6135
Szczegóły |
Tytuł |
6135 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6135 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6135 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6135 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
W�adys�aw Stanis�aw Reymont
Franek
By� maszynist�, inspicjentem, afiszerem, zamiataczem, statyst� i B�g wie, czym
ju� nie by�. W towarzystwie, do
kt�rego sk�adu nale�a�, spe�nia� wszystkie funkcje a gdyby by�o potrzeba, m�g�
nawet "pokazywa� bog�w", to jest
przedstawia� nieme lub kilkowyrazowe role. By� najniezb�dniejszym rekwizytem
towarzystwa.
Franek, zmian�! Franek, potrzeba laski na scen�! Franek, po jakich ja s�owach
wychodz�? Franek, dzwoni�, Franek,
do kurtyny! - To "Franek", "Franek" - na wszystkie tempa wywo�ywane i wszystkimi
rodzajami g�os�w
rozbrzmiewa�o zawsze podczas spektaklu po scenie, kulisach i garderobie ma�ego
prowincjonalnego teatru. A on,
ma�y, suchy, z twarz� pergaminow�, d�ug� a p�ask� bez wyrazu, pomi�t�, z twarz�
g�odomora, o tonie brudnym,
popryszczonym wyrzutami - ko�ciach policzkowych dziwnie zapadni�tych, o czole
niskim, cofni�tym przy
skroniach w ty�, poplamionym ��tymi plamami, zaczerwienionym zawsze. Ubrany w
jasne palto wype�z�e i
zniszczone - w sztylpach lakierowanych, imituj�cych d�ugie buty - zawsze w
jakiej� �okiejce na g�owie, biega� bez
odpoczynku od aktora, kt�remu pomaga� robi� brzuch z poduszki, do dyrektora,
kt�ry na p� ubrany wygl�da� przez
otw�r w kurtynie na wchodz�c� publiczno��, a kt�remu o samego wyj�cia na scen�
trzeba by�o szuka� jakiej�
garderoby. Tam potrzeba by�o wylecie� z kijem przed teatr, rozp�dzi� band�
ha�asuj�cych Zydziak�w, tu przynie��
amantce jeden z trzech kufli piwa, bez wypicia kt�rych nie gra�aby, przykr�ci�
lampy i lecie� szybko do kur�tyny,
aby j� podci�gn�� - "a uwa�nie, b�a�nie, na gazy, m�wi� ci sto razy", jak co
spektakl powtarza� dyrektor i znowu
biec, bra� scenariusz w r�k� i mie� w pogotowiu wszystkie drobne rekwizyty. Tak,
bo by� i rekwizytorem. Bra� po
dwa ruble od przedstawienia za dostarczanie wszystkiego, co tylko by�o potrzebne
do ubierania sceny. Wyr�cza�
tak�e re�ysera, a mianowicie wtedy, kiedy to publiczno�ci, s�abo
reprezentowanej, trzeba oznajmi�, �e "z powodu
pustek w kasie teatr zamyka si�". Spe�nia� to ostatnie nie z przyjemno�ci�, bo
wiedzia�, �e po takim odwo�aniu
przedstawienia, dostanie tylko po�ow� koszt�w i nic z dzia��w na swoje trzy
marki. Towarzystwo grywa�o na
dzia�y, kt�rych lwi� cz�� zabierali dyrektor z Simonk�, naiwno-liryczno-
operetkowo-gabinetow� primadonn�,
ojciec dramatyczny i komik, niepor�wnany "kanciarz", bo pierwszy amant -
wspaniale, modnie ubrane bydl� by�
"krowientur�" �wie�� jeszcze, przeto ma�o p�atn�. Swoj� drog� Franek spe�nia�
tyle uci��liwych obowi�zk�w bez
szemrania. By� wsz�dzie, gdzie go tylko mogli potrzebowa�. Zdawa� si� dwoi� i
troi�, aby tylko nastarczy�.
Szturcha�ce, bo i to go spotyka�o od zniecierpliwionych, kaprysy, dzikie pop�dy
zdenerwowanych, szydercze
uwagi, wszystko to znosi� z niewyczerpan� cierpliwo�ci�. Zdawa� si� nie mie�
krwi i nerw�w w sobie. Tylko
czasami, gdy mu kto za bardzo dokuczy� lub za bole�nie poci�gn�� za w�osy,
oczyma b�yska� �a�o�nie, lecz milcza�.
Ach, te oczy! co one tam robi�y pod t� nieforemn�, przykryt� ��taw� czupryn�
czaszk�? Takie wielkie,.
barwy najciemniejszego lazuru, a wiecznie pokryte jak�� zas�on� szklist� - jakby
�ez zastyg�ych. Zdawa�o si�, �e ich
�wiat�o skierowane jest z zewn�trz - w jakie� przepa�ciste g��bie ducha. Z
powodu tych oczu cierpia� najwi�cej od
amanta, kt�ry mia� g��boko schowane bez wyrazu i koloru oczy.
- Co takiemu bydlakowi po nich? - mawia� - gdyby cz�owiek mia� podobne, to -
no!...
To "no" by�o wypowiadane z jakim� rozmarzaj�cym mrugni�ciem i mia�o g��boko
si�gaj�ce znac&enie.
Franek pomimo wszystkiego trzyma� si�, tego jednego towarzystwa od lat
kilkunastu. Przywi�zywa� si� do
wszystkich, kt�rzy w nim byli czas jaki�, a szczeg�lniej do dyrektora, u kt�rego
ojca zacz�� swoj� artystyczn�
karier� - mo�e � marzeniami o s�awie? z dusz� przepe�nion� pragnieniem grania
Hamlet�w, Lear�w itd., mo�e! To
tak dawno. M�wi�, �e ju� nie pami�ta, gdy go jaki nowicjusz zapytywa�. Pogrzeba�
przesz�o�� tak g��boko z jej
porywami, t�sknot�, nadziejami, �e chwilami naprawd� nie wiedzia�, czy istnia�a
kiedy. By� pogodzony z dol�; na
nic nie czeka�, niczego nie pragn��. �y� z dnia na dzie�, z godziny na godzin�,
aby dalej. Zadzwoni�, kurtyna
zapadnie i sza - bez bis�w - jak si� raz odezwa�.
Zreszt� by� milcz�cy, nie lubi� rozprawia�. Bo i o czym?
Ani s�ucha� rozmawiaj�cych. Co go to wszystko obchodzi�o? Mia� robot� - robi�,
nie my�la�; nie mia� - szed� z
suflerem Zmar�lakiem do knajpy i gra� dniami, ca�ymi w domino - i tak�e nie
my�la�. Brak�o partnera albo by� za
bardzo spity - szed� spa� - ot, i wszystko!
Oboj�tno�� jego by�a nieczu�o�ci�.
Za jego pracowito�� niezmordowan�, przywi�zanie bezinteresowne, odwzajemniano mu
si� nieraz na r�ny spos�b.
Niewielu, co prawda, widzia�o w nim cz�owieka, tylko jakie� popychad�o, automat,
us�uguj�cy r�wnie dobrze i
po�piesznie tak za ku�aka, jak i za dziesi�tk�.
Sensacj� zrobi� pewnego razu na pr�bie. Bohaterka, wype�niaj�ca prywatnie
obowi�zki dyrektorowej, przysz�a na
pr�b� w z�otym humorze.
- Franek, piwo! - W tej chwili prawie postawi� przed ni� kufel. Knajpa by�a
obok. A ona, sko�czywszy pokazywanie
wszystkim pier�cionka, kt�ry dosta�a na wczorajszej bibce - robi�a tak zawsze -
zawo�a�a go w kulis� i
wspania�omy�lnie zaproponowa�a, aby si� przeni�s� na mieszkanie do jej kuchni.
- Bo ty podobno nigdzie nie mieszkasz?
- E-e - mieszkam, prosz� pani dyrektorowej.
Lubi�a ten tytu�.
- Gdzie?
- Tam na Olejnej. Pani dyrektorowa nie wie? mieszkamy ze Zmar�lakiem razem.
- To bydl� rozpoi ci�.
- C� to szkodzi, prosz� pani?
- No, tak, tak - ale u mnie nie mo�esz by� pijany.
- Dobrze, nie b�d� pi� - wszystko mi jedno.
I uca�owa� na podzi�k� r�ce kandydatki na dyrektorowa.
- Sprowad� si� zaraz.
- Dobrze.
Akurat kto� go potrzebowa� pos�a� do szewca i w tym celu �ci�gn�� nawet z n�g
kamasze, kt�rym na gwa�t pomoc
da� nale�a�o, i siedz�c w kulisie, g�osem tylko mia� bra� udzia� w pr�bie.
- Franek, zaniesiesz, widzisz - niech ci na poczekaniu zrobi.
Franek przybra� stanowcz� min� i powiedzia�, �e nie ma czasu, nie p�jdzie.
