Mahfuz Nadzib - Ród Aszura
Szczegóły |
Tytuł |
Mahfuz Nadzib - Ród Aszura |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Mahfuz Nadzib - Ród Aszura PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Mahfuz Nadzib - Ród Aszura PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Mahfuz Nadzib - Ród Aszura - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
MAHFUZ NADŻIB
Ród Aszura
Z arabskiego przełożyli
Jolanta Kozłowska
George Yacoub
Świat Książki
Strona 2
Tytuł oryginału MALHAMAT AL-HARAFISZ
Redaktor serii Monika Mielke
Redaktor prowadzący Elżbieta Kobusińska
Redakcja merytoryczna Mirosław Grabowski
Redakcja techniczna Małgorzata Juźwik
Korekta Irena Kulczycka Grażyna Henel
Copyright © 1977 by Naguib Mahfouz
All rights reserved
First published in Arabie in 1977 as Malhamat al-harafish
This translation is published by arrangement with The American University in Cairo
Copyright © for the Polish translation by Świat Książki Sp. z o.o.
Warszawa 2011
Świat Książki
Warszawa 2011
Świat Książki Sp. z o.o.
ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa
Skład i łamanie Joanna Duchnowska
Druk i oprawa PWP Interdruk, Warszawa
ISBN 978-83-247-1832-0 Nr 7654
Strona 3
Opowieść I
Aszur an-Nadżi
1
W ciemności, ukochanej świtu, przy drodze biegnącej
między zmarłymi i żyjącymi, pod okiem czuwających
gwiazd, pośród radosnych, tajemniczych pieśni powstała
opowieść o cierpieniach i radościach, które miała przeżyć
nasza dzielnica.
2
Szedł, dotykając drogi końcem grubej laski, swojej prze-
wodniczki w wiecznych ciemnościach. Poznawał miejsca
po zapachu, liczbie kroków, nasilaniu się i słabnięciu dźwię-
ków pieśni, a także dzięki intuicji. Przestrzeń między jego
mieszkaniem na obrzeżach cmentarza a dzielnicą to naj-
trudniejszy, a zarazem najsłodszy etap drogi do meczetu
Al-Husajna. W pewnej chwili usłyszał wyraźnie płacz nie-
mowlęcia. W ciszy świtu wydał się on pewnie głośniejszy,
niż był naprawdę, i wyrwał go ze stanu odurzenia pieśnia-
mi i cudownymi wizjami. Przecież to niemożliwe, o tej po-
rze matki tulą swoje dzieci w ramionach. Głos dziecka był
jednak coraz mocniejszy i coraz bliższy, aż usłyszał go tuż
obok. Kiedy to dziecko przestanie płakać - myślał - kiedy
wreszcie wróci błogi spokój? Niemowlę płakało teraz po
5
jego lewej ręce, więc odsunął się w prawo, aż oparł się ra-
Strona 4
mieniem o mur ogradzający takijję* i stanął.
- Kobieto! Nakarm dziecko! - krzyknął.
Nikt nie odpowiedział, a niemowlę płakało nadal.
— Kobieto! Dobrzy ludzie!
Słyszał ciągle tylko płacz dziecka.
Ogarnęły go wątpliwości. Aura niewinności obmyta
rosą świtu znikła. Bardzo ostrożnie poszedł w kierunku
głosu, trzymając laskę przy sobie. Pochylił się lekko nad
miejscem, skąd dochodził płacz, wyciągnął rękę i palcem
wskazującym dotknął zawiniątka. Tego oczekiwało jego
serce. Macał ręką dalej, aż znalazł wstrząsaną płaczem twa-
rzyczkę.
— O serca pogrzebane w ciemnościach grzechu! Prze-
kleństwo boże na grzeszników! — krzyknął w gniewie.
