Korkozowicz Kazimierz - Jeźdźcy Apokalipsy
Szczegóły |
Tytuł |
Korkozowicz Kazimierz - Jeźdźcy Apokalipsy |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Korkozowicz Kazimierz - Jeźdźcy Apokalipsy PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Korkozowicz Kazimierz - Jeźdźcy Apokalipsy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Korkozowicz Kazimierz - Jeźdźcy Apokalipsy - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kazimierz Korkozowicz
Jeźdźcy Apokalipsy
Od autora
Głównym tematem "Jeźdźców Apokalipsy" będą walki, jakie polski żołnierz
prowadził na terenach ówczesnej Rosji. Ich głównym bohaterem jest Aleksander
Lisowski, postać, jak sądzę, mało znana szerszemu ogółowi, mimo że jako dowódca
i żołnierz dorównywał największym wodzom swoich czasów. Historia tylko wspomina,
i to niezbyt pochlebnie, żołnierzy, jakich wychował, zwanych wtedy
"straceńcami". Gardzili bowiem ×miercią, odznaczali się niesłychaną odwagą i
wytrzymało×cią, ale też i żądzą rabunku. Z tej strony dali się niestety poznać i
własnemu społeczeństwu. I w tej książce nie pomijam działań wywiadowczych,
jednak o zawężonym charakterze, gdyż zafrapowały mnie pewne zdarzenia znalezione
w materiałach historycznych. Następowały mianowicie trudne do wytłumaczenia
kolejne zgony ówczesnych, najzdolniejszych polskich dowódców, będących w sile
wieku, i to nie na polach bitew, co byłoby zrozumiałe. Dlatego też, szukając
racjonalnego rozwiązania owej zagadki, ten aspekt wziąłem głównie pod uwagę przy
ustawianiu akcji wywiadowczej. Stanowi ona jednak tylko jeden z wątków tej
książki, którą być może, Czytelniku, zechcesz poznać. Wprowadzenie Sejm roku
1603, zwołany na styczeń do Krakowa, miał rozstrzygnąć sprawy ważne i pilne.
Jednak nie zajął się nimi, gdyż namiętno×ci i rozgrywki polityczne zagłuszały
mówców wzywających do opamiętania, jak hetmani íółkiewski czy Chodkiewicz,
którzy nawoływali do uchwalenia ×rodków niezbędnych do prowadzenia dalszych
działań zbrojnych tak na Rusi, jak i w Inflantach. Nie usłuchano jednak ich
żądań, mimo że na Inflantach po ostatniej kampanii wojennej pozostało niewiele
więcej niż dwa tysiące szabel, i to żołnierza wycieńczonego walkami i, z braku
żołdu, niedostatkiem. Inflanty, bronione przez Chodkiewicza, były krainą,
gdzie, jak opisuje Sokołowski: "...mieszkańca nadwi×lańskich równin raził ponury
i skryty ťotwak, przybrany w szarą suknię niemieckiego kroju i w skórzane albo z
łyka robione chodaki, obcym był mu też mieszczanin Niemiec lub szlachcic
inflancki, niezrozumiałym przemawiający językiem, wstrętna chytro×ć chłopa
inflanckiego, co go×cia swego gotów był zabić, zarzezać, udławić we ×piączki.
Jakie× dziwne, nieswojskie powietrze wiało od tych nizin przymorskich. Podróżny
po całodziennej wędrówce nie miał gdzie głowy skłonić do spoczynku, bo karczmy i
domy go×cinne rzadkie w tym kraju, a po nielicznych mojzach i chatach z chrustu
plecionych mieszkał lud gruby, zdradziecki i do zabójstwa skory albo szlachcic
inflancki, Niemiec z rodu, nienawidzący obcych. Dodajmy do tego trudno×ć
komunikacji w kraju pełnym błot nieprzebytych, wody szkodliwe, jako się wówczas
wyrażano "niezdrową konstytucją powietrza", a pojmiemy łatwo, jak ciężki był los
żołnierza polskiego w tej nadbałtyckiej krainie..." W wieku XII zjawili się tu
pierwsi osadnicy i kupcy niemieccy z Lubeki. Po nich Zakon Kawalerów Mieczowych,
tępiąc tubylców, opanował kraj. Zbudowali otoczoną murami Rygę dla stróżowania
uj×cia Dźwiny, potem powstało miasto biskupie, Dorpat. W długich sporach z
zakonem duchowieństwo stopniowo traciło ziemię, zatrzymując w końcu tylko jedną
trzecią obszaru kraju. W pierwszej połowie XVI wieku zjawił się Sas z
Wirtembergi głosząc luterańską wiarę. Zaczęła się grabież majętno×ci katolickich
klasztorów i ko×ciołów. Luteranizm rugował katolicyzm, a że pozwalał na
rozluźnienie dyscypliny zakonnej, więc Kawalerowie Mieczowi niezbyt go
zwalczali. Około roku 1560 luteranizm już całkowicie opanował Inflanty. Później
i Szwedzi zwrócili uwagę na ten kraj. Skutkiem wynikłych walk porozumienie
zawarte w 1561 roku w Wilnie znosiło tytuł wielkiego mistrza i oddawało
ostatniemu z nich, Gerthardowi Kettlerowi, na warunkach hołdowniczych, księstwo
Kurlandii i Semigalii. Ostatecznie w 1569 roku Inflanty zostały przyłączone do
Korony, a gubernatorem mianowany Grzegorz Chodkiewicz, kasztelan trocki i
ówczesny hetman polny Litwy. Książę Kurlandii, jak to ustalono poprzednio,
zatrzymywał jako lenno tereny na zachód od Dźwiny. Król szwedzki Jan umarł w
1593 roku. Polskim królem był już jego syn, jako Zygmunt III, obecny sukcesor
szwedzkiej korony. Nie ×pieszył jednak z przekazaniem reszty Inflant w polskie
władanie, przedkładając swoje interesy dynastyczne ponad dobro kraju, który
powołał go na swój tron. Natomiast królem Szwecji został wybrany Karol książę
Sudermanii, jako Karol IX. Zygmunt pragnął wszcząć kroki wojenne przeciw
stryjowi, ale sejm 1600 roku odmówił mu poparcia. Mimo to, wbrew woli narodu,
Zygmunt zdołał uwikłać Polskę w wojnę ze Szwecją. Rozpoczęła się walka o
Inflanty, jednak z powodu szczupło×ci sił jak i chwiejno×ci Zygmunta nie dawała
rozstrzygającego rezultatu. Ostatnią kampanię u schyłku 1602 roku prowadził sam
hetman wielki koronny Jan Zamoyski. Sędziwy już, poruczył dowództwo w Inflantach
litewskiemu hetmanowi polnemu Janowi Karolowi Chodkiewiczowi. Nadszedł rok 1603.
Dotarły do kraju wie×ci z Rosji, jakoby syn Iwana Groźnego, Dymitr, nie zginął.
