Marffin Kyle - Gothique - Opowieść o wampirach(1)
Szczegóły |
Tytuł |
Marffin Kyle - Gothique - Opowieść o wampirach(1) |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Marffin Kyle - Gothique - Opowieść o wampirach(1) PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Marffin Kyle - Gothique - Opowieść o wampirach(1) PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Marffin Kyle - Gothique - Opowieść o wampirach(1) - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Kyle Marffin
GOTHIQUE
OPOWIEŚĆ O WAMPIRACH
Dla moich trzech M.
Strona 2
Cafe Caveat Niesamowite opowieści
Turniej autorski Mike'a Codziennie wieczorem od 21 Tydzień
rozpoczyna się od kawy z dreszczykiem. Wasi ulubieni pisarze
horrorów czytają Wam najbardziej przeraźliwe historie. Specjalnie dla
Was w tym miesiącu „Nosferatu Noir's". W celu uzyskania
dokładniejszej informacji zapraszamy do odwiedzenia naszej strony
internetowej pod adresem www...
Policja w Chicago
Wydział Przestępstw Nieletnich
Raport nr 9903
Temat: Założenia policji dotyczące zachowań nieletnich, drugi
kwartał roku 1999
Zgodnie z raportami Systemu Informacji, w tym roku
odnotowano 32 - procentowy wzrost zaginięć nieletnich. Opieka
społeczna Cook County potwierdza statystyki, podając zbliżoną
wartość 34% wzrostu w pierwszym kwartale w porównaniu do tego
samego kwartału zeszłego roku.
Do wiadomości: Wydział Zabójstw, Wydział Obyczajowy,
Wydział do Walki z Przemocą Domową, wszyscy dzielnicowi...
Kronika klubowa Chicago, 4 maja Modne miejsca
Tutaj odprężysz się po wykańczającym dniu. Klub Dominae
wprowadził do programu „Noc fetyszu". Lubiący pęta chłopcy i
dziewczęta przybywajcie, wbijcie się w swoje najśliczniejsze ciuszki z
lycry i skóry i powitajcie gościnnie występującego u nas DJ Bad -
Bobbie Ball - Gag, a on specjalnie dla was zapoda najlepszy techno -
pop, przy którym czas minie jak z bicza trzasł.
Strona 3
ŻĄDZE I PRAGNIENIA
Strona 4
Rozdział pierwszy
Ciemność pojawia się na wschodzie. Później powoli wypełza na
całe miasto.
A oni budzą się wraz z nią.
Czerń pojawia się nagle, prześlizguje ponad wschodnim
horyzontem, a następnie przetacza nad rozległą taflą błękitnej wody.
Mrok zapada czarną kurtyną, rozpalając iskry świateł w oknach
stojących na brzegu morza drapaczy chmur i w pobliskich rzędach
skromnych domów. Żaluzje z trzaskiem odcinają resztki dnia. Zasłony
zasuwają się szczelnie. Ze wschodu nadchodzi ciemność. Niebo
oblewa czerwień, a miasto się kuli.
Kolejna noc.
Czas na pobudkę.
Dzieci ciemności wypełzają z legowisk i wpadają wprost w
objęcia wieczoru.
Budzą się.
Przytomnieją w willowych sypialniach, w przerobionych na
mieszkania magazynowych poddaszach, w pokojach na czwartym
piętrze bez windy i w apartamentach na ostatnim piętrze drapaczy
chmur. Nagle rozglądają się świadomym wzrokiem w anonimowych
miejscach pracy, w ergonomicznych pracowniczych boksach, za
kasami fiskalnymi i fornirowanymi ladami, po całodniowym ślęczeniu
w zatłuszczonych barach zalanych fluorescencyjnym, naśladującym
światło dzienne blaskiem. Budzą się w sklepach z używanymi płytami
i komiksami, w księgarniach oraz w butikach aspirujących do miana
„trendy", sprzedających używaną, markową odzież w drugorzędnych
uliczkach, które kiedyś może i były modne. Po ocknięciu się
stwierdzają, że są w sklepach walczących o przetrwanie, w
stłoczonych na przedmieściach domach handlowych.
Oto nadeszła kolejna noc.
Odwracają się od monitorów, czatów i stron internetowych.
Odkładają komiksy, powieści z obrazkami, używane książki, pisemka
marketingowe, poplamione tuszem ziny, wielotomowe podręczniki i
pożyczone posążki. Zamykają laptopy, odłączają kupione w
lombardach gitary, pakują plastikowe zestawy perkusyjne i
wypatrzone w MTV upragnione amatorskie klawisze. Nagle przestają
zauważać człowieka, mijającego ich w drodze z aresztu, podążających
do gimnazjów chłopców i dziewczyny z zespołów tanecznych,
Strona 5
sztywne matrony za bibliotecznymi biurkami, szefa, skrytego w
gabinecie na rogu, rodziców, zmagających się z rodzinnym obiadem.
Zdzierają z siebie różowo - pomarańczowe uniformy sprzedawców
pączków, tanie podkoszulki z firmowym logo, zielone służbowe
wełniane spodnie i stylowe mundurki francuskich pokojówek. Przez
chwilę, nawet jeśli miałoby to trwać tylko tę jedną noc, zapominają o
niedokończonych programach komputerowych i młodzieńczych
wierszach o nieszczęśliwej miłości, fragmentach powieści i ręcznie
nagryzmolonych scenariuszach, niedbale nabazgranych chaotycznych
freskach i skradzionych, zeskanowanych i zamienionych na pliki
dziełach sztuki New Age. Porzucają dotychczasowe drogi do
pożądanych piekieł wybrukowanych niekształtnymi, wciąż
niedokończonymi dziełami.