- Dlaczego, ma�po, nie p�jdziesz?
- Bo przeprowadzam si�.
- Sk�d? gdzie?
- Od Zmar�laka do dyrektorowej.
- Ha! ha! - Franek si� przeprowadza, ha! ha! wybornie! - przeprowadza si�!
- Po�amani bohaterzy i dotkni�te szpicem Kronosa bohaterki! Prosz� o g�os!
Ho�ota - cicho�e, bo chc� powiedzie�
co� arcyweso�ego. Uciszono si�.
- Oto! powiadam, �e nasza Esmeralda vel Simonka bierze sobie tego oto Quasimoda
na stajni� - czyli inaczej,
m�wi�c j�zykiem dla was zrozumia�ym, nasze factotum - m�wi�cy s�yn�� z
wyszukanych zwrot�w i por�wna� w
mowie - przeprowadza si�, s�yszycie? - zaanga�owa�a go przed chwil� do
wszystkiego - i przeprowadza si�.
M�ska po�owa towarzystwa wybuchn�a �miechem, tak im si� to komiczne wyda�o,
�e�ska za� ��ci� i �lin� - tym
zjadliwiej, �e dyrektorowa oddali�a si�.
- Faktora chce mie� pod r�k�, obro�c�, parawan, kasjera.
- Kupi�aby sobie lepiej nowy garnitur z�b�w, bo starym wczoraj o ma�o si� nie
ud�awi�a.
- Czy pani chcesz naby� stary? B�d� po�redniczy�, mo�e odst�pi po zni�onej
cenie, jako dla istotnie potrzebuj�cej -
szepn�� z galanteri� zjadliw� "charakterystyczny".
- Och! pan jeste�...
- Zachwycaj�cy! - podsuflowa� cicho.
- O nie! raczej chwytaj�cy "b�benk�w" na karty.
- Za kt�re to zyski, m�wi�c nawiasem, pozwalasz mi si� pani nazwa� czasami
szcz�liwym swoim wielbicielem -
odpowiedzia� cicho z uk�onem.
Aktorka z godno�ci�, jak przysta�o na matk� dramatyczn�, odesz�a w kulisy.
- Widzia� pan przed chwil� to publiczne afiszowanie si� z pier�cionkiem, wiadomo
jak nabytym? O! ona umie
naci�ga� facet�w! I ja, kt�ra by�am w pierwszych towarzystwach, u Texia,
Ko�cieleckieg�, musz� z takimi
kolegowa�! Ach, to okropne!... Ani to g�osu, talentu, postawy... Bo to, prosz�
pana, co pan w niej widzisz, to
wszystko sztuczne - od Pika - i to si� tak rozrzuca! Ja mam przecie� r�ce tak�e
mo�liwe do pier�cionk�w, co,
nieprawda? I ja tak�e mog�abym je mie�, gdybym tylko chcia�a, oho! w Warszawie w
Bellevue to facety podali mi z
krzese� garnitur z�oty - naprawd�, jak Bozi� kocham! Ale nie wzi�am �- nie, za
bardzo siebie szanuj� - bra� od
obcych! Co innego, jakby znajomy, przyjaciel taki serdeczny, jak pan, dawa�, to
bym wzi�a - ale inaczej nie,
nigdy... M�wi�a to szeptem, szepleni�c i mizdrz�c si� "naiwna" m�oda, mo�e 24-
letnia kobieta, do�� przystojna, ale
zniszczona �yciem, do m�odego wielbiciela, kt�ry, wida� by�o, �e na dzie�
takiego s�odkiego spotkania musia�
zrzuci� z siebie mundur szkolny dla wi�kszej niepoznaki - bo wygl�da�, jak z
krzy�a zdj�ty. Wcisn�� si� w krzes�o,
tak �e ledwo go by�o wida� i od ka�dego wchodz�cego odwraca� si� z przestrachem,
jakby inspektora przeczu�.
- Franek! - wo�a�a niezdecydowanego wzrostu, wieku, p�ci i pi�kno�ci aktorka o
nieustalonym repertuarze.
- Franek! id�, przeprowadzaj si� pr�dzej, bo pani dyrektorowa czeka, �eby�
pr�chno wymi�t� z mieszkania, nim
go�cie nadejd�.
- No, a tymczasem mo�esz to tutaj zrobi�! - zawo�a� kt�ry� �miej�c si�.
Aktorka sp�on�a z gniewu i przyciszonym od z�o�ci g�osem sykn�a:
- Rodin!
- Gonerilla!
Tyranizowa�a matk� w najpodlejszy spos�b.
- Ale�, na Boga! kiedy� si� pr�ba zacznie?
Franek wysun�� si�.
- Jeszcze nie ma wszystkich.
- Trzeba pos�a�, niech przychodz�. M�j Zmar�laczku, id� no po te krowienty, bo
jak pragn� dobrego dzia�u, oddam
rol� i r�bcie sobie, co chcecie.
- Powiniene� to dawno zrobi�, publiczno�� umia�aby to oceni�.
- Och! publiczno�� i tak jest wdzi�czna dyrektorowi, �e mena�erii nie puszcza na
scen�.
- Tak, ca�ej nie - tylko niekt�re okazy...
- Panie!...
- Cicho, os�y! Kalacie karczemn� zwad� �wi�ty przybytek sztuki. K��cicie si� jak
szewcy.
- Nie - ale jak tenorzy.
- Albo jak aktorki...
- Panowie! prosz� sobie artystkami nie wyciera� z�b�w.
- Tylko?
- Kanciarz!
Ca�e towarzystwo zgodnie wybuchn�o �miechem.
- Wi�c pani w ten spos�b rozumiesz? Tak my�lisz?...
- St�j, Garricku! Pani! ten m�odzieniec zniewa�a ci�.
Pos�dza bowiem, �e rozumiesz i �e my�lisz. O niegodziwiec! o �otr!...
Powiedzia� to komik, Wstawk� nazywany, przysadzisty, o rozlanej twarzy i
brzuchu, a zalanym talencie jegomo�� i
oddali� si� spiesznie, rzucaj�c z�o�liwo - triumfuj�ce spojrzenie woko�o.
Nazwany Garrickiem, m�ody aspirant do artystycznej n�dzy, jeszcze niezbyt
otrzaskany z post�powaniem
wsp�koleg�w, a przeto pe�en jeszcze m�odzie�czego ognia, porwa� si� oburzony.
- Sied� pan, nie zwa�aj na mowy podobnych clown�w. Trzeba czasem i zniewag�
z�o�y� na o�tarzu sztuki szepta�a
skonfudowana �ciskaj�c r�k� swego rycerza.
- Dobrze, pani, us�ucham twego g�osu - jest mi on rozkazem...
Podzi�kowa�a mu pow��czystym a g��bokim spojrzeniem podmalowanych oczu.
- ...ale nie rozumiem - m�wi� dalej - nie mog� poj��, jak podobni w �yciu ludzie
mog� by� przedstawicielami sztuki,
aposto�ami pi�kna i szlachetno�ci. Nie. mog� si� nawet domy�li� patrz�c na nich,
czy tam w tych piersiach p�onie
�wi�ty ogie� sztuki. Nie rozumiem, jak mo�na by� pijakiem, szyderc�, cynikiem, a
jednocze�nie artyst�. Nie
rozumiem.
- O szewcze Apellesa! Wiele jeszcze nie rozumiesz wiele, wiele musisz pozby� si�
z tego, co czujesz. Wiele razy
gra� na g�odno, wiele nocy pi� na czyje konto, nim zostaniesz aktorem.
- Wola�bym wcale nie by� na scenie, ni� czu� i my�le� inaczej.
- To odejd� w pokoju, m�j synu! - odejd�. Mama i tata zabij� t�ustego cielca na
przyj�cie syna marnotrawnego.
- Panowie szydzicie, a przecie� tu idzie o co� wi�kszego od nas - o sztuk�.
- To ci farsiarz! ha! ha!
- Pozw�lcie panowie i nie gniewajcie si� na mnie za to, co powiem, ale sztuka
nie jest celem dla was, nie kochacie
jej. My�li wasze zaj�te czym innym, serca zastyg�e nie odczuwaj� nawet, co to
jest sztuka?
- A wiesz ty, m�odzie�cze, co to jest codziennie obiad, ca�e buty, mieszkanie
zap�acone, �ach jaki� sw�j w�asny na
grzbiet, kieliszek sznapsa za, w�asn� dziesi�tk� kupiony? Ty nie wiesz jeszcze,
dop�ki ci starczy zapas�w,
przywiezionych z domu - ale my o tym dawno zapomnieli�my - o, dawno! Odejd�, a
je�eli zostaniesz pomi�dzy
nami, to za rok - pom�wimy o tym, co to jest sztuka. Dixi.
