Matka cyranka Dlaczego sikorki tracą rozum raz w

Szczegóły
Tytuł Matka cyranka Dlaczego sikorki tracą rozum raz w
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Matka cyranka Dlaczego sikorki tracą rozum raz w PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Matka cyranka Dlaczego sikorki tracą rozum raz w PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Matka cyranka Dlaczego sikorki tracą rozum raz w - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 Strona 5 Zajm ujące czytanki ilustrowane. Nr. 111 E. S. T h o mp s o n NOWE OPOWIADANIA Z ŻYCIA ZWIERZĄT M A T H B C Y B B H HB DLACZEGO SIKORKI TRACi) KOZOM RAZ H ROHO z angielskiego przez MARJĘ A R C T-G O LC ZEW SK Ą. Wydawnictwo N . A R C TA w Warszawie hal. 26. Cena kop. 10. Strona 6 Strona 7 Za j mu j ą e e ezytanki przyrodnicze. Grnest Chompson. N O W E OPOW IADAN IA Z ŻYCIA ZWIERZĄT MATKA CYRANKA DLACZEGO SIKORKI TRACĄ ROZUM RAZ W ROKU z angielskiego przez M ARJĘ A R C T -G O LC Z E W S K Ą . W y7 d a w n i c t w o M. A R C T A w % W a r s z a w i e Strona 8 Od lT Z VĄ q b O |Q 's i nU D R UK IEM M. AR CT A w W A R S Z A W I E , ORDYNACKA 3. 1911 'iSGg k teMJLf Strona 9 MATKA CYRANKA I JEJ PODRÓŻ PRZEZ LĄD. P e w n a kacz ka dzika z zielonemi s k r z y ­ dłami, z w a n a cyranką, zbudow ała sobie gniazdo w trzcinie, na b rzegu stawu, zarośniętego roślinami. S ta w te n był jej ojczyzną: t u znajdowało się nieg dy ś g n i a ­ zdo jej rodziców, tu przyszła ona na św i a t i szczęśliwie się w y c h o w a ł a — t u więc chciała umieśció swą przy sz łą rodzinę. N a s z a kaczka nie miała wiele t r u d u przy budowie gniazda. W y b r a ł a sobie zaciszny kącik w śró d trz ciny na ziemi, w y gnio tł a w nim s w y m ciałem dołek, wyłożyła tra w ą, liśómi, a na wierzchu gniazdo to w y s łała w ła s n y m puchem. Strona 10 _ 4 — Robiła to sama, bo mąż jej zginął nieda­ wno bez wieści — zapewne zastrzelił go jakiś myśliwy. N a razie było jej przy­ kro zostać samej, ale że musiała teraz troszczyd się o jajka zniesione w gnieź- dzie, więc przestała się smucić. W gnieździe tym znajdowało się już dziesięć jajek. Teraz siadła na nich, by je ogrzewać swym ciałem. Przecież z j a ­ jek tych miały pow stać żywe istotki — należało więc dbać, aby się nie przezię­ biły. To też, gdy cyranka schodziła z gnia­ zda aby się posilić, w y ryw ała sobie z pier­ si piórka i przykryw ała nimi jajka. Pewnego ranka, gdy zeszła z nich, usłyszała jakieś podejrzane puknięcie w z a ­ roślach wierzbowych obok gniazda. Nie zatrzym ała się jednak, lecz sunęła da­ lej. Gdy powróciła do gniazda, zauw aży­ ła obok ślady nóg człowieka; nakryw a pu­ chow a była rozrzucona, ale jajka w szy st­ kie leżały nietknięte. Albo więc człowiek ten nie był nieprzyjacielem kaczki, albo spłoszyło go coś i odszedł. Z dnia na dzień oczekiwała m atka cy­ ranka wyklucia się dzieci. Serduszko jej biło coraz mocniej, a jajeczka swe pie­ ściła, jakby już były żywe. Pochylała się coraz ku nim i zdawało się, że rozma­ wia z nimi. Zapewne m aleństw a zamknię­ te w skorupkach odzywały się, ale to „pip, pip” było tak cichutkie, że tylko Strona 11 — 5 - uszy matki m ogły je dosłyszyć. J e d n a k ­ że musiały i maleńkie uwięzione k aczus z­ ki słyszyć głos matki, bo skądżeby um ia ­ ły tyle k a c z y c h w y r a ż e ń za ra z po w y j ­ ściu z jajkar Matka cyranka, pomimo zbliżającej się chwili radości, była czymś bard zo z m a r ­ tw i o n a i ciągle spogląda ła niespokojnie na staw: oto już d aw no bardzo deszcz nie pad ał i s ta w zdawał się w y s y c h a ć . 