Miasto skryło się w ciemnościach, a oni się budzą.
Żywi.
Wolni.
Cieszą się wolnością istnienia zgodnego ze spaczonymi regułami
ich sztywnych zwyczajów.
Rozpoczynają rytuały. Cenią sobie te chwile, cieszą się i delektują
czasem. Pragną i wierzą, że dzisiejszej nocy wszystko będzie inne.
Prawdziwe.
Chcą dziś stać się prawdziwi. Może to już tej nocy. Może to
dzisiaj przydarzy im się coś więcej niż byle odgrywanie ról w
piętrowych garażach i poczekalniach multipleksów, kawiarnianych
kącikach i tanich, tandetnych zakątkach w suterenach, które zwykle
służą im do macania się nawzajem.
Noc zapada wokół schronisk i sanktuariów, malując na czarno
okna, podczas gdy oni robią miny do garderobianych luster, lśnią w
strumieniach wody w brudnych kabinach prysznicowych, mierzą
dumnie wzrokiem swe wdzięki, kołysząc się w takt muzyki filmowej
w stylu Sturm und Drang, sączącej się ze słuchawek albo głośników
na książkowych półkach.
W końcu zaczynają grzebać w szufladach z bielizną i skarpetkami
oraz w plecakach, szukając zamówionych pocztą cynowych czaszek i
tandetnych pierścionków z nietoperzymi skrzydłami, pomalowanych
chromową farbą, podrabianych plastikowych krzyży ankh, aksamitek i
nabijanych ćwiekami winylowych obróż. Malują na czerwono i czarno
obgryzione do krwi paznokcie, a potem przyklejają na nich
Strona 6
kalkomanie. Obsypują się burdelowym różem Whitechapel, smarują
powieki kremową zielenią, błękitem i sobolą sadzą Cray - Pas.
Wcierają w skórę barwniki, rozmazują je i obwodzą czarną kredką. W
rękach ściskają tanie, modelujące pędzelki do ust, które aż ociekają od
lepkiej purpury i błyszczyka w kolorze ciemnej, rubinowej czerwieni,
a potem nadają ustom błyszczący, seksownie wilgotny wygląd dzięki
uwodzicielskim, autoerotycznym ruchom. Wodzą zmysłowo palcami,
jakby wymieniali z kimś pocałunek z języczkiem. Efektem tych
działań są modne twarze o narkotycznym wyglądzie, pociągłe i
boleśnie blade, lecz podniecające niczym oblicza z piosenek o miłości,
która jest śmiercią. Tego zresztą pragną.
Pożądają.
Teraz z szuflad, starannie zabezpieczonych przed śledztwem
mamusi i tatusia, wścibstwem sióstr i braci, kąśliwymi uwagami
koleżanek i zgorszeniem współmieszkańców akademika, wydobywają
siatkowane ciuchy Frederick's of Hollywood, nadwyżki z magazynów
wojskowych, dodatki załączane do magazynów filmowych, kiczowate
kostiumy z epoki, bieliznę Victoria Secret z wyprzedaży i sztuczne
klejnoty z pchlego targu.
Teraz zamieniają się w dotyk. Czują na miękkich, kościstych,
bladych dłoniach rękawiczki bez palców. Czują szorstkie szwy
wewnątrz sznurowanych gorsetów z supermarketu, a świeżo
pomalowane paznokcie drą błyszczące tanie nylony, zamieniając je w
mgliste, czarne pajęczyny. Czują, jak bezpłciowe, czarne rajstopy
opinają anorektyczne biodra, a na kościstych, białych ramionach
ślizgają się tasiemki gorsetów. Czują, jak skóra Harley Hog drży na
ich niezgrabnych nogach. Posłuchajcie - to artystycznie poszarpane
dżinsy, skórzane spodnie i plastikowe spódnice, szeleszcząc, wpełzają
na ich ciała, a sztywna satyna sadowi się na miejscu. Ze świstem
zapinają się zamki błyskawiczne kurtek. Ciężkie robocze buty i
perwersyjne obcasy stukają, unosząc opięte czarną lycrą nogi. A oni,
boleśnie skrępowani odzieżą, pojawiają się w drzwiach, mrocznie
wodząc wokół, tym jakże trudnym do wyćwiczenia, sponiewieranym
spojrzeniem.
Wychodzą.
Chłodny wieczór kąpie w podmuchach błyszczące od makijażu
twarze, wślizguje się pod kuszące spódniczki i szarpie zafarbowane,
powycinane i storturowane we fryzjerskim salonie loki.
Strona 7
Zagłębiają się samotnie w noc, gdzie wszystko tętni życiem, pędzi
przed siebie i sprawia wrażenie po stokroć lepszego od
rzeczywistości. Tutaj kostiumy są jak średniowieczna zbroja,
chroniąca przed pogardliwą miną przechodnia. Niczym osłony z
kevlaru, ciuchy bronią ich przed pijanymi i śmiesznymi zwykłymi
ludźmi, którzy nie mają pojęcia o niczym ważnym, a tylko
przejeżdżają obok w vanach, stoją na przystanku za zasłoną gazety
„USA Today" lub wyczekują na peronie kolejki, na postoju taksówek
albo na rogu ulicy. Obłudni krawaciarze i sekretarki znikają w mroku
w szytych butach i marynarkach w prążki, w konwencjonalnych
kompletach z supermarketów i przyzwoitych pantoflach, spiesząc się
ku porządnym kolacjom, podawanym na wygodnie anonimowych
przedmieściach lub w kultowych barach, albo podrabianych włoskich
knajpkach i kawiarenkach z łańcucha supermarketowych lokali.
