6135

Szczegóły
Tytuł 6135
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6135 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6135 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6135 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

W�adys�aw Stanis�aw Reymont Franek By� maszynist�, inspicjentem, afiszerem, zamiataczem, statyst� i B�g wie, czym ju� nie by�. W towarzystwie, do kt�rego sk�adu nale�a�, spe�nia� wszystkie funkcje a gdyby by�o potrzeba, m�g� nawet "pokazywa� bog�w", to jest przedstawia� nieme lub kilkowyrazowe role. By� najniezb�dniejszym rekwizytem towarzystwa. Franek, zmian�! Franek, potrzeba laski na scen�! Franek, po jakich ja s�owach wychodz�? Franek, dzwoni�, Franek, do kurtyny! - To "Franek", "Franek" - na wszystkie tempa wywo�ywane i wszystkimi rodzajami g�os�w rozbrzmiewa�o zawsze podczas spektaklu po scenie, kulisach i garderobie ma�ego prowincjonalnego teatru. A on, ma�y, suchy, z twarz� pergaminow�, d�ug� a p�ask� bez wyrazu, pomi�t�, z twarz� g�odomora, o tonie brudnym, popryszczonym wyrzutami - ko�ciach policzkowych dziwnie zapadni�tych, o czole niskim, cofni�tym przy skroniach w ty�, poplamionym ��tymi plamami, zaczerwienionym zawsze. Ubrany w jasne palto wype�z�e i zniszczone - w sztylpach lakierowanych, imituj�cych d�ugie buty - zawsze w jakiej� �okiejce na g�owie, biega� bez odpoczynku od aktora, kt�remu pomaga� robi� brzuch z poduszki, do dyrektora, kt�ry na p� ubrany wygl�da� przez otw�r w kurtynie na wchodz�c� publiczno��, a kt�remu o samego wyj�cia na scen� trzeba by�o szuka� jakiej� garderoby. Tam potrzeba by�o wylecie� z kijem przed teatr, rozp�dzi� band� ha�asuj�cych Zydziak�w, tu przynie�� amantce jeden z trzech kufli piwa, bez wypicia kt�rych nie gra�aby, przykr�ci� lampy i lecie� szybko do kur�tyny, aby j� podci�gn�� - "a uwa�nie, b�a�nie, na gazy, m�wi� ci sto razy", jak co spektakl powtarza� dyrektor i znowu biec, bra� scenariusz w r�k� i mie� w pogotowiu wszystkie drobne rekwizyty. Tak, bo by� i rekwizytorem. Bra� po dwa ruble od przedstawienia za dostarczanie wszystkiego, co tylko by�o potrzebne do ubierania sceny. Wyr�cza� tak�e re�ysera, a mianowicie wtedy, kiedy to publiczno�ci, s�abo reprezentowanej, trzeba oznajmi�, �e "z powodu pustek w kasie teatr zamyka si�". Spe�nia� to ostatnie nie z przyjemno�ci�, bo wiedzia�, �e po takim odwo�aniu przedstawienia, dostanie tylko po�ow� koszt�w i nic z dzia��w na swoje trzy marki. Towarzystwo grywa�o na dzia�y, kt�rych lwi� cz�� zabierali dyrektor z Simonk�, naiwno-liryczno- operetkowo-gabinetow� primadonn�, ojciec dramatyczny i komik, niepor�wnany "kanciarz", bo pierwszy amant - wspaniale, modnie ubrane bydl� by� "krowientur�" �wie�� jeszcze, przeto ma�o p�atn�. Swoj� drog� Franek spe�nia� tyle uci��liwych obowi�zk�w bez szemrania. By� wsz�dzie, gdzie go tylko mogli potrzebowa�. Zdawa� si� dwoi� i troi�, aby tylko nastarczy�. Szturcha�ce, bo i to go spotyka�o od zniecierpliwionych, kaprysy, dzikie pop�dy zdenerwowanych, szydercze uwagi, wszystko to znosi� z niewyczerpan� cierpliwo�ci�. Zdawa� si� nie mie� krwi i nerw�w w sobie. Tylko czasami, gdy mu kto za bardzo dokuczy� lub za bole�nie poci�gn�� za w�osy, oczyma b�yska� �a�o�nie, lecz milcza�. Ach, te oczy! co one tam robi�y pod t� nieforemn�, przykryt� ��taw� czupryn� czaszk�? Takie wielkie,. barwy najciemniejszego lazuru, a wiecznie pokryte jak�� zas�on� szklist� - jakby �ez zastyg�ych. Zdawa�o si�, �e ich �wiat�o skierowane jest z zewn�trz - w jakie� przepa�ciste g��bie ducha. Z powodu tych oczu cierpia� najwi�cej od amanta, kt�ry mia� g��boko schowane bez wyrazu i koloru oczy. - Co takiemu bydlakowi po nich? - mawia� - gdyby cz�owiek mia� podobne, to - no!... To "no" by�o wypowiadane z jakim� rozmarzaj�cym mrugni�ciem i mia�o g��boko si�gaj�ce znac&enie. Franek pomimo wszystkiego trzyma� si�, tego jednego towarzystwa od lat kilkunastu. Przywi�zywa� si� do wszystkich, kt�rzy w nim byli czas jaki�, a szczeg�lniej do dyrektora, u kt�rego ojca zacz�� swoj� artystyczn� karier� - mo�e � marzeniami o s�awie? z dusz� przepe�nion� pragnieniem grania Hamlet�w, Lear�w itd., mo�e! To tak dawno. M�wi�, �e ju� nie pami�ta, gdy go jaki nowicjusz zapytywa�. Pogrzeba� przesz�o�� tak g��boko z jej porywami, t�sknot�, nadziejami, �e chwilami naprawd� nie wiedzia�, czy istnia�a kiedy. By� pogodzony z dol�; na nic nie czeka�, niczego nie pragn��. �y� z dnia na dzie�, z godziny na godzin�, aby dalej. Zadzwoni�, kurtyna zapadnie i sza - bez bis�w - jak si� raz odezwa�. Zreszt� by� milcz�cy, nie lubi� rozprawia�. Bo i o czym? Ani s�ucha� rozmawiaj�cych. Co go to wszystko obchodzi�o? Mia� robot� - robi�, nie my�la�; nie mia� - szed� z suflerem Zmar�lakiem do knajpy i gra� dniami, ca�ymi w domino - i tak�e nie my�la�. Brak�o partnera albo by� za bardzo spity - szed� spa� - ot, i wszystko! Oboj�tno�� jego by�a nieczu�o�ci�. Za jego pracowito�� niezmordowan�, przywi�zanie bezinteresowne, odwzajemniano mu si� nieraz na r�ny spos�b. Niewielu, co prawda, widzia�o w nim cz�owieka, tylko jakie� popychad�o, automat, us�uguj�cy r�wnie dobrze i po�piesznie tak za ku�aka, jak i za dziesi�tk�. Sensacj� zrobi� pewnego razu na pr�bie. Bohaterka, wype�niaj�ca prywatnie obowi�zki dyrektorowej, przysz�a na pr�b� w z�otym humorze. - Franek, piwo! - W tej chwili prawie postawi� przed ni� kufel. Knajpa by�a obok. A ona, sko�czywszy pokazywanie wszystkim pier�cionka, kt�ry dosta�a na wczorajszej bibce - robi�a tak zawsze - zawo�a�a go w kulis� i wspania�omy�lnie zaproponowa�a, aby si� przeni�s� na mieszkanie do jej kuchni. - Bo ty podobno nigdzie nie mieszkasz? - E-e - mieszkam, prosz� pani dyrektorowej. Lubi�a ten tytu�. - Gdzie? - Tam na Olejnej. Pani dyrektorowa nie wie? mieszkamy ze Zmar�lakiem razem. - To bydl� rozpoi ci�. - C� to szkodzi, prosz� pani? - No, tak, tak - ale u mnie nie mo�esz by� pijany. - Dobrze, nie b�d� pi� - wszystko mi jedno. I uca�owa� na podzi�k� r�ce kandydatki na dyrektorowa. - Sprowad� si� zaraz. - Dobrze. Akurat kto� go potrzebowa� pos�a� do szewca i w tym celu �ci�gn�� nawet z n�g kamasze, kt�rym na gwa�t pomoc da� nale�a�o, i siedz�c w kulisie, g�osem tylko mia� bra� udzia� w pr�bie. - Franek, zaniesiesz, widzisz - niech ci na poczekaniu zrobi. Franek przybra� stanowcz� min� i powiedzia�, �e nie ma czasu, nie p�jdzie. - Dlaczego, ma�po, nie p�jdziesz? - Bo przeprowadzam si�. - Sk�d? gdzie? - Od Zmar�laka do dyrektorowej. - Ha! ha! - Franek si� przeprowadza, ha! ha! wybornie! - przeprowadza si�! - Po�amani bohaterzy i dotkni�te szpicem Kronosa bohaterki! Prosz� o g�os! Ho�ota - cicho�e, bo chc� powiedzie� co� arcyweso�ego. Uciszono si�. - Oto! powiadam, �e nasza Esmeralda vel Simonka bierze sobie tego oto Quasimoda na stajni� - czyli inaczej, m�wi�c j�zykiem dla was zrozumia�ym, nasze factotum - m�wi�cy s�yn�� z wyszukanych zwrot�w i por�wna� w mowie - przeprowadza si�, s�yszycie? - zaanga�owa�a go przed chwil� do wszystkiego - i przeprowadza si�. M�ska po�owa towarzystwa wybuchn�a �miechem, tak im si� to komiczne wyda�o, �e�ska za� ��ci� i �lin� - tym zjadliwiej, �e dyrektorowa oddali�a si�. - Faktora chce mie� pod r�k�, obro�c�, parawan, kasjera. - Kupi�aby sobie lepiej nowy garnitur z�b�w, bo starym wczoraj o ma�o si� nie ud�awi�a. - Czy pani chcesz naby� stary? B�d� po�redniczy�, mo�e odst�pi po zni�onej cenie, jako dla istotnie potrzebuj�cej - szepn�� z galanteri� zjadliw� "charakterystyczny". - Och! pan jeste�... - Zachwycaj�cy! - podsuflowa� cicho. - O nie! raczej chwytaj�cy "b�benk�w" na karty. - Za kt�re to zyski, m�wi�c nawiasem, pozwalasz mi si� pani nazwa� czasami szcz�liwym swoim wielbicielem - odpowiedzia� cicho z uk�onem. Aktorka z godno�ci�, jak przysta�o na matk� dramatyczn�, odesz�a w kulisy. - Widzia� pan przed chwil� to publiczne afiszowanie si� z pier�cionkiem, wiadomo jak nabytym? O! ona umie naci�ga� facet�w! I ja, kt�ra by�am w pierwszych towarzystwach, u Texia, Ko�cieleckieg�, musz� z takimi kolegowa�! Ach, to okropne!... Ani to g�osu, talentu, postawy... Bo to, prosz� pana, co pan w niej widzisz, to wszystko sztuczne - od Pika - i to si� tak rozrzuca! Ja mam przecie� r�ce tak�e mo�liwe do pier�cionk�w, co, nieprawda? I ja tak�e mog�abym je mie�, gdybym tylko chcia�a, oho! w Warszawie w Bellevue to facety podali mi z krzese� garnitur z�oty - naprawd�, jak Bozi� kocham! Ale nie wzi�am �- nie, za bardzo siebie szanuj� - bra� od obcych! Co innego, jakby znajomy, przyjaciel taki serdeczny, jak pan, dawa�, to bym wzi�a - ale inaczej nie, nigdy... M�wi�a to szeptem, szepleni�c i mizdrz�c si� "naiwna" m�oda, mo�e 24- letnia kobieta, do�� przystojna, ale zniszczona �yciem, do m�odego wielbiciela, kt�ry, wida� by�o, �e na dzie� takiego s�odkiego spotkania musia� zrzuci� z siebie mundur szkolny dla wi�kszej niepoznaki - bo wygl�da�, jak z krzy�a zdj�ty. Wcisn�� si� w krzes�o, tak �e ledwo go by�o wida� i od ka�dego wchodz�cego odwraca� si� z przestrachem, jakby inspektora przeczu�. - Franek! - wo�a�a niezdecydowanego wzrostu, wieku, p�ci i pi�kno�ci aktorka o nieustalonym repertuarze. - Franek! id�, przeprowadzaj si� pr�dzej, bo pani dyrektorowa czeka, �eby� pr�chno wymi�t� z mieszkania, nim go�cie nadejd�. - No, a tymczasem mo�esz to tutaj zrobi�! - zawo�a� kt�ry� �miej�c si�. Aktorka sp�on�a z gniewu i przyciszonym od z�o�ci g�osem sykn�a: - Rodin! - Gonerilla! Tyranizowa�a matk� w najpodlejszy spos�b. - Ale�, na Boga! kiedy� si� pr�ba zacznie? Franek wysun�� si�. - Jeszcze nie ma wszystkich. - Trzeba pos�a�, niech przychodz�. M�j Zmar�laczku, id� no po te krowienty, bo jak pragn� dobrego dzia�u, oddam rol� i r�bcie sobie, co chcecie. - Powiniene� to dawno zrobi�, publiczno�� umia�aby to oceni�. - Och! publiczno�� i tak jest wdzi�czna dyrektorowi, �e mena�erii nie puszcza na scen�. - Tak, ca�ej nie - tylko niekt�re okazy... - Panie!... - Cicho, os�y! Kalacie karczemn� zwad� �wi�ty przybytek sztuki. K��cicie si� jak szewcy. - Nie - ale jak tenorzy. - Albo jak aktorki... - Panowie! prosz� sobie artystkami nie wyciera� z�b�w. - Tylko? - Kanciarz! Ca�e towarzystwo zgodnie wybuchn�o �miechem. - Wi�c pani w ten spos�b rozumiesz? Tak my�lisz?... - St�j, Garricku! Pani! ten m�odzieniec zniewa�a ci�. Pos�dza bowiem, �e rozumiesz i �e my�lisz. O niegodziwiec! o �otr!... Powiedzia� to komik, Wstawk� nazywany, przysadzisty, o rozlanej twarzy i brzuchu, a zalanym talencie jegomo�� i oddali� si� spiesznie, rzucaj�c z�o�liwo - triumfuj�ce spojrzenie woko�o. Nazwany Garrickiem, m�ody aspirant do artystycznej n�dzy, jeszcze niezbyt otrzaskany z post�powaniem wsp�koleg�w, a przeto pe�en jeszcze m�odzie�czego ognia, porwa� si� oburzony. - Sied� pan, nie zwa�aj na mowy podobnych clown�w. Trzeba czasem i zniewag� z�o�y� na o�tarzu sztuki szepta�a skonfudowana �ciskaj�c r�k� swego rycerza. - Dobrze, pani, us�ucham twego g�osu - jest mi on rozkazem... Podzi�kowa�a mu pow��czystym a g��bokim spojrzeniem podmalowanych oczu. - ...ale nie rozumiem - m�wi� dalej - nie mog� poj��, jak podobni w �yciu ludzie mog� by� przedstawicielami sztuki, aposto�ami pi�kna i szlachetno�ci. Nie. mog� si� nawet domy�li� patrz�c na nich, czy tam w tych piersiach p�onie �wi�ty ogie� sztuki. Nie rozumiem, jak mo�na by� pijakiem, szyderc�, cynikiem, a jednocze�nie artyst�. Nie rozumiem. - O szewcze Apellesa! Wiele jeszcze nie rozumiesz wiele, wiele musisz pozby� si� z tego, co czujesz. Wiele razy gra� na g�odno, wiele nocy pi� na czyje konto, nim zostaniesz aktorem. - Wola�bym wcale nie by� na scenie, ni� czu� i my�le� inaczej. - To odejd� w pokoju, m�j synu! - odejd�. Mama i tata zabij� t�ustego cielca na przyj�cie syna marnotrawnego. - Panowie szydzicie, a przecie� tu idzie o co� wi�kszego od nas - o sztuk�. - To ci farsiarz! ha! ha! - Pozw�lcie panowie i nie gniewajcie si� na mnie za to, co powiem, ale sztuka nie jest celem dla was, nie kochacie jej. My�li wasze zaj�te czym innym, serca zastyg�e nie odczuwaj� nawet, co to jest sztuka? - A wiesz ty, m�odzie�cze, co to jest codziennie obiad, ca�e buty, mieszkanie zap�acone, �ach jaki� sw�j w�asny na grzbiet, kieliszek sznapsa za, w�asn� dziesi�tk� kupiony? Ty