Howard Robert E. - Biblioteka dzieł ilustrowanych Roberta E. Howarda (3) - Conan i miecz zdobywcy

Szczegóły
Tytuł Howard Robert E. - Biblioteka dzieł ilustrowanych Roberta E. Howarda (3) - Conan i miecz zdobywcy
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Howard Robert E. - Biblioteka dzieł ilustrowanych Roberta E. Howarda (3) - Conan i miecz zdobywcy PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Howard Robert E. - Biblioteka dzieł ilustrowanych Roberta E. Howarda (3) - Conan i miecz zdobywcy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Howard Robert E. - Biblioteka dzieł ilustrowanych Roberta E. Howarda (3) - Conan i miecz zdobywcy - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 To dla Brodie i Cody’ego Goheenów, moich modeli Conana i jego świata. Wasza ekscytacja tą książką oraz entuzjazm dla mojej pracy nadal mnie inspirują Gregory Manchess Strona 5 W HOŁDZIE ROBERTOWI E. HOWARDOWI Uwielbiam te książki. Howard ma styl szorstki, tętniący życiem – to pisarstwo, które mieczem wycina sobie drogę wprost do serca, zaludnione naprawdę ponadczasowymi bohaterami. Z wielkim zapałem polecam je każdemu miłośnikowi fantasy. David Gemmell, autor powieści Legenda oraz White Wolf Wyraziste brzmienie narracji Roberta E. Howarda nadal, po tylu dekadach, oddziałuje na czytelników w równej mierze, gdy chodzi o dźwięczącą stal, grzmiący tętent końskich kopyt czy bryzgającą krew. Wykreowany przez niego Conan to prawdziwie wielka postać poszukiwacza przygód, daleka od stereotypów. Jego niesamowita muskulatura i budowa, gorący temperament oraz lubieżny śmiech stały się standardami, z którymi muszą mierzyć się wszyscy współcześni bohaterowie. Eric Nylund, autor powieści Halo: The Fall of Reach oraz Signal to Noise Cudowny gawędziarz Robert Howard stworzył po prostu giganta [Conana], w którego cieniu muszą znaleźć się wszystkie inne opowieści o bohaterach. John Jakes, autor bestsellera z listy „New York Timesa” – trylogii „Północ i Południe” Co do absolutnego, żywego strachu… Jakiż inny pisarz może równać się w swych dokonaniach z Robertem E. Howardem? Strona 6 H.P. Lovecraft Howard... ubarwiony najbardziej zamaszystymi ciosami, jakie można sobie wyobrazić. Masa mieniącej się czerni, która niesie zagrożenie, lodowato błękitna energia tryskająca od głównego bohatera, a pomiędzy nimi pasmo szkarłatu stworzone przez walkę, furię i krew. Fritz Leiber Zapomnij o Schwarzeneggerze i o filmach. Oto jest czyste pulp fiction z lat trzydziestych XX wieku, zanim polityczna poprawność i rozmaite grupy nacisku zaczęły dyktować nam kierunki w sztuce. Miecze wirują, wnętrzności płyną, a kobiety mdleją. „Men’s Health” Howard pisał literaturę wszelkiego rodzaju, dla każdego rynku, który tylko go zechciał, lecz jego prawdziwą miłością były opowieści niesamowite. Wniósł tyle fermentu, nowych, stałych odtąd elementów do fantasy, że zmienił kierunek jej rozwoju w Ameryce. Jego odejście od literatury szlachetnej i statycznego ukazywania rzeczywistości ma tę samą wagę co zmiany, jakie do nurtu amerykańskiej powieści detektywistycznej wnieśli Hammett, Chandler czy inni autorzy z kręgu czasopisma „Black Mask”. Michael Moorcock, autor uhonorowanej wieloma nagrodami sagi o Elryku Wigor, szybkość, żywotność – to elementy, w których sztukę Roberta E. Howarda trudno prześcignąć. No i jeszcze to wściekle galopujące tempo narracji. Poul Anderson Howard szczerze wierzył w podstawowe prawdy, na których zasadzają się Strona 7 jego opowieści. To tak, jakby mówił: „Tak właśnie wyglądało normalne życie w tych minionych, dzikich czasach”. David Drake, autor zbioru opowiadań Grimmer Than