- A swoj� drog�, do�� do swego zapa�u nowe buty na zapas i schowaj, przydadz�
ci si� na powr�t - zako�czy�
Wstawka.
- Kiedy� ta pr�ba?
- Gdzie si� pani tak spieszy? - on jeszcze z klasy nie wr�ci�.
- Zmar�lak! hej, Zmar�lak! chod��e tu, stara ma�po. Gdzie dyrektor?
- Zaraz idzie - ko�czy parti�.
- A D�alma?
- Spotka�em go, szed� z tymi pannami zza mostu na spacer i powiedzia�, �eby go
kto zast�pi�, bo teraz nie ma czasu,
przyjdzie na popo�udniow�.
- Samiec!...
- Nie, to przechodzi poj�cie!...
- Twoje, ma si� rozumie�.
- ...jutro si� gra, nikt roli nie umie, na pr�by nie przychodz�: b�dzie klapa!
jak Boga kocham! jeneralna klapa!
- Nie kracz, wrono!
- �e sztuka p�jdzie pod psem, za to r�cz�.
- Ma si� rozumie�, skoro ty w niej grasz.
- �eby to spektakl by� dobry! - bo jak wstawi� pragn� kube�ek piwonii, bryndza
a� �mierdzi - ani cebuli, ani w co
wkraja�.
-Jak pogody nie b�dzie, to i publiczno�� mo�e nie dopisa�...
- Nie b�j si�. Dopisze, ale tobie na grzbiecie, jak si� b�dziesz sypa�, jak
wczoraj.
- To ma�pa Zmar�lak spi� si� jak �winia i nie poddawa�...
- "Jowiszu! przed tw�j tron idziemy wie�ce ple��.
I tobie cze��. - I tobie Jowiszu itd.".
To dyrektor wchodzi� z piosenk� na ustach.
- Jak si� macie, robaczki! - zawo�a� do kobiet. No, panowie, zaczynamy pr�b�.
- Czas ju� by by�o - czekamy...
- Widzisz, Ofelio, cudn� karambolow� parti� grali�my z s�dzi�. Znasz go, ten, co
tak po uszy zakochany w tobie - i
w�a�nie m�wi� mi...
- Wszystko mi jedno, co m�wi�. Nie potrzebuj� go�ych "fatygant�w".
- Przecie� to taco pierzasty! - wtr�ci� kto� z boku.
- I! - ma tyle... - i pokaza�a fig�.
- Pani bo jeste� zawsze doskonale informowana...
- Kota w worku si� nie kupuje, to �aden interes zawo�a� Wstawka.
- Franek! Franek! scen� ustawi� do pierwszego aktu.
- Nie ma go; przeprowadza� si� poszed�.
- Gdzie?
- Do Simonki.
- A! - no, mniejsza. Panowie, pom�cie mi, ustawimy sami.
- Zaczyna�, zaczyna�. Gdzie Mazepa?
- Nie przyjdzie, jest na innej pr�bie...
- Garricku! zamarkujesz pan za niego.
"O tu mi by� Eden,
Oczy twe by�y dla mnie gwiazdami zbawienia, Hymnem..."
- M�j drogi, nie blaguj. Udajesz, �e si� uczysz roli, a sypiesz si� na scenie
jak zwierz� - wo�a� dyrektor w kulisy do
graj�cego rol� Zbigniewa, kt�ry swoj� obecno�� i pracowito�� w ten spos�b
manifestowa�...
Rozpocz�to pr�b�. Kuleli, sypali si�, wracali do scen niekt�rych po dwa razy,
ale powoli, powoli rozgrzewa�o ich to
arcydzie�o dramatyczne. Przycicha�o w sali, uciszono si� w kulisach, nie by�o
s�ycha� rozm�w, przycink�w,
szyderstw, kawa��w. Nawet ci, kt�rzy w tej sztuce nie grali, s�uchali jej z
pewnym skupieniem ducha. Geniusz
jasnymi skrzyd�ami poezji zwyci�y� ich codzienno�� - i panowa� chwil�.
I Franek w trzecim akcie si� zjawi�. Usiad� w k�cie przy proscenium i patrzy�.
By�, jak zwykle, apatyczny, zimny;
twarz mia� bezmy�ln�, a oczy martwe. Tylko usta mia� u�o�one do jakiego�
wewn�trznego u�miechu, pochyla�
nieznacznie g�ow� - mo�na by�o przysi�c, �e w takt wierszy m�wionych na scenie.
Nawet Wstawka, wyuzdany
cynik i szopkarz pierwszorz�dny, nie m�g^ si� oprze�, aby nie powtarza� za
m�wi�cymi kilku wierszy.
- Widzisz, kulfonie! - m�wi� zni�onym g�osem do Franka. - To sztuka! - i odszed�
powtarza� wszystkim to samo.
Po sko�czonej pr�bie "charakterystyczny" zaproponowa� spacer przed popo�udniow�
pr�b�.
- Zaprowadz� was w jedno cudownie odkryte miejsce, gdzie daj� kotleciki - no,
caca - z sa�atk� po 15 kop. porcja.
Ale powiadam pa�stwu, delicje! Czego� tak smacznego...
- Tw�j dziadek w szabas nie jada�.
- Wstawka si� ju� chlapn�� i bredzi.
- E, gdzie� tam - oponowa� z min� �a�osn� komik ani nawet kieliszka jednego,
marnego kieliszka - nic! Na ch�ciach
nie zbywa�o, ale...
- Vae-victis przez pustki...
- W m�zgownicy! W marmurze ry� tak� prawd� w marmurze!
- Jak to zaraz zna�, �e� czy�ci� koturny profesorowi �aciny.
- Panowie, panowie, nie gry�cie si�, bo i tak was gryz�...
- No! wi�c idziecie na podwieczorek? - pyta� Garrick.
- Dobrze, dobrze, kiedy prosisz, to i owszem, no, bo prosisz!...
Garnek w milczeniu acz niech�tnie skin�� g�ow� potakuj�co.
- Jak�e nisko teatr upad�! naci�ga� swoich! - mrucza� Wstawka, oburzony
naprawd�.
Wyszli z teatru.
"Charakterystyczny" szed� pierwszy z kt�r�� z aktorek i z zapa�em smakosza
opowiada�, jak si� robi� dobre kotlety
z ciel�ciny.
- Ten si� min�� z powo�aniem, powinien by� kucharzem.
- Protestuj� w imi� zdrowych �o��dk�w!
- O, oleum ricini! jak�e by�by� poszukiwany!
- Panowie i pi�kne panie!... nie gniewajcie si� bia�og�owy, �e m�wi� "pi�kne
panie", jest to niewinna figura retorica
- ot�, panowie! Tylko pos�uchajcie - powiem przypowie�� biblijn�. Krowienty!
wr�ci� si�, rozdziawi� g�by,
nadstawi� s�uchy, bo m�dro�� b�dzie p�yn�a z ust moich potokiem.
- Jak przez nie sznaps!
- Do rzeczy, do rzeczy! m�w�e Wstawka, bo nie ma czasu.
- Ot�: pewnego czasu... nie - nie tak.
Wonczas, rzek� Zeus do Nataniela proroka, id�c z nim de pach� ulicami Koryntu:
- Spojrzyj przed si�! - i Nataniel spojrza�.
- I c� widzisz?...
- Ch�opi� izraelskie, rozlepiaj�ce afisze na jutro.
- Patrz dalej. I c� widzisz?
- Dwoje nieczystych stworze� w pyle le��cych.
- O kr�tkowzroczny!
- Panie, nosz� �smy numer pince-nez.
- Kto zapisywa�?
- Wo�fisz.
- Parszywa owca w stadzie Izraela. M�wi� ci, przejrzyj!
- Ju� widz�.
- Co?
- Cz�owieka wysmuk�ego jak grusza Ma�kowa, o twarzy koloru twojego nosa, o
nie�miertelny!
- Natanielu, zakazuj� ci por�wna�! M�w, sam jest?
- Z niewiast�...
- Przystojna?
- Tak, panie, ale zwr�� swoj� uwag� gdzie indziej, bo ma zazdrosnego kochanka.
- Drwi� sobie z tego w olimpijski spos�b. M�w, s�ucham.
- Nachyleni do siebie szepc�.
- Co m�wi�?
- On opowiada, jak si�, o panie, przyrz�dzaj� kotlety ciel�ce, a ona s�ucha z
min� kwoki, gdy kur wydobywa przed
ni� t�ustego robaka.
- Powiadasz, �e m�wi� o kotletach?
- Tak, o nie�miertelny!
- Hm! u mnie tak�e maj� by� dzisiaj kotlety na obiad.
To ju� pewnie czas... Ten smyk, Faeton, got�w przyj�� wcze�niej i zje
wszystko... a baba ka�e mi zrobi� zacierek.
Brrr! Natanielu!
- O panie!
- Kt�ra godzina?
