1833
Szczegóły |
Tytuł |
1833 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1833 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1833 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1833 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Hans Hellmut Kirst
Morderstwo manipulowane
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1991
Prze�o�y� Tadeusz Ostojski
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni Pzn,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z wydawnictwa
"Sawapress", Warszawa 1990
Pisa� A. Galbarski,
korekty dokona�y:
B. Krajewska
i K. Kruk
Cz�� I
Zdarzenie
Rozpocz�o si� od spotkania
dwojga ludzi. Mog�o oczywi�cie
by� tak, �e ju� kilka razy
przeszli obok siebie w wysokim,
betonowym, mieszkalnym ulu, albo
przed nim, albo w pobli�u niego
i nie zwr�cili na siebie uwagi.
W ka�dym razie pierwszego
kwietnia owego roku nadesz�a
pora.
Nie by�o to jednak spotkanie,
kt�re mog�oby w pe�ni uchodzi�
za przypadkowe. Mia�y te� z
niego wynikn�� wnet r�ne,
nieuniknione komplikacje. To, �e
zako�czy�y si� �mierci�, nie
jawi si� jako �adna osobliwo��,
a je�li jednak, to dlatego, �e
by�a zaplanowana.
�mier�, bez wzgl�du na posta�,
pod jak� zawsze si� objawia,
jest najbardziej niezawodna z
wszystkiego, co towarzyszy
cz�owiekowi, cho� najcz�ciej,
aczkolwiek nie w tym przypadku,
jest i w pe�ni nieobliczalna.
Rze�nie i cmentarze w ka�dym
razie, nale�� do wszelkiej
egzystencji i rzadko kiedy
bywaj� szczeg�lnie od siebie
oddalone. Mo�na to dostrzec na
licznych planach miast; na
planie za� Monachium nawet
kilkakrotnie; na dobr� spraw�
niemal we wszystkich kierunkach
kompasu.
Podczas owego pierwszego
spotkania wygl�da�o na to, �e
trafi�y na siebie dwie
niew�tpliwie ludzkie istoty. Tak
przynajmniej mo�na by�o s�dzi�
zachowuj�c prawo do pomy�ki.
Kt� bowiem, je�li idzie o
ludzi, pokusi� si� mo�e o tak
zobowi�zuj�ce stwierdzenia, czy
zgo�a gwarancje? �adna matka nie
da gwarancji za syna, �adna
c�rka za ojca, �aden brat za
siostr� nie m�wi�c ju� o
przypadkowych zwi�zkach.
W ka�dym razie tutaj ukaza�
si� wpierw pewien "starszy"
m�czyzna, czy je�li kto woli
"lepszy go��" wygl�daj�cy tak,
jakby wy�oni� si� ze stronic
ilustrowanego tygodnika o
profilu familijnym. W innych
u�wiadamiaj�cych gazetach taki
typ zosta�by uznany za typka i
wyl�dowa�by w koszu na
makulatur�. �w m�ski osobnik
odziany by� starannie, przy tym
schludnie; nie dostrzega�o si�
niczego, co by�oby tego
zaprzeczeniem. Wydawa�o si� te�,
�e owemu starszemu panu dany
jest uprzejmie zobowi�zuj�cy
u�mieszek, ponadto za� pewien
rodzaj wyszukanego s�ownictwa.
Mo�liwe, i� by� to dodatkowy
kamufla�; kamufla�e by�y
eksponowanymi znakami czasu;
mamienie nale�a�o do codziennego
programu niema�ej liczby os�b,
kt�re na tym zyskiwa�y, ale
r�wnie� takich, kt�re mia�y z
tego uciech�.
W owej wczesnej nocnej
godzinie wygl�da�o to w ka�dym
razie tak, jak gdyby �w
m�czyzna sta� tylko tak sobie.
Zdawa� si� obserwowa� niewielki
ju� ruch uliczny i odczuwa�
zadowolenie na widok niemal
bezludnej ulicy. Zatrzyma� si�
przy tym przed drzwiami domu, w
kt�rym mieszka� ju� od kilku
lat. Odwr�ci� si� plecami do
jego szarej, sp�ukanej deszczem
i zabrudzonej smugami zaciek�w
fasady, by nie by� zmuszonym do
jej ogl�dania.
Tym co dostrzeg� w zamian,
by�a osoba p�ci �e�skiej, w
�rednim wieku. Wygl�da�o na to,
�e idzie wprost na niego; niemal
wyzywaj�co. Nie da�o si� w
�adnej mierze zauwa�y�, i
mo�liwe, i� tak nie by�o, �e
przez to dosz�o do zak��cenia
jego spokojnych, nocnych
obserwacji.
- Czy pani czego� ode mnie
chce? - zapyta� ow� osob� p�ci
�e�skiej. Zabrzmia�o to jako�
uprzedzaj�co ostrzegawczo. - W
takim razie powinna pani
przemy�le� to starannie, mi�a
pani. Pozwalam sobie udzieli�
takiej rady.
- Dlaczego?
- Prosz� potraktowa� to w taki
spos�b: Mam niez�omny zwyczaj
nie ufa� zrazu nikomu i niczemu.
Pani te� powinna tak samo
post�powa�! W ko�cu sympatyczne
koty mog� okaza� si� lampartami,
nie wiadomo jak mi�e psy mog�
przeobrazi� si� w wilki, a nawet
tak zwani starsi panowie mog�
okaza� si�, jak si� to wcale
nierzadko m�wi, przyczajonymi,
lubie�nymi staruchami. To
rozeznanie, kt�re z ch�ci�
przekazuj� pani, nie jest chyba
ma�o interesuj�ce.
- Nie prosi�am pana o tego
rodzaju pouczenia, m�j panie,
jak si� pan tam nazywa! Mo�e pan
sobie takich frazes�w
oszcz�dzi�, w ka�dym razie je�li
idzie o mnie.
W przypadku osoby, kt�ra w
takim samym stopniu okaza�a si�
niewra�liwa co i odpychaj�ca,
sz�o o niejak� Johann� Lenz, z
zawodu aktork�. Je�li oczywi�cie
to mo�e by� zaw�d. Bo co by w
istocie mia�y znaczy� takie
okre�lenia zawodu, jak cho�by
polityk, homeopata, opiekun
spo�eczny, artysta i tym
podobne?
By�o nie by�o, owa Johanna
Lenz ju� na pierwszy rzut oka,
a nie pierwszy raz patrzy� na
ni�, jawi�a si� jako
pe�nokrwista istota, nader
hojnie uposa�ona w niezwykle
zmys�owo oddzia�ywuj�c�
powierzchowno��. Niewykluczone,
�e mo�na by uzna� j� za
j�drnocia�� pi�kno�� formatu
odpowiedniego dla wszystkich
czasopism, ale do czytelnik�w
takich wydawnictw m�czyzna �w
jednak nie nale�a�.
