Mahfuz Nadzib - Ród Aszura

Szczegóły
Tytuł Mahfuz Nadzib - Ród Aszura
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Mahfuz Nadzib - Ród Aszura PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Mahfuz Nadzib - Ród Aszura PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Mahfuz Nadzib - Ród Aszura - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 MAHFUZ NADŻIB Ród Aszura Z arabskiego przełożyli Jolanta Kozłowska George Yacoub Świat Książki Strona 2 Tytuł oryginału MALHAMAT AL-HARAFISZ Redaktor serii Monika Mielke Redaktor prowadzący Elżbieta Kobusińska Redakcja merytoryczna Mirosław Grabowski Redakcja techniczna Małgorzata Juźwik Korekta Irena Kulczycka Grażyna Henel Copyright © 1977 by Naguib Mahfouz All rights reserved First published in Arabie in 1977 as Malhamat al-harafish This translation is published by arrangement with The American University in Cairo Copyright © for the Polish translation by Świat Książki Sp. z o.o. Warszawa 2011 Świat Książki Warszawa 2011 Świat Książki Sp. z o.o. ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa Skład i łamanie Joanna Duchnowska Druk i oprawa PWP Interdruk, Warszawa ISBN 978-83-247-1832-0 Nr 7654 Strona 3 Opowieść I Aszur an-Nadżi 1 W ciemności, ukochanej świtu, przy drodze biegnącej między zmarłymi i żyjącymi, pod okiem czuwających gwiazd, pośród radosnych, tajemniczych pieśni powstała opowieść o cierpieniach i radościach, które miała przeżyć nasza dzielnica. 2 Szedł, dotykając drogi końcem grubej laski, swojej prze- wodniczki w wiecznych ciemnościach. Poznawał miejsca po zapachu, liczbie kroków, nasilaniu się i słabnięciu dźwię- ków pieśni, a także dzięki intuicji. Przestrzeń między jego mieszkaniem na obrzeżach cmentarza a dzielnicą to naj- trudniejszy, a zarazem najsłodszy etap drogi do meczetu Al-Husajna. W pewnej chwili usłyszał wyraźnie płacz nie- mowlęcia. W ciszy świtu wydał się on pewnie głośniejszy, niż był naprawdę, i wyrwał go ze stanu odurzenia pieśnia- mi i cudownymi wizjami. Przecież to niemożliwe, o tej po- rze matki tulą swoje dzieci w ramionach. Głos dziecka był jednak coraz mocniejszy i coraz bliższy, aż usłyszał go tuż obok. Kiedy to dziecko przestanie płakać - myślał - kiedy wreszcie wróci błogi spokój? Niemowlę płakało teraz po 5 jego lewej ręce, więc odsunął się w prawo, aż oparł się ra- Strona 4 mieniem o mur ogradzający takijję* i stanął. - Kobieto! Nakarm dziecko! - krzyknął. Nikt nie odpowiedział, a niemowlę płakało nadal. — Kobieto! Dobrzy ludzie! Słyszał ciągle tylko płacz dziecka. Ogarnęły go wątpliwości. Aura niewinności obmyta rosą świtu znikła. Bardzo ostrożnie poszedł w kierunku głosu, trzymając laskę przy sobie. Pochylił się lekko nad miejscem, skąd dochodził płacz, wyciągnął rękę i palcem wskazującym dotknął zawiniątka. Tego oczekiwało jego serce. Macał ręką dalej, aż znalazł wstrząsaną płaczem twa- rzyczkę. — O serca pogrzebane w ciemnościach grzechu! Prze- kleństwo boże na grzeszników! — krzyknął w gniewie. Chwilę się wahał, ale zdecydował, że