Chwilę się wahał, ale zdecydował, że nie zostawi dziec-
ka, nawet gdyby miał opuścić modlitwę o świcie w mecze-
cie Al-Husajna. O tej porze latem wieje zimny wiatr i peł-
no tu gadów. Bóg poddaje próbie swoje sługi nie wiadomo
kiedy. Podniósł z czułością niemowlę i postanowił wrócić
do domu, aby naradzić się z żoną. W tym momencie usły-
szał głosy ludzi zmierzających prawdopodobnie do mecze-
tu na modlitwę świtu. Kaszlnął ostrzegawczo i usłyszał:
— Pokój boży niech będzie z wiernymi!
— Pokój boży z wami — odpowiedział.
Ten, który go pozdrowił, poznał jego głos.
Strona 5
- Szajch** Afra Zajdan? Co tutaj robisz? Już późno.
- Wracam do domu.
- Mam nadzieję, że wszystko w porządku, szajchu Afro.
Po chwili wahania szajch odpowiedział:
Takijja — klasztor derwiszów.
Szajch (arab. starzec) - kiedyś wódz plemienia, teraz także tytuł hono-
rowy.
6
- Znalazłem niemowlę pod starym murem.
Szajch usłyszał, że mężczyźni coś do siebie szepczą.
— Niech Bóg przeklnie grzeszników — odezwał się je-
den z nich.
- Idź do komisariatu - poradził drugi.
— Co z nim zrobisz? — zapytał inny.
— Bóg mi podpowie według swojej woli — odparł spo-
kojnie, choć sytuacja była trudna.
3
Sakina zdenerwowała się, zobaczywszy męża, który sta-
nął w świetle lampy wiszącej po jej lewej stronie.
— Dlaczego wróciłeś? Mam nadzieję, że z pomocą bożą
nic złego się nie stało. A co to jest, szajchu Afro?! — krzyk-
nęła, zobaczywszy niemowlę.
— Znalazłem je na drodze...
- Na miłość boską!
Delikatnie wzięła od niego dziecko. Szajch usiadł na
Strona 6
kanapie, która stała między przykrytą studnią a paleniskiem,
i powtarzał: „Nie ma bóstwa innego niż Bóg".
- Szajchu Afro, to chłopiec - oznajmiła, kołysząc nie-
mowlę z czułością. - Trzeba mu dać jeść.
— Skąd wiesz? Przecież nie rodziłaś ani chłopca, ani
dziewczynki!
- Takie rzeczy się wie. Ale, ale, kto pyta, nie błądzi. Co
masz zamiar z nim zrobić?
— Poradzili mi, żebym poszedł na komisariat.
- Tam go nakarmią? Poczekajmy, może ktoś będzie go
szukał.
- Nikt go nie będzie szukał.
Zapadło pełne napięcia milczenie.
7
— Czy byłoby grzechem zatrzymać go na dłużej? —
odezwał się wreszcie szajch.
— Grzech ma ten, kto go porzucił! — krzyknęła szczerze
oburzona, z pełnym zapału uniesieniem. - A ja - dodała
pogodzona z wolą bożą — nie mam już nadziei na urodze-
nie dziecka.
Szajch zsunął imamę* z czoła gołego jak kolano.
— O czym ty myślisz, Sakina? - spytał.
— Panie nasz, szajchu — odpowiedziała upojona na-
tchnieniem — Bóg zesłał mi dar, jak mogę go odrzucić?
Szajch, nic nie mówiąc, ocierał chustką zamknięte oczy.
Strona 7
— Sam też tego chcesz — powiedziała z triumfem
w głosie.
— Opuściłem modlitwę świtu w meczecie Al-Husajna —
zaczął narzekać, ignorując jej słowa.
— Właśnie świta — zauważyła z uśmiechem, patrząc ca-
ły czas na jego zagniewaną twarz.
Szajch Afra wstał do modlitwy i w tej chwili zszedł
z góry zaspany Darwisz Zajdan.
— Jestem głodny, bratowo. A to co takiego? - spytał
zdumiony dziesięciolatek, patrząc na dziecko.
— Dar Boga Najwyższego Najpotężniejszego - odparła
Sakina.
— Jak ma na imię? — spytał, przyglądając się niemo-
wlęciu.
Sakina zawahała się.
