1033

Szczegóły
Tytuł 1033
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1033 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1033 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1033 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Goodbye Kalifornio!" autor: Alistear Maclean Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1993 Z angielskiego t�umaczy�: Tadeusz Markowski T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa "Orbita", Warszawa 1990 r. Pisa� J. Podstawka Korekty dokona�y K. Markiewicz i K. Kruk * * * Przedmowa Ziemia zadr�a�a 9 lutego 1972 roku, dok�adnie o pi�tej pi��dziesi�t dziewi�� i czterdzie�ci sekund. W por�wnaniu z innymi wstrz�sami, ten trudno by�o okre�li� jako wart uwagi. Z pewno�ci� nie by� powa�niejszy ni� wstrz�sy nawiedzaj�ce Tokio i jego okolice dziesi�tki razy w roku. Zatrz�s�y si� wisz�ce lampy, kilka niestarannie postawionych na p�kach przedmiot�w spad�o na ziemi�, ale by�y to jedyne daj�ce si� zauwa�y� efekty przechodz�cej fali. Wt�rny wstrz�s, o wiele s�abszy, nast�pi� dwadzie�cia sekund p�niej. W rezultacie by�o to wi�c zdarzenie nie warte uwagi, ale pami�tne, przynajmniej dla mnie, gdy� by�o to pierwsze trz�sienie ziemi, jakie prze�y�em. Uczucie, �e ziemia pod stopami zaczyna si� rusza�, nale�y do szczeg�lnie bulwersuj�cych prze�y�. Epicentrum wstrz�su znajdowa�o si� zaledwie kilka kilometr�w od mojej siedziby, wi�c nast�pnego dnia pojecha�em obejrze� to miejsce. Miasteczko Sylmar le�y kilka kilometr�w na p�noc od Los Angeles w Dolinie San Fernando, w Kalifornii, oczywi�cie. Wida� by�o liczne uszkodzenia budynk�w, ale �adne nie by�o powa�ne, z wyj�tkiem jednego. Najsilniej bowiem zosta� dotkni�ty Rz�dowy Szpital Weteran�w. Przed trz�sieniem sta�y tam r�wnolegle do siebie trzy budynki. Dwa zewn�trzne sta�y nadal, na poz�r zupe�nie nietkni�te. Natomiast �rodkowy zawali� si� jak domek z kart, zosta� ca�kowicie zniszczony. Ani jeden element jego konstrukcji nie osta� si� w stanie nienaruszonym. Ponad sze��dziesi�ciu pacjent�w ponios�o �mier�. Dziwne, �e tak znaczne szkody spowodowa� wstrz�s o znikomej sile. Moc trz�sienia ziemi okre�la si� wed�ug skali Richtera od zera do dwunastu stopni. Trzeba pami�ta�, �e si�a trz�sienia ziemi, mierzona skal� Richtera, ro�nie nie arytmetycznie, ale logarytmicznie. Tak wi�c sze�� stopni wed�ug Richtera odpowiada wstrz�sowi dziesi�ciokrotnie silniejszemu ni� si�a pi�ciu lub stukrotnie silniejszemu ni� si�a czterech stopni. Trz�sienie ziemi, kt�re zniszczy�o budynek szpitala w Sylmar mia�o si�� sze�ciu i trzech dziesi�tych w skali Richtera. To za�, kt�re zniszczy�o San Francisco w 1906 roku, odpowiada�o w�wczas sile o�miu i trzech dziesi�tych stopnia (lub, jak kto woli, siedmiu i dziewi�ciu dziesi�tych we wsp�czesnej, zmodyfikowanej skali). Tak wi�c wstrz�s w Sylmar mia� zaledwie jeden procent skutecznej mocy trz�sienia w San Francisco. Jest to, by� mo�e, uspokajaj�ca informacja, ale dla os�b o nadmiernie rozwini�tej wyobra�ni i ona mo�e by� przera�aj�ca. Bardziej jednak przera�aj�cy mo�e by� fakt, �e nigdy nie zarejestrowano wielkiego - cho� okre�lenie "wielkie" oznacza ka�dy wstrz�s o sile ponad osiem stopni - trz�sienia ziemi w pobli�u jakiegokolwiek