- O synu Kronosa, z rumie�cem przyznam ci si�, �e... zastawi�em wczoraj sw�j
czasomierz.
- Na co?
- Panie, przebacz, ale mia�em wieczorem randk� w botanice... i... potrzebowa�em.
Ale ty, o Zeusie, masz z�oty
chronometr, dar imieninowy twej �lubnej.
- Tak... mam, mam, tylko chwilowo ten �otr Merkury zabra� go... za ten ostatni
kosz szampa�skiego... Natanielu! c�
tam widzisz wi�cej? co czytasz w tych postaciach?
- O panie, mam�e m�wi� to, co zasmuci serce twoje?
- M�w! m�w! chyba jeszcze zd��� na obiad.
- Widz�, panie, na czo�ach tych ludzi, w oczach, w sercach wypisane: "Ja jestem
g�upstwo". Przebacz im, pot�ny!
nie marszcz brwi! C� winni, �e przyszli na �wiat takimi?
- Co?! w moim pa�stwie g�upstwo mia�oby grasowa�? nigdy, jakem Zeus - nigdy!
Upomych, co w nim trwa� b�d�,
do ula - uwa�asz. Albo nie. Niech p�ac� po miarze pszenicy i dzbanie Falema.
Wino odes�a� mi zaraz, trwaj�cych w
b��dzie, a szczeg�lniej nie p�ac�cych sztrafu zabijaj! Masz tu pioruny. Ja
odchodz� na obiad, musi by� p�no, a
Junona - o!...
- Panie! tu tylko s� puste patrony, a gdzie� jest ogie�, kt�rym ukarz� opornych?
- E! - g�upi jeste�, m�j kochany, nudzisz!
- Wiemy tw�j s�uga, o Zeusie.
- No, to we�miesz od Merkurego na... rachunek. Ale, ale, og�osisz to jeszcze: "I
wszyscy sprawiedliwi,
prawomy�lni, odwraca� si� b�d� od tej pary, pod najstraszniejsz� kar� -
zara�enia si� g�upstwem". - Hm! komorne
nie zap�acone. Juno potrzebuje sukni i kapelusza, trzeba da� a conto w handelku,
szewca zap�aci�, sobie kupi�
szlafrok i tabakierk�, zap�aci� d�ugi tego hultaja, Dianie kupi� prezencik -
mo�e si� uda doj�� z ni� do �adu. Hm!
iadna szelmutka!... Natanielu! - zawo�a� gromow�adny za oddalaj�cym si� -
Natanielu! Uwa�asz, postaraj si�, �eby
tylko tych sprawiedliwych nie by�o za wielu. Ty umiesz to urz�dza�. Bo widzisz,
c� robi�? ci�kie czasy...
Tak rzek� Zeus, pan na Olimpie lit. b z przyleg�o�cia� mi i. wsiad�szy w
jednokonk� - odjecha�.
A Nataniel prorok przywdziawszy och�do�ne szaty stan�� przed b�nic� Melpomeny i
opowiedziawszy, tak
zako�czy�:
- Zaprawd�! zaprawd�! powiadam warn, �e porcja kotlet�w za 15 kop. i do tego z
sa�at� - to blaga na gruby kamie�.
Chyba, �e za got�wk�. A je�li tak, to kamienujcie fa�szywe proroki, kt�re
sprowadzaj� wasze ch�ci na bezdro�a
po��dania - nadaremnego, a mnie ka�cie da� sznapsa, bo strudzone s� piersi moje,
usta pragn�ce, a �o��dek
wysch�y, jak piaski Sahary.
- M�g�by� by� s�ug� w winnicy pa�skiej, nie�le ka�esz.
- Wola�bym by� w�odarzem.
- Aby mie� klucze od piwnic, ha! ha!
- M�j Bo�e, co to czas, �ycie z cz�owiekiem robi? m�wi� szczup�y, wysoki, z
wybitnie aktorsk� twarz� drugi komik,
staj�c przed Wstawk� i mier��c go z�o�liwie lito�ciwym wzrokiem... Panowie!
pomy�lcie�, �e w tym cz�owieku
by�o troch� dowcipu, troch� rozs�dku, �dziebe�ko talentu - a dzi�. S�yszeli�cie
go m�wi�cym, przypatrzcie� mu si�
teraz. Nic nie widzicie?... Prawda! jak�e w absolutnej pr�ni mo�na co
zobaczy�?...
- Wiesz co? - sykn�� Wstawka - po�lij sw�j dowcip do szewca, niech go podzeluje,
bo ci si� diablo zdar�.
- Dowcipu nie potrzebuj� dawa�, ale buty rzeczywi�cie krzycz� o podeszwy. Porad�
mi, kt�ry z twoich dawnych
koleg�w to najlepiej zrobi?
- Poradz� ci napi� si� oleju, mo�e cho� troszka przedostanie ci si� do �ba, bo�
strasznie zidiocia�.
- Niech na usprawiedliwienie starczy mu pa�skie towarzystwo - zawo�a�
"charakterystyczny" z�o�liwie, mszcz�c si�
za opowie��.
- Brawo, brawo! Razowiec! - tak przezywano ostatniego.
- Franek!
Franek szed� ze Zmar�lakiem na ko�cu, milcz�c. Nie s�ucha� m�wi�cych. Co go to
obchodzi�o? A po drugie,
dowcipu nie sytuacyjnego, nie na scenie do tego, nie rozumia�.
- Franek! pani dyrektorowa wo�a. Lecz� pr�dzej, a sprawuj si� dobrze, to
dostaniesz serek! - wo�a� Wstawka.
Franek poszed� spiesznie - zabra�a go ze sob�. Dla Franka z przeprowadzeniem si�
do Simonki nasta�y lepsze czasy.
Kandydatka na dyrektorowa mieszka�a elegancko. Aktorki maj� szczeg�lny dar
szybkiego przystrajania mieszka�
byle czym. Dwa pokoje, jakie zajmowa�a, by�y urz�dzone troch� jaskrawo,
ekscentrycznie, niemniej jednak
oryginalnie i wytwornie. ��ko pod pawilonem z kremowych tiul�w, podszytym
blador�ow� materi�, kr�lowa�o w
drugim pokoju. Pod�ogi za�ciela�y dywany, b�d� swoje, otrzymane w podarunku od
wielbicieli, b�d� te, kt�rych
Franek po�yczy� na mie�cie do rekwizytori�w na scen�. Albumy, fotografie
w�a�cicielki w kostiumach,
p�kostiumach i prawie bez kostium�w, poumieszczane w ramkach ze sztucznych
kwiat�w, porozrzucane po
stolikach, konsolkach, b�yszcza�y za szk�em jak na wystawie i zape�nia� si�
zdawa�y gwarem mieszkanie. �wiat�o,
przy�mione u okien ci�kimi firankami, tworzy�o jaki� p�cie� tajemniczy. D�ugie
kosze do garderoby, pookrywane
kawa�ami materii w fantastyczne desenie i barwy, s�u�y�y za sofy i n�ci�y do
siebie. Wachlarze z pi�r bia�ych i
czerwonych r�nego rodzaju, gatunku i wielko�ci, porozrzucane po meblach,
poprzyczepiane do ciemnych �cian,
pog��bia�y ton og�lny, wyst�powa�y jaskrawi� z t�a, dra�ni�y nerwy dysonansem.
Chi�ska latarnia pod olbrzymim
parasolem u sufitu dope�nia�a dziwaczno�ci. Bukiety a la Makart, statuetki,
wazony, patery z ceramiki i minera��w,
porozstawiane z widocznym usi�owaniem niedba�o�ci i harmonii, wala�y si� obok
kart, popielnic, niedopa�k�w
papieros�w, szklanek, butelek, z winem i w�dk�, flakon�w z perfumami i pude�ek z
pudrem. Wykwint, pomieszany
z nie�adem i jaskrawo�ci� cyganerii teatralnej, miesza� si� wsz�dzie i
dope�nia�. Co jaskrawsze i oryginalniejsze
kostiumy sceniczne wisia�y po k�tach. Bywa�o tu wcale inaczej po ka�dej bibce.
Obserwator by�by z tego
urz�dzenia mieszkania czyta� jak z ksi��ki, z jakich sfer rekrutuj� si�
tygodniowi wielbiciele aktorki. Wszystko, co
mia�a, czym rada si� popisywa�a, by�o od kochank�w.