nie zostawi dziec- ka, nawet gdyby miał opuścić modlitwę o świcie w mecze- cie Al-Husajna. O tej porze latem wieje zimny wiatr i peł- no tu gadów. Bóg poddaje próbie swoje sługi nie wiadomo kiedy. Podniósł z czułością niemowlę i postanowił wrócić do domu, aby naradzić się z żoną. W tym momencie usły- szał głosy ludzi zmierzających prawdopodobnie do mecze- tu na modlitwę świtu. Kaszlnął ostrzegawczo i usłyszał: — Pokój boży niech będzie z wiernymi! — Pokój boży z wami — odpowiedział. Ten, który go pozdrowił, poznał jego głos. Strona 5 - Szajch** Afra Zajdan? Co tutaj robisz? Już późno. - Wracam do domu. - Mam nadzieję, że wszystko w porządku, szajchu Afro. Po chwili wahania szajch odpowiedział: Takijja — klasztor derwiszów. Szajch (arab. starzec) - kiedyś wódz plemienia, teraz także tytuł hono- rowy. 6 - Znalazłem niemowlę pod starym murem. Szajch usłyszał, że mężczyźni coś do siebie szepczą. — Niech Bóg przeklnie grzeszników — odezwał się je- den z nich. - Idź do komisariatu - poradził drugi. — Co z nim zrobisz? — zapytał inny. — Bóg mi podpowie według swojej woli — odparł spo- kojnie, choć sytuacja była trudna. 3 Sakina zdenerwowała się, zobaczywszy męża, który sta- nął w świetle lampy wiszącej po jej lewej stronie. — Dlaczego wróciłeś? Mam nadzieję, że z pomocą bożą nic złego się nie stało. A co to jest, szajchu Afro?! — krzyk- nęła, zobaczywszy niemowlę. — Znalazłem je na drodze... - Na miłość boską! Delikatnie wzięła od niego dziecko. Szajch usiadł na Strona 6 kanapie, która stała między przykrytą studnią a paleniskiem, i powtarzał: „Nie ma bóstwa innego niż Bóg". - Szajchu Afro, to chłopiec - oznajmiła, kołysząc nie- mowlę z czułością. - Trzeba mu dać jeść. — Skąd wiesz? Przecież nie rodziłaś ani chłopca, ani dziewczynki! - Takie rzeczy się wie. Ale, ale, kto pyta, nie błądzi. Co masz zamiar z nim zrobić? — Poradzili mi, żebym poszedł na komisariat. - Tam go nakarmią? Poczekajmy, może ktoś będzie go szukał. - Nikt go nie będzie szukał. Zapadło pełne napięcia milczenie. 7 — Czy byłoby grzechem zatrzymać go na dłużej? — odezwał się wreszcie szajch. — Grzech ma ten, kto go porzucił! — krzyknęła szczerze oburzona, z pełnym zapału uniesieniem. - A ja - dodała pogodzona z wolą bożą — nie mam już nadziei na urodze- nie dziecka. Szajch zsunął imamę* z czoła gołego jak kolano. — O czym ty myślisz, Sakina? - spytał. — Panie nasz, szajchu — odpowiedziała upojona na- tchnieniem — Bóg zesłał mi dar, jak mogę go odrzucić? Szajch, nic nie mówiąc, ocierał chustką zamknięte oczy. Strona 7 — Sam też tego chcesz — powiedziała z triumfem w głosie. — Opuściłem modlitwę świtu w meczecie Al-Husajna — zaczął narzekać, ignorując jej słowa. — Właśnie świta — zauważyła z uśmiechem, patrząc ca- ły czas na jego zagniewaną twarz. Szajch Afra wstał do modlitwy i w tej chwili zszedł z góry zaspany Darwisz Zajdan. — Jestem głodny, bratowo. A to co takiego? - spytał zdumiony dziesięciolatek, patrząc na dziecko. — Dar Boga Najwyższego Najpotężniejszego - odparła Sakina. — Jak ma na imię? — spytał, przyglądając się niemo- wlęciu. Sakina zawahała się. — Niech się nazywa tak jak mój ojciec, Aszur Abd Al- lah, i niech go Bóg obdarzy błogosławieństwem i szczę- ściem. W tym momencie usłyszeli głos szajcha recytującego Koran. Imama (arab.) - męskie nakrycie głowy, turban. 