00 biedna m a t k a pocznie ze swemi pisklę­ tami bez wody! A t u co dzieńjej u b y w ało 1 tylko na dr u g im końcu s t a w u błyszczał jeszcze szeroki jej pasek. O, g d y b y deszcz chciał popa da ć choć jed en dzień! Ale nad ar em ne były życzenia cyranki. S u sz a i spiekota nie u s ta w a ł y i tr z e b a b y ­ ło myśleć o podr óży z m a le ń s tw a m i do d r u ­ giego s t a w u po przez duży, szeroki ląd. Wr eszcie w ykluły się kaczęta. Sko­ r u p k a po skorupce pękała i wyjr zało na św iat dziesięć żółtyc h łebków, każdy s ta ­ nowią cy nowe życie. O t rzą sn ąw szy się z r eszty skorupek, wyszło z nich dzie­ sięć p ta sz ą t, jakby żół tych kulek, dzie­ sięć m al utki ch pod uszeczek z puchu. Ale ciężko zaczęło się ich życie! Ach! gdyby opiekuńcze słońce zesłało choć tro chę deszczu, toby się u t w o r z y ł a k a ł u ­ ża, na której mogłyby ka częta spędzić pierwsze chwile swego życia! J a k ż e to takie bezsilne s tw o rzen ia Strona 12 — 6 — p r o w ad zić daleko? Nie było je dnak innej r a d y —musiały małe zginąć, albo przejść dług ą drogę po ziemi. Matka c y r a n k a po s ta n o w ił a odbyć tę podróż, choć ze str achem i niepewnością. P r z e z kilka godzin po urodzeniu, k a ­ c z ę ta mogą obejść się bez jed ze nia —w y ­ sta rcza im to, co miały w jaju. Ozy j e d ­ nak w y t r z y m a j ą one t a k długo bez p o ­ karmu, zanim dojdą do sąsiedniego s t a ­ wu? Ozy unikną różnych nieszczęść, p r z y ­ trafiających się w drodze? Tyle nieprzy­ jaciół c z y h a na biedne ptaszęta: jastrząb, sokół, lis, kuna, n a w e t wiew iórka i wąż — ni kt nie opuści zdarzającej się zdobyczy! W s z y s tk o to pr ze cz uwała i n s t y n ­ kt ow nie biedna matka, chociaż nie w ie ­ działa o t y m napra wdę . Gdy w s zy stk ie dziesięcioro kac zą t otrzepało się i wy su szyło po wyjś ciu z j a ­ jek, zapr owadziła je m a t k a na zieloną tra w ę. Pociesznie w y g lą d a ł y te maleństwa, gd y pięły się przez źdźbła trawy, które w y d a w a ł y się dla nich wielkiemi drzewami, zagradz ając em i drogę. Matka p a t r z y ł a na swe s k a rb y j e d n y m okiem, drugim zaś śledziła okolicę, gdyż wiedziała dobrze, że oprócz niej jednej, małe nie miały na świecie żadnego przyjaciela, żadnego opie­ kuna. Ws zy stk ie otaczające je istoty b y ­ ły dla nich usposobione albo wrogo, albo obojętnie. Strona 13 — 7 — Po długiej i uciążliwej podróży przez trawę, dotarła gromada kacząt do pagór­ ka piaszczystego i tu zatrzymała się przez chwilę w cieniu konarów topoli. W s z y s t ­ kie kaczuszki szły doskonale, tylko j e ­ dna malutka, najsłabsza ze wszystkich, zatrzymywała się po drodze co chwila i matka miała