Cole Martina - George Rozpruwacz
Szczegóły |
Tytuł |
Cole Martina - George Rozpruwacz |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Cole Martina - George Rozpruwacz PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Cole Martina - George Rozpruwacz PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Cole Martina - George Rozpruwacz - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
MARTINA COLE
GEORGE ROZPRUWACZ
Tłumaczył Piotr Kuś
The Ladykiller
Strona 3
Spis treści
Strona tytułowa
Dedykacja
Podziękowania
KSIĘGA PIERWSZA
PROLOG
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZDZIAŁ SZESNASTY
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
KSIĘGA DRUGA
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI
Strona 4
Książkę tę dedykuję Lesowi i Christopherowi
Strona 5
Chciałabym podziękować mojemu agentowi, Darleyowi
Andersonowi, za jego wiarę, zaufanie i, przede wszystkim, za
przyjaźń.
Wielkie podziękowania dla sierżanta Stevena Bolgera z
policji w Windermere na Florydzie za pomoc, jakiej mi udzielił,
kiedy zbierałam materiały do tej książki.
Dziękuję też Julie za to, że bezustannie tkwiła nad klawiaturą
komputera i przepisywała, przepisywała, przepisywała.
I specjalne podziękowania dla mojego męża i syna. Oni
wiedzą, za co.
Strona 6
KSIĘGA PIERWSZA
Ze wszystkich zmartwień, które toczą nas
Najbardziej gorzkim jest szyderczy żart;
Los nigdy nie rani głębiej szczerego serca
Niż chwila, gdy zniewagą bije tępy szyderca.
Samuel Johnson, 1709-1784
I wypróbowałem cię w piecu niedoli.
Izajasz 48, 10
Krew jest obowiązkowa, krwią są ci, których widzisz.
Tom Stoppard,
Rosenkrantz i Guildenstern nie żyją
Strona 7
PROLOG
– Prosiłam cię tylko o to, żebyś ściągnął zabłocone buty. Na miłość boską,
dlaczego jesteś taki bezmyślny? Nie potrafisz wykonać prostej
czynności?
Elaine Markham popatrzyła na bezmyślne oblicze swojego męża i z
trudem stłumiła w sobie ochotę, by uderzyć w nie pięścią. Zaciskając
zęby, czyniła w pełni świadomy wysiłek, by zachować spokój. Jej oczy
ponownie powędrowały na podłogę kuchni, ku pokrywającym ją
czarnym, wilgotnym śladom.
Głęboko westchnąwszy, wyciągnęła spod zlewu szmatę do podłogi, z
impetem zatrzasnęła drzwi kredensu i zaczęła napełniać plastikową
miskę wodą. George Markham patrzył, jak jego żona dolewa do wody
płyn do mycia podłóg. Wciąż siedząc na jednym z kuchennych krzeseł,
zaczął ściągać buty służące mu do pracy w ogrodzie. Bardzo się starał,
żeby na nieskazitelnie czystą podłogę przy stole nie spadła już ani jedna
grudka błota.
Elaine odwróciła się od zlewu, z miską w rękach, i wrzasnęła na
niego:
– Czy nie możesz tego robić nad gazetą? Czy jesteś aż tak głupi, że
nawet wymyślenie czegoś takiego jest dla ciebie zbyt trudne?
George przez kilka sekund wpatrywał się w twarz żony, przygryzając
dolną wargę.
– Przepraszam, Elaine. - Jego głos był niski, drżący, wystraszony.
Elaine wzniosła oczy ku sufitowi.
Ściągnąwszy buty, George podszedł do kuchennych drzwi i wyrzucił
obuwie na zewnątrz. Następnie ostrożnie zamknął drzwi i odwrócił się
do żony.
– Daj mi szmatę, Elaine. Posprzątam ten bałagan.
Uśmiechnął się do niej ze smutkiem, zyskując jedynie tyle, że jej
oddech stał się głośniejszy. Z irytacją potrząsnęła głową.
– Nie. Tylko byś wszystko pogorszył. Na Boga, George, nic dziwnego,
że nie dajesz sobie rady w pracy. Dziwne, że w ogóle pozwalają ci tam
codziennie przychodzić.
Postawiła na podłogę miskę z parująca wodą, po czym uklękła. Wciąż
narzekała, nawet wtedy, kiedy zaczynała szorowanie.
– Szczerze mówiąc, jesteś do niczego. Jak wsiądziesz do samochodu,
to przywalisz nim w mur. Nie potrafisz zrobić niczego, niczego, bez
Strona 8
partaczenia. Zaledwie w ubiegłym tygodniu...
Elaine sprzątała i paplała, a George tymczasem obserwował obfite
pośladki żony, poruszające się pod fartuchem. Tłuszcz na jej udach
trząsł się zatrważająco, w miarę jak szorowała podłogę. Oczyma
wyobraźni George widział siebie, jak wstaje z krzesła i z całej siły kopie
żonę w gruby zad, posyłając ją pod przeciwległą ścianę, razem z miską
wody. Ten fantastyczny obraz sprawił, że się uśmiechnął.
– No i co się tak wyszczerzasz?