Zdawa�o si� tedy w�wczas, �e
zaczyna si� tak jak zwykle
wszystko to, co mia�o z�o�y� si�
na osobliwe, dobre i okropne
zdarzenia kilku nast�pnych dni.
�e zaczyna si� to, co �w
m�czyzna posiadaj�cy stosowne
predyspozycje, zacz�� wietrzy�.
Wtenczas jednak, we wczesnych
godzinach nocnych pierwszego
kwietnia wygl�da�o to tak, �e po
prostu pierwszy raz spotkali si�
�wiadomie: Johanna Lenz i
Adalbert Wecker.
Zdarzy�o si� to przed domem, w
kt�rym mieszkali. On ju� od
kilku lat, ona od kilku
miesi�cy. Budynek znajdowa� si�
w Monachium, przy
Germaniastrasse 175, w dzielnicy
22 zwanej Schwabingiem. Dla niej
w�a�ciwe by�y: Inspektorat
policji 5, przy Maria
Josepha_Strasse 3, telefon 39 60
66. Poczta: Monachium 40. Urz�d
Stanu Cywilnego I. Gdyby kto�
�yczy� sobie opieki duchowej, do
dyspozycji by�y: Dla wierz�cych,
rzymskich katolik�w - Maryja od
Dobrej Rady; dla ewangelik�w za�
ko�ci� Zbawiciela.
Tych za� wzniesionych tutaj,
jedno nad drugim pi�ciu pi�ter,
nie mo�na by�o w �adnym wypadku,
ze wzgl�du na ich cementow�
monotoni�, uzna� za co� typowego
dla MOnachium. Tego rodzaju
pomys�y mo�na by�o przy tym
wyobrazi� sobie w niejednym
innym, wi�kszym mie�cie
zachodniej pozosta�o�ci Niemiec.
To taka oszcz�dno�ciowa,
u�ytkowa architektura. Je�li
nawet tw�r sklecony w ten
spos�b, z miejsca nie kojarzy�
si� ze znormalizowanym
�mietniskiem dla ludzi, czym w
istocie by�, mieszka�cy jego
rozeznawali to dopiero p�niej.
Je�li w og�le rozeznawali.
W jego ciasno nad sob�
nawarstwionych pi�trach
znajdowa�y si� tak zwane lokale,
struktury mieszkalnego
pszczelego plastra, o jednym,
dwu, trzech pomieszczeniach.
By�y wyposa�one we wsp�czesny
"standard". Ogrzewanie pod�ogowe
dzia�aj�ce umiarkowanie, wod�,
zazwyczaj s�cz�c� si�
przynajmniej w kuchni i
toalecie. Poza tym by�o tam,
zapewne uznawane za komfort
szczeg�lny, generalne urz�dzenie
wentylacyjne, kt�remu zawsze
udawa�o si� r�wnomierne
rozprowadzanie po domu
przenikliwych odor�w kuchennych
i ca�ej reszty miazmat�w.
Tam wi�c, przed tym domem
stali teraz, blisko wej�ciowych
drzwi, znormalizowanych, nader
funkcjonalnych, skleconych
fabrycznie, prymitywnych i
u�ytkowych.
- Ma pan klucz do tego domu? A
mo�e tylko stoi pan tak sobie? -
zapyta�a natarczywie Johanna.
- Rzeczywi�cie tylko tak sobie
stoj�. �eby jeszcze troch�
ponapawa� si� przestrzeni� tej
nocy. Zw�aszcza, �e po d�ugiej i
trzaskaj�cej mrozami zimie, jest
to pierwsza noc zapowiadaj�ca
wiosn�. Nie interesuje to pani?
Nie musi. Pani pragnie tylko
dowiedzie� si�, czy mam klucz do
budynku? Zgadza si�, mam.
- Prosz� wi�c te drzwi
otworzy�!
- Czemu mia�bym to zrobi�? -
Adalbert Wecker czyni� wra�enie
cz�owieka ��dnego przygody.
R�wnie� on, a kt� jest od tego
wolny, mia� sk�onno�ci do
lekkomy�lnego zuchwalstwa. Nie
by�y one u niego przypadkowe. -
Dlaczego wi�c? - powt�rzy�.
- Bo mieszkam tutaj, m�j
panie! Ca�kiem po prostu.
- Nie maj�c klucza do
wej�ciowych drzwi? Wydaje mi si�
to jakie� dziwne. Czy mog�aby
pani wyt�umaczy� to nieco
dok�adniej?
- A co to pana obchodzi,
cz�owieku - zareagowa�a
zdecydowanie niech�tnie Johanna.
- Mo�liwe, �e w og�le nie, a
mo�e nawet bardzo. - Wecker
zada� sobie niejaki trud, by
ukry� wzbieraj�c� w nim
weso�o��. - Nie dawniej jak w
ubieg�ym tygodniu us�ysza�em, �e
w tym to domu pewien rozjuszony
m�odzian pr�bowa� poczyna� sobie
nader gwa�townie. I to dlatego,
�eby ukr�ci� pewne stosunki,
utrzymywane przez pono� tylko
dla niego zarezerwowan�
przyjaci�k�. Domy�li� si� ich,
ale przy tym rozwali� nog�
drzwi, co zreszt� jest tu
mo�liwe do zrealizowania bez
wi�kszych trudno�ci. S� jak z
papieru, z najcie�szej sklejki!
- M�j Bo�e, co mnie to
obchodzi? Co mi te� pan
imputuje? Czy robi� wra�enie
takiej niepow�ci�gliwej?
- Nie to od razu, szanowna
pani. Teraz jednak, nawet je�li
nie wydaje mi si� pani
zdenerwowana, jest pani przecie�
wyra�nie zaniepokojona. Dlaczego?
Nast�pi�o wyja�nienie,
kt�rego, jak na to wygl�da�o,
domaga� si� z uprzejm�
wytrwa�o�ci� �w m�czyzna.
Przysta�a na nie, gdy�
oczywi�cie musia�a. Jeszcze bez
szczeg�lnej ekscytacji, ale z
wci�� narastaj�cym oburzeniem.
Trudno jej by�o, tak po prostu,
przyj�� tego rodzaju wymagania.
- No wi�c! Mieszkam tutaj, na
czwartym pi�trze, razem z ma��
c�rk�, Iren�. Ona tam na mnie
czeka. Widocznie wy��czy�a
domofon. Mog� teraz dzwoni�, ile
tylko zechc�. Nie zg�asza si�!
Martwi mnie to. Czy pan nie
rozumie?
Teraz nast�pi�a reakcja
Adalberta Weckera, kt�r� mo�na
by�o uzna� za ca�kiem
jednoznaczn�. Bez najmniejszej
zw�oki otworzy� Johannie drzwi
domu, wpu�ci� j� do windy i
dotrzyma� towarzystwa w czasie
jazdy w g�r�, na czwarte pi�tro.
