszym krokiem na drodze do reorganizacji sil zbrojnych po zdobyciu wladzy w Liberii bylo zalozenie wspolnej dla wojsk ladowych i marynarki akademii wojennej, w ktorej szkolenie prowadza najlepsi z dawnych sierzantow nigeryjskiego garnizonu ECOMOG. Z radoscia zaobserwowala, ze ta wiadomosc wzbudzila pewne zainteresowanie wsrod sluchaczy. Ci ludzie swietnie wiedzieli, ze przez dwa dowolne punkty zawsze da sie poprowadzic linie prosta. Jesli zajecia prowadzili doswiadczeni podoficerowie zawodowi, musieli wyszkolic naprawde doborowe oddzialy. -Wlasnie w ten sposob dziala Belewa - mowila dalej. - Stawia na dobrze wycwiczone formacje z silnym wsparciem taktycznym. Nie kupuje zadnej nowoczesnej broni, kiedy nie moze jednoczesnie zapewnic odpowiedniej bazy technicznej. Jesli przyjrzycie sie uwaznie schematom organizacyjnym wojsk Unii Zachodnioafrykanskiej, nie znajdziecie tam ani eskadr kosztownych i skomplikowanych mysliwcow odrzutowych, ani kompanii czolgow szturmowych, ktorych sprzet tylko by rdzewial z powodu braku czesci zamiennych. Armie tworzy przede wszystkim piechota uzbrojona w pistolety maszynowe, granatniki, przenosne wyrzutnie rakiet, mozdzierze i karabiny samopowtarzalne. To najprostsza bron, ale utrzymywana w dobrym stanie, z duzymi zapasami amunicji, znajdujaca sie w rekach ludzi, ktorzy potrafia ja wykorzystac. Slonce chylilo sie ku zachodowi za widocznym w oddali polwyspem Camayenne. Zaloga pinasy wykorzystala resztki dziennego swiatla na poszukiwanie umownego znaku orientacyjnego. Szybko odnalazla gruby ociosany konar unoszacy sie na spokojnej wodzie przy brzegu. Nie rzucal sie w oczy, potrzeba bylo kilku minut obserwacji, aby zauwazyc, ze nie dryfuje z leniwym pradem przyplywu. Zostal bowiem starannie zakotwiczony w plytkiej wodzie kilka metrow od plazy. Kapitan wylaczyl silnik i na rozkaz za burte wyrzucono kotwice - szereg masywnych kamieni uwiazanych na linach, ktore musialy utrzymac statek w wyznaczonym miejscu: dokladnie na wprost jasno oswietlonych budynkow stloczonych na koncu pasa startowego lotniska w Konakri. Tymczasem na ladzie trwala odprawa. -Nawet jesli wojska ladowe sa oczkiem w glowie Belewy, nie zapomina on o roli marynarki wojennej. Kiedy wzdluz granic rozpoczela sie wojna partyzancka z armia gwinejska, jednoczesnie doszlo do kampanii sabotazowej na wybrzezu. Zbrojne napasci na wioski rybackie doprowadzily do zniszczenia prawie calej floty polowowej. Zdewastowano roznego typu instalacje i urzadzenia nawigacyjne, zaminowano wejscia do wiekszych portow. Straty sa ogromne. Wyeliminowanie rybolowstwa nie tylko pozbawilo Gwinee waznego zrodla pozywienia, ale spowodowalo tez ucieczke ludnosci w glab kraju, co tylko nasililo i tak powazny problem uchodzcow. Ponadto ograniczenie morskiego transportu przybrzeznego obciazylo bardzo skapa i zaniedbana siec drog, a zaminowanie podejsc do portow stworzylo zagrozenie odciecia Gwinei od zagranicznej pomocy i wymiany towarowej. Jednym z podstawowych zadan sil UNAFIN bedzie wlasnie ochrona wod przybrzeznych przed dalszymi aktami sabotazu. -Mam pytanie, pani komandor - odezwal sie wyslannik francuski, Trochard, ktory mowil po angielsku z wyraznym obcym akcentem. - O jakich minach mowimy? Co to za rodzaje? Jakiej produkcji? Christine popatrzyla na brytyjskiego specjaliste od rozminowywania. -Zechcialby pan odpowiedziec na te pytania, poruczniku Traynor? Anglik przytaknal ruchem glowy. -Do tej pory zetknelismy sie jedynie z bardzo prostymi, lecz nadzwyczaj skutecznymi minami kotwicznymi produkcji miejscowej. Wyglada na to, ze w Unii Zachodnioafrykanskiej uruchomiono linie produkcyjna tych sprytnych ladunkow. Na obudowy min wykorzystuje sie stare zbiorniki od term gazowych. Emberly parsknal smiechem. Traynor spiorunowal go wzrokiem, uniosl jedna brew i rzekl: -Nie ma w tym nic smiesznego, komandorze. W takim zbiorniku miesci sie trzydziestokilogramowy ladunek zzelowanych materialow wybuchowych, zdolny zatopic kuter patrolowy czy wyrwac wielka dziure w kadlubie frachtowca. Jak dotad wskutek wybuchu miny zostal silnie uszkodzony holenderski masowiec i zatonely dwa promy zeglugi przybrzeznej z dziesiatkami ludzi na pokladzie. Do tej pory zlokalizowalismy i sciagnelismy dalszych siedem takich min, rozstawionych na podejsciach do portow w Konakri i Rio Nunez. Kazda eksplodowala po uruchomieniu detonatora. Dowodca taktyczny kontyngentu amerykanskiego mruknal tylko cos pod nosem i odwrocil wzrok. -Czym sie obecnie zajmuje armia gwinejska, komandorze? - zapytal MacIntyre z konca sali. -Mniej wiecej tym, czego nalezy oczekiwac - odparla Christine i z przewidywalnym rezultatem. Kiedy eskadry zlozone z dwoch lub trzech kanonierek Unii zaczely nekac rajdami obszary nadmorskie, Gwinejczycy obsadzili czesc wiosek rybackich wojskiem, srednio w sile jednego plutonu, i zwiekszyli liczbe patroli na kutrach marynarki wojennej i policyjnych motorowkach. Przez jakis czas panowal spokoj, ale pozniej Unia zorganizowala kilka nastepnych rajdow, w ktorych uczestniczylo po dziesiec do dwunastu jednostek. Zlikwidowano wiekszosc patroli przybrzeznych i zrownano z ziemia kilka wiosek obsadzonych wojskiem. Lokalni dowodcy wojskowi zaczeli otwarcie mowic o calkowitej klesce, a plemiona nadmorskie podniosly bunt przeciwko rzadowi z Konakri. -To zadziwiajace, jak dobrze sprawdzila sie stara doktryna Mao Tse-tunga o wojnie partyzanckiej zastosowana w marynarce wojennej. -Ma pan racje, admirale. Rendino wyswietlila na ekranie kolejny slajd, przedstawiajacy dlugi, wysmukly kuter poscigowy, mniej wiecej czternastometrowej dlugosci, o burtach pomalowanych w maskujace, szare i zielone plamy. Gorny poklad byl otwarty, tylko w srodkowej czesci wznosila sie niewielka sterowka. Napedzany dwoma poteznymi srubami w bocznych gondolach, byl uzbrojony w zamocowany na dziobie ciezki sprzezony karabin maszynowy kalibru czternascie i pol milimetra, produkcji rosyjskiej. Widoczne okucia w fiberglasowym nadburciu umozliwialy jego dozbrojenie w dalsze karabiny maszynowe. Zaloga zlozona z kilku poteznie zbudowanych Murzynow, ubranych tylko w postrzepione szorty, bez wiekszego zainteresowania spogladala do gory na samolot, z ktorego zrobiono zdjecie. Ci ludzie znacznie sie roznili wygladem od gromady uchodzcow pokazanych pare minut wczesniej. -Oto podstawowa jednostka Unii do walk w rejonie przybrzeznym. Jestem pewna, ze rozpoznaja panowie ten kuter z dawnych dobrych dni w Zatoce Perskiej. To kanonierka typu Boghammer, szwedzki prezent dla srodziemnomorskich terrorystow. Tania, szybka, latwa w obsludze i idealnie dostosowana do plywania po plytkich wodach. Unia wziela w leasing okolo czterdziestu takich kutrow i utworzyla z nich cztery eskadry po dziesiec jednostek. Dwie z nich, ktore atakowaly posterunki gwinejskie, stacjonuja w Ciesninie Yelibuya na terenie bylego Sierra Leone. Dwie pozostale operuja po stronie francuskiej; strzega przemytniczych szlakow na granicy z Wybrzezem Kosci Sloniowej. - Christine ponownie siegnela po sterownik rzutnika i dodala: - Unia dysponuje takze jedna eskadra wiekszych okretow. Brzeknal mechanizm, na ekranie wyswietlilo sie nastepne zdjecie. -Oto "Unity", wczesniej w sluzbie Sierra Leone noszacy nazwe "Moa". Trzydziesci osiem metrow dlugosci, sto trzydziesci piec ton wypornosci. Jest to zbudowany w Chinach kuter patrolowy klasy Szanghaj Dwa. W sklad podstawowego uzbrojenia wchodzi szesc dzialek automatycznych kalibru dwadziescia piec milimetrow, sprzezonych po dwa w trzech wiezyczkach. Pokazala nastepny slajd. -A to "Allegiance", kuter patrolowy klasy Swift. Trzydziesci dwa metry dlugosci, sto trzy tony wypornosci. Takze pochodzi z marynarki wojennej Sierra Leone. Obecnie jest wyposazony w czterdziestomilimetrowe dzialko typu Bofors L70 na dziobie, dwudziestomilimetrowy sprzezony oerlikon na rufie i karabiny maszynowe na srodokreciu. Ponadto mamy dowody, ze zarowno na nim, jak i na "Unity" znajduja sie przenosne wyrzutnie rakiet przeciwpancernych, brytyjskich typu Blowpipe albo produkowanych w Egipcie kopii rosyjskich SA-9B. Kolejne zdjecie. -To jest "Promise", okret flagowy floty Unii, pierwotnie nigeryjski stawiacz min o nazwie "Marabai". Podczas puczu generala Belewy cala zaloga "Marabai" przeszla na jego strone. Okret ma piecdziesiat jeden metrow dlugosci i wypornosc pieciuset czterdziestu ton. Przerobiono go na lekka korwete, uzbrajajac w trzydziestomilimetrowe sprzezone dzialka typu Emerson na dziobie oraz dwa rosyjskie dziala ZPU kalibru piecdziesiat siedem milimetrow na rufie. Wiemy tez na pewno, ze znajduja sie na nim pociski rakietowe do zwalczania celow powietrznych. - Rendino odlozyla sterownik i ciagnela: - Te wieksze jednostki stacjonuja niedaleko Monrowii, skad szybko moga udzielic wsparcia eskadrom boghammerow, czy to na wschodzie, czy na zachodzie. Nie byly dotad wykorzystane w dzialaniach przeciwko Gwinei, nie watpie jednak, ze i gdy dojdzie do wojny, natychmiast zostana wlaczone do akcji. Porucznik Dane zmarszczyl brwi i zapytal: -Prosze wybaczyc, komandorze... jesli Unia Zachodnioafrykanska utrzymuje, ze nie prowadzi zadnych dzialan zbrojnych przeciwko Gwinei, jak to mozliwe, aby regularne jednostki marynarki przeprowadzaly rajdy na miejscowosci nadmorskie? -To proste. Na tej samej zasadzie oddzialy specjalne Unii wysadzaja w powietrze gwinejskie mosty i koszary wzdluz granicy ladowej, podczas gdy politycy na sesji zgromadzenia ONZ przysiegaja, ze ich kraj nie prowadzi zadnych dzialan zbrojnych. Tlumacza, ze za wszystko odpowiedzialne sa gwinejskie bojowki rebelianckie, a wladze z Konakri traktuja sasiada jak kozla ofiarnego. Pewnie bylby pan zaskoczony wiadomoscia, jak wielu dyplomatow powaznie traktuje takie wyjasnienia. Ale tutaj, na miejscu, nie ma zadnych watpliwosci, ze chodzi o zbrojna agresje. Po raz ostatni siegnela do sterownika projektora i na ekranie ukazala sie mapa regionu. -Jak sami panowie widza, litoral Afryki Zachodniej to nie konczacy sie ciag bagnistych estuariow, solniskowych lagun i zarosli mangrowych, bardzo slabo zaludniony i w wielu miejscach niedostepny. Marynarka Unii wykorzystala te sytuacje i na wybrzezu Gwinei urzadzila liczne kryjowki dla kutrow oraz stworzyla sekretne magazyny. Eskadry boghammerow wychodzily z Ciesniny Yellbuya, pod oslona nocy zajmowaly wyznaczone stanowiska i wlasnie z tych kryjowek organizowaly wypady. Po kilku dniach powracaly na wody Unii w celu zatankowania paliwa i uzupelnienia amunicji. Te kryjowki pelnia ponadto role punktow przerzutowych i zaopatrzeniowych dla oddzialow specjalnych operujacych w glebi terytorium Gwinei. Mam nadzieje, ze uruchomienie sieci wywiadu taktycznego i stale patrole pozwola nam wyeliminowac ten proceder. -Nie sadze, abysmy mieli wieksze klopoty z likwidacja tych kryjowek oznajmil butnie Emberly. Mimo panujacego w sali polmroku widac bylo jego ironiczny usmieszek. Ton glosu i pogardliwa mina dowodcy dzialaly Rendino na nerwy. -Do tej pory oddzialy Unii spisywaly sie znakomicie, kapitanie - odparla, silac sie na spokoj. -To prawda, komandorze, ale dotychczas byly to jedynie potyczki miedzy lokalnymi wojskami. Kiedy moi ludzie znajda sie na miejscu, nie watpie, ze bardzo szybko zaprowadza lad i porzadek. Christine natychmiast przypomniala sobie ulubione powiedzenie bylego dowodcy, a zarazem bliskiej przyjaciolki: "Okrety szly na dno, bitwy i cale wojny przegrywano tylko dlatego, ze nikt nie przypuszczal, aby przeciwnik byl zdolny do tego, co uczynil". Po chwili przyszlo jej na mysl inne powiedzenie Amandy Garrett: "Arogancja to przejaw slabosci, ktorego nie wolno tolerowac"... -Przejawia pan szczegolnie niebezpieczna postawe, kapitanie - wyrwalo jej sie wbrew woli. Usmiech Emberly'ego przeksztalcil sie W grymas niecheci. Kapitan wyprostowal sie na krzesle i powiedzial: -Spojrzmy prawdzie w oczy, komandorze. Nie liczac trzech okretow chalupniczej produkcji, ktorych zdjecia nam pani pokazala, mamy do czynienia jedynie z flotylla malych, lekkich kutrow. Christine lekcewazaco wzruszyla ramionami. -I co z tego wynika? Gdyby byl pan gwinejskim rybakiem z ledwoscia wiazacym koniec z koncem, dowodca pirogi stojacej zaledwie o szczebel wyzej od najprymitywniejszej dlubanki, nie stanowiloby dla pana zadnej roznicy, czy wrog dysponuje boghammerem ze sprzezonymi karabinami maszynowymi i granatnikami, czy tez krazownikiem klasy Kirow. -I wlasnie o to chodzi, komandorze - odparl z naciskiem Emberly. My nie jestesmy gromadka prymitywnych rybakow. Jesli nawet oddzialy Unii sprawuja sie znakomicie wedlug afrykanskich standardow, i tak nie widze w nich godnego przeciwnika. Christine przeciela smuge swiatla z rzutnika i powoli podeszla do stolika, przy ktorym siedzial taktyczny dowodca kontyngentu. -To prawda, kapitanie - powiedziala cicho. - Flota Unii w rzeczywistosci nie jest zbyt imponujaca. Marynarka nie dysponuje ani atomowymi lodziami podwodnymi i rakietami balistycznymi, ani lotniskowcami i bombowcami szturmowymi. Ma jednak dobrze umotywowana doktryna wojenna, ktora pozwala jej w pelni wykorzystywac skromne wyposazenie do osiagania celow taktycznych, operacyjnych i strategicznych. - Pochylila sie i oparla dlonmi o brzeg stolika, wbijajac spojrzenie w twarz Emberly'ego. Krotko mowiac, kapitanie - dodala jeszcze ciszej, cedzac slowa - ci chlopcy wygrywaja swoje pieprzone wojny z tym, co maja, bo nie potrzebuja niczego wiecej. Pod oslona ciemnosci zaloga pinasy zaczela przenosic ladunek. Na srodokreciu wyrosl solidny metalowy podest, ktorego podpory dokladnie oblozono workami z ryzem. W krotkim czasie powstala stabilna platforma. Spod workow wyciagnieto takze skrzynki z amunicja, ukryte dotad na dnie statku przy samej stepce, obok rury, plyty oporowej i dwoch nog mozdzierza. Szyper z lornetka pelnil role czujki, podczas gdy dwaj marynarze przygotowywali i uzbrajali granaty, a dwaj inni precyzyjnie ustawiali bron na prowizorycznej platformie. Byl to bardzo stary, rosyjski mozdzierz sredniego zasiegu, kalibru osiemdziesiat dwa milimetry, zardzewialy i poobijany od intensywnego wykorzystywania w ciagu ostatnich trzydziestu lat. Ale wlasnie z powodu fatalnego stanu zostal wybrany do tej operacji. Musial wytrzymac tylko ten jeden, ostatni juz dla niego ostrzal. Na zakonczenie odprawy glos zabral MacIntyre. Wyszedl na srodek sali, oparl sie o bar i powiodl wzrokiem po zgromadzonych oficerach UNAFIN. Nie podobalo mu sie ani to, co zobaczyl, ani atmosfera, ktora wyczuwal. Amerykanie, Brytyjczycy i Francuzi nie tylko siedzieli osobno, ale rowniez mysleli w odrebnych kategoriach. Afrykanski Korpus Sil Pokojowych ONZ juz znalazl sie w powaznych klopotach, mimo ze nie padl jeszcze ani jeden strzal. A to, co MacIntyre mial teraz do powiedzenia, w zadnej mierze nie moglo poprawic sytuacji. -Panno Rendino, panowie, jestem pewien, ze z zainteresowaniem przyjmiecie do wiadomosci decyzje co do struktury dowodzenia wojskami UNAFIN, jakie zostaly podjete przez rzady poszczegolnych krajow. Kwestia dowodzenia silami miedzynarodowymi, podobnie jak w wielu innych operacjach pokojowych ONZ, stanowila jeden z glownych czynnikow komplikujacych sprawy od samego poczatku. Jak zwykle, Stany Zjednoczone wziely na siebie glowny ciezar finansowania i zaopatrzenia misji, a kontyngent amerykanski byl najliczniejszy. Jednak Gwinea, byla kolonia francuska, wciaz utrzymywala bardzo bliskie kontakty handlowe i polityczne z Paryzem, a Sierra Leone, wchodzace teraz w sklad Unii Zachodnioafrykanskiej, przez wiele lat nalezalo do Brytyjskiej Wspolnoty Narodow. Ponadto trzeba sie tez bylo liczyc z miejscowymi wladzami, ktore chcialy miec jak najwiecej do powiedzenia w sprawie dzialan podejmowanych na ich terytorium. W dodatku dochodzila do glosu duma narodowa i honor spierajacych sie ciagle dyplomatow, co takze narazalo operacje pokojowa na ogromne niebezpieczenstwo. -Czekamy na to od dawna, panie admirale - odezwal sie porucznik Traynor z ironicznym usmieszkiem. - Powinnismy wiedziec, kto przed kim ma odpowiadac na tym terenie. -My takze nie otrzymalismy zadnych wytycznych od naszych wladz dodal komandor Trochard, kladac silny nacisk na ostatnie slowa. -Wszystkie oddzialy powinny teraz otrzymac stosowne rozkazy, komandorze - odparl MacIntyre. - Natomiast odpowiadajac na pytanie porucznika Traynora musze podkreslic, ze nikt przed nikim nie bedzie odpowiadal. Rada Bezpieczenstwa ONZ zadecydowala bowiem, aby nie blokowac dluzej porozumienia o misji UNIFIN i kierowanie poszczegolnymi kontyngentami pozostawic w rekach ich dowodcow. Tak wiec, zgodnie ze wstepnymi zalozeniami UNIFIN, jednostki francuskie zajma sie patrolowaniem wod przybrzeznych z powietrza oraz nadzorowaniem przeladunku towarow w portach. Zadaniem kontyngentu amerykanskiego bedzie czuwanie nad bezpieczenstwem w Gwinei i dostarczanie danych wywiadowczych. Wojska brytyjskie zajma sie rozminowywaniem oraz patrolowaniem przestrzeni powietrznej nad stalym ladem. Kazdy bedzie odpowiadal tylko przed swoim dowodztwem, a wszelkie wspolne operacje beda formalnie organizowane za posrednictwem odpowiednich wladz. Natomiast tu, w terenie, wszystkie kontyngenty beda dodatkowo odpowiedzialne przed specjalnym wyslannikiem ONZ do spraw kryzysu gwinejskiego. W sali zapadla martwa cisza, slychac bylo tylko poskrzypywanie krzesel, kiedy oficerowie spogladali na siebie wzajemnie, jakby probowali oceniac swoje reakcje na te ustalenia. -Byc moze z dyplomatycznego punktu widzenia jest to dogodne rozwiazanie - ciagnal nieco ostrzejszym tonem MacIntyre - sadze jednak, iz wszyscy sie ze mna zgodzicie, ze nie nadaje sie ono do prowadzenia misji wojskowej. Brak organizacji i troska wylacznie o wlasne narodowe interesy byly juz przyczyna dramatycznego, a nawet krwawego fiaska niejednej operacji ONZ. Niech za przyklad posluzy chociazby Somalia czy Liban. Rzadom naszych panstw nie udalo sie osiagnac porozumienia, powinnismy wiec zajac sie tym sami. Jestesmy bowiem bardzo daleko od Londynu, Paryza i Waszyngtonu, panowie. Mowiac wprost, jesli poszczegolne rzady sa niezdolne do utworzenia oficjalnej jednolitej struktury dowodzenia, wykonawcy tego zadania powinni sami opracowac strukture nieoficjalna. Wszystkie jednostki UNAFIN stana przeciez przed wspolnym wrogiem i beda musialy polegac jedynie na sobie nawzajem. Procz tego moga liczyc jeszcze tylko na jedno. Oficjalnie przybylem tu w celu dokonania inspekcji oddzialow NAVSPECFORCE wchodzacych w sklad kontyngentu amerykanskiego. Nieoficjalnie jednak moge was wszystkich zapewnic, ze dowodztwo Sil Specjalnych Marynarki Wojennej Stanow Zjednoczonych jest gotowe udzielic wam wszelkiego wsparcia do prowadzenia dzialan zbrojnych, jakie tylko bedzie mozliwe, niezaleznie od aprobaty czy dezaprobaty naszych rzadow. Wystarczy zwrocic sie do nas o pomoc. Poza tym jednak bedziecie zdani tylko na siebie. Po wyjeciu granatow kazda skrzynke amunicyjna zrzucano z pokladu pinasy do morza. Nawet klucz do odkrecania bezpiecznikow wyladowal w wodzie po uzbrojeniu ostatniego pocisku. Wreszcie marynarze zajeli stanowiska przy linach kotwicznych na dziobie i rufie. Szyper ponownie zasiadl przy sterownicy i uruchomil silnik. Celowniczy wzial dwa pierwsze granaty i kleknal przy mozdzierzu. Pierwszy pocisk wsunal w wylot rury, drugi ostroznie oparl o kolano. Deszcz ustal na krotko i w przeswitach miedzy chmurami wiszacymi nad baza lotnicza zaczely przeblyskiwac gwiazdy. Umocnienia z workow i beczek z piaskiem oslanialy przed bryza znad morza, kiedy wiec MacIntyre minal wartownika przy glownym wejsciu terminalu, przed budynkiem takze nie znalazl ochlody. Zagraniczni wyslannicy odjezdzali z parkingu land-roverami. Auta kierowaly sie w strone kwater poszczegolnych kontyngentow, snopami swiatel reflektorow rozcinajac duszny, przesycony wilgocia mrok. Admiral ani razu nie spojrzal za nimi. Po zakonczeniu odprawy rozmawial krotko na osobnosci z przedstawicielami wojsk brytyjskich i francuskich. Obaj grzecznie, lecz stanowczo odrzucili propozycje utworzenia na wlasna reke wspolnego dowodztwa, zaslaniajac sie brakiem wytycznych od swoich przelozonych. A i wsrod oficerow amerykanskich dominowalo przekonanie, ze sprzymierzency nie sa im do niczego potrzebni. Pozostawala mu nadzieja, ze przynajmniej wsrod swoich podwladnych z NAVSPECFORCE w ciagu najblizszych paru dni rozbudzi chec do szerszego wspoldzialania. Wiedzial jednak, ze w wypadku misji zagranicznych zadne zachety nie przyniosa rezultatu, dopoki bieg zdarzen nie wykaze potrzeby stworzenia jednolitej struktury dowodzenia silami pokojowymi ONZ. Dreczylo go tylko, ze czesc ludzi bedzie musiala zginac, zanim ta potrzeba wyjdzie na jaw. Ruszyl powoli w strone schodow, gdy uslyszal za soba glos Christine Rendino, ktora dolaczyla do niego po chwili. -Prosze wybaczyc, admirale. Czy nie bedzie panu przeszkadzalo towarzystwo podczas spaceru? -Pani towarzystwo nigdy mi nie przeszkadza, komandorze - odparl uprzejmie MacIntyre, dostosowujac swoje kroki do drobnych kroczkow blondynki z sekcji wywiadowczej. - Zreszta i tak powinnismy przedyskutowac kilka spraw. -Oczywiscie, admirale. Nadal zyczy pan sobie, abym mowila wprost, bez owijania w bawelne? -Oczywiscie, komandorze. -W takim razie musze przyznac, ze czeka nas sporo klopotow. -Ja tez sie tego obawiam. Ktory uwaza pani za najwiekszy? -Nastawienie ludzi. Jest niedobre. Przede wszystkim chodzi mi o postawe kapitana Emberly'ego. Jesli nadal bedzie sie odnosil z taka pogarda do tubylcow, wczesniej czy pozniej skroca go o glowe. Z mojego punktu widzenia nasza technika moze co najwyzej zrownowazyc przewage liczebna wojsk Unii i ich znajomosc terenu. A stad wynika, ze Grupa Dzialan Taktycznych bardzo potrzebuje planu operacyjnego, i to jak najlepszego. W dodatku jesli nie skoordynujemy szybko naszych poczynan, znajdziemy sie w rozsypce. I Gutzon Borglum bedzie mial okazje, zeby wyrzezbic kolejna podobizne na skalnym zboczu. MacIntyre usmiechnal sie ironicznie. -Bardzo bym chcial miec odmienne zdanie, ale coz, przyznaje pani racje. Nie wolno nam dopuscic do calkowitej kleski. W kongresie nasz udzial w korpusie UNAFIN przeglosowano zaledwie paroma glosami. Kapitan Emberly powinien zwrocic baczniejsza uwage na realia sytuacji taktycznej. Jesli tego nie zrobi, bede musial poszukac na jego miejsce kogos innego. Brzydze sie na sama mysl o koniecznosci zdjecia go ze stanowiska, bo wykonal kawal naprawde dobrej roboty w programie "Morski Mysliwiec". -Rozumiem, admirale, lecz prawda jest taka, ze wartosc jego "Morskich Mysliwcow" nie zostala dotad potwierdzona. Zreszta dotyczy to calego korpusu pokojowego. MacIntyre mruknal z aprobata. -A co pani sadzi o pozostalych problemach? -Dynamika korpusu jest fatalna, admirale. Szczerze mowiac, mamy gromade znakomitych oficerow, swietnie znajacych swoja robote, podczas gdy potrzeba nam naprawde zgranego zespolu. Watpie, czy w tym stanie rzeczy da sie cokolwiek sklecic. Nie dostrzegam tu zadnego urodzonego przywodcy, to znaczy kogos, kto umialby pociagnac ludzi za soba, zmusic ich do posluchu i inicjatywy bez ogladania sie na istniejaca, malo wydajna hierarchie sluzbowa. A wlasnie kogos takiego bedzie pan potrzebowal do zapanowania nad stworzona przez ONZ puszka Pandory. MacIntyre zatrzymal sie nagle, oparl dlonie na biodrach i rzekl: -Zasluguje pani na swoja reputacje, komandorze. Faktycznie odznacza sie pani niezwykla intuicja. Prosze mi tylko powiedziec, czy nie obawia sie pani, ze kiedys sie wreszcie pomyli? Wzruszyla ramionami. Ironiczny usmiech byl ledwie dostrzegalny w slabym blasku latarn. -Pewnie w koncu musi sie to zdarzyc. -Admirale MacIntyre! - zawolal ktos od wejscia do budynku. - Czy moge zamienic z panem kilka slow? Jak gdyby przywolany niezbyt pochlebnymi opiniami na swoj temat, zza umocnien wylonil sie kapitan Emberly. Szybkim krokiem podszedl do stojacej na plycie lotniska pary. -Chcialbym skorzystac ze sposobnosci, admirale, i wyjasnic, ze dzisiejsza odprawa... Nie zdazyl jednak dokonczyc zdania. MacIntyre nagle odwrocil glowe, zaniepokojony ledwie slyszalnym swistem, ktory wybil sie ponad warkot rozgrzewanych silnikow samolotow i basowy pomruk dieslowskiego generatora pradu. Tylko raz w zyciu slyszal ten dzwiek - na tonacej w klebach dymu i przesiaknietej ropa naftowa plazy niedaleko granicy kuwejcko-irackiej. Jednak takich doznan nie zapomina sie nigdy. Rendino stala jakies dwa metry od niego. Kierujac sie meskim instynktem nakazujacym chronic slaba plec, MacIntyre rzucil sie w jej strone, objal ja w pasie, powalil na ziemie i przygniotl do betonowej plyty wlasnym ciezarem. Dopiero wtedy krzyknal: -Padnij! Rozrzucil szeroko rece, aby mozliwie najlepiej zaslonic soba Christine. Zaczerpnal gleboko powietrza, chcac jeszcze cos zawolac, ale w tej samej chwili oslepil go jaskrawy rozblysk eksplozji, a silna fala uderzeniowa trafila w twarz, wyciskajac dech z piersi. Celowniczy zaliczal sie do najlepiej wyszkolonych artylerzystow Unii. Jeszcze zanim rozlegl sie pierwszy wybuch, z mozdzierza w powietrze wylecialy cztery pociski. On zas nawet nie podniosl wzroku na pioropusze ognia wykwitajace na terenie bazy lotniczej ONZ. Zajety byl wylacznie wrzucaniem kolejnych granatow w dymiacy wylot rury mozdzierza. Zreszta nawet nie musial celowac. Wystarczylo raz nakierowac bron na zabudowania bazy, a delikatne kolysanie statku na falach przyboju rozrzucalo pociski po calym terenie lotniska. Pracowal tak blyskawicznie, ze nawet nie liczyl odpalanych granatow. Pomagajacy mu zolnierz musial go klepnac w ramie, aby dac znak, ze wyrzucili wszystkie dwadziescia pociskow. Wykonawszy swoje zadanie, celowniczy blyskawicznie szarpnal nozki podtrzymujace mozdzierz, przechylil go razem z plyta oporowa i zepchnal za burte. Chwile pozniej w falach z pluskiem wyladowaly wszystkie elementy prowizorycznej platformy strzelniczej. Marynarze przy burtach natychmiast poprzecinali nozami liny kotwiczne. Szyper zwiekszyl obroty silnika i pchnal sterownice, kierujac statek z powrotem na otwarte morze. Odplywali wolno, bez pospiechu, nie chcac sciagnac na siebie niczyjej uwagi. Znow przeksztalcili sie w nie budzaca podejrzen jednostke malej przybrzeznej floty handlowej. Na pokladzie pinasy nie bylo wiecej broni, w zaden sposob nie daloby sie jej wiec powiazac z przeprowadzona akcja zbrojna. W razie zatrzymania przez patrol wojskowy czy policje, co musialo sie wydarzyc przed przekroczeniem granicy morskiej, nikt nie mogl im udowodnic udzialu w potajemnym ataku na baze w Konakri. Przy wtorze monotonnie warczacego silnika statek leniwie skrecil na wschod. Byl ledwie widoczny w blasku gwiazd i krwistej poswiacie ognia szalejacego na brzegu za rufa. Mimo dokuczliwego dzwonienia w uszach do MacIntyre'a dotarly glosne jeki protestujacej Rendino. Zsunal sie z niej i kleczac, probowal zaczerpnac powietrza pelnego kurzu, dymu i kwasnego, odpychajacego smrodu materialow wybuchowych. Stopniowo odzyskiwal sluch, a jednoczesnie wracala swiadomosc tego, co sie dzieje dookola. Wycie syren i gluche metaliczne dzwonienie sygnalizacji alarmowej mieszalo sie z hukiem szalejacych plomieni. Z oddali dolatywaly roznojezyczne nawolywania i okrzyki, a od czasu do czasu jeki rannych. -Co sie stalo? - zapytala oszolomiona Christine. -Ostrzal z mozdzierzy - rzucil MacIntyre. Wstal i pomogl jej sie podniesc na nogi. - Wszystko w porzadku? -Jestem troche poobijana, ale nic mnie specjalnie nie boli, wiec raczej... Och, moj Boze! Powiedli wzrokiem po piekle, jakie rozpetalo sie na terenie bazy. Zaparkowany przy glownym pasie francuski transall zainkasowal bezposrednie trafienie. Wraz ze stojaca obok cysterna tworzyl teraz gigantyczna sterte pozeranego ogniem zlomu. Smuzka dymu wydobywala sie takze z transportowego boeinga 747, w ktorego strone pedzily dwa wozy strazackie, aby stlumic zarzewie kolejnego pozaru. Wokol maszyn biegali lotnicy i ludzie z obslugi naziemnej, sprawdzajac uszkodzenia albo usilujac blyskawicznie odholowac samoloty od szalejacych plomieni. Wybuchy granatow spowodowaly pozary takze w paru innych miejscach, miedzy innymi w magazynach i warsztatach remontowych. Nagle zgasly swiatla, nie wiadomo czy z powodu uszkodzenia sieci, czy tez w celu utrudnienia atakujacym przygotowan do nastepnego ostrzalu. Jednak w blasku ognia dalo sie zauwazyc, ze zamieniona w dowodztwo korpusu hala odlotow zostala trafiona. W umocnieniach ziala wielka wyrwa, a dwaj gwinejscy zolnierze, trzymajacy straz przed glownym wejsciem, lezeli bez ruchu na stercie rozszarpanych workow z piaskiem. Kilkanascie metrow blizej na betonowej plycie lotniska lezal nieruchomo jeszcze jeden czlowiek w bialym marynarskim mundurze. -Emberly! MacIntyre zrobil pare krokow w jego kierunku, gdy nagle powietrzem wstrzasnela kolejna, tym razem wtorna eksplozja, dodatkowo rozjasniajac scenerie. Admiral i Christine jednoczesnie wydali glosny jek przerazenia. Niemal odruchowo MacIntyre wyciagnal reke, objal Rendino i przytulil ja mocno do siebie, jakby chcial ochronic przed nieszczesciem wlasna corke. Zaledwie pare minut wczesniej Christine powiedziala, ze jesli kapitan Emberly nie zacznie traktowac powaznie przeciwnikow z Unii Zachodnioafrykanskiej, zostanie skrocony o glowe. Nie podejrzewala nawet, ze jej slowa tak szybko moga sie okazac prorocze. Jakis czas pozniej doszla do wniosku, ze niespodziewany atak Unii odniosl takze pozytywne skutki. Zolnierze z roznych kontyngentow, do tej pory trzymajacy sie jedynie swoich rodakow, zostali nagle zmuszeni do wspolnej walki z ogniem i opieki nad rannymi. Trzeba bylo usunac zniszczenia i dokonac niezbednych napraw, liczyla sie wiec kazda dostepna pomoc. Nawiazywaly sie znajomosci i zaciesnialy kontakty, powstawaly naturalne wiezi braterstwa miedzy ludzmi, ktorzy zostali niespodziewanie zaatakowani. Dopiero po polnocy Christine wrocila do swojej kwatery w sekcji wywiadowczej. Impet eksplozji wybil okno w jej pokoju, wszedzie walaly sie okruchy szkla, ale nic nie ucierpialo. Klapnela ciezko na krzeslo i z lodowki wcisnietej w kat obok biurka wyjela spotniala puszke wody sodowej. Jej bialy letni mundur nadawal sie tylko na szmaty, ale nie martwila sie tym specjalnie. W koncu biel byla chyba najmniej odpowiednim kolorem na stroj wojskowy. -Wolalaby pani nie przechodzic tego po raz drugi, prawda, komandorze? - zapytal stojacy w przejsciu admiral MacIntyre w tak samo brudnym i osmalonym mundurze. Rendino podniosla sie szybko, lecz jej zwierzchnik tylko machnal lekcewazaco reka. - Prosze siedziec. W warunkach bojowych mozemy sobie darowac cala te zbyteczna gimnastyke. -Z przyjemnoscia, admirale - odparla, siegajac do lodowki po druga puszke. Podala ja dowodcy. - Prosze bardzo. To czesc moich prywatnych zapasow. MacIntyre z trzaskiem wylamal kapsel i jednym haustem oproznil pol puszki. -Boze, z takim zaopatrzeniem moglbym sie utrzymac na nogach do rana. Jak wasza siec? Odebrala pani meldunki o jakichs uszkodzeniach? -Nie, prawie nic sie nie stalo. Stanowisko zdalnego sterowania trutniami stracilo antene nadajnika, ale mamy zapasowa. Chlopcy z zespolu Drapiezcow meldowali, ze granat rozerwal sie tuz obok ich hangaru, lecz odlamki wybily tylko pare dziur w scianie. Nikt nie odniosl obrazen, maszyny takze nie ucierpialy. W jakim stanie jest pozostala czesc bazy? MacIntyre zgarnal dlonia okruchy szkla z drugiego krzesla, usiadl i powiedzial: -Siedmiu zabitych, w tym trzech naszych. Dwudziestu czterech rannych. Pewne straty w zapasach i sprzecie, ale nic, czego nie daloby sie szybko uzupelnic. Byloby znacznie gorzej, gdyby nie umocnienia z piasku, za ktore Jimowi Stottardowi nalezy sie medal. Znaczna czesc impetu eksplozji wziely na siebie pogrubione na jego rozkaz mury zewnetrzne, a dzieki madremu rozmieszczeniu ludzi i sprzetu udalo sie uniknac niepotrzebnych strat. Pociagnal jeszcze lyk wody sodowej. - Tak, moglo byc znacznie gorzej. Christine przypomniala sobie dramatyczne chwile na plycie lotniska. Na pokladzie "Cunninghama" nieraz znajdowala sie pod ostrzalem, ale tam zawsze byla pod oslona pancerza okretu. Dzisiaj po raz pierwszy w zyciu poczula sie calkiem bezbronna wobec oszalalych bogow wojny. Przeszyl ja dreszcz grozy. -Dziekuje, admirale, ze przewrocil mnie pan na ziemie i oslonil wlasnym cialem. MacIntyre wzruszyl ramionami. -Zadzialaly stare nawyki, komandorze. Nie ma o czym mowic. -Mimo wszystko dziekuje. - Usmiechnela sie. - Jesli nie ma pan nic przeciwko temu, prosze mi mowic po imieniu, Chris. Do dzis nie moge sie przyzwyczaic do brzemienia mojego nowego stopnia. MacIntyre odpowiedzial usmiechem i skinal glowa. -Jak sobie zyczysz, Chris. Co sie wedlug ciebie stalo dzisiejszego wieczoru? -To byl szybki atak z mozdzierzy, granaty odpalono prawdopodobnie ze statku, od strony poludniowego konca pasa startowego. Podejrzewam, ze mala jednostka wtopila sie w lokalny ruch przybrzezny, wykonala zadanie i wycofala sie w identyczny sposob. Pojutrze, dysponujac w pelni funkcjonalna siecia TACNET, mielibysmy juz napastnikow jak na tacy. Byc moze nawet zdazylibysmy interweniowac przed atakiem. Ale w tej sytuacji nic nie zrobimy, wiec pewnie uciekna bezkarnie. Bardzo mi przykro, admirale. -Mniejsza z tym. Dobrze wiem, ze staraliscie sie jak najszybciej uruchomic swoje systemy. Niestety, przeciwnicy rzadko bywaja na tyle uprzejmi, aby rozpoczac dzialania w dogodnym dla nas terminie. Wazne, ze Belewa w koncu rzucil nam wyzwanie. Doswiadczylismy prawdziwej natury jego tak zwanych misji pokojowych. Ten atak calkowicie, chociaz w dosc brutalny sposob, zlikwidowal jeden z moich podstawowych problemow, za to przysporzyl mi kolejnego. -Bo trzeba znalezc kogos na miejsce kapitana Emberly'ego? -Nie inaczej. Emberly mial swoje wady, ale byl tez jedynym oficerem o odpowiednich kwalifikacjach, obeznanym ze szczegolami programu "Morski Mysliwiec". Teraz nowy dowodca taktyczny kontyngentu bedzie musial w ekspresowym tempie zapoznawac sie z systemami uzbrojenia Grupy Dzialan Taktycznych, a takze wypracowac skuteczna doktryne wykorzystania tych systemow. W dodatku wszystko to dzieje sie w strefie wojny, wobec koniecznosci koordynowania operacji wszystkich pozostalych jednostek. Nie wspomne juz o takich drobiazgach, jak restrykcyjne warunki prowadzenia walk, niespojna struktura dowodzenia silami ONZ, zlozona sytuacja geopolityczna czy powazne ograniczenia liczebnosci oddzialow. - Gwaltownie zgniotl pusta puszke i cisnal ja do kosza na smieci. - Znasz kogos o odpowiednich kwalifikacjach i umiejetnosciach, kto moglby od zaraz objac to stanowisko?, Christine mimo woli spojrzala na zamkniety komputer na biurku. Przypomniala sobie tresc depeszy, jaka odebrala tego popoludnia. -No coz, tak sie sklada, ze chyba wiem, kto by sie do tego nadawal, admirale. Pan rowniez ja zna. Spojrzala wyczekujaco na MacIntyre'a, a ten blyskawicznie domyslil sie, o kogo chodzi. Na jego twarzy rozlal sie szeroki usmiech. -Tak! - wykrzyknal, uderzajac otwarta dlonia w kant biurka. - Gdzie tu jest centrala lacznosci, Chris? Musze sie natychmiast polaczyc z Biurem Personalnym. -W Memphis jest teraz srodek nocy, admirale. -W takim razie wyciagne z lozka kogo trzeba. Przesmyk Currituck, Karolina Polnocna 4 maja 2007 roku, godzina 0.27 czasu lokalnego Przez caly piekny sloneczny dzien mala zaglowka typu Cape Cod sunela powoli na poludnie pod oslona dlugiej mierzei Przyladka Hatteras. Pchana leniwa bryza, skrecala w zatoczki i nurkowala w waskie przesmyki, posuwajac sie bez zadnego konkretnego celu. Pozniej, po nastaniu nocy, przycupnela uwiazana do boi kotwicznej. Naciagi lin cicho poskrzypywaly w rytm lagodnego przyboju, a czubek masztu monotonnie kreslil osemki na tle nieba usianego miriadami gwiazd. Wody zatoki rozjasnialy swiatla pozycyjne innych, podobnie zacumowanych na noc jachtow. -Wyjasnij mi cos, dziecino - odezwal sie Vince Arkady. Przy kazdym oddechu laskotaly go rzesy Amandy, ktora lezala z glowa oparta na jego piersi. - Co, u diabla, znaczy ta dziwaczna nazwa, "Seeadler"? Amanda Garrett, w zyciu zawodowym komandor Marynarki Wojennej Stanow Zjednoczonych, uniosla glowe i usmiechnela sie tajemniczo. -To z niemieckiego, kochanie. Oznacza morskiego orla. -Troche pretensjonalna nazwa jak na osmiometrowy jednopokladowy jacht, nie sadzisz? Amanda opuscila z powrotem glowe na piers nieco mlodszego od siebie narzeczonego. -Mnie sie podoba. Przypomina mi moja pierwsza wielka milosc. -Ach, rozumiem. Mile wspomnienie z dawnych, burzliwych lat. Musisz mi o tym opowiedziec. Amanda zachichotala i ulozyla sie wygodniej, przesuwajac glowe na jego ramie. Wciaz obejmowala go w pasie. Lezeli przytuleni na kocu i poduszkach, przykryci rozpietym spiworem. Po kolacji, ktora wspolnie przygotowali w malenkim kaciku kuchennym, usiedli na pokladzie przy sciance kokpitu i obserwowali zachod slonca. Wraz z zapadajacym mrokiem rozmowa schodzila na coraz bardziej intymne tematy, az w koncu rozpostarli na pokladzie koc, rozrzucili poduszki, rozebrali sie i kochali namietnie pod golym niebem. Nawet gdy opadly juz milosne uniesienia, trwali objeci, to zapadajac w krotkie drzemki, to znow przekomarzajac sie i zartujac, jak doswiadczeni, calkowicie oddani sobie kochankowie. -No, slucham, dziecino. - Arkady delikatnie cmoknal ja w czubek nosa. - Mow wreszcie. Kto byl ta twoja pierwsza wielka miloscia? -Pewien arystokrata, ktorego powinienes byl lepiej poznac - odparla Amanda, dumnie zadzierajac glowe. - Autentyczny pruski hrabia, oficer i dzentelmen starej daty. A ja bylam wtedy niewinna glupiutka trzynastka. -To Prusacy maja sklonnosci do dzieci? I coz on takiego zrobil? Dal ci batonika i zabral na przejazdzke swoim wozem pancernym? Amanda z usmiechem stuknela go piescia w ramie. -Zmarl kilka lat przed moim urodzeniem. Nazywal sie kapitan Felix von Luckner i wsrod aliantow z pierwszej wojny swiatowej byl znany jako Diabel Morski. -A czymze ten Felix zasluzyl sobie na twoje uczucie? -Juz ci mowie. Kiedy mial trzynascie lat, uciekl z domu na morze, o czym i ja w tym wieku marzylam. Zostawil zamek ojca, zrzekl sie majatku i tytulu szlacheckiego, doslownie zerwal z calym swiatem i zaciagnal sie jako zwykly majtek na poklad starego rosyjskiego czteromasztowca. Arkady usmiechnal sie ironicznie i przesunal palcami po jej zebrach. -Domyslam sie, jak to na ciebie podzialalo. Nie rozumiem tylko, co ten Diabel Morski ma wspolnego z twoim jachtem i skad sie wziela jego niemiecka nazwa. -Pozniej moj bohater porzucil marynarke handlowa i zostal oficerem w niemieckiej flocie cesarskiej. Po wybuchu pierwszej wojny swiatowej zglosil sie do admiralicji z niezwyklym planem. Postanowil wyruszyc na samotny rajd ostatnia wojenna fregata zaglowa. -Zaglowa? W czasach pierwszej wojny swiatowej? Chyba zartujesz! -Ani troche. Zreszta pomysl okazal sie genialny. Okret zaglowy mial nieograniczony zasieg, nie musial nigdy uzupelniac paliwa. Poza tym na szlakach handlowych nikt sie nie spodziewal wojennego zaglowca, dopoki z bliskiej odleglosci nie padla pierwsza salwa. Nie majac nic do stracenia, naczelny dowodca floty cesarskiej oddal do dyspozycji von Lucknera stary trojmasztowy frachtowiec "Brandenburg". Hrabia kazal zamontowac pod pokladem kilka dobrze ukrytych dzial i zmienil nazwe okretu na... -"Seeadler". -Zgadza sie, poruczniku. - W nagrode cmoknela go w policzek. - Tak wiec moj ukochany wyplynal w morze w wigilie Bozego Narodzenia, przedarl sie przez angielska blokade i zaczal honorowo lupic alianckie statki handlowe. -Jak mozna honorowo lupic statki? Amanda zmarszczyla brwi. -Czyzbys nie wiedzial? Mimo swojego zlowieszczego przezwiska, nawet w warunkach jednej z najkrwawszych wojen w dziejach ludzkosci Diabel Morski nikomu nie odbieral zycia, jesli tylko mogl tego uniknac. Zazwyczaj podplywal jak najblizej alianckiego statku handlowego, oddawal salwe tuz przed jego dziobem i przystepowal do abordazu, zanim ofiara zdazyla wezwac pomoc. Wszelkie specjaly z mesy oficerskiej, nie wylaczajac alkoholu, wraz z zawartoscia sejfu przenoszono na poklad "Seeadlera". Zaloge oraz mezczyzn przesadzano do niezle zaopatrzonych szalup ratunkowych i spuszczano na morze, a kobiety otrzymywaly goscine na okrecie niemieckim. Statek zatapiano, po czym hrabia powiadamial przez radio najblizsza baze aliancka o pozycji szalup ratunkowych i odplywal w poszukiwaniu nastepnej przygody. Arkady w zamysleniu wodzil dlonia po jej brzuchu. -Ten gosc wiedzial, jak sie powinno prowadzic wojne. -Masz racje. Moj hrabia byl czlowiekiem ze wszech miar cywilizowanym... Och, jesli juz musisz to robic, kochanie, przesun reke troche nizej... Och, tak... tak, tak... - Garrett zamknela oczy i wtulila twarz w jego ramie na znak aprobaty dla poczynan pod spiworem. -A w jaki sposob laczy sie to wszystko z marzeniami niedoszlego kapitana Kidda? -Za sprawa paru starych ksiazek Lowella Thomasa, ktore znalazlam w bibliotece ojca. Trylogia nosila tytul Hrabia Luckner, Diabel Morski i Forkasztel Diabla Morskiego. Znalazlam w niej pelno wspanialych zeglarskich opowiesci, napisanych w pierwszej osobie, jakby snutych przez samego hrabiego, z ktorych znaczna czesc mogla byc prawdziwa. Czytalam te ksiazki chyba po kilkanascie razy i zakochalam sie w Lucknerze tak beznadziejnie, jak tylko trzynastolatka potrafi. Kiedy wiec dostalam od ojca ten jacht, moglam mu nadac tylko jedna nazwe. -Rozumiem. I wcale ci nie przeszkadzalo, ze podczas wojny swiatowej Diabel Morski sluzyl po stronie naszych wrogow? Amanda znow zachichotala, przytulajac czolo do policzka Arkady'ego. -To bylo najwspanialsze w mojej mlodzienczej milosci. W swoich marzeniach bylam piekna mloda Amerykanka, troche bardziej dojrzala niz w rzeczywistosci, ktora przypadkiem zostaje gosciem na okrecie hrabiego von Lucknera i po licznych emocjonujacych przygodach na morzach poludniowych zdobywa serce Diabla Morskiego, po czym przeciaga go na strone aliantow. Arkady mimowolnie glosno zarechotal, a urazona Garrett tym razem nieco mocniej grzmotnela go piescia w czule miejsce. -Nie ma w tym nic smiesznego! Hrabia ocalil mi zycie. Gdybym nie uciekla wraz z nim na poludniowy Pacyfik, raz za razem umieralabym z nudow na czwartym semestrze studium socjologicznego pani Mendelson. Vince zachichotal jeszcze glosniej. Uniosl sie na lokciach, przesunal do tylu i oparl plecami o scianke kokpitu. Sciagnal przy tym spiwor i w blasku gwiazd przez kilka minut przygladal sie nagiej Amandzie. Lakomie wodzil spojrzeniem po jej dlugich do ramion, polyskujacych srebrzyscie wlosach, piersiach nieco juz zmiekczonych przez wiek, wciaz jednak bardzo ksztaltnych, po zgrabnych jak u baletnicy, lukowato zaokraglonych biodrach i skrawku nocnej czerni na podbrzuszu. -Ktoregos dnia bede musial mu za to podziekowac, dziecino - szepnal. - Utrata ciebie bylaby prawdziwa tragedia. Amande przeszyl dreszcz, spowodowany nie tylko chlodna bryza omywajaca jej nagie cialo i bladymi ognikami gwiazd odbijajacymi sie w oczach. Vince zauwazyl to, zsunal sie z powrotem i przytulil do niej, naciagajac spiwor. Po jakims czasie "Seeadler" zakolysal sie krotko na fali wywolanej przez przeplywajaca niedaleko lodz. Nawet przez spiwor dalo sie wyczuc nocny chlod, nad morzem zaczynala sie tworzyc lekka mgla. Amanda, mimo ciepla bijacego od Vince'a, jakos nie mogla zasnac. Miala nadzieje, ze intensywne doznania erotyczne i rozkoszne zmeczenie pokonaja wreszcie bezsennosc, ktora ostatnio jej dokuczala. Stalo sie jednak inaczej. Dlatego po raz setny zaczela sie zastanawiac nad wlasnym zyciem. W ciagu minionych tygodni ta bezproduktywna samoanaliza doprowadzala ja do furii. Tlumaczyla sobie, ze znajduje sie u szczytu kariery. Dowodzila okretem, na ktorym jej bardzo zalezalo. Odniosla wiele sukcesow w warunkach bojowych i nawet zdobyla sobie zasluzona slawe. Oprocz tego miala wszystko, czego mozna chciec od zycia: oddanego kochanka, serdecznych przyjaciol, znakomite widoki na przyszlosc. A jednak... Dlaczego nie rzucic wreszcie kotwicy? - powtarzala w myslach. - Rozwiesic swoje ordery nad kominkiem i powiedziec temu wspanialemu mezczyznie, ze jest siew koncu gotowa do zalozenia rodziny. Urodzic dziecko, dopoki nie jest jeszcze za pozno, a potem juz tylko wylegiwac sie na sloncu, cieszac ze wszystkiego, co sie osiagnelo. Do diabla, Amando, czego wiecej mozna chciec od zycia? I w tym wlasnie tkwil problem. Na to pytanie nie potrafila sobie odpowiedziec. A poniewaz uplynelo juz sporo czasu od chwili, kiedy po raz ostatni nie wiedziala, czego chce od zycia, strasznie ja to denerwowalo. Arkady spal smacznie z glowa przytulona do jej ramienia. Musnela palcami jego ciemne wlosy i nadal wpatrywala sie w niebo, obserwujac monotonna wedrowke konstelacji wokol Gwiazdy Polarnej. Dreczacy ja w nocy niepokoj nie zniknal z nastaniem dnia. Amanda byla wyraznie podenerwowana w czasie przygotowan do przeprowadzenia jachtu przez ciesnine na wysokosci przyladka Powell's Point. Nawet widok zagla napietego przez poranna bryze i fal przemykajacych za relingiem nie zdolal jej przywrocic dobrego samopoczucia z poprzedniego wieczoru. Kiedy po sniadaniu skrecili na poludniowy wschod, kilkakrotnie poczula na sobie badawcze spojrzenia Vince'a, ktory potrafil odgadnac jej nastroj o wiele lepiej niz inni mezczyzni. Mialo to swoje dobre i zle strony. -Wiesz juz cos o swoim nastepnym zadaniu? - zapytal lotnik. -Jeszcze nie - odparla, przesuwajac sterownice o kilka stopni. - Nawet sie specjalnie nad tym nie zastanawialam. Najwczesniej za rok wroce na poklad "Duke'a", nie ma pospiechu. Arkady spojrzal na nia z ukosa, unoszac brwi. -Rok to wcale nie tak duzo, dziecino. Zawsze nam tlumaczylas, ze trzeba starannie planowac swoja kariere, na dlugo wczesniej obmyslac droge do wyznaczonego sobie celu. Amanda wzruszyla ramionami, silac sie na obojetnosc. -Jesli nawet tak bylo, to mowilam szczerze. Na razie nie mam czasu na takie rozmyslania. Chyba jednak powinnam zaczac cos sobie szykowac. -No to powiedz choc z grubsza, za czym chcesz sie rozejrzec. -Nie jestem pewna. Wiem na pewno, ze czeka mnie dluzszy pobyt na ladzie, nie potrafie jednak okreslic, czym chcialabym sie zajac. -Naprawde nie masz zadnego pomyslu? - spytal wyraznie zniecierpliwiony Vince. -Nie mam i juz! - syknela poirytowana. - Czy to do ciebie nie dociera? Ten nagly wybuch sprawil, ze przez pewien czas plyneli w milczeniu, jak gdyby calkowicie pochlonieci sterowaniem i utrzymywaniem naciagu lin. -Przepraszam, Arkady - odezwala sie w koncu Amanda. - Naprawde nie wiem, czym sie teraz bede zajmowala. Zreszta czy to takie wazne? Tym razem on lekcewazaco wzruszyl ramionami, odprowadzajac wzrokiem mijany statek wycieczkowy. -Pomyslalem tylko, ze moglibysmy wspolnie cos postanowic, zeby na przyklad znowu sluzyc razem. Bardzo lubie dostawac twoje piekne listy, dziecino, ale nie mialbym nic przeciwko temu, aby choc od czasu do czasu moc na ciebie spojrzec. Wyszczerzyl zeby w beztroskim, chlopiecym usmiechu. Amanda z radoscia powitala sposobnosc rozladowania napietej atmosfery. -Dobrze wiem, o co ci chodzi, kochany - odparla z usmiechem. - Nie sadze, zeby znalezienie posady w San Diego stanowilo powazniejszy problem. Jesli dobrze pamietam, mialam juz pare ofert pracy w cywilu, proponowano mi nawet stanowisko konsultanta w stoczni Lockheeda. Gdyby sie dobrze zastanowic, bez wiekszego trudu, mozna by sie calkiem niezle urzadzic na zachodnim wybrzezu. -Problem polega na tym, skarbie, ze chyba nie zabawie juz zbyt dlugo na wybrzezu. Dostalem propozycje wspolpracy w programie JSF. -Mysliwce szturmowe marynarki wojennej? - zdziwila sie Amanda, czujac, ze traci swoje atuty. - Arkady, to wspaniale! -W kazdym razie to kuszaca propozycja - przyznal, z powazna mina kiwajac glowa. - Chodzi o strone operacyjna wykorzystania samolotow pionowego startu. Marynarka i oddzialy specjalne poszukuja pilotow z licencjami zarowno na helikoptery, jak i odrzutowce, a ja zdobylem uprawnienia na mysliwcach jeszcze przed przesiadka na smiglowce w lotnictwie marynarki. Niewielu jest takich, wiec coraz bardziej mnie naciskaja, zebym przyjal propozycje. -Domyslam sie! - Amanda przez chwile byla zajeta ustawianiem dziobu jachtu w kierunku widocznej juz na horyzoncie latarni morskiej na Point Powell. - Przeciez od dawna chodzilo ci po glowie, Arkady, zeby wrocic do pilotowania mysliwcow. -Owszem, miedzy innymi - mruknal, wsuwajac rece do kieszeni wiatrowki. - Gdybym sie zgodzil, zostalbym oddelegowany do Jacksonville. -I co z tego? -To typowa baza lotnicza, dziecino, gdzie trudno znalezc stanowisko dla specjalisty od klasycznych jednostek plywajacych. -Ach, tak. Gdybym przyjal te propozycje - ciagnal ze wzrokiem wbitym w poklad - oznaczaloby to, ze przez pare najblizszych lat bedziemy mogli sie widywac tylko przez tydzien raz na pol roku. Nie oszukujmy sie, skarbie, nic by z tego nie wyszlo. Zapomne wiec o programie JSF i sprobuje znalezc jakis przydzial, dzieki ktoremu bylibysmy przynajmniej po tej samej stronie kontynentu. -Nie, kochany - odparla Garrett cicho, lecz stanowczo. - Nie wolno ci przepuscic takiej okazji. -Nie mam wyjscia - rzekl wprost. Zsunal sie troche nizej na lawce i z posepna mina zajrzal jej w oczy. - Jesli los tak zechce, to owszem, moge zrezygnowac. - Znow zamilkl na krotko, po czym dodal: - Chyba ze oboje sprobujemy grac inna talia kart. Zastanawialem sie... Z glebi kabiny dolecial przenikliwy pisk elektronicznego sygnalizatora. Oboje az sie wzdrygneli. -Och, do diabla! Arkady, przejmij ster! -Rozkaz! - rzucil odruchowo. Szybko zanurkowal pod bomem i zajal jej miejsce przy sterownicy. Amanda zeskoczyla do kabiny i pospiesznie odlaczyla telefon komorkowy od ladowarki baterii slonecznych. Byl to jej sluzbowy aparat, nie mogla zatem zlekcewazyc wezwania. -Slucham, Garrett. -Mowi komandor Koletter z atlantyckiego dowodztwa NAVSPECFOR - CE - rozlegl sie w sluchawce nieco przytlumiony, lecz stanowczy glos. Rozwoj sytuacji wymaga pani natychmiastowej obecnosci w okregowym sztabie marynarki. To rozkaz admirala MacIntyre'a. -Admirala MacIntyre'a... - powtorzyla bezwiednie, zmuszona do naglego przestawienia sie na inne tory myslenia. Osobisty rozkaz "Eddiego Maca" i sformulowanie "rozwoj sytuacji" sprawily, ze w jej glowie rozdzwonily sie wszystkie dzwonki alarmowe. - Jestem w tej chwili na pokladzie mojego jachtu, komandorze, niedaleko wylotu Przesmyka Albermale. Natychmiast skieruje sie do Port Powell i tam sprobuje wynajac samochod... -To nie bedzie konieczne, komandorze. Moze nam pani podac swoja dokladna pozycje? -Oczywiscie. - Amanda siegnela do szafki i wlaczyla przenosny odbiornik GPU. Niespelna minute zajelo jej dwukrotne powtorzenie odczytu i podyktowanie wspolrzednych przez telefon. -Przyjalem, komandorze Garrett. Prosze pozostac na tej pozycji. Helikopter strazy przybrzeznej zaraz pania stamtad zabierze, potrwa to najwyzej pare minut. Niech pani przygotuje wszystko do zasygnalizowania pilotowi swojej gotowosci. -Zrozumialam. Bez odbioru. Rozlaczyla sie szybko, nie zdajac sobie nawet sprawy, ze odruchowo przeszla na wojskowy tryb prowadzenia lacznosci radiowej. -Co sie stalo, kapitanie? - zapytal z ciekawoscia Arkady. -Chyba cos bardzo powaznego i groznego - odparla, usilujac zebrac mysli. - Wysylaja po mnie helikopter. Ustaw jacht pod wiatr i zwin zagiel, beda mnie windowac w trybie alarmowym, wiec chcialabym uniknac zbednych przygod. Zanim sie spakuje, wlacz zasilanie awaryjne i przygotuj migacz pozycyjny, wyciagnij tez kilka swiec dymnych. Bedziesz musial sam odprowadzic jacht... Urwala nagle. Wszystkie niepokoje ostatniej nocy i tego przedpoludnia staly sie nagle niewazne. Popatrzyla Arkady'emu w oczy i odezwala sie miekko: -Chyba chciales mi cos powiedziec, kochany, zanim zadzwonil telefon. O co chodzilo? Vince usmiechnal sie przyjaznie, nie wypuszczajac z dloni sterownicy. Za tym usmiechem kryl sie smutek, ale w jego zywych blekitnych oczach dominowal wyraz milosci i bezgranicznego oddania. -To nic waznego, skarbie. Bez znaczenia. Centrum Operacyjne Dowodztwa Floty Atlantyckiej Norfolk, Wirginia 4 maja 2007 roku, godzina 10.37 czasu lokalnego Smiglowiec strazy przybrzeznej HH-60 Jayhawk usiadl na ladowisku Centrum Operacyjnego w klebach kurzu. Amanda pospiesznie zdjela helmofon i kamizelke ratunkowa, oddala je dowodcy patrolu i zeskoczyla na ziemie. Ze schylona glowa wybiegla spod zasiegu wirujacego wciaz rotora. Przy krawedzi ladowiska czekal na nia oficer marynarki w granatowym, teraz wyraznie zakurzonym mundurze. -Komandor Garrett?! - zawolal, przekrzykujac ogluszajacy swist turbin helikoptera. - Porucznik Kravin z sekcji atlantyckiej NAVSPECFORCE z pozdrowieniami od komandora Kolettera. Czekalismy na pania. -Co sie stalo? - zapytala Amanda. -Nie umiem powiedziec dokladnie, komandorze. Wiemy tylko, ze Eddie Mac... to znaczy admiral MacIntyre chce z pania rozmawiac na szyfrowanym kanale lacznosci. Jesli wierzyc plotkom, afrykanska misja ONZ znalazla sie w powaznych opalach. Ruszyli w strone budynku dowodztwa. Centrum Operacyjne znajdowalo sie w samym sercu najwiekszej bazy morskiej na zachodniej polkuli. Ponad dachem niskiego pozbawionego okien betonowego bunkra widac bylo gaszcz masztow tych jednostek Drugiej Floty, ktore pozostawaly w odwodzie. Mimo obecnosci oficera sztabowego za ciezkimi stalowymi drzwiami, pod czujnym okiem dwoch wartownikow z piechoty morskiej Amanda musiala nie tylko wsunac w szczeline czytnika swoja karte identyfikacyjna, lecz takze przejsc test autentycznosci glosu. Pozniej zjechali winda dwa poziomy nizej, gdzie w podziemnym bunkrze urzadzonym wewnatrz wiekszego bunkra miescilo sie centrum lacznosci floty atlantyckiej. Kilka minut pozniej oficer dyzurny zaprowadzil ja do niewielkiego pokoiku. Garrett usiadla przed polyskujacym metnie ekranem wideokomu. -Admiral MacIntyre na linii, pani komandor - zapowiedzial przez interkom lacznosciowiec. - Trwa jeszcze dostrajanie szyfratora, za chwile uzyska pani obraz. Na ulamek sekundy pojawila sie winietka dowodztwa floty atlantyckiej, zaraz jednak na jej miejscu ukazala sie zasepiona twarz glownodowodzacego NAVSPECFORCE. Eliptyczne okienko za jego plecami wskazywalo, ze admiral znajduje sie w sekcji lacznosci ruchomego centrum dowodzenia. Mozna bylo odniesc wrazenie, ze patrzy jej prosto w oczy, musial wiec na swoim ekranie widziec jej obraz. Dopiero teraz uswiadomila sobie, ze jej wlosy sa byle jak zebrane w konski ogon, a zamiast munduru ma na sobie zwykle dzinsy i sweter. MacIntyre chyba nie zwrocil na to zadnej uwagi. -Podejrzewam, ze u was jest jeszcze dosc wczesnie, komandorze Garrett. Przepraszam, ze musialem przerwac pani wypoczynek. -Nic nie szkodzi, admirale. To ja przepraszam za swoj ubior. Przywieziono mnie tu prosto z pokladu jachtu, nie mialam nawet okazji sie przebrac. MacIntyre lekcewazaco machnal reka. -W tej chwili nie ma to najmniejszego znaczenia, komandorze. Amanda zwrocila uwage, ze dowodca, zazwyczaj sprawiajacy wrazenie niewzruszonego i nieprzystepnego jak debowa palisada, wyglada na przemeczonego. Na skorze brody wyraznie ciemnial nie ogolony zarost. -Co sie stalo, admirale? - spytala zaniepokojona. -Znajduje sie na pasie startowym bazy lotniczej sil ONZ w Konakri. Niedawno wojska Unii Zachodnioafrykanskiej ostrzelaly ten teren z mozdzierzy. Sa ofiary w ludziach. Na mysl o Christine serce podeszlo jej do gardla. MacIntyre dobrze wiedzial, ze laczy je gleboka przyjazn, a znajac jego zaangazowanie w niektore sprawy, mozna bylo przypuszczac, iz postanowil osobiscie zawiadomic o smiertelnym wypadku. Musial wlasciwie odczytac jej mysli, bo dodal szybko: -Komandor Rendino jest cala i zdrowa. Byla ze mna w czasie ataku. Ma troche siniakow i zadrapan, ale poza tym nic sie jej nie stalo. - Urwal na chwile, dajac jej czas na opanowanie nerwow, po czym kontynuowal: - Niestety, nie moge powiedziec tego samego o kapitanie Emberlym, dowodcy Grupy Dzialan Taktycznych. Zginal wczoraj w nocy od wybuchu granatu, a jego strata zagraza calej operacji pokojowej sil UNAFIN. Musze go natychmiast zastapic. Jak by sie pani podobala ta robota? Amanda na pare sekund oniemiala. -Mnie, admirale? - spytala z niedowierzaniem, usilujac zebrac mysli. Przeciez wojska UNAFIN maja operowac glownie na ladzie, a ja dowodze okretem wojennym. MacIntyre odchylil sie na oparcie krzesla. -Ma pani spore doswiadczenie we wspolpracy ze straza przybrzezna, a oboje doskonale wiemy, jakiego typu operacje prowadzil "Cunningham" u wybrzezy Chin. Zreszta nie to jest najwazniejsze. Jako naczelny dowodca naszego kontyngentu moge obiecac, ze pod pani rozkazami znajdzie sie oddzial bardzo operatywnych i swietnie wyszkolonych mlodych ludzi, ktorzy znaja sie na swojej robocie. Od nich dowie sie pani wszystkiego co trzeba o nowych rodzajach sprzetu i metodach dzialania. - Popatrzyl prosto w obiektyw kamery, jakby chcial jej spojrzec w oczy. - Przede wszystkim potrzebuje dowodcy, ktory z rozmaitych pododdzialow bedzie umial stworzyc jednolita formacje, a umiejetnosc oceny sytuacji i przewidywania pozwoli mu skutecznie wykorzystac te formacje do naszych celow. Pod obydwoma wzgledami doskonale sie pani nadaje do tej funkcji. -Czuje sie zaszczycona, admirale - powiedziala powoli Amanda, goraczkowo probujac ocenic te propozycje. - Czy w gre wchodzi przydzial tymczasowy? -Musze myslec perspektywicznie, komandorze. Na pewno bedziemy tu zajeci przez jakis czas, a wiec musialaby pani zrezygnowac z dowodztwa "Cunninghama". Slyszac to Amanda juz miala odrzucic propozycje. Zawahala sie jednak; uswiadomila sobie, ze wcale nie rezygnowalaby z dowodzenia okretem wojennym, lecz jednostka unieruchomiona w stoczni remontowej. -Jaki bylby sklad podleglych mi wojsk, admirale? - zapytala z ciekawoscia. -Trzonem Grupy Dzialan Taktycznych jest eskadra stworzona w programie "Morski Mysliwiec", PGAC- I. Wlasnie z tego powodu Phil Emberly zostal wybrany na taktycznego dowodce korpusu. Poza tym bedzie pani dysponowala dwoma kutrami patrolowymi klasy Cyclone i kompania marines do zadan desantowych i oslonowych. Cala ta formacja stacjonuje na ruchomej bazie przybrzeznej zakotwiczonej na oceanie u wybrzezy Unii Zachodnioafrykanskiej. -Jakie sa cele stojace przed korpusem? -Po pierwsze dopilnowanie warunkow embarga nalozonego na Unie Zachodnioafrykanska przez ONZ, a procz tego zapewnienie bezpieczenstwa Gwinei przed zbrojna agresja od strony morza. Amanda przywolala z pamieci mape wybrzeza w tamtym rejonie Afryki. -Admirale, mowi pan o zabezpieczeniu tysiackilometrowej granicy morskiej zaledwie piecioma malymi jednostkami plywajacymi. MacIntyre usmiechnal sie smutno. -Powiedzialem, ze ta funkcja wiaze sie z powaznym wyzwaniem, komandorze. Zagraniczne misje ONZ nie ciesza sie wielkim poparciem w Kongresie, dlatego tez przydzielono nam absolutne minimum sil i srodkow. Ale ograniczono takze cele korpusu. Na pocieche powiem pani, ze mala liczebnie Grupa Dzialan Taktycznych jest wsparta bardzo rozbudowana siecia wywiadowcza. Tak wiec dysponowalaby pani kompletnym systemem wywiadu taktycznego pod dowodztwem komandor Rendino, wraz z dwiema eskadrami bezzalogowych maszyn rekonesansowych i dwiema jednostkami wywiadu elektronicznego, wyposazonymi w aerostaty. Moglaby pani tez liczyc na pomoc innych kontyngentow z sil UNAFIN. Francuzi dysponuja eskadra korwet strzegacych wod przybrzeznych, a Brytyjczycy doswiadczona ekipa rozminowywania i eskadra smiglowcow patrolowych do kontrolowania nadmorskiej przestrzeni powietrznej. -A co z naszym lotnictwem, admirale? - wtracila Garrett. -Rada Bezpieczenstwa ONZ nie widziala potrzeby angazowania samolotow, nie liczac maszyn bezzalogowych oraz helikopterow polaczonej formacji marynarki i komandosow. Tylko prosze nie pytac o szczegoly, bo sam nie potrafie zrozumiec motywow takiej decyzji. - MacIntyre pochylil sie na krzesle i oparl splecione dlonie na brzegu konsoli lacznosci. - To wszystko, komandorze. Zdaje sobie sprawe, ze liczebnosc wojsk jest niewystarczajaca, a w dodatku obowiazuja restrykcyjne ograniczenia narzucone przez ONZ. Sytuacja taktyczna jest niestabilna, w kazdej chwili moze dojsc do wojny z bardzo wymagajacym i zdeterminowanym przeciwnikiem. Przyznaje wiec, ze misja jest niebezpieczna, dla pani chyba nawet bardziej niz dla kogo innego. Amanda zmarszczyla brwi. -Jak mam to rozumiec? Czemu ja?... -Przeprowadzilem dluga rozmowe z szefem biura personalnego, ktory byl bardzo niezadowolony z perspektywy wyslania pani do Afryki. Jesli mam byc szczery, gotow byl mnie chyba zamordowac za ten pomysl. -Dlaczego? MacIntyre usmiechnal sie chytrze. -Wyglada na to, ze pewne wysoko postawione osoby z gory zaplanowaly pani dalsza kariere, komandorze. -Nadal nie rozumiem, admirale. -Sytuacja jest nastepujaca. Zostala pani zaliczona do grupy wyrozniajacych sie oficerow marynarki, co moze byc jawnym dowodem skutecznej integracji plci we flocie. Zadecydowano, ze po zakonczeniu sluzby na "Duke'u" i kolejnym awansie otrzyma pani wazne stanowisko attache wojskowego w jednej z naszych ambasad, w Paryzu lub w Moskwie, to nie zostalo jeszcze przesadzone. Pozniej, juz w stopniu kapitana, mialaby pani objac dowodztwo duzej formacji desantowej, prawdopodobnie wyposazonej w jednostki klasy Wasp. Nawet szef biura personalnego nie potrafil nic wiecej powiedziec. Mimo wszystko odnosze wrazenie, ze jesli nie zabazgra sobie pani specjalnie kartoteki, i tak zostanie najmlodsza kobieta ze stopniem kontradmirala w historii amerykanskiej marynarki. Oszolomiona Amanda pokrecila glowa. -Sama nie wiem... -Powtorzylem tylko to, co uslyszalem - dodal MacIntyre, usmiechajac sie sardonicznie. - Dlatego prosze pamietac o swojej kartotece, komandorze. Jesli przyjmie pani stanowisko w korpusie afrykanskim, a cala ta misja zakonczy sie fiaskiem, jak wiele na to wskazuje, byc moze za jednym zamachem zniweczy pani plany, a przy okazji swoja dalsza kariere. Dla zachety moge zdradzic, ze musialbym pania awansowac. Na stanowisko dowodcy taktycznego korpusu musi byc powolany co najmniej kapitan, zatem przynajmniej na czas trwania operacji otrzymalaby pani czwarta belke. Nie wplyneloby to jednak ani na wysokosc zoldu, ani na inne przywileje, dopoki spelnienie pozostalych warunkow nie umozliwiloby zatwierdzenia awansu. Zatem moze pani to uznac za kolejna wielka niewiadoma w mojej ofercie. W przepraszajacym gescie uniosl obie dlonie. - Biorac pod uwage wszystkie za i przeciw, wcale sie nie zdziwie, jesli mi pani powie, zebym sobie wsadzil te propozycje tam, gdzie slonce nie dochodzi. Moze sie pani nie obawiac zadnych konsekwencji sluzbowych w razie jej odrzucenia. Garrett popatrzyla w bok. Przypomnialo jej sie powiedzenie: "Uwazaj na swoje skryte pragnienia, bo moga sie spelnic". Juz od kilku tygodni rozmyslala nad swoja przyszloscia i oto nagle otwieralo sie przed nia znacznie wiecej mozliwosci, niz mogla sobie wymarzyc. Z zalem powtarzala, ze nie jest jeszcze gotowa przekazac komus innemu dowodztwa okretu, teraz zas uzyskiwala mozliwosc objecia nastepnego stanowiska dowodzenia, w dodatku nad znacznie wiekszymi silami bojowymi. Odwlekala najwazniejsze zyciowe decyzje, tymczasem okazalo sie, ze mnostwo osob pragnie je za nia podejmowac. Trzy Parki musialy teraz drwiaco chichotac za jej plecami. Amanda miala jednak zwyczaj natychmiastowego podejmowania waznych decyzji. Popatrzyla znowu w obiektyw kamery i powiedziala: -Ma pan racje, admirale, to wielkie wyzwanie dla kazdego oficera. Z przyjemnoscia obejme to stanowisko. Na drugim krancu globu MacIntyre z radosci uderzyl otwartymi dlonmi o krawedz konsoli. -No prosze! Rendino byla pewna, ze pani sie zgodzi! Amanda odetchnela gleboko. Kiedy wreszcie klamka zapadla, po raz pierwszy od dluzszego czasu poczula sie znow soba. Na dobre czy na zle, mogla przynajmniej poplynac ustalonym kursem. -Prosze wybaczyc, admirale, lecz chcialabym postawic jeden warunek. -Slucham, komandorze. -Jesli juz musze calkiem zrezygnowac z dowodzenia moim okretem, chcialabym miec pewnosc, ze przekazuje go w dobre rece. Dlatego prosze, aby "Cunninghama" przejal moj dotychczasowy zastepca, komandor porucznik Ken Hiro. I nie tylko na czas mojej nieobecnosci, ale w pelnym zakresie obowiazkow. MacIntyre zrobil kwasna mine. -Przyjelo sie w marynarce, ze oficerowie nie przejmuja dowodzenia na tych samych jednostkach, na ktorych juz wczesniej sluzyli pod czyimis rozkazami. -Wiem o tym, admirale, ale zdaje sobie tez sprawe, ze wsrod mlodej kadry floty dowodzenie niszczycielami klasy Stealth stalo sie punktem honoru. Jesli wybaczy mi pan portowe slownictwo, teraz pierwszy lepszy kutas po akademii mierzy od razu w fotel na mostku okretu typu SC-21. Ken Hiro to znakomity oficer, tyle ze oprocz mnie nie ma nikogo bliskiego w marynarce. Skoro juz postanowil pan uruchomic swoje kontakty, by zalatwic mi transfer, prosze przy okazji poruszyc i te sprawe. Kenowi naprawde nalezy sie awans, a wtedy juz nic nie bedzie stalo na przeszkodzie, by objal dowodztwo na "Duke'u". Moze pan to potraktowac jako transakcje wiazana, admirale. MacIntyre jeszcze przez chwile siedzial nachmurzony, ale nagle usmiechnal sie i rzekl: -Na Boga, Amando, jestes kapitanem najwyzej od pol minuty, a juz probujesz sterowac polityka personalna we flocie. Dobra, zgadzam sie na transakcje wiazana. Garrett sztywno skinela glowa. -Dziekuje, admirale. Mam nadzieje, ze sprostam nowym zadaniom. -Ja tez mam taka nadzieje, kapitanie... w przeciwnym razie wszyscy znajdziemy sie w nie lada opalach. Wybrzeze Wirginii niedaleko Eastville 4 maja 2007 roku, godzina 14.21 czasu lokalnego Kiedy po poludniu zrobilo sie nieco chlodniej, emerytowany kontradmiral Wilson Garrett wyszedl ze swojego obszernego ranczerskiego domu. Idac w kierunku przystani nad morzem, minal pusta szope na jacht, a wreszcie stanal na waskim skrawku kamienistej plazy i zapatrzyl sie na lazurowe wody Zatoki Chesapeake. Wieloletnie doswiadczenie w wyznaczaniu kursow i ocenie predkosci statkow podpowiadalo temu drobnemu, lekko przygarbionemu siwemu mezczyznie, ze nie bedzie musial dlugo czekac. Rzeczywiscie kilka minut pozniej zza zalesionego cypla na poludniu wylonil sie dobrze mu znany jacht o bialych burtach. "Seeadler" mial jednak zwiniety zagiel, plynal na awaryjnym doczepnym silniku, a na pokladzie znajdowala sie tylko jedna osoba. Jak na zoltodzioba ten chlopak radzi sobie calkiem niezle, pomyslal Garrett, obserwujac lodz zgrabnie przybijajaca do pomostu. -Jak tam bylo, synu? - zapytal, chwytajac dziobowa line cumownicza. -Bez problemow. - Vince Arkady zwinnie przeskoczyl reling i wyladowal na pomoscie z cuma rufowa w garsci. - Wolalem jednak skorzystac z silnika, nie radze sobie z zaglem tak dobrze jak Amanda. -To zrozumiale - odparl Garrett. - Ona ma wyjatkowa smykalke do zeglowania. Nawet ja nigdy nie mialem tyle cierpliwosci. -Ona tu jest, Wils? - zapytal pilot z nadzieja w glosie, spogladajac na admirala. Garrett przeczaco pokrecil glowa. -Nie. Wczoraj wieczorem wrocila dopiero o dziesiatej, a dzis wyjechala juz o szostej rano. Pewnie przyjedzie tak samo pozno. W pospiechu przygotowuje sie do przekazania dowodztwa na "Duke'u". Arkady, ktory na kleczkach wiazal cume do pala, poderwal sie jak oparzony. -Zdaje dowodzenie?! Co sie stalo?! -Eddie Mac zaproponowal jej inne stanowisko. Cos niedobrego dzieje sie na Zlotym Wybrzezu i podobno jest tam bardzo potrzebna. - Admiral umilkl na chwile, po czym dodal ciszej: - Wyjezdza na dluzej, synu. Vince poczul sie wstrzasniety, ale by nie uchodzic za mieczaka, szybko skryl sie za maska obojetnosci. -Tak, pewnie tak - mruknal. Admiral odprowadzil go wzrokiem, kiedy Arkady przeskoczyl z powrotem na poklad jachtu, zeby pozbierac swoje rzeczy. Skrzyzowal rece na piersi, podszedl blizej i oparl sie ramieniem o jeden z pali. Patrzyl, jak tamten zgarnia swoje przybory toaletowe do torby podroznej i wraz z zawiniatkiem brudnych ubran rzuca wszystko na pomost. Powtarzal w myslach, ze nie warto jeszcze bardziej ranic jego uczuc, lepiej zaczekac, az oswoi sie z ta sytuacja. Ale gdy pilot zeskoczyl z powrotem z pokladu jachtu, zapytal: -Jestes gotow na pare slow prawdy, synu? Arkady chcial zareagowac ostro, ale w pore ugryzl sie w jezyk. Na jego wargach pojawil sie chytry usmieszek, ktory Amanda tak bardzo lubila. -Czemu nie, admirale - odparl. - Chyba przyda mi sie teraz para zyciowych madrosci. Garrett skinal glowa. -Masz racje. Napisano cale morze slow na temat "poswiecenia w milosci", ale mozesz mi wierzyc, ze to wszystko bzdury. Dwoje ludzi powinno sie nawzajem uzupelniac, a nie uzalezniac od siebie. Jezeli ktoras ze stron czuje sie ograniczona przez zwiazek, to trzeba cos zmienic. Do tej pory ty i Amanda sprawialiscie wrazenie dobranej, gleboko zakochanej pary. Wyczuwalo sie to na odleglosc, kiedy byliscie razem. Musze ci jednak wyznac szczerze z wlasnego doswiadczenia, ze choc moja corka jest cholernie dobrym oficerem marynarki, bylaby z niej bardzo kiepska zona. - Wyprostowal sie, wsunal kciuki za pasek spodni i dodal: - Moge ci powiedziec cos jeszcze, synu. Powinienes zatroszczyc sie o wlasny los i zaczac robic cos dla siebie i tylko dla siebie. Nie bylbys szczesliwy w roli markietana. Zapadla nagle cisze przerywal jedynie cichy plusk fal uderzajacych w pale pomostu i odlegle piski baraszkujacych przy brzegu delfinow. -Wiec co ja mam, do cholery, zrobic, admirale? - zapytal w koncu Arkady. -Tego ci nie powiem, synu. Musicie rozstrzygnac to sami. Przyznam tylko, ze ani troche ci nie zazdroszcze. Arkady spuscil glowe i zapatrzyl sie na deski pomostu. Lekka bryza potargala mu wlosy. -Naprawde tak bardzo widac, jak wiele nas laczy? -Oczywiscie, jesli tylko siewie, na co zwracac uwage. Bogiem a prawda, troche sie cieszylem, a troche obawialem, ze gdy wrocicie z tego rejsu, bede mial juz ziecia. Vince usmiechnal sie smutno. Siegnal do kieszeni dzinsow i wyjal niewielkie jubilerskie pudelko oklejone aksamitem. Otworzyl je i popatrzyl na polyskujacy w sloncu zloty pierscionek. Po chwili szybko zamknal pudelko, podszedl do konca pomostu, wzial zamach i cisnal je daleko w morze. Odprowadzil wzrokiem cenny nabytek, dopoki z pluskiem nie zniknal w wodzie. -Wiesz co? - odezwal sie z usmiechem Garrett. - Amanda jest bardzo praktyczna kobieta. Na pewno nie mialaby nic przeciwko temu, zebys go zwrocil w sklepie. -Wiem - odparl Arkady, w ktorego glosie takze wyczuwalo sie lekkie rozbawienie. - Ale to mniej wiecej tak jak z kieliszkami od szampana, ktore po toascie rozbija sie o ziemie, zeby juz nigdy nie mogly sluzyc do mniej wznioslych celow. Admiral z uznaniem pokiwal glowa. -Rozumiem. Domyslam sie, ze wedlug ciebie Amanda byla tego warta. -Pod kazdym wzgledem, admirale. - Podniosl z pomostu zrolowane ubrania i mruknal: - Chyba bedzie lepiej, jak sie stad wyniose. -Nie chcesz zaczekac i zobaczyc sie z nia przed wyjazdem?, -Nie... Tak bedzie latwiej dla nas obojga. -Pewnie masz racje. - Garrett schylil sie, podniosl jego torbe podrozna, zarzucil ja sobie na ramie i odwracajac sie w strone domu, powiedzial: Chodz, wypijemy jeszcze po jednym. Amanda na pewno nie wroci tak wczesnie. Mostek USS "Cunningham", Norfolk, Wirginia 6 maja 2007 roku, godzina 13.54 czasu lokalnego Przed dziobem wielkiego niszczyciela wznosily sie masywne stalowe wrota suchego doku, a jedyna woda widoczna z okien mostka byl metny, leniwy nurt rzeki Elizabeth, tego pochmurnego dnia majacy ciemnoszary odcien. Amanda, znow w obitym skajem kapitanskim fotelu, miala jednak przed oczami dziesiatki roznych, nieraz bardzo odleglych miejsc - olowiane fale poludniowego Pacyfiku, bez ustanku przewalajace sie na wschod przez Ciesnine Drake'a, porywajacy plomienny zachod slonca nad Morzem Wschodniochinskim czy tez przejrzysty lazur Zatoki Mamala rozcinany bialymi smugami odkosow, wybiegajacymi spod ostrej dziobnicy jej okretu podczas wychodzenia z bazy Pearl Harbor. -Juz czas, kapitanie. Glos Kena Hiro przywolal ja do rzeczywistosci. Na mostku pozostaly jedynie zelazne ramy, bo cala glowna konsola sterowania zostala zdemontowana. Tylko wiazki roznobarwnych kabli poprzyklejano tasma izolacyjna do blach grodzi, a w powietrzu zapach swiezej farby mieszal sie ze swadem dymu ze spawarek. Garrett zsunela sie ze stojacego na podwyzszeniu fotela i po raz ostatni obrzucila czujnym gospodarskim wzrokiem remontowana sterowke. W miejscu dlugiego pokladu dziobowego ziala gigantyczna dziura: zdemontowano wszystkie trzy wyrzutnie rakiet pionowego startu, z ktorych jedna miala byc zastapiona wiezyczka sprzezonego dzialka systemu VGAS, kalibru sto piecdziesiat piec milimetrow, a dwie pozostale zmodernizowane do tego stopnia, by mozna z nich odpalac zarowno pociski do razenia celow naziemnych typu ATACMS, jak i rakiety antybalistyczne Block IV Standard. Brakowalo czesci poszycia dziobowego prawej burty, bo w celu usprawnienia systemow antyradarowych okretu trzeba bylo nieco zmienic jego geometrie. Zniknelo rowniez typowe siedemdziesiecioszesciomilimetrowe dzialko Oto Melara, zamontowane dotad tuz pod mostkiem; w jego miejsce mialo sie pojawic nowoczesniejsze pieciocalowe dzialko typu 65 ERGM. Amanda wciaz nie byla przekonana, czyjego wydluzone pociski oraz "inteligentny" system naprowadzania rzeczywiscie zapewnia tak wielka skutecznosc, jak utrzymywali specjalisci z sekcji technicznej. Sprawdzenie tego musiala juz jednak pozostawic Kenowi. Popatrzyla na swojego pierwszego oficera, stojacego w pozbawionym drzwi wejsciu. Podobnie jak ona, mial na sobie kompletny granatowy mundur galowy z biala czapka i rekawiczkami. Zawsze powazny Japonczyk dzis sprawial wrazenie nadzwyczaj zmartwionego. -Kapitanie... - powtorzyla z usmiechem. - Chyba juz po raz ostatni zwracasz sie tak do mnie na tym okrecie. -Dla mnie pozostanie pani na zawsze kapitanem "Duke'a", dopoki nie oddadza go na zlom i nie potna na zyletki. Amanda pokrecila glowa. -Musisz zaczac myslec inaczej, Ken. Moj czas na "Duke'u" dobiegl konca, teraz nalezy on do ciebie. Postaraj sie dalej slawic jego imie, ale rob to na swoj sposob. - Objela go za ramiona i usciskala serdecznie. - Dziekuje, Ken, ze zawsze moglam na ciebie liczyc. Troche sztywno odwzajemnil jej uscisk i odparl: -Dziekuje, ze znalazla pani dla mnie miejsce u swojego boku, kapitanie. Ceremonia przekazania dowodztwa trwala krotko, nie bylo czasu na zadne pompatyczne wystapienia. Nowa kadra oficerska "Cunninghama" zebrala sie na ladowisku helikopterow. Towarzyszyla jej warta honorowa z miejscowego garnizonu. Przybylo jednak kilku specjalnych gosci. Porucznik Dix Beltrain, byly oficer taktyczny "Duke'a", przystojny jak dawniej, tylko wyraznie powazniejszy, przyplynal z pokladu "Connera". Wkrotce i on mial juz spelnic wszelkie warunki, by objac dowodzenie wlasnym okretem. Przyjechal takze Carl Thomson, byly glowny inzynier w zalodze Amandy, ktory wciaz czul sie nieswojo w eleganckim garniturze zamiast munduru. Byl rowniez jej ojciec. Jak zwykle caly czas trzymal sie na uboczu i tylko z charakterystycznym tajemniczym usmieszkiem kiwal glowa, podobnie jak w trakcie wczesniejszych jej awansow czy dekoracji orderami. Przyzwyczaila sie juz, ze na dluzej znikal z jej zycia, zawsze byl jednak obecny w waznych dla niej momentach. Brakowalo tylko jednej osoby, ktora bardzo chciala zobaczyc. Po odprowadzeniu "Seeadlera" do domu Arkady wyjechal, nie zostawiajac nawet lakonicznej wiadomosci. Amandzie pozostala tylko nadzieja, ze nie stalo mu sie nic zlego. O wyznaczonej porze rozbrzmial klarowny dzwiek dzwonu "Cunninghama". Kapelan Drugiej Floty odmowil krotka modlitwe w intencji okretu i obu kapitanow: odchodzacego i przejmujacego stanowisko. Nastepnie Amanda wyglosila pare slow, ktorych juz kilka minut pozniej nie pamietala. Wreszcie odczytano rozkaz zwalniajacy ja z dotychczasowych obowiazkow i skladajacy przyszlosc "Duke'a" w rece nowego dowodcy. Ken, jak na paradzie, wyprezyl sie przed nia na bacznosc, zasalutowal i oznajmil: -Przejmuje sluzbe, kapitanie Garrett! Postarala sie odpowiedziec rownie sprezystym salutem. -Zdaje sluzbe, kapitanie Hiro! Dla niej bylo to juz tylko okreslenie stopnia wojskowego. Dla Kena oznaczalo natomiast poczatek nowego zycia. Amanda byla dumna ze sposobu, w jaki przetrwala pozostala czesc ceremonii. Cos scisnelo ja za serce dopiero wtedy, gdy odmeldowano jej zejscie na lad. Czterokrotnie rozbrzmial donosny dzwiek dzwonu "Cunninghama", a tuz za jej plecami kwatermistrz wydal komende: -Bacznosc! Kapitan schodzi z pokladu! Ledwie wkroczyla na aluminiowy trap laczacy ladowisko helikopterow z platforma suchego doku, lzy pociekly jej po twarzy. Bagaze spoczywaly juz na tylnym siedzeniu samochodu ojca. Admiral powinien czekac na nabrzezu portu. Mial ja zawiezc na miedzynarodowe lotnisko Dullesa, skad startowal samolot do Londynu. A byl to dopiero pierwszy etap drugiej podrozy do Gwinei. Tak jak sie umowili, admiral Garrett stal przy swoim starym fordzie zaparkowanym niedaleko zejscia z trapu. Ale obok niego, oparty biodrem o przedni zderzak auta, czekal jeszcze jeden mezczyzna, ubrany w wytarte levisy i nylonowa wiatrowke. -Arkady! - Zapominajac o ceremoniale i powadze chwili, podbiegla i rzucila mu sie na szyje. - Dlaczego nie przyjechales na uroczystosc? zapytala, wtulajac twarz w jego ramie. -Przyszlo mi do glowy, ze to nie najlepszy pomysl, dziecino. Wielokrotnie mi powtarzalas, ze powinnismy utrzymywac nasz zwiazek w tajemnicy. -Och, do diabla z tajemnicami. Niech sobie wszyscy patrza. - Odchylila glowe, pocalowala go namietnie i przytulila sie z calej sily. - Tak sie ciesze, ze cie widze - szepnela po chwili, zaczerpnawszy tchu. - Bardzo chcialam ci wyjasnic powody, dla ktorych przyjelam propozycje nowego przydzialu. -Nie musisz niczego wyjasniac, skarbie. - Arkady w zaklopotaniu zaczal wygladzac pomiety kolnierzyk jej munduru. Usmiechal sie przy tym, ale dzis nie byl to kpiarski usmiech lubiacego platac figle nastolatka. - Oboje mamy wlasne sprawy sluzbowe. Dla ciebie to Afryka, dla mnie zapewne Jacksonville. Wlasnie zlozylem wszystkie papiery o przyjecie do programu JSF. -Na pewno ci sie uda, Arkady. Jestem tego pewna. -Mozliwe. Skorzystalem z pomocy kogos, kto dal mi nadzieje i natchnal wiara w siebie, przynajmniej na tyle, bym sprobowal zaczac wszystko od nowa. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Podobnie mozna powiedziec o nas, dziecino. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Moze ktoregos dnia dokonczymy rozmowe, ktora zaczelismy na jachcie. -Moze... - Lzy znow zaczely jej sie cisnac do oczu, wiec wtulila twarz w jego kurtke. Uspokajajaco podzialal na nia dotyk dloni Vince'a, ktora poczula na karku. -No, ruszaj juz, skarbie. Na mostku bardzo potrzebuja kapitana. Przez dluzszy czas jechali w milczeniu; Wilson Garrett nie mial ochoty przerywac zadumy corki. Dopiero gdy przejechali pod wiaduktem Hampton Roads i skrecili na polnocny zjazd z autostrady szescdziesiat cztery, zauwazyl, ze Amanda odzyskuje rownowage, bo siegnela do torebki po puderniczke. -To bardzo dobry chlopak, kotku - mruknal. -Wiem, tato. Jeden z najlepszych - odparla ze smutkiem, pospiesznie chowajac z powrotem puderniczke. - Zasluguje na duzo wiecej, niz moglabym mu ofiarowac. Admiral obrzucil corke uwaznym spojrzeniem. Nie po raz pierwszy go zaniepokoilo, ze Amanda bardzo szybko i bez sprzeciwu bierze na siebie odpowiedzialnosc za wszystko, co ja spotyka w zyciu. Co gorsza, wiedzial, skad sie to bierze. Byl bardzo dumny z jej osiagniec i pozycji zdobytej w marynarce, ale przy takich okazjach odczuwal gleboki zal, ze nie umial jej zapewnic przynajmniej o kilka lat dluzszego dziecinstwa. -Tak - powiedzial tonem nie znoszacym sprzeciwu. - Bez watpienia Arkady stoi o wiele wyzej od tych wszystkich chlystkow, ktorych przyprowadzalas do domu, gdy bylas jeszcze na studiach. Katem oka zlowil jej ironiczny usmiech. Bez watpienia domyslala sie juz, do czego zmierza. -Tato, na studiach chodzilam tylko z porzadnymi chlopakami, nie bylo wsrod nich zadnych chlystkow. -Naprawde? A co powiesz o tym stuknietym Martym Johnsonie? Amanda prychnela pogardliwie. -Marty byl wspanialy! Tylko mi nie mow, ze wciaz zywisz do niego uraze za to, co sie stalo na ostatnim roku. -Pewnie, ze czuje uraze! Zachowal sie jak ostatni tchorz! Do dzis, ile razy zagladam do Agencji Forda, natychmiast ukrywa sie przede mna na zapleczu. Podejrzewam, ze wciaz sie obawia, iz w koncu urzeczywistnie ktoras z moich grozb. Przyznam zreszta, ze czasami mnie kusi... -Och, tato! Marty absolutnie w niczym nie zawinil! - Przez chwile znow poczula sie jak mala dziewczynka, przezywajaca na zmiane to szalona radosc, to znow gleboka depresje. -Lepiej nie mowmy o winie, mloda damo! Mnie wystarczy, ze zabral cie z domu o szostej wieczorem w pieknej blekitnej sukni wizytowej, a przyprowadzil o szostej rano w ukradzionym reczniku kapielowym! -Tato! Od osiemnastu lat probuje ci wyjasnic, ze wszystko, co sie wtedy zdarzylo, ma absolutnie logiczne i sensowne wytlumaczenie! -Owszem, ale od osiemnastu lat nie wierze ani jednemu twojemu slowu na ten temat! Przez chwile patrzyl przed siebie, a gdy wreszcie odwrocil glowe i ich spojrzenia sie spotkaly, oboje rownoczesnie wybuchneli gromkim smiechem. Admiral objal corke jedna reka i przyciagnal do siebie. Polozyla mu glowe na ramieniu i reszte trasy pokonali przytuleni. W podrozy Stany Zjednoczone nie maja bezposredniego polaczenia lotniczego z Konakri, stolica Gwinei. Amanda spedzila osiem nuzacych godzin na pokladzie transatlantyckiego odrzutowca kursujacego miedzy Waszyngtonem a Londynem. Miala wystarczajaco duzo czasu, aby odzyskac spokoj po ostatnich przezyciach, a zarazem poglebic swoja niechec do korzystania z regularnych linii lotniczych. Na korzysc zaliczyla tylko to, ze irytujaca nuda zrownowazyla nieco zal, jaki ogarnal ja po rozstaniu zarowno z Arkadym, jak i z "Cunninghamem". Poczula, ze musi sie zaczac intensywnie przygotowywac do objecia nowego stanowiska. Zrezygnowala wiec z malo zachecajacego posilku, z podrzednego filmu oraz bezprzedmiotowych rozmow z obydwoma nudnymi sasiadami, otworzyla przenosny komputer i zajela sie czytaniem raportow dotyczacych Unii Zachodnioafrykanskiej. Kiedy zapiekly ja oczy, uciela sobie krotka drzemke. Obudzila sie, gdy za oknami samolotu niebo na wschodzie delikatnie pojasnialo, a kapitan oglosil, ze zaczynaja podchodzic do ladowania na Heathrow. Anglia powitala ja stalowoszarymi chmurami i nieprzyjemnym, prawie listopadowym deszczem, ktory na szczescie ogladala zza szyb sluzbowego auta w drodze do bazy transportowej RAF-u. Pozniej spedzila caly drugi dzien w kantynie bazy w oczekiwaniu na kolejny samolot. Mogla jednak w komfortowych warunkach przebrac sie z niewygodnego niebieskiego uniformu marynarki wojennej w letni jasny mundur polowy. Zdazyla przeczytac dwie kieszonkowe powiesci i wypic kilka kubkow goracej herbaty, nim zapowiedziano odlot do Konakri. W koncu ciezki i niezgrabny hercules RAF-u z trudem rozpedzil sie na mokrym od deszczu pasie i wzbil w niebo, zostawiajac za soba gestniejaca angielska mgle. Druga noc spedzona w powietrzu okazala sie znacznie przyjemniejsza od pierwszej. Amanda byla jedynym pasazerem transportowca, zostala wiec zaproszona do kabiny pilotow, gdzie mogla umilac sobie czas rozmowami z sympatyczna zaloga i podziwianiem rozgwiezdzonego nieba przed dziobem maszyny. Tuz po polnocy pilot ostro sprowadzil samolot w dol i posadzil na krotkim gibraltarskim pasie w celu uzupelnienia paliwa. Wykorzystujac okazje do rozprostowania nog na tonacym w ciemnosciach lotnisku brytyjskiej "Skaly", Amanda poczula pierwsze tchnienie Afryki; z przyjemnoscia wystawila twarz na podmuchy suchego i goracego wiatru wiejacego z poludnia od Sahary. Podczas drugiego etapu lotu, ktory prowadzil wielkim lukiem nad zachodnimi wybrzezami Afryki, Garrett zaszyla sie w kacie przedzialu bagazowego, gdzie prawie natychmiast usnela. Obudzilo ja swiatlo sloneczne wpadajace przez otwarte drzwi kabiny pilotow i pochylenie maszyny skrecajacej na poludniowy wschod. Saczac powoli gorzka, mocna herbate z termosu, spogladala z zaciekawieniem na Polwysep Zielonego Przyladka, przesuwajacy sie pod lewym skrzydlem transportowca. Waski skrawek ladu, zielony i zlocistozolty, odcinal sie ostro od lazurowej toni oceanu. Godzine pozniej zaczeli podchodzic do ladowania w Konakri. Baza Konakri, Gwinea 8 maja 2007 roku, godzina 10.25 czasu lokalnego Przystan "Morskich Mysliwcow" znajdowala sie tuz za ogrodzeniem bazy lotniczej sil pokojowych. Dla Amandy byl to widok niezwykly: zamiast typowych pomostow, nabrzezy czy chocby prowizorycznych stanowisk cumowniczych waski skrawek plazy zakrywaly jedynie pasy wykonanych z aluminiowej blachy pochylni startowych dla poduszkowcow. Niczego wiecej nie potrzebowaly te smukle, zgrabne maszyny, ktore niczym gromadka wielkich morskich chrzaszczy wygrzewaly sie w sloncu obok szeregu wojskowych samochodow. Garrett wysiadla z szarego terenowego HummVee, ktorym przyjechala tu spod budynku dowodztwa. Jaskrawe swiatlo sloneczne igralo tysiacami odblaskow na lagodnych falach estuarium, a ciezki, parny skwar kladl sie na ramionach ludzi niemal fizycznym brzemieniem. Dla kogos swiezo przybylego z oddychajacego lagodna wiosna atlantyckiego wybrzeza Ameryki oswojenie sie z tym klimatem wymagalo sporego wysilku. Kiedy tylko kierowca wyladowal z auta jej torbe podrozna i teczke, Amanda pospiesznie schronila sie w cien stojacej nieopodal cysterny, by choc troche poprawic wygnieciony mundur i ogarnac szybkim spojrzeniem podlegly jej teren. Maszyny typu PG-AC wywodzily sie bezposrednio od pojazdow LC-AC, zaprojektowanych w firmie Textron Marine Systems w celu zapewnienia szybkiego transportu ludzi i sprzetu jednostek marines miedzy okretami desantowymi a ladem. Juz pierwsze modele wojskowych poduszkowcow okazaly sie na tyle przydatne i wydajne, ze amerykanscy konstruktorzy zaczeli poszukiwac innych zastosowan dla tych maszyn. Nalezala do nich takze eksperymentalna formacja "Morskich Mysliwcow". Dokonano gruntownych zmian konstrukcyjnych. Otwarta platforme transportowa z ciasna, ograniczona do niezbednego minimum sterowka zastapiono wydluzonym i splaszczonym kadlubem jak u typowych kutrow poscigowych, o nieco zmienionej geometrii wobec wymagan technologii Stealth. Poduszkowiec, majacy dwadziescia osiem metrow dlugosci i jedenascie szerokosci, spoczywal na grubym czarnym kolnierzu plaszcza, przypominajacym teraz gigantyczna detke pozbawiona powietrza. W ruchu - rowniez jak detka - kolnierz ten wypelnial sie silnie sprezonym powietrzem i tworzyl poduszke utrzymujaca pojazd tuz nad podlozem. Z opancerzonego kadluba, nieco odsunieta od tepo scietego dziobu, wyrastala kabina sterownicza o aerodynamicznym ksztalcie, a po jej bokach, troche z tylu znajdowaly sie dwa olbrzymie wloty powietrza. W prawej czesci rufowej wznosil sie masywny krzyzak antenowy o szerokiej poprzeczce siegajacej prawie calej szerokosci maszyny i przypominajacej wielki spoiler auta wyscigowego. W jego centralnej czesci byl umieszczony czarny talerz skanera radarowego. Po lewej stronie, tuz za sterowka, znajdowal sie drugi maszt, podobny ksztaltem do pletwy delfina o zaostrzonej krawedzi. Jego szczyt zwienczala glowica Masztowego Systemu Wizyjnego, kojarzaca sie z kanciastym lebkiem robota w olbrzymich goglach. Ponizej byla przy - pieta amerykanska bandera, zwieszajaca sie nieruchomo w bezwietrznym rownikowym powietrzu. Kadlub maszyny zostal pomalowany w jasniejsze i ciemniejsze szare plamy kamuflazowe, ktore na przodzie, widocznie w celu podkreslenia groznego charakteru, ukladaly sie w biegnacy przez cala szerokosc pojazdu piloksztaltny desen zebow w rozwartej paszczy rekina. Po bokach wysunietego dziobu domalowano czarne, pozbawione zrenic oczy, dopelniajace wizerunku krwiozerczego morskiego potwora. Wzdluz lukowatej burty poduszkowca, na wysokosci sterowki, rozmieszczono cieniowanymi literami numer identyfikacyjny i nazwe jednostki: PG-AC 02 USS QUEEN OF THE WEST. -Witam, wasza wysokosc - szepnela Amanda, usmiechajac sie szeroko. W przeciwienstwie do niej, krecacy sie wokol poduszkowcow technicy obslugi z marynarki wojennej sprawiali wrazenie oswojonych z tutejszym klimatem. Mezczyzni byli nadzy do pasa, kobiety pracowaly w roboczych kombinezonach z poobcinanymi rekawami i nogawkami. Wszyscy mieli mocno opalona, blyszczaca od potu skore. W cieniu wozu dostawczego stala wypelniona lodem skrzynia z butelkami wody, a po wewnetrznej stronie jego otwartych drzwi ktos wymalowal biala farba krotki rozkaz: PIC! Z otwartego gornego wlazu poduszkowca wylonil sie mezczyzna i energicznym krokiem pomaszerowal na rufe. Jego ciemna karnacja nie miala nic wspolnego z opalenizna, byl bowiem Samoanczykiem, niskim i barczystym, o imponujacych muskulach i kwadratowej twarzy. Naszywki na rekawie rozchelstanej koszuli swiadczyly, ze nosi stopien starszego chorazego. -Hej, komandorze Lane! - zawolal. - Wszystkie skrzynie w ladowni sa juz zabezpieczone, a Maruda meldowala, ze uzupelnila zapasy paliwa i wody. Co nas jeszcze zatrzymuje? Drugi mezczyzna, ktory kleczal na ziemi i sprawdzal faldy grubej oslony plaszcza powietrznego, podniosl sie szybko. Byl mlodszy i drobniejszy, a jego wlosy i wasy tropikalne slonce spalilo na kolor ciemnoslomkowy. Jedynie pokryta tlustymi plamami oleju bluza khaki swiadczyla, ze jest oficerem. -Mamy zabrac pasazera, szefie! - odkrzyknal, zadzierajac glowe. Wedlug depeszy z naczelnego dowodztwa bazy nowy dowodca taktyczny korpusu chce poplywac na naszej oponie. A wiec to musi byc komandor porucznik Jeffrey Lane, pomyslala Amanda, dowodca eskadry "Morskich Mysliwcow". Nie zrobil na niej specjalnego wrazenia, ale nie poczula sie tez rozczarowana. -Nowego dowodce taktycznego?! - dolecial z glebi kobiecy glos i po chwili w otworze wlazu ukazala sie kolejna postac. - Chryste, Parowiec! Dlaczego mnie nie uprzedziles? Dziewczyna byla wysoka i zgrabna, miodowozlote wlosy miala zebrane w gruby konski ogon. Przypominala bardziej cheerleaderke druzyny koszykarskiej niz czlonka zalogi pojazdu bojowego. Dziwnie nie pasowaly do niej swieze, blyszczace dystynkcje podporucznika na kolnierzyku bluzy mundurowej. Amanda usmiechnela sie poblazliwie. Boze, czyja tez wygladalam tak mlodo przed czternastu laty? - przemknelo jej przez mysl. Stojacy na ziemi dowodca poduszkowca wyszczerzyl zeby w szerokim usmiechu i odparl: -Dlatego, ze sam sie dowiedzialem przed piecioma minutami. Zreszta coz w tym niezwyklego? "Queen" jest wypucowana na blysk, nie boi sie inspekcji. -Gdybym wiedziala, moglabym sie sama choc troche przygotowac. Pozyczylabym od kogos czysty mundur... Typowo kobiecym gestem przeciagnela dlonmi po zaplamionej bluzie, jakby sie obawiala, ze ktos uzna jej stroj za nieregulaminowy. Amanda jednak z calego serca zazdroscila mlodszej kolezance odkrytych ramion i nog. Sama miala na sobie letni mundur polowy, chyba tylko teoretycznie dostosowany do tutejszej pogody, poniewaz czula sie w nim jak spocony kon wyscigowy pod gruba derka. -Nie musimy niczego udawac przed tym sztabowcem - odparl nieco ciszej dowodca poduszkowca. - I tak wczesniej czy pozniej przekona sie na wlasnej skorze, w jakich warunkach pelnimy sluzbe. Daj sobie spokoj, Snowy. Jeszcze mu pokazemy. Amanda stwierdzila, ze niewatpliwie maja sporo do pokazania. Wyszla zza cysterny i skierowala sie w strone pojazdu. -Komandor Lane? Blondyn odwrocil glowe, szybkim spojrzeniem obrzucil jej dystynkcje i wyprezyl sie na bacznosc. Garrett takze zasalutowala w odpowiedzi i wyciagnela reke na powitanie. -Nazywam sie Amanda Garrett i jestem nowym dowodca korpusu sil pokojowych. Prezentacja zalogi odbyla sie w cieniu burty poduszkowca. -Komandorze Garrett, to podporucznik Jillian Banks, pierwszy oficer i drugi pilot "Queen". Amanda uscisnela dlon wyraznie speszonej mlodej dziewczyny. -Snowy Banks? - zapytala z usmiechem. - Slyszalam, ze miedzy soba uzywacie pseudonimow. Sadzilam, ze na dobre przyjely sie tylko w lotnictwie. -Jestesmy calkiem nowa formacja, pani komandor - odparla Snowy, usmiechajac sie wstydliwie. - Nikt nie potrafi zdecydowac, czy to jednostka zmechanizowana zdolna sie poruszac takze po wodzie, czy eskadra kutrow mogacych jezdzic po ladzie, czy tez lotnictwo operujace na bardzo malych wysokosciach. -Zezwolilem na to, komandorze. Sam uzywam przezwiska - wtracil dowodca. -Slyszalam. - Amanda przytaknela ruchem glowy. - Steamer Lane. Nawet pasuje do tutejszej zlocistej plazy, ale w okolicach San Francisco wody sa znacznie zimniejsze. -A to chorazy Ben Tehoa, nasz szef. -Tej zalogi czy calej eskadry? - spytala Garrett, sciskajac dlon Samoanczyka. -Eskadry, pani komandor - odparl Tehoa, smialo patrzac jej prosto w oczy. - Nie zawiedzie sie pani na niej. Gwarantuje. To najlepsi ludzie w swoich specjalnosciach. Amanda gotowa byla uwierzyc mu na slowo. Nie watpila w jego olbrzymie doswiadczenie z wieloletniej sluzby na rozmaitych jednostkach plywajacych. W jej oczach starszy chorazy Ben Tehoa byl przedstawicielem wymierajacego gatunku, urodzonym zeglarzem, gotowym podjac rozmaite wyzwania. W glebi ducha podejrzewala, ze jej samej wiele jeszcze brakuje do tego poziomu. -Bardzo mi milo was poznac - powiedziala, wodzac wzrokiem po twarzach trojga stojacych przed nia oficerow. - Zaluje tylko, ze spotkalismy sie w takich okolicznosciach. Nie watpie, ze przejmuje po kapitanie Emberlym znakomita formacje. Postaram sie ja poprowadzic wedlug ustalonych przez niego kryteriow. Niestety, bardzo malo wiem o poduszkowcach i taktyce ich dzialania. - Ruchem glowy wskazala gorujacy nad nimi pojazd. - Komandorze Lane, panno Banks, szefie... Powinnam jak najszybciej zapoznac sie z mozliwosciami tej maszyny oraz calej eskadry. Najlepiej przyjmijcie, ze macie do czynienia z nowa uczennica, ktora jest pierwszy dzien w obcej dla niej szkole. Lane, Snowy i szef wymienili miedzy soba znaczace spojrzenia. Amanda wielokrotnie spotykala sie juz z taka reakcja, podobna do blyskawicznej, niemej narady swietnie znajacych sie ludzi. W jednym spojrzeniu zawieralo sie wszystko: od przedstawienia wlasnych stanowisk, poprzez omowienie roznych rozwiazan, po wnioski koncowe. Cos takiego bylo mozliwe tylko w bardzo zgranym zespole, w ktorym ludzie nie tylko razem pracuja, ale i mysla tak samo. Wnioski tej konferencji okazaly sie dla niej pomyslne. Widocznie zostala uznana za oficera, ktory nie wnosi na nowe stanowisko obowiazkowej wszechwiedzy. Lane usmiechnal sie szeroko. -Nie ma sprawy. Przekona sie pani, ze to nic nadzwyczajnego. Witamy na pokladzie. -Dziekuje, komandorze. Czy moglby mnie pan oprowadzic? -Do uslug. - Siegnal po wyswiechtana bluze munduru polowego lezaca na blotniku lazika i zawolal: - Hej, Jenkins! Wnies bagaze kapitan Garrett na poklad "Queen"! Biegiem! Ferguson! Zabieraj swoje graty! Zaraz bedziemy odpalac! Snowy, wskakuj do srodka i zaczynaj procedure wyjscia z bazy. -Czy wszystkie trzy maszyny eskadry nosza nazwy kanonierek z czasow wojny domowej? - spytala Amanda. -Tak. Oprocz "Queen of the West" w jej sklad wchodzi "Carondelet" i "Manassas". Jest jeszcze "Benton", ale musial przejsc serie testow technicznych i zostal w bazie w Pendleton. Zaledwie ruszyli wzdluz burty poduszkowca w kierunku rufy, Amanda zlowila za plecami prowadzona szeptem wymiane zdan: -Jezus, Maria! Szefie! Czy wiesz, kto to jest?! -Aha. Widzialem jej zdjecie na okladce "Time'a", panno Banks... Garrett z trudem opanowala usmiech, koncentrujac sie na wyjasnieniach Lane'a. -A zatem, komandorze, ten pojazd to jedna wielka dmuchawa. Pompy nosne tlocza powietrze do glownej komory pod brzuchem maszyny. Dzieki wysokiemu cisnieniu caly kadlub unosi sie nad podlozem, a powietrze wydostajace sie z komory tworzy pod plaszczem na obrzezach cieniutka warstwe poduszki nosnej. Do minimum ogranicza ona tarcie i wlasnie na niej porusza sie cala konstrukcja. Amanda skinela glowa. -Rozumiem. Jakis czas temu uczestniczylam w misji wojskowej w Szwecji, gdzie zapoznano nas z budowa eksperymentalnego pojazdu typu Smyge, maszyny szturmowej klasy Stealth. To takze typowy poduszkowiec, prawda? -Niezupelnie. Smyge wykorzystuje efekty powierzchniowe, ma komore nosna o pelnych bokach, ktora slizga sie po powierzchni wody. Mozna go wiec uznac za rodzaj nawodnego slizgacza, podczas gdy "Queen" jest klasycznym poduszkowcem. Podobnie jak LC-AC, jej pierwowzor, tak samo porusza sie po ladzie, jak i po wodzie. - Lekko kopnal gruby sfaldowany kolnierz z czarnego, podobnego do gumy materialu. - Ten elastyczny rekaw umozliwia "Queen" pokonywanie nawet sporych nierownosci terenu. Wedlug statystyk jest dla niej dostepnych okolo siedemdziesieciu procent swiatowych wybrzezy, oczywiscie stosunkowo plaskich. Rownie dobrze moze jezdzic po bagnach, sniegu, lodzie, jak i po ulicach. Do diabla, w czasie cwiczen sam wprowadzalem ja prawie dziesiec kilometrow w glab ladu i musze przyznac, ze zdala ten egzamin celujaco. -Czy material rekawa nie jest pieta achillesowa poduszkowca? Slyszalam, ze byly z nim problemy podczas eksperymentow w Wietnamie. Lane pokrecil glowa. -Tamte pierwsze maszyny mialy kolnierze wykonane z grubego nylonu, dlatego latwo ulegaly uszkodzeniom w walce. Tu mamy gumowany wielowarstwowy kevlar. Kiedy rekaw wypelni sie powietrzem, kule karabinowe, a nawet pociski przeciwpancerne malego kalibru po prostu sie od niego odbijaja. Okrazyli wypietrzona rufe poduszkowca, na ktorej znajdowaly sie dwa gigantyczne smigla napedowe o pieciu lopatkach. Byly umieszczone w blisko trzyipolmetrowych stalowych oslonach, a przed nimi znajdowaly sie podwojne platy usterzenia pionowego. Szeroka pochylnia miedzy nimi prowadzila w glab mrocznego wnetrza pojazdu. Amanda zmarszczyla brwi. -Myslalam, ze PG-AC daje bardzo slabe echo radarowe. -I tak jest. Jestesmy prawie niewidzialni, chociaz to glownie przez pasywna technologie Stealth. Jedyne wieksze elementy konstrukcyjne z metalu to komora nosna pod brzuchem i ta platforma napedowa, ktora nazywamy tratwa. W czasie jazdy znajduje sie ona jednak tuz nad woda, a wyeksponowane czesci kadluba sa zrobione z materialow kompozytowych, bardzo slabo odbijajacych promienie radarowe. Burty i wszelkie metalowe czesci kadluba sa pokryte farba maskujaca oparta na macroballonie, natomiast oslony wokol silnikow, wentylatorow nosnych i komor uzbrojenia sa pogrubione w celu ograniczenia emisji termicznej. -A te smigla wznoszace sie wysoko ponad kadlubem? Dobrze wiem, ze obracajace sie lopaty daja bardzo wyrazne echo radarowe - wtracila Amanda. Zmarszczyla brwi, bo przypomniala sobie dawne wyjasnienia Arkady'ego. Zaraz tez energicznie potrzasnela glowa, chcac sie uwolnic od mysli o nim. Lane wzruszyl ramionami. -Nie ma sie czym martwic. Smigla sa wykonane z tych samych termoplastycznych kompozytow, co w najnowszych transportowcach C- I 30 serii J i K, absorbujacych dziewiecdziesiat procent promieniowania radarowego. Przy zamknietych wszystkich lukach na morzu dajemy ledwie niewyrazny cien na ekranach radiolokatorow. Pochylnia wprowadzil ja do glownego przedzialu poduszkowca. W jego tylnej czesci znajdowal sie niewielki ponton o czesciowo sztywnej konstrukcji, umieszczony na biegnacych przez caly przedzial szynach prowadnic. Amanda zwrocila uwage na wielki doczepny silnik oraz gniazdo w burcie na dziobie, umozliwiajace zamocowanie karabinu maszynowego. Dowodca czule poklepal elastyczna, gumowa czesc pontonu. -To nasz osmioosobowy pojazd zwiadowczy, pieciometrowa wersja wiekszej lodzi uzywanej przez jednostki marines. Doskonala do zadan rozpoznawczych i desantowych. Przesunal sie troche dalej w bok, uniosl reke i tak samo poklepal inny element, ukryty w mroku pod sufitem. Gdy wzrok Amandy przyzwyczail sie troche do ciemnosci, dostrzegla wielka skrzynie rozmiarow trumny, zamocowana w lewym gornym rogu przedzialu. Z jednego konca zwienczaly ja cztery koliste plyty oporowe, z drugiego znajdowala sie masywna kratownica, po bokach zas blyszczaly pokryte olejem ramiona silownikow hydraulicznych. -A to nasz najciezszy kaliber - rzucil krotko Lane. - Czterokomorowa wyrzutnia pociskow rakietowych: albo typu Harpoon II do zwalczania okretow, albo sea slamow do razenia celow naziemnych. Mechanizm hydrauliczny wynosi ja lukiem nad poklad, gdzie mozna odpalac pociski tuz nad burta w kierunku dziobu. Amanda nie potrafila ukryc zaskoczenia. -Macie tu kompletna aparature sterowania rakietami typu Sea Slam? -Owszem. Jest blizej dziobu. Za chwile ja pani zademonstruje. -Jakie pociski znajduja sie w typowym wyposazeniu? -Po dwa kazdego rodzaju. Gdybysmy musieli na morzu toczyc jakis ciezszy boj, tam, z tylu, mamy w zapasie drugi czterokomorowy modul, dysponujemy wiec lacznie osmioma ciezkimi pociskami rakietowymi. Teraz jednak sterburtowa wyrzutnia pozostaje zdemontowana, przez co mamy wiecej miejsca w przedziale transportowym. Na przeciwleglej grodzi wisialy na nylonowych pasach aluminiowe laweczki. Byly waskie i z pewnoscia bardzo niewygodne. Amanda pomyslala z ulga, ze chyba nigdy nie bedzie musiala odbywac na nich podrozy. Przedzial bojowy skladal sie z trzech czesci. Stanowiska strzelcow rozmieszczone byly wzdluz burt, przed odchylanymi do gory klapami lukow, a waskie przejscie posrodku prowadzilo dalej ku dziobowi. Z jednej strony aluminiowa drabinka wiodla ku kolistej klapie w gornym pancerzu, z drugiej stroma schodnia biegla ciasnym lukiem do sterowki. -To przejscia na otwarty poklad i na mostek - rzekl komandor. - Blizej dziobu po obu burtach sa jeszcze typowe wiezyczki dzialowe. To uzbrojenie drugiego rzedu. Dalej po sterburcie jest mesa i kuchnia okretowa, jesli mozna tak nazwac klitke z kuchenka mikrofalowa i ekspresem do kawy. Naprzeciwko toaleta i ciasna kajuta, tylko z czterema kojami. Normalnie kwaterujemy oczywiscie na pokladzie "Plywaka", ale koje bardzo sie przydaja podczas dluzszych rejsow patrolowych. - Wskazal mroczny kat za schodkami prowadzacymi na gore. - Tam, na koncu przedzialu, dokladnie pod sterowka, znajduja sie dwie konsole stanowisk kierowania ogniem. Sa wielofunkcyjne, z kazdej mozna niezaleznie sterowac dowolnymi elementami stalego uzbrojenia pojazdu. -Z ilu osob sklada sie zaloga? - zapytala Garrett. -Z dziewieciu: dwoch pilotow, dwoch celowniczych, czterech mechanikow i szefa. Amanda zmarszczyla brwi. -Jest bardzo mala, jak na tak zlozona jednostke. -Mam na mysli jedynie stala zaloge. Oprocz niej do kazdego PG jest przydzielonych dwudziestu czterech marynarzy sluzb technicznych i pomocniczych. To jak obsluga naziemna w lotnictwie. Obecnie wiekszosc tych ludzi przebywa na pokladzie ruchomej bazy, ale jak mogla sie pani sama przekonac, mniej liczne zespoly pozostaja w bazie Konakri w celu zapewnienia ciaglosci naszych patroli. -Rozumiem. Moglby mi pan jeszcze pokazac maszynownie? -Prosze za mna. Przedzialy silnikowe miescily sie po bokach poduszkowca. Prowadzily do nich luki w grodzi zamykajacej od strony rufowej przedzial bojowy. Lane ruszyl w kierunku bakburty i odchylil dzwiekoszczelna klape wylozona tworzywem termoplastycznym. W calym wnetrzu poduszkowca panowala ciasnota, ale maszynownia mogla wrecz przyprawic o klaustrofobie. Szesnastometrowej dlugosci przedzial niemal bez reszty wypelniala platanina cisnieniowych wezy, gigantyczna dmuchawa i dwa silniki turbinowe ustawione jeden za drugim. Glowne motory na razie milczaly, ale z glebi dolatywal warkot wspomagajacego silnika wysokopreznego, a powietrze bylo przesycone odorem ropy, ozonu i smarow. Zza grubej rury wlotu powietrza wylonila sie szczupla blondynka. Po - dobnie jak reszta zalogi, miala na sobie roboczy kombinezon z poobcinanymi rekawami i nogawkami, a oprocz tego na szyi wielkie czarne ochraniacze na uszy, jakich uzywaly rowniez zalogi samolotow transportowych. Na ile pozwalala jej skapa przestrzen maszynowni, stanela na bacznosc przed dwojgiem oficerow. -Spocznij, Maruda - rozkazal Lane. - To kapitan Garrett, nowy dowodca taktyczny korpusu. Pani kapitan, przedstawiam starszego mechanika turbin gazowych Sandre Catlin, naszego glownego technika pokladowego. We wlasnym gronie nazywamy ja Maruda, poniewaz jest, ze sie tak wyraze, najlepsza specjalistka od zaopatrzenia. Amanda wyciagnela reke na powitanie. -Bardzo mi milo, panno Catlin. Jestem pod wrazeniem. W wiekszosci formacji marynarki na pani stanowisku wymagany jest co najmniej stopien bosmana. -Nie ma w tym nic niezwyklego, pani komandor - wtracil zagladajac do srodka szef Tehoa. - Po prostu Maruda jest prawdziwa artystka w swoim fachu. Dziewczyna zerknela w strone otwartego luku i usmiechnela sie ledwie dostrzegalnie. -Zwyczajnie sprawdzilam sie w dzialaniu zespolowym, pani komandor. Amanda skinela glowa. -Postaram sie o tym pamietac, panno Catlin. Czy moglabym rzucic okiem na pani krolestwo? -Oczywiscie. Tylko prosze uwazac, troche tu ciasno. -Widze. Catlin poszla waskim przejsciem miedzy masywnymi silnikami a scianka oddzielajaca glowny przedzial transportowy. Amanda ruszyla za nia. Okreslenie "troche ciasno" bylo zwyklym eufemizmem. Brakowalo tu miejsca nawet dla tak drobnej i szczuplej osoby jak Maruda, a Lane i szef Tehoa w wielu miejscach z trudem sie przeciskali. -Pierwsza rzecz, o ktorej musi pani pamietac, to koniecznosc wkladania helmofonu lacznosci wewnetrznej albo takich ochraniaczy, kiedy sie wchodzi do maszynowni w czasie pracy silnikow. - Wskazala grube sluchawki, ktore wisialy jej na szyi. - Te nasze suszarki do wlosow pracuja wlasciwie bez zadnych zabezpieczen i nawet krotkie przebywanie w ich poblizu grozi uszkodzeniem bebenkow. -Rozumiem. - Amanda skinela glowa. - Slucham dalej. -Sa to w przyblizeniu takie same moduly napedowe, jakie stosuje sie w standardowych LC-AC. Mamy wiec cztery turbiny gazowe Arco Lycoming TF-40, po dwie w kazdym przedziale. Te modele C odznaczaja sie moca prawie czterech tysiecy koni mechanicznych kazdy. Dziobowy silnik zasila dwie poltorametrowej srednicy dmuchawy tloczace powietrze do komory nosnej, a rufowy jest polaczony ze smiglem napedowym. -Standardowe LC-AC na spokojnym morzu osiagaja predkosc do piecdziesieciu wezlow - wtracila Garrett. - Czy ten pojazd moze poruszac sie szybciej? -Oczywiscie, pani komandor. Mamy bardziej aerodynamiczna sylwetke i znacznie korzystniejszy stosunek szerokosci do dlugosci kadluba niz standardowe maszyny. Poza tym silniki sa nowszej generacji, a smigla napedowe maja po piec lopatek, dzieki czemu bez trudu wyciagamy szescdziesiat piec wezlow. -To tylko sredni osiag dla eskadry, kapitanie - dodal stojacy tuz za Amanda Lane. - Z powodow znanych tylko Marudzie "Queen" zawsze potrafi wyciagnac o pare wezlow wiecej od reszty. Dziewczyna wzruszyla ramionami i usmiechnela sie wstydliwie. -To sprawa zamilowania. Garrett siegnela pod skrzynke przekladniowa i przesunela palcem po oslonie, ale nie znalazla nawet sladow przecieku oleju. -Jakie jest zuzycie paliwa? -Niestety, poduszkowiec nie jest oszczedny - odparl Lane. - Spalamy okolo trzech tysiecy litrow ropy na godzine na rownej powierzchni. Ale przez godzine mozna pokonac kawalek drogi. Ponadto, jesli nie musimy zabierac zadnego wiekszego ladunku, mozemy wstawic do przedzialu transportowego dodatkowy zbiornik. Przy pelnym zatankowaniu dysponujemy operacyjnym zasiegiem okolo siedmiuset piecdziesieciu mil morskich, ktory dodatkowe zbiorniki moga jeszcze zwiekszyc. Amanda pokiwala glowa, pospiesznie dokonujac w myslach prowizorycznych obliczen. -To i tak nie zapewni nam wystarczajaco krotkiego czasu reakcji. -Dysponujemy jeszcze mozliwoscia przestawienia sie na tryb zeglowny - wyjasnila szybko Catlin. - Po wylaczeniu dmuchaw i osadzeniu maszyny na wodzie pod fartuchem mozna opuscic dwie gondole srub napedzanych stupiecdziesieciokonnymi silnikami elektrycznymi, zasilanymi z dodatkowych generatorow spalinowych. Mozna na nich rozwinac najwyzej piec wezlow, ale da sie plywac dosc dlugo tylko na paru litrach ropy. Ponadto sa bardzo ciche. Kiedy poruszamy sie na poduszce, slychac nas z odleglosci dziesieciu mil, a silniki elektryczne pozwalaja niemal niepostrzezenie zblizyc sie do celu. Miedzy dwiema turbinami znajdowala sie niewielka przestrzen robocza, z ktorej pionowa drabinka wiodla do klapy w zewnetrznym poszyciu. Na jej szczeblach byly uwiazane pasy tkaniny z doszytymi kieszeniami, a z nich wystawaly pieczolowicie ulozone klucze i inne narzedzia. -To pani pomysl, panno Catlin? - zapytala Amanda. -Tak, pani komandor - odparla dziewczyna z duma. - Dzieki temu zawsze mam wszystko pod reka. -Prosze to natychmiast zdjac i przeniesc narzedzia w inne miejsce - rozkazala Garrett, a gdy w maszynowni zapadlo klopotliwe milczenie, wyjasnila szybko: - Rozumiem, panno Catlin, ze chciala sobie pani ulatwic zycie, ale teraz znajdujemy sie w rejonie dzialan zbrojnych. Nie moge dopuscic, aby w warunkach bojowych, w razie jakichs uszkodzen czy toniecia pojazdu, cokolwiek utrudnialo pani droge ewakuacji na gorny poklad. Zrozumiano? Maruda energicznie przytaknela ruchem glowy. -Tak jest, pani komandor. Zaraz to zabiore. Nastepnym etapem zwiedzania poduszkowca mial byc pokaz wtornego uzbrojenia. Wrocili do glownego przedzialu maszyny i po drabince wspieli sie na gore. Po drodze Lane wzial ze sterowki swoj helmofon. Szeroki, pozbawiony relingow poklad byl pokryty tworzywem antyposlizgowym, przynajmniej do pewnego stopnia zapewniajacym bezpieczenstwo ludziom przebywajacym na zewnatrz. Dopiero teraz Garrett zauwazyla, ze obok skrytych za oslonami wlotow powietrza znajduja sie zakratowane wyloty spalin poteznych turbin napedowych. Poza tym tuz za sterowka, przy samych krawedziach kadluba, rozmieszczono wielkie pokrywy lukow. -Dobra, Snowy - rzucil Lane do mikrofonu. - Otworz bakburtowa komore, wysun wiezyczke i zabezpiecz ja w pozycji bojowej. Pokrywa niemal bezszelestnie odsunela sie w bok i z cichym sykiem silownikow hydraulicznych nad pokladem pojawily sie smukle lufy sprzezonego dzialka. Kiedy spod kadluba wyjechala takze wiezyczka, lufy przypominajace wielka litere H szybko opadly do poziomu i mechanizm uzbrojenia zamocowal je z metalicznym trzaskiem. Uwage Amandy przyciagnely grube, krotkie rury wyrzutni pociskow rakietowych umieszczone ponad obudowa dzialka, a takze znajdujaca sie miedzy nimi pokazna glowica elektronicznych systemow naprowadzania. -Dysponujemy dwiema identycznymi wiezyczkami - powiedzial Lane. - To nieco zmodyfikowany system obrony przeciwlotniczej typu Boeing Avenger, w ktorym pojedyncze polcalowe dzialko zastapiono ciezkim sprzezonym karabinem maszynowym kalibru trzydziesci milimetrow. Nadaje sie zarowno do zwalczania celow nawodnych, jak i latajacych. Takie same modele karabinow Hughes M230 montuje sie w smiglowcach szturmowych Apache. Skrzynki amunicyjne sa schowane w podstawie wiezyczki i mieszcza dwie tasmy po trzy tysiace pociskow kazda. Co najwazniejsze, kazda wiezyczka ma pole ostrzalu wynoszace sto szescdziesiat stopni. Garrett podeszla blizej i zajrzala w glab studzienki, z ktorej wylonila sie wiezyczka. Wzdluz jej obwodu widac bylo uchwyty mieszczace kilkanascie pociskow rakietowych. -Oprocz standardowych czterokomorowych wyrzutni przeciwlotniczych stingerow - ciagnal Lane - mamy takze typowe avengery. W dodatku system zostal tak zmodyfikowany, ze szybko mozna go dostosowac do siedmiokomorowych wyrzutni rakiet typu Hydra lub kierowanych laserowo przeciwpancernych pociskow hellfire. -Jakich systemow naprowadzania uzywacie? -Wszystkich. Radarowych, optycznych i termograficznych. Amanda az gwizdnela przez zeby. -Nie do wiary. -W swojej klasie jestesmy najsilniej uzbrojonym pojazdem, jaki do tej pory skonstruowano - rzekl z duma Lane. - Snowy, schowaj wiezyczke. Automat z powrotem uniosl dzialko do pionu i po chwili cala wiezyczka zniknela w glebi poduszkowca. -Macie jeszcze jakies uzbrojenie? - spytala Garrett w zamysleniu. -Nad sterowka znajduje sie kierowane elektrycznie loze, na ktorym w razie potrzeby mozna zamontowac sprzezony polcalowy karabin maszynowy albo granatnik typu Mark 19. Amanda wolno pokiwala glowa, jakby myslami byla juz gdzies daleko. -Czy poduszkowiec moze sie poruszac z otwartymi wszystkimi lukami po bokach kadluba i pochylnia rufowa? Komandor i szef Tehoa wymienili zdziwione spojrzenia. -Tak, jesli sie plynie po spokojnym morzu - odparl dowodca. - Pewnie bylby cholerny halas i sporo wody dostaloby sie do srodka, nie tyle jednak, by wplynac na sterownosc "Queen". -Rozumiem. - Odwrocila sie do chorazego. - Szefie, mam dla pana zadanie. Chcialabym, zeby w calej eskadrze przed wszystkimi lukami bocznymi i na rufie zostaly zamontowane dodatkowe cokoly, najlepiej takie, ktore umozliwia wykorzystanie zarowno polcalowych karabinow maszynowych, jak i granatnikow. Co wiecej, dodatkowe uzbrojenie powinno byc latwe do demontazu w razie koniecznosci naglego zabrania na poklad jakiegos transportu. Do tego beda potrzebne zamocowania otwartych klap lukow, skrzynki amunicyjne i gniazdka lacznosci wewnetrznej dla strzelcow. Da sie to zrobic? Ben Tehoa, widocznie oswojony z tego rodzaju pomyslami, szybko przytaknal ruchem glowy. -Zyczy pani sobie cokoly do karabinow pojedynczych czy sprzezonych, pani komandor? -Lepiej sprzezonych, jesli tylko uda sieje skads zdobyc. Zalezy mi na maksymalnym dozbrojeniu pojazdow wszystkim, co tylko da sie upchnac pod pancerzem. Aha, przydalyby sie tez lotnicze uprzeze dla strzelcow, w ktorych mogliby stac przed lukami i nie przewracac sie podczas manewrow. - Wsparla dlonie na biodrach i usmiechnela sie szeroko do swoich dwoch nowych podkomendnych. - Panowie, warto sie przylozyc, abysmy naprawde mieli najsilniej uzbrojone pojazdy korpusu sil pokojowych. Zreszta, jak uczy nas historia, gromadzenie wszelkiego dostepnego zapasowego uzbrojenia stalo sie juz tradycja w marynarce wojennej. Zazwyczaj w konkretnej sytuacji potrzeba nieco wiekszej sily razenia niz wynikaloby to z podrecznikow taktyki. Steamer i szef odbyli kolejna milczaca narade, porozumiewajac sie wylacznie wzrokiem. Ten pomysl wyraznie przypadl obu do gustu. -Jak pani rozkaze - odezwal sie dowodca. - Tylko skad wezmiemy dodatkowych ludzi? O ile mi wiadomo, w strukturze organizacyjnej korpusu nie przewidziano zadnych odwodow. -Tym zajmiemy sie pozniej. Na razie, komandorze, musze zaspokoic swoja potrzebe konkretnego dzialania. Ruszajmy wiec. Przeszli przez otwarty owalny wlaz na mostek. Wozy obslugi technicznej odsunely sie juz od pochylni. Snowy Banks siedziala na prawym stanowisku pilota i wzorem zalog lotniczych sprawdzala liste procedury przedstartowej. Centralny pulpit sterowki upodabnial ja do kabiny duzego wojskowego samolotu transportowego. Przed fotelami pilotow widniala dwuskosna przednia szyba, ponizej ciagnely sie szeregi wielofunkcyjnych monitorow, na ktorych wyswietlano parametry techniczne pojazdu oraz dane nawigacyjne. Miedzy fotelami znajdowal sie wydluzony cokol z dzwigniami sterowania. Amanda zwrocila uwage na umieszczone posrodku typowe kolo sterowe i domyslila sie, ze sluzy ono do ustalania kierunku pojazdu w trybie zeglownym, nie moze wiec byc sprzezone z lotniczymi polkolistymi sterownicami, regulujacymi polozenie platow sterowych za wirnikami napedowymi. Ale obok niego, ponizej szeregu kolistych wskaznikow, zobaczyla masywny lewarek w ksztalcie litery T, ktorego przeznaczenia nie potrafila odgadnac. Po bokach, za fotelami pilotow, umieszczono dwa skladane siedzenia, a na tylnej sciance trzecie, obecnie podniesione i przesuniete w bok, najwyrazniej przeznaczone dla ewentualnej obslugi dodatkowego uzbrojenia w przedniej czesci sterowki. Lane zajal miejsce w fotelu pierwszego pilota, Garrett usiadla za jego plecami. Tuz obok niej stal niewielki stol mapowy, a za nim nastepna konsola przyrzadow kontrolnych. Duzy czerwony przycisk i uchwyt joystickowy sugerowaly, ze jest to zapasowe stanowisko ogniowe, totez Amanda zanotowala w myslach, aby niczego tam nie dotykac, dopoki nie zapozna sie z przeznaczeniem instrumentow. Szef Tehoa zamknal wlaz sterowki i opuscil lewar zabezpieczajacy. Poruszajac sie ze zdumiewajaca latwoscia w ciasnej przestrzeni, przeszedl na tyl mostka i zbiegl po drabince do glownego przedzialu poduszkowca. -Gotowi do odpalenia? - zapytal Lane, wcisnawszy wtyczke swego helmofonu do gniazdka na pulpicie. -Procedura przedstartowa zakonczona, wszystkie uklady sprawne. Reszta zalogi meldowala gotowosc - odparla lakonicznie Banks. Wychylila sie z fotela, wcisnela klawisz na centralnym cokole i cztery swiecace dotad czerwono lampki zajasnialy na zolto. - Automat startowy gotow. Mozna odpalac silniki. Komandor skinal glowa i siegnal do przelacznika interfonu umieszczonego na koncu sterownicy. -Uwaga zaloga, startujemy! Snowy, odpalaj. Banks wdusila przycisk startera. Na diodowej sciezce wyswietlacza zaplonely kolejne swiatelka. Towarzyszylo temu dobiegajace od rufy, nasilajace sie wycie silnikow. Jedna po drugiej cztery zolte lampki na cokole zaswiecily na zielono. Turbiny gazowe zaczely pompowac powietrze, przy wtorze donosnego, wibrujacego tremolo. -Pierwsza... druga... trzecia... czwarta... Jest predkosc rozruchowa! Lane uniosl otwarta prawa dlon, a Banks lewa" po czym klasneli sie nimi energicznie na znak, ze wszystko gra. Odbylo sie to spontanicznie, jakby radosc okazywala jedna osoba. -Wchodzimy na poduszke. Dziewczyna z wyczuciem pchnela do przodu dzwignie sterowania. Wycie turbin przybralo jeszcze na sile i pojazd wyraznie dzwignal siew gore. Lane zacisnal palce na glownym drazku. Kiedys, w czasie urlopu na Wyspach Kanaryjskich, Amanda miala okazje przejechac sie na wielbladzie. Dziwne wrazenie, jakiego doznala w chwili, gdy poduszkowiec uniosl sie i zakolysal na warstwie sprezonego powietrza, przypomnialo jej tamte doznania, kiedy wielblad wstawal z kleczek. Nagle sterowka znalazla sie dwa metry nad ziemia, a caly kadlub zatanczyl nerwowo, jakby z trudem lapal rownowage. Lane ostroznie pchnal dzwignie do przodu i od strony rufy doleciala seria gluchych wystrzalow. -To burtowe sterowniki cisnieniowe! - wyjasnil, przekrzykujac donosne wycie turbin. - Cos w rodzaju zestawu wentyli rozmieszczonych wzdluz krawedzi komory nosnej wyrzucajacych na boki strumienie sprezonego powietrza, ktore pelnia taka sama role, jak sterujace silniki strumieniowe w statkach orbitalnych. Uzywamy ich do manewrowania przy malych predkosciach. Teraz juz posuwamy sie slizgiem na poduszce. Gdyby automat nie utrzymywal maszyny w miejscu poprzez sterowniki cisnieniowe, zsunelibysmy sie po pochylosci plazy na morze. Przesunal dzwignie w lewo i "Queen of the West" z dziwnie eterycznym wdziekiem obrocila sie w miejscu, az jej dziob wymierzyl w przeciwlegly brzeg estuarium. Za szyba wykwitly gejzery wyrzuconego w gore piasku. Zadanie przeciwdzialania zsuwaniu sie poduszkowca z plazy przejely teraz na siebie sterowniki bakburtowe. -Zostalem przydzielony do tego projektu prawie dwa lata temu, pani komandor - powiedzial dowodca z usmiechem - ale do dzisiaj uwazam, ze... prosze wybaczyc okreslenie, jest to najwspanialsze cholerstwo na swiecie. Amanda, wygladajac z zaciekawieniem przez przednia szybe, gotowa byla od razu przyznac mu racje. -Mozliwe, ze tak jest, komandorze. Ale chcialabym sie jeszcze przekonac, co "Queen" naprawde potrafi. -Zaraz pani zobaczy. Lane puscil masywny drazek i zacisnal palce na sterownicy. Snowy zaczela ustawiac dzwigienki przepustnic i regulowac kat nachylenia lopat smigiel. W wibrujacy dzwiek turbin poduszkowca wdarl sie trzeci, basowy i dudniacy odglos wirnikow napedowych. Olbrzymia maszyna lekko zsunela sie po pochylosci plazy i przeskoczyla fale przyboju, wzbijajac w powietrze gejzery piasku i rozpylonej wody. Ciagnac za soba szeroka smuge