— Niech się nazywa tak jak mój ojciec, Aszur Abd Al-
lah, i niech go Bóg obdarzy błogosławieństwem i szczę-
ściem.
W tym momencie usłyszeli głos szajcha recytującego
Koran.
Imama (arab.) - męskie nakrycie głowy, turban.
8
4
Płynęły dni przy akompaniamencie radosnych, pełnych
tajemniczych słów pieśni. Pewnego dnia szajch zaczął roz-
Strona 8
mowę ze swoim bratem Darwiszem.
— Masz już dwadzieścia lat. Kiedy się ożenisz?
— Kiedy Bóg pozwoli — odpowiedział Darwisz obojętnie.
— Jesteś silny, pracujesz jako tragarz, a tragarze dobrze
zarabiają.
— Kiedy Bóg pozwoli.
— Nie boisz się pokus?
— Bóg chroni wiernych.
Niewidomy recytator Koranu pokręcił głową i powie-
dział ze smutkiem:
— Nie wyniosłeś korzyści z nauki w kuttabie* i nie na
uczyłeś się na pamięć ani jednej sury Koranu.
— Liczą się czyny, a ja pracuję i zarabiam w pocie czo-
ła — odparł rozdrażniony brat.
— Masz na twarzy zadrapania. Co ci się stało? — spytał
szajch po długiej chwili.
Darwisz zrozumiał, że żona brata doniosła na niego
i spojrzał na nią ze zmarszczonymi gniewnie brwiami. Ko-
bieta rozpalała właśnie piec przy pomocy Aszura.
— Oczekujesz, że nie powiem twojemu bratu, gdy wi-
dzę, że stała ci się krzywda? — rzekła z uśmiechem.
— Przestajesz ze złymi ludźmi? — zapytał szajch z na-
ganą w głosie.
— Czasami mnie zaczepiają, więc muszę się bronić.
— Darwiszu, wychowałeś się w domu, w którym szano
Strona 9
wano i kochano Koran, stosowano się do jego przepisów.
Nie widzisz, jak się zachowuje twój brat Aszur?
Kuttab (arab.) — Szkoła koraniczna dla najmłodszych dzieci.
9
— Aszur nie jest moim bratem — odpowiedział Darwisz
ze złością.
Szajch zamilkł zirytowany. Aszur z zainteresowaniem
śledził rozmowę. Kiedyś musiało dojść do tego starcia -
pomyślał, ale go to zabolało. Robił, co mógł, nie wymagał
więcej, niż mu się należy. Sprzątał w domu, chodził po za-
kupy na targ, o świcie odprowadzał swojego dobroczyńcę
na modlitwę do meczetu Al-Husajna, napełniał wiadra
wodą ze studni, rozpalał palenisko, a wieczorem siadał
u stóp szajcha, który uczył go fragmentów Koranu i właści-
wego postępowania w życiu. Szajch kochał go i był z niego
zadowolony, a Sakina patrzyła nań z podziwem.
— Będziesz dobrym i silnym młodzieńcem - mówiła.
— Oby jego siła służyła ludziom, a nie diabłu — odpo-
wiadał szajch.
Niebo hojnie obsypało Aszura błogosławieństwami. Afra
podziwiał chłopca i serce mu rosło, a im bardziej z roku
na rok kochał Aszura, tym bardziej był niezadowolony ze
swojego brata Darwisza. Jak to jest, Panie Boże, przecież
wychowywali się w jednej zagrodzie? Darwisz jednak od-
rzucił opiekę szajcha w pogoni za zyskiem, a na naukę
Strona 10
nie miał ochoty. Wszedł w świat jako młody, świeży chło-
piec i zanim dorósł, zanim jego dusza nasiąkła czystością
i okrzepła, zaznał goryczy i przemocy. Aszur natomiast od
razu miał serce do radości, światła i pieśni. Wyrósł na ol-
brzyma jak brama takiji. Potężnie zbudowany, szeroki
w barach, ramię jak blok kamienny ze starego muru, noga
jak pień drzewa morwowego, głowa wielka, twarz pełna
życia, o szlachetnych, wyrazistych rysach. Jego siła przeja-
10
wiała się w ogromnym zapale do pracy, aż do zatracenia.