Franek zaj�� kuchni�, przez kt�r� si� przechodzi�o. Kawa�em jakiej� starej
dekoracji przedzieli� j� na p�, w jednej
po�owie,- gdzie by� kominek, zamieszka�, z drugiej zrobi� przedpok�j. M�wimy:
zamieszka�. Rozci�gn�� na do��
czystej pod�odze co� w rodzaju starej chustki, dywanika lub te� kawa�a kulisy,
na to strz�py jakiego� futra - i
mieszka�, bo mia� si� gdzie po�o�y� i na czym. A prawda! pod ko�uch i derk�
wsun�� pod�ugowate pude�ko
drewniane i to tworzy�o poduszk�. Jada� teraz stale �niadania. Dyrektorowa
sto�owa�a si� w restauracji, a tylko
�niadania jada�a w domu. Franek nastawia� samowar co rano i podawa� jej herbat�
do ��ka, je�li ma si� rozumie�,
spa�a w domu - za to wspania�omy�lnie kaza�a mu sobie robi� herbat�. Wywdzi�cza�
si� us�u�no�ci�. By�a to natura
odp�acaj�ca ka�de doznane dobrodziejstwo w czw�rnas�b. By� ci�gle na jej
us�ugach. Chodzi� z listami, robi�
sprawunki, ubiera� j�, zast�powa� 's�u��c� z zupe�nym zadowoleniem obs�ugiwanej.
Za to wszystko mia� k�t
swobodny, gdzie te� i przep�dza� wszystek czas wolny. Co robi� wtedy? Nikt nie
wiedzia�. Co prawda, nik� nie by�
ciekaw si� pyta�.
Ile razy kto wszed�, wy�azi� od siebie poruszony jaki�, z ogniem w oczach, z
twarz� dziwnie wypi�knia�a i z r�koma
powalanymi atramentem.
- Co� ty buty czy�ci�? - zapyla� go raz dyrektor ujrzawszy jego r�ce zdejmuj�ce
mu palto.
- E - nie - prosz� pana dyrektora.
- A �apy masz powalane szuwaksem.
- To, to... atrament.
- Pisa�e� co?
- List - szepn�� nie�mia�o. K�amstwo przychodzi�o mu z trudno�ci�.
- Do kogo?
Nie odpowiedzia�.
- Do domu?
Milczenie.
- No, m�w�e! Nic nie wiem, masz gdzie rodzin�, czy nie?
- Wacek! chod��e, nie marud�! - ozwa� si� g�os z drugiego pokoju.
Franek otworzy� drzwi spiesznie, uradowany, �e mu si� uda�o unikn�� wyjawienia
prawdy. I starannie wymy� r�ce.
Ukrywa� si� bowiem z tym, �e pisa�... sztuk�; to jest przerabia� "Ulane"
Kraszewskiego na scen�.
- Franek sztuk� pisze! pisze sztuk�, s�yszycie, ha! ha! ha!
Franek ba� si� takiego �miechu i komentarzy, ur�gowisk i bolesnych �art�w
towarzystwa. Dlatego to, co robi�, robi�
tak po cichu i w tajemnicy, �e tylko jeden Zmar�lak wiedzia� o tym. Ale jego by�
pewny, �e nie wyda. My�l i ch��
pisania tak go nagle opanowa�y i tak gwa�townie, �e si� nie m�g� oprze� - musia�
po prostu. I zaczyna� siebie nie
rozumie�, jak tyle lat prze�ywszy m�g� nie pisa�. Nie zwa�a� na trud, na
niemo�ebno��. Wola jego wypr�a�a si� w
tym jednym kierunku: napisania sztuki i zobaczenia jej na scenie. Tym oddycha�.
Pow�d pobudzenia, wstrz��nienia
by� nast�puj�cy:
Grano u nich po raz pierwszy "Chat� za wsi�", grano z olbrzymim stosunkowo
powodzeniem. Publika, jak zwykle
publika, przepada za �piewkami, ta�cami i dziko-romantycznymi perypetiami,
przeplatanymi grubym �artem i tanim
patosem. Wi�c te� "Chata" podoba�a si� ogromnie. Aktorzy, rozpromienieni
lepszymi dzia�ami, grali z przej�ciem.
Rozprawiano te� po pierwszym przedstawieniu prawie dobrze o sztuce, w miar�
rosn�cego powodzenia - i
codziennych przedstawie� przy pe�nej kasie entuzjastycznie. Wynoszono pod
niebiosa i autora, i przerabiaczy, bo
dzi�ki nim mieli niebywa�e powodzenie. Frankowi, kt�ry w tej sztuce "robi�
t�um", podoba�a si� ogromnie.
Przepada� za ka�dym jaskrawym efektem, za uczuciem, kt�re aktor zwykle
przyobleka� w form� nie wulkaniczn�,
ale epileptyczn�, za rozczochran� groz�, o twarzy wykrzywionej w�ciekle,
tubalnym g�osie, pianie na ustach i
ramionach, rozkrzy�owanych jak drogowskazy. Lubi� taki teatr. Na subtelnych
p�tonach sztuk, gry, nie zna� si�.
Tote�, to co lubi�, znalaz� w tej sztuce. Grano j� con amore, przeszar�owawszy.
I z przyjemno�ci� s�ucha�, jak
aktorzy w garderobie wynosili sztuk� pod niebiosy.
Garrick opowiada�, �e prawie wszystkie sielskie powie�ci Kraszewskiego nadaj�
si� do przer�bki na scen�.
- Ot, macie na przyk�ad - "Ulana". Kto j� przyni�s�? - pyta� bior�c ksi��k� ze
sto�u spomi�dzy kilkunastu.
- Ja - odpowiedzia� Franek.
- Czyta�e� j�?
- Nie. Po�yczy�em do rekwizytu na niedziel� i jeszcze nie mia�em czasu odnie��.
- Ot! macie "Ulane"...
I d�ugo, szeroko rozwodzi� si� nad jej tre�ci�; co by to by� za �adny i
efektowny obraz sceniczny.
Franek s�ucha� i w ko�cu zapyta� ciekawie:
- Czy to trudno, prosz� pana, sztuk� napisa�?
- Spr�buj napisa�, to si� przekonasz.
Franek roze�mia� si� jako� bezd�wi�cznie i nie�mia�o szepn��:
- Trzeba umie�.
- G�upi�! - nikt nie umie pisa� zaczynaj�c.
- Franek! Wiesz co? napisz, jak Boga kocham. To by by�o kapitalne - uwa�asz!
przedstawimy j� u nas. Wyobra�
sobie: sala pe�na, zaj�cie ogromne, pierwsze rz�dy we frakach, premiera
przecie�! Ka�emy bi� ogromne afisze
r�owe, na nich sta� b�dzie: "Ulana", sztuka sceniczna przez Franka, to jest
Franciszka i trzy gwiazdki, to
zaciekawia. Kurtyna ant�ojf i szmerek na pe w pocz�tku-aktu, przy ko�cu brawa,
uwa�asz, brawa! a dalej krzycz�,
wo�aj�: autor! autor! O! to ci jest lusztyk! o! - szydzi� Wstawka.
- Nie zawraca�by� mu g�owy.
- A mo�e si� w nim zbudzi� talent.
- Do porz�dniejszego czyszczenia lamp chyba, bo kopc� dzi� jak diabli.
- S�uchaj, Razowiec, ty go nie masz wi�cej od niego, a jeste� aktorem na
stanowisku.
- T�um na scen�! na scen�! - krzycza� dyrektor w kulisy z otwartej widowni i
pogrozi� pi�ci� Frankowi, �e na czas
nie wyszli.
Niewiele zwa�a� na to. My�l, rzucona �artem, wry�a mu si� w samo dno m�zgu,
roznieci�a przygas�e ognie
m�odo�ci. Zdawa�o mu si�, �e spa� d�ugo i kto� go zbudzi� do drugiego �ycia i
�e.po raz pierwszy spojrza� na �wiat
takie by�o wszystko inne, nowe. Marzenia wype�za�y z jam i jak cienie, pe�ne w
sobie tajemnicy i szcz�cia,
osnuwaty mu dusz�. A jakby si� uda�o? I poprzez szar�, wstr�tn� opon� n�dzy,
upokorze� i takiego �ycia bez jutra,
bez my�li i bez marze�, dusza mu si� wydziera�a do s�o�ca, zrzuca�a wi�zy,
otacza�a si� �wiat�em i dr�a�a z
nadmiaru wzruszenia, ko�ysana pragnieniem niepowstrzymanym, nadziej� i strachem
jakim�...
By� ol�niony i przera�ony razem swoj� zuchwa�o�ci� pragnie�.
Franek by�a to dusza na obraz przyrody, kt�ra po zimie ci�kiej, burzliwej,
budzi si� na wiosn� pod gor�cym
tchnieniem s�o�ca - i nie wierzy, �e mo�e kie�kowa�, rosn��, kwitn��, �y�;
zapomnia�a w n�dzach zimy o przesz�e}
wio�nie. Wi�c nie�mia�o i bezradnie wysuwa si� z siebie, a� rozp�tana ciep�em i
swobod�, symfoni� cud�w bierze
�wiat w swe dobroczynne posiadanie.
