Joseph F. - Tajemnica najstarszej kultury na Ziemi
Szczegóły |
Tytuł |
Joseph F. - Tajemnica najstarszej kultury na Ziemi |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Joseph F. - Tajemnica najstarszej kultury na Ziemi PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Joseph F. - Tajemnica najstarszej kultury na Ziemi PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Joseph F. - Tajemnica najstarszej kultury na Ziemi - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Polecamy również
Frank Joseph
OCALEN I Z ATLANTYDY
ZAGINIO NA HI STOR I A STAROŻYTNYCH AMERYK
ZA GŁADA ATLANTYDY
oraz
Daniel Costa
ZAGINIONE ZŁOTO RZYMU
Erdogan Ercivan
PATENTY FARAONÓW
Christopher Knight, Alan Butler
K TO ZBUDOWAŁ KSIĘŻYC
PIERW SZA ZIEMSKA CYWILI ZA CJA
E d wa rd F. Ma 1 ko wski
PRZED FARAONAMI
Dick Parry
NIEZWYKŁA TECHNIKA STAROŻYTNOŚCI
Laird Scranton
KOSMICZNA TAJEMNI CA DOGONÓW
G. F. L . St ang 1 m eier
ZAGINIONE SKARBY FARAONÓW
Strona 3
TAJEMNICA
NAJSTARSZEJ
KULTURY
NA ZIEMI
FRANK JOSEPH
Przekład
EWA WITECKA
A
AMBER
Strona 4
Redakcja stylistyczna
Dorota Kielczyk
Redakcja techniczna
Andrzej Witkowski
Korekta
Jolanta Kucharska
Magdalena Kwiatkowska
Ilustracja na okładce
Corbis Stock Market
Opracowanie graficzne okładki
Wydawnictwo Amber
Skład
Wydawnictwo Amber
Druk
Drukarnia Naukowo-Techniczna
Oddział Polskiej Agencji Prasowej SA, Warszawa, ul. Mińska 65
Tytuł oryginału
T he Lost Civilization of Lemuria
The Rise and Fall of the World's Oldest Culture
Copyright© 2006 by Frank Joseph.
All rights reserved.
For the Polish edition
Copyright© 2007 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 978-83-241-2826-6
Warszawa 2007. Wydanie l
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
00-060 Warszawa, ul. Królewska 27
tel. 620 40 13, 620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Strona 5
Profesorowi Nobuhiro Yoshidzie,
przewodniczącemu Japońskiego Towarzystwa Petrograficznego
Strona 6
Strona 7
Spis treści
Wstęp: Terra incognita . . . .9
1. Utracona supemauka . 19
2. Pępek Świata . 54
3. Giganci mówią 79
4. Technika starożytnej Oceanii. 96
5. Pułkownik z Mu. . 115
6. Rajski ogród? . . .126
7. Hawajska praojczyzna. .149
8. Lemuryjczycy w Ameryce . .163
9. Dług Azji wobec Lemurii . . 190
10. Co takiego jest w nazwie? . .220
11. Śpiący Prorok Lemurii . 230
12. Zagłada Lemurii. . .244
13. Odkrycie Lemurii . .260
Podsumowanie: Dwieście tysięcy lat w tysiącu słów. . 286
Posłowie: Prawdziwe znaczenie Lemurii . 289
Bibliografia . . . . . . . . . . . . . . .295
Strona 8
Scena z Ramajany, hinduskiego eposu, przedstawiająca ucieczkę ocalałych
Lemuryjczyków z ich pacyficznej ojczyzny. Fresk znajduje się w kompleksie
świątynnym Wat Phra Keo w Bangkoku w Tajlandii.
Strona 9
Wstęp: Terra incognita
Kusi nas, żeby dowiedzieć się, w jakim stopniu fakt,
że niektóre z tych wierzeń i legend mają tak dużo wspólnych cech,
to dzieło przypadku, i czy podobieństwo między nimi
może wskazywać na istnienie jakiejś starożytnej,
całkowicie nieznanej, zadziwiającej cywilizacji,
której wszystkie inne ślady zaginęły.
Profesor Frederick Soddy,
laureat Nagrody Nobla w roku 1910
G
roźna sylwetka nieznajomego nagle wyskoczyła z mroku. Kiedy podnios
łem pięści, żeby się bronić, jego dwaj wspólnicy napadli mnie od tyłu.
Ktoś chwycił mnie za szyję. Dusząc się, upadłem na bruk.
Upłynęło wiele czasu, zanim mój spragniony tlenu mózg zaczął reagować
na otoczenie. Byłem sam w nocnych ciemnościach. Niespodziewany atak wy
dawał mi się odległy, niejasny i nierealny, gdy spojrzałem na nocne niebo, na
którym iskrzył się gwiezdny naszyjnik - Mleczna Droga. Przez kilka chwil leża
łem spokojnie na plecach, jak na pogodnych preriach Illinois z czasów mojego
dzieciństwa. W rzeczywistości znajdowałem się na kocich łbach bocznej ulicy
w Cuzco, starożytnej stolicy Peru. Uliczka łączyła zbudowaną po konkwiście
katedrę z Korikanczą, główną świątynią Inków, znaną jako Złoty Przybytek.