8 4 Płynęły dni przy akompaniamencie radosnych, pełnych tajemniczych słów pieśni. Pewnego dnia szajch zaczął roz- Strona 8 mowę ze swoim bratem Darwiszem. — Masz już dwadzieścia lat. Kiedy się ożenisz? — Kiedy Bóg pozwoli — odpowiedział Darwisz obojętnie. — Jesteś silny, pracujesz jako tragarz, a tragarze dobrze zarabiają. — Kiedy Bóg pozwoli. — Nie boisz się pokus? — Bóg chroni wiernych. Niewidomy recytator Koranu pokręcił głową i powie- dział ze smutkiem: — Nie wyniosłeś korzyści z nauki w kuttabie* i nie na uczyłeś się na pamięć ani jednej sury Koranu. — Liczą się czyny, a ja pracuję i zarabiam w pocie czo- ła — odparł rozdrażniony brat. — Masz na twarzy zadrapania. Co ci się stało? — spytał szajch po długiej chwili. Darwisz zrozumiał, że żona brata doniosła na niego i spojrzał na nią ze zmarszczonymi gniewnie brwiami. Ko- bieta rozpalała właśnie piec przy pomocy Aszura. — Oczekujesz, że nie powiem twojemu bratu, gdy wi- dzę, że stała ci się krzywda? — rzekła z uśmiechem. — Przestajesz ze złymi ludźmi? — zapytał szajch z na- ganą w głosie. — Czasami mnie zaczepiają, więc muszę się bronić. — Darwiszu, wychowałeś się w domu, w którym szano Strona 9 wano i kochano Koran, stosowano się do jego przepisów. Nie widzisz, jak się zachowuje twój brat Aszur? Kuttab (arab.) — Szkoła koraniczna dla najmłodszych dzieci. 9 — Aszur nie jest moim bratem — odpowiedział Darwisz ze złością. Szajch zamilkł zirytowany. Aszur z zainteresowaniem śledził rozmowę. Kiedyś musiało dojść do tego starcia - pomyślał, ale go to zabolało. Robił, co mógł, nie wymagał więcej, niż mu się należy. Sprzątał w domu, chodził po za- kupy na targ, o świcie odprowadzał swojego dobroczyńcę na modlitwę do meczetu Al-Husajna, napełniał wiadra wodą ze studni, rozpalał palenisko, a wieczorem siadał u stóp szajcha, który uczył go fragmentów Koranu i właści- wego postępowania w życiu. Szajch kochał go i był z niego zadowolony, a Sakina patrzyła nań z podziwem. — Będziesz dobrym i silnym młodzieńcem - mówiła. — Oby jego siła służyła ludziom, a nie diabłu — odpo- wiadał szajch. Niebo hojnie obsypało Aszura błogosławieństwami. Afra podziwiał chłopca i serce mu rosło, a im bardziej z roku na rok kochał Aszura, tym bardziej był niezadowolony ze swojego brata Darwisza. Jak to jest, Panie Boże, przecież wychowywali się w jednej zagrodzie? Darwisz jednak od- rzucił opiekę szajcha w pogoni za zyskiem, a na naukę Strona 10 nie miał ochoty. Wszedł w świat jako młody, świeży chło- piec i zanim dorósł, zanim jego dusza nasiąkła czystością i okrzepła, zaznał goryczy i przemocy. Aszur natomiast od razu miał serce do radości, światła i pieśni. Wyrósł na ol- brzyma jak brama takiji. Potężnie zbudowany, szeroki w barach, ramię