Howard Robert E. - Biblioteka dzieł ilustrowanych Roberta E. Howarda (3) - Conan i miecz zdobywcy
Szczegóły |
Tytuł |
Howard Robert E. - Biblioteka dzieł ilustrowanych Roberta E. Howarda (3) - Conan i miecz zdobywcy |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Howard Robert E. - Biblioteka dzieł ilustrowanych Roberta E. Howarda (3) - Conan i miecz zdobywcy PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Howard Robert E. - Biblioteka dzieł ilustrowanych Roberta E. Howarda (3) - Conan i miecz zdobywcy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Howard Robert E. - Biblioteka dzieł ilustrowanych Roberta E. Howarda (3) - Conan i miecz zdobywcy - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
To dla Brodie i Cody’ego Goheenów,
moich modeli Conana i jego świata.
Wasza ekscytacja tą książką oraz
entuzjazm dla mojej pracy
nadal mnie inspirują
Gregory Manchess
Strona 5
W HOŁDZIE ROBERTOWI E.
HOWARDOWI
Uwielbiam te książki. Howard ma styl szorstki, tętniący życiem – to
pisarstwo, które mieczem wycina sobie drogę wprost do serca, zaludnione
naprawdę ponadczasowymi bohaterami. Z wielkim zapałem polecam je
każdemu miłośnikowi fantasy.
David Gemmell, autor powieści Legenda oraz White Wolf
Wyraziste brzmienie narracji Roberta E. Howarda nadal, po tylu dekadach,
oddziałuje na czytelników w równej mierze, gdy chodzi o dźwięczącą stal,
grzmiący tętent końskich kopyt czy bryzgającą krew. Wykreowany przez
niego Conan to prawdziwie wielka postać poszukiwacza przygód, daleka od
stereotypów. Jego niesamowita muskulatura i budowa, gorący temperament
oraz lubieżny śmiech stały się standardami, z którymi muszą mierzyć się
wszyscy współcześni bohaterowie.
Eric Nylund, autor powieści Halo: The Fall of Reach oraz Signal to
Noise
Cudowny gawędziarz Robert Howard stworzył po prostu giganta
[Conana], w którego cieniu muszą znaleźć się wszystkie inne opowieści o
bohaterach.
John Jakes, autor bestsellera z listy „New York Timesa” – trylogii
„Północ i Południe”
Co do absolutnego, żywego strachu… Jakiż inny pisarz może równać się w
swych dokonaniach z Robertem E. Howardem?
Strona 6
H.P. Lovecraft
Howard... ubarwiony najbardziej zamaszystymi ciosami, jakie można sobie
wyobrazić. Masa mieniącej się czerni, która niesie zagrożenie, lodowato
błękitna energia tryskająca od głównego bohatera, a pomiędzy nimi pasmo
szkarłatu stworzone przez walkę, furię i krew.
Fritz Leiber
Zapomnij o Schwarzeneggerze i o filmach. Oto jest czyste pulp fiction z lat
trzydziestych XX wieku, zanim polityczna poprawność i rozmaite grupy
nacisku zaczęły dyktować nam kierunki w sztuce. Miecze wirują,
wnętrzności płyną, a kobiety mdleją.
„Men’s Health”
Howard pisał literaturę wszelkiego rodzaju, dla każdego rynku, który tylko
go zechciał, lecz jego prawdziwą miłością były opowieści niesamowite. Wniósł
tyle fermentu, nowych, stałych odtąd elementów do fantasy, że zmienił
kierunek jej rozwoju w Ameryce. Jego odejście od literatury szlachetnej i
statycznego ukazywania rzeczywistości ma tę samą wagę co zmiany, jakie do
nurtu amerykańskiej powieści detektywistycznej wnieśli Hammett, Chandler
czy inni autorzy z kręgu czasopisma „Black Mask”.