spienionego kilwateru, pomknela ku przeciwleglemu brzegowi bagnistego estuarium rzeki Tabounsou, kierujac sie ku lazurowej toni otwartego morza. Miejscowi rybacy, lowiacy z plazy lub z prymitywnych dlubanek, lekliwymi spojrzeniami odprowadzali ryczacego potwora, tylko niektorzy unosili rece w gescie pozdrowienia. Lane dwukrotnie wcisnal na krotko klawisz syreny, po czym skrecil na poludniowy wschod, wchodzac na kurs rownolegly do linii brzegowej. Amandzie, spogladajacej na fale przed dziobem, z pewnym trudem przychodzilo oswojenie sie z niezwyklymi wrazeniami podrozy na poduszce powietrznej. Wiele razy miala okazje plywac malymi i szybkimi jednostkami, kilkakrotnie nawet pelnomorskimi lodziami wyscigowymi klasy Cigarette, ale zadne z tamtych doznan nie mogly sie rownac z obecnymi. Mimo zdumiewajacej szybkosci, z jaka szeregi fal znikaly pod oblym dziobem, "Morski Mysliwiec" bez zadnego wysilku przemierzal powierzchnie oceanu. Przemykal nad grzywami, nie muszac ich rozcinac, totez nie odczuwalo sie zadnych wstrzasow i przechylow, ktore zawsze towarzysza rejsom jednostek plywajacych. -Ile czasu zajmie nam dotarcie do "Plywaka 1", poruczniku? - zapytala Garrett. -To jakies trzysta mil, a wiec piec godzin - odparl Lane. -Piec godzin? - Amanda zsunela sie z fotelika i kucnela przy cokole miedzy stanowiskami pilotow. - Z jaka predkoscia plyniemy? -Okolo piecdziesieciu wezlow. Garrett nie potrafila ukryc zdumienia. -Piecdziesieciu? Tylko raz rozpedzilam swojego starego niszczyciela do takiej predkosci, kiedy umykalismy przed torpeda, i omal nie rozsypal sie na kawalki. Natychmiast uderzylo ja, ze po raz pierwszy okreslila "Cunninghama" mianem "starego niszczyciela". Lane i Snowy wymienili spojrzenia rodzicow bezgranicznie dumnych ze swojej pociechy. -To normalna predkosc podrozna, pani komandor - wtracila Banks. Moglibysmy z nia plynac nawet przez caly dzien. Dowodca ponownie odwrocil glowe i Amanda wyczula, ze znow odbywa sie szybka niema narada. Po chwili Banks ledwie zauwazalnie wzruszyla ramionami, a w jej piwnych oczach pojawily sie dziwne blyski. -Mowiac szczerze, pani komandor, mozemy plynac znacznie szybciej rzekl obojetnym tonem Lane, kladac dlon na dzwigniach przepustnic. - Prosze sie przypiac do fotela, zaraz to pani zademonstrujemy. Amanda pospiesznie wrocila na miejsce. Miala za soba chrzest bojowy w Akademii Morskiej w Annapolis, przechodzila tez zaslubiny po zdobyciu certyfikatow Shellback i Bluenose, wiec doskonale rozumiala mechanizm wprowadzania nowego czlonka do zzytej, malej i zamknietej spolecznosci. Miala nadzieje, ze pomyslnie przejdzie i te probe. Usadowila sie wygodnie i mocno sciagnela pas bezpieczenstwa, az zaczal uwierac ja w brzuch. Stalowa wskazowka logu ruszyla po skali, minela liczbe piecdziesiat piec, potem szescdziesiat, czemu towarzyszylo nasilajace sie wycie turbin, ktorych przenikliwa wibracja zdawala sie wprawiac w rezonans cala konstrukcje pojazdu. Szybkosc wciaz rosla: szescdziesiat piec... szescdziesiat osiem... Dawala o sobie znac tajemnicza rezerwa mocy wyczarowana przez Marude. Umykajace szeregi spienionych fal zamienily sie w stalowoszara powierzchnie przecinana bialymi zygzakami waskich linii. -Uwaga, zaloga! Przygotowac sie na ostre manewry! - zapowiedzial Lane przez interfon. -Hej, kapitanie! - rozlegl sie w sluchawkach nie znany dotad Amandzie glos. - A nie chcialby pan do tego jakiejs muzyki? -Dobry pomysl, Danno. Tylko dobierz cos odpowiedniego do zejscia ze sznurka. -Robi sie, szefie. Po chwili przez siec lacznosci wewnetrznej poplynela rytmiczna kalifornijska muzyka. Odbior byl wyjatkowo dobrej jakosci, widocznie do systemu podlaczono przenosny odtwarzacz plyt kompaktowych. Jakby pod wplywem muzyki Lane energicznie przekrecil sterownice. Ped powietrza z hukiem uderzyl w cztery obrocone platy sterow i poduszkowiec wszedl w ciasny zakret w lewo. Amanda mimo woli pisnela i chwycila sie oparcia fotela pilota, gdy przeciazenie omal nie wyrwalo jej z miejsca. Komandor takze zaparl sie nogami, a pod jego skora zagraly napiete muskuly, jakby utrzymanie maszyny na luku wymagalo od pilota nie lada wysilku. Snowy nie trzeba bylo wydawac rozkazow; blyskawicznie przesuwala dzwignie gazu i regulacji kata nachylenia lopat, aby utrzymac "Queen of the West" w jak najciasniejszym skrecie. Nie wszystko chyba jednak poszlo zgodnie z planem; Amanda wyczula, ze sterburta maszyny zaczyna sie unosic i zeslizgiwac z toru, niczym w samochodzie wyscigowym lapiacym nieznaczny poslizg na oblodzonym wirazu. Lane szybko obrocil sterownice w przeciwnym kierunku. Garrett poleciala do tylu, przeciazenie wgniotlo ja w krawedz stolu mapowego, a poduszkowiec plynnie wszedl w prawy zakret, jakby kreslac na wodzie litere S. Za szyba umykajaca linia brzegowa rozmyla sie w niewyrazna smuge. -To bardzo interesujace, komandorze - powiedziala Amanda przez zacisniete zeby. - Domyslam sie, ze prawdziwym wyzwaniem dla pilota poduszkowca jest wlasciwa ocena stopnia, do jakiego wychylenie sterow przy roznych predkosciach nie wplywa na schodzenie maszyny z kursu. -Ma pani racje - przyznal Lane, ktorego glos z trudem przebijal sie przez elektroniczne dzwieki muzyki. - Druga rzecza, z ktora sie trzeba oswoic, jest mozliwosc podchodzenia blisko brzegu. Naprawde bardzo blisko. "Queen" zawrocila ku dosc szerokiej, piaszczystej gwinejskiej plazy, omywanej przez lagodne spienione fale przyboju. Jak na pokazie, Lane podprowadzil rozpedzony pojazd bardzo blisko skraju lazurowej toni oceanu i wykrecil wzdluz linii, na ktorej wyniosle atlantyckie grzywacze zalamywaly sie z hukiem. Poduszkowiec nagle przestal gladko przeslizgiwac sie po wodzie. Ze wstrzasem wskakiwal na grzbiety fal i twardo spadal w otwierajace sie szerokie bruzdy. Co chwila rozpryski z impetem uderzaly w przednia szybe sterowki. Lane, tak kurczowo zaciskajac palce na sterownicy, ze az pobielaly mu knykcie, z wprawa prowadzil maszyne po granicy przyboju, utrzymujac stala odleglosc od zakrzywiajacej sie lagodnym lukiem plazy. Nie byl to tylko brawurowy popis. Garrett wyczuwala, ze komandor czuje sie calkiem pewnie za sterami "Queen". Banks podniosla swoj fotel na maksymalna wysokosc i z uwaga wpatrywala sie w fale przed dziobem pojazdu. -Czysto... czysto... - powtarzala polglosem, dzieki czemu Lane mogl sie skoncentrowac na utrzymywaniu tanczacego nerwowo poduszkowca dokladnie na granicy zalamujacych sie grzywaczy. Amanda jeszcze nigdy nie gnala z taka szybkoscia po linii przyboju. Wrecz nie wyobrazala sobie, ze to mozliwe. Wibracje, ktore odczuwala w calym ciele, mialy niewiele wspolnego z drganiami rozpedzonej maszyny, byly raczej efektem zwiekszonej dawki adrenaliny we krwi w odpowiedzi na emocjonujace doznania. Nawet dudniacy elektroniczny rytm, jaki wciaz rozlegal sie w sluchawkach, dziwnie korelowal z hukiem mknacego po falach ciezkiego poduszkowca, pozwalajac wczuc sie w potege bojowego pojazdu. Amanda czula sie tak podniecona, jak w ramionach zarliwego kochanka. Niespodziewanie przed dziobem wyrosla szeroka lacha - omywana brunatna woda, ciagnaca sie w strona ladu niczym grzbiet wieloryba jedna z tych zdradliwych znikajacych wysepek, z jakich slynie afrykanskie Zlote Wybrzeze. Nie bylo czasu na jakikolwiek manewr. Garrett poczula, ze ostrzegawczy krzyk grzeznie jej w gardle. Wtulila glowe w ramiona, szykujac sie na nieuchronne zderzenie. Ale nie doszlo do niego. "Queen" majestatycznie przeskoczyla plycizne. Tylko na chwile wydawalo sie, ze prawie trzydziestometrowej dlugosci kolos zawisl w powietrzu, zaraz jednak z cichym poszumem osiadl z powrotem na poduszce nosnej. Spod pancerza dolecial przeciagly okrzyk ktoregos z czlonkow zalogi: -Taaak! Lane wykrecil na pelne morze, znow polozyl dlon na centralnym drazku sterowania i niemal natychmiast ustaly wszelkie wstrzasy. -Juz pani wie, do czego jestesmy zdolni. Amanda rozprostowala palce zacisniete kurczowo na oparciu jego fotela i zaczerpnela gleboko powietrza, chcac troche uspokoic oszalaly puls. -To bylo bardzo ciekawe, Steamer - odrzekla, silac sie na spokojny ton. - Moze teraz zostawimy maszyne w rekach Snowy, a pan zacznie mnie zapoznawac z tajnikami sterowania poduszkowcem. Reszta podrozy do ruchomej bazy przybrzeznej uplynela Amandzie szybciej niz mozna sie bylo spodziewac. Po przejsciu wstepnego szkolenia za sterami "Queen" poswiecila kilka nastepnych godzin na dokladniejsza penetracje wnetrza pojazdu. Poznala reszte nielicznej zalogi i odwiedzila niemal wszystkie zakamarki poduszkowca. Wreszcie dalo o sobie znac zmeczenie dwudniowa podroza, wyciagnela sie wiec na jednej z waziutkich koi w kajucie pod pokladem. Poczatkowo sadzila, ze nie da rady zmruzyc oka w ciaglym przenikliwym wyciu turbin gazowych "Queen", postanowila wiec tylko polezec z zamknietymi oczami i rozpatrzec w myslach rozne aspekty swojego nowego stanowiska. Szybko sie jednak oswoila z panujacym halasem - a moze byla bardziej zmeczona niz sadzila, w kazdym razie obudzilo ja delikatne potrzasanie za ramie. -Prosze wybaczyc, pani kapitan - rzekl Ben Tehoa, pochylajac sie nad koja - ale zblizamy sie juz do "Plywaka 1". Kapitan stwierdzil, ze bedzie pani chciala zasiasc w sterowce na czas podchodzenia i dokowania przy platformie. -Dzieki, szefie - mruknela, przecierajac piekace oczy. - Zaraz bede na gorze. Ruchoma baza przybrzezna widoczna byla jako srebrzysta plamka na powierzchni zalewanego sloncem oceanu, a tysiac metrow nad nia unosil sie na uwiezi balon wyposazony w skanujaca glowice sieci wywiadowczej TACNET. Baza szybko rosla w oczach na tle falujacego rozgrzanego powietrza, wylaniajac sie z przestrzeni niczym czarodziejska plywajaca forteca rodem z prastarych arabskich basni. Coz, zarowno z praktycznego, jak i technicznego punktu widzenia byla wlasnie taka plywajaca forteca. Amanda w samolocie zapoznala sie z historia projektow tego rodzaju baz przybrzeznych, wywodzacych sie jeszcze z czasow wojny wietnamskiej. Wtedy wlasnie, w celu unikniecia ciaglych klopotow z komunistyczna partyzantka, po raz pierwszy wykorzystano plywajace platformy, powszechnie zwane Splawikami, jako bazy cumownicze jednostek patrolowych. Budowano je z barek artyleryjskich i pontonow mostowych, ktore zakotwiczano w ujsciach glownych rzek Wietnamu. Podobne konstrukcje pojawily sie tez pod koniec lat osiemdziesiatych podczas wojny iracko-iranskiej w Zatoce Perskiej, kiedy to zmeczone przedluzajaca sie wojna oddzialy Iranskich Straznikow Rewolucji Islamskiej zaczely organizowac zbrojne ataki na plywajace po zatoce statki. Przywodcy osciennych panstw zwrocili sie do Stanow Zjednoczonych o pomoc w zapewnieniu bezpieczenstwa na szlakach morskich, ale wobec grozb iranskich fundamentalistow zabraklo im odwagi, zeby wpuscic na swoje wody terytorialne okrety amerykanskiej floty wojennej. W rezultacie na wodach miedzynarodowych, glownie w Ciesninie Ormuz, stanelo kilka zakotwiczonych platform, ktore staly sie bazami wypadowymi dla roznych oddzialow specjalnych, eskadr kutrow poscigowych i jednostek "Czarnych Smiglowcow", jakie rozpoczely potajemna, lecz skuteczna walke z iranskimi bojowkami. Pozniejsze redukcje w marynarce wojennej i stale malejaca liczba baz udostepnianych wojskom amerykanskim zmusily strategow do ponownego zainteresowania sie morskimi platformami. W pracowniach projektowych powstala nowa generacja wojskowych ruchomych baz, oparta na tych samych pomyslach, ktore wykorzystywano przy budowie platform wiertniczych. Inzynierowie planowali nawet stworzenie duzych plywajacych wysp, nadajacych sie do zakotwiczenia w dowolnej czesci swiata i zdolnych pomiescic cale korpusy wojsk interwencyjnych z brygadami piechoty morskiej, wyposazonych w tak dlugie pasy startowe, ze mogly na nich ladowac nawet duze transportowce. Konstrukcje te pozostawaly jednak w fazie projektow. Na razie kolejny etap rozwoju platform stanowil "Plywak 1". Baza zostala skonstruowana na dziewieciu pelnomorskich barkach desantowych o rozmiarach sto dwadziescia na czterdziesci piec metrow kazda, ktore po sczepieniu daly gigantyczna prostokatna platforme o dlugosci trzech i szerokosci poltora boiska pilkarskiego. Na czterech naroznych barkach, niczym bastiony fortecy, znajdowaly sie podniesione ladowiska dla helikopterow, na tyle duze, ze mogly pomiescic po kilka smiglowcow i samolotow pionowego startu. Miedzy nimi rozmieszczono mniejsze wiezyczki dzialowe stanowiace system obronny bazy. Posrodku wznosila sie przeszklona smukla nadbudowa centralna, przypominajaca wieze kontrolna lotniska, a obok niej stal masywny trojnozny maszt, usiany elementami anten radiowych i obrotowymi dyskami radionamiernikow. Byly to jedyne stale konstrukcje plywajacej bazy. Reszte rozleglej przestrzeni zajmowaly skupiska roznorodnych modulow mieszkalnych i kontenerow magazynowych, tworzacych mozaike bialych, ciemnoszarych i pomalowanych w maskujace plamy prostopadloscianow. -Steamer, czy moglby pan okrazyc platforme? Chcialabym sie jej przyjrzec. -Juz sie robi. Kiedy podplyneli blizej, Amanda spostrzegla, ze "Plywak 1" tetni zyciem. Po zawietrznej stal przycumowany kuter patrolowy klasy Cyclone i dwa kutry desantowe, u boku giganta wygladajace jak dzieciece zabawki. Lodz patrolowa, smukla i oplywowa niczym miniaturowy niszczyciel, tankowala paliwo przy jednym z wielu zbiornikow platformy, podczas gdy na poklady jednostek desantowych przenoszono dzwigiem jakies skrzynie. Chwile pozniej z ladowiska wzbila sie w niebo zdalnie sterowana maszyna rozpoznawcza Eagle Eye firmy Boeing-Textron. Samolot smiglowy wielkosci auta wyscigowego Formuly Jeden przez pare sekund z glosnym bzyczeniem rozzloszczonego szerszenia kolysal sie nad baza, zanim nabral predkosci poziomej i odlecial w kierunku niewidocznej stad linii brzegowej. -Jak daleko jestesmy od ladu? - spytala Amanda, chcac oszacowac cel misji zwiadowczej. -Niewiele ponad dwadziescia kilometrow - odparl Lane. - Tuz za granica wod terytorialnych i na samym skraju szelfu kontynentalnego. Snowy pokiwala glowa. -W pogodne noce na polnocno-wschodnim horyzoncie widac swiatla Monrowii. O miejscu kotwiczenia przesadzila mala glebokosc tutejszych wod, a takze polozenie w samym srodku patrolowanego odcinka. Ma to swoje zle strony, bo baza jest narazona na ataki przeciwnika. Amanda w zamysleniu przygryzla wargi. -A jesli generalowi Belewie nie spodoba sie usytuowanie naszej platformy? -Wtedy rozpeta sie tu prawdziwe pieklo mruknal posepnie Steamer. W wiezyczkach jest lacznie osiem dzial typu Mark 96. Dysponujemy tez wyrzutniami pociskow RAM i stingerow do zwalczania samolotow, jak rowniez ladunkami metalowej sieczki i systemami ECM do zaklocania pracy urzadzen naprowadzajacych rakiet przeciwnika. Tak czy inaczej, musialoby sie rozpetac pieklo. Garrett zwrocila uwage, ze burty barek i sciany wiezyczek dzialowych sa oblozone taflami kuloodpornego kevlaru, a w wielu miejscach na pokladzie leza oslony z workow z piaskiem. W razie szturmu oddzialow Unii Zachodnioafrykanskiej obrona bazy nie bylaby jednak latwym zadaniem. Pod tym wzgledem nie przypominala ona zaczarowanego palacu z Basni tysiaca i jednej nocy, a raczej prymitywny fort bialych osadnikow wzniesiony w glebi terytorium Apaczow. Manewrujac ostroznie dzwigniami sterowania, Lane okrazyl platforme. Srodkowa barka po stronie nawietrznej, czyli sterburtowej, zostala rozcieta i przekonstruowana, dzieki czemu powstala szescdziesieciometrowa pochylnia dla poduszkowcow. Komandor skierowal "Queen" w tamta strone i lagodnie wprowadzil pojazd na platforme po rampie. Dokowanie wymagalo scislej wspolpracy dwojga pilotow, wkrotce jednak maszyna znalazla sie na glownym pokladzie, gdzie czekal juz dosc liczny komitet powitalny. Rozlegly polkolisty plac manewrowy na koncu pochylni wiodl ku trzem wielkim, pozbawionym jednej sciany hangarom. W jednym stal blizniaczy poduszkowiec formacji "Morskich Mysliwcow". -To PG-03, czyli "Carondelet" - wyjasnil Lane przez ramie. - "Manassas" patroluje dzisiaj granice wod terytorialnych. Kiedy tylko dowodca wprowadzil "Queen" na plac manewrowy, na jej poklad wskoczylo dwoch technikow obslugi, ktorzy zajeli miejsca przy oslonach bocznych wlotow powietrza i pomogli tylem wprowadzic poduszkowiec do jednego z hangarow. Na calym placu skrzynie ze sprzetem byly przytwierdzone do pokladu, a ludzie stali w specjalnych uprzezach zabezpieczajacych przed porywami sprezonego powietrza wydostajacego sie z komory nosnej maszyny. Wreszcie jeden z technikow energicznie przeciagnal dlonia po gardle w gescie zapozyczonym z lotnictwa i Lane szybko opuscil dzwignie gazu obu turbin. Wycie przycichlo, "Queen" osiadla na pokladzie przy wtorze glosnego westchnienia oproznianych z powietrza rekawow. -Jestesmy w domu, pani kapitan. -Dziekuje za wprowadzenie, Steamer - odparla Amanda, rozpinajac pas bezpieczenstwa. - Teraz mam przynajmniej mgliste pojecie o maszynach, ktore bede musiala wykorzystywac. - Po chwili dodala z usmiechem: Trzy male PG kojarza mi sie z trzema malymi swinkami. Od razu je polubilam, bardzo mi sie spodobaly. -Mozna dla nich zapomniec o duzych okretach, prawda? Piloci przystapili do wykonywania procedur koncowych. Garrett wstala z fotela i ruszyla na tyl sterowki, przystanela jednak i powiedziala: -Jeszcze jedno, poruczniku Banks... Chodzi mi o pewne zmiany, jakie wprowadzila pani w swoim mundurze. Zaskoczona Snowy odwrocila glowe. -Tak, slucham, pani kapitan. -W tym klimacie wydaja sie koniecznoscia. Bede musiala swoj mundur polowy przerobic w ten sam sposob. Przyjaznie poklepala mloda blondynke po ramieniu, odwrocila sie i zbiegla po drabince do glownej kabiny pojazdu. Przydzielono jej kwatere w jednym z modulow mieszkalnych od strony hangarow poduszkowcow. Byla urzadzona po spartansku, a znajdowala sie na samym koncu wyszorowanego do polysku aluminiowego kontenera, przytwierdzonego do pokladu platformy masywnymi srubami. Przez otwor w zewnetrznej scianie wychodzily peki rur wodociagowych i kabli elektrycznych, ktore znikaly we wnetrzu plywajacej bazy. Bodaj jedynym zbytkiem zwiazanym z ranga dowodcy taktycznego okazala sie przestrzen - nieco wieksza niz w innych podobnych kwaterach. Kiedy tylko przydzielony jej podoficer ustawil na podlodze przyniesione bagaze, zwolnila go z dalszych obowiazkow. Stanela na srodku kabiny i zaczela oceniac swoj nowy "dom". Niewiele bylo tu do ogladania. Umeblowanie ograniczalo sie do trzech krzesel, z ktorych jedno stalo przy biurku, malej szafki na ubrania i waskiej koi z cienkim, na razie zrolowanym materacem. Po obu stronach wejscia znajdowaly sie male okna ocienione blaszanymi okapami, drugie drzwi prowadzily do miniaturowej lazienki z toaleta. Blaszane sciany byly gole, pokryte bialawym nalotem, ale jakos nie pasowalo do nich marynarskie okreslenie "grodzi". Na podlodze lezalo podniszczone szare linoleum. Wszystkie sprzety musialy pochodzic z rzadowych rezerw, bo nosily slady wieloletniego uzywania. Atmosfera w kwaterze przypominala wnetrze kipiacego wulkanu. Ku zaskoczeniu Amandy w rogu okna byl zamontowany niewielki klimatyzator; natychmiast go wlaczyla i z radoscia poczula na twarzy strumien chlodnego i stosunkowo suchego powietrza. Postanowila nie zwracac uwagi na metaliczne brzeczenie, ktore towarzyszylo pracy urzadzenia. Ciezko opadla na krzeslo za biurkiem, wystawiajac kark na orzezwiajace podmuchy. Jej pierwsze wrazenia po zapoznaniu sie z dosc nietypowa organizacja eskadry "Morskich Mysliwcow" byly pozytywne. Odnosila nawet wrazenie, ze niekonwencjonalnosc formacji jest efektem jej glownych przymiotow: mobilnosci i wielozadaniowosci. Bedzie pracowala z ludzmi, ktorzy wojskowa dyscypline maja we krwi, a nie w drukowanych regulaminach. Liczyla, ze uda jej sie to wykorzystac, gdy juz w pelni zaadaptuje sie do nowych warunkow. Ta mysl obudzila w niej nadzieje, ze reszta czekajacych ja zadan okaze sie tak samo obiecujaca. Pochylila sie z glosnym westchnieniem i oparla lokcie na brzegu biurka. Znow dawalo o sobie znac zmeczenie dwudniowa podroza. Ale jednoczesnie czula coraz mocniejsze pragnienie, jak najszybszego rozpoczecia konkretnych dzialan. Nie miala tylko pojecia, od czego zaczac. -Hej! Jest tu ktos?! - dolecial z zewnatrz gromki okrzyk. Amanda natychmiast zapomniala o zmeczeniu i czekajacych ja obowiazkach. Poderwala sie z krzesla i rzucila w ramiona stojacej w drzwiach Christine Rendino, ktora objela ja rownie serdecznie. -Witam, szefowo! Najwyzsza pora, zebys dolaczyla do towarzystwa. -Wreszcie tu dotarlam, Chris. Jak sie miewasz? Odsunela sie na wyciagniecie reki i obrzucila uwaznym spojrzeniem swoja najlepsza przyjaciolke. Rendino niewiele sie zmienila przez pare ostatnich miesiecy. Jak dawniej wyszczerzala zeby w szerokim usmiechu, tylko jej cera nabrala zlocistego odcienia, a spalone sloncem blond wlosy staly sie prawie zupelnie biale. Okulary na nosie Chris swiadczyly wymownie, ze wiele godzin spedza przed ekranem monitora. Jednoczesnie podkreslaly kilka nowych zmarszczek, jakie pojawily sie w kacikach zywych szaroniebieskich oczu specjalistki wywiadu elektronicznego. -Wszystko gra, poza tym, ze nawet dwudziestosiedmiogodzinny dzien pracy bylby dla mnie za krotki - odparla Rendino. - Nie masz pojecia, jak sie ciesze z tego spotkania. Znow bedziemy razem, jak za dawnych dobrych czasow. Amanda usmiechnela sie lekko. -Nic juz nie bedzie tak, jak za dawnych dobrych czasow. I mnie, i ciebie czekaja calkiem nowe, odmienne zadania. Wejdz i siadaj. Porozmawiamy. Christine przysunela sobie krzeslo, Garrett usiadla z powrotem za biurkiem. Obrotowy fotelik byl ustawiony za wysoko jak dla niej, co przypomnialo jej, ze jeszcze niedawno zasiadal w nim inny oficer. -No dobra, Chris. Jestes tu juz wystarczajaco dlugo, by wyrobic sobie wlasne zdanie o tej operacji. Musze wiedziec, w co sie pakuje, i to najlepiej od samego poczatku. Rendino gleboko zaczerpnela powietrza i z sykiem wypuscila je przez zeby. -W porzadku, ale musze cie ostrzec, ze tu nie obowiazuja zadne skroty i nieformalne zaleznosci. Nic nie jest takie proste, jak na okrecie. -To lepiej zacznij od samych podstaw. Co myslisz o organizacji korpusu? -Jakos sie w nia wciagnelam - odparla Christine z ironicznym usmiechem. - Zreszta ludzie sa wspaniali. -Nie watpie. -Bedziesz miala do czynienia z cala gama roznych specjalnosci. Sa oddzialy specjalne marynarki, "Pszczoly", spece od zadymy, moi elektronicy i baloniarze. To wszystko razem tworzy zupelnie nowe pokolenie ludzi morza. Nie liczac garstki lekko przestraszonych podoficerow starszej generacji, nie spotkasz tu ani jednego sluzbisty z dawnej floty. -Jednego udalo mi sie juz poznac. Mowie o szefie Tehoa. -Ach, ten. Znam go. Szef eskadry PG to prawdziwy dzentelmen, ktory zadziwiajaco potrafi trzymac fason. Rzeczywiscie nalezy do starej gwardii, szefowo. -Tez go tak ocenilam - przytaknela Garrett. - A reszta zalog poduszkowcow? -Przecietnie jest bardzo mloda, bardzo ambitna i az sie pali, by zademonstrowac swoje umiejetnosci. To naprawde elita NAVSPECFORCE, a przynajmniej sekcji kutrow do zadan specjalnych. Zglosili sie ochotniczo do eskadry "Morskich Mysliwcow", to zolnierze z krwi i kosci. Zwlaszcza polecam twojej uwadze dowodce. Steamer Lane panuje nad wszystkim i jest doskonalym fachowcem. -Odnioslam podobne wrazenie. Christine odchylila sie do tylu, balansujac na dwoch nogach krzesla. -Wyglada na to, ze utrata dowodcy taktycznego korpusu nie wplynela specjalnie na postawe zalog. Eskadra "Morskich Mysliwcow" przypomina stado mlodych wilczkow, rwacych sie do walki i gotowych rozpoczac polowanie. Moim zdaniem potrzeba im tylko jednej rzeczy. -Jakiej? Rendino usmiechnela sie tajemniczo. -Jakiejs wscieklej starej wilczycy, ktora by im pokazala, jak to sie robi. Garrett usmiechnela sie. -Sadzisz, ze trzydziestoszescioletnia wilczyca moze byc uznana za stara? Donosny dzwonek telefonu przerwal im rozmowe. Amanda siegnela po sluchawke. -Slucham. Garrett. -Mowi komandor Lane, pani kapitan. Dzwonie z centrum operacyjnego. Mamy goracy kontakt. -Juz ide. Amanda cisnela sluchawke na widelki i spojrzala w oczy przyjaciolce po drugiej stronie biurka. -No dobra, szefowo wywiadu. Gdzie w tym galimatiasie jest ukryte centrum operacyjne? Okazalo sie, ze centrum bylo urzadzone w duzym samobieznym transporterze, zaparkowanym i przytwierdzonym do pokladu platformy niezbyt daleko od jej kwatery. -Jaka aktywnosc wroga obserwowano w rejonie dzialan korpusu? spytala Amanda po drodze. -Ostatnio prawie zadnej. Okrety Unii Zachodnioafrykanskiej pozostaja w portach. Jesli ten alarm jest uzasadniony, bedzie to pierwszy kontakt od czasu bezposredniego uderzenia na baze Konakri. -Czyzby chcieli mnie powitac na posterunku? Pod lewa sciana na calej dlugosci transportera ciagnal sie szereg stanowisk, ponad rzedem monitorow przymocowano dodatkowe wielofunkcyjne wyswietlacze komputerowe. Klimatyzatory zapewne zdolalyby utrzymac we wnetrzu dosc znosna temperature, gdyby za plecami technikow nie tloczyli sie czlonkowie eskadry "Morskich Mysliwcow". Wiesc o nawiazanym kontakcie i poscigu rozpoczetym przez poduszkowiec patrolowy rozeszla sie lotem blyskawicy, sciagajac wszystkich do centrum lacznosci. Amanda od razu zauwazyla komandora Lane'a i jego drobna pomocnice w samym srodku zbiegowiska. -Zaloga! Zrobic przejscie! - rozkazala, zatrzymujac sie przed stloczona gromadka. - W centrum ma zostac jedynie obsluga pelniaca sluzbe, kadra oficerska eskadry i szefowie pododdzialow. Cala reszta musi zaczekac na zewnatrz. Wykonac! Zanim jeszcze zalogi w pospiechu wybiegly z transportera, razem z Christine podeszly do komandora Lane'a stojacego przed glownym ekranem pulpitu. Juz jestem, Steamer. Co tam mamy? -Dwa boghammery z Unii zaatakowaly patrol policyjny niedaleko Point Matakong - odparl, pochylil sie i wskazal palcem dwa czerwone kwadraciki wyrozniajace sie na komputerowej mapie wybrzeza. Widac bylo wyraznie, ze kieruja sie w strone granicy macierzystych wod terytorialnych. - Z kutra na czas wyslano wezwanie o pomoc, zanim jeszcze doszlo do wymiany ognia, i teraz obie jednostki napastnikow wycofuja sie do swojej bazy. -W jaki sposob sledzimy ich ruchy? - zapytala Garrett. -Poprzez radar aerostatu - wtracila Rendino. - USS "Valiant" stacjonuje na posterunku Gwinea Wschod, o, tutaj, na wysokosci granicy morskiej miedzy Gwinea a Unia Zachodnioafrykanska. Z jego pokladu wypuszczono balon na uwiezi, dzieki czemu mozemy kontrolowac w przyblizeniu dwustupiecdziesieciomilowy odcinek tamtejszego wybrzeza. -Jak wrogie boghammery przedostaly sie niepostrzezenie na gwinejskie wody terytorialne? -Prawdopodobnie ukrywaly sie tam przez caly czas - odparla Christine, marszczac brwi - w ktorejs z przygotowanych wczesniej, zamaskowanych przystani. Potrafia calymi dniami krecic sie po tych cholernych slonych mokradlach. Kiedy tylko namierza jakis cel, wyskakuja z ukrycia, przypuszczaja atak i pod oslona mangrowych zarosli wracaja na terytorium Unii. To ich normalny tryb postepowania. -Zgadza sie - dodal Lane. - Tyle ze tym razem im sie nie udalo. Wpadli w oko Tony'emu Marlinowi, dowodcy "Manassasa". Na pewno nie da im uciec. Przechwyci kutry, beda nasze. Na ekranie taktycznym widac bylo, jak niebieski kwadrat opisany jako PG-AC 4 idzie kursem zbieznym do uciekajacych wrogich kutrow. Bez watpienia dowodca chcial je dopasc na otwartym morzu. Christine poszla w glab transportera, zatrzymala sie przy innym stanowisku i polglosem zaczela wymieniac uwagi z technikiem, ktory chwile pozniej szybko wystukal cos na klawiaturze. Rozjasnil sie ekran nad jego glowa, ukazujac niezwykle wyrazny obraz wideo wysokiej rozdzielczosci. -Tak sie sklada, ze tamten rejon jest rowniez w zasiegu kamer jednego z naszych "Drapiezcow" - powiedziala Christine. - Bedziemy mogli na wlasne oczy zobaczyc, co sie wydarzy. Kamery bezzalogowej maszyny zwiadowczej pokazywaly z lotu ptaka charakterystyczny widok: sklebiona mase zieleni tropikalnej dzungli, oddzielona waskim pasem piaszczystej plazy od przecinanego bialymi grzywami fal oceanicznego lazuru. Technik zmniejszyl przyblizenie i w polu widzenia obiektywu ukazala sie rozlegla, szeroka zatoka, do ktorej po przeciwnych stronach waskiego, polozonego centralnie polwyspu uchodzily dwie rzeki. Wzdluz cieciwy zatoki widoczne byly dwie zwezajace sie ku wschodowi spienione smugi kilwateru uciekajacych kutrow. W miejscach ich powstania niemal natychmiast ukazaly sie na ekranie symbole elektronicznych ukladow naprowadzania pociskow. To oni - mruknela Rendino. Zerknela przez ramie na stanowisko technika kierujacego lotem maszyny zwiadowczej. - Zaciesnij obserwowany rejon wokol celow i daj maksymalne zblizenia kamer wideo. -Rozkaz. Obraz na monitorze zakolysal sie kilkakrotnie, gdy zdalnie sterowany samolot wchodzil na inny kurs. Zaraz jednak widok przyblizyl sie do tego stopnia, ze wyswietlane przez komputer kwadraciki namiarowe celow objely niemal caly ekran. Boghammery ukazaly sie w calej krasie, mozna bylo rozroznic fiberglasowe oslony, doczepne silniki i zamontowane nad burtami karabiny maszynowe oraz granatniki. Na kazdym z rozpedzonych kutrow znajdowalo sie po kilku rozebranych do pasa marynarzy. Ich ciemna skora blyszczala w sloncu, podobnie jak kropelki wyrzucanej sprzed dziobow wody. Wlasnie jeden z marynarzy na lodzi plynacej od strony otwartego morza wskazal cos na horyzoncie. Energicznie zamachal rekoma, przyciagajac uwage reszty zalogi kutra. -Na pewno zauwazyli zblizajacego sie "Manassasa" - rzekl Lane. -Zobaczmy, jak zareaguje dowodca poduszkowca - powiedziala Garrett. - Operator, prosze pokazac nam "Manassasa". Na krotko obraz rozmyl sie w wielobarwne smugi, gdy kamera maszyny zwiadowczej automatycznie przestawiala sie na drugi namierzony przez radar obiekt. Amanda po raz pierwszy miala okazje obserwowac z boku rozpedzony pojazd, ale ten widok potwierdzil jedynie wrazenia, jakich doznawala w trakcie podrozy na "Queen". Poduszkowiec nie przedzieral sie przez fale, lecz przeslizgiwal po nich, ledwie muskajac powierzchnie oceanu. Plynal w rozleglej srebrzystej chmurze rozpylonej wody, wyrzucanej w gore przez powietrze wydostajace sie spod komory nosnej i przez strumienie wypadajace za smiglami napedowymi. -Boghammery nie wyciagaja wiecej niz czterdziesci piec wezlow ocenil Lane, zerkajac na Amande. - "Morski Mysliwiec" ma co najmniej dwadziescia wezlow przewagi. -To widac - dodal ktos za ich plecami. - Mamy tych lobuzow jak na tacy. W tej samej chwili odsunely sie klapy lukow w gornym pancerzu poduszkowca i po bokach sterowki ukazaly sie wiezyczki dzialowe. Automatyczne urzadzenia naprowadzajace szybko obrocily lufy w kierunku dwoch uciekajacych celow. Jednoczesnie w glowie Garrett skonkretyzowal sie pierwszy strategiczny punkt tej kampanii. -Dajcie mi bezposrednie polaczenie radiowe z dowodca "Manassasa". Natychmiast! -Rozkaz, pani kapitan. Jeden z technikow podal jej sluchawki z mikrofonem na wysiegniku. Amanda pospiesznie wsunela je na glowe i ustawila wygodnie, zasluchana w dobiegajacy z radia szum. -Jest pani na linii, komandorze. Porucznik Marlin przy aparacie. Garrett przytaknela ruchem glowy. -"Manassas", "Manassas", tu "Plywak 1". Jak mnie slyszysz? -Zglaszam sie, "Plywak". Tu "Manassas". Mamy wroga w zasiegu wzroku! Powtarzam, mamy wroga w zasiegu wzroku! Zblizamy sie i przygotowujemy do otwarcia ognia! W lekko piskliwym glosie dowodcy slychac bylo zapal i podniecenie mlodego wilka gotowego do rozpoczecia polowania. W przerwach miedzy slowami porucznika mikrofon przekazywal donosne wycie turbin poduszkowca i glos innego czlonka zalogi, odczytujacego glosno dystans dzielacy ich od celu. Wszyscy na pokladzie czuli juz smak pierwszej krwi i Amande na chwile ogarnal zal z powodu rozkazow, ktore musiala wydac. -Poruczniku Marlin, tu kapitan Amanda Lee Garrett, nowy dowodca taktyczny korpusu. Wlasnie przybylam na stanowisko i mam dla pana nowe instrukcje. -Amanda Garrett? Och... witam, pani kapitan. Jak pani widzi... jestesmy teraz troche zajeci. Przystapilismy do akcji przechwycenia dwoch wrogich kutrow poscigowych i przygotowujemy sie do otwarcia ognia... -Prosze odwolac rozkazy, poruczniku - nakazala stanowczo Amanda. Przerwac akcje i wycofac sie z rejonu. -Slucham?! "Plywak 1", prosze powtorzyc! -Powtarzam, przerwac akcje i wycofac sie z rejonu. Zmniejszyc ciag i stanac w dryf! To rozkaz, poruczniku. Wykonac natychmiast! Zapadla martwa cisza w sluchawkach, a takze w centrum operacyjnym. -"Manassas", potwierdzic odbior rozkazu! -"Manassas" do "Plywaka 1" - odpowiedzial Marlin lodowatym tonem. - Zmniejszamy ciag i osiadamy na poduszce. Bandyci uciekaja na wody terytorialne Unii. Czekam na... dalsze rozkazy. -Macie na pokladzie biale swiece dymne, poruczniku? -Biale swiece? -Czyzbym musiala znowu powtarzac, poruczniku Marlin? Macie czy nie? -Tak, pani kapitan. - Ze sluchawek niemal dolecialo wsciekle zgrzytanie zebami. - Mamy biale swiece. -Doskonale, poruczniku. Zapalcie jedna na oslonie rufowej. Otworzcie przy tym pare lukow i postarajcie sie sprawiac wrazenie, jakby nastapila powazna awaria uniemozliwiajaca kontynuowanie poscigu. Sprobujcie zrobic dobre przedstawienie. I pozostancie w dryfie w okolicach tamtej zatoki do czasu, az ktos podplynie i wezmie was na hol. -Zrozumialem. Wykonuje. - W glosie dowodcy nadal wyczuwalo sie zlosc i rozczarowanie, ale obok nich pojawila sie tez nuta zaciekawienia. Czy to wszystko, pani kapitan? -Tak. Niech pan przeprosi w moim imieniu zaloge. Nie watpie, ze wzorowo przeprowadzilibyscie te akcje, poruczniku. Zapewne wkrotce bedziecie mieli nastepna okazje, prosze mi wierzyc na slowo. "Plywak 1" wylacza sie, bez odbioru. Amanda zdjela sluchawki z glowy i odwrocila sie twarza do gromadki oficerow stloczonych w waskiej przestrzeni centrum operacyjnego. Wszyscy spogladali na nia w napietym milczeniu. Tylko na ustach Christine blakal sie tajemniczy usmiech, a jej wzrok wyrazal calkowita aprobate. Amanda usmiechnela sie lekko i przygladzila dlonia wlosy. -Jak zapewne przed chwila slyszeliscie, nazywam sie Amanda Garrett i jestem nowym dowodca taktycznym korpusu. Jesli przejdziemy gdzies, gdzie mozna spokojnie usiasc, oficjalnie zapoznam wszystkich z moimi rozkazami. Ale juz teraz moge zapewnic, ze wasz nowy dowodca nie do konca postradal zmysly. Mesa obozowa, baza Konakri, Gwinea 18 maja 2007 roku, godzina 12.07 czasu lokalnego -Co to za swinstwo? - spytala Maruda Catlin, ostroznie dzgajac widelcem zawartosc plastikowego talerza. Szczuply ciemnoskory celowniczy, specjalista naprowadzania pociskow rakietowych, Dwaine Fry zwany Smazalnia, z zamyslona mina spojrzal w sufit i odparl: -Dzisiaj serwuja tu Biala Uniwersalna Papke Jarzynowa Ogolnego Zastosowania. Jutro bedzie Zolta Uniwersalna Papka Jarzynowa Ogolnego Zastosowania, w srode Zielona Uniwersalna Papka Jarzynowa Ogolnego Zastosowania, a w czwartek Brazowa Uniwersalna Papka Jarzynowa Ogolnego Zastosowania. Pozniej Angole przetrzymaja to przez dwa dni i w niedziele zaserwuja jako danie miesne. -Bardzo dziekuje za te fachowe wyjasnienia, panie Fry - odparla Maruda z dzikim blyskiem w oczach. Starszy mat artylerii pokladowej, pochodzacy z Filadelfii blondyn o kedzierzawych wlosach, Daniel O'Roark zwany Danno, z trzaskiem postawil swoja tace na stoliku i usiadl okrakiem na lawce bokiem do niej. -W ogole kto wpadl na ten poroniony pomysl, zeby tu przyjezdzac, skoro w tym tygodniu dyzur w kuchni pelnia Angole? -Ja - odparl posepnie Lamar Weeks, starszy mechanik, majacy pod swoja piecza sterburtowy przedzial silnikowy "Queen of the West". - Jak jeszcze raz zostane zmuszony do jedzenia czegos podobnego, wyrzygam wszystkie flaki na pokladzie i skonam w konwulsjach w kaluzy wlasnych wymiocin. -Nie dasz rady, Lam wtracil jego pomocnik, drugi mat maszynowni, Slim Kilgore, podejrzliwie zerkajac na polplynna substancje skapujaca z widelca. - Juz jak sie na to patrzy, trzeba dokonac wyboru miedzy komora gazowa a szubienica. -Jestem dokladnie tego samego zdania, Kowboju - dodal Eddy Kresky, mat z bakburtowego przedzialu silnikowego. - Chyba warto przeglosowac, czy nie lepiej byloby sie zaglodzic na smierc. -Ale moze dzieki temu popatrzycie wszyscy laskawszym okiem na zarcie serwowane na pokladzie "Plywaka" - ucial Tehoa, siadajac przy wspolnym stole. -Nie pozwol, szefie, zebysmy tu powariowali - rzekl z ciezkim westchnieniem Kresky, pochylajac sie nad talerzem. Mesa obozowa miescila sie pod olbrzymim namiotem rozstawionym na skraju pasa startowego bazy lotniczej Konakri. Namiot mial tylko dwie boczne sciany, ktore w znikomym stopniu chronily przed rojami much krecacych sie nad stolami. Plocienny dach przepuszczal do srodka palacy zar afrykanskiego slonca, a brezent po bokach skutecznie odcinal dostep slabym podmuchom morskiej bryzy. Nawet huczace wentylatory nie potrafily poruszyc ciezkiego stojacego powietrza. Stolowal sie tu caly personel pomocniczy bazy, gwinejscy zandarmi i robotnicy, obserwatorzy i doradcy ONZ, wolontariusze Czerwonego Krzyza, kursujacy nieustannie miedzy stolica a obozami dla uchodzcow, a takze przedstawiciele mniej licznych kontyngentow sil pokojowych, nie prowadzacy wlasnych stolowek. I wszyscy, osowiali w panujacej tu atmosferze, probowali zaspokoic glod potrawami wywodzacymi sie z roznych narodowych kuchni, ktore chyba nikomu nie smakowaly. -Masz absolutna racje, szefie - odezwala sie Maruda. - Od dzisiaj o starej kuchni na "Plywaku" bede myslala jak o najlepszej restauracji w Fort Lauderdale w czasie wiosennego przelomu. Danno pokiwal glowa. -Zgadza sie. Pusc pare, szefie. Kiedy wreszcie bedziemy mogli wyniesc sie z tego cholernego zadupia? Barczysty Samoanczyk zmierzyl celowniczego karcacym wzrokiem. -Zna pan odpowiedz na to pytanie rownie dobrze jak ja. Sciagniemy "Queen" z plazy, kiedy tylko zostana usuniete wszelkie usterki. 8 Morski mysliwiec - Hej, Amerykan! A kiedy to bedzie? Cala zaloga poduszkowca jak na komende odwrocila glowy. Przy sasiednim stole siedziala grupa francuskich marynarzy. Mieli na sobie tylko szorty i buty, a na glowach duze splaszczone berety z pomponami. Mocno opaleni, usmiechnieci Francuzi mierzyli ich uwaznymi spojrzeniami, a szczegolnie Marude Catlin, jedyna kobiete w dosc licznym gronie stolujacych sie tu Amerykanow. -Jestesmy z fregaty "Le Flourette" - wyjasnil lamana angielszczyzna jeden z nich. - Juz bylismy na posterunku z miesiac. Juz zatrzymalismy i przeszukalismy wiele statek. I przez caly czas nie widzielismy ani jeden Amerykan. Tez nie slyszelismy, zeby wasza flota zrobila jakies zatrzymanie. - Wskazal kciukiem siedzacego obok muskularnego olbrzyma i dodal: Moj przyjaciel chce wiedziec, kiedy zobaczy Amerykan na morzu. Tehoa przez chwile spogladal przez ramie na marynarzy, wreszcie odparl: -Powiedz swojemu przyjacielowi, ze juz niedlugo nas zobaczy, jak tylko usuniemy pare drobnych awarii. Francuz przetlumaczyl jego slowa, ktore zostaly przyjete gromka salwa smiechu. Olbrzym rzucil krotkie zdanie po francusku; jego znaczenia mozna sie bylo domyslic po sarkastycznym tonie. -Moj przyjaciel pyta, kiedy to bedzie. Jak nie zostanie juz Murzyn do bicia? Tehoa westchnal ciezko. Odsunal swoja tace, wstal od stolu i odwrocil sie do rozesmianych marynarzy. Po chwili cala zaloga "Queen" stanela obok niego. Francuzi blyskawicznie poderwali sie z miejsc. W mesie zapadla napieta cisza. Gdyby ta scena rozgrywala sie na dzikim zachodzie, z pewnoscia ktos przekazalby szeptem barmanowi, ze najwyzsza pora wezwac szeryfa. Jeden z dwoch gwinejskich zandarmow trzymajacych straz przy wejsciu do namiotu zrobil pare krokow w te strone, ale widocznie doszedl do wniosku, ze nie zaszlo jeszcze nic zlego, bo szybko wycofal sie na swoj posterunek, jakby jego uwage przykulo cos na zewnatrz. Szef stanal twarza w twarz z olbrzymim Francuzem. Przypominal buldozer, ktory chce sie zmierzyc z portowym dzwigiem. -Mozesz przekazac swojemu przyjacielowi - syknal przez zeby - ze byloby najlepiej, gdyby nie wtykal nosa w nie swoje sprawy i zajal sie wlasnymi. Drugi marynarz przetlumaczyl jego odpowiedz, ktora takze wywolala ironiczne usmiechy. Tym razem olbrzym wyrzucil z siebie dluzsze zdanie. -Moj przyjaciel twierdzi, ze prawdziwy powod, dla ktorego siedzicie tylkami na plazy, to ze ciagle zabawiacie sie z dziewczynami zamiast wypelniac obowiazki. - Tlumacz znaczaco lypnal okiem na stojaca z boku Catlin. Mowi, ze naprawy trwaja tak dlugo, bo macie tylko jedna dziewczyne. Masywna piesc Samoanczyka blyskawicznie wyladowala na brzuchu Francuza. Cios zostal wyprowadzony tak szybko, ze olbrzym, zupelnie nie przygotowany do walki, z glosnym jekiem zlamal sie wpol niczym cwiczebna tekturowa plyta. Tehoa zacisnal palce lewej dloni na ramieniu olbrzyma, wyprostowal go jednym ruchem i wyprowadzil popisowy prawy prosty na kwadratowa szczeke marynarza. Francuz polecial do tylu, roztracajac swoich kolegow, zwalil sie na stol, przekoziolkowal przez niego i po drugiej stronie legl na ziemi bez czucia, uwalany polplynna papka. -Najwazniejszy jest spokoj, chlopie - mruknal Smazalnia do oslupialego francuskiego marynarza. - Chyba na razie nie musisz tego tlumaczyc swojemu przyjacielowi. -Prosze wybaczyc, kapitanie Garrett. Czy slyszala pani ostatnie wiesci z Konakri? -Tak, wlasnie otrzymalam raport kapitana Stottarda. Najwyzsza pora sciagnac stamtad "Queen of the West". Prosze przekazac komandorowi Lane'owi, ze moze juz uznac swoj poduszkowiec za naprawiony i wyjsc z bazy wedlug wlasnego uznania. -Rozkaz, pani kapitan. -Aha, prosze takze powiadomic porucznika Clarka, ze zgodnie z planem "Carondelet" musi teraz ulec awarii. Siedziba ONZ, Nowy Jork 22 maja 2007 roku, godzina 10.00 czasu lokalnego -Dzien dobry, admirale - powiedziala Vavra Bey. - Prosze usiasc. To bardzo milo z panskiej strony, ze znalazl pan czas na spotkanie ze mna. -Cala przyjemnosc po mojej stronie, pani wyslannik - odparl kurtuazyjnie Elliot MacIntyre, siadajac przy stole konferencyjnym naprzeciwko siwowlosej dyplomatki. Panoramiczne okna sali obrad wychodzily na leniwie toczaca swoje wody East River i betonowo-asfaltowa dzungle dzielnicy Queens. -Telekonferencje sa bardzo wygodne, aleja wciaz nie moge sie oswoic, ze prowadze rozmowe z obrazem na ekranie. Przez co nie moge niczego wyczytac z zachowania rozmowcy, dodal w myslach MacIntyre. Szybko ocenil, ze ta wygladajaca na dobroduszna matrone kobieta bylaby diabelnie trudnym przeciwnikiem przy stoliku do pokera. -Doskonale to rozumiem - odparl. - Ja takze staram sie osobiscie spotykac z ludzmi, kiedy tylko jest to mozliwe. W ten sposob latwiej uniknac nieporozumien. Domyslam sie, ze nasze spotkanie bedzie dotyczylo operacji korpusu UNAFIN. -Oczywiscie, admirale. Czy kontaktowal sie pan ostatnio z dowodztwem waszego kontyngentu albo z dowodcami poszczegolnych formacji? -Owszem, pani wyslannik, dostaje regularne meldunki o poczynaniach oddzialow specjalnych marynarki. Szczegolnie uwaznie zapoznaje sie z przebiegiem operacji w strefie dzialan zbrojnych. O co chodzi? Czyzby pojawily sie jakies klopoty organizacyjne misji ONZ? -Mialam nadzieje, ze to pan wyjasni mi przyczyne klopotow, admirale - odparla Vavra Bey, silac sie na obojetna mine. Pochylila sie nad stolem, splotla palce i dodala: - Rozmawialam niedawno z ambasadorem Gwinei, ktory wyrazil glebokie zaniepokojenie wladz swojego kraju rozwojem wydarzen. Partyzanci Unii nadal bez trudu przenikaja na terytorium Gwinei, zwlaszcza w rejonie nadmorskim. Sytuacja staje sie krytyczna. Rzad z Konakri mial nadzieje, ze obecnosc amerykanskiej marynarki wojennej w tamtym regionie ograniczy zbrojne akcje wywrotowe, lecz jak dotad te nadzieje sie nie spelnily. Poproszono mnie, bym zapytala, czy panskie oddzialy napotykaja jakies niespodziewane trudnosci techniczne, a jesli tak, to kiedy zostana one pokonane. MacIntyre wyprostowal sie na krzesle i odparl z kamienna twarza: -Pani wyslannik, moge pania zapewnic, ze formacje NAVSPECFORCE wchodzace w sklad Afrykanskiego Korpusu Interwencyjnego sa w pelni przygotowane do podjecia natychmiastowych dzialan zbrojnych. Pragne rowniez powiedziec, ze wszelkie prowadzone operacje przebiegaja zgodnie z planem. -Naprawde, admirale? A ktoz to opracowal taki plan? -Nowy dowodca taktyczny naszego kontyngentu, kapitan Amanda Lee Garrett, jeden z najlepszych oficerow NAVSPECFORCE. Bey smutno pokiwala glowa i oparla brode na splecionych dloniach. -Wiem, jakie stanowisko piastuje kapitan Garrett w Gwinei. Dzieki swojemu zaangazowaniu w konflikt antarktyczny oraz w chinska wojne domowa jest bardzo dobrze znana na forum ONZ. To rzeczywiscie doskonaly oficer, cieszy sie wspaniala reputacja. Obawiam sie jednak, ze brak zdecydowanych przeciwdzialan w obecnej sytuacji moze w znaczacy sposob odmienic te reputacje. Po twarzy MacIntyre'a przemknal bolesny skurcz. -Prosze wybaczyc, lecz jesli Amanda Garrett nie podjela dotad konkretnych dzialan, to z pewnoscia ma ku temu bardzo wazne powody. Vavra Bey usmiechnela sie dyplomatycznie. -A pan nie zna tych bardzo waznych powodow, admirale? -Nie. Kapitan Garrett nie trzeba prowadzic za reke. Skoro dostala do wypelnienia okreslona misje, zrobi to na wlasny sposob. Moge osobiscie pani zagwarantowac, ze sytuacja w przybrzeznych rejonach Gwinei juz wkrotce znajdzie sie pod nasza calkowita kontrola. -Przekaze to zapewnienie ambasadorowi Gwinei. - Tym razem siwa dyplomatka usmiechnela sie szczerze. - Widze, ze darzy pan te mloda kobiete wyjatkowym zaufaniem, admirale. -Bo ona w pelni na to zasluguje, pani wyslannik. Monrowia, Unia Zachodnioafrykanska 23 maja 2007 roku, godzina 7.04 czasu lokalnego -Jakie sa ostatnie szacunki naszych rezerw paliwowych, Sako? -Przy obecnym zuzyciu starcza na siedem do osmiu miesiecy - odparl brygadier Atiba, spogladajac zza biurka na generala. - Sytuacja nie jest najlepsza, ale mozemy jeszcze bardziej ograniczyc przydzialy. -Dopilnuj tego, Sako. - Belewa splotl dlonie na brzuchu i z kwasna mina odchylil sie na oparcie fotela. - Wszystkie przypadki kradziezy i marnotrawstwa ropy czy benzyny maja byc traktowane jak zdrada i karane wedlug przepisow ustawy antykorupcyjnej. Winni beda stawiani przed sadem wojennym. -Wydam odpowiednie rozkazy na pismie, generale. - Atiba pospiesz - nie zanotowal kilka slow w notesie, ktory trzymal na kolanach. - Ale w kwestii paliwa mam takze dobre wiadomosci. Belewa spojrzal z ukosa na swojego szefa sztabu. -Jakie? -Utworzylismy stala linie przerzutowa z Wybrzeza Kosci Sloniowej. Codziennie przez granice przewozi sie ponad sto barylek ropy. Nasi wyslannicy twierdza, ze w przyszlym miesiacu bez trudu zdolaja podwoic dostawy, jesli tylko uda im sie zwerbowac nastepnych wlascicieli kutrow rybackich. -Nie ma zadnych klopotow ze strony lokalnych wladz i sluzb celnych Wybrzeza? Atiba z usmiechem poklepal sie po kieszonce munduru. -Zadnych. Kazdego urzednika raduje cudowny szelest banknotow. -A patrole ONZ? -Tym nawet nie musimy dawac lapowek. Francuzi trzymaja sie otwartego oceanu i kontroluja tylko statki pelnomorskie, Amerykanie zas od tygodnia nie wytkneli nawet nosa poza Buchanan. -To jaki rejon patroluja? -Jesli naszym marynarzom w ogole udaje sie dostrzec na morzu ich lodz, to albo trzyma sie ona w poblizu platformy zakotwiczonej na wodach miedzynarodowych na wysokosci Monrowii, albo plywa wzdluz plazy po gwinejskiej stronie granicy. - Atiba lekcewazaco wzruszyl ramionami. Amerykanscy marynarze wiekszosc czasu spedzaja na ladzie, w bazie pod Konakri. Belewa zmarszczyl brwi. -Nie probowali dotad zatrzymywac naszych kutrow poscigowych? -Od czasu, kiedy wznowilismy akcje w przybrzeznych rejonach Gwinei, dwa lub trzy razy podejmowali operacje zatrzymania, ale kutrom zawsze udawalo sie uciec bez zadnych klopotow. Wywiadowcy pracujacy w bazie ONZ donosza, ze amerykanskie poduszkowce bez przerwy borykaja sie z jakimis awariami i w najlepszym razie wykonuja co drugi rejs patrolowy. -Zalozmy - mruknal Belewa ze spojrzeniem utkwionym w pokryty zaciekami sufit. -Nie wierzysz w to? Masz ku temu jakies powody? -Owszem, Sako. Pomysl tylko. Pamietasz, kiedy Amerykanie zjawili sie w Gwinei? Nasz wywiad meldowal, ze sa gotowi do walki i az sie do niej pala. Wiec skad nieoczekiwanie takie trudnosci techniczne? Watpie, czy w ogole je maja. -W akcji na baze Konakri zginal ich glownodowodzacy. Amerykanie podawali te wiadomosc w telewizji. -Ale ktos go zastapil. -Tak. Kobieta. - Atiba zachichotal zlosliwie. - Moze dopiero teraz sie przekonala, ze kierowanie bojowa eskadra jest trudniejsze od przestawiania garnkow w kuchni. -Mylisz sie, to kobieta innego pokroju. - Belewa wyprostowal sie, a nastepnie wstal z fotela i zrobil pare krokow w glab pokoju, nerwowo bebniac palcami po kaburze pistoletu. - Sporo o niej wiemy, Sako. Kazdy uwazny sluchacz akademii wojskowych musi znac nazwisko Amandy Garrett. Trzeba na nia bardzo uwazac. Przyznam, ze jej obecnosc mnie niepokoi. - General zawrocil nagle i stanal przy biurku. W zamysleniu popatrzyl na przeszklone drzwi balkonowe, za ktorymi widac bylo w oddali blekitna linie horyzontu na oceanie. - Garrett kojarzy mi sie z lwem i lampartem. -Dlaczego? - spytal zdumiony Atiba. Belewa popatrzyl na niego z gory. -Kiedy lew rusza na polowanie, unosi leb i obwieszcza to calemu swiatu glosnym rykiem, jakby chcial przestrzec swoje przyszle ofiary. A gdy lampart chce isc na lowy, czai sie w wysokiej trawie, lezy bez ruchu tak, ze mozna by mu nadepnac na ogon, zanim by sie spostrzeglo drapieznika. Czy to oznacza, ze lampart jest tchorzliwy i mniej grozny od lwa? Nie. Bo lampart jest cierpliwy. Czeka w ukryciu na swoja zdobycz, wybierajac najlepszy moment do ataku. Nigdy nie ostrzega, a wiec nie daje szans ofierze. Zabija bez litosci. Belewa znow zapatrzyl sie na morze i dodal: - Przeczucie mi podpowiada, ze mamy wlasnie do czynienia z przyczajonym lampartem. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 23 maja 2007 roku, godzina 9.17 czasu lokalnego CH 53F "Morski Ogier" miekko osiadl na ladowisku. Pod ciezarem olbrzymiego smiglowca transportowego barka desantowa z glosnym bulgotem zanurzyla sie nieco glebiej. Chwile pozniej opadla rampa ogonowa maszyny i na platforme zaczeli sie wysypywac ludzie. -Marines! Biegiem! - ryknal starszy sierzant Tallman, przekrzykujac donosne wycie trzech turbin smiglowca. - Uwazac na rotory! Opuszczac ladowisko! Zbiorka na glownym pokladzie! Uginajacy sie pod ciezarem plecakow, broni i uprzezy bojowych zolnierze pierwszego plutonu kompanii Lis szostego pulku Piechoty Morskiej podbiegali truchtem na skraj ladowiska do znajdujacej sie tam drabinki, ciekawie rozgladajac sie po swoim nowym miejscu stacjonowania. Stojacy na skraju rampy kapitan Stone Quillain pozwolil sobie na odwrocenie glowy dopiero wtedy, gdy ostatni z jego podkomendnych wybiegl z helikoptera. Dowodca kompanii marines przy swoich prawie stu dziewiecdziesieciu centymetrach wzrostu na pierwszy rzut oka sprawial wrazenie niezbyt proporcjonalnie zbudowanego. Jak ciezarowiec odznaczal sie szerokimi barami i waska talia. Na spalonej sloncem twarzy wyroznialy sie wystajace kosci policzkowe, dlugi orli nos i ciemne, dosc waskie oczy, w ktorych czasami pojawialy sie zlowieszcze blyski. Nie byl przystojny wedlug hollywoodzkich kanonow, ale wciaz budzilo jego zdumienie, jak wiele kobiet zwraca uwage na te ostre rysy i potezna, muskularna sylwetke. Kiedy ostatni zolnierz wybiegl na ladowisko, Quillain rozejrzal sie po platformie, by zaraz przeniesc wzrok na morze i odlegly zamglony horyzont. Mruknal z dezaprobata, po czym zarzucil na ramie zolnierski worek i ciezka kamizelke kuloodporna, a w druga reke wzial wypchana torbe podrozna, na ktorej lezal karabin mossburg 590, jego ulubiona bron. Mimo duzego obciazenia sprezystym krokiem ruszyl w strone drabinki. Ponizej, na glownym pokladzie platformy, czekal na niego podoficer kwatermistrzostwa. -Pozdrowienia od komandora Guelettiego i wszystkich oficerow pomocniczej jednostki tymczasowej bazy "Pszczol", kapitanie - rzekl, salutujac. - Witamy na "Plywaku 1". Wasze kwatery sa juz przygotowane. -Dzieki, szefie - odparl Quillain, postawil torbe na pokladzie i odpowiedzial salutem. Prosze wskazac porucznikowi De Vedze, gdzie ma rozmiescic ludzi. Bylbym takze wdzieczny, gdyby ktos zaopiekowal sie moim bagazem i rzeczami sierzanta. Hej! Tallman! Podejdz tutaj! Calvin Tallman, szef kompanii Lis, byl mocno zbudowanym Murzynem. Wychowal sie w najubozszej dzielnicy Detroit i od Quillaina, pochodzacego z bogatej rolniczej Georgii, dzielila go prawdziwa przepasc kulturowa. Wzorem swojego dowodcy uznawal jednak swiatowa dominacje jednego koloru - zieleni beretow piechoty morskiej. -Tallman, pojdziesz ze mna zameldowac sie dowodcy korpusu. Pozniej zrobimy inspekcje pomieszczen przydzielonych kompanii i ocenimy najpilniejsze potrzeby. -Rozkaz, kapitanie. -Mam przywolac wartownika, zeby was zaprowadzil do kwatery komandor Garrett, kapitanie? - zapytal chorazy. - Rozklad pomieszczen na platformie moze sie wydac troche dziwny, trzeba do niego przywyknac. -Nie, dziekuje, szefie. Damy sobie rade. W rzeczywistosci Quillain chcial sie rozejrzec na wlasna reke i skorzystac z okazji do rozmowy z Tallmanem na osobnosci. -I co o tym sadzisz, stary? - zapytal sierzant, kiedy zaglebili sie w waskie przejscie miedzy stloczonymi modulami mieszkalnymi. Zgodnie z tradycja jednostek marines przy obcych nigdy nie dawal odczuc, ze lacza go z dowodca przyjacielskie stosunki. Quillain parsknal pogardliwie, po czym odparl: -Mysle, ze utknelismy w tym szambie na lodzi bez wiosel. Tak samo jak ja slyszales, co mowiono na plazy. Genialni inzynierowie marynarki musieli cos spieprzyc w konstrukcji tych cholernych, okrzyczanych LC-AC. Wychodzi na to, ze bedziemy latali dziury miedzy roznymi formacjami tymczasowymi i grupami specjalnymi. A jeszcze do tego mamy nad glowa przeklete ONZ. Bez watpienia zasrana Rada Bezpieczenstwa juz sie zastanawia, jak calkowicie uniemozliwic nam zrobienie tego, co od dawna powinno byc zrobione. -Nie zapominaj, ze na czele tej gromady mamy tez jakas damulke wtracil Tallman. - Jesli nawet szykuje sie nam zjazd taczkami do piekla, to i tak wszystko musi byc politycznie poprawne. Stone zerknal z ukosa na szeroko usmiechnietego przyjaciela. To on podczas niezliczonych wieczornych dyskusji argumentowal, ze w wojsku jest miejsce dla kobiet, ale na pewno nie w kadrze oficerskiej elitarnej piechoty morskiej. To, ze dowodzaca obecnie korpusem Amanda Garrett byla wielokrotnie odznaczana, a w niektorych kregach cieszyla sie wrecz legendarna slawa, na Quillainie nie robilo zadnego wrazenia. Z jego punktu widzenia w ogole nie mozna bylo porownywac wciskania klawiszy na mostku nowoczesnego okretu bojowego z dowodzeniem oddzialami liniowymi na blotnistym polu walki. Dotarli do czesci zajmowanej przez eskadre "Morskich Mysliwcow", gdzie jakis marynarz wskazal im droge do kwater oficerskich. Minute pozniej obaj komandosi staneli przed bocznymi drzwiami modulu mieszkalnego, na ktorych wisiala tabliczka: DOWODCA TAKTYCZNY KORPUSU. Ze srodka dobiegal stlumiony kobiecy glos. Quillain szybko zdjal czarny, pokryty kevlarem helm i wlozyl beret, ktory mial zlozony w kieszeni kurtki mundurowej. -Zaczekaj tutaj - mruknal, ukladajac beret na glowie i przygladzajac po bokach czarne zmierzwione wlosy. - Musze najpierw sprawdzic, z jaka to cukierkowa laleczka przyszlo nam sluzyc. Stanal na schodku i zapukal do drzwi. -Wejsc! - rozlegl sie cichy rozkaz, ledwie slyszalny poprzez brzeczenie klimatyzatora. Quillain szybko otworzyl drzwi, wkroczyl do modulu i wyprezyl sie na bacznosc przed biurkiem zajmujacym srodek niewielkiego pomieszczenia. Zasalutowal sprezyscie kobiecie siedzacej za biurkiem i wyrzucil z siebie jednym tchem, niczym karabin maszynowy: -Kapitan Stone Quillain z kompanii Lis drugiego batalionu szostego pulku Piechoty Morskiej melduje sie na rozkaz, pani kapitan! Komandor Garrett w lewej dloni trzymala sluchawke telefonu. Jakby od niechcenia odpowiedziala na jego salut. -Spocznij, kapitanie. Witam na pokladzie. Prosze mi wybaczyc, zaraz z panem porozmawiam. Stone, wciaz jak na paradnej mustrze, przyjal swobodna postawe. Nieruchome spojrzenie utkwil w metalowej scianie przed soba, ale katem oka szybko obrzucil cale pomieszczenie. Bylo to nie tylko skrzyzowanie sluzbowego gabinetu z kwatera mieszkalna, ale w dodatku zamieniono je w centrum planowania taktycznego. Niemal kazdy centymetr sciany pokrywala wielobarwna mozaika poprzyklejanych plastrem map, schematow organizacyjnych i zdjec lotniczych. Rozdzielaly je dlugie wstegi wydrukow komputerowych, w paru miejscach spadajace az na podloge, grubo pokreslone kolorowymi pisakami i pokryte robionymi na marginesach notatkami. Tylko na rowniutko zaslanej koi nic nie lezalo, choc na podlodze przy wezglowiu wznosila sie sterta podrecznikow i regulaminow. Skraj biurka zajmowaly precyzyjnie poukladane kartonowe teczki z dokumentami. Obok wielkiej rozbudowanej konsoli telefonicznej stal otwarty i prawdopodobnie wlaczony przenosny komputer, sluzbowy panasonic. Quillain od razu rozpoznal Amande Garrett. Chyba kazdy oficer, ktory choc troche interesowal sie biezacymi wydarzeniami, musial widziec zdjecie tej najnowszej amerykanskiej bohaterki z Ciesniny Drake'a i Morza Wschodniochinskiego. Z zaciekawieniem popatrzyl wiec na jej geste wlosy, spalone sloncem na odcien bursztynowy, duze, zywe oczy o barwie zlotego orzecha i lagodne, pociagajace rysy, nie wymagajace zadnego makijazu do podkreslenia atrakcyjnosci. W zadnym artykule nie zaznaczono jednak, ze od komandor emanuje az tak silna, naturalna energia. Stone - nastawiony, ze dowodca w spodnicy niczym go nie zaskoczy - niemal wbrew woli odnotowal ten fakt w myslach. I takze niejako wbrew sobie zwrocil uwage na ponetne falowanie ksztaltnych piersi, rysujacych sie pod cienkim letnim mundurem polowym. Szybko odegnal od siebie wszelkie erotyczne skojarzenia, koncentrujac sie na urywkach prowadzonej przez telefon rozmowy.. -Mowiac szczerze, poruczniku - powiedziala Garrett - nic mnie nie obchodzi harmonogram uzupelnien. Natychmiast jest nam potrzebne dodatkowe pomieszczenie na skladowanie amunicji do broni krotkiej, a w przyszlosci zapewne przydalby sie wiekszy magazyn. Zamierzamy prowadzic tu intensywne szkolenie strzeleckie w warunkach bojowych. Musimy przekwalifikowac czesc personelu pomocniczego na obsluge dodatkowego uzbrojenia PG... Zgadza sie. W kazdym pojezdzie zostana zamontowane co najmniej trzy karabiny maszynowe z granatnikami, wiec powinien pan juz teraz wprowadzic odpowiednie korekty w swoich kosztorysach... Wiem, ze dostalismy kwartalny przydzial amunicji na szkolenia, poruczniku. Juz go zuzylismy i musimy korzystac z rezerw operacyjnych... Potrzebna amunicja kazdego rodzaju, roznego typu granaty do czterdziestomilimetrowych granatnikow, pociski kalibru dwanascie i pol... Tych ostatnich najwiecej. A poza tym przydaloby sie pare dodatkowych M2. Dobrze byloby tez podwoic przydzialy amunicji do broni osobistej w calym korpusie... Garrett zerknela na tkwiacego nieruchomo przed biurkiem Quillaina i rzucila do sluchawki: -Nie, wroc. Przyleciala juz kompania marines, prosze wiec potroic... Tak, dobrze pan slyszal, potroic przydzialy! I zorganizowac dostawe jak najszybciej! Nie mozemy sobie pozwolic na bezczynne oczekiwanie na transport. Quillain odruchowo zmarszczyl brwi. Sam wielokrotnie prowadzil takie dyskusje, probujac wydebic z kwatermistrzostwa dodatkowe przydzialy. Zazwyczaj jednak odsylano go z kwitkiem. Garrett skrzywila sie z obrzydzeniem, sluchajac odpowiedzi. Miedzy jej brwiami pojawila sie gleboka pionowa zmarszczka, a w glosie zabrzmialy ostrzejsze tony. -Obawiam sie, ze to juz wylacznie panski problem, poruczniku. Moze sie pan pozalic kapitanowi Stottardowi, a jesli zajdzie koniecznosc, gotowa jestem poinformowac o tej sytuacji admirala MacIntyre'a. Wolalabym jednak tego nie robic. Wiec niech sie pan lepiej postara! Garrett wyraznie z trudem sie powstrzymala, zeby nie cisnac sluchawki na widelki, tylko odlozyc ja powoli. Ale gdy podniosla wzrok na Quillaina, w jej oczach natychmiast zniknely blyski wscieklosci. Wstala i wyciagnela reke na powitanie. Uscisnela mu dlon silnie i pewnie, po mesku. -Prosze wybaczyc, kapitanie. Musialam wyjasnic pare rzeczy gryzipiorkom ze sztabu kontyngentu. Nazywam sie kapitan Amanda Garrett i jestem dowodca taktycznym korpusu. Naprawde sie ciesze z waszego przybycia. Bedziecie nam bardzo potrzebni. -Dziekuje, pani kapitan - odparl sztywno Quillain. - Wlasnie zszedl na poklad moj pierwszy pluton... -Reszta kompanii jest jeszcze w bazie Konakri? - zapytala szybko Amanda. -Tak. Przyleci tu... -Znakomicie! Jak tylko skonczymy rozmowe, prosze wracac do bazy. Niech pan dostarczy tu pozostale dwa plutony, ale pododdzial zmechanizowany pozostawi w bazie Konakri. Bede miala dla niego specjalne zadanie. -Specjalne zadanie? - odruchowo powtorzyl coraz bardziej zdziwiony komandos. -I do tego bardzo wazne, ktore trzeba jak najszybciej wykonac. Zaraz panu wszystko wyjasnie. Wyszla szybko zza biurka i stanela przed rozpieta na scianie sztabowa mapa regionu. Otarla sie przy tym o niego ramieniem, az zaskoczony Quillain zrobil krok do tylu. -Mamy wyznaczone dwa posterunki zwiadowczych aerostatow - ciagnela Garrett, wskazujac palcem odpowiednie miejsca. - Gwinea Wschod, o tutaj... na wysokosci granicy miedzy Gwinea a Unia Zachodnioafrykanska, oraz Gwinea Zachod, niedaleko granicy morskiej Gwinei i Gwinei Bissau. Dzieki temu moglismy pokryc zasiegiem radarowym caly gwinejski litoral. Problem polega na tym, ze balony zostaly wypuszczone z okretow zwiadowczych klasy Tagos, a wiec przeznaczonych do zwalczania lodzi podwodnych. Sa powolne i latwe do namierzenia, w dodatku kotwicza niedaleko wybrzeza. Co wiecej, nie sa uzbrojone i zostaly obsadzone rezerwistami floty, czyli faktycznie cywilami. Tkwia tam prawie jak kaczki wystawione na odstrzal marynarki wojennej Unii. Wlasnie do ich obrony beda nam potrzebni panscy ludzie z ciezszym sprzetem. -Rozumiem... - mruknal niepewnie Quillain. -Proponuje zatem podzielic panski pluton zmechanizowany na dwie wzmocnione druzyny. Jakim uzbrojeniem dysponujecie? Chwile trwalo, zanim kapitan przestawil sie na inne tory myslowe. -Moi chlopcy sa uzbrojeni w standardowe pukawki Mark 19 i przenosne wyrzutnie rakietowe SMAW. Na tych okretach szescdziesieciomilimetrowe mozdzierze raczej na nic sie nie przydadza, wiec te druzyne przezbroje w Mamuski... to znaczy w ciezkie polcalowe karabiny maszynowe M2. -Swietnie, kapitanie! Tak bedzie lepiej. Prosze wiec zatrzymac swoj pluton w Konakri... jeszcze przez dwa dni. Zolnierze beda mieli szanse wypoczac oraz przygotowac sie do nowego zadania. Pojutrze zabierzemy ich smiglowcami i po zmroku przerzucimy na okrety rozpoznawcze. Bedziemy tez musieli ich sciagac do bazy, ilekroc okrety beda zawijaly do Konakri w celu wymiany zalogi. Jesli uda sie nam zachowac te obsade w tajemnicy, byc moze zdolamy komus sprawic paskudna niespodzianke. -Ma pani racje, kapitanie - przyznal komandos, stwierdzajac w myslach, ze Garrett jest chyba specjalistka od obmyslania tego rodzaju niespodzianek. Skrzyzowala rece na piersiach, przygryzla w zamysleniu dolna warge i jeszcze przez chwile wpatrywala sie w mape. -A wiec te sprawe mamy z glowy - oznajmila. - Wrocmy teraz do panskich trzech plutonow szturmowych. Zdaje sobie sprawe, ze ludzie sa zmeczeni podroza i potrzebuja troche czasu na aklimatyzacje. Kiedy, wedlug panskiej oceny, beda mogli przystapic do operacji? -To zalezy od jej charakteru - odparl szybko Quillain, czujac sie coraz pewniej na znajomym gruncie. - Jakie otrzymamy zadanie? -Przeprowadzenie kilku wypadow do strefy przybrzeznej. - Amanda znow uniosla reke, rozcapierzyla palce i wskazala linie brzegowa od wschodniej czesci Gwinei poprzez calosc bylego Sierra Leone do Liberii. - To newralgiczna strefa, kapitanie. Mamy osiemset mil wybrzeza i dwie podstawowe misje do wypelnienia przy pomocy panskich stu szescdziesieciu ludzi i moich pieciu jednostek, poduszkowcow i kutrow patrolowych. Trzeba jednoczesnie zabezpieczyc terytorium Gwinei przed morskimi rajdami Unii oraz zlikwidowac szlaki przemytnicze z Wybrzeza Kosci Sloniowej, dzieki ktorym Unia lekcewazy embargo ONZ. - Spojrzala na Quillaina. - Krotko mowiac, czeka nas wojna na wschodzie i na zachodzie, a nie damy rady prowadzic obu rownoczesnie. Nie mamy odpowiednich sil i srodkow, w kazdym razie do prowadzenia konwencjonalnych dzialan zbrojnych. Stone poczul sie zaintrygowany. -Wiec co pani zamierza w tej sytuacji? -Obrac te pomarancze, podzielic ja na czastki i zjesc jedna po drugiej. Postukala palcem w mape w okolicach wschodniego wybrzeza Gwinei. Naszym pierwszym posunieciem bedzie zniszczenie systemu ukrytych przystani na terytorium gwinejskim, ktore wykorzystuja kutry poscigowe Unii., - Marynarka Unii ma do dyspozycji jakies bazy na obszarze Gwinei? -Tylko przystanie dla kutrow, male i dobrze ukryte wsrod mangrowych rozlewisk wzdluz wybrzeza. Boghammery wykorzystuja je do uzupelniania paliwa i amunicji podczas zbrojnych rajdow. Moim zdaniem sa to rowniez punkty przerzutowe i miejsca zaopatrzenia oddzialow specjalnych Unii dzialajacych w glebi ladu. Zniszczenie tych przystani byloby bardzo dotkliwym ciosem dla sztabowcow, ktorzy zaplanowali akcje wywrotowe. Jesli dobrze to rozegramy, mozemy ponadto zarekwirowac czesc sprzetu, ktory dla przywodcow Unii jest teraz bezcenny. -Czy juz zlokalizowano te przystanie? - spytal Quillain, patrzac na mape. -Pracujemy nad tym. - Garrett usmiechnela sie enigmatycznie. - Zakladam, ze obilo sie panu o uszy, jakich idiotow musimy z siebie robic. -Ach... Juz rozumiem, skad sie nagle wzielo... tyle awarii calkiem nowych pojazdow, pani kapitan - rzekl dyplomatycznie komandos. -No wlasnie. Mowiac szczerze, przez ostatnie tygodnie wlozylismy sporo wysilku, aby wyjsc na bande najwiekszych nieudacznikow, jacy kiedykolwiek sluzyli w amerykanskiej flocie. Symulowalismy uszkodzenia, przerywalismy akcje poscigowe, rezygnowalismy z rejsow patrolowych, a wszystko po to, by uspic czujnosc informatorow Unii. I wreszcie zaczynamy zbierac pierwsze rezultaty tej akcji. Quillain oparl dlonie na biodrach. -Jakie? - spytal zdziwiony. -Marynarka Unii coraz mniej sie nas obawia. Jesli nie liczyc mozdzierzowego ostrzalu bazy Konakri, od czasu wprowadzenia przez ONZ blokady Unia nie przeprowadzila ani jednego zbrojnego rajdu na terytorium Gwinei. Wedlug analiz wywiadu postanowila ocenic nasza zdolnosc bojowa, nie narazajac sie na straty w ludziach i sprzecie. Wlasnie dlatego robilismy dotad wszystko, aby uniemozliwic szpiegom rzetelna ocene naszych mozliwosci. Wszystko wskazuje na to, ze ten drobny wybieg sie udal, poniewaz obserwujemy wyrazne nasilenie aktywnosci unijnej floty. Wzdluz wybrzeza Gwinei znowu, to tu, to tam, zaczely sie pojawiac eskadry boghammerow. A siec wywiadowcza TACNET, oparta na aerostatach i zdalnie sterowanych maszynach bezzalogowych, za kazdym razem dostarcza jakichs informacji o bazach wypadowych kutrow Unii. - Wskazala na mapie kilka zakreslonych na czerwono miejsc. - Zlokalizowalismy dotad cztery zamaskowane przystanie boghammerow, ale z pewnoscia jest ich wiecej. To wlasnie robota dla pana i panskich ludzi, kapitanie. Chce, byscie zrobili wypady rekonesansowe do wytypowanych miejsc. Trzeba bedzie je dokladnie sprawdzic, a w wypadku znalezienia zamaskowanej unijnej bazy rozmiescic na przystani czujniki, bysmy wiedzieli, kiedy przebywaja tam jacys ludzie. Nalezy to zalatwic po cichu i niepostrzezenie. Da sie tak zrobic? -Oczywiscie, wystarczy jeden rozkaz. A co potem? -Pozniej zlikwidujemy wszystkie bazy rownoczesnie, kapitanie, jednym skoordynowanym uderzeniem, tak dobierajac moment ataku, aby zadac Unii jak najwieksze straty w ludziach, sprzecie i uzbrojeniu - wyjasnila Amanda cichym, ale dobitnym glosem. - Pod kazdym wzgledem general Belewa i jego podwladni to bardzo sprytni, przebiegli i trudni przeciwnicy. Nie mozemy wiec dac im szansy na zaadaptowanie sie do nowych warunkow. Trzeba jednym ruchem zlikwidowac cala te siec dywersyjna, nie zostawiajac niczego, co warto byloby odbudowac. Quillainowi bardzo spodobal sie ten plan, idealnie pasujacy do sposobow dzialania piechoty morskiej. -Brzmi to nadzwyczaj zachecajaco - rzekl ostroznie. - Nie spodziewalem sie jednak, ze moi chlopcy zostana przerzuceni na lad podczas tej misji. W czasie odprawy przed wyjazdem podkreslano z naciskiem, ze nie jestesmy upowaznieni do prowadzenia akcji zbrojnych na terytorium Gwinei. Garrett zerknela na niego, ironicznie unoszac jedna brew. -Mnie rowniez to powtarzano, dlatego nie zamierzam nikogo zawczasu powiadamiac o tych planach. Jesli zostane oskarzona o przekroczenie kompetencji, po prostu sie zaczerwienie i powiem: "Przepraszam, zle zrozumialam cele wyznaczonej misji". - Odwrocila sie twarza do komandosa i spojrzala mu w oczy. - Nie musi sie pan o nic martwic, kapitanie. W odpowiednim czasie otrzyma pan ode mnie rozkazy na pismie. Gdyby przydarzyla nam sie jakas inspekcja, wezme cala odpowiedzialnosc na siebie. Mowiac zolnierskim jezykiem, pod moim dowodztwem gowno z latryny nie splywa w dol zbocza. -Nawet przez chwile sie tym nie martwilem - odparl Stone z powazna mina. Niech mnie diabli wezma, pomyslal jednoczesnie, bo wlasnie skojarzyl, ze po raz pierwszy w zyciu znalazl sie pod opiekunczymi skrzydlami nizszej i drobniejszej od niego, a zarazem atrakcyjnej kobiety. Amanda usmiechnela sie przyjaznie. -Bylam o tym przekonana, kapitanie, wolalam jednak od poczatku postawic sprawy jasno. Czeka was mnostwo roboty, nie chce wiec zatrzymywac pana dluzej. Prosze dopracowac szczegoly tego planu, ktory przedstawilam, i zapoznac z nimi swoich ludzi. Spotkamy sie w mesie oficerskiej na obiedzie, a pozniej, o dwudziestej, na odprawie dowodztwa grupy operacyjnej. Bedzie pan mial okazje poznac reszte kadry korpusu i ewentualnie przedstawic swoje propozycje dotyczace naszej misji. Bardzo licze na panskie zaangazowanie. -Dziekuje. Nie zawiedzie sie pani. Sierzant Tallman czekal oparty ramieniem o sciane modulu mieszkalnego. Ujrzawszy Quillaina w drzwiach, wyprostowal sie szybko. Nie uszedl jego uwagi widoczny na twarzy dowodcy wyraz oslupienia. -Az tak zle, stary? - zapytal. Kapitan przez chwile spogladal na niego w zamysleniu, wreszcie odparl: -Na razie moge powiedziec dwie rzeczy, szefie. Pierwsza, to ze czeka nas cholernie interesujaca wycieczka. A druga... - Wskazal palcem przez ramie na drzwi kwatery. - To wcale nie jest cukierkowa damulka. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 4 czerwca 2007 roku, godzina 6.32 czasu lokalnego -Bez watpienia operacja gwinejska jest kolejnym przykladem slepej i bezzasadnej wiary Pentagonu w skutecznosc nowoczesnych gadzetow. Napredce stworzono konglomerat skomplikowanych, a wiec zawodnych systemow technicznych, i oddano go w rece zle wyszkolonych i niezdyscyplinowanych kadetow. Nie ma sie co dziwic, ze to wszystko nie funkcjonuje jak nalezy. Rozmowca gospodarza cyklicznego programu "Defense Today" nadawanego w sieci CNN, byl tego wieczoru emerytowany oficer oddzialow specjalnych, ktory probowal robic dziennikarska kariere, ostro krytykujac polityke wojskowa Stanow Zjednoczonych. -A zatem, pulkowniku - podjal natychmiast reporter - naplywajace z Konakri wiesci o niskiej wydajnosci dzialan eksperymentalnej eskadry "Morskich Mysliwcow" uwaza pan za tak bardzo istotne? -Od samego poczatku twierdzilem, ze te niby cudowne poduszkowce sa jedynie nastepna kosztowna zabawka naszej marynarki. Admiralicja takze o tym wie i dlatego probuje zatuszowac cala sprawe. Glownie z tego powodu dowodztwo eskadry powierzono bohaterce floty, Amandzie Garrett, w nadziei, ze zdola ona choc troche zmniejszyc rozmiary porazki tego projektu. Lecz nawet Garrett nie potrafi niczego osiagnac... Amanda wcisnela klawisz pilota i zatrzymala kasete z nagraniem. -Swietna robota, panie i panowie. Przez ostatnie kilka tygodni wlasnie taki rezultat pragnelam uzyskac. Mam nadzieje, ze na swoje nieszczescie general Belewa rowniez zapoznal sie z tymi opiniami. Teraz nasza kolej, zeby zrobic z nich wszystkich glupcow. W sali odpraw rozlegly sie tlumione chichoty. W niewielkim pomieszczeniu bylo tloczno; oprocz calego sztabu korpusu, dowodcow i pierwszych oficerow poduszkowcow oraz kutrow patrolowych Cyclone, a takze Stonek Quillaina i dowodcow plutonow marines, w odprawie uczestniczyla obsluga siatki wywiadowczej TACNET. Przy dlugim stole konferencyjnym zabraklo dla wszystkich miejsca, totez czesc osob stala pod scianami. Garrett przeszla od telewizora do zwyklej szkolnej tablicy i wypisala na niej kreda trzy hasla: DEMONSTRACJA SILY UTRZYMANIE MORSKICH SZLAKOW HANDLOWYCH ZACHOWANIE ISTNIEJACEJ FLOTY -Oto trzy podstawowe zadania, jakie wypelnia obecnie marynarka Unii Zachodnioafrykanskiej - powiedziala, ogladajac sie przez ramie. - Przelamywanie oporu przeciwnika poprzez demonstracje sily, zabezpieczanie morskich szlakow przerzutu kontrabandy oraz ochrona istniejacego stanu wyposazenia, zapewniajacego strategiczna przewage. Kiedy tylko uniemozliwimy Unii wykonywanie tych zadan, bedziemy mogli wrocic do domu. Dzis w nocy uczynimy pierwszy krok...Szybkim ruchem skreslila widniejace najwyzej haslo. Ponownie siegnela po pilota i wyswietlila na sciennym ekranie komputerowy schemat operacji. Odwrocila sie twarza do sali i oparla dlonie na biodrach. -Panie i panowie, wszyscy znacie swoje zadania. Dzieki sieci TACNET i rekonesansom piechoty morskiej ustalilismy lokalizacje szesciu zamaskowanych baz Unii na wybrzezu gwinejskim, trzech duzych i trzech mniejszych. Dzisiaj zlikwidujemy je wszystkie rownoczesnie. Uruchomila program i na schematycznej mapie pojawilo sie szesc migajacych czerwonych punktow. -Z tych trzech duzych baz dwie polozone najdalej na zachodzie, LI u ujscia Rio Compony i L2 na przyladku Cape Varga, beda celami "Surocco" i "Santany". Kazdy kuter zabierze na poklad caly pluton szturmowy piechoty morskiej. Trzy mniejsze, Sl na wysepce Conflict Reef, S2 przy Margot de Avisos i S3 nad Reviere Morebaya, to obiekty dla poduszkowcow, ktorych zalogi zostana wzmocnione druzynami marines. Pierwsze skoordynowane uderzenie musi zostac przeprowadzone jednoczesnie, przynajmniej na tyle, na ile pozwoli sytuacja taktyczna. Oba kutry odbija od "Plywaka 1" o godzinie dziewiatej, poduszkowce wyrusza po poludniu, o pietnastej. Piechota ma zostac wysadzona na lad dopiero po zmroku i znalezc sie na stanowiskach do godziny dwudziestej drugiej, a wiec do chwili rozpoczecia ataku. Nie dysponujemy wystarczajaco pelnymi danymi wywiadowczymi, by dokladniej okreslic liczebnosc przeciwnika na poszczegolnych przystaniach, ale o zmroku wystartuja takze "Drapiezcy" i w ciagu godziny przed atakiem wykonaja co najmniej jedno przejscie nad bazami typu L. Po zniszczeniu pierwotnych celow eskadra "Morskich Mysliwcow" z powrotem zabierze piechote na poklad, przegrupuje sie i zaatakuje ostatni cel, baze L3 nad Reviere Forecariah, ktora powinna opanowac jeszcze przed switem. Szczegolowe dane misji zostaly juz wprowadzone do komputerow pokladowych, znajduja sie takze w materialach przekazanych dowodcom. Czy sa jakies pytania? -Tak, madam - zabrzmial silny baryton poludniowca. Amanda wcale sie nie zdziwila, ze to Stone Quillain - ledwie dotad widoczny w ciemnym tropikalnym kombinezonie maskujacym, oparty ramieniem o sciane w glebi sali - wyprostowal sie i zrobil krok do przodu. -Chcialbym zaznaczyc, pani komandor, ze baza L3 lezy najdalej na wschodzie, nie wiecej niz czterdziesci piec kilometrow od granicy miedzy Gwinea a Unia Zachodnioafrykanska. Jezeli z ktorejs z pozostalych baz zostanie wyslane ostrzezenie, istnieje duze prawdopodobienstwo, ze obsada bazy L3 zdola bezpiecznie uciec. Gdybysmy zaatakowali baze L3 w pierwszej kolejnosci, a ktoras inna zostawili na pozniej, w razie ostrzezenia bandyci nie tylko mieliby przed soba znacznie dluzsza droge, lecz musieliby sie tez przebijac przez nasze pozycje. Jesli dobrze pamietam, zwracalem na to uwage podczas wczesniejszych odpraw. Amanda spokojnie popatrzyla mu prosto w oczy. -To prawda, kapitanie. Wskazal pan bardzo wazny element. W sali zapadla cisza, w ktorej wyczuwalo sie stopniowo narastajace napiecie. Garrett powiodla wzrokiem po twarzach ludzi i dodala: -Dzieki czujnikom porozstawianym przez piechote morska w trakcie rekonesansow wiemy, ze co najmniej w czterech atakowanych bazach natkniemy sie na jakas obsade. To bardzo dobrze. - Urwala na chwile, po czym zakonczyla nieco glosniej: - W kazdym starciu powinnismy zadawac wrogom jak najwieksze straty w ludziach i sprzecie. Musimy wyraznie dac przywodcom Unii do zrozumienia, ze kazde wystapienie przeciwko nam bedzie ich kosztowalo znacznie wiecej niz moga sobie na to pozwolic. Trzeba pomnazac straty wroga na wszystkie mozliwe sposoby i przy kazdej nadarzajacej sie sposobnosci! Musimy obudzic w nim strach! A wiec do dziela! U ujscia Reviere Morbaya 4 czerwca 2007 roku, godzina 22.47 czasu lokalnego Bezglosne chodzenie w wodzie jest swego rodzaju sztuka. Przede wszystkim nalezy sie trzymac wody glebokiej co najmniej do pasa, zeby uniknac chlupotu. Ponadto trzeba sie poruszac bardzo ostroznie, robic male kroczki i starannie balansowac cialem, nigdy nie przenoszac ciezaru, dopoki nie wyczuje sie pod stopa twardego gruntu. Takie rzeczy komandosi z piechoty morskiej maja we krwi. Kapitan Stone Quillain przystanal na krotko. Uniosl noktowizor sprzed oczu i rozejrzal sie uwaznie. (Morski mysliwiec Otaczala go nieprzenikniona czern, tak gleboka, jaka wystepuje noca tylko pod zwartymi koronami drzew w dzungli, niemal namacalna, wyczuwalna na dotyk. Mial nadzieje, ze dostrzeze w poblizu blask ogniska, lecz niczego takiego nie bylo jeszcze widac. Z powrotem opuscil noktowizor i zamrugal pare razy, aby dostosowac wzrok. Znowu widzial teren w postaci rozmytych zielonkawych smug. Kaskadowy wzmacniacz wizjera wychwytywal nawet blask gwiazd przesaczajacy sie przez listowie. Obraz byl zamazany, wystarczal jednak, by dostrzec waski przesmyk i zarysy pni rosnacych w slonej wodzie mangrowcow. Stone obejrzal sie na dziesieciu ludzi z plutonu szturmowego, ktorzy posuwali sie jego sladem. Zachowywali miedzy soba odleglosc pieciu metow. Bron trzymali wysoko nad glowami. Na ekranie noktowizora sylwetki ludzi wyroznialy swiecace jaskrawo ogniki na prawym ramieniu, jak gdyby kazdy komandos znajdowal sie pod opieka dobrej wrozki, kogos w rodzaju Dzwoneczka. Byly to znaczniki identyfikacyjne przymocowane do paskow uprzezy, pozwalajace blyskawicznie odroznic przyjaciol od wrogow. W ogole nie emitowaly swiatla widzialnego, ale powstajace w wyniku reakcji chemicznej promieniowanie podczerwone dawalo wyrazny obraz na ekranie noktowizyjnym. Zolnierze niemal uginali sie pod ciezarem broni, amunicji i sprzetu. Stone takze dzwigal spory bagaz. Przez piers mial przewieszony ciezki karabin mossburg o komorze mieszczacej cztery naboje. Sama kamizelka kuloodporna i ratunkowa wraz z helmem pokrytym siatka maskujaca wazyly dobre piec kilogramow. Uprzaz typu Molle miescila duzy pojemnik wody pitnej, zapasowe ladunki do karabinu zawierajace po szesnascie naboi, rozmieszczone na piersi i przy pasie, kabure z pistoletem beretta M9 i czterema zapasowymi magazynkami po pietnascie naboi, bagnet typu M7, duzy noz mysliwski, apteczke, zapasowe baterie, cztery granaty reczne oraz duzy zestaw rakiet sygnalizacyjnych i swiec dymnych. Nie zabrali jedynie namiotow i racji zywnosciowych, ruszyli bowiem na krotki wypad. Do tego dochodzil jeszcze, sprzet elektroniczny. Poza noktowizorem Stone mial zamocowana na helmie taktyczna krotkofalowke wielkosci paczki papierosow, polaczona ze sluchawkami i ustawionym w kaciku ust mikrofonem wylapujacym nawet szept, dzieki ktorej pozostawal w stalym kontakcie ze swoimi ludzmi. Ale przy szelkach uprzezy niosl drugi, wiekszy aparat typu Leprachaun PRC 6745, rowniez polaczony ze sluchawkami i mikrofonem. Ten wazacy poltora kilograma aparat umozliwial mu lacznosc z dowodca poduszkowca. Rygorystycznie zachowywali jednak cisze radiowa. W sluchawkach rozlegal sie jedynie szmer przyspieszonych oddechow zolnierzy. Quillain jeszcze raz oszacowal kierunek przesmyku i ruszyl dalej. Koncentrowal sie na marszu, probujac odegnac od siebie chaotyczne rozwazania na temat czekajacej ich walki. Do diabla, te nowe wzmacniacze noktowizorow sa o niebo lepsze od poprzednich, myslal. Lzejsze, wydajniejsze i zapewniaja wieksze pole widzenia. Stare gogle uwieraly w glowe, a poza tym odnosilo sie wrazenie, ze czlowiek patrzy na swiat przez kartonowe rolki od papieru toaletowego. Ale i tak byloby wspaniale rozejrzec sie tu przy swietle dziennym, zeby nie meczyc tak bardzo oczu. Prawa noga... chwila przerwy... lewa noga... przerwa... Uwazaj na korzenie tych przekletych mangrowcow, powtorzyl w myslach. Sa zdradliwe. Lepiej grzeznac w mule, nawet gdyby trzeba sie przesunac na srodek kanalu. I dobrze wypatruj idacego przodem sierzanta. W kazdej chwili mozesz odebrac dawane na migi znaki albo uslyszec przekazywane szeptem ostrzezenia przez radio. Prawa noga... przerwa... lewa noga... przerwa... Na szczescie to slona woda i nie trzeba sie bac tego cholernego robactwa, przed ktorym nas ostrzegano. A co z pijawkami? Nie ma tu takich, ktore zyja w slonej wodzie? Do diabla! Powinienem okleic sobie tasma wiazania butow i rozporek! Teraz juz za pozno. Prawa noga... Wolniej! Piekielnie tu slisko! Przerwa... lewa noga... Bola ramiona. Karabin jakby sie stawal coraz ciezszy. Moze powinienem przestac byc takim indywidualista i jak wszyscy zabierac pistolet M4? Teraz to i tak niewazne. Skoncentruj sie na swoim sektorze obserwacji. Nie daj sie, Stone! Juz blisko! Zauwazyl, jak sierzant podniosl reke, nakazujac im sie zatrzymac. Dopiero pozniej zerknal do tylu. Duzy noktowizor pod helmem upodabnial go do mrowki z lebkiem robota, ubranej w ludzki kombinezon. Stone podszedl i stanal tuz obok niego. Pochylil sie, niemal dotykajac krawedzia helmu jego glowy, i zapytal szeptem: -Daleko jeszcze? Sierzant lepiej od niego znal ten teren, bo kierowal patrolem, ktory podczas rekonesansu odnalazl tutejsza baze. -Jakies sto metrow w gore kanalu, a potem jeden skok na wschod w glab ladu. -W porzadku. Na razie idzie jak z platka. W tej samej chwili szesc metrow przed nimi zsunal sie z blotnistego brzegu do wody masywny ksztalt wielkosci grubej klody i powoli zaczal plynac w ich kierunku. -Cholera! - syknal Quillain. Krokodyl mial co najmniej cztery metry dlugosci. Plynal tuz pod powierzchnia, na ktorej powstawala ledwie widoczna smuga wody sfalowanej przez ostre wyrostki na skorze gada. Na ekranie noktowizora jego slepia plonely upiornym blaskiem. Sierzant blyskawicznie wyciagnal z kabury i uniosl do ramienia pistolet maszynowy MP-5 Hecklera i Kocha, zaopatrzony w pekaty tlumik. Stone odruchowo takze siegnal po karabin, ale szybko zrozumial, ze jego wystrzal przetoczylby sie po zaroslach echem glosnym jak uderzenie pioruna. Lewa reka tylko przesunal mossburga nieco w bok, a prawa szybko wyjal z pochwy noz mysliwski. Przez kilka dlugich sekund grozny gad mierzyl intruzow wzrokiem. Wreszcie, jakby realnie oceniwszy swoje szanse, zawrocil, odplynal w bok i zniknal w mangrowych zaroslach. Stojacy ramie przy ramieniu komandosi jak jeden maz odetchneli z ulga. -A ty co? Tarzan? - szepnal sierzant, szczerzac zeby w szerokim usmiechu. Quillain powoli schowal noz do pochwy. -Pieprzyc Tarzana - odparl cicho. Ja Cheetah. -Z "Carondeleta" nadeszla wiadomosc, ze przystan S1 na Conflict Reef zostala opanowana - zameldowala przez radio Christine z "Plywaka 1". Nie bylo tam nikogo. Nie doszlo do starc z wrogiem. Znalezli tylko racje zywnosciowe, troche zapasow amunicji i dwiescie litrow ropy. Poza tym garsc roznych dokumentow. Porucznik Clark czeka na dalsze rozkazy. -Podejrzewalam, ze to bedzie latwe - odparla cicho Amanda, przysunawszy sobie mikrofon do ust. - Niech zaloga przed zniszczeniem bazy sfilmuje ja na wideo. Nie musiala mowic szeptem. Znajdowala sie na poduszkowcu tkwiacym nieruchomo na plyciznie jakies piecset metrow od linii mangrowych zarosli. Dawaly jednak o sobie znac stare nawyki. -Po wykonaniu zadania zaloga "Carondeleta" ma wrocic na poklad i przygotowac sie do udzielenia wsparcia "Manassasowi" lub "Queen" dodala. - Powiedz Clarkowi, zeby sie pospieszyl. Od tej pory bedzie stanowil nasz odwod. -Zrozumialam. Wykonuje. Garrett siedziala na stanowisku nawigacyjnym w sterowce "Queen of the West", probujac dzielic uwage miedzy poczynaniami zalogi a przebiegiem calej operacji korpusu. Natezenie swiatel wszystkich monitorow na pulpicie zmniejszono do minimum, totez ciemnosc panujaca za przednia szyba mostka przypominala aksamit. Ledwie mozna bylo rozroznic sylwetki siedzacych w fotelach pilotow, Steamera Lane'a i Snowy Banks. Oboje mieli na glowach bojowe helmy i byli ubrani w ciezkie, wylozone kevlarem piankowe kamizelki, kuloodporne, a takze zdolne uniesc ciezar czlowieka na wodzie. Czuwali przy sterach. Przy dodatkowym stanowisku ogniowym siedzial szef Tehoa, obslugujacy ciezki sprzezony karabin maszynowy browninga. Przez szeroko otwarty luk za jego plecami wpadalo do srodka dosc chlodne nocne powietrze. -Jak idzie "Santanie" na Rio Comony? -Baza LI takze jest juz opanowana - odparla po chwili Rendino wyraznie podnieconym glosem. - "Santana" wyszedl z walki bez szwanku. Na przystani nie bylo zadnych kutrow, czuwala jednak nieduza obsada. Trzech ludzi wzieto do niewoli, jeden zginal w krotkiej wymianie ognia. Po naszej stronie bez strat. Chlopcy zajeli prawie tysiac litrow ropy, sporo dokumentow, duze racje zywnosciowe oraz rozny sprzet i uzbrojenie. Wedlug dowodcy oddzialu marines wystarczyloby tego na wyposazenie pelnego plutonu piechoty. Wystawiono czujki, bo zaloga chce na plazy doczekac switu, zeby przy swietle dziennym poszukac dalszych ukrytych zapasow. -Nie zgadzam sie, Chris. To strata czasu. Niech zaloga "Santany" z komandosami zostanie na miejscu tylko do chwili przybycia zolnierzy gwinejskich. Masz jakies wiesci z "Surocco" i "Manassasa"? -Obie grupy dopiero podchodza do celow, wkrotce powinny byc gotowe do ataku. Kamery maszyn zwiadowczych nie wychwytuja zadnej nadzwyczajnej aktywnosci wroga w obu bazach. Brak rowniez meldunkow radiowych. Nadal wszystko idzie jak po masle, szefowo. Jeszcze sie nie polapali. -Zrozumialam, "Plywak". Kontynuowac operacje zgodnie z planem. -Rozumiem. Bez odbioru. Cichy trzask zasygnalizowal przerwanie polaczenia. Niemal od razu na pulpicie lacznosci zamrugala inna lampka wezwania. Odbiornik taktyczny dolaczony do sieci poduszkowca zidentyfikowal sygnal wywolawczy kolejnego uczestnika misji. Amanda szybko siegnela do joysticka, naprowadzila kursor na okienko odpowiedniego kanalu i wcisnela klawisz polaczenia. -Tu "Dwor". Slucham cie, "Skoczku blotny". -Wychodzimy z przesmyku i wkraczamy na lad. Prosze o sprawdzenie naszej pozycji. Slowa Quillaina zadudnily w sluchawkach, zanim wzmacniacz automatycznie dopasowal poziom sygnalu do glosnosci szeptu. -Zaczekaj, "Skoczku blotny". Zaraz cie namierzymy. Garrett obrocila sie do ekranu taktycznego. Wczesniejszy rekonesans wykazal istnienie dwoch drog prowadzacych do zamaskowanej bazy Unii. Pierwsza wiodla wprost na otwarte morze waskim kanalem wyzlobionym przez fale przyplywow, wrzynajacym sie prawie kilometr w glab mangrowego bagniska. "Queen of the West" czekala wlasnie u wylotu tego kanalu. Druga byla waska sciezka wydeptana prawdopodobnie przez zwierzeta, ktora biegla lukiem przez gesta dzungle i wychodzila na niewielkie wzniesienie gorujace nad ujsciem rzeki. W miejscu, gdzie wylaniala sie z dzungli, rozstawiono miny przeciwpiechotne, a blizej przystani znajdowalo sie umocnione stanowisko ciezkiego karabinu maszynowego. Szykujacy plan ataku dowodca plutonu marines postanowil wykorzystac inny, mniejszy kanal przyplywowy, biegnacy rownolegle do pierwszego w odleglosci okolo pol kilometra. Chcial nim doprowadzic swoich ludzi na wysokosc zamaskowanej przystani, przekrasc sie przez skrawek porosnietego gestymi zaroslami suchego ladu i zaatakowac baze od strony nie strzezonej. Krotkofalowka Quillaina byla wyposazona w nadajnik GPU, totez Amandzie wystarczylo wcisnac pare klawiszy, by komputer pokladowy "Queen" za posrednictwem satelitow zlokalizowal sygnal identyfikacyjny urzadzenia i przeliczyl wspolrzedne transmisji wzgledem parametrow nawigacyjnych poduszkowca. Po paru sekundach na schematycznej mapie widniejacej na ekranie taktycznym pojawil sie znacznik reprezentujacy polozenie grupy uderzeniowej. Pluton znajdowal sie dokladnie w zaplanowanym miejscu, Quillain i jego ludzie mogli wyjsc na lad. -"Skoczku blotny", zweryfikowalam twoja pozycje - powiedziala Garrett do mikrofonu, zadowolona, ze piechota morska posuwa sie zgodnie z planem. - Twoj azymut do celu to dokladnie osiemdziesiat siedem stopni. Powtarzam: osiemdziesiat siedem stopni. Odleglosc: czterysta dziewiecdziesiat metrow. -Zrozumialem, "Dwor". Wychodzimy na lad. -Powodzenia, "Skoczku". Odpowiedz nie nadeszla. Trzask w sluchawkach oznaczal koniec transmisji. Amanda wychylila sie z fotela i polozyla dlon na ramieniu Steamera. -Rozpoczynamy ostatni etap. Ruszaj. Komandor skinal glowa. Szybko pchnal dzwigienke gazu i ostroznie obrocil sterownice. "Queen of the West", napedzana silnikami elektrycznymi, a wiec plynaca prawie bezglosnie, powoli obrocila sie tepym dziobem ku wylotowi kanalu. -Uwaga, zaloga! Wchodzimy do kanalu - zapowiedziala Banks przez interfon. Jej glos, dotad miekki i dzwieczny, zabrzmial dziwnie chrapliwie. Wszystkie stanowiska ogniowe, pelna gotowosc bojowa. Powtarzam: pelna gotowosc bojowa. Szef Tehoa pociagnal dzwignie zamkow do siebie, po czym puscil ja delikatnie. Pierwsze naboje z obu tasm znalazly sie w komorach sprzezonego karabinu maszynowego. Towarzyszacy temu cichy metaliczny szczek rozniosl sie echem w pelnej napiecia ciemnosci. Zdumiewajace, jak cicho dobrze wyszkolony czlowiek potrafi sie skradac przez geste zarosla. Cale wyposazenie musi byc dokladnie umocowane i zabezpieczone, aby przypadkiem nie rozlegl sie zaden stuk. Lufa broni gotowej do strzalu nalezy delikatnie odchylac galazki drzew i pedy roslin pnacych, zeby ich nie zlamac. Stopy stawia sie nader ostroznie, opuszczajac je milimetr po milimetrze, dzieki czemu da sie wyczuc najdrobniejszy opor galazki, mogacej trzasnac pod ciezarem. Przy tym, rzecz jasna, nie wolno zwracac uwagi na klujace ciernie, gryzace owady i odrazajaco sliski dotyk tropikalnej roslinnosci. Cena, jaka trzeba zaplacic za ten sposob przemarszu, jest skrajne wycienczenie. Przejscie stumetrowego odcinka zarosli wywoluje taki bol miesni i dygotanie nerwow, jak pokonanie dziesieciu kilometrow w odkrytym terenie. Stone Quillain natychmiast zauwazyl, ze gaszcz przed nim wyraznie rzednie, a zamiast sliskiego blocka i wystajacych korzeni mangrowcow, typowych dla strefy zalewanej przyplywami, grunt pod nogami staje sie twardszy. Dotarli wreszcie do celu - niewielkiej wysepki wsrod rozlewisk, gdzie znajdowala sie zamaskowana baza Unii. Miedzy koronami drzew przedzieralo sie teraz nieco wiecej nocnego blasku, na ekranach noktowizorow ukazaly sie wiec szczegoly otoczenia. Ujrzeli tez wreszcie inne, silniejsze zrodlo swiatla - plomienie zarzacego sie ogniska. Na przystani byl wiec nieprzyjaciel. Dowodca eskadry nie potrzebowal szczegolowych rozkazow. Niemal bezglosnie wydal do mikrofonu pare krotkich komend, rozstawiajac swoich ludzi w zaplanowana z gory formacje. Jedna z czteroosobowych druzyn ruszyla na skrzydlo, by zajac stanowiska przy sciezce wiodacej w glab stalego ladu. Kilkakrotnie przerabiali ten manewr na plazy i za pomoca komputerowych symulacji. Teraz jednak mieli przystapic do prawdziwego szturmu. Reguly byly proste. Wykorzystywac kazda stosowna zaslone. Trzymac sie blisko ziemi i blyskawicznie przekradac od jednej kepy krzakow do drugiej. Przeczolgiwac sie przez odkryty teren i zawsze trzymac bron w pogotowiu, odbezpieczona, z nabojem w komorze i palcem na spuscie. Uwazac na wartownikow. Zwracac uwage na jamy i lisie nory. Wypatrywac nienaturalnie prostych elementow, ktore moga okazac sie lufa broni wytknieta zza jakiegos umocnienia. Miec oczy szeroko otwarte. Obmacywac palcami teren przed soba, na tyle ostroznie, by na przyklad nie zerwac linki uruchamiajacej alarm czy nie spowodowac zaplonu rakiety swietlnej - a takze nie wejsc na mine. Spogladac do gory na galezie drzew, wsrod ktorych moze sie czaic snajper. I oddychac miarowo, nie dac sie poniesc emocjom, zapewnic plucom dostateczna ilosc tlenu. Zachowywac sily na decydujaca chwile. Quillain dal znak dowodcy plutonu i przygiety do ziemi wyszedl powoli zza wysokiej do pasa kepy trawy. Chwile pozniej dostrzegl przed soba stylonowe tasiemki podwiazane do rozciagnietej siatki maskujacej. Ostroznie wsunal pod nia dlon i poczul pod palcami zimny dotyk kanistrow. W dwudziestolitrowych blaszankach trzymano tu zapas ropy; w powietrzu czuc bylo ostra won plynu wyciekajacego zapewne z dziurawego kanistra. Ruszyl dalej. Po kilku krokach ujrzal przed soba niemal cala baze Unii. Z militarnego punktu widzenia nie przedstawiala sie zbyt imponujaco szereg prowizorycznych wiat i szalasow otaczal polkolem placyk, na ktorym plonelo ognisko. Jej znaczenie krylo sie jednak w ilosci zapasow i amunicji ukrytej w dzungli oraz we wzglednym poczuciu bezpieczenstwa, jakie zapewniala zmeczonym marynarzom. Dla nich bylo to wymarzone miejsce, gdzie choc na krotko mogli zapomniec o ciaglym napieciu i znalezc wytchnienie wsrod przyjaciol. W tej chwili, na swoje nieszczescie, bojowkarze Unii byli az nadto rozluznieni. W swoich rajdach wzdluz wybrzezy od tak dawna nie napotykali wiekszego oporu, ze nawet przestali dostrzegac zagrozenie, jakie moze czaic sie wokol przystani noca. I teraz musieli slono zaplacic za te lekkomyslnosc. Przy ognisku siedzialo osmiu mezczyzn. Czesc miala na sobie sfatygowane kombinezony, reszta wyplowiale mundury marynarskie Unii. Bron trzymali obok siebie, oparta o klody drewna. Nad kupka dymiacego zaru, bardziej chyba potrzebna do odstraszania moskitow niz dostarczania ciepla, wisial niewielki kociolek na herbate. W skapym kregu swiatla lezal na deskach czesciowo rozebrany doczepny silnik kutra, nad ktorym pochylalo sie dwoch marynarzy. Dolatywalo stamtad stukanie narzedzi, brzek menazek, stlumiony gwar rozmow, a od czasu do czasu glosniejszy smiech. Wzmacniacz noktowizora automatycznie dostroil sie do silniejszego oswietlenia i Stone widzial wszystko wyraznie. Rozejrzal sie na boki, po blasku znacznikow identyfikacyjnych przesuwajacych sie tuz przy ziemi oceniajac rozmieszczenie swoich ludzi na skrzydlach. Nagle w jego polu widzenia pojawila sie cieniutka jak igla swietlna struzka, ktora zakolysala sie lekko i pewnie naznaczyla droge do ludzi skupionych wokol ogniska. Po chwili zajasniala druga, potem trzecia i nastepne. Miniaturowe plamki zielonkawego blasku spoczely na piersiach i twarzach zolnierzy Unii. Poslugiwanie sie zwyklym celownikiem optycznym broni jednoczesnie z noktowizorem jest praktycznie niemozliwe. Dlatego komandosi byli wyposazeni w podczerwone lasery helowo-neonowe malej mocy sprzezone z karabinkami M4 i pistoletami MP-5. Dzieki nim mozna bylo liczyc na pewny strzal z malej odleglosci. Dokladnie tam, gdzie na celu zablysla laserowa plamka, mial trafic wystrzelony pocisk. Celowniki laserowe zostaly specjalnie tak dobrane, aby uklady optyczne noktowizorow rejestrowaly ich niewidoczne golym okiem promienie. Przeciwnicy nie mieli wiec zadnych szans, zeby je spostrzec. Odleglosc do celu wynosila okolo piecdziesieciu metrow, a Quillain mial zaladowany do karabinu rozpryskowy pocisk podkalibrowy. Podniosl sie z ziemi, przykleknal na jedno kolano i oparl ciezkiego mossburga o najblizszy pien mangrowca. Starannie wybral swoj cel - wysokiego, szczuplego zolnierza, ktory siedzial w smudze dymu unoszacego sie skosnie z ogniska, bez przerwy trzymajac dlon na kolbie lezacego obok karabinu FALN. Kiedy wcisnal wlacznik celownika laserowego, odniosl wrazenie, ze tamten przez chwile popatrzyl w jego kierunku, jakby podswiadomie wyczul spoczywajaca na nim podczerwona plamke. -Grupa "Czerwona" do "Skoczka blotnego" - rozleglo sie w sluchawkach, odrywajac go od wykonywanego zadania. Zglaszal sie dowodca druzyny majacej zlikwidowac stanowisko karabinu maszynowego przy sciezce. - Zajelismy pozycje na tylach posterunku. Za umocnieniem jest dwoch ludzi z karabinem bren. -Zrozumialem, "Czerwony". Dasz rade zdjac obsluge po cichu? -Nie. To calkiem solidny bunkier. Ludzie siedza w srodku. Musze uzyc granatow. -Rozumiem. Przygotujcie sie do wrzucenia granatow i czekajcie na moja komende. Zgodnie z regulaminem, wydanym przez Organizacje Narodow Zjednoczonych dla korpusow UNIFIN, po spotkaniu z wrogimi oddzialami nalezalo wpierw ostrzec przeciwnika i wezwac go do poddania sie, zanim mozna bylo otworzyc ogien. Quillain doskonale znal te przepisy, ale nie mial najmniejszego zamiaru ich przestrzegac. Cholernie mi przykro, panie Sekretarzu Generalny, ale w realnym swiecie sprawy wygladaja nieco inaczej, pomyslal. Oczywiscie chcial wziac do niewoli tylu przeciwnikow, ilu sie tylko da w konkretnej sytuacji, ale bez narazania zycia swoich ludzi. O tym nigdy nie zapominal. Jeszcze raz uwaznie zlustrowal obszar bazy. Teren dzialan zbrojnych mial z grubsza ksztalt trojkata, ktorego srodek stanowilo ognisko. On ze swoimi ludzmi znajdowal sie w jednym jego rogu. W drugim, na lewo od nich, stal bunkier z ciezkim karabinem maszynowym, do ktorego likwidacji szykowala sie druzyna "Czerwona". W trzecim wierzcholku byla przystan boghammerow, pozostajaca poza zasiegiem jego noktowizora i prawie ukryta za gestymi zaroslami i zwisajacymi nisko galeziami drzew. Wedlug zebranych wczesniej informacji na kutrach plywaly zazwyczaj szescioosobowe zalogi, tymczasem na placyku bylo tylko czterech Murzynow w marynarskich mundurach. Widocznie reszta musiala zostac na pokladzie jednostki, byc moze nawet trzymali tam warte, oslaniajac dostep do bazy od strony otwartego morza. Quillain w pierwszej chwili chcial wyslac na przystan swoja trzecia druzyne. Ponownie oszacowal stosunek sil i doszedl jednak do wniosku, ze grozi mu "rozsrodkowanie sie na smierc", czyli tak silne rozproszenie wlasnego oddzialu, ze uniemozliwi to przeprowadzenie skutecznej akcji. W dodatku im dluzej trwalyby przygotowania do szturmu, tym wieksze stawaloby sie ryzyko zdemaskowania. Z zalem pomyslal wiec, ze musi skorzystac z pomocy. Siegnal po przymocowany do w uprzezy radionadajnik i wcisnal klawisz transmisji. -"Dwor", tu "Skoczek blotny"... "Queen of the West" wolno plynela w gore kanalu; jej przejsciu coraz czesciej towarzyszyl szelest galezi ocierajacych sie o burty i oslony pancerza. Z otwartych bocznych lukow i tylnej rampy wystawaly lufy karabinow, co upodobnialo poduszkowiec do gigantycznego owada. Zapieci w uprzezach strzelcy czekali w gotowosci. Wszyscy marzyli o tym, zeby moc uniesc ekrany noktowizorow i otrzec pot z czola, rozprostowac obolale ramiona i wypic choc lyk zimnej wody. Nie nalezeli formalnie do zalog pojazdow. Wedlug sluzbowych przydzialow byli technikami i mechanikami, kucharzami i pisarzami. Kiedy kapitan Garrett oglosila nabor na dodatkowe stanowiska bojowe, zglosili sie jednak ochotniczo, mimo znacznego wydluzenia sluzb i zwiekszonego ryzyka. Nie byli strona w tej wojnie, zostali w nia wciagnieci wbrew woli. Skoro jednak tak sie juz stalo, po zakonczeniu sluzby nie zamierzali mowic znajomym, ze - uzywajac slow generala George'a Pattona - jedynym ich zadaniem bojowym bylo rozsiewanie gnoju na pastwiskach Luizjany. -Kapitanie, jesli poplyniemy jeszcze dalej, calkowicie utracimy zdolnosc manewrowa w tym waskim przesmyku. Lane mial racje. Juz od kilku minut "Queen" z trudem sie przeciskala miedzy galeziami drzew. Amanda uruchomila laserowy dalmierz i wyslala mikrosekundowa wiazke promieniowania w glab kanalu. Od bazy Unii dzielilo ich dwiescie metrow. To wystarczylo, aby pozostac poza zasiegiem starego typu noktowizorow, jakich ewentualnie mogli uzywac znajdujacy sie na przystani zolnierze. -Dobra, Steamer. Maszyny stop. Zaczekamy tutaj. Wlaczyla system wizyjny wysokiej czulosci i odpowiednio ustawila glowice kamery zamontowana na szczycie glownego masztu. Na ekranie ukazala sie gestwina drzew i zarosli, ale widac tez bylo niewielkie ognisko zarzace sie na wysepce przed nimi. Nigdzie jednak nie dostrzegla boghammera zacumowanego na przystani. Dopiero po chwili jej uwage przyciagnelo nietypowe skupisko roslinnosci, wysunietej dziwnie daleko w glab kanalu. Za pomoca joysticka naprowadzila kursor na drugie okienko i wcisnela klawisz, przelaczajac sie na obraz termograficzny. Ustawila czujniki na wylapywanie pasywnej emisji cieplnej. Kuter ukazal jej sie w calej okazalosci, jakby sprzed obiektywu nagle zniknely galezie drzew i gesta siatka maskujaca. Na rozmytym tle gaszczu slonowodnych zarosli zajasnial widmowym blaskiem zarys fiberglasowego kadluba i metalowej nadbudowki. Lodz stala zacumowana w glebi malej zatoczki, na tyle blisko pierwszych mangrowcow, na ile tylko pozwalala koniecznosc zachowania swobody unoszenia sie na fali przyplywu. -"Dwor", tu "Skoczek blotny" - rozlegl sie w sluchawkach szept Stone'a Quillaina. Jestesmy na miejscu, gotowi do ataku. Jaka jest wasza pozycja? -"Skoczku blotny", utknelismy w kanale jakies dwiescie metrow na poludnie od kryjowki. Widzimy przystan i obozowisko wroga. - Amanda pospiesznie wykonala kolejny odczyt GPU wspolrzednych miejsca, z ktorego pochodzila transmisja. - Odbieramy takze wasze namiary. -Swietnie - odparl szybko zniecierpliwiony komandos. - Jesli macie kuter na ekranach, to sprawdzcie, czy sa jacys ludzie na pokladzie. -Zaczekaj, "Skoczku blotny". Garrett powiodla obiektywem kamery wzdluz zakamuflowanej lodzi. Wyraznie widziala jej kontury, nie mogla jednak dostrzec zadnych szczegolow, bo w tle za boghammerem palilo sie obozowe ognisko. Ledwie sie zarzylo, lecz bijace od niego cieplo skutecznie zamazywalo obraz przekazywany przez kamere podczerwona. W tej sytuacji nie dalo sie stwierdzic, czy na pokladzie boghammera przebywaja jacys ludzie. -"Dwor"! Czy na tej cholernej lajbie sa jacys marynarze, czy nie? Jak dlugo mamy czekac? Amanda ze zloscia wdusila klawisz nadawania. -Powtarzam, "Skoczku blotny". Zaczekaj. Pochylila sie w kierunku foteli pilotow. -Steamer, Snowy. Mozecie dostrzec przez noktowizor ludzi na pokladzie? Musze wiedziec, czy ktos z zalogi pozostal na boghammerze. -Wierze pani na slowo, ze w ogole jest tam jakis kuter - odparl Lane, regulujac wzmocnienie noktowizora. - Lepiej polaczyc sie z Danno i Smazalnia na stanowiskach ogniowych. Namierniki podczerwone maja znacznie lepsza rozdzielczosc od kamery na maszcie. -To dobry pomysl. Darmo O'Roark i Dwaine Fry siedzieli scisnieci w waskiej przestrzeni stanowiska ogniowego na koncu glownego przedzialu poduszkowca. Doskonale znali cale uzbrojenie pojazdu, przeszli specjalistyczne szkolenie i brali udzial w wielu rejsach cwiczebnych "Queen". Ale podobnie jak zwerbowani ostatnio strzelcy, nie mieli dotad okazji odpalic ani jednego pocisku w warunkach bojowych. Struzki potu, ktorym przesiakly ich bluzy mundurowe, nie byly wiec tylko efektem goraca. -Celowniczowie, popatrzcie na ekrany. Sa na boghammerze jacys ludzie? Obaj szybko siegneli do pulpitow i zaczeli wodzic nitkami celownikow wzdluz kutra. -Jak myslisz, Smazalnia? -Diabli wiedza, Danno. Chyba cos tam jest przy burcie na dziobie. To moze byc czlowiek. Danno, starszy stopniem i cztery miesiace dluzej w sluzbie, z trudem przelknal sline przez wyschniete gardlo. Swiadomosc, ze dowodca korpusu czeka na jego odpowiedz, wprawiala go w panike. On takze odnosil wrazenie, ze dostrzega na pokladzie jakis ruch. Nie byl jednak niczego pewien i nie potrafil sie zmusic do wyrazenia jednoznacznej opinii. -Nie mozemy potwierdzic obecnosci ludzi na pokladzie - odparl przez interfon. - Obraz jest niewyrazny. -Rozumiem - powiedziala spokojnie kapitan Garrett. - Pozostancie w gotowosci. Specjalnie zostawila wlaczony interfon, aby celowniczowie slyszeli jej rozmowe z dowodca plutonu komandosow. -"Skoczek blotny", tu "Dwor". Nie mozemy potwierdzic ani wykluczyc obecnosci ludzi na kutrze. -Cholera... Zrozumialem, "Dwor". Zrobmy wiec tak. Jesli jest jakas straz na boghammerze i zacznie nas ostrzeliwac po rozpoczeciu ataku, bedziecie musieli ja zdjac. -Zgoda, "Skoczku blotny". - Przelaczyla sie na interfon. - Celowniczowie, slyszeliscie. Jesli ktos z boghammera otworzy ogien do naszych, zasypcie poklad pociskami z trzydziestomilimetrowych dzialek. Powtarzam: z trzydziestomilimetrowych dzialek. Zaprogramujcie systemy celownicze i ustawcie dalmierze. Komandosi beda bardzo blisko waszego celu. -Zrozumialem, mostek. Teraz juz dlawiacy klab w gardle calkowicie uniemozliwil przelkniecie sliny. Danno przelaczyl monitor na ekran kontrolny wiezyczki bakburtowej i uruchomil automatyczne celowniki. -Gotow do otwarcia ognia - zameldowal ochryplym glosem. -Grupa "Biala", grupa "Niebieska", zaczynamy akcje. Pozostac na stanowiskach i czekac na rozkaz otwarcia ognia. Seria trzaskow, jaka rozlegla sie w sluchawkach, oznaczala, ze meldunek zostal odebrany. Stone mocniej przycisnal kolbe mossburga do ramienia. -Grupa "Czerwona". Zdejmujcie obsluge karabinu maszynowego. Tym razem w odpowiedzi zabrzmialy tylko dwa trzaski. Quillain w wyobrazni widzial, jak zolnierze wyciagaja zawleczki z granatow, jednym szybkim ruchem uruchamiaja zapalniki, czemu towarzyszy cichy, metaliczny szczek dzwigienek, nastepnie biora zamach, starannie szacuja odleglosc... ...trzy... cztery... piec... W oddali pojawily sie dwa biale rozblyski, dolecial przytlumiony huk eksplozji. Calkowicie zaskoczeni zolnierze Unii na chwile zamarli przy ognisku. -Nie ruszac sie! - wrzasnal Quillain. - Tu Piechota Morska Stanow Zjednoczonych! Rece do gory! Trzymac je z dala od broni! Jestescie otoczeni! Nikt sie nie poruszyl, jak gdyby cala wysepke ogarnelo nagle jakies tajemnicze promieniowanie paralizujace. Stone otworzyl juz usta, zeby powtorzyc wezwanie do podniesienia rak, gdy na nie oslonietym prawym skrzydle zaterkotal ciezki karabin maszynowy. Na ich pozycje posypaly sie kule. Pocisk kalibru czternascie i pol milimetra zaryl sie w pien drzewa, pod ktorym stal Quillain, a wstrzas sprawil, ze plamka laserowego celownika mossburga zsunela sie z czlowieka, w ktorego mierzyl komandos. Marynarz Unii strzelal jednak na slepo, w kierunku zarosli, skad rozlegl sie okrzyk. Smugi pociskow swietlnych przelatywaly dosc wysoko ponad glowami lezacych Amerykanow. Posypaly sie na nich tylko liscie i polamane galazki. Wszyscy na pewno jeszcze bardziej przywarli do ziemi, kryjac sie w gestym poszyciu wysepki. Wokol ogniska zolnierze Unii poderwali sie z miejsc, chwytajac za bron. Ognisko zostalo blyskawicznie zasypane kilkoma garsciami piachu. Ktos na oslep wypalil z granatnika w strone pozycji komandosow. W rytmiczny huk ciezkiego karabinu z kutra wdarl sie szybszy, ostrzejszy terkot pistoletu maszynowego sterlinga. -Marines! Ognia! Niemal natychmiast posypaly sie krotkie serie z natowskich pistoletow. Quillainowi nie wiecej niz sekunde zajelo poslanie podkalibrowego pocisku z mossburga w kierunku niewidocznej przystani. Nastepnie siegnal do klawisza nadajnika i zawolal: -"Dwor"! Jestesmy pod ostrzalem! Uwolnijcie nas od tego cholernego kutra! -...Jestesmy pod ostrzalem! Uwolnijcie nas od tego cholernego kutra! Amanda, podobnie jak cala zaloga poduszkowca, i bez tego meldunku doskonale widziala, co sie dzieje. Na ekranach mozna bylo nawet dostrzec wykwitajace ponad dziobowa burta boghammera plomienie z lufy karabinu maszynowego. Przez otwarte luki wdzieral sie do srodka jego basowy terkot. Szef Tehoa, czuwajacy przy dodatkowym stanowisku ogniowym, takze nie potrzebowal rozkazow, by natychmiast zareagowac. Nie wymierzyl nawet dokladnie ciezkiego browninga, tylko nakierowal go na kuter i wcisnal spust. Dopiero po smugach swietlnych pociskow zaczal precyzyjniej naprowadzac ogien na jednostke Unii. Amanda odskoczyla przed strumieniem goracych lusek, ktore posypaly sie na poklad mostka, i krzyknela do mikrofonu: -Celowniczowie! Ognia! Strzelac do boghammera! Natychmiast! Na dole, przy pierwszym stanowisku ogniowym, Danno O'Roark tylko czekal na te chwile. Od dluzszego czasu utrzymywal widoczne na ekranie nitki celownika na srodku burty kutra, wiec teraz energicznie wdusil przycisk joysticka. Dzialko jednak milczalo. W panice przebiegl wzrokiem tekst w okienku kontrolnym: ***COKOL BAKBURTOWY*** 1**30MM - DZIALO ZABEZPIECZONE** 2**30MM - DZIALO ZABEZPIECZONE** Do diabla! Nie odbezpieczyl dzialek!-Celowniczowie! Ognia! Wykonac! W pospiechu Danno przesunal kursor do glownego menu, wybral odpowiednia pozycje i wdusil przycisk. -"Dwor"! Co sie dzieje?! Wciaz jestesmy przyduszeni ogniem! Gdzie jestescie?... Jezus, Maria!... Dzungla wstrzasnal ryk, jakby rozwscieczonego dinozaura. Za szybami sterowki rozjarzylo sie miniaturowe slonce. Chwile pozniej wszystko dokola utonelo w masie niebieskawopomaranczowych plomieni. Las niemal doslownie eksplodowal. Danno O'Roark natychmiast pojal, ze zaszla jakas straszna, katastrofalna pomylka. W panice jeszcze raz spojrzal na ekran kontrolny. ***COKOL BAKBURTOWY*** 1**2,75RKT - OGIEN CIAGLY** 2**2,75RKT - OGIEN CIAGLY** Nawet gdy juz w myslach krzykiem wydal sobie polecenie, zesztywniale palce wciaz kurczowo zaciskaly sie na przycisku joysticka, systematycznie oprozniajac komory wyrzutni rakiet z ich smiercionosnego ladunku.Z obu glowic w odstepach polsekundowych odpalilo po siedem pociskow typu Hydra, z ktorych kazdy zawieral po piec kilogramow silnego materialu wybuchowego. Lacznie w ciagu trzech i pol sekundy na cel spadlo siedemdziesiat kilogramow tego materialu. Efekt dalo sie okreslic tylko jednym slowem - spektakularny. Glowice rakiet ledwie mialy czas sie uzbroic przed trafieniem w kuter. Siatka maskujaca boghammera doslownie wyparowala, na ulamek sekundy po pierwszej eksplozji wylawiajac z mroku sylwetke boghammera, jak gdyby ogladanego na przeswietlonym negatywie. Chwile pozniej i on zniknal w wielkiej chmurze fiberglasowych odlamkow. Metrowej srednicy pnie drzew trzaskaly jak zapalki, a stuletnie mangrowce znikaly w ognistych kulach, gdy kolejne rakiety wgryzaly sie coraz glebiej w malenka wysepke. Na pancerz "Queen" posypaly sie plonace galezie. Amanda, Lane i Snowy odruchowo dali nura za oslone glownego pulpitu, gdy fala odlamkow uderzyla w przednia szybe sterowki, szef Tehoa zas rzucil sie plackiem na poklad. Nawet on sam nie umial pozniej ocenic, czy zadzialal instynktownie, czy zostal przewrocony przez impet uderzenia, ktory wstrzasnal poduszkowcem. Niespodziewanie zapadla glucha cisza, w ktorej wyraznie dolecialy przez interfon zalosne jeki: -Och, szlag by to!... -Przerwac ogien! Wszystkie stanowiska, przerwac ogien! - huknela Amanda do mikrofonu. -Co sie stalo, do cholery?! - syknal z wsciekloscia Lane, gramolac sie z powrotem na fotel pilota. -Jeszcze nie wiem, ale ktos mi slono za to zaplaci - warknal Tehoa, podnoszac sie z pokladu. -Spokoj! - rzucila Garrett. - Nie wiadomo jeszcze, czy nie odpalilismy rakiet w naszych komandosow. Szlag by to trafil... W polmroku sterowki zapadlo zlowieszcze milczenie. Po eksplozji rakiet nie odezwal sie juz ani jeden pistolet maszynowy. Nie liczac plomieni, na wysepce panowal spokoj. Za szyba mostka widac bylo tylko pas ognia trawiacego duza plame rozlanej na kanale ropy. -"Skoczek blotny", tu "Dwor"! Slyszysz mnie?! - zawolala Amanda spietym glosem. - "Skoczku blotny", odezwij sie! Po dluzszej, paralizujacej chwili ciszy z glosnika dolecial nieco zduszony glos: -Nie macie juz wiecej dynamitu w zanadrzu, skarbenki? -Stone! Nic ci nie jest? Macie jakies straty? -Nie, wszyscy zyja. Ale przez miesiac bedziemy wyciagali z tylkow odlamki wlokna szklanego. Matko Boska! Kobieto! Prosilem tylko o uwolnienie nas od karabinu maszynowego kutra, a nie o zrownanie z ziemia calej wyspy! W tych okolicznosciach Garrett puscila mimo uszu sprzeczny z regulaminem tryb zwracania sie do przelozonego. -Przepraszam, "Skoczku" - odparla miekko. - Mielismy... drobna awarie systemow sterowania wiezyczka. Uzbrojenie jest juz zabezpieczone. -Milo mi to slyszec, "Dwor". A my mamy wlasnie chlopcow Unii wylazacych z zarosli z lapami w gorze... Przynajmniej tych, ktorzy moga jeszcze chodzic. Amanda odetchnela z ulga i opadla na fotel. -No coz, "Skoczku". Tak czy inaczej przekonalismy ich, ze lepiej sie poddac. Nadzwyczaj czuly mikrofon radiostacji komandosa wylapal pogardliwe prychniecie: -Do diabla, brakowalo najwyzej dwoch metrow, abyscie i mnie przekonali, ze lepiej sie poddac! U ujscia Reviere Morbaya 5 czerwca 2007 roku, godzina 2.37 czasu lokalnego Kiedy "Queen of the West" wyszla z przyplywowego kanalu na otwarte morze, zajasniala pelnym blaskiem oswietlenia. Przedtem przewieziono pontonem na poduszkowiec pluton marines, znalezione w bazie dokumenty oraz wzietych do niewoli zolnierzy Unii. Pozniej zas jency wraz z dokumentacja zostali zabrani transportowym smiglowcem CH-60 do Konakri. Przeniesienie na poklad helikoptera opierajacych sie ludzi nie bylo latwym zadaniem nawet w blasku reflektorow. Nie bylo jednak innego wyjscia. "Queen" jeszcze tej nocy czekaly dalsze zadania, totez Amanda wolala nie ryzykowac obecnosci w przedziale zaladunkowym przypadkowych pasazerow. Przy grodzi, dokladnie pod sterowka, Danno O'Roark siedzial z lokciami opartymi na brzegu pulpitu i twarza ukryta w dloniach. -Jestem skonczony - mruczal. - Jestem juz takim trupem, ze z daleka cuchnie ode mnie padlina. Jego przyjaciel, Smazalnia, mogl tylko smetnie kiwac glowa. -Masz racje. Nie chce byc inaczej. Niespodziewanie na stanowisku ogniowym pojawila sie pierwsza dama "Dworu". -No dobra, panowie - rzucila obcesowo. - Co sie stalo? Zgrzytajac z wscieklosci zebami, Danno opisal po kolei, jak doszlo do omylkowego odpalenia rakiet - kiedy odkryl ze zdumieniem, ze zapomnial odbezpieczyc dzialka, siegnal do komputerowego menu i w pospiechu musial wybrac niewlasciwe polecenie. Niczego nie ukrywal, nie probowal sie tez usprawiedliwiac. W duchu co prawda przeklinal wlasna glupote, ktora prawdopodobnie zniweczyla jego dalsza kariere w wojsku, nie chcial sie jednak ponizac wynajdowaniem idiotycznych wykretow. Kiedy skonczyl, komandor Garrett wyrozumiale pokiwala glowa. -Jasne - powiedziala. - Chce, zebys mi to wszystko opisal w raporcie, Danno. Moze uda ci sie zaproponowac jakies zmiany w komputerowym programie sterowania uzbrojeniem, ktore uniemozliwilyby w przyszlosci popelnienie takiego bledu. Przygotuj raport na... pojutrze. Przejrzymy go razem z komandorem Lane'em i zobaczymy, co da sie zmienic. Jestes starszym celowniczym "Queen", wiec twoja pomoc bedzie nieoceniona. Mozna na ciebie liczyc? -Tak jest, pani kapitan! Oczywiscie! Amanda z usmiechem poklepala go po ramieniu, odwrocila sie i poszla z powrotem na mostek. Dobrze wiedziala, jaka ulge sprawila ta krotka rozmowa dwom niedoswiadczonym zolnierzom, a takze innemu czlonkowi zalogi, gotowemu na jej rozkaz zrobic tym ludziom prawdziwe pieklo. -Juz sa - powiedziala Snowy, wygladajac przez boczna szybe sterowki. Amanda wstala, odsunela pokrywe gornego luku i przytrzymujac sie rzemieni uprzezy dodatkowego strzelca, stanela na poreczach fotela. Wychylila sie do piersi ponad dach sterowki i ciekawie rozejrzala dookola. Przy predkosci czterdziestu wezlow nocne powietrze bylo wspaniale orzezwiajace, rozwiewalo jej wlosy i nakluwalo skore twarzy tysiacami igielek. W zenicie widac bylo jeszcze troche gwiazd, lecz rozowoszare pasmo nad wschodnim horyzontem zapowiadalo nadejscie switu. W tej niewyraznej poswiacie mozna bylo rozroznic dwie smukle sylwetki zblizajace sie do "Queen". Plynely jakby na czubkach bialawych, lekko opalizujacych stozkow podrywanej w powietrze wody. 10 Morski mysliwiec Zeskoczyla z fotela i zamknela pokrywe luku, odcinajac mostek od szumu wiatru i donosnego wycia turbin gazowych. Lane rozmawial juz przez radio z dowodcami tamtych poduszkowcow. -"Francuz" i "Rebeliant", "Francuz" i "Rebeliant", tu "Dwor". Utworzcie za mna formacje schodkowa po sterburcie. Plyniemy w kierunku L3. -Co za mile spotkanie, Steamer - odezwala sie Garrett. - Jestesmy dokladnie o wyznaczonym czasie w wyznaczonym miejscu. Dzisiejszej nocy caly korpus taktyczny zasluzyl na same pochwaly. -To prawda, pani kapitan. Dziekuje. A co sie tyczy wyznaczonej pory... Gdybysmy troche przyspieszyli, moglibysmy dotrzec do ostatniej bazy Unii jeszcze przed nastaniem dnia. Amanda usiadla w fotelu przed pulpitem nawigacyjnym. -Nie, to zbedne, Steamer. Utrzymajmy dotychczasowa predkosc, zaoszczedzimy paliwo. Chyba nie musimy sie zbytnio spieszyc. Lane wzruszyl ramionami i zerknal przez ramie na dodatkowego pasazera "Queen", jakby chcial powiedziec: "Sam slyszales, ze probowalem"! Stone Quillain siedzial na rozkladanym foteliku po sterburcie. Kamizelke mial rozpieta, a ciezki karabin trzymal miedzy nogami, oparty kolba o poklad. Zalatywalo od niego potem, mulem i tropikalna stechlizna, ale z usmarowanej na czarno twarzy spogladaly zywe, blyszczace oczy. -Wiesz co? - mruknal po chwili. - Wcale nie jestem pewien, czy ktos sie nie wydostal z zaatakowanych przystani. -To calkiem prawdopodobne - przyznala cicho Amanda. -Jesli mial krotkofalowke, ostrzegl reszte i zaloga ostatniej bazy wie, ze sie zblizamy. -Faktycznie bezpieczniej bedzie zalozyc, ze wiedza juz, co sie swieci odparla, bez przerwy wpatrujac sie w coraz lepiej widoczna linie horyzontu. Quillain poruszyl sie niespokojnie. -Na pewno wystawia teraz czujki, a jesli zaatakujemy przy dziennym swietle, latwiej im bedzie do nas strzelac. To jasne jak slonce. Amanda nawet nie spojrzala na niego. Siegnela po styropianowy kubeczek stojacy przy konsoli i upila lyk zimnej herbaty. -Niewykluczone. -Do cholery! Od poczatku mowilem, ze baze L3 powinnismy zajac w pierwszej kolejnosci! Nie dosc, ze jest najwieksza, to jeszcze polozona najblizej granicy Unii. Bez wiekszych klopotow moga sie stamtad bezpiecznie wycofac. Jesli wyjda na otwarte morze i przeplyna zaledwie kilka mil na poludnie, beda na swoich wodach terytorialnych! -Zgadza sie, kapitanie. Jak juz powiedzialam w trakcie odprawy, to bardzo wazny element. Pociagnela nastepny lyk herbaty, nie zwracajac uwagi, ze Quillain ze zloscia odchylil sie na oparcie fotelika i mruknal cos niewyraznie pod nosem", na tyle jednak cicho, zeby nie zaryzykowac postawienia przed sadem wojennym. Ciesnina Matakong 5 czerwca 2007 roku, godzina 5.19 czasu lokalnego Rozpalona tarcza sloneczna wylonila sie do polowy nad okolicznymi plaskimi wzgorzami, zanim eskadra "Morskich Mysliwcow" zatrzymala sie w ciesninie miedzy wyspa Matakong a stalym ladem. Tylko nad horyzontem wisiala lekka mgielka, poza tym calkiem czyste niebo zapowiadalo kolejny skwarny dzien. Zaloga i pasazerowie pinasy kursujacej miedzy wyspa i ladem zatroskanymi spojrzeniami odprowadzili trzy niezwykle, mijajace ich z wyciem turbin, pojazdy. -Dzien dobry, Afryko! - dolecial z glosnika ironiczny okrzyk Christine Rendino, zmeczonej calonocna sluzba. -Masz cos dla nas, Chris? - zapytala Amanda. -Az za duzo, zeby powiedziec w skrocie. Do tej pory odstawilismy szesnastu jencow, z czego czterech zidentyfikowano jako unijnych agentow sluzb specjalnych. Zabezpieczylismy w sumie ponad sto sztuk broni, jak rowniez cztery zmyslne miny morskie. Brytyjscy saperzy z entuzjazmem zabrali sie do pracy nad nimi. Ponadto zdobylismy kilka ton paliwa i amunicji oraz setki stron roznych dokumentow. Rzucilam okiem na te papiery, zanim przeladowano je na smiglowiec, i moge juz smialo stwierdzic, szefowo, ze jest w nich wystarczajaco wiele dowodow, by przekonac nawet najbardziej twardoglowych reporterow z Berkeley, iz to wlasnie Belewa i Unia Zachodnioafrykanska stoi za zbrojna rebelia w Gwinei. -To swietnie, Chris. Chcialabym jednak wiedziec, czy masz cos, co dotyczy nas bezposrednio. Stoimy w kanale Matakong, jakies dziesiec minut drogi od bazy L3. -Jeden z "Drapiezcow" krazy na wysokosci trzech tysiecy metrow. Mozecie uzyskac na ekranach obraz przekazywany z jego kamer. Na ekranie taktycznym bezzalogowa maszyna zwiadowcza AQ- I widoczna byla w postaci kropki przypominajacej mewe unoszaca sie wysoko nad zamaskowana przystania Unii. Amanda siegnela do klawiatury, ustawila kanal lacznosci i po chwili na glownym monitorze pulpitu ukazal sie widok z lotu ptaka. Steamer i Snowy rowniez sie przelaczyli i na ich ekranach zajasnialy nieco zmniejszone wersje tego samego obrazu. Doskonale bylo widac blizniaczo podobny do ogladanych wczesniej, ciasny kanal wrzynajacy sie w mangrowe zarosla, osloniety od poludnia waskim, haczykowato wygietym polwyspem, za ktorym otwierala sie rozlegla delta rzeki Forecariah. Mniej wiecej w polowie jego dlugosci gesta pokrywe namorzynow rozcinalo koryto strumienia. -Co tam sie dzieje? - zapytala Garrett. -Na przystani sa zacumowane co najmniej trzy boghammery, czujniki wykazuja obecnosc dwudziestu paru osob. Trwa nerwowa krzatanina. W ciagu ostatnich dwoch godzin przechwytywalismy nasilona wymiane meldunkow radiowych. Miedzy innymi z naczelnego dowodztwa we Freetown probowano sie polaczyc z pozostalymi zamaskowanymi bazami. Nikt jednak nie odpowiadal, podejrzewam wiec, ze teraz panuje tam goraczkowa atmosfera. -Anie mowilem?