1863

Szczegóły
Tytuł 1863
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1863 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1863 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1863 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Wspomnienia" autor: Monika �eromska Wydawnictwo "Czytelnik" Warszawa 1994 Pierwsze nasze mieszkanie, jakie najmgli�ciej pami�tam, a mo�e mi si� tylko zdaje, by�o w Zakopanem na Kasprusiach, w pensjonacie "Lubie�". Dom sta� na ostrym stoku nad potokiem, po drugiej stronie za mostkiem by�o wej�cie na g�r�, w stron� Krup�wek, kt�re si� nazywa�o G�sia Szyja. Mieszka�a z nami babcia, matka mamy, kt�ra przyjecha�a z nami z W�och. Przyjechali�my wtedy furk� z Fels�-Hagi na W�grzech, to by�a nazwa, kt�ra mi si� cz�sto o uszy obija�a. Przyszed� wtedy za nami przez g�ry przewodnik z Zakopanego Jakub Wawrytko, kt�ry za pazuch� przeni�s� przez granic� r�kopis "Walki z szatanem", ale o tym dowiedzia�am si� p�niej, cho� go widywa�am w domu. Niewiele z tego "Lubienia" pami�tam. Moi rodzice wynaj�li dom, stoj�cy troch� dalej, po tej samej stronie Kasprusi, wi�kszy i wygodniejszy - "W�adys�awk�". Tam zajmowali�my ca�e pi�tro, by�o pianino dla babci i nia�ka dla mnie, ma�a dziewczyna g�ralska Helcia Zumera. Z "W�adys�awki" s� moje najdawniejsze wspomnienia, ju� wyra�ne. Dom by� drewniany, na ogromnych kamieniach podmur�wki, ca�y pachnia� drzewem, �ciany, schody i pod�ogi. Bia�a z desek pod�oga w wielkiej kuchni - te deski by�y bli�ej moich oczu ni� wszystko inne. Przy wielkim stole siedzia�a mama i s�ucha�a g�o�nego czytania ojca, kt�ry chodzi� dooko�a, a ja sta�am na jego bucie obiema nogami, trzymaj�c go mocno pod kolano. Schody by�y bardzo strome, a Helcia Zumera uczy�a mnie po nich chodzi�. Kucaj�c na dole wyci�ga�a do mnie, stoj�cej na g�rze, r�ce i wo�a�a weso�o: "No, chibaj do mnie, Monisia, chibaj do mnie". W domu s�ycha� by�o zawsze muzyk� - babcia gra�a i �wiczy�a stale - i szum potoku w dole. Ogr�d schodzi� stromo do rw�cej po kamieniach wody, a w wysokiej trawie kwit�y k�pami pierwsze fioletowe wiosenne szafirki z w�skimi listeczkami. Nie by� to w�a�ciwie ogr�d, wysokie drzewa ros�y dooko�a domu, trawa i te kwiaty, kt�re tam same chcia�y by�. Od ulicy i od s�siad�w by� drewniany p�ot, a czwart� stron� zamyka� potok. Za p�otem, w starym g�ralskim domu mieszkali pa�stwo Skoczylasowie z c�reczk� Marysi� o rok m�odsz� ode mnie. Dalej, gdzie droga wychodzi�a ju� spomi�dzy zagr�d i drzew w stron� Doliny Str��yskiej, w ostatnim domu mieszka�a rodzina Tabeau. Ich ma�a c�reczka Ewa by�a nasz� towarzyszk� pierwszych zabaw, chocia� ba�am si� jej troch�, bo by�a chora, mia�a n�k� w stalowym aparacie. Naprzeciwko nas mieszka� g�ral szewc i jego trzech ch�opaczk�w, mniej wi�cej w moim wieku. Najdawniejsze moje spotkanie z Marysi� odby�o si� jeszcze na r�kach naszych matek, ale mo�e dlatego, �e ja mia�am rude w�osy, a mo�e dlatego, �e ona mia�a kokard�, a ja nie, rzuci�y�my si� na siebie z pazurami. Biedne �liczne matki musia�y by� okropnie speszone. P�niej przechodzi�y�my do siebie przez dziur� w p�ocie. Kopa�y�my si� w piachu z do��w pod stawiane na ulicy s�upy, pewnie zak�adano wtedy elektryczno��. Upija�y�my si� winkiem zrobionym z czerwonej bibu�ki rozmoczonej w deszcz�wce z rynny. Elektryczno�ci jeszcze we "W�adys�awce" nie by�o, nad sto�em w sto�owym i w kuchni wisia�y lampy naftowe z wielkimi aba�urami, inne sta�y przy ��kach i na pianinie. Pianino mia�o opr�cz tego ruchome lichtarze, w kt�rych pali�y si� �wiece, ich p�omyki trz�s�y si� i skaka�y lekko, kiedy babcia gra�a. Czasem babcia wybucha�a gwa�townym okrzykiem: "Filuje, filuje, filuje!", machaj�c r�k� od lampy do siebie, a z lampy wyp�ywa� po szkle do g�ry czarny w�s. By�a wtedy wojna, w Zakopanem by� g��d, ojciec je�dzi� do Nowego Targu do m�yna po m�k�, kt�r� w worach znosi� z furki czy sanek na plecach. Przywozi�o si� tak�e do domu melas�, gruby jak �wir, ciemno��ty cukier. Mama z babci� rozk�ada�y w kuchni na stole wilgotne lniane p�achty, wysypywa�y na nie sto�ek tego ��tego �wiru i zawijaj�c wa�kowa�y, a� melasa ja�nia�a, a p��tno p�uka�y w wiadrach. Po takim kilkakrotnym wa�kowaniu cukier stawa� si� o wiele ja�niejszy i nie zostawia� osadu w herbacie. We "W�adys�awce" na dole mieszkali pa�stwo Towarniccy, on by� chudy, a ona gruba, od nich zdaje si� dostawa�a mama czasem w tajemnicy jakie� w�dliny. Pami�tam te rozmowy o brakach, dro�y�nie, paskarzach, nafcie i kaszy, szepty, �e Helcia "wynosi", ale nie czu�am braku niczego, czego nie zna�am. Pierwsz� pomara�cz� zobaczy�am, kiedy mia�am sze�� lat, nie wiedzia�am, co to jest. T� pomara�cz� dosta�am pewnie od pani Gr�nkraut, kt�ra zacz�a si� nazywa� Greniewska, uwielbia�a moich rodzic�w i babci� i przywozi�a mi wspania�e prezenty, za wspania�e jak na moje g�ralskie gusta. Raz jeden mia�am lalk� w�a�nie od niej. Nie lubi�am lalek i nie chcia�am si� nimi bawi�, ale ta by�a cudowna, z Wiednia. By� to ch�opczyk z