słabą nadzieję, żeby t a jej córeczka dotrzeó mogła do upragnionego stawu. Gdy już wszystkie wypoczęły, m a t ­ ka wydała cichutki dźwięk — „kwa, k w a ”, co znaczyło: — Chodźcie dalej, dzieci. Natychmiast wszystkie rozpostarły swe skrzydełka i podążały za matką, skro­ biąc się niezgrabnie po korzeniach; pisz­ czały radośnie, gdy droga była gładka — to znowu bardzo żałośnie, gdy weszły w gąszcz. Wreszcie przyszły na wielką o tw ar­ t ą polanę. Tu było doskonale wędrowaó, ale zato groziło niebezpieczeństwo z gó­ r y — od jastrzębi. Matka cyranka zatrzy­ mała się więc przez długą chwilę przy brzegu zarośli i zbadała starannie niebo, zanim odważyła się wyjśó na otwarte miejsce. Wydawało się jej na razie, że jest czysto i bezpiecznie wokoło, puściła się więc ze swoją rodziną przez tę p u s t y ­ nię, długą na sto metrów. Strona 14 — 8 — Male bączki szły z a n i ą dzielnie, o p u s z ­ czając, to unosząc w ys oko swe żółte ciał­ ka, a pom agały sobie skrzydełkami, w y ­ ciągając je jak ram io na ku matce. Oyranka chciała przejść całą tę nie­ bezp iecz ną p rzestrzeń za j e d n y m z a m a ­ chem, to też pośpieszała bardzo. W k r ó t ­ ce je d n a k pr ze kona ła się, że jestto nie­ możliwe. Najsilniejsze z k a cząt ledwie dotrz y m y w a ło jej kroku, inne m a s z e r o w a ­ ły w e d łu g sił —tak, że z całej rodziny k a ­ czej w y t w o r z y ł się szereg długi na jakie dwadzieścia stóp, a najsłabsze kac zą tk o oddalone było od w s z y s tk ic h p r z y n a j­ mniej n a 10 stóp i piszczało przeraźliwie. Niep odobieństw em było pos u w aó się dalej tak im krokiem i choó z wielkim strachem, m usi ał a się c y r a n k a zatrzymaó. Pisklęta, widz ąc to, w s unęły się pod jej skrzydła, piszcząc radośnie. W krótce m a t ­ ka dała zn ak do w y r u s z e n i a i ws zystkie jej dzieci w y poczęte, z nowemi siłami po ­ dążyły za nią i za miłym jej głosem, k t ó ­ ry brzmiał: „Kwa, kwa! odwagi, śmiałości, moje dro gie ”! Nie uszły jeszcze pół drogi i znow u widąó było na nich s tr as zn e znużenie — i z n o w u niektóre pozo stawały w tyle. W t y m zjawił się w górze wielki ja ­ s tr z ą b błotny. Wid ziała go m a tk a dobrze i zaw ołała na dzieci „ s k w a t ”. — Te w jed- Strona 15 — 9 — nej chwili przy siad ły w piasku, tak że prze st ał y być widoczne. Najmłodsze k aczątk o zadaleko je d n ak było i nie us łyszało głosu matki, to też w okamgnieniu porwał je ja s t r z ą b i uniósł w krzaki. Oo biedna m atk a mogła zro bić? P o p a tr z y ła z r ozp ac zą na rabusia, unoszą ce go bezkarnie jej dziecko i po- m y ślała zapewne, jakim praw em śmiał on p o r y w a ć jej drobne, bezbronne pisklę? Tymcz asem jastr ząb leciał ze s w ą . zd obyczą w kierunku stawu, gdzie na j e d n y m z w y s o k ic h drzew znajdowało się gniazdo jego z młodemi jastrzębiam i. W t y m wyleciała z zarośli gromada wron, kt óre rzuciły się na jastrzębia, k r zy cząc przeraźliwie; j a s tr z ą b przeląkł się i zaczęła się gonitwa. Gruby, ciężki jastrząb naprzód, a za nim czarne w r o ­ n y — coraz dalej, dalej, aż wreszc ie zni­ kły z oczu cyranki. Strona 16 — 10 — — Dobrze, źe nie z a u w a ż y ł y drobnych k a cząt na z i e m i — pomyślała biedna m a t ­ ka, k t ó r a p a t r z y ła na tę goni tw ę pr z e ­ rażona, a zar az em rada, źe jeden rabuś goni drugiego, p o z o s ta w iw sz y re sz tę jej rod zin y w spokoju. Choó ból m atki - kaczki nie był tak głęboki, jak matki człowieczej, jednakże był on szczery — ale, że miała ona pod sobą jeszcze dziewięcioro dro bn ych isto ­ tek, zwróciła s w ą miłośó ku nim. Prze- d e w s z y s tk im z a pr ow adziła małe do za ­ rośli, gdzie spokojnie i w chłodzie wypo- cząó mogły. P o t y m w y s z ły znowu na polanę, ale ter az nie w y p u s z c z a ł a ich m a t k a z pod skrzydeł. Całą godzinę t r w a ł a t a podróż, pełna s tr a c h u i ni ebezpieczeństw. S t a w był już bliziutko — co było b a r ­ dzo pożądane, gdyż kaczuszki szły ledwie ż y w e ze znużenia i pragnienia, a n ó ż ­ ki ich, podrapane, wyg inał y się pod nie­ mi. O s t a tn i odp oczynek urządziła m atk a w cieniu rozłożystego buku. I t u zdarzył się wypa de k, o k tóry m rodzina ka cza nigdy się nie dowiedziała. Oto w t y m ukry ciu czyhała na m a ­ łe śmieró zupełnie w innej formie, niż ją d o ty ch czas znały. C h y t r y lis natrafił na ślady kacząt; jego o s tr y w ęc h zawiadomił go odrazu, że niedaleko znajduje się s m ac zn a zdo- Strona 17 - 11 - bycz. Szedł więc cichutko za śladem i wlazł w zarośla. W łaś nie zam ier zał r z u ­ cić się n a kac z ę ta i w jednej chwili b y ł ­ by w pos iada niu całej rodziny, lecz s t a ­ ło się coś dziwnego. Ju ż, już był b liziu t­ ko kaczuszek, nie dalej jak na odległość kroku, t a k że doskonale mógłby policzyć kaczęta, gdyby liczyć umiał, gd y w t y m podniósł nos do góry. Goś go zaniepo ko­ iło, widać przeczuł jakieś zbliżające się niebezpieczeństwo i w oka m gnieniu sko­ czył w bok, zanim go n a w e t czujna m a t k a - c y r a n k a dojrzeć zdołała. W chwilę p o t y m w ę d r o w a ł y dalej małe, żółte istotki za s w ą matką. U jr z a ­ ły wreszcie brzeg s t a w u — dzielił je od niego tylko malu tki bezleśny kawałek. C yranka pobiegła szybko, wołając: — Chodźcie prędko moje dzieci’ kwa, kwa, kwa... Ale t a bezleśna ziemia była k a w a ł ­ kiem jednej drogi, na której znajdowały Strona 18 — 12 — głębokie siady kół wozu. Były to j a k ­ by k a n a ły o w y s okich brzegach. Śpiesząc za matk ą, biedne k aczęta wpadły na sam dół k o łow ych rowkó w. Za słabe i za ma- łe były, aby mogły same s ta m tą d się wydostaó, a m a tk a nie wied ziała jak im pomóc. Toż to trafiło się im p raw dziw e nie­ szczęście! Małe piszczały żałośnie, a m a t ­ ka biegała koło nich, s taraj ąc się z ach ę­ cić je do n o w y c h prób. — Nadaremnie! I gd y tak biedna ka czka usiłowała w y ­ b r n ąć ze s tr as zliw ego położenia, zjawił się w pobliżu ku wielkiej jej tr w o d z e naj­ więks zy w r ó g kaczek — człowiek. Matka - c y r a n k a padła ja k nieżywa u jego stóp — nie żeby go błagać o litość, ale żeby, udając ranioną, zwrócić n a sie­ bie je go u w a g ę a odwr ócić j ą od dzieci. Ale człowiek ten znał kac zy podstęp i nie dał się zwieść. Z ostawił