Wszyscy są tacy sami. Symbolizują ohydny proletariat, rozlaźle
zadowolony, bo może oglądać odgrzewane sitcomy i śnić w tanich
szeregowcach swoje mieszczańskie sny.
Albowiem właśnie zapada ciemność.
Wokół panuje noc.
Ulice należą do nich.
Na razie. To oni zapełniają je wymyślonymi zabawami i
paradami. Karnawał. Festyn. Co noc odbywa się Mardi Gras, Święto
Zmarłych, Noc Walpurgi krzykliwe fety, jakby zaraz miała nadejść
śmierć.
Zbierają się w miejscach kultu, siedzibach bractw i stowarzyszeń,
w niekomercyjnych kawiarniach o autentycznym, artystycznym
zapleczu, o czym mają świadczyć nagie ceglane ściany i kubki od
kompletu. Wtajemniczeni spierają się o Siouxie Sioux, Bauhaus,
Maplethorpe'a, Gautiera oraz Shelleya i LeFanu, prawiąc kazania
nowicjuszom, którzy, jak to zwykle nieopierzeni, czerwienią się i
niemalże dochodzą do orgazmu w towarzystwie tych wszystkich
Brite'ów i Rice'ów ( Poppy Z. Brite, Anne Rice - popularne autorki
książek o wampirach.), ogarnięci najnowszym szaleństwem LARP
(LARP - Live Action Role Play, gra fabularna rozgrywana na żywo)..
Siedzą w ścisku przy lepkich stołach w podrzędnych barach
przerobionych z ulicznych sklepów i w klubach zaaranżowanych w
dawnych magazynach, a także w przejściach i alejkach, które dopiero
czekają na stosowną przeróbkę. Oblizują czubki akrylowych protez
Strona 8
zębów, brzegi purpurowych pucharów z krwią, usta, swoje ciało i
siebie nawzajem. Liżą rany, wciąż krwawiące niespełnionymi snami.
W światłach ulic i stroboskopach błyskają igły. Podwójne ostrza
Gilette odmierzają sproszkowane porcje odwagi. Odkorkowuje się
resztki alkoholi z barków, rozlewa zawartość i żłopie, a wokoło unosi
się śmierdzący, duszny, owocowy zapach niezliczonych kolorowych
papierosów, otulając wszystkich niczym cmentarna mgła.
Dokładnie - jak mgła.
Albo cmentarny opar. Ależ by było cudownie!
Narkomani, seksoholicy, pedofile, zapaleńcy - wszyscy pogrążają
się w lubieżnych marzeniach.
Śnią.
Marzą.
Pragną.
Rozpaczliwie czekają i mają nadzieję, że wreszcie się spełni.
Tej nocy, o tak.
Wszystkie filmy, piosenki, nagrania, książki, płyty, komiksy i
ziny, podręczniki gry, strony internetowe i czaty, kluby, pozy i
kostiumy - to wszystko (błagają o to!) dziś się spełni, zdarzy się choć
raz naprawdę, zetrze monotonię dnia, zamieni w rzeczywistość
(nieustannie błagają!) i stanie się prawdą. Niechaj zamienią się w
spowitych mgłą dzikich bluźnierców, dzierżących w rękach
rozświetlone księżycową poświatą kryształowe puchary pełne
prawdziwej, ciepłej czerwieni. Niechaj opętają i zmuszą zwykłych
ludzi do posłuszeństwa temu, kto wejdzie do ich domu, zbliży się do
łóżka, wśliźnie w pościel i dotknie w ten jedyny prawdziwy sposób,
dokładnie tam, gdzie trzeba, zacznie całować dokładnie w to miejsce,
w które trzeba, a potem - och, tak - ugryzie, nie tak na niby, tylko
naprawdę, o tak, dokładnie w ten jedyny prawdziwy sposób.
Tak naprawdę.
W ten prawdziwy sposób.
Och, jakże oni o to błagają...
Strona 9
„Chicago Business Monitor" Wydanie czerwcowe
Regionalna konkurencja Media Mogul Mauls dokonuje ekspansji
Whitestar Media Group, drugi pod względem wielkości koncern
medialny w Chicago, kontrolujący kilka środkowozachodnich
telewizyjnych i radiowych stacji regionalnych oraz coraz większą
liczbę tytułów lokalnych, zakończył przejęcie konkurencyjnej sieci
kin BBX Entertainment Ltd. Whitestar od dwóch lat bez zapału działał
na regionalnym rynku rozrywki, skromnie inwestując w kilka
znaczących sieci restauracji tematycznych w Chicago. Rzecznik
Whitestar nie skomentował bezpośredniej akcji nabycia majątku BBX,
ale...
„Southwest News - Herald" Piątek, 9 czerwca, dział 2, strona 4
Znaleziono drugie ciało w Marquette Park Lagoon
Policja ósmej dzielnicy odnalazła w niedzielę rano kolejne zwłoki
w Marquette Park Lagoon. Rzecznik policji zdradził jedynie, iż
należały do młodej białej kobiety i nosiły ślady molestowania
seksualnego. Najprawdopodobniej kobieta padła ofiarą morderstwa.
Jest to trzecie ciało, które odkryto w ciągu ostatnich trzech tygodni w
odległych od siebie parkach w południowo - zachodniej części miasta.
Tylko jedne zwłoki zostały jak dotąd zidentyfikowane. Rozpoznany
został dwudziestoletni Jonathan M.