Zrządzeniem losu napadnięto na mnie między tymi dwoma światami. Cuzco
było Pępkiem Świata, świętym ośrodkiem wiecznego odrodzenia.
Z trudem podniosłem się na nogi, wdzięczny losowi, że żyję i nie zostałem
zraniony sztyletami, których tradycyjnie używają bandyci w tej części świa
ta, gdzie kradzież jest narodowym zajęciem. Ale bolała mnie szyja. Nie mog
łem przełknąć śliny bez bólu. Co gorsza, ograbiono mnie z pieniędzy, czeków
Strona 10
JO TAJEMNICA NAJSTARSZEJ KULTURY NA ZIEMI
podróżnych, karty kredytowej i paszportu. Znalazłem się bez środków do życia
i dokumentów w bardzo dziwnym kraju - nikomu nie życzyłbym takiej sytuacji.
Pomyślałem o ostatnim inkaskim władcy Atahualpie, zaduszonym garotą
przez Hiszpanów przed 500 laty. Teraz już wiedziałem, jakie to uczucie być
mordowanym. Nie takie złe. To życie jest bolesne. Poczułem coś w rodzaju
więzi z Atahualpą.
Pomimo nieszczęśliwego wypadku pojechałem staroświeckimi kolejami
przez Andy do podniebnego miasta władcy Inków. O północy, samotny wśród
górskich szczytów, zobaczyłem, jak obłok mgły rozsuwa się powoli niczym
widmowa zasłona, odsłaniając Machu Picchu iskrzące w blasku księżyca. Po
tem zwiedziłem okolicę jeziora Titicaca, najwyżej położonego naturalnego
zbiornika wodnego na naszej planecie, oraz pobliskie ruiny Tiahuanaco, stolicy
nieznanego ludu, który kiedyś stworzył potężne imperium. W Limie, w Herre
ra Museum, znalazłem jasno- i rudowłose mumie jakiegoś preinkaskiego ludu,
najwidoczniej nienależącego do Indian, który dawno temu władał wybrzeżem
Pacyfiku. Kilka dni później, z dobrego punktu obserwacyjnego, jakim był wyna
jęty samolot, obejrzałem rozpościerającą się w dole największą kolekcję sztuki
na świecie. Były tam ogromne figury wyobrażające rośliny, zwierzęta, kształty
geometryczne i biegnące prosto na dziesiątki kilometrów linie na równinie Naz
ca podatnej na trzęsienia ziemi.
Potem, na bardziej solidnym gruncie, na północy stanu Illinois, nadal miałem
przed oczami obrazy i doznawałem uczuć, które zrodziły się we mnie podczas
trwającej prawie dwa miesiące trudnej podróży po przedhiszpańskiej przeszło
ści Ameryki Południowej. Dla uczczenia mojego powrotu (jeśli nie przetrwania)
przyjaciele zaprosili mnie do restauracji w chicagowskim Chinatown w dzielni
cy South Side. Kolacja w tę sobotnią noc nie ograniczyła się tylko do smaczne
go posiłku. W programie wieczornych rozrywek były występy sponsorowanego
przez uniwersytet ludowego zespołu pieśni i tańca z Hongkongu. Był to rodzaj
widowiska, w którym pantomimiści w regionalnych strojach przedstawiali naj
ważniejsze wydarzenia z historii Chin.
Przez głośniki ktoś zakomunikował łamaną, ale zrozumiałą angielszczyzną,
że pierwszym punktem widowiska będzie najstarszy znany chiński taniec. Wy
kona go młoda kobieta w stroju, którego krój pochodzi z czasów cesarza Xin
Hou Ji z legendarnej dynastii Xin (około 3000-2600 roku p.n.e.), od którego
Chiny wywodzą swoją nazwę, sprzed przeszło 4000 lat. Po tych słowach mu
zycy zaczęli grać charakterystyczne rytmy. Lecz widok tancerki bardzo mnie
zdziwił. Nie wierzyłem własnym oczom. Maleńka chińska panna wykonywa
ła najstarszy znany taniec swojego kraju, ubrana w osobliwy strój, niemal taki
sam, jakie nosiły dziewczęta z plemienia Aymara. Zaledwie kilka dni wcześniej
Strona 11
Wstęp: Terra incognita li
widziałem, jak pląsały w najstarszym tańcu ludowym ich ojczyzny w wysokich
Andach w Peru.