nie wiesz jeszcze, dop�ki ci starczy zapas�w, przywiezionych z domu - ale my o tym dawno zapomnieli�my - o, dawno! Odejd�, a je�eli zostaniesz pomi�dzy nami, to za rok - pom�wimy o tym, co to jest sztuka. Dixi. - A swoj� drog�, do�� do swego zapa�u nowe buty na zapas i schowaj, przydadz� ci si� na powr�t - zako�czy� Wstawka. - Kiedy� ta pr�ba? - Gdzie si� pani tak spieszy? - on jeszcze z klasy nie wr�ci�. - Zmar�lak! hej, Zmar�lak! chod��e tu, stara ma�po. Gdzie dyrektor? - Zaraz idzie - ko�czy parti�. - A D�alma? - Spotka�em go, szed� z tymi pannami zza mostu na spacer i powiedzia�, �eby go kto zast�pi�, bo teraz nie ma czasu, przyjdzie na popo�udniow�. - Samiec!... - Nie, to przechodzi poj�cie!... - Twoje, ma si� rozumie�. - ...jutro si� gra, nikt roli nie umie, na pr�by nie przychodz�: b�dzie klapa! jak Boga kocham! jeneralna klapa! - Nie kracz, wrono! - �e sztuka p�jdzie pod psem, za to r�cz�. - Ma si� rozumie�, skoro ty w niej grasz. - �eby to spektakl by� dobry! - bo jak wstawi� pragn� kube�ek piwonii, bryndza a� �mierdzi - ani cebuli, ani w co wkraja�. -Jak pogody nie b�dzie, to i publiczno�� mo�e nie dopisa�... - Nie b�j si�. Dopisze, ale tobie na grzbiecie, jak si� b�dziesz sypa�, jak wczoraj. - To ma�pa Zmar�lak spi� si� jak �winia i nie poddawa�... - "Jowiszu! przed tw�j tron idziemy wie�ce ple��. I tobie cze��. - I tobie Jowiszu itd.". To dyrektor wchodzi� z piosenk� na ustach. - Jak si� macie, robaczki! - zawo�a� do kobiet. No, panowie, zaczynamy pr�b�. - Czas ju� by by�o - czekamy... - Widzisz, Ofelio, cudn� karambolow� parti� grali�my z s�dzi�. Znasz go, ten, co tak po uszy zakochany w tobie - i w�a�nie m�wi� mi... - Wszystko mi jedno, co m�wi�. Nie potrzebuj� go�ych "fatygant�w". - Przecie� to taco pierzasty! - wtr�ci� kto� z boku. - I! - ma tyle... - i pokaza�a fig�. - Pani bo jeste� zawsze doskonale informowana... - Kota w worku si� nie kupuje, to �aden interes zawo�a� Wstawka. - Franek! Franek! scen� ustawi� do pierwszego aktu. - Nie ma go; przeprowadza� si� poszed�. - Gdzie? - Do Simonki. - A! - no, mniejsza. Panowie, pom�cie mi, ustawimy sami. - Zaczyna�, zaczyna�. Gdzie Mazepa? - Nie przyjdzie, jest na innej pr�bie... - Garricku! zamarkujesz pan za niego. "O tu mi by� Eden, Oczy twe by�y dla mnie gwiazdami zbawienia, Hymnem..." - M�j drogi, nie blaguj. Udajesz, �e si� uczysz roli, a sypiesz si� na scenie jak zwierz� - wo�a� dyrektor w kulisy do graj�cego rol� Zbigniewa, kt�ry swoj� obecno�� i pracowito�� w ten spos�b manifestowa�... Rozpocz�to pr�b�. Kuleli, sypali si�, wracali do scen niekt�rych po dwa razy, ale powoli, powoli rozgrzewa�o ich to arcydzie�o dramatyczne. Przycicha�o w sali, uciszono si� w kulisach, nie by�o s�ycha� rozm�w, przycink�w, szyderstw, kawa��w. Nawet ci, kt�rzy w tej sztuce nie grali, s�uchali jej z pewnym skupieniem ducha. Geniusz jasnymi skrzyd�ami poezji zwyci�y� ich codzienno�� - i panowa� chwil�. I Franek w trzecim akcie si� zjawi�. Usiad� w k�cie przy proscenium i patrzy�. By�, jak zwykle, apatyczny, zimny; twarz mia� bezmy�ln�, a oczy martwe. Tylko usta mia� u�o�one do jakiego� wewn�trznego u�miechu, pochyla� nieznacznie g�ow� - mo�na by�o przysi�c, �e w takt wierszy m�wionych na scenie. Nawet Wstawka, wyuzdany cynik i szopkarz pierwszorz�dny, nie m�g^ si� oprze�, aby nie powtarza� za m�wi�cymi kilku wierszy. - Widzisz, kulfonie! - m�wi� zni�onym g�osem do Franka. - To sztuka! - i odszed� powtarza� wszystkim to samo. Po sko�czonej pr�bie "charakterystyczny" zaproponowa� spacer przed popo�udniow� pr�b�. - Zaprowadz� was w jedno cudownie odkryte miejsce, gdzie daj� kotleciki - no, caca - z sa�atk� po 15 kop. porcja. Ale powiadam pa�stwu, delicje! Czego� tak smacznego... - Tw�j dziadek w szabas nie jada�. - Wstawka si� ju� chlapn�� i bredzi. - E, gdzie� tam - oponowa� z min� �a�osn� komik ani nawet kieliszka jednego, marnego kieliszka - nic! Na ch�ciach nie zbywa�o, ale... - Vae-victis przez pustki... - W m�zgownicy! W marmurze ry� tak� prawd� w marmurze! - Jak to zaraz zna�, �e� czy�ci� koturny profesorowi �aciny. - Panowie, panowie, nie gry�cie si�, bo i tak was gryz�... - No! wi�c idziecie na podwieczorek? - pyta� Garrick. - Dobrze, dobrze, kiedy prosisz, to i owszem, no, bo prosisz!... Garnek w milczeniu acz niech�tnie skin�� g�ow� potakuj�co. - Jak�e nisko teatr upad�! naci�ga� swoich! - mrucza� Wstawka, oburzony naprawd�. Wyszli z teatru. "Charakterystyczny" szed� pierwszy z kt�r�� z aktorek i z zapa�em smakosza opowiada�, jak si� robi� dobre kotlety z ciel�ciny. - Ten si� min�� z powo�aniem, powinien by� kucharzem. - Protestuj� w imi� zdrowych �o��dk�w! - O, oleum ricini! jak�e by�by� poszukiwany! - Panowie i pi�kne panie!... nie gniewajcie si� bia�og�owy, �e m�wi� "pi�kne panie", jest to niewinna figura retorica - ot�, panowie! Tylko pos�uchajcie - powiem przypowie�� biblijn�. Krowienty! wr�ci� si�, rozdziawi� g�by, nadstawi� s�uchy, bo m�dro�� b�dzie p�yn�a z ust moich potokiem. - Jak przez nie sznaps! - Do rzeczy, do rzeczy! m�w�e Wstawka, bo nie ma czasu. - Ot�: pewnego czasu... nie - nie tak. Wonczas, rzek� Zeus do Nataniela proroka, id�c z nim de pach� ulicami Koryntu: - Spojrzyj przed si�! - i Nataniel spojrza�. - I c� widzisz?... - Ch�opi� izraelskie, rozlepiaj�ce afisze na jutro. - Patrz dalej. I c� widzisz? - Dwoje nieczystych stworze� w pyle le��cych. - O kr�tkowzroczny! - Panie, nosz� �smy numer pince-nez. - Kto zapisywa�? - Wo�fisz. - Parszywa owca w stadzie Izraela. M�wi� ci, przejrzyj! - Ju� widz�. - Co? - Cz�owieka wysmuk�ego jak grusza Ma�kowa, o twarzy koloru twojego nosa, o nie�miertelny! - Natanielu, zakazuj� ci por�wna�! M�w, sam jest? - Z niewiast�... - Przystojna? - Tak, panie, ale zwr�� swoj� uwag� gdzie indziej, bo ma zazdrosnego kochanka. - Drwi� sobie z tego w olimpijski spos�b. M�w, s�ucham. - Nachyleni do siebie szepc�. - Co m�wi�? - On opowiada, jak si�, o panie, przyrz�dzaj� kotlety ciel�ce, a ona s�ucha z min� kwoki, gdy kur wydobywa przed ni� t�ustego robaka. - Powiadasz, �e m�wi� o kotletach? - Tak, o