czarn� grzywk�, mia� �liczne ubranka na zmian�, weso�� buzi� i zamykane oczka. Ale do�� pr�dko w zabawach z g�ralskimi dzie�mi g�owa si� st�uk�a. Martwi�am si� bardzo, wi�c ojciec zabra� lalk� i obieca�, �e na pewno da si� j� naprawi�. Rzeczywi�cie nied�ugo przywi�z� j� z powrotem, ale strasznie zmienion�. Do kad�uba zgrabnego ch�opczyka przytwierdzi� niedba�y naprawiacz ogromny �eb idiotki w z�otych lokach, kt�re wisia�y jej do pi�t. Wra�enie robi�a okropne, mama gniewa�a si� na ojca, �e tego potwora przyni�s� do domu i dziecko si� przestraszy�o, ciotka Aniela zanosi�a si� od �miechu, lalka znikn�a bez powrotu, ojciec t�umaczy� si�, �e by�a zapakowana. Oczywi�cie najlepiej z tamtych czas�w pami�tam mam�. Ona by�a pi�kna, wiedzia�am o tym, by�a pi�kna spokojn�, �agodn� pi�kno�ci�, mia�a bia��, ale nie blad� cer�, bez rumie�ca. Mia�a czarne oczy i tak niebieskie bia�ka, �e jej spojrzenie by�o niebieskie, zawsze si� sprzeczano o kolor jej oczu, bo we wspomnieniu ka�demu pozostawa� b��kit. Jej �liczne brwi mia�y, tak pisa� ojciec w swoich powie�ciach, �niad� smu�k� biegn�c� ku skroni. Ale czy ta smu�ka nie by�a delikatnym �ladem mi�kkiego o��wka, tego ani on, ani ja nigdy�my si� nie dowiedzieli. Ale je�li tak by�o, to by� to jedyny niewinny zabieg kosmetyczny, nigdy si� nie malowa�a, nie u�ywa�a �adnych krem�w ani pudru. Mia�a ogromny czarny warkocz, kt�ry zawi�zywa�a w w�ze� na karku. Kiedy go rozwija�a, wyci�gaj�c szylkretowe szpilki, warkocz opada� jej przez plecy tak nisko, �e na nim siada�a, a pewien nasz pies �apa� w z�by koniec tego warkocza i chodzi� za mam� oparty o ni�, na dwu �apach. Ten ci�ki w�ze� by� przyczyn� jej cz�stych migren. Wtedy w domu wszystko cich�o, ciemnia�o, mama le�a�a j�cz�c w pokoju z zas�oni�tymi firankami, z olbrzymimi czarnymi w�osami odrzuconymi na poduszkach, ka�de drzwi by�y zamkni�te, �eby z kuchni albo ze sto�owego nie dobieg�o do niej �adne szcz�kni�cie naczy� ani zapach. Ojciec siedzia� obok niej na ��ku i bardzo lekko, pr�dko, palcami dotyka� jej czo�a. Ten masa� pomaga� jej, ale migreny trwa�y godzinami. Po nich mama wstawa�a "ze szklan� g�ow�", jeszcze �liczniejsza ni� zwykle. Poza migrenami by�a ca�kowicie, nieodmiennie zdrowa i silna i nie pami�tam u niej nigdy z�ego nastroju okazanego komukolwiek czy irytacji albo kaprysu. By�a zreszt� bardzo skryta. �mia�a si� �licznym kr�tkim �miechem, chodzi�a lekko, nosi�a t� swoj� pi�kno�� jakby nie�wiadomie czy nie�mia�o. Kto� mi kiedy� powiedzia�, �e w dzie� wygl�da�a jak oblana �wiat�em ksi�yca. Bo i sk�ra, i w�osy, i oczy mia�y ten niebieskawy blask. Nad czo�em z prawej strony odsuwa�o jej si� zawsze ni�ej jedno pasemko w�os�w, lekko faliste, kt�re nawija�a na palec, kiedy by�a zamy�lona albo czyta�a. Kiedy si� ba�a albo martwi�a, zak�ada�a splecione d�onie na ty� g�owy. Mia�a niezwyk�y dar wywo�ywania zwierze�, jej oczy by�y czu�e i uwa�ne, ale umia�a, podejrzewam, wy��czy� si� ca�kowicie ze s�uchania, je�li nie by�o warto. �mieli�my si�, �e kiedy mama wsiada do tramwaju albo przysi�dzie na �awce w parku, to ju� po chwili kto� jej opowiada wszystko o swoich porodach, rozwodach i niedobrych dzieciach. Potrafi�a by� w swoich s�dach bardzo surowa, a w decyzjach nieugi�ta, ale nigdy niesprawiedliwa. Mia�a w sobie jak�� star� m�dro��, rozeznanie staranne i trafne. Jej dowcip by� cichy i celny, potrafi�a i lubi�a p�ata� figle, przygotowywa� je i obmy�la�, nie by�y one jednak nigdy z�o�liwe. Zdaje si�, �e naprawd� nie by�o w niej z�o�ci, mo�e dlatego, �e wype�nia�a j� bez reszty mi�o�� do nas trojga, ojca, babci i mnie. Ojca nie pami�tam wcze�niej ni� z "W�adys�awki". Jego r�ce i szorstki materia� na moim policzku przyci�ni�tym do jego ramienia czy do nogi podczas tych spacer�w na jego bucie. To nie mog�o trwa� d�ugo, bo ros�am szybko i chodzi�am trzymaj�c go za r�k�. Jego r�ce by�y blisko, zawsze ciep�e, mocne i bia�e. Nigdy, nawet podczas t�giej zimy, nie nosi� r�kawiczek. Wk�ada� tylko czasem r�ce do kieszeni, a lask� przewiesza� przez rami�. Zajmowa� si� podobno mn� od mego urodzenia, wstawa� w nocy, nosi�, przewija�, grza� mleko, a wszystko to robi� z nadzwyczajn� zr�czno�ci�. Zdaje si�, �e si� troch� ba�, aby mama, lekka, szybka i niedo�wiadczona, tego dziecka nie upu�ci�a albo czego� nie zapomnia�a. Kiedy wyje�d�a� z Florencji czy z Castiglioncello pierwszego lata, nakaza� mojej mamce Izolinie wysy�a� do siebie codziennie depesze i karty o moim zdrowiu, poza ca�� korespondencj� mi�dzy mam� a nim. Te telegramy i karty to spory plik, bieg�y w nich przez granice i fronty wiadomo�ci, �e: "La bimba a dormito bene, si � svegliata tutta sporca, ma la cacca era gialla e dobra". Najwcze�niejsza nasza wsp�lna fotografia, to ja po�rodku na dziwnym postumencie, kompletnie �ysa, z jednej strony mama z tym �licznym pochyleniem g�owy, a z drugiej ojciec trzyma mnie mocno. Wtedy jeszcze nosi� w�sy, zgoli� je w 1923 roku. By� wysoki, mia� 182 cm wzrostu, lekko pochylony, do�� ci�ki, ale bez �ladu oty�o�ci