Po ×mierci rodzica zasiadł na tronie nieudolny i chorowity starszy brat Dymitra,
Fiodor, stąd cała władza przeszła w ręce zausznika zmarłego cara, Borysa
Godunowa. Fiodor zbyt długiego życia nie zapowiadał, zatem ważniejszą przeszkodą
w zdobyciu tronu stała się dla Godunowa osoba drugiego carskiego syna, Dymitra,
który wraz z matką Marią, z domu Nagoj, przebywał z jego rozkazu na zesłaniu w
monasterze w Ugliczu. I tam w 1591 roku Godunow wysłał morderców, a kiedy
wypełnili dane polecenie, ogłosił, że carewicz odebrał sobie życie w czasie
ataku epileptycznego, co nie znalazło jednak wiary i w×ród bojarów, i w×ród
ludu. Wkrótce pojawił się nieznany młodzieniec, który twierdził, że jest owym
Dymitrem, że zdołał uratować się i dzięki pomocy opiekuna lekarza uj×ć siepaczom
Godunowa. Po licznych przygodach dostał się w końcu na dwór książąt
Wi×niowieckich w Brahiniu, a potem przybył do Sambora, gdzie starostą był
wojewoda sandomierski Mniszech, te×ć jednego z Wi×niowieckich. Obyczaje panowały
wówczas srogie. W bitwach przeważnie nie brano jeńców, chyba tylko dla okupu lub
zdobycia siły roboczej, a grabieże i gwałty nad ludno×cią były zwykłym
procederem, nawet we własnym kraju. Ale też i w życiu codziennym, w dniach
pokoju, widok krwi również nie przerażał ani nie budził współczucia. Począwszy
od zabiegów lekarskich, w czasie których krajano pacjenta niejako żywcem, w
najlepszym razie tumaniąc go gorzałką, chore za× zęby kowal wyrywał obcęgami,
poprzez praktyki sądowe stosujące tortury przy ×ledztwach i wyrokach. Powszechne
były rozboje i gwałty nie tylko na drogach, lecz i w czasie sejmików czy
sąsiedzkich odwiedzin, kiedy gospodarz nie żałował trunków. Toteż na sejmiki czy
w go×ci przybywano z szablą u boku, a przelana krew nie wstrząsała niczyim
sumieniem. Zresztą nie bano się ×mierci tak bardzo jak dzisiaj. Wiara bowiem w
po×miertne życie kładła się blaskiem - czy też cieniem - na całe ówczesne
bytowanie, stanowiąc bodziec, rzadziej hamulec, wszelkich decyzji czy uczynków.
Cios zadany szablą czy nożem był przeto mniejszą zbrodnią niż na przykład
nieprzestrzeganie postów. Zabójstwo bowiem miało ustaloną przez prawo cenę w
gotowiźnie na rzecz rodziny zabitego, natomiast złamanie postu powodowało
powszechne potępienie. íołnierz wychowany w takich warunkach nie był skory do
litowania się, a że przeważnie pochodził z biedoty, toteż był żądny łupów,
grabieży za× dozwalały wojenne prawa. Znał swoje rzemiosło nie gorzej niż w
czasie pokoju gospodarzenie na roli. Na ogół wywodził się z ubogiej szlachty
zwanej szaraczkową, zagonową lub wreszcie chodaczkową, która poza posiadaniem
klejnotu (herbu) mało co różniła się od zwykłego chłopstwa. Nie stać ich było na
kosztowne wyposażenie husarskie jak i bojowego konia. Bronią była szabla,
czasami pistolety, rusznica lub łuk. Walczyli jednak zawsze konno, w
przeciwieństwie do Kozaków ukrainnych stanowiących w większo×ci formacje piesze.
Na Litwie nazywano ich również petyhorcami, w Koronie pancernymi, ale w
rejestrach pod tą nazwą figurują dopiero od drugiej połowy XVIII wieku.
Stanowili jazdę lekką, natomiast husarze byli jazdą ciężką. Jazdy w pełni
lekkiej, zdolnej do zwiadów, szybkich rajdów czy po×cigów jako formacji
specjalnych nie było. Zadania te spełniały oddziały Lisowskiego, konne sotnie
zaporoskie lub nieliczne jeszcze oddziały tatarskie. Ale praca na roli,
bezpo×rednie obcowanie z naturą dawały im odporno×ć na trudy wojaczki,
nieczuło×ć na mróz, słotę czy spiekotę. Z pokolenia za× na pokolenie
przechodziło zamiłowanie do wszelakiej broni, a wrodzony animusz podniecał do
jej użycia. Wyróżnienie się w tym ×rodowisku odwagą, władaniem bronią czy koniem
nie było łatwe. Jednak rozgłos, jaki zdobyli u×wiacki starosta Jan Piotr
Sapieha, a zwłaszcza Aleksander Lisowski, przerósł zwykłą popularno×ć. Byli
rycerze o znanych w wojsku nazwiskach, jak chociażby pan Bartłomiej Nowodworski,
Kawaler Maltański, pan Nikodem Pieniążek, rycerz o niezrównanej zręczno×ci i
sile, który w pełnej zbroi konie przeskakiwał. Stanisław Koniecpolski, przyszły
hetman, Jan i Jakub Potoccy, a także cała plejada gło×nych rycerzy jak
Zborowski, Stru×, Kiszka i wielu innych. Jednak sława Lisowskiego była
nieporównanie większa. Z wolna jego imię zaczęła otaczać legenda. Był tematem
opowiadań przy żołnierskich ogniskach, opisywano i podziwiano jego wojenne
czyny, a podziwiać było co, bo stawał się wodzem godnym porównania z
największymi postaciami historii. Odznaczał się bezprzykładną odwagą, szybko×cią
działania jak i przebiegło×cią decyzji. Jego pragnieniem była chwała wojenna,
dobry koń pod siodłem, szabla przy boku, stepowy wiatr smagający twarz i grzmot
kopyt pędzącej za nim watahy. Natomiast o kozakach polskich, których potem
nazywano pancernymi, tak mówi Górski: "...kozacy jest także lekko tylko
uzbrojona jazda szwedzka. Noszą kolczastą zbroję, na głowie misiurkę, od której
siatka żelazna spada na ramiona i podpina się pod brodą. Na popisach szlachta
(tj. pachołki) jest podobnie ubrana i uzbrojona i cała różnica polega na tym, że
również jak w chorągwiach husarskich, jedni idą przed, a drudzy za muzyką".