Hell, redaktor antologii Dogs of War W materii nieustannych, toczących się w szalonym tempie przygód oraz soczystych, wręcz kwiecistych scenerii nikt nawet nie zbliżył się do Howarda. Harry Turtledove Strona 8 Słudzy Bit-Yakina (The Servants of Bit-Yakin) Pierwsza publikacja w „Weird Tales”, marzec 1935 (jako Jewels of Gwahlur) Za Rzeką Czarną (Beyond the Black River) Pierwsza publikacja w „Weird Tales”, maj i czerwiec 1935 Czarny przybysz (The Black Stranger) Oryginalna wersja opublikowana po raz pierwszy w antologii Echoes of Valor, Tor, 1987 Ludożercy z Zambouli (The Man-Eaters of Zamboula) Pierwsza publikacja w „Weird Tales”, listopad 1935 (jako Shadows in Zamboula) Czerwone ćwieki (Red Nails) Pierwsza publikacja w „Weird Tales”, lipiec, sierpień–wrzesień oraz październik 1936 Strona 9 Od tłumacza i redaktora wydania polskiego Tak jak w dwóch poprzednich tomach – Conan i pradawni bogowie – oraz Conan i skrwawiona korona – niniejsza edycja zachowuje pochodzące z wydania oryginalnego zasady redakcji. Chcieliśmy polskiemu czytelnikowi po raz pierwszy ukazać teksty Roberta E. Howarda w takiej postaci, w jakiej wyszły spod ręki autora. Miejsca, w których czytelnik mógłby dopatrywać się błędów, zostały oznaczone [sic!]. Najwięcej ich można znaleźć w Variach. Stosowanie kursywy i dużych liter – nawet niekonsekwentne – jest zgodne z wolą autora, który chciał zwrócić uwagę albo położyć nacisk na określone słowo lub zwrot. Do tej kategorii należą również charakterystyczne dla jego stylu powtórzenia, a także zamiłowanie do niektórych określeń. Nie lada gratką trzeciego, ostatniego tomu przygód Conana są dwie wersje (A i B) Wilków za granicami. Na ich przykładzie można przyjrzeć się procesowi twórczemu Roberta E. Howarda i prześledzić ewolucję tekstu – zmiany, jakie autor wprowadzał. Z podobną sytuacją czytelnik będzie miał do czynienia w przypadku Czerwonych ćwieków, z tym że tutaj wersję odtworzoną z maszynopisu można porównać z wersją ostateczną, opublikowaną w magazynie „Weird Tales”. Strona 10 Podobnie jak w dwóch poprzednich tomach dociekliwi czytelnicy znajdą jeszcze więcej takich ciekawostek. Mamy nadzieję, że świadomie pozostawione wbrew późniejszym zmianom oraz ingerencjom, sprawią one, iż lektura i odkrywanie na nowo fascynującego świata epoki hyboryjskiej staną się źródłem wielu emocji. Przy okazji czytelnicy poznają warsztat Roberta E. Howarda i w pełni docenią jego starania o to, by Conan, którego odkrył dla świata, wypadł jak najlepiej. Strona 11 Przedmowa W zasadzie nie znałem Conana. Och, widziałem filmy i oglądałem ilustracje, i uważałem, że wiem wszystko o jego naturze. Wówczas przeczytałem zaprezentowane tutaj opowieści. Do tej chwili nie wiedziałem prawie nic. Podobnie jak każdy, kto nie przeczytał tekstów samego Howarda, ponieważ wśród tych napadów furii, tych krypt pełnych niepohamowanej samczej fantasy tkwi prawdziwa osobowość postaci uchwyconej tak wiele razy na rozmaitych ilustracjach. A teraz nadeszła moja kolej i chętnie z niej skorzystałem. Stwierdziłem, że ta prawdziwa postać jawi się oczom mej wyobraźni w sposób odmienny od tego, w jaki ukazywano ją wcześniej. Intuicyjnie wiedziałem, że nie pojmuję całości obrazu. Rozpocząłem lekturę onieśmielony stającym przede mną zadaniem takiego uchwycenia portretu Conana, który będzie całkowicie moim własnym do niego podejściem. Podczas czytania uderzyła mnie sprawność pisarskiego rzemiosła Howarda. Słowa, jakie dobierał przy formułowaniu pewnych passusów, były same w sobie opisowe i obrazowe. Sprawiły, że pognałem po słownik. Im bardziej się wczytywałem, tym lepiej zdawałem sobie sprawę, iż te opowieści