Wszelkie trudy znosił bez narzekania i znudzenia, zawsze
zadowolony i w gotowości, a szajch powtarzał: „Oby twoja
siła służyła ludziom, a nie diabłu".
Któregoś dnia szajch wyznał, że chciałby go uczynić re-
cytatorem Koranu, ale brat roześmiał się drwiąco i powie-
dział:
— Nie sądzisz, że jego wielka postać odstraszałaby
wiernych?
Szajch zignorował ten żart, ale i tak nie mógł zrealizo-
wać swojego zamiaru, bo odkrył, że nie pozwoli mu na
to gardło Aszura, że chłopak nie jest w stanie opanować
melodii, że nie wyda słodkiego, miękkiego dźwięku, albo-
wiem w jego gardle rodzą się tylko dźwięki szorstkie, chro-
powate, jakby się wydobywały z jakiejś piwnicy, nie mó-
wiąc już o tym, że nie potrafił nauczyć się na pamięć
Strona 11
długich sur Koranu.
Aszur był zadowolony ze swojej pracy i ze swojego ży-
cia. Miał nadzieję, że pozostanie na zawsze w tym raju.
Wierzył też w to, co mówiono: że szajch przyrzekł opieko-
wać się nim po śmierci rodziców, którzy, jak dwie odcię-
te gałęzie drzew, nikogo nie mieli na świecie. Dziękował
Bogu, który w swoim miłosierdziu i dobroci zrządził, że
miał opiekę jak nikt w dzielnicy.
Pewnego dnia jednak szajch Afra stwierdził, że już go
wychował należycie, poświęcił wystarczająco dużo czasu
na jego edukację, i postanowił wysłać go na naukę zawodu.
Ale los był szybszy: szajcha dopadła gorączka, żadne ludo-
we leki nie pomogły i starzec przeniósł się w sąsiedztwo
Boga. Sakina znalazła się bez środków do życia i bez moż-
liwości pracy, więc wyjechała do swojej rodzinnej wioski
Al-Kaljubijja. Pożegnanie było wzruszające, płakali oby-
dwoje, Sakina ucałowała chłopca i poleciła go Bogu. Aszur
11
wkrótce poczuł się samotny, jakby był sam w całym świe-
cie. Pozostał mu jedynie jego surowy pan, Darwisz Zajdan.
Siedział z opuszczonymi grubymi powiekami, rozmyś-
lając, czując, jak pustka pochłania wszystko. Wdrapałby
się chętnie na promień słońca, rozpłynął w kropli rosy, do-
siadł wiatru wyjącego w piwnicy, jednak głos w głębi serca
mówił mu, że kiedy na ziemi zapanuje pustka, to Wielki
Strona 12
Miłosierny Bóg napełni ją promieniami.
6
Darwisz przyglądał się Aszurowi, który przygnębiony
przykucnął koło pieca. Ależ to olbrzym! Szczęki jak u dzi-
kiego zwierza, wąsy jak rogi baranie, siła, z której nie ma
żadnego pożytku, żadnego zarobku. Na szczęście nie wy-
uczył się zawodu, ale nie należy go lekceważyć. Ciekawe,
dlaczego tak go nie lubię? Przypomina mi skałę stojącą
w poprzek drogi, silny podmuch chammasinu* ciężki od
kurzu, grobowiec w czasie świąt, a niech tam, trzeba go
jednak wykorzystać.
— Jak masz zamiar zarabiać na życie? — zapytał, nie
patrząc w jego stronę.
— Jestem do usług, ma'allimie** Darwiszu — odpowie-
dział Aszur pokornie, spoglądając swoimi głęboko osadzo-
nymi oczami koloru miodu.
— Nikogo nie potrzebuję.