Należy jednak nieco szerzej także wyja×nić, kim byli i w jaki sposób weszli do
historii wła×ciwi Kozacy, bo często będzie o nich mowa. Rekrutowali się
przeważnie z chłopów zbiegłych spod pańszczyźnianego ucisku bądź z takich ludzi,
którzy z różnych, na ogół ciemnych przyczyn musieli opu×cić miejsce
zamieszkania, lub też z osobników znęconych pełnią swobody, stepową
przestrzenią. Tworzyli tu stanice, zalążek późniejszych, podstawowych komórek
administracyjnych, pałanki, czyli osiedla, i wreszcie obozy warowne, zwane
siczami. Byli jednak i tacy, którzy unikali życia zbiorowego i trudnili się
rybołówstwem, bartnictwem czy też my×listwem. Zwani byli siromachami, tak jak
grodowymi nazywano osiadłych w mie×cie. Jednak tak jedni, jak i drudzy brali
udział w wyprawach wojennych. Powstały dwa obszary Kozaczyzny: nad Donem,
ciążący ku Moskwie, i nad Dnieprem, zwany Zaporożem, podległy Polsce. U
Naruszewicza znajdujemy o Kozakach taką informację: "Pochodzi raczej ich nazwa
od tureckiego Chazak, co znaczy rabu×. Byli to początkowo różni zbiegowie i
włóczędzy, którzy się skojarzyli i tworzyli coraz bardziej rozrastające się,
małe społeczeństwo. Jedni, osiedleni nad Donem, podlegali Moskwie, drudzy
Polsce, Zaporoskimi lub Niżowymi zwani. Ich główną wyspą była Tomakówka na
Dnieprze, bardzo trudna do przystępu, bo w tym miejscu Dniepr, ×ci×niony
skałami, leci z nadzwyczajną bystro×cią, wzniecaną dużą pochyło×cią terenu. Tam
też zaczynają się srogie katarakty zwane porohami, podobnymi do kamiennych
stopni, po których pienił się i gnał bystry nurt. Było ich trzyna×cie i tworzyły
na rzece jakby skalne zapory. Nazywały się kolejno: Kodak, Surski, Lochanny,
Tawułdzany, Kniechinin, Nienasytec, Dzwoniec, Woronichów, Zabory, Budyło,
Liniec, Liczny, Wolny". Z kolei tak ich opisuje francuski inżynier Beauplan,
który w służbie Zygmunta III i jego następców budował na południowych kresach
warownie i umocnienia: "Lud ten co rok prawie czyni wycieczkę po Morzu Czarnym z
wielką szkodą Turków. Nieraz oni złupili Krym, Natolię, palili ogniem Trebizond
i łodziami swemi ocierali się o sam Carogrod, wszystko oni krwią i mieczem
pustoszą, zabrawszy łupy, młodych jeńców i dzieci, wracają za swoje porohy". "Są
oni z natury mocni, łatwo wytrzymujący zimno, gorąco, głód i wszelkie obozowe
trudy". "Nie tylko odważni, lecz są zuchwali i życiem gardzący. Najdzielniej
się potykają w taborach, zawarci wozami, strzelają nadzwyczaj celnie, dobrze się
bronią za murem. I na morzu mają swoje zalety". Tę opinię uzupełnia Tyszkowski:
"Smuta moskiewska nie tylko powiększyła liczbę Kozaczyzny ukrainnej - dała jej
także poczucie własnej siły, kiedy przed jej orężem drżał car i bojarska duma,
kiedy błagał ich o pomoc Zygmunt i jego hetmani, kiedy zaciągali się pod
szwedzkie znaki. Zdobywanie grodów, partyzantka, ciągłe boje, dalekie rajdy i
zagony łupieskie, służba pod znakomitymi wodzami tego czasu jak íółkiewski,
Chodkiewicz, Lisowski, Pożarski, de la Gardie - wszystko to wywarło głęboki
wpływ na wyszkolenie wojskowe". Tyle co do Kozaków. Wracając jednak do
zagadnienia, o jakie wojsko chodzi, je×li jest mowa o kozakach, to nadal tego
nie wiemy, czytając w listach bądź pamiętnikach z tamtych czasów: "Nadciągnął
Sapieha z tysiącem kozaków", albo: "wybawił nas z opresji Zborowski ze swymi
kozakami". Dotyczy to zwłaszcza oddziałów Lisowskiego, gdyż składały się one i z
jednych, i z drugich, często przemieszanych nawet w jednej chorągwi. Wreszcie na
zakończenie cytat z Podhoreckiego: "Wyszkolona w walkach na stepie w XVI i na
początku XVII wieku jazda polska wyrosła na najlepszą w Europie, nie mającą
równego sobie przeciwnika na polach wszystkich bitew staczanych na otwartym
polu". Opinia ta w znacznej mierze wyja×nia przyczynę licznych polskich
zwycięstw, zwłaszcza pod Kircholmem czy Kłuszynem, odnoszonych mimo ogromnej
przewagi liczebnej przeciwnika. Było późne popołudnie pierwszej połowy maja.
Słońce stało jeszcze wysoko nad szarą, z wolna płynącą Wisłą, widoczną przez
uchylone okno. Król Zygmunt zajmował się cyzelowaniem złotego medalu ze swoim
wizerunkiem. ťańcuch do niego leżał obok już gotowy, a jego misternie plecione
ogniwa także l×niły złotem. Rozrzucone wokoło dłuta i inne narzędzia grawerskie
×wiadczyły o obeznaniu króla z tym rzemiosłem. W pewnej chwili odsunął medal na
odległo×ć ramienia i jaki× czas oglądał go krytycznie, po czym odłożył na bok i
wstał z karła. Był niezbyt wysokiej, ale foremnej postury. Ciemne włosy okalały
wyniosłe czoło i pociągłą, trójkątną twarz, co jeszcze bardziej podkre×lała
broda, przycięta w klina na szwedzką modłę. Małe, zaci×nięte usta ×wiadczyły o
upartym charakterze, a ciemne oczy spoglądały surowo i podejrzliwie. Ubrany był
również podług szwedzkiej mody, w szary kaftan z cienkiego sukna, krótkie,
sięgające za kolana spodnie i pończochy. Ciżmy z miękkiej skóry, o krótkich,
rozchylonych cholewkach, ledwie sięgających kostek, dopełniały stroju. Zbliżył
się do okna i patrzył na panoramę rzeki. Od stóp zamku biegły ku niej ogrody,
dalej widać było w×ród drzew szare ×ciany drewnianych zabudowań. Szeroki pas
Wisły, przecięty nitką mostu, l×nił skrami słonecznego blasku. Sunęły po niej tu
i ówdzie kupieckie barki, szkuty i komiegi. Rozległo się dyskretne pukanie do
drzwi. Na przyzwalające mruknięcie uchyliły się i na progu stanął Czyż, jeden z
królewskich sekretarzy. - Co waćpan masz do mnie? - mruknął opryskliwie Zygmunt
widząc, że dworak czeka na jego słowa. Obrzucił go przy tym niechętnym
spojrzeniem, gdyż nie lubił, gdy mu przeszkadzano w czasie przeznaczonym na
osobiste zajęcia. - Przyszła poczta, miło×ciwy panie. Jego wielmożno×ć pan
kanclerz pyta, czy życzycie sobie, aby zaraz ją przedłożył. - Jest aż tak pilna?
- Zdawał się być nią poruszony. - Od kogo? - Od jego wielmożno×ci hetmana
Chodkiewicza. Są też pono i wie×ci o carewiczu moskiewskim. Zygmunt ożywił się.
- O Dymitrze? Dobrze, niech mnie oczekuje w białej komnacie. Zaraz tam przybędę.
