1868

Szczegóły
Tytuł 1868
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1868 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1868 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1868 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

James Jones "Cienka czerwona linia" T�umaczy� Bronis�aw Zieli�ski Ksi��ka i Wiedza 1984 Tytu� orygina�u: The Thin Red Line ISBN-83-03-11100-8 M�wi�: "Tommy to i Tommy tamto, Tommy, co z twoj� dusz�?" Lecz to jest: "Cienka czerwona linia bohater�w", Gdy b�bny warcz�c rusz� KIPLING Jest tylko cienka czerwona linia mi�dzy rozs�dkiem a szale�stwem. Stare powiedzenie ze �rodkowego Zachodu DEDYKACJA Ksi��k� niniejsz� dedykuj� z rado�ci� tym najwspanialszym i najbardziej heroicznym ze wszystkich ludzkich przedsi�wzi��, WOJNIE i WOJOWANIU; by nigdy nie przesta�y dawa� nam przyjemno�ci, podniecenia i adrenalinowych bod�c�w, kt�rych potrzebujemy, ani dostarcza� nam bohater�w, prezydent�w i przyw�dc�w, a tak�e pomnik�w i muze�w, kt�re im wznosimy w imi� POKOJU. NOTATKA SPECJALNA Ka�dy, kto studiowa� kampani� na Guadalcanale lub bra� w niej udzia�, rozpozna od razu, �e na tej wyspie nie istnieje �aden taki teren, jaki tu zosta� opisany. "Ta�- cz�cy S�o�", "Wielka Gotowana Krewetka", wzg�rza do- ko�a "Wioski Bula Bula", jak r�wnie� sama ta wioska, s� wytworami literackiej wyobra�ni, podobnie jak opi- sane tu bitwy, rozgrywaj�ce si� na owym terenie. Po- stacie bior�ce udzia� w akcji tej ksi��ki s� r�wnie� zmy- �lone. Mo�na by�o stworzy� ca�kowicie fikcyjn� wysp� jako t�o tej ksi��ki. Ale dla Amerykan�w w latach 1942- -1943 Guadalcanal reprezentowa� co� bardzo specjalne- go. Pos�u�enie si� ca�kowicie zmy�lon� wysp� r�wna�o- by si� utracie wszystkich szczeg�lnych skojarze�, kt�re nazwa Guadalcanal budzi�a w moim pokoleniu. Dlate- go pozwoli�em sobie na zniekszta�cenie tej kampanii i umieszczenie w samym jej �rodku ca�ej po�aci nie istniej�cego terytorium. A naturalnie wszelkie podobie�stwo do czegokolwiek gdziekolwiek jest na pewno nie zamierzone. "Styron's Acres" Roxbury, Connecticut �wi�to Dzi�kczynienia 1961 SK�AD OSOBOWY KOMPANII (cz�ciowy) 9 listopada 1942 Stein, James L, kpt. d-ca komp. "C" Band, George R., por., zast. dow�dcy Whyte, William L., ppor., d-ca 1 plut. Blane, Thomas C., ppor., d-ca 2 plut. Gore, Albert O., ppor., d-ca 3 plut. _ Culp, Robert, ppor., d-ca 4 plut. (broni ci�kiej) Welsh Edward, starszy sier�ant Sier�anci sztabowi Culn, 1 plut. Spain, 3 plut. Grove, 1 plut. Stack, 3 plut. Keck, 2 plut. Stoorm, kasyno MacTac, zaopatrzenie Sier�anci Beck, d-ca dru�. strzel. McCron, d-ca dru�. strz. Dranno, kancel. komp. Potts, d-ca dru�. strz. Field, d-ca dru�. strz. Thorne, d-ca dru�. strz. Fox, d-ca dru�. strz. Wick, mot. Kaprale Fife, kancel. Jenks, zast. d-cy. dru�. strzel. Queen, zast. d-cy dru�. strzel. Starsi szeregowcy Arbre, strzelec Fronk, strzelec Bead, kancel. Hoff, strzelec Cash, strzelec Land, 1 kucharz Dale, 2 kucharz Marl, strzelec Doll, strzelec Park, 1 kucharz Ear], strzelec ~ Szeregowcy Ash Kral Bell Krim Carni Mazzi Catch Peale Catt Sico Coombs Stearns Crown Suss Darl Tassi Drak� Tella Gluk Tills Gooch Tind Griggs Train Gwenne Weld Jacques Wills Kline Wynn UZUPE�NIENIA Spine, Morton W., pp�k, d-ca 1 batal. Payne, Elman W., ppor., komp. "C" Bosche, Charles S., kpt., d-ca komp. "C" Tomms, Frank J., ppor., komp. "C" Creo, John T., por., komp. "C" INNI Barr, Gerald E., kontradmira�, Maryn. Woj. Task, Fred W., kpt., d-ca komp. "B" Grubbe, Tassman S., pp�k., zast. d-cy pu�ku CarTt Frederick, C., kpt. Tall, Gordon M.L., pp�k., d-ca 1 batal. Achs Karl F., ppor., komp., "B" Gray, Eliah P., ppor., komp "B" Roth, Norman M., pp�k. James, sier�., dow�dztwo bat. Haines, Ira P., major Gaff, John B., kpt. zast. d-cy 1bat. Hoke, szer., komp. dzia�. Witt, szer., komp. dzia�. ROZDZIA� 1 Obydwa transportowce podp�yn�y od po�udnia w pierwszym szarzej�cym brzasku, tn�c g�adko swoj� ci�k� mas� wod�, kt�rej jeszcze pot�niejsza masa unosi�a je bezg�o�nie, r�wnie szare jak przes�aniaj�cy je przed�wit. Teraz, o �wie�ym, wczesnym poran- ku pogodnego, tropikalnego dnia, sta�y spokojnie na kotwicy w ka- nale, bli�ej jednej wyspy ni� drugiej, kt�ra by�a zaledwie mgie�k� na horyzoncie. Dla za��g by�o to zwyk�e, dobrze im znane zadanie: dostarczenie �wie�ych oddzia��w posi�kowych. Ale dla ludzi, kt�rzy stanowili �adunek piechoty, rejs ten nie by� ani czym� zwyk�ym, ani znanym i sk�ada� si� z mieszaniny st�onego niepokoju i napi�- tego podniecenia. Zanim tu przybyli, podczas d�ugiej podr�y morskiej, ten ludzki �adunek by� nastawiony cynicznie - szczerze cynicznie, bez pozy, poniewa� nale�eli do starej, regularnej dywizji i wiedzieli, �e s� �adunkiem. Przez ca�e �ycie byli �adunkiem, nigdy nadzorcami �a- dunku. I nie tylko byli w tym zaprawieni, oczekiwali tego. Ale teraz, kiedy znale�li si� tutaj, w obliczu fizycznego faktu tej wyspy, o kt�- rej wszyscy tyle czytali w gazetach, pewno�� siebie chwilowo ich opu�ci�a. Bo chocia� nale�eli do przedwojennej, regularnej dywizji, mia� to jednak�e by� ich chrzest ogniowy. Kiedy przygotowywali si� do zej�cia na l�d, �aden w teorii nie w�tpi�, �e przynajmniej jaki� ich odsetek pozostanie martwy na tej wyspie, kiedy ju� na ni� st�pn�. Nikt jednak nie przewidywa�, �e b�dzie do� nale�a�. Ale by�a to my�l niepokoj�ca, tote� gdy pierwsze grupy �o�nierzy pobrn�y w pe�nym oporz�dzeniu na pok�ad, by si� ustawi� w szyku, oczy wszystkich natychmiast zacz�y przepatrywa� 9 t� wysp�, na kt�rej miano ich wysadzi� i pozostawi� i_kt�ra mog�a okaza� si� grobem jakiego� przyjaciela. Widok, kt�ry ukaza� im si� z pok�adu, by� pi�kny. W jasnym, wczesnoporannym, tropikalnym s�o�cu, kt�re iskrzy�o si� na spo- kojnej wodzie kana�u, rze�wy morski powiew porusza� li��mi ma- le�kich palm kokosowych na brzegu, za p�ow� pla�� bli�szej wyspy. By�o jeszcze za wcze�nie na przyt�aczaj�cy upa�. Czu�o si� atmosfer� rozleg�ych, otwartych przestrzeni i morskiego bezkresu. Ten sam pachn�cy morzem powiew przenika� �agodnie mi�dzy nadbudowami transportowc�w muskaj�c uszy i twarze ludzi. Po pora�eniu w�chu przez nasycenie go zapachem oddech�w, n�g, pach i kroczy w �adow- ni pod pok�adem, �w powiew wydawa� si� podw�jnie �wie�y w noz- drzach. Za ma�ymi palmami kokosowymi na wyspie masa zielonej d�ungli