stają się klasyką w sensie znacznie szerszym niż tylko wśród twórczości typu pulp. Ujrzałem je w sposób, z pomocą którego być może N.C. Wyeth przyswajał Wyspę skarbów albo Mead Strona 12 Schaeffer wizualizował Lornę Doone. Przygoda wielkiego formatu z pełną powagą, jaką ilustratorzy Złotego Wieku nasycili własne rysunki. Klasyczna ilustrowana książka przygodowa. Chciałem przyznać się do Conana tak, jak tamci przyznawali się do własnego ukazywania ulubionych bohaterów. Naprawdę było w czym wybierać. Obrazy wypływały i zachodziły na siebie całymi falami potencjalnych postaw, oświetlenia i ruchu. I kiedy szkicowałem już przez niemało nocy, ukazał mi się Conan przeskakujący po głazach przez łożysko potoku na swej drodze do celu albo po tak wielu czynach z niniejszego zbioru. Rysunek ten stał się opakowaniem ukazującym zasadniczy portret Conana – czujnego, pewnego siebie i samotnego. Chciałem ująć rozległość jego uczuć. Kolejny obraz zdawał się wyrastać z mego pragnienia, aby sportretować skryte oblicze Cimmeryjczyka upodabniające go do pantery. I tak oto wkracza on nocą na szczyt muru w Ludożercach z Zambouli z misją przyuczenia kogoś w kwestii dróg, jakimi kroczy ten świat. Dodałem kolejną scenę nocną, ponieważ chciałem ujrzeć te ulice w Zambouli i przyłapać przekradającego się Conana, ratującego porwaną, zawsze wyczulonego na niebezpiecznych kanibali. No i historia piracka. Żądny przygód, mityczny niczym Kapitan Blood Sabatiniego, wkracza Conan w opowiadanie Czarny przybysz w pełnym rynsztunku pirata. Musiałem pokazać go takim, jakiego prawdopodobnie nikt jeszcze go nie oglądał. Najlepsze pirackie regalia, jak gdyby Howard dopiero co odkrył na zakurzonym strychu stary kufer swego dziadka. Portret Czarnego Sarono [sic!] powstał wedle mody Złotego Wieku na ograniczoną liczbę barw – czerwień, czerń i biel – i wykonany został w tym samym duchu. Strona 13 Każdy czarno-biały obraz w tej części stał się usprawiedliwieniem dla tego, by skorzystać z danej mi możliwości zilustrowania dawnej pirackiej opowieści. I ja się tym upajałem. Wiedziałem również, że muszę ukazać Conana jako niepowstrzymanego, mogącego wpaść w szał wojownika, który natychmiast przychodzi na myśl, gdy wspomina się te historie. Nie miałem nic przeciwko zaprezentowaniu go w ten sposób. W rzeczy samej, musiałem znaleźć własny punkt widzenia na bitewne szaleństwo. Ukazałem je w dwóch częściach. Za pierwszym razem był to Conan stający sam na sam z równie uzbrojonym Piktem. Obraz ten trafił na okładkę. Chciałem dla odmiany pokazać pewne napięcie, a nie tylko prosty obraz Conana zdobywcy. Odczuwałem potrzebę, by nadać wyraz dynamice jego ciała. Doprowadziło mnie to do drugiej sceny bitewnej, w której otoczony Cimmeryjczyk przeradza się w maszynę do zabijania. Ciała posłużyły mi za dodający dynamiki, skierowany ku górze element zwracający uwagę na Conana uchwyconego w rozbłysku uderzającego gdzieś z tyłu sceny pioruna. Dodałem błyskawicę w tle dla zwiększenia napięcia sceny i oddania z precyzją całej tej jatki. Kolejna szansa na uchwycenie potężnej muskulatury Cimmeryjczyka pojawiła się w Sługach Bit-Yakina. Mogłem zobaczyć go pędzącego w górę po schodach za Murielą ze światłem skrzącym się na jego spoconych plecach, z tak wieloma sklepionymi przejściami do przebycia. Za Rzeką Czarną w klasyczny conanowski sposób było tekstem szczególnie widowiskowym, ale znów wybrałem nocną scenę z wojownikami, w typie skrytej napaści. Ja tam byłem, na stoku wzgórza, kiedy ci złowieszczy najemnicy, niczym współcześni, ubrani na czarno operatorzy sił specjalnych, wspinali się na wał Strona 14 brzegowy, realizując misję