Pytanie Elaine przywołało go do rzeczywistości. Skupił wzrok na jej
twarzy. Patrzyła na niego przez ramię. Jej jasnozielone umalowane oczy
i rubinowe usta lśniły krzykliwie w jasnym kwadracie słonecznego
światła.
– To nic. Nic takiego, kochanie. - Był zmieszany.
– Spieprzaj, George. Precz z moich oczu.
Mimo to wciąż przypatrywał się żonie. Patrzył, jak jej silne ramiona
zdecydowanie przesuwają po podłodze mokrą szmatę, jak jej palce
wyciskają z niej wodę do miski, aż do ostatniej kropli. Och, jak bardzo
chciałby w taki sam sposób wycisnąć szyję Elaine. Tymczasem jednak
powoli ruszył w kierunku tylnych drzwi wyjściowych.
– Dokąd znowu idziesz? - Jej głos był mocny, wysoki i zwiastujący
kolejny atak wściekłości.
George popatrzył na nią.
– Mam jeszcze trochę roboty w szopie.
Elaine wzniosła oczy ku sufitowi.
– Dlaczego więc przylazłeś tutaj i zapaprałeś całą podłogę?
– Chciałem się napić herbaty. Widzę jednak, że jesteś zajęta...
Szybko opuścił kuchnię i już na zewnątrz włożył buty, w których
pracował w ogrodzie. Elaine przez chwilę wpatrywała się w drzwi, które
ostrożnie za sobą zamknął. Jak zwykle po podobnej sprzeczce czuła się
winna. Winna i jakaś taka, jakby wypuszczono z niej powietrze. George
był taki bezwartościowy. Przez te wszystkie lata jego spokojna
akceptacja tego, w jaki sposób żyli, doprowadzała ją do szaleństwa.
Westchnęła ciężko i kontynuowała szorowanie podłogi.
Wszedłszy do szopy, George zamknął na zasuwę drewniane drzwi. Przez
moment opierał się o nie, a po jego czole spływał zimny pot. Oblizał usta,
zamknął oczy i wziął kilka głębszych oddechów.
Któregoś dnia Elaine wreszcie się doigra. Pewnego dnia otworzy usta
o jeden raz za dużo. George czuł, jak mocno pod żebrami bije mu serce.
Przyłożył dłoń do tego miejsca, jakby w ten sposób mógł je uspokoić.
Odszedł od drzwi, kierując się ku przeciwległej ścianie szopy.
Strona 9
Ściągnąwszy ze starego szkolnego biurka plik kolorowych magazynów,
traktujących o pracy w ogrodzie, podniósł blat. Pod spodem znajdowało
się kilka zmiętych fartuchów - jego ogrodowych fartuchów. Wyciągając
je, uśmiechał się. Dopiero pod nimi leżały inne czasopisma, jego
czasopisma. Prawdziwe czasopisma, z prawdziwymi kobietami.
Kobietami, które nie zrzędziły, nie beształy i nie wymagały ciągle rzeczy
niemożliwych. Kobietami, które po prosu leżały spokojnie i się
uśmiechały. Cokolwiek by się z nimi robiło.
Wziął do ręki pismo, które leżało na wierzchu. Na okładce
znajdowało się zdjęcie dziewczyny w wieku około dwudziestu lat. Ręce
miała związane z tyłu, a jej szyję opasywał skórzany kołnierz. Długie,
jasne włosy opadały jej na ramiona i częściowo zakrywały piersi. Jakaś
męska, owłosiona ręka ciągnęła jej głowę do tyłu. Dziewczyna
uśmiechała się.
George przez chwilę wpatrywał się w fotografię. Jego drobne, równe
zęby ukazały się pomiędzy wargami w lekkim uśmiechu. Ponownie
oblizał usta i usiadł na swoim krześle. Powoli, jak za pierwszym razem,
otworzył magazyn, chcąc delektować się każdą fotografią.
Popatrzył na kolejną dziewczynę, tym razem zupełnie inną. Miała
orientalną urodę, drobne, sterczące piersi i gęste czarne włosy. Była w
pozycji na czworakach. Skórzany pas, owinięty wokół jej szyi,
przymocowany był drugim końcem do jej nogi. Gdyby chciała się od
niego uwolnić, udusiłaby się na śmierć. Za nią stał mężczyzna. Jego oczy
były osłonięte czarną skórzaną maską i bez wątpienia był gotów
natychmiast wepchnąć sterczący penis w odbyt dziewczyny. Ona miała
plecy wygięte w łuk i wpatrywała się wprost w obiektyw z uśmiechem,
który miał świadczyć, że zaznaje wprost nieziemskich rozkoszy.
George westchnął z zadowoleniem. Powoli przejrzał cały magazyn,
od czasu do czasu przerywając kartkowanie i wyciągając przed siebie
rękę z pismem, żeby niektóre fotografie obejrzeć pod różnymi kątami.
Czuł znajome podniecenie, stopniowo rodzące się w jego wnętrzu.