Franek ledwie m�g� si� doczeka� ko�ca przedstawienia i wychodz�c zabra� z sob�
"Ulane". Przeczyta� j� w ci�gu
nocy kilka razy z rz�du; sp�aka� si� nad losem opuszczonej i rozp�omieni�
jeszcze wi�cej do napisania sztuki osnutej
na tym temacie. My�l, popychana przez ambicj�, zwyci�y�a do reszty
przygn�bienie moralne i apati�, w jakiej �y�
od tak dawna.
- Tak, napisz�, napisz�! - m�wi� do siebie.
Nie wiedzia� tylko, jak si� wzi�� do tego. My�la�, jak zacz��, od czego - nie
wiedzia�. Poci� si� z wysi�ku, rzuca�
wszystko do diab�a i powracaj do tego samego. By� obezw�adniony tym pragnieniem
i olbrzymia� jednocze�nie pod
parciem woli. Up�r zwalcza� zniech�cenie, powsta�e z bezsilno�ci. Zesz�o mu tak
ze dwa tygodnie na ci�g�ych
walkach z niemo�ebno�ci� wysnucia z m�zgu jakiejkolwiek formy. Zaczyna�, ale
dar� natychmiast. Ten pocz�tek
by� z tej sztuki - tamten z innej. Przez os�uchanie si� na scenie, umia� ich
tyle prawie na pami��, �e bezwiednie -
s�owa zapami�tane pisa�. Odczytuj�c poznawa� z b�lem upokorzenia, �e to nie jego
my�li. Nie chcia� na�ladowa�!
Przez te dwa tygodnie z��k� jeszcze wi�cej, pochyli� si� bardziej, usta mia�
czarne od gor�czki, spieczone, czo�o
porzni�te fa�dami, a w oczach wyraz nigdy me widzianego u niego rozmy�lania.
Nie m�g� chodzi� z wyczerpania wewn�trznego, bo ani sypia� jak si� nale�y, ani
jada�. Wprawdzie jada� - nigdy nie
jada� tyle, ile potrzebowa�.
Rozdenerwowany w najwy�szym stopniu, stawa� si� wi�cej jeszcze milcz�cy, wi�cej
senny, oci�a�y i nieczu�y na
wszystko zewn�trzne.
Burza, jaka szala�a w jego piersiach, ogie�, jaki go trawi�, nie przedostawa�
si� na wierzch, trzymany si�� w g��bi
duszy, pali� go powoli, wysusza� jego cia�o do reszty. R�ce mu dr�a�y, si�
brakowa�o, z trudem m�g� podci�gn��
kurtyn�. A gdy tylko m�g� si� znale�� sam - p�aka�. P�aka� z b�lu nad swoj�
niemoc�, aby potem z tym wi�ksz�
furi� rzuca� si� do pracy i�cie Syzyfowej dla niego. Czu�, a p�niej zrozumia�,
�e tylko dlatego tak mu nie idzie, �e
nic nie umie, nie zna, nie rozumie. To go dobija�o. Co trzeba umie�? - zapytywa�
sam siebie. - Wszystko! wszystko!
- odpowiada�o co� z niego. - Jezus! wszystko!... - i ogarnia� �wiat spojrzeniem
duszy wszechwiedz�cej, i rozumia� w
takiej chwili ca�� niesko�czono�� rzeczy, o kt�rych przedtem ani my�la�, i
wyczuwa� marno�� swoj� w ca�ym jej
ogromie. Zn�kany, zrozpaczony, przeklina� siebie, swoj� nieudolno��, nieuctwo i
tych, kt�rzy mu ten p�omie�
rozniecili w piersiach. Tarza� si� nieraz na swoim n�dznym bar�ogu w strasznym
uczuciu niemocy - nic nie
pomog�o, bo: "Krzycz, wrzeszcz, jak czajka, na zawo�anie nie przyjdzie bajka" -
jak Krasicki powiedzia�. Nigdy te�
nie czu� si� tak chory, tak nieszcz�liwy, ostatni z ludzi. W tych smutnych
chwilach szamotania si� zacz�� rozmy�la�
nad sob� i po�o�eniem swoim. Ale, co charakterystyczne, widzia� wszystko przez
por�wnania z osobisto�ciami
sztuk. Nie zna� innego �ycia. Tam s� bogacze, on nic nie ma, mniejsza z tym;
szanowani, bo maj� pieni�dze,
szacunku dla czego innego nie rozumia�, nie wiedzia�, �e istnie� mo�e. Kochaj�
si�, przypomnia� sobie, �e przecie�
jego nikt me kocha� - nikt! Nie kocha�a go ciotka, kt�ra go wychowa�a po nag�ej,
jednoczesnej �mierci rodzic�w.
Nie kocha�a go, bo ci�gle go bi�a i jeszcze takim ma�ym, boso w zimie, wyp�dza�a
na ulic� �ebra�. Nie kocha�a go
wyp�dziwszy od siebie w dziesi�tym roku �ycia w �wiat szeroki, z
b�ogos�awie�stwem przekle�stw i bicia na drog�.
Och! pami�ta�, przypomina� sobie wybornie.
Nikt mnie nie kocha!... - szepta� - i poczu� szalone pragnienie kochania czego�,
przyci�ni�cia si� do jakiej� piersi - i
wylania na takim wiernym, kochanym sercu wszystkich �ez powstrzymywanych,
wypowiedzenia wszystkich
cierpie�, b�l�w, trosk i upokorze�, jakie teraz wrza�y mu w duszy. Czu� w sobie
ogromn� potrzeb� stania si� komu
u�ytecznym, nale�enia do kogo�. Uspokoi� si�, gdy mu przysz�a na my�l sztuka
jaka�, gdzie taki sam sierota, biedny,
opuszczony, znajduje bogatego krewniaka, przygarniaj� go do siebie - i potem
zostaje panem. Takim panem, kt�ry
mo�e je�� tyle razy, ile mu si� podoba i mie� wszystko, co mu potrzeba - tak,
jak tylko mia�o kilka os�b z ich
"towarzystwa": Simonka, Naiwna i D�alma.
- Maj� "b�benk�w" - szepn�� zazdro�nie. Nie rozumia�, �eby mia�o by� co z�ego w
naci�ganiu bli�nich. Z tego
wszystkiego wzi�� si� do czytania. Po�ycza� ksi��ki, gdzie si� da�o. Po�yczano
mu ch�tnie do rekwizytu, bo odnosi�
pr�dko i nieuszkodzone. Czyta� bez wyboru, ma si� rozumie� wszystko, dzi� Borna,
jutro Victora Hugo. Przesta�
grac w domino ze Zmar�lakiem, aby mie� wi�cej czasu. I nie przestawa� szuka�
wskaz�wek do budowy sztuki.
Teraz, przeprowadziwszy si� do Simonki, mia� wygodniej - od czasu do czasu m�g�
jada� obiady. Dochody jego
znacznie si� powi�kszy�y^. Napiwki za zdejmowanie palt, kaloszy itd. od
odwiedzaj�cych aktork� bywa�y nieraz
sute.
A pr�cz tego mia� sw�j k�t w�asny, gdzie m�g� swobodnie robi� wszystko, co
chcia�. Z czasem uda�o mu si�
nareszci� znale�� spos�b zacz�cia sztuki. Bra� z biblioteki teatralnej r�ne
dramid�a, rozczytywa� si� w nich i
rozpatrywa� w ich budowie. Modelem dla niego by�a "Czartowska �awa".
Sz�o mu strasznie ci�ko, a szczeg�lnie z piosenkami nie m�g� sobie da� rady.
Nie zdo�a� zrymowa� dw�ch wierszy.
Zostawi� je na p�niej. Tymczasem pisa� proz�. Przyni�s� lamp� z teatru, stawia�
j� na ziemi, a sam, le��c na
brzuchu, wyci�gni�ty na pos�aniu - pisa�. R�kopis le�a� na pod�odze, jak i
przybory pi�mienne. Wym�czy� ju� cztery
akty, a pi�ty mia� gotowy w g�owie. Simonka dnia jednego posz�a na kolacj�,
oznajmiaj�c, �eby nie czeka�, bo mo�e
nie przyjdzie. Ucieszy� si�, �e sko�czy. Rozradowanie pe�ne marze� ja�nia�o mu w
twarzy. Zaraz, jak tylko wysz�a,
zabra� si� do pisania, ale tre�ci gotowej nie chcia�o mu si� przenosi� na
papier; wola� my�le�, przypomina� sobie
niekt�re sceny i planowa� wystaw� sztuki.
Wsta�, skr�ci� sobie papierosa i w skupieniu rozwa�a�, kt�rzy z jego towarzystwa
i jakie role gra� mog�. Rozmar�a�
si�. Nie widzia� niemo�ebno�ci, niepodobie�stwa znika�y przed jego
roznami�tnion� oporem wol�. Pali� papierosy
jeden za drugim. U�miecha� si� do siebie, przymyka� oczy i wyobra�a� sobie, jak
to by� mo�e. Przenosi� si� my�l�
na scen�, zdawa�o mu si�, �e patrzy przez dziur� w kurtynie na sal�. -Pe�na! -
szepn�� st�umionym wzruszeniem
g�osem. - Pe�na! Fale g��w. Ciche szepty mi�dzyaktu jak brz�czenie nadbiegaj�.