„Charade Magazine" Moda w czerwcu
Czerń przez całe lato!
Nie wyrzucaj swoich ślicznych, czarnych ciuszków na czas
krótkiego, chicagowskiego lata. Poszukaj lekkich, czarnych lnów
wśród czerni, panującej miłościwie we wszystkich lepszych salonach
na Oak Street. Nowe, odjazdowe, cieniutkie skórzane spódniczki są
seksowne jak twoja własna skóra i nie stracą na swej atrakcyjności w
najgorętszym szale na parkiecie. Diabelsko świetnie komponują się z
nowymi, przejrzystymi pończochami z mikrofibry, doskonale
podkreślającymi smukłą sylwetkę i jasną karnację. Jeśli dodacie
tegoroczną elegancką biżuterię Eulenaire z kości słoniowej, w której
skład...
Strona 10
DZIEDZICTWO MEGAN
Strona 11
Rozdział drugi
Wślizgując się do windy, Megan Russell była pewna, że udało jej
się uciec przed Nickym.
W drodze na dziewięćdziesiąte szóste piętro Hancock Building
dwa razy strzeliło jej w uszach, a żołądek nieustannie fikał koziołki.
Tylko że żołądek fikał koziołki, odkąd uciekła tego ranka ze swojego
apartamentu. Ale mimo wszystko udało jej się przez cały dzień być o
jeden mały krok przed Nickym.
Gdy jednak dostrzegła go na Michigan Avenue, rozwalonego na
ławce na przystanku autobusowym, wpatrzonego w nią zza
odwróconej do góry nogami gazety „Sun - Times" z tym swoim
rozlazłym uśmieszkiem na ustach, pomyślała, że za chwilę
zwymiotuje na chodnik.
Zamiast tego uciekła.
Wtopić się w tłum na Michigan? Proste. Właśnie skończył się
film w multipleksie w Water Tower Place, Megan wepchnęła się więc
między ludzi, ledwie ośmielając się zerknąć przez ramię. Dostrzegła,
że Nicky odrzuca gazetę do kosza i przebiega przez Michigan,
podążając w jej kierunku. Wtem zniknął w wieczornym tłumie.
Wtedy właśnie Megan wsunęła się między dwie taksówki i
wpadła w obrotowe drzwi Hancock Building.
Hol był pusty. Przy recepcji nie stał ani jeden strażnik. Gdy szła
ku windzie, jej sandałki od Folgolio stukały o marmur jak
wybuchające kapiszony. Zanim drzwi windy zamknęły się za nią,
upłynęła cała wieczność. Tuż przed ich zatrzaśnięciem po raz ostatni
wysunęła głowę, by rozejrzeć się po holu. Nie dostrzegła Nicky'ego.
W ogóle nikogo tam nie było.
Dziewięćdziesiąt sekund, tyle właśnie zajęło windzie wwiezienie
kobiety na dziewięćdziesiąte szóste piętro. Drzwi otworzyły się cicho.
Odgarnęła z czoła rozwiane włosy i starła ze skóry zimny pot. Megan
zaczerpnęła głęboko tchu i wkroczyła do Klubu 96.
- Dobry wieczór, panno Russell. - Hostessa zstąpiła z podium,
dzierżąc na ramieniu długie na dwie stopy menu. - Jeszcze jeden długi
wieczór w redakcji?
- Dobry wieczór - odparła Megan. „Bonnie? Czy Bunny?",
Megan nigdy nie była dobra w zapamiętywaniu imion.
Strona 12
- Trochę późno na kolację, panno Russell. O jedenastej
zamykamy kuchnię. Obawiam się, że szef już poszedł do domu. Ale
mogę...
- Nie, wpadłam tylko na drinka na dobranoc. - Megan machała
torebką. Miała wciąż śliskie od potu palce, ale zmagała się z
zapięciem Prady. Jej ciało przebiegł nagły dreszcz. W dole, na
Michigan Avenue, parowała lepka, lipcowa noc, ale tu, na górze, w
Klubie 96, panował chłód klimatyzacji.
- Panno Russell, niech pani pozwoli, pomogę...
- Nie! - Megan cofnęła się, przyciskając torebkę do piersi. Po
chwili dodała spokojniejszym tonem: - Nie, dziękuję.
- Hm, czy mogę w takim razie zaproponować stolik? Ma pani
wybór.
- Bonnie albo Bunny, jakkolwiek miała na imię, wskazała
wnętrze klubu, czyli szeregi pustych stolików i zakamarków.
Przy oknie na stoliku dla dwojga jakaś para trzymała się za ręce.
Za nimi widniała pocztówkowa, rozjarzona panorama nieboskłonu
nad Chicago. W centrum klubu barman przesunął drinka ku
odzianemu w garnitur mężczyźnie w średnim wieku, który cały był
pochłonięty pożeraniem wzrokiem oddalonej o cztery stoliki samotnej
kobiety.
Megan zmierzyła wzrokiem scenę: profesjonalnie uprzejmą
hostessę, zerkającego na zegarek barmana, błyszczącą obrączkę u
mężczyzny, który sięgał po drinka, i porozumiewawcze mrugnięcie
kobiety, przesuwającej rąbkiem zbyt ozdobnej sukienki po nodze,
wyzywająco założonej na drugą. Para młodych ludzi wstała, starannie
odliczając pozostawiany na stole napiwek.
Nicky'ego tu nie było.
- Poproszę chivas z lodem, do tamtego stolika w rogu. - Megan
wskazała osobne miejsce, wciśnięte pod olbrzymie ukośne belki, które
dzieliły na części panoramiczny widok. - Podwójny Chivas. A ja się
pójdę odświeżyć.