wznosi�a si� ku ��tym podn�om wzg�rz, kt�re z kolei ust�- powa�y miejsca masywnym g�rom, b��kitnie przymglonym w czy- stym powietrzu. - Wi�c to jest Guadalcanal - powiedzia� jaki� �o�nierz stoj�cy przy relingu i wyplu� sok tytoniowy za burt�. � A ty� co my�la�, kurwa? �e to pieprzone Tahiti? - rzek� inny. Pierwszy westchn�� i splun�� znowu. � Ano, �adny, spokojny poranek jak na to. � O rany, ale ten majdan mi dup� obci�ga! - poskar�y� si� nerwowo trzeci. Podrzuci� sw�j wype�niony plecak. � Nied�ugo obci�gnie ci si� co� wi�cej ni� dupa - powiedzia� pierwszy. Od brzegu ju� odbija�y ma�e robaczki, w kt�rych rozpoznali �o- dzie desantowe piechoty; jedne kr��y�y spiesznie, inne zmierza�y prosto ku statkom. Ludzie pozapalali papierosy. Gromadzili si� powoli, szuraj�c no- gami. Ostre okrzyki m�odszych oficer�w i podoficer�w przebija�y si� przez ich nerwowe rozmowy, sp�dza�y ich do kupy. A kiedy ju� si� zebrali, rozpocz�o si� jak zwykle czekanie. Pierwsza ��d� desantowa piechoty, kt�ra do nich dotar�a, okr��y�a czo�owy transportowiec w odleg�o�ci oko�o trzydziestu jard�w, pod- skakuj�c ci�ko na ma�ych falach, kt�re roztr�ca�a; jej za�og� stano- wili dwaj ludzie w fura�erkach i koszulach bez r�kaw�w. Ten, kt�ry nie sterowa�, trzyma� si� burty, �eby nie straci� r�wnowagi, i spoj- rza� w g�r� na statek. 10 - Patrzcie, co my tu mamy. Nowe mi�so armatnie dla Japo�- c�w! - zawo�a� weso�o. Cz�owiek stoj�cy przy relingu chwil� porusza� szcz�kami �uj�c tyto�, po czym wyplu� za burt� cienk� brunatn� stru�k�. Na pok�a- dzie wszyscy dalej czekali. Poni�ej drugiej przedniej �adowni, kompania C pierwszego pu�ku, przezywana C-jak-Charlie. kot�owa�a si� w zej�ci�wce i przej- �ciach mi�dzy swoimi kojami. Kompani� C wyznaczono jako czwart� z kolei do zej�cia po siatce �adunkowej na lewej burcie. Ludzie wie- dzieli, �e b�d� d�ugo czeka�. Z tego powodu nie odnosili si� do tego wszystkiego z takim stoicyzmem jak pierwsza fala, kt�ra ju� by�a na pok�adzie i mia�a wysiada� najpierw. Poza tym w drugiej przedniej �adowni by�o bardzo gor�co. A kom- pania C znajdowa�a si� o trzy pok�ady ni�ej. I na dodatek nie by�o gdzie usi���. Koje pi�ciopi�trowe, a nawet sze�ciopi�trowe, tam gdzie sufit by� wy�szy, zarzucone by�y ekwipunkiem �o�nierzy piechoty, przygotowanym do na�o�enia. Nie by�o innego miejsca, �eby go porozk�ada�. Nie mieli wi�c gdzie usi���, lecz gdyby nawet mieli, koje nie nadawa�y si� do siedzenia; zawieszone na rurach przy- mocowanych do pok�adu i sufitu, zostawia�y zaledwie do�� miejsca, by jeden cz�owiek m�g� si� po�o�y� pod drugim, a kto�, kto spr�bo- wa�by si���, stwierdzi�by nagle, �e jego zadek zapada si� w bre- zent rozwieszony na ramie z rur, a nasad� czaszki r�bn��by o ram� koi powy�ej. Jedynym pozostaj�cym miejscem by� pok�ad, pokryty niedopa�kami nerwowo palonych papieros�w oraz wyci�gni�tymi nogami. Mia�o si� do wyboru albo to, albo w�drowanie przez d�ungl� rur, kt�re zajmowa�y ka�dy kawa�ek miejsca, i prze�a�enie nad no- gami i tu�owiami. Smr�d pierd�w, oddech�w i spoconych cia� tylu ludzi cierpi�cych na niedostateczne wydzielanie podczas d�ugiej po- dr�y morskiej m�g�by porazi� m�zg, gdyby nie to, �e nozdrza na szcz�cie ju� by�y na� znieczulone. W tej w�t�o o�wietlonej czelu�ci piekielnej, silnie nasyconej wil- goci�, gdzie ka�dy d�wi�k dudni� o metalowe �ciany, ludzie z kom- panii C-jak-Charlie wycierali pot z ociekaj�cych brwi, odci�gali od pach przemoczone koszule, kl�li cicho, spogl�dali na zegarki i czeka- li niecierpliwie. - My�lisz, �e za�apiemy jaki� pieprzony nalot? - zapyta� szere- gowiec Mazzi siedz�cego obok szeregowca Tillsa. Przycupn�li pod 11 grodzi�, podci�gn�wszy kolana do piersi, zar�wno dla moralnego po- krzepienia, jak po to, �eby po nich nie deptano. � Sk�d mog� wiedzie�, do jasnej cholery? - odpar� Tills gniew- nie. By� w�a�ciwie kumplem Mazziego. Przynajmniej cz�sto chodzili razem na przepustk�. - Wiem tylko, co gadali ci go�cie z za�ogi: �e za ostatnim rejsem nie mieli nalotu. Ale zn�w podczas przedostat- niego o ma�o ich nie rozkwasili. Co mam ci powiedzie�? � Ogromnie jeste� pomocny, Tills. Nie, nic mi nie m�w. To ja ci co� powiem. Siedzimy tu na tym wielgachnym otwartym oceanie jak dwie t�uste pieprzone kaczki, ot co. � Tyle to i ja wiem. � Tak? No to przetraw to sobie, Tills. Przetraw to sobie. Mazzi skuli� si� jeszcze bardziej i konwulsyjnie poruszy� w g�r� i d� brwiami, co nada�o jego twarzy wyraz wojowniczego oburzenia To samo pytanie przewa�a�o w umys�ach wszystkich ludzi z kom- panii C-jak-Charlie. W rzeczywisto�ci wcale nie by�a ostatnia w ko- lejce. Og�lna liczba si�ga�a siedmiu czy o�miu. Ale nie by�o to �adnym pocieszeniem. Kompania C nie troszczy�a si� o tych pe- chowc�w, kt�rzy mieli wysiada� po niej; to ju� by� ich problem. Obchodzili j� tylko ci szcz�liwcy, co wysiadali przed ni�, a tak�e to, �eby si� pospieszyli, oraz jak d�ugo przyjdzie jej czeka�. Poza tym by�o jeszcze jedno. Kompania C nie tylko by�a czwarta w kolejce na wyznaczonym jej miejscu, co mia�a za z�e, ale jeszcze z jakiej� przyczyny zosta�a ulokowana mi�dzy obcymi. Z wyj�tkiem jeszcze jednej kompanii daleko na rufie, C-jak-Charlie by�a jedyn� z pierwszego pu�ku przydzielon� na pierwszy statek, wskutek czego nie zna�a �ywej duszy w kompaniach, kt�re s�siadowa�y z ni� po obu stronach, i to te� mia�a za z�e. � Je�eli mnie rozpierdziel� - duma� pos�pnie Mazzi - to nie chc�, �eby moje bebechy i mi�so pomiesza�y si� z band� obcych fa- cet�w z innego pu�ku, takich jak te lebiegi. Wola�bym, �eby to by�a moja w�asna jednostka. � Nie gadaj tak, kurcz� blade! - krzykn�� Tills. � Ano... - rzek� Mazzi. - Jak sobie pomy�l� o tych samolotach, kt�re ju� mo�e s� w g�rze... � Ty po prostu nie jeste� realista, Tills. Ludzie z kompanii C, ka�dy na sw�j spos�b, zmagali si� z tym samym problemem wyobra�ni, jak kt�ry potrafi�. Ze swego punktu 12 obserwacyjnego pod grodzi� zej�ci�wki Mazzi i Tills widzieli, co robi�a przynajmniej po�owa kompanii. W jednym miejscu rozpocz�- to partyjk� dwadzie�cia jeden, przy czym graj�cy zapowiadali, czy bij�, czy pasuj�, w przerwach mi�dzy ci�g�ym zerkaniem na zegarki. Gdzie indziej toczy�a si� r�wnie urywana gra w ko�ci. Jeszcze gdzie indziej starszy szeregowiec Nellie Coornbs wydoby� tali� pokerow�, z kt�r� si� nigdy nie