Był to gabinet, w którym król pracował i prowadził rozmowy, radząc nad sprawami
państwa. Zastał tam już chełmińskiego biskupa, a obecnie wicekanclerza Piotra
Tylickiego. Był to człowiek przedsiębiorczy i pracowity, znany z dowcipu, ale i
z chciwo×ci na dobra doczesne. Na widok wchodzącego króla złożył mu głęboki
ukłon i czekał, zgodnie z obyczajem, na odezwanie się monarchy. Ten za×
podchodząc do swego fotela burknął niezbyt uprzejmie: - Wasza eminencja uznałe×
za potrzebne mnie niepokoić? - Dobrze wiadomo×ci warte są tego, wasza królewska
mo×ć... Dorpat wzięty. - Ooo... - To krótkie mruknięcie było jedyną monarszą
reakcją na usłyszaną wiadomo×ć. Nie zawierało rado×ci, lecz jedynie nieco
kostycznego uznania. - Imć Chodkiewicz daje sobie jednak radę mimo ciągłych
narzekań, że pozostawiamy go bez wsparcia... - dorzucił po chwili. - Bo też tak
i jest. íołnierz grozi nową konfederacją, gdyż wciąż zalegamy z żołdem. Zygmunt
nie podjął jednak tego wątku, machnąwszy tylko lekceważąco dłonią, i polecił: -
Czytaj, eminencjo, list. Kiedy pisany? - Dwudziestego trzeciego kwietnia. Jak
zwykle hetman skąpy w słowach, kiedy mówi o sobie. Ale wielki sukces osiągnął,
zważywszy na siły, jakimi tam rozporządza! - Czytajże... - powtórzył Zygmunt
już z pewnym zniecierpliwieniem. Tylicki uniósł więc papier nieco bliżej oczu i
rozpoczął: "...Tydzień już, jak Dorpat odebrany. Czekałem na listy Waszej
Królewskiej Mo×ci, które mnie teraz dopiero doszły. Warunki poddania się ich
posyłam. Wyszli z chorągwiami zwinionymi, groty na dół, muszkiety pod pachą
trzymając". "...Zostawiłem mieszczan przy ich prawach; przywilej i pieczęć
księcia Karola odebrałem i Waszej Królewskiej Mo×ci posyłam - niektórzy z nich
jeszcze księciu przychylni". "...Stakelberg, mający znaczne dobra w tymże
porcie, pojechał do Rewla, skąd mnie wszystko donosić będzie. W podobnymże
zamiarze Engelhart Tyzenhauz, poufalec księcia, aż do Szwecji się udał. Tym
zapewniłem zwrócenie dóbr. Wojsko nasze o×wiadczyło się, że kiedy mu do ×więtego
Jana nie zapłacę, z pola zejdzie i w Litwie swego poszukiwać będzie". "...O
żywno×ci w Kurlandii ani słychać. Ryżanie stu pięćdziesięciu ludziom na trzy
miesiące posłali dwie×cie beczek mąki i sto pięćdziesiąt połci słoniny odwieźli
do Kiesi, ale stamtąd jej sprowadzić nie można..." Kanclerz przerwał czytanie i
spojrzał wyczekująco na króla. Ten milczał przez chwilę, wreszcie spytał: - Czy
aby nie zawiedzie się na nich? - O kim wasza miło×ć mówi? - zdziwił się Tylicki.
- No ten, Stakelberg... Bo Engelharta Tyzenhauza znam, zbytnio ufać mu nie
można. Tylicki zmarszczył na krótką chwilę brwi, zaskoczony taką reakcją
królewską na otrzymane wiadomo×ci. Opanował jednak rozdrażnienie i odezwał się z
ożywieniem w głosie: - Piękną jednak wiktorię odniósł pan Chodkiewicz! I to z
tak lichą gar×cią żołnierza! Jakem jego list przeczytał, rad byłem jak z zacnego
podarku. - Ową pieczęć sudermańskiego księcia i przywilej dla Dorpatu wasza
wielmożno×ć otrzymałe×? - Nadeszły wraz z listem. Teraz trzeba radę zwołać dla
rozstrzygnięcia spraw pozostawionych przez hetmana do naszej decyzji. Trzeba by
też znaleźć pieniądze na zaspokojenie żołnierskieh żądań; inaczej bez wojska
ostawim hetmana. A je×li konfederację uczynią i ruszą na Litwę, poczną się
grabieże i niszczenie kraju. - Spieszyć z tym nie zamierzam. Wszelkie pochopne
postanowienia licha warte. Biskup poczerwieniał na twarzy. - Z zapłatą żołdu nie
należy jednak zwlekać. Nie będą walczyć o pustych żołądkach! - Pieniędzy im z
pustego worka nie nasypię - odpowiedział obojętnie Zygmunt, jakby nie
dostrzegając wzburzenia kanclerza. Potem takim samym tonem dorzucił: - A co z
carewiczem? Ponoć też otrzymałe×, eminencjo, jakie× wie×ci? - Tak, wasza
miło×ć, i to z paru stron. Niektórzy pomawiają go o szalbierstwo, ale większo×ć
twierdzi, że w istocie jest Dymitrem. Ponoć są na to dowody naocznych ×wiadków.
- A więc jednak? Mówcie zatem. - Po wytępieniu opornych mu bojarów jak
Romanowowie, Szujscy, Nagoje czy Bielscy car Borys postanowił pozbyć się syna
Iwana Groźnego, carewicza Dymitra. Skaptował przeto niektórych jego dworzan, a
potem wysłał do Uglicza - gdzie w monasterze przebywała caryca z synem -
niejakiego Biatigorskiego z kilkoma pomocnikami, rzekomo dla powiększenia dworu
carewicza. Biatigorski wszedł w konfidencję z niejaką Wołkową, dozorczynią
książęcia, z którym chował się jej własny syn Daniło. Mimo nieustającej
czujno×ci carowej zdarzyła się sposobno×ć. Wołkowa wysłała na dziedziniec
Dymitra, by bawił się z jej synem, ten za×, pouczony zawczasu, chwycił carewicza
za gardło i przytrzymał, a zaczajeni siepacze dokończyli dzieła. Widział ten
niecny czyn jaki× diak cerkiewny; przerażony pobiegł do cerkwi i uderzył w
dzwon. Zbiegli się ludzie, a ujrzawszy, co zaszło, wyciągnęli z ukrycia sprawców
ohydnego mordu i ukamienowali. Zginęło przy tym wielu niewinnych dworzan. Gdy
wie×ć o ×mierci Dymitra dotarła do Borysa, ten zaraz rozgłosił, że carewicz sam
sobie odebrał życie w paroksyzmie gorączki, co nie znalazło wszakże wiary u
ludu. Carową za× zamknął w monasterze, gdzie ponoć przebywa pod imieniem Marfy.
Jej braci wygnał na Sybir, a wielu mieszkańców Uglicza, zbyt gło×no dających
×wiadectwo prawdzie, kazał stracić. - Je×li tak rzecz się miała, ów młodzian,
który pojawił się u nas, istotnie jest chyba szalbierzem? Skąd zatem znajdują
się tacy, co go biorą w obronę? - Relację o ×mierci podają ci, co go zwą
samozwańcem i kłamcą. Natomiast inni dają wiarę Dymitrowi, który tak rzecz
opisuje: Był u jego ojca, cara Iwana, zaufany lekarz rodem z Niemiec. Pozostał
potem przy carewiczu. Spiskowcy wkrótce przekonali się, że bez jego pomocy nie
uzyskają dostępu do pacholęcia. Wezwał więc Godunow owego lekarza do siebie i
obiecał mu wielką nagrodę za pomoc. Ten, będąc mądrym człowiekiem, pojął, że
je×li odmówi, sam życie straci, bo Borys ×wiadka swoich zamierzeń przy życiu nie
ostawi, a powierzony jego pieczy młodzian zginie także. Toteż pozornie przyjął
propozycję carską, ale potem tak sprawą pokierował, że udało mu się w porę
zamienić Dymitra na podobnego chłopca, niejakiego Siemaszkę, którego w łożu
carewicza ułożył, bo rzecz się miała nie za dnia, ale nocą. Tak tedy Siemiaszko
oddał swe życie za carewicza. Zbrodnia dopiero rankiem wyszła na jaw, kiedy
jeden z dworzan, zaszedłszy do sypialni, ujrzał zwłoki leżące w pokrwawionej
po×cieli. Zaraz też uderzono w dzwon, zbiegło się pospólstwo i rzuciło na
dworską służbę. Lekarz za× wyprowadził carewicza z kryjówki i nawet nie
powiadamiając matki w obawie, że tajemnicy nie zdoła dochować, uciekł na Ukrainę
do kniazia M×cisławskiego, dawniej wygnanego z dworu. Do swej ×mierci ów lekarz
opiekował się carewiczem kształcąc go w różnych naukach, ponoć nawet i łaciny
chłopca nauczył. Potem miał carewicz przebywać w Haszczy, mie×cie należącym do
rodu Haskich z Boharynia. Tam do szkół chodził, nie zdradzając, kim jest. Mówią
też, że ostatnio przebywał w Inflantach, gdzie opiekowali się nim ojcowie
jezuici. - A ×wiadkowie? Kim są i co zeznali? - Kiedy carewicz przebywał u
Wi×niowieckich w Załużu, przyjechał tam niejaki Piotrowski, dworzanin
litewskiego kanclerza, Lwa Sapiehy. Był w moskiewskiej niewoli jeszcze za czasów
cara Iwana i widywał Dymitra, toteż wnet go poznał. Potem nawet przypomniał
sobie, że służył mu jaki× czas również w Ugliczu. Stąd widział pewne znaki na
jego ciele, które znalazł teraz u owego mężczyzny. A znaki te niemożliwe są do
podrobienia, bo to brodawka na licu i jedno ramię wyższe. - Samozwaniec mógł go
przekupić jakowym× znacznym podarkiem albo godno×ć przy sobie obiecać... - Swoje
zeznania Piotrowski zaprzysiągł przed księciem Wi×niowieckim. Uwierzyć trudno,
by znalazł się człek, co by zbawienie wieczne za doczesne dobro sprzedał, toteż
książę dał wiarę ×wiadectwu i zaczął swemu go×ciowi oddawać cze×ć przynależną
monarsze. - W jakim wieku jest ów młodzian? - Ma około dwudziestu paru lat,
zatem wiek by się zgadzał, gdyż zamach miał miejsce w roku dziewięćdziesiątym
pierwszym. - I teraz dopiero wyznał, kim jest? Czemu pierwej tego nie uczynił?