Michael Moorcock, autor uhonorowanej wieloma nagrodami sagi o
Elryku
Wigor, szybkość, żywotność – to elementy, w których sztukę Roberta E.
Howarda trudno prześcignąć. No i jeszcze to wściekle galopujące tempo
narracji.
Poul Anderson
Howard szczerze wierzył w podstawowe prawdy, na których zasadzają się
Strona 7
jego opowieści. To tak, jakby mówił: „Tak właśnie wyglądało normalne życie
w tych minionych, dzikich czasach”.
David Drake, autor zbioru opowiadań Grimmer Than Hell, redaktor
antologii Dogs of War
W materii nieustannych, toczących się w szalonym tempie przygód oraz
soczystych, wręcz kwiecistych scenerii nikt nawet nie zbliżył się do Howarda.
Harry Turtledove
Strona 8
Słudzy Bit-Yakina (The Servants of Bit-Yakin)
Pierwsza publikacja w „Weird Tales”, marzec 1935 (jako Jewels of
Gwahlur)
Za Rzeką Czarną (Beyond the Black River)
Pierwsza publikacja w „Weird Tales”, maj i czerwiec 1935
Czarny przybysz (The Black Stranger)
Oryginalna wersja opublikowana po raz pierwszy w antologii Echoes
of Valor, Tor, 1987
Ludożercy z Zambouli (The Man-Eaters of Zamboula)
Pierwsza publikacja w „Weird Tales”, listopad 1935 (jako Shadows in
Zamboula)
Czerwone ćwieki (Red Nails)
Pierwsza publikacja w „Weird Tales”, lipiec, sierpień–wrzesień oraz
październik 1936
Strona 9
Od tłumacza i redaktora wydania
polskiego
Tak jak w dwóch poprzednich tomach – Conan i pradawni bogowie –
oraz Conan i skrwawiona korona – niniejsza edycja zachowuje
pochodzące z wydania oryginalnego zasady redakcji. Chcieliśmy
polskiemu czytelnikowi po raz pierwszy ukazać teksty Roberta E.
Howarda w takiej postaci, w jakiej wyszły spod ręki autora.
Miejsca, w których czytelnik mógłby dopatrywać się błędów,
zostały oznaczone [sic!]. Najwięcej ich można znaleźć w Variach.
Stosowanie kursywy i dużych liter – nawet niekonsekwentne – jest
zgodne z wolą autora, który chciał zwrócić uwagę albo położyć
nacisk na określone słowo lub zwrot. Do tej kategorii należą
również charakterystyczne dla jego stylu powtórzenia, a także
zamiłowanie do niektórych określeń.
Nie lada gratką trzeciego, ostatniego tomu przygód Conana są
dwie wersje (A i B) Wilków za granicami. Na ich przykładzie można
przyjrzeć się procesowi twórczemu Roberta E. Howarda i
prześledzić ewolucję tekstu – zmiany, jakie autor wprowadzał. Z
podobną sytuacją czytelnik będzie miał do czynienia w przypadku
Czerwonych ćwieków, z tym że tutaj wersję odtworzoną z
maszynopisu można porównać z wersją ostateczną, opublikowaną
w magazynie „Weird Tales”.
Strona 10
Podobnie jak w dwóch poprzednich tomach dociekliwi czytelnicy
znajdą jeszcze więcej takich ciekawostek. Mamy nadzieję, że
świadomie pozostawione wbrew późniejszym zmianom oraz
ingerencjom, sprawią one, iż lektura i odkrywanie na nowo
fascynującego świata epoki hyboryjskiej staną się źródłem wielu
emocji. Przy okazji czytelnicy poznają warsztat Roberta E. Howarda
i w pełni docenią jego starania o to, by Conan, którego odkrył dla
świata, wypadł jak najlepiej.
Strona 11
Przedmowa
W zasadzie nie znałem Conana. Och, widziałem filmy i oglądałem
ilustracje, i uważałem, że wiem wszystko o jego naturze. Wówczas
przeczytałem zaprezentowane tutaj opowieści.