- W końcu udało jej się otworzyć torebkę i wyciągnąć
pięciodolarowy banknot.
Bonnie - Bunny wzięła napiwek i skinęła głową z wyćwiczonym
uśmiechem. Megan ulotniła się.
W łazience było pusto.
Strona 13
Drzwi w czterech kabinach pozostawały na wpół uchylone, ale
Megan zajrzała do każdej z nich, by się upewnić. Najwyraźniej osoba
opiekująca się toaletami poszła już do domu. Klub 96 nie był
miejscem wieczornych spotkań. Megan ochlapała twarz zimną wodą,
a potem skorzystała z perfum z porządnego rządka flakoników
stojących wzdłuż marmurowego zlewu. Poprawiła makijaż, muskając
tu cieniami, a tam szminką. Nie potrzebowała różu, bo jej policzki już
się zaczerwieniły, dzięki całodniowemu i całowieczornemu biegowi
przez Chicago, a zwłaszcza dlatego, że lipiec tego roku przyniósł upał
i wilgoć.
Także z tego powodu, że tak bardzo bała się o swoje życie.
Krótkie, ozdobione pasemkami włosy Megan ułożyły się same,
gdy przeczesała je szczotką. Makijaż poprawił jej wygląd, mimo że na
twarzy wciąż gościł wyraz zmęczenia. Wyglądała na
trzydziestopięcioletnią, przepracowaną kobietę na kierowniczym
stanowisku, bez formy pozwalającej na całodzienne, szaleńcze biegi
przez miasto. Żakiet od Donny Karan - który jeszcze tego ranka
prezentował się jak schludny, lniany klejnocik - teraz wyglądał jak
wyciągnięty psu z gardła. Pod pachami pojawiły się nieznaczne
półkola potu. Wyśliznęła się z żakietu i prychnęła, widząc wielkie
półksiężyce plam na przepoconej, jedwabnej bluzce. Ta bluzka
kosztowała ją w Neiman's dwieście dwadzieścia dolców. Żadna
pralnia nie spierze już tych plam.
Zmęczona twarz.
Wymięte ubranie.
Zmęczenie i strach.
Megan wysunęła stopę z pantofla. Niemal westchnęła, czując na
nagiej skórze dotyk marmurowej podłogi. Kremowe buty od Folgolio
zawsze wyglądały obezwładniająco, gdy przemierzała w tę i z
powrotem salę konferencyjną w „Charade Magazine", z poczuciem, że
góruje nad wszystkimi i ma wszystko pod kontrolą. Już wystarczająco
ciężko było stać na samych palcach, gdy świat szarpał ją za kostki.
Zwykle zdejmowała te pantofle, gdy tylko wchodziła do biura, a
potem trzymała stopy za biurkiem. Teraz nogi piekielnie ją bolały, ale
w końcu cały dzień biegała po śródmieściu na
siedmiocentymetrowych obcasach. Aż dziw, że nie okulała.
Stopa nie chciała teraz zmieścić się w bucie, ale w końcu się
udało. Wrzuciła z powrotem kosmetyczkę do torebki, a potem
Strona 14
przegrzebała jej zawartość: klucze, pióra Waterman, złota zapalniczka
Colibri, bez gazu, identyfikator pracownika „Charade Magazine".
Portfel spuchł od dolarów, które udało jej się dzisiaj zdobyć.
Pakiecik z biura podróży z gotowymi biletami samolotowymi. I
koperta.
Oblepiona znaczkami koperta z adresem:
Whitestar Media Group 211 East Fairmont Court
Chicago, Illinois 60611
Do rąk własnych Jeffa Stanchecka
dyrektora artystycznego „Charade Magazine".
Koperta bez adresu zwrotnego.
Megan wpatrywała się w nią. Patrząc, myślała o dyskietkach w
środku i zapisanych na nich plikach. Rozmyślała... a raczej knuła.
Wrzuci kopertę do skrzynki na lotnisku, i to tylko wówczas, gdy
naprawdę będzie musiała. Zawsze mogła przechwycić ją później w
biurze. Jeśli tylko wszystko pójdzie dobrze. Och, Jeff, jeśli
rzeczywiście przeczytałby którykolwiek z tych plików, pomyślałby, że
jej kompletnie odbiło. Pomyślałby, że znów coś bierze. Ale mogła to
naprawić. Powiedziałaby, że to tylko żart. Może notatki do książki. O
tak... albo do sztuki. Wszyscy w „Charade" pracowali nad książką
albo scenariuszem. Jeff nabrałby się na to. Był pod tym względem
strasznie naiwny. Jeff, niech go Bóg ma' w swej opiece, był czasem
tak naiwny, że aż się stawał debilem. Tak, na lotnisku będzie miała
trochę czasu. Mogła tam wysłać kopertę. Gdy tylko Nicky przestanie
jej szukać, gdy nieco ostygnie jej trop.
Gdy tylko się napije.
Megan zarzuciła torebkę na ramię i wyszła z toalety. Wciąż
trzymała w ręku kopertę, wpatrując się w nią, gdy wchodziła do
klubu. Skierowała się ku stolikowi. Choć dzień był tak wyczerpujący,
niemalże uśmiechnęła się do podwójnego Chivas z lodem, który
wyglądał tak odświeżająco, chłodno i nieskazitelnie na swojej
plastikowej podstawce.
Niemalże się uśmiechnęła.