Okazywane zaanga�owanie i
uwaga by�y w jaki� spos�b
zaskakuj�ce, ale raczej dla
kogo�, kto nie mia� okazji
dok�adnego, a cho�by pobie�nego
poznania owego Weckera.
Na g�rze, na czwartym pi�trze,
Johanna Lenz, z ledwie daj�cym
si� ukry� zatroskaniem
pospieszy�a ku drzwiom, kt�re
najwyra�niej wiod�y do jej
mieszkania, co Adalbert
stwierdzi� niejako mimochodem.
Wiedzia� zreszt� o tym od dawna.
Owe o pi�tro ni�ej mieszkaj�ce
istoty nie by�y poza tym nigdy
dokuczliwie ha�a�liwe, ani te�
nie rozprzestrzenia�y
przenikliwych woni potraw. Tym
samym nie by�y nieprzyjemnymi
wsp�mieszkankami, a to
nastraja�o go przyja�nie.
Drzwi do tamtego mieszkania
by�y r�wnie� zrobione z
cienkich, wysuszonych p�yt
sklejki. Mo�na by�o, o czym
wiedzieli nawet niedo�wiadczeni
w�amywacze, wywali� je bez
trudno�ci. Jednocze�nie pe�ni�y
rol� d�wi�cznej p�yty
rezonansowej, zdolnej do
przenoszenia s��w z niemal
niepomniejszonym nat�eniem. Teraz
wykorzysta�a to Johanna. -
Dziecko! Jeste� tam? Ireno? Co
si� sta�o, czemu si� nie
zg�asza�a�? Tu twoja mama! Nie
poznajesz mnie?
Na to drzwi otworzy�y si�
powoli. Ukaza�o si� w nich
dziecko dwunastoletnie. Z
jasnymi kosmykami w�os�w i
niewinn� anielsk� twarzyczk�,
tak� jakie niegdy� malowa�
Rafael. By�o cokolwiek
wzburzone, jednocze�nie za�
czujne, niemal czaj�ce si�. -
Nie boj� si�, mamo, ale nie
czuj� si� najlepiej. Jako� mi
niedobrze.
- Ale dlaczego? - Dziecko
zosta�o wzi�te w ramiona,
zapewne po to, by, jak pomy�la�
przygl�daj�cy si� temu, okaza�
mu zdeterminowan� gotowo��
przyj�cia z pomoc�. - Co si� z
tob� dzieje? Dlaczego ci
niedobrze? Czy mo�e kto�
znowu... Musz� to wiedzie�
dok�adnie, musisz mi o tym
powiedzie�!
- Nie post�pi�a pani
prawid�owo - zasugerowa�
Adalbert Wecker, kt�ry zatrzyma�
si� przy windzie. - Domaganie
si� drastycznych informacji,
je�li wolno mi radzi�, nigdy nie
powinno mie� miejsca w obecno�ci
obcych. Troska nie powinna
niczego ponagla�. Co� takiego
wymaga w�a�ciwej pory.
- Co to w og�le pana obchodzi,
panie! - Matka Ireny, Johanna,
zareagowa�a jednoznacznie
negatywnie. W ramionach trzyma�a
poblad�e dziecko, ono za�, mimo
niema�ego wzburzenia, patrzy�o
na m�czyzn� z wielk�
ciekawo�ci�.
- Kim jeste�? - zapragn�a
dowiedzie� si� Irena.
- Kim�, kto tu przypadkiem
mieszka. Swego rodzaju wujkiem,
mo�liwe, �e jednym z kilku,
kt�rych masz na naszym pi�tym
pi�trze, a co mo�esz zapewne
potwierdzi�. Przy okazji
porozmawiamy sobie o tym. Jak
my�lisz?
- Niech pan �askawie trzyma
si� z daleka! - za��da�a pani
Lenz ucinaj�c dyskurs. Po czym
doda�a: - Je�li mog� o to prosi�!
- Zrobi� to, je�li pani sobie
tego �yczy. Nawet ch�tnie -
zapewni� Adalbert Wecker. -
Niech si� pani dobrze �yje,
kochana pani, wraz z pani ma��
c�reczk�. Je�li to si� pani
tutaj uda.
** ** **
P�nym wieczorem nast�pnego
dnia, zn�w przed rozpocz�ciem
kolejnej nocy, a to, co tu
decyduj�ce, mia�o dzia� si�
nocami, Adalbert Wecker opu�ci�
swe mieszkanie na pi�tym
pi�trze, przy Germaniastrasse
175 w Monachium. Znowu dane mu
by�o sp�dzenie dnia w zacisznym
pokoju, wolnego od natr�tnych
problem�w trapi�cych innych
ludzi. Samotny jak zawsze, nigdy
jednak nie osamotniony, otoczony
by� swoimi ksi��kami i p�ytami
gramofonowymi. Jego intymny
�wiat, tak jak �wiat Szekspira,
zape�niony by� mordercami kr�l�w
i morduj�cymi kr�lami,
zamieszka�y przez b�azn�w i
g�upc�w, zro�ni�ty z przest�pcz�
t�pot� i t�pymi przest�pcami.
Nadto rozbrzmiewa�y w nim
odg�osy muzyki, zazwyczaj Bacha,
to zn�w Schuberta. W tym �wiecie
by� szcz�liwy.
Jednak�e wci�� i wci��
nachodzi�o go budz�ce si�
pragnienie, by spotka�
cz�owieka, je�li tylko mo�liwe,
rozumnego i przenikni�tego
uczuciem. Ch�tnie widzia�by t�
osob� blisko w zasi�gu r�ki, ale
znowu je�li mo�liwe, bez
osobistego kontaktu. Tym czego
po��da�, by�a swoista blisko��,
do kt�rej jednocze�nie nale�a�
pewien dystans.
Ponownie wszed� do ciasnej
windy tego domu, �eby zjecha� na
d�. Nie bez cz�sto nachodz�cej
go ciekawo�ci wypatrywa�
sygna��w uwidacznianych w tym
�rodku transportu. Najcz�ciej
sz�o w nich o komunikaty
dotycz�ce reakcji podbrzusza,
nie r�ni�ce si� od tych, kt�re
znajduje si� w publicznych
ust�pach, zw�aszcza za� na
dworcach. Co� takiego mo�na by�o
napotka� i tutaj, cho� rzadko
kiedy napisy zachowywa�y si� na
d�u�ej. O to dba� dozorca domu i
m�wi�o si�, �e usuwanie tych
graffiti, to bodaj g��wne jego
zaj�cie.
Wymazywa� wi�c owe obscena;
zamalowywa�, mniej wi�cej raz,
dwa razy w tygodniu wszystko co
si� ukaza�o. Na przyk�ad grubo
namalowanego penisa albo
wydrapane wysypisko jakich�
zmierzwionych �mieci, zapewne w
zamy�le do niego przynale�ne. Od
czasu do czasu informacje, takie
jak "Zuzanna to �winia" albo
"g�wniara Monika robi wszystko".