jak blok kamienny ze starego muru, noga jak pień drzewa morwowego, głowa wielka, twarz pełna życia, o szlachetnych, wyrazistych rysach. Jego siła przeja- 10 wiała się w ogromnym zapale do pracy, aż do zatracenia. Wszelkie trudy znosił bez narzekania i znudzenia, zawsze zadowolony i w gotowości, a szajch powtarzał: „Oby twoja siła służyła ludziom, a nie diabłu". Któregoś dnia szajch wyznał, że chciałby go uczynić re- cytatorem Koranu, ale brat roześmiał się drwiąco i powie- dział: — Nie sądzisz, że jego wielka postać odstraszałaby wiernych? Szajch zignorował ten żart, ale i tak nie mógł zrealizo- wać swojego zamiaru, bo odkrył, że nie pozwoli mu na to gardło Aszura, że chłopak nie jest w stanie opanować melodii, że nie wyda słodkiego, miękkiego dźwięku, albo- wiem w jego gardle rodzą się tylko dźwięki szorstkie, chro- powate, jakby się wydobywały z jakiejś piwnicy, nie mó- wiąc już o tym, że nie potrafił nauczyć się na pamięć Strona 11 długich sur Koranu. Aszur był zadowolony ze swojej pracy i ze swojego ży- cia. Miał nadzieję, że pozostanie na zawsze w tym raju. Wierzył też w to, co mówiono: że szajch przyrzekł opieko- wać się nim po śmierci rodziców, którzy, jak dwie odcię- te gałęzie drzew, nikogo nie mieli na świecie. Dziękował Bogu, który w swoim miłosierdziu i dobroci zrządził, że miał opiekę jak nikt w dzielnicy. Pewnego dnia jednak szajch Afra stwierdził, że już go wychował należycie, poświęcił wystarczająco dużo czasu na jego edukację, i postanowił wysłać go na naukę zawodu. Ale los był szybszy: szajcha dopadła gorączka, żadne ludo- we leki nie pomogły i starzec przeniósł się w sąsiedztwo Boga. Sakina znalazła się bez środków do życia i bez moż- liwości pracy, więc wyjechała do swojej rodzinnej wioski Al-Kaljubijja. Pożegnanie było wzruszające, płakali oby- dwoje, Sakina ucałowała chłopca i poleciła go Bogu. Aszur 11 wkrótce poczuł się samotny, jakby był sam w całym świe- cie. Pozostał mu jedynie jego surowy pan, Darwisz Zajdan. Siedział z opuszczonymi grubymi powiekami, rozmyś- lając, czując, jak pustka pochłania wszystko. Wdrapałby się chętnie na promień słońca, rozpłynął w kropli rosy, do- siadł wiatru wyjącego w piwnicy, jednak głos w głębi serca mówił mu, że kiedy na ziemi zapanuje pustka, to Wielki Strona 12 Miłosierny Bóg napełni ją promieniami. 6 Darwisz przyglądał się Aszurowi, który przygnębiony przykucnął koło pieca. Ależ to olbrzym! Szczęki jak u dzi- kiego zwierza, wąsy jak rogi baranie, siła, z której nie ma żadnego pożytku, żadnego zarobku. Na szczęście nie wy- uczył się zawodu, ale nie należy go lekceważyć. Ciekawe, dlaczego tak go nie lubię? Przypomina mi skałę stojącą w poprzek drogi, silny podmuch chammasinu* ciężki od kurzu, grobowiec w czasie świąt, a niech tam, trzeba go jednak wykorzystać. — Jak masz zamiar zarabiać na życie? — zapytał, nie patrząc w jego stronę. — Jestem do usług, ma'allimie** Darwiszu — odpowie- dział Aszur pokornie, spoglądając swoimi głęboko osadzo- nymi oczami koloru miodu. — Nikogo nie potrzebuję. — A