Podobieństwo tych ubiorów było zdumiewające, ale niezaprzeczalne. Nie
miałem najmniejszych wątpliwości, że kiedyś ktoś z Chin (co najmniej raz)
przebył ogromny, groźny ocean i pozostawił niezatarty ślady kulturowy wśród
ludu Ameryki Południowej na początku ich historii. Chińczycy byli doskonały
mi żeglarzami przez wiele stuleci, natomiast peruwiańscy rybacy zapuszczali
się w morze tylko tak daleko, aby nie stracić lądu z oczu. Doszedłem więc do
wniosku, że wpływy musiały dotrzeć z zachodu na wschód. Mimo to cywili
zacja andyjska nie wywodziła się z Chin. Wydawało się, że obie te kultury nie
miały ze sobą nic wspólnego oprócz niemal identycznych strojów, noszonych
przez tancerki w obu częściach świata.
Po kilku miesiącach pracowałem jako niezależny reporter dla „Asian Pa
ges", czasopisma w St. Paul wydawanego przez azjatycką społeczność w stanie
Minnesota. Wykonując pewne zlecenie, trafiłem do miejscowego ośrodka kul
tury, gdzie obchodzono kambodżański Nowy Rok z zachowaniem tradycyjnych
obrzędów. Ponieważ już zwiedziłem Azję Południowo-Wschodnią, miałem
pojęcie o atrakcyjnej syntezie tematów muzyczno-tanecznych charakterystycz
nych dla Tajlandii, Indii, Wietnamu, Laosu, Bim1y i Kambodży. Ale jeden z tych
tańców, podobno wywodzący się z prowincji czczonej z powodu trwałych, sta
rożytnych tradycji, nie przypominał niczego, z czym zetknąłem się podczas mo
ich podróży - w każdym razie w Azji.
Był całkowicie niekambodżański. Oddzielne szeregi tancerzy i tancerek
pląsały nie w typowych ozdobnych i połyskliwych strojach, ale w prostych
przepaskach na biodrach i sarongach, z dużymi zielonymi liśćmi we włosach.
Mężczyźni byli nadzy do pasa. Tancerze zaśpiewali kilka pieśni do rytmicz
nych uderzeń w przepołowione skorupy orzechów kokosowych, jednocześnie
wykonując płynne ruchy ramionami. Był to najbardziej polinezyjski występ,
jaki widziałem poza Honolulu.
Czy Kambodżanie rzeczywiście mogli w starożytności zapuścić się na od
ległość tysięcy kilometrów na Ocean Spokojny i nauczyć wyspiarzy tego tańca?
A może Polinezyjczycy przenieśli elementy swoich ceremonii do Kambodży?
Wydawało się, że obie te możliwości są bezpodstawne i niedorzeczne. A prze
cież „kambodżański" występ noworoczny był lustrzanym odbiciem tańca po
wszechnie znanego na Hawajach. Czy te podobieństwa należało uznać za przy
padkowe? Jeżeli nie, to co znaczyły? Przypomniałem sobie Chinkę z Chicago
tańczącą w peruwiańskim stroju. Bardziej niż południowoamerykańskich gości
w starożytnych Chinach lub Kambodżan w Polinezji, należałoby się spodziewać
wpływów kulturowych innego, wspólnego dla nich wszystkich, zewnętrznego
Strona 12
12 TAJEMNICA NAJSTARSZEJ KULTURY NA ZIEMI
źródła być może mieszkańców wysp Pacyfiku, Indian Aymara, przybyszów
z Azji Południowo-Wschodniej i Chińczyków z III tysiąclecia p.n.e.
Takie rozważanie wcale nie były nowe. Badając przez ćwierć wieku cywi
lizację Atlantydy, od czasu do czasu napotykałem wzmianki o jej domniema
nym odpowiedniku, znanym jako Lemuria lub Mu. Zapoznałem się z zawartymi
w pięciu tomach rezultatami badań Jamesa Churchwarda. Praca była napisana
napuszonym stylem, w większości nieudokumentowana i ogólnie rzecz biorąc,
nieprzekonująca. Reszta prac o Lemurii skupiała się na teozoficznych lub antro
pozoficznych rozważaniach o przypuszczalnych „pierwotnych rasach, olbrzy
mach mających zdolność widzenia z tyłu" oraz innych wytworach wyobraźni,
i bardziej przypominała treść współczesnych tandetnych czasopism fantastycz
nych niż poważne badania odległej przeszłości.
Straciłem wszelkie zainteresowanie jakimkolwiek pacyficznym (czasa
mi hinduskim) „zatopionym kontynentem" i dlatego nie byłem odpowiednio
przygotowany na jego nagłe ponowne pojawienie się w moim życiu. Właśnie
skończyłem wywiad dla „Asian Pages", przeprowadzony z elokwentną przed
stawicielką rządu Malezji, którą na krótko wysłano do St. Paul, stolicy stanu
Minnesota. Po półgodzinnym wywiadzie rozmawialiśmy jeszcze prywatnie
o jej kraju. Wtedy wspomniała, że Malezyjczycy niewiele wiedzą o swoim po
chodzeniu sprzed Wielkiego Potopu.
- Czego? Myślałem, że pani rodacy nie są chrześcijanami? - powiedzia
łem.