By�y to zapewne produkcje
spiesznych go�ci tego domu,
owych cz�sto zmieniaj�cych si�
mieszka�c�w ni�szych
kondygnacji. Nap�ywaj�cych i
odp�ywaj�cych element�w, kt�re
zadba�y o zostawienie tu swoich
�lad�w namazanych pisakami,
wyskrobanych no�ami, kluczami,
korkoci�gami.
Tym razem spostrzegawczy
Adalbert Wecker, kt�rego uwagi
nie uchodzi�o niemal nic z tego,
co chcia� �eby nie usz�o,
dostrzeg� produkcj� specjaln�,
jakiej przynajmniej wczoraj w
nocy jeszcze nie by�o. Na tylnej
�cianie windy znajdowa�o si�
s�owo napisane z plakatowym
rozmachem, z pomoc�
rozp�ywaj�cego si� filcowego
mazaka, dominuj�ce nad wszystkim
s�owo "dzieciojebiec". Pod nim
mo�na by�o dostrzec liter�
wygl�daj�c� na "W". Obok
widnia�a cyfra, rzymska tr�jka.
W tym wszystkim sz�o, pr�bowa�
skonkretyzowa� uwa�ny
obserwator, o ewidentn�, ca�kiem
bezpo�redni�, celow� informacj�,
jakich poprzednio chyba nigdy tu
nie by�o. W ka�dym razie nie
znajdowa� dotychczas takich,
podobnych do prymitywnego
bezpo�redniego wskazania palcem.
Adalbert Wecker poczu� wi�c
pokus� dok�adniejszego zaj�cia
si� t� spraw�. By tak si� sta�o,
wystarczy�a w zupe�no�ci szybka
jazda wind�, z pi�tego pi�tra na
parter, trwaj�ca oko�o
dziesi�ciu sekund.
Kiedy odczu� ow� potrzeb�
przeprowadzenia tu szybkiego i
zdecydowanego, cho� niewielkiego
dochodzenia, a pomy�la� o tym
chyba i dlatego, �e obiecywa�
sobie zajmuj�c� rozrywk�, nasz�a
go refleksja, �e mo�e jednak tak
nie b�dzie. Ca�kiem bowiem
komunikatywne, a mo�e i zupe�nie
jednoznaczne, owych graffiti
jednak nie by�o.
Adalbert Wecker nie uda� si�
wi�c, tak jak zrazu zamierza�,
ku wabi�cej, przedwiosennej
nocy. Zamiast tego, pozwoli�
sobie na ca�kiem niezwyk�e
naj�cie. On, kt�ry zazwyczaj
prezentowa� si� jako co� w
rodzaju ludzkiego cienia, teraz,
wygl�da�o na to, postanowi�
wkroczy� zdecydowanie.
Ju� si� nie waha�, czy ma
odwiedzi� po�o�one na parterze
mieszkanie dozorcy domu.
** ** **
Dozorca, otulony k�pielowym
szlafrokiem w jaskrawo czerwone
kwiatowe wzory na krzykliwym
��tym tle, pokaza� si� dopiero
po paru minutach. By� wyra�nie
niech�tny, zapewne wyrwany z
najg��bszego pierwszego snu, a
je�li nie, to by� mo�e
odci�gni�to go od dope�niania
ma��e�skiego obowi�zku.
- Wypraszam sobie tego rodzaju
natr�ctwo - warcza� niczym
podw�rzowy pies i nawet kiedy
ju� rozpozna�, kto przed nim
stoi, doda� z nie�askaw�
pewno�ci� siebie: - Wypraszam
sobie, nawet je�li dotyczy to
pana!
- Co przecie� nie wadzi temu,
�e ju� tu jestem. By� mo�e
powinien mi pan nawet okaza�
wdzi�czno��. Dlaczego za�,
spr�buj� panu wyja�ni�, panie
dozorco.
Dozorc� by� niejaki Erwin
Tatzer; oko�o pi��dziesi�tki,
przebieg�y, opryskliwy, skryty
cz�owiek, u kt�rego w ka�dej
chwili m�g� si� objawi� o�li
up�r. Dochodzi�o do tego
zw�aszcza w�wczas, gdy uznawa�,
a do�� mu by�o domniemania, �e
b�dzie musia� si� broni� przed
kim�, z kt�rego strony grozi�o
pow�tpiewanie w jego
zdeklarowan� pilno��, sprawdzon�
dba�o��, ustalon� prezencj�.
Uwa�a� si� bowiem za jednego z
najlepszych. Czy by�o to jednak
doceniane?
- A wi�c wielce szanowny panie
Wecker, czego pan ode mnie chce?
O tak p�nej godzinie?
- Tylko pewnego wyja�nienia,
mo�liwe, �e dotycz�cego
drobnostki.
- No to jakiej? - zapyta�
nieprzyja�nie. Wyda�o mu si�
przy tym, �e zjawi� si� tu, i to
nie pierwszy raz, kto� w rodzaju
osobnika zdeterminowanego walk�
klas. Przes�anek, kt�re
nak�ania�y go do zaj�cia takiego
stanowiska, by�o w tym
czynszowym, w�tpliwej reputacji
domu zawsze na tuziny. �yli tu
bowiem Turcy i wszelki arogancki
oraz rozpychaj�cy si� mot�och,
kt�ry stawa� si� coraz bardziej
bezceremonialnie natarczywy.
Czy�by i ten, dotychczas raczej
skromny, nie ca�kiem postarza�y
starzec z pi�tego pi�tra mia�
mie� co� wsp�lnego z tamtymi?
- M�g�by mnie pan, panie
Wecker, tak� mam propozycj�,
odwiedzi� rano. Teraz, w ka�dym
razie, mam zamiar spa�!
- Czego te� panu �yczy�bym jak
zwykle serdecznie. Jednak�e nie
zaraz, dop�ki mi pan nie wyja�ni
pewnych spraw, panie Tatzer.
Ci�gle jeszcze stali
naprzeciwko siebie, u szpary
uchylonych drzwi mieszkania
dozorcy domu. Erwin Tatzer
posapywa� coraz bardziej
niech�tnie, mia� te� coraz
wyra�niejsze przeczucie, �e
powinien by� sceptyczny, a nawet
podejrzliwy. Trzeba by�o liczy�
si� z tym, �e �w tajemniczo
buszuj�cy dooko�a w�szyciel
przyszed� do� z jakim� wyra�nym
podejrzeniem. Czego od niego
chce?
Mia� si� przekona�
niezw�ocznie, bowiem Adalbert
Wecker po prostu zapyta�: -
Niech pan spr�buje wyja�ni� mi,
Tatzer, dlaczego na �cianie
windy namaza� pan s�owo
"dzieciojebiec". Do tego za� "W"
z dodatkiem III. Co mia� pan na
my�li? O kim pan my�la�?