Ale nie udało jej się to. Uśmiech, już wypełzający na usta, znikł,
gdy tylko go ujrzała. Nicky Kolitzy rozpierał się po drugiej stronie
stolika.
Megan natychmiast schowała kopertę za plecami.
Strona 15
Na jej czole znów pojawił się pot, a Nicky uśmiechnął się szeroko
i pokiwał na nią zakrzywionym palcem.
Wypuściła kopertę z dłoni, a ta wylądowała na podłodze, skryta
do połowy za donicą z paprotką.
*
Nicky promieniał niczym niegrzeczny chłopczyk, któremu udało
się wykiwać nauczyciela.
- Cieszę się, Megan, że nie zaczęłaś wiać. Nie cierpię robienia
scen w tak stylowym miejscu. - Sięgnął do kieszeni skórzanej kurtki i
wyciągnął paczkę kools i plastikową zapalniczkę. - To tutaj
krawaciarze chodzą na jednego, co?
Megan wierciła się z zażenowaniem. Czuła, jak spódnica
podjeżdża jej w górę, a wilgotna skóra przykleja się do skórzanej
tapicerki krzesła.
- Nicky, czego chcesz? - Ale Nicky zajął się zapalaniem koola.
Podsunął jej paczkę. - Nie, dzięki - odparła. - Palenie zabija.
Podrzucił paczkę, a zakończony korkopodobnym filtrem papieros
wysunął się do połowy.
- Wiele rzeczy może cię zabić, Megan. - Nawet mimo
oddzielenia od niego stołem wyraźnie czuła zapach mentolu. Oblizała
wargi i sięgnęła po papierosa, a potem pochyliła się ku plastikowej
zapalniczce. Ręka jej się trzęsła, a usta drżały. Papieros chybotał się w
płomieniu. Nicky prychnął i przytrzymał jej dłoń, dopóki nie zapaliła.
Aż się skuliła, czując jego zapach, skomponowany z taniej
supermarketowej wody kolońskiej, żelu do włosów i odświeżacza
samochodowego. Wciągnęła dym i odchyliła się, opierając o skórzane
oparcie. Najpierw kaszlnęła, a w końcu zaczęła rozkoszować się
smakiem. Nicky przesunął po stole szklankę z Chivas. - Dalej, napij
się. Po to się tu znalazłaś, prawda? Wpadłaś się napić?
- Nicky, dlaczego za mną łazisz przez cały dzień? Czego tak
naprawdę chcesz?
Jego uśmiech zgasł. Tak naprawdę bez tego jego twarz wyglądała
mniej groźnie.
- Napij się.
Megan złapała oburącz szklankę i łyknęła.
- Dobra, skończmy te pierdoły, Megan. Wiesz, czemu cię śledzę.
Masz coś, czego chcę.
- Nie wiem, o czym.
Strona 16
Nicky trzasnął pięścią w stół. Bonnie - Bunny podniosła wzrok
znad swojego podium, a barman wychylił się zza baru.
- Przepraszam - zawołał do nich Nicky z nieprzytomnym
uśmiechem.
- Oparzyłem się papierosem. Przepraszam. - Odwrócił się znów
do Megan. - Wiem, że myślisz o mnie, że jestem nikim - zniżył głos
do szeptu.
- Ale powiem ci raz, Megan, i więcej tego nie powtórzę, nie
zaczynaj ze mną.
- Wcale nie uważam, że jesteś nikim, Nicky. - Chivas spotęgował
odwagę Megan. - Myślę, że jesteś wart znacznie mniej. Wykolejeniec,
młodociany przestępca, złodziejaszek, dilerek, frajer, mniej niż zero.
Pamiętaj, Nicky, znałam cię już wcześniej. Nie zgrywaj mi tu
mafioso, bo się udławię ze śmiechu. - Napiła się ze szklanki,
zadowolona ze zmieszania widocznego w oczach Nicky'ego. Z
zaciśniętych ust wystawał mu papieros i dymił wściekle. Megan
zgasiła swojego.
- No i? - spytał. - Może i tak było. Chyba nieźle wyszłaś na
nieoficjalnych informacjach, które przekazywałem twoim spedalonym
redaktorom przez parę ostatnich lat. Ale tu już nie chodzi o drobiazgi,
sama dobrze wiesz. Gdyby tak było, może nie musiałabyś uciekać, co?
Pewnie sądzisz, że mi możesz śmiało napyskować. Ale co z nimi? -
Megan zakrztusiła się, kiedy powiedział o „nich". Gdy odstawiała
drinka, znów zaczęły jej się trząść ręce.
- Och, Megan, tak mi przykro. Zdenerwowałem cię czymś? -
Nicky chwycił jej wpół opróżnioną szklankę i osuszył ją. Kostki lodu
zagrzechotały o zęby, gdy wysączał ostatnią kroplę. - Wiesz,
zamierzałem przeprowadzić to w miły sposób. Pomyślałem, że
osłodzę ci to, przez co musisz przejść, postawię wino i obiad, potem
bzyknę, a ty w zamian będziesz współpracować. Ale koniec z
gierkami. Masz coś, czego chcę. Coś, czego oni chcą.
- Mam to w domu, Nicky. Jeśli tak bardzo tego chcesz, dobrze.
Chodźmy do mnie i sobie to weźmiesz.
- W twoim domu nie ma nic. Uważasz, że nie umiem prześliznąć
się obok portiera? - Nicky dmuchnął jej dymem w twarz. - Fajne sobie
uwiłaś gniazdko. Sam sobie niebawem takie sprawię. Wysoko, z
widokiem na jezioro. Oczywiście, trochę w nim teraz bałaganu.