S�ycha� tylko zamykanie i
otwieranie drzwi wchodowych, skrzyp opuszczanych krzese�, szelest suchy
rozwijanych afiszy. Ciep�o oddech�w,
�wiat�a, kurtyna ko�ysze i wydyma lekko. Kobiety po lo�ach wachluj� si�
zawzi�cie, s�yszy najwyra�niej
denerwuj�cy chrz�st wachlarzy. Oczy b�yszcz�, a spojrzenia krzy�uj� si� jak
b�yskawice po sali. Dzwonek!
Przycisza si�: drugi, trzeci. Zdaje mu si�, �e sam dzwoni, potem kla�ni�cie w
d�onie. Kurtyna idzie w g�r�. Sal�
zalega cisza. Muzyka gra piano jak�� melodi�. T�umi� oddechy. Na scenie obraz.
Recytuje z zapa�em - robi
wra�enie. Publiczno�� zaczyna musowa�. Aktorzy nawet s�uchaj�. Na sali
gdzieniegdzie podnosi si� chusteczka do
ocz�w lub nosa, rozczulaj� si�! Bierze ich sztuka. Teraz nast�puje przedostatnia
scena Ulany z Tadeuszem, jeszcze
nie napisana. Natchnienie porywa go, skal� g�osu podnosi niezwykle, gra z
ogniem, uniesienie d�wi�czy mu w
g�osie, bije z twarzy, promienieje w za�zawionych oczach. P�acz�. Nie widzi ju�
nic - jeszcze jedna skarga, jeszcze
jeden okrzyk b�lu i rozpaczy. Sko�czy� - cisza - potem grzmot - uragan oklask�w
rozlega si� pot�nym echem w
jego m�zgu. Krzycz�: Autor! autor! - Franek s�ania si� jako� oci�ale pod
wra�eniem nieznanego uczucia,
wyprostowywa swoj� skulon� posta�, u�miech g��boki wewn�trznego wesela duszy ma
na ustach, twarz spocon� i
czerwon�, w�osy rozczochrane. Idzie kilka krok�w przed siebie, odsuwa wspania�ym
gestem p��tno, dziel�ce
kuchni�, k�ania si� powa�nie, z godno�ci� lampie, stoj�cej na ziemi, kominkowi,
pos�aniu, �cianom brudnym,
poplamionym, po kt�rych karaluchy, zwabione do �wiat�a, spaceruj� w szeregach
wyci�gni�tych. Cofa si� i powraca
z takim samym uk�onem, bo s�yszy ci�gle brawa i wo�ania: Autor! autor! Czuje si�
wielki, szcz�liwy i jako�
dziwnie spokojny. Widzenie upaja go jak w�dka, jest szczytne w swej komiczno�ci.
Biedne, osamotnione serce!
- Otworzysz, ty ma�po?! Franek! Franek! - i s�owom tym towarzysz� g�o�ne a�
nadto dobijanie si� do drzwi i gwar
rozm�w w sieni.
Us�ysza� po chwili i b��dnym wzrokiem powi�d� po izdebce - by� dzie� prawie,
szarza�o.
- Franek! Ach, zwierz�! Otw�rz�e!
Opami�ta� si� i zdmuchn�wszy �wiat�o poskoczy� otwiera� drzwi. Mia� jeszcze w
twarzy wyraz podniecenia. Oczy
jego, zwyk�e tak martwe, rozpromienione by�y jeszcze. Usta mia� tylko jako�
dziwnie �ci�gni�te. Pierwszy raz uczu�
rodzaj smutnego upokorzenia zale�no�ci - chwil� to tylko trwa�o.
- M�j Pedrillo, panowie, zaspa�! Zaspa�e�, Pedrillo i trzyma�e� donn� Ann� p�
godziny za drzwiami! Gra�am donn�.
Kto chce, niech na chwil� wejdzie, tylko na chwil�, p�niej - addio i paa! A! a!
- ziewa�a zataczaj�c si�.
To Simonka wraca�a z biby, troch� wcze�niej ni� zwykle, w gronie kilku
wielbicieli.
- Panowie, pany, za mn�! Ur�n�am si�. A! a! Zampai Zampusia! ach, jeste�! P�jd�
do swej pani, p�jd�!
Chwyci�a z ��ka ma��, czarn� suczk� i potaczaj�c si�biega�a od jednego do
drugiego.
- Panowie, to jeszcze Mascotta! tak, moja piesa jeszcze, Mascotta.
- A ty, donno Anno? - zapyta� kt�ry� ze �miechem.
Aktorka spojrza�a na pytaj�cego jakim� dzikim wzrokiem, p�niej zawo�a�a
rozk�adaj�c pi��, i dmuchaj�c w ni�:
- Oho! fiut! i ju�. Dziewi�� w kierach - lepsza! Mascotta! Zampa' Panowie!
dobranoc! dobranoc! No, macie, ca�ujcie
mnie, ca�ujcie i dobranoc!
Otoczy�o j� weso�e grono pijanych zataczaj�c si�, z kapeluszami na ty�ach g�owy,
w gorsach pomi�tych, ubraniach
porozpinanych, zaplamionych, z twarzami czerwonymi, zezwierz�conymi piciem i
��dz�.
- Pr�dko - wrzeszcza�a - pr�dko!
Przyciskali si� do niej ze wszystkich stron i ca�owali z lubie�no�ci�.
- No, do��, do��! po�linili�cie mnie! Id�cie do diab�a ju�. Przecie� to ju�
dzie�!
Popatrzyli na siebie; za wielu ich by�o. Nikt nie mia� ochoty i�� pierwszy,
s�dz�c, �e sam jeden zostanie.
- Franek! pi� mi si� chce!
Franek przyni�s� wody.
- Wyno� si� z tym! - zawo�a� jeden, a widz�c, �e Franek stoi nie wiedz�c, co
robi�, pochwyci� szklank� i rzuci� j� w
okno. Wylecia�a razem z szyb�.
- Franek, pi�! - wo�a�a �a�o�nie.
Czu�a si� coraz wi�cej pijana. Duszne, przepe�nione wyziewami kwiat�w powietrze
mieszkania przyt�acza�o.
- Kr�lowo! zachwycaj�ca Azo! b�dziemy pi� w tej chwili, wypijemy bruderschaft i
wyniesiemy si�.
- Franek, pi�!
- S�uchaj, Bronek, skocz no do kupca, jeszcze chyba nie zd��y� zamkn��, przynie�
porcj�.
- Pi�! dobranoc, panowie, id� spa�!
- Wielbiciel tw�j, pani, pomo�e ci si� rozebra�.
- Obejdzie si�!
- Zdejm� z prawdziwym namaszczeniem sukni�.
- Zaraz! uhum!
- Sp�dniczk� z zachwytem.
- No?
- Po�czoszki z b�ogo�ci�, ot! te - i nachyli� si� ujmuj�c w d�o� stop�.
- �winia! precz! - szarpn�a nog�, �e mu tylko pantofelek zosta� w r�ku.
- Panowie, uwaga! Jest picie. O!
I pos�any wy�adowywa� z kieszeni kilka butelek.
- Otwiera� i zaczyna�! Francesco, szklanek!
- Zaczyna�! zaczyna�!
- Pierwsze zdrowie!
- Bohaterki naszego dramatu!
- I komedii!
- I farsy!
- I operetki!
- I osobnych gabinet�w!
- Wiwat! Niech gra i pije, dop�ki �yje!
I wychylili szklanki.
- Panowie, program!...
Nalano drug� kolejk�.
- Naszej extra...
- Nie chc�, s�aba! do towarzystwa.
I rzuci�a szklank� w okno obok poprzedniej.
- Koniak, dawa� koniak!
Podano �wie�� szklank� i koniak.
- W�adku, w twoje r�ce!
- Jazda, na ca�ego! Syp, pi�kna, ani pytaj!
- Wiwat!
Krzyczeli na ca�e gard�o. Byli ju� prawie nieprzytomni.
- Panowie, program extrawagancki...
- R�ce przy sobie! Panowie, W�adek mnie szczypie.
- Okrutnik! tutaj, prawda?
- O, bo b�d� bi�!
- Extrawagancja - wiwat!
- Lepsza!
- Wiwat!
- Panowie, program!...
- Wiwat! - ryczano ju�.
- Jeste� pani zachwycaj�ca.
- Jak ta butelka!
- Pi�kna...
- Jak pi�kno!
- Masz oczy, jak...