- Nie zrobiłby tego chyba i teraz, ale ciężko zachorował, więc wezwał kapłana i
przy spowiedzi wyjawił swoje pochodzenie. Kapłan, poruszony tak ważną wie×cią,
domagał się zwolnienia z tajemnicy spowiedzi, czemu Dymitr w mniemaniu, że dni
swoich dożywa, nie sprzeciwił się. Jednak ozdrowiał, a kiedy książę Adam,
usłyszawszy o sprawie, zaczął go przesłuchiwać, dał mu pamiętnik, w którym
wszystkie swoje przygody spisywał. Pokazał także złoty krzyż, wysadzany drogimi
kamieniami, jaki zgodnie z obyczajem otrzymał przy chrzcie od kniazia
M×cisławskiego, by w razie potrzeby mógł za×wiadczyć o prawdzie jego słów. -
Kniaź potwierdził? - Tego jeszcze nie wiem, ale my×lę, że tak się stanie, bo
inaczej Dymitr krzyża by nie pokazał. Tegoż mniemania są i ojcowie jezuici,
którzy go wzięli pod opiekę. - Ojcowie jezuici, mówisz, eminencjo? - spytał z
ożywieniem Zygmunt. - Sprawa zatem błaha nie jest i chyba na prawdzie polega...
- Skłonili carewicza do wysłania papieżowi pisma ze słowami czci, sami natomiast
starania czynią, by sprawa zbyt wcze×nie nie stała się gło×na, toteż zakazują o
niej mówić. - Słusznie... Gdzie teraz przebywa? - Jaki× czas był u księcia
Konstantego, ten za× posłał go do Sambora, do swego te×cia, wojewody
sandomierskiego Mniszcha. Ponoć odwiedził go tam nuncjusz Rangoni, któremu
ojcowie przysłali wiadomo×ć, gdyż carewicz obiecuje wiarę katolicką w
moskiewskim państwie zaprowadzić. - Wobec tak wielkiej nadziei i nam nie wolno
sprawy poniechać! - już z wyraźnym przejęciem rzucił Zygmunt. - Wy×lij zaraz,
eminencjo, umy×lnego do kanclerza Sapiehy. On sprawy moskiewskie zna najlepiej,
toteż i ta na pewno nie jest mu obca. Chciałbym wiedzieć, co o niej sądzi. Niech
nie zwleka z odpowiedzią, ja za× rzecz wezmę pod rozwagę... Tylicki skłonił się
bez słowa i uznając posłuchanie za zakończone, ruszył ku drzwiom. Na ganku
drewnianego dworzyszcza, zwanego zwykle przez służbę pałacem, obsiadło stół
kilku mężczyzn o ubiorach ×wiadczących, że wojennego byli rzemiosła. Miejsce u
szczytu zajmował litewski hetman polny pan Chodkiewicz. Był to mąż w latach
czterdziestych, o twarzy otoczonej półkolistą brodą, surowym obliczu i wydatnym
nosie. Oczy odziedziczone po matce, Krystynie ze Zborowskich, miały w spojrzeniu
dumę i srogo×ć, które naj×mielszym rycerzom zamykały gębę chętną zwykle do
sprzeciwu. Mimo że był już początek czerwca, zarzucił na ramiona delię. Wieczór
bowiem już się robił i wiało mocno z pobliskiego jeziora Pejpus, a i Bałtyk nie
był zbyt odległy. Po wojennych za× trudach i srogiej zimie hetman nie cieszył
się pełnym zdrowiem. Obok niego zajmował miejsce Teodor Lacki, pisarz polny
litewski, hetmański przyjaciel. Barczyste ramiona i potężne dłonie zdradzały
wielką siłę. Jakoż istotnie był to rycerz o niepospolitej mocy. Potrafił na
jednej dłoni unie×ć zażywnego człeka, poszóstną karocę chwyciwszy za tylne koła
zatrzymać w biegu, byka, ułapiwszy za rogi, powalić na ziemię. Cieszył się więc
w×ród rycerstwa wielką sławą. Po drugiej ręce pana Chodkiewicza siedział
niemieckiego pochodzenia wojewoda inflancki, Jerzy Farensbach, ten sam, który
wiernie służąc Zygmuntowi, na jego tajne polecenie wszczął wojenne kroki
przeciwko Szwedom. Starszy już wiekiem, o siwym wąsie i takichże sutych brwiach,
był do×wiadczonym i zdolnym dowódcą. Przeciwną stronę stołu obsiedli Wincenty
Woyna, inturski starosta, także dowódca jeden z przedniejszych, o brodzie
wygolonej, ale wąsie na modłę szwedzką ostro na końcach skręconym, oraz Paweł
Niszczycki kasztelan sierpecki, strażnik w hetmańskim sztabie - człek o twarzy
pełnej, rumianej, krągłym nosie i wesołym spojrzeniu jasnych oczu. Wszakże w
dobroduszno×ć jego lica zbytnio nie można było wierzyć, gdyż w istocie był
przebiegły niczym lis. Jednak hetman darzył go zaufaniem i wła×nie dlatego
powierzył mu godno×ć wojskowego strażnika. Ten bowiem, zgodnie ze zwyczajem,
miał obowiązek nie tylko czuwania nad porządkiem w wojsku, ale i kierowania
wywiadem. Dwór, gdzie mieli kwaterę, należał do niemieckiego szlachcica, który z
powodu niespokojnych czasów opu×cił go wraz z rodziną. Stało w nim dwustu ludzi
piechoty Fittinga jako hetmańska straż przyboczna i stu petyhorców Zachariasza
dla zwiadów i służby kurierskiej; resztę za× żołnierzy, mało co więcej ponad
tysiąc, kwaterowało w pobliskich wioskach, przeważnie po nadbrzeżnych osadach
rybackich, gdyż pobliskie jeziora otaczały bujne łąki, zapewniając paszę dla
koni i rybę dla żołnierzy. Słabe więc miał hetman siły, którymi wiele zdziałać
nie mógł. Ograniczał jednak jak tylko się dało swobodę ruchów szwedzkich
oddziałów w ich wyprawach po zaopatrzenie. Pieniędzy na żołd i inne wydatki mimo
ciągłych obietnic nie otrzymywał, więc zdobywał pan Chodkiewicz fundusze różnymi
sposobami: to zaciągał pożyczki u mieszczan, to sięgał i do własnej szkatuły,
którą ostatnio zasilił, dając pod zastaw jedną ze swoich majętno×ci. I wciąż
daremnie słał listy do króla, bowiem na żołd tych pieniędzy w żadnym razie
starczyć nie mogło. Nieomal też błagał litewskich panów o udzielenie pomocy w
żołnierzu, chociażby z własnych, prywatnych chorągwi. O ile król zdawał się być
głuchy na jego molestacje, to litewscy wielmoże, bardziej rozumiejąc potrzebę
obrony pobliskich Inflant, wsparcie, choć szczupłe, zaczęli nadsyłać. Od Lwa
Sapiehy przybył Kamieński z rotą piechoty, paru innych zapowiedziało wymarsz
oddziałów, lada dzień oczekiwał również hetman starosty felińskiego, Dąbrowy.