nie�miertelny! - Hm! u mnie tak�e maj� by� dzisiaj kotlety na obiad. To ju� pewnie czas... Ten smyk, Faeton, got�w przyj�� wcze�niej i zje wszystko... a baba ka�e mi zrobi� zacierek. Brrr! Natanielu! - O panie! - Kt�ra godzina? - O synu Kronosa, z rumie�cem przyznam ci si�, �e... zastawi�em wczoraj sw�j czasomierz. - Na co? - Panie, przebacz, ale mia�em wieczorem randk� w botanice... i... potrzebowa�em. Ale ty, o Zeusie, masz z�oty chronometr, dar imieninowy twej �lubnej. - Tak... mam, mam, tylko chwilowo ten �otr Merkury zabra� go... za ten ostatni kosz szampa�skiego... Natanielu! c� tam widzisz wi�cej? co czytasz w tych postaciach? - O panie, mam�e m�wi� to, co zasmuci serce twoje? - M�w! m�w! chyba jeszcze zd��� na obiad. - Widz�, panie, na czo�ach tych ludzi, w oczach, w sercach wypisane: "Ja jestem g�upstwo". Przebacz im, pot�ny! nie marszcz brwi! C� winni, �e przyszli na �wiat takimi? - Co?! w moim pa�stwie g�upstwo mia�oby grasowa�? nigdy, jakem Zeus - nigdy! Upomych, co w nim trwa� b�d�, do ula - uwa�asz. Albo nie. Niech p�ac� po miarze pszenicy i dzbanie Falema. Wino odes�a� mi zaraz, trwaj�cych w b��dzie, a szczeg�lniej nie p�ac�cych sztrafu zabijaj! Masz tu pioruny. Ja odchodz� na obiad, musi by� p�no, a Junona - o!... - Panie! tu tylko s� puste patrony, a gdzie� jest ogie�, kt�rym ukarz� opornych? - E! - g�upi jeste�, m�j kochany, nudzisz! - Wiemy tw�j s�uga, o Zeusie. - No, to we�miesz od Merkurego na... rachunek. Ale, ale, og�osisz to jeszcze: "I wszyscy sprawiedliwi, prawomy�lni, odwraca� si� b�d� od tej pary, pod najstraszniejsz� kar� - zara�enia si� g�upstwem". - Hm! komorne nie zap�acone. Juno potrzebuje sukni i kapelusza, trzeba da� a conto w handelku, szewca zap�aci�, sobie kupi� szlafrok i tabakierk�, zap�aci� d�ugi tego hultaja, Dianie kupi� prezencik - mo�e si� uda doj�� z ni� do �adu. Hm! iadna szelmutka!... Natanielu! - zawo�a� gromow�adny za oddalaj�cym si� - Natanielu! Uwa�asz, postaraj si�, �eby tylko tych sprawiedliwych nie by�o za wielu. Ty umiesz to urz�dza�. Bo widzisz, c� robi�? ci�kie czasy... Tak rzek� Zeus, pan na Olimpie lit. b z przyleg�o�cia� mi i. wsiad�szy w jednokonk� - odjecha�. A Nataniel prorok przywdziawszy och�do�ne szaty stan�� przed b�nic� Melpomeny i opowiedziawszy, tak zako�czy�: - Zaprawd�! zaprawd�! powiadam warn, �e porcja kotlet�w za 15 kop. i do tego z sa�at� - to blaga na gruby kamie�. Chyba, �e za got�wk�. A je�li tak, to kamienujcie fa�szywe proroki, kt�re sprowadzaj� wasze ch�ci na bezdro�a po��dania - nadaremnego, a mnie ka�cie da� sznapsa, bo strudzone s� piersi moje, usta pragn�ce, a �o��dek wysch�y, jak piaski Sahary. - M�g�by� by� s�ug� w winnicy pa�skiej, nie�le ka�esz. - Wola�bym by� w�odarzem. - Aby mie� klucze od piwnic, ha! ha! - M�j Bo�e, co to czas, �ycie z cz�owiekiem robi? m�wi� szczup�y, wysoki, z wybitnie aktorsk� twarz� drugi komik, staj�c przed Wstawk� i mier��c go z�o�liwie lito�ciwym wzrokiem... Panowie! pomy�lcie�, �e w tym cz�owieku by�o troch� dowcipu, troch� rozs�dku, �dziebe�ko talentu - a dzi�. S�yszeli�cie go m�wi�cym, przypatrzcie� mu si� teraz. Nic nie widzicie?... Prawda! jak�e w absolutnej pr�ni mo�na co zobaczy�?... - Wiesz co? - sykn�� Wstawka - po�lij sw�j dowcip do szewca, niech go podzeluje, bo ci si� diablo zdar�. - Dowcipu nie potrzebuj� dawa�, ale buty rzeczywi�cie krzycz� o podeszwy. Porad� mi, kt�ry z twoich dawnych koleg�w to najlepiej zrobi? - Poradz� ci napi� si� oleju, mo�e cho� troszka przedostanie ci si� do �ba, bo� strasznie zidiocia�. - Niech na usprawiedliwienie starczy mu pa�skie towarzystwo - zawo�a� "charakterystyczny" z�o�liwie, mszcz�c si� za opowie��. - Brawo, brawo! Razowiec! - tak przezywano ostatniego. - Franek! Franek szed� ze Zmar�lakiem na ko�cu, milcz�c. Nie s�ucha� m�wi�cych. Co go to obchodzi�o? A po drugie, dowcipu nie sytuacyjnego, nie na scenie do tego, nie rozumia�. - Franek! pani dyrektorowa wo�a. Lecz� pr�dzej, a sprawuj si� dobrze, to dostaniesz serek! - wo�a� Wstawka. Franek poszed� spiesznie - zabra�a go ze sob�. Dla Franka z przeprowadzeniem si� do Simonki nasta�y lepsze czasy. Kandydatka na dyrektorowa mieszka�a elegancko. Aktorki maj� szczeg�lny dar szybkiego przystrajania mieszka� byle czym. Dwa pokoje, jakie zajmowa�a, by�y urz�dzone troch� jaskrawo, ekscentrycznie, niemniej jednak oryginalnie i wytwornie. ��ko pod pawilonem z kremowych tiul�w, podszytym blador�ow� materi�, kr�lowa�o w drugim pokoju. Pod�ogi za�ciela�y dywany, b�d� swoje, otrzymane w podarunku od wielbicieli, b�d� te, kt�rych Franek po�yczy� na mie�cie do rekwizytori�w na scen�. Albumy, fotografie w�a�cicielki w kostiumach, p�kostiumach i prawie bez kostium�w, poumieszczane w ramkach ze sztucznych kwiat�w, porozrzucane po stolikach, konsolkach, b�yszcza�y za szk�em jak na wystawie i zape�nia� si� zdawa�y gwarem mieszkanie. �wiat�o, przy�mione u okien ci�kimi firankami, tworzy�o jaki� p�cie� tajemniczy. D�ugie kosze do garderoby, pookrywane kawa�ami materii w fantastyczne desenie i barwy, s�u�y�y za sofy i n�ci�y do siebie. Wachlarze z pi�r bia�ych i czerwonych r�nego rodzaju, gatunku i wielko�ci, porozrzucane po meblach, poprzyczepiane do ciemnych �cian, pog��bia�y ton og�lny, wyst�powa�y jaskrawi� z t�a, dra�ni�y nerwy dysonansem. Chi�ska latarnia pod olbrzymim parasolem u sufitu dope�nia�a dziwaczno�ci. Bukiety a la Makart, statuetki, wazony, patery z ceramiki i minera��w, porozstawiane z widocznym usi�owaniem niedba�o�ci i harmonii, wala�y si� obok kart, popielnic, niedopa�k�w papieros�w, szklanek, butelek, z winem i w�dk�, flakon�w z perfumami i pude�ek z pudrem. Wykwint, pomieszany z nie�adem i jaskrawo�ci� cyganerii teatralnej, miesza� si� wsz�dzie i dope�nia�. Co jaskrawsze i oryginalniejsze kostiumy sceniczne wisia�y po k�tach. Bywa�o tu wcale inaczej po ka�dej bibce. Obserwator by�by z tego urz�dzenia mieszkania czyta� jak z ksi��ki, z jakich sfer rekrutuj� si� tygodniowi wielbiciele aktorki. Wszystko, co mia�a, czym rada si� popisywa�a, by�o od kochank�w. Franek zaj�� kuchni�, przez kt�r� si� przechodzi�o. Kawa�em