Do tej chwili nie wiedziałem prawie nic. Podobnie jak każdy, kto
nie przeczytał tekstów samego Howarda, ponieważ wśród tych
napadów furii, tych krypt pełnych niepohamowanej samczej
fantasy tkwi prawdziwa osobowość postaci uchwyconej tak wiele
razy na rozmaitych ilustracjach.
A teraz nadeszła moja kolej i chętnie z niej skorzystałem.
Stwierdziłem, że ta prawdziwa postać jawi się oczom mej
wyobraźni w sposób odmienny od tego, w jaki ukazywano ją
wcześniej. Intuicyjnie wiedziałem, że nie pojmuję całości obrazu.
Rozpocząłem lekturę onieśmielony stającym przede mną
zadaniem takiego uchwycenia portretu Conana, który będzie
całkowicie moim własnym do niego podejściem. Podczas czytania
uderzyła mnie sprawność pisarskiego rzemiosła Howarda. Słowa,
jakie dobierał przy formułowaniu pewnych passusów, były same w
sobie opisowe i obrazowe. Sprawiły, że pognałem po słownik.
Im bardziej się wczytywałem, tym lepiej zdawałem sobie sprawę,
iż te opowieści stają się klasyką w sensie znacznie szerszym niż
tylko wśród twórczości typu pulp. Ujrzałem je w sposób, z pomocą
którego być może N.C. Wyeth przyswajał Wyspę skarbów albo Mead
Strona 12
Schaeffer wizualizował Lornę Doone. Przygoda wielkiego formatu z
pełną powagą, jaką ilustratorzy Złotego Wieku nasycili własne
rysunki. Klasyczna ilustrowana książka przygodowa. Chciałem
przyznać się do Conana tak, jak tamci przyznawali się do własnego
ukazywania ulubionych bohaterów.
Naprawdę było w czym wybierać. Obrazy wypływały i
zachodziły na siebie całymi falami potencjalnych postaw,
oświetlenia i ruchu. I kiedy szkicowałem już przez niemało nocy,
ukazał mi się Conan przeskakujący po głazach przez łożysko
potoku na swej drodze do celu albo po tak wielu czynach z
niniejszego zbioru. Rysunek ten stał się opakowaniem ukazującym
zasadniczy portret Conana – czujnego, pewnego siebie i samotnego.
Chciałem ująć rozległość jego uczuć. Kolejny obraz zdawał się
wyrastać z mego pragnienia, aby sportretować skryte oblicze
Cimmeryjczyka upodabniające go do pantery. I tak oto wkracza on
nocą na szczyt muru w Ludożercach z Zambouli z misją przyuczenia
kogoś w kwestii dróg, jakimi kroczy ten świat. Dodałem kolejną
scenę nocną, ponieważ chciałem ujrzeć te ulice w Zambouli i
przyłapać przekradającego się Conana, ratującego porwaną, zawsze
wyczulonego na niebezpiecznych kanibali.
No i historia piracka. Żądny przygód, mityczny niczym Kapitan
Blood Sabatiniego, wkracza Conan w opowiadanie Czarny przybysz
w pełnym rynsztunku pirata. Musiałem pokazać go takim, jakiego
prawdopodobnie nikt jeszcze go nie oglądał. Najlepsze pirackie
regalia, jak gdyby Howard dopiero co odkrył na zakurzonym
strychu stary kufer swego dziadka. Portret Czarnego Sarono [sic!]
powstał wedle mody Złotego Wieku na ograniczoną liczbę barw –
czerwień, czerń i biel – i wykonany został w tym samym duchu.
Strona 13
Każdy czarno-biały obraz w tej części stał się usprawiedliwieniem
dla tego, by skorzystać z danej mi możliwości zilustrowania dawnej
pirackiej opowieści. I ja się tym upajałem.