- Chyba us�ysza�em
niedok�adnie, szanowny panie! -
Tatzer zdawa� si� mie� zdolno��
zdumiewaj�cego przeobra�ania si�
z chwili na chwil�, gdy� oto
teraz zareagowa� tak
zdecydowanie �agodnie, i� �aden
baranek nie potrafi�by patrze�
poczciwiej. - Ale�, ale�
szanowny panie, chyba nie
pr�buje pan przylepi� czego� do
mnie? A ju� zw�aszcza czego�
takiego! Tego nie mo�e mi pan
udowodni�. Nikt nie mo�e.
- Myli si� pan i to
zasadniczo, panie Tatzer, ci�gle
jeszcze tutejszy dozorco. -
Je�li oba baranki nale�a�y w tej
chwili do jednego stada, szybko
sta�o si� jasne, kt�ry z nich
jest zwierz�ciem przewodnim. -
Przecie� je�li idzie o t�
fataln� pisanin� w windzie, u�y�
pan akurat tego samego filcowego
mazaka, z pomoc� kt�rego nam,
swoim podopiecznym mieszka�com
domu, maluje pan od czasu do
czasu komunikaty. Cho�by o
wywozie �mieci, kontroli
ogrzewania, o rozliczeniach za
wod�. A teraz w�a�nie tamto!
- Cz�owieku, panie! Panie
Wecker! Chyba mnie pan nie
podejrzewa? Mnie! - Mo�na
powiedzie�, �e nie kapituluj�c
skuli� si� w sobie, cho�
poddanie zdawa�o si� bliskie.
- Ach cz�owieku, dozorco, pan
jest tym, tylko pan, kt�ry
babrze si� tu we w�asnym �ajnie,
zuchwa�y i lekkomy�lny, a do
tego pe�en najg�upszych wydumek.
Pan nawet nie usi�owa� zmieni�
charakteru pisma. M�g� pan
przynajmniej pos�u�y� si�
drukowanymi literami! To czego
pan tam sobie nawarzy�, jest
czyst� fuszerk�. Ca�kiem
prymitywn� pr�b� manipulacji,
kt�r� mo�e przejrze� byle
dziecko. Zrozumiano?
By�y to stwierdzenia, kt�re
zdo�a�y przestraszy� Tatzera w
zauwa�alnym stopniu. Je�li przy
tym nie poblad�, to chyba tylko
dlatego, �e nie by� mu dany
nadmiar subtelniejszych
odruch�w. - Panie Wecker, wiem,
�e w administracji domu wcale
niema�o jest takich, kt�rzy mnie
chc� powiesi�! Za�atwi� mnie
chc�! A teraz jeszcze pan!
- Ach, najlepszy panie
dozorco! Czy pan nie zauwa�y�,
�e idzie tu o co� wi�cej ni�li o
pa�sk� prac�? Czy to nie do��
�atwo wyobra�alne, �e z tak�
daj�c� si� zidentyfikowa�
pisanin� mo�e pan trafi� prosto
w r�ce policji? Ona za� tego
rodzaju post�pek mog�aby,
musia�aby nawet, podda� prawnej
procedurze. Chce pan, �eby do
tego dosz�o?
- Nie chc� - wykrztusi� Erwin
Tatzer i zdawa�o si�, �e zmala�
ca�y w potulnej uleg�o�ci wobec
tamtego w�t�ego, �redniego
wzrostu cz�owieka. �w jednak
nawet nie chcia� na niego
patrze�. Czeka� tylko i nawet
specjalnie nie nas�uchiwa�. Nie
na darmo.
- Jak pan my�li, panie Wecker,
m�g�bym z tego wyle��? - Z tego
mianowicie, w czym dostrzeg�,
jak mniema�, rodzaj podst�pnej
pu�apki.
W zwi�zku z tym zosta�
u�wiadomiony i nawet nastawi�o
go to ust�pliwie. - Po pierwsze
i przede wszystkim, panie
Tatzer, musia�by pan potwierdzi�
mi osobi�cie to, co w ko�cu
w�a�nie obwie�ci� pan, mo�na
rzec, publicznie. Tam przecie�
niejaki "W" zosta� przez pana
okre�lony jako "dzieciojebiec".
Przy czym, bez szczeg�lnego
trudu, a mianowicie ze wzgl�du
na pa�ski dopisek "III" mo�na
doszuka� si� tego, �e owo "W"
jest jednoznaczne z
Wesendungiem. To Waldemar
Wesendung, zamieszka�y na
trzecim pi�trze tego domu.
Zgadza si�?
- No tak, no tak!? Ale je�li
potwierdz� to panu, co b�dzie
potem, panie Wecker?
- Potem, przede wszystkim
przyjm� to jedynie do
wiadomo�ci. Panu za� udziel�
nast�pnie praktycznej rady. -
Rada by�a fa�szywa, ale we
wst�pnym stadium tych zdarze�
nawet Wecker nie od razu
rozpozna�, �e w�a�nie taka
fa�szywa jest. - Nie zwlekaj�c
usunie pan tamto �wi�stwo w ten
spos�b, �e je pan zamaluje
mo�liwie grub� warstw� olejnej
farby.
- Zrobi� to, tak jest.
Natychmiast!
- Nie natychmiast, panie
Tatzer. W ka�dym razie nie
wcze�niej, zanim mi pan nie
udzieli mo�liwie przekonuj�cego
wyja�nienia. Obstaj� przy tym
stanowczo. Co sk�oni�o pana do
tego, �eby umie�ci� tam �w
cuchn�cy gn�j, poda� go, mo�na
rzec, wszystkim mieszka�com domu
do wiadomo�ci?
- Czy musz�, panie Wecker?
- Musi pan, Tatzer! A �e tego
chc�, zrobi pan to. Jasne?
** ** **
W tym samym czasie, w
prezydium policji przebywa�
radca kryminalny Wachsmann, szef
specjalnych komisji, bieg�y w
dziedzinie zbrodni. Jeszcze ta
noc nie zrodzi�a swoich
potworno�ci, nie naprodukowa�a
nieboszczyk�w zmar�ych gwa�town�
�mierci�, z wyj�tkiem jednej
ofiary drogowego wypadku, ale to
go jednak nie obchodzi�o.
Mia� wi�c do�� czasu, �eby
przesiadywa� nad aktami spraw,
kt�rych nie mo�na by�o
doko�czy�. M�g� pochyli� si� nad
zdarzeniami, nie pozwalaj�cymi
si� rozwik�a�. Zawsze g�rowa�o w
nim d��enie do klarowno�ci,
je�li w og�le by�a ona mo�liwa w
jego fachu, w jego codzienno�ci
przepe�nionej nieboszczykami.
Nie by� teoretykiem, ani
statystykiem, a jednak niekiedy
bywa� zmuszony do zajmowania si�
tymi aspektami spraw.