rozstawa� (i kt�ra, jak wszyscy podejrzewali, chocia� nie mog� tego dowie��, musia�a by� znaczona), i rozpocz�� gr�, przebiegle robi�c pieni�dze na zdenerwowaniu koleg�w, mimo w�asnego niepokoju. W innych miejscach potworzy�y si� ma�e grupki ludzi, kt�rzy stali albo siedzieli i rozmawiali ze sob� powa�nie, z rozszerzonymi, �wia- domie skupionymi oczami, zaledwie s�ysz�c to, co m�wiono. Kilku samotnik�w raz po raz sprawdza�o pilnie swe karabiny i oporz�dze- nie albo po prostu siedzia�o spogl�daj�c na nie. M�ody sier�ant McCron, notoryczna kwoka, chodzi� i kontrolowa� osobi�cie ka�d� cz�� ekwipunku ka�dego �o�nierza ze swojej dru�yny, z�o�onej prawie w ca�o�ci z poborowych, tak jakby od tego zale�a�y jego zdro- we zmys�y i �ycie. Nieco starszy od niego sier�ant Beck, zawodowy s�u�bista z sze�cioletnim sta�em, zaj�ty by� przegl�daniem z ogromn� precyzj� karabin�w swojej dru�yny. Nie by�o nic do roboty poza czekaniem. Przez zamkni�te szyby iluminator�w wzd�u� zej�ci�wki dochodzi� przyt�umiony stukot kro- k�w oraz okrzyki, a z g�ry, z pok�adu, jeszcze bardziej zg�uszone od- g�osy, �wiadcz�ce, �e wyokr�towanie post�puje naprz�d. Z luku za otwart� grodzi� wodoszczeln� dolatywa�a wrzawa i st�umione prze- kle�stwa innej kompanii, wspinaj�cej si� po metalowych schodach na miejsce tej, kt�ra ju� zesz�a ze statku. Nieliczni ludzie, kt�rzy zdo�ali si� docisn�� do zamkni�tych iluminator�w i mieli ochot� popatrzy�, widzieli ciemne, ob�adowane sylwetki �o�nierzy w pe�nym oporz�- dzeniu, z�a��cych po siatce, kt�ra zwisa�a na zewn�trz, a tak�e od czasu do czasu odbijaj�c� ��d� desantow�. Wykrzykiwali pozosta�ym relacje o tym, co si� dzia�o-. Raz po raz jaka� ��d� desantowa, usta- wiwszy si� �le na fali, �omota�a o kad�ub wype�niaj�c ciasn� prze- strze� mrocznej �adowni szcz�kiem udr�czonej stali. Starszy szeregowiec Doll, szczup�y, o d�ugiej szyi, pochodz�cy z po�udnia, z Wirginii, sta� razem z kapralem Queenem, ogromnym Teksa�czykiem, oraz kapralem Fife'em, kancelist�. 13 - Ano, nied�ugo si� dowiemy, jak to jest "-- rzek� �agodnie Queen, sympatyczny olbrzym, o kilka lat starszy od obu pozosta�ych. Zazwyczaj Queen nie bywa� �agodny. - Jak co jest? - zapyta� Fife. � Kiedy do cz�owieka strzelaj� - odrzek� Queen. - Strzelaj� na serio. � Do mnie ju� strzelali, cholera - powiedzia� Doll, rozchylaj�c wargi w wynios�ym u�miechu. - A do ciebie nie, Queen? � No, mam tylko nadziej�, �e nie b�dzie dzi� samolot�w - rzek� Fife. - To wszystko. � Chyba ka�dy z nas te� ma t� nadziej� - odpar� Doll bardziej przyciszonym tonem. Doll by� bardzo m�ody, mia� lat dwadzie�cia, mo�e dwadzie�cia jeden, podobnie jak wi�kszo�� szeregowc�w w C-jak-Charlie. Prze- s�u�y� w kompanii przesz�o dwa lata, tak jak wielu zawodowych. Spokojny m�odzieniec o niewinnej twarzy, dosy� naiwny, m�wi� nie- wiele i nie�mia�o, i zawsze pozostawa� w tle, ale ostatnio, w ci�gu minionych sze�ciu miesi�cy, co� zaczyna�o powoli z nim si� dzia�, zmienia� si� i bardziej wysuwa� na pierwszy plan. Nie by� przez to sympatyczniejszy. Teraz, po przyciszonym wypowiedzeniu tych s��w o samolotach, znowu rozchyli� wargi w swoim -wynios�ym u�mieszku. Ca�kiem �wiadomie uni�s� jedn� brew. � Ano, je�eli mam sobie skombinowa� pistolet, musz� si� wzi�� do tego - u�miechn�� si� do nich i spojrza� na zegarek. - Do tej pory wszyscy ju� musz� by� podkr�ceni, dostatecznie zdenerwowa- ni - powiedzia� roztropnie i podni�s� wzrok. - Chce kt�ry� p�j�� ze mn�? � Lepiej zr�b to na w�asn� r�k� - mrukn�� Queen. - Dwaj go�cie szukaj�cy dw�ch pistolet�w b�d� dwa razy bardziej rzucali si� w oczy. � Chyba masz racj� - rzek� Doll i odszed�. By� szczup�ym, w�- skim w biodrach, naprawd� przystojnym m�odym m�czyzn�. Queen popatrza� za nim, a jego teksa�skie oczy zasnu�y si� niech�ci� do tego, co m�g� uwa�a� jedynie za afektacj�, po czym obr�ci� si� znowu do kancelisty Fife'a, gdy Doll wychodzi� spomi�dzy koi na zej�ci�wk�. 14 Na zej�ci�wce pod grodzi� Mazzi i Tills nadal siedzieli z podci�g- ni�tymi nogami i rozmawiali. Doll zatrzyma� si� przed nimi. � Nie chcecie obejrze� tej pieprzonej draki? - zapyta� wskazu- j�c mniej lub wi�cej obl�one iluminatory. � Mnie to nie ciekawi - odpar� pos�pnie Mazzi. � Zdaje si�, �e tam jest dosy� t�oczno - powiedzia� Doll, nagle mniej wynio�le. Pochyli� g�ow� i wierzchem d�oni otar� pot z brwi. � Nie ciekawi�oby mnie to, nawet gdyby nie by�o - rzek� Mazzi i mocniej podci�gn�� kolana. � Id� skombinowa� sobie ten pistolet - powiedzia� Doll. � Tak? To b�dziemy mieli ubaw - odpar� Mazzi.. � Aha, ubaw - doda� Tills. � Nie pami�tacie? M�wili�my, �e kt�rego� dnia skombinujemy- sobie pistolet - rzek� Doll. � Tak m�wili�my? - powiedzia� zimno Mazzi patrz�c na niego. � Jasne - zacz�� Doll. A potem zamilk� u�wiadamiaj�c sobie, �e go wrabiaj� i lekcewa��, i u�miechn�� si� tym swoim nieprzy- jemnym, wynios�ym u�miechem. - Wy te� chcieliby�cie mie� splu- w�, jak zejdziemy na l�d i natkniemy si� na kt�r�� z tych samuraj- skich szabel. � Ja tylko chc� ju� zej�� na l�d - powiedzia� Mazzi. - Wydo- sta� si� z tej zasranej t�ustej kaczki, na kt�rej sterczymy tu, na tej g�adkiej wodzie. � S�uchaj, Doll - rzek� Tills. - Rusz si�. My�lisz, �e mo�emy dzi� z�apa� jaki� nalot, zanim zejdziemy z tej przekl�tej �ajby? � Sk�d mog� wiedzie�, do cholery? - odpar� Doll. Znowu u�miechn�� si� nieprzyjemnie. - Mo�e tak, a mo�e nie. � Dzi�kuj� - powiedzia� Mazzi. � Jak z�apiemy, to z�apiemy. A bo co? Masz pietra? � Pietra? Jasne, �e nie. A ty? � Sk�d! � No to dobra. Zamknij si� - powiedzia� Mazzi. Pochyli� si�, wysun�� szcz�k� i wojowniczo poruszy� w g�r� i w d� brwiami spogl�daj�c na Dolla z jak�� komiczn� drapie�no�ci�. W gruncie rze- czy nie by�a ona zbyt efektowna. Doll tylko odrzuci� g�ow� do ty�u i roze�mia� si�. � Do zobaczenia, panowie - powiedzia� i przelaz� przez wodo- szczelne drzwi w grodzi, o kt�r� byli oparci. 