- Owszem - odparła z uśmiechem. - Mamy własną wersję Potopu. To stara
baśń, znana na całym archipelagu. Każde dziecko usłyszało ją od rodziców lub
w szkole podstawowej.
Poprosiłem, żeby opowiedziała mi tę historię.
- Legenda głosi, że kiedyś, bardzo dawno temu, na dużej wyspie na wscho
dzie, na Oceanie Spokojnym, istniało wielkie królestwo. Cudowne miejsce, jak
raj, gdzie Bóg stworzył pierwszych ludzi. Powstały tam wspaniałe miasta z wiel
kimi świątyniami i pałacami. Mieszkańcy byli bardzo bogaci, ponieważ morza
roiły się od ryb, a ziemia w ciepłym klimacie dawała obfite plony. Wszystkiego
mieli pod dostatkiem. Nie brakowało więc im czasu, dlatego wynaleźli pismo,
stworzyli religię, żeglugę, astrologię, medycynę, muzykę... prawie wszystko.
Byli też wielkimi czarodziejami, obdarzonymi magicznymi mocami. Mogli na
przykład bez wysiłku unosić ciężkie kamienie. Ta cywilizacja kwitła przez ty
siące pokoleń.
Ale pewnego dnia woda zaczęła podnosić się ponad wybrzeże i zagroziła ich
krajowi. Mędrcy zrozumieli, że w końcu morze pochłonie ich ojczyznę, więc na
czas ewakuowali większość ludzi. Patrzyli ze smutkiem, jak wyspa stopniowo
Strona 13
Wstęp: Terra incognita 13
na zawsze znika w falach, Ale kiedy tylko zatonęła, inny ląd, na zachodzie
wynurzył się z dna morza. Ocaleni z radością przenieśli się na nowy teren
i z czasem go zaludnili. Właśnie tak powstała Malezja - zakończyła niemal
z dziecinną dumą, że tak sprawnie streściła prastare dzieje swojego kraju.
- I tej historii uczą was w domu i w szkole? - zapytałem lekko zaskoczony.
- To ma sens - odparła. - Wie pan, że siły tektoniczne jednego lądu usuwa-
ją drugi? Coś takiego mogło się wydarzyć.
Po chwili, jakiej potrzebowałem na złapanie oddechu, popatrzyłem na nią
poważnie i spytałem:
- Słyszała pani kiedyś o Lemurii lub o Mu?
- O czym?
Po Jatach dowiedziałem się, że kontrowersyjny uczony katastrofista Imma
nuel Velikovsky przedstawił dokładnie tę samą historię, którą rdzenni mieszkań
cy Samoa powtarzają z pokolenia na pokolenie, wyjaśniając pochodzenie ich
wyspy. Ale aż do spotkania z przedstawicielką rządu Malezji nigdy nie słysza
łem o żadnej opowieści o potopie związanej z Pacyfikiem, która nie była prze
kształcona lub wymyślona przez chrześcijańskich misjonarzy. Jeżeli malezyjska
wersja stanowiła narodowy epos, zadałem sobie pytanie, jak wiele podobnych,
zachowanych w pamięci ludu wspomnień o zatopionej ojczyźnie może nadal
istnieć. Uderzyła mnie również wyraźna różnica od interpretacji zniszczenia
Atlantydy, niezmiennie przedstawianego jako gwałtowna katastrofa z wszyst
ko pochłaniającymi płomieniami i kolosalnymi zabójczymi falami niszczącymi
skazany na zagładę Jud w ciągu jednego dnia i jednej nocy. Tutaj, o pół świata od
Oceanu Atlantyckiego, powtórzył się proces zalania lądu. Najwidoczniej jednak
malezyjska opowieść nie była zmienioną wersją ani Księgi Rodzaju, ani relacji
Platona. Jak więc wyjaśnić jej pochodzenie?
Po raz pierwszy w życiu zapoznałem się z bogatą mitologią polinezyjską
i znalazłem kilka przekonujących odpowiedzi. Prowadziły one do innych ob
szarów poza Pacyfikiem, przez Azję, na Bliski Wschód i nieoczekiwanie do
Włoch. Dowiedziałem się, że terminu „lemuria"* po raz pierwszy w historii
pisanej użyli Rzymianie. Była to nazwa ich najstarszego obrzędu, którego do
konywano co roku 9, 11 i 13 maja, podobnego do Halloween. Święto Lemura
Jiów miało ułagodzić niespokojne duchy ludzi, przedwcześnie lub tragicznie
zmarłych. Rzymianie wierzyli, że tym niespokojnym duszom towarzyszyły
duchy pewnego ludu - ich przodków. Lud ten miał umrzeć tragicznie, kiedy
jego odległa ojczyzna, lemuria, zatonęła z powodu naturalnej katastrofy na
* W polskiej nauce jest stosowany termin „lemuralia" - Mała encyklopedia kultury anty
cznej, PWN 1988 (przyp. tłum.).