— A więc pójdę sobie. — Po chwili dodał prosząco: —
Chammasin lub chamsin (arab. chamsim - pięćdziesiąt) — silny, gorący
i suchy wiatr z południa, wiejący w Egipcie od kwietnia do czerwca oraz
we
wrześniu i w październiku, zwykle dziesięć dni w miesiącu przez mniej
więcej
pięćdziesiąt godzin.
Ma'allim (egip.) — szef, kierownik.
Strona 13
12
Może mógłbym zostać w tym domu, nie znam innego
miejsca.
— To nie hotel.
Ogień wygasł w palenisku, z półki dochodził szelest
myszy ocierającej łapki o łupiny czosnku. Darwisz zaczął
kasłać.
— To dokąd pójdziesz? — zapytał.
— Świat boży jest szeroki...
— Ale ty nic o nim nie wiesz, a jest okrutniejszy, niż ci
się wydaje — powiedział drwiąco.
— Pewnie znajdę jakąś pracę i zarobię na życie.
— Jesteś ogromny, w żadnym domu cię nie przyjmą, nie
wyuczyłeś się zawodu, a poza tym masz już prawie dwa-
dzieścia lat.
— Nigdy nie korzystałem ze swojej siły, żeby komuś za-
szkodzić.
Darwisz roześmiał się głośno.
— Nikt ci nie zaufa. Futuwwa* będzie cię uważał za za-
grożenie, a kupiec za bandytę — powiedział. — Zginiesz
z głodu, jeżeli nie wykorzystasz swojej siły.
— Bóg świadkiem, że użyję jej dla dobra ludzi - przy-
sięgał Aszur żarliwie.
— Na nic się zda twoja siła, dopóki nie oczyścisz z ku-
rzu swojego mózgu.
Strona 14
— Zatrudnij mnie u siebie jako tragarza — poprosił chło-
pak, patrząc niepewnie na Darwisza.
— W życiu nie pracowałem jako tragarz — odpowiedział
ten z ironią.
Futuwwa (arab. młodość, rycerskość) — do XIII wieku rodzaj zakonu
ry-
cerskiego zrzeszającego młodych ludzi, którzy odznaczali się męstwem,
praw-
domównością, elokwencją i innymi cnotami. Współcześnie w Egipcie
słowo to
oznacza awanturnika, zabijakę, bandytę, tyrana. Tutaj: władca dzielnicy,
naj-
częściej uzurpator, mający swoją gwardię.
13
— Jak to...? Mówiłeś...
— No to co, że mówiłem? A mogłem mówić co innego?
— To gdzie pracujesz?
— Bądź cierpliwy, otworzę ci bramy zysku, a ty albo się
zgodzisz, albo sobie pójdziesz.
Usłyszeli śpiewy żałobne dochodzące z cmentarza.
— „Wszystko, co jest na niej, przeminie"* — powiedział
Darwisz.
— Ma'allimie Darwiszu, jestem głodny - odezwał się
zniecierpliwiony Aszur.
Darwisz dał mu dwumillimową" monetę.
Strona 15
— To jest mój ostatni podarek dla ciebie - dodał.
Zapadał zmierzch nad grobami i pustynią, kiedy Aszur
wyszedł z domu. Był letni wieczór, wiał lekki wiatr, niosąc
mieszankę zapachu ziemi i bazylii. Olbrzym ruszył drogą
cmentarną w kierunku takiji i przez łukowato sklepione
podziemia wszedł na dziedziniec okolony murami, zza
których wychylały się konary drzew morwowych. Usłyszał
tajemniczy śpiew i pomyślał: Nie warto się martwić, Aszu-
rze, masz na świecie mnóstwo braci, nie zliczysz ich. Za-
słuchał się w słowa pieśni, uspokojony.
Ejforugh ma hasan az ru-je rochszan-e
Abru-je chubi az dżah ranachsdan-e szoma***.
Koran, sura LV Miłosierny, w. 26. Wszystkie cytaty z Koranu w
tłumacze-
niu Józefa Bielawskiego, PIW, Warszawa 1986.
Millim (egip.) — jednostka monetarna równa 1/100 piastra i 1/1000
funta
egipskiego.