więc pójdę sobie. — Po chwili dodał prosząco: — Chammasin lub chamsin (arab. chamsim - pięćdziesiąt) — silny, gorący i suchy wiatr z południa, wiejący w Egipcie od kwietnia do czerwca oraz we wrześniu i w październiku, zwykle dziesięć dni w miesiącu przez mniej więcej pięćdziesiąt godzin. Ma'allim (egip.) — szef, kierownik. Strona 13 12 Może mógłbym zostać w tym domu, nie znam innego miejsca. — To nie hotel. Ogień wygasł w palenisku, z półki dochodził szelest myszy ocierającej łapki o łupiny czosnku. Darwisz zaczął kasłać. — To dokąd pójdziesz? — zapytał. — Świat boży jest szeroki... — Ale ty nic o nim nie wiesz, a jest okrutniejszy, niż ci się wydaje — powiedział drwiąco. — Pewnie znajdę jakąś pracę i zarobię na życie. — Jesteś ogromny, w żadnym domu cię nie przyjmą, nie wyuczyłeś się zawodu, a poza tym masz już prawie dwa- dzieścia lat. — Nigdy nie korzystałem ze swojej siły, żeby komuś za- szkodzić. Darwisz roześmiał się głośno. — Nikt ci nie zaufa. Futuwwa* będzie cię uważał za za- grożenie, a kupiec za bandytę — powiedział. — Zginiesz z głodu, jeżeli nie wykorzystasz swojej siły. — Bóg świadkiem, że użyję jej dla dobra ludzi - przy- sięgał Aszur żarliwie. — Na nic się zda twoja siła, dopóki nie oczyścisz z ku- rzu swojego mózgu. Strona 14 — Zatrudnij mnie u siebie jako tragarza — poprosił chło- pak, patrząc niepewnie na Darwisza. — W życiu nie pracowałem jako tragarz — odpowiedział ten z ironią. Futuwwa (arab. młodość, rycerskość) — do XIII wieku rodzaj zakonu ry- cerskiego zrzeszającego młodych ludzi, którzy odznaczali się męstwem, praw- domównością, elokwencją i innymi cnotami. Współcześnie w Egipcie słowo to oznacza awanturnika, zabijakę, bandytę, tyrana. Tutaj: władca dzielnicy, naj- częściej uzurpator, mający swoją gwardię. 13 — Jak to...? Mówiłeś... — No to co, że mówiłem? A mogłem mówić co innego? — To gdzie pracujesz? — Bądź cierpliwy, otworzę ci bramy zysku, a ty albo się zgodzisz, albo sobie pójdziesz. Usłyszeli śpiewy żałobne dochodzące z cmentarza. — „Wszystko, co jest na niej, przeminie"* — powiedział Darwisz. — Ma'allimie Darwiszu, jestem głodny - odezwał się zniecierpliwiony Aszur. Darwisz dał mu dwumillimową" monetę. Strona 15 — To jest mój ostatni podarek dla ciebie - dodał. Zapadał zmierzch nad grobami i pustynią, kiedy Aszur wyszedł z domu. Był letni wieczór, wiał lekki wiatr, niosąc mieszankę zapachu ziemi i bazylii. Olbrzym ruszył drogą cmentarną w kierunku takiji i przez łukowato sklepione podziemia wszedł na dziedziniec okolony murami, zza których wychylały się konary drzew morwowych. Usłyszał tajemniczy śpiew i pomyślał: Nie warto się martwić, Aszu- rze, masz na świecie mnóstwo braci, nie zliczysz ich. Za- słuchał się w słowa pieśni, uspokojony. Ejforugh ma hasan az ru-je rochszan-e Abru-je chubi az dżah ranachsdan-e szoma***. Koran, sura LV Miłosierny, w. 26. Wszystkie cytaty z Koranu w tłumacze- niu Józefa Bielawskiego, PIW, Warszawa 1986. Millim (egip.) — jednostka monetarna równa 1/100 piastra i 1/1000 funta egipskiego. Ach! Jaki blask, bije od twego jasnego oblicza, Lecz majestat dobra nie jest nam przychylny. Wszystkie wiersze w książce zostały przełożone z języka perskiego. 