Strona 14
14 TAJEMNICA NAJSTARSZEJ KULTURY NA ZIEMI
nieznanym dalekim morzu. Istnieje pewna wskazówka filologiczna, że inicjato
rzy tego obrzędu, Romulus i jego brat bliźniak Remus byli Lemuryjczykami.
W każdym razie, na zakończenie rytuału wrzucano do Tybru figurki przed
stawiające przedwcześnie zmarłych, co symbolizowało zgon przodków pod
czas Wielkiego Potopu. Nazywano ich lemures - od tego terminu wywodziła
się nazwa lemuraliów. Według mitu te duchy miały duże, świecące oczy, jak
pewien gatunek naczelnych, który XIX-wieczni zoologowie skojarzyli z rzym
skimi widmami. W konsekwencji naukowcy wskrzesili pojęcie „zaginionego
kontynentu", bo w inny sposób nie można było wyjaśnić nieprawdopodobne
go rozprzestrzenienia się podobnych do małp lemurów między Madagaskarem
a Borneo.
Rzymscy geografowie jeszcze przed wiktoriańskimi uczonymi wyraźnie
odróżniali Lemurię od Atlantydy, która miała panować na Atlantyku i nigdy
nie występowała w żadnym systemie religijnym. Atlantyda rządziła Zacho
dem; Lemuria gdzieś znacznie dalej, na Wschodzie. Słynny geograf Strabon
(I wiek) nazywał Lemurię „Trobane", czyli „początkiem innego świata", znaj
dującym się w odległości „dwudziestu dni podróży" od południowego krańca
Półwyspu Indyjskiego. W drodze do tej dużej wyspy z 500 miastami mijało się
niewymienione z nazwy mniejsze wyspy, prawdopodobnie archipelag Wysp
Kokosowych.
Wiedział o tym już wcześniej Euhemeros, wybitny grecki myśliciel, który
odkrył i przetłumaczył „święte pisma" znalezione w różnych częściach Pelopo
nezu. Zapewniło mu to patronat Kassandra, rządcy Macedonii, w 301 roku p.n.e.
Teksty te opisywały pochodzenie bogów, nie ze szczytu Olimpu, ale z wielkiego
królestwa położonego w odległości wielu miesięcy podróży na wschód przez
daleki ocean. Kassander zorganizował ekspedycję w poszukiwaniu mało zna
nej cywilizacji. Euhemeros i jego załoga w końcu znaleźli i zwiedzili jej sie
dzibę. Wyspa ta nazywała się Panachaea. Dowódca wyprawy zanotował, że jej
mieszkańcy „są niezwykle pobożni i czczą bogów najwspanialszymi ofiarami
i wspaniałymi wotami ze srebra i ze złota. Na wyspie, na wyjątkowo wysokim
wzgórzu stoi świątynia Zeusa, którą założył on sam, kiedy był królem całego za
mieszkanego świata i nadal przebywał wśród ludzi. W tej świątyni znajduje się
złota stela, gdzie opisano w skrócie, pismem Panachaejczyków, czyny Uranosa,
Kronosa i Zeusa". Napis na steli głosił, że Uranos był pierwszym królem na
Ziemi i świetnym astronomem, stąd nadano mu miano „Niebo". Po nim na tron
Panachaei wstąpił Kronos, którego synowie, Posejdon i Zeus, zwiedzili cały
świat, zanim przejęli rządy nad morzem i lądem.
Po powrocie do Macedonii Euhemeros opublikował swój „raport". Święta
historia greckiego myśliciela częściowo przetrwała zagładę świata starożytnego
Strona 15
Wstęp: Terra incognita 15
w dziełach innego greckiego pisarza, Diodora Sycylijczyka. Chociaż większość
współczesnych uczonych odrzuca ten tekst jako bajkę, niewykluczone że jego
autor znalazł pozostałości Lemurii, może ląd podobny do Wyspy Wielkanocnej,
której mieszkańcy rzeczywiście mieli własne pismo, tak jak Panachaeańczycy.
Lemuria uchodziła za pierwszą światową cywilizację, Euhemeros zaś określał
Panachaeę jako oikumene, czyli światową potęgę, która rządziła całą Ziemią
w mrokach prehistorii. Napisał, że jednym z wczesnych królów Panachaei był
Posejdon, przedstawiony w pochodzącym z IV wieku p.n.e. dialogu Platona
jako boski założyciel Atlantydy.
Badacze długo zastanawiali się nad rolą, jaką ten bóg morza odegrał w Kri
tiaszu Platona: czy był mitycznym symbolem sił natury kształtujących tę wyspę,
czy też przedstawiał wysoce cywilizowany lud, który przybył tam w odległej
przeszłości, aby założyć nowe społeczeństwo? Platon napisał, że miejscowa ko
bieta Klejto urodziła Posejdonowi 1 O bliźniaków, pierwszych królów Atlantydy.
Czyżby wspomniany grecki filozof sugerował, że Atlanci byli z pochodzenia
Lemuryjczykami?