Wsunął dłoń pod oparcie krzesła. Przez chwilę szukał nią czegoś po
omacku, wreszcie znalazł. Wyciągnął duży wojskowy nóż, a następnie,
starannie ułożywszy magazyn na kolanach, wydobył nóż z pochwy. Nóż
miał siedmiocalowe ząbkowane ostrze. Ustawił je tak, że mógł
obserwować, jak lśni w promieniach słońca wpadających do szopy przez
szybę. Następnie popatrzył na dziewczynę z rozkładówki magazynu.
Wpatrywała się w niego z fotografii z mieszaniną agonii i ekstazy, a
tymczasem zakapturzony ejakulował na jej twarz. Nasienie spływało po
jej policzkach, kapiąc aż na piersi.
Ostrożnie i precyzyjnie George zaczął ją rozczłonkowywać.
Przejechał ostrzem po jej gardle, rozdzierając papier. Następnie
rozszarpał jej piersi i waginę. A ona przez cały czas mu się
Strona 10
przypatrywała. Uśmiechała się. Dodawała mu odwagi. Czuł, jak rośnie
jego erekcja, czuł już zimny pot pod pachami i na plecach. Zaczął
niszczyć cały magazyn, wpychając nóż w papier. Czuł wzmagający się
szum w uszach, jakby płynął pod wodą, aż wreszcie, kiedy szum
osiągnął crescendo, spłynęły na niego wspaniałe, niemal euforyczne fale
orgazmu.
Opadł plecami na oparcie niewygodnego starego krzesła. Oddychał
jeszcze krótkim, urywanym oddechem, ale jego tętno powoli zaczynało
powracać do normalnego stanu. Zamknął oczy i stopniowo zaczęły
wracać do niego także odgłosy i widoki rzeczywistości.
Słyszał, jak sąsiad podlewa trawę obok jego szopy. Słyszał jego dzieci
pluskające się w brodziku. Ich pełne radości wybuchy śmiechu
nieprzyjemnie świdrowały w uszach. Do oka kapnęła mu słona kropla
potu i niecierpliwie wytarł ją rękawem. Potrząsnął głową i popatrzył na
swoje kolana. W tym momencie zobaczył krew.
Przez kilka sekund z niedowierzaniem mrugał oczyma. Dziewczyna
była cała we krwi. Ciało, które porozrywał na kawałki, powoli
przyjmowało purpurową barwę. George gapił się na nie i nie potrafił
wykonać żadnego ruchu.
Odrzucił magazyn jak najdalej od siebie. Każdy nerw jego ciała
dygotał i wibrował w najgłębszym szoku.
Zranił się! Popatrzył na głęboką ciętą ranę na udzie. Krew płynęła z
niej szerokim strumieniem, plama na spodniach szybko się powiększała.
Przestraszony George zeskoczył z krzesła. Nóż rozerwał mu dżinsy i
dotarł aż do mięśni!
Musi powiedzieć Elaine! Niech zawiezie go do szpitala. W panice
ruszył ku drzwiom szopy.
Wtedy przypomniał sobie o czasopismach.
Jedną ręką uciskając ranę na nodze, drugą zebrał z podłogi wszystkie
magazyny. Wepchnął je do szkolnego biurka, dołączając do pozostałych.
Rzuciwszy na wierzch fartuchy, zatrzasnął blat. Czuł, jak po nodze
płynie mu krew.
Stertę magazynów ogrodniczych rzucił na blat biurka. Krew zdawała
się być już w całej szopie.
Wyciągnąwszy skobel z zasuwy, wybiegł na światło dzienne.
Dobiegające zza niskiego płotu odgłosy dzieci bawiących się w brodziku
ponownie nieprzyjemnie podrażniły jego uszy. Pobiegł ścieżką w
kierunku tylnych drzwi domu i otworzył je szeroko.
Elaine przygotowywała warzywa na obiad. Odwróciła się do niego i
popatrzyła z zaniepokojeniem. Stał przed nią, cały we krwi.
– Ja... Ja się zraniłem, Elaine. - Niemal płakał.
– Mój Boże, George! - Złapała za ręcznik do naczyń i szybko
Strona 11
przewiązała nim nogę męża, mocno zaciskając. - Szybko, zawiozę cię do
szpitala.
George leżał w sali za przepierzeniem, na oddziale nagłych
wypadków w Grangely Hospital. Zbierało mu się na wymioty. Jakaś
młoda pielęgniarka próbowała ściągnąć mu spodnie.
– Bardzo pana proszę, panie Markham. Muszę je zdjąć. - Miała młody,
kuszący głos.
– Nie, nie, wcale nie. Wcale pani nie musi. Proszę jedynie oderwać
nogawkę albo coś takiego.
George i pielęgniarka zmierzyli się wzrokiem. Nagle oboje popatrzyli
w kierunku odsuwanego przepierzenia. Poruszyło się i młoda kobieta
westchnęła z ulgą. Przy łóżku stanął Joey Denellan, przełożony
pielęgniarek.
– O co chodzi, siostro? - zapytał. Jego głos brzmiał przesadnie wesoło;
cecha charakterystyczna dla wszystkich mężczyzn pracujących w tym
zawodzie.
– Pan Markham nie pozwala mi ściągnąć sobie spodni.
Mężczyzna uśmiechnął się do George’a.
– Wstydzimy się, co? Nic nie szkodzi. Ja to zrobię.