Wiedziałem również, że muszę ukazać Conana jako
niepowstrzymanego, mogącego wpaść w szał wojownika, który
natychmiast przychodzi na myśl, gdy wspomina się te historie. Nie
miałem nic przeciwko zaprezentowaniu go w ten sposób. W rzeczy
samej, musiałem znaleźć własny punkt widzenia na bitewne
szaleństwo. Ukazałem je w dwóch częściach. Za pierwszym razem
był to Conan stający sam na sam z równie uzbrojonym Piktem.
Obraz ten trafił na okładkę. Chciałem dla odmiany pokazać pewne
napięcie, a nie tylko prosty obraz Conana zdobywcy. Odczuwałem
potrzebę, by nadać wyraz dynamice jego ciała. Doprowadziło mnie
to do drugiej sceny bitewnej, w której otoczony Cimmeryjczyk
przeradza się w maszynę do zabijania. Ciała posłużyły mi za
dodający dynamiki, skierowany ku górze element zwracający
uwagę na Conana uchwyconego w rozbłysku uderzającego gdzieś z
tyłu sceny pioruna. Dodałem błyskawicę w tle dla zwiększenia
napięcia sceny i oddania z precyzją całej tej jatki. Kolejna szansa na
uchwycenie potężnej muskulatury Cimmeryjczyka pojawiła się w
Sługach Bit-Yakina. Mogłem zobaczyć go pędzącego w górę po
schodach za Murielą ze światłem skrzącym się na jego spoconych
plecach, z tak wieloma sklepionymi przejściami do przebycia.
Za Rzeką Czarną w klasyczny conanowski sposób było tekstem
szczególnie widowiskowym, ale znów wybrałem nocną scenę z
wojownikami, w typie skrytej napaści. Ja tam byłem, na stoku
wzgórza, kiedy ci złowieszczy najemnicy, niczym współcześni,
ubrani na czarno operatorzy sił specjalnych, wspinali się na wał
Strona 14
brzegowy, realizując misję siania spustoszenia. Dla kontrastu
obrałem jasny, słoneczny dzień, by ukazać Piktów będących pod
ostrzałem z katapult załadowanych czym tylko się dało. Zostać
zabitym w tak pięknym dniu wydaje się ironią losu.
Czerwone ćwieki można by odmalowywać na okrągło. (I mam
nadzieję, że uczyni to jeszcze wielu innych!) Ale chociaż nawet
starałem się trzymać z dala od pokazywania zbyt wielu potworów
ze strachu przed odebraniem czytelnikom ich własnych,
przerośniętych wyobrażeń, musiałem unaocznić zgrzybiałego,
starego człowieka i jego niesamowite narzędzie zadawania śmierci.
Ponadto była to wymówka dla odmalowania tego kociaka, Tasceli.
Ostatni kawałek zachowałem na kartę tytułową. Chciałem, by stał
się ikoną bohatera, jakim jest Conan Cimmeryjczyk – awanturnik,
wojownik i odkrywca przedziwnych szlaków Hyperborei. Kilka
tkwiących we mnie inspiracji krzyczało, ale ja wsłuchałem się
szczególnie w jeden głos – Leyendeckera[1] – i kontynuowałem
proces tworzenia, mając w pamięci jego biegłość. Pełen
pobłażliwości związek z bohaterami był pełną frajdy, akuratną
drogą ku zwieńczeniu mej własnej przygody w świecie Howarda.
Gregory Manchess
2005
Strona 15
Wprowadzenie
Niniejszy tom wieńczy kolekcję opowieści o Conanie z Cimmerii
autorstwa Roberta E. Howarda. Każdą historię, fragment, szkic czy
notę o Cimmeryjczyku, jakie kiedykolwiek stworzył Robert E.