Było tego jednak wciąż za mało, by można było my×leć o poważniejszej rozprawie.
Toteż trosk i zgryzot nie brakło. Teraz za× pan strażnik otrzymał wiadomo×ci,
które skłoniły hetmana do zwołania narady. Otrzymawszy głos, pan Niszczycki
oznajmił je zebranym: - Jak donie×li mi godni zaufania ludzie, Szwedzi
przystąpili do wzmacniania murów Narwy, zwłaszcza za× odbudowują fortyfikacje
samego zamku. Pracuje tam ponoć moc ludu pod nadzorem miejscowej załogi. Tę za×
powiększono, bo z powodu owej budowy musieli rozwalić czę×ć zamkowych umocnień.
Oto, proszę panów braci, pierwsza wiadomo×ć, którą na życzenie pana hetmana
przekazuję. O drugiej będzie jeszcze czas mówić. - To× zawiesił nam, Pawle, niby
krukom przed dzioby, piękny kęs sera... - Lacki westchnął po usłyszeniu tej
relacji. Pochmurne zazwyczaj oblicze pana Chodkiewicza rozpogodziło się. -
Raczej to ja waćpanom ów kęs podsuwam - rzucił z błyskiem w oku. - Warto bowiem
rozważyć, czy nie skorzystać z nadarzającej się okazji, by Szwedom przypomnieć,
że nie oni tu panami! Toteż prosiłem was na naradę, by wspólnie pomy×leć, jak
rzecz wykonać. Sił nie mamy dużo, toteż Szweda trzeba podej×ć z nagła i nie
wdając się w długą walkę. Sprawa dla piechoty, ale ta mało ruchliwa, posłać za×
konnych, to o ich ruszeniu z kwater wnet Szwedzi będą wiedzieli... - A może by
Narwą ludzi na tratwach spławić? - mruknął Farensbach. - Rzeka od jeziora
sitowiem obrosła i przeważnie lasem płynie. Na miejsce nocą podjechać i z nagła
na brzeg wyskoczyć... - Rada przednia, mo×ci wojewodo! - Hetman z ukontentowania
uderzył się po kolanie. Wszakże zaraz zatroszczył się: - Ale jak z powrotem? Pod
prąd na tratwach nie popłyną... - Piechota cofnie się w bliskie lasy i tam da
już sobie radę, je×liby nieprzyjaciel odważył się ją ×cigać. Szwedzi lasów
jednak nie lubią, toteż pogoni można się nie bać. Lacki poparł projekt
Farensbacha. - Zatem zgoda! Poprowadzą Kamiński lub Fitting! - zadecydował
hetman. - Przykażę zawczasu do rzeki lasami cie×li podesłać i w odludnym miejscu
tratwy szykować. Dni pięć na to wystarczy. - Na miejscu za× niech waszmo×ć
Niszczycki kałauzów * ma gotowych, by żołnierz nie pobłądził - zauważył pan
Lacki. Przewodników. - Ci będą na czas. - Pan strażnik u×miechnął się
dobrodusznie, potem dorzucił: - A teraz, waszmo×ciowie, druga wiadomo×ć! Tuż
przed naszą naradą wrócił zwiad donosząc, że o dwa dni drogi ciągnie ku nam
husarska chorągiew... - Czyja i w wiele koni?! - żywo spytał hetman poja×niały
na obliczu. - Nasi spotkali jej czaty, bo idzie ostrożnie. Chorągiew jest pana
Szczęsnego Niewiarowskiego, liczy blisko stu pięćdziesięciu towarzyszy, a
prowadzi ją Aleksander Lisowski, który w niej porucznikuje. - Lisowski,
powiadasz waszmo×ć? Jest ich kilku braci, wszyscy wojenni ludzie, ale wła×nie
Aleksander ponoć najbardziej się dotąd odznaczył... - Znam i ja ten ród -
wtrącił Niszczycki. - Za Zygmunta Augusta rodzic ich, Jan herbu Jeż, przeniósł
się z Pomorza na Litwę, znaczne tam mając dobra, z których główne Krokoszyn i
Wołki. Aleksander rozpoczął służbę u Jana Potockiego jako towarzysz husarski i
pod jego komendą walczył. Na Multanach i Wołoszczyźnie sławą rycerską się okrył,
toteż do porucznikostwa doszedł. Wzory za× miał najwyższej marki, gdyż poza
panem Potockim dowodzili wówczas i sam hetman wielki Zamoyski, i pan íółkiewski,
a także Konstanty Wi×niowiecki, Mikołaj Stru×, Daniłowicz, Kazanowski... Przeto
żołnierzem stał się znakomitym, jednak harda to dusza i do wojennej dyscypliny z
trudem się nagina. - Zatem może jemu wyprawę powierzyć? - zastanowił się
wojewoda. - Je×li i odwagi, i do×wiadczenia mu nie brakuje, niech pokaże, do
czego zdolny. Tym bardziej że Szwedzi go nie spostrzegą, bo owej chorągwi
jeszcze zapewne na oku nie mają... - Pomy×lę nad tym - mruknął Chodkiewicz. -
Zważyć bowiem trzeba, że żołnierz będzie utrudzony marszem. - Niewielka to
mitręga, skoro wolno idą - zauważył Lacki. - Pode×lij mu zatem waszmo×ć gońca,
niech chorągiew wyprzedzi i w skok tu się stawi. Obaczym, co powie... Na rzucone
przyzwolenie drzwi, pchnięte silną ręką, otworzyły się gwałtownie i na progu
stanął rycerz w husarskiej zbroi. Był słusznego wzrostu, smukły i prosty jak
pień młodego ×wierka. Napier×nik l×nił wypukło×cią o×ci, głowę krył hełm z
nakarczkiem i nosalem. Obojczyk, naramienniki i karwasze dopełniały ochronnego
rynsztunku. Pod nim widać było mocno przetarty żupan, nogi osłaniały luźne
szarawary, tkwiące w cholewach zabłoconych, rudych butów. Twarz miał suchą, oczy
kierowane na hetmana l×niły żywo×cią spojrzenia, a ciemny wąs układał się dwoma
czarnymi skrzydłami pod lekko garbatym nosem o ostro zarysowanych nozdrzach.