ani brzucha. Jego oczy by�y chyba najwa�niejsze we wspania�ej twarzy i najpi�kniejsze. By�y tak czarne, �e nie by�o wida� r�nicy mi�dzy �renic� a t�cz�wk�, przys�oni�te ci�kimi powiekami. Te oczy smutne i gdzie� dalej ni� na rozm�wc� patrz�ce potrafi�y strzeli� b�yskiem gniewu wprost strasznym, ale zdarza�o si� to bardzo rzadko. Ja by�am �wiadkiem takiego wybuchu gniewu dwa albo trzy razy, nigdy oczywi�cie w domu, dotyczy�y one zawsze czyjego� ordynarnego albo niesprawiedliwego zachowania si�. Jego post�powanie wobec ludzi by�o nieodmiennie pe�ne uprzejmo�ci naprawd� wyj�tkowej, zwroty, kt�rych u�ywa� wobec ludzi, zw�aszcza ludzi prostych, ogrodnika, gosposi, tragarza czy kelnera by�y wyszukanie grzeczne, tak samo zwraca� si� do dziecka. Nie pami�tam innej formy, jak: "Czy by�by pan tak uprzejmy, czy m�g�bym ci� prosi�, czy by�aby pani �askawa" - oczywi�cie by�a to zdawkowa forma, ale nie s�ysza�am nigdy innego odezwania si� z jego ust. Skromno�� by�a chyba jedn� z jego cech bardzo wa�nych. Jego wychowawcze metody wobec ma�ego dziecka - trudno zreszt� nazwa� metodami to, co pami�tam z tych pierwszych lat mojego �ycia - by�y nadzwyczaj rozmaite i za�amywa�y si� raczej w po�owie. By�y to czasem czu�e pro�by wszeptywane do ucha i ko�cz�ce si� �miechem i pieszczotami. Pami�tam te�, �e w odpowiedzi na moje upory zapowiedzia�, �e zerwie desk� nad bramk� z napisem "W�adys�awka" i napisze tam wielkimi literami: "Tutaj mieszka panna NIE". Tego si� zl�k�am. Raz, za jakie� moje wielkie przewinienie wobec babci, kt�r� on otacza� wyj�tkow� mi�o�ci�, zaprowadzi� mnie za rami� w k�t ogrodu, gdzie sta� stary, pusty, drewniany kurnik, zamkn�� mnie tam na skobel i odszed�, zapowiadaj�c, �e nie wyjd�, dop�ki nie oka�� skruchy i nie przeprosz� babci. Ale zaraz wr�ci�, �eby zapyta�, czy ju� b�d� grzeczna. Nie chcia�am i ta scena powtarza�a si� wiele razy, czu�am to, �e on jest u kresu wytrzyma�o�ci. Wreszcie wypu�ci� mnie, kiedy krzykn�am, �e nie b�d� jajek znosi�, cho�by mnie tu zawsze trzymali. Dosta�am te� od niego dwa czy trzy razy w sk�r�, niezbyt, trzeba powiedzie�, mocno, zawsze za niegrzeczne zachowanie si� wobec starszych. Pami�tam, jak gniewa� si�, kiedy powiedzia�am o mamie "ona". Kiedy dostawa�am od mamy po �apach, co zdarza�o si� cz�ciej, on wtedy przymyka� jakby porozumiewawczo oczy, co znaczy�o dla mnie "przeczekajmy" i by�o bardzo niepedagogiczne. Ale og�lnie rzecz bior�c, zostawiali mi bardzo wiele swobody, a kiedy wysz�am spod opieki Helci Zumery, mog�am na d�ugo przepada� w ogrodzie naszym i s�siednich z gromad� dzieci okolicznych. Przysz�am kiedy� do ojca i powiedzia�am mu, �e nie b�d� si� ju� bawi� z synami szewca, weso�ymi g�ralikami, bo oni brzydko m�wi� po polsku. Ojciec powiedzia� do mamy: "Widzisz, jak to dziecko ju� jest czu�e na te sprawy", ale wyja�ni�am, �e oni m�wi� "g�wnios", a ja wiem, �e si� m�wi "g�wniarz". Obie z Marysi� Skoczylas�wn� m�wi�y�my zreszt� wtedy po g�ralsku. Ojciec lubi� si� �mia�, wbrew opinii ludzi, kt�rzy uwa�ali go za zamkni�tego i raczej ponurego. Jego �miech by� wyj�tkowy -najpierw wydawa� jedno kr�tkie "Ha!" jak okrzyk, a potem �mia� si� dalej d�wi�cznym strumieniem. G�os mia� niski, bardzo wyra�nie i pi�knie wymawia� liter� �, tak zreszt�, jak i mama. Lubi� opowiada�, ale umia� te� wspaniale s�ucha� i �ywo reagowa� w gronie ludzi. Do naszego domu przychodzi�o stale wiele os�b, poza rodzicami by�a przecie� jeszcze babcia i jej cudowna muzyka. Serdeczna przyja�� ��czy�a mam� i ojca z pa�stwem Skoczylasami, kt�rzy zreszt� mieszkali najbli�ej. Troch� ni�ej na Kasprusiach sta�a willa "Zawrat", kt�r� zajmowa� malarz Mieczys�aw Jakimowicz, cichy, blady, z d�ugimi w�osami, robi� pi�kne miniatury, kt�rych nie wolno mi by�o dotyka�. Jego �ona, Inga, by�a siostr� Maurycego i Leopolda Gottlieb�w. Leopold, "Lipek", by� zawsze przez nas wszystkich rado�nie witany. By�, jak m�wi� m�j ojciec, najdowcipniejszym cz�owiekiem, jakiego zna�. Wszyscy go lubili i on wszystkich. Wspania�e dowcipy, a w�a�ciwie d�ugie rosyjsko-�ydowskie historie, kt�re odgrywa�, by�y cudownie �mieszne, mia� ruchliw� twarz, ogromny nos i weso�e oczy. Niestety, nie pami�tam tych historii, zreszt� tylko on umia� je zagra� w taki jedyny spos�b. By�a tam jaka� opowie�� o cyrku w Kiszyniowie, a nazywa�a si� "Bengalska tigra", kt�r� ub�stwia�am. Lipek sam �mia� si� i wszystkich tym �miechem poci�ga�, a zdaje si�, �e roz�mieszanie ojca sprawia�o mu wyj�tkow� przyjemno��. Malowa� nas kilkakrotnie, cienk�, delikatn� kresk� i lekkimi kolorami. Pani Inga Jakimowiczowa mia�a ogromne, mokre, czarne oczy, jak ca�a rodzina Gottlieb�w. By�a drobna, zgrabna, elegancka i weso�a. By�a zawsze pe�na opowie�ci, plotek i wiadomo�ci zakopia�skich. Jej c�rka Dzidzia by�a starsza ode mnie i nie chcia�a si� z nami zadawa�, chodzi�a ju� zreszt� do szko�y, zazdro�ci�am jej d�ugich, prostych, jasnych w�os�w. Moje by�y kr�cone i rude. Przychodzi� do nas tak�e bardzo cz�sto Rosjanin, Borys