15 � Co to za pieprzenie z tymi "panami"? - zapyta� Mazzi. � Na tym statku jest sporo Australijczyk�w - odrzek� Tills. - Pewnie si� z nimi zadawa�. � Ten go�� po prostu nie jest r�wniacha - powiedzia� zdecydo- wanie Mazzi. - Nie znosz� ludzi, kt�rzy nie s� r�wni. � My�lisz, �e zachachm�ci sobie pistolet? - zapyta� Tills. � Nie. cholera, nie trafi �adnego. � A mo�e? � Sk�d - powiedzia� Mazzi. - To menda. "Panowie"! � Guzik mnie to obchodzi w tej chwili - rzek� Tills. - Czy on skombinuje sobie pistolet, czy ktokolwiek inny, ze mn� w��cznie. Chc� tylko zle�� z tego zasranego statku. � Ano, nie jeste� jeden - powiedzia� Mazzi, kiedy nast�pna ��d� desantowa r�bn�a o kad�ub. - Patrz, co tam si� wyrabia. Obaj obr�cili g�owy, spojrzeli mi�dzy koje i przytrzymuj�c ner- wowo kolana obserwowali reszt� kompanii C wykonuj�cej swe naj- r�niejsze, wy��czaj�ce wyobra�ni� czynno�ci. � Wiem tylko jedno - powiedzia� Mazzi - �e nigdy nie nasta- wia�em si� na co� takiego, kiedy przed wojn� zapisywa�em si� do wojska w naszym cholernym Bronxie. Sk�d mog�em wiedzie�, �e b�dzie ta dymana wojna, co? Sam powiedz. � Mnie to m�wisz - odpar� Tills. - Ty przecie� jeste� tu ten cwaniak. � Wiem tylko, �e kompania C zawsze dostaje w dup� - rzek� Mazzi. - Zawsze. I mog� ci powiedzie�, czyja to wina. Tego stare- go Cioty Steina. Najpierw wsadza nas na ten statek, gdzie �ywej duszy nie znamy, z daleka od naszej w�asnej jednostki. Potem wpy- cha nas na czwarte miejsce do zej�cia z tego dra�stwa. Tyle ci mog� powiedzie�. � Ale s� gorsze miejsca od czwartego - odpowiedzia� Tills. - Przynajmniej nie jeste�my na si�dmym czy �smym, cholera. Przy- najmniej nie wtran�oli� nas na �sme. � To ju� nie jego wina. Jedno jest pewne: �e nie da� nas na pierw- sze. Popatrz na tego skurwysyna; udaje dzisiaj, �e jest jednym z nas. - Mazzi wskaza� g�ow� drug� grod� na przeciwnym ko�cu zej�ci�wki, gdzie kapitan Stein, jego zast�pca i czterej dow�dcy pluton�w przykucn�li naradzaj�c si� nad map� roz�o�on� na pok�a- dzie. 16 - Widzicie wi�c, panowie, gdzie dok�adnie b�dziemy - m�wi� kapitan Stein i podni�s�szy wzrok znad o��wka spojrza� pytaj�co na oficer�w swymi du�ymi, �agodnymi, piwnymi oczami. - Oczy- wi�cie b�d� przewodnicy z armii czy z piechoty morskiej, kt�rzy pomog� nam dosta� si� tam z jak najmniejszym trudem i w naj- kr�tszym czasie. Sama linia, obecna linia, jest tutaj, jak wam ju� pokaza�em - wskaza� o��wkiem. - O osiem i p� mili. Wykonamy forsowny marsz w pe�nym oporz�dzeniu polowym, oko�o sze�ciu mil w drugim kierunku. - Stein wsta� i pi�ciu oficer�w powsta�o tak�e. - S� jakie� pytania, panowie? � Tak jest - powiedzia� podporucznik Whyte z pierwszego plu- tonu. - Mam jedno, panie kapitanie. Czy b�dzie jaki� wyra�ny roz- kaz co do biwaku, kiedy tam dojdziemy? Poniewa� tu obecny Blane z drugiego i ja b�dziemy prawdopodobnie na czole, wi�c chcia�bym si� dowiedzie�. � No c�, my�l�, �e b�dziemy musieli zobaczy�, jaki jest teren, kiedy ju� tam dotrzemy, prawda? - odrzek� Stein i podni�s� mi�- sist� praw� d�o� do okular�w o grubych szk�ach, przez kt�re pa- trza� na Whyte'a. � Tak jest, panie kapitanie - powiedzia� Whyte czuj�c, �e zosta� skarcony, i rumieni�c si� lekko. � Jeszcze jakie� pytania, panowie? - zapyta� Stein. - Blane? Culp? - Rozejrza� si� doko�a. � Nie, panie kapitanie. � W takim razie to ju� wszystko, prosz� pan�w - rzek� Stein. - Na razie. Wsta�, z�o�y� map�, a kiedy si� wyprostowa�, u�miechn�� si� ciep�o zza grubych okular�w. By�o to wskaz�wk�, �e koniec z oficjaln� sztywno�ci�, �e wszyscy mog� si� odpr�y�. � No, jak tam, Bili? - zapyta� Stein m�odego Whyte'a i pokle- pa� go serdecznie po plecach. - Dobrze si� czujesz? � Jestem troch� zdenerwowany, Jim - u�miechn�� si� Whyte. � A ty, Tom? - zapyta� Stein Blane'a. � Dobrze, Jim. � No,-chyba powinni�cie teraz rzuci� okiem na swoich ch�opc�w, prawda? - powiedzia� Stein i pozosta� ze swoim zast�pc�, poruczni- kiem Bandem, spogl�daj�c za odchodz�cymi czterema dow�dcami pluton�w. 17 � Uwa�am, �e to s� dobrzy ch�opcy, nie, George? - powiedzia�. � Tak, Jim, tak my�l� - odrzek� Band. � Zauwa�y�e�, jak Culp i Gore wszystko ch�on�li? - zapyta� Stein. � Jasne, Jim. Tylko �e s� z nami d�u�ej ni� te m�odziaki. Stein zdj�� okulary i starannie przetar� je w upale du�� chustk�, po czym nasadzi� mocno na nos i parokrotnie poprawi� ujmuj�c oprawk� czterema palcami i kciukiem prawej d�oni i jednocze�nie patrz�c przez nie. � Licz�, �e to potrwa z godzin� - powiedzia� w zamy�leniu. - Albo najwy�ej godzin� i kwadrans. � Mam tylko nadziej�, �e przedtem nie b�dziemy tu mieli kt�- rej� z tych grup bombarduj�cych z wysokiego pu�apu - powiedzia� Band. � Ja te� - odrzek� Stein, a jego du�e, �agodne, piwne oczy u�miechn�y si� za szk�ami. Niezale�nie od swoich krytycznych uwag i ich s�uszno�ci czy nie- s�uszno�ci szeregowiec Mazzi mia� racj� co do jednego:, to kapitan Stein wyda� rozkaz, �eby oficerowie kompanii C pozostali tego rana w �adowni ze swymi lud�mi. Stein - kt�rego przezwisko "Ciota", u�ywane przez �o�nierzy, wywodzi�o si� z cz�sto cytowanej uwagi pewnego bezimiennego szeregowca, kt�ry zobaczywszy swego do- w�dc� krocz�cego przez plac �wicze� powiedzia�, �e "chodzi tak, jakby mia� kaczan kukurydzy wsadzony w dup�" - uwa�a�, �e w takim dniu oficerowie powinni by� ze swymi lud�mi, dzieli� ich trudy i niebezpiecze�stwa, a nie siedzie� na g�rze, w kabinie klubo- wej, gdzie sp�dzili wi�ksz� cz�� rejsu, i poinformowa� o tym swych podkomendnych. Wprawdzie �aden nie wydawa� si� zbyt z tego za- dowolony, ale nikt nic nie powiedzia�, nawet Band. A Stein by� prze- konany, �e to musi dobrze wp�yn�� na morale. Kiedy spogl�da� na zat�oczon� spoconymi lud�mi d�ungl� koi i rur, gdzie jego �o�- nierze spokojnie, bez histerii, sprawdzali i ogl�dali swoje oporz�- dzenie, by� jeszcze bardziej prze�wiadczony, �e mia� racj�. Stein, kt�ry by� m�odszym wsp�lnikiem znakomitej, du�ej firmy adwokackiej w Clevelandzie, przeszed� g�adko w college'u przeszko- lenie dla oficer�w rezerwy i zosta� zwerbowany wcze�nie, na prze- sz�o rok przed wojn�. Na szcz�cie nie by� �onaty. Przez sze�� mie- si�cy s�u�y� oszo�omiony w jednostce Gwardii Narodowej, zanim go 18 przeniesiono do tej regularnej dywizji, jako porucznika i dow�dc� kompanii, po czym raz pomini�to go przy awansie i mia� nad sob� starego, steranego kapitana, zanim sam dobi� si� kapita�stwa. W tym okropnym okresie wci�� sobie powtarza�: "Bo�e, co na to powie oj- ciec", poniewa� jego ojciec by� majorem podczas pierwszej wojny �wiatowej. Teraz, poprawiwszy zn�w okulary, obr�ci� si� do swego starszego sier�anta, kt�ry nazywa� si� Welsh i by� istotnie pochodze- nia walijskiego, a przez ca�y czas odprawy sta� w pobli�u, z wyrazem chytrego