Pan Chodkiewicz odwrócił się od stołu, za którym siedział zajęty rozłożonymi
papierami, i obrzucił rycerza badawczym wzrokiem. Wiedział, kogo ma przed sobą,
bo przyboczny oficer zgłosił mu przybysza. Ten przemówił skłaniając się lekko: -
Cze×ć i powinny pokłon składam. Czy przed wielmożnym panem hetmanem staję? - W
istocie - stwierdził spokojnie Chodkiewicz. - Ja za× chyba porucznika
Lisowskiego oglądam? - Tak jest, wasza wielmożno×ć. Po×pieszyłem zgodnie z
otrzymanym rozkazem, chorągiew ostawując w drodze. Tę za× z polecenia mojego
rotmistrza, Szczęsnego Niewiarowskiego, do waszej dyspozycji wiodę. Rotmistrza
sprawy polityczne zatrzymały w Wilnie, ale i on rychło przybędzie do boku waszej
wielmożno×ci. - Rad to słyszę, bo każda szabla teraz na wagę złota! A już taka
jak Niewiarowskiego za dziesięć stoi. A o waćpanu też już nieco słyszałem... -
Mnie za× o waszej wielmożno×ci więcej wiadomo, gdyż nie byle jaki mir macie
w×ród rycerstwa. Toteż rad jestem, że pod taką ręką będę służył! Chodkiewicz
×ciągnął brwi rzucając zgryźliwie: - Wa×ć komplementa chcesz mi prawić niby
dworskiej pannie? Jednak porucznik zdawał się nie dostrzegać gniewnego oblicza i
tonu wypowiedzi, bo odezwał się beztrosko: - Im też komplementów nie prawię.
Zwykłem gadać, co my×lę, także wtedy, kiedy i przyganić muszę. - Tuszę, że
zechcesz mnie oszczędzić... - rzekł, tym razem już tylko ironicznie hetman, po
czym dodał wracając do sedna sprawy: - Daleko wa×ci ludzie? - Dzi× wieczór
powinni tu być. - Wielce zdrożeni drogą? - Wiodę chorągiew jedną z lepszych w
kraju, wasza wielmożno×ć! To dla nich fraszka, tym bardziej że przez ostrożno×ć
szli×my wolno. - To dobrze, bo miałbym dla was zadanie, które od razu, z marszu
należy wykonać. - Rad to słyszę, bom oczekiwał, że przy waszym boku nudów nie
zaznam. - Tedy odetchnij nieco, bo widzę, że× z siodła przede mną stanął.
Pacholik wskaże ci kwaterę i zadba o posiłek. A zasię staw się po rozkazy,
dowiesz się, w czym sedno. Po wymianie licznych listów pomiędzy zięciem i
te×ciem, czyli księciem Konstantym Wi×niowieckim a wojewodą Jerzym Mniszchem,
wczesną wiosną zjechał do Sambora carewicz moskiewski Dymitr. Dużo miał z tym
pan wojewoda ambarasu, bo dwór carewicza urósł już do kilkudziesięciu osób.
Składał się ze służby osobistej, w×ród której był oddany, wierny zausznik
Grigorij, oraz z towarzyszących mu jezuitów, pełniących funkcje sekretarzy i
nauczycieli, a także z przybocznej, choć jeszcze nielicznej straży. Prócz tego
sporo było i podrzędniejszej czeladzi, jak woźnice, stajenni i inni pachołkowie.
POza czeredą tej służby przebywali przy Dymitrze również wysłannicy niektórych
rodów bojarskich, jak M×cisławskich czy Nagojów, by donosić swym mocodawcom o
przebiegu jego sprawy w Polsce i dysponować przysyłanymi zapomogami pieniężnymi.
Tak znaczna liczba przybyszów wymagała zapewnienia im kwater. Jednak samborski
starosta sprostał temu zadaniu. Zaroiło się więc w mie×cie po przybyciu
carewiczowskiego orszaku. Pan Mniszech pozostawił go×ciowi nieco czasu na
urządzenie się w nowym miejscu, wszakże wkrótce prosił go na powitalną
wieczerzę. Wzięli w niej udział i zaproszeni go×cie z sąsiedztwa, którzy
zjechali wraz z małżonkami, ciekawymi ujrzeć przyszłego władcę moskiewskiego
państwa. Ucztowano więc gwarnie i wesoło do późnych nocnych godzin. Toteż było
już dobrze po północy, kiedy Dymitr, nieco tylko podchmielony, bo trunków używał
z umiarem, powrócił na kwaterę. Czekał tam na niego ów wierny sługa i zaufany
doradca, Grigorij Pawłowicz Suchecki. Twierdził, że po ojcu, ruskim szlachcicu,
posiadał dobra nadane przez Iwana Groźnego, ale ziemię zagarnęli niecni
stryjowie, jego skazując na włóczęgę po ×wiecie. Jakoż mało było pobliskich
krain, gdzie nie postawiłby stopy. W Otomańskim imperium spędził sporo lat, a
także i w tatarskim Chanacie, w swojej włóczędze zawędrował nawet do Persji. Był
okiem i uchem swego pana Dymitra, a także jego najwierniejszym doradcą,
traktując młodzieńca nieomal jak własnego syna. Niski, szczupły jak zapałka,
nosił wystrzępioną kozią bródkę, mięsisty nos zwisał mu nad grubymi wargami, a
nieco sko×ne, zielone oczy patrzyły przebiegle spod nabrzmiałych powiek. Jak
twierdzili niektórzy, do diabelskiego wyglądu tylko rogów brakowało mu na łbie.
Siedział w krze×le z poręczami, i z głową przechyloną do tyłu spał, pochrapując
przez nastroszone wąsy. Nie obcinany knot stojącej na stole ×wiecy skwierczał z
nadmiaru roztopionego wosku, który, ×ciekając, tworzył zastygły warkocz. Dymitr
zbliżył się do ×piącego i z u×miechem na twarzy trącił go w ramię. - Ej,
Grigorij, ×wieca wnet zga×nie! Suchecki ocknął się i poderwał z krzesła. -
Wybaczcie, wasza miło×ć, alem zmęczył się czekaniem. - Nie szkodzi, daj nową
×wiecę, bo ostaniem bez ×wiatła. Dymitr był młodym mężczyzną o smukłej i
zgrabnej postaci. Miał jasne włosy o rudawym odcieniu, niebieskie oczy, nieco
zadarty nos i duże usta, których u×miech, ukazując biel zębów, przysparzał
twarzy wdzięku młodo×ci. Ubrany w polski strój nosił pod delią atłasowy,
szmaragdowy żupan, zapinany na ozdobne guzy, przepasany szerokim, bogato
wyszywanym złotą nicią pasem. Rzucił delię na posłanie i skinąwszy na sługę,
uniósł w górę ręce. Grigorij zrozumiał ten gest, bo przystąpił do carewicza i
ująwszy koniec jego pasa zaczął go zwijać, Dymitr za× z wolna obracał się wokół
siebie. Nieskory do rozmów, jak zwykle wolał milczeć, ale sługa, ciekaw
przebiegu wieczerzy, zagadnął carewicza: - Godnie was przyjęto? - Przyznać
trzeba, że z wielką grzeczno×cią. Jadło było obfite, trunków aż nadmiar, wszyscy
za× wielce mi przyjaźni... - Widzę, że w trunkach nie pofolgowali×cie sobie. To
i dobrze, bo w zaprószonej głowie język zbyt chętny do mielenia byle czego.