- Włamałeś mi się do mieszkania?
Strona 17
- Błagam cię. Dziś rano znalazłem się w środku i dziesięć minut
po twoim wyjściu zacząłem przeglądać rzeczy. Joey cię śledził, a ja
przeglądałem. Jak się nad tym głębiej zastanowisz, to zrozumiesz, że
palnęłaś głupotę. Jeśli wiedziałaś, że za tobą idę, dlaczego nic z tym
nie zrobiłaś? Dlaczego po nikogo nie zadzwoniłaś?
W kącikach oczu Megan wezbrały łzy.
- Nie... Nie chciałam nikogo narażać na niebezpieczeństwo.
- No i? Przecież z ciebie taka gruba ryba. Pani wielka redaktor
poczytnego magazynu. Masz koneksje, prawda? Dlaczego nie
zadzwoniłaś po gliny?
Po policzkach Megan pociekły łzy.
- Gliny? - Uśmiechnęła się smutno.
- Chyba masz rację. Po co? - Nicky wzruszył ramionami. -
Przecież by ci nie uwierzyli. - Pochylił się ku niej nad stołem, zniżając
głos do konspiracyjnego szeptu. - Ale czegoś tu nie rozumiem. Jesteś
taka, kurwa, sprytna, to wiesz, że gliny ci nie uwierzą. Nikt ci nie
uwierzy. Więc się nie przejmuj.
- Nicky, ktoś musi...
- Nie, nikt nie musi. Nikt nic nie musi. - Oparł się z powrotem na
swoim krześle. - A więc w twoim mieszkaniu nic nie było. Musisz to
mieć ze sobą, prawda? Podaj mi torebkę.
- Nicky, w mojej torebce nic nie ma. Nic ze sobą nie mam. Nie
mam tego, co myślisz, że mam. I co oni myślą, że mam. Nigdy nie
miałam.
Nicky potrząsnął głową i westchnął.
- Taka, kurwa, sprytna. I taka głupia. - Sięgnął za pazuchę, a
potem przesunął rękę pod stołem. - Megan, wiesz, jak to jest otłuc
komuś mordę pistoletem?
Kobieta wytarła łzy z policzków.
- Co... takiego? Otłuc kogoś pistoletem? Uważasz, że uda ci się
mnie tutaj uderzyć? W Klubie 96? Sądzisz, że nie wezwą ochrony i
nie wywalą cię wprost na Michigan Avenue?
- Megan, wcale nie powiedziałem, że to zamierzam zrobić. Ja
tylko zapytałem, czy wiesz, co to oznacza.
Megan, kompletnie zaskoczona, odpowiedziała:
- No pewnie. Wiem, jak to jest, gdy ktoś komuś obija pysk
pistoletem.
Strona 18
- Naprawdę? Patrzcie państwo. Naprawdę mądra z ciebie
dziewczynka. Bo widzisz, ja tak naprawdę nigdy nie wiedziałem. Tak
się mówi, ale jak to naprawdę jest? Jak to jest, gdy ktoś cię obija
pistoletem? - Nicky zaśmiał się. Dźwięk jego głosu sprawił, że Megan
poczuła, jak żołądek znów jej się kurczy. - Ale choć jesteś taka
sprytna, mogę się założyć, że wciąż cię wyprzedzam o krok.
- Nicky, o czym ty mówisz?
- A wiesz, jak to jest, wypierdolić kogoś kulką?
Megan drgnęła. Nagle poczuła, jak w kolana wbija jej się zimny
metal, rozpychając je na boki. Potem chłód popełzł wzdłuż jej ud, by
spocząć między nogami. Zatrzymał się w połowie drogi pod jej
spódnicą.
- Nie, Nicky... nigdy...
- Bo sam to wymyśliłem. Widzisz, między nogami trzymasz
mauzera 9 mm. Celuję ci wprost w cipkę. Jak pociągnę za spust, to ci
zrobi śliczną dodatkową dziurkę. I pewnie trochę zniszczy modne
majteczki, które teraz masz na sobie. - Mrugnął do niej. - Naprawdę
przekopałem się dziś rano przez wszystkie twoje rzeczy. - Megan
skuliła się, pewna, że za chwilę zwymiotuje. - No, już, kochanie -
dodał uspokajająco. - Nic takiego nie zrobię. Jeden ruch, Megan.
Tylko jeden, a kulka poskacze sobie w tobie, aż zrobi z ciebie sieczkę.
Założę się, że zanim umrzesz, usłyszysz, jak to małe kurestwo odbija
ci się od kości. - Mężczyzna zachichotał ponownie. Wtem jego usta
skrzywiły się w szyderczym grymasie. - A więc podaj mi tę pieprzoną
torebkę.
Kobieta pchnęła torebkę po stole, pospiesznie mierząc wzrokiem
klub. Para przy sąsiednim stoliku zniknęła. Starszy mężczyzna przy
barze i mierząca go wzrokiem dziewczyna też się ulotnili. Megan nie
widziała barmana ani hostessy. Dostrzegła tylko sprzątaczkę,
Latynoskę, która skierowała się z wózkiem ku toaletom.
- Megan, chyba nie chciałaś się wymknąć bez „do widzenia",
prawda?
- Nicky otworzył saszetkę z biura podróży. - Ojej, bilety do Los
Angeles, rezerwacje motelu, wypożyczalnia samochodów. - Skierował
na nią wzrok.
- Kochanie, może przede mną udało ci się uciekać, ale czy sobie
wyobrażasz, że oni nie daliby rady cię wyśledzić?