14 7 Napełnił się atmosferą nocy. Do jego serca spłynęły spoj- rzenia błyszczących gwiazd, dusza zatęskniła do czystego let- Strona 16 niego nieba. Taka noc jest godna modlitwy — myślał — pad- nięcia z czcią na twarz, wypowiedzenia wszystkich ukrytych pragnień, przywołania ukochanych osób z nieznanego świata. Niestety, tuż obok majaczy postać, która mąci jego spo- kój, ciągnie do świata trosk. — Na co czekasz, ma'allimie Darwiszu?! — krzyknął za- chrypniętym głosem. — Cicho, ośle. - Darwisz odepchnął go uderzeniem w pierś. Przyczaili się za krzakami na końcu cmentarza, na obrzeżach pustyni. Daleko po prawej stronie mieli wzgórze, a po lewej groby. Cisza jak makiem zasiał, dokoła żywego ducha, nawet dusze zmarłych usadowiły się o tej porze nocy w nieznanym miejscu. W ciemnościach myśli przybierają postać ostrzeżeń, dobre serce, zaniepokojone, bije szybko. — Oświeć mnie, oby Bóg oświecił twoje serce... — Poczekaj — skarcił go Darwisz — jesteś niecierpliwy. Nic nie rób - szepnął - ja się zajmę wszystkim, a ty w razie potrzeby masz mnie bronić. — Ale ja nie wiem, co masz zamiar robić. — Ciszej, będziesz miał wybór. Od strony pustyni dał się słyszeć lekki szmer. Wiatr przyniósł zapach żywej istoty i głos wskazujący na starego człowieka: — W Bogu szukam oparcia... Strona 17 Z bliska ujrzał podróżnego jadącego na ośle. Kiedy się z nimi zrównał, Darwisz skoczył na niego. Aszur onie- miai; jego obawy się sprawdziły. Nie widział dokładnie, co się dzieje, ale usłyszał głos Darwisza: 15 — Dawaj sakiewkę! — Litości! — błagał starzec, trzęsąc się ze strachu. — Nie iskaj mnie tak mocno. — Zostaw go, ma'allimie! - krzyknął Aszur i bez na- mysłu rzucił się na Darwisza. — Zamknij się! — Powiedziałem: puść go. — Chwycił Darwisza za ra- miona i podniósł bez wysiłku. — Ja ci pokażę... — Ma'allim uderzył go łokciem. Nie mógł się ruszyć, trzymany przez Aszura jak w kleszczach, mógł tylko używać języka. — Idź w pokoju! - zawołał Aszur do starca. Dopiero gdy się upewnił, że starzec jest bezpieczny, pu- ścił Darwisza. — Przepraszam za moją brutalność. — Ty niewdzięczny znajdo! — wrzasnął Darwisz. — Uratowałem cię przed popełnieniem zła. — Ty podły ośle, stworzony tylko do żebrania! — Niech ci Bóg wybaczy. — Brudny bękart! Strona 18 Aszur milczał smutny. — Jesteś znajdą, nie rozumiesz? Taka jest prawda. — Gniew przez ciebie przemawia, przecież nieboszczyk szajch powiedział... — To, co ja mówię, jest prawdą — przerwał Darwisz ze złością. — Znalazł cię na drodze, porzuconego przez roz- ¦ ustną matkę. — Niech się Bóg zlituje nad dobrymi ludźmi. — Na mój honor, na pamięć mojego brata, jesteś znajdą, owocem grzechu. W przeciwnym razie nie porzuciliby w> łasnego dziecka. Aszur zamilkł, rozzłoszczony. — Zmarnowałeś mój wysiłek, zamknąłeś drzwi do zy- 16 sku, jesteś silny, ale tchórzliwy, to jest właśnie dowód. - Z