Pielęgniarka wyszła i zanim George zdążył zaprotestować,
mężczyzna zaczął z niego zdejmować dżinsy. George spróbował go
powstrzymać, jednak Joey był zbyt silny. Po chwili spodnie leżały na
podłodze.
George przełknął ślinę i odwrócił głowę tak, żeby nie patrzeć w twarz
mężczyzny.
Joey Denellan popatrzył na zranioną nogę okiem eksperta. Rana była
głęboka, lecz nie naruszyła żadnej z głównych arterii. Przesunął
wzrokiem po nodze mężczyzny i nagle znieruchomiał. Nic dziwnego, że
staruszek tak bardzo bronił się przed ściągnięciem mu spodni przez
Jenny. Rana na udzie była szeroka, świeża i wciąż gromadziła się wokół
niej lepka krew. Skąd się właściwie wzięła? Joey wzruszył ramionami.
To nie jego sprawa.
– Co to był za nóż? - zapytał ostrożnie.
– Zwyczajny, ze szwajcarskiej armii - odparł George, jakby
zawstydzony.
Joey poczuł, że mu niemal współczuje.
– Cóż, będziemy musieli założyć kilka szwów, ale niech się pan nie
martwi. Nie naruszył pan niczego niezbędnego do życia. Pozwoli pan, że
spróbuję znaleźć dla pana jakieś czyste spodnie?
George wyczuł ton „między nami mężczyznami”. Skinął głową.
– Tak, proszę. Ja...
– A więc wszystko gra. Wracam za minutkę. Wkrótce przyjdzie do
Strona 12
pana lekarz.
– Dziękuję. Dziękuję panu bardzo. Czy mógłby pan nie wpuszczać tu
mojej żony?
Bardzo pana proszę.
W oczach George’a było takie błaganie, że Joey pokiwał głową.
– Dobrze. Niech się pan nie martwi.
Wyszedł zza przepierzenia i skierował się do części rejestracyjnej.
– Pani Markham? - Rozejrzał się po zgromadzonych ludziach i wcale
się nie zdziwił, kiedy na jego słowa zareagowała gruba kobieta o
rzednących rudych włosach. Ubrana była w byle jaką zieloną suknię.
– Czy wszystko z nim w porządku? Mój Boże, tylko George potrafiłby
się tak zranić w jakiejś głupiej szopie w ogrodzie. Szczerze mówiąc,
doktorze...
– Jestem pielęgniarzem.
Elaine znów zaczęła mówić, jednak jej przerwał.
– Kiedy tylko doktor obejrzy rany pani męża, zaraz je zaszyjemy.
Gdyby chciała pani napić się kawy, na końcu korytarza jest automat. -
Wskazał na wahadłowe drzwi po prawej stronie.
Elaine doskonale zrozumiała, że pielęgniarz pragnie tylko tego, aby
się zamknęła, dlatego posłała mu stalowe spojrzenie, normalnie
zarezerwowane dla George’a. Odwróciwszy się, ruszyła w kierunku
drzwi i pchnęła je tak mocno, że oba skrzydła trzasnęły w ścianę po
drugiej stronie.
Joey Dennellan popatrzył za nią. Nic dziwnego, że starszy pan
sprawiał wrażenie tak zahukanego. Małżeństwo z nią musiało
przypominać związek z Attylą, królem Hunów. Wciąż jednak nie
rozumiał, w jaki sposób facet zranił się w nogę. Co ona mówiła? W
ogrodowej szopie? Jak to się ma do nasienia wyraźnie widocznego na
jego gatkach? Usłyszał, że ktoś go nawołuje.
– Joey, wypadek na M25.
– Ilu rannych? - Ruszył w kierunku rejestracji.
– Cztery osoby. Spodziewany czas przybycia: za siedem minut.
– Rozumiem. Zwołaj zespół.
Joey rozpoczął przygotowania do przyjęcia ofiar wypadku
drogowego. George Markham stracił miejsce w jego pamięci.
– Idziesz, George? - Głęboki, dudniący głos Petera Renshawa zdawał się
odbijać o ściany biura i wreszcie uderzył George’a prosto w twarz.
– Dokąd mam iść?
– Do celu, Georgie, do celu. Do cholernego celu. Do Jonesy’ego.
– Ach, tak, do Jonesy’ego. Oczywiście, oczywiście. Zaraz idę.
Strona 13
– Bóg z tobą. Zanieś mu faktury. Powiem ci coś, Georgie, to będzie
dobry interes. Cholernie dobry!
Peter Renshaw miał zwyczaj podkreślania znaczenia niektórych słów
poprzez dodawanie do nich przekleństw. George tego nie cierpiał.
Renshaw był przedstawicielem handlowym fabryki odzieży, w której
pracował George. Był o wiele wyższy od George’a i najwyraźniej
strasznie mu się to podobało. Miał trzydzieści kilka lat i wiedziano o
nim, że zarabia mnóstwo pieniędzy. Był najlepszy. Z jakiegoś dziwnego
powodu lubił George’a.
– Albo sam mu dam te faktury, Georgie. Muszę przekonać się, jaką
zrobi minę. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę gębę starego
Jonesy’ego.