Wigilew, emigrant. Chodzi� po g�rach, mia� zawsze rozpi�t� koszul�, owijacze i podkute buty, spacerowa� z ojcem przed domem albo po ogrodzie, wypija� moc szklanek herbaty. Lubi�am go, jego spos�b m�wienia. Przychodzi� cz�sto malarz Alfred Terlecki, malowa� nas albo mgliste g�ry pod s�o�cem, albo ��ki z wysokimi ostami, bardzo mi si� podoba�y jego obrazy. Du�o by�o w domu przypi�tych do desek albo do �cian, albo zwini�tych w rulon portret�w ojca, studi�w i szkic�w robionych przez Witkacego, by�y to wielkie kartony, czarno-bia�e, kred� rysowane, by�o ich oko�o dziesi�ciu chyba. Robi� tak�e fotografie ojca, dziwaczne, same oczy albo usta i broda, albo czo�o. Ale nie lubi�am tych fotografii, bo by�o wida� na nich smutek czy zm�czenie. Ale Witkacego z tego najdawniejszego okresu z "W�adys�awki" nie pami�tam. Bywali te� u nas cz�sto dwaj zakopia�scy lekarze, dr Kraszewski i dr Januszkowski. Ten zosta� kiedy� do nas gwa�townie wezwany, bo dosta�am jakiej� wysypki i gor�czki. Mia�am wtedy mo�e trzy albo cztery lata. Dokt�r Januszkowski powiedzia� rodzicom, �e dopiero po kilku dniach oka�e si�, czy to jest jaka� powa�na choroba zaka�na, czy tylko niewa�na dziecinna przypad�o��. W ci�gu tych kilku dni m�j ojciec, kt�ry du�o pali� i lubi� papierosy, postanowi�, �e o ile nic mi nie b�dzie, to on przestanie na zawsze pali�. Ja by�am zdrowa bardzo pr�dko, a on do ko�ca �ycia nie zapali� papierosa. Obaj doktorzy uwa�ali, �e nie nale�y przerywa� palenia tak gwa�townie, �e to b�dzie wstrz�s zbyt du�y dla jego organizmu, ale ojciec nie zmieni� nigdy tego postanowienia. Do ko�ca �ycia pami�tam go ze szklan� fajeczk�, w kt�rej by� mentol, trzyma� j� w z�bach, bawi� si� ni�, ale papierosa nigdy wi�cej nie zapali�, pomimo �e mama pali�a. My�l�, �e to dziwne, ale nie by�o u nas we "W�adys�awce" psa. Pewnie ze wzgl�du na ma�e dziecko. Bo opieka nad moim zdrowiem by�a bezustanna, cho� nie kr�puj�ca mnie w spos�b natarczywy. Pami�tam jednak te lekkie dotkni�cia mojego czo�a czy policzk�w, palec przelotnie wsuwaj�cy si� na karku w wyci�cie sukienki, pytania skierowane do mamy nad moj� g�ow�: "Czemu ona taka osowia�a?" albo "Czy nie wydaje ci si�, �e ona jest jaka� blada?" Kiedy� powiedzia�am im po jakim� moim przewinieniu: "Bo si� wam rozchoruj�" i pami�tam, jakie to wywar�o wra�enie. Ale by�am zdrowym dzieckiem i nie chorowa�am na �adne straszne dziecinne szkarlatyny. My�l�, �e jedn� z cech naszej rodziny by�o nieustanne my�lenie wzajemne o sobie, dba�o�� i powi�zanie wewn�trzne, ukryty niepok�j, kiedy nie byli�my wszyscy razem. Rodzice najcz�ciej zostawiali mnie z babci� albo z innymi okolicznymi dzie�mi. Sami chodzili do kawiarni, na zebrania, z wizytami albo na dalekie spacery w g��b dolin. Raz, kiedy nie wracali bardzo d�ugo, babcia w rozpaczy, �e zgin�li w g�rach, da�a zna� do Pogotowia Tatrza�skiego, kt�re zosta�o w ca�o�ci postawione w stan alarmu. �eromski by� wtedy w Zakopanem postaci� nadzwyczaj wa�n�. Trzeba by�o potem przeprasza� i odwo�ywa� wszystko, kiedy oni, weseli, z bukietami kwiat�w, przyszli pod wiecz�r z g��bi Doliny Str��yskiej. Ja tak�e lubi�am chodzi� z nimi w�a�nie do Str��yskiej. Mama opowiada�a, �e w potoku le�� tam kamienie, kt�re pachn� fio�kami, a nad wod� lataj� motyle, jakich nie ma nigdzie indziej na �wiecie. Ale ja ich nigdy nie widzia�am. Czasami zabierali mnie ze sob� do kawiarni, do Trzaski albo do Karpowicza. Mama Marysi Skoczylas�wny przyprowadza�a j� tam czasem tak�e, ale kiedy Marysi, w bia�ym futerku i bia�ych kapcach, przytrafi�o si� z czekania i gor�ca zrobi� siusiu przy stoliku, nie chodzi�y�my ju� tam wi�cej. Zreszt� to by�o w czasach najdawniejszych. Raz mama, wr�ciwszy do domu w zimie, opowiedzia�a, jak id�c z ojcem pod r�k� po oblodzonym chodniku na Krup�wkach, ko�o sklepu Paj�ka, po�lizgn�a si� i upad�a, poci�gaj�c go za sob�. Zacz�li si� oboje �mia� i tak os�abli z tego �miechu, �e �adne nie mog�o si� podnie�� przez d�ug� chwil�. "A jak si� ludzie patrzyli na nas, stoj�c dooko�a!" Babcia by�a zgorszona. Je�eli najdalej si�gn� wspomnieniem, to pami�tam ich zawsze razem, zawsze blisko siebie. W pokojach, po kt�rych biega�am, zastawa�am ich nagle stoj�cych po�rodku, jakby si� tam przypadkiem spotkali, ciasno obj�tych z policzkiem przy policzku, zupe�nie znieruchomia�ych. Bieg�am wtedy do kuchni po malutki sto�eczek, wpycha�am go mi�dzy ich kolana i stawa�am na nim, wci�ni�ta ciasno mi�dzy ich cia�a, st�kaj�c i prosz�c: "Kochajcie mnie, kochajcie mnie". Opr�cz muzyki babci by�o jeszcze w tym domu �piewanie piosenek, najrozmaitszych. Najcz�ciej �piewa�a mama, jedne lubili�my bardzo, inne mniej. Ojciec lubi� smutne: Non, tu ne sauras jamais Oh toi, qu'aujourd'hui j'adore, Si je t'aime, ou si je te hais, Si je t'aime, ou si je raille encore. Ja lubi�am: Caroline, Caroline Prend ton chapeau fleuri, Ta robe blanche de dimanche Et tes souliers vernis. Nie rozumia�am s��w, ale melodia by�a weso�a, powtarza�am za mam� "Caroline, Caroline". Weso�a by�a tak�e