jakiej� starej dekoracji przedzieli� j� na p�, w jednej po�owie,- gdzie by� kominek, zamieszka�, z drugiej zrobi� przedpok�j. M�wimy: zamieszka�. Rozci�gn�� na do�� czystej pod�odze co� w rodzaju starej chustki, dywanika lub te� kawa�a kulisy, na to strz�py jakiego� futra - i mieszka�, bo mia� si� gdzie po�o�y� i na czym. A prawda! pod ko�uch i derk� wsun�� pod�ugowate pude�ko drewniane i to tworzy�o poduszk�. Jada� teraz stale �niadania. Dyrektorowa sto�owa�a si� w restauracji, a tylko �niadania jada�a w domu. Franek nastawia� samowar co rano i podawa� jej herbat� do ��ka, je�li ma si� rozumie�, spa�a w domu - za to wspania�omy�lnie kaza�a mu sobie robi� herbat�. Wywdzi�cza� si� us�u�no�ci�. By�a to natura odp�acaj�ca ka�de doznane dobrodziejstwo w czw�rnas�b. By� ci�gle na jej us�ugach. Chodzi� z listami, robi� sprawunki, ubiera� j�, zast�powa� 's�u��c� z zupe�nym zadowoleniem obs�ugiwanej. Za to wszystko mia� k�t swobodny, gdzie te� i przep�dza� wszystek czas wolny. Co robi� wtedy? Nikt nie wiedzia�. Co prawda, nik� nie by� ciekaw si� pyta�. Ile razy kto wszed�, wy�azi� od siebie poruszony jaki�, z ogniem w oczach, z twarz� dziwnie wypi�knia�a i z r�koma powalanymi atramentem. - Co� ty buty czy�ci�? - zapyla� go raz dyrektor ujrzawszy jego r�ce zdejmuj�ce mu palto. - E - nie - prosz� pana dyrektora. - A �apy masz powalane szuwaksem. - To, to... atrament. - Pisa�e� co? - List - szepn�� nie�mia�o. K�amstwo przychodzi�o mu z trudno�ci�. - Do kogo? Nie odpowiedzia�. - Do domu? Milczenie. - No, m�w�e! Nic nie wiem, masz gdzie rodzin�, czy nie? - Wacek! chod��e, nie marud�! - ozwa� si� g�os z drugiego pokoju. Franek otworzy� drzwi spiesznie, uradowany, �e mu si� uda�o unikn�� wyjawienia prawdy. I starannie wymy� r�ce. Ukrywa� si� bowiem z tym, �e pisa�... sztuk�; to jest przerabia� "Ulane" Kraszewskiego na scen�. - Franek sztuk� pisze! pisze sztuk�, s�yszycie, ha! ha! ha! Franek ba� si� takiego �miechu i komentarzy, ur�gowisk i bolesnych �art�w towarzystwa. Dlatego to, co robi�, robi� tak po cichu i w tajemnicy, �e tylko jeden Zmar�lak wiedzia� o tym. Ale jego by� pewny, �e nie wyda. My�l i ch�� pisania tak go nagle opanowa�y i tak gwa�townie, �e si� nie m�g� oprze� - musia� po prostu. I zaczyna� siebie nie rozumie�, jak tyle lat prze�ywszy m�g� nie pisa�. Nie zwa�a� na trud, na niemo�ebno��. Wola jego wypr�a�a si� w tym jednym kierunku: napisania sztuki i zobaczenia jej na scenie. Tym oddycha�. Pow�d pobudzenia, wstrz��nienia by� nast�puj�cy: Grano u nich po raz pierwszy "Chat� za wsi�", grano z olbrzymim stosunkowo powodzeniem. Publika, jak zwykle publika, przepada za �piewkami, ta�cami i dziko-romantycznymi perypetiami, przeplatanymi grubym �artem i tanim patosem. Wi�c te� "Chata" podoba�a si� ogromnie. Aktorzy, rozpromienieni lepszymi dzia�ami, grali z przej�ciem. Rozprawiano te� po pierwszym przedstawieniu prawie dobrze o sztuce, w miar� rosn�cego powodzenia - i codziennych przedstawie� przy pe�nej kasie entuzjastycznie. Wynoszono pod niebiosa i autora, i przerabiaczy, bo dzi�ki nim mieli niebywa�e powodzenie. Frankowi, kt�ry w tej sztuce "robi� t�um", podoba�a si� ogromnie. Przepada� za ka�dym jaskrawym efektem, za uczuciem, kt�re aktor zwykle przyobleka� w form� nie wulkaniczn�, ale epileptyczn�, za rozczochran� groz�, o twarzy wykrzywionej w�ciekle, tubalnym g�osie, pianie na ustach i ramionach, rozkrzy�owanych jak drogowskazy. Lubi� taki teatr. Na subtelnych p�tonach sztuk, gry, nie zna� si�. Tote�, to co lubi�, znalaz� w tej sztuce. Grano j� con amore, przeszar�owawszy. I z przyjemno�ci� s�ucha�, jak aktorzy w garderobie wynosili sztuk� pod niebiosy. Garrick opowiada�, �e prawie wszystkie sielskie powie�ci Kraszewskiego nadaj� si� do przer�bki na scen�. - Ot, macie na przyk�ad - "Ulana". Kto j� przyni�s�? - pyta� bior�c ksi��k� ze sto�u spomi�dzy kilkunastu. - Ja - odpowiedzia� Franek. - Czyta�e� j�? - Nie. Po�yczy�em do rekwizytu na niedziel� i jeszcze nie mia�em czasu odnie��. - Ot! macie "Ulane"... I d�ugo, szeroko rozwodzi� si� nad jej tre�ci�; co by to by� za �adny i efektowny obraz sceniczny. Franek s�ucha� i w ko�cu zapyta� ciekawie: - Czy to trudno, prosz� pana, sztuk� napisa�? - Spr�buj napisa�, to si� przekonasz. Franek roze�mia� si� jako� bezd�wi�cznie i nie�mia�o szepn��: - Trzeba umie�. - G�upi�! - nikt nie umie pisa� zaczynaj�c. - Franek! Wiesz co? napisz, jak Boga kocham. To by by�o kapitalne - uwa�asz! przedstawimy j� u nas. Wyobra� sobie: sala pe�na, zaj�cie ogromne, pierwsze rz�dy we frakach, premiera przecie�! Ka�emy bi� ogromne afisze r�owe, na nich sta� b�dzie: "Ulana", sztuka sceniczna przez Franka, to jest Franciszka i trzy gwiazdki, to zaciekawia. Kurtyna ant�ojf i szmerek na pe w pocz�tku-aktu, przy ko�cu brawa, uwa�asz, brawa! a dalej krzycz�, wo�aj�: autor! autor! O! to ci jest lusztyk! o! - szydzi� Wstawka. - Nie zawraca�by� mu g�owy. - A mo�e si� w nim zbudzi� talent. - Do porz�dniejszego czyszczenia lamp chyba, bo kopc� dzi� jak diabli. - S�uchaj, Razowiec, ty go nie masz wi�cej od niego, a jeste� aktorem na stanowisku. - T�um na scen�! na scen�! - krzycza� dyrektor w kulisy z otwartej widowni i pogrozi� pi�ci� Frankowi, �e na czas nie wyszli. Niewiele zwa�a� na to. My�l, rzucona �artem, wry�a mu si� w samo dno m�zgu, roznieci�a przygas�e ognie m�odo�ci. Zdawa�o mu si�, �e spa� d�ugo i kto� go zbudzi� do drugiego �ycia i �e.po raz pierwszy spojrza� na �wiat takie by�o wszystko inne, nowe. Marzenia wype�za�y z jam i jak cienie, pe�ne w sobie tajemnicy i szcz�cia, osnuwaty mu dusz�. A jakby si� uda�o? I poprzez szar�, wstr�tn� opon� n�dzy, upokorze� i takiego �ycia bez jutra, bez my�li i bez marze�, dusza mu si� wydziera�a do s�o�ca, zrzuca�a wi�zy, otacza�a si� �wiat�em i dr�a�a z nadmiaru wzruszenia, ko�ysana pragnieniem niepowstrzymanym, nadziej� i strachem jakim�... By� ol�niony i przera�ony razem swoj� zuchwa�o�ci� pragnie�. Franek by�a to dusza na obraz przyrody, kt�ra po zimie ci�kiej, burzliwej, budzi si� na wiosn� pod gor�cym tchnieniem s�o�ca - i nie