Dymitr u×miechnął się. - Wiesz, żem do nich nieskory... A zresztą byłem ci
posłuszny, stary... - Klepnął sługę przyjacielskim gestem po ramieniu. Suchecki
skończył odwijanie pasa i odłożył go na skrzynię. Dymitr opadł na opróżnione
krzesło i wyciągnął przed siebie nogi, unosząc jedną do ×ciągania obuwia. - A
jak gospodarz? Mówili×cie co× o sprawie? - zapytał Suchecki. - Nie dla ludzkich
ona uszu, toteż nie pora była ku temu... - Słusznie, tym bardziej że teraz
okazji będzie do×ć. A jak panna, córka pana wojewody? Ponoć to wielkiej urody
dziewka. - Maryna? - Dymitr w milczeniu zapatrzył się przed siebie. Dopiero po
chwili odezwał się mówiąc wolno, jakby odmawiał modlitwę: - Gibka niby łania,
pier× ma wysoką i smukłą postać. Czarne włosy, miękkie i połyskliwe, czoło
gładkie, a pod nim dwoje takoż czarnych brwi niby krucze skrzydła nad ciemnymi
oczami. Białe ma lica, a usta czerwone, które zdają się czekać na pocałunki... -
Znów zamilkł, ale zaraz dorzucił: - Nie ma takiej drugiej na ×wiecie... Ona
jedna, tylko jedna... Suchecki u×miechnął się pod wąsem. Widzę, że bardziej niż
wino zamroczyła ci my×li. - Od pierwszego wejrzenia, Grigorij... Jakem tylko ją
ujrzał, zdało mi się, że anioła oglądam, co na ziemię zstąpił... Ani kroku
zrobić, ani słowa przemówić nie mogłem! Na szczę×cie oprzytomniałem na czas, by
należycie ją powitać. - Jak była odziana? Bogate miała szaty? - Szaty? - Dymitr
jakby się ocknął. - Nie wiem... - I dodał bezradnie: - Chyba w białą suknię, ale
przy tej bieli tym czarniejsze zdały się włosy, tym czerwieńsze usta... - I×cie
dokładny opis! - prychnął ironicznie Grigorij. - Zatem więcej chyba w czasie tej
wieczerzy oglądałe× widoków, niźli smakowałe× potraw. - Bom się od pierwszego
wejrzenia zadurzył, czego ty, stary capie, pojąć nie umiesz. Wszystko teraz mam
za nic krom pragnienia, by ją zdobyć! - Głupstwa gadasz! - zawołał
bezceremonialnie Suchecki rozgniewany tym o×wiadczeniem. - Bacz, by× sięgając po
koronę nie zaplątał się w babskie kiecki. Jeszcze by tego brakowało! - Nie
poniecham jej, Grigorij... - Dymitr spojrzał z wyrzutem na sługę. - Płomień mnie
ogarnął i tylko ona zdolna go ugasić. - Wasza miło×ć, opamiętaj się...
kamienistą i stromą masz przed sobą drogę, a dopiero na nią wstąpiłe×. Czy
chcesz kolasie przysporzyć ładunku? - Krew w tobie wystygła, Grigorij, i nie
możesz mnie pojąć! Zresztą nie przysporzę sobie kłopotów ubiegając się o względy
tej dziewczyny. Jej rodzic już teraz jest mi przychylny, a do tego ostałby
przecież te×ciem moskiewskiego cara! Tym większą więc i bardziej gorliwą okaże
mi pomoc, a za nim pójdą i inni polscy panowie, chociażby z pożądania, by i dla
siebie zdobyć godno×ci na dworze swojej rodaczki. Jednak Suchecki nie dał się
przekonać. - To zgoła nie takie pewne. Nie zapominajcie, wasza miło×ć, że nie
wszyscy wierzą w wasze prawa. - Je×li nie wierzą, rychło to uczynią, bo prawda
musi zwyciężyć! - Ale tę prawdę znamy tylko my, zatem należy jej dowie×ć. A
dowody, jakimi dysponujesz, aczkolwiek mają swoją wagę, przecież nie są
niezbite... Dymitr spojrzał badawczo na sługę. - Czyżby× i ty we mnie wątpił? Te
lata przebywania przy mnie nie dały ci pewno×ci? Suchecki spojrzał z wyrzutem na
carewicza. - Małom ci dał dowodów swej wierno×ci i miłowania? Dymitr obrócił się
i położył dłoń na ramieniu starego. - Wybacz mi te słowa... Wiem, że tylko na
tobie mogę naprawdę polegać. - Tedy nie mówmy już o tym. Wszakże nie zmieniam
mniemania, że sam sobie przysparzasz kłopotów, toteż ×ciągnij wodze żądzom. W
poezji się lubujesz, blasków księżyca i ×piewu ptaszków szukasz miast jako
przyszły władca mnogich ludów surowo i zimno sprawy rozsądzać. Natury nie
zmienisz, to prawda, ale chociaż słuchaj rady! - Nie widzę nijakiej groźby,
której ubieganie się o rękę Maryny miałoby przyczynić... - A ja tak, i to
poważną. Powiniene× jako ruski car wprowadzić na tron z ruskiego rodu małżonkę.
Obca, a do tego innej wiary, miast zjednać pogłębi nienawi×ć nieprzychylnych nam
bojarskich rodów. I co jeszcze ważniejsze, prawosławnego duchowieństwa! A są też
zapewne i tacy, co już teraz szukają w×ród swoich córek małżonki dla ciebie.
Dymitr u×miechnął się beztrosko. - Z góry trzeba założyć, że nie wszystkie moje
decyzje przypadną im do smaku. Ale niczego za darmo nie da się osiągnąć.
Zamierzam żyć w zgodzie z bojarami, lecz i oni będą musieli pój×ć na ustępstwa,
chociażby w sprawie wiary. Chyba rozumiesz, że bez katolickiego chrztu pomocy tu
nie uzyskam, a więc siły zbrojnej. A bez niej niczego nie osiągnę. Skoro więc
taką cenę przyjdzie mi zapłacić, polska carowa daje rękojmię dotrzymania przeze
mnie obietnic. Toteż kładąc na wagę obie możliwo×ci, wła×nie carowa z polskiego
rodu przeważa szalę. Bez chrztu i takiej gwarancji mogę tu tylko szukać służby
na którym× z pańskich dworów, a nie sięgać po koronę! Mój wybór łączy pragnienie
serca z racją stanu, temu chyba nie zaprzeczysz? Suchecki u×miechnął się pod
wąsem. - NIe od dzi× wiem, że nie brak ci bystro×ci. Wywód może był i słuszny,
ale i moje obawy nie są bez podstaw. - Nie mając innej, musimy i×ć tą drogą,
jaka przed nami leży. Bogu jeno dziękować, żem rozgorzał miłowaniem ku dziewce,
która pomocą mi będzie w dalszych przedsięwzięciach. Oby tylko i ona okazała mi
przychylno×ć! - Zbyt silny blask ma carska korona, by mu nie ulec. O to możesz
być, wasza miło×ć, spokojny. - Oj, Grigorij, Grigorij... - westchnął Dymitr. -
Lubujesz się w kraszeniu grochu nie słoniną, ale łojem... Zawsze dostrzegasz
jeno ciemne barwy. A przecież ×wiat jest pełen tylu pięknych kolorów! Zrzęda
jeste×, stary, i tyle. - Dymitr wstał z fotela. - No, pora spocząć, bo rychło
zacznie ×witać. Była już pełnia lata. Przez otwarte na taras drzwi szły do
jadalnej komnaty fale gorącego powietrza. Widoczne na zewnątrz drzewa pławiły
s