rozbawienia na twarzy, czego Stein nie omieszka� za- uwa�y�. - My�l�, �e nasza jednostka wygl�da dosy� sprawnie, dosy� so- lidnie, prawda, sier�ancie? - powiedzia� nadaj�c swemu g�osowi pewn� autorytatywn� nut�, ale bez przesady. Welsh tylko u�miechn�� si� do niego zuchwale. - Owszem, jak na band� �achmyt�w, kt�rym maj� odstrzeli� ty�ki - odpowiedzia�. By� wysokim, w�skim w biodrach, trzydzie- stoletnim m�czyzn�, kt�rego walijska krew ujawnia�a si� w nim ca�ym - w jego smag�ej cerze i czarnych w�osach, w pokrytych ciemnym, niebieskawym zarostem szcz�kach i przenikliwych czar- nych oczach, w pos�pnym, gro�nym wyrazie, kt�ry nigdy nie opusz- cza� jego twarzy, nawet kiedy u�miecha� si� tak jak teraz. Stein nic mu nie odpowiedzia�, ale nie odwr�ci� wzroku. Czu� si� nieswojo i by� pewny, �e wida� to po jego twarzy. Ale nie dba� o to w gruncie rzeczy. Welsh by� wariat. Niepoczytalny. Istny szaleniec - i Stein nigdy go nie rozumia�. Nie mia� szacunku dla nikogo i niczego. Ale to w�a�ciwie nie by�o wa�ne. Stein m�g� przy- myka� oczy na jego impertynencje, bo taki by� dobry w swojej ro- bocie. - Mam bardzo szczere poczucie odpowiedzialno�ci wobec nich - powiedzia�. -- Tak? - odpar� mi�kko Welsh; dalej u�miecha� si� do niego z tym swoim bezczelnym, chytrym wyrazem rozbawienia, i nie po- wiedzia� nic wi�cej. Stein zauwa�y�, �e Band przygl�da si� Welshowi z jawn� niech�- ci�, i zapami�ta� sobie, �eby poruszy� to z Bandem. Band b�dzie musia� zrozumie� sytuacj� z sier�antem Welshem. Sam Stein nadal patrza� na Welsha, kt�ry tak�e spogl�da� na niego z u�miechem, i kapitan, kt�ry rozmy�lnie nie odwr�ci� przedtem wzroku, znalaz� 19 si� w g�upiej sytuacji uczestniczenia w potyczce spojrze�, tej daw- nej, �miesznej, m�odzie�czej rozgrywce o to, kto pierwszy spu�ci oczy. By�o to idiotyczne i naiwne. Rozdra�niony szuka� jakiego� spo- sobu przerwania z godno�ci� tego dziecinnego impasu. W�a�nie w tej chwili �o�nierz z kompanii C wymin�� ich na zej�- ci�wce. Stein z ulg� obr�ci� si� do niego i szorstko kiwn�� g�ow�. � Czo�em, Doll. Jak idzie? Wszystko w porz�dku? � Tak jest, panie kapitanie - odrzek� Doll. - Przystan�� i za- salutowa� z nieco zaskoczon� min�. Oficerowie zawsze wprawiali go w zak�opotanie. Stein mu odsalutowa�. - Spocznij,- mrukn�� i u�miechn�� si� zza okular�w. - Jeste�cie troch� zdenerwowani? � Nie, panie kapitanie - odpowiedzia� Doll z wielk� powag�. � To dobrze, ch�opcze. - Stein kiwn�� g�ow� odprawiaj�c go. Doll zasalutowa� znowu i wyszed� przez wodoszczelne drzwi. Stein obr�ci� si� do Welsha i Banda czuj�c, �e tamto g�upie zwarcie spojrze� zosta�o przerwane bez ujmy. Sier�ant Welsh nadal sta� u�miechaj�c si� do niego, w zuchwa�ym milczeniu, ale teraz z o�lim wyrazem ma�ostkowego, chytrego tryumfu. Naprawd� by� stukni�- ty. I dziecinny. Stein rozmy�lnie mrugn�� do niego. � Chod�my - powiedzia� do Banda z lekkim rozdra�nieniem. - Rozejrzyjmy si�. Starszy szeregowiec Doll, wylaz�szy przez wodoszczelne drzwi, skr�ci� w prawo i poszed� ko�o luk�w ku przedniej �adowni. Nadal rozgl�da� si� za pistoletem. Rozstawszy si� z Tillsem i Mazzim dokona� d�ugiej w�dr�wki na ruf� i przemierzy� ca�� tyln� cz�� statku na tym pok�adzie; teraz zastanawia� si�, czy nie zrobi� tego zbyt po�piesznie. S�k w tym, �e nie wiedzia� dok�adnie, ile ma czasu. Dlaczego ten Ciota Stein zatrzyma� go i spyta�, czy jest zdenerwo- wany? Co to znowu za bzdety? A mo�e wiedzia�, �e chce sobie skombinowa� pistolet? Czy�by o to chodzi�o? Czy te� Ciota chcia� wykaza�, �e on, Doll, jest spietrany albo co? Na to wygl�da�o. W Dol- lu wezbra� gniew i zraniona wra�liwo��. W�ciek�y, zatrzyma� si� w owalnych, wodoszczelnych drzwiach przedniej �adowni, aby przepatrzy� ten kolejny teren polowania. �adownia by�a bardzo ma�a w por�wnaniu z przestrzeni�, kt�r� ju� obszuka�. Rozpoczynaj�c te �owy Doll mia� nadziej�, �e je�eli po prostu powa��sa si� z otwart� g�ow� i otwartymi oczami, to w ko�cu 20 nadarzy si� w�a�ciwa chwila, odpowiednia sytuacja, i wtedy potrafi j� rozezna� i wykorzysta�. Sta�o si� jednak inaczej i teraz zaczy- na� z desperacj� czu�, �e czas mu ucieka. Obszed�szy ca�� ruf�, Doll natkn�� si� tylko na dwa wolne pisto- lety, kt�rych nikt nie mia� na sobie. To nie by�o zbyt du�o. Obydwa postawi�y go w obliczu decyzji: powinien czy nie powinien? Wy- starczy�oby zabra� pas razem z pistoletem, na�o�y� go i odej��. Za jednym i drugim razem by�o w pobli�u kilku ludzi i Doll nie m�g� si� oprze� przemo�nemu poczuciu, �e nadarzy si� lepsza okazja. Nie nadarzy�a si� jednak i teraz musia� si� zastanawia� r�wnie usil- nie, czy nie przesadzi� w ostro�no�ci, poniewa� si� ba�. By�a to my�l trudna do zniesienia. Jego kompania mog�a ka�dej chwili zacz�� wchodzi� na g�r�. Z drugiej strony dr�czy�a go my�l o Mazzim, Tillsie i innych, kie- dy zobacz� go wracaj�cego bez pistoletu. Ostro�nie otar� pot z oczu i przekroczy� pr�g. Poszed� praw� stron� przedniej �adowni przeciskaj�c si� mi�dzy t�umem obcych z innej jednostki, szukaj�c ci�gle. Doll nauczy� si� czego� w ci�gu minionych sze�ciu miesi�cy swo- jego �ycia. Nauczy� si� g��wnie tego, �e ka�dy �yje jak�� wybran� fikcj�. Nikt w gruncie rzeczy nie jest taki, jak udaje. Ka�dy wymy�la jak�� fikcyjn� opowie�� o sobie, a potem po prostu udaje przed wszystkimi, �e jest w�a�nie taki. I wszyscy mu wierz�, albo przynaj- mniej akceptuj� t� jego opowie��. Doll nie wiedzia�, czy ka�dy do- wiaduje si� tego o �yciu dochodz�c do pewnego wieku, ale przy- puszcza�, �e tak. Po prostu ludzie nie m�wi� tego nikomu. I s�usz- nie. Bo oczywi�cie gdyby si� komu� zwierzyli, ich zmy�lona opo- wie�� o sobie samych nie by�aby ju� prawdziwa. Dlatego ka�dy musi sam si� tego nauczy�. A potem oczywi�cie udawa�, �e si� nie nauczy�. Pierwsze zetkni�cie si� Dolla z tym zjawiskiem wynik�o albo przy- najmniej zacz�o si� od walki na pi�ci, kt�r� stoczy� przed sze�cio- ma miesi�cami z jednym z najro�lejszych, najtwardszych ludzi w kompanii C, kapralem Jenksem. Walczyli ze sob� bez ko�ca, bo �a- den nie chcia� da� za wygran�, a� wreszcie og�oszono co� w rodzaju remisu przez wyczerpanie. Jednak�e nie tyle to, co nag�a �wiado- mo��, �e kapral Jenks jest tak samo jak on zdenerwowany walk� i w gruncie rzeczy nie ma wi�kszej ni� on ochoty si� bi�, otwo- 21 rzy�a nag�e Dollowi oczy. Gdy