George uśmiechnął się.
Stary Jonesy... Howard Jones był młodszy od George’a. Miał mniej
więcej czterdzieści pięć lat, podczas gdy George - pięćdziesiąt jeden.
Właściwie życie było już za nim.
Tymczasem głos Petera Renshawa wciąż dudnił:
– Na piątek wszystko już załatwione. Najpierw idziemy do Pig and
Whistle. Wypijemy kilka kolejek. Następnie do tego nowego nocnego
klubu, jak mu tam... O, właśnie, The Platinum Blonde. Popatrzymy sobie,
jak się rozbierają tamtejsze ptaszęta. Będzie dużo śmiechu!
George też wciąż się uśmiechał.
– Tak, Georgie, będzie dużo dobrej zabawy. Zobaczysz sporo gorących
cipek. Do zobaczenia w piątek.
George pokiwał głową.
– Tak. Do zobaczenia w piątek, Peter.
Patrzył, jak Renshaw wychodzi z jego biura. Stary Jonesy...
Przypuszczał, że za plecami nazywają go starym Markhamem.
Popatrzył na zegarek. Była siedemnasta trzydzieści dwie. Wyszedł zza
biurka i, włożywszy marynarkę, ruszył w kierunku wyjścia z budynku.
Kortone Separates była dobrze prosperującą firmą, nawet w czasie
recesji. George pracował tu w księgowości.
Z wąskiego korytarza wyszedł na schody prowadzące na parking.
Nigdy nie używał windy. Schodząc w dół, ujrzał pannę Pearson klęczącą
na posadzce i zbierającą jakieś papiery. Była bardziej młoda, w wieku
około osiemnastu lat, i pracowała w firmie mniej więcej od roku. Do tej
pory George nie zamienił z nią ani słowa. Trzy górne guziki bluzki
pozostawiła odpięte, dlatego z półpiętra mógł dojrzeć jej kołyszące się
piersi, kiedy wyciągała ręce po porozrzucane dokumenty.
Przystanął i zaczął się na nią gapić. Jej kremowe ciało było jędrne i
wręcz kuszące. Dziewczyna podniosła głowę i popatrzyła na niego.
Ujrzał twarz pokrytą intensywnym makijażem. Zmusił się, żeby
Strona 14
ponownie ruszyć. Znalazłszy się przy niej, pochylił się i zebrał część
dokumentów. Wręczył je dziewczynie w milczeniu.
– Dziękuję, panie Markham.
Znała jego nazwisko! Poczuł, że ten fakt sprawia mu ogromną
przyjemność.
– Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział.
Wyprostował się i znów na nią popatrzył. Nagle otworzyły się drzwi
piętro wyżej i do obojga dotarł dudniący głos Petera Renshawa.
– Tutaj jesteś! Wszędzie cię szukam. Ty stary zbereźniku, George.
Powinienem zgadnąć, że zawsze będziesz tam, gdzie są ładne
dziewczyny.
Panna Pearson popatrzyła na Petera i posłała mu szeroki uśmiech.
George z bliska przyglądał się jej twarzy.
– Och, Peter. - Jej głos brzmiał zalotnie i kusząco. - Czekałam na
ciebie, ale...
George zdał sobie sprawę, że Peter schodzi po schodach, że jest coraz
bliżej. Szybko
podniósł z ziemi resztę papierów i wręczył je pannie Pearson.
Następnie prędko odszedł, pewien, że ani ona, ani Peter tego nie
zauważą. Miał rację. Żadne nie odezwało się już do niego nawet słowem.
Wyszedł z budynku i otworzył drzwiczki swojego samochodu, starego
oriona. Usiadł za kierownicą i czekał.
Para wyszła wreszcie na zewnątrz i skierowała się do samochodu
Petera. Renshaw obejmował dziewczynę ramieniem. Wolną ręką ścisnął
jej pierś. Chichocząc, panna Pearson odepchnęła natarczywą dłoń.
Kolejne ścierwo. Kolejna dziwka. Co powiedział Peter? Umarłby dla
niej? George zacisnął oczy i wyobraził sobie jego śmierć.
Wyobraził też sobie pannę Pearson, jej ciało otwarte dla niego, jej
rozłożone nogi, przywiązane do ramy łóżka, ręce związane za plecami,
umalowaną twarz, uśmiechniętą, kiedy się do niej zbliżał. Pragnęła tego.
Pragnęła i błagała go, żeby to zrobił.
– Panie Markham? - George szeroko otworzył oczy.
– Czy nic panu nie jest? Wygląda pan bardzo blado.
Popatrzył na mężczyznę zaglądającego do jego samochodu. Był to po
prostu dozorca parkingu.
– Dziękuję panu. - George uśmiechnął się lekko. - Jestem trochę
zmęczony, to
wszystko.
Mężczyzna zasalutował mu i ruszył dalej na obchód.
George patrzył za nim. Jego serce biło jak oszalałe. Słyszał dudnienie
własnego pulsu. Próbował z powrotem przywołać do wyobraźni obraz
nagiej panny Pearson, jednak bez skutku. Drżącą ręką przekręcił
Strona 15
kluczyk w stacyjce i ruszył w kierunku centrum Grantley. Miał dzisiaj
odebrać zamówione czasopisma. Uśmiechnął się, ciesząc się słońcem
późnego lata i podniecającym oczekiwaniem.