wierzy, �e mo�e kie�kowa�, rosn��, kwitn��, �y�; zapomnia�a w n�dzach zimy o przesz�e} wio�nie. Wi�c nie�mia�o i bezradnie wysuwa si� z siebie, a� rozp�tana ciep�em i swobod�, symfoni� cud�w bierze �wiat w swe dobroczynne posiadanie. Franek ledwie m�g� si� doczeka� ko�ca przedstawienia i wychodz�c zabra� z sob� "Ulane". Przeczyta� j� w ci�gu nocy kilka razy z rz�du; sp�aka� si� nad losem opuszczonej i rozp�omieni� jeszcze wi�cej do napisania sztuki osnutej na tym temacie. My�l, popychana przez ambicj�, zwyci�y�a do reszty przygn�bienie moralne i apati�, w jakiej �y� od tak dawna. - Tak, napisz�, napisz�! - m�wi� do siebie. Nie wiedzia� tylko, jak si� wzi�� do tego. My�la�, jak zacz��, od czego - nie wiedzia�. Poci� si� z wysi�ku, rzuca� wszystko do diab�a i powracaj do tego samego. By� obezw�adniony tym pragnieniem i olbrzymia� jednocze�nie pod parciem woli. Up�r zwalcza� zniech�cenie, powsta�e z bezsilno�ci. Zesz�o mu tak ze dwa tygodnie na ci�g�ych walkach z niemo�ebno�ci� wysnucia z m�zgu jakiejkolwiek formy. Zaczyna�, ale dar� natychmiast. Ten pocz�tek by� z tej sztuki - tamten z innej. Przez os�uchanie si� na scenie, umia� ich tyle prawie na pami��, �e bezwiednie - s�owa zapami�tane pisa�. Odczytuj�c poznawa� z b�lem upokorzenia, �e to nie jego my�li. Nie chcia� na�ladowa�! Przez te dwa tygodnie z��k� jeszcze wi�cej, pochyli� si� bardziej, usta mia� czarne od gor�czki, spieczone, czo�o porzni�te fa�dami, a w oczach wyraz nigdy me widzianego u niego rozmy�lania. Nie m�g� chodzi� z wyczerpania wewn�trznego, bo ani sypia� jak si� nale�y, ani jada�. Wprawdzie jada� - nigdy nie jada� tyle, ile potrzebowa�. Rozdenerwowany w najwy�szym stopniu, stawa� si� wi�cej jeszcze milcz�cy, wi�cej senny, oci�a�y i nieczu�y na wszystko zewn�trzne. Burza, jaka szala�a w jego piersiach, ogie�, jaki go trawi�, nie przedostawa� si� na wierzch, trzymany si�� w g��bi duszy, pali� go powoli, wysusza� jego cia�o do reszty. R�ce mu dr�a�y, si� brakowa�o, z trudem m�g� podci�gn�� kurtyn�. A gdy tylko m�g� si� znale�� sam - p�aka�. P�aka� z b�lu nad swoj� niemoc�, aby potem z tym wi�ksz� furi� rzuca� si� do pracy i�cie Syzyfowej dla niego. Czu�, a p�niej zrozumia�, �e tylko dlatego tak mu nie idzie, �e nic nie umie, nie zna, nie rozumie. To go dobija�o. Co trzeba umie�? - zapytywa� sam siebie. - Wszystko! wszystko! - odpowiada�o co� z niego. - Jezus! wszystko!... - i ogarnia� �wiat spojrzeniem duszy wszechwiedz�cej, i rozumia� w takiej chwili ca�� niesko�czono�� rzeczy, o kt�rych przedtem ani my�la�, i wyczuwa� marno�� swoj� w ca�ym jej ogromie. Zn�kany, zrozpaczony, przeklina� siebie, swoj� nieudolno��, nieuctwo i tych, kt�rzy mu ten p�omie� rozniecili w piersiach. Tarza� si� nieraz na swoim n�dznym bar�ogu w strasznym uczuciu niemocy - nic nie pomog�o, bo: "Krzycz, wrzeszcz, jak czajka, na zawo�anie nie przyjdzie bajka" - jak Krasicki powiedzia�. Nigdy te� nie czu� si� tak chory, tak nieszcz�liwy, ostatni z ludzi. W tych smutnych chwilach szamotania si� zacz�� rozmy�la� nad sob� i po�o�eniem swoim. Ale, co charakterystyczne, widzia� wszystko przez por�wnania z osobisto�ciami sztuk. Nie zna� innego �ycia. Tam s� bogacze, on nic nie ma, mniejsza z tym; szanowani, bo maj� pieni�dze, szacunku dla czego innego nie rozumia�, nie wiedzia�, �e istnie� mo�e. Kochaj� si�, przypomnia� sobie, �e przecie� jego nikt me kocha� - nikt! Nie kocha�a go ciotka, kt�ra go wychowa�a po nag�ej, jednoczesnej �mierci rodzic�w. Nie kocha�a go, bo ci�gle go bi�a i jeszcze takim ma�ym, boso w zimie, wyp�dza�a na ulic� �ebra�. Nie kocha�a go wyp�dziwszy od siebie w dziesi�tym roku �ycia w �wiat szeroki, z b�ogos�awie�stwem przekle�stw i bicia na drog�. Och! pami�ta�, przypomina� sobie wybornie. Nikt mnie nie kocha!... - szepta� - i poczu� szalone pragnienie kochania czego�, przyci�ni�cia si� do jakiej� piersi - i wylania na takim wiernym, kochanym sercu wszystkich �ez powstrzymywanych, wypowiedzenia wszystkich cierpie�, b�l�w, trosk i upokorze�, jakie teraz wrza�y mu w duszy. Czu� w sobie ogromn� potrzeb� stania si� komu u�ytecznym, nale�enia do kogo�. Uspokoi� si�, gdy mu przysz�a na my�l sztuka jaka�, gdzie taki sam sierota, biedny, opuszczony, znajduje bogatego krewniaka, przygarniaj� go do siebie - i potem zostaje panem. Takim panem, kt�ry mo�e je�� tyle razy, ile mu si� podoba i mie� wszystko, co mu potrzeba - tak, jak tylko mia�o kilka os�b z ich "towarzystwa": Simonka, Naiwna i D�alma. - Maj� "b�benk�w" - szepn�� zazdro�nie. Nie rozumia�, �eby mia�o by� co z�ego w naci�ganiu bli�nich. Z tego wszystkiego wzi�� si� do czytania. Po�ycza� ksi��ki, gdzie si� da�o. Po�yczano mu ch�tnie do rekwizytu, bo odnosi� pr�dko i nieuszkodzone. Czyta� bez wyboru, ma si� rozumie� wszystko, dzi� Borna, jutro Victora Hugo. Przesta� grac w domino ze Zmar�lakiem, aby mie� wi�cej czasu. I nie przestawa� szuka� wskaz�wek do budowy sztuki. Teraz, przeprowadziwszy si� do Simonki, mia� wygodniej - od czasu do czasu m�g� jada� obiady. Dochody jego znacznie si� powi�kszy�y^. Napiwki za zdejmowanie palt, kaloszy itd. od odwiedzaj�cych aktork� bywa�y nieraz sute. A pr�cz tego mia� sw�j k�t w�asny, gdzie m�g� swobodnie robi� wszystko, co chcia�. Z czasem uda�o mu si� nareszci� znale�� spos�b zacz�cia sztuki. Bra� z biblioteki teatralnej r�ne dramid�a, rozczytywa� si� w nich i rozpatrywa� w ich budowie. Modelem dla niego by�a "Czartowska �awa". Sz�o mu strasznie ci�ko, a szczeg�lnie z piosenkami nie m�g� sobie da� rady. Nie zdo�a� zrymowa� dw�ch wierszy. Zostawi� je na p�niej. Tymczasem pisa� proz�. Przyni�s� lamp� z teatru, stawia� j� na ziemi, a sam, le��c na brzuchu, wyci�gni�ty na pos�aniu - pisa�. R�kopis le�a� na pod�odze, jak i przybory pi�mienne. Wym�czy� ju� cztery akty, a pi�ty mia� gotowy w g�owie. Simonka dnia jednego posz�a na kolacj�, oznajmiaj�c, �eby nie czeka�, bo mo�e nie przyjdzie. Ucieszy� si�, �e sko�czy. Rozradowanie pe�ne marze� ja�nia�o mu w twarzy. Zaraz, jak tylko wysz�a, zabra� si� do pisania, ale tre�ci gotowej nie chcia�o mu si� przenosi� na papier; wola� my�le�, przypomina� sobie