raz dojrza� to w Jenksie, zacz�� to widzie� wsz�dzie, w ka�dym. - Kiedy Doll by� m�odszy, wierzy� we wszystko, co kto� mu m�wi� o sobie. I nie tylko m�wi� - bo najcz�ciej ludzie nie m�wili, ale pokazywali. Pozwalali niejako dojrze� to przez swoje post�powa- nie. Odgrywali co�, co chcieli, �eby o nich my�lano, tak jakby na- prawd� byli tacy. Kiedy Doll widzia� kogo�, kto by� odwa�ny, kto by� czym� w rodzaju bohatera, naprawd� wierzy�, �e nim jest. I oczywi�cie przez to Doll czu� si� nic nie wart, bo wiedzia�, �e sam nigdy nie potrafi by� taki. O rany, nic dziwnego, �e przez ca�e �y- cie siedzia� w tylnych rz�dach! By�o to dziwne, ale wydawa�o si�, �e je�eli kto� by� uczciwy i przyznawa� si�, �e nie wie, czym jest naprawd�, albo nawet czy w og�le czym� jest, to nikt go nie lubi�, wszyscy czuli si� nieswojo i nie chcieli si� z nim zadawa�. Natomiast kiedy wymy�li� tak� fik- cyjn� histori� o sobie i o tym, jakim jest wspania�ym facetem, a potem udawa�, �e taki jest naprawd�, w�wczas wszyscy to akcep- towali i wierzyli mu. Kiedy by wreszcie znalaz� pistolet - je�eliby go znalaz� - Doll nie mia� zamiaru przyzna� si�, �e by� w strachu czy niepewny siebie, czy niezdecydowany. Zamierza� udawa�, �e by�o to �atwe, �e odby�o si� tak, jak sobie wyobra�a�, nim do tego przyst�pi�. Ale najpierw musia� dosta� ten pistolet, cholera jasna! Doszed� ju� prawie na sam dzi�b, kiedy zobaczy� pierwszy, kt�- rego nikt nie mia� na sobie. Doll przystan�� i popatrza� na� chci- wie, zanim si� opami�ta� i rozejrza� doko�a, jaka jest sytuacja. Pisto- let wisia� na ko�cu ramy ��ka. O trzy koje dalej grupa ludzi zgromadzi�a si� w duchocie woko�o nerwowej gry w ko�ci. Czte- rech czy pi�ciu innych sta�o w samej wej�ci�wce rozmawiaj�c o pi�t- na�cie st�p od nich. Og�em bior�c, nie by�o to z pewno�ci� wcale mniej ryzykowne ni� z tamtymi dwoma, kt�re widzia� na rufie. Mo�e nawet troch� bardziej. Z drugiej strony Doll nie m�g� zapomnie� tego j�trz�cego poczu- cia uciekania czasu. M�g� to by� jedyny pistolet, jaki tu zobaczy. Ostatecznie widzia� tylko dwa na ca�ej rufie. W desperacji doszed� do wniosku, �e trzeba zaryzykowa�. O ile m�g� si� zorientowa�, nikt nie zwraca� na niego uwagi. Podszed� niedbale i opar� si� na chwil� o ram� koi, tak jakby to by�o jego miejsce, po czym zdj�� 22 pistolet i przypasa� go sobie. T�umi�c instynkt, kt�ry mu nakazy- wa� ucieczk�, zapali� papierosa, zaci�gn�� si� par� razy g��boko i ruszy� niespiesznie ku drzwiom, tam sk�d przyszed�. By� ju� w po�owie drogi i nawet zaczyna� my�le�, �e mu si� uda�o, gdy wtem us�ysza� dwa g�osy wo�aj�ce za nim. Nie by�o w�t- pliwo�ci, �e s� skierowane do niego. � Hej, wy tam! � Hej, �o�nierzu! Doll obr�ci� si� z min� winowajcy, czuj�c, �e oczy mu si� zapa- daj�, a serce zaczyna bi� mocniej, i ujrza� id�cych ku niemu dw�ch ludzi, szeregowca i sier�anta. Czy go wydadz�? Czy spr�buj� go pobi�? �adna z tych perspektyw nie n�ka�a Dolla ani w po�owie tak jak ta, �e zostanie potraktowany jak z�odziej, kt�rym istotnie by�. Tego w�a�nie si� ba�; przypomina�o to koszmar, kt�ry ka�dy mie- wa, �e zostanie z�apany, chocia� nie wierzy, �e mi si� to naprawd� przydarzy. Obaj szli gro�nie ku niemu, rozz�oszczeni, z twarzami omroczo- nymi s�usznym oburzeniem. Doll kilkakrotnie zamruga� szybko ocza- mi usi�uj�c zmy� z nich wyraz stropienia i winy. Zauwa�y�, �e za tymi dwoma inne twarze obr�ci�y si�, aby popatrzy�. - To m�j pistolet macie na sobie, �o�nierzu - powiedzia� szere- gowiec. W jego g�osie by�o pe�ne urazy oskar�enie. Doll nic nie odpowiedzia�. - On widzia�, jak go zdejmowali�cie z koi - rzek� sier�ant - wi�c nie pr�bujcie si� wy�giwa�. Przywo�awszy ca�� swoj� energi� - czy odwag�, czy cokolwiek to by�o - Doll nadal nie odpowiada� i przymusi� sw� twarz do po- wolnego, cynicznego u�miechu patrz�c na nich teraz bez zmru�enia oka. Z wolna odpi�� pas i odda� go. - Jak d�ugo jeste� w wojsku, kole�? - wyszczerzy� z�by. - Powiniene� wiedzie�, kurwa, �e nie zostawia si� tak swojego sprz�- tu. Mo�esz go kiedy� straci�. - Patrza� na nich dalej, nieporuszo- ny. Obaj patrzyli na> niego tak�e, a ich oczy zacz�y si� lekko roz- szerza� w miar� jak nowa my�l, nowa postawa, zaczyna�a zast�po- wa� ich sprawiedliwe oburzenie. Oboj�tno�� i pogodny brak winy Dolla wystrychn�y ich na dudk�w i nagle obaj u�miechn�li si� niemrawo, urzeczeni t� uwielbian� we wszystkich armiach postaci� 23 twardego, zadziornego, cynicznego �o�nierza, kt�ry zagarnia wszy- stko, co mu trafi pod r�k�. - No, lepiej nie miejcie takich lepkich palc�w, �o�nierzu - powiedzia� sier�ant, ale nie zabrzmia�o to ju� tak dobitnie. Usi�owa� pow�ci�gn�� u�miech. - Wszystko, co le�y luzem na otwartym miejscu, jest dla mnie dozwolon� zwierzyn� - powiedzia� Doll weso�o. - I dla ka�dego innego starego �o�nierza te�. Powiedz pan swojemu ch�opakowi, �e nie powinien tak kusi� ludzi. Za nimi inne twarze tak�e zacz�y si� u�miecha� ku zmieszaniu szeregowca. Mia� teraz g�upi� min�, tak jakby to on by� winny. Sier�ant obr�ci� si� do niego. � S�ysza�e�, Drak�? - u�miechn�� si�. - Pilnuj lepiej swojego pieprzonego sprz�tu. � No! Pewnie, �e powinien - rzek� Doll - bo inaczej nie b�dzie go mia� d�ugo. - Odwr�ci� si� i odszed� niespiesznie do drzwi nie zatrzymywany przez nikogo. Znalaz�szy si� na zewn�trz Doll przystan�� i wyda� z siebie d�u- gie, �wiszcz�ce westchnienie. Potem opar� si� o grod�, bo kolana mu dr�a�y. Gdyby zachowa� si� jak winowajca - kt�rym naprawd� si� czu� - daliby mu szko��. I to niez��. Ale nadrobi� min� i te- raz ten szeregowiec wyszed� na winnego. Doll wybuchn�� nerwowym, roztrz�sionym �miechem. A to wszystko by�o jednym wielkim k�amstwem! Obok strachu czu� wielkie rozradowanie i dum�. Po- my�la� nagle, �e w jakim� sensie naprawd� jest takim facetem, ty- pem takiego faceta, jakiego tam udawa�. A dawniej nim nie by�. Jednak�e wci�� nie mia� pistoletu. Przez chwil� spogl�da� na zegarek zastanawiaj�c si� z niepokojem, ile zosta�o czasu. Nie chcia� odchodzi� z tego pok�adu, tak si� oddala� od kompanii C. A potem, na jeszcze troch� trz�s�cych si� nogach, ale w tryumfalnym nastro- ju, zacz�� wchodzi� po schodach na wy�szy pok�ad z ogromnym po- czuciem w�asnej warto�ci. Od chwili kiedy Doll znalaz� si� mi�dzy kojami na wy�szym po- k�adzie, wszystko zacz�o gra� na jego