Na krótko przemknęło mu przez myśl, że jego „hobby” stało się już
obsesją, lecz natychmiast to od siebie odrzucił. Rany na nodze wciąż go
piekły i prowadząc ostrożnie samochód, nieświadomie je pocierał.
Był koniec września 1989 roku.
Strona 16
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Elaine Markham spojrzała na męża wciąż gapiącego się w telewizor.
Jego lśniąca, łysiejąca głowa poruszała się to w górę, to w dół, jakby
zgadzał się ze wszystkim, co mówi spiker.
– Na miłość boską, George! Przestań potakiwać telewizorowi.
Odwrócił się, by na nią popatrzeć. Na jego twarzy pojawił się wyraz
oburzenia. Elaine zamknęła oczy. Powoli zacisnęła dłonie w pięści, po
czym zmusiła się do zachowania spokoju.
– Może przyrządzę ci filiżankę mleka, moja droga? - zapytał George
łagodnym głosem.
– Tak, bardzo proszę.
Wszedł do nieskazitelnie czystej kuchni i zaczął przygotowywać
ostatni napój przed snem. Nastawił na gaz garnek z mlekiem, po czym,
otworzywszy jedną z kuchennych szafek, wyciągnął tabletki nasenne
Elaine. Dokładnie roztarł jedną z nich pomiędzy dwiema łyżeczkami, a
następnie wsypał proszek do filiżanki, razem z cukrem. Z uśmiechem na
ustach nalał z kolei przegotowane mleko do filiżanki i energicznie w niej
zamieszał. Potem wysypawszy z buteleczki kolejne dwie tabletki, zaniósł
je Elaine razem z mlekiem.
– Proszę bardzo, moja droga. Przyniosłem ci także pigułki...
Elaine odebrała od niego napój i tabletki.
– Dzięki, George. Posłuchaj, wiem, że czasami zanadto się unoszę... -
urwała.
– Wcale nie mam ci tego za złe, Elaine. Wiem, że... hmm, że czasami
cię irytuję, to chyba jest najlepsze słowo.
George uśmiechnął się do niej smutno, co zawsze wywoływało w niej
pragnienie rozszarpania go na strzępy.
Elaine wsunęła tabletki do ust i popiła je mlekiem, przy okazji parząc
sobie wargi.
George wciąż się uśmiechał
– Smakuje jakoś gorzko.
Zmarszczył czoło i wypił łyk ze swojej filiżanki.
– Moje smakuje doskonale. Może odczuwasz gorycz z powodu
tabletek?
– Pewnie tak. Chyba wezmę mleko ze sobą. - Z trudem podniosła się z
krzesła.
– Dobranoc, Elaine. Śpij dobrze.
Strona 17
Zmierzyła męża groźnym spojrzeniem.
– Gdybym dobrze sypiała, George, nie zażywałabym tabletek
nasennych.
– To tylko takie sformułowanie, moja droga. Taki zwyczaj.
Czy jej się zdawało, czy George rzeczywiście ostatnio zachowuje się
inaczej niż zwykle? Chociaż nie potrafiła dokładnie wskazać, co się
zmieniło, miała nieodparte przeczucie, że dotychczasowa równowaga
pomiędzy nimi jakby się zachwiała. Patrząc w tej chwili na męża, nie
przysięgłaby na Biblię, że George sobie z niej nie drwi.
– Zatem dobranoc, moja droga - powtórzył.
Spróbowała uśmiechnąć się do niego.
– Tak. Dobranoc, George.
Odprowadzał ją wzrokiem, dopóki nie wyszła z pokoju. Kiedy powoli
wspinała się po schodach do ich wspólnej sypialni, znowu ogarnęło ją
zaniepokojenie. Był początek grudnia, a George od paru miesięcy
zachowywał się jakoś dziwnie. Właściwie nie robił niczego, co mogłaby,
wskazując palcem, mu zarzucić. Odnotowywała w jego zachowaniu
jedynie subtelne, drobne zmiany. Na przykład, niemal każdego wieczoru
wychodził ostatnio na spacer. Zawsze wracał, mniej więcej po godzinie,
a jednak...
Zdjęła kremowy szlafrok i usiadła na skraju łóżka. Przecież
wcześniej, przez dwadzieścia siedem lat małżeństwa, George ani razu
nigdzie nie wyszedł bez potrzeby z domu. Mało tego, nienawidził
opuszczania domu bez ważnej przyczyny.
Ściągnęła z nóg domowe pantofle, obszyte owczą wełną, po czym
podrapała się po pięcie. Nogi miała równie grube jak resztę ciała,
zniekształcone przez żylaki. Przez chwilę się w nie wpatrywała, po czym
wzruszyła ramionami.
Oparła się na poduszce, wzięła do ręki kolorowy magazyn i zaczęła
czytać, czekając, aż środki nasenne zadziałają. Szybko dopiła resztę
mleka.