Tym razem zosta�o mu
przed�o�one zapytanie, pro�ba o
okre�lone informacje, do��
niezwyczajne, kt�re jednak
musia�y by� wyszukane
niezw�ocznie. A oto
charakterystyka osobowa tego,
kt�ry pragn�� dowiedzie� si�
owych detali: Keller,
emerytowany komisarz kryminalny,
rzeczywi�cie uprawniony do
tytu�u "wielkiego cz�owieka
urz�du", specjalista w
dziedzinie kryminalistyki,
cz�owiek o niezwyk�ym
do�wiadczeniu i zdolno�ciach.
Nawet prezydent policji zwyk�
nie tylko rozmawia� z nim
wy��cznie z najwy�szym
respektem, co wi�cej, zasi�ga�
jego rad w dra�liwych sytuacjach
i nawet stosowa� si� do nich.
Tym razem "wielki staruch"
skierowa� do swojego kolegi
Wachsmanna, z kt�rym nawzajem
si� cenili, tylko jedn� notatk�
dotycz�c� prawdopodobnie
kontynuowanych przez siebie
studyjnych opracowa�
kryminalistycznych. Brzmia�a ona
tak: "Czy to prawda, �e wzrasta
liczba przest�pstw seksualnych?
Je�li tak, to w jakiej skali?"
C� w przypadku interpelacji
zg�oszonej przez Kellera
mog�o by� bardziej oczywiste
ni�li to, �e Wachsmann poszed�
jej tropem, nawet je�li zrazu
pytanie nieco go zdziwi�o?
Wypracowany przez r�nych
urz�dnik�w rezultat le�a� teraz
przed nim i wprawi� go w jeszcze
wi�ksze zdziwienie.
Si�gn�� po s�uchawk� telefonu
i kaza� po��czy� si� z Kellerem.
Tamten r�wnie� by�
zdeklarowanym, nocnym pracusiem
i tak�e siedzia� za swoim
biurkiem. By� samotny, podczas
gdy Wachsmanna otacza� w
prezydium policji war
piekielnego kot�a policyjnej
ruchliwo�ci.
Po kr�tkim, serdecznym
powitaniu radca kryminalny
zapyta�: "Sk�d mog�e� o tym
wiedzie�?"
Emerytowany komisarz
kryminalny: - Powiniene� si�
orientowa�, �e w�a�ciwie nie
przywi�zuj� szczeg�lnej wagi do
tego, �eby wiedzie� du�o. Wiedz�
poprzedza jednak przeczucie, a
do tego u nas, specjalist�w w
dziedzinie kryminalistyki,
dochodzi jeszcze co� w rodzaju
zawodowego instynktu. Czy moje
przewidywanie sprawdzi�o si�?
Wachsmann: - Jak na to
wpad�e�? Seksualno��, jej
rodzaje i wynaturzenia, od dawna
ju� nie stanowi� dla naszego
prezydium policji �adnego
istotnego problemu. I to od 1969
roku, kiedy uchwalono
zliberalizowan� ustaw� karn�. -
Ze zliberalizowanymi zmianami
okre�lenia przest�pstw, takich
jak niewierno�� ma��e�ska,
homoseksualizm, sodomia,
prostytucja, str�czycielstwo i
publikacje pornograficzne. - No,
bez wzgl�du na to jaki ma si� do
tego stosunek, u�atwi�o to nasz�
prac� i oszcz�dzi�o sporo
k�opot�w.
Keller: - Ch�tnie te�
pozbyli�cie si� tego. Teraz
jednak najwidoczniej grozi nam
zn�w przyp�yw tego wszystkiego i
to w fatalnie zwi�kszonej skali.
Jak to si� rozk�ada w czasie?
Wachsmann: - Niejako pobudzony
przez ciebie dogrzeba�em si�, �e
w ci�gu ostatnich dziesi�ciu lat
wzrost liczby tego rodzaju
przest�pstw wynosi� najpierw
trzy, potem pi��, a w ko�cu
siedem procent. Ostatnio, nale�y
przypuszcza�, b�dzie dziesi�� i
wi�cej, pomijaj�c ewidentnie
du�e, ciemne liczby dotycz�ce
tych przypadk�w. W ka�dym razie
jest to wzrost, jakiego prawd�
m�wi�c, nigdy nie uwa�a�em za
mo�liwy. Potrafisz mi wyja�ni�
dlaczego tak si� dzieje?
Keller: - Prawodawstwo
nierzadko opiera si� na
pogl�dach kszta�towanych przez
aktualne nurty my�lowe epoki. Na
to, �e pogl�dy nie musz� by�
czym� innym, ni�li spiesznie
zakorzenionymi przes�dami, mo�na
znale�� wiele przyk�ad�w.
Historia pe�na jest tego.
Pozosta�my jednak w tym ma�ym,
ale przecie� naszym �wiecie,
kt�rego mamy strzec, cho� w
�adnym wypadku nie pilnowa�
nadmiernie.
Wachsmann: - Ale co tym razem
skierowa�o twoj� uwag� w stron�
seksualno�ci, do kt�rej
powinni�my si� wtr�ca� tak ma�o,
jak to tylko mo�liwe? Po to,
�eby nie nazwano nas
w�szycielami.
Keller: - Mo�e jednak, nawet
gdyby mia�o si� to okaza�
groteskowe, dojdziemy i do tego,
�e b�dziemy si� jawi� jako
w�sz�ce psy. W ka�dym razie
niekt�rym podstawowym warto�ciom
grozi dewaluacja. Takim poj�ciom
jak odr�bno�� albo anomalia nie
jest, jak na to wygl�da,
przypisywane szczeg�lne
znaczenie. Mo�e w liberalizmie i
w tolerancji mie�ci si� to, co
nasi urz�dnicy wzruszaj�c
ramionami uznaj� za
obowi�zuj�ce, a co sprowadza si�
do tego, �eby dobrym przecie�
ludziom pozwoli� na robienie
wszystkiego, na co maj� ochot�
albo do czego popycha ich
po��danie. A wi�c ka�dy z
kimkolwiek, wszyscy z
wszystkimi. C� wi�c mia�oby nas
obchodzi� kiedy, gdzie, dlaczego
i co tam jeszcze!
Wachsmann: - W twoich ustach,
drogi przyjacielu i kolego,
brzmi to jednak troch� dziwnie.
W s�u�bie �adu spo�ecznego nie
by�e� nigdy funkcjonariuszem tak
zdeterminowanym, jak cho�by nasz
dawny kolega Wecker. Ani
zdeklarowanym aposto�em
moralno�ci.
Keller: - Istniej� jednak
granice, w ka�dym razie dla
mnie. Rozpoznawalne s� wtenczas,
gdy prawodawca demontuje pewne
ograniczenia w dziedzinie seksu
robi�c to w imi� wolno�ci, a co
prowadzi do znacznej swobody nie
powoduj�cej jednak radykalnego
spadku liczby wykrocze� czy te�
przest�pstw, a wr�cz przeciwnie,
zaczynaj� si� one mno�y�. Co
znaczy, �e to i owo nie trzyma�o
si� kupy.