więc s t a r ą leżącą, a sam udał się za piskiem m a ­ łych i znalazł je w s z y s tk ie w zdrad ny m dołku. Prze ra żo ne pisk lęta sta ra ły się ukryć, ale napróżno; w yraź nie widać b y ­ ło dziewięć żółtych puszków! Człowiek pochylił się i włożył piszczące przeraźli­ wie m a l e ń s t w a do kapelusza. W idząc to, cyr a n k a rzuciła się jesz cze raz do nóg wielkiemu człowiekowi, t y m razem jed na k jak b y chci ał a błagać go o litość. Strona 19 Człowiek nie patr zył na nią i skie­ rował się p rosto do sta w u. Co on chciał robić z kaczus zkami — czyż je zamierzał potopić? Oto brał je do rękikolejno i —jedno o po drugim puszczał na kr y sta lic z n ą wodę... U r a d o w a n a m a t k a w s k o c z y ła za nimi i popłynęła, a kaczuszki, ja k b y nauczone pod ąży ły za nią. Cóż to był za d ziw ny człowiek! K a c z ­ ka by ła t a k prz ejęta nienawiścią i bojaź- nią do rodu ludzkiego, że nie mogła n a ­ w e t przy puśc ić , iż ten jed en był jej p r z y ­ jacielem — i że już dw u k r o tn ie u r a t o ­ wał życie jej rodzinie. On to bowiem spłoszył lisa krwiożerczego — i on pr ze­ niósł drobne, bezsilne pisklęta do ich uprag n io n eg o celu. Oyranka nie dowierzała mu je dnak i będąc już panią na stawie, sta r a ła się odpłynąć jaknajdalej od groźnej, d w u ­ nożnej, wielkiej istoty. P o p ły n ę ła więc w poprzek na o t w a r t y staw . Ale popeł­ niła przez to ogromny błąd, gdyż w ten sposób w y s t a w i ł a swe dzieci na nieb ez ­ piecz eń stwo od p r a w d z iw y c h w rogów . Z n o w u bowiem nadleciał j a s tr z ą b błotny z nadzieją złapania choć dwojga k a cząt w swe szpony. — Kwa, kwa, kwaaa, — za krz yczała k a c z k a —i zagrożone jej kac zu szk i po chwili podążyły ku trzcinom. SBNJ ^ O D °* Strona 20 — 14 — — Prędzej, prędzej - (kwaa, kwaa) — wołała ciągle matka; ale jas tr zą b był już t a k blizko, że pomimo całego po śpiechu dosięg nąłby je odrazu. Słabe ich nóżki nie dozwalały n a szybkie pływanie, a n u r ­ ko wać pod w o d ą jeszcze nie umiały: w y ­ da wały się więc zgubione. W t y m , gdy ja­ s tr z ą b był już nad samą wodą, plusnęła c y r a n k a całą siłą o staw , tak że woda r o z p ry s ł a się w pow iet rze i zalała oczy jastrzębio w i. Oślepiony, frunął wyżej, by się otrze­ pać z tej niespodziewanej kąpieli a t y m ­ czasem b o h a t e r s k a m a t k a podążała n a ­ przód z dziećmi do zarośli trz cinow ych. J a s t r z ą b je d n a k powrócił... i zn ow u po­ c z ę s t o w a ła go ka cz ka zim ną kąp ielą —p o ­ wta rzało się to t r z y razy, a przez te n czas małe zdołały s kry ć się w zaro śla ch wodnych. N a p a s t n i k rzucił się więc na matkę, ale t a dała dobrego nurka, poczę­ s t o w a w s z y go na pożegnanie jeszcze lep­ sz ym natryskiem. P ł y n ę ł a pod w o d ą aż do miejsca, gdzie s kry ły się pisklęta i wyda ła słod­ kie „kwa, k w a ”. N a t y c h m i a s t ukazało się dziewięć żółtyc h kulek i otoczyły matkę radośnie. Tu, w trzcinie, mogły teraz s w o ­ bodnie odpocząć. Gdy już trochę odpoczęły, zaczęły za przykładem matki dziobkami łapać w o ­ dę, a po ty m po dnosiły łebki nad po-