Litery zaczęły skakać jej przed oczyma. Kilkakrotnie zamrugała,
chcąc przywrócić wzrokowi ostrość. Te piguły z każdym dniem działały
na nią coraz szybciej...
W końcu poddała się. Wyłączywszy nocną lampkę, ułożyła się do snu.
Dziesięć minut później George wsunął głowę do sypialni i mruknął z
zadowoleniem, usłyszawszy ciężkie chrapanie żony.
George ostrożnie wymknął się z domu. Nałożył najgrubszy ze swoich
płaszczy, ponieważ nocne powietrze było zimne i wilgotne. W świetle
latarni ulicznych wyglądał dokładnie tak samo jak każdy inny
Strona 18
przechodzień o tej porze nocy. Na oczy zsunął kapelusz, który ostatnio
kupił. Rozpoczynał polowanie.
Czuł się dziś wolny, a uczucia tego nie doświadczył w takim stopniu
już od dwudziestu lat. Wielokrotnie przeszedł Grantley wzdłuż i wszerz.
Chodził ostrożnie, cicho i czujnie. Dzisiejszej nocy zamierzał dotrzeć do
bloków po drugiej stronie miasta. Wziął głęboki oddech i rozpoczął
kolejną samotną wędrówkę.
Idąc, uważnie patrzył w okna domów, szukając za nimi odsuniętych
firanek i ruchu. Doszedł do końca Bychester Terrace i skręcił w prawo.
Peabody Street doprowadziła go do zakurzonej drogi, biegnącej dookoła
Grantley, wzdłuż granicy miasta. Ruch na niej był niewielki, jedynie od
czasu do czasu zdarzał się samochód z jakąś spóźnioną parą kochanków.
W ciągu piętnastu minut George dotarł do budynków mieszkalnych przy
Beacham Rise.
Zajął miejsce po rozłożystą wiśnią i czekał. Zobaczył coś dopiero o
jedenastej piętnaście i jak zwykle była to kobieta mieszkająca na
pierwszym piętrze. Bloki, które obserwował, były niskie, zaledwie
dwupiętrowe. W ciągu ostatnich ośmiu tygodni George bywał tu już
wiele razy i zawsze to właśnie kobieta z pierwszego piętra dostarczała
mu widowiska. Tam, gdzie stał, przy drzewie wiśniowym, było akurat
niewielkie wzniesienie, dzięki czemu wnętrze mieszkania kobiety
widział doskonale. Wyjął z kieszeni małą operową lornetkę i rozpoczął
obserwację.
Leonora Davidson ziewnęła, szeroko otwierając usta. Przeciągnęła się,
unosząc ręce wysoko ponad głowę, po czym jakby od niechcenia ułożyła
dłońmi swe gęste czarne włosy. Była skrajnie zmęczona. Już od dawna
chciała zrezygnować z nadgodzin. Źle na nią wpływały.
Powoli zabrała się za rozpinanie bluzki, aż wreszcie pozwoliła, by
opadła ona z jej okrągłych ramion na podłogę. Odpięła stanik i uwolniła
z niego piersi. Gwałtownie zaczęła je uciskać i drapać, gdyż po wielu
godzinach w biustonoszu boleśnie ją teraz swędziły. Uniósłszy jedną z
nich na dłoni, popatrzyła w lustro nad toaletką. Na delikatnej skórze
wyraźnie widoczna była gruba, czerwona pręga. Westchnęła. Czas
najwyższy kupić kilka lepszych biustonoszy.
Ujęła w ręce obie piersi i podniosła w górę, jakby chciała je zważyć.
Nie łudziła się: w ostatnim czasie przybrała na wadze. Wreszcie rozpięła
zamek błyskawiczny spódnicy i opuściła ją na podłogę. Wyszedłszy z
niej, kopnęła ją, byle dalej od siebie.
Leonora popatrzyła na swoje ciało odbite w lustrze. Nie najgorzej, jak
na jej wiek. Trochę obwisłe piersi i brzuch, ale cóż, w końcu każdy
kiedyś przegrywał wojnę z siłą grawitacji. Odruchowo wciągnęła
Strona 19
brzuch, ale zaraz żachnęła się. Pieprzyć to! W końcu nikt już nie będzie
oglądał jej nagiej. Po co więc się martwić?
Znów ziewnąwszy, jeszcze gwałtowniej niż poprzednio, podeszła do
krzesła, na którym leżała koszula nocna, prosta, niewyszukana, ale
przynajmniej ciepła. Przeciągnęła się jeszcze, po czym zgasiła światło i
wskoczyła do łóżka.
George stał pod wiśnią zafascynowany. Kiedy zgasło światło w sypialni,
wystękał pod nosem jakieś przekleństwo i schował lornetkę z powrotem
do kieszeni. Pocił się. Z kieszeni spodni wyciągnął chusteczkę i otarł nią
wilgotne czoło.
Głupia suka! Och, jak wiele by dał, żeby znaleźć się teraz w tym
mieszkaniu. Pokazałby jej, gdzie raki zimują, na miłość boską! Że też
baba łazi naga po mieszkaniu! Aż naprasza się, żeby ludzie na nią
patrzyli. Dziwka! W najwyższym stopniu podekscytowany, George nie
dostrzegł dwóch młodzieńców, którzy już od dłuższej chwili
przypatrywali się, jak podgląda Leonorę Davidson.