Ach! Jaki blask, bije od twego jasnego oblicza,
Lecz majestat dobra nie jest nam przychylny.
Wszystkie wiersze w książce zostały przełożone z języka perskiego.
14
7
Napełnił się atmosferą nocy. Do jego serca spłynęły spoj-
rzenia błyszczących gwiazd, dusza zatęskniła do czystego let-
Strona 16
niego nieba. Taka noc jest godna modlitwy — myślał — pad-
nięcia z czcią na twarz, wypowiedzenia wszystkich ukrytych
pragnień, przywołania ukochanych osób z nieznanego świata.
Niestety, tuż obok majaczy postać, która mąci jego spo-
kój, ciągnie do świata trosk.
— Na co czekasz, ma'allimie Darwiszu?! — krzyknął za-
chrypniętym głosem.
— Cicho, ośle. - Darwisz odepchnął go uderzeniem
w pierś.
Przyczaili się za krzakami na końcu cmentarza, na
obrzeżach pustyni. Daleko po prawej stronie mieli wzgórze,
a po lewej groby. Cisza jak makiem zasiał, dokoła żywego
ducha, nawet dusze zmarłych usadowiły się o tej porze nocy
w nieznanym miejscu. W ciemnościach myśli przybierają
postać ostrzeżeń, dobre serce, zaniepokojone, bije szybko.
— Oświeć mnie, oby Bóg oświecił twoje serce...
— Poczekaj — skarcił go Darwisz — jesteś niecierpliwy.
Nic nie rób - szepnął - ja się zajmę wszystkim, a ty w razie
potrzeby masz mnie bronić.
— Ale ja nie wiem, co masz zamiar robić.
— Ciszej, będziesz miał wybór.
Od strony pustyni dał się słyszeć lekki szmer. Wiatr
przyniósł zapach żywej istoty i głos wskazujący na starego
człowieka:
— W Bogu szukam oparcia...
Strona 17
Z bliska ujrzał podróżnego jadącego na ośle. Kiedy się
z nimi zrównał, Darwisz skoczył na niego. Aszur onie-
miai; jego obawy się sprawdziły. Nie widział dokładnie, co
się dzieje, ale usłyszał głos Darwisza:
15
— Dawaj sakiewkę!
— Litości! — błagał starzec, trzęsąc się ze strachu. — Nie
iskaj mnie tak mocno.
— Zostaw go, ma'allimie! - krzyknął Aszur i bez na-
mysłu rzucił się na Darwisza.
— Zamknij się!
— Powiedziałem: puść go. — Chwycił Darwisza za ra-
miona i podniósł bez wysiłku.
— Ja ci pokażę... — Ma'allim uderzył go łokciem. Nie
mógł się ruszyć, trzymany przez Aszura jak w kleszczach,
mógł tylko używać języka.
— Idź w pokoju! - zawołał Aszur do starca.
Dopiero gdy się upewnił, że starzec jest bezpieczny, pu-
ścił Darwisza.
— Przepraszam za moją brutalność.
— Ty niewdzięczny znajdo! — wrzasnął Darwisz.
— Uratowałem cię przed popełnieniem zła.
— Ty podły ośle, stworzony tylko do żebrania!
— Niech ci Bóg wybaczy.
— Brudny bękart!
Strona 18
Aszur milczał smutny.
— Jesteś znajdą, nie rozumiesz? Taka jest prawda.
— Gniew przez ciebie przemawia, przecież nieboszczyk
szajch powiedział...
— To, co ja mówię, jest prawdą — przerwał Darwisz ze
złością. — Znalazł cię na drodze, porzuconego przez roz-
¦ ustną matkę.
— Niech się Bóg zlituje nad dobrymi ludźmi.
— Na mój honor, na pamięć mojego brata, jesteś znajdą,
owocem grzechu. W przeciwnym razie nie porzuciliby
w> łasnego dziecka.
Aszur zamilkł, rozzłoszczony.
— Zmarnowałeś mój wysiłek, zamknąłeś drzwi do zy-
16
sku, jesteś silny, ale tchórzliwy, to jest właśnie dowód. -
Z całej siły walnął go pięścią w twarz.