Howard (włączając w to nawet niektóre wersje robocze), i tylko te
spisane przez samego Howarda, można odnaleźć na kartach tomów
składających się na tę kolekcję. Jakkolwiek może wydawać się to
niewiarygodne, mamy do czynienia ze światową premierą:
wszystkie utwory Howarda o Conanie, wolne od wszelkich
poprawek, przeróbek czy wstawek dokonanych przez innych, nie
ukazały się w jednolitym zbiorze nigdy wcześniej. Na podstawie
niniejszego wydania można po raz pierwszy docenić serię tekstów
Howarda o Conanie.
To również pierwszy raz, kiedy opublikowano te opowieści nie
jako uporządkowane według „biografii” bohatera, ale w takiej
kolejności, w jakiej Howard je pisał, co, jak się zdaje, było jego
intencją: „To dlatego przeskakują one tak bardzo, bez następowania
po sobie w jakimś określonym porządku. Przeciętny łowca przygód
prawi historie o swym wędrownym życiu na chybił trafił, rzadko
trzymając się jakiegoś ustalonego planu. Przytacza epizody tak, jak
mu się nasuwają, oddzielone od siebie daleko poprzez miejsca i
czas”.
Przedtem wszelkie wnioski w kwestii osiągnięć Howarda, na
Strona 16
których postawienie ktokolwiek skusił się na podstawie serii o
Conanie, można było oprzeć wyłącznie na bazie prezentacji, jaka nie
tylko nie śledziła procesu wzrastania Howarda jako pisarza, ale
także ukazywała te utwory zgodnie z „karierą” Cimmeryjczyka, w
sposób – z czym bym polemizował – mający podtrzymywać ową
interpretację wedle kariery zupełnie obcą oryginalnemu zamysłowi
Howarda. Wstawianie do serii o Conanie rozmaitych opowieści
niebędących twórczością Howarda, zmienianie i przepisywanie na
nowo niektórych passusów z jego tekstów (w szczególności w
Czarnym przybyszu), dodawanie wstępnych akapitów przed każdym
utworem, a nawet zmiana tytułu powieści z oryginalnego Godzina
Smoka na Conan zdobywca – wszystkie te działania przyczyniły się
do ukazywania całej serii nie jako żywota „przeciętnego łowcy
przygód”, jak ujął to Howard, lecz zwartej sagi, posiadającej
początek, rozwinięcie i zakończenie, w rodzaju tolkienowskiej
wyprawy, podczas której każda z opowieści stanowiła kolejny krok
we wspinaczce po społecznej drabinie: od złodzieja bez grosza przy
duszy (jakim ukazuje Cimmeryjczyka Wieża Słonia) po potężnego
monarchę cywilizowanego imperium (Godzina Smoka).
Nieuporządkowane i beztroskie życie Conana zostało sztucznie
przemienione w „karierę”. To, co czyni tę serię tak cudowną – owo
przemożne umiłowanie wolności skutkujące całkowitą
niezależnością każdej opowieści od swej poprzedniczki i
następczyni (poza Conanem prawie nie ma w nich postaci
pojawiających się wielokrotnie!) – zostało unicestwione, a pełne
przygód życie Cimmeryjczyka stało się, że tak powiem, swoistym
„boskim przeznaczeniem”[2]. Wówczas to całkiem łatwe stało się
niedostrzeganie w postaci Conana niczego więcej poza
Strona 17
supermanem, który wzniósł się z ubóstwa do królewskiej władzy za
sprawą swej fizycznej siły (jak pokazuje to hollywoodzka wersja
Cimmeryjczyka).