korzy��. By� jeszcze troch� roztrz�siony i o wiele bardziej p�ochliwy ni� przedtem. Nie mia�o to znaczenia. Wszystko u�o�y�o si� doskonale dla niego i jego zamiaru. Nie mog�oby u�o�y� si� doskonalej, nawet gdyby osobi�cie poprosi� Boga o tak� kolejno�� wydarze�. Doll nie wiedzia�, dlaczego; sam 24 nic nie zrobi� po temu, a gdyby przyszed� o minut� wcze�niej czy o minut� p�niej, z pewno�ci� wypad�oby inaczej. Ale nie przyszed� ani za wcze�nie, ani za p�no. A nie mia� zamiaru zatrzyma� si� i za- stanawia� nad tym zrz�dzeniem losu. By�a to w�a�nie ta idealna sytuacja i uk�ad, kt�ry sobie pierwotnie wyobra�a�, i teraz rozpozna� je b�yskawicznie. Nie post�pi� nawet trzech krok�w, kiedy zobaczy� nie jeden, ale dwa pistolety le��ce prawie obok siebie na tej samej koi, tu� przy zej�ci�wce. W tym ko�cu pomieszczenia nie by�o nikogo poza jed- nym cz�owiekiem, a zanim Doll zd��y� postawi� nast�pny krok, cz�owiek ten wsta� i odszed� na drugi koniec, gdzie gromadzili si� inni. To by�o wszystko. Doll musia� tylko podej��, wzi�� jeden z pis- tolet�w i przypasa� go. Z tym cudzym pistoletem ruszy� dalej mi�- dzy kojami. Na drugim ko�cu po prostu zeszed� po schodach luku, skr�ci� w lewo i ju� by� bezpieczny mi�dzy kompani� C-jak-Charlie. Kompania jeszcze nie zacz�a si� rusza� i wszystko by�o tak samo jak w�wczas, kiedy odchodzi�. Tym razem specjalnie przeszed� blisko Tillsa i Mazziego, czego rozmy�lnie unika�, gdy wr�ci� z pustymi r�- kami z rufy. Tills i Mazzi nie ruszyli si� ze swojego miejsca i nadal siedzieli oparci o grod�, z nogami podci�gni�tymi do piersi, poc�c si� w upale. Doll przystan�� przed nimi wzi�wszy si� pod boki, z praw� d�oni� opart� na pistolecie. Nie mogli go nie zauwa�y�. � Cze��, ch�opczyku - powiedzia� Mazzi, Tills za� u�miechn�� si�. � Widzieli�my, jake� si� t�dy niedawno przekrada�. Wracaj�c z rufy. Kiedy "Ciota" ci� pod�apa�. Gdzie by�e�? Oczywi�cie �aden nie mia� zamiaru wspomnie� o pistolecie. Ale Doll o to nie dba�. Podni�s� kabur� i strzepn�� ni� par� razy o nog�. � Chodzi�em sobie - powiedzia� unosz�c brew i warg� w wy- nios�ym u�miechu. - Chodzi�em. No, co wy na to? � Na co? - zapyta� Mazzi niewinnie. Doll u�miechn�� si� znowu tym swoim nieprzyjemnym u�miechem. - Nic. Wojna - powiedzia� drwi�co, zawr�ci� na pi�cie i ruszy� mi�dzy kojami ku swojej w�asnej i reszcie kompanii C. By�a to re- akcja, kt�r� przewidywa�. Ale nadal nie dba� o to. Mia� pistolet. 25 - No) i co teraz powiesz, cwaniaku? - zapyta� Tills patrz�c za Dollem. - To samo, co przedtem, cholera - odrzek� Mazzi oboj�tnie, - Ten go�� to menda. - Ale pistolet ma. - Wi�c Jest menda z pistoletem. - A ty jeste� cwaniak bez pistoletu. - S�usznie - odpar� twardo Mazzi. - Co to jest, pieprzony pistolet? Ja... - Chcia�bym mie� taki - rzek� Tills. - ...m�g�bym go sobie skombinowa�, kiedy bym zechcia� - ci�g- n�� niewzruszenie Mazzi. - Ten go�� �azi i szuka zasranego pistole- tu kiedy wszyscy tutaj czekamy, a� nam zrzuc� bomby na dup�. - I przynajmniej b�dzie mia� pistolet, jak zejdziemy na l�d -- upiera� si� Tills. - Je�eli zejdziemy na l�d. - Ano, jak nie, to i tak nie b�dzie wa�ne - powiedzia� Tills - przynajmniej co� robi�, a nie siedzia� tu z za�o�onymi r�kami, tak jak ty i ja. - Daj spok�j, Tills, daj spok�j - powiedzia� Mazzi z uporem. - Chcesz co� zrobi�, to id� i r�b. - Chyba p�jd� - odrzek� gniewnie Tills wstaj�c. Zacz�� odcho- dzi�, po czym nagle zawr�ci�. - Wiesz, �e nie mam ani jednego przyjaciela? Ani jednego. Ty nie masz, ja nie mam. - Tills zatoczy� g�ow� -jakie� szale�cze ko�o ogarniaj�c ca�� kompani� za sob�. - i nie ma �aden facet w tym oddziale. Ani jednego. A je�eli nas zabij�? - Tills urwa� raptem na tej pytaj�cej nucie, kt�ra za- wis�a w powietrzu wok� jego g�owy, dono�na i nie doko�czona, po- dobnie jak rozbrzmiewaj�ce d�ugo echem zgrzyty udr�czonej stali kiedy �odzie desantowe uderza�y_o_statek. - Ani jednego - doda� nieprzekonuj�co. - Ja mam przyjaci� - powiedzia� Mazzi. - Ty masz przyjaci�! - wykrzykn�� gwa�townie Tills. - Ty masz przyjaci�! Ha! - A potem jego g�os opad�, zwis�. - Id� po- gra� w pokera. - Odwr�ci� si�. - Je�eli tylko nie b�dziesz po�ycza� od nich pieni�dzy. Albo im - powiedzia� Mazzi. - Chcesz pieni�dzy? Chcesz pieni�dzy, Tills? - zawo�a� za nim i wybuchn�� �miechem. Znowu podci�gn�� kolana | 26 do piersi �miej�c si� g�o�no, odrzuciwszy w ty� g�ow� z gwa�townym uznaniem dla swego dowcipu. � Pokera, do kt�rego przy��czy� si� Tills, prowadzi� ma�y Nellie Coombs. Nellie, drobny, w�t�y blondyn, rozdawa� jak zwykle karty i pobiera� od dziesi�ciu do dwudziestu pi�ciu cent�w od osoby. W za- mian za to dostarcza� graj�cym papieros�w i nigdy nie pozwala� nikomu rozdawa� kart. Tills nie mia� poj�cia, dlaczego ktokolwiek z nim grywa�. Nie mia� poj�cia, dlaczego sam to robi�. Zw�aszcza �e go podejrzewano o oszustwo przy rozdawaniu. O kilka krok�w dalej sz�a inna, normalna gra z kolejnym rozdawaniem, ale Tills wydoby� portfel, wyj�� z niego kilka banknot�w i zasiad� do partii Nelliego. �eby tylko sko�czy�o si� to cholerne czekanie. Doll my�la� to samo. Szukanie pistoletu zaj�o go tak ca�kowicie, �e chwilowo zupe�nie zapomnia� o mo�liwo�ci nalot�w. Odszed�szy od Mazziego i Tillsa myszkowa� po zat�oczonych przej�ciach, do- p�ki nie odnalaz� Fife'a i Du�ego Queena i nie pokaza� im pistoletu. W przeciwie�stwie do Mazziego i Tillsa okazali si� zadowalaj�co przej�ci jego wyczynem, a tak�e tym, jak �atwo mu posz�o, kiedy im wszystko opisa�. Jednak�e przyjemno��, jak� Doll odczuwa�, nie mog�a go uwolni� od �r�cej my�li o mo�liwo�ci nalot�w. Je�eli po zdobyciu tego cholernego pistoletu i w og�le mieli zosta� i tak zbombardowani... Nie m�g� znie�� tej my�li. Do diab�a, mo�e go nigdy nie u�y�. By�o to bardzo przygn�biaj�ce i obudzi�o w Dollu bezdenne poczucie daremno�ci wszystkiego. Zar�wno Queen, jak Fife napomkn�li, �e mo�e te� poszukaj� sobie pistoletu, poniewa� wydawa�o si� to takie �atwe. Jednak�e Doll ich nie zach�ca�, z uwagi na czynnik czasu, jak powiedzia�. Nie wspo- mnia� im te� o drugim pistolecie, kt�ry widzia� na g�rze. B�d� co b�d� sam musia� znale�� sobie sw�j, wi�c dlaczego nie mieliby te� tak zrobi�? A zreszt� je�eli tamci na g�rze zauwa�yli brak jednego pistoletu, na pewno b�d� mieli si� na baczno�ci, wi�c mog�o to by� niebezpieczne dla