siania spustoszenia. Dla kontrastu obrałem jasny, słoneczny dzień, by ukazać Piktów będących pod ostrzałem z katapult załadowanych czym tylko się dało. Zostać zabitym w tak pięknym dniu wydaje się ironią losu. Czerwone ćwieki można by odmalowywać na okrągło. (I mam nadzieję, że uczyni to jeszcze wielu innych!) Ale chociaż nawet starałem się trzymać z dala od pokazywania zbyt wielu potworów ze strachu przed odebraniem czytelnikom ich własnych, przerośniętych wyobrażeń, musiałem unaocznić zgrzybiałego, starego człowieka i jego niesamowite narzędzie zadawania śmierci. Ponadto była to wymówka dla odmalowania tego kociaka, Tasceli. Ostatni kawałek zachowałem na kartę tytułową. Chciałem, by stał się ikoną bohatera, jakim jest Conan Cimmeryjczyk – awanturnik, wojownik i odkrywca przedziwnych szlaków Hyperborei. Kilka tkwiących we mnie inspiracji krzyczało, ale ja wsłuchałem się szczególnie w jeden głos – Leyendeckera[1] – i kontynuowałem proces tworzenia, mając w pamięci jego biegłość. Pełen pobłażliwości związek z bohaterami był pełną frajdy, akuratną drogą ku zwieńczeniu mej własnej przygody w świecie Howarda. Gregory Manchess 2005 Strona 15 Wprowadzenie Niniejszy tom wieńczy kolekcję opowieści o Conanie z Cimmerii autorstwa Roberta E. Howarda. Każdą historię, fragment, szkic czy notę o Cimmeryjczyku, jakie kiedykolwiek stworzył Robert E. Howard (włączając w to nawet niektóre wersje robocze), i tylko te spisane przez samego Howarda, można odnaleźć na kartach tomów składających się na tę kolekcję. Jakkolwiek może wydawać się to niewiarygodne, mamy do czynienia ze światową premierą: wszystkie utwory Howarda o Conanie, wolne od wszelkich poprawek, przeróbek czy wstawek dokonanych przez innych, nie ukazały się w jednolitym zbiorze nigdy wcześniej. Na podstawie niniejszego wydania można po raz pierwszy docenić serię tekstów Howarda o Conanie. To również pierwszy raz, kiedy opublikowano te opowieści nie jako uporządkowane według „biografii” bohatera, ale w takiej kolejności, w jakiej Howard je pisał, co, jak się zdaje, było jego intencją: „To dlatego przeskakują one tak bardzo, bez następowania po sobie w jakimś określonym porządku. Przeciętny łowca przygód prawi historie o swym wędrownym życiu na chybił trafił, rzadko trzymając się jakiegoś ustalonego planu. Przytacza epizody tak, jak mu się nasuwają, oddzielone od siebie daleko poprzez miejsca i czas”. Przedtem wszelkie wnioski w kwestii osiągnięć Howarda, na Strona 16 których postawienie ktokolwiek skusił się na podstawie serii o Conanie, można było oprzeć wyłącznie na bazie prezentacji, jaka nie tylko nie śledziła procesu wzrastania Howarda jako pisarza, ale także ukazywała te utwory zgodnie z „karierą” Cimmeryjczyka, w sposób – z czym bym polemizował – mający podtrzymywać ową interpretację wedle kariery zupełnie obcą oryginalnemu zamysłowi Howarda. Wstawianie do serii o Conanie rozmaitych opowieści niebędących twórczością Howarda, zmienianie i przepisywanie na nowo niektórych passusów z jego tekstów (w szczególności w Czarnym przybyszu), dodawanie wstępnych akapitów przed każdym utworem, a nawet zmiana tytułu powieści z oryginalnego Godzina Smoka na Conan zdobywca – wszystkie te działania przyczyniły się do ukazywania całej serii nie jako żywota „przeciętnego łowcy przygód”, jak ujął to Howard, lecz zwartej sagi, posiadającej początek, rozwinięcie i zakończenie, w rodzaju tolkienowskiej wyprawy, podczas której każda z opowieści stanowiła kolejny krok we wspinaczce po społecznej drabinie: od złodzieja bez grosza przy duszy (jakim ukazuje Cimmeryjczyka Wieża Słonia) po potężnego monarchę cywilizowanego imperium (Godzina