inna, w�oska: lo conosco un biondino, Allo squardo assassino. Wieczorem do snu mama albo babcia �piewa�y mi ko�ysank�, kt�ra nape�nia�a mnie smutkiem i niepokojem: �pij dziecinko ju�, Czarne oczka zmru�, S�yszysz, deszczyk pada tam, Piesek szczeka, ham, ham, ham, W bramie dziad wyci�ga r�k�, Pies potarga� mu sukienk�, A nad tob� Anio� Str�, �pij dziecinko ju�. Jak ja mog�am spa�, skoro w bramie sta� dziad, mia� na sobie sukienk�, r�ow�, z szarf�, jak na obrazkach w moich ksi��eczkach. Sta� na deszczu z wyci�gni�t� r�k� i by� targany przez psa. I dlaczego ja mia�am swojego Anio�a Str�a, a ten dziad nie mia�? Nie by�o to �atwe. Mama �piewa�a jeszcze mn�stwo innych piosenek: Smutna, smutna, smutna jest dola ma. Bo moja mama nie zrozumia�a czego mi trzeba. C�ru�, c�ru�, czego ty jeszcze chcesz - Sukienka nowa, wisi gotowa, bierz j� sobie, bierz! C�ru� ci�gle by�a smutna, a� kiedy po wielu propozycjach mama zawiadomi�a j�, �e: Kawaler m�ody, stoi u wody, bierz go sobie, bierz - wtedy dopiero c�ru� za�piewa�a weso�o: Szcz�sna, szcz�sna, szcz�sna jest dola ma, bo moja mama ju� zrozumia�a, czego mi trzeba. By�a te� dziwna piosenka o niegrzecznej c�rce: Mama ju� wsta�a, Ja jeszcze le��, Mama si� gniewa, Ja w to nie wierz�, Mama si� gniewa, R�czkami macha, A ja �miej� cha cha cha cha cha. Dalej by�o jeszcze gorzej: P�jd� do szafy, Pot�uk� szklanki, Wezm� no�yczki, Potn� firanki, Wyjd� na schody, Wylej� wody - itd. Babcia �piewa�a: Na Podolu bia�y kamie�, Podolanka siedzi na niem. Siedzi, siedzi, wianki toczy Zap�aka�a modre oczy. Mama mia�a te� czysto regionaln� piosenk� z Siedlec. Wszystko zreszt�, co by�o z Siedlec czy z okolic Siedlec, czyli z jej dzieci�stwa, by�o �wietne, najlepsze i najbardziej wzruszaj�ce. Wspomnienia mamy i babci z Seku�y, znad Muchawca z tych ich dawnych czas�w by�y ci�gle powracaj�cym tematem ich rozm�w, przyczyn� �miech�w i wzrusze�. Mama bardzo cz�sto, kiedy m�wi�o si� o kim� bardzo wybitnym, utalentowanym lub pi�knym, zadawa�a mimochodem pytanie, czy on czasem nie z Siedlec? Potem wesz�o to nawet do domowego, rodzinnego, tajnego j�zyka. "Czy on czasem nie z Siedlec?" Wi�c mama �piewa�a tak: Na siedleckiem polu Stoj� du�e d�by, A siedleckie ch�opce Wyszczeka�y z�by. Wyszczeka�y z�by, Jeszcze pie�ki maj�, Jak przyjdzie niedziela I te wyszczekaj�. Inna by�a jeszcze gorsza: U mojej mamy niebogi, U mojej mamy - empciu, pempciu - P�ywaj� w zupie sto-no-gi. Ja lubi�am s�ucha�: Guarda il mare quant'� bello Spira tanto sentimento - itd. Ale tak�e: Nawari�a, napek�a, A dla kogo, dla Petra. Ej, �ycho ne Petrus', Bia�e �yczko, czernyj wus. Ojciec wt�rowa� im niskim mruczeniem, pod�piewywa� z cicha albo gwizda�, gwizdem zaczyna�a si� zawsze �piewana przez niego aria z Fausta: Kwiatki, powiedzcie jej Cel duszy mej. Ari� t� �piewa�, kiedy by�o mu co� potrzebne w domu, nawet wtedy, kiedy zobaczy�, �e domowy kot paskudnie si� zachowa� w pokoju. Tak�e kiedy ja grymasi�am przy stole, �piewa� co�, co mia�o jego w�asn� melodi�: "To z�e, to niedobre, to mnie k�uje w z�by, tego nie wezm� do g�by". Kiedy rano zaczyna�y si� opowiadania, co si� komu �ni�o, ojciec pod�piewywa� cicho: "Sny wieszcze, przepowiednie, to istne brednie!" Za to pogniewali si� na mnie, kiedy przynios�am nie wiadomo sk�d wierszyk na ten sam temat: "A mnie si� �ni�o, �e mi oko wygni�o, a teraz mi si� marzy, �e mi drugie wy�a�y". Powoli od s�uchania piosenek przesz�am do pierwszych ksi��eczek, czytanych mi g�o�no przez wszystkich po kolei. Te ksi��eczki, ma�e Zuckerkandla z jaskrawymi ok�adkami, mia�y obrazki bardzo kolorowe, na kt�rych dziewczynki w kokardach, plisowanych sukienkach z szarfami i trzewiczkach zapinanych na guziczki - by�y albo grzeczne, albo niegrzeczne. Znalaz�a si� te� w domu jedna z najwa�niejszych ksi��ek mojego dzieci�stwa, a mo�e i ca�ego �ycia. By�a to "Z�ota R�szczka" wydana w Petersburgu. By�y tam wierszowane historie o dzieciach zbrodniarzach i rodzicach idiotach. Ka�da ko�czy�a si� twardym mora�em i prawie zawsze �mierci� niegrzecznych dzieci, a przynajmniej okrutnym okaleczeniem. Ojciec nie pozwala�, aby mi czytano te okropno�ci, ale ksi��ka istnia�a i umia�am j� na pami��, chocia� le�a�a wysoko na szafie, razem z "Lekarzem domowym" babci, gdzie tak�e by�y straszne kolorowe obrazki. Historia o Michasiu, kt�ry nie chcia� je�� zupy, o Pawe�ku, kt�ry si� kiwa� na krzese�ku, "a mamunia w strachu ca�a, tylko dr�a�a i milcza�a, tylko z boku na Pawe�ka spogl�da�a przez dwa szkie�ka", o Kasi, spalonej na kupk� proszku, o obci�tych paluszkach niegrzecznego Julka - wesz�y na zawsze do rodzinnego j�zyka. Kto nie je zupy, ten umrze� musi, Tak i z Michasiem. By� zdr�w i t�usty, Przez pi�� dni nie jad�, Umar� na sz�sty. Troch� p�niej zacz�am dostawa� wydawane przez Mortkowicza tomy bajek Andersena z ilustracjami Rackhama i Duleca, przesmutn� histori� o Piotrusiu Panie. Pierwszy prawdziwy b�l serca, kt�ry przyszed� do mnie z ksi��ki, to scena, kiedy Piotru� przyfrun�wszy z parku wieczorem