- warknal Quillain, spogladajac ponad ramieniem Amandy na monitor. Ona jednak nie zwrocila na to uwagi, wpatrywala sie w obraz z kamer "Drapiezcy". -Cos jeszcze? Nic nie wskazuje, ze zbieraja sie do ucieczki? W tej samej chwili miedzy drzewami zaplonela wielka kula ognia, w niebo wzniosl sie pioropusz czarnego dymu. -Rety! - wykrzyknela Christine. - Mam bardzo silny sygnal w podczerwieni! Musieli wysadzic magazyn paliwa! Zaczekajcie... W porzadku, "Dwor". Termograf wykazuje kilka innych, slabszych zrodel promieniowania w dzungli. . Amanda smetnie pokiwala glowa. -A wiec ich czujki musialy nas spostrzec. Niszcza wszystkie zapasy, pewnie nastepny bedzie bunkier amunicyjny. Jakby w odpowiedzi na brzegu polwyspu wyrosl nastepny grzyb czarnego dymu, jaskrawe plomienie ogarnely cala baze. Quillain parsknal z obrzydzeniem. -No i masz! Cala przystan puszczaja z dymem. -Zgadza sie - odparla Garrett. - Gdyby mieli dosc oleju w glowie, zatopiliby takze boghammery i uciekli ladem w kierunku granicy, ale nie sadze, zeby starczylo im odwagi. Moge sie zalozyc, ze sprobuja niepostrzezenie wyprowadzic kutry na morze. Wyprostowala sie nagle, az oparcie fotela uderzylo Quillaina w piers. W jej piwnych oczach zaplonely dziwnie zlowieszcze blyski, jak gdyby dotad ukrywala swoja prawdziwa nature pod maska spokoju i cierpliwosci. -Komandorze Lane, prosze oglosic alarm! Pelna gotowosc bojowa! Panno Banks, ustawic eskadre w szyku do walki z wrogimi jednostkami! Kapitanie Quillain, prosze przygotowac swoich ludzi do abordazu! Steamer nacisnal dzwonek alarmowy, ktorego dzwiek rozniosl sie po wszystkich przedzialach poduszkowca. Strzelcy pospiesznie wpinali sie z powrotem w uprzeze, wkladali helmofony, otwierali pokrywy lukow. Wycie turbin gazowych przybralo na sile. -Obie wiezyczki na gora! Wysunac wyrzutnie! Przygotowac sie do ostrzalu celow nawodnych! Zaladowac do komor rakiety hellfire i hydra! -Wyrzutnia bakburtowa na pozycji! -Wyrzutnia sterburtowa na pozycji! -Wiezyczka sterburtowa gotowa do otwarcia ognia! Quillain ruszyl do wyjscia, zawahal sie jednak, uskoczyl z drogi wbiegajacemu po drabince na mostek szefowi i rzekl: -Mam nadzieje, ze pani sie nie myli, kapitanie. Szybko zawrocil i zniknal w luku prowadzacym do przedzialu transportowego. Amanda rowniez miala taka nadzieje. Odwrocila sie plecami do pulpitu taktycznego, wcisnela klawisz nadawania i rzucila do mikrofonu: -Chris, co sie teraz dzieje w kryjowce? -Radar i termograf wykazuja wzmozony ruch na brzegu kanalu. Powinni lada chwila wyjsc spod oslony... Sa! Trzy kutry plyna w wasza strone! Powtarzam, trzy boghammery wychodza z zamaskowanej przystani! Spojrzcie na ekran! Na powierzchni waskiego kanalu wyraznie bylo widac trzy biale smugi kilwaterow. Kutry szly jeden za drugim. Przebily sie przez przyboj na wysokosci ujscia strumienia, wyszly w zatoczke i skrecily na poludnie, w kierunku granicy Unii, probujac ujsc trzem zblizajacym sie poduszkowcom. -Mamy je! - wykrzyknela podniecona Snowy. - Steamer! Wylaniaja sie wlasnie zza tamtego cypelka! Lane zdjal na chwile reke z drazka sterowania turbinami i uniosl w gore piesc z wyprostowanym kciukiem. -Myslisz, ze ich nie widze, skarbie? Juz nam nie uciekna, patalachy! Tutaj nie beda mieli sie gdzie ukryc w zaroslach! -Rozpoczynaj przechwycenie, Steamer - nakazala Amanda, pochylajac sie miedzy fotelami pilotow. - Podejdz na odleglosc skutecznego strzalu z karabinu maszynowego i wejdz na kurs rownolegly. Lane zerknal na nia i uniosl brwi. -Nie wezmiemy ich do niewoli? -Alez wezmiemy, tylko jeszcze nie teraz - odparla Garrett z usmiechem. - Najpierw musze im przekazac pare wiadomosci. - Wrocila do swojej konsoli, wcisnela klawisz nadawania i rzucila do mikrofonu: - Dowodca taktyczny do eskadry. Zachowac formacje za jednostka flagowa. Nie otwierac ognia bez rozkazu. Powtarzam, czekac na rozkaz otwarcia ognia. Kutry Unii gnaly pelna moca silnikow przez rozlegla Zatoke Forecariah w kierunku cypla, za ktorym otwierala sie ciesnina Passe du Nord. Plynely teraz burta w burte, upodobniwszy sie do dwunastometrowego trimaranu ciagnely za soba potrojna smuge spienionej wody i nacieraly dziobami kadlubow na coraz wyzsze oceaniczne fale. Mialy taka predkosc, ze co siodma fala wyrzucala je wysoko w powietrze; na podobienstwo ryb latajacych szybowaly lukiem i opadaly z powrotem na wode w wielkiej spienionej fontannie. Na pokladzie pedzacych boghammerow marynarze Unii trzymali sie kurczowo stalych elementow kadluba. Sternicy co chwila zerkali przez ramie i popychali ile sie dalo dzwigienki gazu, usilujac wycisnac wszelkie mozliwe rezerwy z dwustukonnych silnikow doczepnych. Byli na swoim terenie. Jeszcze nigdy dotad nie zetkneli sie z przeciwnikiem, ktorego nie mogliby pokonac lub przed nim uciec. Wczesniej wysmiewali sie z amerykanskich poduszkowcow, do ktorych juz przylgnelo okreslenie "wiatru nie umiejacego wiac". Teraz jednak zolnierzom nie bylo do smiechu. Morskie potwory z wymalowanymi na dziobach zebami rekina trzymaly sie za nimi w scislej formacji, celowo nie zmniejszajac dystansu, jakby zalezalo im wylacznie na dobrej zabawie. Zaledwie pare minut drogi dzielilo zalogi kutrow od ojczyzny, oddalyby wiec wszystko, byle choc troche zyskac na czasie. Kapitanowie wydali stanowcze rozkazy i cala bron wraz z amunicja zostala wyrzucona za burte, chociaz zmniejszone obciazenie nie moglo juz znaczaco wplynac na szybkosc boghammerow. Stone Quillain wydal swoim ludziom polecenia i wrocil na mostek "Queen". Szybko zamienil helm bojowy na helmofon, podlaczyl sie do interfonu i zapytal: -Jak leci? W rzeczywistosci cisnelo mu sie na usta pytanie: "I co dalej robimy?". Swietnie wiedzial, ze poduszkowce dysponuja wystarczajaca rezerwa mocy, by w dowolnej chwili przerwac paniczna ucieczke boghammerow. Nie rozumial wiec, na co Garrett jeszcze czeka. Domyslal sie juz, ze jak kazda kobieta uwielbia robic niespodzianki i szokowac pomyslami, ktore jemu nigdy by nie przyszly do glowy. -Doskonale, kapitanie - odparla usmiechnieta Amanda. - Minelismy wylot Passe du Sud, po bakburcie bedziemy zaraz mieli Point Sallatouk. Jestesmy juz blisko granicy. Prosze wybaczyc, ale musze sie zajac paroma drobiazgami. - Szybko siegnela do konsoli lacznosci, a Stone, zaciekawiony charakterem tych "drobiazgow", takze przelaczyl sie na kanal radiowy. "Carondelet", "Manassas", tu dowodca korpusu. Na obrazie z sieci TACNET widac bylo, ze przeciwnicy pozbyli sie calego ciezszego uzbrojenia. Mozemy podejsc troche blizej, na odleglosc pieciuset metrow. Panie Marlin, prosze trzymac "Manassasa" na ich kilwaterze i wciaz naciskac. Panie Clark, prosze skrecic "Carondeletem" na otwarte morze i zblizyc sie do kutrow od skrzydla, ale w zadnym razie nie spychac ich do brzegu. Panie Lane, wykazal pan, ze lubi surfowanie, prosze wiec wprowadzic "Queen" od strony ladu. Wole sie zabezpieczyc na wypadek, gdyby tym chlopcom przyszlo do glowy uciekac na lad. Trzej dowodcy krotko potwierdzili odbior rozkazow. Poduszkowce jednoczesnie przyspieszyly i zajely nowe pozycje, otaczajac boghammery dosc ciasnym polkolem. Stone rozszerzonymi oczami popatrzyl na Amande, a na jego twarzy odmalowal sie wyraz uznania. -Urzadza pani defilade, chce je przegonic wzdluz plazy! -Dokladnie tak. - Z szerokim usmiechem pokiwala glowa. - Mieszkancy wiosek rybackich w tej czesci wybrzeza wiele wycierpieli za sprawa marynarki Unii. Moim zdaniem przeprowadzenie teraz lobuzow na smyczy przed nosem tubylcow moze tylko pozytywnie wplynac na ich morale. Uciekajace kutry i podazajace za nimi poduszkowce pedzily wzdluz prostego odcinka plazy uslanej wyciagnietymi na brzeg dlubankami i sieciami suszacymi sie na tyczkach. Na zblizeniu mozna bylo dostrzec grupki rybakow szykujacych sie do rannych polowow. W tej chwili wszyscy odprowadzali wzrokiem niezwykla grupe jednostek. Na plaze wybiegaly takze kobiety i dzieci, zwabione donosnym wyciem turbin gazowych. Nie ulegalo watpliwosci, jakie wrazenie robila na tubylcach ta eskapada. Wreszcie nie musieli sie obawiac o swoje zycie, tym razem to ich przesladowcy zostali zmuszeni do ucieczki. Rybacy unosili wiec triumfalnie rece i wygrazali piesciami w kierunku boghammerow. Szeroko otwarte usta swiadczyly o okrzykach radosci albo pogrozkach kierowanych za umykajacymi w panice bandytami. -To wojna psychologiczna, Stone - powiedziala Amanda. - Jak juz mowilam podczas odprawy, musimy zadawac Belewie straty w kazdy mozliwy sposob i przy kazdej nadarzajacej sie okazji. -Kapitanie Garrett - wtracila ze stanowiska drugiego pilota Snowy Banks. - Tylko trzy minuty drogi dziela nas od granicy Gwinei. Pozniej znajdziemy sie juz na wodach Unii. -Bardzo dobrze, poruczniku. Prosze kontynuowac poscig. To nastepna wiadomosc, ktora chce im przekazac. Nie bedzie dla nas zadnych swietosci. -Przepraszam - rzucil Lane przez ramie - ale czy postanowienia ONZ zezwalaja nam wplywac na wody terytorialne Unii w takich okolicznosciach? -A kto powiedzial, Steamer, ze ta akcja ma cokolwiek wspolnego z postanowieniami ONZ? Mineli niewidoczna granice morska i znalezli sie na terytorium wroga. Kiedy tylko stalo sie jasne, ze poduszkowce nie zamierzaja przerwac poscigu, kutry Unii zaczely wyraznie skrecac w strone ladu, bo tylko tam zalogi widzialy dla siebie ratunek. -Stanowiska ogniowe, przygotowac sie do otwarcia ognia! -Stanowiska ogniowe w pelnej gotowosci, komandorze! -Darmo, przygotuj twoje ulubione rakiety kalibru dwa siedemdziesiat piec. Chce odegnac boghammery od plazy. Odpal jedna salwe pociskow hydra miedzy linie brzegowa a formacje kutrow. Zrozumiano? -Tak jest, pani kapitan! - padla stanowcza odpowiedz. - Programuje wyrzutnie... Gotowe... Odpalam! Przed bakburtowa wiezyczka "Queen" wykwitly pioropusze plomieni. Siedem rakiet, precyzyjnie sterowanych przez urzadzenie komputerowe, w polsekundowych odstepach wystrzelilo z komor. Waskie biale smugi dymu zaznaczyly ich droge nad lazurowa tonia oceanu. Pociski spadly w fale i eksplodowaly pioropuszami wyrzuconej w gore wody, odcinajac boghammerom droge do plazy. Sternicy natychmiast skrecili w strone otwartego morza. -Dobra robota, panie O'Roark. -Dziekuje, pani kapitan. -"Plywak" do "Dworu"! - rozlegl sie w sterowce glos Christine Rendino. - Przykro mi, ze musze wam przerwac zabawe, ale bedziecie mieli towarzystwo znacznie ciezszego kalibru. Na morzu pojawila sie nastepna jednostka Unii, jedna z tych wiekszych. Odbila od wyspy Yelibuya i pelna para kieruje sie na polnoc, w wasza strone. Niedlugo powinniscie ja zobaczyc. -Zrozumialam, Chris. Nasza operacja zapowiada sie coraz lepiej. Trzymaj lobuza na oku i zostan w kontakcie. Bez odbioru. - Odwrocila glowe i powiodla wzrokiem po twarzach ludzi. - Chyba slyszeliscie. Pora konczyc to przedstawienie. Snowy, przekaz dowodcom zalog, zeby szykowali sie do wziecia na poklad jencow albo do zatopienia boghammerow. Niech naszykuja rakiety hellfire i czekaja w pogotowiu. Stanowisko ogniowe, nowy cel dla pociskow dwa siedemdziesiat piec. Tym razem prosze je odpalic przed dziobem idacego przodem kutra. -Tak jest! Robi sie! Kolejne rakiety wystrzelily salwa i tym razem, z hukiem eksplozji, siedem pioropuszy wody wykwitlo nieco dalej, dokladnie na drodze uciekajacych kutrow Unii. Ostrzezenie zostalo odczytane bezblednie: "To koniec, jesli poplyniecie dalej, czeka was smierc". Dowodca unijnej flotylli z kwasna mina popatrzyl na sternika i zrobil jednoznaczny gest, przeciagnal kantem dloni po gardle. Ten szybko pchnal przepustnice w dol i wylaczyl zaplon. Olbrzymi przyczepny silnik zamilkl, boghammer zwolnil i wkrotce stanal w dryfie. Dowodcy dwoch pozostalych jednostek poszli w jego slady. Zapadla cisza, slychac bylo jedynie plusk fal i ciche syczenie wody parujacej na obudowie silnika rozgrzanego czterdziestokilometrowa szalencza ucieczka. Zaraz jednak w te cisze wdarlo sie triumfalne wycie turbin nadplywajacych amerykanskich poduszkowcow. Dla zalog trzech kutrow pozostala tylko jedna nadzieja - widoczny juz na poludniowym horyzoncie bialy spiczasty dziob szybko zblizajacego sie okretu. -"Manassas", przejmujesz kuter od strony oceanu. "Carondelet", bierzesz ten od strony ladu. My podplyniemy do dowodcy eskadry. Zabierzcie jencow na poklad i blyskawicznie przeszukajcie boghammery. -Tak jest! -Przyjalem! -Chris, mozesz powiedziec cos wiecej o tym okrecie, ktory podchodzi do nas? -To glowa rodziny, szefowo. "Promise", okret flagowy calej cholernej floty Unii. -Rozumiem. Robi sie coraz bardziej... interesujaco. "Queen of the West" osiadla na falach i na konwencjonalnym napedzie podeszla do dryfujacego w przodzie boghammera. Przy wylaczonych turbinach gazowych na mostku dominowalo denerwujace buczenie serwomechanizmow naprowadzajacych dodatkowe karabiny maszynowe, ktore szef Tehoa trzymal wymierzone w burte unijnego kutra. -Przeprowadzimy jencow do srodka przez pochylnie rufowa od sterburty - zadecydowala Amanda, wyciagajac wtyczke helmofonu z gniazdka na pulpicie. Wetknela ja w otwor przenosnego mininadajnika przy pasie. Steamer, kiedy okret Unii podplynie blizej, ustaw sie do niego dziobem i naprowadz lufy obu wiezyczek. Snowy, przekaz na "Carondeleta" i "Manassasa", zeby przeprogramowali wyrzutnie hellfire, jak "Promise" znajdzie sie w zasiegu rakiet. Powiadomcie mnie przez interfon, kiedy to sie stanie, ale strzelajcie tylko wtedy, gdy tamci pierwsi otworza ogien. Mam jednak nadzieje, ze przedtem beda chcieli z nami rozmawiac. -Jasne - odparl Lane grobowym glosem. Wczesniej dla ochrony przed jaskrawym sloncem wlozyl ciemne lotnicze okulary i lustrzane szkla skutecznie maskowaly wyraz jego oczu. Po skroniach splywaly mu jednak cienkie struzki potu mimo bijacego w twarz strumienia chlodnego powietrza z klimatyzatora. - Sadzi pani, ze moga podjac z nami walke? -Trudno ocenic, Steamer - odparla Amanda, ruszajac w strone rufowej drabinki. - Zobaczymy, jak powiedzial pewien slepiec. -Powodzenia, pani kapitan - rzucil Tehoa ze swego stanowiska. Jego slowa, nie przekazywane przez interfon, zabrzmialy dziwnie glucho w sterowce. -Wszyscy go teraz potrzebujemy, szefie. W glownym przedziale Stone Quillain wprawnie kierowal przygotowaniami do zabrania jencow. Kiedy "Queen" podeszla od lewej burty do unijnego kutra, strzelec zajmujacy pozycje po prawej stronie otwartej rampy rufowej wymierzyl sprzezony karabin maszynowy w stloczona przy relingu zaloge boghammera. Obok niego stali dwaj komandosi z gotowymi do strzalu karabinkami M4/M203, z umieszczonymi w lufach granatnikow ladunkami odlamkowymi. -Wyrzucic cala bron osobista na poklad! - zahuczal z zewnetrznych glosnikow poduszkowca rozkaz Quillaina. - Pistolety, noze... Wszystko! Natychmiast! Na szczescie niemal wszyscy mieszkancy Sierra Leone i Liberii znali angielski. Zolnierze Unii z ociaganiem wykonali polecenie. -Dobra! A teraz rece za glowe! Wszyscy! Nikt sie nie rusza bez rozkazu. Niech jeden marynarz powoli przejdzie na dziob i zlapie rzucona line! Tylko jeden! Powoli! Chwile pozniej dziobowa burta boghammera otarla sie o prawy kolnierz poduszkowca. -Przeprowadzimy was pojedynczo do srodka! Ty, na dziobie! Chodz pierwszy! Zachowac spokoj, a nic nikomu sienie stanie! Jak bedziecie kombinowac, zginiecie na miejscu! Przeskakujacych na pancerz "Queen" zolnierzy Unii wital posepny szpaler powitalny. Najpierw dwoch komandosow sprowadzalo ich po rampie do glownego przedzialu, gdzie dwoch nastepnych szybko krepowalo jencom rece na plecach za pomoca jednorazowych plastikowych kajdanek. Trzecia para dokonywala dosc szczegolowego przeszukania, wreszcie ostatnia umieszczala wieznia na skladanej laweczce i mocno przypinala pasem bezpieczenstwa. Cala operacja trwala zaledwie pare minut. -Wyglada na to, ze przechwycenie poszlo bez klopotow - mruknela Amanda, kiedy ostatni jeniec zniknal we wnetrzu poduszkowca. -Znamy sie na tej robocie - odparl z duma Quillain. - Kapralu, jestes gotow do podlozenia ladunkow? -Tak jest, kapitanie. - Na skraj rampy podszedl przezuwajacy wielka porcje gumy rudowlosy mlodzieniec z zarzuconym na ramie, zlowieszczo wypchanym chlebakiem. -Jak chcesz to zrobic? Saper krytycznym spojrzeniem omiotl burte boghammera. -Wystarczy jedna kostka C4 na dziobie, druga pod stanowiskiem sternika i kilka metrow wybuchowej linki wzdluz srodkowej wregi w celu naruszenia glownej komory plawnej - ocenil fachowo, nie przerywajac zucia. Dam zapalnik M60 i metr lontu M700. Ciezar silnika powinien wciagnac wrak pod powierzchnie. Najwyzej piec minut pracy. -Do dziela. A gdy bedziesz na kutrze, rozejrzyj sie za jakimis dokumentami. Pewnie wszystko wyrzucili za burte, ale moze cos zostalo. -Oczywiscie, kapitanie. Kapral wzial krotki rozbieg po ramie, zgrabnie przeskoczyl na dziob boghammera i ruszyl do sterowki ze znudzona mina robotnika odchodzacego od tasmy produkcyjnej na drugie sniadanie. -Kapitanie! - rozlegl sie w sluchawkach glos komandora Lane'a. "Protnise" zblizyl sie na odleglosc czterech tysiecy metrow i wciaz idzie prosto na nas. Mamy go w zasiegu rakiet. "Carondelet" i "Manassas" takze zaprogramowaly juz systemy celownicze. -Nie podejmowano dotad zadnych wrogich dzialan? -Coz... W kazdym razie jeszcze do nas nie strzelaja. -W porzadku. Wychodze na pancerz. -Slucham?! -Ide na otwarty poklad. Mam do pogadania z naszymi goscmi. Amanda wspiela sie po drabince w srodkowej czesci przedzialu na zewnetrzny pancerz. Przeszla miedzy wyrzutniami rakiet, okrazyla sterowke i stanela obok sprzezonego karabinu maszynowego, ktory obslugiwal szef Tehoa. Samoanczyk ponuro skinal jej glowa. -Jest tam, pani kapitan. Olbrzymi sukinsyn, prawda? -Owszem - przyznala Garrett. - To zabawne, o ile jednostki wroga wydaja sie wieksze, kiedy podchodza z wycelowanymi w nas lufami. Okret flagowy Unii znajdowal sie juz w odleglosci kilometra. Ostra dziobnica zgrabnie rozcinal fale, zostawiajac za soba smuge czarnego dymu z rur wydechowych. Zar stojacego nisko slonca zwalil sie ciezarem na Amande, ktorej mundur pod kamizelka byl juz calkiem przepocony. Paroma szybkimi ruchami odpiela rzepy pasow uprzezy, sciagnela ja razem z calym uzbrojeniem i rzucila na poklad. Obok polozyla helm, zrobila krok do przodu, rozsypala wlosy potrzasnieciem glowy i wystawila twarz na delikatne podmuchy morskiej bryzy. Doszla do wniosku, ze nawet gruba warstwa kevlaru nie uratuje jej zycia, jesli nieprzyjaciel odda salwe z dzial okretowych. Wyraznie slyszala za soba monotonne warczenie zyrokompasu, ktory utrzymywal lufy ciezkiego karabinu maszynowego nakierowane bezposrednio na cel. -Ja chyba jeszcze nie wszystko rozumiem - rzekl Stone Quillain, ktory niespodziewanie wylonil sie zza przeciwleglego rogu sterowki. Zostawil swoj karabin na dole, mial jednak przewieszona przez plecy gruba rure wyrzutni rakiet przeciwpancernych. Wygladalo na to, ze nie zamierza przygladac sie bezczynnie, jesli dojdzie do wymiany ognia. Amanda usmiechnela sie lekko. Poteznie zbudowany komandos odznaczal sie rozlicznymi zaletami, z ktorych czesc budzila jej szacunek. -W takim razie zaczekaj na glowna czesc przedstawienia, ktora powinna sie zaczac lada moment - odparla. W odleglosci trzystu metrow "Promise" wszedl w ciasny skret i na krotko dal cala wstecz, az woda zakipiala pod rufa. Ustawil sie do nich sterburta i stanal w dryf dokladnie przed dziobem "Queen of the West". W czasie tego manewru obrocily sie wiezyczki dzialowe, wszystkie lufy bez przerwy mierzyly w poduszkowiec. Przebudowa, dzieki ktorej stawiacza min przeksztalcono w liniowa korwete, zostala wykonana prymitywnie, ale skutecznie. Trzydziestomilimetrowe dzialka Emerson na dziobie stanowily czesc pierwotnego uzbrojenia, ale dwie rufowe wiezyczki ze sprzezonymi rosyjskimi dzialkami kalibru piecdziesiat siedem milimetrow zainstalowano pozniej. Byly umieszczone na dosc nowoczesnie wygladajacych cokolach, a ich usytuowanie po bokach za nadbudowa rufowa zapewnialo duza sile ognia. Obsluga dzial czekala w gotowosci za oslonami wiezyczek, a poniewaz okret byl blisko, Garrett i reszta zalogi poduszkowca mogli nawet dostrzec mosiezny polysk lusek nabojow spoczywajacych na szynach podajnikow. W sluchawkach rozlegl sie glosny szept: -Pierwsze stanowisko ogniowe do dowodcy taktycznego. Gdyby zaczela sie strzelanina, pani kapitan, prosze skoczyc za sterowke i jak najszybciej ukryc sie za wiezyczka. W tym miejscu, gdzie pani stoi, podmuch gazow wylotowych z luf naszych trzydziestek musi byc bardzo silny. -Dziekuje, Danno - rzucila Amanda do mikrofonu. - Skoncentruj sie na unieszkodliwieniu tych sprzezonych piecdziesiateksiodemek... -Jak tylko skurwysyny odpala pierwszy pocisk... Prosze wybaczyc, pani kapitan. -To ja sie zajme dziobowymi trzydziestkami - wtracil Tehoa. - A pan na co ma oko, kapitanie Quillain? -Biore na siebie mostek - odparl komandos. Przykleknal na jedno kolano, zdjal z plecow wyrzutnie i ulozyl ja sobie na ramieniu. Z odleglosci stu metrow dzielacej obie jednostki wyraznie dolecial glosny trzask wlaczanego wzmacniacza. -Amerykanski kuter! Mowi kapitan okretu wojennego Unii Zachodnioafrykanskiej, "Promise". Naruszyliscie wody terytorialne naszego kraju i bezprawnie wzieliscie do niewoli zolnierzy sil zbrojnych Unii Zachodnioafrykanskiej. Macie ich natychmiast uwolnic, bo otworzymy do was ogien! Amanda szybko siegnela do mininadajnika przy pasie i przelaczyla sie na zewnetrzny system wzmacniajacy "Queen". -Tu kapitan Amanda Garrett, dowodca grupy operacyjnej Marynarki Wojennej Stanow Zjednoczonych, dzialajacej obecnie w ramach Afrykanskiego Korpusu Interwencyjnego Organizacji Narodow Zjednoczonych. Zadam wyjasnienia waszego stanowiska. Czy Unia Zachodnioafrykanska znajduje sie w stanie wojny z Gwinea? Zapadla klopotliwa cisza. Po minucie Amanda znow wdusila przycisk i odezwala sie ponownie: -Powtarzam. Zadam wyjasnienia waszego stanowiska. Czy Unia Zachodnioafrykanska znajduje sie w stanie wojny z Gwinea? Wreszcie z mostka korwety nadeszla odpowiedz: -Nie ma zadnej wojny miedzy Unia Zachodnioafrykanska a Gwinea. Przetrzymujecie naszych marynarzy i jednostki plywajace niezgodnie z prawem. Macie ich natychmiast uwolnic! Garrett wczesniej dlugo dobierala w myslach odpowiednie slowa, teraz wiec odparla spokojnie do mikrofonu: -Odmawiam, kapitanie. Musi pan wiedziec, ze ci ludzie zostali zatrzymani podczas szykowania wrogich akcji przeciwko rzadowi i mieszkancom Gwinei. Mamy na to niezbite dowody. Jesli dzialali na rozkaz waszego rzadu, w takim razie Unia Zachodnioafrykanska ponosi odpowiedzialnosc za dzialania zbrojne wymierzone przeciwko ludnosci Gwinei. Jesli zas dzialali bez wiedzy waszych wladz, musza byc uznani za piratow i osadzeni zgodnie ze stosownymi przepisami prawa miedzynarodowego. W takim wypadku ich ukaraniem powinny byc zainteresowane wszystkie kraje tego regionu. Musze wiec zapytac jeszcze raz: czy toczy sie wojna miedzy Unia Zachodnioafrykanska a Gwinea? Odpowiedz zabrzmiala zdecydowanie wrogo: -Unia Zachodnioafrykanska nie prowadzi wojny z zadnym panstwem. Amanda zaczerpnela gleboko powietrza i odparla powoli, cedzac slowa: -W takim razie zatrzymani ludzie sa zwyklymi piratami w swietle miedzynarodowego prawa morskiego. Marynarka Wojenna Stanow Zjednoczonych dysponuje calkowita swoboda ich scigania i zatrzymywania, takze na wodach terytorialnych Unii Zachodnioafrykanskiej. Zostana oni przekazani gwinejskim wladzom cywilnym i postawieni przed sadem. Wycofamy sie teraz poza granice Unii. Znowu na dluzej zapadlo milczenie, wreszcie z mostka korwety uslyszeli zdenerwowany, lekko chrapliwy glos: -Skoro ci ludzie zostali schwytani na terytorium Unii Zachodnioafrykanskiej, powinni zostac osadzeni wedlug prawa Unii. Domagamy sie wydania nam przestepcow w celu postawienia ich przed sadem. -Nie moge spelnic tego zadania. Wszelkie rozmowy w tej sprawie powinny sie odbywac za posrednictwem ambasadora Gwinei. Na dobre zapadla cisza. -No to maja do wyboru, woz albo przewoz - skomentowal polglosem Quillain. -Zgadza sie - szepnela Amanda, opierajac dlonie na biodrach. - Jesli sie wycofaja, usankcjonujemy precedens dla ewentualnych przyszlych operacji na ich wodach terytorialnych. A jesli zaczna strzelac... nie zostanie nic innego, jak odpowiedziec ogniem. -Zglasza sie "Plywak 1" - rozbrzmial bardzo wyraznie w sluchawkach glos Rendino. - Powinniscie wiedziec, ze na "Promise" uruchomiono wlasnie glowny nadajnik dalekiego zasiegu. Nasza siec przechwytuje wymiane meldunkow radiowych z naczelnym dowodztwem marynarki Unii. -Zrozumialam, "Plywak" - odparla Amanda, zerkajac na Quillaina i Tehoe. - Kapitan nie chce brac na siebie odpowiedzialnosci, zrzuca ja na przelozonych. Szef wzruszyl ramionami. -Niewykluczone, pani kapitan, ale w kazdym sztabie mozna znalezc idiote, ktoremu nie przeszkadza zadra w tylku. Za plecami Garrett odchylila sie klapa bocznego luku sterowki. -Kapitanie, dowodcy plutonow melduja, ze ladunki na boghammerach sa gotowe do odpalenia. -Doskonale, panie Lane. Kazcie zdejmowac cumy i odpalac. Cala eskadra sie wycofuje, ale na silnikach elektrycznych, powoli i spokojnie. -Tak jest! Pancerz pod jej stopami zaczal delikatnie wibrowac w rytm obrotow srub "Queen". Zwolniony z cum boghammer zaczal sie oddalac od burty poduszkowca i pozornie przesuwac do przodu; na pierwszy rzut oka nie mozna bylo ocenic wolno rosnacej odleglosci miedzy nimi a korweta, ktora wciaz dryfowala na falach. Nie podejmowano zadnych dzialan, lecz dzialka nadal byly wymierzone w eskadre. Quillain zdjal wyrzutnie z ramienia, scisnal ja pod pacha i spojrzal na zegarek. -Jeszcze chwila. Huk niezbyt silnej eksplozji przetoczyl sie po falach, jak echo odpowiedzialy mu dwa nastepne. Boghammery skryly sie w klebach dymu i wyrzuconych w gore odlamkow poszycia. Po paru sekundach dziob najdalej wysunietego kutra uniosl sie nad wode. Zgodnie z zapowiedzia sapera ciezar silnika sciagnal uszkodzona lodz pod powierzchnie. Dwa pozostale kutry zatonely rownie szybko. Nagle z rur wydechowych "Promise" buchnely kleby czarnego dymu i zawirowaly wokol rufy. Smukla korweta zaczela skrecac i odplywac w kierunku ladu. Kierowala sie na poludnie. Stone szybko zabezpieczyl wyrzutnie. -Mieli za slabe karty do tej rozgrywki - uznal, wstajac z pokladu. Z powrotem przewiesil sobie bron przez plecy, popatrzyl na Amande i z uznaniem pokiwal glowa. - Calkiem niezle, pani kapitan. -Dziekuje, kapitanie Quillain - odparla z powazna mina. - To najlepszy komplement, jaki slyszalam od dluzszego czasu. Na mostku Snowy Banks pisnela z radosci, z przedzialu bojowego poduszkowca dolecialy glosne okrzyki triumfu. Tehoa uniosl obie rece nad glowa i zaczal ostentacyjnie bic brawo. Amanda rowniez nie mogla sie powstrzymac i w gescie zwyciestwa podniosla ku niebu zacisnieta piesc. -Dowodca taktyczny do eskadry - powiedziala do mikrofonu. - Operacja zakonczona! Misja wypelniona zgodnie z planem! Wracamy do bazy! Droga powrotna do "Plywaka 1" uplywala w radosnych nastrojach; nie bylo konca entuzjastycznym gratulacjom, naplywajacym droga radiowa z przybrzeznej platformy i z innych formacji UNAFIN. Nim eskadra podeszla do ladowiska, miala juz lotnicza eskorte w postaci brytyjskiego EH 101 Merlin oraz zgrabnego sea lynxa z jednej z francuskich fregat patrolowych. Zalogi smiglowcow przez otwarte drzwi z entuzjazmem machaly do nich rekami. Lane prowadzil swoja eskadre z pelna predkoscia w zwartym szyku, ktory juz wkrotce mial sie stac znakiem rozpoznawczym "Morskich Mysliwcow". Niczym na defiladzie zatoczyl ciasne kolo wokol platformy, zanim skierowal dziob "Queen" w strone pochylni. Na placu manewrowym czekal z gratulacjami chyba caly personel "Plywaka". Wysiadajacy z poduszkowcow czlonkowie zalog natychmiast wpadali w objecia kolegow, sciskano sobie rece, kobiety pozwalaly sie nawet calowac mezczyznom z okazji tej pierwszej, zakonczonej sukcesem akcji. Tylko Amande i dowodce eskadry potraktowano z wiekszym szacunkiem, skladajac bardziej oficjalne gratulacje. Zreszta Garrett byl wdzieczna ludziom za te odrobine rezerwy; wraz ze zmniejszaniem sie poziomu adrenaliny we krwi odczuwala coraz silniejsze, przemozne zmeczenie. Wsrod sciskajacych jej dlon oficerow zdarzyl sie tylko jeden wyjatek. Christine Rendino najpierw rzucila jej sie na szyje, a potem z usmiechem dala kuksanca w bok. -No to zdobylas pare kolejnych punktow. -Owszem. Na razie jest niezle. Powiadomilas admirala MacIntyre'a? -Informowalam go na biezaco o przebiegu operacji. Nawet nie wiem, ktora jest teraz godzina na Hawajach, ale prosil, zebys sie z nim skontaktowala, jak tylko wrocisz. -Dobra, pogadam z nim ze swojej kwatery. Potem, bez wzgledu na racjonowanie wody, przez dziesiec minut nie wyjde spod prysznica, a pozniej sie poloze i bede lezala martwym bykiem przez dwa dni. Slyszac to, Lane zagadnal szybko: -Prosze wybaczyc, lecz mam pewna sprawe dotyczaca naszej eskadry, ktora wymaga pani aprobaty. To zajmie tylko minutke. -Jasne, Steamer. O co chodzi? -Prosze za mna. Poprowadzil ja do hangaru. Amanda wyczula, ze cos sie swieci, bo cala zaloga PGAC- I czekala przy pojezdzie z tajemniczymi usmiechami na ustach. Na bocznej scianie hangaru wisiala szeroka wstega. -Chodzi o to, pani kapitan - zaczal niesmialo Lane - ze jestesmy calkiem nowa formacja i nie mamy jeszcze zadnych insygniow eskadry. Nie moglismy dotad wymyslic nic sensownego, dopoki porucznik Banks nie zwrocila uwagi na cos, co powiedziala pani podczas naszego pierwszego rejsu. - Skinal glowa podekscytowanej i wyraznie przejetej Snowy, po czym dodal: - To ona przedstawila reszcie zalogi konkretna propozycje i chcielibysmy teraz, aby ja pani ocenila. Ktos pociagnal za koniec wstegi, ktora powoli opadla na poklad. Chwile pozniej Amanda wybuchla gromkim smiechem; zgiela sie wpol, nie mogac opanowac wesolosci. Pod wstega znajdowal sie emblemat w postaci rycerskiej tarczy metrowej wysokosci. Nad zwienczajacym ja pioropuszem widnial rozmieszczony w dwoch rzedach napis: PIERWSZA ESKADRA PG-AC TRZY MALE SWINKI Rysunek w polu tarczy przypominal kadr z kreskowki Disneya. Trzy afrykanskie guzce z przesadnie wyeksponowanymi klami jechaly wzdluz plazy na nartach wodnych za poduszkowcem klasy "Queen". Wszystkie mialy na lebkach biale marynarskie czapki, a jedna dodatkowo czarna piracka opaske na oku i niedopalek grubego cygara w pysku.Wzdluz dolnej krawedzi tarczy wypisane bylo motto: "I co ty na to, stukniety wilku?" -Nie chcielismy pani tego pokazywac, dopoki nie zaliczymy pierwszej udanej akcji - wyjasnil Lane. - Teraz jednak doszlismy do wniosku, ze zasluzylismy na wlasny emblemat. Co pani kapitan o nim sadzi? Amanda wyprostowala sie, ocierajac lzy z policzkow. Powiodla wzrokiem po twarzach ludzi tworzacych juz jej zaloge i ogarnelo ja silne poczucie wiezi z nimi, jakiego nie zasmakowala od dluzszego czasu. Miala wrazenie, ze znalazla sie w rodzinie. -Bardzo mi sie podoba - odparla uroczyscie. - Akceptuje ten emblemat, ale z jednym zastrzezeniem. Pierwsza osoba, ktora nazwie mnie stara maciora, bedzie miala spore klopoty. Hotel "Mamba Point", Monrowia, Unia Zachodnioafrykanska 8 czerwca 2007 roku, godzina 11.15 czasu lokalnego Spotkanie bylo czysta formalnoscia, ale tego rodzaju formalnosci zajmuja dziewiecdziesiat dziewiec procent protokolu dyplomatycznego. Nie konczace sie rozmowy zazwyczaj sa szalenie nuzace, lecz niekiedy objawia sie w nich szczegolnie cenny klejnot, wart kazdego wysilku. Tego jednak dnia Vavra Bey nie liczyla na odkrycie takiego skarbu. -Protestujemy przeciwko nielegalnemu wtargnieciu zbrojnych jednostek Organizacji Narodow Zjednoczonych na wody terytorialne Unii - wycedzil general Belewa z kamienna twarza. - Bylo to jawne naruszenie suwerennosci naszego kraju i ewidentna proba zburzenia swiatowego pokoju. -Islamska Republika Algierii rowniez sprzeciwia sie podobnym aktom neokolonialnego barbarzynstwa! - dodal szybko ambasador Umamgi. - Nie bedziemy tolerowac takich aktow agresji wobec naszego sprzymierzenca! Tym razem zasiedli w innej sali konferencyjnej hotelu, posrodku ktorej stal duzy okragly stol. Belewa, Bey i ambasador algierski siedzieli przy nim w jednakowych odstepach, a ich wspolpracownicy zajmowali miejsca z tylu, pod scianami. Zaraz po wejsciu delegacji ONZ do sali Bey zaczela sie zastanawiac, czy taki uklad przy stole moze miec ukryte znaczenie. Czyzby Algieria zamierzala odgrywac wieksza role w obecnym kryzysie? A moze Belewa chcial tylko przypomniec spolecznosci miedzynarodowej, ze nie jest calkiem osamotniony? Musiala uwazac na kazde swoje slowo. -Panowie - zaczela - nie ulega najmniejszej watpliwosci, ze doszlo do aktu agresji, lecz Rada Bezpieczenstwa jest odmiennego zdania na temat tego, kto i wobec kogo sie jej dopuscil. Zdaniem Rady dzialania sil zbrojnych UNAFIN w swietle ujawnionych dowodow byly calkowicie uzasadnione i wlasciwe. Wspomniane dowody swiadcza bowiem jednoznacznie o wielkiej kampanii militarnej podjetej przeciwko ludnosci Gwinei przez Unie Zachodnioafrykanska. -Zaprzeczamy tego rodzaju oskarzeniom - warknal Belewa. Siedzial z lokciami opartymi na stole i zacisnietymi piesciami, co doskonale pasowalo do jego wrogiej miny. -Zaprzecza pan temu, generale? - Vavra Bey wskazala rozlozone na stole fotografie i kserokopie znalezionych dokumentow. - Zarekwirowano bron i wojskowe zapasy noszace oznaczenia sil zbrojnych Unii Zachodnioafrykanskiej, ujawniono dokumenty, na ktorych widnieja podpisy wysokich ranga oficerow marynarki wojennej i wojsk ladowych Unii, plany bitew i raporty z przeprowadzonych akcji dywersyjnych... -To falszerstwo! - huknal Umamgi, podrywajac sie z miejsca. Pochylil sie nad stolem i wycedzil: - Zbadalismy te dokumenty i odkrylismy ewidentne U Morski mysliwiec slady falszerstwa dokonanego przez zachodnie agencje wywiadowcze. Nie mozemy uznac takich dowodow! Bey zauwazyla, ze zagraly miesnie na twarzy Belewy, jakby general bezglosnie zazgrzytal zebami. Wzial gleboki oddech i dopiero wtedy przemowil. -Wladze Unii dopuszczaja mozliwosc, ze pewna grupa obywateli naszego kraju, obejmujaca tez zapewne wojskowych, dolaczyla do ugrupowan rebelianckich toczacych walke z silami rzadowymi Gwinei. Nasze spoleczenstwo jednoglosnie potepia korupcje i niesprawiedliwosc, jakie panuja w sasiednim panstwie. Mimo to musze kategorycznie stwierdzic, iz rzad Unii nie organizuje zadnych akcji zbrojnych przeciwko sasiedniemu krajowi. -Wiec co to sa za ludzie, generale? - zapytala spokojnie Bey. - Trzydziestu czterech zolnierzy Unii przebywa obecnie w wiezieniu w stolicy Gwinei. Twierdzi pan, ze nie sluza w panskiej armii? Belewa znow na chwile zacisnal szczeki. -Unia Zachodnioafrykanska zawsze bedzie sie troszczyla o swoich obywateli, bez wzgledu na to, gdzie sie znajduja. Mamy nadzieje, ze Organizacja Narodow Zjednoczonych pomoze nam zorganizowac ich powrot do ojczyzny. Ambasador Gwinei w tej sprawie wypowiadal sie... szczegolnie wrogo. Vavra nie zdolala powstrzymac obojetnego wzruszenia ramionami. -Jesli ci ludzie rzeczywiscie dzialali na wlasna reke, to w zaden sposob nie moge im pomoc, generale. Jak sam pan powiedzial, nie toczy sie zadna wojna pomiedzy Unia a Gwinea. Zatem nie mozemy traktowac tych ludzi jak zolnierzy sluzacych w silach zbrojnych Unii, nie mozemy ich uznac za jencow wojennych. Co za tym idzie, musza zostac osadzeni przed gwinejskim sadem cywilnym. Panscy ludzie beda odpowiadac za morderstwa, piractwo i terroryzm, dlatego obawiam sie, ze zapadna bardzo surowe wyroki. - Smialo popatrzyla Belewie w oczy. - Moze gdyby rzad Unii Zachodnioafrykanskiej wzial na siebie choc czesc odpowiedzialnosci za poczynania ujetych osob, Organizacja Narodow Zjednoczonych znalazlaby powody do wstawienia sie za nimi. W oczach generala pojawily sie dzikie blyski. -Nie mam nic wiecej do powiedzenia w tej sprawie. -Jak pan sobie zyczy. - Podniosla stojaca przy krzesle aktowke, wyjela z niej bezowa kartonowa teczke ze srebrnym emblematem ONZ i pieczolowicie ulozyla na srodku okraglego stolu konferencyjnego. - Bez watpienia ambasador przy Organizacji Narodow Zjednoczonych przekazal juz panu, ze Rada Bezpieczenstwa jednoglosnie potepila wojskowa agresje Unii Zachodnioafrykanskiej, ktora potwierdzily dokumenty zarekwirowane przez Afrykanski Korpus Interwencyjny. Na tej podstawie postanowila rozszerzyc nalozone na Unie embargo handlowe. Odtad bedzie ono obejmowalo wszelkie wyroby z wyjatkiem zywnosci i srodkow medycznych. Ponadto zakres operacji UNAFIN zostal formalnie uzupelniony o prawo dzialania na wodach terytorialnych Unii wedlug wlasnego uznania dowodcow poszczegolnych formacji korpusu, jesli takie dzialania okaza sie niezbedne dla utrzymania wymogow blokady gospodarczej. -Jakiekolwiek naruszenie terytorialnej suwerennosci Unii spotka sie z reakcja naszych sil zbrojnych! -Dzialania zbrojne moga byc tylko wynikiem panskich rozkazow, generale. - Vavra Bey z trzaskiem zamknela wieko aktowki. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 8 czerwca 2007 roku, godzina 17.21 czasu lokalnego Najdrozszy Arkady, Wyszlismy z tego calo, przynajmniej z pierwszej czesci przedstawienia. Teraz dochodze do wniosku, ze mialam szczescie objac dowodzenie korpusem juz po rozpoczeciu kryzysu. Pelne zanurzenie! Dac sie zatopic albo plynac dalej! Nawet nie mialam czasu, aby sie zastanowic, czy nie popelniam jakiegos bledu. Mialam tez szczescie pod innym wzgledem. Podobnie jak w wypadku starej zalogi "Duke'a", przyszlo mi tu pracowac ze zgranym zespolem znakomitych ludzi. Mam nadzieje, ze ich nie zawiode. Musze stale pamietac, ze to ja powinnam sie dopasowywac do ich trybu zycia, do utartych obyczajow plemiennych. Jesli mi sie to uda, raczej wszystko bedzie w porzadku. Zlikwidowalismy zamaskowane przystanie kutrow Belewy na terenie Gwinei i ku ogolnemu zdumieniu nikt zanadto nie protestowal przeciwko naszym metodom. Lokalne wladze przynajmniej na jakis czas moga odetchnac z ulga. Teraz naszym glownym problemem jest niedopuszczenie do tego, zeby bojowkarze Unii na nowo podjeli swoje dzialania. Wprowadzilismy patrole zaporowe, w ktorych sama codziennie uczestnicze (a raczej conocnie, bo tylko wtedy organizowane sa jakies akcje). Wlasnie wrocilam z kolejnego rejsu. Nigdy bym sobie nie darowala, gdybym poprzestala na obowiazkach dowodcy korpusu i tylko odbebniala godziny sluzby za biurkiem. Nawet po zlikwidowaniu ukrytych baz nasza oslona jest przerazajaco dziurawa. Mamy zbyt malo jednostek, by zapewnic bezpieczenstwo na tak duzym odcinku wybrzeza. Moje "Trzy Male Swinki" sa bardzo szybkie, a i tak nie nadazaja. (Skoro juz o tym mowa, zwroc uwage na przeslane zdjecie. To nowy emblemat eskadry. Nieswiadomie stalam sie jego wspolautorka). Dlatego wciaz sie martwie, czy zdazymy odpowiednio szybko zareagowac, jesli zdarzy sie cos nieprzewidzianego. Takie zdanie zapewne nie przystoi zadnemu oficerowi marynarki wojennej, ale strasznie zaluje, ze nie ma tu Ciebie i Twoich smiglowcow. A to, Kochany, z kilku roznych powodow. Ciagle wspominam nasza ostatnia noc na pokladzie "Seeadlera ", najczesciej gdy ukladam sie na koi do snu. Mam nadzieje, ze ty takze ja wspominasz. Licze tez, ze wkrotce bedziemy mieli okazje, aby dokonczyc tamta rozmowe. Wciaz mamy wiele do omowienia na podjety temat. Z zyczeniami szczescia i pomyslnosci Amanda P.S. Pozdrowienia od Chris. Na wodach gwinejskich, pol mili na poludniowy zachod od Point Sallatouk 11 czerwca 2007 roku, godzina 23.30 czasu lokalnego Sposob, w jaki "Queen of the West" pokonywala niskie leniwe fale, nadal wydawal sie Amandzie troche dziwny. Plynela w trybie zeglownym, bez poduszki powietrznej, i wspinala sie na ich grzbiety wyraznie ociezale, jakby z ociaganiem. Prawdopodobnie sprawiala to obecnosc grubego, pozbawionego powietrza elastycznego kolnierza wokol burt. Sreamer Lane na wpol lezal w fotelu pilota i z dlonia na dzwigni gazu leniwie wpatrywal sie w ciemnosc za szyba. Wystarczyl mu delikatny ruch reka, by zwiekszyc moc silnikow i pchnac maszyne nieco do przodu, gdy zachodzila koniecznosc skorygowania jej pozycji. Jak zwykle poduszkowiec pozostawal blisko plazy. Na ekranie taktycznym doskonale widac bylo kuter patrolowy "Surocco", krazacy bez ustanku szesc mil dalej od brzegu. A nastepne szesc mil w strone otwartego oceanu czuwala na posterunku francuska korweta "Le Flourette". Wszyscy jednak zdawali sobie sprawe, ze jesli zostanie podjeta jakakolwiek proba ominiecia patroli, nastapi to wlasnie tu, przy samym brzegu. Amanda wstala z miejsca i przeciagnela sie, na ile pozwalala waska przestrzen mostka. -I jak to wyglada, Snowy? - zapytala, wygladajac przez przednia szybe sterowki. -Mamy piekna, pogodna noc, pani kapitan. - Banks siedziala z lokciami opartymi o skraj pulpitu, jej sylwetka dosc wyraznie odcinala sie na tle rozgwiezdzonego nieba. Opuscila noktowizor i jej twarz rozjasnila zielonkawa poswiata bijaca od ekranu. - Cisza i spokoj, nie liczac kilku ognisk palacych sie na plazy. To pewnie miejscowi rybacy. -Spodziewa sie pani dzisiaj jakichs klopotow, kapitanie? - zapytal Steamer z sasiedniego stanowiska. -Trudno powiedziec. - Amanda oparla sie o jego fotel i pochylila troche nizej. W blasku gwiazd wyraznie odcinaly sie granice miedzy stalym ladem, morzem a niebem. - Juz od paru dni oczekuje nastepnego posuniecia naszego kumpla, Belewy. -Moze nie ma odwagi. Troche skopalismy mu tylek. -W tym wlasnie sek, Steamer. Musial dotkliwie odczuc likwidacje zamaskowanych baz na terytorium Gwinei. Zapewne bedzie chcial odzyskac stracone pozycje. - Zmarszczyla czolo i zastanawiala sie przez chwile nad mozliwymi posunieciami przeciwnika. - Poza tym juz wie, na co nas stac, choc chyba ciagle nie jest pewien, do czego naprawde jestesmy zdolni. Podejrzewam wiec, ze podejmie jeszcze jedna probe oszacowania naszych mozliwosci. - Wyprostowala sie i cofnela do swojego fotela. - W kazdym razie ide na herbate. Przyniesc wam cos? -Nie, dziekuje. Niczego mi nie potrzeba. -Mnie rowniez, kapitanie - powiedziala Snowy. Garrett podeszla do drabinki. -Zawolajcie, gdyby cos sie wydarzylo. Klapy lukow bocznych i pochylnia rufowa byly pozamykane przed ewentualna wieksza fala i slabo oswietlone wnetrze poduszkowca sprawialo wrazenie odizolowanego od calego swiata. Wypelnialo je ciche mruczenie wysokopreznych silnikow napedzajacych generatory pradu i szum powietrza tloczonego przez klimatyzacje. Marynarze pelniacy wachte rozmawiali polglosem. Dokooptowani z naboru strzelcy przy rozkladanym stoliku pod lewa burta grali w pokera, a przy otwartym wlazie bakburtowego przedzialu silnikowego lezala wyciagnieta na pokladzie Maruda Catlin. Oczy miala zamkniete, glowe oparta na zlozonej kamizelce ratunkowej, ale z odleglosci paru metrow slychac bylo dzwieki rytmicznego swinga, dolatujace ze sluchawek podlaczonych do przenosnego odtwarzacza plyt kompaktowych. Jeden z komandosow siedzial na skladanej laweczce w glownym przedziale i przegladal stary numer czasopisma "Guns and Armo", podczas gdy obok jego kolega wyraznie przysypial nad powiescia Steinbecka. Reszta zalogi wykorzystywala okazje do krotkiej drzemki. Wszystkie koje w jedynej kajucie byly zajete, na rufie reszta marines ulozyla sie w napompowanym i przygotowanym do uzycia pontonie. Na stanowisku ogniowym pod sterowka czuwal mat Daniel O'Roark. Pochylal sie nad konsola, w rownych odstepach czasu przelaczal obraz radarowy na wizyjny i uwaznie obserwowal wschodni horyzont. Amanda usmiechnela sie na ten widok. Po matczynemu traktowala mlodego celowniczego, ktory od czasu groznej pomylki staral sie za wszelka cene naprawic swoj blad i zasluzyc na pochwale. Zapowiadal sie na swietnego fachowca. Zawrocila w strone dziobu i weszla do malenkiej kuchenki. Przy stoliku Ben Tehoa i Stone Quillain siedzieli nad kubeczkami parujacej kawy. Chorazy trzymal w reku dlugopis, a przed nim lezala do polowy zapisana kartka. -Odrabiasz zaleglosci w korespondencji, szefie? - zapytala, napelnila dzbanek woda i wstawila go do kuchenki mikrofalowej. -Tak, pani kapitan. Pisze list do corek. Po paru sekundach Amanda wyjela z kuchenki wrzatek i wrzucila do niego torebke. Zapomniala wziac na ten rejs swoja ulubiona mieszanke "Earl Grey", musiala sie wiec zadowolic zwykla czarna herbata. -Chyba wiesz, ze komputer pokladowy jest wyposazony w poczte elektroniczna, z ktorej wszyscy moga korzystac? -Tak, oczywiscie. Zawsze w ten sposob utrzymuje kontakt z zona, gdy na dluzej wychodzimy w morze. - Kudlaty Samoanczyk usmiechnal sie lekko. - Czasami jednak wole opisac swoje przezycia na papierze. Czuje sie tak, jakbym mogl przekazac najblizszym cos trwalego. -Znam to uczucie - odparla Garrett, siadajac przy stoliku. W domu przechowywala w biurku jak najwiekszy skarb plik listow od ojca, wysylanych podczas rejsow. Bylo ich zdecydowanie wiecej niz listow od innych mezczyzn, ktorzy odegrali w jej zyciu jakas role. Lacznosc elektroniczna byla bardzo wygodna, ale zarazem bezduszna. Amanda zanotowala sobie w pamieci, zeby postarac sie o papier listowy, bo warto by Arkady'emu napisac pare slow. -Czy pokazywalem juz pani zdjecie mojej rodziny, kapitanie? -Jeszcze nie, szefie. Tehoa wyciagnal z tylnej kieszeni spodni powycierany portfel, otworzyl go i polozyl przed Amanda. Zdjecie, pogiete i poplamione morska woda, przedstawialo korpulentna, szeroko usmiechnieta Samoanke i dwie male dziewczynki, z wygladu szescio- i osmioletnia. Obie mialy bardzo duze, ciemne, zywe oczy i bujne, kruczoczarne wlosy. -Sa piekne, szefie - powiedziala szczerze Garrett. - Wszystkie trzy. -Nie zaprzecze - odparl Tehoa, chowajac portfel. Stone Quillain siedzial z boku. Nie odezwal sie ani slowem, Amanda wyczuwala jednak, ze uwaznie ja obserwuje podczas tej rozmowy, wbijajac badawcze spojrzenie w jej twarz. Zdawala sobie sprawa z wlasnej urody i przywykla juz do tego, ze mezczyzni jej sie przygladaja. W innych okolicznosciach zapewne przyjelaby to z satysfakcja. Byla jednak przeswiadczona, ze szczegolna uwaga kapitana Quillaina wynika z innych powodow. Odnosila wrazenie, ze od chwili przybycia kompanii marines jej postawa jest dokladnie analizowana, a wszelkie decyzje i rozkazy podlegaja wnikliwej ocenie. Nie miala nic przeciwko temu, kazdy zolnierz korpusu mogl we wlasnym zakresie analizowac poczynania dowodcy. W koncu spoczywala na niej odpowiedzialnosc dostosowania sie do oczekiwan podkomendnych. W swojej dotychczasowej sluzbie w marynarce spotkala juz zreszta wielu oficerow, ktorzy sceptycznie podchodzili do jej umiejetnosci. Stone Quillain na pewno nie byl tez ostatni. Musiala ciagle udowadniac takim ludziom swoja wartosc, ale nie traktowala tego jak dopust bozy. Pozwalalo jej to uniknac nadmiernej pewnosci siebie. Upila lyk goracej herbaty. -Prosze wybaczyc, pani kapitan - odezwal sie Quillain - ale zwrocilem uwage, ze nie nosi pani typowej broni osobistej. Mozna wiedziec, co to za pistolet? -Rewolwer, ruger SP 101. - Rozpiela obszyta nylonem kabure przy pasie i wyjela bron o uchwycie z polerowanej nierdzewnej stali. Szybkim ruchem otworzyla bebenek, polozyla rewolwer na stole przed komandosem i dodala: - Wlasciwie to pieciostrzalowe magnum kalibru dziewiec milimetrow, ale z bebenkiem przerobionym na specjalne kule kalibru dziewiec szescdziesiat piec. Quillain brwiami wysypal sobie naboje na dlon i zaczal je uwaznie ogladac. Nastepnie podniosl rewolwer, zatrzasnal bebenek, zakrecil nim i celujac w lampe pod sufitem zajrzal do komory, jakby przeprowadzal inspekcje stanu uzbrojenia. Amanda pomyslala z gorycza, ze to rowniez jest element jej nieustannego kontrolowania. Tym razem dawal o sobie znac powszechny wsrod komandosow lekcewazacy stosunek do broni krotkiej. -Z jakiego powodu zaopatrzyla sie pani w ten bebenkowiec? - spytal zdumiony Quillain. Wiazalo sie to ze zdarzeniami, ktore wciaz budzily bolesne wspomnienia. Stone patrzyl na nia jednak wyczekujaco, wiec doszla do wniosku, ze po prostu probuje zrozumiec jej motywy. Postanowila odpowiedziec szczerze. -To dluga historia, mniej wiecej sprzed dziesieciu lat, kiedy bylam jeszcze na ostatnim roku akademii. Wprowadzano wtedy szeroko zakrojony program zwalczania przemytu narkotykow droga morska, w ktorym marynarka wojenna scisle wspolpracowala ze straza przybrzezna. Kadeci uzyskali mozliwosc odbycia praktyki na pokladzie kutra patrolowego strazy. Dla mnie byla to przede wszystkim okazja do wyplyniecia w morze, zglosilam sie wiec na ochotnika. Pewnego dnia u wybrzezy Baja California zatrzymalismy kuter podajacy sie za ekwadorski trawler do polowow tunczyka. Bylam wtedy oficerem wachtowym i przypadl mi obowiazek poprowadzenia czteroosobowej grupy inspekcyjnej na poklad "Zodiaca". Nikt nawet nie przeczuwal, na jaki transport trafilismy. W rzeczywistosci kuter nalezal do kartelu i przewozil w ladowni kilka ton surowca do produkcji morfiny. A zaloge stanowilo paru latynoskich zabijakow, ktorzy nie mogli dopuscic, by towar wpadl w niepowolane rece. Tehoa odsunal na bok list i zaczal sie przysluchiwac. -Zaczelam podejrzewac, ze cos jest nie tak - ciagnela Garrett - kiedy tylko weszlismy na poklad trawlera. Nie bylo na nim zywej duszy, a zdenerwowany marynarz czekajacy przy trapie za wszelka cene chcial nas od razu zaciagnac na mostek albo do ladowni, to znaczy zabrac z oczu wachty naszego kutra patrolowego. Nie dalam sie nabrac. Kazalam dwom ludziom pilnowac lobuza, a sama z dwoma innymi poszlam na dziob. Dzialalismy dosc szybko i gdy tylko wylonilam sie zza rogu nadbudowki, zaskoczylam od tylu zbira uzbrojonego w karabin. I wtedy sie wszystko rozstrzygnelo. Mialam sluzbowy pistolet, automatyczna berette M9, przez ktora, mowiac szczerze, omal nie poszlam do piachu. - Westchnela glosno i wzruszyla ramionami. - Nie zrozumcie mnie zle, beretta to swietny pistolet, tyle ze trzeba byc z nim obeznanym. Ja znalam sie dobrze tylko na karabinkach i broni mysliwskiej. Ojciec uczyl mnie strzelac, kiedy jeszcze chodzilam do podstawowki. Na szesnaste urodziny kupil mi dwulufowy browning dwudziestke, zebym mogla jezdzic z nim na polowania. Jakos tak wyszlo, ze nigdy sie na dobre nie oswoilam ze sluzbowym pistoletem. Zaliczylam wszystkie zajecia w Annapolis, co miesiac zbieralam dobre oceny na strzelnicy, ale do samego konca nauki w akademii nie zaliczalam sie do znawcow broni krotkiej. No wiec krzyknelam ostrzezenie do moich ludzi i podetknelam bandziorowi lufe pod nos. Niestety, nie bylam w stanie oddac strzalu. Zapomnialam odbezpieczyc berette. I zanim sie polapalam, przestawilam bezpiecznik i wprowadzilam pierwszy naboj do komory, ten dran strzelil pierwszy. Quillain zmarszczyl brwi. -Ciezko pania ranil? Garrett odruchowo uniosla dlon do lewego ramienia, gdzie pod cienka tkanina letniego munduru latwo mozna bylo wyczuc zaglebiona blizne. -Nie bardzo. Kula przeszla na wylot, zlamala mi tylko obojczyk. -I co bylo dalej, kapitanie? - spytal zaciekawiony Tehoa. -Nic szczegolnego. Jeden z moich ludzi scial bandyte seria z pistoletu maszynowego. Pozniej zostalam z powrotem przeniesiona na kuter patrolowy. W rzeczywistosci wcale nie poszlo tak gladko. Wywiazala sie zacieta strzelanina z pozostalymi straznikami kontrabandy i trzeba bylo przypuscic istny szturm na sterowke trawlera, zanim udalo sie opanowac sytuacje i reszta patrolu mogla przyjsc im z pomoca. Amanda wolala jednak nie wspominac dramatycznych szczegolow, nie majacych nic wspolnego z tematem rozmowy. -W kazdym razie pierwsza rzecza, jaka zrobilam po wyjsciu ze szpitala, byl zakup najprostszej i najpewniejszej, przeznaczonej nawet dla idiotow broni osobistej. Popytalam kilku znawcow zagadnienia i polecili mi rugera. Od tamtej pory sie z nim nie rozstaje. Quillain szybko wsunal z powrotem naboje do bebenka, zatrzasnal go i polozyl rewolwer na stole. -Tak... Musze przyznac, ze prawie kazdy model rugera odznacza sie maksymalna prostota. - Urwal na moment, odchrzaknal i dodal: - Chodzi o to, ze na czas udzialu w operacjach specjalnych pewnie przydaloby sie pani cos solidniejszego. Piec kul, nawet tego kalibru, z pewnoscia wystarczy, kiedy sie stoi na warcie przy trapie w San Diego. Ale w powaznej bitwie moze byc za malo. -To mi wyglada na dobry pomysl, Stone - odparla zaciekawiona Garrett, chowajac rewolwer do kabury. - Co bys zaproponowal? Komandos zastanawial sie przez chwile. -Dla pani bylby chyba najlepszy stary model 1911A kolta kalibru jedenascie i cztery dziesiate milimetra. Mozna jeszcze znalezc te egzemplarze w starych arsenalach. Zdziwiona Amanda zmarszczyla brwi. -Ponad jedenascie milimetrow? Boze, pewnie bym nawet nie udzwignela tej haubicy. -Skadze, wcale nie jest ciezki. Znam sporo kobiet, ktore rozsmakowaly sie w tym modelu - rzekl z ozywieniem poteznie zbudowany komandos. W kazdym razie na pewno nie trzeba go trzymac oburacz jak berette, a ciezar jest wystarczajacy do zrekompensowania odrzutu. No i pod wzgledem sily przebicia kuli zadna inna bron podobnego rozmiaru nie zapewni takiej skutecznosci, jak stary dobry kolt. -Udaloby ci sie zdobyc dla mnie ten zabytek? - spytala Garrett. Quillain pokiwal glowa. -Bez trudu. Wystarczy, ze pogadam z naszym zbrojmistrzem. Ma swoje dojscia. Amanda, zadowolona z tej szczerej rozmowy z komandosem, wciaz jednak miala wrazenie, ze jest traktowana z pewna rezerwa. -W porzadku - odparla. - Wydaje mi sie jednak, ze bede potrzebowala instruktazu. Jak powiedzialam, nie jestem Annie Oakley, a sadze, ze do tak ciezkiego kolta niezbedna jest pewna wprawa. -Moj sierzant wie chyba wszystko, co warto wiedziec o starych rewolwerach. Kiedy ostatecznie zapadla decyzja uzbrojenia nas wszystkich w beretty, Tallman przez trzy dni pomstowal na czym swiat stoi, a potem wzial przepustke i poszedl upic sie w trupa. Wprowadzi pania w tajniki. - Quillain opuscil glowe, popatrzyl na swoj oprozniony do polowy kubeczek kawy, po czym spojrzal na Amande i z dziwnie sciagnieta twarza dodal: - A gdyby zaszla taka koniecznosc, ja tez moglbym pani pomoc w obchodzeniu sie z ta bronia. Garrett z trudem powstrzymala ironiczny usmiech. Pomyslala, ze niekiedy wygrywa sie bitwy w najmniej oczekiwanych momentach. Skinela glowa i odparla: -Dziekuje, Stone. W takim razie umowa stoi. -Kapitan Garrett! - dolecial ze sterowki okrzyk komandora Lane'a. Wzywam dowodce na mostek! Cos sie dzieje! Amanda wygramolila sie zza stolu, zostawiajac nie dopita herbate, i pobiegla do drabinki. Snowy zamknela juz gorny luk sterowki i siedziala w swoim fotelu, szykujac sie do uruchomienia turbin gazowych. Steamer szybko podal Amandzie helmofon. -Na ekranie taktycznym pojawil sie samotny obiekt, ktory przed chwila przekroczyl granice i powoli wplynal na gwinejskie wody terytorialne. Centrum operacyjne oglosilo stan gotowosci. -Dzieki. - Garrett wlozyla helmofon i siegnela do przycisku lacznosci radiowej. - Centrum, tu dowodca "Swinek". Co masz dla nas? Sluzbe na platformie znow pelnila Christine Rendino. Ostatnio ciagle zasiadala na tym stanowisku, ilekroc Amanda wyplywala w rejs patrolowy. -To chyba ta proba, ktorej sie spodziewalas, szefowo. Jak poprzednio, trzy boghammery Unii przesliznely sie wlasnie na wody Gwinei. Dwa z nich szybko zawrocily, ale trzeci zostal. Jest juz kawalek drogi od granicy i wciaz plynie na polnoc, trzymajac sie linii przyboju. Szacunkowa predkosc: piec wezlow. Idzie ze zgaszonymi swiatlami i ewidentnie stara sie zminimalizowac smuge kilwateru. Mam go na obrazie przekazywanym przez "Drapiezce" pod katem dwudziestu pieciu stopni. Wydaje mi sie, ze dran sadzi, iz nie zostal namierzony. -Dobra robota, Chris! Miej go na oku! Steamer, oglos alarm! Rozpoczynamy akcje przechwycenia. -Marines! Do uprzezy! Gotowosc bojowa! Quillain wykrzykiwal komendy bardziej z przyzwyczajenia niz koniecznosci, bo wokol niego komandosi i rezerwowi strzelcy wkladali juz helmofony i zapinali sie w pasach na stanowiskach. "Queen" szla cala naprzod, tyle ze nadal bez poduszki powietrznej, a na cichych silnikach elektrycznych. Pokrywy lukow po obu burtach otwarto i na zewnatrz wystawaly juz lufy karabinow i granatnikow. Pochylnia rufowa opadla z cichym syczeniem silownikow hydraulicznych i pojawily sie na niej dwa stanowiska karabinow maszynowych. Przyjemny chlod, ktory wypelnial dotad przedzialy poduszkowca, blyskawicznie rozplynal sie w mroku nocy, ustepujac miejsca parnemu tropikalnemu powietrzu, nasyconemu slona morska wilgocia. -Uwaga, cala zaloga! - poplynal do wszystkich przez interfon glos Amandy Garrett. - Sytuacja jest nastepujaca. Samotny unijny boghammer posuwa sie wzdluz wybrzeza, prawdopodobnie w misji rekonesansowej. Plynie prosto na nas, zaczekamy wiec na niego. Przygotujemy zasadzke i dokonamy przechwycenia. Mam nadzieje, ze uda sie to osiagnac bez jednego wystrzalu. Prosze sie jednak przygotowac na najgorsze. Bede informowac na biezaco o rozwoju sytuacji. Przydzielony "Queen" pluton piechoty morskiej czuwal z bronia gotowa do strzalu tuz za grodzia, na pierwszych stanowiskach przedzialu bojowego. Stone Quillain byl swiadom tego, ze dwanascie glow odwraca sie co jakis czas w jego strone, a dwanascie par oczu wyczekuje tylko znaku swojego dowodcy, totez staral sie za wszelka cene tlumic szerokie ziewniecia. -Wyglada na to, ze jeszcze przez jakis czas bedziemy sobie spokojnie zeglowac po falach - mruknal w koncu. - Niech ktos mnie obudzi, jak cos naprawde zacznie sie dziac. Usiadl na skladanej laweczce, ulozyl helm na kolanach, oparl mossburga o udo, chwycil sie linki mocujacej i zamknal oczy. W rzeczywistosci jednak tylko udawal sennosc. Spod przymruzonych powiek zerkal na boki, a w uchu mial sluchawke od helmofonu podlaczona do sieci pokladowej. -Boghammer utrzymuje staly kurs trzystu szescdziesieciu stopni. Plynie z predkoscia pieciu wezlow. Mamy nad nim przewage dziesieciu wezlow. Odleglosc: dwie mile... Dzieki, Chris... Steamer, ten lobuz wciaz trzyma sie blisko linii przyboju. Nie bedzie to dla nas zadnym problemem?... To zalezy, pani kapitan. Woli go pani zapedzic na plaze czy przeciwnie, podejsc na otwartym morzu?... Sprobujmy go podejsc na otwartym morzu. Podejrzewam, ze dostal rozkaz ucieczki na ocean, gdyby znalazl sie w klopotach... Stanowisko ogniowe! Macie go na radarze?... Tak, pani kapitan. W tej chwili jest trzy tysiace metrow od nas. Podejrzewam, ze na ekranie wizyjnym... W porzadku, Danno. Masz juz namiar na cel?... Tak, mam, kapitanie. Potwierdzam kontakt wizualny. To boghammer... Dobra. Celowniczowie, wymierzyc w intruza rakiety hellfire. Wola go szybko unieszkodliwic, gdyby zaczal uciekac... Rozumiem, pani kapitan. Wyrzutnie zaprogramowane. Mamy pewny namiar. Prowadzimy lobuza... Odleglosc: dwa tysiace... Odleglosc: tysiac piecset... Spokojnie. Dajcie mu podejsc blizej... Tak jest, pani kapitan! Odleglosc: tysiac metrow. No, chodz do tatuska!. Jestesmy na wyznaczonej pozycji, kapitanie. Mamy cel na kursie zero od dziobu... Dobra, Steamer. Utrzymuj te pozycje. Maszyny stop. Tutaj zaczekamy... Odleglosc: szescset piecdziesiat... Przygotowac rakiety swietlne! Zaskoczymy go z pieciuset metrow... No, chodz, jeszcze blizej... W porzadku! Uwaga!... Odpalic rakiety swietlne! Jednoczesny wystrzal z dwoch granatnikow rozniosl sie gluchym echem po wszystkich sekcjach "Queen of the West", ladunki pomknely w niebo, ciagnac za soba snopy iskier. Chwile pozniej na grzbietach fal po sterburcie rozlal sie bialy poblask od plonacej w gorze magnezji. -Marynarze Unii! - zagrzmial z glosnikow okrzyk Amandy Garrett, przypominajacy tubalny glos rozzloszczonej bogini. - Tu lodz patrolowa Marynarki Wojennej Stanow Zjednoczonych, dzialajaca zgodnie z mandatem Organizacji Narodow Zjednoczonych. Wplyneliscie na wody terytorialne Gwinei bez zezwolenia. Stancie w dryf i przygotujcie sie do kontroli. Powtarzam: stancie w dryf i przygotujcie sie do kontroli. Jesli nie usluchacie, otworzymy ogien! Stone wyprostowal sie i wlozyl helm na glowe. -Nie spac, chlopcy! Czeka nas robota! - zawolal, wcisnal klawisz nadawania i powiedzial do mikrofonu: - Mostek, tu grupa inspekcyjna. Jak idzie? -Na razie zgodnie z planem - odparla Amanda. - Wylaczyli silnik i staneli w dryf czterysta metrow przed nami. Druga salwa wyrzucila nastepne flary i przedluzyla panujacy na zewnatrz iluzoryczny dzien. -Wyjmijcie tasmy amunicyjne spod zamkow karabinow maszynowych i zbierzcie cala bron osobista na pokladzie! Podniescie rece i trzymajcie je nad glowami! Jesli nie bedziecie stawiac oporu, nic sie wam nie stanie! -W porzadku, Stone. - Glos Amandy w interfonie wydawal sie dziwnie slaby, miekki i lagodny w porownaniu z wczesniejszym, przekazywanym przez glosniki zewnetrzne. - Szykujcie sie. Procedura standardowa. Przeprowadzcie jencow po pochylni rufowej. -Tak jest! - Quillain puscil przycisk nadawania i rozkazal: - Marines! Przygotowac sie do odbioru jencow! Grupa oslonowa, naszykowac bron i zajac stanowiska! Bez pospiechu, czekac na rozkaz! "Queen" wykrecila i zaczela bokiem podchodzic do kutra. Dwaj komandosi wyskoczyli z uprzezy i z granatnikami na ramionach przyklekneli obok stanowisk strzelcow na skraju pochylni. Na wylotach dolnych luf kombinowanych karabinkow mieli zatkniete ladunki odlamkowe, ksztaltem i wielkoscia przypominajace puszki z napojami gazowanymi. Marynarz czuwajacy przy karabinie maszynowym po sterburcie obejrzal sie przez ramie na Quillaina i zapytal: -Kiedy mam zapalic reflektory, kapitanie? -Zanim rakiety swietlne dopala sie do reszty. Jak tylko padnie rozkaz kapitana, oslep sukinsynow. A gdy wyruszymy, bez przerwy swiec im prosto w oczy. Zrozumiales? -Tak jest! Druga para flar spadala do morza, rozzarzone ladunki dogasaly, rozsiewajac po falach migotliwe cienie. "Queen" zwolnila jeszcze bardziej, przysuwajac sie prawa burta do boghammera. Quillaina ogarnialo coraz wieksze napiecie. Nadchodzil grozny moment, kiedy uzbrojenie poduszkowca stawalo sie bezuzyteczne, a do obrony musialy wystarczyc karabiny maszynowe i bron osobista plutonu piechoty morskiej. Z polmroku obok Stone'a wylonila sie drobna postac w kamizelce ratunkowej. -Jak to wyglada? - zapytala Amanda. -Za chwile bedziemy wszystko wiedzieli. Mozemy juz wlaczyc swiatla? -Zapalic reflektory! Dzieki niezwyklym zdolnosciom Marudy Catlin weszli w posiadanie dwoch jupiterow rteciowych, dajacych swiatlo o natezeniu cwierc miliona kandeli kazdy, ktore zostaly zamocowane na cokole sterburtowej wiezyczki. Kiedy strzelec nacisnal wlacznik, ciemnosc rozciely dwie waskie strugi oslepiajacego srebrzystego blasku i spoczely na niskiej, ciemnoszarej burcie unijnego kutra. Poduszkowiec z wolna zblizal sie tylem do intruza. Z mroku wylanialo sie coraz wiecej szczegolow. Boghammer nie byl obciazony, unosil sie wysoko na wodzie. Zgodnie z rozkazami wyjeto tasmy amunicyjne z karabinow maszynowych, ktorych lufy zwieszaly sie teraz ku falom. Nigdzie nie bylo widac innego uzbrojenia. Szesciu marynarzy o posepnych twarzach siedzialo po turecku na pokladzie z rekoma splecionymi za glowa, zerkajac groznie na zblizajacy sie amerykanski patrol. Odleglosc stopniowo malala: piecdziesiat metrow... czterdziesci... Nagle Stone'a tknelo dziwne przeczucie. -Cholera! To pulapka! - Blyskawicznie uniosl swojego mossburga i zaladowal do komory szrapnel. - Wszyscy strzelcy na te burte! Komandosi uzbrojeni w pistolety maszynowe i rezerwowi strzelcy z lekkimi karabinami rzucili sie do otwartych lukow sterburty. Szczeknely zamki, bron automatyczna bez rozkazu przestawiano na ogien ciagly. Stojaca obok Quillaina Amanda patrzyla z niedowierzaniem, jak na rufowej pochylni powstaje istna zywa barykada. -Wziac ich na cel! Gdy tylko ktorys skurwysyn sie ruszy, chocby tylko mrugnie, strzelac! Kapitanie Garrett, przerwijcie podchodzenie! Nie zblizajcie sie do boghammera! Bez chwili wahania Amanda powtorzyla te komendy przez mikrofon. Nawet nie przyszlo jej do glowy, zeby zaprotestowac na to nieoczekiwane przejecie dowodzenia przez Quillaina. Silniki elektryczne ucichly, od czasu do czasu rozlegaly sie jedynie ciche trzaski kadluba albo stukniecie o poklad buta ktoregos z czekajacych w napieciu strzelcow. Snopy reflektorow wylawialy siedzaca bez ruchu i wpatrujaca sie tepo w lufy karabinow zaloge boghammera. -Dobra! - zahuczal nagle glos Quillaina, ktory podlaczyl sie do sieci zewnetrznego naglosnienia. - A teraz spokojnie wyrzuccie granaty za burte! Nie warto tak glupio umierac! Kapitan unijnego kutra wykrzyknal krotki rozkaz. Rownoczesnie szesc rak odchylilo sie do tylu. Oczom wszystkich ukazaly sie trzymane przez marynarzy zlowieszcze metalowe kule. W glownym przedziale bojowym "Queen" nie padla zadna komenda. Kilkanascie luf plunelo nagle ogniem w kierunku intruza, na poklad z brzekiem posypaly sie luski. Nerwowa czkawke pistoletow M-4 i szybszy zlowieszczy terkot karabinkow SAW uzupelnialo donosne, jakby dystyngowane dudnienie sprzezonego browninga. Z wizgiem polecialy odlamkowe ladunki granatnikow. Grenadierzy blyskawicznie przestawili bron i w slad za nimi poslali serie kul z pistoletow maszynowych. Stone Quillain rytmicznie naciskal spust mossburga i przeladowywal karabin z taka szybkoscia, jakby to byla bron automatyczna. Wylatujace naraz z obu luf szrapnele tworzyly prawdziwa zapore ogniowa. W fiberglasowych burtach unijnego kutra powstaly nagle setki dziur, siedzacy na pokladzie marynarze polecieli do tylu. Zaden nie zdolal rzucic trzymanego granatu, wypuszczone z dloni potoczyly sie po pokladzie. Przedtem je odbezpieczono, wiec zwolnione nagle dzwigienki uruchomily zapalniki. Jeden z zolnierzy Unii polecial za burte w slad za swoim granatem. Chwile pozniej, jak w kiepskiej komedii, podwodna eksplozja rzucila jego zwloki z powrotem na poklad boghammera. Wybuchy pozostalych granatow wstrzasnely kutrem od dziobu po rufe. Jesli nawet ktorys z marynarzy przezyl gwaltowny ostrzal z poduszkowca, musial zginac od trafienia odlamkiem. Po paru sekundach dziela zniszczenia dokonal wybuch zbiornika z paliwem, ktory przeksztalcil wrak boghammera w uslane ludzkimi szczatkami klebowisko plomieni. Umilkly strzaly z pokladu "Morskiego Mysliwca". Ktos zaklal siarczyscie, wyciagajac zza kolnierzyka goraca karabinowa luske. Stone spojrzal na Amande, ktora spod przymruzonych powiek, z zacisnietymi niemal do bolu szczekami spogladala nad pochylnia rufowa na plonacy wrak. Na chwile spuscila glowe, ale szybko ja podniosla i otworzyla szeroko oczy. Otrzasnela sie juz chyba, ale wciaz zmuszala sie do patrzenia na tonacy kuter. Quillain z uznaniem pokiwal glowa. Jesli ponosi sie odpowiedzialnosc za akcje zbrojna, trzeba miec tyle zimnej krwi, by moc ocenic jej skutki, pomyslal. -To nam nie wyszlo najlepiej - odezwala sie polglosem, wyraznie podenerwowana. - W przyszlosci bedziemy musieli stosowac nieco inny tryb przechwytywania intruzow. -Chyba tak, kapitanie - przyznal Quillain, odklejajac szeroka tasme, ktora przymocowal zapasowe ladunki do kolby mossburga. - Trzeba wykombinowac cos lepszego. Garrett popatrzyla na niego z zaciekawieniem. -Skad wiedziales, ze trzymaja w dloniach granaty? -Nie wiedzialem. - Wlozyl magazynek na miejsce i ze szczekiem zamka wprowadzil pierwszy naboj do komory. - Przyszlo mi tylko do glowy, ze na ich miejscu sprobowalbym podobnej sztuczki. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 12 czerwca 2007 roku, godzina 6.12 czasu lokalnego Glosne wycie turbin gazowych przycichlo, gdy "Queen of the West" zakolysala sie na skraju pochylni startowej platformy. Powoli wsunela sie do swojego hangaru i z glosnym sykiem spuszczanego powietrza osiadla na pokladzie. Steamer Lane wychylil sie przez otwarty boczny luk sterowki i szybkim gestem dal znac technikom obslugi, ze beda musieli wymalowac na pancerzu poduszkowca sylwetke zatopionego kutra. Komandosi w regulaminowym szyku zeszli z pochylni rufowej i skierowali sie do zbrojowni w celu wyczyszczenia i zdania broni. Dopiero pozniej mogli sie wykapac i odpoczac. Za nimi wyszla na poklad zaloga poduszkowca wraz z rezerwowymi strzelcami. Ciezkie karabiny maszynowe spoczely pod sciana hangaru. Pospiesznie relacjonowano kolegom szczegoly przeprowadzonej akcji, sprawdzano rozklad sluzb na nastepny dzien, omawiano jakies drobne usterki, ktore daly o sobie znac podczas nocnego rejsu patrolowego. Kiedy Amanda zeszla z mostka, zblizyl sie do niej wartownik czekajacy przy burcie maszyny. Kapitanie Garrett, komandor Rendino prosi, by przyszla pani do sali odpraw. -Dobrze, juz ide. Steamer, wyglada na to, ze zostaniesz tylko ze Snowy na placu boju. -Nie ma sprawy. - Dowodca eskadry pokiwal glowa. - Poradzimy sobie ze wszystkim, kapitanie. -Dzieki. -Nie ma za co. Wazne, ze udaly nam sie nocne lowy, kapitanie. -Bo mielismy dobrych lowcow, komandorze. Steamer zniknal z powrotem na mostku, a w tej samej chwili na pochylni zjawil sie Stone Quillain z karabinem na ramieniu. Zbiegl szybko na poklad i mijajac Amande, skinal jej glowa, tym razem krzywiac sie troche mniej niz zwykle. Garrett odpowiedziala takim samym gestem, silac sie na usmiech. Olbrzymi komandos chyba wciaz nie byl jeszcze zadowolony z jej postawy, ale wyraznie traktowal ja juz z mniejsza rezerwa. Amanda przerzucila przez ramie pas z bronia i ruszyla w strone sali odpraw. Od razu zwrocila uwage, ze na duzych sciennych ekranach widnieje komputerowa mapa rejonu granicznego miedzy Unia Zachodnioafrykanska a Wybrzezem Kosci Sloniowej, ktore mieszkancy Zlotego Wybrzeza powszechnie nazywali "strona francuska". Przed jednym z nich stala Christine Rendino w towarzystwie barczystego rudzielca w kurtce lotnika. -Czesc, szefowo. Chyba nie mialas jeszcze okazji poznac komandora Evana Dane'a. Dowodzi osiemset czterdziesta siodma tymczasowa eskadra brytyjskich smiglowcow, wspierajacych sily UNAFIN. -Masz racje, Chris. Nie bylo okazji. - Amanda rzucila pas z rewolwerem na srodek stolu i wyciagnela reke na powitanie. - Zawsze z przyjemnoscia wspolpracuje z formacjami Royal Navy, komandorze. -Cala przyjemnosc po mojej stronie, kapitanie Garrett - powiedzial Dane, sciskajac jej dlon. - Wspaniale uwineliscie sie z likwidacja zamaskowanych baz. Byla juz najwyzsza pora, zeby wreszcie zabrac sie ostro do roboty. -Mielismy troche szczescia przy tej operacji - odparla Amanda, siadajac u szczytu stolu. Skrzyzowala rece na piersiach, spojrzala na ekran i zapytala: - O czym dyskutowaliscie? -O malym projekcie, nad ktorym wspolnie pracujemy - wyjasnila Christine. - Kiedy ty ze swoimi "Malymi Swinkami" wyruszylas na akcje przeciwko zamaskowanym przystaniom Unii, zaczelismy obmyslac sposoby zlikwidowania szlakow przemytniczych z Wybrzeza Kosci Sloniowej. -Macie potwierdzenie, ze tamtedy jest przerzucana kontrabanda? -Jak cholera! Pas przybrzezny po stronie francuskiej wyglada jak autostrada Ventura w piatkowy wieczor. Dane przytaknal ruchem glowy. -Ci lajdacy w ogole sie nie kryja. Mamy kilka godzin nagran wideo z systemow wizyjnych duzej czulosci, na ktorych doskonale widac lodzie i kutry rybackie wyruszajace po zmroku na wody terytorialne Unii. W wiekszosci sa zaladowane beczkami z ropa. -Unia Zachodnioafrykanska powolala cala siatka agentow dzialajacych w przygranicznych obszarach Wybrzeza Kosci Sloniowej - dodala Rendino. - W pobliskich wioskach rybackich przekupiono wlascicieli lodzi i stworzono rozgaleziony system przerzutu paliwa przez granice, lamiac tym samym embargo nalozone przez ONZ. -Jak ci sie udalo namierzyc te siatke, Chris? Rendino wzruszyla ramionami. -Oczywiscie przez naszych informatorow, ktorych rozmiescilismy na tamtym obszarze. -Powinnam sie tego domyslic. Ile ropy przerzucaja? -Co najmniej kilka ton tygodniowo. - Christine takze skrzyzowala rece na piersiach i oparla sie biodrem o brzeg stolu. - To pewnie i tak za malo na potrzeby Unii, ale wystarczy na odbudowanie paromiesiecznych najpilniejszych rezerw. A proceder wciaz przybiera na sile. -Nie sadzilam, ze w Unii jest tak duze zuzycie paliwa - mruknela Amanda. -To zalezy od punktu odniesienia. Ta ilosc, jaka spalamy w Los Angeles jednego dnia w godzinach szczytu, im wystarczylaby chyba na rok. Okolo siedemdziesieciu procent energii elektrycznej w Unii wytwarzaja generatory napedzane silnikami dieslowskimi. Trzeba do tego doliczyc komunikacje i transport, a przede wszystkim potrzeby wojskowe na szykowana przez Belewe kampanie w Gwinei. Kazda operacja militarna, chociazby wsparcie lokalnego konfliktu, pochlania bardzo duzo paliwa. -Mamy wiec kolejny czuly punkt Belewy? -Bez watpienia. Prawde mowiac, z wielu roznych, mniej czy bardziej wazkich powodow, nie liczac tych calkiem oczywistych, to chyba jego najczulszy punkt. Wystarczy odciac dostawy soczku, a ten dupek wyladuje w rynsztoku. Amanda zauwazyla zdziwiona mine Dane'a i wyjasnila szybko: -W zargonie kalifornijskim oznacza to z grubsza tyle, ze mamy duze szanse na zwyciestwo. W porzadku. Jak wiec zamierzacie ukrocic ten przemytniczy proceder? -Na razie nie mamy pomyslu - mruknal Anglik. -Niestety, to prawda, szefowo - dodala Christine. - Zgodnie z zalozeniami misji pokojowej, ewentualnym przemytem miala sie zajac marynarka wojenna i straz graniczna Wybrzeza Kosci Sloniowej przy wsparciu naszej sieci TACNET i helikopterow komandora Dane'a. Jak dotad ta wspolpraca nie uklada sie jednak po naszej mysli. -Ile lodzi przemytniczych zatrzymano do tej pory? -Ani jednej. 12 Morski mysliwiec - Ani jednej?! - wycedzila Amanda, marszczac brwi. -Zgadza sie, kapitanie - rzekl ponuro Dane. - Nawet nie doszlo do zorganizowania jednej skutecznej akcji, -Rozpoznanie dziala bez zarzutu, co chwila namierzamy kolejne transporty - dodala Rendino. - Tyle ze straz graniczna Wybrzeza Kosci Sloniowej ich nie zatrzymuje. -Sa jakies problemy ze strony dowodcow kutrow patrolowych? -Jednego kutra! - Christine wyprostowala palec wskazujacy. - Rzad Wybrzeza Kosci Sloniowej oddal do naszej dyspozycji po stronie francuskiej tylko jeden kuter, w dodatku osmiometrowa lupinka uzbrojona w stary karabin maszynowy, z ktorego chyba nikt nie strzelal od czasu uzyskania niepodleglosci. -Poza tym nigdy jej nie ma tam, gdzie jest akurat potrzebna - syknal ze zloscia Dane. - A to wychodzi na otwarte morze z jakas tajemnicza misja, a to jest naprawiana w porcie albo kapitan wlasnie zostawil przeklete kluczyki od stacyjki w innych spodniach. -Czyzby ludzie generala Belewy przekupili takze urzednikow Wybrzeza Kosci Sloniowej? -Na to wyglada. - Rendino wskazala duza mape zachodniej Afryki. Dotychczasowa polityka strategiczna Unii polega na calowaniu Wybrzeza Kosci Sloniowej w tylek przy rownoczesnym kopaniu Gwinei. To calkiem zrozumiale, wziawszy pod uwage, ze Gwinea jest najslabsza w tym towarzystwie. Wybrzeze jest silniejsze gospodarczo i militarnie, trudno byloby zdestabilizowac tam sytuacje wewnetrzna, dlatego Belewa zostawia je sobie na pozniej, kiedy upora sie juz z drugim sasiadem. Ochoczo wykorzystuje te przyjazne stosunki. Nie probuje ingerowac w gospodarke Wybrzeza, dopoki z silniejszego ekonomicznie kraju moze szmuglowac potrzebne mu towary. A poniewaz jak dotad nie kierowal nawet zadnych grozb pod adresem sasiada, zarowno przedstawiciele wladz, jak i zwykli mieszkancy Wybrzeza wola przymykac oczy na kwitnacy proceder przemytniczy, zwlaszcza gdy odpowiednia gotowka laduje w ich kieszeni. -Krotko mowiac - zaczela z namyslem Amanda - Wybrzeze Kosci Sloniowej nie sprzeciwia sie otwarcie sankcjom nalozonym przez ONZ, ale nie przywiazuje tez szczegolnej wagi do tego, co obywatele myslana temat embarga. -Nie inaczej - przyznala Christine. - Oficjele nie moga sie jednak afiszowac ze swoimi pogladami. Wzdluz granicy ladowej jest tyle posterunkow obserwacyjnych ONZ, ze zaden polityk nawet sie nie pokazuje w tamtym rejonie. A skoro nie sposob przerzucac przez dzungle transportow ropy, jedynym wyjsciem jest przemyt droga morska, wzdluz wybrzeza. -A tam teoretycznie to my powinnismy kontrolowac szlaki. -Teoria i praktyka to dwie rozne rzeczy, kapitanie - odparl Dane z kwasna mina i wyraznie poczerwienial. - Ostatniej nocy znow probowalismy zorganizowac wspolna akcje ze straza graniczna Wybrzeza Kosci Sloniowej. Chryste! Przez trzy kwadranse krazylem nad pinasa wyladowana beczkami paliwa! Oswietlalem ja reflektorami, zrzucalem flary i markery swietlne. Patrol strazy granicznej byl nie dalej niz trzy kilometry od tego miejsca, ale kapitan przez caly czas meldowal przez radio, ze nie widzi celu. -Mam nadzieje, ze zlozyliscie wladzom Wybrzeza protest przeciwko takiemu postepowaniu? -Tak, jasne - odparla Rendino. - I jak zwykle dostalismy odpowiedz, ze nie znaleziono zadnych dowodow na niewlasciwe zachowanie patrolu. A poniewaz nie zatrzymano dotad zadnego kutra wyladowanego kontrabanda, nie ma tez dowodu na istnienie przemytniczego procederu. Wybrzeze Kosci Sloniowej zamierza nawet jeszcze ograniczyc liczebnosc strazy na granicy z Unia. -Jezu... - Amanda potarla palcami zaczerwienione oczy. -Juz nie jestesmy w Kansas, szefowo. To czarna Afryka, prawie jak wieczna strefa mroku. -Ja z moimi ludzmi takze nie moge nic zrobic w tej sytuacji - rzekl Dane. - Potrzebne nam wsparcie jednostek plywajacych. Nie wolno nam strzelac do kutrow przemytniczych, bo to nieuzbrojone lodzie prywatne z cywilnymi zalogami. A z helikoptera nie da sie przeprowadzic akcji zatrzymania. -No wlasnie - wtracila Christine. - Musimy sie wreszcie zajac tym problemem. Niezbedny jest do tego jakis okret plywajacy wzdluz wybrzeza po stronie francuskiej, i to z taka zaloga, na ktorej mozna bedzie polegac. Dasz nam jakas jednostke, kapitanie? Amanda nie potrafila od razu odpowiedziec. Wstala, odwrocila sie tylem i w zamysleniu, z rekoma wciaz skrzyzowanymi na piersiach, zaczela chodzic wzdluz stolu konferencyjnego. Kiedy wreszcie zatrzymala sie przed oficerami stojacymi pod sciennym ekranem, pokrecila glowa. -Z calego serca chcialabym wam pomoc, ale musze odmowic. Nie stac mnie na zredukowanie liczebnosci korpusu. -Wez pod uwage, ze mamy juz tam jednostke, ktora moglibysmy wykorzystac. - Christine odwrocila sie do klawiatury i wyswietlila na ekranie schemat rozmieszczenia stanowisk morskich sil pokojowych. - Po likwidacji zamaskowanych przystani na terytorium Gwinei ustanowilismy posterunek obserwacyjny Unia Wschod. O, tutaj, na wysokosci granicy morskiej miedzy Unia Zachodnioafrykanska a Wybrzezem Kosci Sloniowej. Stoi tam na kotwicy okret, z ktorego pokladu jest wypuszczany aerostat zapewniajacy nam kontrole nad calym wybrzezem Unii. Jeden z kutrow klasy Cyclone, "Santana", pelni obecnie role eskorty jednostki wywiadowczej. Mozna by zwolnic "Santane" z tego uciazliwego obowiazku i skierowac ja do scigania przemytnikow. Nawet wtedy nasz okret nie bylby calkowicie pozbawiony... -Tylko kto zapewnilby wowczas oslona "Santanie"? - przerwala jej Amanda, krecac glowa. Podeszla blizej i postukala palcem w ekran. - Unia dysponuje w tym rejonie silna flota. Tutaj, w Harper, blisko granicy z Wybrzezem Kosci Sloniowej, stacjonuje prawie dwadziescia boghammerow. W kazdej chwili moga wyjsc w morze. A na naszym okrecie... Ktory to jest? "Bravo"?... znajduje sie druzyna komandosow. Razem z "Santana" dysponuja taka sila ognia, zeby przetrzymac atak unijnych kutrow. Jesli rozdzielimy te dwie jednostki, nawet obie rownoczesnie moga zostac zatopione. A poduszkowce potrzebowalyby co najmniej dwoch godzin, by dotrzec na miejsce z pomoca. To zdecydowaniu za dlugo. - Obejrzala sie na Anglika i dodala w zamysleniu: - Chyba ze moglibysmy liczyc na oslone z powietrza. Co pan na to, komandorze? -Zgodzilbym sie z ochota, kapitanie Garrett, ale jedynym uzbrojeniem moich merlinow jest karabin maszynowy zamontowany w bocznych drzwiach. Na mnie i moich chlopcow zawsze mozecie liczyc w razie potrzeby, nie wiem tylko, co moglibysmy zdzialac wobec sprzezonych czternastek, w jakie sa wyposazone boghammery. -Moglby pan zdobyc choc kilka pociskow typu Sea Skua? Dane skrzywil sie z niesmakiem. -Probuje odzyskac wyrzutnie rakiet juz od chwili wyladowania w bazie Konakri, ale nasze Foreign Office nie chce wydac zgody na ich obecnosc w tej czesci swiata. W odpowiedzi dostalem depesze, w ktorej napisano, ze byloby to uzbrojenie, cytuje, "prowokacyjne i niestosowne do realizacji misji pokojowej". Odnosze wrazenie, ze decyzje podejmowal jakis tepy urzednik, spokrewniony z tym idiota, ktory pare lat temu nie pozwolil wam wprowadzic czolgow do Somalii. Amanda westchnela glosno. -No, to wszystko jasne. -Na Boga, przeciez musi byc jakis sposob rozwiazania tego problemu - syknela ze zloscia Christine. - W takim razie wydluzmy trasy patroli poduszkowcow, zeby zapewnic oslone posterunku Unia Wschod, jak ma to juz miejsce na Gwinei Wschod. Wtedy obie morskie granice Unii bylyby tak samo pilnie strzezone przez eskadre "Morskich Mysliwcow", a zarazem oba posterunki dysponowalyby odpowiednia obrona. Garrett znow przeczaco pokrecila glowa. -Nic z tego, Chris. Poduszkowce nie moga tak dlugo przebywac na otwartym morzu jak kutry patrolowe. Nie sa do tego przystosowane. W krotkim czasie zniweczylibysmy zapal ludzi i zniszczyli sprzet. Poza tym nie mamy tylu jednostek w eskadrze, by rownoczesnie obsadzic dwa posterunki patrolowe. Na pewno ucierpialaby na tym ochrona gwinejskiego wybrzeza. Belewa natychmiast by to wykorzystal. - Amanda oparla sie o stol i ciagnela: - I tak nasza oslona jest przerazliwie dziurawa, wystarczy jeden wypadek czy powazniejsza awaria, a pojawi sie grozba fiaska calej operacji. Bedziemy musieli na razie przymknac oko na przemyt paliwa. Sfrustrowana Christine uderzyla piescia w otwarta dlon. -Jezu! Przeciez to jedno z naszych podstawowych zadan! -Ale drugim jest ochrona calego wybrzeza Gwinei - odparla Garrett. Mozemy sie zajac tylko jednym z nich. Na razie zapewnienie spokoju w tym kraju jest wazniejsze. -Tylko na razie, bo na dluzsza mete taka sytuacja sprzyja Belewie. -Zdaje sobie z tego sprawe, Chris. - Posrodku stolu stal metalowy pojemnik ze schlodzona woda i kilka papierowych kubeczkow. Amanda napelnila jeden z nich, upila pare lykow, po czym dodala: - Niestety, to w niczym nie zmienia naszej sytuacji taktycznej. -Wiec co zrobimy? -Przykro mi, ale nic. -Mamy przygladac sie temu spokojnie? -Pileczka znow jest po stronie Unii - odparla Garrett znuzonym glosem. - Odbijalismy ja, kiedy trzeba bylo zlikwidowac ukryte bazy czy dzis w nocy zapobiec kolejnej probie naruszenia granicy. Teraz znowu czeka nas bierne oczekiwanie. Gdybysmy mieli wolna reke, wszystko wygladaloby zupelnie inaczej. Wzmocnilibysmy obrone i wykorzystujac znaczna przewage zdolnosci wywiadowczych, starannie wybierali cele i systematycznie je niszczyli, dopoki flota Unii nie przestalaby sie liczyc w rozgrywce. Ale status sil pokojowych ONZ nie pozwala na takie dzialania. Mozemy wiec tylko organizowac rejsy patrolowe i gromadzic informacje w oczekiwaniu na kolejny ruch Belewy. Dane mruknal pogardliwie: -Wcale mi sie to nie podoba, kapitanie. Amanda usmiechnela sie ironicznie. -Mnie rowniez, komandorze, ale po prostu nie mamy innego wyjscia. -A co sie stanie, gdy Belewa wykona wreszcie ten ruch? - zapytala Christine. -Mam nadzieje, ze zorientujemy sie w pore i znow go zablokujemy. Mozna sie tylko pocieszac, iz bedzie to oznaczalo koniec naszej bezczynnosci. Hotel "Mamba Point", Monrowia, Unia Zachodnioafrykanska 12 czerwca 2007 roku, godzina 6.20 czasu lokalnego -Brak kontaktu, generale. Patrol zwiadowczy Zachodniej Eskadry nawet nie nadal pierwszego radiowego komunikatu zgodnie z planem, a nasz informator z Point Sallatouk meldowal o gwaltownej strzelaninie na morzu i pozarze jakiejs lodzi. Trzeba przyjac, ze stracilismy kuter. Belewa w zamysleniu pokiwal glowa. -Jak mowilem, Sako, mamy do czynienia z przyczajonym lampartem. Centrum operacyjne miescilo sie w dwupokojowym apartamencie na tym samym pietrze, co sypialnia i gabinet generala. Cale umeblowanie zastapiono szarymi, scisle funkcjonalnymi sprzetami wojskowymi. Obok wielkiego stolu mapowego znajdowalo sie stanowisko lacznosci z rozbudowana konsola telefoniczna, ale brakowalo urzadzen komputerowych, ktore zdominowaly juz podobne centrale w krajach wysoko rozwinietych. To wyposazenie jednak wystarczalo na potrzeby Belewy; brak wyrafinowanych urzadzen technicznych rekompensowal starannie dobrany, wydajnie pracujacy personel. -Czy zakonczono juz przesluchania ludzi, ktorzy zdolali uciec z zaatakowanych przystani kutrow? - zapytal naczelny dowodca, szybko przechodzac do kolejnego punktu porannej odprawy. -Tak, generale. Trzej marynarze uratowani przez nasze patrole mowia z grubsza to samo. Doborowe oddzialy specjalne niepostrzezenie podkradly sie do baz, akcja musiala wiec byc poprzedzona starannym rozpoznaniem terenu. Atakujacy wezwali ludzi do poddania sie, a jesli ci stawiali opor, byli zasypywani gradem kul. -Udalo sie bezspornie zidentyfikowac napastnikow? -Tak jest. - Brygadier Atiba urwal na chwile, zeby pociagnac lyk gorzkiej herbaty z fajansowego kubeczka. - Byli to amerykanscy komandosi. Przynajmniej tak sie przedstawiali, wzywajac naszych ludzi do zlozenia broni. -Rozumiem. - Belewa takze siegnal po swoj kubek. - A wiec mamy w Gwinei amerykanskich marines. Co ich prasa pisze na ten temat? -Biuro Wywiadu Strategicznego sledzi wszystkie oswiadczenia zwiazane z ta operacja, jakie wychodza z Bialego Domu. Ogolnie gloszony jest sukces afrykanskiej polityki prezydenta Wheelera. W sieciach telewizyjnych CNN i TBN prezentowane sa tylko zdawkowe komentarze. Misja UNAFIN w Gwinei nie cieszy sie specjalnym zainteresowaniem opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych, a poniewaz operacja przebiega zgodnie z planem i nie przyniosla dotad zadnych strat, wiekszosc amerykanskich mediow uznaje to za konflikt lokalny i nie interesuje sie tym w ogole. General w milczeniu uniosl kubek do ust i utkwil spojrzenie w przeciwleglej scianie. -Jaki jest status naszych patroli dalekiego zasiegu? W jakim stopniu utrata kryjowek odbila sie na prowadzonych akcjach? -Powaznie je ograniczyla, generale. - Atiba wstal i podszedl do wielkiej sciennej mapy Gwinei upstrzonej roznokolorowymi znacznikami. Mamy osiem patroli dzialajacych wzdluz wybrzeza na odcinku miedzy Konakri a granica Gwinei Bissau, ktore sa calkowicie uzaleznione od dostaw z kanonierek. Po zniszczeniu baz zupelnie utracily zdolnosc przenikania w glab terytorium wroga. -Utrzymujemy z nimi kontakt radiowy? -Tak jest. -Wiec sciagnij je do kraju, Sako. Rozkaz przerwac wszelkie operacje i wycofac sie za granice. Atiba zmarszczyl brwi. -To do reszty wyeliminuje nasze wplywy w zachodniej Gwinei. -Wiem. Takze nie jestem szczesliwy z tego powodu, ze bedziemy musieli dac Gwinejczykom troche wytchnienia. Ale nie mamy innego wyjscia. Dalsze prowadzenie operacji w zachodniej Gwinei pociagnie za soba tylko niepotrzebne ofiary, a naszym przeciwnikom stworzy okazje do kolejnych drobnych zwyciestw. Musimy sie wycofac do czasu powstania nowych szlakow zaopatrzenia. -Czyli na jak dlugo, generale? - spytal rozzloszczony Atiba. Belewa zmierzyl szefa sztabu piorunujacym spojrzeniem, az tamten szybko odwrocil glowe. -Stanie sie to szybciej niz myslisz, brygadierze - odparl cicho, skinal trzymanym kubkiem w strone mapy i dodal: - I znacznie szybciej, niz oni podejrzewaja. Dopil reszte herbaty, z glosnym brzekiem postawil blaszany kubek na skraju stolu, wstal z miejsca i rzucil stanowczo: -No, dobra. Musimy teraz przygotowac solidna siec, Sako, w ktora schwytamy tego morskiego lamparta. Chce, zeby amerykanskie patrole przybrzezne byly bez przerwy obserwowane. Musimy poznac metody ich dzialania, rozklad rejsow, sile ognia, a przede wszystkim zwrocic uwage na zachodzace zmiany. Zorganizuj mi spotkanie z naczelnym dowodca wywiadu wojskowego i dyrektorem Biura Wywiadu Strategicznego. Wezwij na nie takze dowodce morskich operacji specjalnych. Niech wczesniej wywiad strategiczny sciagnie przez internet wszelkie dostepne dane o kapitan Amandzie Garrett z Marynarki Wojennej Stanow Zjednoczonych. - Belewa usmiechnal sie zlowieszczo. - Trzeba jak najlepiej poznac tego lamparta. Powinnismy wiedziec, co je i kiedy sypia, co mysli i czego sie boi. Dopiero potem, stary druhu, podejmiemy decyzje. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 12 czerwca 2007 roku, godzina 8.26 czasu lokalnego -Centrum operacyjne, tu kapitan Garrett. Gdybym byla potrzebna, jestem w swojej kwaterze. Amanda odlozyla sluchawke na widelki i pomyslala, ze to byl bardzo dlugi dzien. Zaraz sie jednak poprawila, ze nie mozna tego nazwac dniem, skoro od pewnego czasu musiala dostosowac swoj rytm snu i czuwania do zmian wachty, a nie cyklu wschodow i zachodow slonca. W kazdym razie miala za soba bardzo dluga wachte. Zamknela zaluzje, wlaczyla klimatyzator, a na koi, w zasiegu reki, ulozyla swiezy mundur oraz komplet bielizny. Pozniej weszla do ciasnej kabiny prysznicowej i z przyjemnoscia zdjela z siebie przepocone ubranie. Wodomierz zainstalowany w prysznicu pozwalal tylko na krotka, trzyminutowa kapiel. Jako dowodca korpusu Amanda mogla bez trudu uwolnic sie od wymogow racjonowania wody, uznala jednak, ze byloby to nie fair wobec reszty personelu platformy, i tlumila w sobie wszelkie pokusy. Dlatego tez z czasem zaczela doceniac pewien nietypowy zwyczaj, ktory blyskawicznie rozpowszechnil sie wsrod zalogi "Plywaka". Wiele kobiet prawie na okraglo nosilo w kieszonkach munduru male plastikowe torebki z porcjami szamponu do wlosow. Ilekroc nadciagala typowa dla tych okolic tropikalna ulewa, rozlegal sie "alarm szamponowy" i te, ktore w danej chwili nie mialy sluzby, wybiegaly na otwarty poklad platformy, aby maksymalnie wykorzystac nie podlegajaca limitom ilosc czystej, slodkiej wody. Podstawiajac kasztanoworude, poprzecinane jasnymi pasmami wlosy pod ostatnie krople saczace sie z prysznica, Amanda doszla do wniosku, ze musi zapomniec o godnosci dowodcy taktycznego ugrupowania i albo przyswoic sobie miejscowy zwyczaj, albo ostrzyc sie na krotko. Nawet nie siegnela po recznik. Odsunela posciel i ulozyla sie na wznak na przescieradle, by w pelni wykorzystac chwile orzezwiajacego chlodu, zanim resztki wody odparuja ze skory. Poprawila poduszke i zamknela oczy. Nielatwo bylo jednak zasnac, gdy setki niespokojnych mysli klebily sie w glowie. Podstawa kazdego zwyciestwa jest atak, ograniczenie sie do defensywy musi przyniesc porazke. A ona znalazla sie w takiej wlasnie sytuacji; miala rece zwiazane sztywnymi zasadami dzialania sil pokojowych i musiala oddac inicjatywe Belewie. Na razie wszystko ukladalo sie pomyslnie, blokada przynosila spodziewane rezultaty, ale z zalozenia ta obronna taktyka wiazala sie z koniecznoscia wziecia na siebie pierwszego ciosu. I to wlasnie Amandzie sie nie podobalo. W ten sposob narazala swoich ludzi na ogromne ryzyko. A wszystko to z powodu restrykcyjnych przepisow, wymyslonych w subtelnej atmosferze miedzynarodowej dyplomacji. Jesli nawet satysfakcjonowaly one urzednikow z Departamentu Stanu, nie mialy nic wspolnego z realiami dzialan zbrojnych. Garrett przypomniala sobie opowiesci z czasow wojny wietnamskiej, ktore slyszala od kolegow ojca z marynarki wojennej. Ci ludzie przezywali istne pieklo, muszac wykonywac bledne rozkazy czy tez realizowac jakas idiotyczna doktryne. Przyszlo jej do glowy, ze tak jak ona nie mogli spac po nocach. Szlag by to trafil! Obrocila sie na bok i utkwila spojrzenie w suficie. Skoro juz nie mozesz zasnac, nakazala sobie w duchu, to przynajmniej poswiecaj czas na myslenie konstruktywne. Nie masz wplywu na przepisy ONZ. Nie mozesz nic zrobic, zeby powstrzymac Belewe przed zorganizowaniem akcji zaczepnej na dogodnych dla niego warunkach i w wybranym czasie. Za to mozesz zaczac planowac swoje kontruderzenie. Tylko jak wykorzystac atak Unii do uzasadnienia wlasnej kontrofensywy? Gdzie nalezaloby uderzyc? I, co najwazniejsze, jak zadac przeciwnikowi takie straty, by zmienil strategie, a sytuacja taktyczna obrocila sie na twoja korzysc? Trzy kwadranse pozniej Amanda usmiechnela sie do swoich mysli. Wstala z koi i usiadla przy biurku. Uniosla pokrywe komputera osobistego, wlaczyla sie do cyfrowej sieci lacznosci i wprowadzila adres intendentury bazy Konakri. Nie zwazajac na to, ze jest naga, zaczela pospiesznie wystukiwac tresc depeszy. Od: CMDRUSNTACFORCE-RBP 1 kod: slodkowodne-tango 038 -Do: CMDRUSNORDIY-Konakri Dotyczy: zamowienie - operacja specjalna Sprowadzic jak najszybciej dwa (2) dodatkowe pakiety ladunkow do PG-AC-L Kazdy ma zawierac pelen zestaw (24 glowice - 168 pociskow) rakiet Hydra 70 mm dla kazdego poduszkowca eskadry. Wszystkie rakiety maja byc wyposazone w 8-kg ladunki burzace. Jeden (1) pakiet ma zostac w bazie Konakri. Drugi bedzie przechowywany na platformie rbp 1. Rakiety musza byc umieszczone w komorach, zabezpieczone i przygotowane do natychmiastowego, podkreslam, natychmiastowego zaladowania na poduszkowce i odpalenia na rozkaz CMDRUSNTACFORCE. Dowodca korpusu, kpt. Amanda Garrett Teraz mogla juz zasnac. Posterunek patrolowy Gwinea Wschod lato 2007 roku W marynarce wojennej ten rodzaj sluzby nazwano "ukrzyzowaniem" przewlekla, oglupiajaca panszczyzna utrzymywania blokady morskiej. Dzien po dniu uplywa na patrolowaniu tego samego akwenu, na wpatrywaniu sie w te sama linie brzegowa o kazdej porze, w dzien i w nocy, o wschodzie i zachodzie slonca. Niebo nad glowa wydaje sie zawsze takie samo, padaja identyczne deszcze, tak samo pali slonce. Tego typu zadania dla zalog poduszkowcow byly rownie trudne jak dla marynarzy admirala Nelsona. Zapelniala je bezkresna nuda, stanowiaca dziewiecdziesiat osiem procent sluzby na morzu. Zawsze jednak trzeba pamietac o tym dwuprocentowym marginesie, w dowolnej chwili bowiem moze sie rozpetac pieklo. To jak obracajace sie kolo ruletki. Kazdy kontrolowany kuter rybacki moze sie okazac zupelnie czym innym. Kazdy kolejny alarm moze juz nie byc falszywy. Nie wolno zapominac, ze wrog wciaz istnieje i tylko czeka na odpowiednia chwile. Ale istnieje tez o wiele grozniejszy nieprzyjaciel, utrata czujnosci. Ciagle powtarzanie rutynowych zadan stepia zolnierskie zmysly i pomnaza slabe punkty. Dlatego czasem kazdy budzi sie w srodku nocy zlany potem i mysli: "Boze! Jakie to bylo grupie z mojej strony!". W wielkiej grze wojennej nie zawsze ginie sie z reki przeciwnika. Niekiedy pomaga mu sie mimo woli. Hotel "Camayenne", Konakri, Gwinea 26 czerwca 2007 roku, godzina 13.17 czasu lokalnego Kiedy misja wojskowa ONZ zajela miedzynarodowe lotnisko w Konakri, czlonkowie korpusu dyplomatycznego rozpoczeli okupacje najwiekszego, a przypadkiem takze najlepszego hotelu w miescie. "Camayenne" stal przy zachodniej plazy waskiego, gesto zabudowanego polwyspu, od ktorego wzial swa nazwe. Wobec kulejacej gospodarki i szerzacej sie wojny domowej pod wieloma wzgledami nie mogl juz roscic sobie pretensji do grona uznanych obiektow miedzynarodowego hotelarstwa. Wiceadmiral Elliot MacIntyre, ktorego obowiazki po raz kolejny przygnaly do Afryki, cale przedpoludnie spedzil na rozmowach z czlonkami cywilnej administracji UNAFIN. W tym niewdziecznym, choc koniecznym zadaniu zyskal nieoczekiwanie wydatna pomoc. We wszystkich odprawach uczestniczyla takze Amanda Garrett, ktora stanowczo ucinala niepotrzebne dyskusje i wciaz wracala do najwazniejszej sprawy, jaka byly ciagle zmiany sytuacji na wybrzezu Gwinei. Ostatecznie, chcac jej wynagrodzic trudy biurokratycznych zmagan, zaprosil ja na lunch. Niezwykla satysfakcje sprawilo mu przyjecie przez Amande zaproszenia. W cieniu palm oslaniajacych taras hotelowej restauracji, na ktorym slaba bryza od morza czynila nieco znosniejszym zar tropikalnego dnia, rozmowa co i rusz schodzila na sprawy osobiste, by zaraz powrocic do problemow sluzbowych. MacIntyre odniosl wrazenie, iz Garrett swietnie sie zaadaptowala tak do nowych obowiazkow, jak i tutejszego klimatu. Jej polyskliwa zlotawa cera silnie kontrastowala ze sniezna biela letniego munduru; wyrazna opalenizna zastapila wczesniejsza bladosc, na ktora zwrocil uwage podczas wideokonferencji. Podobal mu sie tez miedziany odcien, jakiego nabraly jej kasztanoworude wlosy. Poza tym wyczuwal jeszcze jakas, ledwie uchwytna zmiane, ktorej nawet nie umial precyzyjnie okreslic. Stanowczosc? Pewnosc siebie? Zadowolenie? -Powiedz mi w paru slowach, co sadzisz o swojej nowej jednostce rzekl, gdy kelner zebral ze stolika puste talerze. -Nie mam jeszcze wyrobionego zdania - odparla w zadumie Amanda, marszczac czolo. Admiralowi przyszlo na mysl, ze o ile prawie kazda usmiechnieta kobieta wydaje sie atrakcyjna, o tyle rzadko sie zdarza, by pozostala tak samo atrakcyjna ze zmarszczonym czolem. Te niezwykla ceche miala jego ostatnia zona, odnotowal wiec w myslach, ze Garrett nalezy do tego samego gatunku. -Pod wieloma wzgledami - dodala - obecna sytuacja przypomina chyba wczesna faze konfliktu wietnamskiego. -Jesli tak, byloby to niezwykle grozne proroctwo. Amanda usmiechnela sie i umoczyla wargi w sherry rozcienczonym woda. -Wcale nie musi to dotyczyc sytuacji strategicznej, mialam na mysli przede wszystkim wlasne odczucia. Tu tez mamy do czynienia z trapiona walkami byla kolonia francuska, garstka samotnikow probujacych w ostatniej chwili ratowac co sie da, odizolowanymi wysepkami normalnosci i krwawa wojna wiszaca nad horyzontem. Ruchem glowy wskazala sasiedni kort tenisowy, na ktorym dwie pary mieszane rozgrywaly mecz, i gwarny tlum rozesmianych, zadowolonych turystow nad basenem kapielowym. Nie widac stad bylo ani zasiekow rozciagnietych wzdluz zywoplotu, ani agentow tajnej policji strzegacych bezpieczenstwa hotelowych gosci. MacIntyre mruknal z pogarda: -Dla mnie jest to oaza nienormalnosci. Realne jest to, co sie dzieje za miastem, w dzungli. Amanda ironicznie uniosla brwi. -Szczerze mowiac, to tylko kwestia odpowiedniego dystansu. Ostatnio sama probowalam go zyskac wobec wielu spraw. Czytalam sporo fachowych opracowan na temat operacji morskich "Brazowej Wody" podczas wojny wietnamskiej, patroli "Czasu Targowego" oraz "Nadzorcow Gry" i tym podobnych akcji. Wlasnie przez te lektury zyskalam taki sposob widzenia spraw. -Znasz ksiazke Dona Shepparda Pobrzezei Amanda energicznie pokiwala glowa. -Oczywiscie, bardzo dobrze. To nie tylko swietna powiesc, ale i doskonaly material taktyczny. Bohaterowie stawali wobec takich samych wyzwan w Wietnamie, jakie teraz napotykamy w UNAFIN. Sadze, ze bede miala okazje sie przekonac, ktore z opisanych mechanizmow nadal dzialaja, a ktore nie. -Odkrylas juz cos istotnego? -Owszem, nawet duzo. Pod wieloma wzgledami wygralismy morska batalie o Wietnam Poludniowy. Biorac jednak pod uwage sytuacje strategiczna, to nie wystarczylo, by przechylic szale zwyciestwa calej wojny. MacIntyre pociagnal lyk piwa. -Sadzisz, ze tutaj potrafimy ja przechylic? -Mowiac szczerze, admirale, jeszcze nie wiem. Prosza spytac za miesiac, wtedy chyba bede juz mogla odpowiedziec. "Eddie Mac" usmiechnal sie tajemniczo. -No to jestesmy umowieni na randke. -Admiral MacIntyre! Dzien dobry! Przy ich stoliku zatrzymal sie jeszcze jeden oficer w bialym mundurze. Byl dosc przystojny, szczuply i wysoki, o smaglej cerze. Mowil z lekkim francuskim akcentem, a pod pacha trzymal czapke z otokiem marynarki wojennej. Nagle zjawienie sie intruza zirytowalo MacIntyre'a, glownie dlatego, ze musial wrocic do znienawidzonych konwenansow. Zmusil sie do usmiechu i wyciagnal dlon na powitanie. -Komandor Trochard. Milo pana znow widziec. Pozwoli pan, ze przedstawie kapitan Amande Garrett, taktycznego dowodce naszego korpusu. Amando, to komandor Jacques Trochard, dowodzacy patrolowa korweta "Flourette". -Ach, kapitan Garrett! Zywa legenda amerykanskiej floty. Amanda wstala i wyciagnela rake. Trochard delikatnie ujal jej palce, usmiechnal sie szeroko, pochylil i w typowo galijski sposob pocalowal ja w reke, ledwie muskajac dlon wargami. MacIntyre glosno zazgrzytal zebami. Jesli ten pokaz francuskiej galanterii mial zawstydzic Amanda, to zamiar sie nie powiodl. Sklonila lekko glowe i z ironicznym usmiechem popatrzyla na Francuza wzrokiem krolowej nawyklej do holdow skladanych jej przez ludzi nizszego stanu. -To wielka przyjemnosc poznac pania osobiscie, kapitan Garrett - rzekl Trochard, prostujac sie - zwlaszcza po tylu rozmowach przez radio i telefon. -Czyzbyscie juz nawiazali wspolprace? - spytal z zaciekawieniem admiral. -Mozna tak powiedziec. Komandor Trochard i ja musielismy jakis czas temu wspolnie znalezc wyjscie z klopotliwej sytuacji. -W rzeczy samej, admirale - dodal Francuz. - Jeden z czlonkow zalogi... dinassaul sprawil, ze musialem odeslac do domu mojego najlepszego celowniczego ze zlamana szczeka. -Ktory jednak w pelni sobie zasluzyl na takie traktowanie. -Po burzliwej dyskusji musialem przyznac, ze to prawda. - Trochard zadarl glowe i zasmial sie glosno. - Nie popelnie politycznego bledu i nie powiem, ze kapitan Garrett jest wybornym przeciwnikiem jak na kobiete. Powiem za to, ze jest nie tylko wybornym przeciwnikiem, ale rowniez kobieta. -Szybko sie pan uczy, komandorze - mruknela Amanda. Nieco skonsternowany MacIntyre pomyslal, ze wypada zaprosic kapitana korwety do zajecia miejsca przy stoliku. -Tylko na chwile, admirale - rzekl Francuz, przysuwajac sobie krzeslo. - Obowiazki wzywaja strasznie nieprzyjemnym glosem, musze zaraz wracac na "Flourette". -Mnie rowniez wzywaja obowiazki - powiedziala Garrett. - Jeden z moich patrolowych poduszkowcow zawinie po poludniu do Konakri. Chcialabym sie zabrac na jego poklad. -Omawialismy z kapitan Garrett sytuacje w rejonie dzialan - rzekl MacIntyre - i porownywalismy ja z ostatnim, bolesnym dla nas konfliktem w poludniowo-wschodniej Azji. Przez wiele lat zeglowal pan na tamtych wodach. Takze dostrzega pan jakies analogie? -Tylko jedna. - Trochard urwal na chwile, by zamowic lampke bialego wina. - Tutaj tez nasza sprawa wydaje mi sie z gory przegrana. -Naprawde tak pan sadzi, komandorze? - spytala cicho Amanda. - Ja nie odwazylabym sie jeszcze wyciagac podobnego wniosku. -A to dlatego, pani kapitan, ze jest tu pani od niedawna i nie zdazyla zasmakowac poczucia beznadziejnosci... I prosze nie patrzec na mnie tak groznie, kapitanie, bo naprawde uwielbiam la belle Afriqui i mam nadzieje, ze po przejsciu na emeryture bede sie mogl tu osiedlic. O ile jeszcze bedzie gdzie... - Kelner postawil przed nim wino. Francuz podniosl pokryty biala mgielka kieliszek, odchylil sie do tylu i ciagnal: - Pozwolcie, przyjaciele, ze cos wam opowiem o Afryce i o tym, co z nia zrobilismy. Wy, Amerykanie, jestescie tu nowi, ale my przebywamy tu od dluzszego czasu. Wraz z innymi europejskimi nacjami zjawilismy sie, gdy ten kontynent byl jeszcze dzika glusza, a kazde czarne plemie czy wieksze krolestwo utrzymywalo swoje terytorium sila tradycji i ostrzami dzid. Ten system doskonale sie sprawdzal, wszyscy byli z niego zadowoleni. Ale my, Europejczycy, mielismy odmienne poglady. Podzielilismy miedzy siebie Afryke niczym wielki tort i kazda kolonialna potega wziela dla siebie jakis lakomy kasek. Wykreslilismy na mapie granice i ustalilismy kolonialne wladze, aby bronily tych granic bagnetami. Nikogo nie obchodzilo, ze przecinaja one terytoria poszczegolnych plemion i dziela szczepy mowiace tym samym jezykiem. Ten system byl dobry dla nas i my bylismy z niego zadowoleni. Ale pozniej kolonie uzyskaly niepodleglosc i Europejczycy wyniesli sie do domu wraz ze wszystkimi urzednikami i garnizonami wojskowymi. Pozostaly tylko te linie na mapie. Opuscilismy Afryke sztucznie podzielona na przeklete kawalki, z plemionami porozdzielanymi i skloconymi, a rzadami slabymi i bezsilnymi. Tubylcom przestalo sie to podobac; zapragneli poprawic swoja sytuacje. Rzady jednak ani mysla czegokolwiek zmieniac w przebiegu cholernych linii na mapie, poniewaz boja sie stracic to, co maja. - Upil lyk wina i dodal: - Afryka nie jest juz zlepkiem europejskich kolonii, ale nie jest tez dawna Afryka. Nie potrafi odnalezc swojej tozsamosci i tu wlasnie tkwi problem. -Wiec jak, panskim zdaniem, nalezaloby go rozwiazac, komandorze? zapytal MacIntyre. -Jak? Moge podac tylko wlasne rozwiazanie. Nie takie, ktore satysfakcjonowaloby Waszyngton czy Paryz, lecz indywidualne, Jacques'a Trocharda. Powinnismy przestac ingerowac i pozwolic, aby to wszystko runelo, granice, sztuczne podzialy, rzady... Wszystko. Niech nawet dojdzie do najgorszego, ale pozniej Afrykanczycy beda mogli pozbierac sie do kupy i zorganizowac tak, jak im to bedzie odpowiadalo. -A ilu ludzi zginie podczas tego procesu, komandorze? - zapytala posepnie Amanda. -Admiral pytal o moje zdanie, pani kapitan, wiec je przedstawilem. Nie twierdze, ze to idealne rozwiazanie, ale nie umiem zaproponowac lepszego. MacIntyre mruknal z dezaprobata i siegnal po szklanke piwa. -Musze przyznac, ze ja rowniez nie potrafie zaproponowac zadnego rozwiazania. -Ani ja - dodala Garrett, unoszac swoja szklaneczke. - Moge jednak przedstawic swoj poglad, panowie. Mimo wszystko dolozmy staran i dajmy Afryce jeszcze troche czasu. Moze pojawi sie ktos madrzejszy od nas. Stukneli sie wszyscy troje w uroczystym toascie. Po odejsciu Francuza jego ponura wizja zdominowala nastroj przy stoliku. -Sadzi pan, admirale, ze Trochard ma racje i ze probujemy ratowac z gory przegrana sprawe? MacIntyre pokrecil glowa. -Trudno powiedziec, Amando. Wiem tylko, ze we wszystkich z gory przegranych sprawach tego swiata wiele bylo takich, w ktorych ludzie za wczesnie rezygnowali. Amanda usmiechnela sie kwasno. -To prawda. Gdybym i ja musiala zrezygnowac, wolalabym stoczyc beznadziejna, lecz zazarta walke, niz poddac sie. -Prosze, prosze. Z przeciwnej, wschodniej strony waskiej mierzei dolecialo przybierajace na sile, charakterystyczne wycie turbin gazowych. Amanda odwrocila glowe, nasluchiwala przez chwile i oznajmila: -Nadciaga "Queen". Prosze mi wybaczyc, admirale. Musze wracac do bazy. -Oczywiscie, kapitanie - odparl MacIntyre z zalem w glosie. - Moj kierowca zawiezie pania do portu. -Dziekuje. - Usmiechnela sie uroczo i przygladzila dlonmi wlosy potargane przez wiatr. -Nie ma za co, kapitanie. Czy moge odprowadzic pania do samochodu? -Bede zaszczycona, admirale. Kiedy ruszyli przez zatloczony hol do frontowego wejscia hotelu, Amanda popatrzyla na witryne sklepu z pamiatkami. Zatrzymala sie tak gwaltownie, ze MacIntyre wpadl na nia. -Cos sie stalo? - zapytal. -Nie, admirale, tylko zauwazylam na wystawie cos, co mi podsunelo pewien pomysl... Przeprosze pana na chwile, chyba musze sie zaopatrzyc w nakrycie glowy. -Kapitan Garrett jest juz na pokladzie - zapowiedzial przez interfon "Queen of the West" Tehoa. - Idzie wlasnie na mostek. -Dobra, szefie - mruknal w odpowiedzi Steamer Lane. - Zarzadz przygotowania do wyjscia. Za minute ruszamy. -Rozkaz! Jeszcze jedno. Kapitan przywiozla prezenty. Lane i Banks wymienili zdumione spojrzenia. Kiedy tylko rozlegly sie kroki na schodkach prowadzacych z gornego pokladu, oboje obrocili sie z fotelami w kierunku rufowego wejscia. -O rety! Bomba! - mruknela Snowy. Amanda z dumnie zadarta glowa wkroczyla do sterowki. Byla ubrana w ten sam bialy letni mundur, lecz zamiast typowej furazerki miala na glowie elegancki czarny beret, na ktorym polyskiwaly przypiete srebrzyste insygnia. -Masz racje, Snowy - odparl z usmiechem Lane. - To bomba. My tez bedziemy takie nosili, kapitanie? -Od zaraz. - Garrett wreczyla mu duza papierowa torbe. - Kupilam berety dla calej zalogi "Queen". Sa rozne rozmiary, mniejsze i wieksze, poza tym latwo je dopasowac. Dorzucilam tez garsc nowych odznak. Beda musialy wystarczyc do czasu, az zdobedziemy jakies lepsze insygnia dla eskadry. -Wzor tych beretow zostal juz zatwierdzony, kapitanie? - spytala Snowy, ciekawie zagladajac do torby. -Mamy zgode na ich noszenie w korpusie, a zwlaszcza w eskadrze "Morskich Mysliwcow". Rozmawialam na ten temat z admiralem MacIntyre'em. Dogadalam sie tez z wlascicielem sklepiku w hotelu "Camayenne", obiecal sprowadzic wieksza dostawe tylko dla nas. Bedzie mozna je u niego zamawiac. -W porzadku, kapitanie. To mi sie podoba - mruknal Steamer, obracajac w rekach swoje nowe nakrycie glowy. - Chyba nawet gdzies czytalem, ze przy rozpatrywaniu krojow mundurow dla oddzialow specjalnych marynarki zaakceptowano takie czarne berety. -Zgadza sie, w Wietnamie nosila je eskadra PBR - przyznala Garrett. Wykonujemy podobne zadania jak oni, dlatego spodobala mi sie taka analogia. Jestesmy calkiem nowa formacja, a to daje nam przywilej dowolnego czerpania wzorcow z przeszlosci. Moim zdaniem to dosyc wazne. - Usmiechnela sie lobuzersko i dodala: - Jest zreszta inny powod, bardziej osobisty. Od czasu, gdy zaciagnelam sie do calkowicie zdominowanej przez mezczyzn floty, zawsze z pogarda traktowalam te przeklete splaszczone popielniczki, ktore kazano kobietom nosic na glowach. Wiele razy przysiegalam sobie, ze jesli nadejdzie kiedys taki dzien i bede mogla wyrazic swoja opinie w tej sprawie, natychmiast to zrobie. I oto szanowni panstwo, ten dzien wlasnie nadszedl. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 29 czerwca 2007 roku, godzina 14.05 czasu lokalnego Donosny odglos poduszkowca zjezdzajacego po stromej pochylni startowej przerwal dwuosobowa narade w sali odpraw. Amanda i Christine nauczyly sie juz, ze proby przekrzyczenia wycia turbin gazowych nie maja sensu. Odczekaly wiec cierpliwie, az pojazd zsunie sie na fale i odplynie, zanim podjely rozmowe. -W porzadku, Chris - powiedziala Amanda, gdy przenikliwy wizg stal sie wreszcie do wytrzymania. - Wiec co mowilas o tym programie rozdawania lakoci? -Ze puscilismy go w ruch i jak dotad przynosi pozadane rezultaty. Rendino polozyla na stole hermetycznie zamykana plastikowa torebke sniadaniowa. Oprocz zadrukowanej kartki z emblematem "Trzech Malych Swinek" w rogu byla tam paczka gumy do zucia, pudelko zapalek, notes z dlugopisem oraz krazek czarnej tasmy izolacyjnej. - To tylko przyklad, wkladamy do torebek rozne rzeczy w roznych zestawach. Cukierki, haczyki na ryby, zylke do wedek, szpulki drutu, zyletki, rozne drobiazgi, ktore moga sie przydac rybakom. Dwujezyczny tekst na kartce, po angielsku i francusku, wyjasnia zasady dzialania i cele misji UNAFIN. Zawsze rozdajemy takie torebki podczas kontroli lodzi i kutrow, przepraszajac za wszelkie niedogodnosci i klopoty. -I jak to jest przyjmowane? - spytala Amanda, z uznaniem kiwajac glowa. -Dobrze, przynajmniej po gwinejskiej stronie granicy. Jednoczesnie robimy cyfrowe zdjecia kazdej zatrzymanej jednostki, uzupelniajac komputerowa baze danych, a potem wreczamy wszystkim czlonkom zalogi i pasazerom kutra duze kolorowe reprodukcje, osiem na dwanascie centymetrow. To sie podoba nawet chlopcom z Unii. -Tylko nie wkladajcie do torebek zbyt cennych przedmiotow, zeby rybacy nie przyplywali specjalnie do strefy kontroli, chcac dostac prezent. Rendino zachichotala. -Staramy sie zachowac umiar. -To dobrze. Jak tylko uda mi sie znalezc troche wolnego czasu, chcialabym zorganizowac duze spotkanie dotyczace programu pomocy dla wiosek rybackich. Myslalam o regularnych wyprawach naszego personelu medycznego, fachowych poradach specjalistow z jednostki "Pszczol" z zakresu budownictwa i tym podobnych dzialaniach. Przeciagniecie nadmorskich plemion na nasza strone moze miec olbrzymie znaczenie... Urwala nagle. Odglosy poduszkowca wyruszajacego w rejs patrolowy, ktore staly sie juz ledwie slyszalne, teraz znow zaczely przybierac na sile. Siegnela po sluchawke telefonu, ale nie zdazyla jej podniesc, gdy ten zadzwonil. -Slucham, Garrett. -Zglasza sie centrum operacyjne, kapitanie. Komandor Lane zameldowal, ze maja jakas awarie na "Queen of the West", musza przerwac patrol i wrocic do bazy. -Komandor nie sprecyzowal, co to za awaria? 13 Morski mysliwiec - Nie jest pewien, kapitanie. Powiedzial tylko, ze maja klopoty z hydraulika. Amanda zmarszczyla brwi. "Klopoty z hydraulika" na tak skomplikowanym pojezdzie jak poduszkowiec mogly oznaczac wiele rozmaitych usterek. -Dobrze, centrum. Zaraz tam bede. - Odlozyla sluchawke na widelki i wstala od stolu. - Chodz ze mna, Chris. Mamy klopoty. "Queen" nadplywala bardzo powoli, pozostawala na poduszce powietrznej, ale wyraznie kolysala sie na boki, jakby trudno bylo utrzymac ja na kursie. Kiedy Amanda wyszla na platforme manewrowa, od razu zwrocila uwage, ze smigla napedowe to zwiekszaja, to znow zwalniaja obroty. Dopiero po chwili zrozumiala, ze pilot steruje maszyna za pomoca wyrzucania strumieni powietrza spod komory nosnej. Jakies dwadziescia metrow od burty "Plywaka" po stronie zawietrznej "Queen" zeszla z poduszki i osiadla na falach. Wylaczono turbiny. Jeszcze zanim znieruchomialy smigla napedowe, odchylila sie klapa w zewnetrznym pancerzu i z luku na poklad rufowy wyszlo dwoje ludzi. Maruda Catlin i szef Tehoa zaczekali na Lane'a, ktory wylonil sie ze sterowki, po czym cala trojka przeszla na rufe i stanela pod sterburtowym masztem antenowym. -Hej! Steamer! - zawolala Amanda, oslaniajac dlonmi usta. - Co sie stalo? -Nawalila hydraulika sterow! - odkrzyknal. - Spadlo cisnienie! Nie wiemy dlaczego! Maruda ulozyla sie na brzuchu na skraju pokladu, dajac znac szefowi, aby przytrzymal ja za pasek spodni. Wysunela sie na zewnatrz i siegnela do klapy komory technicznej w bocznej oslonie kadluba. Ledwie zwolnila mocowania i ja otworzyla, po burcie "Queen" splynal szeroki strumien zabarwionego na czerwono plynu hydraulicznego. Catlin wysunela sie jeszcze dalej i zajrzala w glab komory, a po kilkunastu sekundach zasygnalizowala, zeby wciagnac ja z powrotem na poklad. Po krotkiej naradzie Lane odwrocil sie i zawolal: -Albo poszedl zawor bezpieczenstwa na zbiorniku, albo pekla oslona silownika! Tak czy inaczej, naprawa potrwa ze dwie godziny! Amanda poczula lekkie uklucie niepokoju, az ciarki przeszly jej po plecach. -Dobrze! odkrzyknela. - Tylko sie pospieszcie! Do roboty, komandorze! -Oczywiscie, pani kapitan. Jakzeby inaczej - odpowiedzial wyraznie zdziwiony Lane. Garrett nie mogla sie uwolnic od dziwnego przeczucia. Popatrzyla na stojacego w hangarze "Carondeleta", w ktorym obsluga wymieniala plaszcz poduszki powietrznej. Wokol poduszkowca uwijalo sie kilku technikow, ale i tak dokonczenie pracy musialo im zajac co najmniej dwie lub trzy godziny. Zaniepokojenie coraz bardziej dawalo o sobie znac. -Chris! Idziemy do centrum operacyjnego. Przesliznely sie miedzy zaslonkami rozwieszonymi w wejsciu i wkroczyly do tonacego w polmroku, ciasnego wnetrza przyczepy. -Bacznosc! - padla komenda wydana gdzies przy ostatnich stanowiskach. -Spocznij! - rozkazala Amanda, kierujac sie do centralnego pulpitu komputerowego. - Porucznik Dalgren? -Jestem tutaj, pani kapitan - rzekl dowodca, pojawiwszy sie w przejsciu. - Cos sie stalo? -Tak. "Queen" przybedzie z opoznieniem na posterunek Gwinea Wschod. Prosze nawiazac lacznosc z "Manassasem". Kapitan Marlin bedzie musial przedluzyc wachte co najmniej o dwie godziny. -Prosze wybaczyc, ale nie wiem, czy to mozliwe. "Manassas" zglosil przed chwila prosbe o wczesniejsze zluzowanie na posterunku. -Co? Z jakiego powodu? -Meldowal o krytycznym stanie rezerw paliwa. Porucznik Marlin prosil o zgode na jak najszybszy powrot na platforme. -Zabraklo im paliwa?! - Amanda obrocila sie gwaltownie i popatrzyla na ekran przedstawiajacy rozmieszczenie jednostek patrolowych oraz kutrow rybackich w sasiedztwie posterunku Gwinea Wschod. - Czym Marlin sie zajmowal, do diabla, ze zdolal osuszyc zbiorniki?! -To nie jego wina, kapitanie. "Santana", kuter patrolowy stanowiacy ochrone posterunku, musial dzis rano wyruszyc do Konakri w celu zatankowania. Wroci na Gwinee Wschod dopiero wieczorem. "Manassas" musial wiec przejac jego obowiazki, ochranial "Valianta", kontrolujac jednoczesnie caly ruch w strefie przybrzeznej. -Szlag by to trafil! - Garrett znow utkwila wzrok w komputerowej mapie, obejmujacej strefy przygraniczne Gwinei oraz Unii Zachodnioafrykanskiej. Na ekranie polyskiwaly tylko trzy niebieskie symbole oznaczajace jednostki sil pokojowych ONZ: stojacego na kotwicy okretu zwiadowczego, sunacego wolno wzdluz plazy brytyjskiego stawiacza min oraz "Manassasa", jedynego w tym gronie pojazdu bojowego. -Gdzie jest francuski patrol ochrony wybrzeza? - rzucila ze zloscia. Cala eskadra pilnuje morskiej granicy Unii z Wybrzezem Kosci Sloniowej, pani kapitan. To co najmniej osiem godzin lotu od naszego posterunku. -A okrety marynarki gwinejskiej? -Nie ma zadnego w tym rejonie. -Cholera... - Garrett ogarnial coraz silniejszy niepokoj. Odsunela sie na krok od pulpitu, pochylila ku Rendino i zapytala polglosem: - Co myslisz o poruczniku Marlinie, Chris? Na ile go stac? -To facet z dopalaczem, szefowo - mruknela Christine. - Prawdziwy macho, pasjonat sluzby. Skoro prosil o wczesniejsze zluzowanie, to mozesz byc pewna, ze juz goni na ostatnich kroplach ropy. Jesli mu rozkazesz wydluzyc wachte, zgodzi sie bez slowa sprzeciwu, ale w ten sposob poduszkowiec zostanie bez paliwa, niezdolny ani do walki, ani do powrotu do bazy. -Masz racje. Wlasnie takiej sytuacji Amanda sie obawiala. Splot niepomyslnych wydarzen sprawil, ze powstala spora luka w strefie kontrolowanej przez zbyt mala liczbe jednostek patrolowych. I dziury tej nie bylo czym zalatac. Jednak odwlekanie trudnej decyzji moglo jedynie pogorszyc sytuacje. -Oficer wachtowy! Przekazcie na "Manassasa", ze ma zgode na bezzwloczny powrot na platforme. Niech wraca najszybciej, jak tylko bedzie to mozliwe przy ograniczonej ilosci paliwa. Powiadomcie tez zaloge "Valianta" i brytyjskiego stawiacza min, ze przez jakis czas pozostana bez oslony. Niech maja oczy szeroko otwarte. A technikom obslugi, dokonujacym napraw "Queen" i "Carondeleta", kazcie sie uwinac. Pierwszy poduszkowiec, ktory bedzie gotow, ma natychmiast wyruszyc w morze. -Tak jest, kapitanie! Amanda odwrocila sie do Christine. -Tak czy inaczej, bedziemy mieli wielka dziure w strzezonej strefie co najmniej przez dwie, moze nawet cztery godziny. Jak Unia na to zareaguje? Rendino wzruszyla ramionami. -To zalezy od dwoch czynnikow. Nie wiadomo, czy marynarka Unii dostrzeze te dziure. Jest to jednak wielce prawdopodobne, wziawszy pod uwage rozbudowana siatke obserwatorow. Druga wazna sprawa jest czas reakcji, bo jesli nawet agenci zwroca uwage na luke w naszej oslonie, nie oznacza to jeszcze, ze przeciwnik jest gotow do przeprowadzenia jakiejs akcji. Trudno powiedziec, czy w oczekiwaniu na dogodny moment zarzadzono przygotowania. Nawet cztery godziny to dosc malo czasu, zeby zorganizowac operacje na morzu. Lecz jesli sa gotowi i tylko czekaja na taka okazje, to bedziemy miec klopoty. -Zalozmy najgorszy scenariusz: sa przygotowani i czekaja na stosowna chwile. -W takim razie, szefowo, moga nam niezle przypieprzyc. Dwie grupy techniczne uwijaly sie jak w ukropie, niczym szpitalne zespoly dokonujace transplantacji, a mimo to naprawy zakonczono dopiero po trzech godzinach. Amanda nerwowo krazyla po platformie, zerkala na wszystkich z ukosa, lecz milczala. Nie trzeba jej bylo tlumaczyc, ze ani patrzenie technikom na rece, ani wiszenie nad glowa oficerom nadzorujacym prace niczego nie zmieni. Od zachodu z donosnym wyciem nadciagnal "Manassas", ale jego turbiny zaczely sie krztusic i przerywac dobre cwierc mili od platformy. Udalo mu sie doplynac na silnikach elektrycznych i po zawietrznej spuszczono z "Plywaka" waz do tankowania. Kiedy strumien ropy poplynal do prawie calkiem pustych zbiornikow poduszkowca, Amanda zatrzymala sie na skraju ladowiska i zaczela w myslach szacowac, ktory z jej pojazdow pierwszy bedzie gotow do wyjscia w morze. To wspolzawodnictwo wygrala "Queen of the West", zakotwiczona przy tankowanym "Manassasie". Maruda Catlin z hukiem zatrzasnela klape komory technicznej i zawolala: -Gotowe! Mozemy wyplywac! -W porzadku - odpowiedzial Lane wychylony do polowy z bocznego luku sterowki. - Uruchomic silniki. Zaloga, przygotowac sie do odcumowania. -Zaczekajcie! - krzyknela Amanda. Bez namyslu przesliznela sie nad relingiem i zeskoczyla z krawedzi platformy na zewnetrzny pancerz poduszkowca. - Dzisiaj poplyne z wami, Steamer. -Witamy na pokladzie, kapitanie. Cumy rzuc! "Queen" z wyciem turbin wykrecila na polnocny zachod, ciagnac za soba szeroka wstege spienionej wody. -Gazu, Steamer - nakazala Amanda. - Nie mamy czasu do stracenia. -Zaraz sie rozpedzimy, pani kapitan - rzucil Lane przez ramie. - Pojdziemy z maksymalna szybkoscia az do celu. Snowy, ile zajmie nam podroz na Gwinee Wschod? -Okolo dwoch godzin, kapitanie - odparla Banks z fotela drugiego pilota. Garrett usiadla przed pulpitem nawigacyjnym i sprobowala sie rozluznic. Za dwie godziny miala zostac zlikwidowana luka w liniach obrony, dopiero za dwie godziny mogla wiec pomyslec o odpoczynku. Na szczescie dotad nie bylo zadnej reakcji ze strony Unii. Moze przeoczyli te okazje? A moze nie byli przygotowani? Dzieki Bogu, pomyslala, ze nie jest to ten najczarniejszy dzien. Snowy nagle uniosla glowe, docisnela dlonia sluchawki i przez chwile sluchala w skupieniu. -Kapitanie, wywoluje pania dowodztwo sieci TACNET. Komandor Rendino na linii. -Dzieki. Juz sie podlaczam. - Pospiesznie wlozyla helmofon i wsunela wtyczke w gniazdko na konsoli. - Slucham, Chris. -Mamy klopoty, szefowo. - W glosie Rendino slychac bylo napiecie. Powazne klopoty. -Co sie stalo? -Unijne boghammery wyszly z bazy w Ciesninie Yelibuya. -Ile? -Wszystkie. Siedemnascie. Z obu eskadr wypuszczono na morze kazdy technicznie sprawny kuter. Amandzie serce podeszlo do gardla. -Kiedy? -Jakis kwadrans temu. Nasz "Drapiezca" przelatywal nad Yelibuya dokladnie o szesnastej trzydziesci i wtedy jeszcze wszystko wygladalo normalnie. Ale gdy zrobil petle i nadlecial z przeciwnej strony, przy nabrzezach nie bylo juz ani jednego kutra. Musieli odplynac chwile po tym, jak baza zniknela z kamer maszyny zwiadowczej. -Sledzisz te boghammery? -Oczywiscie. Z "Valianta" na posterunku Gwinea Wschod otrzymujemy juz obraz z radaru powierzchniowego. Plyna prosto w kierunku okretu. -Natychmiast wyprawic w morze "Carondeleta" i "Manassasa"! Niech plyna za nami. Przekaz na "Valianta", zeby podniesli kotwice w trybie alarmowym i ruszali pelna moca na otwarte morze. Daj mi z "Drapiezcy" obraz tej formacji boghammerow! Oglos stan gotowosci dla ekip technicznych i medycznych, szykujcie do lotu wszystkie helikoptery! Amanda wyrzucila z siebie ten ciag rozkazow z szybkoscia karabinu maszynowego, po czym obrocila sie z fotelem, zeby wydac komendy dowodcy poduszkowca. Byly jednak niepotrzebne. Lane juz wczesniej pchnal dzwignie gazu do konca, dobywajac z turbin wszelkie rezerwy mocy. Jeszcze przy niepelnym cisnieniu powietrza w komorze nosnej "Queen" z donosnym wyciem pomknela po falach. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 29 czerwca 2007 roku, godzina 17.10 czasu lokalnego -Komandorze Rendino! Lepiej, zeby pani sama na to spojrzala. - Glos technika wybil sie ponad przytlumiony gwar rozmow wypelniajacy sale kontrolna sieci TACNET. Christine szybko przeszla wzdluz szeregu pulpitow i zatrzymala sie przy stanowisku gromadzenia danych wywiadu elektronicznego. -O co chodzi, Murphy? - zapytala, pochylajac sie nad operatorem. -Wlaczaja sie nadajniki radiowe. Cala masa. Podejrzewalismy, ze Unia ma w rejonie przybrzeznym siatke informatorow, ale na podstawie wylapywanych teraz sygnalow mozna wnioskowac, ze jest ona o wiele wieksza, niz myslelismy. Prosze spojrzec. Na ekranie komputera, na samej linii brzegowej pogranicznego rejonu Unii, na krotko rozblysl kwadratowy symbol przedstawiajacy lokalizacje nadajnika, ktorego triangulacji system wykrywania dokonal na podstawie pomiarow z roznych stanowisk nasluchowych. W okienku ponizej wyswietlil sie ciag liter i cyfr zakodowanego sygnaly identyfikacyjnego, a w sasiednim podane zostaly dokladne wspolrzedne miejsca, z ktorego pochodzila transmisja. Zaraz, niczym echo, pojawily sie trzy nastepne identyczne znaczniki. -Widzi pani? O, jeszcze jeden. Kiedy tylko "Queen" znajdzie sie w zasiegu wzroku obserwatora, ten natychmiast melduje o tym przez radio. Charakter zakodowanych meldunkow swiadczy wyraznie, ze sa nadawane z krotkofalowek produkcji indonezyjskiej, jakich uzywa sie w calej strefie brzegowej Unii. - Technik wskazal pozycje plynacego na posterunek flagowego poduszkowca eskadry. - Namierzaja go z rowna latwoscia, co my. -Dlaczego, do pioruna, wczesniej o tym nie meldowales? - warknela Christine. -Bo wczesniej niczego nie nadawali, pani komandor. Te nadajniki odezwaly sie dzis po raz pierwszy. Widocznie Unia trzymala swoich obserwatorow w uspieniu do czasu zorganizowania operacji specjalnej. -Cholera! Stanowisko szyfrowe! - zawolala na glos. - Mozecie odcyfrowac ktorys z meldunkow unijnej siatki wywiadowczej? -To krotkie impulsy zlozone glownie z cyfr - odparl technik siedzacy przy sasiedniej konsoli. - Oprocz sygnalu identyfikacyjnego wystepuje kilka blokow liczbowych. To chyba kod celu, jego pozycja i szybkosc. Do szyfrowania meldunkow jest uzywana jakas bardzo prosta tablica kodow. Nie mamy wiekszych szans na zlamanie szyfru. -Rozumiem. A wiec nie damy rady czegokolwiek sie dowiedziec. Kontrola radiowa, natychmiast przygotowac nadajniki zaklocajace! Na jednej nodze! Rozpoczac emisje kaskadowa we wszystkich kanalach lacznosci cywilnej! Jak najszersze pasma, maksymalna moc! Operator popatrzyl na nia ze zdziwieniem. -Pani komandor, jesli pelna moca odpalimy naraz generatory kaskadowe we wszystkich kanalach, uniemozliwimy lacznosc radiowa od Brazzaville do Marrakeszu! Christine zmierzyla go piorunujacym spojrzeniem. -Panie Murphy, czyja wygladam na czlowieka, ktory sie zmartwi klopotami radiowcow w Marrakeszu?! Natychmiast rozpoczac zaklocanie tych cholernych nadajnikow! Chwile pozniej z anten na maszcie "Plywaka 1" i pod gondolami dwoch balonow na uwiezi, a takze z naziemnych stacji TACNET w Konakri i Abidzanie, runela w eter ukierunkowana lawina bialego szumu, w ktorej natychmiast ugrzezly wszelkie sygnaly radiowe w zagluszanych pasmach lacznosci. W centrum kontrolnym paru technikow gwaltownie zerwalo z glow sluchawki, zeby nie ogluchnac od kaskady trzaskow, szumow i warkotow. Z pewnoscia tak samo musieli zareagowac nasluchowcy Unii we wszystkich bazach rozsianych po Zlotym Wybrzezu. Rendino mruknela z zadowoleniem i pokiwala glowa. -To specjalnie dla was, sloneczka - syknela przez zeby. - I dla waszych ujadajacych pieskow. -Pani komandor! - zawolal technik ze stanowiska zdalnego sterowania "Drapiezca". - Eskadra boghammerow sie rozdzielila! Christine podbiegla do niego. -Powieksz obraz! Technik pospiesznie przelaczyl widok przekazywany z kamer maszyny bezzalogowej na duzy scienny ekran. W pierwszej chwili ukazaly sie tylko szerokie spienione kilwatery pozostale po przejsciu eskadry unijnych kutrow. Operator szybko nakierowal obiektyw na plynace boghammery. Widac bylo wyraznie, ze podzielily sie na dwie mniej wiecej rowne grupy, z ktorych jedna odbila na polnocny zachod. -Osiem kutrow nadal plynie w kierunku "Valianta", pani kapitan. Dziewiec skrecilo na kurs... trzy jeden zero. -Daj mape taktyczna! Co jest w tamtym kierunku? -Nic! Chwileczke... Nie, kieruja sie na HMS "Skye", tego brytyjskiego stawiacza min! -Moj Boze! Natychmiast powiadomcie o tym kapitan Garrett. I ogloscie alarm dla Brytyjczykow. Przekazcie, ze beda mieli gosci na herbatce. Posterunek Gwinea Wschod 29 czerwca 2007 roku, godzina 17.31 czasu lokalnego Porucznik Mark Traynor, kapitan HMS "Skye", stawiacza min klasy Sandown, wierzchem dloni otarl pot z czola i po raz kolejny uniosl lornetke do oczu. Eskadra nadplywala rzedem. Na horyzoncie widac bylo wyraznie dziewiec smug spienionej wody oraz ciemne plamki boghammerow posrodku kazdej z nich. -Jest juz namiar radarowy, kapitanie! - zameldowal oficer nawigacyjny z glebi sterowki. - Odleglosc: trzy tysiace metrow i stale maleje. Predkosc: trzydziesci piec wezlow. -Doskonale. Prowadzic stale namiary. - Mlody Anglik za wszelka cene staral sie zachowac spokoj, ktory uwazal za jeden z najwazniejszych elementow w podobnych sytuacjach. Nie potrafil jednak ukryc drzenia dloni, kiedy z wodoszczelnej skrzynki wyjmowal sluchawke interfonu. - Radio! Jest juz odpowiedz z dowodztwa floty? -Jeszcze nie, sir - zameldowal lacznosciowiec z silnym yorkshirskim akcentem. Traynor ze zloscia odwiesil sluchawka na miejsce. Przekleta admiralicja i przeklete trzy tysiace kilometrow oceanicznej pustki dzielace nas obecnie od bazy, pomyslal. Koniecznie potrzebowal rozkazow z dowodztwa. Oglosil alarm dla zalogi zaraz po odebraniu przed godzina niepokojacej depeszy od dowodcy taktycznego amerykanskiego korpusu: HMS SKYE. ESKADRA KUTROW UNII KIERUJE SIE W WASZA STRONE. ZAPEWNE BEZ OSTRZEZENIA PRZYSTAPI DO ATAKU! NATYCHMIAST ZMIENCIE KURS! RADZILABYM RUSZYC NA PELNE MORZE I ZBLIZYC SIE DO USS VALIANT, TAM BEDZIECIE POD OCHRONA. WYKONAC BEZZWLOCZNIE! POWTARZAM, BEZZWLOCZNIE! Zaraz jednak Traynor przypomnial sobie slowa, jakie padly w pozegnalnej rozmowie z dowodca macierzystej eskadry:"Pamietaj, chlopcze, ze mimo calej fanfaronady Organizacji Narodow Zjednoczonych wciaz jestes oficerem Royal Navy, a ja twoim dowodca. Pilnuj sie zwlaszcza w kontaktach z ta jankeska koltunka, urzadzajaca prawdziwe przedstawienia. To typ purytanskiej idealistki napraszajacej sie o klopoty. Dlatego rob swoje, scisle wykonuj rozkazy, a wszystko bedzie w porzadku". Traynor jednak ocenial, ze od chwili objecia swojego stanowiska ta "jankeska koltunka" juz nieraz udowodnila, iz zna sie na rzeczy. Teraz jednak, targany watpliwosciami, wyslal do admiralicji depesze z prosba o rozkazy, zanim przystapil do dzialania. Jego meldunek okazal sie jednak glosem wolajacego na puszczy. W Londynie minela juz siedemnasta, a wiec depesza niewatpliwie wyladowala na czyims pustym biurku. Zreszta i tak bylo juz za pozno na cokolwiek. Oglosil wiec alarm bojowy na podstawie "wlasnego rozeznania sytuacji". Mial nadzieje, ze jest ono cokolwiek warte. Wychylil sie nad relingiem pomostu i krzyknal: -Obsluga dziala! Zaladowac i czekac na rozkazy! Na pokladzie dziobowym ladowniczy wprowadzil pierwszy naboj do komory automatycznego trzydziestomilimetrowego dzialka, jedynego ciezszego uzbrojenia okretu. Obsluga karabinow maszynowych, rozlokowanych na obu pomostach sterowki, takze zalozyla tasmy amunicyjne i zatrzasnela pokrywy broni. Poborowy golowas, ktory obslugiwal karabin na tym samym pomoscie, gdzie stal Traynor, przez pol minuty mocowal sie z zamkiem, nim w koncu zdolal umiescic pierwszy naboj w komorze. -Spokojnie - mruknal porucznik. -Tak jest... Kapitanie, mysli pan, ze dojdzie do strzelaniny? -Nie, marynarzu. Podejrzewam, ze chca nas tylko nastraszyc - odparl pewnie Traynor, choc i jego dreczyly powazne watpliwosci. - Nie sadze, aby zamierzali naprawde zadzierac z Royal Navy. Osiemnascie kilometrow dalej na poludniowy wschod okret sluzb pomocniczych floty, zwiadowczy USS "Valiant", uciekal przed eskadra wroga. Mimo ze plynal pelna moca silnikow, ciagnac za soba smuge spienionej wody, a nad soba wyposazony w mnostwo anten srebrzysty balon, gleboko zanurzony okret, o tepo scietym dziobie, nie mial zadnych szans, aby umknac szybkim kutrom.. -Zostawiam ster w panskich rekach, sierzancie. Gdyby trzeba bylo wam pomoc, dajcie znac na mostek. -Dzieki, kapitanie - odparl Enrico DeVega do mikrofonu. - Poradzimy sobie. Na razie sterujemy prosto na otwarte morze. Stal przy tylnej grodzi sterowki, u jego stop na pokladzie rufowym oddzial komandosow szykowal sie do walki. Montowano sprzezone karabiny maszynowe i granatniki na uchwytach relingowych, po sterburcie obsluga przenosnej wyrzutni rakietowej SMAW ukladala na swoim stanowisku smukle pociski przeciwpancerne. Ten widok wywolal ironiczny usmiech na ustach sierzanta. Dziesiec lat wczesniej byl mlodym pachuco mieszkajacym w najgorszej dzielnicy San Antonio. Szczesliwie zdolal uniknac poprawczaka, tylko dzieki opiece Matki Boskiej, i zdal mature bardziej przez strach, jaki budzil u nauczycieli, niz zdobyta wiedze. Wreszcie nadszedl ten dzien, kiedy po powrocie do domu z duma pokazal matce swoj pierwszy gangsterski tatuaz. Czul sie jak prawdziwy mezczyzna. Byl wtedy u nich wujek Jamie, oficer marynarki, odznaczony medalami za akcje na Grenadzie, w Libanie i podczas Pustynnej Burzy. Wuj bez slowa chwycil go za kolnierz, wywlokl na frontowe podworze i na oczach calego sasiedztwa stlukl na kwasne jablko, dopoki lezacy w trawie Enrico nie zaczal go blagac o litosc. -Chcesz wstapic do bandy?! - ryczal na cala ulice. - Prosze bardzo! Ale wciagne cie do mojej bandy! Dopiero wtedy zobaczymy, czy naprawde jestes takim twardzielem! Nazajutrz wujek Jamie zaprowadzil go do punktu rekrutacyjnego korpusu marines i sila posadzil na krzesle przed biurkiem. Ciekawe, co by teraz pomyslal Jamie o swoim siostrzencu, ktory dowodzil oddzialem komandosow w nadchodzacej bitwie morskiej? De Vega uniosl do oczu lornetke i popatrzyl na spienione kilwatery kutrow scigajacych "Valianta". -Marines! - krzyknal. - Namierzyc cele! Ladowac! -Eskadra Unii zmienia szyk, kapitanie! -Widza - odparl Traynor, obserwujac zblizajace sie boghammery. Trzy kutry nadal szly prosto na nich, utrzymujac nie zmieniona predkosc. Skrajne jednak przyspieszyly i odeszly na boki, zachodzac stawiacza min ze skrzydel. Napastnicy tworzyli coraz szerszy luk, ktorego srodkiem byl "Skye". Ten manewr przypomnial porucznikowi opisywana w ksiazkach o Afryce taktyke murzynskich wojownikow. Moj Boze! - pomyslal. Oni znaja "bawoli szyk"! Byl to podstawowy sposob natarcia Impisow, zuluskich oddzialow szturmowych. Centralna grupa wojownikow, stanowiacych "piers bawolu", atakowala przeciwnika wprost, podczas gdy dwie inne tworzyly "bawole rogi" i nacieraly po bokach. Dzieki tej taktyce dokonywano niegdys licznych podbojow, a teraz marynarze Unii stosowali ja przeciwko brytyjskiemu okretowi. -Szykuj bron! Z mostka "Valianta" sierzant De Vega spogladal, jak rozwinieta w polkole linia boghammerow utrzymuje sie poza zasiegiem karabinow maszynowych. Nigdy nie slyszal o "bawolim szyku" ani o zuluskim imperium, doskonale jednak znal ten manewr oskrzydlajacy. Zdjal z ramienia karabinek M-4 i ulozyl go w zgieciu reki. W magazynku mial trzydziesci pociskow smugowych, ktorymi zamierzal wskazac cele obsludze ciezszej broni, a do wyrzutni zaladowany granat M-203 na wypadek, gdyby i jemu nadarzyla sie okazja zniszczenia ktoregos kutra. Widocznie dowodca wrogiej eskadry wydal rozkaz do ataku, bo doczepne silniki zawyly z wieksza sila i wyciagnieta w luk linia boghammerow szybciej ruszyla ku swojej ofierze. Zarowno Traynor, jak i De Vega byli swietnymi, dobrze wyszkolonymi oficerami. Obaj prawie w tej samej sekundzie staneli przed koniecznoscia podjecia trudnej decyzji. Wywodzili sie jednak z odmiennych szkol i holdowali zupelnie roznym filozofiom walki zbrojnej. -Radio! Wywolajcie dowodcow tych kutrow! Ostrzezcie ich, ze otworzymy ogien! -Dosyc tej zabawy! Smierc kutasom! Do ostatniej chwili porucznik Mark Traynor nie mogl uwierzyc w to, co sie stalo. Jeszcze dlugo potem odnosil wrazenie, ze przezywa jakis senny koszmar. Z dziewieciu boghammerow naraz rozpoczeto ostrzal stawiacza min. Osiemnascie karabinow maszynowych kalibru czternascie milimetrow zaczelo wypluwac ponad trzysta pociskow na sekunde. Ostrzezcie ich! - ta idiotyczna komenda miala przesladowac Traynora do konca zycia. Niespodziewanie jakis olbrzymi, przerazajaco wilgotny i lepki ciezar zwalil go z nog. Dopiero lezac na pokladzie porucznik zrozumial, ze to cialo podziurawionego kulami mlodego szeregowca, zajmujacego stanowisko przy karabinie maszynowym na relingu pomostu. Trzydziestomilimetrowe dzialko na dziobie wyplulo trzy pociski naraz, ale druga salwa juz nie padla, naboje pozostaly w lozach podajnikow. Cala obsluga zginela od kul. Cienkie, aluminiowe i kompozytowe oslony stawiacza min nie byly zadna przeszkoda dla wielkokalibrowych pociskow, ktore dziurawily je niczym papier. Ludzie padali na mostku, w kabinach i maszynowni, nawet nie zdajac sobie sprawy, czym i jak zostali ugodzeni. Na pomoscie sterowki oslupialy porucznik Traynor lezal w gestniejacej kaluzy, w ktorej jego krew mieszala sie z krwia zabitego marynarza, i rozszerzonymi oczami patrzyl w niebo. Zadnym sposobem nie mogl juz uratowac ani swojego okretu, ani jego zalogi. Pozostalo mu tylko modlic sie do Boga o jeszcze jedna litosciwa kule z unijnego kutra. Boghammery zblizaly sie, zaciesniajac polkole. Do basowego dudnienia karabinow maszynowych dolaczyl szybszy terkot lzejszej broni. Jej serie siekly podziurawionego stawiacza min od dziobu po rufe. Ryzykujac ostrzelanie przez pozostale jednostki macierzystej eskadry, jeden z kutrow podplynal do burty "Skye" i na poklad stawiacza min spadl pierwszy reczny granat, pozniej nastepny... Na poludniowym wschodzie atak przebiegal zgola inaczej. Wciaz nie uszkodzony "Valiant" uciekal na pelne morze, przez co boghammery zblizaly sie do niego znacznie wolniej. Podczas odprawy przed akcja dowodcy eskadry Unii powiedziano, ze amerykanski okret zwiadowczy nie jest uzbrojony. Wlasnie dlatego przeciwko niemu skierowana zostala mniejsza grupa kutrow ze slabiej wyszkolonymi zalogami. Jednak juz po pierwszej salwie ten "calkiem bezbronny" obiekt odpowiedzial tak silnym ogniem, jakby byl kieszonkowym krazownikiem. Zaden z unijnych kutrow nie zostal zatopiony, ale zaszla koniecznosc wycofania sie i przegrupowania, przepadl tez element zaskoczenia. Boghammery zawrocily pod gradem rakiet i granatow, zeby uciec z zasiegu broni przeciwnika. Dowodca eskadry zaczal goraczkowo rozwazac rozne mozliwosci, lecz zadna z nich nie wydawala sie obiecujaca. Wydal wiec rozkaz, aby ze skrajnych kutrow na obu skrzydlach wciaz nekac Amerykanow intensywnym ostrzalem i probowac podejscia, ale na razie wszystkie te proby konczyly sie tak samo. "Valiant" odpowiadal nawalnica pociskow, przed ktorymi trzeba sie bylo w pospiechu wycofywac. Z boghammerow odpowiadano ogniem, lecz na wieksza odleglosc rysowala sie przewaga Amerykanow. Przebudowany statek klasy TAGOS byl znacznie stabilniejsza platforma do prowadzenia ognia od lekkich, podskakujacych na falach kutrow poscigowych, zatem wciaz roslo prawdopodobienstwo ich skutecznego trafienia przez obroncow "Valianta". Oficer Unii mial do przelkniecia gorzka pigulke. Przeprowadzenie skutecznego natarcia wymagalo podejscia na blizszy dystans, taki manewr wiazal sie jednak ze stratami w ludziach i sprzecie, moze nawet bardzo duzymi. Zdazyl opanowac silne podniecenie po pierwszym ataku i zaczal wreszcie na chlodno oceniac sytuacje. Byl odwaznym, calkowicie oddanym sluzbie marynarzem, ale nieprzewidziany obrot wydarzen sprawil, ze nie starczalo mu teraz sily woli na to, by narazic swoich ludzi, a zapewne i siebie na niemal pewna smierc. -Kapitanie! - zawolal przejety sternik. - Niebezpiecznie oddalamy sie od brzegu. Tak tez bylo. Amerykanski okret nadal uciekal pelna moca na poludnie, wybrzeze Afryki rysowalo sie juz tylko waska ciemna linia na pomocnym horyzoncie. Dowodca eskadry postanowil to wykorzystac. Jego kutry nie byly przystosowane do rejsow po oceanie, a wciaz nie nadarzala sie okazja do przeprowadzenia skutecznego ataku. Gdyby inne jednostki dopadly boghammery na otwartym morzu, porozrywalyby jena strzepy. Zreszta wina za fiasko operacji mozna bylo obciazyc wywiad. Nikt przeciez nie poinformowal, ze amerykanski okret wywiadowczy zostal potajemnie uzbrojony. Nie mozna bylo ich obciazac tym niepowodzeniem, a co za tym idzie, nie mialo sensu dalsze wystawianie eskadry na ogromne ryzyko. -Masz racje - odparl dowodca, starajac sie nie ujawnic ogromnej ulgi, jaka odczuwal. - Jestesmy za daleko. Na dzis bedzie musialo nam wystarczyc, ze ich odpedzilismy. Wykonaj ostry zwrot przez burte i wystrzel flare nakazujaca odwrot. Slaby wiatr powoli rozwiewal ostra, kwasna chmure dymu z prochu strzelniczego wiszaca nad "Valiantem". Po calej rufie walaly sie luski z karabinow maszynowych, a na pokladzie sterburtowym ciemnialy dwie grube smugi od gazow wylotowych odpalonych rakiet. Na mostku niedoszly gangster z San Antonio obserwowal z satysfakcja, jak unijne kutry zawracaja w kierunku odleglego wybrzeza. -Do zobaczenia, lobuzy! - krzyknal za nimi glosem ochryplym ze zdenerwowania. Na pokladzie PG-AC-2 "Queen of the West" 29 czerwca 2007 roku, godzina 17.48 czasu lokalnego -Dlaczego milczysz, Chris? - rzucila Amanda do mikrofonu. - Co sie dzieje? -Mam dobre i zle wiesci, szefowo - odparla posepnie Rendino. - Najpierw dobre. Grupa unijnych boghammerow przerwala atak i zawrocila do bazy. Kapitan "Valianta" zameldowal, ze szturm napastnikow zostal odparty, nie ma strat w ludziach ani uszkodzen. Okret wraca na posterunek. -A co z brytyjskim stawiaczem min? -To wlasnie ta zla wiadomosc. Stracilismy lacznosc z HMS "Skye", odbieramy tylko awaryjny radiowy sygnal namiarowy. Wedlug radaru okret pozostaje na nie zmienionej pozycji, dryfuje wzdluz brzegu. Przed minuta skierowalam na niego kamery trutnia, wyglada fatalnie. Zaalarmowalam juz ekipy ratunkowe i sanitarne, zarowno nasze na platformie, jak i w Konakri. Smiglowce wystartowaly, powinny dotrzec do niego... -Dobrze zrobilas, Chris. Za jakies pol godziny tam doplyniemy. Nadal obserwujesz wycofujace sie boghammery? -Tak. Obie eskadry sie rozproszyly, ale wyglada na to, ze wszystkie kutry zmierzaja do bazy morskiej w Ciesninie Yelibuya. Chcesz namiar na kuter znajdujacy sie najblizej was? Amanda ze zlosci zgrzytnela zebami. -Nie. Postaraj sie przesledzic droge powrotna jak najwiekszej liczby kutrow, musimy miec pewnosc, ze wrocily do Yelibuya. I rejestruj wszelkie obserwacje, skoncentruj sie teraz tylko na tym jednym zadaniu. Potrzebne mi niepodwazalne dowody, ze napasci dopuscily sie unijne jednostki stacjonujace w bazie Yelibuya. -Rozumiem, szefowo. Na horyzoncie pojawil sie slup smolistego dymu przypominajacy czarny sztandar nad uszkodzonym i trawionym plomieniami okretem wojennym. W miare, jak "Queen" podchodzila do wraka, oczom ludzi ukazywaly sie przerazajace zniszczenia. Cala nadbudowa byla okopcona i poczerniala, poszycie burt gesto podziurawione od kul i granatow. Woda sciekajaca z odplywnikow miala kolor czerwonawy. Widok ostrzelanego stawiacza min przyprawil Amande o wscieklosc nawet nie na unijna eskadre, ktora tego dokonala, tylko na siebie za to, ze do tego dopuscila. -Steamer, zatocz kolo wokol niego. -Tak jest, kapitanie. Juz sie robi. Po dlugim, lecz bezowocnym poscigu poduszkowiec mogl wreszcie przejsc w tryb zeglowny. Turbiny umilkly, w niezwyklej ciszy "Queen" zblizyla sie do smiertelnie poranionej jednostki. Garrett odchylila klape gornego luku i wychylila sie do polowy. W ostrym blasku slonca opadajacego ku zachodowi dostrzegla ludzi wychylajacych sie nad relingiem. Spogladali w dol ze sciagnietymi twarzami, ponurzy, jakby nagle starsi o pare lat i naznaczeni pietnem wojny. -Ahoj! - zawolala, oslaniajac usta dlonia. - Gdzie wasz kapitan? -Tu jestem! Porucznik Mark Traynor, dowodzacy okretem Jej Krolewskiej Mosci "Skye"... a raczej tym, co z niego zostalo. -Kapitan Amanda Garrett z floty amerykanskiej, dowodca eskadry "Morskich Mysliwcow". Przykro mi, poruczniku, ze nie moglismy przybyc wczesniej. -To mnie przykro, ze zlekcewazylem pani ostrzezenie, kapitanie - odparl Anglik grobowym glosem. - Nie podejrzewalem... -Rozumiem, poruczniku. Jakie macie straty? -Szesciu zabitych, osmiu rannych. Stlumilismy ogien, ale maszyny sa uszkodzone. Utrzymujemy sie na wodzie tylko dzieki recznym pompom. Wolalbym tu zostac i ratowac okret, ale czy moglibyscie sie zaopiekowac rannymi? Amanda zawahala sie na chwile. -Niestety, to niemozliwe, poruczniku. Musimy kontynuowac operacje. Ale helikoptery ratownicze i sanitarne sa juz w drodze, powinny sie tu zjawic za pare minut. Rozkaze tez, aby USS "Santana" przyplynal tu jak najszybciej. Odholuje was na "Plywaka", tam udzielimy wam niezbednej pomocy. Przykro mi, ale nic wiecej nie mozemy na razie zrobic. -Ruszycie w poscig za tymi bandytami, ktorzy nas zaatakowali? - spytal Traynor. -Taki mam zamiar. -Zatem o nic wiecej nie bede prosil. Zycze szczescia i pomyslnych lowow, kapitanie. Dziekuje. Amanda zsunela sie z powrotem do sterowki "Queen" i zatrzasnela klape luku. -Dobra, Steamer. Uruchamiaj turbiny. Plyniemy dalej. -Tak jest, pani kapitan. - Lane szybko odwrocil sie do pulpitu sterowania. - "Carondelet" i "Manassas" ida za nami z pelna predkoscia. -Doskonale - odparla Garrett, kucajac miedzy fotelami pilotow. - Przekazcie, zeby do nas dolaczyli. -Kiedy byla pani na gorze, odebralismy tez meldunek z bazy Konakri dodala Snowy Banks. - Od samego admirala MacIntyre'a. Rozkazuje nam scigac i w najwiekszym mozliwym stopniu zwiazac walka boghammery. -Potwierdzcie odbior depeszy. Parowiec, obierz kurs na baze Konakri. Cala naprzod. -Na baze Konakri? - zdziwil sie Lane, spogladajac na Amande z ukosa. - Kapitanie, przeciez admiral wydal rozkaz scigania i zwiazania walka unijnych kutrow! -Dobrze slyszalam, jak brzmia rozkazy, komandorze! Do mnie jednak nalezy wybor metody ich wykonania. Prosze wiec obrac kurs na baze! Powtarzam, cala naprzod! Ton jej glosu wykluczal jakakolwiek dalsza dyskusje. -Tak jest, pani kapitan - odparl Lane, koncentrujac sie na dzwigniach sterowania. - Pani tu dowodzi. -Panno Banks - dodala Amanda tym samym rozkazujacym tonem prosze sie polaczyc z zespolem logistycznym w Konakri. W bazie powinno juz na nas czekac dodatkowe specjalne uzbrojenie. Kwatermistrz bedzie wiedzial, o co chodzi. Maja dostarczyc ladunek na plaze wraz z druzyna zaladunkowa i cysterna paliwa. Prosze przekazac, ze oczekuje... nie, zadam, aby nasz postoj trwal najkrocej, jak tylko to mozliwe. -Rozkaz, pani kapitan. -Pozniej prosze sciagnac z centrum sieci TACNET dokladne wspolrzedne unijnej bazy morskiej w Ciesninie Yelibuya. Maja dostarczyc wszelkie dostepne dane, a zwlaszcza obrazy zarejestrowane podczas ostatniego przejscia samolotu zwiadowczego. Kiedy "Queen" znow dzwignela sie na poduszke powietrzna i z pelna moca turbin pomknela w kierunku bazy, Amanda zeszla do glownego przedzialu. Zawrocila do stanowisk kierowania ogniem, polozyla dlonie na ramionach obu celowniczych, Danno O'Roarka oraz Smazalni, i powiedziala: -Panowie, pozwolcie do pulpitu nawigacyjnego. Czeka nas sporo pracy. Baza Konakri, Gwinea 29 czerwca 2007 roku, godzina 19.35 czasu lokalnego Bylo juz ciemno, kiedy "Trzy Male Swinki" wjechaly na pochylnie startowa bazy Konakri. Zanim ucichly turbiny i poduszkowce osiadly na piasku, plaza zalal blask reflektorow zasilanych z generatora spalinowego. Z mroku wylonil sie konwoj zlozony z lazikow, polciezarowek i cystern. Blyskawicznie przystapiono do tankowania pojazdow i przeladowywania palet z rakietami. Ledwie weze zostaly podlaczone, ozyly pompy paliwowe. Technicy otwierali klapy komor uzbrojenia po bokach pancerzy na rufie. Zalogi w przedzialach rakietowych wziely na siebie delikatne zadanie zabezpieczania i wynoszenia ladunkow bedacych standardowym wyposazeniem poduszkowcow. Juz czekaly znacznie grozniejsze rakiety, ktorymi nalezalo je zastapic. W krag swiatla wjechal odkryty Humm Vee i wykrecil przed pierwszym poduszkowcem. -Czy jest tu kapitan Garrett?! - wrzasnal kierowca, przekrzykujac halas silnika i wycie pomp paliwowych cystern. -Tu jestem, marynarzu! - Amanda wychylila sie z bocznego luku sterowki "Queen". - O co chodzi? -Admiral MacIntyre czeka na pania w gmachu dowodztwa. Zawioze pania - oznajmil wyraznie przejety zolnierz, jakby oszolomiony tym, ze i jemu przypadla w udziale jakas rola w tej goraczkowej krzataninie. Amanda usmiechnela sie smutno. -Swietnie. Wlasnie mialam nadzieje na szybkie spotkanie z admiralem. Juz ide. - Obejrzala sie i rzucila przez ramie: - Steamer, powinnam wrocic najpozniej za dwadziescia minut. Chcialabym, aby tankowanie i zaladunek rakiet dobiegly w tym czasie konca i eskadra byla gotowa do wyjscia w morze. -Bedziemy gotowi, pani kapitan - odparl Lane dziwnie stlumionym glosem. Garrett odwrocila sie i schodzac juz po drabince dodala pod nosem: -Jesli w ogole tu wroce, rzecz jasna. Stwierdzenie, ze wiceadmiral Elliot MacIntyre nie wygladal na zadowolonego, mijaloby sie z prawda, mial bowiem taka mine, jakby zamierzal przystapic do miotania gromow. Po wejsciu do ciasnego pokoiku, w ktorym urzadzil sobie tymczasowa kwatere dowodzenia, Amanda stanela na bacznosc przed biurkiem, usilujac przybrac obojetna mine. -Zakladam, kapitanie - zaczal lodowatym tonem MacIntyre - ze skoro potwierdzila pani odbior moich rozkazow, dotyczacych poscigu za eskadra unijnych kutrow, to rzeczywiscie je pani odebrala. -Tak, odebralam, panie admirale. -W takim razie, kapitanie - ciagnal dowodca, akcentujac poszczegolne slowa - zechce mi pani uprzejmie wyjasnic, dlaczego nie przystapila natychmiast do ich wykonania. 14 Morski mysliwiec - Prosze wybaczyc, admirale - odparla Amanda, dla kontrastu znizajac glos o pol tonu - ale jestem wlasnie w trakcie ich wykonywania. MacIntyre zmarszczyl brwi. -Wiec pewnie zaplanowala pani jakas sztuczke - rzekl z wyraznym sarkazmem - bo wedlug meldunkow wywiadowczych wszystkie kutry przeciwnika zdazyly juz bezpiecznie schronic sie w bazie. Po raz pierwszy Garrett odwazyla sie spojrzec swemu dowodcy prosto w oczy. -Dokladnie o to mi chodzilo, panie admirale, zeby wrocily do bazy. MacIntyre skrzywil sie z niesmakiem. -No, slucham, kapitanie. Co pani zamierza? Amanda pozwolila sobie przyjac swobodniejsza postawe, mimo ze nie padla stosowna komenda. -Tylko dlatego nie podjelam natychmiast poscigu za unijna eskadra, panie admirale, ze byloby to calkowicie bezcelowe i nieskuteczne. Zgodnie z regulami wojny partyzanckiej, po ataku na nasze okrety obie flotylle rozproszyly sie na morzu i kutry odrebnymi trasami wracaly do bazy. W sprzyjajacych warunkach moglibysmy zatopic dwa, moze trzy boghammery, zanim zdolalyby uciec pod oslone sil ladowych. Na pewno nie byloby to decydujace przeciwdzialanie. Dlatego postanowilam dac im spokojnie wrocic do bazy. - Podeszla do wielkiej mapy taktycznej, wiszacej na scianie, i wskazujac palcem punkt na zachodnim wybrzezu Sierra Leone, odwrocila sie do admirala i wyjasnila: - Tu, w Ciesninie Yelibuya, znajduje sie morska baza Unii. Jak sam pan powiedzial, admirale, kutry sa juz w bazie. A zatem wszystkie znow zebraly sie w jednym miejscu. Sprowadzilam eskadre PG-AC do bazy Konakri po to, aby zabrac dodatkowe ladunki rakiet typu ziemia-ziemia. Zaraz po naszej rozmowie zamierzam skierowac poduszkowce prosto do Ciesniny Yelibuya i zetrzec z powierzchni ziemi nie tylko obie eskadry boghammerow, ale i cala tamtejsza baze morska. MacIntyre ze zdziwienia az rozdziawil usta. -Dobry Boze! Amando... Chyba nie mowisz powaznie? -Calkiem powaznie, admirale. Zyskalismy wyjatkowa sposobnosc do znacznego oslabienia przeciwnika szykujacego sie do wielkiej kampanii na zachod i nie zamierzam przegapic takiej okazji. -Mandat sil pokojowych ONZ nie tylko wyznacza scisle granice rejonu, w ktorym mozemy operowac, lecz takze pozwala nam dzialac wylacznie w obronie wlasnej i mieszkancow Gwinei. W obronie! Pod zadnym pozorem nie wolno nam podejmowac zaczepnych akcji przeciwko Unii Zachodnioafrykanskiej. -To tylko kwestia odpowiedniego nazewnictwa, admirale. - Amanda zawrocila, stanela przed biurkiem i pochylila sie, opierajac rece na jego brzegu. - Sily morskie stacjonujace w bazie Yelibuya to realne zagrozenie tak dla nas, jak i ludnosci Gwinei. Zwlaszcza boghammery pelnia role pociskow wystrzelonych z karabinu. Dzisiaj Belewa wymierzyl swoja bron w nas. Zgodnie z ta definicja zniszczenie bazy w Ciesninie Yelibuya bedzie niczym innym, jak dzialaniem w obronie wlasnej, co umozliwia nam mandat sil pokojowych. -Niech cie diabli, Amando! - MacIntyre energicznie pokrecil glowa. Wiem, ze jestes zwolenniczka radykalnych dzialan, wlasnie dlatego wybralem cie na to stanowisko, lecz gdybym zezwolil na realizacje twojego planu, tylko bym potwierdzil, ze specjalnie nagielas przepisy Rady Bezpieczenstwa, zeby wciagnac Belewe w otwarty konflikt. Garrett uniosla obie rece w obronnym gescie. -To oczywiste. I dokladnie o to mi chodzi. - Cofnela sie o krok, skrzyzowala rece na piersiach i ze spuszczona glowa zaczela nerwowo chodzic z kata w kat. - Prosze wziac pod uwage, admirale, iz mala liczebnosc sil pokojowych wyklucza konwencjonalne metody zduszenia konfliktu w zarodku. Dowodzi tego atak na nasz okret zwiadowczy i na brytyjskiego stawiacza min. Jesli damy Belewie przewage swobodnego wyboru miejsca i czasu starcia, jednoczesnie zapewnimy mu zwyciestwo. Nie sposob wygrac wojny pozycyjnej z przeciwnikiem pokroju Belewy. Musimy przejsc do ofensywy. A skoro uniemozliwia nam to mandat ONZ, trzeba tak nagiac jego warunki, zeby wykonac kontruderzenie. To jedyne logiczne wyjscie. Wlasnie dzis powstala sposobnosc do wykonania kontrnatarcia w ramach najszerzej rozumianego mandatu operacyjnego sil pokojowych. Powinno sie wiec zadac przeciwnikowi dotkliwe straty, aby choc troche odmienic strategiczny rozklad sil. Dlatego nie zamierzam przegapic takiej okazji. MacIntyre westchnal glosno i znow pokrecil glowa. -Doskonale rozumiem twoja argumentacje, Amando, i z czysto wojskowego punktu widzenia calkowicie ja popieram. Musimy sie jednak liczyc z wieloma innymi czynnikami. Taka eskalacja dzialan sprawi, ze lokalny konflikt przygraniczny zacznie byc postrzegany jako akt miedzynarodowej agresji. -Zdaje sobie z tego sprawe, admirale - odparla Amanda, zatrzymujac sie na srodku pokoju. - Jednoczesnie przykujemy uwage politykow, mezow stanu i finansistow. Z drugiej strony zostalam tu sciagnieta wlasnie po to, zeby wyciszyc ten lokalny konflikt przygraniczny, i staram sie jak najlepiej wypelniac obowiazki. Moj instynkt i doswiadczenie podpowiadaja teraz, ze bezposredni atak na baze Yelibuya jest jedynym mozliwym rozwiazaniem, biorac pod uwage zaistniala sytuacje operacyjna i strategiczna. - Popatrzyla dowodcy prosto w oczy i dodala: - Mowiac szczerze, admirale, bardzo zaluje, ze akurat dzisiaj jest pan w Konakri. Jako samodzielny oficer taktyczny zaplanowalabym i przeprowadzila te akcje na wlasna odpowiedzialnosc, nie zwazajac na konsekwencje. Ostatecznie, co znaczy jakis tam kapitan w swiecie polityki miedzynarodowej? Ale w tej sytuacji odpowiedzialnosc spada na pana, a swietnie rozumiem, ze jako dowodca CINCNAVSPECFORCE musi pan brac pod uwage znacznie wiecej czynnikow ode mnie. Z tego samego powodu nie jest pan w stanie tak szybko podejmowac decyzji i organizowac akcji, jak ja. Uwzgledniajac to wszystko, moge pana jedynie naciskac na wszelkie mozliwe sposoby, aby zezwolil mi pan przeprowadzic atak na baze w Ciesninie Yelibuya. Jesli powaznie myslimy o zduszeniu narastajacego konfliktu zbrojnego, powinnismy zorganizowac taka akcje. MacIntyre przez chwile mierzyl wzrokiem stojaca przed nim kobiete, wreszcie rzekl w zamysleniu: -Chcialbym wiedziec jeszcze jedno, kapitanie. Co bedzie, jesli nie zezwole pani na zaatakowanie bazy Yelibuya? -Wtedy, admirale - odparla cicho Amanda - wezme na siebie pelna odpowiedzialnosc zarowno za dopuszczenie do ataku unijnych kutrow, jak i za niewykonanie panskiego rozkazu dotyczacego poscigu za eskadra boghammerow. Zloze takze wniosek o zdjecie mnie ze stanowiska dowodzenia. Nie jestem zainteresowana prowadzeniem wojny, ktora wedlug rozkazow musialabym przegrac. Jeszcze do niedawna MacIntyre uznalby taka odpowiedz za pogrozke, a przynajmniej wyzwanie czy zwykly blef. Nawet teraz, gdyby uslyszal to z ust innego oficera, doszedlby do podobnego wniosku. Wiedzial juz jednak, ze Amande Garrett nalezy traktowac calkiem doslownie. Mimo woli zachichotal, probujac opanowac rozbawienie. -Moj Boze, sam sie o to prosilem - mruknal, krecac z niedowierzania glowa. - Dziekuje, kapitanie... Dziekuje, Amando, ze mi przypomnialas, iz przynajmniej w teorii jestesmy tu po to, aby odniesc zwyciestwo. - Wstal zza biurka; po naglym wybuchu wesolosci pozostal jedynie lekko drwiacy usmiech. - Dziekuje takze za przypomnienie, ze na tym swiecie pelnym zadowolenia z wlasnej przecietnosci sa jeszcze ludzie, ktorzy nie godza sie na kompromis za wszelka cene. Ma pani calkowita racje, kapitanie. Zatwierdzam te operacje, prosze ja wykonac. I prosze mi wybaczyc te chwilowa malostkowosc. W przyszlosci zajme sie wylacznie wlasnymi zadaniami, to znaczy urabianiem tych dyplomatow, mezow stanu i finansistow, o ktorych pani wspomniala. Tymczasem prosze dla nich zwyciezac w tej wojnie, czy im sie to bedzie podobalo, czy nie. Amanda usmiechnela sie tak nieznacznie, ze mozna to bylo poznac tylko po lekkim cieniu, jaki pojawil sie na jej twarzy. -Rozkaz, admirale. Przystan marynarki wojennej w Ciesninie Yelibuya 30 czerwca 2007 roku, godzina 1.21 czasu lokalnego Baza morska w Yelibuya w niczym nie przypominala portow wojennych w Norfolk czy Portsmouth, ale kapitan Jonathan Kinsford i tak byl dumny z podlegajacego mu garnizonu. Wracajac do bunkra dowodzenia, z satysfakcja spogladal na zabudowania omywane srebrzystym blaskiem ksiezyca w trzeciej kwadrze. W czasach kolonii Sierra Leone byla tu rozlegla plantacja palmy olejowej. Na wzniesieniu, nad ujsciem do ciesniny malej bezimiennej rzeczki, gorowal duzy dom z pomalowanych na bialo bali, mieszczacy obecnie kwatery i klub oficerski. Dawna przystan zaladunkowa wykorzystano na punkt tankowania, stala przy niej barka z beczkami ropy. Nieco dalej, po wschodniej stronie ujscia rzeki, zbudowano dlugi ciag pomostow, przy ktorych cumowala eskadra boghammerow. Za nimi wznosily sie baraki obslugi technicznej i wiata remontowa, z wody prowadzily do niej tory wyciagu wozkowego. Po tej stronie, na tylach kolonialnej siedziby, pod samym lasem, staly stloczone namioty dla marynarzy. Sasiadowal z nimi barak garazowy dla samochodow terenowych oraz motocykli i umocniony workami z piaskiem bunkier amunicyjny. Blizej, na zboczu wzniesienia, mniej wiecej posrodku wypielegnowanego niegdys trawnika oddzielajacego dom od waskiej plazy, znajdowal sie drugi bunkier umocniony workami z piaskiem, pelniacy role posterunku dowodzenia, do ktorego zmierzal teraz Kinsford. Naprawde mial powody, zeby byc dumnym z tego garnizonu. Wlozyl wiele wysilku w jego zabezpieczenie. Pol kilometra od przystani w kierunku otwartego morza, po obu stronach przesmyku zorganizowal dwa umocnione posterunki straznicze uzbrojone w czterdziestomilimetrowe dzialka przeciwlotnicze Bofors L70, rownie przydatne do ostrzeliwania celow nawodnych. Zgodnie z jego rozkazami cala baza byla zaciemniona, tylko od czasu do czasu dalo sie zauwazyc blyski latarek wartownikow krazacych po terenie. Teraz wyjatkowo zza szczelnie zaslonietych okien klubu oficerskiego dobiegala glosna muzyka. To dowodcy kutrow poscigowych hucznie swietowali swoje zwyciestwo nad silami pokojowymi ONZ. On sam bawil sie z nimi w klubie, lecz podejrzewajac, ze zabawa potrwa az do switu, wyszedl wczesniej. Jako dowodca bazy czul sie zobowiazany dawac dobry przyklad szeregowym marynarzom. W dodatku cos mu podpowiadalo, ze z samego rana przyjada jakies szychy z Monrowii, zeby odebrac szczegolowy raport z przeprowadzonej akcji, wolal wiec uniknac kaca. Pogonil z powrotem na stanowiska kilku pelniacych sluzbe oficerow, po czym wyszedl na swieze powietrze, aby odetchnac od gestych oparow piwa, a zarazem osobiscie sprawdzic zabezpieczenie terenu bazy. Poszedl wysypana zwirem sciezka do punktu dowodzenia, aby zamienic pare slow z oficerem dyzurnym i przygotowac sobie poslanie na zapasowej koi stojacej w rogu bunkra. Nic nie wskazywalo na to, aby w kwaterach oficerskich dalo sie dzisiaj zmruzyc oko. Zbiegl po waskich schodkach miedzy umocnieniami z grubych bali, przesliznal sie obok moskitiery rozwieszonej w wejsciu i wkroczyl do bunkra, przesyconego zatechla wilgocia i wyziewami spalinowego generatora zasilajacego radiostacje. -Cos sie dzieje, poruczniku? - zapytal. -Cisza i spokoj, kapitanie - odparl siedzacy przy biurku oficer, zerkajac przez ramie. Oprocz niego w bunkrze czuwalo dwoch lacznosciowcow. - Nie ma o czym meldowac. -Sa juz jakies reakcje ONZ po naszym ataku? - Kinsford rozejrzal sie po wnetrzu bunkra oswietlonym przez stojaca posrodku lampe naftowa. -Nie, kapitanie. - Oficer dyzurny pokrecil glowa. - Nie wylapalismy niczego ani z linii naziemnych, ani z taktycznych kanalow radiowych. Nadal nie dziala takze lacznosc w ich sieci obserwacyjnej. Chyba Amerykanie wciaz nie moga sie przestawic na nadajniki rezerwowe. -To wspaniale. - Kinsford podszedl do stojacej w rogu koi i zaczal rozkladac na niej koce. - Pewnie bedziemy musieli zaczekac na ranna poczte, zeby sie dowiedziec, jak to przyjeli. Tak czy inaczej, zamierzam sie troche przespac, poruczniku. W duzym domu panuje taki halas, ze nie da sie tam zmruzyc oka. -Oczywiscie, kapitanie. Tutaj nikt panu nie bedzie przeszkadzal. Jak na ironie, jeszcze zanim Kinsford zdazyl rozwiazac buty, zaterkotal jeden z telefonow. Oficer dyzurny szybko podniosl sluchawke, odebral krotki meldunek i powtorzyl: -Kapitanie, z wysunietego posterunku strazniczego donosza o kontakcie wzrokowym z nie zidentyfikowanymi lodziami. -Co to za obiekty? -Nie wiadomo. Zolnierze zauwazyli tylko jakies trzy jednostki wchodzace do ciesniny. Na pokladzie PG-AC-02 USS "Queen of the West" 30 czerwca 2007 roku, godzina 1.34 czasu lokalnego Silniki elektryczne poduszkowca przycichly jeszcze bardziej, cyfry na odczycie GPU zaczely sie zmieniac w wolniejszym tempie. -Powoli, jeszcze troche... - przekazywala glosnym szeptem Amanda. Powoli... Stop! Wlaczyc automat utrzymywania stalej pozycji. Wspolrzedne widniejace w okienku GPU dokladnie odpowiadaly wczesniej wyznaczonej lokalizacji, wedlug ktorej zaprogramowano juz uklady naprowadzania. -Jest automatyka utrzymywania pozycji - zameldowal Lane. Zaczal jeszcze dopasowywac polozenie dzwigni gazu i drazkow sterowych do wymogow urzadzenia majacego przeciwdzialac znosowi powodowanemu przez prady morskie, fale i wiatr. -"Rebeliant" na stanowisku - zameldowal przez radio porucznik Tony Marlin. Chwile pozniej z glosnika dolecial glos porucznika Clarka dowodzacego "Carondeletem": - "Francuz" na stanowisku. Troche ponad kilometr przed dziobami eskadry znajdowalo sie ujscie malej rzeczki, ktorej nurt, polyskujacy srebrzyscie w blasku ksiezyca, odcinal sie ostro od glebokiej czerni dzungli. Drobna regulacja przyblizenia i wzmocnienia obrazu przekazywanego przez bardzo czule kamery na szczycie glownego masztu "Queen" pozwolila wylowic na ekranie ciemne zabudowania znajdujacej sie tam bazy unijnych boghammerow. Bez przeszkod dotarli na miejsce, teraz trzeba bylo wykonac to, po co przyplyneli. -Uwaga, "Male Swinki" - powiedziala Garrett do mikrofonu. - Tu dowodca. Przygotowac uzbrojenie. Cicho zabrzeczaly serwomechanizmy, nad pancerzem wyrosly wiezyczki dzialowe. Wysiegniki ladownic wypchnely ku gorze i umiescily na cokolach glowice z naszykowanymi pociskami. -"Francuz" gotow do otwarcia ognia. -Tu "Rebeliant". Uzbrojenie odbezpieczone, bezposrednia lacznosc nawiazana. -"Rebeliant" i "Francuz", zrozumialam. - Amanda przelaczyla sie na interfon. - Stanowisko ogniowe, uruchomic systemy naprowadzajace. Czekac na rozkaz odpalenia rakiet. Pod sterowka Danno O'Roark szybko przebiegl palcami po klawiaturze, wprowadzajac kod, ktory za posrednictwem bezposredniej lacznosci radiowej sprzagl komputerowe systemy naprowadzajace wszystkich trzech poduszkowcow. Dokladne wspolrzedne celu i charakterystyki ustawienia pociskow - te, ktore pod okiem kapitan Garrett programowal wraz ze Smazalnia w czasie rejsu - pomknely w eter cyfrowymi impulsami. Zgodnie z danymi obrocilo sie i ustawilo prawie w poziomie naraz szesc wiezyczek, przypominajacych krwiozercze bestie instynktownie szykujace sie do ataku na wspolnie upatrzona ofiare. -Uklady kierowania ogniem zintegrowane, pani kapitan. Programuje systemy wybory celow i sekwencer odpalania... Gotowe. Wyrzutnie odbezpieczone. Wszystkie lampki kontrolne swieca zielono. Jestesmy gotowi do salwy. -Zrozumialam, panie O'Roark. Odpalac. Na kazdym cokole wiezyczki znajdowaly sie dwie glowice z rakietami. Poduszkowce mialy po dwie wyrzutnie, a cala eskadra w sumie szesc. W ciagu trzech i pol sekundy rozleglo sie dwanascie salw siedemdziesieciomilimetrowych artyleryjskich pociskow rakietowych. Donosny wizg startujacych rakiet rozdarl nocna cisze, na falach rozlal sie zlotawy blask plomieni. Lewary automatycznie zrzucily oproznione, wciaz jeszcze dymiace glowice za burte. Lufy dzialek blyskawicznie ustawily sie w pionie, a wysiegniki ladownic umiescily w wyrzutniach nowe zestawy pociskow. Urzadzenia naprowadzajace znowu pochylily i obrocily bron. Na tym etapie niepotrzebna byla ingerencja czlowieka, wszystko nadzorowaly zaprogramowane wczesniej komputery, odczytujace z pamieci i wykonujace szczegolowy program. Po siedem rakiet w glowicy, dwanascie zestawow dla kazdej wyrzutni lacznie byly do odpalenia siedemdziesiat dwa komplety ladunkow. Wydawalo sie, ze z morza strzelaja blyskawice, a grzmoty roznosza sie echem po ladzie. Plomienie rakiet kreslily luki na tle mrocznego nieba, jedna za druga hydry spadaly niczym deszcz rozzarzonych wegli w pieklo, w ktore zamienil sie teren bazy morskiej Yelibuya. Siedemdziesiat dwie glowice miescily w sumie piecset cztery rakiety, a kazda niosla prawie osmiokilogramowy ladunek silnych materialow wybuchowych. Wszystkie spadaly na cel zaledwie po trzech minutach lotu. -Kapitanie Kinsford! Nie zidentyfikowane jednostki otworzyly ogien! Jestesmy... Glosny trzask w sluchawce dowiodl niezbicie, ze zarowno skladajacy meldunek, jak i stanowisko dzialka przeciwlotniczego na drugim koncu linii telefonicznej nagle przestaly istniec. Przeciagly grzmot pierwszej salwy eksplozji, ktora unieszkodliwila oba posterunki straznicze, zagluszyl wycie rakiet nadlatujacych nad baze. Noc zmienila sie nagle w dzien, gdy za szczelinami obserwacyjnymi bunkra dowodzenia rozlalo sie jedno gigantyczne morze plomieni. Kinsford, ktory zdazyl sie tylko poderwac na nogi, stal twarza do wyjscia, wiec zobaczyl, co sie stalo z domem mieszczacym klub oficerski. Nadgryzione zebem czasu miekkie drewno tropikalnych drzew nie stanowilo zadnej przeszkody dla rakiet, ktore przebily sie przez nie i eksplodowaly w srodku. Impet wybuchow poderwal z fundamentow cala pietrowa budowle, ktora dopiero w powietrzu rozleciala sie na tysiace kawalkow, plonacych belek i porozrywanych arkuszy blachy z pokrycia dachu. Fala uderzeniowa wstrzasnela calym bunkrem, zwalajac z nog obecnych w srodku ludzi i rzucajac nimi o sciany, jakby byli kostkami cisnietymi przez gracza na banda stolika do gry. Zaciskajac kurczowo palce na wystajacych wiazaniach belek, kapitan poderwal sie z ziemi i rzucil do szczeliny, za ktora znikal w plomieniach caly jego garnizon. Kolejna salwa spadla na przystan. Nastepujace po sobie eksplozje ulozyly sie prostym szeregiem wzdluz ujscia rzeki, rozrywajac w drzazgi pomosty i rozrzucajac zacumowane przy nich boghammery niczym zabawki miotane reka rozhisteryzowanego dziecka. W swoim przerazajacym pochodzie dotarly do punktu tankowania i runely na wyladowana beczkami barke; nad jej szczatkami strzelil w niebo gigantyczny slup plonacej ropy. Pozniej zawrocily w glab ladu, dewastujac po drodze baraki obslugi i warsztat remontowy, wyrzucajac w gore szyny wyciagu wozkowego, wygiete niczym ogon szalejacego smoka. Nie zostawialy na swojej drodze niczego, nawet fragmentu sciany czy jednego nie tknietego kamienia. Po calkowitym zniszczeniu przystani potwor skierowal uwage na zolnierskie namioty i wiate pod lasem. Tam rowniez druzgotal i podpalal wszystko. Kinsfordowi pozostalo sie tylko modlic, aby obudzeni wybuchami marynarze zdazyli sie bezpiecznie schronic w dzungli. Ostatnie pociski spadly na barak garazowy; wybuchajace zbiorniki paliwa stojacych tam pojazdow dopelnily dziela zniszczenia. Ostrzal dobiegl nagle konca. Kiedy miedzy drzewami przetoczylo sie i umilklo echo eksplozji, nocna cisze wypelnily trzaski plonacych belek i glosne dzwonienie blaszanych pojemnikow amunicyjnych na kutrach unoszacych sie na mocno rozkolysanej wodzie. Oszolomiony Kinsford obszedl bunkier wokolo, przez wszystkie szczeliny wygladajac na zewnatrz. Nic nie zostalo z bazy. A raczej prawie nic, bo ocalaly oba bunkry, dowodzenia i amunicyjny. Widocznie napastnicy doszli do wniosku, ze umocnione konstrukcje sa zdolne wytrzymac nawet tak silny ostrzal artylerii rakietowej, dlatego woleli skierowac ogien na inne, latwiejsze do zniszczenia obiekty. Tylko co moglo przyjsc z zapasow amunicji, skoro nie istniala bron, do ktorej mozna by ja wykorzystac? I na co komu bunkier dowodzenia, jesli nie ocalal ani jeden boghammer, ktorym mozna by stad pokierowac? Radiostacja spadla ze stolu i lezala na ziemi obok dwoch lacznosciowcow. Jeden byl nieprzytomny, drugi zwinal sie w klebek pod sciana i glosno jeczal ze strachu. Kinsford podszedl do nich szybko. Pierwszego ocucil kilkoma uderzeniami w twarz, drugiego kopniakiem poderwal na nogi. -Polaczcie mnie natychmiast z dowodztwem floty w Monrowii... Nie, wroc. Nawiazcie bezposrednia lacznosc z centrum dowodzenia "Mamba Point". Musze... zameldowac o tym, co sie stalo. W tej sytuacji niczego wiecej nie mogl zrobic. Hotel "Mamba Point", Monrowia 30 czerwca 2007 roku, godzina 1.40 czasu lokalnego W tymczasowym sztabie generalnym Unii Zachodnioafrykanskiej takze swietowano zwyciestwo. Tylko w jednym pokoju panowal odmienny nastroj. -Nieprawda, Sako. Nic nam z tego nie przyjdzie. Akcja sie nie powiodla. -Juz to slyszalem, Obe - odparl cierpliwie brygadier Atiba, oparty biodrem o biurko generala. - Wciaz jednak nie rozumiem, dlaczego tak uwazasz. Moim zdaniem to naprawde wielki sukces. Odnieslismy zwyciestwo. Belewa nerwowo krazyl po pokoju ze wzrokiem wbitym w podloge. -Nie o to chodzi, Sako. Masz racje, zwyciestwo w tej operacji jest bardzo wazne, ale wazniejsze jest wygranie calej wojny. To prawda, ze odniesiemy korzysci z unieszkodliwienia brytyjskiego stawiacza min, ze naruszylismy szczelnosc blokady morskiej. Nie zostal jednak osiagniety podstawowy cel misji. - Zatrzymal sie nagle i z bolesnym grymasem popatrzyl na scienna mape nadmorskiego rejonu Unii. - Prawdziwym zwyciestwem byloby zniszczenie tego okretu radarowego. Tylko wtedy wbilibysmy wlocznie w samo oko przyczajonego lamparta. Powinienem byl sie domyslic, ze ta kobieta wzmocnila obrone okretu. Wtedy skierowalbym zmasowane uderzenie floty na inny, bardziej odpowiedni dla nas obiekt. Ale zaslepila mnie chciwosc. Dopuscilem, by chwilowa okazja oderwala moja uwage od glownego celu. Sam widzisz, ze jak na generala zachowalem sie jak ostatni glupiec! -No to pozwol, ze zaproponuje temu glupcowi cos do picia. - Atiba odwrocil sie i wzial z blatu butelke piwa, z ktorym przyszedl do kwatery dowodcy. Odkapslowal ja o wyszczerbiona krawedz biurka, z szerokim usmiechem podal Belewie, po czym otworzyl druga dla siebie. - Nie pamietasz, kto mi tlumaczyl, ze czasami nie wygrywa sie bitwy pierwszego dnia, a wtedy trzeba zagryzc zeby i nazajutrz ponowic probe? Stopniowo na wargach generala pojawil sie niewyrazny usmiech. -Ten sam glupiec, ktory byl wtedy podrzednym oficerem obcej armii odparl, unoszac butelke piwa. - Teraz jestem glowa poteznego panstwa, Sako, powinienem wiec wczoraj zachowac sie perfekcyjnie. -No to za te wczorajsza perfekcje. Stukneli sie lekko butelkami w toascie i upili troche piwa. -Ech!... - Na twarzy generala znow pojawilo sie zmartwienie. - Na pewno sprawdziles, Sako, czy rzeczywiscie wszystkie kutry bezpiecznie wrocily z misji? -Mowie po raz trzeci: dowodca bazy Yelibuya przeliczyl zacumowane kanonierki. -I amerykanskie lodzie patrolowe nawet sie nie pojawily? -Nie. - Zniecierpliwiony Atiba energicznie pokrecil glowa. - Na milosc boska, Obe. Mowisz, jakbys nie byl zadowolony, ze zakonczylismy operacje bez strat. -Bzdura. Zastanawiam sie tylko, dlaczego. - Belewa obszedl biurko i usiadl w swoim fotelu. - Jesli Amerykanie nawet nie ruszyli za nami w pogon, to zaczynam sie niepokoic, co takiego knuja. -Nie wystarczy ci, ze dopisalo nam szczescie? - spytal wyrozumiale Atiba, przysiadajac na brzegu biurka. - Moze po prostu byli zbyt zajeci szykowaniem wlasnej operacji? General zmarszczyl brwi. -Nie wierze w to. Jesli lampart nie rzucil sie w poscig, to pewnie nas wyprzedzil bokiem i teraz czai sie gdzies w zasadzce. Szef sztabu glosno zachichotal. -Ty i twoj lampart, Obe... Traktujesz te kobiete tak, jakby byla jakas wszechpotezna szamanka. -Bo wlasnie tak zaczynam o niej myslec, Sako. Niekiedy podczas naszych odpraw mam wrazenie, ze jej duch zerka mi przez ramie i nasmiewa sie z moich pomyslow. -Na Boga, czlowieku! To tylko zwykla, smiertelna kobieta! -Naprawde? A ile to juz razy takie zwykle, smiertelne kobiety wystrychnely cie na dudka, przyjacielu? - spytal Belewa z usmiechem i pociagnal lyk piwa. - Przypominam sobie pewna mala tancerke z nocnego klubu w Lagos... Drzwi na korytarz bez pukania otworzyly sie z hukiem i do srodka zajrzal przerazony lacznosciowiec. -Generale Belewa! Odebralismy alarmujacy meldunek z Yelibuya! Nasza baza morska zostala zniszczona! -Co takiego?! - Atiba blyskawicznie zeskoczyl z biurka. - Kto ja zaatakowal? Jakie sa straty? -Nie wiem, panie brygadierze... Odebralismy tylko te lakoniczna wiadomosc. Nie ma w niej mowy o ataku, tylko o tym, ze zostala zniszczona! -Polaczcie mnie z baza! - rzucil Belewa, wstajac z fotela. - Musze wiedziec dokladnie, co tam sie stalo. -Juz probowalismy, generale. Baza Yelibuya nie odpowiada. Na pokladzie PG-AC-02 USS "Queen of the West" 30 czerwca 2007 roku, godzina 1.40 czasu lokalnego Eskadra "Morskich Mysliwcow" oddalila sie od wybrzeza Unii i luny wiszacej nad terenem bazy Yelibuya. Pojazdy uniosly sie na poduszkach powietrznych, gotowe pomknac z wyciem turbin w droge powrotna na platforme. Ale pozostal jeszcze do zadania ostatni cios. Tym razem odsunely sie klapy lukow w rufowym pancerzu "Queen" i wylonily sie wyrzutnie dzwigajace po cztery ciezsze pociski. Szybko ustawily sie pod katem czterdziestu pieciu stopni. -Sea slamy uzbrojone i gotowe do wystrzelenia, pani kapitan. Mozemy inicjowac sekwencje odpalania. -Swietnie, Darmo. Odpalajcie wedlug wlasnego uznania. Pora dokonczyc dzielo. W metnym blasku monitorow na stanowisku ogniowym O'Roark spojrzal na przyjaciela. -Biore na siebie pierwsza, ty druga. Nie schrzanmy tego. Nie chcialbym, zeby te blazny z "Carondeleta" znowu zyskaly powod do kpin. -Wystarczy wcisnac guziki, chlopie - odparl Smazalnia, zawiesiwszy dlon nad czerwonym przyciskiem odpalania. - Tej lawiny juz nic nie powstrzyma. Eksplodowal ladunek zaplonowy, rozprysla sie plastikowa oslona wylotu wyrzutni i wylonil sie z niej smukly, podobny do torpedy pocisk. Tuz po jej wyjsciu z rury sprezyny wypchnely trojkatne stateczniki w polowie dlugosci prawie pieciometrowej rakiety; chwile pozniej rozlozyly sie stateczniki ogonowe. Na bezpiecznej wysokosci nad kadlubem poduszkowca impuls radiowy z komputera sterujacego pobudzil do dzialania silnik rakietowy i sea slam na slupie ognia wystrzelil w niebo. Stalego paliwa starczylo jedynie na kilka sekund lotu, ale w tym czasie otworzyly sie wloty powietrza, ktorego strumienie uderzyly w lopatki malego silnika turboodrzutowego. Bezuzyteczny silnik rakietowy zostal odrzucony, wlaczyl sie zaplon i rakieta poszybowala dalej. Jednoczesnie odpadly oslony dziobowe zabezpieczajace obiektyw kamery czulego urzadzenia wizyjnego. Kilka sekund pozniej wystrzelila w niebo druga identyczna rakieta. Sladem pierwszej na wysokosci szesciuset metrow przeszla do lotu poziomego i skrecila w kierunku zaprogramowanego celu. Zaraz jednak komputer pokladowy zmienil polozenie statecznikow i obie rakiety prawie pionowo runely w dol, ku pobliskiemu wybrzezu i plonacym ruinom bazy morskiej Yelibuya. Sea slamy zaliczano do generacji "prawdziwie inteligentnych" pociskow rakietowych, ale w rzeczywistosci byly tak samo "inteligentne", jak kazdy inny skomplikowany system uzbrojenia. Na stanowisku ogniowym "Queen of the West" rozblysly ekrany monitorow i pojawily sie na nich obrazy przekazywane przez kamery na dziobach rakiet. Darmo i Smazalnia, ktorzy juz zaciskali palce na joystickach, mogli teraz wlasnorecznie pokierowac zrobotyzowanymi pociskami ku ich przeznaczeniu. Bunkier dowodzenia bazy morskiej Yelibuya 30 czerwca 2007 roku, godzina 1.42 czasu lokalnego -Kapitanie! Mamy polaczenie z "Mamba Point"! - zawolal lacznosciowiec. W bunkrze coraz trudniej bylo oddychac, w gardlo drapal gestniejacy dym, kwasny odor materialow wybuchowych i fetor palacych sie zwlok. Kinsford chwiejnym krokiem podszedl do poobijanej radiostacji i podniosl mikrofon do ust. -"Mamba Point", tu kapitan Kinsford z bazy Yelibuya. Slyszycie mnie? -Tak, prosze mowic, Yelibuya - dolecial z glosnika przytlumiony glos, jakby pochodzacy z odleglego swiata zywych ludzi. - Cos sie stalo? Kinsford spazmatycznie zaczerpnal powietrza, dopiero po chwili zdolal wykrztusic: -"Mamba Point", baza morska Yelibuya zostala zniszczona. Kapitan nie mial zadnych szans, zeby uslyszec odpowiedz. Z zewnatrz dolecial narastajacy swist i kolejna eksplozja, znacznie potezniejsza od poprzednich, po raz drugi wszystkich w bunkrze zwalila z nog. Zatrzeszczaly belki stropowe, na glowy posypal sie piach. Tym razem fala uderzeniowa roztrzaskala radiostacje o sciane. Kinsford dzwignal sie z ziemi i wyjrzal przez szczeline obserwacyjna. Bunkier amunicyjny zniknal z powierzchni, w jego miejscu zial olbrzymi, czarny i dymiacy lej, niczym krater wulkanu. A wiec napastnicy w pierwszym ostrzale celowo pomineli ufortyfikowane budowle, zeby teraz zrzucic na nie o wiele silniejsze ladunki wybuchowe. Skoro zas dysponowali bronia zdolna zetrzec w proch bunkier amunicyjny, to... -Uciekac! - wrzasnal Kinsford. - Wszyscy na zewnatrz! Rzucil sie w kierunku wyjscia, zza ktorego dolatywal juz drugi podobny, szybko narastajacy swist. Nagle cos pionowo wbilo sie w ziemie, przegradzajac mu droge. W ulamku sekundy kapitan ujrzal smukly szary cylinder z polamanymi statecznikami. Wtedy zadzialal zwloczny zapalnik cwierctonowej glowicy bojowej sea slama. -TACNET, tu dowodca "Malych Swinek". -Zglasza sie TACNET. -Chris, czy nadal masz nakierowane obiektywy trutnia na baze w Ciesninie Yelibuya? -Tak, mam. Specjalnie trzymam "Drapiezca" na posterunku. -Zrozumialam. Wypelnilismy zaplanowana misje i chcemy teraz uslyszec od ciebie meldunek o sytuacji na terenie unijnej bazy morskiej. -Jakiej bazy morskiej, szefowo? -Rozumiem, TACNET. Zakonczylismy operacje. Wracamy na "Plywaka". Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 30 czerwca 2007 roku, godzina 3.10 czasu lokalnego Trzy maszyny kolejno wjechaly po pochylni, wykrecily na placu manewrowym i stanely w hangarach. Z glosnym sykiem oproznily sie poduszki powietrzne i maszyny osiadly na pokladzie. Technicy obslugi przystapili do cumowania, jeszcze zanim otworzyly sie pokrywy lukow. Amanda zeskoczyla z pancerza "Queen" i w triumfalnym gescie uniosla obie rece z zacisnietymi piesciami. Kiedy ludzie zebrali sie wokol niej, weszla na skrzynke narzedziowa i przemowila: -Wczoraj po poludniu flota Unii zadala nam kilka drobnych strat, ale dzieki nocnej akcji to zwyciestwo musialo przeciwnikowi utkwic oscia w gardle. Doskonale sie wszyscy spisaliscie. Przez dluzszy czas Unia nie odwazy sie z nami zadzierac. Prawde mowiac, powinnismy wyslac generalowi Belewie list dziekczynny podpisany przez caly personel korpusu. Jego atak stworzyl nam sposobnosc do kontrnatarcia, ktora wlasnie wykorzystalismy. Chcialabym, zeby po odprawie wszyscy solidnie wypoczeli. Zasluzyliscie na to. O dwunastej odbedzie sie spotkanie oficerow i podoficerow funkcyjnych grupy operacyjnej. Omowimy nowe trasy patrolowe, doktryne operacyjna i nowe cele. Zrezygnujemy z pasywnej blokady. Nie bedziemy dluzej czekac na ruch przeciwnika. Panie i panowie, odtad kazda nasza akcja bedzie miala charakter ofensywny. Nie rozlegly sie huczne owacje, lecz na wymeczonych twarzach wykwitly usmiechy, a w zaczerwienionych oczach pojawily sie zywe blyski. Reakcja na slowa Amandy byl tez glosny pomruk aprobaty, potwierdzajacy jednomyslnosc jej podkomendnych. Wlasnie na taki odzew liczyla. Zwolniwszy ludzi, ruszyla do swojej kwatery. Zgodnie z poleceniem wydanym przez radio Christine Rendino juz na nia czekala z plikiem zdjec i wydrukow komputerowych. -Prosze bardzo, szefowo. To wszystko dotyczy przemytniczej siatki zaopatrujacej Belewe z Wybrzeza Kosci Sloniowej. -Swietnie, Chris. - Amanda powiesila kamizelke ratunkowa i pas z bronia na wieszaku, opadla ciezko na krzeslo przy biurku i ziewnela szeroko. Co z brytyjskim stawiaczem min? Utrzymuje sie jeszcze na wodzie? -Owszem, ale tylko dzieki kilku dodatkowym pompom. "Santana" wzial go na hol, powinni tu przybic przed poludniem. Dowodztwo Royal Navy prosilo, bysmy go tylko zacumowali przy platformie. Chca przeprowadzic inspekcje i ocenic, czy warto go remontowac. -To zaden klopot, mamy gdzie pomiescic zaloge stawiacza, a przynajmniej te czesc, ktora jest zdolna do dalszej sluzby. - Garrett znow ziewnela, pochylila glowe i zaczela sobie masowac obolaly kark. - Kiedy "Santana" tu doplynie, zwolnie go z posterunku Gwinea Wschod i wysle do pomocy "Surocco" na Unie Wschod. Jak obiecywalam, Chris, nadszedl twoj dzien. Od tej pory nasze glowne zadanie to likwidacja przerzutu kontrabandy dla Belewy. -Super! Mowilas, zdaje sie, ze mamy do tego zbyt malo jednostek plywajacych i ludzi? - Christine usiadla na krzesle naprzeciwko Amandy. -Tak bylo, ale przez likwidacje bazy Yelibuya i zniszczenie dwoch eskadr boghammerow nie tylko o jedna trzecia zmniejszylismy liczebnosc floty Belewy, lecz takze wyeliminowalismy bezposrednie zagrozenie dla ludnosci wschodniego wybrzeza Gwinei. Teraz mozemy wsiasc generalowi na kark. Sama powtarzalas, ze przemyt ropy ma kluczowe znaczenie dla kampanii szykowanej przez Belewe. Wiec jesli teraz rzucimy do zwalczania przemytu zarowno poduszkowce, jak i kutry poscigowe, odetniemy dostawy strategicznego surowca do Unii, a jednoczesnie zwiazemy operacyjnie flote. Bedziemy walczyc z eskadrami Belewy po stronie francuskiej, gdy sprobuja ochraniac szlaki przemytnicze. -Tak... - mruknela w zamysleniu Rendino. - A majac do dyspozycji aerostaty radarowe i zwiadowcze trutnie, z pomoca brytyjskich smiglowcow patrolowych zdazymy w pore wykryc kazdy manewr unijnej floty, by zablokowac jej droge na zachod. -Dokladnie tak. Zreszta po wyeliminowaniu zagrozenia ze strony jednostek Unii bedziemy tez mogli przekazac zadania patrolowe gwinejskiej marynarce i strazy granicznej. Mamy wreszcie szanse na zwyciestwo, Chris. Po raz pierwszy zyskujemy taka szanse. - Amanda przysunela sobie pierwsza z brzegu teczke, otworzyla ja i zaczela przegladac materialy wywiadowcze. - To bedzie calkiem inna rozgrywka. Musimy wypracowac sobie nowe metody walki z tymi twoimi przemytnikami. Christine przekrzywila glowe i spojrzala przyjaciolce prosto w oczy. -Tak, to prawda, szefowo. Nie sadzisz jednak, ze wczesniej warto byloby sie walnac na lozko i przekimac choc troszke? Amanda zachichotala. -Bardzo bym chciala, ale musze jeszcze przemyslec doktryne dzialania po stronie francuskiej, ktora powinnam przedstawic w poludnie na odprawie grupy operacyjnej. Chcialabym, zeby juz wieczorem nasi ludzie przystapili do skutecznych lowow. Zadalismy Belewie ciezki cios, lecz wolalabym mu sprawic kolejna przykra niespodzianke najszybciej, jak to bedzie mozliwe. Ty sie poloz, ale ja jeszcze troche popracuje. Christine westchnela glosno. Wstala, przeszla do kacika kuchennego, nalala wody do czajnika i postawila go na kuchence elektrycznej. -Jak chcesz. Mysle, ze powinnismy zaczac od najwazniejszych punktow przeladunku kontrabandy na terenie Unii... Niebo na wschodzie lekko poszarzalo. Baza morska w Ciesninie Yelibuya 30 czerwca 2007 roku, godzina 6.01 czasu lokalnego Wojskowy smiglowiec Unii miekko wyladowal na skraju gigantycznego pogorzeliska. Wysiedli z niego dwaj oficerowie i zaczeli ostroznie isc miedzy okopconymi lejami i stertami zweglonych belek Na calym terenie saperzy oznaczali choragiewkami walajaca sie wszedzie amunicje. Sanitariusze zabierali zwloki i porozrywane ludzkie szczatki. Z boku stali zbici w gromadke marynarze, ktorzy przezyli atak - wciaz wyraznie zaszokowani tym, ze los ich ocalil. Obe Belewa i Sako Atiba przystaneli obok lezacego na boku, podziurawionego boghammera. Sila eksplozji wyrzucila go dobre piecdziesiat metrow w glab ladu. -Miales racje, Obe - rzekl cicho Atiba. - To wiedzma. Belewa, z piesciami opartymi na biodrach, wodzac posepnym wzrokiem po ruinach swojej bazy morskiej, odpowiedzial po chwili: -Dla nas ta kobieta jest kims wiecej niz zwykla wiedzma. Jest prawdziwym wojownikiem. Posterunek Unia Wschod lipiec 2007 roku Rozpoczela sie nowa wojna, lecz to nie karabiny i rakiety odgrywaly w niej zasadnicza role, ale podstep i spryt, pomyslowosc i przebieglosc. Byla to wojna kutrow i poduszkowcow wylaniajacych sie niespodziewanie z mroku nocy, batalia gromadki czujnych, wiecznie nie wyspanych lowcow. -Uwaga, "Johnny Buli". Intruz jest niecale pol kilometra przed twoim dziobem. Wejdz na kurs trzysta dziesiec. W sluchawkach Christine Rendino dominowal rytmiczny, ogluszajacy terkot rotora smiglowca, przez ktory ledwie sie przebijal glos pilota. -Zrozumialem, "Plywak". Lecimy na kolejna randke. Mamy tu samotnego kochasia w malenkiej lajbie. Nie pozwolmy mu czekac. Na swoim stanowisku przed monitorem sieci wywiadowczej TACNET Christine zmniejszyla obraz radarowy przekazywany z aerostatu i z radoscia wgryzla sie w batonik Milky Way, nie spuszczajac z oczu sygnalu transpondera brytyjskiego merlina, szybko zblizajacego sie do samotnej, nie zidentyfikowanej plamki posrodku ekranu. -"Plywak", jestesmy juz nad naszym kochasiem. Powtarzam, plynie samotnie w malenkiej lodce. Wyglada na rybaka. Jesli przemyca rope, to najwyzej w piersiowce. Jestes pewna, ze wlasnie tego goscia szukamy? Christine szybko wlaczyla drugi monitor. Przez ostatnie dwie godziny jej technicy sledzili gromadke kutrow rybackich z Wybrzeza Kosci Sloniowej, ktore krecily sie niedaleko granicy morskiej z Unia. Rendino przewinela tasme i w przyspieszonym tempie zaczela odtwarzac zapis z tego okresu. Posrod wielu rozblyskow, ktorych wedrowki po ekranie przypominaly bezladne ruchy Browna, wyroznial sie wlasnie ten jeden. Tylko lekko kluczac, powoli i stale przesuwal sie na polnocny wschod, w kierunku granicy. -Potwierdzam, "Johnny Buli". Wlasnie o tego naiwniaka nam chodzi. Nie dostrzegasz niczego podejrzanego? -No coz, "Plywak", prawde mowiac... Ma cholernie duzy silnik, jak na taka lupinke. -No wlasnie! To go zdradza! Moge sie zalozyc, ze holuje towar. Zejdz spiralnie nad fale i podlec do niego od rufy. Podejrzewam, ze znajdziesz dla siebie mily prezent. -Zrozumialem, "Plywak". Wykonuje. W oczekiwaniu na efekty Christine odgryzla duzy kes batonika. -Mialas racje, "Plywak"! - kilka minut pozniej z entuzjazmem obwiescil Dane. - To cztery beczki ropy, wywazone tak, zeby utrzymywaly sie tuz pod powierzchnia. Wisimy wlasnie nad nimi. Nasz kochas musial zrzucic hol, kiedy zauwazyl nas nad horyzontem. -To kiepsko. Nie przylapalismy go na goracym uczynku, wiec nie mozemy go przyskrzynic. -Wazne, ze nie dostarczy odbiorcom towaru. Moj strzelec przygotowuje sie do otwarcia ognia. - W tej samej chwili dolecial przez radio odglos dlugiej serii z karabinu maszynowego. - Wielkie nieba, "Plywak"! Nie zgadniesz, co nam pokazal ten kretyn w lodce! 15 Morski mysliwiec - Hej, Maruda! Znalazlas cos?! -Jest tu ze czterdziesci kanistrow ropy przywalonych kartonami i kilkanascie plastikowych butelek z olejem. -Kapitan kutra moze wyjasnic, skad sie wzial ten ladunek? -Owszem, szefie. Twierdzi, ze wozi to wszystko na wlasny uzytek. Mowi, ze wybral sie w odwiedziny do matki. -A gdzie mieszka jego przemarznieta mamuska? W Norwegii? Stone Quillain wychylil sie z bocznego luku "Queen of the West" i obrzucil uwaznym spojrzeniem dryfujaca obok, silnie wyladowana pinase. Na waskim pokladzie staly jedna przy drugiej plastikowe skrzynki z brazowymi zakapslowanymi butelkami. -Jak zdroweczko, kapitanie? - zawolal siedzacy przy sterownicy rozesmiany szyper kutra. -Moze byc, synu - odparl Stone. - Skad i dokad plyniesz? -Z Half Cavalla po francuskiej stronie na targ do Fishtown. Prawo chyba tego nie zabrania, co? -To zalezy, co wieziesz, synu. Co masz w tych butelkach? -Piwo, kapitanie. Prawo nie zabrania handlu piwem, no nie? W Half Cavalla robimy dobre piwo. Chce pan sprobowac? Stone pokrecil glowa. -Nie, dziekuje, jestem na sluzbie. Ale cos ci powiem, synu. Goraco dzis, a ty przeciez ciezko pracujesz i w ogole. Wiec smialo napij sie piwa za nas. Mezczyzna usmiechnal sie jeszcze szerzej i siegnal do najblizszej skrzynki po butelke. Kiedy sie odwrocil, ujrzal wymierzony w siebie karabinek Quillaina. -Nie te, synu. Wez sobie butelke z ktorejs skrzynki na dziobie. - Ciezki mossburg komandosa zatoczyl wielki luk i niczym palec groznego rozkazodawcy wskazal przewozony ladunek. Rybak, z usmiechem zastyglym na twarzy, podniosl sie z ociaganiem i wyjal butelke ze skrzynki. Odkapslowal ja, lecz "piwo" w ogole sie nie zapienilo. -No wlasnie, synu. Lyknij sobie na zdrowie. Tamten zdecydowanym ruchem uniosl butelke do ust i przechylil ja, az plyn pociekl mu po brodzie. Zaraz jednak rzucil sie w bok, przechylil przez burte i zaczal wymiotowac. Waska przestrzen miedzy poduszkowcem a pinasa wypelnila charakterystyczna won benzyny. -Ambitny byles, synu - zauwazyl Quillain z nuta sympatii w glosie. I tak cie aresztujemy, a lodz zniszczymy, ale musze przyznac, ze bardzo sie starales. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 7 lipca 2007 roku, godzina 18.26 czasu lokalnego Puszka po coca-coli z pluskiem wpadla do morza. Do polowy napelniona woda zatanczyla na falach, rozrzucajac na boki sloneczne odblaski. Huknely strzaly z rewolweru, dookola prysnely na metr w gore cienkie strumyki wody, a puszka zakolysala sie jeszcze silniej. Trzeci pocisk przedziurawil ja na wylot i blyskawicznie zniknela pod powierzchnia. Jakas ogluszona impetem uderzenia kuli rybka wyplynela brzuchem do gory i z sasiedniego pomostu natychmiast poderwalo sie do lotu pare kormoranow, ktorych stado zdazylo sie juz zadomowic na platformie. -I jak? - zapytala z duma Amanda, kierujac w niebo dymiaca lufe kolta. -Niezle, ale mogloby byc lepiej - mruknal Stone Quillain. - Juz pokazuje. Ze stojacego na rozchwianym stoliku pudla wyjal kolejna puszke. Zanurzyl ja w wiadrze z morska woda, az napelnila sie po brzegi, wzial duzy zamach i cisnal ja niczym granat wielkim tukiem w powietrze, dobre dwadziescia metrow od relingu platformy. Blyskawicznie siegnal po lezaca obok kartonu ciezka sluzbowa berette, wymierzyl i strzelil dwukrotnie. Niemal rownoczesnie z glosnym hukiem drugiego strzalu puszka rozprysla sie na kawalki, a deszcz aluminiowych szczatkow i wody spadl do morza. Amanda zerknela na niego z ukosa spod daszka nisko naciagnietej na oczy baseballowej czapeczki. -Matka cie nie nauczyla, ze dzentelmen z poludnia zawsze powinien dac wygrac kobiecie? Przez grube ochraniacze na uszach wlasny glos wydawal jej sie dudniacy. Jakis czas temu urzadzili sobie prowizoryczna strzelnice na skraju sterburtowej czesci platformy i jesli tylko zadne z nich nie musialo uczestniczyc w wieczornym rejsie patrolowym, po obiedzie organizowali cwiczenia w strzelaniu. Quillain zachichotal, nie otwierajac ust. -Wtedy bys uznala, ze to przejaw dyskryminacji kobiet, a ja z tego powodu moglbym miec spore klopoty. -Za to ja pozbylabym sie kompleksu nizszosci. -Przeciez powiedzialem, ze idzie ci calkiem niezle. - Odlozyl pistolet na stolik i zsunal ochraniacze na tyl glowy. - Cwiczysz na sucho, jak ci pokazywalem? -Owszem, jak tylko znajduje troche wolnego czasu - odparla wymijajaco Amanda. Quillain popatrzyl na nia z niedowierzaniem. -Chyba mozesz poswiecic kwadrans rano i wieczorem? Zdazysz sie wyspac na emeryturze! - rzucil tonem musztrujacego sierzanta. - Jest tylko jeden sposob skutecznego poslugiwania sie koltem czterdziestkapiatka. Regula trzech: naboj w lufie, kurek odwiedziony, bron zabezpieczona! Musisz nauczyc sieja odbezpieczac kciukiem w chwili wyciagania z kabury. Powinno sie to odbywac instynktownie, bo podczas walki nie bedzie czasu do namyslu. A wiec musisz to cwiczyc na sucho, dopoki ten odruch nie stanie sie automatyczny! Co najmniej trzy tysiace razy. I ucz sie od razu plynnosci ruchow, bo pozniej potrzebowalibysmy dziesieciu tysiecy cwiczen, zeby wytepic zle przyzwyczajenia! -Rozkaz, kapitanie! - odparla szybko Amanda, przypomniawszy sobie zajecia z akademii w Annapolis. Stone blyskawicznie sie opanowal. -No coz... To naprawde bardzo wazne, pani kapitan. -Wiem o tym i jestem ci bardzo wdzieczna za te nauki, Stone. Co dalej? Rzucisz mi jeszcze pare puszek? -Nie. Chwilowo zajmiemy sie karabinkiem M-4. Bardzo dobrze idzie ci strzelanie z pozycji siedzacej i kleczacej, ale musisz jeszcze pocwiczyc na stojaco. -Dobra. Na razie zaczekajmy pare minut, znow mamy rybakow w zasiegu ognia. Pol mili od platformy w palacym blasku slonca szla halsem pod wiatr samotna lodz z zaglem pozszywanym z baranich skor. Stone parsknal pogardliwie. -Naprawde myslisz, ze oni tam cos lowia? -Pewnie, ze nie. Kiedy wchodza w skret, slonce odbija sie wyraznie w szklach lornetek. Od pewnego czasu niemal bez przerwy jestesmy obserwowani. Wiem, ze to szpiedzy Unii, ale mandat sil pokojowych nie pozwala nam ich zwalczac. -Dlaczego? - mruknal Stone, wyciagajac magazynek z pistoletu i wyjmujac naboj z komory. - Wciaz nie potrafie zrozumiec, czemu kazdy zasmarkany terrorysta czy lokalny dyktator moze do woli wystepowac przeciwko Stanom Zjednoczonym, wysadzac nasze ambasady, torturowac zakladnikow czy mordowac amerykanskie dzieci na ulicach i nikt mu sie nie sprzeciwi. A gdy dochodzi do konfrontacji, mamy obowiazek brac na siebie role Markiza Queensbury, bo inaczej caly swiat podniesie krzyk, ze dopuszczamy sie krwawej rzezi. Dlaczego tak jest? -Tylko z jednego, najwazniejszego powodu. - Amanda siegnela po pistolet maszynowy i zaladowala do niego magazynek. - Nic na swiecie by mnie nie sklonilo, zeby o nim zapomniec. Quillain zmarszczyl brwi. -A coz to za powod? Garrett usmiechnela sie szeroko i wyjasnila: -Taki, ze walczymy o sluszna sprawe, Stone. Baza Konakri, Gwinea 9 lipca 2007 roku, godzina 15.25 czasu lokalnego -Wszyscy bedziecie musieli sie nauczyc, ze nawet stacjonujac u wybrzezy Afryki wciaz pozostajecie w sluzbie Marynarki Wojennej Stanow Zjednoczonych! Mlody chorazy kroczyl tam i z powrotem przed swoim biurkiem, dumnie wypinajac piers pod nieskazitelnie bialym mundurem polowym. Byla to jego pierwsza sluzba na stanowisku oficera dyzurnego jednostki wartowniczej, wiec jak wszyscy podoficerowie, podchodzil do niej nadzwyczaj powaznie. -Nie bez powodu regulamin okresla standard umundurowania - grzmial donosnie - i nie bez powodu przelozeni oczekuja od nas, ze bedziemy go przestrzegac! Przy drzwiach Danno i Smazalnia stali na bacznosc. Jedynym "standardem" ich mundurow bylo podobienstwo - obaj mieli na sobie rozchelstane pod szyja robocze kombinezony z poobcinanymi rekawami, bez zadnych insygniow, nie liczac odznak "Trzech Malych Swinek" na lewej piersi. Ich czarne berety eskadry "Morskich Mysliwcow" byly od dolu silnie przepocone, od gory zas wyplowiale od slonca. -Zwlaszcza wy powinniscie swiecic przykladem. Sluzycie pod dowodztwem najlepszego, powszechnie szanowanego i odznaczonego wieloma orderami oficera floty. Nie watpie, ze kapitan Amanda Garrett oczekuje, aby jej podkomendni wygladali jak prawdziwi morscy wojownicy, a nie jak marna imitacja Rambo! W tej samej chwili rozleglo sie pukanie do drzwi. -Wejsc! - krzyknal chorazy. -Prosze wybaczyc. Dowiedzialam sie wlasnie, ze zatrzymal pan moich ludzi. Przysporzyli jakichs klopotow? W wejsciu stala Amanda Garrett. Metalowe orzelki na kolnierzyku jej bluzy mundurowej zasniedzialy od morskiej wody, a sama bluza, z identycznie poobcinanymi rekawami jak u podwladnych i tak samo wyblakla, w kilku miejscach byla zaplamiona smarami. Prowizorycznie skrocone spodnie siegaly do polowy uda. Pas z bronia, najwyrazniej odciety od zniszczonej uprzezy typu MOLLE, zwieszal sie nisko na biodrach. Skorzana kabura pistoletu byla gesto popekana, obok niej wystawala zza paska rekojesc wielkiego noza uzywanego przez komandosow. Kapitan miala na nogach tutejsze prymitywne sandaly o podeszwach wycietych ze starej opony, a na glowie wytarta baseballowa czapeczke z napisem CUNNINGHAM. Przez chwile w dyzurce panowala martwa cisza. -Nie, pani kapitan - odezwal sie wreszcie chorazy z glosnym westchnieniem. - Nie przysporzyli zadnych klopotow, tylko... Zaszlo nieporozumienie. Pani ludzie sa wolni. Amanda skinela glowa. -Juz myslalam, ze cos narozrabiali. Darmo i Smazalnia to moi najlepsi celowniczowie. Nie wyobrazam sobie, zeby mogli podpasc patrolowi wartowniczemu. Dziekuja, ze pan sie nimi zaopiekowal, chorazy. Panowie, na nas czas. Z trudem zachowujac powage, obaj marynarze wyszli za dowodca na korytarz. Dopiero gdy zamkneli za soba drzwi dyzurki, nie zdolali powstrzymac wybuchu histerycznego smiechu. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 12 lipca 2007 roku, godzina 1.10 czasu lokalnego Glosny ryk syren platformy obwiescil alarm bojowy. Wyrwana z glebokiego snu Garrett zamrugala szybko i popatrzyla na fosforyzujaca tarcze zegarka. -Znowu?! - jeknela. Jakby do wtoru syrenom zadzwonil stojacy na biurku telefon lacznosci wewnetrznej. Amanda zsunela sie z koi, stanela na miekkich nogach i podniosla sluchawke. -Slucham. Garrett. -Znow nadciaga unijny ekspres, kapitanie - zameldowal oficer dyzurny. - Eskadra kanonierek wyszla z portu w Monrowii i plynie w nasza strone z szybkoscia dwudziestu dwoch wezlow. Komandor Gueletti zarzadzil alarm bojowy na platformie. -Rozumiem. Zauwazono poza tym jakas aktywnosc? -Nie, pani kapitan. Tylko to samo, co zwykle. -Nie lekcewazmy przeciwnika. Trzeba zachowac czujnosc. Blyskawicznie wsliznela sie w spodnie i bluze, zarzucila na ramie pas z bronia i kamizelke ratunkowa, wziela helm z noktowizorem, wsunela stopy w sandaly i wyszla z kwatery. Przez zalewana czerwonym blaskiem lamp alarmowych platforme przemykaly ciemne sylwetki marynarzy i komandosow pedzacych na swoje stanowiska. Ludzie wysypywali sie z modulow mieszkalnych na wpol ubrani i na wpol rozbudzeni, zeby zajac miejsca w wiezyczkach dzialowych i przy wyrzutniach rakiet. Amanda ruszyla w kierunku sterburtowej wiezyczki numer cztery, podleglej sluzbom technicznym eskadry "Malych Swinek". Wdrapawszy sie po drabince na pomost zauwazyla, ze trzyosobowa obsluga, zlozona z dwoch mezczyzn i jednej kobiety, jest juz na stanowiskach. Oba nylonowe pokrowce z zestawu Mark 96 byly zdjete, pod pokrywa dwudziestopieciomilimetrowego automatycznego dzialka tkwil poczatek tasmy amunicyjnej, a pod korpusem czterdziestomilimetrowego granatnika stala przytwierdzona kaseta z ladunkami. Strzelec - noszacy na mundurze naszywki elektryka z eskadry poduszkowcow - uruchomil wlasnie urzadzenie celownicze i przy wtorze cichego warkotu stabilizatorow zyroskopowych, niewiele glosniejszego od bzyczenia moskitow, opuszczal lufy do poziomu. Ladowniczy, ktorym byl sygnalista z marynarki, ustawial dodatkowe skrzynki z amunicja blizej cokolu, podczas gdy dowodca druzyny, radiotelegrafistka, zapinala swoj helmofon. -Czwarta wiezyczka w gotowosci - zameldowala po chwili do mikrofonu. Przez chwile sluchala w milczeniu instrukcji, wreszcie powtorzyla je na glos: - Nadplywaja trzy cele.!. Kierunek: trzy... jeden... zero... Strzelec zaparl sie ramieniem o oslone dzialka i zblizyl oczy do wizjera celownika noktowizyjnego. Zielonkawa poswiata, jaka rozlala mu sie na twarzy, nadala jej charakter karnawalowej maski. Elektryk zacisnal palce na kolach nastawczych i zaczal naprowadzac dluga lufe dzialka na podany kierunek. Amanda opuscila swoj noktowizor i popatrzyla w strone nadciagajacej unijnej eskadry. Zblizaly sie te same trzy okrety: niezgrabny, pudlowaty "Promise", smukly niczym jacht wycieczkowy "Allegiance" i oszczedny do przesady, zbudowany w Chinach "Unity". Trzy najwieksze jednostki floty Unii ciagnely jedna za druga, rownolegle do platformy, w odleglosci mniej wiecej dwoch tysiecy metrow. Urzadzenie noktowizyjne Amandy odznaczalo sie wystarczajaca czuloscia i przyblizeniem, aby dalo sie zauwazyc, iz glowne dziala wszystkich trzech okretow sa wymierzone w "Plywaka". Ale byla to prawdopodobnie tylko zwykla defilada, taka sama, jaka obserwowali juz parokrotnie. W sluchawkach helmofonu rozlegl sie trzask i porucznik Tony Marlin przekazal szeptem: -Kapitanie, chce pani, abysmy przygotowali "Manassasa" do wyjscia w morze? -To niepotrzebne, Tony - odparla Garrett z mikrofonem przy samych ustach. - Robcie swoje, macie wazniejsze zadanie. Obawiam sie tylko, ze przez ten alarm nie skonczycie naprawy przed switem. -Nic nie szkodzi, kapitanie. Na pewno wyjdziemy na patrol zgodnie z planem. Odespimy te noc po powrocie. Z pokladu sunacego przodem okretu wystrzelono flare magnezjowa, ktora, silnie iskrzac, pomknela po wydluzonej paraboli i rozjasnila morze miedzy przeplywajaca eskadra a platforma. Oslepiony strzelec cofnal sie gwaltownie od noktowizyjnego celownika, ktorego uklady nie zdazyly w pore zmniejszyc wzmocnienia fotopowielacza. -Jasna cholera! - zaklal pod nosem. - To juz czwarta taka noc z rzedu! Co oni tam wyprawiaja, do pioruna?! -Probuja nas zmeczyc, Carlyle - odparla Garrett. - Chca oslabic nasza czujnosc falszywymi alarmami. Licza, ze z niewyspania zaczniemy ich lekcewazyc. To stara sztuczka. W czasie drugiej wojny swiatowej, podczas walki o Guadalcanal, dwa wielkie japonskie hydroplany kazdej nocy krazyly nad naszymi pozycjami. Zolnierze nazwali je "Parszywym Ludwikiem" i "Pomywaczem Karolem". Lataly calymi godzinami az do wyczerpania paliwa, od czasu do czasu zrzucajac para granatow, zeby nikt z naszych nie mogl zmruzyc oka. -I pozwolimy im tak bez konca defilowac, kapitanie? -Nic nie mozemy zrobic. Wciaz wolno nam odpowiadac ogniem dopiero wtedy, gdy zostaniemy ostrzelani. Flota Unii ma prawo do woli urzadzac podobne demonstracje sily. Strzelec wymamrotal cos pod nosem i odwrocil sie z powrotem do celownika. Amanda usmiechnela sie i dodala: -Nie martw sie, nie dadza rady ciagnac tego bez konca. Kazda taka defilada pochlania sporo paliwa. My odespimy nocne alarmy po sluzbie, lecz Belewa nie zdola odzyskac spalonej ropy. Trzy okrety w nie zmienionym szyku, zachowujac stala odleglosc od platformy, zaczely ja okrazac. Nad "Plywakiem" rozblysla druga flara, zalewajac poklad jaskrawym, nienaturalnie bialym blaskiem. W jej swietle widac bylo, jak wszystkie wiezyczki dzialowe obracaja sie zgodnie z marszruta wrogiej eskadry. Na dachu hangaru poduszkowcow pluton komandosow rozstawil wyrzutnie rakiet przeciwpancernych i przeciwlotniczych, javelinow i stingerow. Amanda rozpoznala nawet sylwetke Stone'a Quillaina przykucnietego obok jednej z nich. Za umocnieniami z workow z piaskiem na brzegach platformy czaili sie marynarze uzbrojeni w pistolety Mark 19 i karabiny maszynowe kalibru dwanascie i pol milimetra. Wzdluz relingow posuwaly sie druzyny marines, przygotowanych do walki z ewentualnym oddzialem abordazowym. Na oczach Amandy jeden z komandosow odpial cos od pasa uprzezy, wzial zamach i cisnal ciezki przedmiot do morza. Rozlegl sie gluchy loskot podwodnej eksplozji, w blasku dogasajacej flary nad poklad strzelila fontanna wyrzuconej wody. Granaty ogluszajace mialy na celu zapobiec przedostaniu sie w poblize platformy pletwonurkow z materialami wybuchowymi. Amanda siegnela do przycisku nadawania. -Wieza, tu kapitan Garrett. Chcialabym rozmawiac z komandorem Guelettim. -Zglasza sie Gueletti, kapitanie. -Wyglada na to, Steve, ze bedziemy mieli kolejna noc czuwania. Proponuje zmniejszyc obsade ogniowa o polowe. Niech ludzie choc troche sie zdrzemna. -Zgadzam sie, kapitanie. Zaraz zluzuje polowe obsady stanowisk. Zawiadomilem juz kuchnie, wkrotce bedzie gotow posilek z racji alarmowych i goraca kawa. Przysle ja pani przez gonca. -Dobry pomysl, Steve. Dziekuje. Amanda obejrzala sie na radiotelegrafistke, dowodzaca obsluga wiezyczki. -Moze pani zejsc z posterunku. Zostane tu przez jakis czas i przejme pani obowiazki, prosze troche odpoczac. -Rozkaz, pani kapitan. Dziekuje. Garrett zdjela swoj helmofon i wlozyla na glowe znacznie ciezszy sprzet lacznosci bojowej. Kobieta ulozyla sie szybko w kacie pod oslona wiezyczki, z kamizelka ratunkowa pod glowa. Ladowniczy takze polozyl sie na pokladzie przy cokole dzialka. Carlyle, pelniacy funkcje strzelca, wstal z siedzenia i przeciagnal sie solidnie. Dowodca taktyczny korpusu i elektryk trzymali straz w milczeniu. Amanda zwrocila uwage, ze delikatne podmuchy wiatru, ktore czula na twarzy, nadciagaja z polnocnego wschodu, co w tym rejonie bylo rzecza dosc nietypowa. Wzdluz calego Zlotego Wybrzeza Afryki zazwyczaj wialo z przeciwnej strony, z poludniowego zachodu. Zastanowila sie nad tym przez chwile, zaraz jednak lekcewazaco wzruszyla ramionami i skupila sie ponownie na okretach okrazajacych platforme. Dopiero po jakims czasie, gdy przygasla kolejna wystrzelona flara, spostrzegla, ze nad horyzontem odlegla blyskawica rozjasnila na krotko zwarta powloke burzowych chmur. Atlantycka miedzyzwrotnikowa strefa konwergencji lipiec 2007 roku Garrett nie mogla nic wiedziec o rozleglym, choc niezbyt mocnym spazmie natury, jaki mial miejsce podczas tego nocnego alarmu. Przez polnocny Atlantyk przesuwal sie pierwszy z wielu obszarow bardzo wysokiego cisnienia, ktory nie tylko wywolal serie nadzwyczaj gwaltownych burz w Europie Zachodniej, ale wplynal na caly klimat swiatowy. Atlantycka miedzyzwrotnikowa strefa konwergencji - szeroki pas nizow rozdzielajacy zachodnia cyrkulacje powietrza na polkuli polnocnej od wschodniej na polkuli poludniowej - zostal zepchniety na poludnie o ponad tysiac kilometrow. Poludniowa granica klimatycznej strefy zwrotnikowej, normalnie przebiegajaca na wysokosci Zielonego Przyladka, zostala tymczasowo przesunieta do wybrzezy Gabonu, a wiec do samego rownika. Strefa konwergencji, zwana przez dawnych zeglarzy obszarem morskiej ciszy, charakteryzuje sie malymi zmianami cisnienia i bardzo slabymi wiatrami, ale jednoczesnie jest wylegarnia szczegolnie gwaltownych szkwalow i szalejacych burz. Jeden z takich tropikalnych nizow zaczal sie wlasnie tworzyc u wybrzezy Gabonu. Scisniety w mocno zawezonej strefie, nie mogl powedrowac nad kontynent i przez nastepne dziesiec dni wisial nad rownikiem. Pochlaniajac wilgoc i energie cieplna niczym rozladowany akumulator, wytworzyl bardzo gruba, zwarta powloke chmur, szybko narastajaca i zakrywajaca coraz dalsze obszary. Rozlegly wyz polnocnoatlantycki zniknal rownie nagle jak sie pojawil i granice swiatowych stref klimatycznych wrocily na poprzednie miejsca. Strefa konwergencji rozszerzyla sie gwaltownie na polnoc, przez co od poludnia wdarly sie az do rownika wschodnie wiatry z polkuli poludniowej i zepchnely poglebiajacy sie gabonski niz w kierunku Zlotego Wybrzeza. Gigantyczna masa chmur, uwieziona miedzy odmiennymi cyrkulacjami powietrza niczym kamien w obracajacych sie w przeciwnych kierunkach kolach mlynskich, zaczela znizac sie ku ziemi, a jednoczesnie coraz szybciej wirowac. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 22 lipca 2007 roku, godzina 5.28 czasu lokalnego Amanda obudzila sie nagle bez przyczyny. Telefon nie dzwonil, nie wyly syreny alarmowe, nikt nie pukal do drzwi. W kwaterze zalewanej szarawym blaskiem poranka, wdzierajacym sie przez opuszczone zaluzje panowala cisza, jesli nie liczyc monotonnego szumu klimatyzatora. Garrett wyczuwala jednak szostym zmyslem, ze stalo sie cos zlego. Uniosla glowe z poduszki i rozejrzala sie uwaznie dookola, jak matka nasluchujaca placzu dziecka. Nagle uswiadomila sobie przyczyne zaniepokojenia. Obudzilo ja morze, z ktorym dzialo sie cos niezwyklego. Olbrzymia platforma "Plywaka" byla solidnie zakotwiczona do dna, lecz mimo to barki desantowe kolysaly sie odrobine na falach, choc ruchy te znacznie ograniczaly mocujace je ze soba wiazania. Ten ledwie wyczuwalny ruch, z ktorym Amanda szybko sie oswoila po przybyciu na platforme, teraz ulegl wyraznej zmianie, ktora ja mocno zaniepokoila. Wstala z koi, wlozyla szorty i bluze mundurowa, wsunela stopy w sandaly i wyszla na poklad. Natychmiast przypomniala jej sie strofa wiersza: Gdy rankiem niebo czerwone, Nie wychodz, zeglarzu, w morze... Stojace nieruchomo powietrze bylo tak ciezkie, ze az dlawilo w piersiach. Wartownicy z porannej wachty snuli sie ospale wzdluz relingow, widocznie przytloczeni tym samym wrazeniem dusznosci. Niebo na wschodzie mialo odcien krwistopurpurowy, a z poludnia nadciagaly ciezkie, oleiste balwany, ktore z taka sila uderzaly w burty "Plywaka", ze go przechylaly. W rytmie tych niezwyklych fal bylo cos niepokojaco organicznego, jakby powstawaly na skutek uderzen gigantycznego serca pulsujacego w glebi oceanu. Amanda podniosla wzrok i popatrzyla na wiszacy nad horyzontem front burzowy. Zbita masa czarnych chmur wyginala sie na niebie w regularny, jakby zakreslony cyrklem luk. -Niech to szlag! - Garrett nawet nie zwrocila uwagi, ze zaklela na glos. Wbiegla z powrotem do swojej kwatery i spojrzala na barometr zawieszony na drzwiach. Wskazania tak ja przerazily, ze pognala biegiem do wiezy dowodzenia. Komandor Steven Gueletti byl na swoim stanowisku w przeszklonej sali kontrolnej na szczycie wiezy. Towarzyszyla mu Christine Rendino i meteorolog korpusu. Wygladalo na to, ze nikt z tej trojki nawet nie zmruzyl oka przez cala noc. -Dzien dobry, kapitanie - przywital ja posepnym tonem Gueletti. Wlasnie mialem do pani dzwonic. Sprawy nam sie komplikuja. -Juz zauwazylam - odparla Garrett, wchodzac po ostatnich szczeblach drabinki. - Co sie dzieje z pogoda? -Ten cholerny front burzowy, ktory od paru dni rozbudowywal sie na poludniu, wlasnie ruszyl w nasza strone. -Nie wyglada mi na zwykly front burzowy, Steve. - Amanda zatrzymala sie przy glownym stole mapowym. -To prawda. W nocy sukinsyn zaczal sie rozprzestrzeniac i skrecac w oko cyklonu. Bez przerwy sluchamy komunikatow i obserwujemy rozwoj sytuacji. -Dlaczego nikt mnie nie zawiadomil? -Uznalismy, ze nie warto cie budzic, dopoki nie mamy pewnosci, co nas czeka, i dopoki nie trzeba podejmowac zadnych decyzji - wtracila Rendino, podchodzac do stolu mapowego. - Ale ta chwila chyba nadeszla, szefowo. Witamy na balu. Stojaca w rogu sali drukarka zaczela z cichym szumem wypluwac arkusze wydrukow. -Sa najswiezsze dane z sieci satelitarnej - oznajmil meteorolog. -Dawaj je tu, Clancy. Sierzant zebral kartki, podszedl do stolu i zaczal na nim rozkladac kolorowe zdjecia satelitarne. -Niech to cholera... - szepnal z przejeciem. Oko, o srednicy okolo piecdziesieciu kilometrow, bylo otoczone sklebiona masa wirujacych, bialych i ciemnoszarych chmur. Zakrywalo niemal cala Zatoke Gwinejska. -Przeciez tutaj nie tworza sie cyklony - mruknal ze zdumieniem Gueletti. - Nawet tropikalne sztormy sa rzadkoscia w tym rejonie. -Nieprawda, zdarzaja sie - odparla Amanda. - Moze ze dwa razy na stulecie, ale jednak... I wyglada na to, ze akurat trafilismy w dziesiatke. Popatrzyla na meteorologa. - Z jaka sila bedzie wialo? -Na razie boje oceanicznych sluzb meteo zmierzyly dziesiec w skali Beauforta, pani kapitan. Szybkosc wiatru na powierzchni osiaga piecdziesiat wezlow, a fale siegaja siedmiu i pol metra. Do tego intensywnie pada i podrywa piane z fal. Ale cyklon szybko przybiera na sile, znacznie szybciej niz jakikolwiek inny. Amanda pokiwala glowa. -To zrozumiale. Tropikalny cyklon w tych szerokosciach musi byc rozszalalym kaprysem przyrody. To mi zreszta bardziej wyglada na olbrzymie tornado niz typowy huragan. -Zgadzam sie, pani kapitan. Pewnie nawet nie zejdzie do morza, ale bedzie sie szybko rozkrecalo i niszczylo wszystko na swojej drodze. Zaszumiala druga drukarka. Christine podeszla do niej i spojrzala na wydruk. -To zalecenia z Krajowego Centrum Badania Huraganow - powiedziala, przebiegajac wzrokiem tekst. - Nasza dziecina zostala oficjalnie zaklasyfikowana jako tropikalny sztorm Iwan, oglasza sie alarm pierwszego stopnia. Wedlug prognoz dzisiejszej nocy rozwinie sie w potezny huragan. -Iwan Grozny - mruknal Gueletti z ironicznym usmiechem. - Ktos mial specyficzne poczucie humoru. -Zatem wiemy, kiedy sie go spodziewac. Pozostaje pytanie, ktoredy przejdzie - odezwala sie Amanda. - Czy da sie juz okreslic, w ktorym rejonie dotrze do wybrzeza? -Owszem - odparl meteorolog, pospiesznie odsuwajac zdjecia na stole. - Jesli utrzyma dotychczasowy kierunek i predkosc, oko cyklonu powinno dotrzec do brzegu na zachod od nas, gdzies w polowie drogi miedzy nami a granica Unii z Gwinea. Garrett zmarszczyla brwi. -A wiec znajdziemy siew samym srodku polnocno-wschodniego kwadrantu sztormu. Na polnoc od rownika to najbardziej niebezpieczny sektor. Sa jakies szanse, ze cyklon zmieni kierunek? -Trudno powiedziec, madam. - Sierzant energicznie pokrecil glowa. -Ile mamy czasu? -Oko dotrze do wybrzeza jutro okolo poludnia, skraj cyklonu znajdzie sie tam jakies cztery godziny wczesniej, powiedzmy, o osmej rano. Zatem dzisiaj nic nam jeszcze nie grozi. Amanda spojrzala na Guelettiego. -W porzadku, Steve, znamy sytuacje. W nasza strone zmierza nadzwyczaj gwaltowny huragan, a my jestesmy bodaj w najgorszej pozycji na spotkanie z nim. Znasz mozliwosci "Plywaka" lepiej niz ktokolwiek inny w marynarce. Jakie mamy wyjscie? Dowodca "Pszczol" zasepil sie jeszcze bardziej. -Na pelnym morzu, kapitanie, wobec nadciagajacego sztormu jedynym wyjsciem jest usuniecie mu sie z drogi. My jednak nie mozemy tego uczynic, musimy wiec pozostac na miejscu i... przyjac ten cios z podniesionym czolem. Amanda z powazna mina skinela glowa. -Rozumiem. A wiec do dziela, komandorze. Przygotujmy sie na te chwile. Gueletti podniosl sluchawke aparatu stojacego przy stole mapowym, wlaczyl wzmacniacz sieci interfonu i odezwal sie: -Uwaga! Mowi dowodca platformy! Za oknami wiezy jego glos przetoczyl sie echem po wszystkich pokladach "Plywaka 1". -Uwaga, zaloga! Wszystkie wachty i wszystkie pododdzialy! Biegiem wyskakiwac z lozek! Oglaszam stan alarmowy. Zabezpieczyc i umocowac wszystkie elementy przed nadciagajacym silnym sztormem. Powtarzam, zabezpieczyc i umocowac wszystkie elementy! Gueletti odlozyl sluchawke, odwrocil sie do Garrett i dodal: -Czeka nas chyba ciekawe doswiadczenie, kapitanie. Amanda wyjrzala przez okno na odlegle wybrzeze Unii Zachodnioafrykanskiej. -Nie tylko nas - odparla. Hotel "Mamba Point", Monrowia 22 lipca 2007 roku, godzina 8.19 czasu lokalnego -Wiekszosc naszych obywateli jeszcze nigdy nie przezyla takiego sztormu - rzekl Belewa, krecac glowa. - Przede wszystkim musimy sie zatroszczyc o mieszkancow wybrzeza, ktorych domy zostana zalane przez fale. Trzeba ich przetransportowac w glab ladu, na wyzej polozone tereny. -Radio Monrowia i Radio Freetown bez przerwy nadaja ostrzezenia przed sztormem oraz instrukcje do ewakuacji - odparl brygadier Atiba. Rady prowincji mialy telefonicznie powiadomic kazdego naczelnika gminy indywidualnie. -A co z wioskami, w ktorych nie ma telefonow i radioodbiornikow? To za malo, Sako. Musimy rozszerzyc dzialania, i to szybko. 237 W osobistym centrum dowodzenia generala bylo wyjatkowo tloczno, oprocz zdwojonej strazy przez apartament przewijal sie ciagly strumien poslancow i przedstawicieli innych agencji rzadowych rezydujacych tymczasowo w hotelu. Czesc z nich dostarczala pilne raporty i rozne informacje, wiekszosc jednak przybywala na wezwanie, zeby odebrac rozkazy i polecenia. Belewa i Atiba byli na nogach od pierwszego brzasku, krazyli od biurka do biurka, wydawali komendy i poganiali ludzi do szybszej pracy.-Zarzadz pelna mobilizacje milicji ludowej i strazy robotniczej, postaw na nogi wszystkie rezerwy policji i sluzb specjalnych. Od dzis w miastach i miasteczkach ma obowiazywac godzina policyjna, a sady powinny karac schwytanych zlodziei i rabusiow w trybie przyspieszonym. Nie wolno dopuscic do zadnych rozruchow, trzeba zachowac porzadek. -Rozumiem, generale. A co z oddzialami ladowymi armii i marynarka wojenna? -Zawiesic wszystkie operacje bojowe i skierowac pododdzialy do za - dan alarmowych. Na sluzbie maja pozostac tylko garnizony i jednostki patrolowe wzdluz granicy z Gwinea. -Rozkaz, generale - odparl Atiba. - Czy nie powinnismy jednak wykorzystac tego, ze sztorm poczyni spustoszenia nie tylko w naszym kraju, lecz rowniez na posterunkach sil interwencyjnych ONZ? Moze sie nadarzyc okazja do przeprowadzenia akcji zaczepnej. -Owszem, warto o tym pamietac, Sako. Porozmawiamy o tym, jak tylko znajdziemy pare minut spokoju. Na razie trzeba sie skupic na znacznie grozniejszym przeciwniku. Za oknami apartamentu swietnie bylo widac ciemne chmury gromadzace sie nad poludniowym horyzontem. Belewa ruszyl w drugi koniec pokoju i z polprzymknietymi oczyma zaczal ubierac swoje mysli w slowa. Atiba blyskawicznie siegnal po notatnik i poszedl za nim, zapisujac szybko. -W rejonach przybrzeznych nalezy wzmocnic piesze i zmotoryzowane patrole wojskowe. Wszystkie wioski rybackie, a w kazdym razie te, do ktorych patrole zdaza dotrzec, trzeba natychmiast ewakuowac. Kwatermistrzostwo i Zarzad Komunikacji Cywilnej musza przeznaczyc na ten cel wszelkie dostepne pojazdy. Rozkaz wydac rezerwowe przydzialy paliwa... W tej chwili do pokoju wszedl lacznosciowiec ze zdumiona mina. Zblizyl sie do Atiby i przekazal polglosem kilka zdan, ktore na szefie sztabu wywarly piorunujace wrazenie. -Obe... Generale! Zaszlo... cos niezwyklego. Belewa zatrzymal sie i odwrocil. -O co chodzi, Sako? -Przez telefon lacznosci satelitarnej, w kanale dyplomatycznym, zglosila sie kobieta, ktora utrzymuje, ze jest dowodca amerykanskiej eskadry interwencyjnej. Chce rozmawiac bezposrednio z toba, Obe. Na twarzy Belewy odmalowalo sie oslupienie, oczy mu sie rozszerzyly. Szybko zerknal przez okno, w kierunku zakotwiczonej na morzu amerykanskiej platformy i zblizajacego sie frontu burzowego. -Przekazcie, ze zaraz z nia porozmawiam. Brygadierze Atiba, pojdziecie ze mna. Reszta wracac do swoich zadan. Wyszli na korytarz i skrecili do znajdujacego sie po przeciwnej stronie centrum lacznosci. Balkon apartamentu niemal calkowicie zaslanialy wielkie talerze anten satelitarnych. Belewa strzelil palcami i pokazal najpierw magnetofon szpulowy, a nastepnie urzadzenie glosno mowiace, zanim siegnal po sluchawke. Sprawdzil jeszcze, czy Atiba i dowodca sekcji lacznosci usiedli przed glosnikiem, wreszcie przylozyl sluchawke do ucha. -Tu premier Unii Zachodnioafrykanskiej, general Obe Belewa. Kto mowi? -Kapitan Amanda Lee Garrett z Marynarki Wojennej Stanow Zjednoczonych, dowodzaca obecnie amerykanskim korpusem sil pokojowych Organizacji Narodow Zjednoczonych. Dziekuje, ze zechcial pan ze mna rozmawiac, generale. Glos kobiety byl dzwieczny i mily dla ucha, ale w jego brzmieniu kryla sie takze jakas niezwykla sila. Zwiezly, sformalizowany ton wypowiedzi sugerowal wazna sprawe. Wbrew sobie Belewa pomyslal, ze pieknie musialby brzmiec recytowany takim glosem poemat milosny. Ze zloscia odepchnal od siebie te skojarzenia. -W jakiej sprawie chce pani ze mna rozmawiac, kapitanie Garrett? spytal. Nie skojarzyl nawet, ze powinien jakos sprawdzic tozsamosc rozmowcy. -W takiej, ktora zapewne powinna byc omawiana kanalami dyplomatycznymi - odparla kobieta. - Ale w tej sytuacji zadne z nas nie ma na to czasu. Na pewno wie pan juz o zblizajacej sie szybko gwaltownej zmianie pogody? -Chodzi o huragan? Tak, kapitanie. Wiemy o nim. -My w korpusie UNAFIN doskonale zdajemy sobie sprawe, jakie niebezpieczenstwo stanowi ten sztorm dla mieszkancow waszego wybrzeza. Doskonale rozumiemy tez trudnosci, ktore napotykacie w zadaniu ostrzezenia ludzi. Chcielibysmy wiec zaoferowac nasza pomoc. Belewa odwrocil glowe i popatrzyl na jednakowo zdumione twarze swoich podwladnych. -Pomoc? -Zgadza sie, generale. Nakazalam juz mojej sekcji radiowej retransmisje ostrzegawczych komunikatow meteorologicznych na falach dlugich, w cywilnych pasmach, innych niz te, w ktorych wy nadajecie. Poza tym wiemy, ze ma pan dostep do otwartej internetowej sieci meteo i chcielibysmy za jej posrednictwem przekazac wam dane z naszego Krajowego Centrum Badania Huraganow i z sekcji meteorologicznej Dowodztwa Floty Atlantyckiej. Moze pan nam udostepnic odpowiedni kanal informacyjny? Do diabla! Jak mozna odmowic tego rodzaju propozycji?! - pomyslal general i ruchem raki dal znak dowodcy centrum lacznosci. Mial ochote wykrzyknac: "Alez tak, na milosc boska! Przeslijcie nam wszystko, co macie!". -Zaraz uruchomimy polaczenie przez internet, kapitanie - odparl spokojnie, probujac goraczkowo zebrac mysli, w ktorych dominowaly pytania: "Co ta baba knuje? Jaka sztuczke wykombinowala?" - Chcialbym... podziekowac pani za troskliwosc. Mile mnie pani zaskoczyla. -Dlaczego, generale? - W przyjemnym alcie nie bylo ani sladu zdumienia. - Jestesmy oboje zawodowymi zolnierzami stojacymi po przeciwnych stronach konfliktu. Moim zdaniem jednak oboje mamy na tyle rozsadku, zeby zdawac sobie sprawe, iz nie jest to wlasciwa pora na eskalacje konfliktu. Stany Zjednoczone i Organizacja Narodow Zjednoczonych nie wypowiedzialy przeciez wojny ludnosci Unii Zachodnioafrykanskiej, ktora znalazla sie teraz w olbrzymim zagrozeniu. Dlatego tez proponuje rozejm, zawieszenie broni, obowiazujace od teraz przez dwie doby po przejsciu huraganu, dzieki ktoremu moglibysmy sie oboje skupic na niesieniu pomocy ludnosci cywilnej. Z mojej wstepnej oceny wynika, ze najbardziej krytyczna dla was sprawa jest ewakuacja mieszkancow najnizej polozonych terenow nadmorskich i zabezpieczenie obszarow dotknietych kataklizmem. Jestesmy gotowi udzielic wam pomocy w obu tych operacjach. -Jakiego rodzaju? - zapytal podejrzliwie Belewa. -Na pewno poznal pan juz mozliwosci naszych samolotow rekonesansowych i urzadzen wywiadu taktycznego, generale. Jestem gotowa oddac cala te siec do panskiej dyspozycji dokladnie na tych samych zasadach, na jakich zaoferowalismy pomoc wladzom Gwinei. Wiele odizolowanych spolecznosci w nadmorskich rejonach Unii nie ma dostepu do radia i telefonu. Mozemy bez trudu okreslic, ktore wioski bedziecie ewakuowac, a ktorych nie, dzieki czemu zdolamy skierowac uwage waszych sluzb ratowniczych na te obszary, do ktorych nie dotarly ostrzezenia radiowe. Po przejsciu huraganu mozemy natomiast wskazac najsilniej dotkniete kataklizmem rejony, ponownie nakierowujac uwage sluzb ratowniczych. Jesli nawiazemy wspolprace, generale, zdolamy do minimum ograniczyc wypadki smiertelne spowodowane przez huragan. Ona ma racje, pomyslal Belewa. Pod zadnym pozorem nie wolno odrzucac takiej oferty. Na jakis czas warto zapomniec o podejrzliwosci i urazonej dumie. Jak chce pani nadzorowac ten rozejm, kapitanie Garrett? Jakich gwarancji pani oczekuje? -Wystarczy mi panskie oficerskie slowo honoru, generale - odparla Amanda bez wahania. - Ze swej strony moge reczyc wlasnym slowem. -Zgoda, kapitanie. Rozejm wejdzie w zycie za godzine i wygasnie czterdziesci osiem godzin po przejsciu huraganu... Dziekuje pani w imieniu narodu Unii Zachodnioafrykanskiej. -A ja dziekuje w imieniu UNAFIN, ze zgodzil sie pan przyjac proponowana pomoc. Czy moge zaproponowac, bysmy ustalenie szczegolow wspolpracy zostawili w rekach odpowiedzialnych oficerow? Nie watpie, ze oboje mamy teraz znacznie pilniejsze obowiazki. -W rzeczy samej, kapitanie. Belewa powoli odlozyl sluchawke na widelki. Jakie to dziwne, pomyslal, ze czlowiek bedacy najbardziej zagorzalym wrogiem jednoczesnie budzi calkowite i bezgraniczne zaufanie. W duchu wyrazil gorace zyczenie, aby los pozwolil mu kiedys stanac twarza w twarz z Amanda Garrett. Jesli tylko oboje wyjda z tego z zyciem. Nad jego ramieniem rozlegl sie cichy glos brygadiera Atiby: -Obe, czy to rozsadne? Chcesz tak po prostu przyjac pomoc z rak wrogow? Caly swiat pomysli, ze nie potrafimy sami zapewnic bezpieczenstwa naszym obywatelom. Belewa obejrzal sie na szefa sztabu. -Nieprawda, Sako. Nie wiem, czy to rozsadne z mojej strony, ale czuje, ze wlasnie taka decyzje musialem podjac. Zapewnij kanal lacznosci informacyjnej miedzy nasza Centrala Sluzb Ratowniczych i amerykanska platforma. Czas nagli. Zapomnijmy, kto nam ofiarowal pomoc, i zrobmy wszystko, zeby jej nie zmarnowac. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 23 lipca 2007 roku, godzina 3.05 czasu lokalnego Tej nocy spore dawki adrenaliny i mocnej kawy nie pozwolily nikomu zasnac. Przenoszono sprzety, wbijano haki, wiazano liny. Wszystko, czego nie dalo sie wciagnac pod poklad, solidnie do niego mocowano. Nawet jesli nie sposob bylo czegos ruszyc, na wszelki wypadek i to przywiazywano paroma linami. Nie szczedzono wysilkow wobec nadciagajacej z poludnia Zemsty Bogow. W sluchawkach rozlegl sie ogluszajacy huk wirnika smiglowca. -Uwaga, personel "Bravo"! Wachta sterburtowa! Zarzadzam ewakuacje ladowisk Czerwonego Jeden i Zielonego Dwa! Wykonac! Amanda krazyla po zalanych blaskiem reflektorow pokladach, marynarskim okiem wypatrujac najslabszych zabezpieczen. "Plywak" w niczym nie przypominal okretow, na ktorych dotad przezywala sztormy, ale jej doswiadczenie pozwalalo wylowic pewne niedociagniecia. -Hej, wy, na tej naczepie! - krzyknela do grupy uwijajacych sie ludzi. Najpierw spusccie powietrze z opon i oproznijcie zbiorniki hydrauliczne, zanim ja przywiazecie do pokladu. Trzeba maksymalnie zmniejszyc powierzchnie wystawiona na uderzenia wiatru i jak najnizej opuscic srodek ciezkosci. -Rozkaz, pani kapitan! - odkrzyknal podoficer dowodzacy druzyna. -I dajcie jeszcze pare lin wokol tych zrolowanych brezentow. Gdy wiatr dostanie sie pod rozpieta oslone, zerwie ja jak papierowa chusteczke. -Tak jest! -Kapitanie! - rozlegl sie za nia czyjs okrzyk. Odwrocila sie i ujrzala kustykajacego w jej strone porucznika Marka Traynora, ktory dostal postrzal w noge. - Prosze wybaczyc, kapitanie Garrett, lecz musze pania prosic o jeszcze jedna przysluge. -Slucham, poruczniku. O co chodzi? Caly personel platformy z rosnacym z chwili na chwile podziwem obserwowal walke, jaka zaloga HMS "Skye" toczyla o uratowanie swojego okretu. Wiekszosc marynarzy, w tym takze ranny dowodca, pozostala na "Plywaku", zeby pomagac w naprawach uszkodzonego stawiacza min. -Chcialbym przeholowac "Skye" troche blizej srodka platformy po stronie zawietrznej, jesli to tylko mozliwe - rzekl Traynor blagalnym tonem. Tam bedzie lepiej osloniety. Wystarczylaby nam pomoc paru ludzi, gdyby zechciala ich pani oddelegowac. -Nie ma sprawy, poruczniku. Zaraz przekaze komandorowi Guelettiemu, zeby zorganizowal wam pomoc. Przykro mi, ze ciezki dzwig nie doplynal na czas, zeby odholowac was do portu. Sadzi pan, ze okret przetrzyma uderzenie huraganu? -Nie ma obaw, pani kapitan - odparl stanowczo Traynor. - Oproznimy go z wody, nawet gdybysmy ja musieli wypic. Zaledwie Anglik sie oddalil, w sluchawkach rozbrzmialo kolejne niepokojace wezwanie. Amanda dala nura miedzy dwa kontenery magazynowe, przycisnela dlonmi sluchawki do uszu, chcac sie uwolnic od halasow z zewnatrz, i rzucila do mikrofonu: -Slucham, Garrett. -Tu Chris, szefowo. Musimy juz teraz rozlaczyc sie z siecia TACNET. Zarzadzanie systemem przekazemy do bazy Konakri. -A co z "Bravo" i "Valiantem"? -Szczesliwie sciagnely balony, zeszly z posterunkow i skierowaly sie na otwarte morze. Oba byly pierwotnie przeznaczone do kursowania po polnocnym Atlantyku, wiec powinny przetrzymac sztorm. "Santana" jest juz w drodze do Konakri, a "Surocco" przeszedl na strone francuska i plynie do Abidzanu. -Dobrze. Jak idzie przekazywanie danych do Monrowii? -Na razie bez przeszkod. Bedziemy im przesylac komunikaty meteo z bazy Konakri, dopoki nie zerwie sie lacznosc satelitarna. Musialam zaciesnic strefe dzialania trutni. Pchnelam "Drapiezcow" na maksymalny pulap, na jakim moga jeszcze operowac, i wypuscilam nad platforme wszystkie Orle Oczy. -Rozumiem. Kiedy chcesz sie zabrac ze swoimi ludzmi? -Odlatujemy w najblizszej kolejnosci. Zaraz! Jesli spotkamy sie wszyscy na plazy w Konakri, to moze bysmy urzadzili tradycyjny bal huraganowy? Amanda zamyslila sie na chwile. -Niewykluczone, Chris. Pogadamy o tym pozniej. Ruszyla w strone rufy, ku hangarom poduszkowcow. W sekcji podleglej eskadrze wszystko bylo juz starannie umocowane. Nawet emblemat z tarcza przedstawiajaca "Trzy Male Swinki" zostal zdjety ze sciany i ukryty pod pokladem. Wewnatrz palily sie reflektory, trwaly ostatnie przygotowania do wyjscia pojazdow w morze. -Hej, kapitanie! - zawolal Steamer Lane, podbiegajac do niej. W slad za nim zblizyla sie Snowy Banks. - Szukalismy pani. Jestesmy gotowi do odjazdu. Potrzebny pani ktos do wniesienia bagazy na poklad? Amanda pokrecila glowa. -Nie, dziekuje, Steamer. Zostaje tu, na platformie. Piloci wymienili miedzy soba zdumione spojrzenia. -Prosze mi wybaczyc, pani kapitan - zaczela ostroznie Banks - ale czy w tej sytuacji to na pewno rozsadna decyzja? -To zalezy od definicji rozsadku, Snowy - odparla Garrett z usmiechem. - Przez dwa lata dowodzilam oceanicznym holownikiem na Atlantyku. Wiem cos niecos o kierowaniu takimi ciezkimi jednostkami w czasie sztormu i sadze, ze moge sie tu przydac. Komandor Gueletti i jego "Pszczoly" beda miec pelne rece roboty, gdy uderzy huragan. - Popatrzyla na kwasne miny dwojga pilotow i chcac uciac dalsza dyskusje, dodala szybko: Skoro juz o tym mowa, lepiej sie zbierajcie. Czasu zostalo niewiele, a macie dluga droge do bazy w Konakri. -Postapi pani wedlug wlasnego uznania, kapitanie - rzekl z ociaganiem Lane - wolalbym jednak, zeby poplynela pani z nami. -Nic mi nie grozi. Uwazajcie na siebie dzisiejszej nocy. -Bez obaw, kapitanie. Gdyby fale zaczely nas zatapiac, zawsze bedziemy mogli znalezc schronienie na brzegu. -Z tym tez uwazajcie. Nie chcialabym byc pierwszym dowodca floty w historii marynarki, ktory stracil okret na skutek przewrocenia sie drzewa. Ze skraju platformy obserwowala, jak poduszkowce uruchamiaja turbiny i kolejno wychodza w morze. Ostroznie podchodzily do krawedzi placu manewrowego, zjezdzaly po pochylni i osiadaly na wzburzonych falach. Pozniej podeszla do sterburtowego relingu i patrzyla, jak swiatla pojazdow nikna w mroku nocy. Na "Plywaku" pozostawala kilkusetosobowa obsada, lecz mimo to Garrett przez chwile poczula sie osamotniona. -Eskadra odplynela bez klopotow? - rozlegl sie za nia czyjs donosny glos. Odwrocila sie gwaltownie i popatrzyla na olbrzymiego Samoanczyka. -Szefie! Co ty tutaj robisz? -To samo co pani, kapitanie - odparl Tehoa, szczerzac zeby w szerokim usmiechu. - Chlopcy z batalionu inzynieryjnego moze i znaja sie na budowaniu lotnisk polowych czy naprawianiu drog, ale na pewno przyda im sie pomoc kilku doswiadczonych marynarzy, kiedy to przedstawienie juz sie zacznie. Swit zastal personel platformy przy goraczkowej pracy. Konczono ostatnie przygotowania przed sztormem. Slonce wstalo w niezwyklych odcieniach zgnilej zieleni i ciemnego brazu, a przesycone wilgocia, calkiem nieruchome powietrze bylo tak ciezkie, ze wrecz nie dalo sie nim oddychac. Ocean burzyl sie coraz bardziej, lecz fale utracily regularny rytm, jakby wode ogarnal strach przed zblizajacym sie zywiolem i panicznie szukala drog ucieczki. Szef Tehoa pomagal Amandzie rozdzielac ostatnie metry lin, gdy kapitan wyprostowala sie nagle. Poczula ucisk i pstrykanie w uszach, bedace wynikiem gwaltownego spadku cisnienia atmosferycznego. Rozejrzala sie po pokladach "Plywaka". Niemal caly krzatajacy sie po platformie personel w tej samej chwili przerwal prace. Wszyscy spogladali na poludnie. Mozna bylo odniesc wrazenie, ze niebo i morze zlewaja sie tam w jednolita szara plaszczyzne, a linia horyzontu zaczyna wyginac sie i falowac niczym topniejacy pasek celofanu. Amanda uswiadomila sobie szybko, ze nie jest to zludzenie optyczne. Czolo huraganu Iwan spychalo w ich strone ciemne chmury przypominajace gigantyczna macke jakiegos potwora. -Oho - mruknal za jej plecami szef Tehoa. - Chyba sie zaczyna. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 23 lipca 2007 roku, godzina 10.21 czasu lokalnego Brzmialo to jak na wpol awangardowa, na wpol wagnerowska symfonia wykonywana przez orkiestre oszalalych bogow natury. Sekcje deta stanowil sam wiatr, ktorego zawodzenie rozciagalo sie w pelnej skali, od przenikliwego swistu po basowe huczenie. Role strun instrumentow smyczkowych pelnily liny i lancuchy mocowan platformy, rezonujace tysiacami brzmien pod wplywem uderzen szalejacej burzy. Natomiast morze zamienilo sie w sekcje perkusyjna. Olbrzymie spienione balwany raz po raz uderzaly w burty "Plywaka" i zwalaly sie masa wody na poklady, przesuwajac i zderzajac ze soba poszczegolne segmenty przy wtorze trzaskow i loskotow, od ktorych rezonowala cala platforma. Zaciskajac zeby z wysilku, Amanda brnela powoli wzdluz krawedzi jednej z barek. Kurczowo zaciskala palce na naprezonej linie. Dokladnie zasznurowana kamizelka ratunkowa bardziej pelnila funkcje tarczy chroniacej przed siekaca ulewa niz zabezpieczala przed ewentualnym zatonieciem. W tych warunkach nikt, kto by spadl za burte do rozszalalego morza, nie mial zadnych szans przezycia. Bylo przedpoludnie, lecz gesty mrok rozjasniala jedynie szarawa poswiata na polnocy, konkurujaca z blaskiem paru ocalalych jeszcze na platformie lamp. Na poludnie zas, skad wial huragan, w ogole nie dalo sie spojrzec. Amanda okrecila lewa reke wokol liny, by miec pewniejszy uchwyt, i oslonila oczy prawa dlonia, pozostawiajac tylko cienka szczeline miedzy palcami. Ten sposob starych wilkow morskich, sprawdzony w sztormach na Atlantyku i Morzu Poludniowochinskim, rowniez i tu zdawal egzamin. Patrzac miedzy palcami, Garrett zaczela sie rozgladac w poszukiwaniu szefa Tehoi. Samoanczyk dolaczyl do druzyny technicznej "Pszczol", ktora toczyla na pokladzie nierowna walke z huraganem - zdaniem Amandy walke z gory przegrana. Kiedy burza uderzyla z pelna moca i nadciagnely bardzo wysokie fale, trzeba bylo poluzowac mocowania spajajace dziewiec barek desantowych w morska platforme. Dzieki temu poszczegolne barki latwiej unosily sie na falach, bo w przeciwnym razie uderzenia szkwalu i balwanow, nadwerezajace wszelkie mocowania do granic wytrzymalosci, moglyby porozrywac konstrukcje "Plywaka". Takie rozwiazanie mialo tez swoje zle strony. Nie spojone ze soba na sztywno barki, powiazane jedynie stalowymi linami, z kazda fala silnie uderzaly o siebie. Cierpialy na tym nie tylko stalowe burty, lecz takze przyspawane do pokladow haki przytrzymujace liny, dzieki ktorym cala konstrukcja trzymala sie jeszcze razem. Ben Tehoa kierowal jedna z brygad technicznych, usilujacych teraz zabezpieczyc przed uderzeniami punkt, w ktorym stykaly sie cztery sasiadujace barki. Powiazani linami ludzie, w doszczetnie przemoczonych, lepiacych sie do ciala kombinezonach, z wytezona uwaga sledzili kazdy ruch szalejacego pod nimi potwora. Plyty poszycia zakrywajace laczenia miedzy poszczegolnymi barkami dawno zniknely, zerwane przez sztorm. Burty to oddalaly sie od siebie na odleglosc, metra, to znow zwieraly z zaciekloscia rozwscieczonego potwora, gotowego na miazge zetrzec w stalowych szczekach wszystko, co sie miedzy nie dostanie. Rownoczesnie, gdy miedzy kadluby wpadala wypychana od dna woda, kazdemu zderzeniu towarzyszyla gigantyczna fontanna strzelajaca w niebo, ktora porywy wichury natychmiast zamienialy w gesty oblok drobniutkich slonych kropelek. Przyczajeni na skraju barki marynarze trzymali gruby portowy amortyzator z wlokien konopii manilskich i czekali na dogodna chwile, kiedy szczelina miedzy burtami maksymalnie sie poszerzy. Wlasnie teraz dwie sasiednie barki uniosly sie na fali i rozjechaly na boki. Tehoa wykrzyknal komende i ludzie szybko zepchneli amortyzator z pokladu, jakby chcieli zatkac kneblem rozdziawiona paszcze. Przez chwile wydawalo sie, ze wspolny wysilek przyniosl rezultat, ale gdy morze sie cofnelo, obie barki runely w powstale zaglebienie i zderzyly sie gwaltownie, a w gore strzelil potezny strumien scisnietej wody. Wyrzucil tez amortyzator, ktory polecial w bok, zwalajac z nog cala brygade. Jeden z marynarzy zaplatal siew line i woda splywajaca z przechylonej barki zepchnela go na sam skraj pokladu. Tehoa skoczyl ku niemu, chwycil go za reke i szarpnieciem wciagnal z powrotem. Niewiele brakowalo, aby zwierajace sie znowu burty zmiazdzyly czlowiekowi nogi. Mozna bylo odniesc wrazenie, ze stalowe szczeki jakby z zalu po niedoszlej ofierze klapnely z glosniejszym niz dotad, rezonujacym hukiem. Zrezygnowana i zmeczona brygada wycofala sie pod oslone najblizszego modulu, by zebrac sily przed kolejna proba. Amanda podeszla do ludzi. -Jak idzie, szefie?! - wrzasnela do ucha Samoanczykowi. -Kiepsko! - odkrzyknal Tehoa. - Jest coraz gorzej! Nie dosc, ze trudno umocowac amortyzatory na miejscu, to w dodatku wytrzymuja bardzo krotko! -Probowaliscie z poduszkami powietrznymi? -Sa na nic! Miedzy barkami trzaskaja jak baloniki z gumy do zucia! Co gorsza, platforma sie powoli obraca! Fale ustawiaja ja czolem do wiatru! Jakby na potwierdzenie tych slow kolejny balwan z furia uderzyl w bok "Plywaka". Impet przyjela na siebie przednia barka bakburtowa, ale cala konstrukcja zarezonowala z glosnym loskotem. Wiazania mogly tego nie wytrzymac. Na Amande i szefa padl silny strumien swiatla latarki, jeszcze jeden marynarz dal nura miedzy sciany dwoch modulow. -Szefie! - wrzasnal, zgarniajac dlonia wode z twarzy. W jego oczach widac bylo przerazenie. - Mamy klopot! Woda wdziera sie do srodka! -Gdzie? - zapytala Garrett. -Na skraju zewnetrznej czworki, nastepnej barki po bakburcie, pani kapitan! -Prowadz! Najpierw musieli przeskoczyc na sasiednia barke, przytrzymujac sie jedynie naciagnietej liny, a pozniej podniesc ciezka pokrywe luku. Pod pokladem, gdzie maniakalne zawodzenie wiatru bylo cichsze o pol tonu, mogli na jakis czas uwolnic sie od zacinajacego deszczu i rozpylanej slonej mgielki. Za to huk zderzajacych sie ze soba burt przypominal tu odglos bliskiego grzmotu, a procz tego dalo sie slyszec ciagle skrzypienie i trzeszczenie nadwerezonej konstrukcji. Wnetrze kazdej barki zostalo podzielone na setki malych komor. Te pod samym pokladem wykorzystywano do przechowywania suchych zapasow i sprzetu. Znajdujace sie glebiej, ponizej linii zanurzenia, przeznaczono glownie na zbiorniki wody pitnej i paliwa. Przewodnik poprowadzil Amande i szefa w glab kadluba ciagiem waskich drabinek, sliskich od skondensowanej pary. Okazalo sie, ze na najnizszym poziomie wysiadlo oswietlenie, totez wnetrze rozjasnial tylko slaby blask rozsianych z rzadka reflektorow awaryjnych. Garrett zeskoczyla z ostatnich szczebli i stwierdzila ze zdumieniem, ze stoi po kostki w wodzie. Z glebi korytarza ktos poswiecil im latarka w oczy. -Kapitan Garrett? Ciesze sie, ze pani przyszla. Mamy tu niezly klopot. -Widze. - Amanda ruszyla na oslep przed siebie, wodzac palcami po mokrej i oslizlej grodzi. - Kto tu dowodzi i jak duzy jest przeciek? -Sierzant Trevington z oddzialu Cztery Delta ekip ratunkowych. Marynarz powiodl snopem swiatla latarki po stojacych za nim ludziach. Puszczaja spojenia poszycia kawalek dalej, blizej dziobu. -Pokazcie. Sa tu jakies pompy do usuniecia tej wody? -Tak, pani kapitan. - Sierzant poprowadzil Amande i szefa w glab bocznego korytarza, ku sterburcie. - Stale pompy pracuja bez przerwy, pootwieralismy wszystkie zawory spustowe. Na razie utrzymujemy wode na nie zmienionym poziomie, ale sytuacja sie pogarsza... Przecisneli sie przez waska sluze z wodoszczelnym lukiem i weszli do sasiedniej sekcji, gdzie na wysokosci twarzy sciekal po grodzi strumien wody. Garrett przytknela dlon w miejscu przecieku, chcac sprawdzic, jak silny jest napor w szczelinie. -Na szczescie to tylko pekniecie spoiny - ocenila po kilku sekundach. Zauwazyliscie juz przesuniecie lub odksztalcenie plyt poszycia? -Nie, pani kapitan. Do tej pory puscilo tylko to jedno laczenie, ale szpara sie poszerza i wydluza. Jak tak dalej pojdzie, przeskoczy na druga strone grodzi i woda zacznie sie wdzierac do nastepnej sekcji. W tej samej chwili barka z ogluszajacym hukiem zderzyla sie z sasiednia. Stalowe poszycie zarezonowalo z taka sila, jakby na zewnatrz eksplodowal granat. Impet uderzenia rzucil Amande do tylu, na przeciwlegla grodz. Huknela w nia ramieniem tak mocno, ze przez chwile nie mogla odzyskac czucia w rece. Tehoa chwycil ja pod ramie, nim zdazyla sie osunac na zalany poklad. -Wszystko w porzadku, kapitanie? -Przezyje - mruknela, rozmasowujac sobie zdretwiala reke. Pomyslala, ze gdyby odruchowo sie na niej oparla, zapewne by ja zlamala. - Musimy zalatac ten przeciek, dopoki nie zrobila sie dziura w plycie poszycia. -Ekipa naprawcza jest juz w drodze, kapitanie - odparl sierzant Trevington. -Dorazne zasloniecie tej szpary na niewiele sie zda, pani kapitan - wtracil ponurym glosem Tehoa. - Przy kolejnym uderzeniu moze puscic spojenie w innym miejscu, nalezaloby wiec przede wszystkim zmienic ustawienie platformy wzgledem fal. Na tak wzburzonym morzu nie utrzymamy razem tylu barek powiazanych linami. -Wiem o tym, szefie. -Uwaga! Przejscie! W sluzie pojawili sie marynarze ekipy remontowej. Niesli skrzynki z narzedziami, ciezkie mloty, bale i platy sklejki. Widocznie dostali rozkaz wzmocnienia calej wystawionej na uderzenia grodzi. -Szefie - rzucila Amanda, usuwajac im sie z drogi - zostan tu i pokieruj pracami. Ide do wiezy na narade z komandorem Guelettim. -W porzadku, kapitanie. Zrobimy, co w naszej mocy. Mam nadzieje, ze razem z komandorem cos pani wymysli. -Ja tez mam taka nadzieje, szefie. Wygladalo na to, ze wiatr jeszcze przybral na sile, kiedy Garrett przebywala pod pokladem. Chyba w ogole nie zdolalaby sie przedostac na srodkowa barke, gdyby wczesniej nie rozciagnieto lin zabezpieczajacych. Dobrnela do wejscia wiezy dowodzenia i z ulga dala nura do srodka. Przystanela na chwile, zeby zgarnac wode z wlosow i munduru, po czym ruszyla szybko na gore. Kolysanie platformy na falach, wyraznie odczuwalne na pokladzie, wyzej stawalo sie tak dotkliwe, ze musiala kurczowo zaciskac palce na szczeblach drabinki, zeby nie spasc. Zaledwie znalazla sie w centrum dowodzenia, stanela jak wmurowana. Dobry Boze! - przemknelo jej przez mysl. Na dole jedynie wyczuwalo sie impet nacierajacych fal, za to stad doskonale bylo je widac. Porywisty wiatr co chwila rozdzieral kurtyne deszczu, ukazujac szalejacy sztorm. Niebo zlowrozbnie polyskiwalo odcieniami grynszpanu, obwisle brzuszyska ciemnych chmur raz za razem rozswietlaly blyskawice. Ale najgrozniej wygladaly szeregi poteznych fal gnanych przez huragan z poludnia; ich lukowato wygiete grzbiety byly biale od platow gestej zbitej piany. Kiedy czolo kazdego szeregu docieralo do nawietrznego boku platformy, rozdzielalo sie na czesci i z furia oszalalego slonia wyrzucalo w powietrze mase wody, ktora potezna lawa przetaczala sie przez poklad naroznej barki. W slad za nia sinusoidalnym, jakby wezowym ruchem nastepne barki dzwigaly sie w gore i opadaly na przechodzacym dolem szerokim wale wody. Chwile pozniej wiatr ciskal w szyby strumieniami deszczu, calkowicie przeslaniajac widocznosc. Amanda bardzo rzadko odczuwala lek przez wzburzonym morzem, ale ten widok wywolal w niej uklucie strachu. "Plywak" nie mogl sie zbyt dlugo opierac tak silnym uderzeniom fal. Nie wytrzymalaby ich zadna ludzka konstrukcja. Przy jednym z pulpitow komandor Gueletti pochylal sie nad ramieniem operatorki, ktora bez przerwy monitorowala stan platformy. -Ile mamy zapasow w najnizszych zbiornikach od czola sterburtowej barki?! - huknal, przekrzykujac szalejaca na zewnatrz burze. -Czterdziesci piec tysiecy ton ropy! -Natychmiast zacznijcie ja przepompowywac do zbiornikow rufowych! Czterdziesci piec tysiecy ton... -Uruchamiam pompy! - odparla spokojnie kobieta, wstukujac odpowiednie polecenia na klawiaturze komputera. - System kontrolny barki numer jeden sygnalizuje rozpoczecie przepompowywania. -Glowny system zarzadzania! Oproznij zbiorniki sciekow! -Tak jest! Oprozniam zbiorniki sciekowe. Niejako wbrew sobie Amanda przysluchiwala sie temu z zainteresowaniem. Nigdy wczesniej nie zetknela sie z tego rodzaju czynnosciami w czasie sztormu. -Wroc na pierwsza barke! - wykrzykiwal Gueletti, nie spuszczajac wzroku z ekranu monitora. - Oproznij zbiorniki K4 i K8 do morza! Techniczka popatrzyla na niego zdumiona. -Komandorze! To rezerwa slodkiej wody! W kazdym zbiorniku mamy ponad pietnascie tysiecy litrow! -Wiem o tym, ale nikt z niej nie skorzysta, jesli cala barka pojdzie na dno. Musimy za wszelka cene utrzymac ja na powierzchni! Wylewaj do morza! Garrett przeskoczyla do stolu mapowego, wokol ktorego biegla gruba porecz, i trzymajac sie jej dotarla do stanowiska kontrolnego zbiornikow balastowych. -To nie koniec klopotow z woda, Steve. Bylam przed chwila na barce numer cztery, gdzie puszcza szew poszycia burtowego. -Tak podejrzewalem, kapitanie - mruknal posepnie dowodca "Pszczol". Pierwsza i druga tez juz nabieraja wody, w kazdej chwili spodziewam sie meldunkow o przeciekach w pozostalych barkach. Zaczynamy sie rozpadac. Uderzenia fal nas wykoncza. Tylko patrzec, jak cala platforma rozlezie sie w szwach niczym przemoczone pudlo kartonowe. Amanda z trudem zlapala rownowaga, gdy kolejne czolo fali natarlo z impetem na "Plywaka". -Jak mozna temu zaradzic? -Nie mam pojecia, kapitanie. Cos mi sie zdaje, ze mozemy tylko bezsilnie obserwowac katastrofe. -Komandorze! - zawolal operator z sasiedniego stanowiska. - Komputer skonczyl symulacje wytrzymalosciowa. Nie wyglada to dobrze. -Lepiej spojrzmy na to razem, kapitanie - rzekl Gueletti, niemal podciagajac sie po poreczy kilka metrow w bok. - Poprosilem o wykonanie szybkiej analizy strukturalnej platformy i zrobienie symulacji wytrzymalosci na dalsze uderzenia fal o takiej sile. Bedziemy przynajmniej mieli jakies pojecie o tym, czego sie spodziewac w ciagu kilku nadchodzacych godzin. Amanda stanela u jego boku nad ramieniem spoconego technika. -Pokaz te wyniki - rozkazal Gueletti. Marynarz wpisal polecenie i na monitorze pojawil sie schematyczny zarys "Plywaka": dziewiec prostokatnych barek tworzacych regularny wzor na powierzchni sfalowanego morza. -Uruchamiam przyspieszona projekcje skutkow sztormu. Zygzakowate fale pomknely ku gorze ekranu. Pokazaly sie biale strzalki symbolizujace sily, ktore oddzialywaly na burty platformy tak wskutek uderzen wiatru, jak i naporu fal. Dziewiec prostokatow zaczelo sie rytmicznie rozchodzic i zbijac z powrotem w rytm nacierajacych sztormowych balwanow. -Gdyby wszystko przebiegalo tak gladko, jak w komputerze, nie mielibysmy wiekszych problemow - skomentowal Gueletti. - Kiedy kotwiczylismy tu "Plywaka", ustawilismy go czubkiem na poludniowy zachod, bo zwykle z tego kierunku wieja wiatry. Nikt nie bral pod uwage tak silnego sztormu, w dodatku z poludnia. Dlatego fale uderzaja niemal prosto z boku w bakburtowe barki i nie zalamuja sie na dziobie. - Klepnal technika po ramieniu i polecil: - Wprowadz poprawke na rzeczywisty kierunek wiatru. Generowane przez komputer sily huraganu uderzyly na dziewiec prostokatow pod innym katem, a ich ruchy nagle przestaly byc tak plynne jak dotychczas. Cala formacja skrecala sie i odksztalcala, podobnie jak to mialo miejsce w rzeczywistosci. Co chwila na ekranie rozblyskaly czerwone punkciki, oznaczajace miejsca zderzen poszczegolnych barek. -Daj teraz wyniki obliczen wytrzymalosciowych. Czerwone kropki zaczely zostawiac po sobie niebieskie slady, mnozace sie w miare powstawania kolejnych trwalych uszkodzen. -To widok sekwencyjnej kumulacji strat wywolanych sztormem. Jak sama pani widzi, wraz z nabieraniem wody przez kolejne barki zanika stabilnosc calej platformy, a jednoczesnie wzrasta szybkosc powstawania uszkodzen. Do pewnego stopnia mozemy zrownowazyc ten efekt przemieszczajac ich balast, jak to zrobilismy przed chwila, ale i to nie powstrzyma procesu zniszczenia. - Gueletti przez chwile patrzyl na powiekszajace sie niebieskie plamy i rosnace szczeliny miedzy elementami "Plywaka", po czym dodal: - Koniec koncow powstanie tak wiele uszkodzen, iz spoistosc platformy, ze sie tak wyraze, zostanie zagrozona. Na ekranie schematyczny model rozlecial sie wlasnie na odrebne czesci, z ktorych niektore sie wywrocily i zatonely, a inne zostaly zepchniete przez huragan w strone ladu. -Kiedy to nastapi? - spytala cicho Amanda, nawet nie probujac przekrzyczec zawodzenia wiatru. -Wedlug tej symulacji mniej wiecej za cztery godziny, pani kapitan odpowiedzial technik przepraszajacym tonem. -A kiedy sztorm ma przycichnac? -Za szesc - rzucil krotko Gueletti. Amanda odwrocila wzrok od konsoli komputerowej. Cofnela sie do stolu mapowego, zacisnela kurczowo palce na poreczy i przez dobra minute wpatrywala sie w szalejacy za oknem zywiol. -Musimy obrocic platforme dziobem do wiatru - oznajmila stanowczo. - Nie ma innego wyjscia. -Zgadzam sie, tylko jak to zrobic? - rzekl komandor, stajac u jej boku. Nawet na spokojnym morzu moglby ja ruszyc z miejsca jedynie najciezszy pelnomorski holownik. Tymczasem nie mamy ani holownika, ani spokojnego morza. -Obejdziemy sie bez holownika - odparla Garrett i wskazujac sztorm za oknem wyjasnila: - Huragan ma wystarczajaca sile. Impet fal i uderzenia wiatru same obroca platforme, jesli tylko im na to pozwolimy. Jak jestesmy zakotwiczeni? -Pomyslodawcy "Plywaka" chcieli udostepnic wszystkie burty cumujacym jednostkom, dlatego kazda barke wyposazono w umieszczony centralnie kabestan z czterystupiecdziesieciometrowym lancuchem. Dno pod nami jest mulisto-piaszczyste, wiec wybrano pieciotonowe martwe kotwice grzyboksztaltne. Jest ich dziewiec. Na miejscu utrzymuje nas wiec czterdziesci piec ton zelastwa i wedlug wskazan GPU od poczatku sztormu nie przesunelismy sie nawet o centymetr. Amanda w zamysleniu pokiwala glowa, goraczkowo szukajac rozwiazania palacego problemu. -A gdybysmy podniesli wszystkie kotwice i pozostawili tylko dwie jako tral denny? Obrocilibysmy sie w ten sposob? Gueletti zaprzeczyl ruchem glowy. -Wolalbym tego nie probowac, najwyzej w ostatecznosci. Jak juz mowilem, dno pod nami jest dosc grzaskie, ale wedlug wskazan sonaru niedaleko mamy spory obszar odslonietej skaly. Gdyby taki prowizoryczny tral zaczepil sie o twarde podloze, ani chybi wyrwaloby nam caly kabestan ze srodkowej barki. -Wiec moze sprobujmy stanac w dryf, podniesmy rownoczesnie wszystkie kotwice, a gdy wiatr ustawi platforme czubem do fali, opuscimy je z powrotem. Komandor znow pokrecil glowe. -To takze odpada, kapitanie. Siedzimy na dosyc waskiej lasze, od strony ladu mamy znaczna glebine. Gdyby znioslo nas poza krawedz plycizny, zatrzymalibysmy sie dopiero na plazy pod Monrowia. Amanda przygryzla wargi, nie zwazajac, ze zlizuje osadzona na nich sol. Nie panikuj, zastanow sie spokojnie, powtarzala w myslach. Dysponujesz wszelkimi potrzebnymi danymi. Znasz sie na tych sprawach. Musisz tylko poskladac elementy ukladanki w jedna calosc. Pochylila sie nad stolem mapowym i utkwila w nim nie widzace spojrzenie. -Steve - odezwala sie po minucie. - A co z wyciagarkami? Zostaly na pokladzie? -Jasne. Na kazdej barce jest odrebna, sprawna wyciagarka. -Pewnie cholernie ciezka i do tego z pokaznym zapasem liny? Gueletti wzruszyl ramionami. -To chyba najwieksze modele, jakie sie w ogole wytwarza. Kazda z czterystumetrowa nowiutka lina stalowa o srednicy dziesieciu centymetrow. -Dobra - mruknela Garrett w zamysleniu. - Mam pomysl. Zostawimy kotwice w spokoju i obrocimy platforme, korzystajac z lin i wyciagarek. Komandor zmarszczyl brwi. -W jaki sposob? Na tak wzburzonym morzu liny wytrzymaja ciezar najwyzej dwoch barek, ale nie calego "Plywaka". Przy pierwszej probie pozrywaja sie jak bawelniane nici. -Nieprawda, Steve. - W glosie Amandy zabrzmialo narastajace podniecenie. - Nie beda musialy utrzymac ciezaru calej platformy, a jedynie zapewnic punkt podparcia, wokol ktorego sie obrocimy. Zaczepimy dwie liny holownicze, a pozniej podniesiemy kotwice i postawimy platforme w dryf. Jedna line zostawimy luzem jako zabezpieczenie, druga posluzy nam za tral. Kiedy wiatr zacznie nas spychac na polnoc, bedziemy wyhamowywac kolowrot na tyle, zeby nie pekla, ale stawiany przez nia opor sprawi, ze sie obrocimy. Trzeba tylka umiejetnie dobrac ten opor do sily wiatru, jakbysmy naprawde mieli solidny tral denny. A w odpowiedniej chwili z powrotem sie zakotwiczymy. -Jednoczesnie na tyle moglibysmy kontrolowac znos, zeby nie zepchnelo nas na glebine - dodal zamyslony Gueletti, ktory od razu podchwycil niecodzienny pomysl. - Jest tylko jeden klopot. Do czego mielibysmy przymocowac liny, zeby zapewnic platformie wystarczajacy punkt podparcia? -Mamy naprawde wielki obciaznik, Steve. Najwiekszy z mozliwych. -Bez przesady. Pieciotonowa kotwica to nie tak wiele. -Wcale nie myslalam o kotwicy. - Amanda puscila sie poreczy i podbiegla do okna wychodzacego na strone zawietrzna. - Tam stoi nasz obciaznik. Wskazala osmalony i podziurawiony wrak HMS "Skye", zacumowany na sztywno do burty srodkowej barki. -Przerzucimy konce lin holowniczych na jego poklad i przytwierdzimy je do mocowan szkieletu w maszynowni - ciagnela - a potem odetniemy cumy i zatopimy stawiacza min paroma ladunkami wybuchowymi. Wazy okolo pieciuset ton. Zaden huragan nie ruszy z miejsca takiego obciazenia. -Kapitanie... - mruknal przerazony Gueletti. - Przeciez to okret brytyjskiej Royal Navy. Nikt nie wyrazi zgody na jego zatopienie. -Jesli huragan rozbije te platforme, "Skye" i tak bedzie kolejnym wrakiem wyrzuconym na brzeg. Nie ma wyjscia, juz jest spisany na straty. Lecz jesli sami go zatopimy, moze zdolamy uratowac "Plywaka". -Do diabla! Swieta racja, kapitanie. Zreszta pozniej amerykanscy podatnicy beda mogli odkupic Brytyjczykom taka balie. -No wlasnie. Tylko czy ma pan jakiegos doswiadczonego sapera" ktory umialby tak rozmiescic ladunki, zeby zatopic wrak, nie naruszajac jego szkieletu? -Mamy takich mistrzow, pani kapitan, ktorzy za pomoca dynamitu zdjeliby pani stanik, nie zostawiajac ani jednego drasniecia na... skorze. Mowi sie czesto o "kruchych drewnianych lupinach" i "ludziach ze stali", jakby chcac w ten sposob podkreslic, ze wspolczesnych marynarzy w ogole trudno porownywac z dawnymi zeglarzami. Dla Amandy byla to kompletna bzdura. Jak kazdy prawdziwy czlowiek morza, uwazala ocean za nieposkromiony zywiol, w zetknieciu z ktorym wszystkie ludzkie konstrukcje i wynalazki, bez wzgledu na wiek i poziom technologiczny, przypominaly jedynie dzieciece zabawki. Tej nocy, wsrod szalejacego huraganu Iwan, zaloga "Plywaka 1" zostala zmuszona do takich samych nadludzkich wysilkow, jak jej przodkowie plywajacy pod kwadratowymi zaglami. Najwiecej czasu zajelo odwiniecie z kolowrotow odpowiedniej dlugosci odcinkow lin i zamocowanie ich pod pokladem wraka. Podczas projektowania i konstruowania platformy nikt nie przewidzial koniecznosci podobnych robot, nie bylo wiec zadnych urzadzen, ktore mozna by wykorzystac do tego zadania. Marynarze z formacji "Pszczol" musieli wlasnymi rekoma wydzwignac na gore ciezkie stalowe liny, rozciagnac je na rozkolysanym pokladzie i przerzucic na HMS "Skye". Tam zostaly wciagniete przez jeden z lukow zaladunkowych i zamocowane w glownej maszynowni. Rownoczesnie saperzy w czesciowo zalanych woda ladowniach stawiacza min rozmieszczali ladunki wybuchowe, asekurujac sie nawzajem wewnatrz miotanego wiatrem i falami wraka. Zanim przygotowania dobiegly konca, juz szesc barek tworzacych platforma "Plywaka" nabieralo wody. W przedziale pod pokladem srodkowej barki po stronie zawietrznej zebrala sie smutna gromadka. Oprocz saperow i Amandy byl tam rowniez szef Tehoa oraz pozostala przy zyciu czesc zalogi brytyjskiego okretu. Helmofony okazaly sie wodoszczelne tylko teoretycznie, bo podczas ulewy wciaz robily sie w nich jakies zwarcia. Dociskajac jedna reka sluchawke do ucha, a druga oslaniajac mikrofon, Garrett krzyknela: -Wieza! Na dole jestesmy gotowi! -Czekalismy na was! - nadeszla odpowiedz, ledwie slyszalna poprzez wycie huraganu. - Obsluga kabestanow tez jest gotowa. -Zaczynamy! Amanda skinela glowa dowodcy saperow. - Odpalac! Tamten szybko przekrecil klucz zabezpieczajacy i wdusil przycisk detonatora. Rozlegla sie seria stlumionych trzaskow, ladunki porozrywaly liny cumownicze brytyjskiego okretu. Rzucony na pastwe sztormu wrak poczal sie stopniowo oddalac od platformy; w strugach ulewy zniknely najpierw jego osmalone burty, a pozniej takze samotne swiatlo pozycyjne na rufie. Z glosnym zgrzytem zaczely sie przesuwac po pokladzie ciagniete przez niego, odwijane z kolowrotow stalowe liny. W ich slady poszla wiazka kabli elektrycznych polaczonych z zapalnikami rozmieszczonych we wraku ladunkow. Amanda obejrzala sie na grupe brytyjskich marynarzy, ktorzy smutnym wzrokiem odprowadzali ruszajacy w swoj ostatni rejs HMS "Skye". Szczegolnie zrobilo jej sie zal mlodego dowodcy okretu, ktory mial prawie lzy w oczach. -Poruczniku Traynor! - zawolala. - Bardzo mi przykro, ze zostalismy do tego zmuszeni. -Nic nie szkodzi, pani kapitan, przynajmniej pojdzie na dno w slusznej sprawie - odparl Anglik, z trudem powstrzymujac drzenie glosu. Odwrocil sie do dowodcy saperow, wyciagnal reke i rzekl: - Pozwoli mi pan to zrobic? Wciaz jestem odpowiedzialny za los tego okretu. Amanda skinela glowa i marynarz podal detonator Traynorowi, ktory szybkim ruchem przekrecil klucz i zawolal ochryplym glosem: -Zaloga! Bacznosc! O ile bylo to mozliwe we wnetrzu rozkolysanej barki, Anglicy przyjeli postawe zasadnicza i uniesli wyprezone dlonie do czapek, oddajac ostatnie honory jednostce niewidocznej juz za gesta zaslona ulewy. Tylko zgrzyt rozwijanych lin znaczyl kierunek, w ktorym oddalal sie pchany wiatrem wrak. -Zaloga! Spocznij! - rozkazal Traynor. -Teraz! Odpalac! - wykrzyknela Garrett. Sama wybrala sobie stanowisko kierowania wyciagarka drugiej barki, tworzacej srodkowa czesc tej burty platformy, w ktora teraz z pelnym impetem uderzaly sztormowe fale. Musieli ustawic ja przy relingu w czesci rufowej, bo dalej nie siegaly kable zdalnego sterowania silnikiem i hamulcem pneumatycznym urzadzenia. Zwolnila marynarzy swojej grupy i na niewielkim placyku za otwartym lukiem, skad wychodzila lina holownicza, zostala tylko ona i szef Tehoa. Wiatr wial w porywach z predkoscia stu piecdziesieciu kilometrow na godzine, fale deszczu przechodzily scianami, a mgla gestniala, wiec musieli sie oboje przywiazac linami do relingu. Tehoa ostroznie krecil kolem, chcac sprawdzic skutecznosc dzialania hamulca bebna, natomiast Amanda skupila sie na wskazaniach przenosnego odbiornika GPU. Zaprogramowala odczyt wspolrzednych i wprowadzila go do pamieci jako punkt odniesienia, bo przy zerowej widocznosci tylko tak mogla ocenic wielkosc znosu platformy. -Gotowe, szefie! - zawolala. -To dobrze. Mysli pani, ze nam sie uda? -Pewnie. Trzeba tylko wyciagnac zlowiona dwudziestokilogramowa rybe na zylce o wytrzymalosci do dziesieciu kilogramow. W blasku blyskawicy dostrzegla szeroki usmiech barczystego Samoanczyka. -Nigdy dotad nie probowalem takiej sztuki, pani kapitan. -Ja tez. - Amanda wcisnela klawisz interfonu. - Wieza! Jestesmy gotowi do podniesienia kotwic! -Zrozumialem, kapitanie! Polaczylem pania bezposrednio z obsluga kabestanow! Niech Bog nam dopomoze. Garrett odwazyla sie zaczerpnac gleboko powietrza, ktore huragan z wielka moca wpychal jej do ust. -Uwaga! Obsluga kabestanow! Podniesc kotwice! Chwile pozniej poczula pod stopami wibracje poteznego elektrycznego silnika windy kabestanu. Pod wzburzona powierzchnia morza zaczely wedrowac ku gorze pokryte mulem i glonami masywne lancuchy o ogniwach zespawanych ze stalowych pretow grubosci baseballowego kija. Osiemdziesiat metrow nizej dzwignelo sie dziewiec zawieszonych na nich olbrzymich pieciotonowych kotwic w ksztalcie parasoli. Przez pewien czas sunely po piasku, wreszcie podniosly sie z dna. Kolejna fala natarla na czolo platformy. "Plywaka", wlokacego teraz za soba dodatkowe obciazenie kotwic, przeszyl niemal agonalny jek, gdy na poklady barek zwalila sie sciana wody. Puscily niektore mocowania, z glosnym loskotem za burte polecial wielki blaszany kontener. Wstrzasane drganiami barki z wyraznym trudem wzniosly sie na grzbiet fali. -Czwarta ponad dnem! - zameldowal piskliwy kobiecy glos w sluchawkach. -Pierwsza ponad dnem! -Siodma ponad dnem! Meldunki nakladaly sie na siebie: -Piata... Osma... Szosta... -Wszystkie kotwice podniesione, kapitanie! Wskazania GPU na ekranie przenosnego odbiornika zaczely sie powoli zmieniac, "Plywak 1" dryfowal w strone ladu. Barki, nie zmuszane juz dluzej do stawiania czola falom, unosily sie na nich swobodnie. Garrett oslonila dlonia mikrofon i przysunela go do ust. -Uwaga, obsluga kabestanow! Skrocic lancuchy do dwudziestu metrow! Zaraz bedziemy przechodzili nad zatopionym okretem! Podniesc kotwice! Nie mozemy o niego zaczepic! Z glosnym trzaskiem pekla jedna ze stylonowych linek sluzacych do naciagania stalowej liny holowniczej, ktora zaczela sie coraz szybciej przesuwac wzdluz pokladu i znikac za burta po stronie zawietrznej. Niemal rownoczesnie trzasnely trzy pozostale stylonowe linki. Gruby hol naprezyl sie i jak nozem scial kilka slupkow relingu. Z hukiem zaczal sie zwalac za poklad, od jego tarcia o krawedz luku strzelaly snopy iskier. Amanda spojrzala na szefa i ten zakrecil kolem, hamujac nieco szybkosc bebna, z ktorego odwijala sie lina. -Zaczekaj! Popusc jeszcze! - zawolala. - Musimy miec wiecej luzu! Tehoa skinal glowa i z powrotem zluzowal hamulec. Garrett ustawila sie skosem do burty, na wprost szczytu platformy, zeby wyraznie czuc uderzenia wiatru na lewym policzku. Wiedziala, ze gdy sie obroca i wiatr zacznie dac jej prosto w twarz, trzeba bedzie rzucic kotwice. Spojrzala na zegarowy wskaznik dlugosci odwinietej liny zamocowany na relingu. Na kolowrocie zostalo jeszcze trzysta piecdziesiat metrow holu, ale wskazowka obracala sie coraz szybciej. Platforma nabierala predkosci, dryfujac w strone odleglego ladu. -Zwolnij troche!... Przyhamuj beben! Tehoa zakrecil kolem, szczeki cierne zacisnely sie na obrzezu bebna. Zgrzyt dartego metalu byl slyszalny nawet poprzez huk sztormu, poklad pod ich stopami wyraznie zadygotal. Nie dalo sie jednak wyczuc najmniejszego obrotu platformy. Olbrzymia masa "Plywaka" musiala z opoznieniem reagowac na stosunkowo niewielki opor stawiany przez napieta line. Amanda zdawala sobie sprawe, ze taki manewr wymaga nie tylko czasu, ale i umiejetnego regulowania naprezenia wciaz rozwijajacego sie holu. Wolala dluzej nie ryzykowac. Zaprzestala wykrzykiwania komend do mikrofonu, w zamian dajac na migi znac szefowi, jak ma regulowac nacisk hamulca. Sto piecdziesiat metrow rozciagnietej liny nie przynioslo zadnego rezultatu. Zmarszczyla brwi i wystawila twarz na uderzenia huraganu. Wzburzone morze w pelni juz zawladnelo platforma i za nic nie chcialo jej wypuscic z objec. Fale wciaz tak samo nacieraly na burty czolowych barek; nie obrocili sie chyba nawet o ulamek stopnia. Zacisnela piesc z kciukiem uniesionym w gore: "Hamuj!". Tehoa naparl ramieniem na kolo i przekrecil je o pol obrotu. Zgrzyt napinajacej sie liny przypominal wycie dentystycznej wiertarki. Z otwartego luku znow strzelil snop iskier, ale fala natychmiast zmyla je z pokladu. Zostalo dwiescie piecdziesiat metrow holu. Za krawedzia pokladu wyrosla siodma, najwyzsza fala. Amanda blyskawicznie dala znak kciukiem wyciagnietym ku dolowi: "Luzuj!". Tehoa, niczym kierowca rajdowy wyprowadzajacy woz z poslizgu na oblodzonym zakrecie, szybko zakrecil kolem. Potezna sciana wody przewalila sie nad otwartym lukiem windy. Przywiazani do relingu Garrett i Samoanczyk spojrzeli najpierw na siebie, a pozniej na stalowa line znikajaca za krawedzia barki, skrecajaca sie niczym wsciekly pyton probujacy uciec z niewoli. Amanda zgarnela dlonia wode z twarzy, pochylila sie i spojrzala na licznik. Zostalo sto piecdziesiat metrow holu. Energicznie dala znak szefowi: "Hamuj! Z calej sily! Nawet gdyby miala peknac!". Tehoa gwaltownie zakrecil kolem, az przemoczona bluza mundurowa opiela sie na jego muskularnych ramionach. Krzywiac sie z wysilku, docisnal hamulec do oporu. Znow zazgrzytaly szczeki o krawedz bebna, hol naprezyl sie tak, jakby za chwile mial peknac. Strzelila blyskawica, niczym flesz na krotko zalewajac poklad jaskrawym blaskiem. W pierwszej chwili Amandzie przemknelo przez mysl, iz oboje z szefem sa od stop do glow zbryzgani krwia. Dopiero po chwili zrozumiala, ze to rdza z lancuchow wleczonych za "Plywakiem" kotwic. Fale musialy ja wypchnac na powierzchnie, a wiatr cisnal nia na poklad czolowej barki. Wyraznie poczula na jezyku metaliczny posmak. Lina holownicza ponownie sie naprezyla niczym mocno naciagnieta struna gitary. Za krawedzia pokladu ginela w ciemnosciach, lecz mimo to widac bylo, ze stale jest odchylona ku bakburcie. Byla juz jednak bliska zerwania; wyraznie zaczynala sie rozciagac jak cienka gumka pod ciezarem. Gdyby strzelila, jej koniec smignalby przez poklad z impetem kuli armatniej, zmiatajac wszystko na swojej drodze. 17 Morski mysliwiec Nie wolno jednak bylo o tym myslec. Garrett zasygnalizowala: "Hamuj!". Nagle zauwazyla, ze wiatr juz nie uderza jej w lewy policzek, ale niemal prosto w twarz. W koncu "Plywak" zaczal sie ustawiac czubem do fali! -No! Jeszcze troche! - krzyknela, majac nadzieje, ze nikt jej nie slyszy. - Dalej! Jeszcze odrobine! Kolejna fala z hukiem rozbila sie o burte, lecz tym razem nie runela wprost na poklad, lecz przewalila sie skosem ku srodkowi platformy, a barka latwiej dzwignela sie na jej grzbiet. -No! Dalej, suko! Obroc nas jeszcze troche! W okienku licznika dlugosci liny na pierwszej pozycji ukazalo sie zero. Amanda obiema dlonmi oslonila mikrofon przy ustach, kiedy nagle przemknelo jej przez mysl, ze moze ten helmofon tez zamokl i przestal dzialac. -Spuscic wszystkie kotwice! Spuscic kotwice! Raz po raz wykrzykiwala komende, modlac sie w duchu, zeby obsluga ja uslyszala. Poczula nagle znajome wibracje pod stopami i wreszcie zyskala pewnosc, ze zwyciezyli. Czterdziesci piec ton zelaza spadlo na dno morza, gigantyczne parasole kotwic zaglebily sie w piasku i mule. Zablokowane lancuchy kotwiczne przejely na siebie ped dryfujacego "Plywaka" i zatrzymaly go w miejscu wbrew naporowi rozwscieczonego Iwana. Amanda przez jakis czas wbijala wzrok w ekran GPU, zeby sie przekonac, ze odczyty wspolrzednych sa stabilne. Ucichl zgrzyt dartego metalu, wydawalo sie, ze mimo huku sztormu dookola zapadla nagle cisza. Licznik wskazywal, ze na bebnie pozostalo tylko czternascie metrow liny. -Wieza, tu Garrett! - zawolala do mikrofonu. - Odczyty wspolrzednych polozenia platformy sa stabilne! Potwierdzacie to? -Tak, kapitanie! - wrzasnal z entuzjazmem Gueletti. - Stoimy w miejscu! Dobra robota! Teraz powinnismy przetrzymac huragan! Ustawiony czubem do fal "Plywak 1" unosil sie na nich tak, jak zakladano. Olbrzymie barki kolejno dzwigaly sie na grzbietach w gore, umilkl rytmiczny huk zderzajacych sie ze soba burt. W blasku kolejnej blyskawicy Amanda usmiechnela sie szeroko do Samoanczyka, ktory wyszczerzyl zeby w odpowiedzi. -Zostaw to, szefie! - krzyknela. - Mozemy isc na kawe! Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 23 lipca 2007 roku, godzina 20.10 czasu lokalnego Amanda ocknela sie nagle z gwaltownoscia czlowieka, ktory nawet nie wie, kiedy zmorzyl go sen. Pamietala dobrze, jak opadla na krzeslo przed nie obsadzonym pulpitem w wiezy kontrolnej, zeby troche odpoczac. Nie umiala jednak ocenic, ile czasu minelo od tamtej pory. Zesztywniale miesnie nog, ramion i karku wskazywaly, ze nie byla to tylko chwilowa drzemka. Dopiero pozniej zwrocila uwage na panujacy spokoj. Wieza nie chwiala sie na boki przy kazdym uderzeniu fal, za oknem wiatr juz nie huczal i nie zawodzil wsciekle. Huragan przeszedl. Na zewnatrz panowala ciemnosc, ale byl to zwykly mrok nocy, a nie gesta czern sztormowych chmur. Blask ksiezyca kladl sie na spokojnych, rozleniwionych falach, jak gdyby i morze zmeczylo sie kilkugodzinnym spazmem natury. A nad zachodnim horyzontem wisiala jeszcze purpurowa poswiata. Czerwone niebo o zmierzchu. Ciesz sie, zeglarzu, ciesz sie. -Dobry wieczor, kapitanie - odezwal sie komandor Gueletti, oswietlony zielonkawa poswiata wlaczonego monitora. - Wyglada na to, ze przedstawienie dobieglo konca. -Widze - odparla Garrett. Wstala z krzesla i przeciagnela sie szeroko. - A gdzie jest szef Tehoa? -Na dole z brygada remontowa. To niesamowity facet. -Zgadzam sie. Jak wygladamy, komandorze? -Nie jest tak zle - powiedzial dowodca platformy. - Nie znalezlismy zadnego uszkodzenia w szkieletach barek, nie stracilismy tez ani jednego arkusza poszycia burtowego. Wypompowujemy jeszcze wode z najglebszych przedzialow. Mysle, ze we wlasnym zakresie damy rade zalatac dziury i zostaniemy na posterunku. -Jak przetrwaly elementy ruchome? -Tu straty sa wieksze, kilka kontenerow poszlo za burte. Nie zgubilismy jednak zadnych cennych zapasow, a uszkodzenia da sie szybko naprawic. Amanda pokiwala glowa i przeciagnela palcami po zesztywnialych od soli wlosach. Przyszlo jej do glowy, ze o goracej kapieli bedzie musiala na razie zapomniec. -Nadeszly meldunki o zniszczeniach na innych posterunkach? -Baza Konakri prawie wcale nie ucierpiala, a w Abidzanie przeszla tylko ulewa. Nasi ludzie z Konakri juz pytali, kiedy beda mogli wrocic. -Jak sadzisz, Steve, mozemy z powrotem rozstawic wspolny kramik? Zylasty oficer usmiechnal sie szeroko. -Az boje sie mowic, ile mam roboty dla tej calej wypoczetej bandy prozniakow. -Swietnie. Skontaktuj sie wiec z baza Konakri i przekaz zalogom, ze moga wracac na platforme. Hotel "Maraba Point", Monrowia, Unia Zachodnioafrykanska 23 lipca 2007 roku, godzina 20.34 czasu lokalnego -...Dwa wypadki smiertelne na Cape Shilling i dwa w Barlo Point. Trzech zabitych w Whale Bay. - Stojacy przed biurkiem Belewy oficer sztabowy monotonnym glosem odczytywal z notatnika. - To daje w sumie dwanascie ofiar smiertelnych w prowincjach podleglych Freetown. Nie nadeszly jeszcze meldunki z Wysp Zolwich i Bananowych, wciaz nie mozna nawiazac lacznosci. General w zamysleniu pokiwal glowa. -Dziekuje, kapitanie Tshombe. Moglo byc gorzej, znacznie gorzej. -I tak straty sa olbrzymie, generale. Hotelowy apartament wypelnial stuk mlotkow, arkuszami dykty zabijano okna, w ktorych huragan wytlukl szyby. Kobiety z cywilnego batalionu pracy na korytarzu zbieraly scierkami wode do wiader. -Jak sie maja sprawy w formacjach szturmowych? - zapytal Belewa. Napotkano tam jakies problemy? -Pozostaja w pelnej gotowosci bojowej, generale - odparl z duma Tshombe. - Utrzymywaly ja przez caly sztorm. -To swietnie, kapitanie. Prosze przekazac swoim ludziom moje serdeczne podziekowania za ich wysilek. - Belewa zamyslil sie na chwile, po czym zapytal: - Wciaz odbieramy dane meteorologiczne od Amerykanow? -Tak, przekazuja nam biuletyny informacyjne jak w zegarku. Odebralismy tez wiadomosc, ze wkrotce beda gotowi do wznowienia lotow rekonesansowych... jesli tylko pan, generale, nadal bedzie akceptowal pomoc z ich strony. Belewa zmarszczyl brwi. -Czy zdjecia Amerykanow przydaly sie nam do przygotowan przed uderzeniem huraganu? -Tak, generale. Bardzo. -I teraz takze sie przydadza do oceny strat i usuwania zniszczen w terenie? -Och... tak, generale. Chyba tak. -W takim razie zaakceptuje te pomoc, dopoki Amerykanie beda chcieli jej udzielac. Dziekuje, kapitanie. Jest pan wolny. -Rozkaz. Dziekuje, generale. Po wyjsciu lacznosciowca Belewa potarl dlonia obolaly kark. Obliczyl, ze nie kladl sie do lozka od trzydziestu szesciu godzin. Teraz, gdy huragan ucichl, ogarnela go przemozna sennosc. Mial pelne zaufanie do swojego sztabu, mogl wiec przekazac dowodzenie Sako i choc troche odpoczac. Powieki ciazyly mu coraz bardziej, ale tkniety mysla, ze wciaz brak meldunkow o zniszczeniach z przybrzeznych archipelagow, energicznie potrzasnal glowa. Postanowil zaczekac jeszcze godzine i dopiero wtedy pojsc spac. Rozleglo sie pukanie do drzwi. -Wejsc! -Ambasador algierski prosil o rozmowe z panem, generale. Twierdzi, ze chodzi o sprawe najwyzszej wagi. Belewa z trudem zdusil w gardle jek rozpaczy. Jakby malo bylo huraganu, jeszcze Umamgi musi mi zawracac glowe, pomyslal. -Wprowadzic ambasadora. Imam wkroczyl do gabinetu z szerokim usmiechem satysfakcji na ustach. Stanal tuz przed biurkiem i rzekl: -Dobry wieczor, generale. Mielismy paskudny sztorm, prawda? Ufam, ze nie wyrzadzil on wiekszych szkod panskim ludziom i calemu narodowi. -Szczerze mowiac, ambasadorze, musimy sie zajac usuwaniem powaznych zniszczen - powiedzial ostro Belewa. Nawet nie zaproponowal Algierczykowi, zeby usiadl. - Obawiam sie, ze w najblizszych dniach czeka nas mnostwo zwiazanej z tym pracy. A zatem czym moge panu sluzyc? -Wlasnie chcialem zapytac o to samo, generale. - Umamgi usmiechnal sie jeszcze szerzej. - Ten sztorm to nie tylko zly omen, to znak zeslany przez Allaha, wieszczacy panskie zwyciestwo w walce z silami Zachodu. Belewa skrzywil sie z niesmakiem. -Jak mam to rozumiec, ambasadorze? -Przynosze panu wiesci z naszej ambasady w Konakri. Wedlug sluzb wywiadowczych Amerykanow przerazila moc huraganu. Ewakuowali wiekszosc swoich formacji z plywajacej platformy zakotwiczonej u panskich wybrzezy. Belewa zmarszczyl brwi. -Nasi informatorzy z Konakri przekazali podobne wiadomosci, ambasadorze.. Do czego pan zmierza? -Wniosek jest prosty, generale. Teraz, po przejsciu sztormu, Amerykanie beda stopniowo wracac na platforme, lecz jeszcze sie z tym nie spiesza. W morskiej bazie nadal przebywa tylko garstka marynarzy, ktora na pewno nie zdola jej skutecznie obronic, za to doskonale nadawalaby sie na zakladnikow i jencow wojennych. Ma pan niepowtarzalna okazje do wygrania tej wojny jednym atakiem, generale - ciagnal Umamgi z naciskiem. - Rozmawialem juz z panskim szefem sztabu. Eskadra kanonierek bez szwanku przetrwala sztorm w tutejszym porcie, jest gotowa do wyjscia w morze. Gdyby uderzyl pan teraz i zatopil platforme, a jeszcze lepiej ja przechwycil, moglby pan zlamac bezprawna blokade morska, ktora krepuje panski narod, a Stany Zjednoczone i Rade Bezpieczenstwa ONZ wystrychnalby pan na dudka. Przez chwile w pokoju panowala martwa cisza. Wydawalo sie, ze przycichl nawet stuk mlotkow w sasiednich pomieszczeniach. Wreszcie Belewa usmiechnal sie kwasno i odparl: -To prawda, ambasadorze. Taka operacja przynioslaby nam pewne korzysci, lecz bylaby zlamaniem zawieszenia broni, ktore bedzie obowiazywac na calym wybrzezu jeszcze przez czterdziesci osiem godzin. Algierczykowi oczy rozszerzyly sie ze zdumienia. -Zawieszenie broni?! - wycedzil, zblizajac sie jeszcze o krok do biurka. - Dotarly do mnie plotki o rozejmie, ale... Mimo wszystko, chcialby pan zmarnowac taka sposobnosc dla... kawalka papieru?! -Tu nie chodzi o zaden kawalek papieru, ambasadorze - odparl lagodnym tonem Belewa. - Zawieszenie broni obowiazuje na podstawie ustnego porozumienia miedzy mna a dowodca korpusu pokojowego ONZ. -Wiec pan... - syknal Umamgi, tracac panowanie nad soba-...uwierzyl w puste obietnice?! -Obietnice sa puste jedynie wtedy, gdy zainteresowane strony nie przykladaja do nich zadnej wagi. Tymczasem dowodca korpusu ONZ dotrzymal danego slowa i udzielil nam wydatnej pomocy w celu ratowania zycia obywateli tego kraju. Dlatego i ja nie zamierzam lamac danego slowa honoru. -Dogadal sie pan z kobieta z Zachodu! - Umamgi w bezsilnej wscieklosci mimowolnie zacisnal piesci. - Z ta oszukancza, bezbozna, zla istota! Czy zastanawial sie pan przez chwile, z jakiego powodu zaproponowala ten idiotyczny pakt? Zeby chronic siebie, wytracic bron z reki w chwili, gdy mogl pan skoczyc do gardla i wyrwac serce z piersi wroga! Belewa odchylil sie na oparcie krzesla, przez moment mierzyl swego goscia piorunujacym wzrokiem, lecz zaraz znow sie usmiechnal. -Mowiac szczerze, ambasadorze, nawet sie nad tym nie zastanawialem. I z pewnoscia nie czynila tego nasza lamparcica. A jesli nawet, to po mistrzowsku rozegrala te partie. Tak czy inaczej, dalem moje slowo, ktorego dotrzymam. Zawieszenie broni pozostanie w mocy. -Poinformuje moj rzad o tym wystepku! To szalenstwo! - wycedzil z wsciekloscia Umamgi. - Rada rewolucyjna na pewno nie bedzie zadowolona z decyzji sprzymierzenca, ktory odtraca mozliwosc odniesienia tak blyskotliwego zwyciestwa! Belewa splotl palce na piersi. Doszedl do wniosku, ze od wielu dni nie mial juz okazji, zeby tak doskonale sie ubawic. -Ach, to bardzo smutne, ambasadorze, ale tak juz jest, ze ktoregos dnia rozczarowuja nas nawet najblizsi i najlepsi przyjaciele. Takie jest zycie. Algierczyk obrocil sie na piecie i pomaszerowal w kierunku wyjscia. Belewa odczekal, az znajdzie sie na srodku pokoju, po czym ryknal na caly glos: -Umamgi! Falszywy swietoszek skulil sie jak przerazona kura i zastygl w pol kroku. -Tylko czlowiek pozbawiony honoru nie potrafi docenic jego wartosci - powiedzial cicho general. - Moze pan odejsc, ambasadorze. Kiedy Umamgi wychodzil na korytarz, mial juz normalny, obojetny wyraz twarzy, ale w srodku kipial z wscieklosci. Wieloletnie doswiadczenie nauczylo imama trudnej sztuki maskowania swoich odczuc i prawdziwych intencji. Kiedy wiec stanal przed szefem sztabu, trudno bylo cokolwiek wyczytac z jego miny. Brygadier Atiba nerwowo krazyl po swoim gabinecie, nim przez otwarte drzwi dostrzegl zblizajacego sie korytarzem Umamgiego. -Powiedziales mu? - zapytal nerwowo od progu. - I co on na to? Zaatakujemy? -Obawiam sie, ze nie, brygadierze - odparl Algierczyk, cedzac slowa. - Naswietlilem te sposobnosc generalowi, podobnie jak wczesniej tobie, ale twoj dowodca nie uznal za stosowne... rzucic odpowiedniego wyzwania Organizacji Narodow Zjednoczonych w takiej chwili. -Co takiego? - syknal Atiba. - To niemozliwe! Taka okazja moze sie juz nigdy nie nadarzyc! Nie wierze, zeby Obe nie chcial jej wykorzystac, nie majac ku temu waznych powodow. - Ruszyl w strone wyjscia, dodajac ze zloscia: - Sam z nim pogadam. Sprobuje go przekonac. Umamgi chwycil go za reke. -Zostaw go w spokoju, moj synu - doradzil, odpowiednio dawkujac wspolczucie i zal w brzmieniu swego glosu. - General podjal juz decyzje i za nic jej nie zmieni. Jest... przemeczony. Ostatnio wiele spraw nie ukladalo sie po jego mysli. -Sprawy nie ukladaja sie pomyslnie dla calej Unii, ambasadorze! Musimy wykorzystac te szanse do zmiany sytuacji! -Okazja juz minela, moj synu. Przepadla. Modlmy sie do Allaha, zeby zeslal nastepna. A w tej sprawie musimy sie podporzadkowac decyzji generala... Prawda? Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 1 sierpnia 2007 roku, godzina 7.51 czasu lokalnego Kochany tato, Jest dopiero siodma rano i wlasnie skonczylam bardzo dobra odprawe zalog patrolowych oraz zjadlam bardzo kiepskie sniadanie. Wzywaja mnie liczne obowiazki, lecz najpierw zamierzam odpowiedziec na Twoj ostatni list, jak przystalo na porzadna, kochajaca corke. Po huraganie wrocilismy juz w pelnym zakresie do poprzednich dzialan. Brytyjska admiralicja rzeczywiscie nie byla zadowolona z mojego innowacyjnego pomyslu na wykorzystanie wraka stawiacza min, ostatecznie jednak przyznano, ze nie mialam innego wyjscia. Wazne, ze usunelismy najwieksze uszkodzenia spowodowane sztormem i ponownie przystapilismy do rutynowych zadan. W kazdym razie na tyle rutynowych, na ile pozwalaja na to warunki bojowe. Kampania rozwija sie powoli. Belewa wciaz neka przygraniczne rejony Gwinei swoimi bandyckimi rajdami, my zas probujemy zatamowac przemyt ropy przez blokade morska. Chris zapewnia, ze odnosimy sukcesy, lecz odbywa sie to strasznie wolno. Przechwytujemy tylko male partie towaru. Niezbyt mi sie to podoba, tato. Chcialabym jak najszybciej uporac sie z tym zadaniem. Wiem, ze "kropla drazy kamien ", a "niecierpliwosc to pierwszy stopien do piekla ", ale wciaz mi nie pasuje, ze Belewa ma tak duzo czasu na organizowanie swoich akcji zaczepnych. Ten facet jest naprawde dobry, tato. Jest tak dobry, ze az mnie przeraza. Stale czuje jego obecnosc, jakby wciaz patrzyl mi na rece i tylko czekal na jeden malenki blad. Niekiedy odnosze wrazenie, ze na pewno w tej chwili o mnie mysli. Czasami, kiedy poloze sie w swojej kwaterze, ogarnia mnie takie odczucie, jakby ktos z uwaga wpatrywal sie w moje plecy. Jest tak silne, ze sie odwracam, zeby sprawdzic, czy naprawde nikogo tam nie ma. Oczywiscie jestem w pokoju sama. To bez watpienia wplyw tropikalnych upalow. Nie bierz tego zbyt powaznie. W sumie sypiam dobrze i jadam na tyle regularnie, na ile pozwala mi harmonogram sluzb. Schudlam pare kilo od tutejszego klimatu, ale powinno mi to jedynie wyjsc na zdrowie. Zawczasu uprzedze jeszcze Panskie zalecenia, drogi admirale, i obiecam, ze gdy tylko znajde troche luzu, polece do Abidzanu i przez kilka dni odpoczne na ladzie. Tymczasem musze za wszelka cene wymyslic sposob na przyspieszenie tej operacji. Dam Ci znac, kiedy wpadne na jakis pomysl. Kocham Cie Twoja Amanda Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 2 sierpnia 2007 roku, godzina 9.43 czasu lokalnego -A ja myslalam, ze caly ten sprzet jest wodoodporny. -Bo tez taki powinien byc, pani kapitan. To wplyw klimatu Zlotego Wybrzeza. Na niego nic nie jest wystarczajaco odporne. W warsztacie naprawczym Christine Rendino pochylala sie nad skrzydlem bezzalogowego samolotu zwiadowczego eagle eye. Dwaj kleczacy na pokladzie technicy pokazywali jej przyczyne awarii. Zreszta nietrudno ja bylo zauwazyc. Na krawedzi natarcia skrzydla syntetyczna powloka odlazila platami od piankowego wypelnienia i aluminiowego szkieletu maszyny. -Wysoka temperatura i wilgotnosc powietrza przyspieszaja degradacje polimeru - ciagnal technik. - Ta spoina na krawedzi natarcia bierze na siebie caly impet powietrza wyrzucanego przez smiglo, kiedy truten znajduje sie w locie poziomym. Wystarczy, ze pusci jeden rozek, a ped powietrza dokona reszty. -Krotko mowiac, to poszycie jest do kitu. - Christine zmarszczyla brwi. Jak mozna je naprawic? -Nie wiem. To nie takie proste. Bedziemy musieli wymienic cale skrzydlo i przeniesc do niego wszystkie urzadzenia... -Cale skrzydlo?! -Tak. Stanowi jedna calosc z materialu kompozytowego. -A ile potrwa wymiana? -Niedlugo, jesli tylko dostaniemy zamowione czesci. -I pewnie nie wiecie, kiedy moga nadejsc? Dwaj technicy wymienili nerwowe spojrzenia. -Z tego, co wiem, komandorze, jedno kompletne skrzydlo jest juz w drodze - odparl starszy stopniem. -Prosze o konkrety. Kiedy? -W przyszlym miesiacu. Christine z glosnym klasnieciem uderzyla sie dlonia w czolo. -Odpada! Musze miec wszystkie maszyny na chodzie. Nie stac mnie na to, zeby jedna pelnila role klejnotu koronnego i przez dwa tygodnie lezala bezczynnie w hangarze. -Przykro mi, pani komandor, ale w tej chwili nic nie mozemy zrobic. -Na pewno mozecie. Naprawcie to. -Przykro mi, ale to niemozliwe! - powtorzyl z naciskiem mlody specjalista lotnictwa. - Gdyby dostarczyc trutnia do fabryki, pewnie od reki zmieniono by cale poszycie i sprasowano je w odpowiedniej zgrzewarce. Tu nie mamy niczego takiego. Wedlug instrukcji nie ma sposobu na zespolenie tego materialu w warunkach polowych. Christine wyprostowala sie gwaltownie. Mruczac wsciekle pod nosem, podeszla do wielkiego stolu roboczego, rozejrzala sie szybko, wziela pistolet tapicerski i zawrocila. Nie zwazajac na spojrzenia oslupialych technikow, pospiesznie naciagnela plat rozerwanej folii i przytwierdzila go rowniutkim rzadkiem zszywek do wypelniajacej przestrzen skrzydla pianki poliuretanowej. -Sami widzicie, ze w instrukcji napisali bzdury. Oklejcie to jeszcze tasma samoprzylepna i zaraz sprawdzimy, jak truten sprawuje sie w powietrzu. Piec mil na zachod od Przyladka Palmas Unia Zachodnioafrykanska 7 sierpnia 2007 roku, godzina 2.02 czasu lokalnego W mroku nocy skraj dzungli przypominal czarna sciane. Waski pas piaszczystej plazy omywaly opalizujace bialymi grzywami, lagodne fale. Wzdluz linii drzew biegla rozjezdzona, wyboista zuzlowa droga. Ciemnosc rozjasnialo jedynie male ognisko, ktore sypalo iskrami i silnie dymilo na piasku. Pol kilometra od niego stala samotna kepa krzakow, ktora w rzeczywistosci wcale nia nie byla. Wlasnie miedzy galeziami porozwieszanymi na siatce maskujacej ostroznie wylonil sie bezodblaskowy obiektyw noktowizora. -Spiochu... - rozlegl sie glosny szept Niedzwiedzia. - Hej! Spiochu! Siedzacy metr dalej kudlaty, chudy i zylasty dowodca druzyny komandosow gwaltownie ocknal sie z drzemki. -Czego? - syknal ze zloscia. -Wyglada na to, ze dwoch przemytnikow dotarlo wreszcie do celu. Powinien przyplynac jeszcze jeden. -Jestes pewien? -Tak. - Niedzwiedz energicznie pokiwal glowa, choc w ciemnosci nikt nie mogl tego dostrzec. -A reszta eskadry nadal go sledzi? -Tak. -I nie widac zadnego patrolu w zasiegu wzroku? -Nie. -No to po cholere zawracasz mi tylek?! - parsknal Spioch ze zloscia. -Poniewaz sadzilem, ze chcesz o wszystkim wiedziec! -Jak bede stal na warcie, to zechce wiedziec. Na razie wolalbym jeszcze pocwiczyc troche oko. -A ugryz sie, palancie! -Spadaj, dupku! Spioch przekrecil sie na drugi bok i poprawil helm pod glowa. Niedzwiedz ponownie przytknal noktowizor do twarzy. -To wszystko? - zapytal zdziwiony sierzant. -Tylko tyle przewiezlismy i chyba nikt wiecej juz sie dzis nie przesliznie - odparl rybak w anglo-afrykanskim narzeczu. - Potwory sa glodne. -Swieta racja - przytaknal drugi z przemytnikow. - Sam widzialem, jak zatrzymali pinase przy Harper. Pewnie uznali, ze mojej malej lodzi nie warto kontrolowac. Dwie przemytnicze jednostki byly wyciagniete na brzeg. Kazda skladala sie z dwoch powiazanych ze soba dlubanek, tworzacych rodzaj katamaranu z doczepnym silnikiem. Przywieziony na nich towar, kilkanascie dwustulitrowych beczek ropy, w calosci zmiescil sie na skrzyni pierwszej z trzech ciezarowek oczekujacych w prowizorycznym punkcie przeladunkowym. Poborowi z brygady roboczej byli wdzieczni, ze maja tak malo ciezarow do przenoszenia, ale dowodzacy nimi sierzant zbyt dobrze znal trudna sytuacje w Unii, zeby uznac to za powod do zadowolenia. -Masz forse? - zapytal cicho pierwszy rybak. - Przed switem musimy przekroczyc granice. Podoficer bez slowa wreczyl im dwie zatluszczone koperty. Przemytnicy podeszli blizej tlacego sie ogniska i w blasku plomieni zaczeli pospiesznie przeliczac banknoty. Chwile pozniej starszy podniosl glowe i oznajmil sierzantowi: -Na dzis moze byc, ale powiedz, komu trzeba, ze nastepnym razem bedzie drozej. -Chyba nie macie sie na co uskarzac? - burknal dowodca brygady, ktorego miesieczny zold byl porownywalny z zawartoscia przekazanej koperty. -Bedzie sie na co uskarzac, jak za przemyt trafimy do Wielkiego Hotelu. Po stronie francuskiej wielu juz tam siedzi, nawet kilku z naszej wioski. Walka z potworami staje sie niebezpieczna. Powiedz swojemu staremu, ze nastepnym razem zaplaci wiecej, bo jak nie, to wszyscy wrocimy do lowienia ryb. Sierzant wymamrotal pod nosem niecenzuralna odpowiedz, paroma kopniakami zasypal ognisko i zawrocil w strone ciezarowek. Rybacy odpowiedzieli mu w rownie wulgarny sposob i ruszyli do swoich lodzi. Podoficer przystanal jeszcze, zeby sprawdzic zamocowanie beczek na skrzyni. Bylo ich bardzo malo, wiec tym bardziej nie chcial zadnej zgubic po drodze. Domyslal sie, ze kapitan bedzie wsciekly, bo liczyl na znacznie wiecej. Ale w koncu dostali choc troche ropy. Coraz czesciej zdarzaly sie noce, kiedy do punktu przeladunkowego nie docieral ani jeden transport zza granicy. -Hej! Spiochu... Spiochu... Stara cioto! Obudz sie wreszcie! -Co znowu? -Cos sie dzieje. Przed chwila zgasili ognisko. Chyba sie zbieraja do odjazdu. -Zobaczmy. Niedzwiedz wyciagnal w bok lornetke noktowizyjna. Spioch wymacal ja na oslep i niemal wyrwal mu z reki. Chwile pozniej w ciemnosci wylonil sie zarys jego twarzy zatopionej w delikatnej zielonkawej poswiacie. Komandos zaczal regulowac wzmocnienie lornetki. -Masz racje. Spychaja lodzie na wode. Nad cichy szum przyboju wybil sie warkot uruchamianych silnikow: najpierw bzyczenie dwusuwowych doczepnych motorow lodzi, potem basowy terkot wysokopreznych silnikow aut. Zapalily sie swiatla. W ktorejs z ciezarowek nie dzialal jeden reflektor. -Oho, ruszaja w naszym kierunku. -Sprawdz je dokladnie, Spiochu. Szyper i Pierwsza Dama chca wiedziec, ile beczek dotarlo do celu. -Wiem, do cholery. Chwileczke... W porzadku, towar jest tylko na ostatniej ciezarowce. Dwie pierwsze wracaja puste. -A wiec jednak cos odebrali. Te gamonie z patroli zawsze sknoca robote. Niedzwiedz siegnal po swoj dziewieciomilimetrowy pistolet MP-5. Na koncu lufy mial nakrecony pekaty cylinder tlumika, nad zamkiem znajdowal sie podobny, niewiele mniejszy noktowizyjny celownik snajperski. -Hej! Niedzwiedz! Co robisz? -Porzadek, palancie. Naprawiam fuszerke. Komandos wyregulowal celownik i przestawil bron na dzialanie polautomatyczne. Trzy unijne samochody przetoczyly sie obok ich kryjowki. Snopy swiatel z reflektorow tylko omiotly kepe krzakow, w ktorej zaspani kierowcy nie dostrzegli niczego podejrzanego. Kiedy konwoj pojechal dalej wzdluz skraju dzungli, Niedzwiedz przykleknal, odchylil brzeg siatki maskujacej, przylozyl pistolet do ramienia i starannie wycelowal. Wystarczylo mu ledwie musnac palcem dobrze ustawiony spust. Krotka seria rozbrzmiala jak szereg stlumionych, gluchych uderzen, trudno ja bylo nawet skojarzyc z wystrzalami. Rownoczesnie, jakby za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki, w dolnych czesciach beczek na skrzyni pojawily sie duze dziury. Specjalne zaokraglone pociski produkcji izraelskiej przebily sie przez wszystkie pojemniki ustawione w dwoch rzedach. Cichy brzek rozrywanej blachy utonal w warkocie niezbyt starannie wyciszonych silnikow ciezarowek i podzwanianiu obluzowanych czesci na wybojach. Takze nikt nie zwrocil uwagi na intensywny zapach wylewajacej sie ropy, blizniaczo podobny do ostrych wyziewow spalin wojskowych pojazdow. Konwoj pojechal dalej, zostawiajac na zuzlowej drodze szeroki slad bezcennej dla Unii cieczy. Dwaj komandosi, zadowoleni z wynikow swojej misji, oddalili sie w przeciwnym kierunku. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 7 sierpnia 2007 roku, godzina 10.36 czasu lokalnego Stone Quillain stanal w wejsciu do kwatery Amandy i zdjal szybko beret z glowy. -Chciala sie pani ze mna widziec, kapitanie? -Owszem - odparla Garrett, nie podnoszac glowy znad biurka, bez reszty pochlonieta lektura jakiegos meldunku. - Siadaj, Stone. Przegladam wlasnie ostatnie raporty z naszych zamaskowanych posterunkow obserwacyjnych rozsianych na wybrzezu Unii. Chcialam z toba porozmawiac na temat jednego z nich. Quillain szybko uniosl dlon. -Wiem, o co chodzi, pani kapitan, i domyslam sie, co ma mi pani do powiedzenia. Jedna z naszych grup zwiadowczych narazila sie na zdemaskowanie i podziurawila seria kul przeszmuglowane beczki z ropa. Razem z dowodca plutonu walkowalismy tych dwoch zolnierzy przez caly ranek i moge pani obiecac, ze cos podobnego nigdy wiecej sie nie wydarzy. Amanda zachichotala. -Mam nadzieje, ze po tym... walkowaniu obaj sa jeszcze zdolni do dalszej sluzby. Otoz zachowanie twoich ludzi podsunelo mi pewien pomysl. Ciekawa jestem, jak go ocenisz. -Co to za pomysl, kapitanie? Garrett odsunela na bok plik raportow, odchylila sie na krzesle do tylu i utkwila wzrok w blaszanym suficie modulu. -Chodzi o zwiekszenie presji wywieranej na Belewe. -Brzmi interesujaco. Zamieniam sie w sluch. -Do tej pory prowadzilismy jedynie pasywna kampanie zmierzajaca do ograniczenia unijnych zapasow paliwa. Nalozylismy embargo handlowe, ale nie zrobilismy nic z rezerwami, ktore znajduja sie juz na terytorium Unii. -Tak? - mruknal zaciekawiony komandos. Amanda wyprostowala sie na krzesle, siegnela po kartonowa teczke i popchnela ja po blacie w kierunku Quillaina. -Obejrzyj to sobie. -A co to jest? -Zdjecia lotnicze rafinerii Wellington Creek na obrzezach miasteczka Kizzy, nieco na wschod od Freetown, u ujscia rzeki Sierra Leone. Wczesniej byly to zaklady Shell Oil Company, a obecnie sa wykorzystywane przez rzad Unii na glowny magazyn i centrum rozdzielcze paliwa na wszystkie prowincje zachodnie, wiec takze dla oddzialow bioracych udzial w kampanii przeciwko Gwinei. Stone podniosl glowe i popatrzyl na nia podejrzliwie spod zmarszczonych brwi. Prosze wybaczyc, ale co konkretnie chodzi pani kapitan po glowie? Garrett pochylila sie nad biurkiem i spojrzala mu prosto w oczy. -Wlasnie chcialabym, zebys przemyslal, czy daloby sie wyeliminowac Wellington Creek. W ten sposob nie tylko ukrocilibysmy operacje Belewy przeciwko Gwinei, ale i opoznili cala jego kampanie o kilka miesiecy. -Wielkie nieba! Chyba nie mowi pani powaznie?! -Jak najbardziej. - Amanda wstala zza biurka i zaczela nerwowo chodzic po waskiej przestrzeni. - To niezwykle wazny obiekt, czuly punkt Unii. Tylko poprzez zmuszenie przeciwnika do przerzucania rezerw paliwa z innych rejonow kraju w znacznym stopniu uszczuplilibysmy jego zapasy. To chyba oczywiste, Stone? Zadalibysmy mu druzgocacy cios! -Zaraz, kapitanie. Tego nie trzeba mi tlumaczyc - odparl spokojnie Quillain. - Dla mnie to doskonaly pomysl. Jest tylko jeden problem: jak go sprzedac wszystkim diplodokom? Nie ludzmy sie, ze Rada Bezpieczenstwa zatwierdzi taki rajd na terytorium Unii, a nawet gdyby, to przedtem musialaby nad nim dyskutowac z pol roku. Politykom oczywiste rozwiazania sa obce. -To prawda. Dlatego nie zamierzam do nikogo zwracac sie o zgode. -A niech mnie... Orzechowe oczy Amandy blyszczaly z entuzjazmu. Uniosla w gore jedna brew i powiedziala: -Jak ktos kiedys powiedzial, wszystko jest legalne, dopoki nie zostanie sie zlapanym. Quillain opuscil na kolana beret, ktory sciskal w dloni. -Prosze o wybaczenie, kapitanie, ale jak pani to sobie wyobraza? Zniszczenie rafinerii ropy spowoduje straszny zamet. Jesli zorganizujemy akcje, chlopcy z Unii natychmiast poleca do Rady Bezpieczenstwa, narobia szumu we wszystkich mediach Trzeciego Swiata. A przeciez ledwie udalo sie pani umotywowac atak na baze Yelibuya. Po takim wyczynie jak nic wyleci pani ze stanowiska i jeszcze zostanie upieczona zywcem za przekroczenie swoich uprawnien. -To fakt, istnieje takie niebezpieczenstwo. - Garrett wzruszyla ramionami. - Jesli sprawa sie wyda, bede musiala wziac na siebie odpowiedzialnosc za przekroczenie uprawnien. I tak zrobie. Ale gdyby udalo sie to przeprowadzic po cichu... za jednym zamachem odsunac widmo wojny i uratowac tysiace niewinnych ludzi... Chyba jednak warto podjac takie ryzyko. - Znow ruszyla w drugi koniec pomieszczenia. - A wiec trzeba tak zorganizowac operacje, zeby nie dalo sie jej z nami powiazac. Powinno to wygladac na akt wandalizmu czy tez sabotazu, zorganizowany przez opozycje Unii i wymierzony przeciwko wladzom. To oznacza, ze nie da sie jawnie wyladowac na brzegu. Nie wolno tez zostawic po sobie zadnych sladow, a co najwazniejsze, trzeba wykonac zadanie bez strat, tak po jednej, jak i po drugiej stronie... No, a przede wszystkim musimy wymyslic taki sposob zniszczenia kilku tysiecy ton ropy, zeby zarazem nie wysadzic w powietrze czy nie puscic z dymem calego Kizzy. Quillain przeciagnal dlonia po twarzy i wymamrotal cos pod nosem. -Co mowiles, Stone? -Nic takiego, kapitanie. Przypomnialy mi sie slowa pewnego glupca, ktory dlugo pomstowal na obecnosc w naszej armii cukierkowych damulek. Kolejowa stacja przeladunkowa rafinerii Wellington Creek Kizzy, Unia Zachodnioafrykanska 10 sierpnia 2007 roku, godzina 3.10 czasu lokalnego Nocny mrok poglebial typowy dla Zlotego Wybrzeza rzesisty deszcz o temperaturze ludzkiego ciala. Dwaj milicjanci w srednim wieku, pelniacy sluzbe przy glownej bramie bocznicy kolejowej, byli z nim oswojeni. W niczym nie zmienialo to faktu, ze ciazyly im grube przemoczone mundury, lepiace sie do ciala. A dodatkowo psula humor slaba widocznosc, ograniczona tylko do strzezonego przejazdu, ktory oswietlala samotna latarnia. Na szczescie przez pierwsza polowe wachty nic szczegolnego sie nie dzialo, jesli nie liczyc regularnych spotkan z patrolem zandarmerii, ktory co godzina podjezdzal do bramy. W calym Freetown od dawna panowal spokoj, wlasnie z tego powodu strzezenie terenu rafinerii przekazano miejscowemu batalionowi obrony terytorialnej. Dwaj znudzeni wartownicy stali oparci plecami o druciana siatke bramy, trzymajac karabiny na ramieniu lufami do ziemi, zeby nie zamokly od deszczu. Co prawda bylo to zbedne, bo ich archaiczne jednostrzalowe enfieldy od dawna juz pokrywala rdza. Woleli jednak nie narazac sie przelozonym. Nocne zmiany sluzby milicyjnej mialy tylko jedna zalete: przytrafialy sienie czesciej niz raz w tygodniu. Dlatego tez rezerwisci traktowali je jak zlo konieczne, wykorzystujac czas na przemyslenie roznych spraw osobistych. Nagle w mroku nocy rozlegly sie jakies glosy, dolecialy dzwieki muzyki stopniowo wybijajacej sie ponad szum deszczu. W glebi Parsonage Road wylonila sie grupa mezczyzn w poplamionych kombinezonach roboczych. Jeden z nich niosl na ramieniu poobijany radiomagnetofon; to z jego glosnika saczyl sie donosny rytmiczny afro-pop zagluszajacy gwar rozmow. Chyba wszyscy trzymali w rekach butelki. Wartownicy spojrzeli po sobie i rownoczesnie doszli do wniosku, ze to miejscowi rybacy lub pracownicy rafinerii wracajacy z ktoregos baru lub dyskotekowego klubu przy MacAuley Street do swoich nedznych lepianek nad morzem. Tutaj dosc czesto spotykalo sie podobne grupy i nikt nie zwracal na nie wiekszej uwagi. Zgodnie z regulaminem sluzby wartowniczej kazda osobe zblizajaca sie do bramy po zmroku nalezalo zatrzymac i wylegitymowac. Ale milicjanci, znudzeni ogladaniem tych samych dokumentow po raz setny, dawno juz zaprzestali tych praktyk. Jeden z oberwancow machnal butelka w kierunku bramy i wykrzyknal nieco belkotliwie: -Wasze zdrowko! Dowodca warty w milczeniu skinal glowa, zastanawiajac sie, czy wolno mu skorzystac z poczestunku. Kiedy gromadka rybakow znalazla sie tuz przed brama, niespodziewanie padl pojedynczy strzal z pistoletu z tlumikiem. Zarowka samotnej latarni pekla z hukiem, zgaslo swiatlo. Obdartusy skoczyly na wartownikow, wywiazala sie krotka walka. Jeden z milicjantow dostal w skron radiomagnetofonem, drugiego powalil na ziemie cios skarpeta wypelniona piaskiem. Zaden z nich nie zdazyl nawet jeknac. W ciemnosci zaroilo sie nagle od uzbrojonych zolnierzy w helmach. Szybko otworzyli brame i wdarli sie na teren stacji. Czesc pobiegla w kierunku polyskujacych bialo zbiornikow ropy, reszta skierowala sie do odleglej o kilkanascie metrow wartowni. Wewnatrz dowodzacy warta sierzant i jego zastepca, kapral, grali przy stoliku w karty. Zolnierze i milicjanci z pozostalych zmian drzemali na dwoch kojach w sasiednim pokoju. Kiedy jednoczesnie otworzyly sie z hukiem frontowe i tylne drzwi wartowni, zaskoczenie bylo pelne. Obdarci "rybacy", ktorych gromada wpadla do srodka, zaczeli na lewo i prawo zadawac ciosy piesciami i roznymi tepymi narzedziami. Sierzant i dwaj znajdujacy sie najblizej drzwi zolnierze skoczyli po bron, ale nie zdazyli nawet dosiegnac karabinow. Kapral rzucil sie do telefonu, lecz linia byla juz od pewnego czasu przecieta. Po krotkiej walce zostali ogluszeni. Pozniej przywleczono na wartownie takze dwoch milicjantow spod bramy, wszystkim przewiazano oczy, skrepowano rece i nogi oraz zakneblowano usta linami i szmatami znalezionymi na jednym z przechwyconych kutrow przemytniczych. Przywodca "rybakow" wyszedl przed budynek i obwiescil szeptem: -Gotowe, kapitanie. Stone, Quillain skinal glowa sierzantowi Tallmanowi. -Swietnie. Przebierajcie sie szybko. Mamy kupa roboty. - Siegnal do przelacznika krotkofalowki i rzekl polglosem do mikrofonu: - "Dwor", tu "Skoczek blotny". Faza pierwsza zakonczona. W ciemnosciach rozpoczely sie lowy na kolejne ofiary. Po terenie rafinerii krazyly jeszcze dwa dwuosobowe patrole milicyjne. Oba zostaly wczesniej namierzone za posrednictwem kamer podczerwonych maszyny eagle eye krazacej nad miastem, i teraz operator z centrali wywiadowczej przez radio naprowadzal na nie komandosow. Ze wzgladu na oszczednosci energii i brak podstawowych materialow w Wellington Creek palily sie tylko niektore latarnie, a w przeciwienstwie do milicyjnych rezerwistow Amerykanie uzywali noktowizorow. Dlatego tez wkrotce oba patrole, nieswiadome zagrozen czajacych sie w mroku, weszly w zastawione pulapki. Komandosi czekali z naszykowanymi granatnikami. Wystarczylo tylko naprowadzic niewidzialne promienie laserowe na cel i odpalic ladunki. Seria cichych wystrzalow niemal calkowicie utonela w szumie padajacego deszczu. Bron zaladowano wczesniej specjalnymi pociskami, wyrzucanymi przez ladunki o malej mocy. Tylne czesci wyrzutni zaopatrzono w rozsuwane teleskopowo tlumiki, dzieki czemu granaty nie mialy zwyklej sily razenia i donosnosci, lecz wylatywaly z rur przy wtorze cichego swistu. Ich glowice zamiast zwyklych ladunkow wybuchowych zawieraly dyskoksztaltne pojemniki z twardymi plastikowymi kulkami. Uderzaly w czlowieka z sila pocisku z typowego kolta, nie zabijaly jednak, bo nie trafialy punktowo, ale w promieniu kilkudziesieciu centymetrow. Dla milicjantow z patrolu efekt byl taki, jakby niespodziewanie otrzymali silny cios w brzuch od boksera wagi ciezkiej. A kiedy zwalili sie na ziemie, komandosi blyskawicznie dokonczyli dziela piesciami i kolbami karabinkow. Skrepowanych i zakneblowanych wartownikow z przewiazanymi oczami odciagnieto od zbiornikow paliwa i ulozono razem na nieco wyzej polozonym terenie. Czesc marines zajela sie zmudna praca zbierania plastikowych kulek wypelnionych taka sama luminescencyjna mieszanina jak w sygnalizatorach alarmowych, a wiec jasno swiecaca w noktowizorach. -Faza druga zakonczona. Patrole zdjete. Teren zabezpieczony. -Zrozumialam. Przystapic do fazy trzeciej. Stone Quillain obrzucil uwaznym spojrzeniem swoj oddzial zgromadzony na tylach wartowni. Grupa sierzanta Tallmana, tak skutecznie udajaca gromade miejscowych rybakow, nosila juz z powrotem swoje mundury. Na ziemi lezaly przygotowane narzedzia, nozyce do ciecia drutu, klucze francuskie i lomy. 18 Morski mysliwiec - W porzadku, chlopcy, znacie swoje zadania - rzekl Quillain, opuszczajac na oczy noktowizyjne gogle. - Kapral MacHenny ze swoja druzyna obsadza brame. Badzcie gotowi w kazdej chwili wycofac sie do punktu zbiorki. Reszta biegiem do wyznaczonych obiektow. Pamietajcie, zeby niczego tu nie zostawic. Caly sprzet musimy z powrotem zabrac ze soba. Do roboty! Dwuosobowe zespoly komandosow rozbiegly sie po terenie. Quillain i Tallman ruszyli w strone najblizszego zbiornika. Wdrapali sie na szeroki ubity nasyp lawy zabezpieczajacej i wzdluz rurociagu dotarli do podstawy zbiornika. Christine Rendino wczesniej wlamala sie do komputerowej bazy danych Shella i wyciagnela z niej schematy technologiczne instalacji w Wellington Creek, stad tez marines doskonale wiedzieli, czego i gdzie maja szukac. Na wszelki wypadek wylaczyli tez krotkofalowki, by uniknac ewentualnosci zaiskrzenia w urzadzeniach elektrycznych. Awaryjny zawor spustowy znajdowal sie po polnocnej stronie zbiornika i jak mozna sie bylo spodziewac, wielkie zeliwne kolo bylo zabezpieczone grubym lancuchem z masywna klodka. Szybko uporali sie z nim nozycami do ciecia drutu. Dodatkowym zabezpieczeniem okazala sie gruba warstwa rdzy, lecz i ona ustapila po wykorzystaniu lomow do przedluzenia dzwigni nacisku. Z glosnym skrzypieniem zawor sie otworzyl. Z wylotu natychmiast pod wlasnym cisnieniem wyplynal strumien ropy. Kilka dalszych obrotow kolem spowodowalo, ze stal sie gruby jak ramie doroslego mezczyzny i zaczal tryskac w poziomie. Z kazda minuta na ziemie wylewaly sie setki litrow bezcennego paliwa. Tallman jednym szarpnieciem zerwal kolo regulacyjne zaworu i odrzucil je daleko w ciemnosc. Tymczasem Quillain odcial gruby drut uziemiajacy polaczony z kawalkiem rury wkopanej w grunt u podstawy zbiornika, wyciagnal ja z rozmieklej ziemi i nasadzil na pionowy trzpien zaworu. Slizgajac sie w wielkiej kaluzy ropy, obaj to ciagneli, to uwieszali sie na rurze, dopoki trzpien nie wygial sie prawie do poziomu. Gdyby nawet teraz ktos natknal sie na strumien wyplywajacej ropy i odnalazl kolo regulacyjne, zamkniecie zaworu i tak przedstawialoby nie lada problem. Komandosi wyrzucili takze rure i przez pare sekund stali bez ruchu, dyszac ciezko z wysilku. -Rety - mruknal pod nosem Tallman, spogladajac na blyskawicznie powiekszajaca sie kaluze paliwa. - Mam nadzieje, ze tu nikt nie pali w lozku. -Deszcz powinien szybko zmyc rope, a wiatr wieje od morza, wiec jeszcze przez jakis czas do miasteczka nie dotrze jej zapach. Spadamy. Brodzac po oslizlym zboczu nasypu, wdrapali sie z powrotem na gore i oddalili kilkanascie metrow od zbiornika. Tu Quillain wlaczyl z powrotem krotkofalowke i zazadal meldunkow. -Zbiornik drugi: ropa. Zawor otwarty - rozleglo sie w sluchawkach. -Zbiornik czwarty: ropa. Zawor otwarty. -Zbiornik trzeci: benzyna. Zawor otwarty. -Zbiornik piaty: pusty. -Zbiornik szosty: nafta albo paliwo do odrzutowcow. Zawor otwarty. -Zrozumialem. Zbiornik pierwszy: ropa. Zawor otwarty. Przygotowac sie do wycofania do punktu zbiorki. Pierwsza druzyna, zabezpieczyc teren. - Krotkie trzaski na linii byly dowodem, ze rozkazy odebrano. Stone przelaczyl sie na kanal eskadry "Morskich Mysliwcow". - "Dwor", tu "Skoczek blotny". Faza trzecia i cala operacja zakonczona. Wycofujemy sie. Amanda nie miala odwagi, aby przez radio zlozyc komandosom gratulacje. Musiala z tym na razie poczekac. -Zrozumialam, "Skoczku blotny". Jestesmy gotowi na wasze przyjecie. Pontony ruszaja. -Odebralem. - Quillain przestawil z powrotem krotkofalowke. - Uwaga, wszystkie grupy! Wycofujemy sie. Powtarzam: wycofujemy sie. Nie potwierdzac. Wykonac! Punkt zbiorki wyznaczono na starej przystani, gdzie za lepszych czasow cumowaly barki transportowe firmy Shell Oil Company. Dwie grupy z pierwszej druzyny pobiegly tam prosto z wartowni i zabezpieczyly teren, trzymajac bron gotowa do strzalu. Kiedy Stone wkroczyl w waski krag swiatla latarni, pospiesznie przeliczyl swoich ludzi: -Szesnascie... osiemnascie... dwadziescia dwa... dwadziescia cztery. Tallman, potwierdzasz liczebnosc oddzialu? -Dwudziestu czterech wyruszylo, dwudziestu czterech wraca. Sa wszyscy, kapitanie. Mozemy odplywac. -Lomy, klucze i nozyce przeliczone? -Bylo szesc zestawow, jest szesc. -W porzadku. Uwaga, wszyscy. Zanim odbijemy, jeszcze raz sprawdzic sprzet osobisty. Nie wolno niczego tu zostawic. Absolutnie niczego! Z gestej ciemnosci na rzece niczym mroczne duchy wylonily sie trzy pieciometrowe zodiaki. Pontony, pchane dodatkowo wyciszonymi silnikami, niemal bezglosnie przemknely obok dlugiego, zdewastowanego pomostu i dobily do brzegu, gdzie komandosi goraczkowo sprawdzali jeszcze stan ekwipunku. -Obsada pierwszego pontonu, do lodzi! - rozkazal Quillain ochryplym glosem, bo opary wylewajacej sie ropy nawet tu drapaly juz w gardle. Osmiu komandosow minelo przykucnietych wartownikow, zeskoczylo z boku pomostu i podbieglo do pontonu. Cwiczyli to kilkakrotnie, wiec teraz bezblednie zajeli natychmiast swoje miejsca na lawkach. Po kilku sekundach sternik z zalogi poduszkowca dal wsteczny ciag, zawrocil i poplynal w strone macierzystej jednostki. -Pierwszy ponton odbil, kapitanie. -Obsada drugiego pontonu, do lodzi! Quillain i Tallman jako ostatni zajeli miejsca w trzecim pontonie i wkrotce nabrzeze przeladunkowe rafinerii zniknelo im z oczu. Poduszkowce czekaly dwiescie metrow od brzegu z lukami i pochylniami zamknietymi, wysunietymi wiezyczkami dzialowymi, w pelnej oslonie antyradarowej. Tylko przez noktowizory mozna bylo dostrzec malenkie ogniki podczerwonych swiatel pozycyjnych migajace rytmicznie na szczycie masztow antenowych. Czestotliwosci ich pulsowania byly rozne, totez sternicy pontonow bez trudu skierowali sie ku odpowiednim jednostkom. Dopiero gdy podplyneli blizej, cicho zamruczaly silniki elektryczne i opadly rufowe pochylnie. Lodzie rekonesansowe blyskawicznie wciagnieto do srodka. -"Carondelet" i "Manassas" melduja o przyjeciu druzyn na poklad, kapitanie - obwiescil triumfalnym glosem Lane w sterowce "Queen". Centrala wywiadowcza nie dostrzega zadnej aktywnosci przeciwnika ani na brzegu, ani w ujsciu rzeki. Mamy wolna droge. -My tez juz mamy komplet na pokladzie, Steamer - odparla Garrett przez interfon. - Zamknij pochylnie i ruszaj. Pozostajemy w oslonie antyradarowej i na napedzie elektrycznym do czasu wyjscia ze strefy zagrozenia. Komandosi wysiadajacy z pontonu byli niemilosiernie zabloceni i roztaczali intensywna won ropy. Ale na wszystkich twarzach goscily promienne usmiechy, normalne dla ludzi, ktorzy wyszli calo z opresji i moga sie wreszcie uwolnic od skrajnego napiecia. Quillain, o glowe wyzszy od Amandy, stanal przed nia, szczerzac zeby odcinajace sie wrecz nienaturalna biela od twarzy umorusanej pasta kamuflazowa i zaciekami ropy. Garrett odpowiedziala rownie szerokim usmiechem i uniosla ku gorze rozpostarta dlon. Stone uderzyl w nia z taka sila, ze trzask rozniosl sie po przedziale transportowym niczym odglos wystrzalu. -Bez pudla! - ryknal na caly glos. - Absolutnie bez pudla! Chryste Panie! To chyba pierwsza w historii operacja oddzialow specjalnych zakonczona pelnym sukcesem, o ktorej nikt sie nigdy nie dowie! -Wiecej, bedzie musiala pozostac wylacznie w naszych wspomnieniach, Stone. Doskonala robota! Na piatke z plusem! -Bardzo dziekuje, kapitanie. Zaraz przekaze pani ocene chlopakom. Pospiesznie sciagnal z glowy helm i zaczal rozpinac uprzaz. Ciskal wszystko w kat pokladu, tworzac ociekajaca blotem i ropa sterte. - Boze, ale bym wypil filizanke goracej kawy. Amanda odsunela sie od niego na krok, zeby nie zachlapal jej munduru. -Zaraz kaze wam przyslac pelen dzbanek. Sprobujcie choc troche doprowadzic sie tu do porzadku, bo zapaskudzicie wszystkie pomieszczenia. Quillain wzniosl oczy do nieba. -Tez mi cos! To jednak prawda, ze nie nalezy zabierac kobiety na partie pokera, polowanie czy na wojne, bo ani sie czlowiek obejrzy, jak zacznie biegac dookola ze szczotka i scierka! Kolejowa stacja przeladunkowa rafinerii Wellington Creek Kizzy, Unia Zachodnioafrykanska 10 sierpnia 2007 roku, godzina 7.46 czasu lokalnego Teren stacji przypominal jedno wielkie bajoro ropy. Zbiorniki wylanialy sie z lepkiej blotnistej mazi polyskujacej teczowo w promieniach slonca i siegajacej niemal gornych krawedzi ziemnych walow zabezpieczajacych. Po nasypach krecili sie ludzie - brygady pracy przymusowej zlozone glownie z kobiet i dzieci przywiezionych z Freetown. Szmatami zbieraly paliwo z powierzchni blocka i wykrecaly je do szerokich blaszanek. Calkowicie odcieto doplyw pradu do rafinerii, a wzdluz jej ogrodzenia stal szczelny kordon milicji. Nawet w pobliskim miasteczku wprowadzono zakaz poslugiwania sie otwartym ogniem. -Ile stracilismy? - zapytal wprost Belewa. Zasepiony kierownik stacji byl przedtem zwyklym urzednikiem. Nawet w zle dopasowanym mundurze milicyjnym ani troche nie przypominal funkcjonariusza. -Cale paliwo lotnicze - odparl - chociaz tego zostalo juz tak malo, ze nie bylo czego dzielic. Poza tym okolo siedemdziesieciu procent zapasow ropy i benzyny. Zawory awaryjne musialy byc otwarte co najmniej przez pol godziny, a i pozniej, zanim przybyly ekipy techniczne i naprawily... -Nie prosilem o zadne wyjasnienia! Pytalem tylko, ile stracilismy! Kierownik umilkl nagle, slowa uwiezly mu w gardle. Belewa rozgladal sie z kwasna mina. Byl wsciekly nie na tego urzednika, lecz na siebie. Dobrze wiedzial, ze nawet siejac postrach niczego juz nie wskora. -Jestem pewien, ze pan i panscy ludzie zrobiliscie wszystko, co w waszej mocy, majorze Hawkins - dodal, silac sie na spokojny ton. - Teraz prosze sie postarac, aby uratowano jak najwiecej. Kazdy litr jest na wage zlota. -Zastosujemy wszelkie srodki, generale, ale wiekszosc paliwa juz wsiakla w ziemie, a reszta jest zanieczyszczona woda i blotem. Nawet podwojne filtrowanie... - Zamilkl ponownie, zerkajac strachliwie na generala. -Liczy sie kazdy litr, majorze - rzucil Belewa jeszcze raz przez ramie i ruszyl energicznych krokiem w strone bramy. Szef sztabu czekal w otoczeniu kilku oficerow zandarmerii przed wartownia. Na jej tylach, kilkaset metrow od grozacego samozaplonem gigantycznego rozlewiska ropy, stal smiglowiec Aerospatiale Alouette III, ktorym Belewa i Atiba przylecieli na miejsce wypadku. Sama jego obecnosc swiadczyla o rozmiarach nieszczescia. Rygorystyczne racjonowanie paliwa bylo przyczyna, dla ktorej tylko w najpilniejszych sprawach korzystano z niezwykle kosztownego w eksploatacji helikoptera. -Brygadierze! - huknal Belewa, mijajac grupe dyskutujacych oficerow. - Jest juz raport sluzb bezpieczenstwa? -Tak jest, generale. - Atiba obejrzal sie za nim. -Dobrze. Mozemy zatem wracac. Nic tu wiecej po nas. Widzac zblizajacych sie obu pasazerow, pilot smiglowca zawczasu uruchomil silnik. Minute pozniej poderwal maszyne w powietrze i skierowal ja na poludnie, wzdluz wybrzeza z powrotem do Monrowii. Belewa jakis czas obserwowal przez okno strefe przyboju, wreszcie odezwal sie do mikrofonu, przekrzykujac huk wiatru i ogluszajacy terkot rotora: -Co powiedzieli ludzie ze sluzby bezpieczenstwa, Sako? -Wyglada to na akt sabotazu - odparl szef sztabu. - Nie znaleziono zadnych dowodow zaangazowania sil zbrojnych ONZ. -Bzdura. -Wartownicy przy bramie i milicjanci z wartowni twierdza, ze zostali napadnieci przez bande miejscowych, czarnych rybakow - rzekl z naciskiem Atiba. -Malo to czarnych w amerykanskim korpusie piechoty morskiej? -Jesli zrobili to marines, dlaczego po prostu nie wysadzili w powietrze calej rafinerii? Zreszta mogli przeciez wystrzelic z morza rakiete. -Bo wtedy nie zdolaliby sie tego wyprzec. A w tej sytuacji nawet nasi ludzie sa gotowi przyznac, ze byl to akt sabotazu. Nie dosc, ze Amerykanie pomniejszyli nasze bezcenne zapasy paliwa, to jeszcze teraz moga rozglosic na caly swiat, ze gospodarka Unii powoli zalamuje sie pod wplywem nalozonego embarga i nawet spoleczenstwo obraca sie juz przeciwko wladzom. -Nie wierze w to, generale. Nasz ambasador przy Organizacji Narodow Zjednoczonych twierdzi, ze Rada Bezpieczenstwa obrala polityke biernego wyczekiwania na rozwoj stosunkow miedzy Unia a Gwinea i jak dotad jest zadowolona z efektow embarga. Na forum ONZ w ogole nie dyskutowano o ewentualnosci poszerzenia sankcji wobec nas, nie mowiac juz o jakichkolwiek aktach agresji wobec Unii. Gdyby tak bylo, na pewno otrzymalibysmy wczesniej stanowcze ostrzezenie. -To nie ma nic wspolnego z ustaleniami ONZ! Nie watpie, ze Rada Bezpieczenstwa jest zadowolona z embarga i przyjmuje postawe wyczekujaca, ale jej to nie wystarcza! Ta kobieta w ogole nie rozumie, co znaczy biernie czekac. W koncu objela stanowisko po to, aby toczyc wojne! Wojne z nami! -Znow ta Amerykanka?! Wiec co mielibysmy zrobic? Zlozyc protest? -Na jakiej podstawie? Przeciwko czemu? Nie mamy przeciez zadnych dowodow! - Rozwscieczony Belewa huknal sie piescia w kolano. - Zreszta co Rada Bezpieczenstwa moglaby zrobic, jesli nie rozesmiac nam sie w twarz? Skoro lampart toczy w jej imieniu sekretna wojne, Rada moze sie czuc zwolniona z koniecznosci podejmowania trudnych decyzji. - Ponownie uniosl dlon, ale zawiesil ja w powietrzu. Po chwili potarl palcami zaczerwienione oczy i dodal w zamysleniu: - Zapamietaj, przyjacielu, bo moze ci sie to kiedys przydac na polu walki. Jesli nawet bardzo starannie przemyslisz i zaplanujesz jakas kampanie... jezeli zyskasz przeswiadczenie, ze jestes przygotowany na kazda ewentualnosc, zawsze znajdzie sie co najmniej jeden czynnik, ktory przeoczysz. Ja wlasnie przeoczylem tego lamparta, Sako. W ogole nie wzialem go pod uwage. Hotel "Mamba Point", Monrowia, Unia Zachodnioafrykanska 11 sierpnia 2007 roku, godzina 21.21 czasu lokalnego Piekny widok z balkonu apartamentu nagle przestal sie podobac generalowi Belewie. Lagodny wiatr od morza byl jak zawsze orzezwiajacy, ale sam ocean stal sie sprzymierzencem jego wrogow. Nawet noce wydawaly mu sie teraz zbyt mroczne. Spalinowe generatory pradu wlaczano juz tylko w tym hotelu, w bazie marynarki wojennej i najblizszych koszarach, przez co po zmroku zapalaly sie jedynie trzy osamotnione konstelacje swiatel. Reszta stolicy tonela w ciemnosciach. Nie swiecily latarnie, po ulicach nie jezdzily samochody, a okna budynkow tylko z rzadka rozjasnial watly blask swiec czy kagankow. Z powodu braku paliwa nieprzydatne staly sie nawet lampy naftowe. Ludnosc jego kraju znow byla skazana na ukrywanie sie w ciemnosciach, jakby Belewa nigdy nie przejal wladzy i nie probowal tu czegokolwiek odmienic. -Generale... Obe, mozemy z toba porozmawiac? -Oczywiscie, Sako. Brygadier Atiba wprowadzil do gabinetu ambasadora Umamgiego. Obaj staneli przed biurkiem. Szef sztabu usmiechal sie szeroko, a w jego oczach blyszczaly iskry, ktorych Belewa nie widzial juz od dluzszego czasu. Algierski mulla takze sie usmiechal, lecz w jego wydaniu byl to tylko poglebiony wyraz sarkazmu, nie znikajacy mu z twarzy od kilku tygodni. Polozyl na biurku przed generalem dwie spiete kartki maszynopisu, sprawiajace wrazenie wojskowego planu operacyjnego. -Chyba znalezlismy rozwiazanie, generale. -Coz to za rozwiazanie, Sako? -Plan przerwania blokady, sposob na zdobycie potrzebnego paliwa. A jednoczesnie sposob pokonania twojego lamparta, Obe! Belewa usiadl przy biurku, siegnal po maszynopis i zaczal go pospiesznie czytac. -Ty to wymysliles, Sako? -Nie, takie rozwiazanie zaproponowali Algierczycy. Ambasador Umamgi dostarczyl je wraz z obietnica udzielenia nam wszelkiego mozliwego wsparcia przez jego rzad. Plan jest bardzo prosty, Obe. Na pewno sie uda. General przebiegl wzrokiem reszte pierwszej strony i zajrzal na druga. Musial przyznac w duchu, ze to rzeczywiscie bardzo prosty i obiecujacy plan. -Nie. Przez chwile w gabinecie panowala martwa cisza. Mina Atiby zdradzala jego bezgraniczne oslupienie, ktore szybko zaczelo sie przeradzac we wscieklosc. -Nie? Dlaczego? Przeciez to musi sie udac, Obe! To plan zadania lampartowi smiertelnego ciosu prosto w serce. Sam nas uczyles, ze trzeba wykorzystywac wszelkie slabosci przeciwnika. Proponujemy wiec wykorzystac teraz slabosc tej Garrett. W ten sposob ja zniszczymy i rozerwiemy krepujace nas wiezy! -Ale zarazem wrocimy tam, skad dawno temu uciekalismy, Sako. Belewa rzucil kartki z powrotem na biurko. - Cofniemy sie do metod, ktorych przysiegalismy nigdy nie stosowac. Musimy wymyslic cos innego. -Teraz ja mowie nie! - Atiba huknal obiema dlonmi o brzeg biurka, pochylil sie nisko i zajrzal przyjacielowi w oczy. - Nie mamy czasu, Obe! Wczoraj stracilismy polowe naszych zapasow ropy. Polowe! Rozumiesz? Reszty starczy nam najwyzej na szesc tygodni! A potem wszystko, nad czym do tej pory wspolnie pracowalismy, stanie sie nic niewarte! -Znajdziemy inny sposob przedarcia sie przez blokade! Taki, ktory nie zostawi plamy na naszym honorze. -Niech diabli wezma honor! Mamy jakis wybor? Rezygnujemy z szansy odniesienia zwyciestwa, chcialbym wiec uslyszec konkretne wyjasnienia, Obe, a nie gadki o honorze i niegodnych metodach. Musza istniec wazne przyczyny, dla ktorych mielibysmy nawet nie sprobowac tego rozwiazania! -Zadasz konkretnych powodow? Zaraz ci jeden przedstawie. - Belewa wstal powoli, nie spuszczajac wzroku z szefa sztabu. - Nie zrealizujemy tego planu, poniewaz ja tak zadecydowalem! Czy to wystarczy, brygadierze?! Nacisk, z jakim general wycedzil ostatnie slowa, sprawil, ze Atiba cofnal sie szybko od biurka. Przez kilka dlugich sekund dwaj oficerowie mierzyli sie wscieklymi spojrzeniami rywali, jakby nagle zniknela laczaca ich dotad przyjazn. Wreszcie Sako odwrocil sie na piecie i niemal wybiegl z gabinetu. Kiedy Belewa z Umamgim zostali sami, ambasador odezwal sie polglosem: -Znana jest przypowiesc o czlowieku, ktory byl kiedys poteznym krolem, ale bardziej kierowal sie wlasna duma niz dobrem swojego krolestwa. I wlasnie z powodu swojej dumy pewnego dnia stracil cale krolestwo. Skoro nie bylo juz krolestwa, nie bylo tez powodu, by dalej utrzymywac krola. A jesli on nie byl juz krolem... inshallah, nie bylo tez powodu, by wciaz uznawac go za czlowieka. Niech pan to przemysli, generale. Belewa szybko opuscil dlon do kabury pistoletu. -Wynocha! Mulla usmiechnal sie jeszcze szerzej i zawrocil do wyjscia. Kiedy drzwi sie za nim zamknely, general opadl ciezko na fotel i oparl glowe na rekach skrzyzowanych na brzegu biurka. Poltorej mili na poludniowy zachod od Przyladka Yannoi Wybrzeze Kosci Sloniowej 16 sierpnia 2007 roku, godzina 22.10 czasu lokalnego Felix Akwaba sprawnie ustawil swoja lodz pod wiatr, dziobem do wysokich oceanicznych fal. Wstal z laweczki przy sterze, szybko zwinal pozszywany z kawalkow bawelny zagiel i opuscil skladany maszt. Kiedy juz stanal w dryf, usiadl z powrotem i delikatnie kontrujac wioslem sterowym zaczal utrzymywac lodz na wybranej pozycji. Noc byla dosc ciemna, ksiezyc stal w pierwszej kwadrze, a miriady gwiazd widoczne na niebie tropikow nie dawaly zbyt silnego blasku. Dla rybaka nie mialo to jednak wiekszego znaczenia. Zeglowal po tych wodach od ponad piecdziesieciu lat i znal je lepiej od zakamarkow wlasnej chaty. Zerknal przez prawe ramie, zeby oszacowac odleglosc od lekko fosforyzujacych grzyw przyboju wokol rafy Biahuin. Dobrze wiedzial, ze po lewej powinno byc widoczne migajace czerwone swiatlo ostrzegawcze na szczycie masztu antenowego na przyladku Point Yennoi, bedace nawet lepszym punktem orientacyjnym od wszystkich latarni morskich w tej czesci wybrzeza. Byl w wyznaczonym miejscu o umowionej porze, musial tylko jeszcze zaczekac. Kuter jak zwykle zjawil sie niespodziewanie. Dopiero w ostatniej chwili jego uwage zwrocil cichy szum wody rozcinanej dziobnica. Z ciemnosci gwaltownie wylonil sie potezny dziob, gorujacy kilka metrow nad krucha rybacka dlubanka. Na tle nieba zamajaczyla dziobowa wiezyczka dzialowa, a nastepnie oplywowa nadbudowka. Lekki poblask widoczny za jej szybami byl jedynym swiatlem dobywajacym sie z piecdziesieciodwumetrowego kutra poscigowego. Na krotko odezwaly sie glosniej maszyny pracujace na wstecznym ciagu i chwile pozniej burta jego lodzi stuknela o stalowe poszycie okretu. Z gory spuszczono liny, ktorymi Felix pospiesznie zacumowal dlubanke. Ledwie dostrzegalna ciemna postac wyciagnela do niego reke i bez trudu wywindowala go na poklad. Przewodnik w grubej kamizelce ratunkowej i wojskowym helmie w milczeniu poprowadzil go na mostek. Po raz kolejny uderzylo rybaka, ze krwistoczerwone swiatlo zalewajace sterowke w ogole nie razi jego nawyklych do ciemnosci oczu. Na ciasnym stanowisku dowodzenia przywitala go kobieta. -Comment allez-vous, monsieur Akwaba. Le petit biere? Kiedy rozmawial z nia po raz pierwszy, mowila twarda francuszczyzna, rozbudowanymi i sformalizowanymi zdaniami. Teraz jednak, zaledwie po kilku miesiacach, niemal bezblednie poslugiwala sie juz miejscowym dialektem, co go strasznie oniesmielalo. Z powodu prawie bialych wlosow i stalowoblekitnych oczu wszyscy informatorzy, jakich zwerbowala po stronie francuskiej, nazywali ja miedzy soba Ze Petite Phantome - Malym Duchem. Felix czasami sie zastanawial, ile moze byc prawdy w tym okresleniu. Co prawda biali zawsze twierdzili, ze nie ma wsrod nich szamanow i czarownikow, ale o tej kobiecie niczego nie mozna bylo powiedziec na pewno. -Merci, s 'il vous plait, capitaine - rzekl ostroznie, siadajac przy stole nawigacyjnym naprzeciwko blondynki z amerykanskiej marynarki wojennej. - Noc taka goraca. Otworzyla butelke schlodzonego piwa i napelnila nim dwie szklaneczki. Odczekali chwile, az piana opadnie, po czym wypili oboje rownoczesnie, dopelniajac miejscowego zwyczaju goscinnosci. -Jak polowy? - spytala blondynka, odstawiajac pusta szklanke. -Nie bardzo dobre i nie bardzo zle. Takie jak zwykle. -Twoje wnuczki wyjechaly juz do szkoly? -Ha! Napisaly do dziadka list, a moj siostrzeniec przeczytal mi na glos przy calej wiosce. Bylem bardzo dumny. Maly Duch usmiechnela sie promiennie. -Milo mi to slyszec, przyjacielu. A jak tam inne sprawy na wybrzezu? Oznaczalo to, ze nadszedl koniec grzecznosci i pora przejsc do interesow. -Znow byli ludzie z Unii, chcieli zwerbowac rybakow do szmuglowania paliwa przez granice. -Znalezli jakichs chetnych? -Teraz juz nie tak latwo jak kiedys. Wasze morskie potwory, lyzkowe kanonierki, wielu zgarnely. To fakt, ze przemytnicy dostali tylko po pare miesiecy wyroku, tym mniej, im wiecej rodziny mogly zaplacic sedziemu, ale nawet pare dni w Ivoire Bastille to zadna przyjemnosc. A gdy wrocili do domow, nie mieli juz nic, zostali nawet bez lodzi. - Felix dopil reszte piwa i dodal: - Nie, tym razem ci z Unii musieli obiecac bardzo duze nagrody, zeby zebrac tylu ludzi, ilu chcieli. -A ilu potrzebowali? - Amerykanka wbijala w niego spojrzenie oczu w odcieniu nieba o pierwszym brzasku. -Bardzo wielu. Wiecej niz do tej pory. -I jakiez to obietnice skladali? -Wiecej pieniedzy, prawie dwa razy tyle co dotad za kazda beczke ropy lub benzyny, w dodatku sami maja kupic paliwo. No i obiecali nowe silniki do lodzi wszystkim, ktorzy dostarcza towar przez granice. Nawet moja zona chciala sie na to polakomic. Maly Duch w zamysleniu pokiwala glowa. -Podejrzewam, ze sporo ludzi skusilo sie na tak atrakcyjna propozycje. -To prawda. -Rozumiem. To bardzo interesujace, przyjacielu. - Siegnela do kieszonki na piersi i jak zawsze wyciagnela zwitek banknotow, uzywanych frankow zachodnioafrykanskich o niskich nominalach, nie mogacych przykuc niczyjej uwagi. - Dziekuje, ze chcesz byc moimi oczami i uszami. Felix pospiesznie wetknal pieniadze do kieszonki koszuli. Teraz juz prawie nie miewal watpliwosci, czy powinien szpiegowac swoich wspolplemiencow. Ostatecznie nie byl juz mlody, z polowow nie dalo sie tak wyzyc jak kiedys, a musial placic wysokie czesne za szkole wnuczek. Z drugiej strony zastanawialo go, czy naprawde byloby zle, gdyby Unia Zachodnioafrykanska wchlonela Gwinee. W koncu Belewa utrzymywal przyjacielskie stosunki z Wybrzezem Kosci Sloniowej. Trudno bylo tylko ocenic, czy nie jest to obojetne krazenie rekina, ktory w kazdej chwili moze odgryzc plywakowi noge. -Mieli tez gotowy plan - powiedzial. - Kiedy silniki i beczki z paliwem dojada na miejsce, kazdy rybak otrzyma scisle wyznaczone miejsce i czas odbioru towaru. Tym razem po stronie brytyjskiej nie beda zdani tylko na siebie, lodzie maja poplynac w duzej grupie jak wielka lawica drobnych rybek. -I ci z Unii sadza, ze nie zatrzymamy takiej grupy? - zdziwila sie Maly Duch. -Sa pewni, ze sprobujecie, ale obiecali rybakom, ze teraz od granicy beda ich konwojowaly kanonierki Unii. Powiedzieli, ze bedzie ich bardzo duzo, wystarczajaco, zeby usmiercic morskiego potwora. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 16 sierpnia 2007 roku, godzina 6.45 czasu lokalnego -Moim zdaniem to rowniez tylko demonstracja sily - powiedziala Christine Rendino, delikatnie obracajac w dloniach oprozniony do polowy kubeczek z kawa. - Desperacka proba. Belewa dazy do ostatecznej rozgrywki. Po krotkiej rozmowie z informatorem na pokladzie "Surocco" poprosila brytyjski patrol lotniczy o przewiezienie jej na platforme. Zgodzila sie nawet na ryzykowne w ciemnosciach wciagniecie na linie na poklad smiglowca, byle tylko jak najszybciej znalezc sie na "Plywaku" i tu zaczekac na wracajaca z patrolu Amande oraz pozostalych wyzszych oficerow taktycznych. W transporterze tymczasowego centrum dowodzenia Christine, Garrett, Stone Quillain i Steamer Lane, walczac z sennoscia, oproznili caly dzbanek swiezo parzonej kawy, nim Amanda zdazyla im przedstawic najswiezsze wiadomosci. -To by wyjasnialo przyczyne niezwyklej aktywnosci, jaka obserwujemy na terenie bazy morskiej w Harper. Boghammery z obu eskadr pospiesznie opancerzano kazdym kawalkiem stalowego poszycia, jakie udalo sie znalezc w calej Unii. Wedlug naszych szacunkow gotowych do wyjscia w morze jest od dwudziestu dwoch do dwudziestu czterech kutrow. Eskadry dostaly tez przydzial paliwa poza wszelkimi limitami. W ubieglym tygodniu odbywaly sie intensywne szkolenia na morzu, w tym takze strzeleckie. Nie ulega watpliwosci, ze szykuja sie do jakiejs duzej akcji. -Nie sadze, zeby twoja wtyczka zdolala nas powiadomic, kiedy ma sie zaczac to przedstawienie - wtracil Steamer. Christine wzruszyla ramionami. -To niepotrzebne, latwo mozna sie domyslic. Oczywiscie przerzut odbedzie sie noca, pod oslona ciemnosci, ale z drugiej strony... unijne kutry beda musialy eskortowac wzdluz wybrzeza bezladna gromade lodzi rybackich pozbawionych nawet najprostszych przyrzadow nawigacyjnych, nie mowiac juz o noktowizorach. Zatem powinni wybrac jak najjasniejsza ksiezycowa noc. -Za szesc dni bedzie pelnia - powiedziala cicho Amanda. -Zgadza sie - przyznala Christine. - Przypuszczam zatem, ze przeprowadza te operacje najwczesniej dwa dni przed pelnia, a najpozniej dwa dni po niej. Sprawdzilam juz, ze wedlug prognoz dlugoterminowych przez caly ten czas bedzie sprzyjajaca pogoda i spokojne morze, wrecz wymarzone warunki dla tego typu konwoju. Gdyby ci z Unii przegapili taka okazje, nastepna przytrafilaby sie dopiero za miesiac. A im bardzo zalezy na czasie. Nikt sie nie odezwal, wszyscy wyczekujaco spogladali na Amande. Pani kapitan nie widzacym wzrokiem spod polprzymknietych powiek wpatrywala sie w jakis punkt na przeciwleglej scianie. Jedynie charakterystyczne dla niej mimowolne przygryzanie dolnej wargi swiadczylo, ze intensywnie mysli. W pamieci wykonywala typowe dla wojskowego dowodcy dodawanie i odejmowanie roznych czynnikow. -Sadze, ze zdolamy zgromadzic wystarczajace sily, aby wlasciwie zareagowac - dodala z ociaganiem Rendino. - Mozna by sie porozumiec z wladzami Wybrzeza Kosci Sloniowej, bo to zbyt powazna akcja, by mozna ja bylo zlekcewazyc. Powinnismy uzyskac wsparcie, jesli postraszymy rzad utrata dobrego imienia na arenie miedzynarodowej. A gdybysmy zadzialali szybko i zdecydowanie, moglibysmy nawet zapobiec sformowaniu tego konwoju. -Nie. - Amanda energicznie pokrecila glowa. - Nikogo nie powiadomimy o tej akcji, nawet dowodztwa bazy Konakri. Osobiscie poinformuje admirala MacIntyre'a o sytuacji. Poza tym wiadomosci nie moga wyjsc poza nasza platforme. Nie chce, zeby do informatorow Unii doszlo, ze wiemy o szykowanym konwoju. - Odsunela sie z krzeslem od stolu, wstala i zaczela chodzic tam i z powrotem. Mimo silnego zmeczenia odczuwala znowu przyplyw adrenaliny. - Jesli Belewa postanowil pojsc na calosc, nie bedziemy mu przeszkadzac. Wlasnie na takie posuniecie czekalam od akcji w Ciesninie Yelibuya; na kolejna szanse stoczenia bitwy z jednostkami Unii i zadania im dotkliwych strat, ale wylacznie na naszych warunkach. Lane popatrzyl na nia z ponura mina. Quillain, ktory od pewnego czasu usmiechal sie chytrze, teraz dal znak piescia z wyprostowanym kciukiem. Christine wciaz jednak nie byla pewna, jak nalezy przyjac taka decyzje dowodcy. -Steamer, pogon ekipy techniczne. Poduszkowce musza byc calkowicie sprawne przed nadchodzaca pelnia. Nie szczedzic wysilkow. Niewykluczone, ze wszystkie trzy PG beda musialy wytrwac na posterunkach az przez piec nocy. Oznacza to podwojenie liczby wacht w kazdej zalodze, ale mam nadzieje, ze ludzie jakos to przetrzymaja. Trzeba tez przygotowac "Santane" i "Surocco". Oba kutry beda nas zabezpieczaly od strony Wybrzeza Kosci Sloniowej. No i trzeba skoordynowac operacje z patrolami brytyjskich smiglowcow. Na tym balu wystarczy miejsca dla wszystkich chetnych. -Tak jest, pani kapitan. -Stone, nie jestem jeszcze pewna, jaka rola przypadnie twoim ludziom, ale zawczasu zbierz swoje trzy plutony szturmowe na platformie. Na posterunkach maja pozostac jedynie patrole obserwujace wschodnie wybrzeze Liberii. -Rozkaz, kapitanie. -Christine, czy bedziesz w stanie oglosic alarm na dzien przed wyruszeniem konwoju? Rendino, zamyslona, przytaknela ruchem glowy. -Raczej tak. Sadze, ze zauwazymy intensywne przygotowania na dobe przed rozpoczeciem akcji. Prawdopodobienstwo jest dosc duze. Amanda jeszcze przez chwile wpatrywala sie w blekitne oczy przyjaciolki, zanim odwrocila glowe. -W porzadku. Bierzmy sie do roboty. Szczegoly omowimy dzis wieczorem. Zarzadzam odprawe dowodztwa grupy operacyjnej na dziewietnasta, w calosci poswiecona... dobra, nazwijmy to "Operacja Corral". Dwadziescia minut pozniej Garrett zasiadla przy biurku w swojej kwaterze i zaczela odczytywac z komputera rozmaite dane. Przed soba postawila styropianowy kubeczek z herbata zaparzona z dwoch torebek. Przekonala sie juz, ze jesli zdazy wchlonac wystarczajaca porcje kofeiny przed nastaniem stosunkowo chlodnego poranka, uwolni sie przynajmniej od zmeczenia nocna duchota i goracem, odpedzi sennosc i nabierze energii do pracy bez koniecznosci siegania po pigulki. Swiadomosc ta nabierala szczegolnego znaczenia wobec perspektywy kolejnej powaznej rozgrywki. Zdazyla jednak upic ledwie pare lyczkow goracej herbaty, kiedy rozleglo sie glosne pukanie do drzwi. -Wejsc! Christine Rendino wkroczyla paradnym krokiem, wykonala przed biurkiem regulaminowa gimnastyke, utkwila wzrok w jakims punkcie ponad ramieniem dowodcy i huknela: -Prosze o pozwolenie na szczera rozmowe z pania kapitan! Amanda westchnela ciezko i odsunela na bok wlaczonego laptopa. Juz podczas krotkiej narady Chris zaczela sie zachowywac jak przesadnie poprawny oficer marynarki wojennej. Oznaczalo to, ze jest naprawde ostro wkurzona i chce wyraznie dac to przyjaciolce do zrozumienia. -Zawsze masz taka zgode, Chris. Slucham. O co chodzi? Blondynka przyjela swobodna postawe i oparla piesci na biodrach. -Ostatnio sporo czasu spedzasz w towarzystwie Stone'a Quillaina, prawda? Amanda zmarszczyla brwi. -I sadzisz, ze to w jakis sposob wplywa na moje zycie zawodowe czy osobiste? -Na jedno i drugie! Krotko mowiac, zaczynam sie zastanawiac, czy ta znajomosc nie powoduje, ze coraz czesciej myslisz jak komandos, zapominajac o starych marynarskich zasadach! Christine wyrzucila to ze zloscia, tak agresywnym tonem, ze Garrett miala ochote odpowiedziec w podobny sposob. Powstrzymala sie jednak, probujac na chlodno przeanalizowac slowa przyjaciolki. Juz od kilku lat Rendino pelnila role jej duchowego przewodnika i opiekuna, wystarczajaco dlugo, by wiedziec, ze nie warto lekcewazyc jej zdania. -Usiadz, Chris - odparla cicho. - Nalej sobie tej wysokooktanowej herbaty i powiedz mi dokladnie, co cie niepokoi. Blond specjalistka wywiadu jeszcze przez chwile stala z marsowa mina, wreszcie poczestowala sie herbata i usiadla naprzeciwko Amandy. -Dobra. Otoz sadze, ze jeszcze nigdy dotad kapitan Garrett az tak bardzo nie rwala sie do walki. Rzetelnie wykonywala swoje obowiazki, ale nigdy... powtarzam, nigdy nie ciagnela podleglych jej ludzi do bitwy, jesli nie bylo to absolutnie konieczne. Amanda pociagnela lyk herbaty. -A twoim zdaniem "Operacja Corral" nie jest absolutnie konieczna? -Moje zdanie nie jest tu najwazniejsze, szefowo. Liczy sie to, co ty myslisz. Zapytam wiec: czy na pewno dobrze przemyslalas te operacje? Belewa znalazl sie w slepym zaulku. Gdybysmy jeszcze przez pare tygodni skutecznie odcinali mu dostawy ropy, byloby po nim. I to jest strategiczny klucz do rozgrywki z generalem - mowila z coraz silniejszym naciskiem. - Wcale nie musimy stawac z nim do walki na noze. Wystarczy go zaglodzic na smierc. Jesli wiec zdolamy powstrzymac ten konwoj przed dotarciem do celu jakimikolwiek srodkami poza bezposrednia konfrontacja, i tak osiagniemy nasz cel. To oszczedzi zycie wielu marynarzy Unii... a pewnie i Stanow Zjednoczonych. Sprowadzenie dyskusji do podstawowych kwestii zycia i smierci oznaczalo, ze warto sie dluzej zastanowic nad tymi argumentami. Amanda rozwazala je przez jakis czas, zanim odparla: -Mowiac prawde, Chris, rzeczywiscie troche za szybko i bez dluzszego namyslu zarzadzilam przygotowania do "Operacji Corral". Zadzialalam nieco instynktownie. Nie umiem ci wyjasnic powodow, ale juz od pewnego czasu reaguje na posuniecia Belewy bardziej intuicyjnie niz kierujac sie logika. Gdybym w Akademii Marynarki Wojennej dostala podobna sytuacje do analizy strategicznej, prawdopodobnie calkowicie bym sie z toba zgodzila. Ale teraz, w konkretnych realiach, serce i szosty zmysl podpowiadaja mi, ze powinnam dzialac bezwzglednie. Christine zmarszczyla brwi. -To znaczy? -Przedstawienie wcale nie jest bliskie finalu. Podczas narady w centrum dowodzenia sama sie wyrazilas, ze to kolejna demonstracja sily. Z tym sie nie zgadzam. To prawda, ze wszystko zmierza ku ostatecznemu starciu. Belewa rzeczywiscie znalazl sie w slepym zaulku, ale z tego powodu jest coraz grozniejszy. Pod zadnym pozorem sie nie podda, Chris, dopoki bedzie mial choc litr paliwa, magazynek amunicji czy jednego zolnierza wykonujacego jeszcze rozkazy. Co do tego nie mam zadnych zludzen. Z czasem bedzie tylko coraz bardziej desperacko chwytal sie kazdej okazji. - Amanda odstawila kubeczek i odchylila sie na oparcie krzesla, az zazgrzytaly pordzewiale nozki. - Wlasnie dlatego zarzadzilam "Operacje Corral", Chris. Paliwo jest tu sprawa drugorzedna. Przede wszystkim to sposobnosc do zadania Belewie strat, zmuszenia go do smiertelnego wysilku w narzuconych przez nas warunkach. Jesli bedziemy systematycznie eliminowac z rozgrywki znaczne liczebnie czesci jego wojsk, oslabiac go w kazdym starciu, zostanie w koncu zmuszony do wydania nam ostatniej frontalnej bitwy. Tym razem Christine zamyslila sie na dluzej, rozwazajac przedstawione argumenty. -No i co teraz sadzisz o "Operacji Corral"? - zapytala zniecierpliwiona Amanda. -Chyba jednak wersja Kurta Russela bardziej mi sie podobala. Czy to nie Val Kilmer umieral wtedy w roli Doca Hollidaya? U wybrzeza Unii Zachodnioafrykanskiej cztery mile na poludniowy zachod od Przyladka Palmas 22 sierpnia 2007 roku, godzina 1.22 czasu lokalnego -Miala pani racje, kapitanie - rzekl Ben Tehoa, zerkajac ponad ramieniem dowodcy korpusu. - Mijaja Port Harper i plyna dalej wzdluz plazy. Amanda Garrett przytaknela ruchem glowy, nie spuszczajac wzroku z ekranu radaru. Jej bursztynowe wlosy przypominaly zywy plomien w czerwonym alarmowym oswietleniu mostka. -Nasz wywiad namierzyl wielki konwoj ciezarowek czekajacy na glownej nadmorskiej autostradzie niedaleko Grand Cess, przy tym odcinku plazy, gdzie wczesniej odbierano towar od przemytnikow. Mimo to obawialam sie jeszcze, ze moga podjac ryzyko i zawinac do Harper, chociaz byloby to zbyt jaskrawe naruszenie blokady, nawet jak na tych lobuzow z Unii. Wyjasnila sie wiec ostatnia wielka niewiadoma, szefie. Mozemy na dobre rozpoczac "Operacje Corral". -Sadzi pani, ze oni wiedza o naszej bliskiej obecnosci? -W kazdym razie powinni sie jej spodziewac. Na ekranie radaru doskonale bylo widac stloczona gromadke niemal bialych plamek, przesuwajacych sie z wolna miedzy widmowa zielonkawa linia brzegowa a niebieskimi kwadratami symbolizujacymi pozycje "Morskich Mysliwcow". Sasiedni monitor ukazywal obraz rejestrowany przez kamere systemu wizyjnego wysokiej czulosci z krazacego w gorze "Drapiezcy". Wyroznialy sie na nim biale smugi kilwaterow znaczacych szlak kilkunastu rozmaitych lodzi i kutrow rybackich, ktorych sruby jednostajnie melly lazurowa, lekko fosforyzujaca ton oceanu. Wszystkie jednostki byly az do granicy ryzyka wyladowane beczkami i kanistrami z paliwem. Od strony otwartego morza te niezwykla gromadke eskortowaly idace jeden za drugim blisko siebie unijne boghammery. Tworzyly ruchoma zbrojna tarcze, oslaniajaca przemytnikow przed interwencja patroli ONZ. Te zas szykowaly sie do interwencji jeszcze dalej od brzegu. "Trzy Male Swinki" posuwaly sie wolno w trybie zeglownym kursem rownoleglym do unijnego konwoju, czekajac na dogodna chwile do ataku. -Wyglada na to, ze dzisiaj boghammery maja liczniejsza obsade niz zwykle - zauwazyl Tehoa. Garrett znow pokiwala glowa. -Zgadza sie. Na kazdym kutrze jest kilku dodatkowych strzelcow. Drapiezca kilkakrotnie przeszedl nizej wzdluz calej eskadry i sadzac po zdjeciach, to silnie uzbrojeni zolnierze piechoty. Zabrali tez na poklad zwiekszone zapasy amunicji. Bez watpienia przygotowali sie do bitwy. - Spojrzala na niego przez ramie i usmiechnela sie lekko. - Ale damy im popalic, prawda, szefie? Tehoa wyszczerzyl zeby w usmiechu. -Jak wszystko pojdzie gladko, to nawet nie bedzie specjalnej zabawy, pani kapitan. Za pani pozwoleniem zejde na dol i sprawdze jeszcze przedzial bojowy. -Smialo. Mamy co najmniej pol godziny, zanim dotrzemy do strefy zatrzymania. Tehoa zbiegl po drabince pod poklad "Queen". Ruszyl powoli wzdluz przedzialu bojowego, sprawdzajac zarowno gotowosc systemow uzbrojenia, jak i ludzi. Z kazdym zamienial po kilka slow - z Danno i Smazalnia na glownym stanowisku ogniowym, Lamarem i Slimem w maszynowni sterburtowej, z ochotnikami czuwajacymi przy zamknietych jeszcze bocznych lukach. Podobnie jak boghammery, tej nocy rowniez "Queen" miala na pokladzie zwiekszona liczebnie zaloge, chociaz glownym zadaniem technikow z obslugi naziemnej byla pomoc przy ladowaniu amunicji do podajnikow szybkostrzelnych dzialek. Pod nieobecnosc plutonu szturmowego marines i po zostawieniu w bazie rekonesansowego zodiaka wewnatrz bylo az nadto miejsca zarowno dla nich, jak i sterty skrzynek z pociskami do dzialek i granatnikow, ktora zgromadzono w przedziale transportowym. -Hej, Marudo! Co slychac u ciebie? - zawolal Tehoa, uchylajac klape luku maszynowni bakburtowej. -Wszystko gra, szefie - odparla mloda brunetka, zerkajac na niego znad milczacej turbiny gazowej. - Na razie zadnych klopotow. Samoanczyk natychmiast zauwazyl, ze mina techniczki zdaje sie przeczyc jej slowom. Sandre Catlin cos najwyrazniej trapilo. Podszedl wiec blizej i bez slowa zajrzal jej w oczy, czekajac, az sama zechce mu wyjawic prawde. -Szefie... - mruknela z ociaganiem. - Masz chwile czasu? Chcialabym z toba o czyms pogadac. -Przestan sie krygowac. Chodz, usiadziemy wygodnie w kajucie. Na "Morskich Mysliwcach" ogloszono alarm bojowy i w malenkiej kajucie nikogo nie bylo. Szef przysiadl na brzegu dolnej koi i uwaznym spojrzeniem odprowadzil Marude, ktora siegnela do lodowki po puszke coca-coli tak leniwie, jakby wcale nie chcialo jej sie pic," tylko pragnela zajac 19 Morski mysliwiec czyms rece. Czekal cierpliwie, dajac jej czas do namyslu. Zdecydowanie wolal, zeby zaczela mowic z wlasnej inicjatywy. -Szefie... - mruknela po raz drugi, nie podnoszac oczu znad trzymanej w dloniach puszki. - Czy slyszales kiedykolwiek o czyms takim jak... tkniecie? -Tkniecie? Chodzi ci o przeczucie bliskiej smierci, ktore czasami nawiedza zolnierzy ruszajacych do walki? -Tak. - Dziewczyna smutno pokiwala glowa, nie podnoszac wzroku. -Owszem, slyszalem, ale sam nigdy tego nie doswiadczylem. I to cie gryzie, Marudo? Myslisz, ze dzis wieczorem dolaczysz do trzodki? -Sama nie wiem, szefie - odparla, spogladajac w bok. - Po prostu mam takie dziwne uczucie, ktorego nigdy wczesniej nie znalam. -Boisz sie? Wzruszyla ramionami. -Tak, ale... nie bardziej niz zwykle, gdy oglasza sie alarm bojowy. Tyle ze... Sama nie wiem. Nie potrafie tego opisac. Tehoa przez chwile uwaznie spogladal Sandrze w oczy, jakby chcial wejrzec w najglebsze zakamarki jej duszy. -Dlaczego nie powiedzialas mi o tym przed wyruszeniem z platformy? Znowu wzruszyla ramionami. -Nie chcialam, zeby ktos sie dowiedzial, nawet gdybym rzeczywiscie miala zginac - powiedziala cicho. - Nie moglam tego zrobic. Skoro wszystko sprowadza sie do wyboru miedzy przeczuciem rychlej smierci a pogarda dla samej siebie, z ktora nie daloby sie zyc, to co za roznica? Tehoa zamyslil sie na krotko. -Chyba masz racje, zadna - odparl w koncu. - Sam nigdy nie odczuwalem czegos podobnego, wiec nawet nie umiem sobie tego wyobrazic. A moze po prostu bylem zbyt zajety, aby zwracac uwage na przeczucia? Tak czy inaczej, kiedy teraz o tym mysle, nie przypominam sobie, zebym wstepujac na sluzbe w marynarce slyszal zapewnienia, iz wroce do cywila caly i zdrowy. Powtarzano tylko, ze gdybym zginal, to na pewno w walce o cos, za co warto umrzec. Sam nie wiem, czy ta misja ONZ zalicza sie do takich wlasnie powodow. I nie chodzi mi o perspektywe awansu, ordery czy pochwaly. Wiem jednak, ze nigdy nie przestane sie starac, aby jak najlepiej wypelniac obowiazki, ktore dobrowolnie na siebie wzialem. Maruda usmiechnela sie smutno i pokiwala glowa. -Ja tez, szefie. Chcialam tylko z kims o tym pogadac. Samoanczyk przyjacielsko poklepal dziewczyne po ramieniu. -Zaufaj swojemu dowodcy i kolegom. Musisz wierzyc, ze nic ci sie nie stanie. Jak juz powiedzialem, slyszalem mnostwo historii o ludziach, ktorzy miewali podobne przeczucia, ale wiekszosc z nich wyszla calo z opresji, zyje do dzisiaj i miewa sie calkiem dobrze. -Masz racje, szefie. Nie ma sie czego bac. -Swiete slowa, marynarzu! Z glosnika umieszczonego w suficie dolecial cichy trzask i komandor Lane zapowiedzial: -Uwaga, cala zaloga! Wkraczamy do strefy przechwycenia. Na stanowiska! Celowniczowie, uzbroic wszystkie systemy do walki nawodnej! Rezerwowi strzelcy, do lukow! Mechanicy, przygotowac sie do rozruchu turbin! Czekac na rozkaz wejscia na poduszke! -Juz pora, Marudo. Do roboty! Oboje wstali. Catlin w ostatniej chwili przypomniala sobie, ze trzyma w dloni nie otwarta puszke, zawrocila wiec i wstawila ja z powrotem do lodowki. Tehoa usmiechnal sie do niej i rzucil: -Do zobaczenia po przedstawieniu, Marudo! -Na razie, szefie! - wykrzyknela, ruszajac w kierunku maszynowni. Nic jej sie nie stanie! - powtorzyl w myslach Samoanczyk, wchodzac po drabince na mostek. Panowala tu goraczkowa atmosfera. Komandor Lane i porucznik Banks konczyli juz procedure przedstartowa, ktora mieli na dobre utrwalona w pamieci. Jak zwykle, gdy ozyla pierwsza z gazowych turbin, uniesli w gore dlonie i klepneli sie na znak powodzenia. Szef nagle w innym swietle odczytal znaczenie tego gestu. Piloci w ten sposob obiecywali sobie nawzajem, ze wyjda calo z czekajacej ich bitwy. Kapitan Garrett trwala na posterunku przy pulpicie nawigacyjnym. Ciezka kamizelka dziwnie nie pasowala do jej zgrabnej szczuplej sylwetki, a masywny, pokryty kevlarem helm zsuwal jej sie gleboko na oczy. W pelnym skupieniu wodzila wzrokiem po ekranach taktycznych, jakby poza nimi caly swiat nagle przestal istniec. Wlasnie wsunela plyte kompaktowa w szczeline czytnika i wcisnela pare klawiszy. Chwile pozniej w eter pomknela jej nagrana wczesniej zapowiedz przeznaczona dla zalog unijnych kutrow: Uwaga! Uwaga! Tu patrol Marynarki Wojennej Stanow Zjednoczonych operujacy na podstawie mandatu Afrykanskich Sil Interwencyjnych Organizacji Narodow Zjednoczonych. Wszystkie jednostki, stanac w dryf i przygotowac sie do kontroli! Wszystkie jednostki, stanac w dryf i przygotowac sie do kontroli! Na pierwszy wystrzal odpowiemy ogniem! Powtarzam, na pierwszy wystrzal odpowiemy ogniem! Brzmialo to tak, jakby Garrett przedstawila wlasnie swoj list intencyjny wladzom Unii Zachodnioafrykanskiej. Tehoa dokladnie zapial kamizelke i wcisnal na glowe helm z noktowizorem. Otworzyl i odchylil do tylu pokrywe luku, usadowil sie na foteliku dodatkowego stanowiska strzeleckiego i ciasno zapial pas. Boze, czy nie jestem juz na to za stary? - pomyslal. - Moze Mary ma racje, moze w przyszlym roku nie powinienem przedluzac kontraktu, tylko wziac odprawe i przejsc na emeryture? Dziewczynki tak szybko dorastaja, ze juz niedlugo nie bede mial co marzyc o zabawie z wlasnymi corkami. Trzeba to dobrze przemyslec. Docisnal szelki uprzezy i rozejrzal sie dookola. Wzrok mial nawykly do ciemnosci, wiec przy blasku ksiezyca nie musial nawet korzystac z noktowizora. Na polnocnym horyzoncie rysowala sie niewyraznie linia afrykanskiego wybrzeza, ktora rozdzielala polyskujacy srebrzyscie ocean od usianego gwiazdami nieba. Za rufa widac bylo mroczne sylwetki "Carondeleta" i "Manassasa" trzymajacych sie kilwateru "Queen". Dmuchawy wszystkich trzech poduszkowcow blyskawicznie napelnialy komory nosne, a spod elastycznych kolnierzy w miare wzrostu cisnienia strzelaly coraz silniejsze strumienie rozpylonej wody. Rowniez smigla napedowe zaczynaly obracac sie coraz szybciej, przejmujac naped maszyn od chowajacych sie pod kadlubami gondoli srub. "Queen of the West" przeszywaly nerwowe dreszcze, jak rumaka przed wyscigiem. Ped powietrza rozwijal bandery lopoczace za glownymi masztami antenowymi. Tehoa wsunal wtyczke helmofonu do gniazdka lacznosci i wlaczyl zasilanie noktowizora. Uruchomil elektryczne sterowanie cokolem karabinu i sprawdzil je, wodzac delikatnie lufa w lewo i w prawo. Upewnil sie tez, ze rakieta sygnalizacyjna, ktora kazala przygotowac kapitan Garrett, lezy pod reka u nasady karabinu. Wreszcie sciagnal stylonowy pokrowiec z broni, strzasnal z niego kropelki wody, po czym uwaznym spojrzeniem powiodl wzdluz luf sprzezonego karabinu, w ktorym pod pokrywa komory tkwily juz pierwsze polyskujace mosiadzem naboje przygotowanej tasmy. Kiedy odwrocil glowe, upychajac pokrowiec pod fotelikiem, poczul na twarzy klujace uderzenia pedu powietrza. Podniosl szybko wzrok. Eskadra skrecala w kierunku brzegu, zmieniajac jednoczesnie liniowy szyk podrozny na frontalny bojowy. Poduszkowce, mierzac tepymi dziobami we flotylle unijnych kutrow, zaczely sie do nich szybko zblizac. Za chwile mialo sie zaczac przedstawienie o szumnej nazwie "Operacja Corral". U wybrzeza Unii Zachodnioafrykanskiej siedem mil na poludniowy zachod od Przyladka Palmas 22 sierpnia 2007 roku, godzina 2.07 czasu lokalnego -Zachowac predkosc dwudziestu wezlow i czekac na rozkaz do calej naprzod! - rozkazala Amanda przez interfon, przekrzykujac donosne wycie 292 4 turbin. - Na razie zapominamy o przemytnikach! Musimy wejsc miedzy boghammery i staly lad! Powtarzam, skoncentrowac sie na boghammerach! Trzeba im zadac jak najwiecej strat! -"Francuz", zrozumialem. -"Rebeliant", potwierdzam. Na mostku "Queen" Lane bez slowa odpowiedzial uniesieniem dloni. Oboje ze Snowy przelaczyli oswietlenie pulpitow z czerwonego, przeznaczonego do zeglugi nocnej, na widmowe, niebieskawozielone, znacznie lepiej dopasowane do noktowizorow, ktore mieli opuszczone na oczy. Amanda rowniez przestawila swoje wielofunkcyjne wyswietlacze. Przeniosla obraz radarowy i taktyczny na monitory pomocnicze, a glowny przelaczyla na ekran stanowiska ogniowego. Gdyby w czasie walki uleglo zniszczeniu stanowisko podstawowe, moglaby przejac kontrole nad prowadzeniem ognia. A gdyby trzeba bylo odpalac rakiety na dalsze odleglosci, wzielaby na siebie obowiazki trzeciego operatora urzadzen zdalnego sterowania pociskami hellfire. W trakcie nudnych nocnych patroli Darmo O'Roark przekazal jej wystarczajaco duzo tajnikow trudnej sztuki naprowadzania tych rakiet. Jeszcze raz dokladnie skontrolowala ustawienia poszczegolnych paneli. Tym razem nie chodzilo o zwykle cwiczenia. Wreszcie uruchomila dalmierz laserowy. -Centrum operacyjne! Odleglosc do celu: szesc tysiecy metrow! Czy zauwazylas juz jakas reakcje przeciwnika? Unijne kutry byly wyposazone w radiostacje, musialy odebrac nadany komunikat. Poza tym przynajmniej na niektorych dowodcy powinni miec do dyspozycji noktowizory. Z pewnoscia zauwazyli juz zblizajace sie szybko w zwartym szyku poduszkowce. -"Trzy Male Swinki", tu centrum - rozlegl sie w sluchawkach spokojny glos Christine Rendino. - Potwierdzam. Zostaliscie zauwazeni. Odbieramy wlasnie wzmozona wymiane meldunkow radiowych na kanalach Unii... Uwaga! Kutry przyspieszaja! Amanda spostrzegla to wczesniej po zgrubieniu spienionych kilwaterow, dobrze widocznych w blasku ksiezyca. Wypietrzaly sie na podobienstwo kogucich grzebieni, co oznaczalo, ze kanonierki ruszaja cala naprzod. -"Trzy Male Swinki"! - zawolala ostrzegawczo Christine. - Nieprzyjaciel skreca w waszym kierunku! Ze sprawnoscia stadka sploszonych wrobli wszystkie boghammery jednoczesnie wykonaly ciasny skret przez bakburte o dziewiecdziesiat stopni. Zblizaly sie teraz prawdziwa tyraliera, niczym morska kawaleria w szarzy na eskadre poduszkowcow. -Widze, centrum - powiedziala Amanda do mikrofonu opanowanym tonem. - Odleglosc: piec piecset. Szybkosc zblizania: czterdziesci piec wezlow. - Przeniosla wzrok z wyswietlacza namiarowego na ekran radaru. Dalismy im okazje do utworzenia "bawolego szyku". Ciekawe, czy ja wykorzystaja. -Potwierdzam. Chyba... Tak! Kutry na skrzydlach zwiekszaja predkosc. Tworza "szyk bawoli"! Obraz radarowy pochodzacy z maszyny zwiadowczej pokazywal wyraznie, jak linia boghammerow wygina sie systematycznie, zblizajac coraz glebszym polkolem do "Morskich Mysliwcow". "Piers bawolu" zostawala z tylu na spotkanie z wrogiem, podczas gdy ruchliwe "rogi" mialy blyskawicznie zaatakowac ze skrzydel. ,Na ustach Amandy pojawil sie ledwie zauwazalny usmiech. Od dluzszego czasu zastanawiala sie, jak najlepiej uciec przed tym ulubionym manewrem unijnej floty, i w koncu doszla do wniosku, ze lepsze od ucieczki bedzie czolowe natarcie na srodek formacji. Siegnela do klawisza interfonu. -"Male Swinki", cala naprzod! Snowy Banks pochylila sie nad srodkowym cokolem. Szybko pchnela dzwigienki przepustnic do przodu, druga reka jednoczesnie kontrolujac ustawienie kata natarcia smigiel napedowych, by ich lopatki wytwarzaly jak najsilniejszy strumien powietrza. Nawet gdy wycie turbin przeszlo juz w ogluszajace zawodzenie, poduszkowiec wciaz nie osiagnal jeszcze maksymalnej predkosci ze wzgledu na silniejszy opor powietrza wokol smigiel. Od strony rufy jeszcze przez jakis czas dolatywalo glosne metaliczne brzeczenie, a silne wibracje byly dowodem, ze przeciazone turbiny az trzesly sie w posadach. -"Male Swinki", zdjac namiary na cele! Na ekranie taktycznym dwa krzyzyki systemu celowniczego blyskawicznie przesunely sie do przodu i spoczely na boghammerach plynacych wprost na "Queen". Mozna sie bylo domyslic, ze podobnie wygladaly obrazy na ekranach "Manassasa" i "Carondeleta". Rownoczesnie przeciwnik zaczal sie przygotowywac do otwarcia ognia. Nad powierzchnie morza wystrzelily dwie flary i zawisly prawie nieruchomo na swoich spadochronach nad amerykanska eskadra, zalewajac ja bialym blaskiem plonacej magnezji. Wydawalo sie, ze "Morskie Mysliwce" wplynely na jezioro polyskujacej rteci, gdzie nie istnieja nawet cienie. Amanda zwrocila uwage, ze nieprzyjaciel prawie juz ich zamknal w okrazeniu. Mimo to poduszkowce gnaly dalej w glab zlowrogiej formacji o ksztalcie podkowy. Lada moment mialy sie znalezc w zasiegu skutecznego ognia boghammerow. Nie mogli jednak pierwsi zaczac strzelac, chociaz unijne kutry od dawna znajdowaly sie juz w zasiegu rakiet. Tym razem Amanda postanowila twardo trzymac sie instrukcji ONZ, zgodnie z ktora jednostki sil interwencyjnych mialy podejmowac walke wylacznie w obronie wlasnej. To nieprzyjaciel musial ich zaatakowac, jesli nawet po jego pierwszej salwie mialby nie zostac nikt, kto moglby jeszcze wypelnic te postanowienia. -"Male Swinki" - rzucila do mikrofonu. - Przygotowac sie do odpalenia rakiet swietlnych. Amanda juz dawno znalazla wyjscie z tej sytuacji. Wobec przepisow, ktore niepotrzebnie narazaly podleglych jej ludzi na olbrzymie ryzyko, musiala sprowokowac przeciwnika do ataku, czyli, krotko mowiac, uciec sie do wybiegu. -"Male Swinki", odpalic rakiety swietlne! Rezerwowi strzelcy w sterowkach wszystkich trzech poduszkowcow odpalili naraz ladunki sygnalizacyjne. Nie wystrzelili ich jednak w niebo, ale poziomo, prosto w kierunku zblizajacych sie boghammerow. Race same w sobie byly nieszkodliwe, ale roznobarwne kule ognia pedzace w strone unijnych kutrow musialy zrobic na ich zalogach olbrzymie wrazenie. W tej sytuacji wystarczyl chocby jeden nerwowy marynarz czuwajacy z palcem na spuscie karabinu. I oto po sterburcie przemknela seria swietlnych pociskow. -"Male Swinki"! Zostalismy zaatakowani! Ognia! Strzelac wedlug wlasnego uznania! Od wiezyczek dzialowych dolecial glosny swist i odpalane salwami rakiety pomknely w niebo. Szesc grup pociskow hydra runelo przez noc niczym stado rozwscieczonych szerszeni i chwile pozniej szesc boghammerow ze srodka formacji zniknelo w klebach dymu i ognia. -"Male Swinki"! Przebijamy sie! Sniezka pchnela nagle do oporu dzwignie regulacji kata nachylenia lopatek i smigla z gluchym jekiem przyjely na siebie opor powietrza. "Queen" pelna moca turbin skoczyla do przodu, a dwa blizniacze poduszkowce rzucily sie tuz za nia w szeroka wyrwe utworzona w nieprzyjacielskiej linii. Na obu skrzydlach dowodcy kutrow musieli wydac stanowcze rozkazy, bo sladem umykajacej amerykanskiej eskadry pomknely serie pociskow i kul karabinowych, ale