niekt�re sceny i planowa� wystaw� sztuki. Wsta�, skr�ci� sobie papierosa i w skupieniu rozwa�a�, kt�rzy z jego towarzystwa i jakie role gra� mog�. Rozmar�a� si�. Nie widzia� niemo�ebno�ci, niepodobie�stwa znika�y przed jego roznami�tnion� oporem wol�. Pali� papierosy jeden za drugim. U�miecha� si� do siebie, przymyka� oczy i wyobra�a� sobie, jak to by� mo�e. Przenosi� si� my�l� na scen�, zdawa�o mu si�, �e patrzy przez dziur� w kurtynie na sal�. -Pe�na! - szepn�� st�umionym wzruszeniem g�osem. - Pe�na! Fale g��w. Ciche szepty mi�dzyaktu jak brz�czenie nadbiegaj�. S�ycha� tylko zamykanie i otwieranie drzwi wchodowych, skrzyp opuszczanych krzese�, szelest suchy rozwijanych afiszy. Ciep�o oddech�w, �wiat�a, kurtyna ko�ysze i wydyma lekko. Kobiety po lo�ach wachluj� si� zawzi�cie, s�yszy najwyra�niej denerwuj�cy chrz�st wachlarzy. Oczy b�yszcz�, a spojrzenia krzy�uj� si� jak b�yskawice po sali. Dzwonek! Przycisza si�: drugi, trzeci. Zdaje mu si�, �e sam dzwoni, potem kla�ni�cie w d�onie. Kurtyna idzie w g�r�. Sal� zalega cisza. Muzyka gra piano jak�� melodi�. T�umi� oddechy. Na scenie obraz. Recytuje z zapa�em - robi wra�enie. Publiczno�� zaczyna musowa�. Aktorzy nawet s�uchaj�. Na sali gdzieniegdzie podnosi si� chusteczka do ocz�w lub nosa, rozczulaj� si�! Bierze ich sztuka. Teraz nast�puje przedostatnia scena Ulany z Tadeuszem, jeszcze nie napisana. Natchnienie porywa go, skal� g�osu podnosi niezwykle, gra z ogniem, uniesienie d�wi�czy mu w g�osie, bije z twarzy, promienieje w za�zawionych oczach. P�acz�. Nie widzi ju� nic - jeszcze jedna skarga, jeszcze jeden okrzyk b�lu i rozpaczy. Sko�czy� - cisza - potem grzmot - uragan oklask�w rozlega si� pot�nym echem w jego m�zgu. Krzycz�: Autor! autor! - Franek s�ania si� jako� oci�ale pod wra�eniem nieznanego uczucia, wyprostowywa swoj� skulon� posta�, u�miech g��boki wewn�trznego wesela duszy ma na ustach, twarz spocon� i czerwon�, w�osy rozczochrane. Idzie kilka krok�w przed siebie, odsuwa wspania�ym gestem p��tno, dziel�ce kuchni�, k�ania si� powa�nie, z godno�ci� lampie, stoj�cej na ziemi, kominkowi, pos�aniu, �cianom brudnym, poplamionym, po kt�rych karaluchy, zwabione do �wiat�a, spaceruj� w szeregach wyci�gni�tych. Cofa si� i powraca z takim samym uk�onem, bo s�yszy ci�gle brawa i wo�ania: Autor! autor! Czuje si� wielki, szcz�liwy i jako� dziwnie spokojny. Widzenie upaja go jak w�dka, jest szczytne w swej komiczno�ci. Biedne, osamotnione serce! - Otworzysz, ty ma�po?! Franek! Franek! - i s�owom tym towarzysz� g�o�ne a� nadto dobijanie si� do drzwi i gwar rozm�w w sieni. Us�ysza� po chwili i b��dnym wzrokiem powi�d� po izdebce - by� dzie� prawie, szarza�o. - Franek! Ach, zwierz�! Otw�rz�e! Opami�ta� si� i zdmuchn�wszy �wiat�o poskoczy� otwiera� drzwi. Mia� jeszcze w twarzy wyraz podniecenia. Oczy jego, zwyk�e tak martwe, rozpromienione by�y jeszcze. Usta mia� tylko jako� dziwnie �ci�gni�te. Pierwszy raz uczu� rodzaj smutnego upokorzenia zale�no�ci - chwil� to tylko trwa�o. - M�j Pedrillo, panowie, zaspa�! Zaspa�e�, Pedrillo i trzyma�e� donn� Ann� p� godziny za drzwiami! Gra�am donn�. Kto chce, niech na chwil� wejdzie, tylko na chwil�, p�niej - addio i paa! A! a! - ziewa�a zataczaj�c si�. To Simonka wraca�a z biby, troch� wcze�niej ni� zwykle, w gronie kilku wielbicieli. - Panowie, pany, za mn�! Ur�n�am si�. A! a! Zampai Zampusia! ach, jeste�! P�jd� do swej pani, p�jd�! Chwyci�a z ��ka ma��, czarn� suczk� i potaczaj�c si�biega�a od jednego do drugiego. - Panowie, to jeszcze Mascotta! tak, moja piesa jeszcze, Mascotta. - A ty, donno Anno? - zapyta� kt�ry� ze �miechem. Aktorka spojrza�a na pytaj�cego jakim� dzikim wzrokiem, p�niej zawo�a�a rozk�adaj�c pi��, i dmuchaj�c w ni�: - Oho! fiut! i ju�. Dziewi�� w kierach - lepsza! Mascotta! Zampa' Panowie! dobranoc! dobranoc! No, macie, ca�ujcie mnie, ca�ujcie i dobranoc! Otoczy�o j� weso�e grono pijanych zataczaj�c si�, z kapeluszami na ty�ach g�owy, w gorsach pomi�tych, ubraniach porozpinanych, zaplamionych, z twarzami czerwonymi, zezwierz�conymi piciem i ��dz�. - Pr�dko - wrzeszcza�a - pr�dko! Przyciskali si� do niej ze wszystkich stron i ca�owali z lubie�no�ci�. - No, do��, do��! po�linili�cie mnie! Id�cie do diab�a ju�. Przecie� to ju� dzie�! Popatrzyli na siebie; za wielu ich by�o. Nikt nie mia� ochoty i�� pierwszy, s�dz�c, �e sam jeden zostanie. - Franek! pi� mi si� chce! Franek przyni�s� wody. - Wyno� si� z tym! - zawo�a� jeden, a widz�c, �e Franek stoi nie wiedz�c, co robi�, pochwyci� szklank� i rzuci� j� w okno. Wylecia�a razem z szyb�. - Franek, pi�! - wo�a�a �a�o�nie. Czu�a si� coraz wi�cej pijana. Duszne, przepe�nione wyziewami kwiat�w powietrze mieszkania przyt�acza�o. - Kr�lowo! zachwycaj�ca Azo! b�dziemy pi� w tej chwili, wypijemy bruderschaft i wyniesiemy si�. - Franek, pi�! - S�uchaj, Bronek, skocz no do kupca, jeszcze chyba nie zd��y� zamkn��, przynie� porcj�. - Pi�! dobranoc, panowie, id� spa�! - Wielbiciel tw�j, pani, pomo�e ci si� rozebra�. - Obejdzie si�! - Zdejm� z prawdziwym namaszczeniem sukni�. - Zaraz! uhum! - Sp�dniczk� z zachwytem. - No? - Po�czoszki z b�ogo�ci�, ot! te - i nachyli� si� ujmuj�c w d�o� stop�. - �winia! precz! - szarpn�a nog�, �e mu tylko pantofelek zosta� w r�ku. - Panowie, uwaga! Jest picie. O! I pos�any wy�adowywa� z kieszeni kilka butelek. - Otwiera� i zaczyna�! Francesco, szklanek! - Zaczyna�! zaczyna�! - Pierwsze zdrowie! - Bohaterki naszego dramatu! - I komedii! - I farsy! - I operetki! - I osobnych gabinet�w! - Wiwat! Niech gra i pije, dop�ki �yje! I wychylili szklanki. - Panowie, program!... Nalano drug� kolejk�. - Naszej extra... - Nie chc�, s�aba! do towarzystwa. I rzuci�a szklank� w okno obok poprzedniej. - Koniak, dawa� koniak! Podano �wie�� szklank� i koniak. - W�adku, w twoje r�ce! - Jazda, na ca�ego! Syp, pi�kna, ani pytaj! - Wiwat! Krzyczeli na ca�e gard�o. Byli ju� prawie nieprzytomni. - Panowie, program extrawagancki... - R�ce przy sobie! Panowie, W�adek mnie szczypie. - Okrutnik! tutaj, prawda? - O, bo b�d� bi�! - Extrawagancja - wiwat! - Lepsza! - Wiwat! - Panowie, program!... - Wiwat! - ryczano ju�. - Jeste� pani zachwycaj�ca. - Jak ta butelka! - Pi�kna... - Jak pi�kno! - Masz oczy, jak... - Karbunku�y - te! chcia�em powiedzie�: lazury! - P�e� z alabastru. - Jak pianka szampitra! - Panowie, proogram!... - Id� do diab�a z programem. - Ale� panowie, um�wili�my si�, �e program... - Jeszcze jeden koniak - wiwat! - Usteczka masz pani, jak... moje... - i chwyci� wp� - posadzi� na kolanach i ca�owa�. - W�adek, nie chc�, nie potrzebuj� - kaprysi�a. - Panowie, ta�czmy! - Brawo! kolosalnie! - Polk�? - Walca? - Kankana sobie utniemy. - Piramidalna heca. Si�dma! - Panowie, program!... - Zostaw programy przysz�o�ci i nie zawracaj... - Ale�... - Ja zaczn� �piewa�. Tylko ta�czy� przyzwoicie. - Dobrze, dobrze! jak cherubini. - Jak sama Terpsychora przed ark� przymierza! - Kankana! - hucz� instrumenta, Panowie bierzcie si� do dam. Tra la la, la la la. Swobodny gest, posta� ur�ni�ta A sza� przewodnikiem nam!... Tra la la la itd. Gwar podni�s� si� nie do opisania, kankanowano zawzi�cie. Nie zwa�ano wcale na to, kto dosta� szpicem buta i gdzie. Kapelusze spadaj�ce z g��w podskakiwa�y po pod�odze, podrzucane nogami. Dla swobody ruch�w rozrywano sobie koszule i ta�cowano. Ssmonka w po�czochach tylko, bo drugi pantofel zrzuci�a, z w�osami rozwi�zanymi, czerwona, pijaniute�ka, ta�czy�a jak w paroksyzmie. Nie zwa�a�a na opanowuj�c� j� czkawk�, na zm�czenie, sza� j� ogarnia� - ta�czy�a, krzycza�a raczej, ni� �piewa�a, najg�o�niej. Wspania�a posta�, wypuk�e piersi, migota�y tylko w niepewnym �wietle brzasku. Ca�a ta bachanalia, pe�na krzyk�w, �piew�w, czkawki, przytupywa�, ci�kich sapa� ze zm�czenia, grubych �art�w, zmys�owo�ci rozpasanej os�b nieprzytomnych, tan-cz�cych z zamkni�tymi oczami, kurzu, jaki si� wznosi�, gor�ca z wyziew�w cia� i oddech�w - zaczyna�a by� wstr�tna. - Dosy�! dosy�! e-e - wo�a�a �miertelnie zm�czona. - Dosy�! dobranoc, spa�... id�cie... I opieraj�c si� o niekt�rych ta�cz�cych jeszcze pijackie sola i prosz�cych o pozostawienie, wypycha�a za drzwi. - Panowie, pro-o-gram... - Id�cie, bo skonam. Czkawka mordowa�a j� strasznie. - No! - i otworzy�a drzwi, wypychaj�c ich na p� przytomna sama. - Panowie, pro-o-gram... - Zdechnij pan ze swoim programem. No, pr�dzej! i popchn�a go przez pr�g - troszeczk� za silnie; upad� jak d�ugi na schody, szepc�c: - Panowie, proogram... - Masz nadprogramowo. Zatrzasn�a drzwi za nimi. Wr�ci�a do swego pokoju senna a podniecona niezwykle, trzymaj�c si� �cian, �eby nie upa��. Rzuci�a si� na sof�, wo�aj�c: - Franek! Franek!... Franek przez ca�y czas bachanalii - pisa�. Podawa�, o co wo�ali i natychmiast wraca� do siebie. Po�o�y� r�kopis na parapecie okna i poniewa� �wit si� robi�, m�g� pisa� bez innego �wiat�a. By� przyzwyczajony do podobnych odwiedzin i wrzask�w pijatyki. Bachanalie takie nie robi�y na nim wra�enia innego* pr�cz wstr�tu, jaki instynktownie czu� do artystek. Nie s�ysza� te� prawie nic, zaj�ty ogromnie ostatnim aktem. Ile razy wrzawa dosz�a do� g�o�niej, zatyka� uszy i kl��. Dziwnie dobrze sz�o mu dzisiaj. S�owa pop�yn�y jak woda, sytuacje wywi�zywa�y si� same jako�. Zaledwie zd��y� pisa�, taki nat�ok my�li, wyra�e�, uczu� mia� w sobie. Wypuszczaj�c odchodz�cych, nie widzia� i nie s�ysza�, �e zwyk�y napiwek jego z brz�kiem upada� na ziemi�. Nie wyci�ga� r�ki po niego. Mia� przed oczyma ostatni� scen� "Ulany". S�ysz�c wo�anie mrukn�� niech�tnie: - Cholera, mog�aby ju� spa�! - i poszed�. - Franek, rozbierz mnie! Robi� to zwykle, gdy by�a pijana; �ci�ga� buciki, po�czochy, sukni�, rozpina� gorset, k�ad� na stoliku przy ��ku papierosy, zapa�ki i odchodzi�; tak samo zaczyna� teraz. - Rozbieraj, rozbieraj! �ci�gn�� po�czochy. Nogi o sk�rze r�owej, g�adkie by�y jak marmur i rozpalone. - Sukni� - ci�nie, och! niedobrze mi, e! e! Czkawka wstrz�sa�a ni�. Usiad� obok niej, �eby rozpi�� sukni�. - Jutro "Chata", gram Az�. Dlaczego D�alma nie przyszed�? ma klucz przecie�, Jaga si� w�cieka, odebra�am. go jej, g�upi my�li, �e... A! a! - ziewa�a. - Jaki to osio� z tego W�adka, przywiezie now� sukni� z Warszawy, ha! ha! A Kubu�, ha! ha! jacy oni g�upi. - No, zdejmuj! G�upi! o g�upi Tumry, nie chce Azy rozebra�, nie chce. To� ty bukiet przyni�s�? - Tak. Przynosi� codziennie kwiaty i ustawia� w wazonach. - Poczciwy, dobry, kochany Tumry... Nie odzywa� si�, ale co� niezwyk�ego si� w nim robi�o. Zdj�� sp�dnic�, zosta�a tylko w koszuli. Pos�gowe jej kszta�ty przez cienk� bielizn� rysowa�y si� wyra�nie, pon�tnie; piersi, ramiona i nogi obna�one a pe�ne, jakby nabrzmia�o krwi� i pragnieniem rozkoszy, pali�y go swoj� nago�ci�, odrzynaj�c si� dziwnie plastycznie od ciemnego t�a sofy. Zaczyna�o go opanowywa� jakie� dr�enie. - Sp�dnic� zdejm, zdejm - wo�a�a targaj�c koszul�. - Ju� zdj��em. - Nieprawda, nie! K�amiesz! zdejm, ma�po ty! By�a bliska wpadni�cia w furi�. - Zdejm, s�yszysz! Szcz�ka� z�bami, nie widzia� nigdy kobiety w tej pozycji: nagiej, prawie pijanej - i tak pi�knej. A wiedzia�, �e z ni�, jak si� upije, nie ma �art�w. Mog�a �mia� si� p�aka�, w�cieka� ze z�o�ci, rozbija� wszystko i wszystkich w jednej chwili. - Tumry, zdejm - nie chcesz?... czekaj!... - i podni�s�szy si� z trudem, porwa�a ze sto�u butelk� i rzuci�a w niego, upadaj�c z p�aczem na sof�. - W�adek! och, o m�j Bo�e! Ach! - zanosi�a si� od �kania. - O ja nieszcz�liwa, �miej� si� ze mnie, nie chc� s�ucha�, o! o! D�alma - cho� troszk�. Matko Boska! Ma�py, byd�o! B�d� warn gra�, zobaczycie - b�d� gra� la la la la la. Pojad� do Texia, zdychajcie sobie, niech Stella we�mie rol� - niech... kiedy... kiedy... Franek!... Tumry! wiwat! - niech �yje mi�o��, swobodny kankan, zaciereczki na mleku i frajery! Wiwat! - Wasze zdrowie, skantowani, wasze... - i podnosi�a r�k� do ust, jakby z kieliszkiem. - Spa�, spa�! zanie� mnie. W�adek - spa�! Wzi�� j� z trudem na r�ce, ci�y�a mu jak o��w i pali�a jak ogie�. Otoczy�a mu nagimi ramionami szyj� i przyciska�a si� do niego. - W�adku! W�adkul... - be�kota�a niewyra�nie. U�o�y� j� na ��ku. Przyci�gn�a go do siebie i z nami�tnym uniesieniem