zastaje okno zamkni�te i widzi, �e jego mama �pi z innym dzieci�tkiem w ramionach. Zreszt� od tamtego czasu nie cierpi� wron i chryzantem. Ba�nie Andersena z ilustracjami Dulaca ogl�da�am ci�gle, nie obchodzi�a mnie tyle ich tre��, ile ta delikatna pi�kno��. Ukochan� ksi��k� by� "Gucio zaczarowny", podarty na strz�py od ci�g�ego ogl�dania. "Calineczka" - lubi�am zawsze bardziej bajki o zwierz�tach i ro�linach, ni� o kr�lewnach i czarownicach. "Kocia Mama ijej przygody" Buyno-Arctowej tak�e by�a mi stale czytana. Przepada�am za "Doktorem Mucho�apskim" Erazma Majewskiego i jego dok�adnymi ilustracjami, a potem dosta�am od ojca "Z naszej przyrody" Dyakowskiego. Ten gruby tom, gdzie kolorowe karty pe�ne by�y jaszczurek, liszek, motyli, �limak�w, zi� i traw, kt�re rozpoznawa�am potem w ogrodzie i na ��kach albo na odwr�t, szuka�am w tej ksi��ce znanego mi z wygl�du grzyba albo ptaka - to by�a moja pierwsza nauka przyrody, powi�zana �ci�le ze spacerami z ojcem. On zna� nazw� ka�dego najmarniejszego kwiatka rosn�cego w przydro�nym rowie, ka�dego �d�b�a i chwastu, ka�dej trawinki pleni�cej si� mi�dzy kamieniami. Ten tom "Z naszej przyrody" nale�a� kiedy� do Adasia i przez niego by� troch� porysowany i popisany niesk�adnymi literami, kolorow� kredk�, ale ja nic jeszcze wtedy o Adasiu nie wiedzia�am. M�j dom, m�j �wiat sk�ada� si� z mamy, ojca i babci, kt�r� wszyscy ub�stwiali. Babcia gra�a, niezale�nie od miejsca i pory, �wiczy�a i gra�a zn�w, ojciec siedzia� i s�ucha�, mama m�wi�a, �eby babci "nie zadr�cza�" o to granie, ale jej nie trzeba by�o prosi�. Muzyka by�a jej �yciem, gdziekolwiek si� zjawi�a, czy to by� dom, czy pensjonat, czy hotel, zawsze zreszt� podczas ich podr�y takie by�y wybierane, gdzie by� instrument - gdy tylko usiad�a do fortepianu, gromadzi�o si� wko�o niej grono ludzi zas�uchanych i zakochanych w tej �licznej, drobnej, delikatnej, eleganckiej kobiecie. Nie mog�a tylko nigdy wyst�powa� publicznie, bo, jak mama raz powiedzia�a, "po�era�a j� trema". Musia�o to by� co� strasznego. Babcia kocha�a nas wszystkich, ale mama i muzyka, te dwie sprawy by�y dla niej najwa�niejsze. Babcia jedna z ca�ej rodziny by�a blondynk� o jasnych oczach, m�wili�my, �e by�a zrobiona z innego ciasta. Straci�a m�a bardzo wcze�nie, dziadek Antoni Zawadzki umar� na polowaniu, kiedy mama mia�a dwa lata. Babcia mia�a jeszcze dwie c�rki, Aniel� i Natali�. Gdzie� w po�owie wojny przyjecha�a do nas do Zakopanego prosto z Capri ciotka Aniela. By�a od mamy o wiele starsza i ub�stwia�a mam� niesko�czenie. Nie mia�a dzieci i mama by�a dla niej i ukochan� siostr�, i dzieckiem, i zjawiskiem zdumiewaj�co utalentowanym. Ciotka Aniela by�a inna od mamy, bardzo ruchliwa, mia�a twarz zmieniaj�c� si� co chwila, wpada�a w zachwyt albo w gniew z niezbyt wa�nych przyczyn. Jej oczy, bardzo pi�kne, by�y czarne i weso�e, wysokie okr�g�e policzki i zabawnie zw�aj�ca si� broda nadawa�y jej jaki� koci wyraz, mia�a czarne w�osy lekko kr�cone. Nosi�a szale z fr�dzlami i sp�dnice z falbanami, a chodzi�a tak prosto i lekko jak Cyganka, ka�da suknia na niej ta�czy�a i porusza�a si� wdzi�cznie. Nie znosi�a bezruchu, nie mog�a usiedzie� na miejscu, lubi�a kawiarnie, pali�a papierosy, tak jak i mama, ale obie robi�y to jako� dziwnie, wci�ga�y dym do ust i natychmiast go wypuszcza�y, wydymaj�c policzki. Ciotka Aniela tak�e gra�a na fortepianie, deklamuj�c r�wnocze�nie rozdzieraj�ce i tajemnicze wiersze, albo przebiega�a pok�j nuc�c bolero i wci�ga�a mnie w ten szalony taniec. Jej ka�dy ruch by� wdzi�czny i zgrabny, a jej opowiadania pe�ne dowcipu. Drugiej siostry mamy, Natalii, wtedy nie zna�am, mieszka�a przewa�nie we W�oszech, prawie jej nie pami�tam z dzieci�stwa. By�a podobno kiedy� bardzo pi�kna, ale potem uty�a, mia�a nieporz�dnie upi�te w�osy i naj�adniejszy z trzech si�str nos. Mia�a by� �piewaczk�, ale jakie� choroby i bardzo nieszcz�liwe ma��e�stwo przeszkodzi�y jej w tym. W Zakopanem podczas wojny nie by�o jej. Nie wiem, w kt�rym roku pojecha�am z mam� do Rabki na kilka miesi�cy. Musia� to by� dla nas obu bardzo nudny pobyt. Mama pisa�a ci�gle listy, mia�a tam jak�� swoj� znajom�, kt�ra nazywa�a si� Gibcia, co mnie bardzo �mieszy�o, ale okaza�o si�, �e jej nazwisko by�o inne. By�a to pani Gibalska i by�a �on� wojskowego, ale nic poza tym o niej nie wiedzia�am. Ja bawi�am si� z ch�opczykiem w moim wieku, kt�ry mia� chore stawy i by� poet�. Pierwszy w �yciu wiersz, jaki powsta� przy mnie, by� w�a�nie przez niego u�o�ony i brzmia�: Lecia� ch�opczyk, lecia�, A� upad� pod piecem. �eby ja upad�em, To by si� st�ukecem. To by�o pi�kne, bo jego w�asne, i powtarza�am to bez ko�ca. Z tego pierwszego okresu mojego �ycia nie pami�tam oczywi�cie dat ani miesi�cy, ani lat. By�y tylko zimy i wiosny, wiosenna trawa i te fio�kowe pierwsze kwiatki nad rozros�ym, pr�dkim, szumi�cym potokiem, zapach mokrych ga��zek olch, potem w lecie kurz na drodze do Str��ysk i �ywica, lepka na palcach, w dolinie. Zimy, kiedy p�oty robi�y