Oczywiście nie ulega wątpliwości, że Conan został w końcu
królem Aquilonii. Był królem już w pierwszym opowiadaniu, jakie
Howard o nim napisał. Ale nigdzie w tych tekstach – takich, jakie
napisał autor – nie udało się odszukać choćby sugestii o istnieniu
planu zostania pewnego dnia królem. W Za Rzeką Czarną Conan
wyjaśnia: „Byłem dowódcą najemników, korsarzem, kozakiem,
włóczęgą bez grosza, głównodowodzącym… Do diabła, byłem
każdym z wyjątkiem króla i może zostanę nim, zanim umrę”. W
Czerwonych ćwiekach nie jest wiele dokładniejszy: „Nigdy nie byłem
królem hyboryjskiego królestwa (…). Ale śniłem nawet o tym. Może
kiedyś nim będę. Czemu nie?”. Conan został królem po prostu
dlatego, że okoliczności sprezentowały mu taką możliwość w
określonej chwili jego życia, a nie wskutek jakiegoś z góry
określonego planu.
Jeśli chodzi o Howardowe wyobrażenie królowania, nie było ono
z gatunku imperialistycznych, ale raczej arturiańskich, gdzie król
jest pierwszy i przodujący w służbie dla swego ludu, a nie na
odwrót. I to tak bardzo, że czasami jedyną ambicją króla Conana
okazuje się chęć niebycia już więcej królem:
„– Prospero (…) te sprawy związane z rządzeniem męczą mnie
tak, jak nigdy nie utrudziła mnie żadna ze stoczonych walk. (…)
Chciałbym pojechać z tobą do Nemedii. (…) Czuję się tak, jakby
wieki minęły od czasu, kiedy siedziałem w siodle. Jednakże Publius
mówi, iż są sprawy, które wymagają mojej obecności w mieście. A
niech go! (…) nie śniłem wystarczająco długo. Gdy król Numedides
Strona 18
legł martwy u mych stóp, a ja zerwałem koronę z jego
zakrwawionej głowy i założyłem na swoją, osiągnąłem ostateczną
granicę swych marzeń. Przygotowałem się na przejęcie korony, ale
nie na jej noszenie. W dawnych dniach wolności pragnąłem tylko
ostrego miecza i prostej ścieżki, która doprowadzi mnie do
wrogów. Teraz żadna ze ścieżek nie jest prosta, a mój miecz leży
bezużyteczny”.
Kiedy w Godzinie Smoka jego poplecznicy proponują, żeby po
tym, jak utracił panowanie w Aquilonii, podbił inne królestwo,
Conan niedwuznacznie odpowiada: „– Niech inni śnią o imperiach.
Ja chcę zatrzymać tylko to, co moje. Nie pragnę rządzić imperium
spojonym w całość krwią i ogniem. Jedną rzeczą jest przejąć tron z
pomocą poddanych i władać nimi za ich przyzwoleniem, inną zaś
ujarzmić obce państwo i zawiadywać nim za pomocą strachu. Nie
chcę być następnym Valeriusem. Nie, Trocero, będę władać całą
Aquilonią i niczym więcej albo nie będę władać wcale”.
Znajdujemy się tutaj bardzo daleko od wizji Conana, jaka stała się
udziałem szerokiego odbiorcy – tego odzianego w skóry brutala,
półanalfabety (gdyż Cimmeryjczyka spotkał w mediach taki sam los
jak Tarzana stworzonego przez Burroughsa – obaj w tajemniczy
sposób utracili zdolność wyraźnego wysławiania się), którego myśli
zaprzątają tylko gwałt, rzeź i podbój. W takiej sytuacji opowieści o
Conanie jako królu – ostatnie, ujmując rzecz chronologicznie – nie
powinny być w żaden sposób uważane za zwieńczenie sagi o życiu
wiodącym ku tytułowi najpotężniejszego władcy epoki
hyboryjskiej. Ostatecznie historie o królu Conanie zostały spisane
raczej wcześniej w dziejach całej serii (Feniks na mieczu i Szkarłatna
Cytadela znajdowały się pośród pierwszych utworów o Conanie,
Strona 19
napisanych przez Howarda w 1932 roku, a Godzina Smoka spisana w
roku 1934 stanowiła kanibalizację wcześniejszych wysiłków).