- Nie, Nicky, to sprawy gazety. Po prostu...
Strona 19
- Sprawy gazety, tak? Och, ależ tylko popatrz, bilety zostały
wystawione na jakieś inne nazwisko. - Nicky potrząsnął głową. -
Megan Smith? Na tyle cię było stać? - Przestudiował rachunek biura
podróży. - Zapłacone gotówką? Doprawdy, starałaś się.
Megan wyciągnęła szyję i zastanowiła się, czy udałoby jej się
wrzasnąć i zamówić jeszcze jednego drinka. Byleby ktoś tu przyszedł.
Ponownie dostrzegła sprzątaczkę, która odkurzała teraz rośliny w
donicach w holu przy łazienkach. Kobieta przykucnęła i coś
podniosła.
Wpatrywała się w ten przedmiot.
A potem wetknęła go do kieszeni fartucha.
„Koperta?".
- A jeśli mówimy o gotówce... - Nicky gwizdnął, wyciągając
zwitek banknotów. - Jezu, tysiąc, tysiąc pięćset, dwa... Nie planowałaś
zbyt szybkiego powrotu, prawda?
- Nie, Nicky, zupełnie źle to odbierasz. To po prostu... zaliczka
na koszty podróży. Mówię ci, że planowałam podróż służbową. Sesję
zdjęciową na wybrzeżu i...
- Czy podać coś jeszcze, pani Russell?
To Bonnie - Bunny nagle stanęła obok ich miejsca. Megan
żałowała z całych sił, że nie zna imienia dziewczyny.
- Zamykamy już, ale może udałoby mi się przemycić państwu
jeszcze drinka.
Zanim Megan zdążyła odpowiedzieć, Nicky wyciągnął setkę z
banknotów z jej torebki i wsunął ją w rękę hostessy.
- Nie, dziękujemy. Właśnie mieliśmy wychodzić. - A potem
wsunął resztę pieniędzy do kieszeni.
Hostessa zawahała się i popatrzyła wprost na Megan.
- Jesteście pewni? Niczego... wam... nie potrzeba?
Megan zerknęła na Nicky'ego. Czuła, jak broń obija jej się o nogi.
- Nie - odparła. - Naprawdę musimy już iść.
*
Nicky zaklął bezgłośnie, kiedy odkrył, że drzwi dla personelu
obok wind są zamknięte. Zerknął przez ramię, upewnił się, że na
korytarzu panuje pustka, a potem wyjął coś z kieszeni i wsunął do
zamka. Rozległ się stuk i drzwi się otworzyły.
- Ma się te zgrabne paluszki, co? - Poklepał Megan po plecach
pistoletem. - No, idziemy.
Strona 20
Poszli ciemną klatką schodową. Wokół nich zamknęły się
betonowe ściany, pod nogami dzwoniły metalowe stopnie. Opierali
dłonie na nagich, metalowych poręczach.
- Dokąd idziemy? - zapytała Megan. Słyszała stukot maszyn,
grzmiących gdzieś pod betonem.
- Na przechadzkę. - Nicky przesunął pistoletem po plecach i
wetknął jej lufę w kark. Dwa stopnie. Trzy. Na czwartym natknęli się
na kolejne zamknięte drzwi. Nicky otworzył zamek dokładnie tak, jak
poprzednio. - Dalej - powiedział, szturchnąwszy ją pistoletem.
Megan, przestępując przez drzwi, poczuła na twarzy uderzenie
ciepłego, wilgotnego wiatru.
- Jezu. - Tylko tyle była w stanie z siebie wydobyć.
- O mamo, to szczyt świata - krzyknął Nicky. Ujrzał, że Megan
nie zrozumiała dowcipu, i kopniakiem zamknął drzwi. - Sto pięter nad
ziemią. Czyż to nie piękne? - Megan, czując pistolet w plecach,
wygramoliła się na dach Hancock Building. Wokół niej rozpościerała
się migocząca panorama Chicago. Przez chwilę kobieta czuła zawroty
głowy, stojąc na otwartej przestrzeni, a wicher szarpał jej ubraniem.
Nic jej nie odgradzało od reszty miasta, żadne okna ani balustrady.
Zerknęła w górę i ujrzała wielkie bliźniacze anteny Hancock,
kołyszące się na wietrze. Poczuła, że się zatacza. Niemal spadła.
Nicky złapał ją za ramię i przytrzymał. - Nazywam to „najwyższym
szczytowaniem". Czujesz? Szczyt szczytów! - Megan nic na to nie
odpowiedziała. Zupełnie zaschło jej w gardle. Ponownie pociekły jej
łzy, gdy Nicky popchnął ją ku krawędzi dachu. - Dobrze, tyle
wystarczy. - Zatrzymał się o metr od krawędzi. Megan zaczęła się
obracać. - Nie, nie okręcaj się. Chcę, żebyś patrzyła w dół. To daleka
droga, co nie?
- Nicky, po co to robisz?
- Zamknij się. - Ponownie szturchnął ją w plecy mauzerem. W
zasadzie było to ledwie stuknięcie. Ale Megan i tak krzyknęła. -
Dobra, a teraz ściągaj ciuchy.
- Co? - „To o to chodzi? O seks?". Megan zdecydowała, że
Nicky Kolitzky rzeczywiście był nikim. I pomyślała, że zamierza... że
go zmusili...
- Powiedziałem ci, żebyś ściągała ciuchy. I to już.
- Nicky, jeśli zamierzałeś mnie zerżnąć, to czemu tego po prostu
nie powiedziałeś? - Czy znów uda jej się mu wymknąć, czy trzeba