Aszur stał zaskoczony. Po raz pierwszy w życiu ktoś go
uderzył.
— Ty wstrętny tchórzu! — krzyczał Darwisz doprowa-
dzony do szaleństwa.
Aszur zawrzał gniewem, od którego zatrzęsły się mury
świątyni nocy. Jego potężna pięść dosięgła głowy ma'alli-
ma, który padł na ziemię bez czucia. Olbrzym długo nie
mógł się uspokoić. Pojął grozę tego, co ośmielił się zrobić.
— Przebacz mi, szajchu Afro — wymamrotał.
Strona 19
Pochylił się nad leżącym i wziął go na ręce. Niósł go
drogą między grobami, prowadzącą do domu. Położył na
kanapie, zapalił lampę i patrzył na niego z niepokojem
i współczuciem. Płynęły ciężkie minuty, aż w końcu Dar-
wisz otworzył oczy i poruszył głową. Przypomniał sobie
wszystko i w jego oczach pojawiły się iskry gniewu. Patrzy-
li na siebie długo w milczeniu. Aszurowi wydawało się, że
Afra i Sakina stoją obok i obserwują ich ze zgrozą.
— Polecam się Stwórcy nieba i ziemi - mruknął i wyszedł.
8
Włóczył się bez celu, świat był jego domem. On jest
matką i ojcem dla kogoś, kto nie ma matki ani ojca. Szukał
zarobku gdzie popadło. W ciepłe noce spał pod murem ta-
kiji, w zimne - w łukowato sklepionych podziemiach.
Uwierzył w to, co Darwisz powiedział o jego pochodzeniu.
Prześladowała go ta gorzka prawda, osaczała. W krótkim
czasie dowiedział się od Darwisza o świecie więcej niż
przez całe dwadzieścia lat pod opieką dobrego szajcha Afry
Zajdana. Źli ludzie to prawdziwi, okrutni nauczyciele. Jest
dzieckiem grzechu, ale grzesznicy zniknęli, a on został
17
sam na sam ze światem. Kto wie jednak, czy w tej chwili
nie wspomina go ktoś z bólem w sercu.
W swoim smutku wsłuchiwał się z miłością i tęsknotą
w pieśni dochodzące z takiji. Ich melodyjne dźwięki ukry-
Strona 20
wały obce, niezrozumiałe treści, tak jak jego rodzice mogli
się ukrywać za twarzami obcych ludzi. Może któregoś dnia
natknie się na jakąś kobietę lub mężczyznę będących jego
rodzicami, tak jak dotrze do niego sens pieśni. Być może
kiedyś rozwiąże tę zagadkę, może uroni łzę szczęścia,
może spełni się jego pragnienie czułości. Przyglądał się
wysokim drzewom pochylającym się nad murem ogrodu,
kontemplował śpiewy ptaków gnieżdżących się w koro-
nach drzew, obserwował derwiszów w szerokich abajach*,
wysokich kołpakach na głowach, stąpających lekkim kro-
kiem. Dlaczego wykonują pracę jak biedni? - zadawał so-
bie pytanie. Dlaczego zamiatają, zraszają ziemię wodą,
podlewają rośliny? Może potrzebują uczciwego służącego?
Kusiło go, żeby podejść do bramy, zapukać, poprosić o po-
zwolenie na wejście, zaznać szczęśliwego, spokojnego ży-
cia, zmienić się w słodki owoc morwy, napełnić się jego
nektarem, wyrzucając z siebie jedwab, a wtedy czysta, bez-
grzeszna ręka zerwie go z radością.
Napełniony cudownymi, miłymi dla ucha szeptami,
podszedł do zamkniętej bramy.
- Hej, dobrzy ludzie! - krzyknął grzecznie, po przyja-
cielsku.
Powtórzył wołanie kilka razy.
Pochowali się. Nie odpowiadają. Nawet ptaki patrzą na
niego podejrzliwie. Nie znają jego języka, a on nie zna ich