– Co robisz? - Głośne pytanie rzucone zza jego pleców sprawiło, że
błyskawicznie odwrócił się na piętach.
– Słu... słucham? - Niemal pisnął, zupełnie zaskoczony.
Za nim stało dwóch młodych ludzi. Pierwszy ubrany w długi,
skórzany płaszcz, miał rozwichrzone brązowe włosy. Drugi, ubrany w
obszerną, wełnianą kurtkę, według wiedzy George’a był skinheadem.
– Chyba mnie zrozumiałeś, stary pryku? Co tutaj robisz? Podglądasz,
jak pani Davidson się rozbiera? Brandzlujesz się?
Chłopak w skórzanym płaszczu zrobił krok w jego kierunku. Wyraz
jego twarzy świadczył, że nie ma dobrych zamiarów.
– Masz forsę? - zapytał skinhead.
George poczuł od niego smród kleju i wymiocin. Wpatrywał się w
obu, nie ruszając się z miejsca. Wreszcie chłopak w skórzanym płaszczu
zrobił ruch, jakby chciał go uderzyć, i George cofnął się o krok.
– Jeśli natychmiast sobie stąd nie pójdziecie, wezwę pomocy.
Młodzieniec w płaszczu zaczął go przedrzeźniać.
– „Jeśli natychmiast sobie stąd nie pójdziecie, wezwę pomocy!”
Widzisz, to my dwaj - wskazał na siebie i kumpla - moglibyśmy wezwać
policję. Pieprzony Tom podglądacz z ciebie, co? Ale jeśli dasz nam, co
chcemy, będziesz mógł sobie spokojnie odejść.
Skinhead zachwiał się i George z obrzydzeniem zobaczył, że z
kącików jego ust wolno płyną wymiociny. Nagle chłopak wyrzucił z
siebie potężną porcję rzygowin, która rozbryzgała się na jego butach.
Kiedy ciepła treść żołądka zaczęła parować w mroźnym powietrzu, George
poczuł wstrętny odór.
Strona 20
Młodzieniec w płaszczu roześmiał się, szydząc z kumpla, który oparł
się o drzewo, żeby nie upaść.
George pogrzebał w kieszeniach, wyciągnął dwa banknoty
pięciofuntowe i podał je chłopakowi. Ten wziął je i natychmiast schował
do kieszeni dżinsów.
– No, weź się w garść, Trev. Napierdolmy staremu, zboczonemu
draniowi.
Trevor nie był w stanie oderwać się od pnia wiśni, ten w płaszczu
postanowił więc sam dać George’owi nauczkę. George skulił się i zasłonił
twarz, kiedy spadły na niego pierwsze ciosy. Po chwili przewrócił się i
tylko świadomość, że skończy nieprzytomny w wymiocinach skinheada,
kazała mu się nie poddawać. Uderzenia pięścią, a potem kopniaki w
twarz odbierał jak zimne użądlenia. Wkrótce potoczył się w dół ze
wzgórza. Chłopak w płaszczu szedł za nim i wciąż go kopał.
– Do cholery, co to za awantury? - Z budynku niespodziewanie dotarł
na zewnątrz czyjś głęboki głos. Młodzieniec stracił zainteresowanie
George’em i podniósł wzrok. Na drugim piętrze zapaliło się światło i z
okna, potrząsając pięściami, wychylił się potężnej postury mężczyzna.
Moment później światła zaczęły zapalać się niemal we wszystkich
mieszkaniach.
George usłyszał, jak dwaj chłopacy, potykając się, uciekają. On sam
leżał na zimnej ziemi, z trudem łapiąc powietrze.
Leonora Davidson usłyszała krzyki i wyskoczyła z łóżka. Narzuciła
szlafrok, na nogi wsunęła kapcie i przez okno sypialni wyjrzała na
zewnątrz. U podnóża wzniesienia, niemal pod samą lampą uliczną,
ujrzała leżącego człowieka. Zobaczyła jeszcze także dwóch młodych
ludzi, uciekających ile sił w nogach. Jeden z nich, w skórzanym płaszczu,
niemal ciągnął za sobą drugiego. Zazgrzytała zębami. Cholera, nikt nie
jest w dzisiejszych czasach bezpieczny. Nie miała wątpliwości, że młodzi
napadli na nieszczęśnika leżącego teraz pod latarnią. Wzięła klucze i
wyszła z mieszkania. Zbiegła po schodach i dołączyła do sąsiadów,
którzy powoli zaczynali gromadzić się przy rannym mężczyźnie.
– Co się stało, Fred? - Jej oddech w zimnym, nocnym powietrzu
zamieniał się w parę.
Drżała.
– Drobne złodziejaszki. Wyruszyli na nocne łowy. Przy okazji nieźle
załatwili tego człowieka.
George wciąż leżał na ziemi, właściwie zadowolony z poruszenia,
jakie wywołał.
– Och, mój ty biedaku. - Głos Leonory był pełen współczucia. -
Telefonowałam już po policję. Będą tu w każdej chwili.