Wachsmann: - M�j drogi, tego
s�ucha si� tak, jakby� usi�owa�
nam przypisa� okre�lon� win�.
Policji! To ci si� jednak nie
uda.
Keller: - A mo�e mimo
wszystko? Zobaczymy najpierw co
si� jeszcze z tego wykluje.
Czego� takiego, m�wi�c
dok�adnie, nale�a�oby si� l�ka�.
** ** **
Dozorca domu Erwin Tatzer
wydawa� si� pojmowa�, �e nie ma
ju� innego wyboru i powinien
"powierzy� si�" owemu tak
niespodziewanie natarczywemu
cz�owiekowi. Z konieczno�ci, ale
w �adnym wypadku nie z w�asnej
ch�ci i nie bez postawienia
warunk�w tamtemu tajemniczemu
�az�dze. - Nie chcia�bym tym
pana obarcza�, panie Wecker!
Je�li jednak upiera si� pan,
zaufam panu.
- Nie jest to celnie
sformu�owane, panie Tatzer -
u�wiadomi� go tamten z �agodn�
uporczywo�ci� - gdy� obci��ony
jest tu pan. I co by mia�o
znaczy� zaufanie okazane w�a�nie
mnie? Ostatecznie mog� by�
kimkolwiek, byle nie
zdeklarowanym duszpasterzem.
Przede wszystkim jestem ciekawy.
Denerwuje to pana? Nie? Ale
powinno, je�li mog� panu radzi�.
Ci�gle jeszcze znajdowali si�
na parterze, przed drzwiami
mieszkania dozorcy. O tak p�nej
porze nikt im raczej nie
przeszkadza�. Tatzer sta� lekko
przygarbiony i wygl�da�o na to,
�e zadaje sobie trud, by
upodobni� si� do zacnego,
domowego psa. Robi� przy tym
jednak uniki, by nie mo�na mu
by�o zajrze� w oczy, kt�re
przymkn�� tak, jakby chcia�
ukry� rozb�yskuj�c� w nich koci�
przebieg�o��.
Jego go�� opar� si� o
najbli�sz� �cian�. Z tego te�
miejsca i z pozornie niedba��
uwag� przypatrywa� si�
indagowanemu. - A wi�c? S�ucham.
- No to, panie Wecker, jak pan
przecie� wie, jestem tu dozorc�.
Z pewno�ci� bardzo dobrym, co
m�wiono o mnie ju� wiele razy.
Na przyk�ad m�wi�a to szanowna i
wielmo�na pani, kt�ra zajmuje
apartament na samej g�rze, nad
panem. Jest to pewna, nie tylko
w naszym mie�cie wp�ywowa dama,
kt�ra mnie, mog� to powiedzie�,
docenia. Tego chyba nie powinien
pan lekcewa�y�.
- Tamta dama mnie nie
interesuje! - Zabrzmia�o to
szorstko i odpychaj�co. - Jest
mi ca�kiem oboj�tne, kogo ona
tam ceni, a kogo nie. Tym co
obchodzi mnie wy��cznie, s�
pa�skie ca�kiem osobiste powody,
kt�re sk�oni�y pana do namazania
tego rodzaju bazgrot. Dlaczego
wi�c, Tatzer?
- By�o nie by�o mam rodzin�! -
Tatzer czu� si� nieustannie
prowokowany i zap�dzony w �lep�
uliczk�. �e te� musi, nawet
je�li ze zgrzytaniem z�bami,
poddawa� si� takiej pytaninie. -
W ka�dym razie bardzo przeze
mnie kochan� rodzin�. Tak jest i
tak powinno by�. Mam dobr� �on�
i grzecznego syna, kt�rzy, mo�na
powiedzie�, przypadli mi do
serca. A w�a�nie w zwi�zku z t�
spraw� idzie i o syna. Na imi�
ma Thomas i ma dziewi�� lat. Zna
go pan?
Mo�e tak, mo�e nie. T� kwesti�
Adalbert Wecker pozostawi�
ca�kowicie otwart�. Da� przez to
wyra�nie do poznania, �e nie
jest tu po to, by odpowiada�
na pytania, ale po to, by je
zadawa�. W tym domu �yje oko�o
sze��dziesi�ciu os�b i do tego,
by pozna� je wszystkie, nawet
si� nie przymierza�. Wp�yn�o
te� na to jego wielorakie
do�wiadczenie. Teraz jednak
przymus dok�adniejszego poznania
niekt�rych wsp�mieszka�c�w
zacz�� mu si� jawi� jako co�,
czego nie uniknie. Zawiera� te�
nadziej� na zetkni�cie si� z
niejedn� osobowo�ci�.
- A wi�c, co jest z pana
synem, Thomasem?
- Ach, wie pan, szanowny panie
Wecker, chyba musi pan o tym
wiedzie�, Thomas jest w�a�ciwie
bardzo kochanym i dobrym
ch�opcem. Jest, niestety zbyt
dobroduszny. Do tego za� chory,
bardzo nawet chory, nie tylko
fizycznie, ale mo�na powiedzie�,
umys�owo. Jest biednym,
po�a�owania godnym, ci�ko
upo�ledzonym dzieckiem. - W
zwi�zku za� z tym, tego si�
mo�na by�o dos�ucha�, on sam
jest dotkni�tym licznymi
plagami, ci�ko do�wiadczonym
ojcem, kt�ry cierpi z godno�ci�.
- Bardzo mi przykro, panie
Tatzer - zabrzmia�o niezwykle
wsp�czuj�co - kiedy s�ysz� o
czym� takim.
- Teraz, mo�liwe, �e znajdzie
pan w sobie co� w rodzaju
zrozumienia dla mojej sytuacji.
Jedynie z tego powodu, musi pan
wiedzie�, wynik�a ca�a ta
historia. Nieuchronnie.
- �w rzeczywi�cie godny
po�a�owania stan pa�skiego syna,
jest tu zapewne jedn� spraw� -
powiedzia� og�lnikowo, a
jednocze�nie ostrzegawczo Wecker
- drug� za�, ca�kiem inn�, jest
pa�ska pisanina w windzie. Czy
te� nale�a�oby mo�e jedno i
drugie traktowa� w jakiej�
�ci�le okre�lonej zale�no�ci?
- Po�apa� si� pan ca�kiem
prawid�owo. Tak to w�a�nie jest,
panie Wecker! Powinien pan
wiedzie�, �e jestem cz�owiekiem
bardzo zalatanym. Naprawd� nie
mog� by� wsz�dzie na raz.
- Przez co chce pan rzec, i�
nie ma pan dosy� czasu, ani
okazji, �eby opiekowa� si�
nale�ycie swoim upo�ledzonym
synem Thomasem?
- Pan to powiedzia�, i taka
jest prawda. W�a�ciwie to zawsze
tego chcia�em, ale nie udawa�o
si� tak zrobi�.