całej siły walnął go pięścią w twarz. Aszur stał zaskoczony. Po raz pierwszy w życiu ktoś go uderzył. — Ty wstrętny tchórzu! — krzyczał Darwisz doprowa- dzony do szaleństwa. Aszur zawrzał gniewem, od którego zatrzęsły się mury świątyni nocy. Jego potężna pięść dosięgła głowy ma'alli- ma, który padł na ziemię bez czucia. Olbrzym długo nie mógł się uspokoić. Pojął grozę tego, co ośmielił się zrobić. — Przebacz mi, szajchu Afro — wymamrotał. Strona 19 Pochylił się nad leżącym i wziął go na ręce. Niósł go drogą między grobami, prowadzącą do domu. Położył na kanapie, zapalił lampę i patrzył na niego z niepokojem i współczuciem. Płynęły ciężkie minuty, aż w końcu Dar- wisz otworzył oczy i poruszył głową. Przypomniał sobie wszystko i w jego oczach pojawiły się iskry gniewu. Patrzy- li na siebie długo w milczeniu. Aszurowi wydawało się, że Afra i Sakina stoją obok i obserwują ich ze zgrozą. — Polecam się Stwórcy nieba i ziemi - mruknął i wyszedł. 8 Włóczył się bez celu, świat był jego domem. On jest matką i ojcem dla kogoś, kto nie ma matki ani ojca. Szukał zarobku gdzie popadło. W ciepłe noce spał pod murem ta- kiji, w zimne - w łukowato sklepionych podziemiach. Uwierzył w to, co Darwisz powiedział o jego pochodzeniu. Prześladowała go ta gorzka prawda, osaczała. W krótkim czasie dowiedział się od Darwisza o świecie więcej niż przez całe dwadzieścia lat pod opieką dobrego szajcha Afry Zajdana. Źli ludzie to prawdziwi, okrutni nauczyciele. Jest dzieckiem grzechu, ale grzesznicy zniknęli, a on został 17 sam na sam ze światem. Kto wie jednak, czy w tej chwili nie wspomina go ktoś z bólem w sercu. W swoim smutku wsłuchiwał się z miłością i tęsknotą w pieśni dochodzące z takiji. Ich melodyjne dźwięki ukry- Strona 20 wały obce, niezrozumiałe treści, tak jak jego rodzice mogli się ukrywać za twarzami obcych ludzi. Może któregoś dnia natknie się na jakąś kobietę lub mężczyznę będących jego rodzicami, tak jak dotrze do niego sens pieśni. Być może kiedyś rozwiąże tę zagadkę, może uroni łzę szczęścia, może spełni się jego pragnienie czułości. Przyglądał się wysokim drzewom pochylającym się nad murem ogrodu, kontemplował śpiewy ptaków gnieżdżących się w koro- nach drzew, obserwował derwiszów w szerokich abajach*, wysokich kołpakach na głowach, stąpających lekkim kro- kiem. Dlaczego wykonują pracę jak biedni? - zadawał so- bie pytanie. Dlaczego zamiatają, zraszają ziemię wodą, podlewają rośliny? Może potrzebują uczciwego służącego? Kusiło go, żeby podejść do bramy, zapukać, poprosić o po- zwolenie na wejście, zaznać szczęśliwego, spokojnego ży- cia, zmienić się w słodki owoc morwy, napełnić się jego nektarem, wyrzucając z siebie jedwab, a wtedy czysta, bez- grzeszna ręka zerwie go z radością. Napełniony cudownymi, miłymi dla ucha szeptami, podszedł do zamkniętej bramy. - Hej, dobrzy ludzie! - krzyknął grzecznie, po przyja- cielsku. Powtórzył wołanie kilka razy. Pochowali się. Nie odpowiadają. Nawet ptaki patrzą na niego podejrzliwie. Nie znają jego języka, a on nie zna ich