si� o po�ow� ni�sze, bo zasypane po pas �niegiem, a ka�dy ko�ek mia� sto�kowat� czapeczk� ze �niegu. �ciany �cie�ek przekopywanych w �niegu z domu do domu wy�sze by�y ode mnie. Rzuca�am si� w ten �nieg na wznak z rozkrzy�owanymi r�kami i zostawia�am po sobie g��boki odci�ni�ty �lad. Pami�tam smak sopla lodowego urwanego z dachu i mokr� szorstko�� naci�gni�tej na usta czapki kominiarki. Pami�tam dudni�ce, gro�ne echo burzy letniej, kiedy zdawa�o si�, �e grzmot nigdy si� nie sko�czy. Pami�tam przera�enie, kiedy halny uderza� nagle w dom i dziko �omota� i skaka� po dachu w czarnej nocy, albo kiedy ogromna masa �niegu w ciemno�ci rusza�a z tego dachu i zje�d�a�a z rozdzieraj�cym gwa�townym �wistem, kt�ry si� ko�czy� g�uchym st�kni�ciem na dole. Ale chyba innych strach�w wtedy w moim �yciu nie by�o. Nie ba�am si� ani z�ych ludzi, ani bajek, nikt mi niczym nie grozi� ani nie przestrzega� przed z�em. By�am na pewno troch� samowolna, ale nie musia�am niczego zdobywa�, o nic prosi�, za niczym t�skni�, moje wszystkie dziecinne potrzeby czy pragnienia wype�nia�a i zaspokaja�a niesko�czona mi�o�� do mnie moich rodzic�w. Chocia� bawi�am si� z innymi dzie�mi i gin�am na d�ugie godziny w ogrodzie czy na wiejskich drogach albo �cie�kach, to jednak du�o i cz�sto by�am ze starszymi, domowymi albo go��mi. Rozmowy, przy kt�rych asystowa�am, kt�re pami�tam z najdawniejszego dzieci�stwa, obraca�y si� bardzo cz�sto wok� temat�w, kt�re nudzi�y mnie ogromnie. By�y to wspomnienia, zw�aszcza mamy z ojcem, o Pary�u, wyliczanie ulic, plac�w, park�w, jakich� adres�w, spor�w, kt�r�dy trzeba i��, aby gdzie� doj��, sprawy, w kt�rych dla mnie nie by�o miejsca. Przypominali sobie teatry, wsp�lne spacery po parkach i ulicach, kawiarnie, w kt�rych si� spotykali. Ten jaki� Parc Monceau, Rue Vaugirard czy Boulevard Raspail - same nazwy nudzi�y mnie i nie lubi�am ich. Z babci� m�wi�a mama o koncertach. Nazwiska uwielbiane przez mam�, powtarzane przez ni� w zachwycie - Battistini, Kruszelnicka, Bellincioni, Anzelmi, wspomnienia tych czarodziejskich wieczor�w, kiedy o nich s�ucha�am, tak�e wywo�ywa�y we mnie zazdro�� i z�o�� przeciw samym d�wi�kom. Isadora Duncan tak�e by�a tematem ich rozm�w i by�a "boska". Z ciotk� Aniel� mama wspomina�a W�ochy i co gorsza m�wi�a z ni� po w�osku. Do mnie tak�e m�wi�a po w�osku, ale tylko, kiedy si� na mnie gniewa�a. Marszczy�a wtedy �liczne brwi i nieg�o�no wymawia�a dwa s�owa: "brutta cattiva". To by�o straszne, mo�e gorsze od klapsa. Ale za to kiedy zaczyna�y si� opowie�ci z mamy dzieci�stwa, z tej Seku�y, o zabawach i przedstawieniach, o figlach i awanturach, kt�re wyprawia�y jej ukochane cztery cioteczne siostry i ona sama, tego mog�am s�ucha� bez ko�ca. Albo opowiadania ciotki Anieli o jej wyst�pach w teatrze, albo jeszcze dawniejsze, z Litwy, kiedy jeszcze �y� pradziadek Antoni Edward Odyniec. Ciotka Aniela deklamowa�a jego wierszyki, zw�aszcza jeden, bardzo d�ugi, nazywa� si� "Rubelek Teciuni", ale ja ucz�c si� go od niej uwa�a�am, �e nie mo�e to by� niezrozumia�y rubelek, kt�ry dobra Teciunia da�a ubogiemu, m�wi�am wi�c wr�belek. Nigdy, o ile pami�tam, nie by�am wo�ana do starszych, aby co� za�piewa� albo zadeklamowa�, chocia� powoli uczy�am si� ju� tego i owego. Ale by�y to przewa�nie piosenki g�ralskie przyniesione z pola od dzieci albo te, kt�re �piewa�a mama. Wierszyki by�y jeszcze ci�gle z Zuckerkandla, ale dosta�am "Dzieci Pana Majstra" Rogosz�wny i te umia�am na pami��. Pami�tajcie gawroni�ta: Cudza w�asno�� to rzecz �wi�ta. Chyba jesieni� wyjechali�my z Zakopanego do Krakowa. To by� m�j pierwszy pobyt w mie�cie. Pierwszy raz by�am w takich wielkich i wysokich ko�cio�ach. Ulice by�y smutne, brudne i szare, zamkni�te murami, kwa�ne powietrze wychodzi�o z okienek piwnicznych, wszystko by�o brzydkie, zw�aszcza ta ulica Zyblikiewicza, bez wylotu na nic, bez jednej ga��zki. Z tej szaro�ci, smutku, wojny pochorowali�my si� wszyscy, to znaczy mama bardzo lekko, a potem ojciec na najgorsz� gro�n� hiszpank�, a ja na tyfus. Mieszkali�my w pensjonacie, kt�ry albo prowadzi�a, albo mieszka�a tam pani Inga Jakimowiczowa, bo ona pomaga�a mamie zajmowa� si� nami, pami�tam j� tam ca�y czas. By�a te� jaka� g�upia dziewucha s�u��ca, kt�ra opowiada�a mi niestworzone bajki, kt�re mi potem ros�y w g�owie podczas wielkiej gor�czki. To by� okropny czas. W czasie tej choroby uros�am i zmieni�am si�, bo ogolono mi g�ow� do sk�ry. W�osy odros�y mi potem twardsze i ciemne, nie by�y ju� rude i mi�kkie jak przedtem. Do�� pr�dko po tych chorobach wr�cili�my do Zakopanego do babci, kt�ra stara�a si� przywr�ci� nas do dawnego stanu. Tej ostatniej naszej wiosny w Zakopanem spad�y ogromne �niegi i trzyma� mr�z przez d�ugi czas, a� do maja. By�am z rodzicami na pierwszym chyba uroczy�cie obchodzonym �wi�cie 3 Maja na placu przed gmachem "Soko�a". T�umy zebra�y si� nieprzeliczone, ojciec postawi� mnie na �awce, �ebym wszystko dobrze widzia�a. Na po�udniowej stronie tego placu, na tle g�r i