jego koleg�w. Doprawdy wy�wiadczy� im przy- s�ug�, �e nic nie powiedzia�. Zniech�ciwszy ich, Doll ruszy� do swojej Koi, by sprawdzi� oporz�dzenie, z braku czego� innego do roboty. Wtedy nagle znalaz� si� naprzeciw rozwichrzonych w�os�w, gro�nej Postaci i chytrej, ob��kanej, ponurej twarzy starszego sier�anta Wel- sha. 27 - Co ty tu robisz z tym pieprzonym pistoletem, Doll? -- zapy- ta� Welsh szczerz�c ob��ka�czo z�by. Pod tym wzrokiem zwi�d�a nowo nabyta pewno�� siebie Dolla, a jego odczucia roztopi�y si� w m�tlik speszenia. � Jakim pistoletem? - wymamla�. � Tym pistoletem! - krzykn�� Welsh i post�piwszy naprz�d chwyci� za kabur� wisz�c� na biodrze Dolla. Przyci�gn�� go ni� powoli do siebie, a� znale�li si� ledwie o par� cali jeden od drugiego, i u�miechn�� si� przebiegle, zuchwale, prosto w twarz Dolla. Z �a- godn� przemoc� potrz�sn�� Dollem trzymaj�c go za kabur�. - O ten pistolet mi idzie - powiedzia�. - Ten pistolet. Bardzo powoli u�miech znikn�� z twarzy Welsha pozostawiaj�c na niej wyraz czarnej, z�owieszczej gwa�towno�ci - przeszywaj�ce, mordercze wejrzenie, kt�re jednak�e by�o zarazem chytre. Doll by� dosy� wysoki, ale Welsh wy�szy, co by�o niekorzystne. I cho� Doll wiedzia�, �e to powolne zanikanie u�miechu by�o roz- my�lne, stanowi�o teatraln� zagrywk�, porazi�o go jednak lekkim parali�em. � Ano, ja... - zacz��, ale Welsh mu przerwa�. I dobrze si� sta�o. Nie mia� �adnych s��w w g�owie. � A je�eli kto� tutaj przyjdzie do Steina i zechce zrewidowa� t� jednostk� w poszukiwaniu skradzionego pistoletu? No? - Welsh podci�gn�� do g�ry Dolla za kabur�, tak �e ten musia� wspi�� si� na palce. - Pomy�la�e� o tym? Co? - wysycza� ze z�owieszcz� �a- godno�ci�. - A je�li wtedy ja, wiedz�c, kto go ma, b�d� zmuszony powiedzie� Steinowi, gdzie jest? Co? Pomy�la�e� o tym? � Zrobi�by pan to, szefie? - zapyta� s�abym g�osem Doll. � Mo�esz si� za�o�y�, kurwa, �e tak! - rykn�� mu Welsh prosto w twarz z zaskakuj�c� nag�o�ci�. � Ano... My�li pan, �e kto� przyjdzie? - zapyta� Doll. � Nie! - wrzasn�� mu w twarz Welsh. - Nie my�l�! A potem, r�wnie powoli, jak znikn��, �w chytry, z�owrogi u�mie- szek powr�ci� na twarz sier�anta. Przytrzymawszy go chwil� na twa- rzy Welsh opu�ci� Dolla na pi�ty i tym samym ruchem odepchn�� od siebie kabur� z pistoletem tak, jakby nie by�a przypasana do nikogo. Doll odlecia� w ty� razem z ni� o p� kroku i ujrza� Welsha stoj�cego przed nim, z r�kami swobodnie opartymi na biodrach, u�miechaj�cego si� tym swoim chytrym, ob��kanym u�miechem. 28 - Oczy�� go - powiedzia� Welsh. - Pewnie jest brudny. Kto�, kto tak zostawia byle gdzie pistolet, musi by� zasranym �o�nierzem. - Nadal sta� u�miechaj�c si� ob��ka�czo do Dolla. Znowu nie mog�c spojrze� mu w oczy, Doll, pe�en szalonej w�ciek- �o�ci, ruszy� ku swojej koi, do kt�rej mia� dosy� daleko. W grun- cie rzeczy ust�powa� z pola i jego ambicja by�a silnie zraniona. Naj- gorsze, �e dzia�o si� to w�r�d t�umu ludzi, co by�o dla niego szczeg�l- nie bolesne, chocia� nast�pi�o tak nagle i szybko, �e ma�o kto co� zauwa�y� poza tymi, kt�rzy znajdowali si� w pobli�u. Szlag by trafi� Welsha; mia� oczy jak sok�, widzia� wszystko. Ale jedyn� my�l�, kt�ra pozosta�a w umy�le Dolla jako najwa�niejsza, by�o to, co Welsh powiedzia� o wyczyszczeniu pistoletu. Zaskoczy�o to Dolla. Nigdy by mu nie przysz�o do g�owy. Rzecz ciekawa, nie m�g� pobudzi� w sobie z�o�ci na Welsha, cho� tego pragn��, i to go nape�nia�o jeszcze wi�ksz� w�ciek�o�ci�. W�ciek�o�ci� nie wymierzo- n� w nikogo i dlatego zawiedzion�. Bo kto m�g� si� z�o�ci� na cz�o- wieka ob��kanego? Ka�dy wiedzia�, �e to szaleniec. Kompletny wa- riat. Dwana�cie lat w wojsku pozbawi�o go m�zgu Gdyby Welsh chcia� go ujai� za ten pistolet, to dlaczego nie poszed� na ca�ego i nie odebra� mu go? Ka�dy normalny podoficer tak by zrobi�; samo to dowodzi�o, �e jest stukni�ty. Wr�ciwszy na swoj� koj� Doll zacz�� rozbiera� sw�j nowy pistolet, �eby zobaczy�, czy rzeczywi�cie jest brudny. Bardzo pragn�� udowodni�, �e Welsh si� myli. Z tryum- fem stwierdzi�, �e pistolet bynajmniej nie jest brudny. By� czysty jak �za. Starszy sier�ant Welsh po odej�ciu Dolla nadal sta� w przej�ciu i u�miecha� si� chytrze, Nie mia� po temu szczeg�lnej przyczyny> ju� przecie� za�atwi� Dolla i zapomnia� o nim, ale sprawia�o mu to przyjemno��. Po pierwsze peszy�o wszystkich, kt�rzy byli w pobli�u, a Welsh to lubi�. Nadal sta� z r�kami opartymi na biodrach, lekko pochylony na rozstawionych nogach, czyli dok�adnie w tej samej pozycji, jak� przybra� odepchn�wszy Dolla od siebie; postanowi� przekona� si�, jak d�ugo potrafi sta� nie poruszaj�c niczym pr�cz oczu. Na oczy sobie pozwala�. Nie m�g� podnie�� r�ki, by spojrze� na zegarek, bo wtedy by si� poruszy�, ale nad grodzi� wisia� du�y zegar okr�towy, wi�c m�g� sprawdza� czas wed�ug niego. Nierucho- my jak pos�g zerka� to tu, to �wdzie ponad swym chytrym u�miesz- kiem pod czarnymi, �ci�gni�tymi brwiami, a wsz�dzie, gdzie pada� 29 jego wzrok, ludzie kr�cili si� pod nim niepewnie, spuszczali oczy i zabierali si� do czego� - poprawienia jakiego� rzemienia, spraw- dzania linki, przecierania osady karabinu. Welsh obserwowa� ich z rozbawieniem. Byli �a�o�ni pod ka�dym wzgl�dem. Niemal na pewno prawie wszyscy b�d� nie�ywi, zanim ta wojna si� sko�czy, z nim samym w��cznie, a �aden nie mia� tyle oleju w g�owie, �eby to wiedzie�. No, mo�e paru. Dla nich_ ta wojna w�a�ciwie dopiero si� zaczyna�a, a mieli w niej tkwi� do ko�ca. Ma�o kt�ry by� zdolny czy got�w przyzna� albo zrozumie�, jak niepokoj�co mala�y przez to ich szans�. Zdaniem Welsha zas�ugiwali na wszystko, co mia�o ich spotka�. A to obejmowa�o i jego samego. I to te� go bawi�o. Welsh nie by� nigdy w boju. Ale obcowa� d�ugo z wieloma takimi, co byli. I w�a�ciwie utraci� zar�wno wiar�, jak respekt dla mistyki ludzkiej- walki. Przez ca�e lata przesiadywa� i upija� si� z weterana- mi z pierwszej wojny �wiatowej oraz m�odszymi lud�mi, kt�rzy walczyli z pi�tnastym pu�kiem piechoty w Chinach, i s�ucha� ich pijackich opowie�ci o sm�tnej brawurze. Obserwowa�, jak te historie rozrasta�y si� z biegiem lat, podczas pijatyk, i zdo�a� doj�� tylko do jednego wniosku, a mianowicie, �e ka�dy stary weteran jest boha- terem. Welsh nie potrafi� powiedzie�, jakim sposobem tylu bo- hater�w pozosta�o przy �yc