- I dlatego, przypuszczam,
inni zaj�li si� pa�skim biednym,
ukochanym dzieckiem. Mo�e �w
Wesendung z trzeciego pi�tra?
- Ju� pan o tym wie?
- Niczego nie wiem, zaczynam
tylko pojmowa� do czego pan
zmierza. Do tego, �e widocznie
kozio� znowu zosta� ogrodnikiem.
- Tak, panie Wecker, tak to
mniej wi�cej chyba by�o. Do
czego, o niczym nie wiedz�c i
maj�c zaufanie, bo taki ju�
jestem, nie mia�em zastrze�e�.
Zw�aszcza, �e Thomas czu� si� u
Wesendunga bezpiecznie. Nie
mia�em zastrze�e�, a ten facet
zdemaskowa� si� jako pod�y
gorszyciel dzieci i nie
powstrzyma� si� od bezwstydnego
wykorzystania tego rodzaju
pi�knej, ufnej, wynikaj�cej z
szukania pomocy sympatii.
Posun�� si� a� do najbardziej
paskudnego nadu�ycia! Tak jest!
** ** **
Teraz wygl�da�o to tak, jakby
Adalbert Wecker chcia� si�
cofn��, co jednak nie by�o tu
raczej mo�liwe, bo w ko�cu sta�
w�a�nie oparty plecami o �cian�.
Rozejrza� si� niemal gotowy do
odwrotu, ale stwierdzi�, �e
warunki lokalowe w tym
czynszowym ulu by�y
przegn�biaj�co mizerne.
Wej�ciowe drzwi, to nie wi�cej
ni�li szpara. Winda podobna do
klatki. Korytarze, jak chodniki
w kopalni. Kto chcia� tu
oddycha� swobodnie, powinien
mie� p�uca zdolne do znacznego
wysi�ku, a Wecker widocznie
takie mia�.
- Ach, Tatzer, je�li pan
rzeczywi�cie jest przekonany, �e
zdarzy�y si� tego rodzaju
okropno�ci, powinien pan
niezw�ocznie zwr�ci� si� do
policji. Co chce pan osi�gn�� z
pomoc� tamtej bazgraniny?
Niczego pan nie osi�gnie. Robi
pan tylko z�� krew, podsyca pan
z�e my�li, animuje plotkary i
plotkarzy oraz w niebezpieczny
spos�b op�nia pan
przedsi�wzi�cie niezb�dnych
dzia�a�. W�a�nie one powinny by�
podj�te jak najszybciej! Zanim
nie b�dzie za p�no.
- Czy mog� pozwoli� sobie na
pewne pytanie, panie Wecker? -
S�ycha� w tym by�o natarczywy
up�r. - Czy zna pan w�a�ciwie
tego Wesendunga?
- Nie. I nie czuj� potrzeby
poznania go. - Ponownie
zaznaczy�a si� tu gwa�towna
niech��. Jeszcze raz mog�o si�
wydawa�, �e broni si� on przed
wci�gni�ciem przez bagno. -
Wcale nie pragn� zaanga�owania
si� w t� spraw�.
- Jednak powinien pan, panie
Wecker! Wtenczas te�, mog� pana
zapewni�, bardzo si� pan zdziwi,
nie b�dzie pan wierzy� �adnym
wszom, �adnym takim gadatliwym
monstrom, jak ten typ! Powinien
go pan wpierw obniucha�, a
potem, tego jestem prawie pewny,
zrozumie mnie pan.
Tego rodzaju ��danie Adalbert
Wecker przyj�� jako swoisty
zamach na siebie, na swoje
spokojnie przemijaj�ce dni.
Zwykle rzadko waha� si�, je�li
sz�o o bli�sze zainteresowanie
lud�mi. Cho�by takimi, kt�rym
mog�o si� by�o uda� zmamienie go
jak�� niewielk� �amig��wk�, po
kt�rych te� mo�na by�o si�
spodziewa� jakich� raczej
przyjemnych ludzkich tajemnic.
Ale miesza� si� do czego� tak
odstr�czaj�cego?
Je�li nawet teraz, co raczej
zrozumia�e, ogarn�a Adalberta
Weckera nag�a ch�� odej�cia z
owego miejsca, to jednak tego
nie zrobi�. Istnia�o bowiem
jeszcze sporo szczeg��w,
kt�rych chcia� si� dowiedzie�
i nie oszcz�dzi� sobie tego.
- Wiele jest r�no�ci, panie
Tatzer, kt�rych si� pan domy�la!
Chyba te� nie zdo�a pan
wszystkiego wiarygodnie
udowodni�, zw�aszcza, �e
prawdopodobnie i pan uzna�, i�
tak b�dzie, skoro jako �wiadek
mo�e wyst�pi� pa�ski upo�ledzony
syn. Ponadto my�l�, u�wiadomi�
pan sobie, �e daleko panu do
tego Wesendunga. Z nim pan sobie
nie poradzi, bo pana i panu
podobnych jest on w stanie
zagada� na �mier�.
- No to jednak dobrze
my�la�em! Pan zna tego o�liz�ego
w�gorza, co? Tego najbardziej
wrednego spo�r�d wszystkich
ciemnych typ�w!
- Nie o to idzie - stwierdzi�
zdecydowanie Wecker, ci�gle
demonstruj�c uporczyw� niech��.
- By�o nie by�o, zaczynam
dok�adniej poznawa� pana, cho�
tego te� w�a�ciwie nie pragn�.
Je�li jednak celowo i po
starannym namy�le pr�bowa� pan
owego Wesendunga og�osi�
"dzieciojebcem", przy�wieca�
panu jaki� cel. Ale jaki?
- Chcia�em go ostrzec, tego
notorycznego, g�wnianego
ha�biciela dzieci! Ostatni raz!
�eby wreszcie sko�czy� z tymi
swoimi podst�pnymi �wi�stwami,
�eby przesta� wyci�ga� swoje
brudne �apy po mojego ch�opaka!
Ale je�li ta zboczona �winia nie
zareaguje nawet i na to...
- No to co w�wczas?
- Wtedy za�atwi� go i to na
amen - powiedzia� zadziwiaj�co
serio, a przy tym tonem
podnios�ym, uroczystym i z na
wp� zamkni�tymi oczami.
- Ach, m�j mi�y panie! -
Wecker by� coraz bardziej
natarczywy. - Co by to panu
da�o? Je�liby taka, w�a�nie
przez pana uzewn�trzniona gro�ba
dosz�a do publicznej wiadomo�ci,
ta mianowicie, �e "za�atwi go
pan na amen", w�wczas rezultat
m�g�by, z czysto prawnego punktu
widzenia, zosta� uznany za
planowe i celowo przygotowane
morderstwo. Sprokurowane przy
okazji zw�oki te� nie sta�yby
si� raczej oczekiwanym, szy