Smoka). Nieuporządkowane i beztroskie życie Conana zostało sztucznie przemienione w „karierę”. To, co czyni tę serię tak cudowną – owo przemożne umiłowanie wolności skutkujące całkowitą niezależnością każdej opowieści od swej poprzedniczki i następczyni (poza Conanem prawie nie ma w nich postaci pojawiających się wielokrotnie!) – zostało unicestwione, a pełne przygód życie Cimmeryjczyka stało się, że tak powiem, swoistym „boskim przeznaczeniem”[2]. Wówczas to całkiem łatwe stało się niedostrzeganie w postaci Conana niczego więcej poza Strona 17 supermanem, który wzniósł się z ubóstwa do królewskiej władzy za sprawą swej fizycznej siły (jak pokazuje to hollywoodzka wersja Cimmeryjczyka). Oczywiście nie ulega wątpliwości, że Conan został w końcu królem Aquilonii. Był królem już w pierwszym opowiadaniu, jakie Howard o nim napisał. Ale nigdzie w tych tekstach – takich, jakie napisał autor – nie udało się odszukać choćby sugestii o istnieniu planu zostania pewnego dnia królem. W Za Rzeką Czarną Conan wyjaśnia: „Byłem dowódcą najemników, korsarzem, kozakiem, włóczęgą bez grosza, głównodowodzącym… Do diabła, byłem każdym z wyjątkiem króla i może zostanę nim, zanim umrę”. W Czerwonych ćwiekach nie jest wiele dokładniejszy: „Nigdy nie byłem królem hyboryjskiego królestwa (…). Ale śniłem nawet o tym. Może kiedyś nim będę. Czemu nie?”. Conan został królem po prostu dlatego, że okoliczności sprezentowały mu taką możliwość w określonej chwili jego życia, a nie wskutek jakiegoś z góry określonego planu. Jeśli chodzi o Howardowe wyobrażenie królowania, nie było ono z gatunku imperialistycznych, ale raczej arturiańskich, gdzie król jest pierwszy i przodujący w służbie dla swego ludu, a nie na odwrót. I to tak bardzo, że czasami jedyną ambicją króla Conana okazuje się chęć niebycia już więcej królem: „– Prospero (…) te sprawy związane z rządzeniem męczą mnie tak, jak nigdy nie utrudziła mnie żadna ze stoczonych walk. (…) Chciałbym pojechać z tobą do Nemedii. (…) Czuję się tak, jakby wieki minęły od czasu, kiedy siedziałem w siodle. Jednakże Publius mówi, iż są sprawy, które wymagają mojej obecności w mieście. A niech go! (…) nie śniłem wystarczająco długo. Gdy król Numedides Strona 18 legł martwy u mych stóp, a ja zerwałem koronę z jego zakrwawionej głowy i założyłem na swoją, osiągnąłem ostateczną granicę swych marzeń. Przygotowałem się na przejęcie korony, ale nie na jej noszenie. W dawnych dniach wolności pragnąłem tylko ostrego miecza i prostej ścieżki, która doprowadzi mnie do wrogów. Teraz żadna ze ścieżek nie jest prosta, a mój miecz leży bezużyteczny”. Kiedy w Godzinie Smoka jego poplecznicy proponują, żeby po tym, jak utracił panowanie w Aquilonii, podbił inne królestwo, Conan niedwuznacznie odpowiada: „– Niech inni śnią o imperiach. Ja chcę zatrzymać tylko to, co moje. Nie pragnę rządzić imperium spojonym w całość krwią i ogniem. Jedną rzeczą jest przejąć tron z pomocą poddanych i władać nimi za ich przyzwoleniem, inną zaś ujarzmić obce państwo i zawiadywać nim za pomocą strachu. Nie chcę być następnym Valeriusem. Nie, Trocero, będę władać całą Aquilonią i niczym więcej albo nie będę władać wcale”. Znajdujemy się tutaj bardzo daleko od wizji Conana, jaka stała się udziałem szerokiego odbiorcy – tego odzianego w skóry brutala, półanalfabety (gdyż Cimmeryjczyka spotkał w mediach taki sam los jak Tarzana stworzonego przez Burroughsa – obaj w tajemniczy sposób utracili zdolność wyraźnego wysławiania się), którego myśli zaprzątają tylko gwałt, rzeź i podbój. W takiej sytuacji opowieści o Conanie jako królu – ostatnie, ujmując rzecz chronologicznie – nie powinny być w