rozciely jedynie spienione smugi kilwaterow. Dzieki naglemu zrywowi "Morskie Mysliwce" uszly bez szwanku zlowieszczym strugom olowiu. Przy stale rosnacej predkosci, przekraczajacej juz piecdziesiat wezlow, flotylla poduszkowcow przebila sie przez dziurawa "piers bawolu" na otwarte morze. Za nimi tworzace dotad idealny szyk "rogi" formacji zaczely sie zalamywac, jakby dowodcy kutrow nie bardzo wiedzieli, co poczac wobec fiaska zastawionej przez nich pulapki. W tej chwili patrol ONZ moglby bez trudu wykrecic na poludnie i oddalic sie z niebezpiecznego rejonu, lecz nie ucieczka byla podstawowym celem Amandy. -"Male Swinki"! Ostry zwrot przez sterburte! Zmiana kursu o sto osiemdziesiat stopni! Do ataku! Strzelac wedlug wlasnego uznania! Zniszczyc przeciwnika! Steamer gwaltownie obrocil kolem sterownicy, wprowadzil "Queen of the West" w poslizg i ustawil dziobem na wschod, prosto na idace w rozsypke lewe skrzydlo unijnej formacji. Zgrabnie przeskakujac przez wysoka fale wywolana manewrem "Queen", "Carondelet" i "Manassas" zrobily taki sam zwrot i pomknely z powrotem. Zwierzyna, ktora miala wpasc w pulapke, rzucila sie nagle na mysliwych. Danno i Smazalnia nie mieli nawet czasu, zeby opuscic sprzezone glowice wiezyczek pod poklad i zaladowac kolejne zestawy pociskow rakietowych. Przestawili systemy na ogien z trzydziestomilimetrowych dzialek. Garrett spostrzegla na ekranie taktycznym, ze nitki celownicze obu ukladow naprowadzania szybko przesuwaja sie na najblizszego boghammera. Dzialka zahuczaly, od ciaglego ognia, az zadygotal pancerz "Queen". Niemal rownoczesnie zawtorowal im basowy terkot ciezkiego karabinu maszynowego. Szef Tehoa nie dysponowal skomputeryzowanym systemem naprowadzania, ale wystarczyly mu pociski smugowe do korygowania kolejnych serii. Boghammer wszedl w ciasny skret, az woda zakipiala wokol jego burt. Na prozno. Wielkokalibrowe pociski z dzialek niemal przeciely go wzdluz, w powietrze wylecialy fiberglasowe odlamki. Musialy zostac trafione zbiorniki paliwa i zapasy amunicji, bo najpierw strzelily jaskrawe plomienie, ktore rozpelzly sie tez po powierzchni morza, a chwile pozniej kuter zniknal w ogniowej kuli eksplozji. "Carondelet" zniszczyl druga kanonierke, "Manassas" trzecia. Czwarta sama wylaczyla sie z walki - przerazony sternik musial zbyt szybko zakrecic kolem i rozpedzony kuter podskoczyl na fali, po czym zwalil sie na bok. W blasku ksiezyca widac bylo, jak ludzie, bron i skrzynki z amunicja zsuwaja sie z pokladu do morza. Minelo jednak poczatkowe zaskoczenie. Od zachodu nadciagnely pozostale kutry idace z pomoca bratnim jednostkom z rozbitego wschodniego skrzydla formacji. "Trzy Male Swinki" zwrocily sie dziobami ku plynacym lawa przeciwnikom; ponad falami wykwitly przecinajace sie strumienie swiatla z laserowych celownikow. Obie eskadry zblizaly sie z sumaryczna predkoscia ponad stu wezlow, pozostalo wiec najwyzej pare sekund, zanim pojazdy przemieszaja sie i podejma indywidualna walke. Na mostku "Queen" Amanda z posepna mina docisnela pas bezpieczenstwa na stanowisku nawigacyjnym. Chwilowo nie miala do odegrania zadnej roli, skoro zostawila prowadzenie ognia w rekach celowniczych. Poczatkowa regularna bitwa morska przeksztalcala sie w szereg chaotycznych starc, nie podlegajacych zadnym prawidlowosciom. Teraz wszystko zalezalo od pilotow i strzelcow, a jedyna niewiadoma pozostawalo, kto szybciej i skuteczniej zmniejszy liczebnosc przeciwnika. Garrett mogla juz byc tylko biernym obserwatorem wydarzen. W pamieci komandora Lane'a bitwa pod Cape Paltnas zapisala sie jako szereg oderwanych wrazen, polaczonych wspolnym pasmem strachu i ciaglego napiecia. Rejestrowal huk wystrzalow: jakby synkopowane dudnienie trzydziestek, szybszy, przypominajacy czkawke terkot karabinow maszynowych i wsciekle pokaslywanie granatnikow. Sterowke wypelnil ostry, a zarazem slodkawy dym z prochu, snujacy sie pasmami na podobienstwo dymu papierosowego w zatloczonym barze. Pozniej dal o sobie znac bol karku od ciezkiego helmu z noktowizorem, szybko narastajacy wskutek koniecznosci ciaglego obracania glowy. Zapamietal tez sciagnieta, zachmurzona twarz Snowy, ktora pochylala sie nad srodkowym cokolem; wargi miala wydete w wyrazie skupienia, a oczy utkwione w palcach zacisnietych kurczowo na drazkach sterowania turbinami. Za pomoca strumieni powietrza, wyrzucanych spod komory nosnej, Banks wspomagala sterowanie poduszkowcem, dzieki czemu latwiej bylo manewrowac w ciaglym kluczeniu po falach. Starcie nabralo charakteru zazartej dwustronnej walki, w ktorej kazda z nierownych liczebnie stron usilowala zyskac taktyczna przewage. Wieksze i silnie opancerzone poduszkowce byly szybsze i gorowaly uzbrojeniem nad mniejszymi, lecz za to zwrotniejszymi kanonierkami, przewyzszajacymi tez przeciwnika liczebnoscia. Bitwa stala sie dziwnie rytmiczna, niczym groteskowy taniec smierci i zniszczenia. Kiedy boghammery gromadnie rzucaly sie na "Queen" jak horda ogarow probujacych osaczyc niedzwiedzia, Lane wyciskal z turbin pelna moc, wyrywal sie z okrazenia, po czym zawracal w kierunku napastnikow. Bez przerwy staral sie oderwac ktorys kuter od gromadki, wypchnac go poza zasieg skutecznego ognia reszty eskadry, a nastepnie tak ustawic wzgledem niego poduszkowiec, by maksymalnie ulatwic zadanie strzelcom i celowniczym. Nieswiadomie zapisywal nowa karte w dziejach morskich bitew, obierajac taktyke, o ktorej nawet nie snili najwieksi dowodcy, Mahan czy Yamamoto. Mimo to nie mogl sie uwolnic od uczucia deja vu - przemoznego wrazenia, ze juz kiedys doswiadczal czegos podobnego. Dopiero po jakims czasie, w wolnej chwili miedzy gwaltownymi manewrami, uderzylo go, ze dochodzace przez interfon komendy i okrzyki ludzi jako zywo przypominaja znane z filmow wojennych dialogi lotnikow toczacych bitwe w powietrzu. -Boggy na dziesiatej! -Uwazaj! Zbliza sie "Manassas"! Patrz na swiatla pozycyjne! Nie strzelaj do niebieskich! -Slysze cie, szefie! -Kurwa! Bakburtowa czterdziestka sie zaciela! Niech ktos mnie oslania! -Tu Danno! Przejmuje cala bakburte! -Boggy po sterburcie! Wykreca ku rufie! -Sterburtowa czterdziestka trafila w cel! Dalej skreca ku rufie! Wiezyczka, bierz go! -Widze! Jest moj!... Panie Lane! Zwrot w prawo! Sterna burte!... Mam go! Mam!... Jest! Pali sie, sukinsyn! Poduszkowiec wykonywal tak gwaltowne manewry, ze nie nadazajacy z dostarczaniem amunicji technicy ledwie utrzymywali sie na nogach w glownym przedziale. Czesto musieli na czworakach ciagac za soba ciezkie skrzynki. Zabezpieczeni w uprzezach strzelcy brodzili juz po kostki w luskach, dziekujac Bogu za chlodne wilgotne powietrze, ktore wpadalo do srodka przez otwarte boczne luki. Nie tylko ulatwialo oddychanie, ale w dodatku chlodzilo rozgrzane lufy karabinow. Oprocz donosnego wycia turbin i huku wystrzalow wnetrze poduszkowca wypelnial jeszcze jeden rodzaj odglosow - bardziej wyczuwalne niz slyszalne, sporadycznie rozlegajace sie dluzszymi seriami gluche dudnienie, z jakim pociski odbijaly sie od zewnetrznego poszycia "Queen". "Morskie Mysliwce" mogly sie nie obawiac trafienia z karabinu maszynowego, ale tej nocy mierzono do nich rowniez z broni ciezszego kalibru. Bylo tylko kwestia czasu i chwilowego braku szczescia... -"Dwor"! "Dwor"! Tu "Francuz"! Dostalismy! Stracilismy jeden silnik! Spada cisnienie w poduszce! Amanda natychmiast oderwala sie od ekranu taktycznego. -Steamer! - krzyknela. - "Carondelet" w opalach! Kurs trzy siedem piec! Musimy go oslaniac! -Rozkaz! Blyskawicznie siegnela do klawisza nadawania. -"Rebeliant", tu "Dwor"! Oslaniaj "Francuza"! Dostal! -Jestem juz w drodze, pani kapitan. Trzymajcie sie, nadciaga kawaleria! Takze boghammery niczym stado piranii, ktore poczuly krew, rzucily sie jednoczesnie w kierunku uszkodzonego "Morskiego Mysliwca". Skierowaly zmasowany ogien na zwalniajacego i chwiejacego sie na niestabilnej poduszce "Carondeleta", po czym zaczely go okrazac wzorem konnego oddzialu apaczow atakujacych oblezony fort. "Queen" i "Manassas" wdarly sie gwaltownie w ten roj. Wystrzaly z dzialek pokladowych obu jednostek zlaly sie w jeden przeciagly huk. "Queen" weszla w ciasny okrag wokol uszkodzonej siostry. Zwrocila sie do niej slabiej uzbrojona bakburta, a z przeciwnej strony utworzyla prawdziwa zapore ogniowa. Sila odsrodkowa na mostku sprawila, ze Garrett musiala z calej sily trzymac sie lewa reka poreczy fotela pilota, a prawa oslaniac twarz przed strumieniem goracych lusek, ktore sypaly sie od strony luku w gornej oslonie sterowki. -Steamer! - wrzasnela Snowy. - Zblizaja sie dwa naraz! Ida prosto od dziobu! Amanda uniosla wzrok i zobaczyla dwa boghammery pedzace w ich kierunku. Nad burta pierwszego wykwitalo kilka jezorow ognia z luf karabinkow i pistoletow maszynowych. Na dziobie drugiego widac bylo dwoch unijnych marynarzy przyczajonych za ciezkimi karabinami maszynowymi; trzeci stal za nimi i mierzyl w "Queen" z przeciwpancernego granatnika Carla-Gustava. Przez krotka chwila Garrett i dwoje pilotow jak oniemiali patrzyli w wylot tej ciezkiej broni, jakby zastygli w oczekiwaniu rychlego nadejscia smierci. Nagle nad ich glowami zahuczal browning, Tehoa wprawnie nakierowal strumien pociskow smugowych na dziob drugiego kutra i zasypal poklad gradem kul. Wylot granatnika nagle opadl w dol, a marynarz zachwial sie na nogach. Musial jednak kurczowo zaciskac palec na spuscie, bo zanim upadl, odpalil naszykowany pocisk. Granat przeciwpancerny kalibru osiemdziesiat cztery milimetry wybil dziure w pokladzie i wybuchl w srodku, najwyrazniej w poblizu skladowanej amunicji, poniewaz caly kuter nagle eksplodowal i zniknal w oslepiajacej blekitnawej kuli ognia. Niemal rownoczesnie rozprysla sie przednia szyba sterowki "Queen", roztrzaskana albo przez pociski, albo przez fragmenty rozerwanego kadluba. Odlamki posiekaly caly mostek, pod pulpitami strzelily iskry zwarc, implodowal ktorys z monitorow. Szarzujaca kanonierka weszla w skret, zwracajac sie burta do pedzacego po luku poduszkowca. Zaloga boghammera na widok bliskiego juz przeciwnika zaczela starannie celowac. Niespodziewanie wycie turbin przybralo jeszcze na sile i potezny opancerzony pojazd przeciwnika zaczal sie niebezpiecznie przyblizac. Tepy dziob wypietrzyl sie ponad burte kutra. Wymalowane piloksztaltne zeby rekina upodobnily go do prawdziwej paszczy, szeroko rozwartej jak gdyby w zlowieszczym, triumfalnym usmiechu. Przedni plaszcz "Queen" dzwignal sie jeszcze wyzej nad powierzchnie oceanu i potwor prawie pozarl zywcem zaloge unijnej jednostki. Amanda uslyszala tylko glosny trzask, zgrzyt pekajacych fiberglasowych burt pod komora nosna poduszkowca i towarzyszacy temu dziki, triumfalny okrzyk Steamera w sieci interfonu: -Macie! Taka wasza!... -Meldowac! - huknela Garrett do mikrofonu, przekrzykujac swist powietrza wdzierajacego sie na mostek. - Sa zabici? Ranni? Jakies uszkodzenia?! -Mnie nic... nie jest... - wystekala Snowy, wdrapujac sie z powrotem na fotel. - Dostalam... w kamizelke... az dech zaparlo... Zaraz sie... pozbieram... Lane tylko spojrzal na nia przelotnie i skupil sie na przyrzadach. -Naped w porzadku, ale nie mam zadnych odczytow. -Mozemy dalej prowadzic walka? - zapytala Amanda. Dowodca poduszkowca szybkim ruchem wytarl z czola krew splywajaca mu na oczy. -Na pewno! -Steamer!... Ty krwawisz!... -Olej to, Snowy. Przeresetuj uklady! Musze miec jakies odczyty! -Robi sie! - Banks zaczela sie rozgladac po zniszczonej konsoli sterowania. Na stanowisku nawigacyjnym wszystko zdawalo sie dzialac bez zarzutu. Amanda jednym spojrzeniem obrzucila ekran taktyczny. Chciala jak najszybciej wlaczyc sie z powrotem do walki, ale bitwa dobiegla juz konca. Na ekranie pozostalo tylko szesc symboli. Trzy niebieskie kwadraciki znaczyly pozycje skupionych blisko siebie "Morskich Mysliwcow", z ktorych dwa wciaz zataczaly okregi wokol ostatniego - "Queen" i "Manassas" oslanialy uszkodzonego "Carondeleta". Trzy czerwone znaczki reprezentujace wrogie jednostki oddalaly sie na zachod. A wiec z licznej unijnej eskadry ocalaly tylko trzy boghammery. Z calej reszty zostala jedynie masa szczatkow unoszacych sie na falach - mniejsze i wieksze fragmenty poszycia burtowego, plamy plonacej ropy, a takze ludzie. Niektorzy wyraznie walczyli o utrzymanie sie na powierzchni. Konwoj lodzi rybackich z przemycanym paliwem zniknal bez sladu; prawdopodobnie rozproszyl sie po malych lagunach i slonych bagniskach, ktorych pelno bylo w tej czesci wybrzeza. -"Francuz", tu "Dwor"! - zawolala Garrett do mikrofonu. - Melduj o uszkodzeniach! -Tu "Francuz" - odpowiedzial spokojnie porucznik Clark, dowodca "Carondeleta". - Sytuacja pod kontrola. Dostalismy rakieta w sterburtowa maszynownie. Silnik uszkodzony, dwoch czlonkow zalogi rannych. Stlumilismy ogien, urzadzilismy punkt opatrunkowy. Nie nabieramy wody. Systemy ogniowe i nawigacyjne w pelni sprawne. Mozemy sie poruszac w trybie zeglownym. -Zrozumialam. Dacie rade pelnic funkcje ruchomej platformy poszukiwawczej i ratowniczej? -Tak, potwierdzam, "Dwor". -Doskonale. "Francuz" i "Rebeliant", zajmijcie sie wylawianiem rozbitkow w rejonie starcia. - Przelaczyla sie na kanal lacznosci z kutrami poscigowymi, ktore wlasnie pojawily sie na horyzoncie. - "Santana" i "Surocco", tu dowodca "Malych Swinek". Wejdzcie w rejon starcia i wspomozcie "Carondeleta" i "Manassasa". W wodzie plywa wielu rozbitkow. Kiedy przez radio padly krotkie potwierdzenia przyjecia rozkazow, wychylila sie z fotela i krzyknela do pilotow: -Steamer! Skrec w prawo! Kurs dwa siedem zero! Cala naprzod! Ocalaly trzy boghammery, ktorych nie zamierzam oddac Belewie! "Queen of the West" znow skoczyla do przodu, az powietrze wdzierajace sie do sterowki uderzylo z impetem huraganu. Snowy Banks pospiesznie umocowala wlasny noktowizor na helmie Steamera, po czym kucnela pod konsola i zaczela ostroznie wygladac ponad nia, mruzac oczy od pedu powietrza. Uzycie noktowizorow nie bylo konieczne. W pelnym blasku ksiezyca spienione kilwatery uciekajacych boghammerow widoczne byly jak na dloni, kladac sie srebrzystymi smugami na matowoczarnej jedwabistej powierzchni oceanu. Nie ulegalo watpliwosci, ze dla marynarzy Unii tak samo dobrze widoczna jest "Queen" - otoczony mgielka rozpylonej wody, scigajacy ich upior. -Stanowisko ogniowe, pora dokonczyc dziela - zakomunikowala Amanda ponurym glosem. - Zaladowac rakiety hellfire. Za sterowka po obu burtach wiezyczki dzialowe uniosly sie do pionu. Wysiegniki automatycznie zanurkowaly pod poklad, a po chwili ukazaly sie ponownie z teponosymi, wyposazonymi w liczne stateczniki pociskami. Sterowane laserowo przeciwpancerne rakiety AGM- I 14 doskonale nadawaly sie tez do zwalczania celow nawodnych. -Ptaszki gorace, uklady naprowadzania zielone - obwiescil zaraz Danno O'Roark. - Systemy gotowe. Trzeba tylko wyznaczyc cele. Stanowisko bakburtowe, namiar czerwony. Na ekranie taktycznym pojawil sie czerwony krzyzyk, ktory szybko pomknal ku jednemu z trzech ocalalych kutrow. -Stanowisko sterburtowe, namiar zielony - dodal szybko Smazalnia i jakby prowadzony jego reka, zielony znaczek powedrowal ku drugiemu celowi. -Mostek, namiar zolty. - Amanda szybko siegnela do pulpitu, podlaczyla swoja konsole do systemu naprowadzania i zaprogramowala trzeci cel. - Wykorzystam optyczne naprowadzanie z masztowej glowicy wizyjnej. Przejmuje sterowanie druga rakieta z wiezyczki sterburtowej. Ekran wypelnil obraz z kamery zamontowanej na glownym maszcie. Posrodku wyswietlily sie koncentryczne kregi celownika optycznego. Dla Amandy zostal kuter wysuniety najdalej na polnoc, wiec szybko zaprogramowala jego namiary. Regulujac ustawienie kamery za pomoca joysticka, zlowila w obiektywie kilwater boghammera i przesunela obraz wzdluz niego, dopoki posrodku nie ujrzala spiczastego rufowego masztu kutra. Zwiekszyla przyblizenie do tego stopnia, ze mogla nawet rozroznic sylwetki marynarzy stojacych przy relingu. Bez wahania wcisnela klawisz. Ostra igla promieniowania podczerwonego powedrowala sladem obiektywu kamery i spoczela posrodku szerokiej rufy obiektu. Na ekranie zajasnial zolty kwadrat namiarowy. W sluchawkach rozleglo sie rytmiczne popiskiwanie, oznaczajace dostrojenie automatycznych systemow naprowadzania. Amanda szybko potwierdzila wybor celu. Przemknelo jej przez glowe, ze w tej chwili zostala zwiazana z uciekajacym boghamrherem niewidzialna nicia. Po odpaleniu uklad sterujacy musial poprowadzic rakiete wzdluz tej nici prosto do celu. -Czerwony cel namierzony. -Zielony cel namierzony. -Zolty cel namierzony - odpowiedziala, jakby powtarzajac litanie. Odpalac kolejno. -Rakieta czerwona w drodze. Danno wdusil przycisk spustowy i wazacy piecdziesiat kilogramow, nafaszerowany elektronika pocisk wystrzelil spod lufy dzialka. Buchnal plomien z dyszy wylotowej, poduszkowiec zadygotal na falach, rakieta uniosla sie w niebo, zaraz jednak zaczela opadac w kierunku celu. -Rakieta zielona w drodze. Rozlegl sie drugi ogluszajacy swist, strzelil pomaranczowy plomien. Do sterowki wdarl sie ostry, gryzacy swad spalin z silnikow rakietowych. -Rakieta zolta... Garrett uswiadomila sobie nagle, ze juz pol zycia poswiecila sluzbie na morzu. Uczestniczyla w wielu bitwach i kierowala starciami, w ktorych ginely setki ludzi, lecz jeszcze nigdy dotad nie naprowadzala wlasnorecznie i nie odpalala pociskow majacych pozbawic kogos zycia. W przodzie dwa z trzech boghammerow zniknely w gigantycznych kulach ognia, gdy smiercionosne glowice bezblednie trafily w cele. Amanda raz za razem nakazywala sobie w myslach, zeby wcisnac wreszcie czerwony klawisz joysticka... -Mostek... - rozlegl sie w sluchawkach pelen wahania glos celowniczego. - Kapitanie... Czy cos sie stalo?... Chce pani, abym przejal kontrole? Garrett juz otworzyla usta, zeby wykrzyknac: "Tak"! Ale rownoczesnie gdzies z glebi jej serca wydobyl sie przerazliwy okrzyk, jakby pragnela nim sama sie otrzezwic: "Hipokrytka"!... Zacisnela kurczowo palce i trzecia rakieta ze swistem wyleciala z wyrzutni. Amanda zmusila sie, by nie zamknac oczu i do konca sledzic tor jej lotu, dopoki na mrocznej powierzchni oceanu nie wykwitla trzecia kula bialego rozblysku. Nie czekajac na rozkazy, Lane sciagnal w dol dzwigienki przepustnic. Ped powietrza, z hukiem wdzierajacego sie do sterowki przez wybita przednia szybe, oslabl do podmuchow orzezwiajacej bryzy. Garrett mogla wreszcie zaczerpnac glebszy oddech. -Zostan na tym kursie, Steamer. Sprawdzimy, czy nie ocalal tam jakis rozbitek, ktoremu powinnismy udzielic pomocy. -Tak jest, pani kapitan!... To bylo piekielne przedstawienie. -Jeszcze nie koniec. - Przelaczyla sie na kanal radiowy. - "Plywak", tu dowodca "Malych Swinek". Boghammery zniszczone. Powtarzam: boghammery zniszczone. Faza pierwsza zakonczona. Chyba dopadlismy wszystkie kutry. Mozesz potwierdzic? -"Trzy Male Swinki", potwierdzam - odpowiedziala Christine Rendino. - Dwadziescia szesc wyszlo w morze i tyle samo zatonelo. Dobra robota. -Zrozumialam, "Plywak". Dziekuje. Przekonajmy sie teraz, jak poszlo komandosom. - Przestawila radio na kanal lacznosci eskadry. - Uwaga, wszystkie zalogi. Mowi dowodca taktyczny. Koniec alarmu bojowego. Kontynuowac akcje poszukiwawcza i ratunkowa. - Przelaczyla sie z powrotem na interfon i zawolala: - Hej, szefie! Wyglada na to, ze wyczyscilismy ocean do czysta. Mamy na pokladzie jakas miotle, ktora mozna by przywiazac do masztu antenowego?... Szefie?... Nagle odniosla wrazenie, ze lodowata igla wbija jej sie w kark. Wychylila sie z fotela i w ciemnosci wymacala uprzaz dodatkowego strzelca na tylach sterowki. Przesunela dlonia po nodze zapietego w niej Samoanczyka, poczula pod palcami cos wilgotnego i lepkiego. -Steamer! Stawaj w dryf! Szef oberwal! Dowodca poduszkowca blyskawicznie sciagnal dzwignie gazu, odlaczyl smigla napedowe i "Queen" osiadla na falach. Zabezpieczyl turbiny na jalowym ciagu i rzucil sie za Snowy na tyl mostka, zeby pomoc Amandzie wyplatac przelewajace sie bezwladnie cialo chorazego z szelek uprzezy. -Matko Boska! Jest caly zalany krwia! -Musial dostac, kiedy oslanialismy "Carondeleta"! Nawet nie jeknal. -Snowy, zapal swiatla! Wy tam, w glownym przedziale! Podrzuccie tu apteczke! Biegiem! Chwile pozniej na szczycie drabinki pojawila sie Maruda Catlin z wielkim jaskrawopomaranczowym pakietem medycznym. W oslupieniu, szeroko rozwartymi oczami popatrzyla, jak Lane goraczkowo sciaga szefowi helm i rozpina kamizelke ratunkowa w poszukiwaniu rany postrzalowej, podczas gdy Amanda podtrzymuje glowe nieprzytomnego Samoanczyka. Steamer nagle zastygl bez ruchu. -Niech to cholera! - Podniosl sie z kleczek i z wyrazem przerazenia na zakrwawionej twarzy wyjasnil: - Juz mu nie pomozemy. Dostal w krtan, tuz nad krawedzia kamizelki. Musial zginac natychmiast. -To pewnie sie stalo, gdy dwie kanonierki rownoczesnie szarzowaly na nas od dziobu - szepnela Snowy. - Musial dostac wtedy, kiedy nas wszystkich ocalil. Podswiadomie przysunela sie blizej Lane'a, prawie przylgnela do niego ramieniem. Na tyle sterowki Catlin, wciaz stojaca na ostatnich szczeblach drabinki, zaczela cicho szlochac, nie wstydzac sie swoich lez. Amanda nadal trzymala glowe zabitego na lewym reku, a prawa dlonia gladzila jego ciemne skoltunione wlosy. -Przykro mi - szepnela do czlowieka, ktorego juz nie bylo miedzy nimi. - Strasznie mi przykro. W trybie zeglownym "Queen" zblizyla sie do wybrzeza Unii. Garrett wyszla na gorny poklad, przystanela tuz za sterowka i popatrzyla na ledwie widoczna w blasku ksiezyca ciemna kawalkade, ktora wynurzyla sie z ujscia pobliskiej rzeki. Z blizszej odleglosci rozroznila wielki, siedmiometrowy ponton motorowy, w jakie byly wyposazone kutry poscigowe klasy Cyclone. Po obu bokach mial dowiazane rybackie dlubanki, a za soba ciagnal na linie niewielka pinase. Z silnikiem pohukujacym basowo od zwiekszonego obciazenia ostroznie dobil do burty "Queen". -Jak wam poszlo? - zapytala Amanda. -Niezle - odparl Stone Quillain stojacy na dziobie pontonu. - Kilku przemytnikow zdolalo sie ukryc na bagnach, ale przechwycilismy chyba cala kontrabande. A wiec zakonczyla sie takze druga czesc "Operacji Corral". Garrett sprytnie zastawila pulapke na okolicznych rozlewiskach; zdawala sobie sprawe, ze jest to wrecz wymarzony teren do ukrycia flotylli malych przemytniczych jednostek po rozpoczeciu bitwy na morzu. Zapewne gdy tylko padly pierwsze strzaly, przewoznicy ropy natychmiast skierowali sie pod oslone mangrowych zarosli. Tu jednak juz na nich czekano. Poprzedniej nocy marines pod dowodztwem Quillaina zostali wysadzeni wlasnie na tym skrawku plazy. Musieli grzeznac w blocie i cierpliwie znosic uklucia moskitow, ale niczym stado wyglodnialych krokodyli wytrzymali pod oslona sieci kamuflazowych w ciasnym pontonie do momentu, kiedy przestepcy sami wpadli im w rece. -Z grubsza liczac, mamy czterdziestu, moze nawet piecdziesieciu wiezniow - rzekl Stone, wskazujac gromadke przerazonych Murzynow siedzacych na pokladzie pinasy pod straza dwoch komandosow. - Co mamy z nimi zrobic? -Wysadzcie ich na tym cyplu na zachodzie - odparla krotko Amanda. - Niech armia Unii zajmie sie odtransportowaniem ich do domu. Nie bedziemy sobie tym zawracac glowy. Mieliscie jakies klopoty? -Nie, prawie zadnych. Jeden z boghammerow uciekl wam i probowal sie schronic na bagnach, ale wywiad zauwazyl go na obrazie przekazywanym przez "Drapiezce". Ci na kutrze nie mieli zadnego uzbrojenia, o ktorym warto by wspominac. Jak tylko wyszlismy z ukrycia, natychmiast sie poddali. - Quillain obrzucil uwaznym spojrzeniem porysowane od kul burty "Queen" i roztrzaskana szybe mostka. - A wam jak poszlo z cala eskadra? -"Carondelet" zostal trafiony rakieta. Dwoch ludzi odnioslo rany, ale wyliza sie z tego. Najgorsze, ze stracilismy szefa. -Do diabla! - wycedzil komandos i zamilkl na dluzej, jakby chcial, by to krotkie przeklenstwo zawislo w powietrzu. - To rzeczywiscie wielka strata. Tehoa byl wspanialym czlowiekiem. -Owszem - powiedziala cicho Amanda, nie troszczac sie nawet, czy komandos uslyszy jej odpowiedz. -A co z ropa i lodziami rybackimi, kapitanie? Co mamy z nimi zrobic? -Spalcie wszystko. U wybrzeza Unii Zachodnioafrykanskiej siedem mil na poludniowy zachod od Przyladka Palmas 22 sierpnia 2007 roku, godzina 5.16 czasu lokalnego Slonce obwiescilo swoje pojawienie sie blekitno-pomaranczowa smuga na wschodzie. Warstwa chmur nad horyzontem pojasniala. Amerykanska eskadra po zakonczeniu bitwy zbila sie w gromadke u wybrzeza Unii. Nadciagnely rowniez "Surocco" i "Santana". Pierwszy wzial na hol uszkodzonego "Carondeleta" i skierowal sie w strone "Plywaka", drugi zas przejal tymczasowa role ruchomego punktu sanitarnego. Ranni marynarze Unii z jego pokladu mieli nastepnie zostac zabrani smiglowcem. Tymczasem "Queen of the West" i "Manassas" ruszyly blizej plazy z nastepna misja. Na mostku "Queen" juz tylko Amanda pozostala na stanowisku obserwacyjnym. Krwawe plamy na jej mundurze i tylnej grodzi sterowki pozasychaly, ale pozostaly glebokie, niewidoczne rany, ktore dlugo nie mialy sie zabliznic. Garrett uniosla lornetke do oczu i powiodla wzrokiem po szeregu slonych bagnisk. Zauwazyla, ze w kilku punktach niskie zarosla poruszaly sie gwaltownie. Widocznie na miejsce przybyly wojskowe patrole Unii, takze poszukujace rozbitkow z eskadry boghammerow. Opuscila lornetke. Ci przeciwnicy juz jej nie obchodzili. Wszystkie druzyny komandosow bezpiecznie wrocily z ladu i teraz byly w drodze powrotnej na platforme. Patrole ze skraju plazy mogly obserwowac juz tylko ostatni akt nocnego dramatu. Amandzie nawet zalezalo, aby na biurko generala Belewy trafil raport, z ktorego bedzie wynikalo jednoznacznie, ze Unia nie odniosla zadnych korzysci z wielkiej przemytniczej akcji. 20 Morski mysliwiec Wysmukle dlubanki i kutry rybackie przechwyconej flotylli zostaly powiazane razem w kilka wiekszych grup rozmieszczonych rownolegle do plazy. Ostre swiatlo wschodzacego slonca kladlo sie wielobarwnymi odblaskami na rozszerzajacych sie wokol nich plamach wylanej ropy. Po bokach lodzi leniwie unosily sie na falach podziurawione beczki i kanistry. Na drabince rozlegl sie tupot czyichs krokow. Garrett zerknela przez ramie i dostrzegla wynurzajaca sie z otworu luku glowe Marudy Catlin. Cala zaloge do glebi poruszyla smierc szefa Tehoi, nikt jednak nie byl az tak wstrzasniety, jak ta drobna techniczka z maszynowni. Amanda wyczuwala, jak wielka zmiana zaszla w duszy dziewczyny, jakby tragiczne przezycia nagle uczynily z tej mlodej, beztroskiej osoby doroslego i ciezko doswiadczonego przez zycie czlowieka. -Odebralismy wlasnie wiadomosc z ostatniego smiglowca ratowniczego, pani kapitan. Twierdza, ze maja jeszcze miejsce dla... naszego szefa. Pytaja, czy chcemy, zeby go zabrali. Amanda popatrzyla na nia w zadumie. |- No coz, Sandro... - zaczela. Przylapala sie na tym, ze w takiej chwili woli mowic dziewczynie po imieniu. - Teraz ty jestes tu szefem. Znalas Bena rownie dobrze jak reszta zalogi. Jak wedlug ciebie powinnismy postapic? Catlin zamyslila sie na moment, po czym pokrecila glowa. -Na pewno wolalby poplynac razem z nami. Chcialby, zebysmy odwiezli go do domu. -Wiec tak zrobimy. -Dziekuje, kapitanie. - Catlin zawahala sie, spogladajac na wschodzace slonce. - Tuz przed walka rozmawialam z szefem na osobnosci w pewnej sprawie. Nie wiem, czy nie powinnam... - Slowa uwiezly jej w gardle. -Tak? -Nie, nic, pani kapitan. Teraz to juz chyba nie ma zadnego znaczenia. Garrett z powrotem skierowala uwage na dryfujace grupy przemytniczych lodzi. Uniosla reke i opuscila ja energicznie z kantem dloni skierowanym ku dolowi. Sternik plynacego dwiescie metrow dalej pontonu odpowiedzial podobnym gestem. Uruchomil silnik i skierowal sie wzdluz szeregu przemytniczych jednostek. Na dziobie pontonu kleczal grenadier z oddzialu marines z naszykowanym kombinowanym karabinkiem M-4/M-203. Kiedy mijali kolejne grupy lodzi, odpalal w ich kierunku granaty zapalajace. Na morzu wykwitly ognie. Plomienie rozprzestrzenialy sie blyskawicznie, pochlaniajac i trawiac drewniane jednostki. Huk eksplodujacych beczek paliwa przypominal ostrzal artyleryjski. W niebo buchnely kleby czarnego dymu. Wkrotce poszczegolne zarzewia ognia zlaly sie w jedna sciane plomieni, powoli dryfujaca w strone otwartego morza niczym gigantyczny stos pogrzebowy poleglych marynarzy. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 22 sierpnia 2007 roku, godzina 5.16 czasu lokalnego Christine zawrocila po zostawione notatki do transportera, w ktorym miescila sie sala odpraw. Ziewala szeroko i zastanawiala sie, czy kiedykolwiek zdola powrocic do normalnego, uzaleznionego od cyklu dni i nocy, biologicznego rytmu snu i czuwania. Zebrala kartki wydrukow lezace na stole konferencyjnym i odwrocila sie juz do wyjscia, kiedy jej wzrok padl na wypisane kreda na szkolnej tablicy slowa. To Amanda Garrett sformulowala te trzy hasla, ktore przedstawila pare miesiecy wczesniej na odprawie, kiedy korpus interwencyjny mogl wreszcie przejsc do dzialan zaczepnych. Chodzilo o podstawowe cele realizowane przez marynarke wojenna Unii: DEMONSTRACJA SILY UTRZYMANIE MORSKICH SZLAKOW HANDLOWYCH ZACHOWANIE ISTNIEJACEJ FLOTY Pierwsze haslo Amanda osobiscie skreslila tej nocy, kiedy rownoczesnie zniszczono wszystkie ukryte bazy unijnych kutrow na terytorium Gwinei. Teraz Rendino po krotkim namysle wziela w palce krede i skreslila nastepne. Hotel "Mamba Point", Monrowia, Unia Zachodnioafrykanska 22 sierpnia 2007 roku, godzina 5.16 czasu lokalnegoBrygadier Sako Atiba glosno zapukal do drzwi gabinetu Belewy. Jeszcze do niedawna podobne formalnosci byly calkiem zbedne, lecz od pewnego czasu dawnych przyjaciol laczyla juz tylko sucha zaleznosc sluzbowa. -Wejsc! General siedzial przy biurku z lokciami opartymi na bibularzu i piesciami wcisnietymi w oczodoly, jakby sprawial sobie bol, by uwolnic sie od napiecia nerwowego. Atiba wyprezyl sie na bacznosc, uniosl dlon w regulaminowym salucie i wyrzucil z siebie: -Szef sztabu melduje sie na rozkaz, panie generale! -Byles w centrum operacyjnym? - zapytal Belewa, nie podnoszac glowy. - Slyszales juz? -O fiasku naszego konwoju? Tak, generale. - Atiba ciagle napominal siebie w duchu, zeby nigdy nie zapominac o tytulowaniu przelozonego jego stopniem. -Stracilismy wszystkie kutry, Sako. To ja je stracilem. W dodatku nic na tym nie zyskalem. Dopiero gdy Belewa opuscil rece, Atiba zauwazyl, ze na biurku przed nim lezy cienki maszynopis. Byl to ten sam projekt planu operacji, ktory on wraz z ambasadorem Umamgim przedstawil generalowi przed kilkunastoma dniami. General podniosl glowe, spojrzal na niego i usmiechnal sie smutno. Byl to bolesny usmiech czlowieka doszczetnie zmeczonego zyciem. -Miales racje, stary druhu. I z bolem musze przyznac, ze mial tez racje twoj przyjaciel, Umamgi. Zolnierz nie moze sobie pozwolic na kierowanie sie wlasna duma, zwlaszcza wtedy, gdy ponosi odpowiedzialnosc za caly narod. - Belewa postukal palcem w maszynopis i dodal: - Zorganizuj spotkanie z Algierczykami. Omowimy ten plan. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 22 sierpnia 2007 roku, godzina 20.01 czasu lokalnego Drogie Mary i Cassy, Na pewno juz wiecie, ze Wasz Tata nie wroci do domu. Bylam jego dowodca i pisze do Was w imieniu swoim i calej zalogi, aby Warn przekazac, jak bardzo jest nam przykro. Wiem, zenie pomniejszy to Waszego bolu, mam jednak nadzieje, iz w tak bolesnej chwili choc troche pomoze Warn swiadomosc, ze bardzo wspolczujemy Warn i Waszej Mamie. Wasz Tata byl bardzo lubiany i szanowany przez wszystkich, ktorzy razem z Nim sluzyli. Byl czlowiekiem niezwykle madrym, uczynnym i wyjatkowo odwaznym. Zginal, ratujac mnie i cala zaloge poduszkowca, dlatego zamierzam osobiscie dopilnowac, by Jego odwaga zostala posmiertnie uhonorowana orderem. Wiem, ze pytacie, dlaczego tak musialo sie stac, dlaczego Wasz Tata musial odejsc w ten sposob, kiedy Wy i Wasza Mama tak bardzo Go potrzebujecie. Tylko jedna odpowiedz przychodzi mi do glowy. Wasz Tata byl bardzo szczegolnym czlowiekiem. Nie odnosil sie do swojego zycia jak skapiec, wolal sie nim dzielic z innymi. Cos nakazywalo Mu zawsze byc tam, gdzie ludzie popadali w klopoty, aby im pomagac, czynic ten swiat lepszym i bezpieczniejszym, zarowno dla swojej rodziny, jak i calkiem obcych osob. Wlasnie takich ludzi nazywamy bohaterami. Nie potrafie sprowadzic Waszego Taty z powrotem do domu. Wraz z Jego kolegami musze zostac na posterunku, aby dokonczyc 308' dziela, ktore On zapoczatkowal. Mam jednak nadzieje, ze ktoregos dnia sie spotkamy. Tata czesto pokazywal mi Wasze zdjecia, bo byl z Was bardzo dumny. Bede sie za Was modlila. Gdybym cokolwiek mogla zrobic dla Was lub dla Waszej Mamy, prosze, dajcie mi tylko znac. Szczerze oddana Amanda Garrett Kapitan Marynarki Wojennej USA Papier w kilku miejscach zwilgotnial od lez. Amanda zlozyla list i schowala go do koperty. Umiescila go wsrod pilnej poczty sluzbowej, ktora nastepnego ranka miala zostac zabrana do Konakri. Otarla oczy wierzchem dloni, skrzyzowala rece na brzegu biurka i oparla na nich glowe. Juz druga dobe nie zmruzyla oka, ale nie odczuwala sennosci. Marzyla o tym, by miec przynajmniej piec minut dla siebie w towarzystwie pewnego mlodego i przystojnego pilota smiglowcow. Wystarczyloby jej tych pieciu minut na to, zeby ukryc twarz na jego ramieniu i zatonac w serdecznym meskim uscisku. Nie oczekiwala niczego wiecej ponad wyszeptany do ucha banal: "Wszystko bedzie dobrze". Ktos energicznie zalomotal do drzwi jej kwatery. Wyprostowala sie szybko na krzesle, jeszcze raz otarla oczy wierzchem dloni i dopiero wtedy zawolala: -Wejsc! Do srodka wkroczyl Stone Quillain z malym, poobijanym blaszanym pojemnikiem. -Dobry wieczor, kapitanie - mruknal jowialnym tonem. - Jak leci? -Dzieki, Stone. W porzadku. Czym moge ci sluzyc? -Niczym, absolutnie niczym. - Sciagnal z glowy beret i ciezko klapnal na krzeslo przed biurkiem. - Chodzi o to, ze dzis na platformie ogloszono wieczor piwny... Wybieralem sie w te strone i pomyslalem, ze przyniose pani jej przydzial. Otworzyl wieko pojemnika i wyciagnal ze srodka dwie spotniale puszki budweisera. Teatralnie uniosl je w gore i z hukiem postawil na biurku. Amanda, ktorej od chwili przybycia na platforme nawet do glowy nie przyszlo, by wykorzystac swoja przydzialowa racje dwoch puszek na tydzien, popatrzyla na niego zdumionym wzrokiem. -Dzieki, Stone, ale nie zaliczam sie do amatorow piwa. -Swietnie to rozumiem, kapitanie - odparl. - Moze nie powinienem sie do tego przyznawac, skoro pochodze z Georgii, aleja tez przez wiele lat nie gustowalem w piwie. Jakos mi nie pasowalo, moze dlatego, ze zbyt szybko przelatuje... Ale z czasem sie przekonalem, ze przy odpowiednim podkladzie nie ma nic lepszego od kufla dobrze schlodzonego piwa, ktore potrafi odpowiednio naprostowac czlowiekowi spojrzenie. Rozumie pani, co mam na mysli? -Nie bardzo - mruknela Garrett niemal wbrew sobie. -No coz, dla mnie najlepszym podkladem sa wybrane gatunki burbona. - Siegnal jeszcze raz do pojemnika i wyciagnal do polowy oprozniona piersiowke jacka danielsa. - Moze na pania tez to podziala i calkowicie zmieni pani poglad na temat piwa. W pierwszej chwili Amanda chciala odmowic, zawahala sie jednak. Cos w glosie i spojrzeniu Quillaina, zamaskowane nieco sztuczna jowialnoscia, podpowiadalo jej, ze poteznie zbudowany komandos ma jej do zaoferowania nie tylko alkoholowa libacje. Odparla wiec z usmiechem: -Moze i masz racje. W kazdym razie nie zaszkodzi sprobowac. Kiedy cztery puste puszki wyladowaly w kuble na smieci, a w piersiowce pozostala tylko cienka warstwa zakrywajaca dno, Garrett uswiadomila sobie, ze po raz pierwszy jest bliska upicia sie na sluzbie. Ale jednoczesnie pomyslala, ze tak samo po raz pierwszy w zyciu nic ja to nie obchodzi. Siedziala na krzesle odchylona do tylu, z nogami opartymi na brzegu biurka. Stone tkwil w bardzo podobnej pozycji, a jego ciezkie buciory niemal stykaly sie z jej prymitywnymi sandalami. Styropianowy kubeczek pelniacy funkcje kieliszka obracal w palcach na brzuchu i z wystudiowana obojetnoscia na twarzy, dziwnie kontrastujaca z jego ostrymi rysami, sluchal jej z uwaga, tylko od czasu do czasu wtracajac pare slow albo pomrukujac zachecajaco. Amanda zauwazyla, ze od paru godzin wyglasza monolog. Nie poruszala zadnych waznych spraw, nie probowala tez ukladac mysli w jakis logiczny ciag, po prostu paplala o tym i o tamtym, poniewaz alkohol rozwiazal jej jezyk. Mimo wszystko czula sie lepiej, moze wlasnie z powodu moznosci wygadania sie. Doskonale znala to uczucie poluzowania sztywnych sluzbowych ram. Niczym narkoman popadajacy w blogostan na skutek zazycia pierwszej dawki po dluzszym okresie abstynencji, mogla sie chwilowo uwolnic od ciaglego napiecia warunkow bojowych i zakosztowac normalnego zycia. Dopila reszte whisky ze swojego kubeczka, oczekujac wrazenia ciepla, jakie trunek wywolywal w jej zoladku. Ale tym razem sie zawiodla. -Stone, czy kiedykolwiek straciles czlowieka ze swojego oddzialu? zapytala. Komandos zastanawial sie przez chwile, jakby siegal pamiecia do odleglych wspomnien. -Owszem. Zazwyczaj dopisywalo mi szczescie, ale raz musialem oplacic rzeznika., -Gdzie to bylo? -W Jugoslawii, a scislej rzecz biorac, w Kosowie. -W Kosowie? Nigdy nie slyszalam, zeby tam sluzyly oddzialy marines. -I nie powinnas. Wykonywalismy scisle tajne zadania. - Quillain wychylil ostatnie krople burbona ze swojego kubeczka. - Minelo juz pare lat, wiec chyba nie stanie sie nic zlego, jesli zdradze pare sekretow. -Co sie wtedy stalo? -Wiosna dziewiecdziesiatego dziewiatego roku Kosowiacy, etniczna albanska ludnosc Kosowa, bedacego czescia Jugoslawii, zdecydowali, ze nie chca byc dluzej traktowani jak niewolnicy przez rzadzaca mniejszosc serbska. Postanowili sie wyzwolic i zorganizowali zbrojne powstanie. Problem polegal na tym, ze Serbowie mieszkajacy w Kosowie uwazali sie za obywateli Republiki Serbskiej i gotowi byli strzelac do Albanczykow bez pytania. Miloszevic wyslal im na pomoc swoje bojowki i te przetoczyly sie przez cala prowincje jak walec drogowy. -Skads to znam - wtracila Garrett. - Admiral MacIntyre opowiadal mi o podobnych metodach dzialania z czasow, kiedy pelnil sluzbe na Adriatyku. Z pewnoscia nie byl to dla niego rejs wypoczynkowy. -Doswiadczylem tego na wlasnej skorze. - Quillain zrobil szeroki gest trzymanym w dloni kubeczkiem. - Wkroczylismy do akcji tuz przed rozpoczeciem natowskich bombardowan. Na podstawie zdjec lotniczych mozna sie bylo domyslac, ze sytuacja jest paskudna, ale nikt na dobre nie wiedzial, co sie naprawde wyrabia w Kosowie. Serbowie wczesniej wypedzili stamtad wszystkich obserwatorow ONZ, a fragmentaryczne zeznania albanskich uchodzcow wydawaly sie przesadzone. Dlatego tez NATO zorganizowalo potajemnie kilka dalekich wypadow rekonesansowych, ktorych zadaniem bylo naswietlenie rzeczywistej sytuacji w terenie. W akcji uczestniczylo kilkanascie roznych formacji. Oprocz naszych Zielonych Beretow byly brytyjskie oddzialy specjalne SAS i jednostki Zwiadu Bojowego Piechoty Morskiej. Sluzylem wtedy wlasnie w zwiadzie, bylem zoltodziobem swiezo po szkole, mialem za soba tylko jeden rejs w roli zawodowego oficera. No wiec poprowadzilem czteroosobowy patrol piechoty morskiej. - Pokiwal w zamysleniu glowa. - Mam nadzieje, ze nigdy nie bede musial ogladac piekla, a jesli nawet, to przeszedlem niezla aklimatyzacje w Kosowie. -Bylo az tak zle? -Nawet sobie nie wyobrazasz, kapitanie. Wszedzie krecily sie oddzialy serbskiej milicji i zandarmerii, palajace nienawiscia i zadne krwi jak stada wscieklych psow. Zabijali Albanczykow z samego pragnienia mordu. Wszyscy uciekali przed nimi, zarowno Serbowie, jak i Kosowiacy; kazdy szukal jakiegokolwiek schronienia, w ktorym moglby przetrwac. Bylismy w terenie cztery doby. Za dnia glownie krylismy sie na bagnach czy w zaroslach, nocami pokonywalismy po pare kilometrow, a i to w wiekszosci czolgajac sie przez pola. Za ktoryms razem przyszlo nam lezec cale popoludnie w kaluzy wlasnych sikow i z zacisnietymi zebami przelykac sline, bo pare metrow od nas lazil serbski wartownik, wiec nie dalo sie nawet rozerwac opakowania sucharow czy chocby przesunac o pare centymetrow. Czwartego dnia uznalem, ze zebralismy wystarczajaco duzo materialow i nic juz wiecej nie damy rady wskorac. W dodatku znalezlismy sie w rejonie, gdzie az roilo sie od serbskich sluzb bezpieczenstwa. Odnosilem wrazenie, jakby czuli przez skore, ze w tej okolicy kreci sie ktos, kogo tu byc nie powinno. Nakazalem odwrot i wezwalem smiglowiec, ktory mial po nas przyleciec o pierwszym brzasku nastepnego ranka. Klopot polegal na tym, ze jedyne dostepne ladowisko znajdowalo sie w poblizu ruchliwej szosy. Nie chcialem szukac innego, bo z powodu nasilonej aktywnosci Serbow balem sie organizowac dluzsze przemarsze. W kazdym razie mielismy wejsc na poklad o swicie. Helikopter, Air Commando MH-53 "Battlestar", zjawil sie o wyznaczonej porze pod oslona dwoch szturmowych bombowcow A- I 0. Wszystko zapowiadalo sie dobrze do czasu, gdy na szosie pojawila sie kolumna ciezarowek. Stone urwal nagle i gwaltownie zgniotl w palcach styropianowy kubeczek. -Do konca zycia bede mial watpliwosci, czy podjalem wowczas sluszna decyzje. Moze powinienem byl przerwac akcje, wycofac sie do kryjowki, a potem sprobowac przedarcia sie lasami do granicy. Ale smiglowiec siadal juz na lace i uznalem, ze bez trudu zdolamy sie do niego przebic. Poza tym przyznam szczerze, ze ogarnial mnie coraz silniejszy strach. Kiedy "Battlestar" wyladowal, rzucilismy sie w jego kierunku. Bombowce krazyly nad laka. Bylismy gdzies w polowie drogi, kiedy nagle na skrzydle wysypal sie z lasu oddzial regularnej serbskiej armii. Pedzili na nas z wrzaskiem i na oslep, z biodra strzelali z kalasznikowow. A- I 0 otworzyly ogien. Takze drugi pilot zaczal strzelac z otwartych bocznych drzwi smiglowca. Ja i moi chlopcy rowniez sie dolaczylismy. Wygladalo tak, jakby caly przeklety swiat zaczal sie nagle nawzajem ostrzeliwac. Z oproznionymi magazynkami dopadlismy opuszczonej klapy ogonowej. Wtedy nie mielismy jeszcze lekkich krotkofalowek typu Leprachaun, wciaz poslugiwalismy sie starymi ciezkimi radiostacjami PRC- I 19, ktore musial taszczyc wyznaczony radiooperator. Moj lacznosciowiec bez przerwy trzymal sie blisko mnie, to byl naprawde sympatyczny mlody Portorykanczyk z New Jersey. I gdy bylismy juz w helikopterze, kazalem mu sie cofnac do wyjscia, bo chcialem przez radio pokierowac ogniem z bombowcow. A chlopak nagle jeknal i zwalil sie na mnie jak kloda. Zlapalem go za uprzaz i wciagnalem z powrotem. Szybko wystartowalismy. Znowu umilkl na krotko. Z ponura mina cisnal resztki zgniecionego kubka do kosza. -Sanitariusz probowal go utrzymac przy zyciu, ale bez rezultatu. Chlopak zmarl. Dostal prosto w zapiecie kamizelki kuloodpornej. Kula kalibru siedem szescdziesiat piec milimetra rozszarpala mu aorte. Pamietam, ze przez cala droge powrotna do Aviano trzymalem jego glowe na kolanach i myslalem: "Boze, jestem jego dowodca. Powinienem mu jakos pomoc". Ale nie moglem juz nic dla niego zrobic. Nie dalo sie go uratowac. - Ruchem glowy wskazal stosik korespondencji na biurku. - Nawet nie umialem napisac takiego listu. Z dowodztwa wyslano rodzinie standardowe zawiadomienie o smierci. Opisano to jako nieszczesliwy wypadek podczas cwiczen. Amanda w zamysleniu pokiwala glowa, mimo woli wracajac myslami do ostatnich krwawych wydarzen. -Na moim starym niszczycielu stracilam dwoch ludzi w czasie akcji. Pierwszego podczas bitwy w Ciesninie Drake'a. To byl bardzo mily dzieciak ze Srodkowego Zachodu, ktory zaciagnal sie do marynarki, poniewaz nie chciano go przyjac do szkolnej druzyny futbolowej. Drugi zginal w trakcie bitwy w delcie Jangcy. Nawet nie znalam go zbyt dobrze. Zostal przydzielony do naszej zalogi w ostatniej chwili, tuz przed wyjsciem w morze. Chyba nawet nie zamienilam z nim wiecej niz pare slow. Zginal jednak, wykonujac moje rozkazy. - Przed jej oczami zaczely sie przesuwac urywane obrazy z tamtych bitew. Po raz pierwszy tego wieczoru pomyslala, ze musi starannie dobrac slowa do tego, co chciala powiedziec. - Wiesz, to zabawne... Wciaz pamietam twarze tych ludzi... Z najdrobniejszymi szczegolami. To pewnie dlatego, ze stale do mnie wracaja. Quillain zmarszczyl brwi. -Jak to wracaja, kapitanie? Garrett zerknela na niego z ukosa i jakby wbrew sobie wyjasnila: -Doslownie wracaja, Stone. Po nocach, kiedy zgasze swiatlo i jestem sama... Nie znaczy to, ze widze duchy... Po prostu wiem, ze oni tam sa. Czuje, jak stoja nade mna w ciemnosci... Obserwuja mnie... -Myslisz, kapitanie, ze czegos chca? -Nie wiem - odparla po krotkim namysle. - Nie sadze, zeby zamierzali mnie obwiniac czy sie mscic... Mam zupelnie inne odczucia, tak jakby... pragneli mi tylko przypomniec, ze nigdy nie wolno mi sie mylic, chcieli uzmyslowic cene kazdego bledu... - Oczy zaczynaly jej sie kleic, ogarniala ja coraz wieksza sennosc. - A dzisiaj... po raz pierwszy bedzie ich trzech. Moze dlatego boje sie polozyc spac... -Musisz sie wyspac, kapitanie. Pomyslala jeszcze, ze to zabawne, jak delikatnie brzmi glos tego olbrzyma. Kubeczek wysunal jej sie z dloni, lecz nawet nie uslyszala jego stukniecia o podloge. Stone Quillain zdjal nogi z biurka i ociezale dzwignal sie z krzesla. Ocenil, ze wykonal swoje zadanie, mimo ze kosztowalo go ostatnia porcje bezcennej, ulubionej whisky. Nieraz juz podobnie ugadywal i spijal oficerow po zakonczeniu trudnej operacji, ale ku jego zaskoczeniu ta drobna rudowlosa kobieta bardzo dzielnie dotrzymywala mu kroku. Miala nadzwyczaj mocna glowe. Wiedzial jednak, ze kuracja powinna odniesc pozadany skutek. Ostroznie obszedl biurko, bo i pod nim nogi zaczynaly sie juz uginac. Doszedl szybko do wniosku, ze fale przybraly na sile. Objal spiaca Amande wpol i podniosl z krzesla. Odwrocil sie, aby ulozyc ja na koi, gdy spostrzegl ze zdumieniem, ze moze to uczynic tylko odwrotnie, nogami na poduszce. Probowal sie jakos przekrecic i wymanewrowac w ciasnym pomieszczeniu, okazalo sie to jednak prawdziwa kwadratura kola. -Ech, do diabla! - mruknal w koncu. Polozyl bezwladna Garrett na koi, spiaca tak gleboko, jak przemeczone zabawa dziecko. Szarpnieciem wyciagnal spod jej stop poduszke i starannie ulozyl w drugim koncu pod glowa. Dowlokl sie do drzwi, zgasil swiatlo i wyszedl na tonaca w mroku platforme. Przy schodkach stanal i niepewnie rozejrzal sie w ciemnosciach. -Chlopaki, dajcie jej dzisiaj spokoj, dobra? - wymamrotal pod nosem. Zapewniam was, ze stara sie najlepiej jak umie. Steamer Lane stal oparty o stalowa linke relingu w glebokim cieniu jednej z wiezyczek dzialowych "Plywaka". Zeszyta rana na czole swedziala go tak bardzo, ze z trudem powstrzymywal sie od drapania skory. Rozmyslal o bohaterach batalistycznych filmow z okresu drugiej wojny swiatowej, ktore w mlodosci lubil ogladac. W tamtych czasach, kiedy nieznane byly jeszcze przyczyny raka pluc, gwiazdy ekranu zwykle w podobnych sytuacjach zapalaly papierosa. Wyobraziwszy sobie ze szczegolami lekcewazace pstrykniecie niedopalkiem za burte, Lane popatrzyl w kierunku polnocnego wschodu. Na linii odleglego horyzontu blyszczaly tylko dwie samotne gwiazdki z licznej jeszcze do niedawna konstelacji swiatel Monrowii. W ciagu minionych tygodni gasly jedna po drugiej, lecz i tak nie odbywalo sie to dostatecznie szybko. Linka relingu zakolysala sie lekko pod ciezarem drugiej osoby. Komandor zerknal na niewyrazna w ciemnosciach, rozpoznawalna tylko po bialym mundurze sylwetke Snowy Banks. Przez dluzszy czas oboje stali w milczeniu. Od tak dawna tworzyli swietnie zgrany zespol pilotow, ze nie musieli zapelniac sobie czasu czcza gadanina. -To zabawne - odezwala sie w koncu Banks. - Nie pamietam, zeby w szkole w ogole poruszano temat smierci najblizszych osob z zalogi. -W akademii sporo sie mowilo o stratach w czasie walki. Mielismy nawet wyklad o syndromach szoku traumatycznego i posttraumatycznego oraz podobnych bzdurach. -Wiem, my tez to przerabialismy. Tyle ze istnieje ogromna przepasc miedzy gadka o stratach w walce a rzeczywista smiercia czlowieka. "Straty" to tylko jedno z wielu slow wydrukowanych w ksiazkach. A kiedy umiera czlowiek... Na Boga, Steamer! Przeciez mowimy o naszym szefie! -Owszem, ale gdyby nawet w akademii probowali ci przyblizyc te odczucia, nic by z tego nie przyszlo. To jedno z doswiadczen, ktorych trzeba zaznac na wlasnej skorze. Nie da sie o nim opowiedziec tak, jak o setkach innych rzeczy. Ponownie zapadla cisza, macona jedynie cichym pluskiem fal o wylozona kevlarem burte platformy. Dopiero po jakims czasie Steamer poczul cieplo na ramieniu. Snowy nawet sie nie przytulala do niego, ale stala bardzo blisko. Tkwila nieruchomo jak posag, wbijajac spojrzenie w odlegla linie brzegowa. Pozniej powoli spuscila glowe. Lane znowu pomyslal o rytuale przypalania papierosa. Zamiast tego odruchowo wyciagnal reke i objal Snowy. Szybko odwrocila sie i ukryla twarz na jego ramieniu. Przyszlo mu do glowy, ze laczy ich tak szczegolna wiez, iz nawet w takiej chwili moga sie obejsc bez slow. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 5 wrzesnia 2007 roku, godzina 10.21 czasu lokalnego Minely dwa tygodnie. Poczatkowo Amanda z wdziecznoscia przyjmowala wydluzajaca sie przerwe w dzialaniach. Wszystkie uszkodzenia "Queen of the West" i "Carondeleta" zostaly naprawione, nadrobiono wszelkie zaleglosci obslugi technicznej wynikle z zageszczenia rejsow patrolowych w czasie trwania "Operacji Corral". Zalogi z radoscia powitaly okazje do dluzszego odpoczynku. Jednak juz na poczatku drugiego tygodnia pojawilo sie znuzenie bezczynnoscia. Amanda coraz czesciej zerkala podejrzliwie na konsole lacznosci i coraz czesciej tez dopytywala sie w centrum operacyjnym i wywiadowczym o najswiezsze informacje. Zaczela jej dokuczac bezsennosc, irytowaly calkiem bezpodstawne napady wscieklosci. Smierc szefa Tehoi, konczaca dotychczasowa polroczna kampanie na Zlotym Wybrzezu, nie pozostala bez echa. Napiecie nerwowe stawalo sie nie do wytrzymania i Garrett coraz bardziej pragnela dokonczyc rozpoczete dzielo. Czternastego dnia spedzila cale przedpoludnie na walesaniu sie po pokladach platformy, wreszcie ruszyla na poszukiwanie Christine Rendino. Wnetrze transportera, w ktorym miescilo sie centrum sterowania siecia wywiadowcza, bylo bodaj najchlodniejszym miejscem na "Plywaku". Potezne klimatyzatory, sluzace do schladzania nagromadzonego sprzetu komputerowego, pracowaly z taka wydajnoscia, ze ludziom wchodzacym z rozpalonego rownikowym sloncem pokladu bylo tu po prostu zimno. Podobny problem stanowila koniecznosc przyzwyczajenia oczu do polmroku, rozswietlanego jedynie blaskiem bijacym od ekranow. Operatorzy pelniacy sluzbe na stanowiskach pochylali sie w skupieniu nad pulpitami, wprowadzali jakies dane do komputerow, zdalnie sterowali lotem maszyn bezzalogowych czy tez wykonywali inne ezoteryczne zadania z dziedziny wywiadu wojskowego. Za cienka blaszana scianka jak zwykle huczaly klimatyzatory. Z glosnika pod sufitem dolatywal podniesiony glos jakiegos unijnego oficera, ostro rugajacego przez telefon swoich podkomendnych i calkiem nieswiadomego, ze kazde jego slowo jest rejestrowane. Christine siedziala na koncu transportera przy dodatkowym stanowisku komputerowym i w slabej poswiacie monitora szlifowala sobie pilniczkiem paznokcie. Szybko obejrzala sie przez ramie, kiedy Amanda ruszyla energicznie w jej kierunku. -Piekny poranek, szefowo. Garrett tylko jeknela zlowieszczo. -Jest cos nowego? -Absolutnie nic. Dokladnie to samo, co meldowalam na odprawach, na dzisiejszej porannej i wczorajszej wieczornej. Nic. Zero aktywnosci. Cisza i spokoj. Nuda zaczyna sie pienic jak zielsko na lace pelnej krowich plackow. -Tak... - Amanda oparla sie ramieniem o sciane transportera. - Wiec z jakiego powodu jestem coraz bardziej zdenerwowana? -To normalne. - Christine zastukala lekko paznokciami o brzeg pulpitu. - Przed "Operacja Corral" to ty mialas racje, a ja sie mylilam. Przemytniczy konwoj byl tylko generalna proba sil. Elvis nawet jeszcze nie wszedl do gmachu sali koncertowej. -Dzieki. Przyszlam tu wlasnie z nadzieja, ze wyjasnisz mi przyczyne zwidow, ktore zaczynaja mi dokuczac na starosc, i powiesz, ze Belewa faktycznie wyplynal juz brzuchem do gory tuz przed naszymi nosami. Christine z rezygnacja pokrecila glowa. -Nie licz na to. Moim skromnym zdaniem Belewa toczy wlasnie "zacieta walke o znalezienie miejsca do posadzenia tylka", jak glosi stare przyslowie Zulusow. - Wskazala dlonia szereg stanowisk przekazujacych obrazy z kamer maszyn zwiadowczych. - Wycofal sie na wszystkich frontach, wstrzymal niemal wszelkie dzialania dywersyjne na terenie Gwinei. Przestal nawet wywozic politycznych przeciwnikow do obozow dla uchodzcow rozlokowanych wzdluz granicy i werbowac przemytnikow na Wybrzezu Kosci Sloniowej. Zaszyl sie w mysiej norze i zajal rozdzielaniem ostatnich litrow paliwa do utrzymania komunikacji cywilnej i sieci lacznosci. -Wyglada zatem, ze to ty mialas racje. Pakuje walizki przed rozegraniem ostatniej partii. -Niezupelnie. - Christine wskazala monitor przed soba. - Gdyby tak bylo, zaczelyby sie juz jakies ruchy na arenie dyplomatycznej. Belewa podjalby negocjacje z Rada Bezpieczenstwa, probujac wywalczyc dla siebie, ile sie da. Nie prowadzi jednak zadnych rozmow, spotyka sie wylacznie z Algierczykami. -W takim razie, co on knuje, Chris? Rendino w zamysleniu zaczela opilowywac nastepny paznokiec. -Wzial na wstrzymanie, jakby na cos czekal. -Na co? -W tym sek, ze nie mam zielonego pojecia. Jesli Belewa naprawde cos szykuje, to nie potrafie tego odgadnac. Na podstawie zdjec z lotow rekonesansowych i przechwytywanych meldunkow trudno cokolwiek wywnioskowac. Podejrzewam wiec, ze gotuje nam jakas paskudna niespodzianke, i to z tej strony, z ktorej najmniej bysmy sie czegos spodziewali. -Nie zalewaj, Chris. To do ciebie niepodobne. Na pewno czegos sie domyslasz. -Przykro mi, szefowo, ale w starej szklanej kuli niczego juz nie umiem dostrzec. Belewa nie daje nam nawet powodow do podejrzen. Od dwoch tygodni jedyne echa, jakie obserwujemy na ekranach radarow, to sygnaly maszyn algierskich linii lotniczych utrzymujacych polaczenie z Monrowia. Pewnie cos sie za tym kryje. Amanda skrzyzowala rece na piersiach. -Co? -Podejrzewam, ze Unia podjela jakies negocjacje z Algieria, moze nawet rozmowy na temat wspolnych planow - rozmowy prowadzone w tradycyjny sposob, przy stole konferencyjnym albo za posrednictwem kurierow. Swietnie znaja mozliwosci naszego wywiadu elektronicznego, dlatego zabezpieczyli sie przed podsluchem, eliminujac wszelkie formy telekomunikacji w tych rozmowach. Mozna stad wywnioskowac, ze Belewa zarzadzil podobne srodki bezpieczenstwa do wszystkich odpraw i ewentualnych przygotowan do akcji w terenie. Nie chce ryzykowac, by do naszych uszu dotarlo choc jedno slowo zwiazane z tym, co szykuje. -Ile byloby klopotow, zeby sprobowac pokonac te zabezpieczenia od strony algierskiej? -Naczelne Dowodztwo Floty i Biuro Wywiadu Marynarki Wojennej zwrocily sie juz do centrali wywiadu wojskowego i Krajowej Agencji Bezpieczenstwa o wysledzenie wszelkiej nadzwyczajnej aktywnosci na terenie Algierii, ale jak dotad niczego takiego nie udalo sie namierzyc. -Mam rozumiec, Chris, ze Belewa znowu zniknal nam za zakretem? -To jasne jak slonce. - Rendino popatrzyla smutno na Amande. - Przykro mi, ze cie zawiodlam. Bede nadal probowala to rozgryzc, obawiam sie jednak, ze tym razem pozostaniemy slepi i glusi do konca. Garrett usmiechnela sie i lekko potargala palcami wlosy przyjaciolki. -W porzadku, Chris. Wiem, ze dalas z siebie wszystko. A poza tym... obojetnie wzruszyla ramionami -...zawsze lubilam niespodzianki. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 7.17 czasu lokalnego Lufa wielkiego kolta opadla w slad za cisnieta puszka i rozlegly sie ogluszajace strzaly. Dopiero pare centymetrow nad powierzchnia morza puszka odskoczyla w bok, a jej denko rozpryslo sie na setki aluminiowych kawalkow. -Tak! - wykrzyknela Garrett, spogladajac na blyszczace resztki rozsiane po falach. - No, wreszcie! Z hukiem odlozyla bron na skladany stolik i popatrzyla na swojego instruktora z blyskiem triumfu w oczach. Promienie wschodzacego wlasnie slonca kladly sie czerwonymi pasmami na niewysokich falach, jak zwykle zapowiadajac kolejny skwarny dzien. Stone Quillain, rozebrany do pasa, lecz z beretem nacisnietym gleboko na oczy, jedynie skinal glowa. -Za pierwszym razem to tylko szczesliwy traf - powiedzial. - Jesli uda ci sie to powtorzyc, odnotujemy jakies postepy. Amanda obrzucila go piorunujacym spojrzeniem. -Czy ktos ci juz mowil, ze jestes nieznosnym typkiem? -Do diabla, kobieto. Powinnas zawsze trafiac w to, w co mierzysz. Nie oczekuj ode mnie wiwatow tylko z tego powodu, ze w koncu udalo ci sie osiagnac cel, ktory sobie zalozylas. Lepiej nabij rewolwer i sprobuj jeszcze raz. -Wiesz co, Stone? Zaczynasz zrzedzic jak moj ojciec - warknela Amanda, siegajac po pelne pudelko nabojow. Ze zloscia rozciela paznokciem papierowa zaklejke. -Kapitanie! Kapitan Garrett! Glosny okrzyk byl slyszalny nawet przez grube ochraniacze na uszach. Amanda rozejrzala sie szybko i dostrzegla biegnaca w ich kierunku Catlin. -Co sie stalo, Marudo? - zawolala, sciagajac z glowy ochraniacze. -Wyslali mnie z centrum operacyjnego, bo nie odbiera pani telefonu. Blokada zostala przerwana. Garrett zmarszczyla brwi. -A konkretnie? -Nasz patrol namierzyl algierski tankowiec wplywajacy do strefy zakazanej. Nie odpowiada na wezwania i kieruje sie ze stala predkoscia do portu w Monrowii. Kapitan francuskiej korwety, ktory probowal go zatrzymac, poprosil o wsparcie. Mimo szybko rosnacej temperatury Garrett poczula na karku lodowate uklucie strachu. -Marudo, odszukaj komandora Lane'a i przekaz mu, zeby szykowal "Queen" do natychmiastowego wyjscia w morze! -Rozkaz, pani kapitan! - Mloda techniczka popedzila w kierunku hangarow. Amanda jednym spojrzeniem obrzucila ladowiska helikopterow, by sprawdzic, czy dysponuje jakims wsparciem lotniczym. -Stone, oglos alarm dla dwoch swoich plutonow. Jeden poplynie z nami na "Queen", drugi ma byc gotow do spuszczenia sie na linach z pokladu smiglowca. -Zrozumialem. - Quillain chwycil bluze mundurowa i pobiegl w strone kwater marines, z daleka nawolujac sierzanta Tallmana. Garrett podniosla ze stolika sluchawki sieci dowodzenia na platformie i pospiesznie wsunela je na glowe. -Centrum operacyjne, tu kapitan Garrett. Dowiedzialam sie o przerwaniu blokady. Oglosic alarm bojowy dla calego korpusu sil interwencyjnych! Powtarzam, alarm bojowy dla calego korpusu sil interwencyjnych! Kiedy "Queen of the West" z wyciem turbin wykrecila na poludnie, w strone otwartego Atlantyku, zostawiajac za rufa ginaca na horyzoncie linie brzegowa Zlotego Wybrzeza, Amanda zajela miejsce na stanowisku nawigacyjnym. Goraczkowo usilowala jak najpelniej zorientowac sie w sytuacji. Slucham cie, Chris. Co masz dla mnie? -To algierski tankowiec "Bejara", szefowo. Wypornosc: dwadziescia cztery tysiace ton. Wedlug informacji z bazy danych Lloyda dziesiec dni temu wyplynal z Oranu z mieszanym ladunkiem roznych produktow naftowych. Zadeklarowal kurs do Afryki Poludniowej. Sprawdzilam jednak w centrali sluzb celnych Soucan i w kapitanatach portow w Durbanie i Kapsztadzie, ze nikt nawet nie slyszal o takiej dostawie algierskim statkiem. -Jasne. Mozesz mi dac obraz wizyjny tankowca? -Eagle eye dopiero podchodzi na posterunek, ale juz przelaczam cie na jego kanal. Dam ci takze sterowanie obiektywem kamery. Na monitorze ukazal sie widok z lotu ptaka na plynacy tankowiec. Na burtach widnialy rdzawe zacieki, pokrywy lukow byly poczerniale ze starosci, a na tylach czworokatnego mostka znajdowala sie dziwna, dorobiona pozniej nadbudowka w cielistym kolorze. Statek o wypornosci dwudziestu czterech tysiecy ton nie zaliczal sie do morskich gigantow, ale i tak byl olbrzymem w porownaniu z ciagnaca za nim francuska korweta patrolowa. Zreszta w ladowniach mial tyle paliwa, ze mogl zaopatrzyc cala Unie Zachodnioafrykanska na pol roku. Amanda zwrocila uwage, ze "Bejara" plynie z predkoscia dwudziestu wezlow. Z grubych rur wydechowych na rufie wydobywaly sie smugi czarnego dymu, a woda pienila sie pod dziobem i rufa. Temu, kto wyczarterowal algierski okret, musialo zalezec na czasie, skoro poganial stara balie pelna moca silnikow. Eagle eye wszedl w ciasny skret nad tankowcem. Ostroznie manewrujac joystickiem, Garrett nakierowala obiektyw na gorny poklad "Bejary" i zrobila przyblizenie. Stone Quillain ciekawie zerkal ponad jej ramieniem, razem uwaznie wpatrywali sie w ekran. Nie dostrzegli jednak zywej duszy, tankowiec przypominal statek widmo. Widok calkiem wyludnionych pokladow i pomostow wzbudzil najwyzsze zaniepokojenie Amandy. -Chris - rzucila do mikrofonu. - Widzisz to? -Owszem. I mam coraz bardziej paskudne przeczucia, szefowo. Cholernie paskudne. -Rozumiem. Zaobserwowaliscie jakas aktywnosc na terenie Unii? -Tak. "Drapiezca" kolujacy nad Monrowia przekazal nam obraz goraczkowych przygotowan w porcie. Nabrzeze do rozladunku ropy jest otoczone kordonem policyjnym, robotnicy czekaja w pogotowiu. Wylapujemy nasilona wymiane meldunkow radiowych miedzy "Bejara" a dowodztwem marynarki wojennej Unii. Znow stosuja jakis prosty szyfr liczbowy, ktorego nie umiemy zlamac. Pewnie i tym razem przygotowali jednorazowa tablice kodow przypadkowych. -A co z unijnymi okretami? Wyszly w morze? -Jeszcze nie, ale sa w pelnej gotowosci, moga w kazdej chwili odcumowac. Wyglada na to, ze szykuja sie do awaryjnego wyjscia z bazy, na razie jednak wciaz stoja przy nabrzezu. -Miej na nie oko, Chris. Daj mi natychmiast znac, gdyby odbily. W jakiej sytuacji sa "Carondelet" i "Manassas"? -Oba wyszly z patrolowanych rejonow i plyna za wami. "Carondelet" powinien dotrzec do tankowca mniej wiecej za godzine, "Manassas" za dwie. -W porzadku, centrum. Informuj na biezaco. Amanda zerknela przez ramie i rzucila: -Jakies uwagi i propozycje, Stone? Quillain w zamysleniu pokrecil glowa. -Prosze wybaczyc, pani kapitan, ale nie ma sie co z nimi pieprzyc. Trzeba ich zalatwic raz a dobrze, bez zadnych ceregieli. -Czyzbys takze wietrzyl zasadzke? -Nie wiem, czy zasadzke, ale to smierdzaca sprawa. Sadze, ze im mniej damy im czasu na podejmowanie decyzji, tym lepiej dla nas. Garrett przytaknela ruchem glowy. -Zgadzam sie. Jak mawiano w korpusie, zadne cacy, cacy, tylko mozg na tacy. -Dokladnie tak, kapitanie. Steamer Lane obrzucil ich zdumionym spojrzeniem ze stanowiska pierwszego pilota. -Zblizamy sie do celu, kapitanie - zameldowal. - Obiekt w zasiegu wzroku. Wokol algierskiego tankowca zrobilo sie nagle tloczno. "Le Flourette" trzymal sie dobre dwa kilometry z tylu i szedl kursem rownoleglym po bakburcie. Zespol patrolowy wyslany z niego w duzej motorowce znajdowal sie mniej wiecej w polowie drogi miedzy macierzystym okretem a intruzem. Nad "Bejara" krazyl z wscieklym terkotem sea lynx z francuskiej korwety, ktoremu na niebie towarzyszyly przesuwajacy sie nieco wyzej bezzalogowy eagle eye i zataczajacy kola nizej ciezki CH-60 z plutonem komandosow na pokladzie. Ponad nimi niestrudzenie mell smiglami powietrze francuski samolot patrolowy Atlantique ANG. "Queen of the West" podeszla do tankowca ze sterburty. Na opuszczonej pochylni rufowej wylonila sie grupa abordazowa marines. -"Le Flourette", "Le Flourette", tu dowodca "Malych Swinek". Jaka macie sytuacje? Amanda spogladala przez przednia szybe, jak komandosi w rekonesansowym pontonie z wolna oddalaja sie od poduszkowca. Sruba doczepnego silnika wyrzucala w powietrze platy piany z grzbietow niewysokich fal. -Witam, kapitanie Garrett. Tu komandor Trochard - zglosil sie dowodca korwety. - Nic sie nie zmienilo. Od trzech kwadransow wywolujemy intruza na wszystkich pasmach lacznosci radiowej. Nadawalismy tez komunikat za pomoca sygnalizacji swietlnej i przez megafony. Nie uzyskalismy zadnej odpowiedzi. Ale kiedy probowalismy podejsc blizej, lobuz skrecil, chcac nas staranowac. Od tej pory trzymalem sie na bezpiecznym dystansie i czekalem na posilki. -Bardzo madrze, komandorze. Wyglada na to, ze zastosowal pan wszelkie mozliwe sposoby zatrzymania. Proponuje podjac jeszcze jedna probe, a potem sila dostac sie na poklad w trzech punktach rownoczesnie. Moj pluton abordazowy spusci sie z helikoptera na dziobie. Grupa z lodzi podejdzie od rufowej sterburty, prosze wiec skierowac swoich ludzi na rufe od bakburty. Zgoda? 21 Morski mysliwiec' - Tak, oczywiscie, kapitanie. Przechodzimy pod pani rozkazy. A jak chce pani ostrzec Algierczykow? -Po raz ostatni sprobuje ich wywolac przez radio, a jesli nie uzyskam odpowiedzi, prosze im odpalic jeden pocisk tuz przed dziobem. Gdyby i to nie poskutkowalo, ostrzelamy mostek z karabinow maszynowych. To powinno zadzialac. Kiedy stanie w dryf, zapewnimy oslone grupom abordazowym i przystapimy do kontroli. Mimo sluchawek na uszach Amanda zlowila strzepy rozkazow wydawanych przez Stone'a Quillaina do mikrofonu. Przekazywal juz jej instrukcje obu oddzialom komandosow. -Doskonale, kapitanie Garrett - odpowiedzial Francuz przez radio. Czekamy w pogotowiu. Amanda przelaczyla sie na interfon. -Wszyscy slyszeli? - zapytala. -Tak jest, pani kapitan - rzucil przez ramie Steamer. - Gdzie mam zaparkowac? Przy rufowej sterburcie? -Tak, przynajmniej na razie. Kiedy stanie w dryf, podplyn na wysokosc srodokrecia i zatrzymaj sto metrow od burty. Chcialabym miec jak najszersze pole ostrzalu do oslony grup abordazowych na dziobie i rufie. -Moi chlopcy sa gotowi - obwiescil ponuro Quillain. Szybko siegnal ku gorze i otworzyl luk w dachu sterowki. Dodatkowy karabin maszynowy, ktory dotad obslugiwal szef Tehoa, teraz nalezal do niego. -Swietnie, Stone. Danno, tu mostek. -Zglasza sie stanowisko ogniowe. Czym moge sluzyc, pani kapitan? -Przygotuj rakiety przeciwpancerne, zaladuj pociski hellfire do wszystkich glowic. Jak tylko padnie rozkaz, rozwal zarowno mostek, jak i te dodatkowa nadbudowe. Gdyby mialy nas czekac klopoty, to tylko stamtad. Potrzebna nam precyzja i celnosc trafien. Ta lajba jest wyladowana po brzegi benzyna i ropa. Nie chcialabym nas wszystkich poslac do piekla. -Wystarczy, ze wskaze pani, przez ktore luki rakiety maja wpasc do srodka, pani kapitan. -W porzadku... Aha, i na wszelki wypadek rozgrzej takze harpoony. -Rozkaz. Amanda w myslach powtorzyla liste czynnosci, sprawdzajac, czy czegos nie przeoczyla. Mozna bylo rozpoczynac akcje. Cos jednak... Energicznie pokrecila glowa, odpychajac od siebie zle przeczucia. -Uwaga, cala zaloga. Przystepujemy do zatrzymania. Pospiesznie siegnela do klawiatury i przelaczyla sie na miedzynarodowy kanal lacznosci strazy przybrzeznych. -SS "Bejara", SS "Bejara", tu patrol Afrykanskich Sil Interwencyjnych Organizacji Narodow Zjednoczonych. Wdarliscie sie do strefy zakazanej. Zastopujcie maszyny i przygotujcie statek do inspekcji. Powtarzam, zastopujcie maszyny i przygotujcie statek do inspekcji. To ostatnie ostrzezenie. Jesli natychmiast nie usluchacie, bedziemy zmuszeni otworzyc ogien. Powtarzam, jesli natychmiast nie usluchacie, otworzymy ogien. Na pokladzie tankowca nadal nie bylo zywej duszy. Statek wciaz plynal w kierunku afrykanskiego wybrzeza. -Dosc tego. Mieli wystarczajaco duzo czasu. "Le Flourette", tu dowodca "Malych Swinek". Strzelajcie przed dziob. Chwile pozniej wypalilo dzialko francuskiej korwety. Gluchy odglos wystrzalu i nastepujacy huk detonacji byly slyszalne nawet poprzez wycie turbin "Queen". Na wprost dziobu algierskiego tankowca strzelil w gore gejzer spienionej wody. -Zadnej reakcji - zakomunikowala Christine Rendino w kanale lacznosci i sterowania bezzalogowym samolotem zwiadowczym. - Nie, chwileczke... Jacys ludzie wychodza na poklad... To umundurowani zolnierze Unii!... Widze wyrzutnie rakietowe! Uwaga, organizuja stanowiska broni przeciwpancernej! Uciekajcie stamtad! To pulapka! Amanda blyskawicznie siegnela do klawisza lacznosci. -Grupy abordazowe, wycofac sie! Smiglowce, odejsc na bezpieczna odleglosc! Francuski sea lynx i amerykanski blackhawk rozpierzchly sie rownoczesnie jak przestraszone mewy. Weszly w ciasne skrety i zanurkowaly ku falom, uciekajac szybko ze strefy zagrozenia. Ponton "Queen" takze gwaltownie zawrocil i omal nie przekoziolkowal, tak ostro pochylil sie na fali. Ciagnac za soba smuge spienionej wody, zaczal sie oddalac od tankowca. Nad relingiem algierskiego statku buchnal pomaranczowy plomien i za rufa pontonu eksplodowal pocisk rakietowy. Jednoczesnie na mostku zielono-biala algierska flaga szybko zjechala w dol, a na jej miejsce wciagnieto niebiesko-biala bandere Unii Zachodnioafrykanskiej. -"Queen of the West" i "Le Flourette"! - krzyknela Amanda do mikrofonu. - Znalezlismy sie pod ostrzalem! Celowac w tankowiec! Mierzyc wedlug wlasnego... -Nie! - huknela Rendino przez radio. - Wstrzymac ogien! Na tym statku sa dzieci! -Wstrzymac ogien! Nie strzelac! Do diabla, Chris! O czym ty mowisz?! -Spojrz na ekran! - pisnela zdesperowana Christine. - Wszedzie na pokladzie sa grupy dzieci! Wykorzystuja je jako zywe tarcze! Amanda w pospiechu przelaczyla sie na obraz przekazywany przez kamere masztowego systemu wizyjnego i nakierowala obiektyw na poklad tankowca. Zlowiwszy jedna z druzyn obslugi wyrzutni przy relingu, szybko ustawila przyblizenie. W srodku grupy znajdowal sie celowniczy, trzymajacy na ramieniu gruba wyrzutnie przeciwpancernych pociskow rakietowych. Stojacy po bokach dwaj zolnierze byli gotowi do szybkiego ladowania kolejnych pociskow. Otaczala ich gromadka kilkunastu drobnych i wychudzonych chlopcow w lachmanach. Mogli miec najwyzej po dwanascie lat. Stloczeni przy relingu, patrzyli obojetnie prosto w obiektyw kamery. -Cholerne tchorze! - ryknal Quillain. - Pieprzone gownojady! Chowaja sie za plecami dzieciakow! Amanda poprawila sobie mikrofon przy ustach. -Chris, ile takich stanowisk ogniowych mozesz dostrzec? -Szesc z wyrzutniami Carla-Gustava na gornym pokladzie i cztery z przeciwlotniczymi typu Blowpipe na pomostach sterowki. Na wszystkich ukryli sie za zywymi tarczami. Podejrzewam, ze maja jeszcze wiecej dzieci na mostku. -Zrozumialam. - Amanda zdjela palec z klawisza nadawania i powiedziala polglosem: - Stone, potrzebna mi twoja rada. Czy jest jakis sposob na unieszkodliwienie obslugi wyrzutni rakietowych i przedostanie sie na poklad bez frontalnego ostrzalu tankowca? Komandos pokrecil glowa. -Nie, to niewykonalne. Jesli zrezygnujemy z oslony, wytna grupy abordazowe do nogi. Garrett w zamysleniu pokiwala glowa i wlaczyla interfon. -Danno, tu kapitan Garrett. Zastanow sie dobrze, zanim odpowiesz. Czy dalbys rade rozwalic ster tankowca rakieta hellfire? Odpowiedz nadeszla dopiero po kilkunastu sekundach: -Jest bardzo gleboko zanurzony, pani kapitan, mocowanie steru znajduje sie na samej linii wodnej. Chyba nawet nie moglbym zaprogramowac celu. Latwiej byloby mi trafic w mechanizm sterujacy na mostku, ale dokladnie nad nim stoi na pomoscie gromada dzieciakow. Gdybym wymierzyl odrobine za wysoko... -W porzadku, Danno. Rozumiem. Zostan w gotowosci. -Dowodca "Malych Swinek", zglasza sie "Plywak" - dolecial przez radio glos Christine. - Wiem, ze macie wystarczajaco duzo wlasnych klopotow, ale w porcie w Monrowii sytuacja sie zmienila. -Mow, Chris. Co tam sie dzieje? -Na nabrzeze paliwowe zajechal wlasnie duzy konwoj ciezarowek z uchodzcami. Zolnierze ustawiaja kilkuset wygnancow murem wzdluz przepompowni i zbiornikow na benzyne. Sa cale rodziny, mezczyzni, kobiety i dzieci. Wyglada na to, ze i tam chca utworzyc zywa tarcze. -Zrozumialam. Amanda rozlaczyla sie, probujac opanowac narastajace mdlosci. Belewa kierowal sie pragmatyzmem; skoro wczesniej wykorzystal uchodzcow do dzialan agresywnych przeciwko Gwinei, to czemu nie uzyc ich rowniez do celow obronnych? Nad relingiem tankowca ponownie strzelil plomien, druga rakieta eksplodowala w falach przed dziobem "Queen". Ostrzegano ich, kolejny pocisk mogl zostac nakierowany w poduszkowiec. -Kapitanie... - zaczal niepewnie Steamer. - Co mamy teraz zrobic?... -Wycofujemy sie, komandorze. Nie ma wyjscia. Poczula ogromna ulge, podjawszy wreszcie te decyzje. Wyprostowala sie w swoim foteliku i rzucila do mikrofonu: -Dowodca "Malych Swinek" do wszystkich jednostek. Wycofac sie. Odwolac grupy abordazowe. Pluton komandosow w smiglowcu, wracac natychmiast na "Plywaka" i czekac w pogotowiu. "Le Flourette", przyjmij do wiadomosci, ze przerywamy akcje zatrzymania. Wycofajcie sie i pilotujcie intruza z dystansu. Powtarzam, wpuszczamy tankowiec do strefy. W sluchawkach rozlegly sie tylko suche potwierdzenia, nikt nie powiedzial nic wiecej, nikt nie mial niczego do zaproponowania. Steamer szybko zmienil kurs i oddalajac sie od algierskiego statku, poplynal w kierunku wyladowanego ludzmi pontonu. Amanda podniosla sie z fotelika. -Schodze z posterunku. Gdyby wyniklo cos nowego, bede w kuchence. -Tak jest. Stone Quillain odprowadzil spojrzeniem Garrett znikajaca w dolnym luku i dopiero pozniej huknal piescia w stalowa grodz. Zrobil to z taka sila, ze echo uderzenia rozeszlo sie dudnieniem po calej sterowce. W pustej kuchence Amanda podjela staranne przygotowania do zaparzenia kubka herbaty. Calkowicie skoncentrowala sie na prostych czynnosciach - wstawieniu wody do kuchenki mikrofalowej, przygotowaniu herbaty w torebce, a nawet wbrew swoim zwyczajom wyjela z szafki cukier i smietanke. Miala nadzieje, ze w ten sposob uwolni sie od poczucia frustracji i ogarniajacej ja wscieklosci. Z namyslem obrocila parokrotnie torebka we wrzatku, potem wyjela ja i wsypala do kubka po lyzeczce cukru i smietanki, wreszcie usiadla przy stole. Dopiero gdy precyzyjnie ustawila przed soba parujacy napoj, poczula, ze opadaja pierwsze gwaltowne emocje i znow staje sie zdolna do logicznego myslenia. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 8.18 czasu lokalnego -Postaw na nogi oddzialy w Konakri i Abidzanie. Musze miec wszystkich "Drapiezcow" w powietrzu na wspolnym pasmie lacznosci. Natychmiast! Wypusccie tez kazdego eagle eye z platformy. Sciagnij operatorow z drugiej wachty. Zdublujcie stanowiska sterowania. Az do odwolania pracujemy w podwojonym skladzie! Do roboty, ludzie! Raz, dwa! Ruszac sie! Christine przyszlo do glowy, ze wydaje rozkazy tonem Amandy Garrett, ale na swoj sposob ta mysl sprawila jej przyjemnosc. Krazac nerwowo po ciasnej przestrzeni centrum sterowania siecia TACNET, probowala zapanowac nad rosnacym chaosem. -Donovan, potrzeba nam wiecej miejsca. Zbierz w sali odpraw z dziesiec laptopow i podlacz je do sieci. Polowe przeznacz dla sekcji analitycznej, druga ustaw na przeglad sytuacji taktycznej i plany operacyjne. Przez kilka nastepnych godzin bedziemy przewalali cala mase danych. Przydalyby sie tez dodatkowe terminale sterowania i lacznosci z trutniami. -Robi sie, komandorze. - Podoficer energicznym krokiem ruszyl do wyjscia. -Vleymann, wejdz znowu do bazy danych Lloyda. Chce miec wszelkie informacje na temat "Bejary". Kto jest jej armatorem i gdzie zostala zbudowana? Jak licznej wymaga zalogi? Wazny jest kazdy szczegol! Dokladna charakterystyka maszyn, rozmieszczenie pokladow, zdjecia, plany techniczne. Moze byc nawet istotny gatunek stali na poszyciu czy liczba warstw polozonej na nim farby. Zacznij od informacji ogolnodostepnych, a potem wlamuj sie do zastrzezonych. -Rozkaz. - Mloda specjalistka natychmiast zaczela stukac w klawisze, laczac sie ze swiatowa siecia informatyczna. Christine podeszla do stanowiska operacyjnego koordynatora wachtowego, polozyla mu dlon na ramieniu i powiedziala ciszej: -Dobra, Jerry, zrobimy tak. Zaprogramuj sledzenie wszelkiej aktywnosci wokol Monrowii w promieniu... powiedzmy, dwustu kilometrow. Skoncentruj sie tylko na tym rejonie, zapomnij na razie o innych strefach. Przede wszystkim zwracaj uwage na ruchy unijnych sil bezpieczenstwa, armii, marynarki wojennej, policji i milicji. Gdybys natrafil chocby na oboz liberyjskich skautow, chce wiedziec, jaka kielbase przysmazaja sobie nad ogniskiem. -Jasne, pani komandor - odpowiedzial jej zastepca. - Jedno moge juz teraz powiedziec. Skaner radarowy wykryl cztery duze konwoje ciezarowek przemieszczajace sie w tym obszarze. Wszystkie wyruszyly w ciagu ostatnich trzydziestu minut i kieruja sie do stolicy. Christine ze zmarszczonymi brwiami popatrzyla na ekran radaru znajdujacy sie na wysokosci jej oczu. -Domyslam sie, ze to cysterny pochodzace z glownych magazynow paliw plynnych, ktore ciagna do portu w Monrowii. -Nie inaczej. Poza tym mamy cala mase mniejszych, zlozonych z dwoch lub trzech pojazdow. One rowniez ze wszystkich stron kieruja sie do Monrowii. -Wcale mnie to nie dziwi - mruknela Rendino. - Pewnie kazdy pojazd w Unii, na ktory da sie zaladowac choc pare beczek, jest juz w drodze. Belewa chce jak najszybciej rozdzielic paliwo z tankowca. Najdalej pojutrze znalazloby sie we wszystkich punktach tankowania w calym kraju. Nie mozemy do tego dopuscic. Unijne wojska uzyskalyby zapas na nastepne pol roku. -Cholera! - mruknal porucznik. - Tylko jak mielibysmy temu zapobiec? -Jeszcze nie wiem, stary... - Na ustach blondynki pojawil sie tajemniczy usmieszek. - Ale cos na pewno wymyslimy. Mozesz postawic grubsza forse, ze Belewie nie uda sie dopiac swego. Nagle z glosnika pod dachem transportera rozlegl sie trzask. -TACNET, tu dowodca "Malych Swinek". - Garrett byla niezwykle opanowana, chociaz w jej glosie wyczuwalo sie napiecie. - Chris, tu Amanda. Musze jak najszybciej uzyskac odpowiedzi na kilka pytan. Jest pilne 'zadanie do wykonania. -Jasne! - huknela Christine, triumfalnie unoszac w gore zacisnieta piesc. - Slucham! Houston, Teksas 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 16.22 czasu lokalnego Frank Cochran wyciagnal sie w fotelu i ziewnal szeroko, rozwazajac, jak przyjemnie spedzic ostatnie pol godziny tego dnia pracy. Uporal sie wreszcie z projektem "Christless Spratly Island" i pragnac o nim jak najszybciej zapomniec, zapisal ostatnie schematy technologiczne na dysku, po czym przelaczyl sie na serwer internetowy, by sprawdzic poczte elektroniczna. Pomyslal, ze jesli nie bedzie tam niczego, co by wymagalo jego uwagi, przestawi sie na swoja ulubiona gre "Trophy Bass VI" i w glebinach jeziora Pontchartrain podejmie przerwane lowy na pieciokilogramowego szczupaka. W poczcie elektronicznej byly same reklamowe smieci i zamierzal juz oddac sie rozkoszy cybernetycznego lowienia ryb, kiedy w rogu ekranu pojawila sie migajaca ikona wywolania, a na pulpicie wyswietlil sie tekst: Pan Frank Cochran. Prosze natychmiast polaczyc sie z podanym adresem. To sprawa najwyzszej wagi. Ponizej znajdowal sie dlugi, wytluszczony adres internetowy, ktorego wlasciciela inzynier naftowiec nawet nie umial sie domyslic. Przemknelo mu przez mysl, ze to pewnie zaproszenie do jakiegos klubu porno albo winietka nowej komputerowej sekty ewangelistow. Nie majac jednak nic lepszego do roboty, naprowadzil kursor na wytluszczony adres i kliknal dwukrotnie. Zamigotala dioda na obudowie kamery umieszczonej nad monitorem, wlaczyl sie wideofon. Zaszelescil twardy dysk, z glosnikow poplynal szum elektrostatyki. Na ekranie pojawil sie jakis dziwny obraz kontrolny, zaraz jednak ustapil miejsca podobiznie atrakcyjnej zlotaworudej kobiety o cieplych, orzechowych oczach. Miala na sobie spalony sloncem mundur polowy, a dosc skomplikowana konsola za jej plecami swiadczyla, ze polaczyl sie z kabina pilotow jakiegos nowoczesnego pojazdu wojskowego. Odniosl wrazenie, ze gdzies juz widzial te kobiete. Usmiechnal sie krzywo i spojrzal na diode kontrolna czytnika CD-ROM w swoim komputerze, podejrzewajac, ze przez pomylke uruchomil ktoras ze zlozonych gier akcji. Nagle postac na ekranie ozyla i przemowila: -Dobry wieczor. Czy pan Frank Cochran, kierownik biura projektow inzynieryjnych firmy North Star Petroleum? -Och... Tak, oczywiscie... - burknal speszony. - A moge zapytac, kim pani jest? -Nazywam sie Amanda Garrett, kapitan Amanda Garrett z Marynarki Wojennej Stanow Zjednoczonych. Rozmawiam ze sterowki patrolowej lodzi poscigowej USS "Queen of the West", operujacej u wybrzezy Afryki Zachodniej. Mam nadzieje, ze wybaczy mi pan te niekonwencjonalna metode kontaktu, panie Cochran, ale wytworzyla sie tu sytuacja krytyczna, ktora wymaga panskiej pomocy. Nie mogla to byc zadna gra strategiczna, chociaz nadal wiele na to wskazywalo. Nie wygladalo to rowniez na zaden dowcip. Kiedy uslyszal nazwisko, Cochran przypomnial sobie szybko, ze parokrotnie widzial zdjecia tej kobiety w prasie, telewizji oraz komputerowych serwisach informacyjnych. Moj Boze! - przemknelo mu przez mysl. To jakies szalenstwo! -Och, tak, oczywiscie, kapitanie Garrett - wymamrotal. - Pomoge, jesli tylko potrafie... Nie sadzilem, ze moglbym sie na cos przydac marynarce... -Jest pan powszechnie szanowanym ekspertem w dziedzinie instalacji petrochemicznych, panie Cochran. Z tego, co wiem, specjalizuje sie pan w systemach przetlaczania oraz zabezpieczeniach rurociagow. Pilnie musimy uzyskac odpowiedzi na kilka pytan wlasnie z tej dziedziny. Cochran skinal glowa. -Slucham. O co chodzi? -Przesle panu serie zdjec lotniczych nabrzeza paliwowego portu w Monrowii, w Unii Zachodnioafrykanskiej. Interesuje mnie zwlaszcza przepompownia, zbiorniki magazynowe i laczacy je rurociag. Chcialabym wiedziec, czy mozna zniszczyc ten rurociag za pomoca ladunkow wybuchowych bez wzniecania pozarow w sasiednich instalacjach, a jezeli tak, to gdzie najbezpieczniej mozna by tego dokonac. Inzynier zmarszczyl brwi. -Czy tym rurociagiem plynie paliwo? -Jeszcze nie. -Prosze pokazac zdjecia. Zanim transfer danych dobiegl konca, Cochran podzielil ekran na cztery czesci i w jednej z nich przywolal swoja baze danych. Zobaczmy, rozmyslal. Aha, w tamtym zakatku swiata glownym inwestorem byl Shell Oil Company. Zaraz, jakie u nich stosowano standardowe rozwiazania?... Wystarczylo mu piec minut na podjecie decyzji. -Kapitanie Garrett, to wcale nie bedzie trudne. Po obu koncach rurociagu oprocz zaworow regulacyjnych znajduja sie dlawiki zabezpieczajace, ktore powinny stlumic ewentualny ogien, o ile ladunki podlozy sie w rozsadnej odleglosci od nich. -W ktorym miejscu proponowalby pan przerwac rurociag? -Tutaj. - Cochran przesunal myszka i naprowadzil kursor na wybrany punkt. - Rownie dobrze mozna to zrobic na kazdym innym odcinku miedzy wylotem stacji pomp a ta rozdzielnia w polowie dlugosci rurociagu. Jesli obecnie nie plynie tamtedy paliwo, zawory w rozdzielni powinny byc zamkniete, a wiec bedzie pani miala dodatkowe zabezpieczenie przed dostaniem sie ognia do zbiornikow. -Rozumiem. - Zdjecia lotnicze zniknely z ekranu i znow pojawila sie na nim twarz Amandy Garrett. - Jeszcze ostatnie pytanie. Ile czasu zajmie naprawa uszkodzonego w tym miejscu rurociagu? -To zalezy od paru czynnikow, miedzy innymi od sily ladunku wybuchowego, dostepnosci materialow czy doswiadczenia ekipy remontowej. U nas musialoby to zajac od osmiu do dwunastu godzin. Nawet wprawna ekipa z Trzeciego Swiata bedzie potrzebowala od szesnastu do dwudziestu czterech godzin. -Jasne. - Garrett wolno pokiwala glowa, bez watpienia pograzona w glebokich rozmyslaniach. - To wszystko. Bardzo dziekuje, panie Cochran. Niezwykle nam pan pomogl. Nie jestem pewna, czy bede mogla to panu jakos wynagrodzic poza listem dziekczynnym, obiecuje jednak, ze o panu nie zapomne. -Nie ma o czym mowic... Chwileczke, kapitanie... To sie rozgrywa naprawde?... Nie sa to jakies cwiczenia czy cos takiego?... Garrett usmiechnela sie smutno. -Chodzi o sprawy az nazbyt rzeczywiste, panie Cochran. Staramy sie tu zdusic w zarodku krwawa wojne. Przy odrobinie szczescia i pan bedzie mial w tym swoj udzial. Do diabla! A to dopiero! - przemknelo mu przez glowe. Warto by przy obiedzie powiedziec o tym Amy i dzieciakom. Tylko... -W takim razie podejrzewam, ze jest to sprawa scisle tajna i nie wolno nikomu pisnac o niej ani slowem, zgadza sie? -Nie widze takiej koniecznosci, panie Cochran. Zanim zdola pan komukolwiek opowiedziec o naszej rozmowie, ta czesc przedstawienia na pewno dobiegnie juz konca. Port w Monrowii 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 9.41 czasu lokalnego Ministerstwo Morale Publicznego zorganizowalo na nabrzezu paliwowym huczna ceremonie. Oprocz tlumu lokalnych dygnitarzy i starszych ranga urzednikow rzadowych sciagnieto znana kapele ludowa oraz grupe jaskrawo ubranych dziewczat z folklorystycznego zespolu tanecznego. Wzdluz przepompowni czekala kompania honorowa, miedzy zolnierzami krazyly dzieci z bukietami kwiatow. Obe Belewa swietnie wiedzial, ze powodem takiego zgromadzenia ludnosci stolicy nie jest tylko chec swietowania sukcesu. Osobiscie zatwierdzil wykorzystanie dzieci jako zywych tarcz w obronie przed interwencja wojsk ONZ. Uczynil to jednak z ciezkim sercem i swiadomoscia, ze bolesna decyzja dlugo bedzie go przesladowala po nocach. Dlatego powtarzal w myslach stare, pochodzace z Europy przyslowie: "Zebracy nie moga byc wybrancami". -Przedarlismy sie - mruknal teraz sam do siebie. - I tylko to sie liczy. Ambasador Umamgi, sadzac widocznie, ze Belewa skierowal te slowa do niego, jak zwykle z kwasnym usmiechem obwiescil triumfujaco: -Wygralismy, generale! Odnieslismy wielkie zwyciestwo nad zachodnimi kolonialistami. Najstarszego ranga przedstawiciela strony algierskiej, a zarazem jednego z inicjatorow planu, po prostu nie wypadalo nie zaprosic na uroczystosc. Jednak jego obecnosc szczegolnie dzialala Belewie na nerwy, jakby wciaz przypominajac mu o koniecznosci tragicznego kompromisu. -Nie, ambasadorze, jeszcze nie zwyciezylismy. - Pokrecil glowa. - Na razie tylko zyskalismy mozliwosc prowadzenia dalszej walki. -Daj spokoj, Obe - wtracil pojednawczo Sako Atiba. - Swietujmy w spokoju to dzisiejsze zwyciestwo. Stojacy miedzy premierem i Algierczykiem szef sztabu nie kryl radosci. Czul sie wspolautorem zakonczonej sukcesem operacji i najwyrazniej ani troche nie przeszkadzala mu utrata zolnierskiego honoru. Belewa tylko mruknal na znak zgody. W wejsciu do portu "Bejara" powoli plynela waskim kanalem, mozolnie ciagnieta przez holownik, a tuz za tankowcem szly trzy kanonierki ze stolecznej eskadry, oslaniajac transport przed ewentualna desperacka interwencja wojsk UNAFIN. Port w Monrowii nie przedstawial sie nazbyt okazale. Dwa potezne lamacze fal wychodzily na dwa kilometry w morze, tworzac niemal trojkatny obszar spokojnej wody u wejscia do portu. Na calej dlugosci falochronow staly kordony wojskowej zandarmerii, u wylotow drog dojazdowych czuwaly wozy opancerzone typu Panhard z dziewiecdziesieciomilimetrowymi armatami skierowanymi na morze. I one strzegly bezcennego transportu. Na szczescie wzmocnione srodki bezpieczenstwa okazaly sie zbedne, pomyslal z ulga Belewa. Moze w koncu udalo sie jednak pokonac lamparta, chociaz nie takimi metodami, jakie on by wolal. Z tej ostatniej konfrontacji to Amerykanka wyszla z honorem, mimo ze musiala sie wycofac. Ale w ostatecznym rozrachunku zwyciestwo nalezalo do nich, bez wzgledu na to, jakimi sposobami zostalo osiagniete. Przyszlo mu jednak do glowy, ze jest zbyt wczesnie na swietowanie sukcesu. Mruzac powieki od slonca, popatrzyl w niebo i po chwili dojrzal polyskujacy srebrzyscie bezzalogowy samolot zwiadowczy. Amerykanski szpieg zwany "Drapiezca" rzeczywiscie krazyl im nad glowami niczym wyglodnialy orzel. A wiec lamparcica bez przerwy go obserwowala. Ciekawe, co teraz jej chodzi po glowie? - pomyslal Belewa. Sako klepnal go lekko po ramieniu. -Chodzmy, generale, podejdziemy na skraj nabrzeza. Powinienes jako pierwszy wkroczyc po trapie na poklad "Bejara". -Tylko po to, zeby podziekowac marynarzom i naszym zolnierzom, brygadierze, zarowno mezczyznom, jak tez chlopcom. Nabrzeze paliwowe znajdowalo sie na przedluzeniu poludniowego lamacza fal, dokladnie siedemset metrow od jego konca. Zostawiwszy sluzbowe samochody na skraju betonowego placu przeladunkowego, premier i szef sztabu ruszyli energicznym krokiem w strone cumowiska. Umamgi szybko podreptal za nimi, aby miec swoj udzial w tej podnioslej uroczystosci. Komandosi i ubrani po cywilnemu ochroniarze omiatali zgromadzone tlumy uwaznymi spojrzeniami, chociaz general nie wystawial sie na specjalne ryzyko? Od dluzszego czasu nie mial okazji, aby obwiescic swoim podwladnym jakas radosna nowine, totez zadni sukcesu ludzie witali go gromkimi wiwatami, jakby nagle zapomnieli o trudach i niedogodnosciach ostatnich paru miesiecy. Belewa machal im reka, sciskal wyciagniete dlonie, usmiechal sie przyjaznie. Po wyjsciu z glownego kanalu zeglownego tankowiec wykrecil w strone nabrzeza i z pomoca holownika zaczal przybijac do cumowiska. Za chwile mialy zostac rzucone liny. Stojaca przy relingach statku mieszana algiersko-unijna zaloga takze radosnie wymachiwala rekoma. I nagle ponad gwar glosow i tony muzyki wybil sie dzwiek, ktory natychmiast przykul uwage Belewy. Wibrujacy donosny swist gwaltownie przybieral na sile. General zadarl glowe w sama pore, by dostrzec niewyrazny ksztalt zaopatrzonego w liczne stabilizatory cylindrycznego pocisku, ktory przemknal kilkaset metrow nad portem, kierujac sie w glab ladu. Dal o sobie znac oficerski nawyk analityczny: "Amerykanska rakieta typu Sea Slam najnowszej generacji, do odpalania z morza i powietrza; precyzyjne uklady naprowadzajace; przeznaczona do zwalczania celow naziemnych". Chwile pozniej powietrzem wstrzasnela potezna eksplozja; wiwaty tlumu przerodzily sie w krzyki przerazenia. Niespelna kilometr od nabrzeza w niebo strzelil wielki grzyb czarnego dymu. Zawyly syreny alarmu przeciwlotniczego. -Padnij! - krzyknal Belewa. - Wszyscy na ziemie! Nie podnosic glow! Brygadier Atiba, za mna! Ruszyl biegiem do swoj ego auta, obejrzawszy sie przez ramie na pedzacego za nim szefa sztabu. Odnotowal z satysfakcja, ze ambasador Umamgi wciaz lezy plackiem na betonie. Obylo sie bez strat w ludziach, kilku zandarmow z patrolu odnioslo tylko lekkie rany. Uszkodzenia tez wydawaly sie niegrozne. Wybuch rakiety utworzyl maly krater na skraju brukowanej drogi, nie wylaczajac jej nawet z ruchu. Nie ulegalo watpliwosci, ze wlasciwym celem wystrzelonego pocisku byl glowny rurociag przepompowni paliwa, biegnacy wzdluz drogi, gdyz ziala w nim pieciometrowej dlugosci dziura. Takze inne rurociagi, rownolegle do niego, zostaly podziurawione i powgniatane przez odlamki. Zanim Belewa ze swoim najblizszym podwladnym dotarli na miejsce zdarzenia, portowa straz pozarna ugasila kilka drobnych ognisk plomieni. Amerykanie wystrzelili tylko jedna rakiete, ktora precyzyjnie trafila w cel. -Brygadierze, otoczyc port szczelnym kordonem! - rzucil general, wysiadajac z land-rovera. - Usunac z nabrzeza paliwowego wszystkich cywilow. I sprowadzcie mi tu natychmiast kierownika przepompowni! - Jest juz w drodze, generale - odparl szef sztabu, wskazujac zardzewialego jeepa podskakujacego na wybojach portowej drogi dojazdowej. Oparty o blotnik swojego auta Belewa dal kierownikowi przepompowni i glownemu inzynierowi piec minut na dokladne zapoznanie sie z uszkodzeniami. -No i co? - zapytal. Kierownik tylko smutno pokrecil glowa. -Co mam powiedziec, generale? Oba glowne rurociagi, zarowno osmiocalowy, jak i dwunastocalowy, zostaly podziurawione. Nie da sie rozladowac tankowca, dopoki tego nie naprawimy. -A nie mozna przepompowac ladunku bezposrednio do cystern? Kierownik zamyslil sie na chwile i znowu pokrecil glowa. -Cos mozna by wykombinowac, ale byloby to rownoznaczne z proba osuszenia jeziora przez slomke. Przenosnymi pompami oproznialibysmy zbiorniki tankowca przez pare miesiecy. Latwiej i szybciej bedzie naprawic rurociagi. -Ile to potrwa? -Uszkodzenia nie sa zbyt rozlegle, generale. Najdalej pojutrze zaczniemy rozladunek. -Dokladnie za dwadziescia cztery godziny rurociagi maja byc naprawione, aby moglo sie rozpoczac oproznianie tankowca! Zrozumiano? Dwadziescia cztery godziny! Slyszac rozkazujacy ton Belewy, kierownik tylko baknal niesmialo: -Tak jest... General odwrocil wzrok od spoconego mezczyzny i dostrzegl na brzegu leja pogiety fragment aluminiowej oslony. Schylil sie, podniosl go i dlonia otarl kurz. Na pomalowanej szara farba powierzchni ciemnial fragment napisu: U.S. NAV. Byl glupcem, jesli myslal o odniesieniu zwyciestwa nad przebiegla lamparcica. Na jakis czas o niej zapomnial, lecz ona wciaz czyhala w zasadzce, gotowa rzucic mu sie do gardla. -Brygadierze Atiba! Prosze sciagnac z okolic Monrowii dostepne jednostki artylerii i piechoty do obrony portu. Absolutnie wszystkie! Natychmiast! Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 10.02 czasu lokalnego Z gornym pancerzem poczernialym od gazow wylotowych odpalonej rakiety "Queen of the West" wsliznela sie po pochylni na plac manewrowy. Obie bratnie jednostki, "Carondelet" i "Manassas", staly juz w swoich hangarach, uwijali sie wokol nich technicy obslugi. Podobnie biegali wszyscy pelniacy wachte na platformie. Nadal obowiazywal alarm bojowy, a rozkazy naplywajace wrecz nieprzerwanym strumieniem z flagowego pojazdu sil interwencyjnych powodowaly, ze nikt nie mogl sobie pozwolic na bezczynnosc. Amanda od wejscia powiodla wzrokiem po zatloczonym wnetrzu sali odpraw urzadzonej w transporterze. Zgodnie z jej rozkazem stawila sie cala kadra oficerska eskadry poduszkowcow, kompanii Fox oraz "Pszczol" z obslugi platformy. Za posrednictwem laczy wideofonicznych w odprawie mialo takze uczestniczyc dowodztwo bazy Konakri oraz kapitanowie "Santany" i "Surocco", dwoch kutrow patrolowych, ktore niedawno zeszly z dotychczasowych stanowisk i szly pelna moca silnikow w kierunku "Plywaka". Garrett przecisnela sie do szczytu stolu konferencyjnego i chcac przyciagnac uwage zebranych, zaczela polglosem: -Dzien dobry, witam wszystkich. Nie mamy czasu, przejde wiec od razu do rzeczy. Na pewno zostaliscie wprowadzeni w zaistniala sytuacje. Unia Zachodnioafrykanska przerwala blokade morska. Do portu w Monrowii dotarl tankowiec z paliwem. Jesli przeciwnikowi uda sie rozladowac transport i rozwiesc paliwo po wszystkich stacjach dystrybucyjnych, znajdziemy sie z powrotem w punkcie wyjscia sprzed szesciu miesiecy. Wszystkie nasze wysilki i poswiecenia, a takze krew przelana przy tej operacji, pojda na marne. Nie mozemy do tego dopuscic. Powiodla wzrokiem po skupionych twarzach oficerow, ale na zadnej nie dostrzegla wyrazu niecheci czy braku zaufania. A tego sie wlasnie obawiala wobec zadan, ktore nalezalo wykonac w ciagu najblizszej doby. Cala struktura korpusu, ktora dotad mozolnie budowala, zostala teraz wystawiona na najciezsza probe. -Na wlasna odpowiedzialnosc podjelam akcje zmierzajaca do opoznienia rozladunku tankowca... lecz najwyzej o jeden dzien. Mamy wiec tylko tyle czasu na opracowanie, przygotowanie i przeprowadzenie operacji calkowitego odciecia Unii Zachodnioafrykanskiej dostepu do przywiezionego paliwa. Nie mozemy czekac spokojnie na zadna pomoc z zewnatrz, jestesmy zdani wylacznie na siebie. W dodatku operacja bedzie musiala zostac przeprowadzona wobec licznych, pozostajacych w stanie pelnej gotowosci sil wroga. Mozemy zalozyc, ze wojska Unii juz teraz czekaja na nasze posuniecie. Jeszcze raz powiodla spojrzeniem po sali. W martwej ciszy rozlegal sie jedynie szum klimatyzatora i poskrzypywanie krzeselek. Po kilku sekundach odezwal sie Stone Quillain: -Jak chce pani tego dokonac, kapitanie? -Zastosowanie zywych tarcz na pokladzie tankowca i w porcie wyklucza bezposredni frontalny atak. "W gruncie rzeczy zakladnicy stanowiacy oslone niweluja cala nasza przewage technologiczna nad wojskami Unii. Dlatego musimy sie uciec do starych metod dzialania. Nawiasem mowiac, jest to najlepsze potwierdzenie mojej tezy, ze w wojskowosci nie nastapil zaden znaczniejszy postep ewolucyjny od czasow amerykanskiej wojny domowej. - Usiadla na krzesle i skrzyzowala rece na brzegu stolu. - Czy ktokolwiek z was slyszal o ekspedycjach sekwestracyjnych? Rejon dzialania wojsk UNAFIN 7 wrzesnia 2007 roku Improwizacja, latanie dziur, stosowanie rozwiazan prowizorycznych... -Tone platkow mydlanych?! - Na twarzy magazyniera pojawil sie wyraz skrajnego oslupienia. -Zgadza sie - odparl kwatermistrz. - Chca, bysmy natychmiast dostarczyli na platforme tone platkow lub proszku mydlanego. -Az tone, panie poruczniku?! -O nic mnie nie pytaj, Simpson. Nie mam pojecia, do czego im to potrzebne. Blyskawicznie kaz zapakowac wszystko, co jest w magazynie, i wyslij ciezarowke do miasta, zeby dokupili reszte. Aha, przy okazji niech sie rozejrza za jakims sprzetem stereofonicznym... W tej sprawie tez niczego ci nie wyjasnie. Wykrety, kompromisy, negocjacje... Dowodca francuskiej korwety zmarszczyl brwi. -Kapitanie Garrett, podobnie jak pani jestem zaniepokojony ostatnimi wydarzeniami, nie moge sie jednak zgodzic na uczestnictwo w tego rodzaju akcji bez rozkazow z dowodztwa. Utrzymywanie blokady gospodarczej to jedno, a bezposrednie zaangazowanie w cos, co pani nazwala otwarta wojna, to drugie. Obawiam sie, ze moi przelozeni z Paryza musieliby gruntownie przemyslec wiele spraw, zanim uzyskalbym ewentualna zgode na udzial w tej operacji. -Doskonale rozumiem panskie stanowisko, komandorze Trochard odparla Amanda, patrzac na ekran wideofonu. - Musi pan jednak wziac pod uwage, ze nie mamy na to czasu. Zanim panscy przelozeni podejma jakakolwiek decyzje, przepadnie szansa na przeprowadzenie skutecznej akcji. Francuz pokrecil glowa. -Przykro mi, ale nie jestesmy Amerykanami i dzialamy na troche innych zasadach. Mimo calej oslawionej francuskiej... verve, w naszych zylach nie plynie jednak kowbojska krew. Amanda westchnela ciezko i pomyslala, ze do bitwy idzie sie z takim orezem, jaki jest do dyspozycji. Starajac sie zachowac spokojny ton i obojetna mine, odparla: -Jacques, bardzo prosze... Potrzebna nam wasza pomoc... Osobiscie potrzebuje twojej pomocy. Trochard zastanawial sie przez chwile, po czym odpowiedzial podobnym westchnieniem i usmiechnal sie smutno. -Wlasnie przyszlo mi cos godnego uwagi do glowy, Amando. Skoro nasz mandat operacyjny nie obejmuje bezposredniego zaangazowania w taka akcje, moze byloby lepiej, gdybysmy zostali w nia wciagnieci nieumyslnie... Taktyka, plany, przygotowania... -Gotowe, poruczniku. - Sierzant Tallman wreczyl mlodemu oficerowi szara koperta. - Wewnatrz jest wszystko, co bedzie wam potrzebne. Cele misji, mapy, tabele plywow, charakterystyka wybrzeza, uksztaltowanie terenu, rozmieszczenie wojsk Unii w rejonie i w miare najpelniejszy rozklad patroli. Kapitan chce miec szczegolowy plan dzialania na szesnasta. Ludzie powinni byc gotowi do wyruszenia o osiemnastej. -Jasne, sierzancie. - Dowodca plutonu z ironicznym usmiechem popatrzyl na koperta. - Cholera, juz po osmiu miesiacach czynnej sluzby musza na wlasna reka planowac inwazje. To pieprzona robota... -To tylko zwykla przygoda - przerwal mu sierzant z szerokim usmiechem. Adaptacja, elastycznosc, dostosowanie... -Do diabla, kapitanie! - wykrzyknal ze zloscia szef kompanii, spogladajac na wyrysowany odrecznie plan taktyczny. - Jestesmy oddzialem patrolowym, nie do nas naleza tego typu zadania! Dowodca eskadry Evan Lane tylko usmiechnal sie krzywo i poklepal rozzloszczonego sierzanta po ramieniu. -W takim razie przyjmij, chlopcze, ze zostalismy wlasnie przeksztalceni w Pierwszy Krolewski Pulk Lotnictwa Podwodnego. To ci powinno wystarczyc. Analizy, oceny, gromadzenie danych... -Guten tag, Herr Zimmer. Jestem niezmiernie wdzieczna, ze zechcial mi pan poswiecic chwile czasu. O ile wiem, w roku dwa tysiace trzecim panska firma odremontowala i sprzedala Unii Zachodnioafrykanskiej dwudziestopieciometrowy holownik portowy z silnikiem wysokopreznym. Czy moglby mi pan podac dokladne parametry techniczne tej jednostki? Przede wszystkim zalezy mi na calkowitej mocy i typie zamontowanych maszyn. Jesli to mozliwe, chcialabym tez uzyskac plany techniczne maszynowni i sterowki. Przydzial zadan, szacowanie zdolnosci pododdzialow, wiara w zaangazowanie ludzi... -Dobra, kapralu. Zniszczenie tankowca to nie taka prosta sprawa. Jak chcecie to zrobic? -Prosze za mna, kapitanie. - Saper wyplul zuta gume za reling i poprowadzil Stone'a Quillaina do rozlozonych na plachcie brezentu przedmiotow. Znajdowal sie tam poplamiony plecak w maskujacych kolorach, gruby, groznie wygladajacy szary metalowy dysk wielkosci felgi od samochodu osobowego i kilka czworokatnych, mniej wiecej litrowych pojemnikow zaopatrzonych w dzwigniowe zapalniki i zabezpieczajace zawleczki granatow. -Tu mamy caly zestaw. Polaczymy standardowy dwudziestokilogramowy ladunek Mark 138 w plecaku z podwodna mina dywersyjna i paroma fosforowymi granatami Mark 34., Stone skinal glowa. -Jak to zadziala? Saper przykleknal na pokladzie i zaczal tlumaczyc, wskazujac poszczegolne elementy: -Granaty przypniemy do plecaka i umiescimy ladunek na srodku klapy luku zaladunkowego tankowca. A do zapalnika miny przyczepimy dlugi izolowany lont, ktory moze sie palic nawet w benzynie. -Na razie wszystko jasne, synu. -Jesli wrzucimy mine przez luk inspekcyjny do srodka, opadnie az na dno zbiornika. Potem odpalimy wszystko naraz. Wybuch trotylu w plecaku rozwali cala pokrywe luku zaladunkowego, a jednoczesnie podpali lont i spowoduje eksplozje granatow zapalajacych. Ulamek sekundy pozniej detonuje mina, ktora nie tylko wyrwie dziure w dennej czesci poszycia tankowca, ale takze wyrzuci spora ilosc paliwa ze zbiornika na poklad, gdzie beda sie juz palily ladunki fosforowe. Materialow starczy nam na szesc takich zestawow. Trzeba bedzie je rozmiescic na pokrywach zbiornikow z benzyna i paliwem lotniczym. Zabezpieczymy je podwojnie zapalnikami M700 ustawionymi na pieciominutowa zwloke. - Siegnal do kieszonki po nastepna gume do zucia. - Kaszka z mlekiem. -Matko Boska... Czy nasi specjalisci z Little Creek wypowiadali sie na temat skutecznosci takiego zestawu? -Oczywiscie, kapitanie. Poprosili nawet, bysmy z bezpiecznej odleglosci zrobili dla nich zdjecia. Pracowac na pelnym gazie, jeszcze szybciej; bez przerwy spogladac na zegar... Jesli nie da sie zrobic wszystkiego, to zrobic wszystko, co sie da... Zapadal zmierzch. 22 Morski mysliwiec Baza Konakri, Gwinea 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 19.22 czasu lokalnego W ciemnosci za murami kwatery dowodzenia zaczal padac deszcz. Vavra Bey wyczula narastajaca szybko wilgotnosc powietrza wpadajacego przez szczeliny miedzy workami z piaskiem ulozonymi w pustych otworach okiennych. Z powodu narastajacego kryzysu zostala wraz z innymi obserwatorami ONZ sciagnieta do bazy sil interwencyjnych, tak ze wzgledow bezpieczenstwa, jak i z koniecznosci sledzenia na biezaco rozwoju wydarzen. Zdawala sobie jednak sprawe, ze w tej sytuacji prawie na nic nie ma juz wplywu. Zdjela okulary i zaczela delikatnie rozmasowywac palcami obolale skronie, myslac o tym, ze wolalaby powrocic do roli babci. Obrzydla jej dyplomacja, a zwlaszcza bezsilnosc wobec problemow, ktorych rozwiazania chyba caly swiat zwyczajnie sobie nie zyczyl. Stawy bolaly ja od wilgotnego rownikowego klimatu, coraz czesciej wiec marzyla o powrocie do swojego slonecznego ogrodu, gdzie mogla do woli bawic sie z wnuczetami. Rozleglo sie pukanie do drzwi malego pokoju, ktory wyznaczono na jej tymczasowy gabinet. Do srodka zajrzal sekretarz. -Pani wyslannik, przybyl admiral MacIntyre. -Swietnie, Lars. Wprowadz go, prosze. Wlozyla z powrotem okulary. Rozmyslania o wlasnej rodzinie jak gdyby na nowo daly jej motywacje do dalszego pelnienia odpowiedzialnej funkcji. Elliot MacIntyre, ktory pojawil sie w wejsciu, nie byl juz tym samym czlowiekiem, jakiego poznala wczesniej. Zamiast eleganckiego granatowego munduru mial na sobie przemoczony od deszczu lotniczy kombinezon z nomeksu. Przyproszone siwizna wlosy byly posklejane od wielogodzinnego noszenia helmofonu, a na policzkach ciemnial nie ogolony zarost. -Przepraszam za swoj wyglad, pani wyslannik - rzekl admiral, siadajac na krzesle przed biurkiem. - Przez caly dzien jestem w podrozy. -To zrozumiale. Zreszta panski wyglad nie ma dzis zadnego znaczenia, admirale. Mam nadzieje, ze nie przylecial pan prosto ze Stanow Zjednoczonych?. -Niezupelnie. Bylem w Neapolu, na zebraniu dowodztwa poludniowego sektora NATO w sprawie bezpieczenstwa na Adriatyku, kiedy dotarly wiesci o przerwaniu blokady. Tak wiec... pozyczylem sobie mysliwiec F-22 wraz z pilotem z amerykanskiej bazy lotniczej w Sigonella i przylecialem tu najszybciej, jak tylko moglem. Jako naczelny dowodca NAVSPECFORCE zawsze staram sie osobiscie nadzorowac wszelkie akcje bojowe, w ktorych uczestnicza moi ludzie. -Rozumiem. - Bey pokiwala glowa i splotla palce na biurku. - Zatem mozemy od razu przejsc do omawiania biezacej sytuacji. -Oczywiscie, pani wyslannik. Na poczatku chcialbym oswiadczyc, ze w pelni popieram i akceptuje decyzje kapitan Amandy Garrett dotyczaca przepuszczenia tankowca "Bejara". W zaistnialych okolicznosciach nie bylo innego wyjscia, jak przerwac akcje zatrzymania i przepuscic statek przez blokade morska. Zadecydowaly wzgledy humanitarne. -Zgadzam sie, admirale, i przyjmuje panskie oswiadczenie. Rzeczywiscie nie mozna bylo otwierac ognia do dzieci znajdujacych sie na pokladzie. - Urwala na chwile, po czym ciagnela w zamysleniu: - Musze jednak przyznac, ze przede wszystkim jestem zaskoczona ich obecnoscia na statku. Do tej pory general Belewa nie uciekal sie do takich metod... No coz, desperacja nie zna granic. Pozostaje wiec pytanie, admirale: co powinnismy zrobic w tej sytuacji? Zachowac biernosc? -Jesli pozwolimy ludziom Belewy na przepompowanie paliwa dostarczonego tankowcem, pani wyslannik, zniweczymy wszelkie dotychczasowe osiagniecia wojsk UNAFIN na Zlotym Wybrzezu. Nie ustrzezemy sie tez przed nasileniem kryzysu. Rzad Gwinei ponownie znajdzie sie pod presja, a Unia Zachodnioafrykanska bedzie mogla przystapic do realizacji swoich planow podbojow terytorialnych. Nie wolno do tego dopuscic. -To prawda - przyznala Bey. - Obawiam sie jednak, ze srodki dyplomatyczne nie dadza rezultatu. Pozostaja wiec tylko dzialania militarne. -Najprostsze bezposrednie rozwiazanie, to znaczy wysadzenie w powietrze tankowca przy nabrzezu portowym, nie wchodzi w rachube z powodu obecnosci zywej tarczy utworzonej z uchodzcow. Z tych samych wzgledow nie mozemy zbombardowac zbiornikow paliwowych. Caly teren portu przeksztalcono w zamkniety oboz, w ktorym przebywa kilkaset osob z politycznej opozycji Unii. Belewa zabezpieczyl sie przed kazdym bezposrednim atakiem. -Co nam zostaje, admirale? MacIntyre gleboko zaczerpnal powietrza. -Dowodca taktyczny korpusu, kapitan Amanda Garrett, opracowala dosyc... zuchwaly i przebiegly plan dzialania. Zamiast wysadzac w powietrze tankowiec chcemy go wykrasc. -Wykrasc?! Nie rozumiem, admirale. - Przyszlo jej do glowy, ze choc dobrze zna angielski, najwyrazniej musiala zle zinterpretowac jakies slowa MacIntyre'a. -Kapitan Garrett proponuje przeprowadzenie czegos, co w jezyku marynarki wojennej nazywa sie ekspedycja sekwestracyjna. Niewielki oddzial desantowy zajmie i wyprowadzi statek z portu wroga. Bey zmarszczyla brwi. -Nigdy nie slyszalam o tego typu akcjach. -W historii zeglarstwa stosowano je nieraz, przynajmniej poczawszy od czasow napoleonskich - wyjasnil MacIntyre z poblazliwym usmiechem. Kapitan Garrett proponuje wspolczesna, unowoczesniona wersje tej operacji. Kilka akcji dywersyjnych powinno odciagnac uwage wojsk Unii od portu w Monrowii, umozliwiajac przedostanie sie do nabrzeza paliwowego nielicznej grupy uderzeniowej. Komandosi wedra sie na poklad "Bejary", unieszkodliwia wartownikow oraz usuna stamtad zywe tarcze i cywilna algierska zaloge. Nastepnie statek zostanie odcumowany i wprowadzony do glownego kanalu wejsciowego portu, po czym zatopiony. Nie tylko zniszczymy paliwo znajdujace sie w jego ladowniach, ale takze zablokujemy wejscie do portu. Upieczemy dwie pieczenie przy jednym ogniu. Rownoczesnie odetniemy dostep do przewiezionego nielegalnie paliwa i zlikwidujemy mozliwosc podjecia nastepnej proby przelamania blokady, przynajmniej do czasu wydobycia wraku tankowca z dna kanalu i odblokowania wejscia do portu. Bey zastanowila sie nad przedstawionym planem. -Cos mi sie zdaje - mruknela w koncu - ze tego rodzaju akcja bedzie znacznie trudniejsza, niz mozna by sadzic po panskim skrotowym opisie. Admiral przytaknal ruchem glowy. -To prawda, pani wyslannik. Mowiac szczerze, sam bym sie dlugo zastanawial nad przyjeciem tego planu operacyjnego, gdybym nie znal osoby, ktora go opracowala. Kapitan Garrett juz nieraz udowodnila, ze potrafi dokonac rzeczy pozornie niemozliwych. Jesli pani pamieta, wlasnie z tego powodu przekazalem jej dowodzenie korpusem interwencyjnym. -Tak, pamietam. - Bey usmiechnela sie niewyraznie. - Rozmawialismy o tej nominacji w Nowym Jorku i wyrazal sie pan wowczas o kapitan Garrett z bezgranicznym zaufaniem. -Do tej pory zrealizowala wszystkie stawiane przed nia cele, pani wyslannik. Teraz zas prosi o zgode na dokonczenie swojej misji. Wedlug mnie powinnismy dac jej te szanse. -A co powie na to Bialy Dom, admirale? -Rozmawialem juz z sekretarzem stanu, ktory przedstawil plan operacji naszemu prezydentowi. Stany Zjednoczone w pelnym zakresie oddaja swoje wojska do dyspozycji Organizacji Narodow Zjednoczonych. Porozumialem sie takze z moimi kolegami, dowodcami kontyngentow UNAFIN z Wielkiej Brytanii i Francji, ktorzy uzyskali od swoich wladz podobne zapewnienia. Mozemy w kazdej chwili przystapic do dzialania, potrzebna jest tylko pani zgoda. -Rozumiem. - Vavra Bey ponownie uniosla rece do skroni, chcac sie uwolnic od dotkliwego bolu glowy. Dotad nawet nie liczyla sie z koniecznoscia rozstrzygania tego rodzaju kwestii. W mlodosci, kiedy jeszcze kierowala sie idealizmem, marzyla o swiatowym rozbrojeniu. Nie dopuszczala do siebie mysli, ze kiedykolwiek moglaby osobiscie wysylac zolnierzy do walki. - Kiedy chcialby pan rozpoczac te operacje? -Pani wyslannik - rzekl MacIntyre z naciskiem - jestem gotow wydac odpowiednie rozkazy natychmiast po wyjsciu z pani gabinetu. Trzeba przystapic do dzialania jeszcze tej nocy. Bey szybko podniosla glowe. -To niemozliwe. Eskalacja konfliktu moglaby nastapic wylacznie na wniosek Rady Bezpieczenstwa ONZ. -Rada przeglosowala juz rezolucje dotyczaca embarga na dostawe paliw plynnych do Unii Zachodnioafrykanskiej - odparl admiral. - Nasza propozycja calkowicie miesci sie w ramach tej rezolucji. Vavra energicznie pokrecila glowa. -Juz naciagnelismy warunki uzgodnionej rezolucji do wszelkich mozliwych granic, admirale. Do tej pory Rada Bezpieczenstwa przymykala oko na nasze dzialania. Jednak mandat UNAFIN w zadnym wypadku nie upowaznia do wysadzenia zbrojnego desantu na terytorium Unii Zachodnioafrykanskiej. Jestesmy odpowiedzialni przed cala spolecznoscia miedzynarodowa. Musimy sie trzymac przepisow prawa. -Jak dlugo to potrwa, pani wyslannik? Ile bedziemy musieli czekac? -Moge jeszcze dzis przedstawic te propozycje Radzie Bezpieczenstwa. Obiecuje, ze zostanie poddana glosowaniu w pierwszej kolejnosci. Odpowiedz powinnismy wiec uzyskac w ciagu... czterdziestu osmiu godzin. MacIntyre z kwasna mina pokrecil glowa. -To za dlugo. Do operacji trzeba przystapic najdalej za dwie godziny, potem bedzie juz za pozno. Metoda "naciagania warunkow rezolucji", jak sama sie pani wyrazila, kapitan Garrett zdolala opoznic rozladunek tankowca o jedna dobe. Tylko tyle. Pojutrze caly transport paliwa bedzie juz rozdysponowany po dziesiatkach magazynow i punktow tankowania wojsk Belewy. Nie twierdze, ze to mu otworzy droge do zwyciestwa, gwarantuje jednak, iz w ten sposob na pol roku ulatwi dalsza eskalacje dzialan zbrojnych w Gwinei. Bez watpienia w tym czasie zginie wiele osob, i to zarowno zolnierzy walczacych na polach bitew, jak przymierajacych glodem uchodzcow. - MacIntyre uniosl dlon i pokazal polcentymetrowy odstep miedzy kciukiem a palcem wskazujacym. - Tylko tyle nam brakuje do przeksztalcenia calej misji UNAFIN w kolejna okrutna kpine ze spolecznosci miedzynarodowej. W imie tego, co dotychczas osiagnelismy, a przede wszystkim w imie skutecznosci dzialan ONZ w sprawie tego kryzysu, wolalbym do tego nie dopuscic. -Ja rowniez, admirale! Nie mam jednak uprawnien do organizowania tego rodzaju zbrojnej akcji! - Bey mimo woli zaczela szeroko gestykulowac. - Wszystko, co pan powiedzial, jest prawda, ale nie pozostawiono nam innego wyjscia. Na milosc boska, prosze przedstawic plan, o ktorym bede mogla sama zadecydowac! MacIntyre bezsilnie spuscil glowe, zaraz jednak znow popatrzyl Bey prosto w oczy. Usmiechnal sie na poly ironicznie, na poly wspolczujaco. -Swietnie rozumiem pani odczucia. Nie tak dawno i ja znalazlem sie w podobnej sytuacji, a konkretnie postawila mnie w niej Amanda Garrett. Jedyne, co moge zaproponowac, pani wyslannik, to... WOBIZ. -Przykro mi, ale nie znam tego slowa, admirale - odparla zdumiona dyplomatka. -To nie slowo, lecz akronim powszechnie stosowany w amerykanskich kregach wojskowych, skrot okreslenia "wobec braku innych zalecen". Uzywamy go w sytuacjach, kiedy pojawia sie jakies pilne zadanie, ktorego wykonania zabraniaja takie czy inne przepisy badz postanowienia. Szykuje sie szczegolowy plan operacyjny i jako WOBIZ przesyla do zatwierdzenia przelozonym... ale juz po zakonczeniu dzialan i uzyskaniu konkretnych celow. -Ach, tak - mruknela w zamysleniu Vavra Bey. - A co potem, admirale? -Potem, jesli wszystko sie uda, przelozeni nie maja innego wyjscia, jak zaakceptowac tenze plan operacyjny. -A jesli sie nie uda? -Wtedy sytuacje jasno okresla inne, powszechnie stosowane sformulowanie, pani wyslannik. Powraca sie z akcji "na tarczy". Bey zachichotala. -Przynajmniej to okreslenie jest mi znane. A zatem, mowiac calkiem szczerze, wolalabym dostac ten plan do zatwierdzenia. Ocena rezultatow jest zawsze latwiejsza od ich prognozowania. -I ja pozwole sobie na szczerosc. Razem z kapitan Garrett rozwazalismy taka ewentualnosc. Doszlismy jednak do wniosku, iz zadne z nas nie ma sklonnosci do roli wojskowego dyktatora. Jako oficerowie sil zbrojnych Stanow Zjednoczonych odpowiadamy przed wladzami cywilnymi. Mozemy w taki czy inny sposob naginac granice wlasnej odpowiedzialnosci, lecz zasada pozostaje zawsze taka sama. Dlatego potrzebna nam pani decyzja. Czekamy na rozkazy, pani wyslannik. Na rozkazy! - przemknelo jej przez mysl. Jestem przeciez dyplomatka, a dyplomaci nie wydaja rozkazow! Sa po to, aby negocjowac, szukac kompromisow, pozniej zas usunac sie w cien, pozostawiajac najtrudniejsze decyzje w gestii prezydentow, krolow czy premierow. Na Allaha, do czego to doszlo?! Obrocila sie na krzesle, by wyjrzec za okno, lecz jej wzrok spoczal jedynie na stercie mokrych od deszczu workow z piaskiem. Latwo bylo powiedziec "nie", miala do tego pelne prawo. W zaden sposob nie narazalaby swojej kariery, ale dopuscilaby do wybuchu krwawej wojny na Zlotym Wybrzezu, ktora pochlonelaby tysiace ofiar. Gdyby zas wyrazila zgode na zbrojny atak, a operacja zakonczyla sie niepowodzeniem, musialaby sie tlumaczyc ze swojej decyzji przed Rada Bezpieczenstwa i ta z pewnoscia uznalaby ja za bledna. To oznaczaloby niechybny koniec Vavry Bey na arenie politycznej. Rownie dobrze moglaby jednak zostac uznana za bledna decyzja, skutkiem ktorej doszlo do tragedii, smierci i cierpien tysiecy ludzi. Rysowal sie dosc interesujacy, choc nieco akademicki problem natury filozoficznej. Dla niej, bezposrednio zaangazowanej w wydarzenia, moglo byc tylko jedno sensowne rozwiazanie. Odwrocila sie z powrotem do MacIntyre'a. -Jestem przekonana, admirale, ze zajecie tankowca, ktory bezprawnie zawinal do portu w Monrowii, moze sie okazac wyzsza koniecznoscia. Dlatego chcialabym dostac od panskich podwladnych kopie szczegolowego planu omawianej akcji zbrojnej. Zapoznam sie z nim dokladnie, po czym wysle do rozpatrzenia Radzie Bezpieczenstwa wraz z... zaleceniem wydania zgody na te operacje. -Oczywiscie, pani wyslannik. Natychmiast otrzyma pani ten plan. -Jeszcze jedno, admirale. Jak dlugo, panskim zdaniem... powinnam sie z nim zapoznawac? -Och, z pewnoscia wystarczy godzina i... czterdziesci osiem minut. -Rozumiem. Jak brzmial ten akronim? -WOBIZ, pani wyslannik. "Wobec braku innych zalecen". Po wyjsciu z gabinetu Vavry Bey MacIntyre skierowal sie do centrali lacznosci. -Polaczcie mnie z "Plywakiem"! - rzucil od drzwi technikowi siedzacemu przy pulpicie. - Bezposrednio z kapitan Garrett! -Juz jest polaczenie, admirale. Kapitan Garrett czeka przy aparacie. Moze pan rozmawiac z pokoju oficera dyzurnego. MacIntyre skinal glowa i ruszyl we wskazanym kierunku. Szybko podniosl sluchawke. -Kapitanie? -Slucham, tu Garrett. Jaka decyzja, admirale? -Ruszajcie. Wyslannik zaakceptowala plan operacji. Rozleglo sie glosne westchnienie ulgi. -Doskonale. -Mozesz przekazac swoim ludziom, zeby zaczynali przedstawienie. -Juz sie zaczelo, admirale. Oddzialy wsparcia i dywersyjne sa juz w drodze. Obawialam sie, ze bede musiala je zawrocic. MacIntyre spojrzal na zegarek. -Zostalo jeszcze ponad poltorej godziny do czasu rozpoczecia dzialan. Przed budynkiem czeka na mnie smiglowiec. Natychmiast odlatuje na platforme, mam nadzieje, ze zdaze na punkt kulminacyjny. -Bardzo sie ciesze, admirale. - W glosie Garrett pobrzmiewala jednak wyrazna rezerwa. - Komandor Rendino powita pana na "Plywaku". Zaluje, ale mnie tu nie bedzie. -Jak to? Nie rozumiem, kapitanie. -Wyplywam z oddzialem abordazowym, admirale. -Co takiego?! - huknal MacIntyre. - Prowadzenie zolnierzy na pierwszej linii frontu jest wielce chwalebne, ale sa pewne granice! Miejsce dowodcy taktycznego korpusu to bojowe centrum dowodzenia, a nie lodz desantowa! Do diabla, Amando, nie jestes kapitanem Kirkiem! -Ciesze sie, ze pan to zauwazyl - odparla Garrett wyraznie rozbawiona. - Mowiac powaznie, admirale, zgadzam sie z panem pod kazdym wzgledem, ale istnieje tez cos takiego, jak wymog operacyjny. Otoz mamy pewien klopot z algierskim tankowcem. Zdjecia termograficzne wskazuja, ze calkowicie wygaszono kotly. Maszynownia nie daje najmniejszego echa w podczerwieni. Tak wiec nawet gdybysmy zdolali na niego przerzucic kompletna zaloge, ponowne rozpalenie kotlow i ruszenie go z miejsca zajeloby co najmniej godzine. Nie bedzie na to czasu. Musimy zajac ktorys z portowych holownikow i odciagnac tankowiec od nabrzeza. A to robota dla mnie. Jestem jedynym oficerem korpusu, majacym jakiekolwiek doswiadczenie w prowadzeniu holownika. -Takie rozwiazanie w ogole nie bylo brane pod rozwage, kapitanie odparl lodowatym tonem MacIntyre. -Nie moglam rozpatrywac setek rozmaitych wariantow zaleznych od roznych drobnych czynnikow, admirale. - Z jej tonu calkowicie zniknela wczesniejsza swoboda i pojawil sie cien wyrzutu. - Bede jednak bardzo wdzieczna za panska obecnosc na platformie. Gdyby cos poszlo nie tak... Moze sie zdarzyc, ze nie dam rady skutecznie pokierowac misja do konca. Dlatego ciesze sie, ze bedzie mial mnie kto zastapic. -O to prosze sie nie martwic, kapitanie, zaraz odlatuje. Prosze rozpoczynac operacje. Porozmawiamy po pani powrocie. -Rozkaz, admirale. -Powodzenia, Amando. Pomyslnych lowow. Odpowiedzial mu jedynie stuk przerwanego polaczenia. MacIntyre odlozyl sluchawke i zamyslil sie na chwile. Przez cale zycie sluzyl na zachodnim wybrzezu, gdzie nie trzymano sie tak scisle regulaminowych form. Zwracanie sie do podwladnych po imieniu nie bylo niczym niezwyklym. On nie mogl jednak zrozumiec, dlaczego wobec Amandy Garrett przychodzi mu to z takim trudem. Trzysta mil od Konakri Amanda podekscytowana odlozyla sluchawke. Mogla wreszcie przystapic do dzialania i czula sie jak plywak na wysokiej wiezy tuz przed skokiem do basenu. Nie musiala juz niczego tlumaczyc i nikogo przekonywac, jedynym jej zmartwieniem pozostaly realia zaplanowanej operacji. Postanowila jeszcze uporac sie z ostatnia dreczaca ja sprawa. Wlaczyla przenosny komputer i uruchomila procesor. Przez piec minut wpatrywala sie w pusty ekran z dlonmi zawieszonymi nad klawiatura. Wreszcie zaczela pisac. Najdrozszy Arkady, To jeden z tych wyjatkowych listow, do ktorych napisania my, sluzacy w silach zbrojnych, bywamy niekiedy zmuszeni. Jezeli go czytasz, oznacza to, ze zginelam... Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 22.28 czasu lokalnego Starannie zapiela ciezka, wyladowana sprzetem uprzaz, zacisnela pas z bronia i wlozyla kamizelke, przytloczona ciezarem calego ekwipunku. Popatrzyla na masywny, wylozony kevlarem helm bojowy i zdecydowala, ze podejmie ryzyko. Zebrala wlosy na czubku glowy i ulozyla je pod mocno zniszczona baseballowa czapeczka z napisem "Cunningham", ktorej zlota wstazka byla oklejona czarna tasma izolacyjna. Z kieszeni uprzezy wyjela krotka i pekata, dwustronna tubke z kremem maskujacym. Zdjela obie nakretki, stanela przed malym lusterkiem wiszacym na scianie i zaczela nakladac sobie na twarz smugi czarnej i zielonej pasty. Rozleglo sie pukanie do drzwi. -Wejsc! - zawolala przez ramie, nie przerywajac czynnosci. Do jej kwatery wtoczyl sie Stone Quillain. Mial na sobie pelny rynsztunek, co przy jego imponujacym wzroscie sprawialo, ze zatarasowal soba cale waskie przejscie. -Pododdzialy sa gotowe do drogi, kapitanie - zameldowal. Maskujaca farbe na twarzy mial tak starannie polozona, ze roznobarwne smugi idealnie uzupelnialy wzor na kamizelce i ekwipunku, przez co wygladal, jakby wszystko odlano z jednej bryly tego samego tworzywa. Wyroznialy sie jedynie ciemne, blyszczace oczy. -Doskonale, Stone. Ja tez bede zaraz gotowa, tylko sie umaluje. Nawet Elizabeth Arden nie uczy takiej sztuki makijazu. -Do diabla! Co ty wyprawiasz? - Podszedl i szybko wyrwal jej tubke z dloni. - Nawet nie umiesz sie pomalowac! - Wycisnal sobie spora porcje kremu na czubki czterech palcow i krotkimi pociagnieciami zaczal go rozprowadzac na jej skorze. - Najpierw trzeba dac solidny podklad zieleni na wszystkie odsloniete miejsca, nie zapominajac o karku. Dopiero pozniej na czarno maskuje sie wybrane odcinki, brode, kosci policzkowe pod oczyma, nasada nosa. Farbe powinno sie nakladac asymetrycznie, aby ktos, kto spojrzy ci w twarz, musial sie przez chwile zastanowic, co to jest. Zyskasz chocby ulamek sekundy nad przeciwnikiem. Spakowalas te dodatkowe magazynki amunicji, ktore ci przyslalem? -Tak. Dzieki, Stone - odparla z powaga. - Sporo sie od ciebie nauczylam i bardzo cenie sobie twoje rady. Podejrzewam, ze wcale nie bedzie prosta sprawa ciagnac za soba do akcji takiego zoltodzioba jak ja. -No prosze... - mruknal w zamysleniu. - Ale ja tez nauczylem sie paru rzeczy. - Szybko zakrecil z powrotem tubke i wepchnal ja do kieszeni jej uprzezy. - Tuz przed bitwa pomaluj sobie takze dlonie albo wloz rekawiczki. - Urwal na chwile, po czym dodal z wahaniem: - Jest cos, o czym powinnas wiedziec, kapitanie. Bogiem a prawda, kiedy tu przybylem, z pewnym... trudem przyszlo mi sie pogodzic, ze mam wykonywac rozkazy kobiety. Ale teraz moge stwierdzic, iz z radoscia i duma bede sluzyl pod rozkazami takich kobiet, jak ty, kapitanie. W kazdym miejscu i o kazdej porze. Amanda usmiechnela sie, mimo wstretnego, oleistego smaku pasty kamuflujacej, ktory poczula na wargach. -I ja z radoscia i duma bede sluzyla razem z toba, Stone. W kazdym miejscu i o kazdej porze. - Wyciagnela reke, serdecznie uscisneli sobie dlonie. - Ruszajmy, kapitanie Quillain. Zaraz do was dolacze. -Rozkaz, kapitanie. Kiedy Stone wyszedl, Amanda odwrocila sie do biurka, podniosla sluchawke interfonu i wcisnela klawisz polaczenia z oficerem dyzurnym centrum operacyjnego. -Mowi kapitan Garrett. Za chwile przenosze punkt dowodzenia na mostek "Queen". Czy jest tam komandor Rendino? -Jestem, szefowo - zglosila sie po chwili Christine. Tym razem tylko z pozoru zachowywala swobodny ton, w jej glosie wyczuwalo sie napiecie. -Jak wyglada sytuacja, Chris? -Miescimy sie w limicie czasowym. Pododdzialy w smiglowcach moga startowac w kazdej chwili, pozostale jednostki rowniez sa gotowe do wyjscia. Bez przerwy obserwujemy z powietrza newralgiczny rejon, ale rozmieszczenie wojsk Unii pozostaje bez zmian. Wszystkie uklady sprawne, mozna zaczynac operacja "Wilcza Sfora". -Nadeszly jakies wiadomosci od admirala MacIntyre'a? -Jego smiglowiec powinien tu wyladowac mniej wiecej za kwadrans. Do tego czasu wszystkie ladowiska beda juz wolne i osobiscie powitam go na platformie. -Swietnie, Chris. Do jego przybycia ty kierujesz calym przedstawieniem. W sluchawce rozlegl sie glosny chichot. -Mam wziac na siebie odpowiedzialnosc?! Przeciez wiesz, ze czuje sie z nia jak w tandetnej bieliznie. Do cholery, Amando, to najbardziej zwariowane przedsiewziecie w calej twojej karierze, wiec lepiej sprobuj nie odgrywac wiekszej bohaterki, niz to bedzie absolutnie konieczne, dobra? -Obiecuje, Chris, z reka na sercu. Zaopiekuj sie tym kramem do mojego powrotu. -Masz to jak w banku, szefowo. Amanda spojrzala na zegarek. -Komandorze Rendino, jest dokladnie dwudziesta druga czterdziesci piec. Prosze przekazac wszystkim pododdzialom, aby przystepowaly do operacji "Wilcza Sfora". Rozpoczynamy odliczanie pierwszej fazy. -Zrozumialam, kapitanie. Wlaczam zegar. Amanda odlozyla sluchawke i po raz ostatni spojrzala na nagrana plyte kompaktowa, lezaca na pokrywie przenosnego komputera. Odwrocila sie na piecie i wyszla na tonacy w ciemnosci poklad. Mzawka, ktora powitala z prawdziwa radoscia, ledwie przyciemnila antyposlizgowa wykladzine na platformie i okryla rosa klosze czerwonych lamp alarmowych. W mroku przemykaly niewyrazne sylwetki zolnierzy, przez wycie turbin i terkot rotorow przebijaly sie wykrzykiwane rozkazy. Helikoptery z utworzonej napredce mieszanej eskadry - trzy smukle brytyjskie merliny i jeden ciezki amerykanski sea stallion - z migajacymi swiatlami pozycyjnymi kolejno wzbijaly sie w powietrze. Amanda uniosla reke, zegnajac niewidocznego, zasiadajacego za sterami pierwszej maszyny kapitana Dane'a, po czym ruszyla szybko w kierunku hangarow. Od strony mijanych modulow dolatywaly ja okrzyki: -Powodzenia, kapitanie! -Dajcie im popalic! -Skopcie im dupska i pospisujcie nazwiska! Odpowiadala na nie, podnoszac piesc z kciukiem wyciagnietym ku gorze. Trzy poduszkowce staly omywane jaskrawym swiatlem lamp w hangarach. Rufowe pochylnie byly opuszczone, w pospiechu ladowano jeszcze dodatkowe skrzyli z amunicja. Wyglad pojazdow wyraznie sie zmienil przez te pol roku, od chwili, kiedy ujrzala je po raz pierwszy. Burty pancerzy byly powgniatane, zaplamione i osmalone, ale zaprawione w bojach, podobnie jak zalogi PG-AC. Amanda przez chwile spogladala na nie z dystansu. Wlasnie zrywala ostatnia nic, jaka jeszcze laczyla ja z dawnym okresem sluzby na "Cunninghamie". Teraz tu bylo jej miejsce; ani troche nie zalowala gruntownej zmiany w swoim zyciu. Przed wrotami trzeciego hangaru Stone Quillain przeprowadzal ostatnia inspekcje swoich plutonow szturmowych. Cofnal sie o pare krokow od stojacych w zwartym szyku komandosow i podnoszac glos nad panujacy dookola halas, krzyknal: -Kim jestescie? -Marines, kapitanie! - odpowiedzial mu zgodny chor. -Pytalem, kim jestescie?! -Marines, kapitanie!!! -Teraz rozumiem! Do lodzi! Poklad zadygotal od uderzen podkutych butow. Komandosi rozbili sie na trzy plutony i w dwuszeregu zaczeli wbiegac po rufowych pochylniach do wnetrza poduszkowcow. Amanda wsliznela sie bocznym lukiem do glownego przedzialu "Queen of the West" i wbiegla po drabince na mostek. Steamer i Snowy odwrocili sie w swoich fotelach i rownoczesnie skineli jej glowami. -Jaki jest status eskadry, komandorze? -Wlasnie zamykamy pochylnie rufowe, pani kapitan. Jestesmy gotowi do rozpedzania turbin. -Ruszamy. Wchodzic na poduszki i zjezdzac na morze. -Tak jest, kapitanie... "Francuz", "Rebeliant", tu "Dwor". Uruchamiac turbiny. Sygnal dzwiekowy "Queen" byl ledwie slyszalny poprzez szybko narastajace wycie maszyn. Steamer i Snowy jak zawsze klepneli sie otwartymi dlonmi nad srodkowym cokolem, ale tym razem jednak, co zdziwilo Amande, ich palce na chwile splotly sie w serdecznym uscisku. Wsuwajac na glowe helmofon, zawolala: -Przez jakis czas bede w otwartym luku. Przejmij sprowadzanie eskadry z platformy. -Tak jest, pani kapitan. Kiedy "Queen" uniosla sie na poduszce powietrznej, Amanda odchylila klape luku w dachu sterowki i usiadla w foteliku dodatkowego strzelca. Podlaczyla helmofon do gniazdka lacznosci i zapatrzyla sie w mrok. Dopiero po chwili zauwazyla, ze zaloga platformy z honorami zegna wyruszajace poduszkowce. Wzdluz relingow obu barek obrzezajacych pochylnie startowa ciagnely sie zwarte szeregi zolnierzy, "Pszczol", obslugi technicznej "Morskich Mysliwcow" i personelu pomocniczego "Plywaka". Wszyscy stali na bacznosc z dlonmi uniesionymi do krawedzi czapek w wojskowym salucie. Obilo jej sie o uszy, ze niekiedy zegnano w ten sposob startujace do boju eskadry lotnicze, ale nie spotkala sie z tym w marynarce. Pomyslala szybko, ze przeciez nigdy dotad nie bylo podobnej jednostki we flocie. Samoistnie powstawaly nowe obyczaje. Zahuczaly smigla napedowe, "Queen" powoli wyszla na plac manewrowy i wykrecila na skraju pochylni. Amanda wyprezyla sie w luku, odpowiadajac salutem w imieniu calej eskadry. Z nasilajacym sie wyciem turbin poduszkowiec zjechal z platformy, ciezko osiadl na falach w chmurze rozpylonej wody i pomknal w ciemnosc. "Carondelet" i "Manassas" ruszyly za nim w dziesieciosekundowych odstepach. Garrett zgarnela z twarzy kropelki wody. Jej eskadra, szybko nabierajac predkosci, utworzyla szyk bojowy. Zalopotaly na wietrze zawieszone na glownym maszcie za sterowka amerykanska bandera i nalezacy do Amandy proporczyk dowodcy korpusu. Swiatla platformy rozplynely sie w mglistym mroku za rufa. Gdzies przed dziobem, jeszcze niewidoczne, palily sie swiatla portu w Monrowii. Port w Monrowii 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 23.25 czasu lokalnego Cienka herbata calkiem wystygla i napadalo do niej deszczu. Nie przejmujac sie tym, Belewa dopil jej resztki z kubeczka. Nie potrafil sobie wyobrazic, ze tej nocy moglby wrocic do swojej kwatery w hotelu "Mamba Point". Musial pozostac tutaj, w porcie, bo tylko tu mogl swobodnie oddychac i myslec. Odstawil pusty kubek na podloge w otwartych tylnych drzwiach opancerzonego wozu dowodzenia. Rozpial przemoczona peleryne i po drabince wdrapal sie na pancerz steyra. Stanal w rozkroku na grubym pancerzu i uniosl lornetke do oczu. Mial przed soba pole ewentualnej bitwy. Gromadka sluzbowych aut sztabu generalnego wjechala z poludniowego falochronu na szczyt nasypu zabezpieczajacego glowny kanal portowy i ustawila sie mniej wiecej w polowie drogi miedzy przepompownia a zbiornikami na rope. Kilkaset metrow dalej iskrzace luki elektryczne spawarek swiadczyly o trwajacej goraczkowej naprawie uszkodzonego rurociagu. Dalby Bog, zeby juz skonczyli i paliwo poplynelo do zbiornikow, pomyslal general. Wszystkie nabrzeza i magazyny portowe tonely w blasku jarzeniowek, podobnie jak oddalone zbiorniki paliwowe. Tej nocy zrezygnowano z oszczednosci energii. Ale najdalej wysuniete w morze, porosniete krzakami krance falochronow ginely w ciemnosciach, z ktorych wylawialy je tylko zapalajace sie i gasnace rytmicznie swiatla latarn nawigacyjnych. Nie majac do dyspozycji wystarczajacej liczby noktowizorow, broniacy portu zolnierze musieli improwizowac. Na kazdym falochronie co piecdziesiat metrow palilo sie ognisko z grubych bali polewanych olejem palmowym, przy ktorym czuwal pluton piechoty. Po wszystkich drogach dojazdowych krazyly wzmocnione patrole. Jednak deszcz gasil plomienie, istniala grozba, ze calkiem zadusi ogniska. Dobrze byloby oswietlac port flarami przez cala noc, rozmyslal general, ale i tych brakuje. Lepiej zachowac niezbedne rezerwy na czarna godzine. U nasady falochronow, po obu stronach kanalu portowego, znajdowaly sie dwa umocnione stanowiska obrony, kazde zostalo obsadzone plutonem zmotoryzowanej piechoty z wozem pancernym Panhard AML uzbrojonym w dziewiecdziesieciomilimetrowa armate. Na tej samej wysokosci w kanale kotwiczyly trzy kanonierki z dzialami nakierowanymi na wejscie do portu. Marynarze nie tylko przeczesywali obszar snopami swiatel reflektorow, lecz takze czuwali przy ekranach radarow. Jak nalezaloby wykorzystac te jednostki? - zastanawial sie Belewa. Czy lepiej pchnac je do kontrataku, kiedy Amerykanie w koncu uderza, czy lepiej zostawic niczym korek w szyjce butelki? Nabrzezy, urzadzen portowych i zabudowan strzegl caly batalion piechoty, a teren wokol zbiornikow ropy patrolowala kompania zandarmerii wojskowej. General sciagnal tu nawet jednostke do zadan specjalnych, swoja osobista "gwardie pretorianska". Pozostale trzy kompanie ukochanego macierzystego batalionu zmechanizowanego stacjonowaly w osrodku treningowym Barclaya, gotowe w kazdej chwili wlaczyc sie do walki. Ponadto w miescie, wzdluz plazy i na wszystkich drogach dojazdowych do Monrowii krazyly wzmocnione patrole policji i milicji. Belewa opuscil lornetke. Czekam na ciebie, lamparcico, pomyslal. Wyjdz wreszcie z ciemnosci i zakonczmy te partie, tylko ty i ja. Nie uzyskal zadnej odpowiedzi, wyczuwal jednak, ze ona gdzies tam krazy, za zaslona deszczu i mgly. Zeskoczyl z pancerza wozu i przez tylne drzwi wszedl do srodka. Dwaj lacznosciowcy czuwali na swoich stanowiskach, Sako Atiba pochylal sie nad stolem mapowym; w metnym blasku lampki na jego twarzy rysowaly sie glebokie cienie. -Cos nowego, brygadierze? - zapytal Belewa, strzepujac krople deszczu z peleryny. -Nie, generale. Nie nadeszly zadne meldunki. Eskadra amerykanskich smiglowcow, ktora wystartowala z platformy, skierowala sie na poludnie i wyszla poza zasieg naszych radarow. Stracilismy kontakt. Obserwujemy uwaznie ruchy wszystkich malych jednostek w strefie przybrzeznej, ale nie zauwazylismy niczego podejrzanego. -To dobrze, brygadierze. Wczesniej mowili sobie po imieniu, Obe i Sako, ale zazylosc dziwnie nie pasowala do tej sytuacji. Belewa podniosl z podlogi swoj kubek i podszedl do termosu z herbata. Czasami nie tylko ludzie gina na wojnie, pomyslal. Dwa kilometry na polnocny wschod od posterunku dowodzenia Belewy i pol kilometra od kranca polnocnego falochronu gromadka malych, osmioosobowych pontonow desantowych kolysala sie na falach. Stloczeni w nich zolnierze byli przykryci wielka plachta materialu pochlaniajacego promieniowanie radarowe i podczerwone. Ociekajacy potem sternicy bez przerwy sprawdzali pozycje pontonow, to spogladajac na ekrany malych przenosnych odbiornikow GPU, to znow szacujac odleglosc od usianego ogniskami falochronu. Z rzadka tylko uruchamiali na krotko niemal calkiem bezglosne elektryczne silniki doczepne, aby w oczekiwaniu na rozkaz przybicia do brzegu utrzymac ponton na wyznaczonej pozycji. Skulona na dziobie jednego z nich Amanda Garrett ostroznie uchylila skraj plachty maskujacej i popatrzyla w kierunku niedalekiej plazy. Juz niedlugo, pomyslala. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 23.25 czasu lokalnego Admiral i Christine Rendino, nie chcac robic jeszcze wiekszego scisku w zatloczonym centrum operacyjnym albo na transporterze sieci wywiadowczej TACNET, urzadzili tymczasowy punkt dowodzenia w sali odpraw. Rozstawione na stole konferencyjnym przenosne komputery byly sprzezone z siecia dowodzenia, totez na wielkim sciennym ekranie ni przedniej grodzi pojazdu mozna bylo obserwowac schematyczna mape rejonu dzialania. -Latwo sie w tym zorientowac, admirale - powiedziala Christine, wodzac dlonia wzdluz linii brzegowej na mapie. - Sily Unii sa zaznaczone na czerwono, ciemne znaczki to regularne oddzialy wojska, rozowe oznaczaja zgrupowania milicji, a te czerwone z niebieska obwodka to jednostki marynarki wojennej. Nasze sily reprezentuja znaki niebieskie. Zielone to formacje brytyjskie, zolte francuskie. Prostokatami zaznaczylismy te rejony wybrzeza, gdzie zostana przeprowadzone akcje dywersyjne. MacIntyre oparl sie o brzeg stolu i pokiwal glowa, az wysoki kolnierz kombinezonu lotniczego z szelestem otarl sie o nie ogolony zarost. -Gdzie jest w tej chwili kapitan Garrett i glowna grupa operacyjna? -Tutaj, admirale, w punkcie "Rozsadnik", przy skraju pomocnego falochronu. Zostali tam wysadzeni z PG-AC i pozostana przyczajeni do czasu, az beda mogli bezpiecznie przedostac sie na teren portu. -Poduszkowce wciaz ich oslaniaja? -Nie. - Christine wskazala punkt odlegly o jakies trzy mile od wejscia do portu. - "Trzy Male Swinki" kieruja sie obecnie do punktu "Sloneczna Wioska". Plyna w trybie zeglownym pod pelna oslona antyradarowa. Wlasnie ze "Slonecznej Wioski" zostanie przeprowadzony atak rakietowy na elektrownia i glowna centrale lacznosci w Monrowii. Po ataku poduszkowce poplyna do punktu "Blekitna Gora", lezacego okolo mili od wejscia do portu, gdzie beda czekaly na zakonczenie misji i zabranie na poklad grupy operacyjnej. -Aha. - MacIntyre uwaznie przygladal sie mapie. Jeden z technikow uniosl glowe znad komputera i powiedzial: -Komandorze Rendino, zbliza sie termin rozpoczecia akcji dywersyjnej "Pniak". Christine obejrzala sie w jego kierunku. -Swietnie. Centrum wywiadowcze, czy nastapila jakas zmiana sytuacji taktycznej na wybrzezu? -Nie, komandorze. Nie odnotowano zadnych zmian. -W porzadku. Prosze nakazac rozpoczecie akcji "Pniak". Wykonac zgodnie z planem. - Popatrzyla z powaga na dowodce. - Wlasnie przystepujemy do dzialan majacych zmylic przeciwnika, admirale. -Ich rezultaty sa niepewne - powiedzial MacIntyre w zamysleniu. Ten aspekt operacji jest dla mnie chyba najbardziej niepokojacy. Mam wrazenie, ze zbyt wiele rzeczy opiera sie na kruchych przeslankach. -Nie mielismy specjalnego wyboru, admirale. Belewa doskonale wie, kiedy i skad uderzymy oraz jaki jest nasz glowny cel. Trzeba go maksymalnie wyprowadzic z rownowagi. W ogolnym zarysie, pomijajac kwestie siania poplochu i zametu, sprobujemy dac przeciwnikowi do zrozumienia, ze glowny atak nastapi z innej strony, aby pozniej po cichu przesliznac sie przez najslabiej strzezone drzwi. -To rozumiem, Chris. Mam jednak obawy, ze nawet najwymyslniejsza proba zdalnego sterowania ruchami przeciwnika moze nie dac takich rezultatow, jakich oczekujemy. Rendino usmiechnela sie przebiegle. -Prosze nie zapominac, ze kapitan Garrett ma swietne rozeznanie sytuacyjne, admirale. Przede wszystkim jest pewne, ze my, kobiety, posiadamy pewne wrodzone sklonnosci do sterowania decyzjami podejmowanymi przez mezczyzn. Rejon akcji dywersyjnej "Pniak" siedem mil na poludniowy wschod od Przyladka Mesurado 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 23.31 czasu lokalnego Lopaty matowoczarnych fiberglasowych wiosel w ogole nie odbijaly swiatla, wylaniajac sie ponad grzbietami niewysokich fal. Szesc pontonow desantowych z szelestem osiadlo na brzegu piaszczystej plazy, komandosi przeskoczyli oble belki, ladujac w plytkiej wodzie. Szybko wsuneli dlonie w uchwyty, dzwigneli pontony z wody i popedzili biegiem w glab ladu, ku gestym zaroslom i kepom drzew rosnacym przy plazy, za ktorymi ciagnela sie glowna droga nadmorska. W tej chwili na pasie wyboistego bruku nie bylo zadnych pojazdow, bo czas ladowania specjalnie dobrano do rozkladu unijnych patroli zmotoryzowanych. Na polnocy i poludniu, mniej wiecej w rownych, dwukilometrowych odleglosciach od miejsca ladowania, widac bylo watly blask kagankow palacych sie w rybackich chatach. Natomiast na morzu niewidoczny stad kuter patrolowy "Santana" wycofywal sie powoli na wyznaczony posterunek. Pluton kompanii desantowej Fox przybyl na jego pokladzie i przy odrobinie szczescia ta sama droga mial sie ewakuowac z terenu Unii. Kiedy druzyny marines z pontonami zniknely w krzakach, ostatni zolnierze galeziami pozacierali slady butow na piasku. Na razie nikt jeszcze nie mogl sie dowiedziec o przeprowadzonym desancie. Stanowisko dowodzenia obrona portu w Monrowii 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 23.34 czasu lokalnego Jeden z lacznosciowcow wyprostowal sie szybko na krzeselku. -Generale Belewa, zglosil sie kapitan Mosabe z "Promise", Chce z panem rozmawiac. General podszedl szybko do stanowiska radiooperatora i wzial od niego sluchawke. -Slucham, Belewa. -Na ekranie naszego radaru pojawily sie niezwykle sygnaly, generale zameldowal dowodca okretu wojennego. - Jest ich bardzo duzo. -Jak to niezwykle, kapitanie? -Nigdy wczesniej czegos takiego nie widzialem. To jakies drobne obiekty plywajace po falach, pojawiaja sie i znikaja calkiem przypadkowo. Niewykluczone tez, ze przemieszczaja sie szybko z miejsca na miejsce, z wieksza predkoscia, niz radar moze to wychwycic. -Skad nadciagaja? - zapytal Belewa. -Znikad, generale. Po prostu nagle pojawily sie na ekranie. -Moze to Amerykanie zaklocaja dzialanie radaru? -Nie sadze. Nigdy sie z czyms takim nie spotkalem. -Okreslcie ich liczbe, szybkosc i kurs. -Generale, nie jestesmy w stanie ich nawet policzyc! Tworza geste skupisko sygnalow i powoli zblizaja sie w nasza strone! 23 Morski mysliwiec Rejon akcji dywersyjnej "Blask Rosy", dziesiec mil od Monrowii 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 23.34 czasu lokalnego To samo zadanie wykonywali ochotnicy w trzech lodziach, typowych pieciometrowych motorowkach przesuwajacych sie z wolna wzdluz wybrzeza Unii. Dwaj marynarze napelniali helem male balony meteorologiczne, trzeci zawiazywal wylot gruba zylka o dlugosci dziesieciu metrow, na ktorej drugim koncu byl umocowany niewielki balik pelniacy funkcje plywaka. Kiedy ten ladowal w wodzie, wypuszczony balon unosil sie szybko na cala dlugosc uwiezi. Dziesiec metrow zylki wystarczylo, aby wylonil sie ponad horyzontem urzadzen radarowych skanujacych dojscie do portu w Monrowii. Pod balonem na kawalku takiej samej zylki znajdowal sie nieduzy metr na metr - odcinek zwyklej kuchennej folii aluminiowej rozpietej na drucianej ramce. Ciezar balikow zostal tak dobrany, ze lekki balon pchany wiatrem dryfowal powoli wzdluz brzegu, a umiejetnie dopasowana dlugosc uwiezi sprawiala, iz radarowy wabik podskakujacy w rytm falowania to pojawial sie, to znowu znikal z radarowych ekranow obrony. Rejon akcji dywersyjnej "Lete" u ujscia rzeki Po siedem mil na polnocny zachod od portu w Monrowii 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 23.40 czasu lokalnego Na mostku korwety "Le Flourette" komandor Jacques Trochard spojrzal na zegarek i rzucil: -No dobra, panowie. Pora sie ujawnic. Rownoczesnie zapalily sie wszystkie swiatla - reflektory pozycyjne i pokladowe, przenosne lampy robocze, pulsujace markery ladowiska. Wlaczono takze swiatla pozycyjne smiglowcow, przez co na rufie okretu, na tle tonacego w mroku morza, zajasniala na czerwono i zielono konstelacja drobnych ognikow. Chwile pozniej oba helikoptery wzbily sie w powietrze i omiatajac snopami reflektorow fale, powoli odlecialy w zwartej formacji ku wybrzezu Unii. -Co mamy dalej robic, kapitanie? - spytal pelniacy wachte przy kole sterowym pierwszy oficer. -Przykro mi, ale nic, Andre - odparl ze smutkiem w glosie Trochard. Proszono nas tylko, bysmy postarali sie robic jak najbardziej imponujace wrazenie. -Kontakt! Patrol milicyjny znad ujscia rzeki Po melduje, ze do plazy zbliza sie okret wojenny oraz smiglowce. Dowodca patrolu twierdzi, ze wrog bez watpienia zamierza wysadzic desant na brzegu. Poprosil o wsparcie. Belewa odwrocil sie i ponad ramieniem szefa sztabu popatrzyl na rozlozona mape. Rejon akcji dywersyjnej "Spirala Smierci" na wybrzezu Unii miedzy ujsciami rzek Po i Saint Paul 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 23.42 czasu lokalnego Ciezkie helikoptery w formacji rombowej z hukiem silnikow wykrecily w strone plazy. Posuwaly sie tak nisko, ze ped powietrza spod rotorow wzbijal fontanny wody z grzbietow fal. W kabinie lecacego przodem brytyjskiego merlina kapitan Evan Dane uwaznie spogladal przed siebie przez gogle noktowizyjne. Szeroka, rozmyta zielonkawa smuga stopniowo sie rozdzielala, mozna bylo juz odroznic jasny pas plazy i ciemniejsza sciane rosnacej za nia dzungli. Siegnal do klawisza przelacznika helmofonu. -Tu dowodca eskadry. Wkraczamy na terytorium wroga. Po krotkim namysle przelaczyl sie na interfon, zachichotal i powiedzial do drugiego pilota: -Wiesz co, Mick? Od dawna mialem straszna ochote puscic w eter taki komunikat. Smiglowce przemknely nad plaza i zaledwie pare metrow nad czubkami drzew polecialy w glab ladu. -Nastepny kontakt! Patrol zmotoryzowany z szosy pod Klay melduje, ze eskadra helikopterow wdarla sie w glab ladu osiem mil na polnocny zachod od portu. Dowodca patrolu melduje, ze bylo to kilka ciezkich maszyn typu desantowego lecacych na malej wysokosci. Na arkuszu folii okrywajacym mape sztabowa pojawily sie kolejne znaczki. -To na pewno ta sama eskadra, ktora wystartowala z amerykanskiej platformy - ocenil glosno Belewa. - Najpierw poleciala na poludnie, zebysmy stracili kontakt radarowy, a pozniej zawrocila i tuz nad falami dotarla do brzegu. Co oni zamierzaja? Bez watpienia chca wysadzic desant komandosow na naszych tylach odparl stanowczo brygadier Atiba. - Amerykanie lubuja sie w zrzutach z powietrza. Robia to i tym razem. Odpowiedzial mu choralny pomruk aprobaty zgromadzonych w wozie pancernym oficerow sztabowych. Tylko Belewa nie zareagowal na te uwage. Rejon akcji dywersyjnej "Zwiadowca", rafa Yatano trzy mile na polnocny zachod od ujscia rzeki Saint Paul 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 23.47 czasu lokalnego Dwoch pletwonurkow szybko wciagnieto do pontonu. -Jak tam, chlopcy? W porzadku? - spytal ktos napietym szeptem. -Tak. Odplywaj! Jazda! Sternik blyskawicznie uruchomil doczepny silnik zodiaka. Szesciometrowy ponton z rykiem zawrocil i zaczal sie szybko oddalac od brzegu, ciagnac za soba szeroka smuge spienionej wody. Wszyscy spogladali za sterburte, odliczajac w myslach sekundy. Nagle miedzy nimi a plaza zajasniala oslepiajaca kula niebieskawych plomieni, na krotko wylawiajac z ciemnosci idacy na dno statek z dziobem wysoko uniesionym ku gorze. Powietrzem wstrzasnal huk eksplozji i przetoczyl sie nad ladem zwielokrotnionym echem. Sternik szybko wykrecil, wprowadzil ponton na kurs rownolegly do brzegu i zmniejszyl predkosc. -Dobra. Mozecie wyrzucac zabawki. W dziesieciosekundowych odstepach marynarze zaczeli ciskac za burte ladunek znajdujacy sie w skrzyni - swiece dymne, ratownicze sygnalizatory stroboskopowe, plywajace rakiety swietlne... -Kontakt! Wrak statku osiadlego na rafie Yatano zostal wysadzony w powietrze! -Co takiego?! - huknal brygadier Atiba. - Potwierdzic ten meldunek! O jaki wrak chodzi?! -O stara lajbe siedzaca na rafie Yatano. Potwierdzaja to inne meldunki. Wszystkie patrole z polnocnego brzegu Saint Paul donosza o bardzo silnej eksplozji na morzu. Zdziwiony Atiba pokrecil glowa. -To na pewno Amerykanie. Tylko po co, na Boga, wysadzali w powietrze stary wrak? -Nie wrak, tylko rafe, na ktorej statek osiadl - wyjasnil oficer lacznikowy marynarki wojennej. - Najwyrazniej szykuja w rafie przejscie dla ciezkich jednostek desantowych. To jedyne sensowne wyjasnienie, generale.! Belewa nie odpowiedzial. Wciaz w zadumie spogladal na rozpostarta mapa. -Nadchodza bardziej szczegolowe meldunki, generale. Milicjanci patrolujacy plaze donosza o licznych swiatlach na wodzie w okolicy rafy Yatano. Slychac warkot silnikow, wzdluz brzegu stawiana jest gesta zaslona dymna. Rejon akcji dywersyjnej "Jednooki", estuarium rzeki Saint Paul dwie mile na polnocny zachod od portu w Monrowii 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 23.52 czasu lokalnego Kuter poscigowy "Surocco" ruszyl z szarza na wybrzeze Unii Zachodnioafrykanskiej, rozcinajac ostrym dziobem spienione fale. W sterowce zasepiony kapitan spogladal to na komputerowa mape tej czesci wybrzeza, to na ekran echosondy, pospiesznie szacujac w myslach, ile wody pozostalo mu jeszcze pod kilem. -Ster lewo na burt! Kurs: zero zero zero! -Jest ster lewo na burt, kurs zero zero zero. Kuter wszedl w ciasny skret, ustawiajac sie burta do brzegu. W obu wiezyczkach dzialowych, rufowej i dziobowej, celowniczowie czekali juz przed dalmierzami noktowizyjnymi. Cichy warkot serwomotorow utrzymujacych dlugie lufy dzialek na wyznaczonym kierunku niemal calkowicie utonal w szumie wody rozcinanej przez smukly kadlub. -Obie wiezyczki melduja o zdjeciu namiarow na pierwszy cel, kapitanie - zameldowal na mostku lacznosciowiec. - Odleglosc: szescset metrow. Jestesmy gotowi do otwarcia ognia. -Doskonale. Obie wiezyczki: ognia! Dwudziestopieciomilimetrowe dzialka typu Bushmaster zaczely w regularnych odstepach czasu wypluwac w kierunku pobliskiego, tonacego we mgle brzegu po trzy pociski jednoczesnie. -Atak, generale! Garnizon u ujscia rzeki Saint Paul znalazl sie pod ostrzalem z morza! Odpowiada ogniem! Przez mrok nocy pomknely serie pociskow smugowych. Zahuczaly mozdzierze. Plomienie odpalanych z plazy przeciwpancernych pociskow rakietowych zajasnialy niczym sztuczne ognie. Wokol "Surocco" eksplozje wyrzucily w gore fontanny wody. Na razie pociski padaly dosc daleko, ale zageszczenie wybuchow bylo spore. -Ster lewo na burt! Kurs: zero dziewiec zero! Cala naprzod! Wiezyczka dziobowa, przerwac ogien! Wiezyczka rufowa, kontynuowac ostrzal do chwili przekroczenia granicy skutecznego zasiegu! Kuter zaczal sie oddalac od wybrzeza, uciekajac ze strefy zagrozenia. Minute pozniej umilklo takze sprzezone dzialko na rufie. Mimo to obrona Unii strzelala dalej w kierunku znikajacego w ciemnosciach intruza. Kapitan "Surocco" zaczerpnal gleboko powietrza i pokrecil glowa, zeby rozluznic zesztywniale miesnie karku. Mial nadzieje, ze skutecznie wykonal zadanie i nie tylko sciagnal na siebie uwage unijnych oddzialow, lecz takze w znaczacy sposob uszczuplil ich zapasy amunicji. Za jakis czas mial powtorzyc ten manewr. -To z pewnoscia byla proba bezposredniego ataku, generale! - wykrzyknal Atiba. - Wszystko wskazuje, ze amerykanscy komandosi szykuja desant na naszym polnocnym skrzydle. Musimy zaczac przerzucac jednostki rezerwowe i gesciej obsadzic drogi podejscia do portu od polnocy. -Nie! - rzucil pochylony nad mapa Belewa. - Na razie wstrzymamy sie z przerzucaniem rezerw. - Przez chwile wydawalo sie, ze zniknely miedzy nimi wszelkie animozje i jak za dawnych dni, wobec taktycznych wyzwan, znow polaczyla ich koniecznosc wspoldzialania. - To tylko akcje pozorowane, Sako. Kupa dymu i swiatel na uzytek publicznosci. Lamparcica chce, abysmy mysleli, ze szykuje desant. Stara sie nas przechytrzyc, odwrocic nasza uwage. Tylko popatrz! - Wskazal na mapie miejsca w bliskim sasiedztwie stolecznego portu i dodal: - Wszystkie meldunki pochodza z okolic ujscia rzek Po i Saint Paul znajdujacych sie na pomoc od nas. Na poludniu panuje cisza i spokoj. - Przesunal palec na poludniowe przedmiescia Monrowii, postukal nim w mape i zapytal: - A co sie tam naprawde dzieje, Sako? Co tam jest, czego nie widzimy? Punkt "Rozsadnik" przy koncu polnocnego falochronu portu w Monrowii 7 wrzesnia 2007 roku, godzina 24.00 czasu lokalnego Dwa pontony zwarly sie burtami. Stone Quillain zacisnal palce na uchwycie pontonu, ktorym dowodzila Amanda, i przytrzymal go z calej sily. Poprzez monotonny szum deszczu z kierunku pomocnego docieraly odglosy milknacej juz, sporadycznej strzelaniny wokol garnizonu u ujscia rzek? Saint Paul. -Jak nam idzie? - zapytal szeptem, zerkajac spod uchylonej plachty maskujacej. -Na razie dobrze - odparla rownie cicho Garrett. Z radoscia powitala okazje do wpuszczenia odrobiny chlodnego powietrza do parnej, dusznej przestrzeni pontonu pod gruba plachta. - Na polnocy akcje dywersyjne przebiegly bez przeszkod. Jak podejrzewalam, Belewa okazal sie zbyt sprytny, zeby dac sie nabrac na markowane proby desantu. Centrum wywiadowcze melduje, ze wszystkie jednostki pozostaly na miejscu. Quillain mruknal z aprobata. -Ale teraz powinien juz zaczac sie ogladac za siebie i zastanawiac, czy glowny atak nie nastapi z przeciwnej strony. -Wlasnie na to licze. - Amanda uniosla do oczu zegarek i na krotko opuscila rog plachty, by nie zdradzil ich nawet watly blask podswietlanej tarczy. - Za pare sekund odbierze kolejne wskazowki co do kierunku, na ktory powinien zwrocic baczniejsza uwage. Juz powinno nastapic uderzenie "Spirali Smierci". Wojskowe centrum szkoleniowe Barclaya na poludniowych krancach Monrowii 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 0.04 czasu lokalnego Zolnierze Pierwszego Szturmowego Batalionu Zmechanizowanego, od szeregowcow po najwyzszych ranga oficerow, byli przekonani, ze wczesniej czy pozniej musi dojsc do walki. Panowala tak napieta atmosfera, ze nikt nie mogl juz wytrzymac w przesiaknietych wilgocia koszarach. Niemal wszyscy wylegli do parku maszynowego. Pod plachtami brezentu, ktore porozpinano miedzy wozami pancernymi, prowadzili polglosem rozmowy i palili papierosy, oslaniajac dlonmi ogniki zaru. Nikt nie przypuszczal, ze to podswiadome pragnienie ucieczki spod dachu w najblizszych minutach wielu z nich ocali zycie. Nie bylo zadnego ostrzezenia poza stlumionym warkotem, ktory narastal blyskawicznie, az przerodzil sie w huk rotorow smiglowcow. Zdumieni zolnierze spogladali w niebo. Tlumaczono im, ze zagrozenie nadejdzie od strony morza, tymczasem helikoptery nadlatywaly od ladu, z glebi terytorium Unii. Wreszcie ktorys z oficerow otrzasnal sie z zaskoczenia i zaczal wydawac komendy. Zawyly syreny alarmowe. Piechota rzucila sie do broni, mechanicy goraczkowo uruchamiali silniki, sciagano pokrowce z zamontowanych na pancerzu przeciwlotniczych karabinow maszynowych. Jednak bylo juz za pozno. Po przekroczeniu linii brzegowej grupa dywersyjna "Spirala Smierci" zaczela kluczyc nisko nad ziemia. Korzystajac z pomocy kamer dwoch bezzalogowych maszyn eagle eye, pelniacych role kawaleryjskich czujek, helikoptery polecialy szczegolowo wyznaczona trasa nad skrawkami odkrytego terenu. Przeskakiwaly tuz nad koronami drzew, aby uniemozliwic przeciwnikowi sledzenie ich drogi na ekranach radarow. Pozniej, okrazywszy szerokim lukiem najdalej wysuniete stanowiska obrony przeciwlotniczej Monrowii, zawrocily nad wijaca sie zygzakami dolina rzeki Mesurado. Polecialy z powrotem na zachod, w kierunku miasta. Nad samym nurtem zeszly jeszcze nizej, konce platow wirnikow niemal wgryzaly sie w zbita roslinnosc dzungli porastajacej brzegi rzeki. Wreszcie kapitan Evan Dane zauwazyl przez noktowizor wylaniajaca sie przed nimi wyspe Bank, a namierzywszy po prawej wyspe Bally, polozyl merlina na sterburte i skrecil nad odnoga rzeki prowadzaca na polnocny zachod. Przez mgle i deszcz swiatla zabudowan nad sama plaza wygladaly jak metne, rozmyte plamy, zapewne calkiem niewidoczne golym okiem. Cztery metry pod brzuchem maszyny leniwy nurt rozlewal sie coraz szerzej. Dane przelotnie rzucil okiem na wskazania GPU. Nie pomylil sie, zostawili po bakburcie wyspe Bank, byli na wyznaczonej trasie. Nieco dalej rzeka skrecala jeszcze bardziej na polnoc. Przed dziobami zaczynaly wyrastac pierwsze budynki na jej zachodnim brzegu. -Przygotowac sie do ataku! Pelna gotowosc! Na rozkaz rozwinac w lewo szyk bojowy i wejsc na kurs dwa siedem zero! Pod dziobem merlina pojawialo sie coraz wiecej swiatel. Z prawej mijali przystan rzeczna i wznoszace sie za nia wzgorze Capitol Hill. -Rozwinac w lewo szyk bojowy! W gore! Do ataku! Dane pchnal jednoczesnie dzwigienki gazu i regulacji kata nachylenia platow. Turbiny zawyly pelna moca. Ciezki helikopter desantowy, nie przystosowany do takich manewrow, z wyraznym trudem przeskoczyl nad wysokim brzegiem rzeki. Oczom pilota ukazaly sie dlugie szeregi barakow, jakies magazyny, waskie uliczki. Jak na migawkowych ujeciach dostrzegal pojedynczych przechodniow, ktorzy uskakiwali pod mury, odprowadzajac zdumionymi spojrzeniami trojke ryczacych potworow, ktore wypadly z ciemnosci tuz nad dachami zabudowan. Coraz wiecej tych barakow... Wyzej! Jeszcze wyzej, zeby przeskoczyc ponad grzbietem wzniesienia... Dane bal sie nawet spojrzec w lusterko, zeby nie ujrzec eksplozji maszyny, ktora o cos zawadzila. Jest! Zgadza sie, po prawej miejski stadion! Rozlegla otwarta przestrzen ogrodzona parkanem, a za nia kolejny szereg budynkow, lecz jakze roznych od magazynow, ktore zostawili za soba. To musi byc tu! Dotarli do wyznaczonego obiektu. -Cel na wprost przed nami! Smiglowce ponownie runely w dol, gwaltownie nabierajac predkosci. Ich szkielety az dygotaly. No, ruszaj sie, stara krowo! - nakazal w myslach kapitan. Chyba nie chcesz, zeby te lobuzy z ziemi wziely cie na muszke?! Przeskoczyli ponad murem koszar. Strzelcy w otwartych bocznych drzwiach otworzyli ogien z karabinow maszynowych do rozbiegajacych sie w dole zolnierzy Unii. Dane kurczowo wdusil czerwony przycisk i zawolal: -Bomby zrzucone! Na szynach prowadnic w glownym przedziale maszyny zamiast torped i bomb glebinowych znajdowaly sie tym razem dwustulitrowe beczki po ropie wypelnione prowizorycznym napalmem: benzyna zageszczona platkami mydlanymi. Mozdzierzowy granat zaklinowany w otworze spustowym pelnil role zapalnika zwlocznego. Ekran noktowizora napelnil sie jaskrawym blaskiem i kapitan blyskawicznie uniosl go znad oczu. Chalupnicze bomby zapalajace nie zawiodly, po dachach budynkow i wszystkich placach koszar rozlalo sie morze plomieni. Kilka sekund pozniej eksplodujace zbiorniki paliwa w pojazdach dopelnily dziela zniszczenia. Na tle czerwonawej luny pozaru wylonily sie doskonale widoczne smiglowce eskadry. Dane popatrzyl w lewo, na lecacego po sasiedzku poteznego amerykanskiego sea stalliona, ktory ciagnal z dziobem zadartym wysoko ku gorze, a z jego otwartej klapy ogonowej sypal sie nieprzerwany strumien beczek z napalmem. Przypominalo to obraz z dywanowego nalotu z czasow drugiej wojny swiatowej. Po zrzuceniu wszystkich ladunkow helikoptery zniknely znad koszar i skrecily w strone morza. Dane poczul ucisk w zoladku, kiedy oprocz wylatujacych za nimi strug pociskow smugowych dostrzegl blysk plomieni odpalanej rakiety przeciwlotniczej. Nie mial sie jednak czego obawiac. Urzadzenie naprowadzajace reagowalo na zrodlo podczerwieni, a szalejace w dole morze ognia sprawilo, ze pocisk wykrecil pionowo w niebo, po czym runal na koszary, dodatkowo pomnazajac straty. Kiedy smiglowce wyszly ze strefy zagrozenia i znalazly sie ponad falami, kapitan Dane kilkakrotnie odetchnal gleboko i mruknal: -Osmiele sie powiedziec, ze teraz beda wiedzieli, co znaczy zadzierac z bialymi. -Generale Belewa! Atak!... Koszary Barclaya zostaly zbombardowane! Belewa szybko uniosl glowe. -To niemozliwe! W silach Narodow Zjednoczonych w ogole nie ma bombowcow! Zazadajcie potwierdzenia z dowodztwa centrum Barclaya! -Brak lacznosci z dowodztwem koszar i z wozem dowodzenia batalionu. Nikt nie odpowiada na kanale taktycznym. Meldunek nadszedl z komendy milicji sektora poludniowego. Podobno pala sie cale koszary, generale. Belewa z wsciekloscia cisnal kubkiem o pancerz i zeskoczyl na ziemie. Obszedl otwarte drzwi wozu pancernego i popatrzyl na poludnie. Nad miastem wisiala ogromna czerwonawa luna pozaru, wylawiajac z ciemnosci wiezowiec hotelu "Mamba Point". -Jak tys to zrobila? - szepnal oslupialy Belewa, a po chwili wrzasnal na cale gardlo: - Jak tys to zrobila?! - Nie baczac na zdziwione spojrzenia oficerow sztabowych, zerwal z glowy czapke i cisnal ja z rozmachem na pylisty szczyt nasypu. - Badz przekleta! Przeciez nie mialas zadnych bombowcow! Jak to zrobilas?! -Zalatwione! - wykrzyknela przez radio Christine. - Forsa na stole! Wraz z admiralem MacIntyre'em wpatrywala sie w ekran monitora, na ktorym byl wyswietlany obraz z kamery trutnia krazacego nad plonacymi ruinami koszar Barclaya. Niedobitki batalionu zmotoryzowanego w panice ewakuowaly sie z terenu osrodka, a wybuchajace magazyny amunicji dopelnialy dziela zniszczenia zapoczatkowanego przez bombowe smiglowce. -Niech mnie kule bija... Cala ta improwizacja idzie dotad zgodnie z planem - mruknal admiral, smetnie kiwajac glowa. - Oby tak dalej. -Zgadza sie, admirale. Wlasnie wylaczylismy z gry najwazniejsza jednostke zmotoryzowanych odwodow Belewy, przynajmniej na jakis czas. Mam tez nadzieje, ze dostatecznie wyprowadzilismy go z rownowagi, aby w kazdej chwili oczekiwal naszego glownego uderzenia. Teraz nastapi akcja dywersyjna "Pniak": ujawnia sie oddzialy, ktore wyladowaly na poludnie od portu. - Przesunela sie do sasiedniego monitora i na komputerowej mapie wskazala niebieski symbol na linii brzegowej, blisko Monrowii. Tutaj powinno sie dopiero zagotowac. -Kiedy rozpocznie sie akcja? -To zalezy od ruchow wojsk Unii, ale nie pozniej niz za dziesiec, pietnascie minut. Rejon akcji dywersyjnej "Pniak" szesc mil na poludniowy wschod od Przyladka Mesuradr 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 0.16 czasu lokalnego -Uwaga, pluton! Od polnocy nadjezdza patrol! Przygotowac sie do walki! Przekazany szeptem meldunek odebrali w sluchawkach rownoczesnie wszyscy komandosi. Od czasu wyladowania na plazy ukryci w zaroslach marines dwukrotnie przepuszczali unijny patrol zmotoryzowany, teraz jednak mialo byc inaczej. Lufy karabinkow powedrowaly w gore, obracajac sie ku niewidocznemu jeszcze wrogowi. Komandosi pospiesznie scierali palcami krople deszczu z obiektywow celownikow. -Tu polnocna czujka - dolecial przez radio kolejny wyszeptany meldunek. - Szyk taki jak poprzednio. Pierwszy land-rover, drugi woz opancerzony ferret. Kolumne zamyka ciezarowka wyladowana piechota. Jada z wlaczonymi swiatlami. Antena tylko nad land-roverem. Powtarzam: antena tylko nad land-roverem. Z oddali dolecial stlumiony warkot silnikow. Jego basowe brzmienie swiadczylo, ze samochody jada powoli. Chwile pozniej na brukowanej drodze zajasnialy swiatla reflektorow, uzupelnione snopem jaskrawego blasku z poteznego szperacza zamontowanego na ramie wozu opancerzonego, ktory przecinal ciemnosc niczym niebieskawa klinga gigantycznego miecza, mierzacego to w jedno pobocze drogi, to znow w drugie. Komandosi przywarli mocniej do blotnistego podloza na skraju zagajnika. -Uwaga wszyscy, pamietac o najwazniejszym - rozlegl sie w sluchawkach glos dowodcy plutonu. - Nie strzelac do land-rovera. Powtarzam: nie strzelac do land-rovera. Pod zadnym pozorem nie wolno uszkodzic radiostacji! Dowodcy druzyn potwierdzili odbior stuknieciami paznokci o mikrofony. Nikomu nie trzeba bylo powtarzac naczelnej zasady marines: "Jesli widzisz cel, powinienes go trafic, a jesli mozesz trafic czlowieka, musisz go zabic". Unijny patrol nieswiadomie wtoczyl sie w sam srodek zasadzki. Znakiem do otwarcia ognia byl pierwszy strzal oddany przez dowodce patrolu. Niemal natychmiast zawtorowalo mu trzydziesci siedem pozostalych karabinkow. Zamykajaca kolumne ciezarowka nie byla wyposazona w radio, nie miala wiec zadnych przywilejow. Zaraz po pierwszej salwie na jej skrzyni wyladowalo szesc granatow, ktore eksplodowaly, zanim ktorys z zolnierzy Unii zdazyl zareagowac. Rownoczesnie miedzy kolami auta wyladowal ciezki granat przeciwpancerny, a jego wybuch przewrocil na bok wielki dziesieciokolowy pojazd. Chwile pozniej rozerwal sie zbiornik paliwa i wrak ciezarowki zniknal w olbrzymiej kuli ognia. Kierowca, jadacego w srodku wozu opancerzonego, szarpnal kierownica, by zejsc z linii ognia. Zaterkotal karabin maszynowy zamontowany na gornej ramie. Natychmiast odpowiedziala mu kanonada z pistoletow maszynowych. Rozprysla sie przednia szyba wozu, zgasly reflektory i silny szperacz. Zaslona z granatow dymnych calkowicie przeslonila widocznosc kierowcy i obsludze karabinu maszynowego. Ferret zjechal na skraj drogi, przednie kolo stracilo kontakt z podlozem i silnik wsciekle zawyl na wysokich obrotach, niczym schwytany w pulapke i oslepiony nosorozec. Trwalo to zaledwie sekunde, nim do srodka wpadl kolejny granat przeciwpancerny. Eksplodowal i dlugie jezory plomieni strzelily z wszystkich otworow pojazdu. Kierowca prowadzacego patrol land-rovera szybko polapal sie w sytuacji. Wdusil pedal gazu do podlogi i z rykiem silnika pomknal dalej droga. Strzelec obrocil karabin maszynowy do tylu i poslal dluga serie w kierunku niewidocznych napastnikow, a dowodca patrolu blyskawicznie siegnal po mikrofon radiostacji. Zaden z trzech zolnierzy nie podejrzewal, iz specjalnie pozwolono im ujsc calo z zasadzki, bo mialo to sluzyc celom nadrzednym. Nie wiedzieli, ze za ocalenie zycia powinni dziekowac Amandzie Garrett, autorce tego przemyslnego planu. Tymczasem na morzu, tuz przed linia przyboju, kuter poscigowy "Santana" czekal z silnikami na jalowym biegu. Obowiazywalo zaciemnienie, cala zaloga trwala na posterunkach w oczekiwaniu na chwile odegrania kolejnej roli w tym wielkim przedstawieniu trikow i wybiegow. A sygnalem do jej odegrania staly sie pierwsze strzaly wokol nadmorskiej drogi. Kapitan kutra ruchem glowy dal znak elektrykowi czuwajacemu przy konsoli na mostku. Ten wsunal plyte kompaktowa do szczeliny odtwarzacza podlaczonego do systemu naglasniajacego i pchnal regulator wzmocnienia do oporu. Byla to stara sztuczka, po raz pierwszy zastosowana w czasie drugiej wojny swiatowej przez dowodce "Plazowych skoczkow", komandora Douglasa Fairbanksa. Nikt jednak nie watpil, ze i tym razem, po wielu latach, przyniesie pozadany skutek. Z baterii megafonow usytuowanych pod sterowka na dziobie kutra poplynelo w mrok nocy nagrane zawczasu, odpowiednio wzmocnione wycie gazowych turbin "Trzech Malych Swinek". Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 0.24 czasu lokalnego -Wiadomosci z centrum operacyjnego, komandorze - zameldowal technik ze stanowiska lacznosci. - Rozpoczela sie akcja "Pniak". Patrol wpadl w zasadzke. Na sciennym ekranie taktycznym niebieski dotad symbol, znaczacy rejon akcji dywersyjnej, zaczal migac na czerwono. -Bardzo dobrze. Informuj na biezaco. - Christine obejrzala sie na operatora sieci wywiadowczej. - Nasluch radiowy, wylapujecie juz unijne meldunki zwiazane z akcja "Pniak"? -Chwileczke, komandorze. - Technik zamarl na pare sekund z dlonia uniesiona ku gorze, nasluchujac informacji przekazywanych w sieci wewnetrznej. - Tak, komandorze. Wedlug nasluchu do punktu dowodzenia w porcie doniesiono o nastepnym kontakcie. Lacznosciowiec Belewy wlasnie potwierdza... Oho, teraz odebrali alarmujacy meldunek z garnizonu milicji w King Grey's Town. Oficer dyzurny powtarza, ze w rejonie zacietej strzelaniny od strony morza dolatuje wycie zblizajacych sie poduszkowcow. -Swietnie! - Podniecona Rendino uderzyla otwarta dlonia w brzeg stolu konferencyjnego. - Wlaczyl sie "Santana"! Przelaczcie na ekran widok z kamer trutnia krazacego nad portem w Monrowii. - Pospiesznie odwrocila sie z powrotem do sciennego ekranu i mruknela: - No, dalej, generalku. Dopiero to jest przyneta dla ciebie. Skus sie na nia... -Sako! Zazadaj potwierdzenia tych meldunkow! Brygadier Atiba, ktory pochylal sie nad konsola lacznosci i reka przyciskal sluchawke do ucha, obejrzal sie w strone dowodcy. -Jest potwierdzenie obu meldunkow, generale. Na plazy w poludniowym sektorze musial wyladowac liczny oddzial amerykanskich komandosow... Wlasnie z trzeciego posterunku w tamtym rejonie nadeszla wiadomosc, ze od strony morza slychac zblizajace sie poduszkowce. Belewa huknal piescia w stol mapowy. -To od tej akcji chcieli odwrocic nasza uwage! Tam jest prawdziwy atak! Atiba skrzywil sie z niechecia. -Generale, desant nastapil wiele kilometrow od portu. Co chcieliby osiagnac, atakujac tak daleko? -Jeszcze nie wiem, Sako. Czuje jednak, ze Garrett osobiscie kieruje ta akcja i jest na pokladzie ktoregos z poduszkowcow! To przeciez jej najsilniejsza eskadra. Na pewno tam skoncentrowali swoje wysilki! Jaka jest sytuacja batalionu zmechanizowanego z koszar Barclaya? Moze sie wlaczyc do walki? -Meldowali o duzych stratach w ludziach i sprzecie, generale. Rozpoczeto przegrupowanie. -Do diabla! - Piesc Belewy po raz drugi z hukiem wyladowala na stole, jak gdyby fizyczny bol pomagal mu sie skoncentrowac w tych okolicznosciach. - Musimy przeszkodzic im w ladowaniu, zanim zdaza sie pozbierac i rozpoczac realizacje drugiej fazy tego planu. Rozkaz wszystkim jednostkom milicji z sektora poludniowego, aby natychmiast zorganizowaly zwiad bojowy w rejonie ladowania. Trzeba zwiazac przeciwnika walka, ocenic jego sile i cele. Z jednostek obrony portu skompletuj silna kompanie zmotoryzowana i jak najszybciej pchnij ja na poludnie. Niech prosto z nadmorskiej drogi przystapi do szturmu na opanowany przez Amerykanow odcinek plazy. Czy smiglowiec na lotnisku Payne moze zaraz wystartowac? -Tak. Jest uzbrojony w karabin maszynowy z celownikiem noktowizyjnym i gotow do startu. -Trzymaj go w pelnej gotowosci do czasu sprecyzowania celow. - Belewa odwrocil sie szybko do lacznika naczelnego dowodztwa marynarki wojennej, ktory siedzial skulony w najdalszym kacie pojazdu. - Poruczniku, skontaktujcie sie z "Promise". Niech kapitan Mosabe oglosi alarm dla eskadry, przygotuje ja do natychmiastowego wyjscia w morze i skierowania sie pelna moca wzdluz plazy na poludnie z zadaniem zlokalizowania i zaatakowania wroga. -Wozy opancerzone wyjezdzaja z miasta - zauwazyl MacIntyre, nie spuszczajac oka z ekranu przedstawiajacego obraz z kamery trutnia. -Owszem. Wyglada na to, ze niedobitki batalionu zmotoryzowanego ruszaja do akcji - odparla Christine. - Amanda nazwalaby to czekoladowa polewa do polukrowanego juz piernika. Pozostaje jeszcze kwestia okretow wojennych. Dajcie nam widok kanalu portowego. -Rozkaz, pani komandor. Technik kontrolujacy lot bezzalogowego eagle eye pochylil dzwignie joysticka i zwiekszyl obroty. W odleglosci trzydziestu kilometrow male zrobotyzowane urzadzenie blyskawicznie zareagowalo na przekazywane droga radiowa impulsy, pochylilo sie na skrzydlo i szerokim lukiem pomknelo przez mrok nocy niczym zywe, choc zbudowane z aluminium i sztucznych kompozytow stworzenie. Obraz na ekranie zaczal sie szybko przesuwac i po chwili w polu widzenia kamery ukazaly sie trzy strzegace portu kanonierki. -Daj nam przyblizenie dziobowego pokladu "Promise". -Rozkaz, komandorze. Nie ulegalo watpliwosci, ze przed sterowka marynarze Unii krzataja sie goraczkowo. -Czy to nie wyglada na przygotowania do podniesienia kotwicy i wyjscia w morze, admirale? MacIntyre przytaknal ruchem glowy. -Najwyrazniej. Prosze zmniejszyc przyblizenie i przelaczyc na obraz termowizyjny. "Promise" zmalal gwaltownie, na ekranie znow pojawila sie cala eskadra stojaca w wejsciu do portu. Szary, rozmyty widok rzeczywisty zastapil kontrastowy, czarno-bialy, niemal negatywowy obraz ze skanera podczerwieni. Okrety przeksztalcily sie w widmowe, ledwie rozroznialne zjawy na matowoczarnej powierzchni morza, lecz w ich srodkowych czesciach rytmicznie pulsowaly bardzo jasne plamy, a nad pokladami rufowymi pojawily sie bialawe smugi. -Zgadza sie! - wykrzyknela Rendino. - To cieplo pracujacych turbin i strumienie gazow wylotowych. Wychodza w morze! Belewa dal sie nabrac! Wysyla okrety na poludnie! Chwile pozniej "Promise" ruszyl z miejsca i zaczal sie przesuwac kanalem portowym w strone przejscia miedzy falochronami. Tuz za korweta podniosl kotwice "Unity", na koncu "Allegiance". Po wyjsciu na morze trzy jednostki ostro wykrecily na poludnie, szybko nabierajac predkosci. -Nie byloby latwiej po prostuje zatopic, kiedy staly zakotwiczone? spytal cicho MacIntyre. Christine pokrecila glowa. -To by przyciagnelo uwage obroncow na wejscie do portu - wyjasnila. - Poza tym kolejna faza planu szefowej nie dalaby sie wykonac w sasiedztwie plonacych wrakow. - Obejrzala sie przez ramie. - Radio, powiadom "Ksiezycowy Cien" i "Sztywny Kark", ze kanonierki wyszly z portu. Mozna przystepowac do fazy penetracji. Pozniej przekaz grupie "Pniak", ze nadciaga w jej strone liczne towarzystwo. Na poludniowy wschod od Monrowii dowodca plutonu po odebraniu komunikatu zawolal: -Sierzancie! Jakie mamy straty? -Dwoch rannych, poruczniku - padla odpowiedz z pobliskiej kepy krzakow. - Dyksra z trzeciej druzyny powaznie oberwal. -Rozumiem. Kaz natychmiast ewakuowac rannych na "Santane". Wyslij tez paru ludzi, by poszukali rannych wsrod zolnierzy Unii. Reszta plutonu niech sie szykuje do obrony. Druga druzyna zostaje na miejscu, pozostale odsuwaja sie wzdluz drogi, pierwsza na pomoc, trzecia na poludnie. Trzeba blyskawicznie przygotowac nowe zasadzki. Rozdaj ciezsza bron i miny. I upewnij sie, ze zostanie bezpieczna droga odwrotu. -Rozkaz, poruczniku. Wyglada na to, ze zblizaja sie klopoty... -Nie tylko klopoty, ale silna jednostka regularnej armii. Bedziemy musieli zajac ja na jakis czas. -Nie ma sprawy. Sierzant zawrocil, odszedl pare krokow i zaczal przez radio przekazywac polecenia dowodcom druzyn. Porucznik otarl pot z czola. Latwo powiedziec: "Nie ma sprawy" - przemknelo mu przez mysl. Polnocny falochron portu w Monrowil 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 0.40 czasu lokalnego Obok kepy krzakow przy drodze dojazdowej szeregowiec Thomas Kajanko odetchnal z ulga, zapinajac rozporek. -Kajanko, to ty? - rozlegl sie glosny szept znienawidzonego kaprala Kutiego, przez co szeregowiec musial natychmiast napomniec o przyjemnosci oproznienia pecherza. - Co ty tam robisz? Dlaczego zszedles z posterunku? -Musialem sie wysikac, nic wiecej, kapralu - baknal Kajanko, wyobrazajac sobie, ze wlasnie przed chwila nasikal dowodcy prosto w twarz. -Do cholery! Chcesz nas wszystkich narazic na wscieklosc sierzanta? Wracaj natychmiast! Wykonujemy odpowiedzialne zadanie! Nastepnym razem lej w gacie, bylebys tylko nie schodzil z posterunku! -Rozkaz, kapralu. Szeregowiec poprawil karabin na ramieniu i ruszyl ku krawedzi nasypu. Dla tego przekletego wrednego Kutiego kazde zadanie bylo rownie odpowiedzialne. Wyznaczyl dwoch najmlodszych w druzynie, Kajanke i jego przyjaciela, Roberta Smitha, do patrolowania lamacza fal od strony otwartego morza, podczas gdy sam ze swoimi kumplami popijal herbate i grzal sie przy ognisku. A oni dwaj byli juz przemoczeni do suchej nitki, od paru godzin nikt nie chcial ich zluzowac na warcie. Wszyscy podoficerowie byli tacy sami, a zwlaszcza Nigeryjczycy. Kajanko zaczal ostroznie schodzic z nasypu, przeskakujac po wielkich glazach o ostrych krawedziach, zabezpieczajacych falochron przed dzialaniem fal. Filujacy blask ogniska plonacego przy drodze na szczycie tylko utrudnial im zadanie, dodatkowo poglebiajac mroczne cienie zalegajace na zboczu nasypu. -Robert! - zawolal cicho Kajanko. - Gdzie jestes? Nie bylo odpowiedzi. Zewszad dolatywal tylko szum fal omywajacych skalne bryly. -Robert? Lekki podmuch wiatru sprawil, ze Kajanke przeszyl dreszcz. Przeskoczyl jeszcze po kilku glazach nad sama wode. Byl pewien, ze wlasnie tu zostawil przyjaciela. -Rob... Glos uwiazl mu w gardle, kiedy podpierajac sie przypadkowo trafil palcami na lufe karabinu. Stal oparty o pokryta glonami skale, z kolba do polowy zanurzona w slonej wodzie. Nagle morze jakby rozwarlo sie u stop zolnierza. Czyjes palce zacisnely sie na kostkach jego nog i szarpnely. Kajanko polecial do tylu. Otworzyl usta do krzyku, lecz blyskawicznie wlala sie do nich woda. Poczul na ramionach silny uscisk rak oslonietych gumowym kombinezonem, ktore pociagnely go do dna. Wokol szeregowca zamknela sie nieprzenikniona ciemnosc. Na skraju nasypu fale przez chwile omywaly dwa porzucone karabiny, zaraz jednak z morza wylonily sie mroczne sylwetki. Kilku komandosow o pomalowanych na czarno twarzach mialo na sobie stroje pletwonurkow i buty na grubych gumowych podeszwach. Przeskakujac od jednego glazu do drugiego, zaczeli skradac sie w gore zbocza i otaczac polkolem ognisko plonace na szczycie falochronu. Przyczaili sie na krotko, gdy z mroku wylonil sie czteroosobowy patrol i przystanal na chwile, zeby zamienic pare slow z siedzacym przy ognisku dowodca druzyny. Na podstawie obserwacji znali juz trase i czestotliwosc krazenia tego patrolu. Zwrocili uwage, ze nieco wczesniej umilkly rozmowy, zolnierze wyprostowali sie i przysuneli blizej karabiny. Kiedy zas patrol sie oddalil, odlozyli je z powrotem i znow zapanowala luzniejsza atmosfera. Mimo to wartownicy Unii byli osowiali; przemoknieci od nieustajacego deszczu, tepo wpatrywali sie w blask plomieni. Komandosi wyszli zza glazow. Obnazone mysliwskie noze blysnely niczym kly drapieznikow. -"Niedzwiedzi Pazur" powinien juz nam otworzyc drzwi - szepnela Amanda z sasiedniego pontonu. -Powinien - przyznal cicho Cuillain. - Mozesz mi cos wyjasnic? Skad, do cholery, wziely sie te idiotyczne kryptonimy? "Pniak", "Niedzwiedzi Pazur", "Blask Rosy", "Rozsadnik"... Nigdy nie slyszalem podobnych glupot. -Wymyslila je Christine. Sadze, ze pochodza z jej ulubionego komiksu. -Powinienem byl sie domyslic... - Urwal nagle i zaczal nasluchiwac meldunku radiowego. - W porzadku, droga wolna - rzekl po chwili, siegajac do przelacznika nadawania. - Dowodca "Sztywnego Karku" do wszystkich oddzialow "Ksiezycowego Cienia" i "Sztywnego Karku". Ruszamy. Powtarzam: ruszamy. Quillain i Garrett szybko odepchneli od siebie pontony. Napedzane silnikami elektrycznymi skierowaly sie ku falochronom. Amanda uklekla na dziobie, wlaczyla swoj nadajnik i przekazala szeptem do mikrofonu: 24 Morski mysliwiec - "Ksiezycowy Cien" do "Palacu". Rozpoczynamy penetracja. Powtarzam: rozpoczynamy penetracje. Pospiesznie sciagnieto i zlozono plachty kamuflazowe. Zolnierze prostowali sie, rozciagali zdretwiale miesnie. Wsrod glazow na stromym nasypie falochronu luminescencyjny marker wskazywal miejsce ladowania. Tej nocy oddzialy marines uzywaly typowych pieciometrowych pontonow patrolowych, o wiele bardziej wywrotnych i podatnych na uszkodzenia od lodzi desantowych o czesciowo sztywnej konstrukcji. Male pontony mialy jednak te przewage, ze byly znacznie lzejsze, co w nadchodzacych sekundach moglo sie okazac szczegolnie wazne. Na niskich falach bez trudu przybily do lamacza fal. -Z lodzi! - zakomenderowal sternik napietym szeptem. Amanda sladem innych zolnierzy zsunela sie okrakiem ponad obla burta pontonu do wody. Zanurzyla sie az po piersi, usilujac wyczuc pod stopami pewne oparcie wsrod oslizlych, porosnietych glonami skalnych odlamow.. -Wyciagac! Pontony zostaly dzwigniete w gore i na podobienstwo wyrzuconych na brzeg gigantycznych krabow o wielu odnozach zaczely powoli wedrowac po zboczu falochronu. Po ostrych, usypanych stromo glazach wcale nielatwo bylo taszczyc wyladowane sprzetem lodzie, nikt jednak nie zaprotestowal. W nocnej ciszy rozlegal sie jedynie swist przyspieszonych oddechow wciaganych przez zacisniete zeby. Garrett na rowni z innymi wyciagala ponton na lad. Po wielu godzinach pozostawania w bezruchu miesnie protestowaly ostrym bolem, w zdretwialej prawej nodze od kostki do biodra czula nieznosne mrowki. W ktoryms momencie stracila rownowage i oparla sie dlonia o ostra krawedz granitowej skaly, gleboko rozcinajac sobie skore. Nie zwrocila na to uwagi. Podniosla sie szybko, z powrotem zacisnela palce na uchwycie i zbierajac w sobie wszystkie sily, pchnela ponton pod gore. W takiej chwili wolalaby skonac na miejscu niz pozostawic trudzacych sie w milczeniu podkomendnych samym sobie. Dotarli wreszcie pod szczyt nasypu, na pas mokrej od deszczu trawy obrzezajacej droge dojazdowa. Wrog byl bardzo blisko, nie dalej niz sto piecdziesiat metrow w obu kierunkach palily sie nastepne ogniska. -Stac! - wydal szeptem rozkaz Stone Quillain. Najblizsze ognisko wyraznie przygasalo, nie bylo juz przy nim nikogo, kto by dorzucil drew czy dolal oleju palmowego. Ubrany w czarny kombinezon komandos z grupy "Niedzwiedziego Pazura" odciagal wlasnie w krzaki cialo ostatniego zabitego obroncy. Quillain zaczekal, az wszystkie szesc pontonow znalazlo siew rownym szyku na skraju drogi, a jego ludzie zdazyli zlapac oddech po mozolnej wspinaczce. -Przygotowac sie... Ruszamy na moj znak... Trzy... dwa... jeden... Teraz! Rownoczesnie piec zalog przebieglo z pontonami na druga strone drogi. Jezeli ktorys z zolnierzy przy sasiednim ognisku patrzyl wlasnie w te strone, musial dostrzec tylko pojedynczy cien, ktory na ulamek sekundy przeslonil mu plomienie nastepnego posterunku. Z pewnoscia nie powinno to zwrocic jego uwagi. Zbieganie po rownie stromym zboczu od wewnetrznej strony falochronu wcale nie bylo latwiejsze od poprzedniej wspinaczki. W koncu jednak gumowe lodzie bezszelestnie zsunely sie na wode, jakby z wdziecznoscia witajac powrot do swojego zywiolu, a komandosi blyskawicznie zajeli w nich miejsca. Kiedy Amanda przerzucila noge przez pekata burte, czyjas litosciwa dlon zacisnela sie na jej uprzezy i szybko wciagnela dowodce do srodka. Garrett wyladowala w cienkiej warstwie wody na dnie lodzi. Zamruczaly cicho silniki, niewielka flotylla ruszyla przez mglista ciemnosc w strone portowych nabrzezy. Amanda znow poczula sie bezpieczna we wnetrzu pontonu prawie bezglosnie sunacego po morzu. Na szczescie nocna cisze wypelnial jedynie szum fal. Nie rozlegly sie strzaly, nie padly okrzyki, nie wystrzelono flar i nie zawyly syreny alarmowe. Udalo im sie przesliznac niepostrzezenie. Siegnela do przelacznika radiostacji. -"Ksiezycowy Cien" do "Palacu". Penetracja zakonczona pomyslnie. Jestesmy w porcie. Powtarzam: jestesmy w porcie. Na szczycie falochronu grupa "Niedzwiedziego Pazura" ukryla sie w niskich zaroslach. W razie wpadki miala sie ewakuowac na poklad czekajacego nieopodal na morzu kutra, ale tutaj musieli wykonac jeszcze jedno zadanie. Mniej wiecej za dziesiec minut przy opustoszalym ognisku powinien sie zjawic z powrotem czteroosobowy pieszy patrol. Gdyby odkryl nie obsadzony posterunek, na pewno podnioslby alarm. Dlatego zolnierzy patrolu takze nalezalo po cichu zdjac, bo wowczas jeszcze co najmniej przez kwadrans nikt nie zauwazylby tajemniczego znikniecia wartownikow. Komandosi zdjeli foliowe ochraniacze z zaopatrzonych w tlumiki karabinkow. Zajeli stanowiska i z naszykowana bronia zaczeli nasluchiwac odglosu krokow na brukowanej drodze. W kanale portu w Monrowii 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.05 czasu lokalnego Pontony wyplynely na srodek trojkata majacego u podstawy prawie trzy kilometry szerokosci, a utworzonego przez schodzace sie lamacze fal. Gdyby nie wszechobecna wilgoc, Amanda z pewnoscia poczulaby, jak jeza jej sie wlosy na karku, niczym siersc na grzbiecie przestraszonego kota. Stone tlumaczyl jej rozwlekle, ze pod wieloma wzgladami sa tu bezpieczniejsi niz w trakcie oczekiwania po zewnetrznej stronie falochronu. Nazwal to "psychologia obozowiska", wedlug ktorej zolnierze broniacy portu podswiadomie zwracali uwage wylacznie na ewentualne zagrozenia od strony morza, instynktownie traktujac ten obszar jak "strefe bezpieczna". Mimo tych wyjasnien Amanda nie mogla sie uwolnic od swiadomosci bliskiej obecnosci wroga. Uniosla do oczu lornetke noktowizyjna i dokladnie zlustrowala cala dlugosc jednego i drugiego falochronu. Glowny obiekt Stone'a, tankowiec "Bejara", stal zacumowany przy nabrzezu paliwowym, zwrocony dziobem w kierunku wyjscia z portu. Latarnie nabrzeza oswietlaly jego burte, palily sie tez slabe zoltawe lampy na przedniej grodzi mostka. Po wygaszeniu kotlow na pewno przeciagnieto z brzegu kable zasilajace, co tylko moglo im ulatwic czesc zadan. Po przeciwnej stronie kanalu znajdowalo sie dlugie na mile nabrzeze przeladunkowe kompanii wydobywczej Bong. Wlasnie przy nim, niemal na samym koncu, stal przycumowany jej obiekt, portowy holownik "Union Banner". Ginal w ciemnosciach, chyba tylko z kajuty wydobywal sie ledwie zauwazalny blask zapalonej lampy. Zdjecia termograficzne z trutnia wykazaly, ze na noc pozostalo na pokladzie jedynie niewielu z zalogi holownika. Nalezalo sie jednak liczyc z wartownikami oraz pieszymi patrolami krazacymi nieregularnie po tamtym nabrzezu. Omal nie podskoczyla w gore, gdy cos stuknelo glucho o burte. Stone Quillain ponownie sczepil oba pontony i szepnal: -Dobra, tu sie rozdzielimy. U ciebie wszystko w porzadku? Az musiala nakazac sobie w myslach: "Odpowiedz, przeciez nie zauwazy w mroku skiniecia glowa. Zmus sie do przelkniecia sliny!". -Tak, w porzadku. -Zatem jestesmy umowieni. Za dziesiec minut atakujecie, potem my ruszamy. -Zgadza sie. Powodzenia, Stone. -Do zobaczenia po spektaklu, kapitanie. Quillain odepchnal sie i po chwili jego ponton zniknal w ciemnosciach. Cztery pozostale grupy abordazowe poplynely za nim. Druzyna Garrett pozostala osamotniona na srodku kanalu. Amanda zaczerpnela garsc slonej wody i przeplukala zaschniete usta. Wyplula ja za burte, po czym siegnela do przelacznika. -"Ksiezycowy Cien" do "Palacu". Jestesmy w punkcie rozdzielenia sie, atakujemy za dziesiec minut. Powtarzam: atakujemy za dziesiec minut. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.05 czasu lokalnego Z glosnika pod sufitem sali odpraw dolecial stlumiony huk odleglej eksplozji miny przeciwpiechotnej i nasilony terkot broni automatycznej. Po chwili nad kanonade wybil sie glos dowodcy plutonu marines: -"Palac", "Palac", tu "Pniak"! Z polnocy droga nadbrzezna zblizaja sie pojazdy wroga, chyba w sile jednej kompanii. Druga zasadzka spelnila swoje zadanie. Jej obsada wycofuje sie pod silnym ostrzalem. Jak dlugo musimy sie jeszcze bronic? Christine blyskawicznie powiekszyla na ekranie rejon akcji dywersyjnej na poludniu. -"Pniak", tu "Palac" - powiedziala do mikrofonu. - Obserwujemy wasza sytuacje. Macie naprzeciwko siebie caly garnizon milicji, prawdopodobnie z King Grey's Town. Sklada sie z piecdziesieciu do szescdziesieciu ochotnikow, uzbrojonych tylko w bron osobista. -Tak, potwierdzam. Nasza czujka wrocila bez strat i melduje, ze przeciwnik wycofal sie w panice. Nie to nas martwi, "Palac". Wedlug informacji wywiadu zbliza sie duza jednostka zmotoryzowana z polnocy. Czekam na rozkazy. -Zrozumialam, "Pniak". Nie rozlaczaj sie. Christine jeszcze raz spojrzala na mape i przeniosla wzrok na admirala. Na ekranie czerwone symbole oddzialow przeciwnika wyraznie przesuwaly sie na poludnie, w kierunku rejonu akcji dywersyjnej. A wzdluz brzegu nadplywaly trzy okrety wojenne. MacIntyre oparl dlonie na biodrach i z kwasna mina oszacowal zageszczenie sil przeciwnika. -Jednostki Unii zblizaja sie szybciej niz zakladaliscie, prawda? -Tak, to prawda, admirale. Liczylismy, ze wiecej czasu zajmie oddzialom zmotoryzowanym przejazd przez miasto. Pomylilismy sie. Zreszta kanonierki tez rozwinely wieksza szybkosc niz sadzilismy. - Obejrzala sie na dowodce. - Musimy jak najszybciej ewakuowac stamtad ludzi, admirale. Gdybysmy jednak zrobili to za wczesnie, Belewa moglby sie polapac, ze to tylko kolejna sztuczka. A gdyby w pore wycofal swoje oddzialy z powrotem do portu, moglby zlikwidowac grupy abordazowe. MacIntyre zblizyl sie do mapy. Jakby nie pamietal o mozliwosciach komputerow, zaczal dlonia wymierzac odleglosci i wyznaczac kierunki. -Rzeczywiscie ewakuacje trzeba przeprowadzic w ostatniej chwili. Czy nie daloby sie przeprogramowac wyrzutni sea slarhow i zniszczyc unijnych kanonierek? -Mamy tylko dwanascie rakiet, admirale. Wszystkie sa juz wymierzone w wybrane cele w Monrowii: elektrownie i centrale lacznosci. -Zreszta odpalajac je, zdradzilibysmy rozmieszczenie poduszkowcow i grup abordazowych. Najwiekszym zmartwieniem sa te cholerne okrety, Chris. Chcialbym, zeby marines zyskali moznosc poslania w ich kierunku przynajmniej paru salw, ale wowczas "Santana" musialby sam toczyc boj z trzema kanonierkami. A gdyby zbyt wczesnie zszedl z posterunku, przed zabraniem grupy "Pniaka"... - MacIntyre jeszcze raz zaczal wymierzac odleglosci na mapie. Czerwony symbol reprezentujacy oddzial zmotoryzowany przesunal sie wlasnie wzdluz nadmorskiej drogi, kiedy admiral rzucil zdecydowanym tonem: -Dajcie mi bezposrednie polaczenie z dowodca "Pniaka". Christine pospiesznie strzelila palcami w kierunku operatora lacznosci. Ten wystukal polecenie na klawiaturze i skinal glowa. -Moze pan mowic, admirale. -"Pniak", tu "Palac". Jak mnie slyszysz? - rzekl MacIntyre do mikrofonu. -Zglasza sie "Pniak". Czekam na rozkazy. -Porucznik Southerland, jesli sie nie myle. Tu admiral Elliot MacIntyre. Wypelniliscie swoje zadanie, synu. Najwyzsza pora wyciagnac was stamtad. -Tak jest... Jak pan rozkaze, admirale. -Ale mozecie tam jeszcze troche narozrabiac, poruczniku. Wedlug naszych informacji jest przygotowana zasadzka przy drodze, na polnoc od waszych pozycji. Zostalo wam jeszcze pare min? -Tak, admirale. Mamy kilka "Drapieznikow". -Swietnie. Zostawcie wysunieta druzyne w zasadzce, a sami wycofajcie sie na plaze. I to natychmiast. Przygotujcie lodzie do ewakuacji. Za cztery do pieciu minut z polnocy powinny nadciagnac oddzialy wroga. Kazcie swoim ludziom zniszczyc pierwsze pojazdy, a potem odpalic wszystko, co jeszcze macie pod reka, swiece dymne, granaty z gazem lzawiacym, ladunki ogluszajace i tak dalej. Kiedy druzyna dolaczy do was na plazy, rozpoczynajcie ewakuacje na poklad "Santany". Uwijajcie sie. Jesli nie bedziecie marudzic, powinno wam starczyc czasu na ucieczke. -Zrozumialem, admirale. Wykonuje. "Pniak" sie rozlacza. MacIntyre puscil przycisk nadawania, popatrzyl na Christine, a na widok jej zmarszczonych brwi wyjasnil: -To bedzie moj udzial w tej improwizacji, komandorze. Musimy tylko zaczekac na jego rezultaty. Rejon akcji dywersyjnej "Pniak" szesc mil na poludniowy wschod od Przyladka Mesurado 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.09 czasu lokalnego -Kapitanie! - zawolal radiooperator na mostku. - Jest wiadomosc od grupy dywersyjnej. Kolumna unijnych pojazdow wpadla w zasadzke. Druzyna wycofuje sie na plaze. Dowodca marines nakazal rozpoczecie ewakuacji. -Najwyzsza pora! - huknal kapitan "Santany". - Potwierdz odbior meldunku i zaalarmuj zaloga, zeby sie szykowala do wciagniecia pontonow... I wylaczcie to cholerne wycie! Elektryk pospiesznie wylaczyl wzmacniacz. Ogluszajacy huk turbin i smigiel napedowych poduszkowcow urwal sie nagle i zapadla cisza. Od strony ladu slychac bylo kanonade broni maszynowej i pojedyncze wybuchy granatow. -Radar!... - krzyknal kapitan, ale zaraz sie opanowal i dokonczyl znacznie ciszej: - Gdzie sa teraz okrety wojenne Unii? -W odleglosci siedmiu tysiecy metrow, kapitanie. Ida kursem jeden siedem piec z predkoscia dziesieciu wezlow. Chyba jeszcze bardziej zwalniaja. -Zdaje sie, ze poskutkowala nasza zaslona elektroniczna - wtracil pierwszy oficer. -Na pewno - mruknal kapitan. - Nikt nie goni cala naprzod z niesprawnym radarem. -Jest tylko kwestia czasu, kiedy zlowia sygnal mimo zaklocen albo namierza nas wizualnie. Co wtedy? -Mam nadzieje, ze bedziemy juz daleko stad, nim zrobi sie goraco. Podaj celowniczym aktualne namiary, Joey. Jesli nie my, to marines moga potrzebowac zaslony ogniowej. -Kapitanie - odezwal sie znow radiooperator. - Dowodca grupy melduje, ze odbili od plazy. Kuter dryfowal bakburta do brzegu, dziobem na poludnie, gotow do natychmiastowej ucieczki ze strefy zagrozenia. Kapitan i pierwszy oficer wyszli na lewy pomost sterowki i uniesli do oczu lornetki noktowizyjne. Lodzie oddzialu marines wyplynely juz poza linie przyboju, komandosi rytmicznymi uderzeniami wiosel popychali je w strone macierzystego kutra. Ale pojawily sie tez ciemne postacie unijnej piechoty wysypujacej sie na plaze. Zolnierze mierzyli w pospiechu do uciekajacego przeciwnika. -Obie wiezyczki! - ryknal kapitan na caly glos, nie chcac tracic czasu na powrot do sterowki. - Piechota na plazy! Ognia! Obsluga blyskawicznie przestawila tryb pracy dzialek oraz celowniki na wyrzutnie granatow. Z gluchym hukiem czterdziestomilimetrowe pociski wystrzelily w strone brzegu. Eksplozje na plazy ulozyly sie w dwie grupy jaskrawych rozblyskow, ktore niczym flesze na ulamki sekund wylowily z mroku sylwetki unijnej piechoty. -W ten sposob zdradzimy okretom swoja pozycje, kapitanie - ostrzegl pierwszy oficer. -Nic na to nie poradze, Joey. Komandosi nie dadza rady jednoczesnie sie bronic i wioslowac, a ja bym wolal, zeby pozostali przy wioslach. Na plazy pojawil sie kolejny obiekt. Wielki pudlowaty woz opancerzony Panhard przedarl sie przez zarosla i wyjechal na piasek. Lufa dziewiecdziesieciomilimetrowej armaty zaczela sie obracac w kierunku lodzi marines. Obsludze wiezyczek kutra niepotrzebne byly rozkazy. Blyskawicznie przestawila uzbrojenie na ogien ciagly z dzialek i w strone wozu pomknely strugi dwudziestopieciomilimetrowych pociskow typu Bushmaster. Na oslonach i pod wiezyczka panharda strzelily snopy iskier, przeciwpancerne kule wdarly sie do srodka i po paru sekundach woz przeksztalcil sie w biala kule ognia, a echo wybuchu przetoczylo sie grzmotem po plazy. -Kapitanie! - zawolal operator radaru. - Eskadra okretow Unii przyspiesza, plynie juz z predkoscia dwudziestu wezlow! Jest w odleglosci pieciu tysiecy metrow! -Kiedy wejdzie w zasieg skutecznego ognia? -Juz jest, kapitanie! Jak gdyby w odpowiedzi daleko po rufowej sterburcie blysnely plomienie z lufy. Czterdziestomilimetrowy pocisk spadl do morza przed dziobem "Santany". -Wiezyczka rufowa! Cel nawodny po sterburcie! Zlapac namiar i odpalic caly zestaw ladunkow maskujacych! Z dzialka Mark 52 posypaly sie za rufe granaty, ktore eksplodujac w powietrzu rozsiewaly na duzej przestrzeni antyradarowa kurtyne z metalowych scinkow, inne stawialy gesta zaslone dymna. Zaloga kutra mogla w ten sposob zyskac pare cennych minut. Czas naglil, lecz na szczescie gumowe burty lodzi desantowych zaczely sie ocierac o poszycie kutra niczym stado prosiat o deski zagrody. -Na milosc boska! Wciagajcie chlopcow na poklad! Biegiem! Wiatr zniosl na "Santane" pasma szarawego pylu z zaslony dymnej, w ktorych wyraznie blyszczaly na czerwono przegrzane lufy dziobowego dzialka. Marynarze pospiesznie wciagali komandosow ponad relingiem na poklad kutra. Jakas zablakana kula wystrzelona z plazy odbila sie rykoszetem od sciany nadbudowki. Rozprysnela sie przednia szyba mostka. Pozniej ktos krzyknal glosno, widocznie trafiony drugim pociskiem. -Odleglosc: dwa tysiace piecset, kapitanie! Szybko maleje! Unijne kanonierki na oslep otworzyly ogien, gesta chmure czarnego dymu raz za razem rozcinaly pociski z dzialek. Z morza strzelaly fontanny wody, powietrze wypelnilo sie smrodem kordytu. -Kapitanie! Wszyscy marines sa juz na pokladzie! -Potwierdzic! -Potwierdzam! Cala grupa desantowa przeliczona! Zostaly tylko lodzie... -Pieprzyc je! Odciac cumy! Sternik, cala naprzod! Wiejemy stad! Ryknely turbinowe silniki wysokoprezne, zakipiala woda pod rufa. "Santana" skoczyla do przodu, rozcinajac dziobnica fale. -Wiezyczka rufowa! Druga salwe ladunkow maskujacych! Sternik, trzymaj kurs wzdluz brzegu, zebysmy pozostawali za zaslona dymna! Radar, co oni tam robia?! -Plyna dalej tym samym kursem z ta sama predkoscia. Kapitan zerknal na wskazowke logu. Rozwijali juz predkosc czterdziestu wezlow. -No to niech sobie plyna - rzucil z ulga w glosie. Dwie minuty pozniej unijna eskadra przedarla sie przez gesta zaslone dymna i antyradarowa. Kapitanowie, ktorzy wypatrywali jednostek wroga, ujrzeli jedynie kilka porzuconych lodzi desantowych, a w oddali rozmywajaca sie na falach spieniona smuge kilwateru. -Generale! Nadeszly meldunki od kapitana Mosabe i dowodcy batalionu zmotoryzowanego. Amerykanie sie wycofali! Uciekli w poplochu! -Uciekli?! - Oslupialy Belewa zmarszczyl brwi. - Jak to... uciekli?! -Amerykanski oddzial desantowy zdazyl sie ewakuowac z plazy, generale! - obwiescil triumfalnie radiooperator. - Kapitan Mosabe donosi, ze jego eskadra rozpoczela poscig za uciekajacym kutrem. Z sektora polnocnego naplywaja kolejne meldunki o wygasaniu akcji dywersyjnych. Juz chyba wszystkie pododdzialy wroga ewakuowaly sie z wybrzeza. -A poduszkowce? Przeciez mialy byc w sektorze poludniowym na wysokosci rejonu ladowania! Gdzie sie podzialy? Czy patrole nadal melduja o ich bliskiej obecnosci przy plazy? -Brak meldunkow o kontakcie z eskadra poduszkowcow, generale. Belewa kurczowo chwycil sie krawedzi stolu mapowego, jakby nagle doznal zawrotu glowy. -Niemozliwe... - mruknal i utkwil nie widzace spojrzenie w pomalowanym na bialo pancerzu wozu dowodzenia. - Cos mi tu nie pasuje... Atiba polozyl mu dlon na ramieniu. -O co chodzi, Obe? Nie slyszales? Odpedzilismy wroga od naszego wybrzeza! -Nieprawda! - huknal general, az echo poszlo po ciasnej przestrzeni. Cos jest nie tak! Dlaczego lamparcica nie podjela walki?! - Odwrocil sie do szefa sztabu i zacisnal palce na jego ramionach. - Nie rozumiesz?! Poszlo nam za latwo! W prawdziwej bitwie ona by sie tak szybko nie wycofala! Zaciekle by z nami walczyla, Sako! To takze byla chytra akcja dywersyjna! Z zewnatrz dolecial szybko narastajacy, zlowieszczy swist. -Odwolac batalion zmechanizowany! Zawrocic okrety! Natychmiast! Radiooperator uniosl mikrofon do ust, lecz zanim zdazyl wcisnac klawisz nadawania, z glosnika runely ogluszajaca kaskada piski, warkoty i trzaski zaklocen. Stanowisko rakietowe "Sloneczna Wioska" trzy mile od wejscia do portu w Monrowii 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.18 czasu lokalnego Pierwszy pocisk typu Sea Slam, naprowadzany poczatkowo cyfrowymi impulsami z geostacjonarnego satelity GPU, ze swistem przelecial nad portem, kierujac sie w strone miasta. Kiedy jednak znalazl sie nad polnocnym brzegiem rzeki Mesurado, zakolysal sie kilkakrotnie, jakby stracil namiar. Na pokladzie "Queen" celowniczy Danno O'Roark pewnie zacisnal palce na drazku joystick, wylaczyl automatyczne uklady naprowadzajace i przejal reczne sterowanie rakieta. Pocisk wystrzelil w niebo, lecz po chwili zanurkowal. Obraz z kamery podczerwonej na jego dziobie wypelnil ekran monitora na stanowisku ogniowym poduszkowca. Obejmowal caly rejon wokol Monrowii, nieomal od samej "Queen", az po obiekt bedacy celem rakiety. Nie zwazajac na pot splywajacy po czole, Danno z zacisnietymi zebami naprowadzil nitki celownika na charakterystyczny, szachownicowy uklad plam. Przez cale popoludnie ogladal analogiczne zdjecia termograficzne wykonane z bezzalogowej maszyny zwiadowczej. Chwile pozniej mogl juz rozroznic szczegoly ogrodzonego siatka obszaru, z ktorego we wszystkich kierunkach rozchodzily sie linie wysokiego napiecia. Jego centralna czesc zajmowaly widoczne w postaci jasnych kwadratow wielkie czworokatne bryly transformatorow mocy. Obraz na ekranie zaczal sie szybko przyblizac. O'Roark, wstrzymujac oddech, w najwyzszym skupieniu staral sie utrzymac nitki celownika posrodku tej szachownicy az do konca, kiedy to widok rozmazal sie mu przed oczyma i chwile pozniej ekran sciemnial. Afrykanska noc rozswietlila potezna eksplozja, wzmocniona niebieskawymi blyskawicami wyladowan elektrycznych. Niemal rownoczesnie port w Monrowii pograzyl sie w ciemnosciach. Nabrzeze przeladunkowe kompanii wydobywczej Bong port w Monrowii 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.20 czasu lokalnego -Ruszaj! Rozkaz Amandy nie byl konieczny, poniewaz sternik od razu uruchomil silnik. Mieli niewiele czasu, tylko pare minut, dopoki nie minie pierwsze zaskoczenie i zamieszanie wsrod obroncow portu. Spogladajac przez noktowizor, marynarz wprawnie poprowadzil ponton w kierunku holownika "Union Banner". Nabrzeze przeladunkowe wyroslo nad nimi jak wysoki klif opadajacy pionowo do morza. Pare sekund pozniej wylonila sie z ciemnosci niska rufa holownika. Garrett i sternik wyciagneli rece, zeby zlapac sie umocowanych na jego burcie starych opon i unieruchomic ponton. W przeciwienstwie do innych grup operacyjnych zespol Amandy nie byl jednorodny. Oprocz czterech komandosow w jego sklad wchodzilo trzech marynarzy - starszy bosman, majacy spore doswiadczenie w prowadzeniu holownikow, oraz dwaj mechanicy potrafiacy obslugiwac wysokoprezne silniki jednostki. Marines pospiesznie przeskoczyli na poklad holownika i rozbiegli sie niemal bezszelestnie. Ich zadaniem bylo unieszkodliwienie szczatkowej zalogi stateczka oraz ewentualnych zolnierzy ochrony. Uwiazali ponton do burty "Union Banner". Pare sekund pozniej Amanda ze swoimi ludzmi poszla w ich slady. Zatrzymala sie na krotko przy relingu, by zameldowac: -"Ksiezycowy Cien" do "Palacu". Jestesmy na obiekcie. Powtarzam: jestesmy na obiekcie. Zakryla reka ucho, w ktorym miala mini sluchawke, zeby lepiej slyszec odpowiedz Christine Rendino z centrum operacyjnego. -Przyjelam, "Ksiezycowy Cien". "Sztywny Kark" rowniez dotarl juz do obiektu. "Sloneczna Wioska" kontynuuje ostrzal wedlug planu. Jak dotad bez klopotow. Jak dotad, powtorzyla w myslach Garrett. Rozejrzala sie szybko wokol gigantycznego bebna linowego, jakby nagle stracila pewnosc tego, co maja dalej robic. Rewolwer ciazyl jej przy pasie, nie wydobyla go jednak, lecz tylko rozpiela kabure. Siegniecie po bron nie przedstawialo zadnych trudnosci, a przypadkowo oddany strzal w tym momencie mogl sie okazac katastrofalny dla calej operacji. Nastawila ucha i zerknela przelotnie na stloczonych tuz za nia marynarzy. Poza cichym szumem fal rozbijajacych sie o nabrzeze dolatywaly jedynie stlumione odglosy z dalszych czesci portu - wykrzykiwane rozkazy, warkot ciezarowki, stuk zamykanych drzwi magazynu. Od strony miasta dal sie slyszec huk nastepnej eksplozji. Z poduszkowcow kontynuowano bombardowanie Monrowii, kierujac rakiety na tak dobrane cele, aby jeszcze bardziej odciagnac uwage obroncow od portu. Nagle rozlegly sie takze odglosy ze sterowki holownika: najpierw kilka szybkich tupniec, potem gluchy loskot padajacego ciezaru, ktory stal sie zrodlem wyczuwalnych pod stopami wibracji, wreszcie urwany w polowie okrzyk, zakonczony cichym jekiem. Przez pare sekund panowala cisza, w koncu dwa ciala z pluskiem wyladowaly za burta. Z ciemnosci obok sterowki wylonil sie dowodca druzyny komandosow. -Droga wolna - przekazal szeptem. -W porzadku. Bosmanie, sprawdz beben i line holownicza. Buckley i Smith, obejrzyjcie maszyny na dole. Czekam na wiadomosc, kiedy damy rade ruszyc te balie z miejsca. Bede w sterowce. -Rozkaz - wyszeptali pospiesznie marynarze. Garrett ruszyla za komandosem wzdluz sterburty w strone dziobu. -Na pokladzie bylo czterech ludzi, pani kapitan - przekazal jej po drodze. - Dwoch wartownikow i dwoch cywilow z zalogi. Zolnierzami sie zajelismy, wylecieli za burte. -A cywile? -Czekaja na pani rozkazy. Wejscie do nadbudowki znajdowalo sie na srodokreciu. W uchylonej do polowy klapie stal na strazy drugi komandos. Dwaj pozostali pilnowali wewnatrz pod bronia wystraszonych czlonkow zalogi. Obaj Murzyni, zylasci i wychudzeni, mieli na sobie tylko wystrzepione szorty. Siedzieli na laweczce za stolem, twarza do wejscia, z rekami skrepowanymi za plecami i ustami zaklejonymi szeroka tasma samoprzylepna. Ich rozbiegane oczy swiadczyly o skrajnym przerazeniu. Amanda przystanela w pol kroku. Silny strach bijacy od wiezniow nalezal do tych elementow, ktorych najbardziej nie lubila w swojej profesji. Ci dwaj marynarze nie byli przeciez wrogami ani korpusu interwencyjnego, ani tym bardziej calej ludzkosci. Nie mieli tez zadnego wplywu na bieg wydarzen w Unii Zachodnioafrykanskiej pod rzadami Obe Belewy. Nic jednak nie mogla na to poradzic, jak tylko w mozliwie najdelikatniejszy sposob usunac ich ze swojej drogi. -Zabierzcie ich stad - rozkazala. Dowodca komandosow wyjal z kieszeni uprzezy dwie duze igly lekarskie z gumowymi kapturkami. Zanim do oslupialych Murzynow dotarlo, co sie dzieje, wbito im igly w uda, a do krwi przedostaly sie dawki silnych srodkow usypiajacych. Juz po kilku sekundach daremnej szamotaniny oczy im sie same zamknely, a glowy opadly na stol. Bez watpienia ich ostatnia trzezwa mysla bylo pytanie, czy kiedykolwiek jeszcze powroca do swiata zywych. Ale nikt nie zamierzal ich zabijac. W gumowych kapturkach igiel pierwotnie znajdowala sie atropina, wchodzaca w sklad standardowego wyposazenia amerykanskich sil specjalnych jako odtrutka na gaz paralizujacy. Do potrzeb tej akcji zostala jednak zastapiona roztworem barbituranow o tak dobranym stezeniu, by jego dawka nawet najsilniejszego mezczyzne pozbawila przytomnosci na pare godzin. -Zaladujcie ich na tratwe, kapralu - polecila Amanda - i przykryjcie jakas derka lub plachta brezentu, zeby nie rzucali sie w oczy. A potem przygotujcie sie do jednoczesnego przeciecia wszystkich cum. -Rozkaz, pani kapitan. Garrett przeszla na tyl nadbudowy i po drabince wdrapala sie do umieszczonej ponad nia sterowki. W niewielkim pomieszczeniu, oszklonym ze wszystkich stron, smierdzialo ropa, stechlizna i starym dymem papierosowym. Port nadal tonal w ciemnosciach, a z luku w podlodze wydostawala sie jedynie slaba poswiata zapalonej na dole lampy, totez niewiele mozna tu bylo dostrzec. Amanda miala do dyspozycji noktowizor, latarke oraz kilka sygnalizatorow fosforescencyjnych, ale znajdowala sie przeciez na mostku statku, a wiec w swoim zywiole. Nawet po omacku mogla sie tu szybko zorientowac. Z wyciagnietymi przed siebie rekami zrobila ostroznie krok do przodu. Na dotyk zidentyfikowala kolo sterowe, busole, dzwignie przepustnic, regulacje napedu bebna, wskazniki maszynowni, wlaczniki oswietlenia, sluchawke interfonu... Blyskawicznie zapamietywala rozmieszczenie tych elementow. "Sprawdzmy... Kontrolki silnika?... Powinny byc tutaj..." Nacisnela przelacznik. Zaswiecilo sie kilka zielonych lampek na konsoli. "Dobra, na razie wszystko gra... Podswietlenie busoli..." Z usmiechem pokiwala glowa, gdy rozjasnila sie kopulka kompasu. Holownik dawno juz mial za soba pierwsza mlodosc, wyraznie zaniedbywano tez regularne przeglady techniczne, lecz przynajmniej busola okazala sie sprawna. Nie bylo to wiele, ale zawsze cos. Amanda podniosla sluchawke interfonu i wdusila przycisk wywolania. Lacznosc takze dzialala. -Slucham, Smith. -Tu kapitan. Sprawdzam sterowke. Jak wyglada maszynownia? -Jakby na stale urzedowalo tu stado orangutanow. - W glosie technika pobrzmiewala zlosc typowa dla czlowieka rozmilowanego w okretowej maszynerii. -Po poludniu widzielismy ten holownik w dzialaniu. Czy silniki sa przynajmniej na chodzie? -Tak... Mysle, ze dadza sie uruchomic pani kapitan... Zreszta trudno powiedziec. Przy tej liczbie prowizorycznych napraw... Amanda zazgrzytala zebami. -Wiec damy rade poplynac czy nie? -Raczej tak... Urzadzenie wtryskowe wydaje sie sprawne, w butli wystarczy sprezonego powietrza na rozruch... Aha, tylko wskazniki sa chyba uszkodzone. -Dlaczego? -Bo pokazuja calkowicie oproznione zbiorniki, jakbysmy w ogole nie mieli paliwa. Tankowiec "Bejara" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.20 czasu lokalnego -Ruszamy! Kiedy cala poludniowa czesc basenu portowego pograzyla sie w ciemnosciach, glowna grupa abordazowa szybko dobila do sterburty "Bejary". Po pokladzie tankowca krecili sie straznicy, nic jednak nie wskazywalo na to, zeby byli wyposazeni w noktowizory. Brak zasilania sprawil, ze naraz zgasly takze szperacze rozmieszczone na relingach. Piec pontonow wsliznelo sie pod wypietrzona lukowato burte statku. Komandosi blyskawicznie poskladali dlugie i lekkie, tytanowo-fiberglasowe drabinki, ktore powedrowaly w gore, dopoki ich obciagniete guma hakowate konce nie zawisly na krawedzi pokladu. Quillain zaczal sie wspinac jako pierwszy. Z pozoru krucha i delikatna drabinka mogla wytrzymac znacznie wieksze obciazenie, kolysala sie jednak do przodu i do tylu w rytm jego krokow. Spieszyl sie, ale i tak nie zdazyl. Niespodziewanie tuz obok jego glowy wyjrzal nad relingiem zdziwiony zolnierz Unii. Nawet przez noktowizor Stone dostrzegl, jak oczy mu sie rozszerzaja, a usta otwieraja do krzyku. Z pontonu w dole padly dwa strzaly. Karabinek byl tak skutecznie wytlumiony, ze Quillain nawet nie slyszal odglosu wystrzalow, poczul tylko na karku gwaltowny impet powietrza rozcinanego pociskami. Wartownik nie zdazyl wydac z siebie glosu. Dwie kule duzego kalibru trafily go w piers, wiec tylko cicho jeknal. Stone wskoczyl na ostatni szczebel drabinki, jedna reka chwycil sie relingu, palce drugiej zacisnal na bluzie mundurowej przeciwnika i szarpnal z calej sily, zeby zabity, wylatujac za burte, nie spadl do znajdujacego sie w dole pontonu. Chwile pozniej znow zapalily sie swiatla w nadbudowce "Bejary". Ktos musial odlaczyc portowy kabel zasilajacy i uruchomic awaryjny generator tankowca. Uczyniono to jednak zbyt pozno, by wspomoc obrone statku. Niczym korsarze sprzed stuleci marines gromadnie wsypywali sie juz na poklad. Kazdy pododdzial i kazdy zolnierz plutonu abordazowego mial scisle okreslone zadania. Bez zwloki przystapiono do ich realizacji. Kompania Fox blyskawicznie oczyscila gorny poklad ze straznikow. Dzialala z tak profesjonalna skutecznoscia i precyzja, ze posrod ledwie slyszalnego tupotu butow na grubych podeszwach tylko z rzadka rozlegal sie silnie stlumiony odglos wystrzalu. Quillain osobiscie poprowadzil glowna grupe uderzeniowa w kierunku mostka, po drodze wskazujac pododdzialom wyznaczone dla nich kierunki ataku. Nie dla wszystkich starczylo jednak tlumikow do pistoletow maszynowych Heckler Koch oraz automatycznych karabinkow HK-5. Stone znalazl sie wlasnie w tej grupie, lecz zdecydowanie wolal inny rodzaj oreza do cichej walki. Masowa produkcja lekkiej krotkiej broni dla oddzialow szturmowych niemal calkowicie wyeliminowala bagnet z pol bitewnych. Uzywany przez Quillaina ciezki mossburg byl jednak dostosowany do jego zamocowania, a kapitan nalezal do nielicznych juz zwolennikow starej smiercionosnej klingi. Dlatego teraz zatknal na lufe karabinu ostry jak brzytwa spiczasty bagnet M-7. Wbiegajac po schodkach na gorny poklad nadbudowki stanal nagle oko w oko z oficerem Unii ubranym w panterke, ktory na jego widok wybaluszyl oczy i rozdziawil usta, zaraz jednak siegnal do kabury przy pasie. Stone, ktory od dawna cwiczyl stare metody fechtunku pikinierow, blyskawicznie zadal pchniecie. Oficer zgial sie w pol, przyciskajac dlonie do rozcietego brzucha. Tymczasem Stone pospiesznie odwrocil bron i z chirurgiczna precyzja zadal silny cios kolba w kark, roztrzaskujac nasade rdzenia kregowego przeciwnika. Kopniakiem usunal cialo zabitego z drogi i pognal dalej. Na mostku "Bejary" kapitan Mustafa Ahmed nie mogl sie uwolnic od mysli, ze tego dnia nie zdolal pieciokrotnie poklonic sie w kierunku Mekki. Ba, nie uczynil tego ani razu, chociaz, prawde mowiac, na pokladzie statku, a wiec pod nieobecnosc mullow, nigdy nie trzymal sie kurczowo przykazan Koranu. Teraz jednak bardzo zalowal swojego odstepstwa od kanonow wiary. Przednia szyba mostka wychodzila na poludnie i wlasnie daleko poza nia noc rozswietlil plomien kolejnej startujacej rakiety. Amerykanskie pociski tym bardziej nie dawaly mu spokoju, ze pod mostkiem, w zbiornikach tankowca, znajdowaly sie tysiace ton latwo palnego ladunku. Ahmed zalowal i tego, ze nie mozna bylo od razu przystapic do rozladunku. Bardzo chcial oproznic zbiorniki i odplynac stad jak najszybciej. Ale jeszcze bardziej zalezalo mu na modlitwie. W takim miejscu i czasie nie wolno bylo narazac sie na gniew Allaha. Oficer sluzb specjalnych Unii dowodzacy ochrona statku widocznie wyczytal te obawy w twarzy Algierczyka, poniewaz wyszczerzyl zeby w szerokim usmiechu. Powiodl rozbawionym spojrzeniem po twarzach swojego zastepcy, porucznika, oraz dwoch zolnierzy pelniacych warte w wejsciu sterowki i zapytal: -Czym sie pan martwi, kapitanie? Wojska ONZ na panska czesc urzadzaja pokaz fajerwerkow. Nie czuje sie pan zaszczycony? -Bylbym bardziej zaszczycony, gdyby dalo sie tego uniknac - burknal zasepiony Ahmed. - Co ich moze powstrzymac przed bezposrednim atakiem na port? Panscy ludzie? -Polowa armii Unii, kapitanie. Oficer usmiechnal sie jeszcze szerzej, kiedy nagle jego twarz przeksztalcila sie w krwawa miazge, czaszka niemal eksplodowala, a fragmenty mozgu zabryzgaly pulpit sterowniczy. Ahmed uslyszal za soba tylko ciche postukiwanie i poczul na skorze ped powietrza rozcinanego kulami. Trzej pozostali zolnierze jednoczesnie zgieli siew pol, jak w groteskowym tancu, zrobili po pare chwiejnych krokow i runeli na poklad. Ich mundury szybko pokryly sie ciemnymi plamami. Algierczyk nawet nie chcial widziec, co znajduje sie za jego plecami. Na mostku zaroilo sie od innych zolnierzy: wysokich, barczystych, o jasnych oczach i umazanych ciemna farba twarzach, majacych ze soba tyle smiercionosnego wyposazenia, ze wystarczyloby go na uzbrojenie calej unijnej kompanii. Przed nim stanal prawdziwy olbrzym z masywnym karabinem o dosc niezwyklym wygladzie, z zatknietym pod lufa, zakrwawionym bagnetem. Olbrzym zajrzal kapitanowi w oczy i skrzywil sie z pogarda niczym bog, ktory wlasnie osadzil grzesznika i zastanawia sie teraz nad doborem stosownej pokuty. Ahmedowi przemknelo przez glowe, ze to faktycznie najgorsza pora. Nie mial przy sobie dywanika do modlitw, nie znal tez dokladnego kierunku, w ktorym lezala Mekka. Mimo to, zaciskajac kurczowo palce na krawedzi stolu mapowego i czujac ze zdumieniem cieply strumien uryny na nogach, zaczal sie w duchu modlic tak zarliwie, jak nigdy dotad. Pod pokladem inni muzulmanie rowniez pograzyli sie w goracych modlitwach. Wiekszosc czlonkow zalogi "Bejary" odpoczywala na kojach w zbiorowej kajucie. Umilkly juz narzekania na zakaz schodzenia na brzeg, brak kobiet i wyraznie dyskryminacyjne zarzadzenia wladz Unii. Nagle wejscie do kajuty otworzylo sie z hukiem. Zdumieni Arabowie popatrzyli na dwoch obcych z pomalowanymi na czarno i zielono twarzami. Jeden z nich wszedl do srodka. W dloni trzymal odbezpieczony granat, tylko jednym palcem dociskal jeszcze dzwigienke zapalnika. Powiodl niebieskimi oczami po calym pomieszczeniu i uniosl granat nieco wyzej, chcac wszystkim Algierczykom unaocznic zagrozenie, a nastepnie wolno pokrecil glowa, dajac do zrozumienia, zeby nie probowali zadnych nieprzemyslanych dzialan. Drugi komandos stal za jego plecami z pistoletem naszykowanym do strzalu. Trzymal reke na brzegu klapy zamykajacej wejscie, gotow w kazdej chwili ja zatrzasnac, gdyby zaszla koniecznosc uzycia trzymanego przez kolege granatu. Na szczescie w zalodze "Bejary" nie bylo glupcow. Nikt sie nie poruszyl, nikt nawet nie mial odwagi, zeby zaczerpnac glebszy oddech. Na gornym pokladzie srodokrecia u wylotu trapu trzymalo straz dwoch zolnierzy. Obaj niecierpliwie przestepowali z nogi na noge, nawet nie probujac zachowac regulaminowej postawy. Stali na posterunku juz od pewnego czasu, totez ich czujnosc ulegla stepieniu pod naporem rozmaitych oderwanych mysli. Przeklinali w duchu dokuczliwy deszcz, jak rowniez dowodce plutonu, ktory nie wyznaczyl ich do pilnowania portowych zabudowan, gdzie przynajmniej mozna sie bylo schronic pod okapem dachu. Z troska nasluchiwali odglosow bombardowania Monrowii, martwili sie niepomyslnym przebiegiem wojny. Mysleli o kobietach, rodzinnych domach... To zamyslenie stalo sie przyczyna ich smierci. Sierzant Tallman bezglosnie podkradl sie do pierwszego z nich. Lewa reka blyskawicznie zadarl glowe zolnierza do gory, zaslaniajac mu jednoczesnie usta, a nozem trzymanym w drugiej wykonal glebokie ciecie przez gardlo, rozcinajac tchawice i arterie szyjne. Pozniej jednym plynnym ruchem opuscil noz, wbil go w podbrzusze przeciwnika i szarpnieciem pociagnal do gory, skosem od lewej do prawej, otwierajac niemal cala jame brzuszna. Nie zwazajac na krew tryskajaca mu na rece, przytrzymal wartownika do chwili, kiedy wyczul agonalne drgawki. A gdy natowski pistolet maszynowy typu FALN wysunal sie z dloni konajacego, z ciemnosci wynurzyla sie reka drugiego komandosa i chwycila bron, zanim ta zdazyla stuknac o poklad. Rownoczesnie w taki sam brutalny, lecz cichy sposob zostal unieszkodliwiony drugi zolnierz i chwile pozniej dwa martwe ciala spoczely na pokladzie tankowca. Tallman i jego kolega w pospiechu zdjeli swoje helmy, wlozyli na glowy czapki zabitych wartownikow, wzieli w dlonie ich pistolety i przejeli straz u wylotu trapu. Z tonacego w ciemnosciach nabrzeza sylwetki rysujace sie niewyraznie przy relingu nie powinny budzic niczyich podejrzen. Reszta druzyny marines z nisko pochylonymi glowami rozbiegla sie w strone dziobu i rufy statku. W tym czasie caly tankowiec byl juz jednak opanowany. -Trap zabezpieczony. -Nadbudowka dziobowa zabezpieczona. -Kajuta zalogi zabezpieczona. -Maszynownia zabezpieczona. 25 Morski mysliwiec Mimo starannego dostrojenia krotkofalowek masywna zelazna konstrukcja "Bejary" sprawiala, ze przekazywane polglosem meldunki byly na mostku ledwie slyszalne. Wszystko zalatwione bez jednego wystrzalu obroncow, podsumowal w myslach Quillain. Cos niesamowitego! Dzieki ci, Boze! Oby tak dalej! Sparalizowany strachem kapitan tankowca zostal szybko sprowadzony do kabiny ogolnej, gdzie mogl dolaczyc do reszty trzymanej pod straza zalogi. Ciala zabitych zolnierzy Unii wyniesiono na sterburtowy pomost. Stone, ktory pozostal sam na mostku, poczul sie jak pan i wladca zdobytego okretu. -Jak tam pod pokladem? - rzekl do mikrofonu. - Znalezliscie juz te dzieciaki? -Ani sladu. -Nie, kapitanie. -Nie. -Zrozumialem. Kontynuowac poszukiwania. Byloby wspaniale, gdyby wczesniej zostaly odeslane do rodzinnych domow, pomyslal. Ale nie ma sie co ludzic. Bog byl dotad laskawy, lecz i jego przychylnosc ma swoje granice. Przelaczyl radio na wspolne pasmo korpusu i zameldowal: -"Sztywny Kark" do "Palacu". Glowny obiekt zabezpieczony. Sytuacja opanowana. Jestesmy gotowi na spotkanie z "Ksiezycowym Cieniem". Powtarzam, jestesmy gotowi na spotkanie z "Ksiezycowym Cieniem". -Zrozumialam, "Sztywny Kark". "Ksiezycowy Cien" zabezpieczyl juz drugi obiekt. Kontynuujemy operacje zgodnie z planem. Holownik "Union Banner" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.31 czasu lokalnego -"Palac" do "Ksiezycowego Cienia". "Sztywny Kark" zabezpieczyl glowny obiekt. Czeka na was. -Zrozumialam, "Palac". "Ksiezycowy Cien" rusza w droge. Powtarzam, "Ksiezycowy Cien" rusza w droge. Amanda puscila przelacznik krotkofalowki i podejrzliwie spojrzala na sluchawke interfonu. A jesli wskazniki na dole wcale nie sa zepsute? - przemknelo jej przez glowe. Tak czy inaczej, nie miala na to zadnego wplywu. Podniosla sluchawke i wywolala maszynownie. -Smith, uruchamiaj maszyny i przygotuj sie do odbicia od nabrzeza. Zacisnela palce na owinietym szorstka lina kole sterowym i czekala z niecierpliwoscia. Kilka sekund pozniej uslyszala dobiegajacy spod pokladu syk sprezonego powietrza w ukladach rozruchowych silnikow wysokopreznych, loskot obracajacych sie walow i wreszcie, po przerazajaco dlugim czasie, dudnienie lapiacej rytm pracy maszynerii. Z dwoch waskich rur wydechowych za nadbudowka strzelila garsc iskier, w koncu niskoobrotowy silnik duzej mocy zahuczal miarowo na wszystkich dziesieciu cylindrach. Niemal rownoczesnie zawtorowala mu druga, identyczna maszyna napedowa. Cicho zabrzeczal interfon. -Jak pani widzi, te orangutany calkiem niezle sie tu spisywaly, kapitanie. Jest pelna moc, przelaczylem sterowanie silnikami na mostek. Byloby dobrze, gdyby pozwolila mu sie pani rozgrzac przez pare sekund. -Rozumiem, Smith. Odlozyla sluchawke na miejsce. Noktowizor miala zsuniety pod brode, nie wylaczala go jednak, wiec teraz wystarczylo podniesc go do oczu. Nieprzenikniona ciemnosc za szybami sterowki zastapila zielonkawa poswiata, w ktorej mozna bylo rozroznic komandosow przyczajonych przy relingu stateczka i dwoch obezwladnionych czlonkow zalogi lezacych na tratwie ratunkowej pod plachta brezentu. Mniej wyraznie zamajaczyli zolnierze Unii zgromadzeni na dwoch posterunkach, na skraju i mniej wiecej w polowie dlugosci nabrzeza przeladunkowego. Amanda zwrocila uwage, ze jedni i drudzy spogladaja podejrzliwie w strone holownika. Nie mogla dluzej grzac silnikow. Siegnela do przycisku krotkofalowki i powiedziala cicho do mikrofonu: -Zaloga, przeciac cumy. Nieruchomi komandosi jakby nagle ozyli. Garrett po raz ostatni omiotla spojrzeniem zabudowania portu, ustawila ciag wsteczny i pchnela w gore obie dzwignie gazu. Kadlub zadygotal, sruby zaczely sie obracac. Holownik powoli ruszyl do tylu, oddalajac sie skosem od nabrzeza. Krotko zapiszczaly opony na burcie, gdy otarly sie o betonowa sciane. Chwile pozniej wyplyneli na otwarte wody kanalu portowego. Amanda dala pol naprzod i zakrecila kolem, wprowadzajac statek w ciasny skret przez sterburte. Pomyslala, ze na szczescie ten poobijany i mocno wysluzony holownik nadal jeszcze reaguje na polozenie steru, a silniki wydaja sie pracowac pelna moca. Dobry Boze, oby jeszcze w zbiornikach bylo choc pare litrow ropy! Niczego wiecej nam nie trzeba! Szybko naprowadzila dziob holownika na majaczaca w ciemnosciach, slabo oswietlona sterowke "Bejary" - jedyny jasniejszy obiekt w pozbawionym zasilania, tonacym w mroku porcie. Nastepnie siegnela do bocznego pulpitu i pchnela glowny wylacznik. -Kapitanie! - rozlegl sie w jej sluchawkach napiety szept. - Zapalily sie swiatla pozycyjne! -Wiem, sierzancie. Sarna je zapalilam - odparla. - Wlasnie tak by postapil kapitan holownika, wykonujac swoje zwykle zadanie. Musimy zachowac pozory normalnosci najdluzej, jak to bedzie mozliwe. Stanowisko rakietowe "Sloneczna Wioska" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.32 czasu lokalnego Plomienie startowe kolejnej rakiety omyly gorny poklad "Queen of the West" i rozplynely sie w gorze. -Wszystkie pociski odpalone - zameldowala Snowy. - Misja zakonczona. -Rozumiem. - Steamer skinal glowa, pchnal do przodu dzwigienki regulacyjne silnikow elektrycznych i rzekl do mikrofonu: - "Dwor" do "Palacu". Misja ogniowa zakonczona. Przechodzimy na stanowisko "Blekitna Gora". "Dwor" do eskadry. Ruszamy. Jeszcze zanim przez radio nadeszly potwierdzenia odbioru, poduszkowiec zaczal nabierac predkosci, zblizajac sie do portu w Monrovii. -Co na ekranie taktycznym, Snowy? Gdzie jest ta cholerna eskadra Unii? -Wciaz prowadzi poscig za "Santana". Pewnie w ogole nie dotarly do nich rozkazy powrotu do bazy. Wyglada na to, ze zaklocanie radiowe dalo efekty. -Miejmy nadzieje, ze jeszcze tak szybko nie zawroca z drogi. -Steamer... Co by sie stalo, gdyby odebrali rozkazy?... Gdybysmy znalezli sie w okrazeniu przed zakonczeniem operacji? -Podejrzewam, Snowy, ze stoczylibysmy walke na smierc i zycie, usilujac sie wyrwac z okrazenia. Rozlegly sie kroki na drabince i z dolnego luku wylonila sie glowa Catlin. -Sprawdzilam stan wyrzutni po odpaleniu pociskow, kapitanie. Obie zabezpieczone, klapy zamkniete. -Swietnie, Marudo. Jakie nastroje pod pancerzem? -Wyczekiwania - rzucila krotko techniczka. - A jak przebiega operacja? -Na razie jak po masle, ale mam wrazenie, ze niedlugo zaczna sie schody. Idziemy do punktu ewakuacji grup uderzeniowych. Przekaz wszystkim, zeby mieli oczy i uszy otwarte. -Dobra... Tak jest, kapitanie. Snowy wychylila sie z fotela pilota i popatrzyla na techniczke. -Cos ci sie stalo, Marudo? -Nie, pani kapitan. Wszystko w porzadku. Sandra Catlin pospiesznie zeskoczyla z drabinki. Nie miala ochoty z nikim rozmawiac na temat swoich przeczuc. Zbyt dobrze pamietala, do czego doszlo poprzednio, gdy postanowila sie zwierzyc szefowi. Na samo wspomnienie tamtej chwili zoladek podszedl jej do gardla. Nie zwalniajac uscisku palcow na szczeblu drabinki, kilkakrotnie wziela glebszy oddech, probujac opanowac dreszcze, przeszywajace ja od stop do glow. Tankowiec "Bejara" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.35 czasu lokalnego -"Sztywny Kark", jak mnie slyszysz w tym pasmie? Stone z radoscia powital doskonale mu znany, miekki alt, ktory rozlegl sie w sluchawkach. -Odbieram cie glosno i wyraznie, "Ksiezycowy Cieniu". -Jestesmy w drodze do ciebie. Jaka masz sytuacje? -Nadal cisza i spokoj. Zdjelismy chyba wszystkich wartownikow, a zaloga siedzi zamknieta w kajucie pod straza. Nie znalezlismy jeszcze tych cholernych dzieci. Mam nadzieje, ze wczesniej zeszly na brzeg. Quillain wyszedl na sterburtowy pomost i spojrzal w kierunku rufy. Holownik oznakowany zielonymi i czerwonymi swiatlami pozycyjnymi powoli zblizal sie do "Bejary", jakby prowadzacy go kapitan mial pelne prawo do wykonania takiego manewru. -Szukajcie dalej, dopoki nie zdobedziecie absolutnej pewnosci - odparla Garrett. - Macie okolo pieciu minut do naszego przybicia. Nie wolno nam ryzykowac zycia malych dzieci, przypadkiem uwiklanych w walke zbrojna. W tej samej chwili spod pokladu tankowca dolecial glosny terkot pistoletu maszynowego. Bez watpienia byla to seria z broni palnej. W sluchawkach rozbrzmial podniecony glos: -Zglasza sie kapral Clasky z drugiej druzyny! Kapitanie, mamy problem na drugim pokladzie! Jeden z naszych dostal! Potrzebny sanitariusz! -Zrozumialem! Sanitariusz, na drugi poklad! Uwaga, caly pluton, jestesmy spaleni! Powtarzam, jestesmy spaleni! Clasky, co tam sie dzieje?! -To te przeklete bachory, kapitanie! Maja bron! Strzelaja do nas! Przy trapie na srodokreciu sierzant Tallman szybko odbezpieczyl pistolet maszynowy i szepnal do przyczajonych obok relingu komandosow: -Uwaga, chlopcy. Szykuje sie robota. Odglos strzalow wywabil z pobliskiego magazynu co najmniej pluton zolnierzy Unii. W rozsypce biegli w strone tankowca. Prowadzacy ich oficer wykrzyknal cos w biegu. Tallman w odpowiedzi lekcewazaco machnal reka i szybko ustawil sie bokiem do trapu, by z nabrzeza nie bylo widac jego broni, kombinezonu i reszty wyposazenia. -Spokojnie, dajcie im podejsc. Niech sie zbiegna przy trapie... Przygotowac granatniki, wycelowac zawczasu... - Przekazujac polglosem komendy, Tallman po omacku przelaczyl bron na ogien ciagly. - Czekajcie na pierwszy strzal, potem zaczynamy rock and rolla... Pierwsi zolnierze zatrzymali sie niepewnie przed wejsciem na trap. Oficer wkroczyl na niego bez wahania. Tallman nie mogl dluzej zwlekac. -Ognia! - wrzasnal. Blyskawicznie uniosl bron do ramienia i nacisnal spust. Wrogi pluton jak gdyby sie roztopil pod gradem kul, eksplodowaly granaty. Zolnierze padali plackiem na betonowe nabrzeze, kilku skoczylo do morza przy burcie tankowca. Zaskoczenie szybko jednak minelo, w dodatku z oddali nadbiegaly kolejne grupy zaalarmowanych obroncow. Miedzy portowymi zabudowaniami pojawily sie rozblyski wystrzalow, kule zaczely ze swistem rozcinac powietrze. -Kryc sie! Nie podnosic glow znad pokladu! Przestawic bron na ogien pojedynczy! Starannie wybierac cele! Oszczedzac amunicje! Tallman siegnal po swoj M-4 lezacy obok na pokladzie. Kiedy jego wzrok padl na nieruchome cialo zabitego wartownika, szybko obrocil go na wznak i zza pasa trupa wyciagnal zapasowy magazynek z dwudziestoma pociskami kalibru siedem, szescdziesiat dwa milimetra. -Tobie i tak nie bedzie juz potrzebny - mruknal, zaladowujac go do pistoletu maszynowego FALN. Punkt dowodzenia obrona portu w Monrowii 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.35 czasu lokalnego -Co z tym radiem?! - warknal Belewa. - Mamy juz lacznosc?! -We wszystkich pasmach odbieramy bardzo silne zaklocenia, generale - odparl spocony radiooperator, goraczkowo przestawiajac aparature z jednego kanalu na drugi. - Mozliwe, ze jestesmy slyszalni w calym rejonie, ale nie dam rady odczytac zadnych potwierdzen odbioru rozkazow. -A co z glownym rzadowym nadajnikiem w "Mamba Point"? -Jakis czas temu na krotko wylapalem operatora wsrod trzaskow, lecz fala szybko zanikla. Nie zdolalem juz odzyskac lacznosci. Belewa zazgrzytal zebami. Jesli pierwsza amerykanska rakieta zniszczyla stacje transformatorowa zasilajaca port, to druga prawdopodobnie zostala wycelowana w anteny radiostacji na najwyzszym pietrze hotelu. -Milcza rowniez telefony w calym miescie - powiedzial Sako Atiba, pochylony nad rozbudowana konsola lacznosci transportera. - Mamy jedynie dostap do linii awaryjnych w najblizszym sasiedztwie portu. Amerykanie stosuja te sama taktyke, co podczas nalotow na Bagdad. Wykorzystali zdalnie sterowane pociski rakietowe do zniszczenia naszych osrodkow lacznosci i stacji zasilania. -Zaklocanie radiowe na razie takze zdaje egzamin - mruknal Belewa. A to znaczy, ze szykuja sie do nowego uderzenia, o ktorym nic jeszcze nie wiemy. Sprawdz wszystkie dostepne posterunki. Cos tam musi sie juz dziac. -Rozkaz, generale. Belewa przeszedl na tyl pojazdu, wychylil sie przez otwarte drzwi i zadarl glowe, wystawiajac twarz na uderzenia deszczu. Zalowal, ze w ten sam sposob nie moze ochlodzic swoich goraczkowych mysli. Utracil inicjatywe i przegrywal bitwe. Czul to przez skore. Kawalek po kawalku lamparcica rozcinala pazurami kontrolowany przez niego teren. Naigrawala sie z niego i uragala mu, z radosci tanczyla tuz poza jego zasiegiem, chcac ostatecznie wykrasc mu cale krolestwo. Dzieki ci, Boze, za ten deszcz, pomyslal, ktory zmyje lzy frustracji i wscieklosci zawiedzionych zolnierzy. -Generale! - wykrzyknal Atiba, podchodzac do niego. - Z polnocnego sektora nadszedl meldunek, ze zniknal jeden z pododdzialow obrony. Nigdzie nie mozna znalezc tez pieszego patrolu. Zarzadzono dochodzenie... Belewa odwrocil sie gwaltownie do szefa sztabu. -Do diabla z dochodzeniem! Wiemy juz, co sie stalo. Przedarli sie do portu! Skontaktuj sie jakos z lotniskiem Payne. Rozkaz, zeby smiglowiec startowal. Sciagnij go tu! I wyslij rezerwowa kompanie na nabrzeze paliwowe, niech wzmocni ochrone statku. Polacz mnie z dowodca warty na tankowcu. -Rozkaz, generale! - Atiba podbiegl z powrotem do konsoli telefonicznej i zaczal wydawac rozkazy operatorowi. Po minucie zawolal: - Generale! Nikt nie odpowiada na tankowcu! Od strony poludniowego sektora portu dolecialy odglosy zacieklej strzelaniny. Padaly serie z pistoletow maszynowych, rozerwalo sie kilka granatow. Chwila pozniej zagrzmialo glosniejsze staccato ciezkiej broni automatycznej. -Probuja zajac tankowiec - jeknal oslupialy Atiba, wbijajac wzrok w ciemnosci na zewnatrz transportera. Belewa raz i drugi pokrecil glowa, na podstawie odglosow oceniajac kierunki i odleglosci. -Nie... Juz sa na jego pokladzie! Sako! Odpalcie rakiety swietlne! A potem rozkaz wszystkim oddzialom, zeby poszly z pomoca obronie nabrzeza paliwowego. Wszystkim!... Belewa zeskoczyl na ziemia i pognal w kierunku strzelaniny, po drodze wyciagajac z kabury ciezki browning. Holownik "Union Banner" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.38 czasu lokalnego Krotkofalowka Amandy byla jeszcze przestawiona na kanal taktyczny, kiedy rozlegl sie okrzyk Quillaina: "Jestesmy spaleni!" Przemknelo jej przez mysl, ze operacja wymknela sie spod kontroli. Poprzez huk silnikow wysokopreznych nie slyszala odglosow strzelaniny, mogla sie jednak jej domyslic na podstawie zachowania obroncow. W niebo wystrzelily rakiety swietlne i mozdzierzowe flary, jaskrawy blask rozdarl mrok nocy. Na ekranie noktowizora rozlala sie oslepiajaca biel i Amanda pospiesznie odwrocila go sprzed oczu. Odruchowo siegnela do wylacznika swiatel pozycyjnych, zawahala sie jednak. Jesli nawet stracili sprzymierzenca w postaci oslony ciemnosci, to przeciez oddzialy Unii nie musialy od razu zyskac pewnosci, ze porwano im dwa statki, a nie tylko jeden. -Stone, slyszysz mnie?! - zawolala do mikrofonu, zapominajac nagle o kryptonimach. - Co tam sie dzieje? -To te przeklete dzieciaki! - odpowiedzial z wsciekloscia Quillain. Wcale nie sprowadzono ich na statek sila. Tworza calkiem niezle zorganizowany dzieciecy oddzial zbrojny, nie nalezacy do rzadkosci w tym rejonie swiata. Garrett tez slyszala o tym niezwyklym aspekcie brutalnych, krwawych konfliktow trawiacych Afryke Zachodnia. Dziesiecio- czy jedenastoletnich chlopcow, ledwie zdolnych do udzwigniecia broni, formowano w regularne jednostki wojskowe. Niekiedy byly to oddzialy najbardziej niebezpiecznych i bezlitosnych zabojcow. Pod tym wzgledem chlopcy mieli spora przewage nad doroslymi, bo nie rozumieli jeszcze, jak cenne jest ludzkie zycie, i nie odczuwali leku przed smiercia. Na korzysc Belewy przemawialo to, ze dotychczas nie wykorzystywal dzieciecych oddzialow w walkach. -Zabarykadowali sie w jednej z kajut na dolnym pokladzie - ciagnal Quillain. - Szczeniaki otwieraja ogien do kazdego, kto sie pojawi w korytarzu. Powaznie ranili juz jednego z moich ludzi. -Mozesz ich jakos unieszkodliwic, Stone? -Pracujemy nad tym, ale gdyby nawet to sie udalo, zadnym sposobem nie dam rady wysadzic ani ich, ani Algierczykow bezpiecznie na brzeg. Na nabrzeze sciaga coraz wiecej zolnierzy Unii. -Ruszam cala naprzod. Przygotujcie sie do wciagniecia liny holowniczej, bedziemy przy waszej burcie za jakies dwie minuty. Przestawiamy sie na rezerwowy plan ewakuacji. Slyszysz? Ewakuujemy sie wedlug planu rezerwowego! -Zrozumialem, kapitanie. Jestesmy gotowi. Sprobujemy wam dac pelna oslone. Lece teraz pod poklad, zeby sie zajac tymi cholernymi gowniarzami. -Tylko sie pospiesz! Nie mamy czasu! -Wiem. Amanda jeszcze bardziej przesunela dzwigienki gazu i obrocila nieco kolem na sterburte. Musiala podejsc do tankowca szerokim lukiem od poludniowego zachodu, aby jak najdluzej pozostawac pod oslona jego burty. Miala nadzieje, ze unijni obroncy, pochlonieci wymiana ognia z komandosami, jeszcze przez jakis czas nie zwroca uwagi na zblizajacy sie holownik. Ostatecznie, wczesniej czy pozniej, i dla nich musialo stac sie jasne, co zamierzaja uczynic. Popatrzyla w strone rufy. Jej "glowna bateria" w sile czterech marines czekala w gotowosci, przyczajona przy relingu na srodokreciu. Komandosi szykowali sie do ciezkiego boju; dwaj byli uzbrojeni w automatyczne karabinki SAW, dwaj pozostali w kombinowane M4/M203, pistolety maszynowe z granatnikami. -Uwaga! - zawolala do nich przez szybe sterowki. - Nie strzelac, dopoki nie znajdziemy sie pod ostrzalem! Lepiej nie zdradzac przedwczesnie, kto jest na pokladzie! Dowodca druzyny potwierdzil skinieniem glowy. Zblizali sie do masywnej burty tankowca, ktorego nadbudowke z nabrzeza oswietlaly reflektory zgromadzonych wojskowych pojazdow. Poprzez donosny huk silnikow holownika slychac juz bylo odglosy zacieklej strzelaniny. Tankowiec "Bej ara" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.40 czasu lokalnego Stone, chylac glowe przed swiszczacymi wokol pociskami, przeskoczyl korytarzem do luku wiodacego pod poklad. Dopiero po chwili dotarlo do niego, ze zachowuje sie jak nowicjusz. W otwartym przejsciu w ksztalcie litery L kule rykoszetowaly od scian; rownie dobrze moglby zostac trafiony, gdyby nawet przeczolgal sie na brzuchu. Kapral Clasky ze swoja druzyna czekal pod grodzia u wylotu korytarza. -Jaka sytuacja? - zapytal Quillain, kucajac tuz za nim. -Bez zmian, kapitanie - odparl Clasky. - Te male sukinsyny dotad co minute oproznialy magazynek, ale nasze serie troche ich ostudzily. Strzelaja na oslep, jakby siedzieli tam na skrzynkach z amunicja. -Dajcie popatrzec. Stone przesliznal sie do komandosa, ktory siedzial tuz za zalomem bocznego korytarza. Wzial z jego rak kawalek stalowej blachy pelniacej role lusterka i ostroznie wysunal dlon za rog. Krotki korytarz o pokrytych brudem scianach konczyl sie ciezka, wodoszczelna pokrywa luku, do polowy uchylona. Zza grodzi wygladala zasepiona twarz Murzynka o lagodnych, dzieciecych rysach. Wielkie Nieba! - pomyslal Quillain. W meldunku nie bylo ani grama przesady. Tym chlopcom pewnie jeszcze ani razu nie przyszla do glowy mysl o dziewczynach. -Zabezpieczyliscie korytarz z drugiej strony? - zapytal. -Tak. - Dowodca druzyny pokiwal glowa. - Jest tam kapral Donovan ze swoimi ludzmi. -Jasne. Damy im jeszcze jedna szanse, a potem wykurzymy stamtad. Przywarl plecami do grodzi i ryknal glosem musztrujacego sierzanta: -Hej, wy tam! Jestescie otoczeni przez komandosow Stanow Zjednoczonych! Poddajcie sie i wyrzuccie bron! Wyjdzcie z podniesionymi rekami, a nikomu nic sie nie stanie! Odpowiedzial mu dziki choralny wrzask i stek wulgarnych wyzwisk. Po chwili z luku wylonila sie lufa pistoletu maszynowego sterling i pociski zagrzechotaly w korytarzu. Jedna dluga seria musiala oproznic caly magazynek. -W porzadku, gnoje - mruknal Quillain. - Sami sie o to prosicie. Kapralu, przekazcie wszystkim druzynom pod pokladem, zeby zalozyly maski. Sciagnal helm, wyjal z kieszeni uprzezy maske przeciwgazowa i plynnym ruchem wlozyl ja na glowe. Popatrzyl na reszte komandosow, ktorzy szybko ukladali sobie maski na twarzach, dociskali paski mocujace i wyciagali zatyczki z otworow wlotowych filtrow. -Gotowi? - zapytal. W odpowiedzi padly mocno stlumione potwierdzenia. -Kapralu, niech ktorys z panskich ludzi rzuci tam granat oszalamiajacy. Zaraz po wybuchu my dwaj doskakujemy z granatami lzawiacymi. Wszystko musi sie odbyc szybko i sprawnie, zeby gowniarze nie zdazyli odzyskac checi do walki. -Tak jest, kapitanie. -Dobra. Zaczynamy na trzy. Raz... dwa... trzy! Siedzacy z przodu komandos szerokim zamachem rzucil w glab korytarza granat. Jego ladunek nie byl grozny, eksplozji towarzyszyl jednak oslepiajacy rozblysk i potezny huk, ktorego zadaniem bylo chwilowe ogluszenie nieprzygotowanego przeciwnika. Donosny trzask, ktory rozniosl sie zwielokrotnionym echem po korytarzu, byl dla Stone'a sygnalem do dzialania. Wyrwawszy zawleczki ladunkow z gazem lzawiacym, rzucili sie do uchylonego luku, cisneli granaty do srodka i odskoczyli pod sciane. Rozlegly sie dwie gluche detonacje, z kajuty dolecialy glosne jeki i zawodzenia. Chlopcy nie byli przygotowani na taki obrot wydarzen. Nie zdazyli jeszcze dojsc do siebie po ogluszajacej eksplozji pierwszego granatu, kiedy nagle znalezli sie w gestej chmurze gryzacego dymu. Jeden z nich schylil sie, aby podniesc i odrzucic syczacy pojemnik, lecz tylko wrzasnal przejmujaco z bolu. Mlody bohater zbyt pozno sie przekonal, ze granaty gazowe sa tak skonstruowane, by metalowa powloka mocno sie rozgrzewala, uniemozliwiajac dotkniecie jej golymi rekoma. Quillain przeskoczyl z powrotem na druga strone uchylonej pokrywy luku. Nawet przez maske gazowa czul lekkie poszczypywanie w kacikach oczu, swiadczace wyraznie, ze stezenie srodka lzawiacego w kajucie musi byc bardzo wysokie. Bez maski zaden czlowiek nie mogl tam zbyt dlugo wytrzymac. Rzeczywiscie po paru sekundach pierwszy z mlodych wojownikow wyszedl chwiejnym krokiem na korytarz. Nie byl juz zadnym wojownikiem, a tylko zaplakanym, przerazonym dzieckiem, szukajacym na oslep drogi ucieczki. Quillain wyszarpnal z jego rak pistolet maszynowy i wyciagnal zza pasa sklejone tasma samoprzylepna dwa zapasowe magazynki. Pchnal go nastepnie prosto w objecia czekajacych dalej komandosow. Z kajuty zaczeli wychodzic nastepni chlopcy, ktorym gaz lzawiacy calkowicie odebral chec do dalszej walki. -Zaprowadzcie ich na gore do wspolnej kajuty Algierczykow - rozkazal Stone. - I poszukajcie dla nich kamizelek ratunkowych. -Mamy im obmyc oczy woda, kapitanie? -Szkoda zachodu, i tak za pare minut beda musieli plywac. Nabrzeze paliwowe portu w Monrowii 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.45 czasu lokalnego Belewa gwaltownie odsunal w bok lufe wyrzutni Carla Gustava. -Zadnych rakiet! - cisnal zolnierzowi w twarz. - To rozkaz! Nie uzywac rakiet ani granatow! Nie mozemy ryzykowac wysadzenia statku w powietrze! Chylac sie nisko, przeskoczyl za sterte palet, ostroznie podniosl glowe i popatrzyl na teren walki spod przymruzonych powiek. Natychmiast ocenil, ze Amerykanie maja dogodniejsza pozycje. Stalowa burta tankowca, ktora wznosila sie na dobre trzy metry nad poziom nabrzeza, przypominala mur sredniowiecznej twierdzy, oddzielony od brzegu pasem wody przypominajacym fose. Komandosi w pelni wykorzystywali te przewage, znad krawedzi pokladu zasypujac gradem pociskow wszystko, co sie ruszalo na odkrytym terenie. Ze stanowisk na plaskim dachu nadbudowki kontrolowali cale nabrzeze paliwowe, a liczba unijnych zolnierzy lezacych na betonowym nabrzezu swiadczyla-dobitnie o celnosci ich strzalow. Ponadto Amerykanow nic nie ograniczalo w zakresie rodzajow uzywanej broni. Granaty dokonaly juz znacznych spustoszen w portowych zabudowaniach, a ladunki zapalajace szerzyly w barakach i magazynach ogien, ktory dodatkowo utrudnial oddzialom Unii zorganizowanie kontrofensywy. Slaboscia przeciwnika byla niewielka liczebnosc komandosow na pokladzie "Bejary". Ale jedyna droga do zdobycia tankowca pozostawal trap przerzucony na srodokreciu, niczym most zwodzony nad fosa. Gdyby udalo sie go opanowac, droga na statek stanelaby otworem. Dopiero wtedy nabralaby znaczenia liczebna przewaga obroncow. Z rykiem silnika i brzekiem gasienic dotarl na skraj nabrzeza woz opancerzony steyr. Z powodu zatarasowanej drogi nie mogl podjechac blizej. Otworzyly sie tylne drzwi i na plac wybiegla silnie uzbrojona druzyna piechoty. Nie zwazajac na swiszczace w powietrzu kule, Belewa poderwal sie na nogi i popedzil w kierunku pojazdu. Dopadl drzwi od strony dowodcy druzyny i rozkazal: -Dajcie zaslone z karabinu maszynowego nad stanowiskami na dachu nadbudowki. Niech nikt nie odwazy sie tam wychylic glowy! Dowodca wozu tylko skinal na znak potwierdzenia i szybko naprowadzil bron na wskazany cel. Kiedy ciezki karabin zaczal z dudnieniem wypluwac krotkie serie pociskow, general podbiegl do rogu magazynu, za ktorym skryla sie piechota. -Niech czterech ludzi ostrzeliwuje z karabinow maszynowych wroga przy relingu! Oslaniac nas! Reszta za mna! Naprzod! Holownik "Union Banner" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.45 czasu lokalnego Po wejsciu w cien tankowca Amanda zgasila swiatla pozycyjne i energicznie zakrecila kolem, wprowadzajac stateczek w ciasny skret przez sterburte. "Union Banner" okazala sie rownie zwrotna jak jej blizniacze jednostki i niemal w miejscu odwrocila sie rufa do "Bejary". Na krotko, ale z wyczuciem dala cala wstecz, az woda zakipiala pod rufa. Holownik przestal plynac na poludnie, nadal jednak sunal ukosem, niczym samochod parkujacy w ciasnej przestrzeni, zblizajac sie tylem do tankowca. -Zaloga - powiedziala Garrett do mikrofonu. - Przygotowac wyrzutnie i odbezpieczyc beben. Zakladamy hol. -Rozkaz. -Na pokladzie "Bejary", jestescie gotowi do zlapania linki? -Tu "Bejara". Czekamy. Terkot pistoletow maszynowych glosniej byl slyszalny przez radio niz w cieniu wysokiej burty tankowca. Na mostku "Union Banner" i tak dominowal ogluszajacy huk dwoch poteznych silnikow dieslowskich. Amanda wyczuwala jednak, ze-strzelanina od strony nabrzeza wciaz przybiera na sile. Na szczescie nie strzelano jeszcze do holownika. Widocznie, zasloniety przez wyladowanego ropa kolosa, nie byl zaliczany przez zolnierzy Unii do elementow bioracych udzial w walce. Nie dalo sie jednak ocenic, jak dlugo potrwa ta sytuacja. Umiejetnie manewrujac sterem i dzwigniami gazu, Amanda podprowadzila stateczek jak najblizej "Bejary", w koncu zatrzymala go krotkim zrywem pelnej mocy. Burta tankowca zawisla nad nimi niczym gigantyczna przewieszona sciana skalnego urwiska. W gorze nad relingiem wychylila sie glowa ktoregos z komandosow. -Zaloga! Wystrzelic pilota! Na rufie stuknela sprezynowa wyrzutnia, cienka nylonowa linka poleciala lukiem na poklad tankowca. -Holownik, mamy pilota! -Doczepiam line posrednia! Uwazajcie! - Starej daty bosman obslugujacy urzadzenia holownicze na rufie wykrzyknal na caly glos, nie zadajac sobie trudu wlaczenia krotkofalowki. Zanim mocniejsza linka posrednia zostala doczepiona do konca pierwszej, pilot powedrowal szybko w gore. Z glosnym dzwonieniem zaczal sie obracac beben glownego holu. Pare sekund pozniej uniosl sie w gore zawieszony na nylonowej linie ciezki hak holowniczy, recznie wciagany na "Bej are" przez komandosow. Jakas zablakana kula odbila sie rykoszetem, roztrzaskujac jedna z szyb na mostku "Union Banner". Garrett dala nura za oslone pulpitu, sledzac znad jego krawedzi powolna wedrowke haka. Wydawalo jej sie, ze minela cala wiecznosc, zanim dotarl on do krawedzi pokladu i nie majacy doswiadczenia w takich czynnosciach marines zaczeli go z mozolem taszczyc na poklad. Boze, tylko nie upusccie! - blagala w duchu. Hak zniknal jej z oczu. Gruba stalowa lina przesuwala sie jeszcze przez chwile, zanim hol zostal umocowany na najblizszym sterburtowym zaczepie. W blasku flar nad relingiem wylonila sie wreszcie jakas postac, dajaca energiczne znaki rekoma. -Zaloga, hol zalozony! Dajcie troche luzu, zeby lina nie okazala sie za krotka. Czekac na rozkaz zablokowania bebna. Na pokladzie "Bejary"! Zrzucic wszystkie cumy! Powtarzam, zrzucic wszystkie cumy! Tankowiec "Bej ara" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.51 czasu lokalnego Quillain wyskoczyl zza rogu nadbudowki i chylac glowe przed gradem kul z nabrzeza, pobiegl w strone srodokrecia. Strzelanina przybierala na sile, do portu przybywaly kolejne oddzialy Unii. Wzdluz relingu komandosi lezeli przycisnieci do pokladu, niektorzy dawali oznaki zycia, inni pozostawali w bezruchu. Przy otwartym luku pobliskiej ladowni saperzy w skupieniu montowali ladunek wybuchowy. Stone minal ich bez slowa. Dobrze wiedzial, ze w takiej chwili nie nalezy im przeszkadzac. Dostrzegl wreszcie przy relingu sierzanta Tallmana. Szef kompanii lezal w otoczeniu kilkunastu pustych magazynkow, zarowno od wlasnego karabinku M-4, jak tez pistoletu maszynowego FALN, nalezacego do zabitego wartownika. -Jaka sytuacja?! - wykrzyknal Quillain z pewnej odleglosci, czolgajac siew jego strone. -Kiepska, stary! Miejscowi zaczynaja nacierac falami. Stone zerknal ponad krawedzia pokladu. Sierzant nie klamal. W blasku samochodowych reflektorow i plonacych w gorze flar widac bylo liczne sylwetki zolnierzy Unii, przekradajacych sie skokami od jednej zaslony do drugiej. Inni skutecznie ich oslaniali dlugimi seriami z broni maszynowej, zlewajacymi sie w prawie nieustanny terkot. -Ponosimy coraz wieksze straty, kapitanie. Nie wytrzymamy tego zmasowanego ostrzalu. Amunicji mamy tyle co kot naplakal. -Juz niedlugo. Kapitan Garrett lada chwila wezmie nas na hol. Do diabla, kobieto! - pomyslal Quillain z taka intensywnoscia, jakby chcial telepatycznie nadac wiadomosc do sterowki holownika. Wyciagniesz nas stad, prawda? Wydawalo sie, ze przekaz dotarl do adresata, bo w kanale lacznosci taktycznej rozlegl sie okrzyk Amandy. -Na pokladzie "Bejary"! Zrzucic wszystkie cumy! Powtarzam, zrzucic wszystkie cumy! Dzieki ci, Boze!... I tobie, kobieto! -Zdejmowac cumy! - ryknal Stone w kierunku dziobu i obrociwszy glowe, powtorzyl: - Zdejmowac wszystkie cumy! Ktorys z komandosow rzucil sie do pacholkow u wylotu trapu, kleknal na pokladzie i zaczal z wysilkiem odwijac gruba konopna line cumy. Nie zdazyl. Nagle glowa odskoczyla mu do tylu, helm potoczyl sie po pokladzie, a zolnierz z cichym jekiem runal na plecy. -Sanitariusz! - wrzasnal Quillain. - Do mnie! Przetoczyl sie po pokladzie w tamta strone. Nie tylko kule, lecz takze gorace odlamki blach poszycia ze swistem przelatywaly w powietrzu. Stone szybko uporal sie z ostatnimi zwojami cumy i zepchnal ciezka line za burte. Holownik "Union Banner" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.53 czasu lokalnego Garrett zerknela przez ramie, aby sprobowac oszacowac odleglosc dzielaca burty oddalajacych sie powoli jednostek. Dobra, to powinno wystarczyc na te krotka podroz - zadecydowala w koncu. -Zaloga! Wyhamowac i zablokowac beben holowniczy! Bosman natychmiast docisnal lewar hamulca, a gdy beben zatrzymal sie ze zgrzytem, opuscil zapadki blokady. Amanda natychmiast pchnela dzwigienki przepustnic. Potezne silniki zadudnily o wiele glosniej, za rufa powstal gejzer spienionej wody. Stopniowo gruba stalowa lina holownicza zaczela sie wylaniac z morza. Nabrzeze paliwowe portu w Monrowii 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.53 czasu lokalnego General Belewa zauwazyl cumy zsuwajace sie z pokladu tankowca i pomyslal ze zdziwieniem, ze jakims cudem Amerykanom udalo sie ruszyc "Bejare" z miejsca. Na nic nie bylo juz czasu, pozostala tylko ta jedna szansa. Machnawszy pistoletem nad glowa, poderwal sie z ziemi i przekrzykujac panujacy dookola halas, wrzasnal na caly glos: -Zolnierze Unii! Za mna! Do ataku! Tankowiec "Bejara" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.53 czasu lokalnego Z wielu gardel naraz wydobyl sie gromki okrzyk bojowy. Zza barakow, magazynow, skrzyn i beczek na nabrzezu wyskoczyli zolnierze Unii i rzucili sie w strone trapu. -Kapitanie! - krzyknal Tallman. - Ruszyli do szturmu! -No to ich odeprzyjcie! - warknal ze zloscia Quillain. Nie zwazajac na grad kul smigajacych w powietrzu, podbiegl na skraj pokladu, ukleknal na jedno kolano, podniosl do ramienia mossburga i zaczal strzelac. Wydawalo sie, ze jego ruchami zawiaduje skomputeryzowany system kierowania ogniem. Zaladowac... namierzyc obiekt... wycelowac... strzelic! Zaladowac... namierzyc obiekt... wycelowac... strzelic! Trzask zamka odmierzal regularny rytm, o poklad stukaly gorace haski. Trzech... czterech... pieciu... szesciu zolnierzy Unii padlo na nabrzezu od wielkokalibrowych pociskow Stone'a. W koncu do komory trafil ostatni naboj, lufa zakolysala sie w poszukiwaniu kolejnej ofiary. Muszka wylowila odrozniajaca sie postac wysokiego, postawnego mezczyzny, ktory z pistoletem nad glowa prowadzil do szturmu biegnacych za nim zolnierzy. Ta niemal mechaniczna czesc umyslu, jaka zawladnela dzialaniami Quillaina, w ulamku sekundy dokonala analizy sytuacji. To oficer... cel nadrzedny... wymierzyc dokladnie... Palec komandosa oparl sie na spuscie. W tej samej chwili oddalajaca sie "Union Banner" napiela hol laczacy ja z "Bejara". Statkiem lekko szarpnelo i w chwili strzalu lufa mossburga opadla nieco w dol. Trafiony oficer upadl na nabrzeze, nie zostal jednak ugodzony smiertelnie. -Cholera! - syknal pod nosem Quillain. Padl na poklad, przetoczyl sie na wznak i siegnal do uprzezy po zapasowa amunicje. Zastygl jednak z dlonia przy kieszonce. Nie bylo to juz konieczne. Jeden chybiony strzal tracil na znaczeniu, skoro tankowiec oddalal sie od nabrzeza. Nabrzeze paliwowe portu w Monrowii 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.54 czasu lokalnego Cos silnie uderzylo generala w lydke, poderwalo mu stope w gore i zwalilo na ziemie. Wstawaj! Podnos sie! - nakazywal sobie w myslach, usilujac dzwignac sie na nogi. Siegnal po lezacy przed nim pistolet, podniosl sie z trudem i mimo bolu zrobil kilka chwiejnych krokow. Dopiero wtedy uderzylo go, ze zaciekla strzelanina nagle przycichla, a pedzacy za nim zolnierze zatrzymuja sie niepewnie. Tankowiec odplywal. Wyraznie poszerzal sie pas ciemnej wody rozdzielajacy burte statku od krawedzi nabrzeza. Od strony srodokrecia dolecial glosny zgrzyt rozdzieranego metalu, puscily mocowania i poskrecany, wygiety trap zsunal sie z brzegu, z hukiem uderzyl o poszycie "Bejary", po czym spadl do morza. W blasku plonacych flar tankowiec powoli dryfowal bokiem, wykrecajac w kierunku glownego kanalu portowego. -Nie!!! Pod Belewa ugiely sie nogi, rozpaczliwy krzyk uwiazl mu w gardle. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.54 czasu lokalnego Z glosnika pod sufitem dolecial lekko zachrypniety alt dowodcy: -"Ksiezycowy Cien" do "Palacu". Tankowiec na holu. Ruszamy w droge. -Zrozumialam, "Ksiezycowy Cieniu" - odparla szybko Rendino. "Bejara" odbil od brzegu. Nadal miescicie sie w czasie. -Udalo jej sie! Na Boga, zrobila to! - rzekl podniecony MacIntyre, mimo woli zaciskajac silnie palce na ramieniu Christine. Rendino tylko pisnela z zachwytu. Na obrazie przekazywanym przez kamery maszyny eagle eye mozna juz bylo dostrzec, ze tankowiec powoli sunie ukosem ku sterburcie, a ciagnaca go "Union Banner" pracuje pelna moca niczym silacz holujacy na zawodach wyladowana ciezarowke. Pierwszy entuzjazm jednak szybko przygasl, do zakonczenia operacji bylo jeszcze daleko. -Ile musza przeplynac do miejsca zatopienia? - spytal MacIntyre. Christine przywolala na ekran komputerowa mape portu w Monrowii. -Powinni go dociagnac do wylotu kanalu portowego, u zejscia sie falochronow, i zatopic w takim miejscu, zeby uniemozliwic zawiniecie do Monrowii innej duzej jednostki. To bedzie okolo tysiaca metrow. -Tysiac metrow... - powtorzyl w zamysleniu MacIntyre, krzywiac sie z niesmakiem. - Przy predkosci pieciu wezlow zajmie to troche czasu. A kiedy poduszkowce powinny zaczac oslaniac wycofywanie sie grup abordazowych? -Kapitan Garrett ma podjac decyzje na biezaco, admirale. Do oslony "Morskie Mysliwce" zuzyja prawie cala amunicje, dlatego Amanda chce z tym zaczekac do ostatniej chwili, by pozostawic sobie jakas rezerwe ogniowa. MacIntyre zmarszczyl brwi. -Chce tam tkwic do samego konca? -Mniej wiecej, admirale. -Komandorze Rendino! - zawolal oficer nadzorujacy siec wywiadowcza TACNET. - Okrety wojenne Unii odebraly meldunek o ataku na port, zawrocily i ida cala naprzod w kierunku Monrowii. Wedlug naszych szacunkow beda sie mogly wlaczyc do walki za jakies dwadziescia piec minut. 26 Morski mysliwiec Nabrzeze paliwowe portu w Monrowii 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.57 czasu lokalnego Atiba sprowadzil opancerzonego steyra dowodzenia na koniec nabrzeza portowego. W blasku jego reflektorow Belewa wolno pokustykal w strone wozu. Nogawke polowego munduru mial juz calkowicie przesiaknieta krwia. -General jest ranny! - zawolal ktorys z oficerow sztabowych. - Sprowadzcie sanitariusza! -Nie trzeba! - krzyknal Belewa. - Gdzie jest szef sztabu?! Potrzebny mi brygadier Atiba! -Jestem, generale. - Sako zeskoczyl na ziemie przez tylne drzwi i podbiegl do dowodcy. - Jakie rozkazy? -Co z lacznoscia? Z kim mozemy sie skontaktowac? Jakie oddzialy nadaja sie jeszcze do walki? Rozszarpana przez pocisk lydka odmowila posluszenstwa i Belewa osunal sie na betonowy pas drogi dojazdowej. Usiadl i oparl sie plecami o przednie kolo wozu pancernego. Nadbiegl sanitariusz, przykleknal obok niego i zaczal goraczkowo wyciagac opatrunki z apteczki. -Odzyskalismy polaczenie z baza lotnicza Roberts, generale - zameldowal Atiba, spogladajac z gory na dowodce. - Helikopter juz wystartowal. Mam tez nadzieje, ze rozkaz natychmiastowego powrotu dotarl do eskadry okretow wojennych. -Dobrze. - Belewa wyprostowal sie, wyszarpnal manierke zza pasa sanitariusza i upil pare lykow cieplej wody, chcac przeplukac gardlo z kurzu i gryzacego dymu prochowego. - Ci przekleci Amerykanie wykorzystali jeden z naszych holownikow, zeby odciagnac tankowiec od nabrzeza. Wzmocnijcie posterunki obrony na falochronach. Niech skoncentruja ogien na tym holowniku! Trzeba go zatopic za wszelka cene! Potem sciagnijcie wszystkie dostepne lodzie i kutry, zeby odbic tankowiec, zanim zdaza go wyholowac z kanalu portowego. - Pociagnal jeszcze pare lykow wody z manierki i skrzywil sie nieznacznie, gdy sanitariusz polal mu rane srodkiem dezynfekujacym i szybko przylozyl gruby opatrunek. - To sie nie moze tak skonczyc! Nie wolno nam do tego dopuscic! Tankowiec "Bejara" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.58 czasu lokalnego Quillain zajrzal do glownej kajuty zbiorczej statku. -Sa gotowi do drogi? - zapytal. Wewnatrz, na lawkach przyniesionych z mesy, siedzieli stloczeni Algierczycy z cywilnej zalogi statku, zaplakani i pociagajacy nosami chlopcy o silnie zaczerwienionych oczach, tworzacy wczesniej zywa tarcze na strazy tankowca, oraz kilku zolnierzy Unii, ktorzy zdazyli sie poddac komandosom. Wszyscy mieli na sobie kamizelki ratunkowe i z rekami splecionymi za glowa spogladali lekliwie na pilnujacych ich marines, a zwlaszcza na jednego, uzbrojonego w karabin maszynowy. -Tak, kapitanie - odparl dowodca druzyny. - Mozna ich wyprowadzac. -W porzadku, zabierajcie ich na bakburte, bo od sterburty gwizdza jeszcze kule wystrzeliwane z nabrzeza. Na gore! Ruszac sie! Jazda! Wartownicy wyprowadzili jencow na korytarz, do otwartego luku wiodacego na pierwszy poziom nadbudowki, przy ktorym stali juz dwaj komandosi z bronia gotowa do - strzalu. Na wprost wyjscia byla przerwa w relingu. Idacy przodem kapitan "Bejary" jednym spojrzeniem obrzucil odlegle nabrzeze portu i dzielacy go od niego mroczny przestwor. Zaszwargotal cos szybko po arabsku. -Uspokoj sie i skacz! - warknal Quillain. - Im bardziej bedziesz zwlekal, tym dluzej przyjdzie ci plynac. Bez ceregieli chwycil kapitana za brzeg kamizelki, uniosl w gore, zrobil dwa kroki do krawedzi pokladu i zrzucil go do wody. Przerazliwe wycie Algierczyka zakonczylo sie glosnym pluskiem. Na rozkaz Stone'a dzieci przemieszano z doroslymi. Wszyscy skakali o wlasnych silach. Po minucie nie bylo juz jencow na pokladzie, tylko dlugi sznur odblaskowych kamizelek ratunkowych za burta znaczyl ich droge do wolnosci. W wodzie musieli sobie radzic sami, komandosi nic wiecej nie mogli dla nich zrobic. Ostrzal ze strony obroncow Unii, ktory przycichl po odbiciu "Bejary" od nabrzeza, teraz znow zaczal sie nasilac. Z tankowca tylko rzadko odpowiadano krotkimi seriami z pistoletow maszynowych lub z hukiem odpalano granaty. Stone podbiegl wzdluz sterburtowego relingu i kucnal obok Tallmana przy krawedzi pokladu. -Co sie dzieje? - zapytal. -Tamci znow wysypuja sie na nabrzeze, kapitanie. Tyle ze nie strzelaja juz do nas, lecz do holownika. -Mozna sie bylo domyslic, ze nie sa glupi. Obejrzal sie w strone dziobu, na "Union Banner", ktora z tej odleglosci przypominala grot strzaly na koncu naprezonej liny holowniczej, wyraznie odcinajacej sie na tle spienionego kilwateru. Na szczytach niewidocznych nasypow falochronow blyskaly ogniki plomieni z luf, serie pociskow smugowych spadaly na holownik z obu stron. W tej samej chwili przy jego burcie rozerwal sie przeciwpancerny pocisk rakietowy. -Uwaga, pluton! - rzucil Tallman do mikrofonu. - Wyrzutnia Carla Gustava na falochronie, na godzinie dziesiatej. Zdjac obsluga! Rozleglo sie kilka serii. Na szczycie walu rozerwalo sie pare granatow. Blyski wybuchow na krotko wylowily z ciemnosci nasyp falochronu. -Tak trzymac, szefie. Nie pozwolcie im zatopic holownika. Tallman spojrzal na dowodce z ukosa. -Latwo powiedziec, kapitanie. Nie zdolamy sie juz dlugo bronic, konczy sie amunicja. Prawie wszystko zuzylismy w porcie, trzymajac ich na dystans przy nabrzezu. Rozdzielilem ostatnie magazynki, zostalo jedynie pare granatow. Najdalej za piec minut zostaniemy tylko z bronia krotka i nozami. -Matko Boska... Holownik "Union Banner" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 1.59 czasu lokalnego Seria z karabinu maszynowego przeciela na ukos gorna czesc nadbudowki, ostatnia szyba mostka rozprysla sie na setki odlamkow. Amanda odruchowo zaslonila twarz rekami, chroniac ja przed okruchami szkla, i opadla na kolana przy kole sterowym, chylac nisko glowe za iluzoryczna oslona glownego pulpitu. Zerkala ponad nia ostroznie, utrzymujac statek na kursie. Nie wypuszczala z reki kola sterowego. "Bejara" stawiala niezwykly opor, byla bowiem ciagnieta prawie bokiem, a za jej sterem nie stal nikt, kto moglby choc troche ulatwic zadanie. Olbrzymi tankowiec szarpal sie wiec na holu, jakby chcial go zerwac, i Garrett musiala wciaz korygowac kurs, chcac wprowadzic opornego kolosa w wybrany odcinek kanalu portowego. Boze, miej nas w opiece, jesli sie wywrocimy podczas skretu! - powtarzala w myslach. -Juz niedaleko - szepnela. - Naprawde niedaleko. Kolejne kule wpadly do sterowki. Na ich drodze nie bylo juz szyb, wiec ze swistem przebijaly na wylot cienkie poszycie nadbudowki i wgryzaly sie w stalowa grodz. Towarzyszacy temu stukot przypominal odglosy szybkiego otwierania jedna po drugiej kilku puszek z napojami gazowanymi. Nagle cos huknelo Amande w plecy z impetem tloka prasy hydraulicznej. Z gluchym jekiem poleciala do przodu na poklad uslany odlamkami szkla, nie mogac zaczerpnac oddechu. Lezala z rozrzuconymi rekoma, pograzona w ciemnosciach, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Czula tylko narastajacy bol w plecach. Balansujac na krawedzi swiadomosci, zadala sobie w myslach najstarsze pytanie wszechswiata: "Czy to smierc?". I wszechswiat odpowiedzial... Nie... To mowil glos dobiegajacy ze sluchawek krotkofalowki. Christine... -"Ksiezycowy Cien"!... "Ksiezycowy Cien"! Slyszysz mnie! "Ksiezycowy Cien", zbliza sie do ciebie motorowka! Amando! Odezwij sie! Garrett z trudem dzwignela sie na kleczki. "Nie, to nie smierc! Umrzesz pozniej! Ruszaj sie, do cholery! Zrob cos!" Pokonala wreszcie skurcz miesni i ze swistem wciagnela powietrze do pluc, goraczkowo probujac jednoczesnie wymacac przycisk nadajnika. -Zaloga! - krzyknela, lecz z jej gardla wydobyl sie tylko jakis chrapliwy wrzask. - Zaloga! Uwaga na motorowke! Odeprzec napastnikow! -Zrozumialem - odpowiedzial krotko dowodca druzyny komandosow. Wlaczamy sie do walki. Niemal rownoczesnie gdzies na tylach sterowki zaterkotaly pistolety maszynowe. To marines przystapili do obrony holownika. Amanda zacisnela kurczowo palce na krawedzi pulpitu i wyjrzala na zewnatrz, probujac sie rozeznac w sytuacji. Zblizala sie do nich motorowka pilota z kapitanatu portu, przeksztalcona w prowizoryczny kuter poscigowy. Byla jakies dwadziescia metrow za rufa po bakburcie "Union Banner". Jej dziob rozswietlaly ognie z luf karabinow stloczonych na pokladzie zolnierzy. Stopniowo zrownywala sie z holownikiem i jak za czasow wojen napoleonskich zalogi ostrzeliwaly sie na wprost z idacych niemal burta w burte jednostek. Amanda zamrugala szybko i popatrzyla na ocalala jakims cudem busole. Boze, znowu znioslo nas z kursu! Sternik, dziesiec stopni w prawo! pomyslala. Wydala komende sama sobie, bo przeciez byla jednoczesnie dowodca i sternikiem. Energicznie zakrecila kolem, probujac nie zwracac uwagi na ostry bol przeszywajacy jej plecy. -Amando! - wykrzyknela znowu Christine przez radio, niczym elektroniczny aniol stroz czuwajacy z wysokosci nad jej bezpieczenstwem. Uwazajcie! Druga jednostka podchodzi do was od sterburty! Komandosi byli juz zajeci. Szlag by to trafil! Blyskawicznie podniosla sluchawke interfonu. -Maszynownia! Na poklad! Odeprzec napastnikow ze sterburty! Cisnela sluchawke i skoczyla do wybitego okna sterowki. Niewielki skiff z doczepnym silnikiem byl tuz, tuz. Kolysal sie mocno na wysokiej fali odkosow holownika. Kilku zolnierzy stojacych na dziobie trzymalo sie oburacz relingu. Amanda nie mogla sobie przypomniec, aby swiadomie podjela decyzje siegniecia po bron. Ciezki kolt wrecz samoistnie znalazl sie w jej dloni, chwycila go oburacz. Migotliwy blask plonacych w gorze flar nie stwarzal najlepszych warunkow strzeleckich, lecz zrekompensowaly to godziny cwiczen pod okiem Stone'a Quillaina. Kiedy tylko pierwszy cel znalazl sie na muszce, w ciagu paru sekund w bebenku zostalo siedem pustych lusek. Dopiero teraz zwrocila uwage, ze pierwszy trafiony zolnierz wylecial za burte lodzi, ktora wyraznie zboczyla z dotychczasowego kursu. Ktos na oslep wystrzelil w strone holownika serie z pistoletu maszynowego. Zaraz jednak zahuczaly wielkokalibrowe karabiny marynarzy "Union Banner" wychylajacych sie z otwartego luku maszynowni. Zabity sternik takze wy-, lecial za burte, skiff wykrecil ostro i pozostal w tyle. Podobny los spotkal portowego pilota zblizajacego sie z przeciwnej strony. Wybuchy granatow odpalonych przez komandosow musialy rozerwac przewody paliwowe, bo motorowka stanela w plomieniach. Spogladajac w tamtym kierunku, Garrett dostrzegla w ich blasku portowa plawe, ktora mijali po bakburcie. To znak wejscia do kanalu portowego! Trzeba obrocic tankowiec! Skoczyla do kola sterowego i zakrecila nim energicznie, zwracajac holownik dziobem ku rozszerzajacemu sie przejsciu miedzy falochronami. "Tylko spokojnie! Powoli! Nie za ostro! No, wykrecaj za mna, bydlaku!" Zmniejszyla nieco gaz, zeby nie zerwac holu podczas manewru. Katem oka zerkala na sterburte "Bejary", z wolna ustawiajaca sie w poprzek kanalu. Dobra! Starczy! Swietna robota, sternik! Holownik niemal stanal w miejscu posrodku wejscia do portu, przynajmniej na jakis czas poza zasiegiem kul z pistoletow maszynowych unijnej piechoty. Amanda zaczerpnela gleboko powietrza, z pewnym zdumieniem stwierdzajac, ze znow moze normalnie oddychac. Nawet ostry bol w plecach zmienil sie w niezbyt dokuczliwe mrowienie. Wymacala w tylnej czesci kamizelki pekate zgrubienie i po chwili wydlubala stamtad bezksztaltna brylke olowiu, w jaka przeksztalcila sie kula z ciezkiego karabinu maszynowego, ktora najpierw odbila sie od stalowej grodzi, a dopiero pozniej rozplaszczyla na kuloodpornej warstwie kamizelki. Obracajac te brylke w umorusanych palcach, Garrett usmiechnela sie ironicznie i pomyslala: "Jeszcze nie tym razem!". Ponownie skoncentrowala sie na manewrowaniu holownikiem w waskim odcinku kanalu. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 2.04 czasu lokalnego -Niewiele brakowalo - mruknal MacIntyre. -Owszem - przytaknela cicho Christine. - Radio, przekaz eskadrze poduszkowcow, zeby rozgrzewala turbiny i szykowala sie do zabrania grup abordazowych. -Wedlug ostatniego meldunku z "Queen of the West" "Morskie Mysliwce" sa juz na poduszkach i czekaja tylko na rozkaz do ewakuacji, komandorze. -Bardzo dobrze. Powiadomcie wiec komandora Lane'a, ze lada moment otrzyma rozkaz do wyruszenia. -Tak jest. Klimatyzator w sali odpraw pracowal pelna moca, mimo to polowy mundur Rendino lepil jej sie do ciala. Nawet admiral MacIntyre, ktory jak zwykle obserwowal wszystko ze stoickim spokojem, od czasu do czasu ocieral pot z podkrazonych oczu, a pod pachami jego bluzy mundurowej ciemnialy wielkie plamy. -Jak jeszcze Unia moze nam zaszkodzic? - spytal polglosem. Christine odczuwala narastajacy bol glowy. Z coraz wiekszym trudem przychodzilo jej zebrac mysli. Rany boskie! - pomyslala. Czy ktos inny moglby odpowiedziec na to pytanie?! -Moim zdaniem ostatnim atutem w tej rozgrywce beda zblizajace sie okrety wojenne - powiedziala: Zamknela oczy i oparla sie biodrem o krawedz stolu konferencyjnego. Miala straszna ochote chociaz na jeden haust chlodnego, orzezwiajacego powietrza. Wyobrazila sobie pustynie Mojave wczesnym rankiem, tuz po wschodzie slonca. Na krotko pozwolila tym marzeniom zawladnac swoim umyslem, w nadziei, ze iluzja amerykanskich pustkowi o swicie przyniesie jej choc troche orzezwienia. -Komandorze Rendino! Na radarze pojawil sie jakis obiekt, ktory wystartowal z lotniska Payne! Iluzja prysla jak banka mydlana, Christine blyskawicznie otworzyla oczy. -Zdjac namiary! -To samotna maszyna, prawdopodobnie helikopter. Kieruje siew strone portu. Szybko nabiera predkosci. Nabrzeze paliwowe portu w Monrowii 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 2.04 czasu lokalnego -Mamy lacznosc radiowa ze smiglowcem? - zapytal Belewa, podciagajac sie w otwartych tylnych drzwiach wozu dowodzenia. Rane mial zabandazowana dosc niedbale i choc minal dokuczliwy bezwlad miesni lydki, to dowodca silnie zaciskal zeby z bolu. -Pojawia sie i znika, generale - odparl radiooperator. - Wciaz nas intensywnie zaklocaja, ale na krotki dystans bedzie mozna sie porozumiec. -Juz go widac! - zawolal stojacy przy wozie ochroniarz. Powietrze wypelnial coraz glosniejszy terkot wirnika. Belewa wychylil sie zza drzwi i zadarl glowe. Ciezki Messerschmitt-Bolkow BO 105 przelatywal wlasnie nad nimi; migotliwy blask flar odbijal sie setkami refleksow w jego blyszczacym kadlubie. -Kazcie mu zatopic holownik! Jak najszybciej! Smiglowiec szturmowy "Sowa trzydziesci piec" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 2.05 czasu lokalnego Podany przez radio rozkaz do ataku byl ledwie slyszalny poprzez burze trzaskow i warkotow, pilot odebral go jednak. -Tu "Sowa Trzy Piec", zrozumialem - rzucil do mikrofonu, nie przejmujac sie zanadto, czyjego odpowiedz zostanie odczytana na ziemi. Skierowal maszyne zygzakiem nad basenem portowym, lawirujac miedzy dogasajacymi w powietrzu flarami. Bez trudu odnalazl podany cel. Algierski tankowiec przypominal wielka czarna wyrwe w zalewanym srebrzysta poswiata krajobrazie portu, a holownik towarzyszaca mu mniejsza plame, niemal przyklejona do jego sterburty i wyraznie odcinajaca sie od migotliwej toni. Zadanie wygladalo prosto. Nalezalo tylko podejsc na tyle blisko, aby zadna rakieta nie zboczyla z kursu i nie trafila "Bejary". -Uzbroic pociski w glowicach jeden i cztery - rozkazal przez interfon. Helikopter byl wyposazony w cztery glowice szescdziesiecioosmiomilimetrowych rakiet typu Matra, podwieszonych w gondolach pod skrzydlami. Dowodca ocenil szybko, ze do zatopienia holownika wystarcza mu dwa zestawy po szesc pociskow. Drugi pilot wlaczyl uklady naprowadzania i na wyswietlaczu nad przednia szyba pojawily sie niebieskie koncentryczne kregi celownicze. Po kolejnym nawrocie dowodca skierowal maszyne daleko za polnocny falochron. Dopiero tam zawrocil i wzbil napedzany dwoma silnikami turbinowymi smiglowiec nieco wyzej, aby miec przestrzen do ostrego szturmowego zejscia. Wykonal ten manewr na slepo, tylko na podstawie wskazan przyrzadow. Z radoscia odbieral zmieniajace sie przeciazenia, gdyz w efekcie ograniczen przydzialow paliwa rzadko ostatnio miewal okazje do latania i chcial maksymalnie nacieszyc sie ta chwila. Za mokrymi od deszczu szybami kabiny panowala nieprzenikniona ciemnosc, dopiero po nawrocie w polu widzenia ukazal sie oswietlony flarami kanal portowy i sunace po nim dwie jednostki. Pilot najpierw wyrownal, pozniej pochylil nieco dziob maszyny i zaczal z wolna przyspieszac, tak naprowadzajac smiglowiec, by srodkowa czesc burty holownika na wysokosci sterowki pozostawala w przecieciu nitek celownika. Teraz wystarczylo jedynie zaczekac, az znajda sie w odleglosci skutecznego razenia. Z wylawianych przez radio urywkow meldunkow domyslal sie, ze oddzialy ladowe i marynarka przez cala noc toczyly walke z garstka Amerykanow. Pomyslal, ze najwyzsza pora zakonczyc te dziecinade. Usmiechnal sie ironicznie, uniosl oslonke i polozyl kciuk na przycisku spustowym w kombinowanym drazku sterowania. Popiskiwanie w sluchawkach oznaczalo, ze urzadzenia naprowadzajace odnalazly cel. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 2.05 czasu lokalnego Ciemna sylwetka unijnego helikoptera szturmowego przemknela w polu widzenia kamery zwiadowczego eagle eye. -Skad on sie tam wzial, do cholery?! - wykrzyknal MacIntyre, wpatrujac sie w ekran. -Z lotniska Payne Field. Belewa musial trzymac ten jeden smiglowiec wlasnie na taka okazje. Cholera! - Christine odwrocila sie szybko do technika kontrolujacego lot maszyny zwiadowczej. - Utrzymuj go w obiektywie! -Rozkaz. Wcisnal pospiesznie kilka klawiszy i wylaczyl automatyczne utrzymywanie trutnia na stacjonarnej pozycji. Obraz na ekranie zakolysal sie i rozplynal w niewyrazne smugi, kiedy zdalnie sterowany samolot wszedl w ciasny skret i ruszyl w pogon za smiglowcem. MacIntyre nie spuszczal wzroku z ekranu, kurczowo zaciskajac piesci. -Jakie uzbrojenie moze miec na pokladzie? - rzucil ostrym tonem. -Wystarczajace. Admiral obrocil sie na piecie, zajrzal w oczy Rendino i warknal: -Do diabla ze wszystkimi operacyjnymi zastrzezeniami kapitan Garrett! Wlaczcie do akcji poduszkowce! Natychmiast! Trzeba zestrzelic ten helikopter! Christine energicznie pokrecila glowa. -Za pozno! "Morskie Mysliwce" do tej akcji w ogole nie zabraly przeciwlotniczych stingerow! Zaladowano wylacznie rakiety do zwalczania celow naziemnych. Zreszta i tak by nie zdazyly podejsc na odleglosc skutecznego razenia! Szturmowa maszyna Unii znalazla sie daleko poza rejonem portu. Doskonale widoczna na obrazie przekazywanym przez eagle eye wykonala zwrot przez lewa burte, wzbila sie troche wyzej i zaczela schodzic lotem nurkowym w kierunku bezbronnego holownika. -Boze, miej nas w swojej opiece! - syknal MacIntyre i huknal piescia w brzeg stolu. Rendino jeknela glosno. Rzucila sie do stanowiska sterowania i kopniakiem odepchnela technika razem z krzeselkiem na kolkach. Nisko pochylona nad pulpitem, zacisnela palce na joysticku i spogladajac na ekran monitora kontrolnego, blyskawicznie zwiekszyla ciag maszyny zwiadowczej. Obraz na wielkim sciennym ekranie znow zakolysal sie gwaltownie. Rysujac na niebie rozciagnieta litere S, truten zaczal jednoczesnie stromo sie wzbijac. Chwile pozniej w obiektywie kamery znow ukazal sie nurkujacy smiglowiec. Przyblizal sie szybko, wypelniajac soba caly ekran. W ostatnim ulamku sekundy w polu widzenia przesunal sie rozmazany krag wirnika, a nastepnie przeszklony owal kabiny, skrajne zdumienie malujace sie na twarzy pilota, jego rozszerzone oczy i usta szeroko rozwarte do krzyku. Zaraz po tym urwala sie lacznosc ze zdalnie sterowanym samolotem zwiadowczym. Christine wyprostowala sie i zaczerpnela gleboko powietrza. Spojrzala w bok i wyciagnela reke do technika lezacego na podlodze obok przewroconego krzesla. -Polacz sie z centrala i sprawdz, czy moga przerzucic w rejon portu innego trutnia - powiedziala. - Wyglada na to, ze ten do niczego juz sie nie nadaje. MacIntyre otarl pot z czola i przeciagnal dlonia po wlosach. -Niezla akcja, komandorze - mruknal, jakby i jemu brakowalo tchu. Naprawde dobra. -Kamikadze dla ubogich. - Christine usmiechnela sie wstydliwie. Nie sadzilam, ze bedzie sie panu podobac, admirale. Holownik "Union Banner" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 2.06 czasu lokalnego Niebo rozjasnilo sie po raz kolejny, ale nie jaskrawobialym blaskiem plonacej magnezji, lecz od wielkiej pomaranczowej kuli ognia. Zdziwiona Amanda w pore odwrocila glowe, by dostrzec mase szczatkow spadajacych do morza o cwierc kilometra za sterburta holownika. Nie potrafila sobie wytlumaczyc, co sie tam wydarzylo, pomyslala jednak, ze chyba ktos sie skutecznie zajal jednym z wielu jej problemow. Poczula dla tego kogos gleboka wdziecznosc. Zaraz jednak wyniknely nastepne klopoty. Przed dziobem "Union Banner" wystrzelila w powietrze fontanna wody, chwile pozniej rozlegl sie ogluszajacy huk detonacji. Do walki wprowadzono ciezsza bron. Jeden rzut oka wystarczyl, aby dostrzec dwa wozy opancerzone na koncach obu falochronow, broniace wyjscia z portu niczym Scylla i Charybda. Lufy dziewiecdziesieciomilimetrowych armat byly opuszczone nisko, zeby nawet przypadkiem nie trafic gorujacego nad holownikiem tankowca. Amanda rozejrzala sie na boki, oceniajac swoja pozycje wzgledem plaw znaczacych granice kanalu zeglownego. Byli juz w wyznaczonym miejscu. Pospiesznie sciagnela obie dzwigienki gazu i wcisnawszy przycisk krotkofalowki, rzucila w eter: -"Ksiezycowy Cien" do wszystkich elementow "Wilczej Sfory". Ciecie! Ciecie! Powtarzam: ciecie! -Zrozumialem - potwierdzil lakonicznie Steamer Lane. - Wykonujemy "ciecie". Ruszamy. Drugi pocisk wystrzelony z panharda spadl znacznie blizej bakburty holownika, az rozpryski wody zmoczyly jego poklad. Mial to byc juz ostatni strzal. Celem odpalonych z morza rakiet hellfire byly wlasnie unijne pojazdy opancerzone. Stosunkowo cienkie poszycie panhardow nie stanowilo dla nich zadnej przeszkody. Pociski przebily cienkie sklepienia wiezyczek dzialowych i eksplodowaly w srodku, a wtorne detonacje amunicji przeksztalcily lekkie francuskie wozy w olbrzymie kule ognia, dodatkowo znaczace waskie wejscie do kanalu portowego. I jak przez otwarte drzwi, do basenu wdarly sie "Trzy Male Swinki", zlaknione nastepnych ofiar. Z donosnym wyciem turbin wtargnely miedzy falochrony i rozeszly sie we wszystkich kierunkach. "Carondelet" i "Manassas" poplynely wzdluz ziemnych walow lamaczy fal, podczas gdy "Queen of the West" pomknela srodkiem prosto w strone "Union Banner". Poduszkowce po bokach wdarly sie na mile w glab basenu, siejac smierc i zniszczenie wsrod obroncow zgromadzonych na falochronach. Nie szczedzac amunicji, zasypywaly nieprzyjacielskie pozycje gradem rakiet, granatow i pociskow z broni maszynowej. -Wspaniale! - wykrzyknela Amanda, uderzajac piescia w kolo sterowe. Wlasnie na te chwile trzymala w odwodzie silnie uzbrojone "Morskie Mysliwce". Przedostac sie do portu mogli niepostrzezenie, uzywajac roznych podstepow, lecz droge powrotna trzeba sobie bylo utorowac w walce. -"Sztywny Kark", uzbrajaj ladunki i szykuj sie do ewakuacji! Wynosimy sie stad! -Zrozumialem, "Ksiezycowy Cieniu". Zaraz bede gotow do drogi! odpowiedzial wyraznie uradowany Quillain. - Wiesz co, "Ksiezycowy Cieniu"? Twoj kryptonim zaczyna mi sie cholernie podobac! -Bardzo sie ciesze, Stone. Za minute bedziemy po ciebie. - Garrett podniosla sluchawke interfonu. - Maszynownia! Konczyc z silnikami. Uzbroic ladunki i biegiem na poklad! Taksowka czeka! -Tego nie trzeba nam powtarzac! Juz lecimy! "Queen of the West" weszla poslizgiem w szeroki luk i zwalniajac podeszla sterburta do holownika. Wyhamowala kilkoma uderzeniami bocznych strumieni powietrza i jej gruby elastyczny rekaw z hukiem uderzyl w reling, az spomiedzy zwierajacych sie burt wystrzelila w gore mgielka rozpylonych kropelek slonej wody. Sterburtowa wiezyczka dzialowa byla schowana pod pancerzem, na gornym pokladzie juz czekali marynarze z zalogi, zeby pomoc grupie abordazowej z "Union Banner". -Ruszac sie! - krzyknela Amanda, zbiegajac po zewnetrznej drabince z mostka. Szesciu mezczyzn niemal jednoczesnie przeskoczylo na poklad "Queen of the West". Na holowniku pozostala jedynie Garrett i dowodca druzyny komandosow, stojacy juz w otwartym luku maszynowni. -jestem gotow, pani kapitan! - zawolal, przekrzykujac wycie turbin poduszkowca. Zaciskal palce na uchwycie detonatora. -Ja to zrobie! Zjezdzaj! -Na pewno, kapitanie? -Tak. Juz cie nie ma! -W porzadku. - Podal jej detonator. - Trzeba wyciagnac zawleczke i nacisnac dzwignie. Amanda odprowadzila go wzrokiem, a pozniej spojrzala w glab maszynowni "Union Banner". Zamierzala wykorzystac holownik podobnie, jak uczynila to z wrakiem brytyjskiego stawiacza min podczas huraganu - mial sie stac kotwica utrzymujaca zatopiona "Bejare" na srodku kanalu portowego. Ladunki z plastycznego materialu wybuchowego, rozmieszczone od wewnatrz na poszyciu statku, powinny go szybko rozerwac. Wyszarpnela zawleczke przytrzymujaca dzwignie detonatora, lecz zawahala sie na krotko. Ogarnal ja dziwny sentyment do "Union Banner", ktora plywala przeciez pod jej dowodztwem, choc zaledwie kilkanascie minut. Niewielki stateczek nie zawiodl jej nadziei, doskonale spelnil swoje zadanie. Dlatego tez Amande ogarnal zal z powodu tego, co musiala teraz uczynic. Druga reka czule musnela brzeg uniesionej pokrywy luku, po czym gwaltownie opuscila dzwignie detonatora. Eksplozje wstrzasnely calym holownikiem, wyrywajac w obu burtach rownoczesnie dziury o srednicy dwoch metrow. Spogladajac w dol, Garrett dostrzegla strumienie wdzierajacej sie do srodka wody, zaraz jednak w maszynowni zgasly wszystkie swiatla. Podbiegla do krawedzi pokladu i skoczyla. Kiedy dwaj marynarze wprowadzali ja do luku "Queen", "Union Banner" zaczynala sie juz wyraznie przechylac. Zdazyla ledwie rozpiac klamerki uprzezy, gdy czyjas litosciwa dlon pospiesznie uwolnila ja od przytlaczajacego ciezaru kamizelki ratunkowej. Zanim Amanda zdazyla wdrapac sie po drabince do sterowki poduszkowca, Steamer Lane wyprowadzal juz pojazd z basenu portowego. -Ciesze sie, widzac pania z powrotem na pokladzie, kapitanie - zawolal przez ramie. -I ja sie ciesze - odparla, kucajac przy glownym cokole miedzy fotelami pilotow. - Jaka jest sytuacja? -"Carondelet" i "Manassas" zakonczyly oczyszczanie falochronow i teraz podchodza do "Bejary" - wyjasnil komandor, gdy tylko Garrett wlozyla na glowe podany przez Snowy helmofon. - Bedziemy oslaniac "Francuza" i "Rebelianta", dopoki nie zabiora na poklad grup abordazowych. Pozniej oni zapewnia nam oslone na czas ewakuacji oddzialu saperow. -No to do roboty, Steamer. -Pani kapitan - odezwala sie Banks. - Centrum dowodzenia ostrzega, ze juz niedlugo bedziemy musieli sie liczyc z sila ognia eskadry okretow wojennych Unii. Amanda skinela glowa. -Tak podejrzewalam, Snowy. Nie wszystko naraz. Najpierw zajmijmy sie ewakuacja komandosow. Tankowiec "Bej ara" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 2.15 czasu lokalnego Poduszkowce zgrabnie dobily do pokrytych rdza burt algierskiego tankowca, manewrujac za pomoca wyrzucanych strumieni sprezonego powietrza. Na ich pancerze wyroili sie czlonkowie zalog, aby dopomoc w blyskawicznej ewakuacji komandosow. Najpierw przetransportowano rannych, spuszczajac ich na linie uwiazanej do szelek uprzezy. Przetrzymali to wylacznie dzieki sile woli i sporym dawkom morfiny. Pozniej przeniesiono zabitych. Nie mozna bylo zostawic zwlok na pastwe ognia. Wreszcie pozostali komandosi zjechali na linach, ktore przerzucono przez relingi, umocowawszy ich konce do pancerzy poduszkowcow. Kiedy znalezli sie bezpiecznie na pokladach "Morskich Mysliwcow", "Carondelet" i "Manassas" odplynely ku wylotowi kanalu portowego, a ich miejsce przy burcie tankowca zajela "Queen of the West", gotowa do przejecia saperow dokonujacych dziela zniszczenia. -Na pewno wszyscy sie ewakuowali?! - zawolal Quillain, przekrzykujac wycie turbin poduszkowca. -Tak. Zostali przeliczeni przez dowodcow plutonow. Sam to sprawdzilem, kapitanie. Nikt nie zostal na tankowcu. Stone, Tallman i dowodca oddzialu saperow porozumiewali sie w metnym blasku znacznika luminescencyjnego. Pod ich stopami na pokladzie lezala groznie wygladajaca platanina izolowanych lontow, polaczonych z zapalnikami ladunkow wybuchowych i zakonczonych iskrownikami. -Dobra. Kapralu, wszystko przygotowane? Saper pokiwal glowa, nie przestajac zuc nieodlacznej gumy. -Sprawdzilem ostatnie polaczenia. Zapalniki sa uzbrojone, mozna zaczynac balange. Odpale ladunki, jak tylko zejdziecie z pokladu, kapitanie. Quillain zaprzeczyl energicznym ruchem glowy. -To moja robota, kapralu. Wynoscie sie razem z szefem. Tallman i saper wymienili znaczace spojrzenia. Obaj otworzyli juz usta, zeby zaprotestowac, lecz Stone uciszyl ich szybko: -Tylko bez gadania! Obaj wynocha! Juz! -Tak jest - bakneli rownoczesnie. Sierzant poslal dowodcy ostatnie karcace spojrzenie i odwrocil sie na piecie. Kapral z wyraznym ociaganiem powiedzial: -Wszystkie kawalki lontu sa jednakowej dlugosci, odcialem je z jednej szpuli i sprawdzilem szybkosc palenia, kapitanie. Recze, ze bedzie pan mial piec minut na ucieczke, wolalbym jednak nie nastawiac wedlug nich zegarka. -Nie martw sie, synu, nie zamierzam tego robic. Zapale fajerwerki i zwiewam waszym sladem gdzie pieprz rosnie. Quillain odprowadzil wzrokiem dwoch swoich ostatnich podkomendnych. Poczul sie nagle osamotniony w ciemnosciach zalegajacych poklad "Bejary". Gowniana robota, pomyslal, siegajac do przelacznika krotkofalowki. -"Sztywny Kark" do "Ksiezycowego Cienia". Ewakuacja zakonczona. Podpalam lonty. -Zrozumialam, "Sztywny Kark" - rozlegla sie w sluchawkach odpowiedz Amandy Garrett. - Czekam na ciebie. Stone przykucnal. Zaczal szybko wyciagac zawleczki z kolejnych iskrownikow i dociskac dzwigienki zaplonu malych plastikowych cylindrow. Ciche trzaski byly dowodem, ze wewnatrz izolacji wszystkie lonty sie zapalily. Odruchowo spojrzal na zegarek i zameldowal przez radio: -"Ksiezycowy Cien", lonty zapalone! Powtarzam: lonty zapalone! Podniosl karabin, wyprostowal sie i ruszyl w strone liny przerzuconej przez reling. Byl trzy kroki od niej, gdy rozlegla sie seria z pistoletu maszynowego i dookola z pokladu strzelily iskry odbijajacych sie pociskow. Zareagowal instynktownie. Rzucil sie przed siebie i przetoczyl pod oslone wielkiego zaworu odpowietrzajacego, po czym plynnym ruchem uniosl karabin. Obroncom Unii wyraznie konczyl sie zapas flar. Blask ostatnich dogasajacych ladunkow wzbudzal mroczne, wydluzone cienie na pokladzie tankowca, utrudniajac widocznosc. Quillain blyskawicznie opuscil noktowizor i rozejrzal sie w poszukiwaniu przeciwnika. -"Sztywny Kark", slyszelismy strzaly. Co tam sie dzieje? - rozbrzmial w sluchawkach zaniepokojony glos Amandy. - Slyszysz mnie, Stone? -Tak, wszystko w porzadku - warknal do mikrofonu. - Kogos przeoczylismy. Ukryl sie z pistoletem maszynowym w nadbudowce. -Dasz rade sie ewakuowac? Dobiegniesz do relingu? -Zaraz zobaczymy. Przylozyl mossburga do ramienia i wlaczyl celownik laserowy. Powiodl spojrzeniem za niewidoczna dla nieuzbrojonego oka plamka. Zauwazyl jakis ruch na poziomie ponizej mostka. Ponad relingiem pomostu ostroznie wylonila sie czyjas glowa. Laserowa plamka natychmiast przesunela sie w tamta strone. Arkusz blachy zabezpieczajacy pomost przed rozpryskami wody nie byl zadna przeszkoda dla wielkokalibrowych kul z jego karabinu. Quillain wstrzymal oddech i polozyl palec na spuscie. -Matko Boska... Nie zwrocil nawet uwagi, ze zostawil wlaczony nadajnik. Garrett uslyszala jego szept i zapytala szybko: -Co sie stalo, Stone? -To dzieciak, kapitanie. Przeoczylismy szczeniaka. Jeden z mlodocianych bojownikow Unii jakims sposobem przeczekal w ukryciu cala ich akcje i teraz samotnie chcial stawic czolo amerykanskim napastnikom. Z pistoletem maszynowym przy ramieniu wychylal sie coraz bardziej nad relingiem, gotow walczyc do konca, calkowicie nieswiadom tego, ze za pare minut nie bedzie juz o co walczyc. -Stone - odezwala sie znowu Garrett. - Jest za pozno. Nic nie poradzisz. Wynos sie stamtad. Pozostaly ci tylko cztery minuty. Quillain opuscil bron. Na pewno nie mogl juz nic zrobic? Na pewno. Trzeba bylo uciekac jak najdalej od tej beczki prochu. Glupi szczeniak musial sie sam o siebie zatroszczyc. Skoro byl na tyle duzy, zeby poslugiwac sie pistoletem maszynowym, to z pewnoscia jego rozkazodawcy uznali, ze jest zarazem gotow poswiecic zycie za ojczyzne. Zreszta chlopak musial byc tego samego zdania. Tak czy inaczej jego, kapitana Stonewalla Buforda Quillaina, nie powinno to juz nic obchodzic. Dogasala nastepna flara, jej blask slabl z kazda chwila. Gdyby udalo mu sie dopasc relingu i chwycic line za burta, znalazlby sie poza zasiegiem razenia dzieciaka. Wystarczylo zaledwie pare sekund... Miales pecha, gnoju. Trzeba bylo skakac do morza, kiedy dalismy ci szanse ucieczki. Flara spadla do wody, poklad zatonal w calkowitych ciemnosciach. Stone poderwal sie na nogi i w paru susach dopadl relingu. Nawet sam sobie nie umial wyjasnic, dlaczego pobiegl dalej, w kierunku mrocznego wejscia do nadbudowki. Byl juz prawie w srodku, kiedy kolejna flara z glosnym sykiem wzbila sie w niebo. Chlopak na pomoscie zauwazyl go i nacisnal spust, zasypujac poklad gradem dziewieciomilimetrowych pociskow. Quillain dal nura przed siebie, zrobil przewrot przez ramie i przetoczyl sie za rog nadbudowki. Wstal i przywarl plecami do bakburtowej grodzi. Dopiero teraz poczul palacy bol w ramieniu. Ostroznie pomacal rane i w duchu zaczal przeklinac wlasna glupote. -Stone, co tam sie dzieje?! - zapytala coraz bardziej przejeta Garrett. Potrzebujesz pomocy? -Nie, dam sobie rade! - warknal ze zloscia, zagryzajac zeby z bolu. Jeden cholerny idiota w zupelnosci tu wystarczy! Podbiegl do zewnetrznej drabinki i zaczal szybko wchodzic na gore, nawet nie starajac sie bezglosnie stapac po jej szczeblach. Nie dbal o to, lonty juz sie palily. -Prosze posluchac, kapitanie - szepnal do mikrofonu. - Nie ma czasu na wyjasnienia, co tu sie dzieje, lecz jesli nie zobaczycie mnie przy relingu na minute przed detonacja, odplywajcie beze mnie. -Czekamy, Stone - padla spokojna odpowiedz. Quillain spojrzal w gore. Przyszlo mu nagle do glowy, ze nie mialby sie gdzie schronic, gdyby szczeniak pojawil sie nagle na pomoscie tuz nad nim. To glupota! - powtarzal w myslach niczym litanie, przeskakujac z jednego szczebla na drugi. Skrajna glupota! Absolutny idiotyzm! Spojrzal na zegarek. Pozostalo mu niewiele ponad trzy minuty. Boze! Co za kretyn ze mnie! Przestal uwlaczac sobie w myslach dopiero wtedy, gdy stanal na pomoscie. Nie uciekaj! Przeciez chcesz mnie zalatwic, wiec chodz tu! Nie uciekaj! Kurwa, nie mamy teraz czasu na zabawe w chowanego! Przywarl plecami do poszycia nadbudowki i ostroznie podkradl sie do rogu, usilujac cokolwiek uslyszec poprzez donosne wycie turbin "Queen", Pomost za rogiem oswietlal blask flary. Quillain zastygl jak skamienialy, bojac sie nawet opuscic noktowizor przed oczy. Cos brzeknelo cicho, chyba jakis metalowy przedmiot stuknal o reling. Nic jeszcze nie widzial, ale wyczuwal szostym zmyslem, ze lufa pistoletu maszynowego jest tuz za rogiem, na wysokosci jego piersi, jakby chlopak wciaz przyciskal bron do ramienia... O, wlasnie tutaj!... Kiedy palce jego lewej dloni zacisnely sie na dziurkowanej oslonie chlodzacej sterlinga, szarpnieciem wyrwal dzieciakowi pistolet i cisnal daleko za burte. W ciemnosci rozlegl sie tylko cichy jek zaskoczenia. Wzial zamach druga reka, jego piesc wyladowala na kudlatej glowie przeciwnika. Opuscil noktowizor i popatrzyl na nieprzytomnego chlopca lezacego na pomoscie. Zegarek! Poltorej minuty?! Nie zdazysz! Zarzucil karabin na jedno ramie, dzieciaka na drugie i skoczyl do drabinki. -Czekamy, Stone - powtorzyla Garrett przez radio. -Nie zdaze! - wrzasnal. - Uciekajcie! -Pospiesz sie. Czekamy. Spokojny, opanowany ton Amandy podzialal na niego bardziej niz sens jej odpowiedzi. Mowil: "Nie zostawimy nikogo w opalach, szanowny panie! Lepiej bierz dupe w troki i zbieraj sie stamtad! Gdybys postanowil umrzec, musielibysmy zginac razem z toba, wiec zapomnij o takich glupotach!". Zeskoczyl z ostatnich szczebli drabinki i pognal susami do liny przerzuconej przez reling. Jak to daleko? Piecdziesiat metrow? Do diabla z tym! Ruszaj sie! Ile jeszcze zostalo? Minuta? A jakie to ma teraz znaczenie?! "Queen of the West" wciaz stala przy burcie tankowca. Utrzymywala sie w miejscu krotkimi wyrzutami sprezonego powietrza, lecz jej smigla napedowe obracaly sie juz szybko. Na gornym pokladzie sierzant Tallman przytrzymywal koniec liny. Z gornego luku mostka wychylala sie Snowy, gotowa w kazdej chwili przekazac Lane'owi rozkaz odbicia. A obok sterowki na pancerzu stala z rekami na biodrach Amanda Garrett, spogladajac w gore, na krawedz burty "Bejary". Rekawice! Zostawilem gdzies rekawice! A, do diabla z tym! Quillain skoczyl za reling i bolesnie ocierajac skore na dloniach, blyskawicznie zjechal po linie na pancerz poduszkowca. Ruszac! Jazda! - wrzasnal. Nie bylo to konieczne, bo silniejsze wyrzuty strumieni powietrza odpychaly juz "Queen" od tankowca. Smigla napedowe zahuczaly pelna moca i pojazd skoczyl do przodu. Nie bylo czasu, wiec Tallman i Amanda padli plackiem na poklad obok Quillaina i oslupialego, odzyskujacego przytomnosc jenca. Slizgajac sie na poduszce, "Morski Mysliwiec" szerokim lukiem zaczal sie oddalac od "Bejary". Nagle zrobilo sie jasno jak w dzien. Kilkudziesieciometrowy gejzer plonacej benzyny strzelil nad poklad tankowca. Chwile pozniej pojawil sie drugi, trzeci i nastepne. Ognie zlaly sie w jeden olbrzymi, zlocistopomaranczowy gorejacy grzyb, trzykrotnie wyzszy od dlugosci wstrzasanej eksplozjami "Bejary". Jego blask rozjasnil wiszace nisko ciemne chmury, a zar plomieni przeksztalcil parujace kropelki deszczu w gigantyczny oblok bialej pary. Ogien wylowil z ciemnosci zabudowania portowe, nad ktorymi przetoczyl sie dudniacy grzmot, bardziej podobny do przejawu boskiego gniewu niz do huku eksplozji. 27 Morski mysliwiec 4- I 7 Quillain odwrocil glowe przed zarem bijacym od tankowca i dopiero teraz zauwazyl, ze chlopak odzyskal przytomnosc. Uderzyla go odmiana, jaka sie nagle dokonala w dzieciaku. W niczym nie przypominal juz groznego uzbrojonego przeciwnika z pokladu "Bejary". Podobnie jak jego koledzy, stal sie na powrot przestraszonym, osamotnionym chlopcem, w oslupieniu spogladajacym na ogrom zniszczen, jaki jego wrogowie zostawiali za soba w basenie portowym. Lezaca za chlopakiem Amanda Garrett takze uniosla glowe, zajrzala Stone'owi prosto w oczy i usmiechnela sie szeroko. PGAC-02 USS "Queen of the West" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 2.27 czasu lokalnego Walczac z pedem powietrza, Amanda wsunela sie do polowy w otwarty luk w dachu sterowki i odwrocila sie, by rzucic ostatnie spojrzenie na port w Monrowii. "Carondelet" i "Manassas" utworzyly juz za rufa "Queen" szyk bojowy i cala eskadra "Morskich Mysliwcow" plynela w kierunku wyjscia z portu, zostawiwszy za soba gigantyczny stos pogrzebowy "Bejary". Mimo ze poduszkowce byly doskonale widoczne w blasku plomieni, ostrzal z falochronow niemal calkowicie ustal, jakby obroncy Unii w koncu zrozumieli, ze nie maja juz czego bronic. Garrett pospiesznie zeskoczyla na poklad mostka, robiac miejsce dla Stone'a Quillaina, ktory odeslal mlodocianego jenca wraz z sierzantem Tallmanem do glownego przedzialu "Queen". Nie zwazajac na bol w zranionym ramieniu i pieczenie obtartej skory na dloniach, komandos noga odsunal sobie fotelik i usiadl w nim, zajmujac posterunek przy dodatkowym sprzezonym karabinie maszynowym. Jaka jest sytuacja? - spytala Amanda, gdy juz podlaczyla sie do sieci interfonu na stanowisku nawigacyjnym. -Zostala ostatnia przeszkoda, kapitanie - odparl Lane. - Eskadra kanonierek zdazyla wrocic na czas. Zbliza sie z poludniowego zachodu i na pewno powita nas serdecznie u wylotu kanalu portowego. Okrety wyraznie szykuja sie do bitwy, kapitanie. -Swietnie! Steamer i Snowy wychylili sie z foteli i z takim samym zdziwieniem na twarzach obrzucili ja podejrzliwymi spojrzeniami. Amande sama zdumial entuzjazm wyczuwalny w jej glosie. Ze wszystkich sil starala sie zachowac spokoj, lecz ogarniala ja bitewna goraczka, dodatkowo podsycana silnym napieciem i strachem, jakie nie opuszczaly jej od poczatku operacji. Jednoczesnie miala pelna swiadomosc, ze walka nie dobiegla jeszcze konca, choc powinno to wkrotce nastapic. Wcisnela przycisk nadawania i powiedziala do mikrofonu: -"Male Swinki", tu dowodca korpusu. Nieprzyjacielskie okrety wojenne zblizaja sie na kursie dwa jeden zero. Zachowac szyk bojowy i po wyjsciu z kanalu portowego rozwinac sie w lewo. Strzelac wedlug wlasnego uznania. Powtarzam: strzelac wedlug wlasnego uznania. To bedzie juz ostatnie starcie. -Zrozumialem! -Rozkaz! -Tak jest! Nad pancerzami wylonily sie wiezyczki dzialowe uzbrojone w pociski hellfire oraz wyrzutnie rakiet. Strzelcy zajmowali miejsca przed otwartymi bocznymi lukami. Ukladali sobie pod reka zapasowa amunicje. Przyspieszajac z wyciem turbin, "Morskie Mysliwce" pomknely ku waskiemu przejsciu miedzy falochronami, do niedawna jeszcze oznakowanemu przez migajace latarnie nawigacyjne, a teraz rozswietlonemu ogniami palacych sie na nasypach wozow opancerzonych. Wychodzac z niego szerokim lukiem, poduszkowce obrocily sie dziobami w kierunku nadciagajacych jednostek wroga. Zanim jednak wyszly ze skretu, ponad falami strzelily w ich kierunku strumienie pociskow smugowych. Najwieksza korweta Unii, "Promise", szla cala naprzod, dwie mniejsze kanonierki trzymaly sie nieco z tylu i po bokach. W blasku plomieni tryskajacych z luf spienione fale odkosow pod ich dziobami wydawaly sie zabarwione na krwistoczerwone Lufy dzialek zlowieszczo obracaly sie w strone amerykanskiej eskadry. Mimo ze nie bylo juz szans na zwyciestwo, marynarze Unii pragneli wziac krwawy odwet. -Dowodca do "Malych Swinek"! Nieprzyjaciel w zasiegu wzroku! Ognia! Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 2.27 czasu lokalnego W sali odpraw na platformie admiral i Christine mogli tylko spogladac z przerazeniem na umieszczony pod sufitem glosnik. Po zniszczeniu samolotu zwiadowczego jedyna lacznosc z rejonem bitwy zapewnial im odbiornik pracujacy na czestotliwosci taktycznej eskadry. Przekazywal zgielk okrzykow padajacych w sterowkach poduszkowcow, dudnienie dzialek, terkot karabinow maszynowych i swist odpalanych rakiet. -Dran robi zwrot przez bakburte! Wiezyczka rufowa bierze nas na cel! -Zrozumialem, "Francuz". Twoj jest pierwszy z brzegu! Wyslij go do Szanghaju!. "Rebeliant", dla ciebie zostaje ostatni cel w szeregu! Korweta jest nasza! -Robi sie, kapitanie. Odpalam rakiety hellfire! -No, chodz, dziecino! Jeszcze blizej! Stanowisko ogniowe wchodzi w zasiag dzialek! -"Francuz", odejdz w lewo! Pakujesz mi sie na linie ognia, do cholery! -Zrozumialem. "Rebeliant", gdzie jestes?... -"Male Swinki", wyjsc z szyku! Wiazac sie niezaleznie!... -Potwierdzam... Tak! Mamy skurwysyna! -Ciezki kaliber!... Uwazaj na tego palanta! Odchodzi w lewo... Zrobmy po sterburcie defilade przed kolumna wroga! -Ide za toba, "Rebeliant"! Steamer, skrecaj za "Manassasem"! "Carondelet", wchodz za nami... -"Francuz" laczy do szyku... O Jezu! Matko Boska! -Clark, co sie stalo?! Co tam sie dzieje?! -Tony, trafili "Queen"! Trafili "Queen"! O Boze!... Ma przebity pancerz!... PG-AC-02 USS "Queen of the West" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 2.30 czasu lokalnego Celowniczy dziobowej wiezyczki korwety "Promise" nie wiedzial nawet, ze strzela do jednostki flagowej amerykanskiej eskadry. Zdazyl ledwie zaladowac dwa nowe pojemniki amunicji do sprzezonego dzialka SU-57, kiedy w blasku odpalanych rakiet ujrzal na krotko niewyrazny zarys poduszkowca. Zapamietal jego pozycje wzgledem tankowca plonacego w wejsciu do portu. Pospiesznie dostroil przyrzady celownicze, naprowadzil dzialko na cel i jednym kopnieciem pedalu spustowego poslal w jego kierunku wszystkie osiem pociskow naraz. Fatalnym zrzadzeniem losu "Queen of the West" znalazla sie na ich drodze. Trzy przeciwpancerne pociski kalibru piecdziesiat siedem milimetrow trafily w boczny pancerz dziobowy. Rozerwaly oslone poduszki powietrznej, przebily sie do srodka i eksplodowaly w sekcji technicznej. W chwili smierci obaj operatorzy stanowiska ogniowego, starszy mat Daniel Sullivan O'Roark i mat Dwaine Robert Fry, oddali ostatnia przysluge pozostalym czlonkom zalogi - ich ciala oslonily ludzi przed odlamkami. Tylko czesc z nich przebila gorny pancerz przedzialu i wpadla do sterowki. Czwarty pocisk z unijnej korwety trafil jeszcze nizej, w dolna czesc kolnierza, a jego detonacja wyrwala olbrzymi kawal oslony i zrobila wielka dziura w komorze nosnej poduszkowca. Powietrze uszlo z hukiem i pozbawiony nagle poduszki, mknacy z predkoscia piecdziesieciu wezlow pojazd zanurkowal w fale niczym zestrzelony samolot. Kazdego, kto nie byl porzadnie przypiety w fotelu lub umocowany w podwieszanej uprzezy, impet zderzenia rzucil na najblizsza grodz. Chwile pozniej do glownego przedzialu z hukiem wdarla sie woda. Ucichly turbinowe sprezarki. Ustal doplyw pradu. Urwala sie lacznosc. Na mostku Amanda poczula silny wstrzas detonacji. Dotarlo do niej, ze odlamki pociskow przebily sie przez pancerz do sterowki. Uslyszala jeszcze nieartykulowany ostrzegawczy krzyk Steamera i glosny jek Snowy. Pozniej impet zderzenia rzucil ja do przodu. Rozpedzony poduszkowiec huknal dziobem w fale, rufa uniosla sie wysoko w powietrze. Roztrzaskaly sie przednie szyby sterowki i do srodka wdarla sie masa wody. Prawdopodobnie to uratowalo zycie Garrett. Nie byla przypieta w fotelu nawigacyjnym, totez wyleciala z niego jak z katapulty, lecz zderzyla sie z twarda niczym sciana fala wpadajaca do srodka. Niemal zmiazdzona dwiema poteznymi, przeciwstawnymi silami, natychmiast stracila przytomnosc. Szybko jednak ocknela sie w wodzie. Najpierw dotarla do niej swiadomosc trafienia, pozniej mysl, ze jeszcze zyje, wreszcie pamiec o zadaniu, ktore musiala wykonac. Jakis odporny na wstrzasy fragment jej umyslu chwycil sie kurczowo cienkiej wiezi laczacej ja jeszcze z realnym swiatem, nakazal konczynom sie poruszac, a zmyslom nadal odbierac bodzce z zewnatrz. Dopiero na koncu wrocila pamiec o tym, ze bitwa jeszcze sie nie skonczyla. Zdrowy rozsadek nie odegral zadnej roli. To instynkt samozachowawczy upodobnil ja do rannego, zaslepionego zwierzecia, ktore musi podjac walke o przetrwanie; jest gotowe pasc, ale z klami zatopionymi w gardle przeciwnika. Poruszyla reka. Od slonej wody piekla skora porozcinana odlamkami pleksiglasu. Amanda podniosla glowe i z trudem podciagnela sie z powrotem do stanowiska nawigacyjnego. Woda, ktora wdarla sie na mostek, przez dziury wybite w pancerzu splynela do nizszych przedzialow poduszkowca. Ale urzadzenia byly martwe. Nie swiecily sie swiatla. Garrett dzwignela sie na kolana. Caly pulpit byl ciemny, ekrany puste. Dolny prawy rog pulpitu. Podwojny rzad przyciskow resetowania ukladow... Przeciez pamietasz! Wiesz, co trzeba zrobic! Utkwila w nich spojrzenie, zmuszajac swoja reke, aby tam siegnela. Miesnie z ociaganiem wykonaly polecenie. Ulozyla dlon ponad szeregiem przelacznikow i jednym ruchem przerzucila je w dolne polozenie. Tu i owdzie pod konsola strzelily iskry, wlaczylo sie jednak zasilanie. To byly solidne uklady, wstrzaso - i wodoodporne. Sposrod glownych systemow tyle pozostalo sprawnych, aby zapewnic choc czesciowe funkcjonowanie poduszkowca. Bezpieczniki automatycznie odlaczyly prad w chwili eksplozji, a teraz obwody resetujace eliminowaly oraz izolowaly uszkodzone partie elektroniki. Z pewnym opoznieniem uruchamiane byly kolejne systemy. Rozjasnily sie ekrany, lecz dominowaly na nich ostrzegawcze, czerwone i zolte komunikaty, swiadczace o rozmiarach katastrofy. Nadrzedna czesc systemu sterowania byla jednak sprawna. Za oknami zdemolowanej sterowki "Queen" wciaz trwala bitwa na morzu. W glownym przedziale byli ranni i zabici. Ale dla Amandy w tym momencie liczyl sie wylacznie joystick, na ktorym zaciskala palce, oraz jasniejace na ekranie monitora okienko z napisem STEROWANIE SYSTEMAMI OGNIOWYMI. Naprowadzila kursor i wcisnela przycisk. Komputer wyswietlil plansze: ***COKOL STERBURTOWY*** 1**2,75RKT A OGIEN POJEDYNCZY** 2**2,75RKT V OGIEN POJEDYNCZY** Na glownym ekranie pojawil sie obraz termograficzny z nalozona na niego pajeczynowata siecia nitek celowniczych. Garrett chwycila joystick oburacz, zeby nie przeszkodzilo jej drzenie dloni. Pospiesznie wybierala polecenia z menu. Wiezyczka dzialowa obrocila sie poslusznie, nakierowujac lufy na okret wroga.Korweta "Promise"... Okret flagowy Marynarki Wojennej Unii Zachodnioafrykanskiej... Wczesniej nigeryjski stawiacz min "Marabai"... Dlugosc: piecdziesiat jeden metrow... Uzbrojenie... Uzbrojenie! Z dziobowych i rufowych dzialek "Promise" wydobywaly sie jezory plomieni; trwal ostrzal pozostalych jednostek eskadry "Morskich Mysliwcow"! Zaloga korwety chciala je zniszczyc tak samo, jak zniszczyla "Queen"! Opanowujac narastajaca wscieklosc, Amanda zaczela goraczkowo naprowadzac nitki celownika na wybrane cele. Pstryk... Pstryk... Pstryk... Kurczowo zaciskala palce na przycisku joysticka. Dziwnym sposobem nie docieral do niej ani huk dzial wrogiego okretu, ani donosne wycie startujacych z poduszkowca rakiet Hydra. Slyszala jedynie to delikatne pstrykanie stykow pod czerwonym przyciskiem. Na pokladzie "Promise" rozpetalo sie pieklo, jakby rozgniewany gromowladny przeszedl po nim, bez pospiechu odmierzajac kroki, od dziobu 422 po rufe. W blyskach eksplozji roztapialy sie wiezyczki dzialowe, armaty spadaly z cokolow, detonowala naszykowana amunicja. Nitki celownicze na ekranie przesuwaly sie kawalek i namierzaly dogodny obiekt. Pstryk... Pstryk... Pstryk... Wybuchy zmiotly pomosty sterowki, wyrzucajac w powietrze stojacych tam oficerow. W poszyciu nadbudowy utworzyly sie wielkie dziury, ziejace ogniem smierci i zniszczenia. Garrett przesunela nizej nitki celownicze i ponownie zaczela wedrowke od dziobu do rufy, trzymajac sie blisko linii zanurzenia. Pstryk... Pstryk... Pstryk... W maszynowniach i magazynach wyrywalo cale platy poszycia burtowego, rakiety wpadaly do srodka, gorace odlamki rozszarpywaly wszystko, rykoszetowaly, jakby w poszukiwaniu kolejnych ofiar, nie zostawiajac za soba nic poza przerazeniem i bolem. Dopiero pozniej do srodka wdzierala sie woda, z impetem walac w ludzkie ciala i w poskrecane kawalki metalu, gaszac i ochladzajac rozpalone szczatki, otulajac caly okret wraz z zaloga w nadziei wiecznego spokoju. Pstryk... Pstryk... Pstryk... Dopiero po jakims czasie Amanda uswiadomila sobie, ze glowice z rakietami sa puste i wciskanie klawisza nie przynosi zadnego efektu. Poczula uscisk czyjejs dloni na ramieniu. Dotarly do niej jakies glosy. -Kapitanie, juz wystarczy... Kapitanie, slyszy mnie pani?... Juz po wszystkim! Wystarczy!... Odwrocila glowe od ekranu. Obok niej kleczal Stone Quillain. Nie mial helmu, na twarzy rozmazana krew mieszala sie z farba maskujaca. Amandzie stopniowo wracala swiadomosc otaczajacej ja rzeczywistosci. Popatrzyla przez puste ramy sterowki na eskadre okretow wojennych Unii, a raczej to, co z niej zostalo. "Alliance" i "Unity", cale w ogniu, dryfowaly po falach. Trudny do rozpoznania "Promise" zanurzal sie od dziobu, szybko nabierajac wody. Dopiero teraz dotarly do niej rozne odglosy, ale nie bylo wsrod nich huku dzial. Wycie turbin spieszacych im z pomoca "Carondeleta" i "Manassasa" gwaltownie przybieralo na sile, z oddali dolatywal rowniez terkot wirnikow smiglowcow ratunkowych. Tuz obok ktos glosno szlochal. W drugim koncu sterowki Steamer Lane tulil do siebie nieruchoma drobna blondynke, ktorej miodowozlote wlosy rozsypaly sie na jego ramieniu. Mundur na jej piersiach byl ciemny od plam krwi. Amanda powoli przeniosla wzrok na pulpit stanowiska nawigacyjnego, a potem na swoje dlonie, wciaz kurczowo zacisniete na joysticku. -Stone... czy moglbys mi pomoc?... Niezgrabnymi ruchami kolejno oderwal jej palce od smiercionosnej dzwigni. Garrett, jakby pozbawiona punktu oparcia, poleciala do tylu na niego. Odwrocila glowa i wtulila twarz w mokra, cuchnaca dymem tkanine jego munduru. Komandos otoczyl ja ramieniem. Przez kilka minut trwali tak bez ruchu, choc w tym uscisku nie bylo nic ze zwiazku kobiety z mezczyzna - dwie przerazone, smiertelnie wyczerpane walka istoty usilowaly sobie nawzajem dodac otuchy. Po raz pierwszy od przybycia do Afryki Amande ogarnal przenikliwy chlod. -Chyba zwyciezylismy - szepnal Stone ochryplym glosem. - W kazdym razie powinnismy to uznac za zwyciestwo. Nabrzeze paliwowe portu w Monrowii 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 2.45 czasu lokalnego Olbrzymia gesta chmura czarnego dymu, oswietlona od dolu blaskiem plonacego tankowca, przesuwala sie powoli nad lad. "Bejara", ktorej nadbudowki zapadly sie do srodka, a kadlub rozzarzyl do czerwonosci, tonela posrodku kanalu portowego. Z nadejsciem switu gigantyczna plama palacej sie ropy musiala nabrac charakteru symbolu calkowitej kleski, widocznego z odleglosci setek kilometrow. Zolnierze wycofywali sie z falochronow. Ci, ktorzy mogli jeszcze chodzic, pomagali rannym albo dzwigali nosze. Obe Belewa stal jak skamienialy u wylotu drogi dojazdowej i obserwowal kolumne przecinajaca snopy reflektorow opancerzonego wozu dowodzenia. Na twarzach swoich podkomendnych widzial to, z czym nigdy sie jeszcze nie zetknal i czego mial nadzieje nie ujrzec do konca swoich dni - wyraz skrajnej beznadziejnosci, odarcia z wszelkich zludzen, rozpaczy. Zolnierze mijali go w milczeniu, rozlegal sie jedynie stukot butow na brukowanej drodze. Stlumione rozmowy, przekazywane szeptem uwagi czy nawet wsciekle okrzyki, jakie dolatywaly z mroku, milkly jak uciete nozem w jego obecnosci. Nie mial tego ludziom za zle. Obiecywal im przeciez zwyciestwo, wiec teraz stal sie w ich oczach pospolitym klamca. Obok niego stanal Sako Atiba. -Generale - powiedzial cicho - Amerykanie przerwali zaklocanie lacznosci radiowej. Odzyskalismy wreszcie polaczenie ze sztabami wszystkich prowincji i centrum rzadowym w "Mamba Point". Jakie sa panskie rozkazy? Belewa otworzyl juz usta, zeby odpowiedziec, kiedy nagle uswiadomil sobie, ze nie ma zadnych rozkazow do wydania. Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 8 wrzesnia 2007 roku, godzina 3.05 czasu lokalnego -Wszystko zabezpieczone, admirale. - Przez radio glos Amandy Garrett sprawial wrazenie opanowanego, wyczuwalo sie jednak olbrzymi wysilek, jaki towarzyszyl artykulowaniu poszczegolnych slow. - "Surocco" wzial "Queen" na hol, jestesmy juz w drodze do platformy. Ranni otrzymali pierwsza pomoc lekarska. Chcialabym zwolnic "Carondeleta" i "Manassasa" z koniecznosci zapewnienia nam oslony i, za panskim pozwoleniem, oglosic zakonczenie operacji "Wilcza Sfora". -Wyrazam zgode - odparl MacIntyre do mikrofonu. - Operacja "Wilcza Sfora" zostala zakonczona. Dobra robota, kapitanie. -Nie tym razem, admirale. - W glosie Garrett pojawilo sie wyrazne drzenie. - Ta operacja drogo nas kosztowala. Ponieslismy znaczne straty, o wiele wieksze, niz bylabym gotowa uznac za dopuszczalne. MacIntyre skrzywil sie z niesmakiem. -Rozumiem. Czasem tak jednak bywa. Wiem, ze lubi pani Kiplinga i na pewno pamieta, co pisal o "krwawych wojnach dla pokoju". -Pamietam, admirale. Ostatnio bardzo czesto przypominam sobie niektore cytaty. -No wlasnie... Kiedy mozemy sie spodziewac pani powrotu na platforme? -Tuz po wschodzie slonca. Chcialabym zostac z zaloga "Queen". Pozniej bede gotowa zlozyc raport w dowolnej chwili. -Prosze najpierw solidnie wypoczac, kapitanie. Raport moze poczekac. Bez odbioru. Christine przelaczyla sie na interfon, zeby przekazac rozkazy. -Centrum operacyjne, wedlug Pierwszej Damy operacja "Wilcza Sfora" dobiegla konca. Odwolac alarm bojowy, cala zaloga moze wrocic do rutynowych zajec. Prosze przekazac wszystkim pododdzialom, ze misja zakonczyla sie sukcesem. - Puscila klawisz nadawania i powiodla spojrzeniem po dodatkowych stanowiskach operatorow. - Was to takze dotyczy. Przespijcie sie troche, pozniej zdazymy zgarnac caly sprzet. Dobra robota. Zgasly scienne ekrany, technicy wylaczali komputery, wstawali ociezale od stolu, przeciagali sie ukradkiem, rozprostowujac miesnie zastale po wielogodzinnej sluzbie. Tylko MacIntyre i Rendino, ktorzy pozostawali na nogach od polnocy, odczuwali zupelnie inny rodzaj zmeczenia. Kiedy wszyscy technicy wyszli z sali, usiedli naprzeciwko siebie przy stole konferencyjnym. Christine jednak zaraz sie podniosla. Podeszla szybko do stojacej pod sciana szkolnej tablicy i popatrzyla na wypisane na niej hasla: DEMONSTRACJA SILY UTRZYMANIE MORSKICH SZLAKOW HANDLOWYCH ZACHOWANIE ISTNIEJACEJ FLOTY Dwa pierwsze zostaly juz skreslone po wczesniejszych operacjach. Siegnela po krede i energicznym ruchem przekreslila ostatnie. Pozniej podeszla do wepchnietej w kat malenkiej lodowki, uklekla przy niej i wyjela ze srodka dwie zimne puszki wody mineralnej "Mountain Dew". Cofnela sie do stolu i stawiajac jedna z nich przed MacIntyre'em, powiedziala:-To ostatni dobry rocznik, admirale. Trzymalam go na specjalna okazje. -Okazja jest wyjatkowa, Chris. Dziekuje. -O jakim cytacie z Kiplinga wspomnial pan w rozmowie z kapitan Garrett? - spytala, siadajac z powrotem. -Chodzi ci o "krwawe wojny dla pokoju"? - MacIntyre energicznym ruchem otworzyl puszke. - To linijka z wiersza opisujacego dawne kolonialne Imperium Brytyjskie. Dzisiaj ten wiersz jest uznawany za niezbyt poprawny politycznie, zawiera jednak sporo prawd zyciowych. - Pociagnal lyk wody i dodal: - Jaki bedzie dalszy rozwoj wydarzen wedlug twojej oceny, komandorze? Christine wzruszyla ramionami. -Nie ma watpliwosci, ze ten konflikt dobiegl konca, admirale. Belewie nie zostalo juz nic, nie ma okretow wojennych, paliwa, czasu... absolutnie niczego. Zlikwidowalismy bezposrednie zagrozenie dla Gwinei i Wybrzeza Kosci Sloniowej, aczkolwiek oba te kraje stana teraz wobec calkiem innych problemow zwiazanych z rozpadem Unii Zachodnioafrykanskiej. MacIntyre zmarszczyl brwi. -Sadzisz, ze dojdzie do rozpadu Unii? -Tak, chyba ze zajdzie jakas radykalna zmiana. Unia to nowy twor polityczny z niedoswiadczonym rzadem opartym na kruchych podstawach. W gruncie rzeczy to luzna wspolnota odrebnych plemion spojona tylko wybitna osobowoscia generala Obe Belewy. Wlasnie z nim obywatele Unii sa powiazani osobiscie, calkowicie obce jest im pojecie wspolnoty narodowej czy panstwowej. - Christine uniosla zimna puszke i przylozyla ja sobie do czola. - Dobrym przykladem takiego mechanicznego tworu jest powstala po drugiej wojnie swiatowej Jugoslawia. Przez dziesieciolecia Josif Broz Tito utrzymywal zupelnie odrebne etnicznie i kulturowo narodowosci w jednej federacji wylacznie dzieki swemu autorytetowi i politycznej przebieglosci. Ale gdy tylko zabraklo tego "Malego Bialego Fiolka Gorskiego", nastapil krach. Tu mamy podobna sytuacje. Dopoki Belewa zwyciezal, dopoki zapewnial doplyw towarow na rynek i godziwe warunki zycia, ludzie wykonywali jego rozkazy. Teraz, gdy sie okazalo, ze jest jedynie zwyklym smiertelnikiem... No coz, potrzebny bylby jakis cud, zeby zachowal dotychczasowa pozycje. -To powszechny problem, znany nie tylko krolom i dyplomatom - odparl z usmiechem MacIntyre. - W kazdym razie my dotrzymalismy umowy, Chris: stracilismy Belewe z jego bialego rumaka. Pozostaje pytanie, kto zajmie jego miejsce w siodle. Reszta musza sie juz zajac miejscowi. - Admiral kilkakrotnie obrocil w palcach pokryta jaskrawymi napisami puszke, jakby w tej chwili nabrala ona szczegolnego znaczenia. - Znowu Amanda wyciagnela nas wszystkich z opresji, prawda? Znow uzyla jednego ze swoich patentowanych cudow. Christine pokiwala glowa. -Owszem. W tym jest naprawde dobra. Wie pan, czasami sie zastanawiam, ile jeszcze spraw bedzie w stanie tak zalatwic, zanim w koncu natrafi na te jedna, naprawde gruba robote? -Jaka gruba robote? Rendino pociagnela lyk wody i wyjasnila: -Taka, ktora okaze sie na tyle trudna, ze trzeba bedzie dla niej poswiecic zycie. MacIntyre popatrzyl w sufit. -Sadzisz, ze jej to kiedykolwiek grozi? -Na pewno, admirale, biorac pod uwage dotychczasowy bieg wydarzen w nowym tysiacleciu. Nie znam nikogo innego, kto by wkladal tyle serca w wykonywana prace, co Amanda. A ona ma przeciez tylko jedno serce. -To prawda - mruknal MacIntyre. Skrzyzowal rece na piersi i w zamysleniu popatrzyl na skupisko papierowych kubeczkow po kawie na srodku stolu. - Wyglada na to, Chris, ze doskonale znasz Amande Garrett. Rendino znow wzruszyla ramionami. -Raczej tak. Dlaczego pan pyta? -Poniewaz odnosze wrazenie, ze sam chcialbym ja troche lepiej poznac. Nie sadze, abys byla chetna... zlozyc mi raport w tej sprawie. Mam racje? -Czemu nie? Od czego mialabym zaczac? Wiceadmiral "Eddie Mac" zawahal sie na krotko, po czym spytal: -Jaki jest jej ulubiony kolor? Christine szybko odwrocila glowe, zeby ukryc szeroki usmiech. -Zielony. Bez dwoch zdan najbardziej lubi zielen. Konsekwencje Monrowia, Unia Zachodnioafrykanska 10 wrzesnia 2007 roku, godzina 9.19 czasu lokalnego Zolnierz unijnej jednostki sil specjalnych kleczal na zakurzonej podlodze opuszczonego baraku i ostroznie wygladal przez szczeline miedzy deskami, ktorymi zabito drzwi. Wyjatkowo nie byl w mundurze; mial na sobie wystrzepiona flanelowa koszule i szorty, chodzil boso. Wyjasniono mu tylko, ze przeprowadzi najscislej tajna i szczegolnie wazna misje, o ktorej nikt poza nim i naczelnym dowodztwem z hotelu "Mamba Point" nie moze sie dowiedziec. Wydlubal z kieszeni szortow zegarek, zeby sprawdzic godzine. Powinni niedlugo nadjechac. Z powrotem przyblizyl twarz do zabitych deskami drzwi. Na spekanej betonowej szosie nie bylo nikogo. Barak stal mniej wiecej w polowie drogi miedzy centrum Monrowii a lotniskiem, niewielu docieralo tu pieszych, a pojazdow mechanicznych w ogole sie ostatnio nie widywalo na ulicach. Zelazne rezerwy paliwa trzymano wylacznie na uzytek aut rzadowych, a i tego bylo bardzo malo. Kiedy wiec z zewnatrz dolecial warkot zblizajacych sie samochodow, komandos od razu wiedzial, ze to jego obiekt. Mruzac oczy od slonca, odprowadzil wzrokiem skromna grupe pojazdow, wojskowego land-rovera z uzbrojona eskorta i poobijanego czarnego reprezentacyjnego mercedesa. Gdy dostrzegl sylwetke samotnego pasazera na tylnym siedzeniu, zidentyfikowal takze cel swojego zadania. Do tej pory wszystko przebiegalo zgodnie z planem. Maly konwoj oddalil sie w kierunku miasta i zolnierz zaczal energicznie rozkopywac ziemny kopczyk usypany u podstawy drewnianej framugi drzwi. Po paru sekundach zgodnie z instrukcjami wydobyl na swiatlo dzienne konce dwoch grubych kabli. Pospiesznie wyjal z kieszeni maly elektryczny detonator i zaczal podlaczac koncowki przewodow do jego stykow. Poprzedniego wieczoru inny oddzial sluzb specjalnych umiescil w dziurze na drodze i zakopal mine przeciwpancerna, a kable od jej zapalnika przeciagnal az do tego baraku. Zadaniem osamotnionego komandosa bylo zdetonowanie miny w odpowiednim momencie, gdy konwoj pojazdow bedzie wracal ze stolicy na lotnisko. Mlody zolnierz nie umial sobie wytlumaczyc, z jakiego powodu zorganizowano ten zamach na wyslanniczke Organizacji Narodow Zjednoczonych. Taki rozkaz wydal general Belewa, zatem on musial go wykonac. Kiedy auta wjechaly miedzy zabudowania stolicy Unii, Vavra Bey od razu zauwazyla zmiany, jakie zaszly tu od jej ostatniego pobytu - budynki obracaly sie w ruine, ustala praca na budowach, coraz wiecej domostw bylo opuszczonych. Ulice i targowiska swiecily pustkami, narastaly jedynie gory smieci. Nieliczni przechodnie, jakich zauwazyla, nie kroczyli juz z dumnie uniesiona glowa, tylko snuli sie w calkowitej rezygnacji. Jesli nawet ludnosc Unii nie czula sie pokonana, to w kazdym razie zapominala szybko o tym, co chciala osiagnac w przegranej wojnie. Wyczuwalo sie to na kazdym kroku. Pozorny spokoj w miescie byl tylko krotkim przerywnikiem, jakby wahaniem czlowieka przed podjeciem waznej decyzji. Hotel "Mamba Point", przypominajacy dotad nieskalanie biala cytadele rzadu generala Belewy, teraz byl osmalona ruina. Na gornych pietrach okna zialy czarnymi jamami po wybuchu rakiety, za ktorej odpalenie Bey czula sie osobiscie odpowiedzialna. Opadlo ja wrazenie osamotnienia wsrod ludzi, ktorzy nie mieli zadnych szczegolnych powodow do otaczania jej szacunkiem. A przeciez zjawila sie tu z wlasnej woli, majac nadzieje na osiagniecie konkretnych celow. Windy nie dzialaly, do gabinetu generala trzeba bylo mozolnie wdrapywac sie po schodach. Utrzymanie glownej kwatery dowodzenia w zniszczonym hotelu wiazalo sie z licznymi niedogodnosciami, stanowilo jednak ostatni symbol buntu, poza ktorym nie zostalo juz nic, o co warto by choc troche sie zatroszczyc. Milczacy oficer eskorty doprowadzil ja pod same drzwi gabinetu.. W wygladzie generala takze zaszly istotne zmiany. Przez ostatnie kilka miesiecy calkowicie utracil dawna mlodziencza werwe. Jego wlosy, jak zawsze starannie przystrzyzone, byly gesto przetykane siwizna, a na wychudlej twarzy pojawily sie glebokie zmarszczki. W spojrzeniu wciaz tak samo zywych oczu mozna bylo dostrzec zlowieszcze blyski, jak gdyby przejaw rodzacego sie obledu. Podniosl glowe znad biurka, nie wstal jednak i nie wyciagnal reki na przywitanie. Jakby zapomnial o wszelkich formalnosciach, zapytal wprost: -Czego pani chce? Dla Vavry nie byl to zly znak, mniej wiecej takiej reakcji sie spodziewala. -Chcialabym z panem porozmawiac na osobnosci - odparla, przysuwajac sobie krzeselko stojace przed biurkiem. - Nie negocjowac, ale zwyczajnie rozmawiac. - Nie proszona usiadla i spojrzala generalowi prosto w oczy. Belewa zasmial sie krotko. -O czym? W koncu zwyciezyliscie, a my przegralismy. Czy jest jeszcze cos, o czym moglibysmy rozmawiac? -Na wojnie nie ma zwyciezcow, generale - odparla spokojnie. - W najlepszym razie sa tacy, ktorzy powstrzymali wieksze zlo. Prawda jest, ze nie musimy juz rozmawiac o zagrozeniach dla Gwinei. Ta sprawa zostala zalatwiona. Powinnismy jednak porozmawiac o Unii, jej mieszkancach i o tym, co ich teraz czeka. -Ta sprawa chyba takze zostala zalatwiona - rzekl z naciskiem Belewa. - Znow zacznie sie pieklo, pani wyslannik. Wszystko wskazuje na to, ze kraj pograzy sie w chaosie i okrucienstwie, z ktorego ledwie zdolal sie wydzwignac. Nie sadze, aby Narody Zjednoczone musialy sie jeszcze przejmowac losem Unii. Jak to sie zdarzylo w Liberii i Sierra Leone, wkrotce zaczniemy sobie wzajemnie skakac do gardel, a wy znow bedziecie mogli bezpiecznie o nas zapomniec. Bey zmarszczyla brwi. -I wlasnie tego pan pragnie, generale? -Ja mialbym tego pragnac? - Belewa popatrzyl na nia w oslupieniu. Tego mialbym pragnac?! - Powoli wyprostowal sie, wstal i obydwiema piesciami z hukiem walnal w biurko. - Od poczatku pragnalem wyeliminowac przemoc! Chcialem uwolnic ludzi od cierpien! Od glodu! Od smierci, ponizenia i meki! Czy pani tego nie rozumie?! Czy nikt z was nie rozumie, ze zalezalo mi jedynie na uwolnieniu tego kraju od szalenstwa, jakie go ogarnelo przed wielu laty?! -Owszem, generale, to moglismy zrozumiec. -Wiec dlaczego nie pozwoliliscie mi dokonczyc dziela? - Belewa odwrocil sie i przez drzwi balkonowe apartamentu popatrzyl na morze w oddali. - Dlaczego nie pozwoliliscie mi zaprowadzic tutaj porzadku? Przez dziesieciolecia lekcewazyliscie caly ten zakatek swiata, oddawszy go we wladanie diabla. Wiec czemu teraz was zainteresowal, kiedy pojawil sie ktos, kto chcial jedynie zaprowadzic lad? -Poniewaz czasy imperiow i budowniczych imperiow naleza do przeszlosci, generale - odparla cicho. - Tak samo do lamusa trzeba odlozyc stwierdzenie, ze cel uswieca srodki. Nikt nie kwestionuje panskich celow, ale zdarzenia, do ktorych musialoby wczesniej dojsc, stanowia zbyt wysoka 430 i cene ich osiagniecia. Spolecznosc miedzynarodowa nie moze dluzej akceptowac zbrojnych podbojow, nawet jesli dokonuje sie ich w najlepszych intencjach. -Wiec jak inaczej moglbym wypelnic swoje poslannictwo? Moze mi to pani wyjasnic? - Belewa odwrocil sie od okna. - Jestem zolnierzem! Potrafie prowadzic walke i wiem, jak wykorzystac zolnierski orez! Czy mam zatem inne wyjscie? Wyslanniczka ONZ pokiwala glowa. -To prawda, jest pan zolnierzem, odwaznym i zdolnym, lecz jesli naprawde chce pan osiagnac postawione przed soba cele, powinien pan zaplanowac batalie znacznie trudniejsza od tych, jakie do tej pory marzyly sie wojskowym. - Bey nie mowila jak dyplomatka; tlumaczyla tonem dobrodusznej babci, ktorej zyciowe doswiadczenie bylo w tej chwili wazniejsze od politycznych regul. - Musi sie pan nauczyc prowadzic wojne zupelnie innymi metodami, generale. Bedzie to walka o wiele bardziej zmudna i dlugotrwala, obejmujaca inwazje pomyslow i podboj za pomoca dobrych przykladow. Znalazl sie pan na szczegolnie waznym rozstaju drog, na ktorym przed panem stawalo juz wielu przywodcow. Ma pan wybor. Kierujac sie uporem i urazona duma, moze pan pojsc dalej ku calkowitej klesce i zabrac ze soba wszystko, co do tej pory pan stworzyl. Ale moze pan rowniez z podniesionym czolem rozpoczac te nowa, trudna batalie. Na wargach Belewy pojawil sie niewyrazny usmiech. -Ktos mi juz kiedys powiedzial, ze jestem czlowiekiem naznaczonym klatwa zbyt duzej ambicji. Vavra Bey takze sie usmiechnela, lecz poblazliwie, jakby rozmawiala z wlasnym synem. -Ambicji nie wolno dzielic na duze i male. Najwazniejsze jest to, jak sieje spozytkuje. General, wyraznie juz rozluzniony, podszedl z powrotem do biurka. -Wiec prosze mi powiedziec, jak mialbym wykorzystac wlasna ambicje. -Do gruntownego rozpatrzenia wszelkich mozliwych perspektyw, zarowno dla Unii, jak i calego regionu. Ma pan racje, generale, zachodnia Afryka rzeczywiscie zbyt dlugo pozostawala w zapomnieniu dla reszty swiata. Pan jednak przyciagnal juz uwage spolecznosci miedzynarodowej. Podniosla sie z krzesla. - Przyjechalam tu dzisiaj, aby osobiscie przedstawic panu specjalne zaproszenie. Podejmijmy formalne pertraktacje, sprobujmy znalezc rozwiazanie konfliktu miedzy Unia Zachodnioafrykanska a Gwinea i rozwiazac jakos problem uchodzcow. Zakonczmy te wojne, aby mozna bylo rozpoczac te nowa batalie, o ktorej mowilam. Belewa oparl dlonie na oparciu krzesla i ze wzrokiem wbitym w podloge zamyslil sie gleboko. Vavra Bey czekala w milczeniu, wsluchujac sie w krzyk kormoranow za pozbawionymi szyb drzwiami balkonowymi. Wreszcie general podniosl glowe. -Musze przemyslec te propozycje, pani wyslannik. Otrzyma pani moja odpowiedz jutro o tej samej porze. Sloneczny zar zwalal sie przytlaczajacym ciezarem na betonowa droge do lotniska i stojacy przy niej barak. Ukryty wewnatrz komandos walczyl z sennoscia wywolana upalem. Kleczac na ubitej ziemi przy zabitych deskami drzwiach, wciaz wygladal na zewnatrz, probujac nie zwracac uwagi na struzki potu sciekajace mu po plecach. Musial zachowac czujnosc. Mial tylko jedna szanse na wykonanie zadania, a moment eksplozji nalezalo wybrac szczegolnie starannie. Odstawil detonator i wytarl spocone dlonie o szorty. Ladunek wybuchowy znajdowal sie piecdziesiat metrow od niego, ukryty w zaglebieniu posrodku prawego pasa drogi. Wiedzial, ze jest to ciezka mina przeciwpancerna produkcji wloskiej, zdolna rozerwac nawet duzy woz opancerzony. Powinna doszczetnie zniszczyc reprezentacyjnego mercedesa, ale tylko wowczas, kiedy eksplozja nastapi dokladnie pod przejezdzajacym droga samochodem. W oddali dostrzegl tuman kurzu i pospiesznie uniosl z powrotem detonator. Tak, wracaly te same pojazdy! Land-rover z ochrona w przodzie i czarny mercedes z tylu! Zblizaly sie do zasadzki! Energicznym ruchem wyszarpnal zawleczke bezpiecznika. Zakradajac sie wczesniej do szopy, starannie ocenial polozenie dziury w drodze. Zapamietal odleglosc, jaka dzielila ja od karlowatego drzewka eukaliptusowego rosnacego na poboczu. To byl jego punkt orientacyjny. Land-rover wlasnie go minal. Nadjezdzal mercedes. Zolnierza na chwile ogarnal zal, ze kierowca reprezentacyjnego auta rowniez bedzie musial zginac. Trwala jednak wojna, trzeba sie bylo liczyc z ofiarami na drodze do zwyciestwa Unii. Cien eukaliptusa przesunal sie po masce mercedesa i komandos silniej zacisnal palce na dzwigni detonatora. Monrowia, Unia Zachodnioafrykanska 10 wrzesnia 2007 roku, godzina 21.01 czasu lokalnego Wspinajac sie mozolnie po schodach hotelu, Dasheel Umamgi przeklal w duchu swedzenie potowek, jakie mu sie porobily pod grubym chalatem, oraz uzbrojona eskorte, w obecnosci ktorej nie mial odwagi sie podrapac. Czlowiekowi oddanemu wierze nie wolno sie bylo przyznawac do ludzkich ulomnosci, zwlaszcza wobec tych czarnoskorych swin. Trzecie przeklenstwo skierowal pod adresem generala Belewy, ktory wezwal go na rozmowe o tak poznej porze, wreszcie ostatnie zostalo poswiecone calej Unii Zachodnioafrykanskiej. Wspolna operacja na poczatku zapowiadala sie nader obiecujaco. Algieria zyskala wyjatkowa sposobnosc do zdobycia przyczolka radykalnego islamu na afrykanskim Zlotym Wybrzezu. Najwyzsza Rada Mullow ostatecznie zatwierdzila atak na poludnie, na Mali i Niger. Tego rodzaju baza na tylach ziem niewiernych bylaby bardzo cenna. Zdobycie przyczolka wydawalo sie prostym zadaniem. Wystarczylo tylko nawiazac blizsze kontakty z marionetkowym dyktatorem tutejszej republiki, od ktorego caly swiat odwrocil sie plecami, po czym obietnicami oraz dostawami przestarzalego uzbrojenia uczynic z niego sprzymierzenca. Dopomoc mu w wojnie, przynajmniej dopoki koszty tej pomocy nie beda zbyt wysokie, a pozniej wykorzystac go na korzysc Algierii. Jednoczesnie agenci przenikajacy na terytorium sprzymierzenca zdobywaliby zwolennikow islamskiego radykalizmu. Latwo byloby wyszukac slabe punkty i niepewnych ludzi w tutejszych wladzach i poczynic przygotowania na te okazje, kiedy na czele miejscowego rzadu bedzie mozna osadzic polityka calkowicie podporzadkowanego Algierii. Zadanie bylo proste, a jednak plan zawiodl. Belewa okazal sie przywodca zbyt silnym i zbyt odpornym na manipulacje. Nadal cieszyl sie olbrzymia popularnoscia, a co za tym idzie, trzeba bylo chwilowo zrezygnowac z przeciagania ludnosci Unii na strone islamu. Ale nie wszystko jeszcze zostalo stracone. Przynajmniej poszukiwanie slabych punktow w najblizszym otoczeniu generala przynioslo korzystne rezultaty. Natomiast Umamgi, dzialajac na chwale islamu i Algierii, jak tez na wlasna korzysc, wywieral coraz silniejsza presje w celu odizolowania Belewy od reszty swiata i zaufanych wspolpracownikow. I oto rzad Unii znalazl sie na krawedzi przepasci. Ambasador sklanial sie wiec ku twierdzeniu, ze czasem wiecej korzysci mozna odniesc z calkowitego chaosu. Nalezalo jednak zachowac ostroznosc. Umamgi juz nieraz nabieral podejrzen, ze Belewa o wiele wiecej wie na temat dalekosieznych planow Algierii wzgledem Unii, niz mozna by sobie tego zyczyc. A to dzisiejsze wezwanie zle wrozylo. Musialo stac sie cos zlego. Kiedy wreszcie dotarli na pietro, gdzie znajdowal sie nowy gabinet generala, straznik w milczeniu otworzyl mu drzwi prowadzace z klatki schodowej na korytarz. Za drzwiami czekal juz brygadier Sako Atiba w eskorcie dwoch zandarmow. Wystarczylo jedno spojrzenie na mine szefa sztabu, aby zyskac pewnosc, ze stalo sie cos bardzo zlego. -Dobry wieczor, ambasadorze - powiedzial uprzejmie jeden z zandarmow. - General Belewa chcialby rozmawiac z obydwoma panami jednoczesnie. 28 Morski mysliwiec Umamgi i Atiba nie mieli nawet okazji zamienic jednego slowa, bo zandarmi szybko poprowadzili ich w glab korytarza. Wokol panowala martwa cisza, jakby nikt o tej porze nie pracowal juz w centrum rzadowym. Wyczuwalo sie jednak obecnosc ludzi za zamknietymi drzwiami, jak gdyby oczekujacych na rozwoj wydarzen. Umamgi ze spokojem wytrawnego konspiratora dokonal w myslach oceny sytuacji. Brygadier Atiba mial w kaburze pistolet, a wiec nie zostal aresztowany, mimo ze bilo od niego strachem i rezygnacja. Szykowala sie zapewne konfrontacja z Belewa, a jej wynik pozostawal wielka niewiadoma. Algierczyk dyskretnie wsunal reke do ukrytej kieszeni w chalacie i wymacal uchwyt swojej niewielkiej beretty zaopatrzonej w tlumik. Ten lekki automatyczny pistolet kalibru piec, szesc oddal mu nieocenione przyslugi podczas wspinania sie po szczeblach kariery w Algierskiej Partii Rewolucyjnej. Byc moze dzisiaj oddany z niego strzal zapoczatkuje nowa rewolucje, pomyslal. Zandarm wprowadzil ich do gabinetu generala, wycofal sie szybko i zamknal za soba drzwi. Belewa czekal na nich za swoim olbrzymim biurkiem. Umamgiego zaszczycil jedynie przelotnym spojrzeniem, lecz Atibie dlugo patrzyl prosto w oczy. Przed nim lezal jakis duzy, okragly przedmiot zakryty wojskowym brezentowym plecakiem. Milczenie przeciagalo sie dramatycznie. Wreszcie, chyba po minucie, general wyprostowal sie szybko i lewa reka zerwal gwaltownie plecak, odslaniajac rozbrojona mine przeciwczolgowa o pordzewialym korpusie. -Nasi saperzy dzis o pierwszym brzasku, na dlugo przed przylotem pani Bey, dokonali tego niezwyklego odkrycia na drodze do lotniska - powiedzial bardzo cicho, napietym glosem. - Pozniej zandarmeria odkryla zamaskowane stanowisko, z ktorego ladunek mial zostac zdetonowany. Czuwajacy tam kadet oddzialow specjalnych byl wielce rozczarowany, ze rozkaz wykonania zamachu w rzeczywistosci wcale nie wyszedl ode mnie. Od razu zgodzil sie na pelna wspolprace ze sluzbami dochodzeniowymi. - Odchylil sie na oparcie krzesla i znow patrzac Atibie prosto w oczy, zapytal: - Dlaczego, Sako? Calkiem ci rozum odjelo? Z jakiego powodu chciales zerwac ostatnie wiezi laczace nas ze swiatem i doszczetnie zbrukac wizerunek naszego rzadu?! -Z checi odwetu! - huknal rozwscieczony brygadier. - Musimy jakos udowodnic Organizacji Narodow Zjednoczonych i Amerykanom, ze sie ich nie boimy, ze nie dopuscimy do ostatecznej kleski! -I chciales to osiagnac, zabijajac bezbronna kobiete na ulicach Monrowii?! W ten sposob nie dowiodlbys naszej odwagi, ale prawdziwego opetania! Mowimy o wyslanniku ONZ, ktory przybyl tu z misja pokojowa! Od kogo moglibysmy jeszcze oczekiwac odrobiny szacunku po dokonaniu tego zbrodniczego zamachu?! Gdzie sie podzial twoj honor?! -Szacunek! Honor! - warknal szef sztabu. - Ostatnio o niczym innym nie mowisz, Obe! A gdzie te zwyciestwa, ktore nam obiecywales? Gdzie poprawa losu zwyklych ludzi?! -Sadzisz, ze zyskujac opinie wscieklego psa, moglbys cokolwiek poprawic? Atiba zrobil krok w strone biurka. -Wscieklych psow przynajmniej ktos sie boi! Pod twoimi rzadami Unia zaczyna przypominac wylinialego, zbitego kundla, zapedzonego do klatki przez rezolucje ONZ i te twoja lamparcice! Przegrywamy, Obe! Belewa zamyslil sie na chwile, nie spuszczajac wzroku z szefa sztabu. W koncu odpowiedzial jak dawniej spokojnym, wywazonym tonem: -Masz racje, przyjacielu. Przegrywamy. Stracilismy znacznie wiecej niz mielismy do stracenia. Najwyzsza pora na gruntowne zmiany. -Zgadza sie, Obe. Pora dokonac zmian - odparl cicho Atiba i szybko siegnal do kabury przy pasie. Nie zdazyl jednak dobyc broni. Belewa musial trzymac swoj pistolet tuz pod blatem biurka, bo uniosl go szybko i wystrzelil trzy razy. Ze srebrzystej lufy browninga wydobyly sie jezory plomieni. Impet pociskow sprawil, ze Atiba polecial do tylu i runal na wznak na podloge ze szklistymi oczyma utkwionymi w suficie i palcami wciaz zacisnietymi na zapieciu kabury. Umamgi w czasie tej krotkiej wymiany zdan trzymal sie nieco z tylu. Pragnal zaczekac na jej rezultaty. Goraczkowo ukladal w myslach plan dokonania zabojstwa, lecz niespodziewany obrot wydarzen niemal go sparalizowal. Brygadier Atiba, ktorego od tak dawna przygotowywal do roli asa ukrytego w rekawie, na jego oczach zostal wylaczony z gry. A Belewa nadal zyl. -Oj!... Sako!... - wyrwalo sie mimowolnie Algierczykowi. General siedzial bez ruchu, z glowa odchylona do tylu i wyrazem udreki na twarzy. Oczy mial zamkniete, jakby calkiem zapomnial o trzymanym w dloni pistolecie. Umamgi zerknal ukradkiem na drzwi gabinetu, ktore wydaly mu sie bardzo daleko. Ostroznie uczynil pierwszy krok w ich kierunku. -Sako Atiba byl moim przyjacielem. - Slowa Belewy osadzily go na miejscu. - I dobrym zolnierzem. - General otworzyl nagle oczy. Mowil spokojnie, ale widac bylo wyraznie, ze z trudem sie opanowuje. - Nie zaliczal sie jednak do urodzonych przywodcow. Byl stworzony do wykonywania rozkazow. Algierczyk zamarl, kiedy Belewa obrocil sie lekko na krzesle, a wylot broni przesunal sie w strone nowego celu. -Prosze mi powiedziec, ambasadorze - ciagnal general jeszcze lagodniejszym tonem - czyje rozkazy wykonywal wczoraj wieczorem? Umamgi nie opanowal histerycznego wrzasku przerazenia. W panice siegnal po swoj pistolet, lecz pekaty tlumik zaplatal sie w faldy obszernego chalatu. Belewa nacisnal spust. Ostatnim dzwiekiem, jaki dolecial do uszu Algierczyka, byl stuk pustej haski o blat biurka. Nikt nie zajrzal do srodka. Belewa wiedzial, ze ludzie znajdujacy sie na pietrze, w innych pokojach i na korytarzu, czekaja w napieciu, ciekawi, kto wyloni sie z jego gabinetu, kto zostanie nowym przywodca Unii Zachodnioafrykanskiej. Nie zamierzal jednak od razu zaspokajac ich ciekawosci. Przez dlugi czas siedzial jeszcze bez ruchu, spogladajac na dwa nieruchome ciala - przyjaciela, ktory stal sie jego wrogiem, oraz sprzymierzenca, ktory nigdy nie byl przyjacielem. Przez otwarte drzwi balkonowe zaczely wlatywac muchy zwabione zapachem swiezej krwi. Czy musialo do tego dojsc? Marzyl o zaprowadzeniu porzadku, o zjednoczeniu ludzi wokol siebie i wydobyciu ich z chaosu i upodlenia. Co dobrego osiagnal, wlasnorecznie pomnazajac liczbe trupow na pozarcie robactwu? Dlaczego to wszystko tak sie skonczylo? Gdzie popelnil blad? Mysli i wspomnienia bezladnie klebily mu sie w glowie, a on goraczkowo szukal wsrod nich odpowiedzi, jakby zalezalo mu tylko na znalezieniu winowajcy: Umamgi, Bey, Sako, lamparcica... Dziwnym sposobem zadnej z tych osob nie umial obciazyc odpowiedzialnoscia za kleske. Kazda odegrala tylko przeznaczona jej role w tym rozwijajacym sie konflikcie. Nie mozna bylo obwiniac ludzi za to, ze starali sie jedynie wykonywac swoje obowiazki. W koncu czynil to nawet ambasador Umamgi i Sako Atiba. Czy to mozliwe, ze jego wysilki wcale nie zakonczyly sie porazka, a tylko marzenia od samego poczatku byly zwykla mrzonka? "Czasy imperiow i budowniczych imperiow naleza do przeszlosci, generale". Na Boga! Wiec to wszystko bylo nadaremno?! Pistolet w dloni Belewy powoli obrocil sie w jego kierunku. Wylot stalowej lufy, ktora zdazyla juz wystygnac, zakolysal sie na wysokosci skroni generala i przywarl do skory. Jej chlodny dotyk dzialal kojaco. Ale z pamieci wyplynely kolejne natretne slowa wypowiadane cicho, bardzo lagodnym tonem: "Kierujac sie uporem i urazona duma, moze pan pojsc dalej ku calkowitej klesce, zabierajac ze soba wszystko, co do tej pory pan stworzyl. Ale moze pan rowniez z podniesionym czolem rozpoczac te nowa, wymagajaca batalie". Belewa opuscil pistolet i odlozyl go na biurko. Po prostu nie mogl uwierzyc, ze przed chwila wymierzyl bron w siebie. Przeciez bylby to akt skrajnego tchorzostwa. Mogl sobie zarzucac wiele rzeczy, ale pod zadnym pozorem nie oskarzylby siebie o tchorzostwo. Wstal z krzesla, wyszedl zza biurka i stanal nad zwlokami szefa sztabu. Przykleknal, odpedzil muchy siedzace na jego twarzy i delikatnie zamknal powieki szklistych oczu. Nie pora na rozczulanie sie, pomyslal. Wstal i energicznym krokiem ruszyl do drzwi gabinetu. Pistolet zostal na biurku. Waszyngton, USA 15 wrzesnia 2007 roku, godzina 15.34 czasu lokalnego -Krotko mowiac, Harry, jest gotow spelnic wszystkie nasze zadania. Dobroduszne oblicze Vavry Bey wypelnialo niemal caly ekran wideofonu Harrisona Van Lyndena. - Oficjalnie przyznaje sie do zorganizowania zbrojnych akcji wymierzonych przeciwko Gwinei i bierze na siebie pelna odpowiedzialnosc za ich skutki. Osobiscie gwarantuje tez, ze nie bedzie zadnych dalszych aktow agresji, a wojska Unii zostana wycofane z rejonow przygranicznych. Wreszcie godzi sie na bezwarunkowy powrot wszystkich uchodzcow z obszaru Gwinei. Obiecuje przywrocenie pelni praw i swobod obywatelskich, zapraszajac jednoczesnie obserwatorow ONZ do nadzorowania akcji repatriacyjnej i wycofywania oddzialow znad granicy. Jak sam widzisz, chce sie w pelni podporzadkowac rezolucjom Rady Bezpieczenstwa. -To prawda, ale w zamian zada bardzo wiele - odparl ze zmarszczonymi brwiami amerykanski sekretarz stanu. - Domaga sie natychmiastowego zniesienia embarga na wszelkie towary poza sprzetem wojskowym i nadzwyczaj obszernego pakietu pomocy humanitarnej. Ponieslismy dosc powazne straty podczas operacji sil UNAFIN, Vavra. Mozesz byc pewna, ze lada moment ktorys z kongresmanow zacznie sie dopytywac, dlaczego zbrojnie przeciwstawialismy sie rezimowi generala Belewy, skoro teraz chcemy mu udzielic tak wszechstronnej pomocy. -Na pewno to samo pytanie zostanie postawione w Radzie Bezpieczenstwa, udziele jednak tej samej odpowiedzi, ktora dzis moge przedstawic tobie. Jesli chcemy dalej pomagac Gwinei w rozwiazywaniu problemu uchodzcow, to musimy miec pewnosc, ze beda mieli dokad wracac. Uwierz mi, ze w efekcie o wiele bardziej oplaci sie nam dopomoc teraz w przetrwaniu Unii Zachodnioafrykanskiej, niz dopuscic, aby caly region pograzyl sie w takim samym chaosie, jaki panowal tam w latach dziewiecdziesiatych. Musimy miec pewnego, zaufanego czlowieka u wladzy. General Belewa jest najlepszym, a wlasciwie jedynym kandydatem. -Nie zmienia to faktu, ze Belewa wczesniej dokonal inwazji na Sierra Leone i sila wlaczyl je do Unii Zachodnioafrykanskiej - odparl Van Lynden. - W zaden sposob nie damy rady przejsc nad tym do porzadku dziennego. -Rozumiem, Harry, lecz w tej sprawie mam pewna propozycje. Spelnienie zadan Belewy moglibysmy uwarunkowac koniecznoscia przeprowadzenia nadzorowanego przez ONZ referendum wsrod mieszkancow bylego Sierra Leone, dotyczacego kwestii odzyskania niepodleglosci lub pozostania w skladzie Unii. Dajmy Belewie troche czasu, powiedzmy dwa lata, na ustabilizowanie sytuacji w kraju. Moim zdaniem wiekszosc obywateli opowie sie wowczas za istniejacym status quo. W takiej sytuacji referendum umocniloby rzad Belewy i stalo sie waznym elementem na drodze do demokratyzacji calego regionu. -To calkiem niezly pomysl. - Van Lynden odchylil sie na krzesle i zaczal nabijac tytoniem poobijana fajke z drewna rozanego. - Pozostaje tylko pytanie, jak dalece mozemy Belewie zaufac. Ten czlowiek jeszcze niedawno okazal sie dla nas bardzo wymagajacym przeciwnikiem. Nie moge sie uwolnic od podejrzen, ze znow zacznie planowac cos paskudnego. W polityce tego typu ostre zwroty naleza do rzadkosci. -To prawda - odparla cicho wyslanniczka ONZ. - Nie zapominaj jednak, ze Belewa musi szybko cos zrobic, jesli chce zapobiec calkowitemu upadkowi swojego rzadu. Poza tym, o ile ma to dla ciebie jakies znaczenie, instynkt mi podpowiada, ze jego zamiary sa uczciwe. Nie watpie, ze naprawde chce porzucic dotychczasowa polityke agresji. Co go odmienilo, Vavra? Rozumiem, ze zostal przyparty do muru, a utrata tankowca zniweczyla jego plany podboju, lecz musialo zajsc cos jeszcze. Bey zamyslila sie na chwile. -Nie wiem, Harry. Na to nie umiem odpowiedziec. Wiele wskazuje, ze nastapil gleboki rozlam w stosunkach Unii z Algieria. Wszyscy algierscy doradcy i technicy zostali odwolani do kraju, natomiast ambasador albo uciekl, albo zniknal bez sladu. Poza tym doszlo do powaznych wstrzasow w najwyzszych kregach rzadowych Unii. Wyglada na to, ze teraz glownym wspolpracownikiem Belewy jest cywilny minister spraw wewnetrznych. Poza tym nie znam zadnych szczegolow. Dla mnie jednak najwazniejszy jest efekt. Wierze w jego uczciwe zamiary i chec poprawy sytuacji. Moim zdaniem Belewa ma wszelkie szanse stac sie takim przywodca, jakiego w tym smutnym zakatku swiata najbardziej potrzeba. - Usmiechnela sie niewyraznie. Mysle zreszta, ze w jakims stopniu wplynelam na jego decyzje zmiany kursu polityki, jesli nie jest to tylko proznosc starej kobiety. Van Lynden przez para sekund starannie rozpalal fajke, delektujac sie rumowym aromatem tytoniu. -Ktoz to wie? - powiedzial w koncu. - W tej naszej wielkiej grze nigdy nie mozna byc pewnym koncowego rezultatu zadnej zagrywki. Dzis po poludniu spotkam sie z prezydentem. Mam nadzieje, ze uzyskam jego poparcie w tej sprawie. -Bardzo dziekuja, panie sekretarzu. Milo mi to slyszec. -To ja dziekuje, pani wyslannik. Wykazala sie pani olbrzymia zrecznoscia polityczna. Vavra Bey skromnie spuscila wzrok i pokiwala glowa. Chwile pozniej na ekranie wideofonu pojawila sie winietka departamentu stanu. Van Lynden odsunal sie z krzeslem do tylu. Pykajac fajke z zamknietymi oczyma, pomyslal, ze nawet najdrobniejsze zwyciestwo jest bardzo cenne, a klopot polega tylko na tym, ze tak trudno je uzyskac. Jeszcze przez jakis czas delektowal sie aromatem dymu, wreszcie przysunal sie z powrotem do biurka i wystukal tlacy sie tyton do popielniczki. Wrocil do lektury raportu na temat sytuacji w Indonezji, ktorego czytanie przerwala mu Vavra Bey. Jeszcze raz otworzyl go na pierwszej stronie i utkwil wzrok w tytule: PIRACTWO XXI WIEKU POWTORNE NARODZINY DAWNEGO ZAGROZENIA Ruchoma baza przybrzezna "Plywak 1" 1 pazdziernika 2007 roku, godzina 19.21 czasu lokalnegoNajdrozszy Arkady, Bardzo mnie ucieszyly wspaniale wiesci z Jacksonville. Zawsze wiedzialam, ze jestes znakomitym fachowcem, wiec tym bardziej sie ciesze, ze odnalazles swoja pasje. Mam nadzieje, ze Ciebie takze uraduje wiadomosc, ze chyba i ja znalazlam nowe powolanie. Pamietasz nasza ostatnia rozmowe na pokladzie "Seeadlera"? (Boze, to bylo tak dawno temu!) Dopytywales sie wowczas, do czego zmierzam i czym chcialabym sie zajmowac. Wtedy nie umialam Ci jeszcze odpowiedziec, lecz dopiero teraz rozumiem, dlaczego. Nie potrafilam oddzielic idealow od planow. Kiedy uzyskalam nominacje w akademii, moim marzeniem stalo sie objecie dowodztwa okretu. W koncu sie spelnilo i moglam z pasja oddac sie ulubionym zajeciom. Musial jednak nadejsc dzien rezygnacji z zajmowanego stanowiska. Poczulam sie nagle jak dziecko, ktoremu zabrano ulubiony rower. Na szczescie, zanim zdazylam podjac jakas glupia decyzje, zostalam zeslana w to "jadro ciemnosci", zeby toczyc dziwna mala wojne, ktorej nikt inny nie chcial prowadzic. Utknelam na tej barce na cale pol roku, ale w tym czasie dowiedzialam sie bardzo waznej rzeczy o samej sobie. Tak naprawde wcale nie chodzilo o moje przywiazanie do jednego okretu; liczylo sie to, ze moglam na nim dokonywac czegos istotnego. Duma napawa mnie mysl, ze robie cos waznego, ze moge wniesc swoj drobny wklad we wspolny wysilek naprowadzania historii na lepszy, bezpieczniejszy kurs. Myslisz, ze przemawia przeze mnie proznosc? Byc moze, ale sprawia mi to satysfakcje. Wlasnie temu chcialabym poswiecic swoja krotka bytnosc we wszechswiecie. Jestem czlowiekiem czynu, Arkady. Czy to na mostku, czy za biurkiem, bede wykonywala swoje obowiazki, dopoki sie nie zestarzeje, nie osiwieje i nie zostane wykopana na bruk. I gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla nas, kochany? Jak sam powiedziales, zobaczymy. Dzisiaj oboje mamy swoje powinnosci, lecz takze wiele wspolnych, cudownych wspomnien. Widocznie nasza przyszlosc nie jest jeszcze jasno okreslona, ale na pewno z niej skorzystamy, jesli tylko pojawi sie taka szansa. Pozdrawiam i zycze szczescia Amanda Garrett przeczytala ukonczony list i z uznaniem pokiwala glowa. Podobal jej sie wlasny tekst. Naprowadzila kursor na polecenie wyslania go poczta elektroniczna i dwukrotnie kliknela. Wierzchem dloni otarla kropelke wilgoci z kata oka i wylaczyla komputer. Rozleglo sie glosne pukanie do drzwi jej modulu. -Wejsc. Do srodka wkroczyl Stone Quillain. Mial na sobie czysty mundur, na podlodze postawil plecak ze spakowanym ekwipunkiem. -Jestesmy gotowi do zaladunku na okret, kapitanie - powiedzial, wysuwajac rece z szelek uprzezy. - Przyszedlem, zeby sie pozegnac. -Bardzo sie ciesze, Stone, bo chcialam z toba porozmawiac o paru rzeczach przez wyjazdem. -Milo mi - mruknal, siadajac na krzeselku przez biurkiem. - O co chodzi? -Po pierwsze, chcialam cie prosic, bys mial oko na komandora Lane'a w czasie drogi powrotnej przez Little Creek. Odlatuje samolotem, a Lane bardzo zle zniosl utrate porucznik Banks. Quillain pokiwal glowa. -Sam juz o tym myslalem, kapitanie. Jesli wolno mi sie tak wyrazic, odebral smierc panny Banks troche mocniej, niz wskazuje na to srednia w silach zbrojnych. -Zauwazylam. Typowe wiezi braterstwa broni czasami staja sie bardzo mocne, a jesli przypadkiem doklada sie do tego wiez miedzy kobieta i mezczyzna... No coz, powstaje dosc grozna kombinacja. -Nie powinno bylo do tego dojsc. Jest to wyraznie okreslone w regulaminie sluzby. Amanda przyjela to stwierdzenie ironicznym, a zarazem smutnym usmiechem. -W tym korpusie wydarzylo sie wiele rzeczy, do ktorych nie powinno dojsc. Ale to nie regulaminy biora udzial w wojnach, walcza w nich zywi ludzie majacy swoje slabe i mocne strony. Cala struktura sil zbrojnych musi sie z tym jakos pogodzic, przynajmniej do czasu, az zastapia nas komputery i roboty. Quillain uniosl wzrok do nieba. -Amen. Jest jeszcze jakas sprawa, o ktorej chcialas ze mna rozmawiac, kapitanie? -Tak, jest. Co bys powiedzial na to, zeby spedzic ze mna jakis czas na Hawajach? Stone uniosl wysoko brwi i przekrzywil glowe. -Mam to uznac za konkretna propozycje? Amanda zachichotala. -Ale nie w tym sensie. Rozpatrywalismy z admiralem MacIntyre'em kilka nowych pomyslow i doszlismy do wniosku, ze warto zachowac te grupe dzialan taktycznych w istniejacym skladzie jako eksperymentalna jednostke operacji przybrzeznych do testowania nowych rodzajow broni i sposobow walki. Trzonem tej jednostki z baza w Pearl Harbor pozostana "Trzy Male Swinki". Chcemy wyprobowac ich skutecznosc w rozmaitych akcjach wspierajacych i w zroznicowanych warunkach terenowych. Jednym z glownych naszych celow byloby sformowanie oddzialu desantowego sil szybkiego reagowania, cos w rodzaju miniatury pulku "Morskich Smokow". Kiedy rozpatrywalismy jego sklad i liczebnosc, wsrod kandydatur na dowodce padlo twoje nazwisko. Interesuje cie to? Quillain wyszczerzyl zeby w usmiechu. Wstal i energicznie wyciagnal reke nad biurkiem. -Jak juz powiedzialem, w kazdym miejscu i o kazdej porze, kapitanie. Niech admiral szykuje dla mnie koje. Amanda takze wstala i uscisnela mu dlon. -Zatem ponownie witam na pokladzie, Stone. Po wyjsciu komandosa zaparzyla sobie herbate. Ojciec przyslal jej paczke, wiec tym razem mogla sie uraczyc swoja ulubiona mieszanka "Earl Grey". Z parujacym kubkiem wyszla na zewnatrz i usiadla na schodkach modulu mieszkalnego. Przywykla juz do tutejszego klimatu, polubila nawet zmierzch tropikalnego dnia na Zlotym Wybrzezu, kiedy nisko stojace slonce zalewalo niebosklon purpurowym blaskiem. Wobec zakonczenia misji trwala rozbiorka "Plywaka 1". Przy platformie stal zacumowany gigantyczny okret transportowy klasy Whidbey Island. Trzy "Morskie Mysliwce" po poludniu wplynely do jego ladowni, teraz ciezki sea stallion przenosil na jego poklad poszczegolne transportery i kontenery wyladowane sprzetem. Na horyzoncie widac juz bylo nadciagajace dwa morskie holowniki klasy Tribal. Najdalej pojutrze, po oproznieniu calej platformy, miala ona zostac rozdzielona na pojedyncze barki, ktore trzeba bylo przeholowac przez Atlantyk do Stanow, tam poddac naprawom i przygotowac do wykorzystania na wypadek kryzysu w innej czesci swiata. Juz niedlugo w tej czesci wybrzeza jak zawsze niestrudzone fale powinny znow bez przeszkod omywac piaszczyste plaze. Popijajac goraca herbate, Amanda wrocila myslami do ofiar tego konfliktu. Szef Tehoa, Danno i Smazalnia, Snowy Banks... Oprocz smutku Garrett odczuwala dume, ze dane jej bylo poznac tych ludzi. Jednoczesnie przyszedl jej na mysl jeszcze jeden czlowiek, z ktorym do tej pory tylko raz krotko rozmawiala, a ktory zdominowal jej zycie przez ostatnie pol roku, bo wbrew swoim intencjom stala sie jego najwiekszym wrogiem. Zaczela sie zastanawiac, jaki naprawde jest. Znala go tylko jako wytrawnego i odwaznego zolnierza. Czy kiedykolwiek myslal o niej i jej dazeniach? Jak ja ocenial? -Czesc, szefowo. - Niespodziewanie z waskiego przejscia miedzy modulami wylonila sie Rendino. - Odpoczynek na ganku? -Owszem. - Amanda przesunela sie, robiac przyjaciolce miejsce obok siebie. - Napijesz sie herbaty? -Moze pozniej. - Christine usiadla na stopniu i zawadiacko tracila ja ramieniem. W dloni trzymala szara papierowa koperte. - Mam cos dla ciebie. Przyszlo z ostatnia poczta. -Od kogo? -Nie wiadomo. List zaadresowano do ciebie i wedlug stempla nadano w Abidzanie, brak jednak adresu zwrotnego. Budzil podejrzenia, wiec sluzba bezpieczenstwa przeswietlila go dokladnie, a pozniej przekazala komorce antyterrorystycznej. Nie zawiera zadnych materialow wybuchowych ani tropikalnych toksyn, poza tym nic wiecej nie wiem. Sprawdz sama. Amanda przeciagnela paznokciem po tasmie, ktora zaklejono koperte, i wytrzasnela jej zawartosc na dlon. Byla to ozdoba na szyje, pasek plecionki z rzemieni z dwoma zlotymi cekinami i umieszczonym posrodku sierpowatym lakierowanym pazurem. -Co to jest, do pioruna? - zdziwila sie Amanda, wodzac palcem po wygietym lukowato elemencie barwy kosci sloniowej. - Lwi pazur? Christine pokrecila glowa. -Nie, za maly. Pytalam paru ludzi, ktorzy sie na tym znaja, i powiedzieli, ze to prawdopodobnie pazur lamparta. -Lamparta? Garrett jeszcze przez chwile wazyla prezent w dloni, jakby usilowala przeniknac jego tajemnicza wymowe. Wreszcie usmiechnela sie i zapiela go sobie na szyi. Terminy wystepujace w ksiazce Aerostat - balon na uwiezi, wynoszacy na pewna wysokosc anteny radarowe i urzadzenia odbiorcze wywiadu elektronicznego, dzieki czemu znacznie powieksza sie ich zasieg. Boghammer - rodzina lekkich, szybkich kutrow poscigowych dlugosci od 9 do 12 metrow, o kadlubie najczesciej z wlokna szklanego, napedzanych silnikami doczepnymi duzej mocy i uzbrojonych glownie w karabiny maszynowe i reczne wyrzutnie pociskow rakietowych. Nazwa pochodzi od szwedzkiej wytworni, gdzie wyprodukowano duza liczbe tego rodzaju jednostek, uzywanych pozniej przez Iranskich Straznikow Rewolucji podczas "Wojny z Tankowcami" w Zatoce Perskiej pod koniec lat osiemdziesiatych. Cyclone - klasa przybrzeznych kutrow patrolowych, wywodzacych sie od zaprojektowanych przez Vospera Thornycrofta kutrow poscigowych "Ramadan". Naczelne dowodztwo Marynarki Wojennej USA zakupilo dwanascie tych piecdziesieciodwumetrowych jednostek, rozwijajacych predkosc 35 wezlow, do dzialan przybrzeznych i drobnych operacji desantowych oddzialow specjalnych typu FOKI. Panuja bardzo rozbiezne opinie na ich temat; wedlug jednych kutry sa za male, za slabo uzbrojone i latwe do zniszczenia, wedlug innych przeciwnie - za duze i za silnie uzbrojone, przez co robia prowokujace wrazenie. Jedno nie ulega watpliwosci - jest ich w amerykanskiej flocie zdecydowanie za malo. "Drapiezca" - zdalnie sterowany samolot rekonesansowy Sil Zbrojnych Stanow Zjednoczonych, o dlugosci 8,5 metra i rozstawie skrzydel 15 metrow. Niewielka maszyna bezzalogowa o tylnym napedzie smiglowym jest wyposazona w kamere wizyjna wysokiej czulosci, skaner podczerwieni i urzadzenie radarowe. Moze kolowac w powietrzu nad strefa patrolowa lub wybranym obiektem przez 24 godziny i operowac w promieniu 800 kilometrow od stanowiska sterowania. Eagle eye - skonstruowany w firmie Boeing Textron bezzalogowy samolot rekonesansowy, wykorzystujacy te sama metode napedu smiglowego z obracanymi silnikami, jaka zastosowano w maszynach transportowych pionowego startu V-22 "Osprey", dzieki ktorej moze on takze zawisac w powietrzu niczym helikopter. Odznacza sie zasiegiem rejestracji dochodzacym do 500 kilometrow, przez co wzbudza olbrzymie zainteresowanie marynarki wojennej, bo pozwala nawet niewielkim okretom wojennym prowadzic dzialania obserwacyjne i zwiadowcze z powietrza. ECOMOG - (Economic Community of West Africa Military Obserwation Group; Wojskowa Grupa Obserwacyjna Wspolnoty Gospodarczej Afryki Zachodniej). Miedzynarodowy korpus sil pokojowych wyslany do Liberii przez ECOWAS. Skladal sie z kontyngentow roznych panstw tego regionu, lecz jego trzon stanowily wojska nigeryjskie. ECOWAS - (Economic Community of West African States; Wspolnota Gospodarcza Panstw Afryki Zachodniej). Miedzynarodowa organizacja zajmujaca sie sprawami ekonomicznymi oraz wspolnym bezpieczenstwem panstw czlonkowskich. W jej sklad wchodza: Benin, Burkina Faso, Gambia, Ghana, Gwinea, Gwinea Bissau, Liberia, Mali, Mauretania, Niger, Nigeria, Senegal, Sierra Leone, Togo, Wybrzeze Kosci Sloniowej i Wyspy Zielonego Przyladka. Elint - (Electronic intelligence; wywiad elektroniczny). Gromadzenie wiadomosci o charakterze militarnyn (lokalizacja celow, typy stosowanych systemow, sila nieprzyjaciela itp.) uzyskiwanych poprzez analize emisji promieniowania nadajnikow radarowych i innych urzadzen elektronicznych. FALN - bardzo popularny pistolet maszynowy pierwszej generacji, produkowany w belgijskiej Fabrique Nationale, wykorzystujacy standardowa natowska amunicje kalibru 7,62 milimetra. Do dzisiaj znajduje sie w podstawowym wyposazeniu armii wielu krajow Trzeciego Swiata. GPU - (Global positioning unit; globalny system okreslania polozenia). Element systemu nawigacyjnego, wykorzystujacy impulsy radiowe emitowane przez siec satelitow rozmieszczonych na orbicie okoloziemskiej. Proste, male i zapewniajace wysoka dokladnosc urzadzenie, znajdujace doslownie setki roznorodnych zastosowan, zarowno do potrzeb cywilnych, jak i wojskowych. Zostalo rozpowszechnione do tego stopnia, iz powaznie rozwaza sie mozliwosc montowania GPU w kolbach wszystkich karabinow uzywanych przez Sily Zbrojne Stanow Zjednoczonych. Hellfire - amerykanski rakietowy pocisk przeciwpancerny o duzej celnosci i sile razenia, naprowadzany laserowo badz radarowo. W Marynarce Wojennej USA zdobywa sobie naczelne miejsce w arsenale srodkow do zwalczania celow plywajacych malej i sredniej wielkosci. Hydra 70 - pocisk rakietowy kalibru 69,85 milimetra o skladanych stabilizatorach. Poczatkowo zaprojektowany jako uzbrojenie mysliwcow do zwalczania celow naziemnych, szybko znalazl inne zastosowania, miedzy innymi na poduszkowcach klasy "Queen of the West". Pozbawiony automatycznych urzadzen naprowadzajacych jest zwykle odpalany salwami z zestawow zawierajacych kilka rur wyrzutni. Skuteczny i prosty w obsludze, moze byc uzbrojony w glowice roznego typu: przeciwpiechotne, przeciwpancerne, zapalajace oraz burzace. M-2 - zaprojektowany w 1919 roku przez mistrza rusznikarskiego Johna Browninga, wazacy ponad 38 kilogramow ciezki karabin maszynowy kalibru 12,57 milimetra. Jest produkowany do dzisiaj. M-4 - nowy karabinek kombinowany, wchodzacy do standardowego wyposazenia amerykanskich oddzialow specjalnych, bedacy lzejsza i krotsza wersja pistoletu maszynowego M- I 6A2 kalibru 5,56 milimetra, wyposazona w skladana kolbe oraz dwa uchwyty mocujace, pozwalajace na dopasowanie broni do potrzeb wykonywanych zadan oraz preferencji uzytkownika. W dolnym uchwycie moze byc przytwierdzony wielostrzalowy karabin kalibru 12 o krotkiej lufie lub czterdziestomilimetrowy granatnik M-203. W gornym zas dowolny celownik z szerokiego zestawu, od teleskopowego optycznego poprzez laserowy i noktowizyjny po termograficzny. Marines - piechota morska, oddzialy szturmowe przechodzace specjalny rygorystyczny cykl szkoleniowy, najczesciej wykorzystywane do typowych zadan komandoskich badz w roli niewielkich sil desantowych piechoty. Od czasow wojny koreanskiej w armii USA powstalo wiele elitarnych jednostek o charakterze antyrebelianckim, antyterrorystycznym i do specjalnych zadan wojskowych. W silach ladowych istnieja "Zielone Berety", oddzialy Delta i zwiadowczy pulk Rangersow. W marynarce te role pelnia "Foki". Nawet w lotnictwie istnieje Powietrzne Komando. Obecnie amerykanscy marines coraz bardziej traca na znaczeniu. Mowi sie, ze skoro caly Korpus Morski jest formacja elitarna, tego typu wyspecjalizowane jednostki nie sa juz potrzebne. Mark 19 - automatyczny granatnik skonstruowany w czasie wojny wietnamskiej, wykorzystujacy te same pociski krotkiego zasiegu o malej predkosci startowej, co czterdziestomilimetrowy granatnik M203 amerykanskiej piechoty. Wchodzacy w sklad uzbrojenia roznego typu smiglowcow, pojazdow opancerzonych i malych jednostek plywajacych, znajduje sie takze w wyposazeniu oddzialow piechoty. Moze byc zamontowany na trojnoznej podstawie ciezkiego karabinu maszynowego M-2. MOLLE - (Modular Lightweight Load-carriage Equipment). Nowoczesne polaczenie plecaka z szelkowa uprzeza z licznymi kieszeniami, zaprojektowane na potrzeby amerykanskiej piechoty. NAVSPECFORCE - (U.S. Naval Special Forces). Istniejace od roku 2006 wspolne dowodztwo Sil Specjalnych Marynarki Wojennej USA, obejmujace formacje "Fok", marines, jednostki klasy Stealth oraz pododdzialy rekonesansowe i wywiadowcze. Sigint - (Signal intelligence; rozpoznanie srodkami lacznosci). Gromadzenie wiadomosci o charakterze militarnym, zdobywanych poprzez przechwytywanie i rozszyfrowywanie komunikatow przekazywanych droga radiowa, telefoniczna oraz telegraficzna. SMAW - (Shoulder-launched Multipurpose Assault Weapon). Skonstruowana w Izraelu jako B-300, wywodzaca sie od uzywanej w czasie drugiej wojny swiatowej bazooki, lekka i prosta w obsludze, bardzo skuteczna przenosna wyrzutnia rakietowa, zdolna do rozbijania bunkrow i pancerzy wozow bojowych. W armii USA uzywana tylko w jednostkach marines. TACNET - (Tactical Intelligence Network; Taktyczna Siec Wywiadowcza). System wielotorowego gromadzenia informacji wywiadowczych z zakresu SIGINT i ELINT, wykorzystujacy bezzalogowe samoloty rekonesansowe, stacjonarne czujniki oraz siec radarow naziemnych i wynoszonych na aerostatach. Dzieki niemu osrodki dowodzenia nie tylko uzyskuja dostep do aktualnych danych, lecz moga takze na biezaco obserwowac wydarzenia na polu walki. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2009-11-30 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/