Wszystkie teksty w niniejszym tomie napisane zostały po
Godzinie Smoka. To dlatego znajdziemy w nim ostatnie słowa
Howarda na temat Conana – podsumowanie czteroletniej pracy z
bohaterem, który przyniósł mu sławę. Nie prezentują one żadnych
wniosków co do życia postaci (jakże by mogły, kiedy Howard sam
usprawiedliwia swą ignorancję: „Kiedy chodzi o ostateczny los
Conana – tak szczerze, to nie potrafię go przewidzieć. Spisując te
opowieści, zawsze czułem się mniej ich twórcą, a bardziej
kronikarzem jego przygód, jakby mi je opowiadał”), ale stanowią
podsumowanie serii: Czerwone ćwieki zostały ukończone w lipcu
1935 roku, jedenaście miesięcy przed samobójstwem Howarda. Nie
istnieje żaden dowód na to, że napisał on cokolwiek o tym
bohaterze po tej dacie.
Wielką rolę odegrała w tym prawdopodobnie niezdolność
„Weird Tales” do regularnego płacenia Howardowi i można
powiedzieć, że został on zmuszony do porzucenia tej postaci przez
okoliczności. Pogląd ten potwierdza fakt, iż po Czerwonych ćwiekach
przedłożył w „Weird Tales” jeszcze tylko jeden tekst. Jakkolwiek
pod koniec roku 1934 wyraźnie odchodził od literatury fantasy,
coraz bardziej zainteresowany historią oraz przekazami
dotyczącymi swojego kraju, amerykańskiego południowego
zachodu, i jego potencjałem jako tematem dla twórczości pisarskiej.
To właśnie wzrastająca pasja ubarwiła ostatnie opowieści o
Conanie. Po raz pierwszy zainteresowania Teksańczyka stały się
czymś, z czym nie rozstawał się w swym codziennym życiu. Jego
wiedza o Celtach, która przeniknęła do wielu wczesnych utworów
Strona 20
o Cimmeryjczyku, pochodziła tylko z książek. Ostatnie z tych
tekstów – zawarte w tym tomie – były opowiadaniami, w których
kontynuował – tak jak czynił to zawsze dotąd – zgłębianie motywu
„barbarzyństwo kontra cywilizacja”. Jednak po raz pierwszy był w
stanie dodać na ten temat znacznie więcej autentyczności i wiedzy z
pierwszej ręki.
Trzy z opowieści zawartych w tym tomie należą do najlepszych
historii Howarda o Conanie. Są to: Za Rzeką Czarną, Czerwone ćwieki
i Czarny przybysz. Pierwsze dwie przytłaczającą większością głosów
badaczy i znawców twórczości autora zaliczane są również do
najlepszych w całym jego dorobku. Oto pisarz u szczytu swego
talentu, tworzący historie, które w ostateczności wyniosą go ponad
status wyjątkowego gawędziarza – do grupy autorów mających
także do zakomunikowania pewne przesłanie. Tymi ostatnimi
opowieściami o Conanie Howard udowodnił, że naprawdę wart
jest uwagi krytyków.
Jeżeli w pewnym sensie potraktujemy ostatnie historie o
Cimmeryjczyku jako podsumowane serii, możemy także uznać je za
swego rodzaju literacki testament. Wydarzenia zarysowane w Za
Rzeką Czarną nie stanowiły niczego szczególnie nowego w dorobku
Teksańczyka, przepełnionym utworami ukazującymi udane napaści
dzikich na cywilizowane osady i miasta, które wzrosły zbyt słabe,
by móc się obronić.
W Za Rzeką Czarną, jak i w pozostałych opowieściach następuje
nieuniknione oddzielenie ludzi cywilizowanych i idącej w ślad za
tym słabości, która wiedzie ich do klęski. Jakkolwiek tym, co
odróżnia Za Rzeką Czarną, są prezentujące się wiarygodnie tło i
postaci, ponieważ zostały one zaczerpnięte ze źródeł, które były