Wskazywałaby na to sama nazwa kraju, Panachaea. Po grecku oznacza bo
wiem ojczyznę wszystkich pierwotnych ludów: pan, czyli „wszystko'', i Acha
ea, czyli Achaja - pod tą nazwą Grecja była znana w epoce brązu (3000-1200
p.n.e.), okresie cywilizacyjnego apogeum i ostatecznej zagłady Lemurii. Odpo
wiednio, tytuł Panachaea nosiła też Atena, bogini, która nauczyła ludzi umie
jętności stanowiących podstawy cywilizacji. Potwierdzając tezę Euhemerosa,
Churchward stwierdził, że przybysze z Mu nie tylko wprowadzili na Pelopone
zie alfabet grecki, lecz także postarali się o taką jego postać, by zawierał infor
mację o zagładzie ich ojczyzny. Jego interpretacja alfabetu, litera po literze, od
alfy do omegi, była dostatecznie intrygująca, aby nie zasługiwała na natychmia
stowe odrzucenie. Przecież dwunastą literą greckiego alfabetu jest mµ.
Podczas gdy zapoznawałem się z tymi rewelacjami, profesor Nobuhiro
Yoshida, przewodniczący Japońskiego Towarzystwa Petrograficznego poprosił
mnie, abym wygłosił przemowę na kongresie w Ena. Wykorzystałem tę okazję,
aby poszukać lemuryjskich śladów nie tylko w Japonii, lecz także w całej Azji
Południowo-Wschodniej i Polinezji. Onieśmieliłyby mnie wiedza i inteligencja
profesora Yoshidy, gdyby nie był on wyrozumiałym i pogodnym człowiekiem.
Zaprzyjaźniliśmy się od razu podczas pierwszego spotkania w roku 1 996, ale
nadal szanuję go jako mojego prawdziwego sensei, największy żyjący autorytet
w dziedzinie korzeni cywilizacji japońskiej. Profesor ma niepospolity umysł.
Przedstawił pochodzenie swoich przodków tak, jak nie mógłby tego zrobić
żaden autor uczonej książki lub wykładowca uniwersytecki. Zawiózł mnie do
dalekich, rzadko odwiedzanych miejsc wykopalisk archeologicznych, prawie
Strona 16
16 TAJEMNICA NAJSTARSZEJ KULTURY NA ZIEMI
nigdy lub wcale nieoglądanych przez ludzi Zachodu, i przedstawił licznym hi
storykom, którzy poświęcili życie zrozumieniu i zachowaniu zabytków z prze
szłości swojego narodu.
Będąc w Tokio, przed wyjazdem do Tajlandii, spotkałem się z małą grupą
japońskich wydawców i dziennikarzy. Jeden z nich pokazał mi niedawno opub
likowane zdjęcia. Wywarły one ogromny wpływ na moje poszukiwania. Wid
niały na nich struktury, które wyglądały jak masywne kamienne ruiny jakiejś
obrzędowej budowli, wznoszące się z dna oceanu w pobliżu Yonaguni, najdalej
wysuniętej na południe japońskiej wyspy. Te fotografie i opisy w czasopismach
wydawały się autentyczne. Czyżby odkryto Lemurię?
Po powrocie do Wisconsin wykorzystałem zdjęcie tego podwodnego zna
leziska jako element okładki czasopisma popularnonaukowego, które wyda
wałem. „Ancient American" (Starożytny Amerykanin) opublikował tę historię
i czytelnicy w Stanach Zjednoczonych po raz pierwszy dowiedzieli się o istnie
niu maleńkiej dalekiej wyspy z jej ciekawą budowlą tuż przy brzegu.
Przez następnych sześć lat co roku wracałem do Japonii, za każdym razem
w towarzystwie profesora Yoshidy, do tajemniczej ruiny, o której istnieniu wie
działo niewielu cudzoziemców, a nawet Japończyków. Zapuszczając się dalej, zna
lazłem lemuryjski pomnik w Tajlandii oraz szczątki jakiejś świątyni w dżunglach
Oahu - podobnej do tajemniczej konstrukcji w pobliżu półwyspu Iseki, przypisy
wanej przez miejscowych starożytnemu ludowi, który nadal nazywali Mu.
Po tych dalekich podróżach zaproszono mnie, żebym po raz pierwszy pub
licznie przedstawił zgromadzone dowody na konferencji Quest for Knowledge
(Poszukiwania na rzecz wiedzy) w Saint Albans, w której uczestniczyli wybitni
eksperci nauki alternatywnej - Maurice Cotterell, John Anthony West i inni.