- Karbunku�y - te! chcia�em powiedzie�: lazury!
- P�e� z alabastru.
- Jak pianka szampitra!
- Panowie, proogram!...
- Id� do diab�a z programem.
- Ale� panowie, um�wili�my si�, �e program...
- Jeszcze jeden koniak - wiwat!
- Usteczka masz pani, jak... moje... - i chwyci� wp� - posadzi� na kolanach i
ca�owa�.
- W�adek, nie chc�, nie potrzebuj� - kaprysi�a. - Panowie, ta�czmy!
- Brawo! kolosalnie!
- Polk�?
- Walca?
- Kankana sobie utniemy.
- Piramidalna heca. Si�dma!
- Panowie, program!...
- Zostaw programy przysz�o�ci i nie zawracaj...
- Ale�...
- Ja zaczn� �piewa�. Tylko ta�czy� przyzwoicie.
- Dobrze, dobrze! jak cherubini.
- Jak sama Terpsychora przed ark� przymierza!
- Kankana! - hucz� instrumenta,
Panowie bierzcie si� do dam. Tra la la, la la la. Swobodny gest, posta� ur�ni�ta
A sza� przewodnikiem nam!... Tra la
la la itd.
Gwar podni�s� si� nie do opisania, kankanowano zawzi�cie. Nie zwa�ano wcale na
to, kto dosta� szpicem buta i
gdzie. Kapelusze spadaj�ce z g��w podskakiwa�y po pod�odze, podrzucane nogami.
Dla swobody ruch�w
rozrywano sobie koszule i ta�cowano.
Ssmonka w po�czochach tylko, bo drugi pantofel zrzuci�a, z w�osami rozwi�zanymi,
czerwona, pijaniute�ka,
ta�czy�a jak w paroksyzmie. Nie zwa�a�a na opanowuj�c� j� czkawk�, na zm�czenie,
sza� j� ogarnia� - ta�czy�a,
krzycza�a raczej, ni� �piewa�a, najg�o�niej. Wspania�a posta�, wypuk�e piersi,
migota�y tylko w niepewnym �wietle
brzasku. Ca�a ta bachanalia, pe�na krzyk�w, �piew�w, czkawki, przytupywa�,
ci�kich sapa� ze zm�czenia, grubych
�art�w, zmys�owo�ci rozpasanej os�b nieprzytomnych, tan-cz�cych z zamkni�tymi
oczami, kurzu, jaki si� wznosi�,
gor�ca z wyziew�w cia� i oddech�w - zaczyna�a by� wstr�tna.
- Dosy�! dosy�! e-e - wo�a�a �miertelnie zm�czona. - Dosy�! dobranoc, spa�...
id�cie...
I opieraj�c si� o niekt�rych ta�cz�cych jeszcze pijackie sola i prosz�cych o
pozostawienie, wypycha�a za drzwi.
- Panowie, pro-o-gram...
- Id�cie, bo skonam.
Czkawka mordowa�a j� strasznie.
- No! - i otworzy�a drzwi, wypychaj�c ich na p� przytomna sama.
- Panowie, pro-o-gram...
- Zdechnij pan ze swoim programem. No, pr�dzej! i popchn�a go przez pr�g -
troszeczk� za silnie; upad� jak d�ugi
na schody, szepc�c:
- Panowie, proogram...
- Masz nadprogramowo.
Zatrzasn�a drzwi za nimi. Wr�ci�a do swego pokoju senna a podniecona niezwykle,
trzymaj�c si� �cian, �eby nie
upa��. Rzuci�a si� na sof�, wo�aj�c:
- Franek! Franek!...
Franek przez ca�y czas bachanalii - pisa�. Podawa�, o co wo�ali i natychmiast
wraca� do siebie. Po�o�y� r�kopis na
parapecie okna i poniewa� �wit si� robi�, m�g� pisa� bez innego �wiat�a. By�
przyzwyczajony do podobnych
odwiedzin i wrzask�w pijatyki. Bachanalie takie nie robi�y na nim wra�enia
innego* pr�cz wstr�tu, jaki
instynktownie czu� do artystek. Nie s�ysza� te� prawie nic, zaj�ty ogromnie
ostatnim aktem. Ile razy wrzawa dosz�a
do� g�o�niej, zatyka� uszy i kl��. Dziwnie dobrze sz�o mu dzisiaj. S�owa
pop�yn�y jak woda, sytuacje wywi�zywa�y
si� same jako�. Zaledwie zd��y� pisa�, taki nat�ok my�li, wyra�e�, uczu� mia� w
sobie.
Wypuszczaj�c odchodz�cych, nie widzia� i nie s�ysza�, �e zwyk�y napiwek jego z
brz�kiem upada� na ziemi�. Nie
wyci�ga� r�ki po niego. Mia� przed oczyma ostatni� scen� "Ulany". S�ysz�c
wo�anie mrukn�� niech�tnie:
- Cholera, mog�aby ju� spa�! - i poszed�.
- Franek, rozbierz mnie!
Robi� to zwykle, gdy by�a pijana; �ci�ga� buciki, po�czochy, sukni�, rozpina�
gorset, k�ad� na stoliku przy ��ku
papierosy, zapa�ki i odchodzi�; tak samo zaczyna� teraz.
- Rozbieraj, rozbieraj!
�ci�gn�� po�czochy. Nogi o sk�rze r�owej, g�adkie by�y jak marmur i rozpalone.
- Sukni� - ci�nie, och! niedobrze mi, e! e!
Czkawka wstrz�sa�a ni�.
Usiad� obok niej, �eby rozpi�� sukni�.
- Jutro "Chata", gram Az�. Dlaczego D�alma nie przyszed�? ma klucz przecie�,
Jaga si� w�cieka, odebra�am. go jej,
g�upi my�li, �e... A! a! - ziewa�a. - Jaki to osio� z tego W�adka, przywiezie
now� sukni� z Warszawy, ha! ha! A
Kubu�, ha! ha! jacy oni g�upi.
- No, zdejmuj! G�upi! o g�upi Tumry, nie chce Azy rozebra�, nie chce. To� ty
bukiet przyni�s�?
- Tak.
Przynosi� codziennie kwiaty i ustawia� w wazonach.
- Poczciwy, dobry, kochany Tumry...
Nie odzywa� si�, ale co� niezwyk�ego si� w nim robi�o.
Zdj�� sp�dnic�, zosta�a tylko w koszuli. Pos�gowe jej kszta�ty przez cienk�
bielizn� rysowa�y si� wyra�nie,
pon�tnie; piersi, ramiona i nogi obna�one a pe�ne, jakby nabrzmia�o krwi� i
pragnieniem rozkoszy, pali�y go swoj�
nago�ci�, odrzynaj�c si� dziwnie plastycznie od ciemnego t�a sofy.
Zaczyna�o go opanowywa� jakie� dr�enie.
- Sp�dnic� zdejm, zdejm - wo�a�a targaj�c koszul�.
- Ju� zdj��em.
- Nieprawda, nie! K�amiesz! zdejm, ma�po ty!
By�a bliska wpadni�cia w furi�.
- Zdejm, s�yszysz!
Szcz�ka� z�bami, nie widzia� nigdy kobiety w tej pozycji: nagiej, prawie pijanej
- i tak pi�knej. A wiedzia�, �e z ni�,
jak si� upije, nie ma �art�w. Mog�a �mia� si� p�aka�, w�cieka� ze z�o�ci,
rozbija� wszystko i wszystkich w jednej
chwili.
- Tumry, zdejm - nie chcesz?... czekaj!... - i podni�s�szy si� z trudem, porwa�a
ze sto�u butelk� i rzuci�a w niego,
upadaj�c z p�aczem na sof�.
- W�adek! och, o m�j Bo�e! Ach! - zanosi�a si� od �kania. - O ja nieszcz�liwa,
�miej� si� ze mnie, nie chc� s�ucha�,
o! o! D�alma - cho� troszk�. Matko Boska! Ma�py, byd�o! B�d� warn gra�,
zobaczycie - b�d� gra� la la la la la.
Pojad� do Texia, zdychajcie sobie, niech Stella we�mie rol� - niech... kiedy...
kiedy... Franek!... Tumry! wiwat! -
niech �yje mi�o��, swobodny kankan, zaciereczki na mleku i frajery! Wiwat! -
Wasze zdrowie, skantowani, wasze...
- i podnosi�a r�k� do ust, jakby z kieliszkiem. - Spa�, spa�! zanie� mnie.
W�adek - spa�!
Wzi�� j� z trudem na r�ce, ci�y�a mu jak o��w i pali�a jak ogie�. Otoczy�a mu
nagimi ramionami szyj� i przyciska�a
si� do niego.
- W�adku! W�adkul... - be�kota�a niewyra�nie.
U�o�y� j� na ��ku. Przyci�gn�a go do siebie i z nami�tnym uniesieniem