żaden sposób uważane za zwieńczenie sagi o życiu wiodącym ku tytułowi najpotężniejszego władcy epoki hyboryjskiej. Ostatecznie historie o królu Conanie zostały spisane raczej wcześniej w dziejach całej serii (Feniks na mieczu i Szkarłatna Cytadela znajdowały się pośród pierwszych utworów o Conanie, Strona 19 napisanych przez Howarda w 1932 roku, a Godzina Smoka spisana w roku 1934 stanowiła kanibalizację wcześniejszych wysiłków). Wszystkie teksty w niniejszym tomie napisane zostały po Godzinie Smoka. To dlatego znajdziemy w nim ostatnie słowa Howarda na temat Conana – podsumowanie czteroletniej pracy z bohaterem, który przyniósł mu sławę. Nie prezentują one żadnych wniosków co do życia postaci (jakże by mogły, kiedy Howard sam usprawiedliwia swą ignorancję: „Kiedy chodzi o ostateczny los Conana – tak szczerze, to nie potrafię go przewidzieć. Spisując te opowieści, zawsze czułem się mniej ich twórcą, a bardziej kronikarzem jego przygód, jakby mi je opowiadał”), ale stanowią podsumowanie serii: Czerwone ćwieki zostały ukończone w lipcu 1935 roku, jedenaście miesięcy przed samobójstwem Howarda. Nie istnieje żaden dowód na to, że napisał on cokolwiek o tym bohaterze po tej dacie. Wielką rolę odegrała w tym prawdopodobnie niezdolność „Weird Tales” do regularnego płacenia Howardowi i można powiedzieć, że został on zmuszony do porzucenia tej postaci przez okoliczności. Pogląd ten potwierdza fakt, iż po Czerwonych ćwiekach przedłożył w „Weird Tales” jeszcze tylko jeden tekst. Jakkolwiek pod koniec roku 1934 wyraźnie odchodził od literatury fantasy, coraz bardziej zainteresowany historią oraz przekazami dotyczącymi swojego kraju, amerykańskiego południowego zachodu, i jego potencjałem jako tematem dla twórczości pisarskiej. To właśnie wzrastająca pasja ubarwiła ostatnie opowieści o Conanie. Po raz pierwszy zainteresowania Teksańczyka stały się czymś, z czym nie rozstawał się w swym codziennym życiu. Jego wiedza o Celtach, która przeniknęła do wielu wczesnych utworów Strona 20 o Cimmeryjczyku, pochodziła tylko z książek. Ostatnie z tych tekstów – zawarte w tym tomie – były opowiadaniami, w których kontynuował – tak jak czynił to zawsze dotąd – zgłębianie motywu „barbarzyństwo kontra cywilizacja”. Jednak po raz pierwszy był w stanie dodać na ten temat znacznie więcej autentyczności i wiedzy z pierwszej ręki. Trzy z opowieści zawartych w tym tomie należą do najlepszych historii Howarda o Conanie. Są to: Za Rzeką Czarną, Czerwone ćwieki i Czarny przybysz. Pierwsze dwie przytłaczającą większością głosów badaczy i znawców twórczości autora zaliczane są również do najlepszych w całym jego dorobku. Oto pisarz u szczytu swego talentu, tworzący historie, które w ostateczności wyniosą go ponad status wyjątkowego gawędziarza – do grupy autorów mających także do zakomunikowania pewne przesłanie. Tymi ostatnimi opowieściami o Conanie Howard udowodnił, że naprawdę wart jest uwagi krytyków. Jeżeli w pewnym sensie potraktujemy ostatnie historie o Cimmeryjczyku jako podsumowane serii, możemy także uznać je za swego rodzaju literacki testament. Wydarzenia zarysowane w Za Rzeką Czarną nie stanowiły niczego szczególnie nowego w dorobku Teksańczyka, przepełnionym utworami ukazującymi udane napaści dzikich na cywilizowane osady i miasta, które wzrosły zbyt słabe, by móc się obronić. W Za Rzeką Czarną, jak i w pozostałych opowieściach następuje nieuniknione oddzielenie ludzi cywilizowanych i idącej w ślad za tym słabości, która wiedzie ich do klęski. Jakkolwiek tym, co odróżnia Za Rzeką Czarną, są prezentujące się wiarygodnie tło i postaci, ponieważ zostały one zaczerpnięte ze źródeł, które były