Giewontu sta� o�tarz zbudowany z wielkich blok�w lodu. Ksi�dz odprawia� msz� i wszystko by�o bia�e, i ten ksi�dz, i o�tarz, i g�ry. T�um ca�y �piewa�, wszystko to wielkie zrobi�o na mnie wra�enie, zw�aszcza msza pod niebem i to, �e to by�a ju� przecie� wiosna, maj, a wszystko by�o zamarz�e i lodowe. Powoli moi rodzice przygotowywali si� do wyjazdu do Warszawy. Trzeba by�o �egna� si� ze wszystkim, z dzie�mi, z codziennymi go��mi, z serdecznymi g�ralami. Zw�aszcza z ga�dzink�, kt�ra od lat przynosi�a nam z Guba��wki mleko i za kt�r� ca�y dom przepada�. Kiedy� siedz�c w kuchni poprosi�a ojca, �eby jej powiedzia�, jak to w�a�ciwie jest z t� wojn�, z Legionami, z t� Polsk�, co powstaje. Ojciec usiad� przy stole i d�ugo i dok�adnie odpowiada� jej na te pytania. Ona westchn�a w ko�cu i powiedzia�a z uznaniem: "Ale wy, panie, fajn� g��wk� macie, �e�cie si� tak wszystkiego dorozumieli". To potem wesz�o do domowego j�zyka i cz�sto w rozmaitych okoliczno�ciach m�wi�o si� do ojca: "Ale wy, panie, fajn� g��wk� macie". Na jesieni wreszcie przenie�li�my si� wszyscy do Warszawy. Wcze�niej zamieszka�a tam ju� ciotka Aniela ze swoim m�em Janem Kleczy�skim. My nie mieli�my �adnego mieszkania w Warszawie, wi�c trzeba by�o zn�w umie�ci� si� w pensjonacie. Prowadzi�a go pani Bili�ska na ulicy �urawiej 15. Ta pani mia�a c�rk� Waci�, kt�ra by�a garbata i nosi�a straszny, �elazny, watowany ko�nierz po sam� brod�. Pierwszy raz spotka�am si� wtedy z takim rozpaczliwym kalectwem, widywanie jej codzienne by�o dla mnie straszne i udr�czaj�ce. Na szcz�cie naprzeciwko na tym samym pi�trze mieszka�a du�a, weso�a rodzina pa�stwa Wagner�w. By�y tam dwie c�rki, Krysia i Basia, i r�j kuzynek Krzy�anowskich i ich kawaler�w. Basia by�a o rok ode mnie m�odsza. Jeszcze nasze babki si� zna�y, a matki przyja�ni�y, bo rodzina pani Lucyny pochodzi�a oczywi�cie z Siedlec, co samo ju� wyr�nia�o i by�o godne szacunku. By�o tam zawsze g�o�no i weso�o, od rana kto� gra� na pianinie albo �piewa�, a ojciec Basi, pan Wagner, by� s�awnym mazurzyst�, wodzirejem, niezwykle towarzyskim wsp�biesiadnikiem nieustannie urz�dzanych tam kolacji czy podwieczork�w. Akompaniuj�c sobie, �piewa� przyjemnym g�osem: "Gdzie wios�em porusz�, tam pali, tam pali si� to�". "Tampali" wydawa�o mi si� jednym s�owem, niezrozumia�ym. Podobno powiedzia�am kiedy� ze smutkiem: "Ojciec Basi ta�czy, �piewa, przynosi z zabaw baloniki i kotyliony, a m�j nic, tylko pisze i pisze". Basia by�a moj� drug�, po Marysi, towarzyszk� zabaw i spacer�w. By�a ca�a okr�g�a i rumiana, mia�a policzki jak jab�ka i �miej�ce si� oczy pod r�wn� grzywk�. Na spacerach ojciec wzdycha�, id�c za nami z mam�: "Popatrz, jakie ta Basia ma rumie�ce, jakie ma �ydki, ona na pewno o wiele wi�cej wa�y, a ta Mumcia taka zielona i nogi ma jak patyki". Bo ja ros�am wtedy bardzo pr�dko i w�a�ciwie by�am zdrowa, tyle, �e rzeczywi�cie zielonawa. Bardzo lubi�am chodzi� do sklep�w z mam� albo z ojcem. Pewnego razu posz�am z nim do sklepu Szelechowa na Nowym �wiecie. Weszli�my w ten �wiat wspania�ych rzeczy do jedzenia, �wiat kolor�w, kszta�t�w, a przede wszystkim zapach�w. Ojciec co� kupowa�, pakowano mu to zawi�zuj�c sznureczek na ma�y drewniany ko�eczek, �eby by�o �atwiej nie��. Kiedy wyszli�my ze sklepu, poci�gn�am ojca za r�kaw i z chytrym u�miechem pokaza�am mu na d�oni orzech w�oski. Ojciec stan�� i zapyta�: "Kto ci to da�?" Powiedzia�am, �e nikt, sama wzi�am z wielkiego wora, kt�ry tam sta�. Ojciec powiedzia�: "Ukrad�a�. Teraz p�jdziesz do tego pana za lad� i powiesz mu, �e oddajesz, bo wzi�a� to, co nie twoje. Marsz". Z rykiem b�aga�am go, �ebym nie musia�a tego robi�. Wreszcie ojciec zgodzi� si�, �ebym tylko wr�ci�a sama do sklepu i od�o�y�a tam orzech, bez s�owa, do tego worka. Ojciec nazywa� mnie Mumci� albo Mum�, to by�a pozosta�o�� po w�oskim Mumettina, tak mnie nazywa�y we Florencji nia�ka i kucharka. Ma�o brakowa�o, a nazywa�abym si� Florencja, tak chcia�a mnie ochrzci� babcia, ale rodzice zdecydowali, �e by�abym na co dzie� Florka, a to im si� nie podoba�o. We Florencji widzieli z daleka kopu�� Santa Monica, �liczn� pod zachodnim niebem, i tak mnie nazwali, daj�c mi za patronk� wspania�� i m�dr� kobiet�, matk� �wi�tego Augustyna. Potem na drugie imi� dodali mi jeszcze Wincentyn�, po dziadku, Wincentym �eromskim. Pobyt w pensjonacie pani Bili�skiej nie trwa� d�ugo. Ciotka Aniela wyjecha�a z m�em na �l�sk na plebiscyt i zostawi�a nam swoje mieszkanie na ulicy Wsp�lnej 25. Przeprowadzili�my si� tam, ale pr�dko okaza�o si�, �e to mieszkanie jest w�a�ciwie okropne. W oficynie na czwartym pi�trze, wchodzi�o si� tam po stromych i wysokich schodach pomalowanych na odra�aj�cy br�zowy kolor. Pokoje by�y ma�e, ciasne, wychodz�ce na odrapane podw�rko, a na dole, na parterze pod nami, by�a piekarnia. Bez przerwy dzie� i noc je�dzi�y tam ma�e �elazne wagoniki, turkoc�c i zgrzytaj�c, a przed oknami stercza� cienki blaszany dymi�cy komin. Ta piekarnia musia�a by� udr�k� dla mojego ojca, kt�ry