Moja teza, że to ludzie zbudowali „pomnik" z Yonaguni, spotkała się z mieszaną
reakcją, chociaż powszechnie zachęcano mnie do dalszych badań. Po powrocie
do domu opublikowałem kilka artykułów o swoich lemuryjskich poszukiwa
niach w „Atlantis Rising'', bardzo potrzebnym czasopiśmie przedstawiającym
niekonwencjonalne poglądy z dziedziny antropologii, geologii, astronomii i du
chowości. Jeden z tych artykułów zwrócił uwagę niezależnej producentki fil
mowej. Poprosiła mnie, żebym napisał scenariusz do filmu dokumentalnego,
który właśnie przygotowywała. Miał to być film o odkryciach na Yonaguni i ich
wpływie na archeologię wysp Pacyfiku. Moja zleceniodawczyni zebrała już
sporo wspaniałych zdjęć podwodnych. Łącząc je z rezultatami moich własnych
poszukiwań, napisałem scenariusz do Świątyni z Mu.
Ten film dokumentalny, po raz pierwszy nadany przez telewizję australij
ską w 2000 roku, został też wyemitowany w Japonii przez Fuji Television Net
work, a potem wybrany na Międzynarodowy Festiwal Filmowy. Co istotne, film
Strona 17
Wstęp: Terra incognita 17
opisywał pewien punkt odniesienia we współczesnej nauce, nadal oficjalnie nie
uznawany przez akademickich naukowców. Przez ponad wiek, aż do tych pod
wodnych odkryć w Japonii i na Tajwanie w ostatnich kilku latach, uczeni odrzuca
li każdą wzmiankę o Lemurii jako teozoficzną fantazję - „gorszą niż Atlantyda",
jak stwierdził jeden z profesorów antropologii, który nalega na zachowanie ano
nimowości. Ale nasz godzinny film Świątynia z Mu ukazywał materialny dowód,
poparty przez opinie kilku wybitnych ekspertów i zaprezentowany w racjonalny
sposób - a więc nie można było go tak łatwo odrzucić. Pomimo niechęci uczo
nych należących do oficjalnego nurtu nauki cywilizacja Oceanu Spokojnego ży
wiołowo wynurzała się z głębin mitu do rzeczywistości archeologicznej.
Część tego mitu opowiedział na początku XX wieku Edgar Cayce, tak zwa
Ś
ny piący Prorok. Bez wątpienia ten fakt, łącznie z wypowiedziami przekazy
wanymi przez Cayce'a w transie, tylko szybciej zniechęci sceptyków i oddali
ich od rozważenia tego tematu. Ale żadna liczba niepodważalnych dowodów
nigdy nie zdoła przekonać ograniczonych ludzi. Włączenie przenikliwych opi
sów Cayce'a do badania niedostępnej przeszłości ostatecznie dobrze przyczyni
się sprawie nowej wizji historii.
Znałem już „odczyty życia" Cayce'a dotyczące Atlantydy, ale nie zapozna
łem się z jego mniej licznymi wypowiedziami na temat odpowiednika tego zagi
nionego lądu. Z dreszczem emocji zauważyłem, że jego uwagi względnie dobrze
pasują do wszystkiego, co do tej pory dowiedziano się o obu zaginionych króle- 1
stwach, a jednocześnie rzucają nowe światło na ich odrębne, choć powiązane ze
sobą losy. Organizacja uwieczniająca dzieło Śpiącego Proroka, Association for
Research and Enlightenment (Stowarzyszenie Badań i Oświecenia) w Virginia
Beach w stanie Wirginia, wydała książkę Edgar Cayce s Atlantis and Lemuria
(Atlantyda i Lemuria według Edgara Cayce'a), przedstawiając rezultaty badań
i jego wypowiedzi dotyczące tych kontrowersyjnych cywilizacji w świetle ostat
nich odkryć naukowych.
Od czasu publikacji w 2001 roku dostarczono mi nowych dowodów, które jak
nigdy dotąd potwierdzały istnienie, historię i losy pacyficznego królestwa. Przy
gotowując się do napisania tej książki, zgromadziłem bogaty materiał badawczy.
Podczas długiego procesu łączenia rezultatów badań uznałem, że nie sposób unik
nąć kilku zasadniczych wniosków, które raz po raz same się wyłaniały:
Lemuria bez wątpienia istniała w dalekiej przeszłości.
Stanowiła miejsce narodzin ludzi cywilizowanych.
Był to biblijny „Rajski Ogród".
Lemuryjczycy osiągnęli niewiarygodnie wysoki poziom rozwoju techniki, po
dobny do naszego i przewyższający go w pewnych dziedzinach.
Strona 18
18 TAJEMNICA NAJSTARSZEJ KULTURY NA ZIEMI
Oryginalne malowidło przedstawiające Lemurię (L.T. Richardson).
Spotkała ich nie jedna, lecz wiele naturalnych katastrof w ciągu tysięcy lat
przed ostateczną zagładą.
Ich zasady religijne przetrwały i wywarły decydujący wpływ na niektóre z naj
większych światowych religii.
Te ustalenia stanowią podstawę Tajemnicy najstarszej kultury na Ziemi.
Zbadanie ich polega na zgromadzeniu najlepszych i najpóźniejszych dowo
dów na istnienie Lemurii jako prawdziwego miejsca w czasie i przestrzeni, za
mieszkanego przez wielki lud, którego osiągnięcia duchowe są najcenniejszym
dziedzictwem ludzkości. Nowe odkrycia wskazują, że wielkimi krokami zbliża
się chwila, kiedy to podmorskie królestwo zostanie powszechnie uznane za to,
czym naprawdę było: a mianowicie bezdyskusyjnym źródłem wiedzy ludzkości.
Dzięki temu współczesnemu uznaniu Lemuryjczycy w pewien sposób znowu
wrócą do życia. Siły, które tak dawno wprawili w ruch, nawet teraz przybliżają
tę nieuniknioną chwilę, gdy ponownie staniemy twarzą w twarz z nieśmiertelną
istotą ich zaginionej ojczyzny. Wtedy uświadomimy sobie, że jesteśmy Dziećmi
Mu.
Strona 19
1. Utracona supernauka
I wszędzie wokoło, rozciągnięte na swoich kanałach znajdują się
obwałowane wysepki, których tajemnicze wały spoglądają poprzez stulecia;
unikane przez tych, którzy żyją w ich pobliżu.
Abraham Merritt The Moon Pool
J
edna z największych tajemnic starożytnego świata jest też najmniej znana.
W dalekim zakątku na zachodzie Oceanu Spokojnego, prawie 1600 kilome
trów na północ od Nowej Gwinei i 3207 kilometrów na poh1dnie od Japonii,
stoją masywne ruiny od dawna martwego miasta. Absurdalnie zbudowane na
rafie koralowej tylko 1,5 metra nad poziomem morza między równikiem a 11.
równoleżnikiem, Nan Madol to szereg prostokątnych wysp i kolosalnych wież,
oplecionych gęstą roślinnością. W czasach prehistorycznych dostęp do Nan
Madol możliwy był tylko od strony oceanu. Statki wpływały tu do otwartego
korytarza pod gołym niebem, obramowanego z obu stron sztucznymi wysepka
mi. Na końcu tego morskiego szlaku nadal pozostaje jedyne wejście do miasta
- wywierające wrażenie szerokie schody prowadzące do jakiegoś placu. Dzie
więćdziesiąt dwie sztuczne wysepki są zamknięte w „dolnomiejskim" obszarze
o powierzchni 2,5 kilometra kwadratowego. Wszystkie są połączone ze sobą
gęstą siecią kanałów, każdy o szerokości 8, l metra i ponad 1,20 metra głębokich
przy wysokim przypływie.
Szacuje się, że do budowy Nan Madol użyto ponad 250 OOO OOO ton pry
zmatycznego bazaltu rozłożonego na powierzchni 68 hektarów. Jego kamien
ne dźwigary wznoszą się na 7,5 metra w konfiguracji drewnianej cembrowiny
typu nazywanego „linkolniańskim". Początkowo mury były jeszcze wyższe,
może o 3 lub 6 metrów. Bardziej precyzyjne szacunki nie są możliwe, ponieważ
ta pacyficzna metropolia jest powoli, nieubłaganie „rozmontowywana" przez
Strona 20
20 TAJEMNICA NAJSTARSZEJ KULTURY NA ZIEMI
dżunglę, która wyrywa niezłączone zaprawą obwałowania i rozsypuje ich
nierówno ociosane bloki. David Hatcher Childress, który przeprowadził kil
ka podwodnych badań w Nan Madol w latach 80. i początku 90. XX wieku,
konkluduje, że „cały projekt ma tak ogromna skalę, iż łatwo można go porów
nać z budową Wielkiego Muru Chińskiego i piramid w Egipcie pod względem
objętości kamieni, nakładu pracy i ogromnego rozmachu". W istocie, niektóre
pryzmaty z ociosanego lub rozłupanego bazaltu wbudowane w Nan Mado! są
większe i cięższe niż większość z 2 OOO OOO bloków piramidy Chufu. Na budowę
prehistorycznej metropolii Wysp Karolińskich poszło od 4 OOO OOO do 5 OOO OOO
kamiennych kolumn.
Bazaltowe bloki wydobywano, rozszczepiając skały na cztero-, pięcio- lub
sześciokątne „polana", których użyto do budowy Nan Madol. Ociosywano je
z grubsza, a potem luźno układano bez zaprawy czy cementu - w przeciwieństwie
do pięknie ustawionych i połączonych kamieni w domniemanych kanałach. Te
pryzmatyczne kolumny mają zazwyczaj od 90 centymetrów do 3,6 metra długoś
ci, chociaż wiele może być nawet 7,5-metrowych. Ich przeciętna waga to około
5 ton, ale większe ważą od 20 do 25 ton każdy. Według czasopisma „Science":
„W pewnych miejscach w rafie koralowej były szczeliny, które służyły jako
wejścia do portów. W tych kanałach przeznaczonych dla statków znajdowała
Nan Madol (fot. Sue Nelson).