miasta. Z wyj�tkiem budz�cego groz� trz�sienia ziemi w p�nocnych Chinach w czerwcu 1976 roku, kiedy to, wed�ug nigdy nie potwierdzonych przez stron� chi�sk� szacunk�w, w mie�cie Taughsan i jego okolicach zgin�o siedemset pi��dziesi�t tysi�cy ludzi. Prawo wielkich liczb m�wi jednak, �e trz�sienia ziemi nie zawsze wyst�powa�y w nie zamieszkanych lub ma�o zaludnionych okolicach. I je�eli kto� nie chowa g�owy w piasek, to musi zda� sobie spraw� z tego, �e jest to zjawisko bardzo prawdopodobne tak�e dzisiaj. U�yto tu okre�lenia "prawdopodobne", poniewa� prawo wielkich liczb zosta�o w tym wypadku wzmocnione obserwacj�, �e trz�sienia ziemi najcz�ciej wyst�puj� na wybrze�ach kontynent�w i wysp. A w�a�nie tam, ze wzgl�du na dogodne po�o�enie handlowe i komunikacyjne, powsta�o sporo wielkich miast �wiata. Tokio, Los Angeles czy San Francisco - to tylko trzy przyk�ady takich miast. I nic w tym dziwnego. Przyczyny wyst�powania trz�sie� ziemi oraz wybuch�w wulkan�w nie budz� ju� zasadniczych kontrowersji geolog�w. Naukowcy ustalili, �e w niewyobra�alnie odleg�ej przesz�o�ci zjawisko pojawiania si� l�d�w przebiega�o w ten spos�b, �e najpierw utworzy� si� jeden superkontynent, a ze wszystkich stron otacza� go jeden superocean. Z up�ywem czasu, z przyczyn wci�� jeszcze niezbyt dok�adnie poznanych, nast�pi� podzia� tego tworu na kilka kontynent�w, z kt�rych ka�dy unosi� si� na swojej p�ycie tektonicznej, p�ywaj�cej na wci�� roztopionej magmie tworz�cej j�dro Ziemi. Owe p�yty tektoniczne od czasu do czasu zderzaj� si� i ocieraj� o siebie. Na skutek owych zderze� powstaj� fale przenosz�ce si� ku powierzchni, kt�re powoduj� wybuchy wulkaniczne lub w�a�nie trz�sienia ziemi. Wi�ksza cz�� stanu Kalifornia znajduje si� na P�ycie P�nocno_Ameryka�skiej, kt�ra, cho� porusza si� na zach�d, nie jest tak naprawd� najgro�niejsz� p�yt� tektoniczn�. Prawdziwym nieszcz�ciem Kalifornii jest fakt, �e pozosta�a jej cz�� znajduje si� na P�ycie P�nocnego Pacyfiku, kt�ra, niestety, wci�� obija si� o Chiny, Japoni� i Filipiny. Pocz�wszy od miejscowo�ci San Andreas na zach�d rozci�ga si� w�a�nie �w nieszcz�sny obszar. P�yta P�nocnego Pacyfiku nieco si� obraca i jej ruch poni�ej terenu Kalifornii odpowiada ruchowi w kierunku p�nocno_zachodnim. Kiedy napi�cia na styku obu p�yt staj� si� zbyt silne, wtedy nast�puje ich roz�adowanie w kierunku w�a�nie p�nocno_zachodnim, wzd�u� tzw. Uskoku San Andreas, co wywo�uje trz�sienia ziemi, kt�rymi kalifornijczycy niezbyt si� ju� przejmuj�. Rozmiar tych uskok�w zale�y g��wnie od wielko�ci wstrz�su. Czasami mo�e si� nawet zdarzy�, �e nie wyst�pi �adne boczne przesuni�cie. Innym razem mo�e ono mie� rozmiar trzydziestu czy sze��dziesi�ciu centymetr�w. Ale mimo ogromnych konsekwencji takiego za�o�enia nie mo�emy przecie� odrzuca� mo�liwo�ci zaistnienia bocznego przesuni�cia rz�du kilkunastu metr�w. Prawd� m�wi�c, w tej dziedzinie wszystko jest mo�liwe. Aktywna sfera sejsmiczna i wulkaniczna otaczaj�ca Pacyfik znana jest jako tak zwany Pier�cie� Ognia. Uskok San Andreas stanowi jego integraln� cz��. W obrze�ach tego w�a�nie Pier�cienia Ognia wyst�pi�y dwa najbardziej monstrualne trz�sienia ziemi, jakie kiedykolwiek zarejestrowano w historii: w Japonii i Ameryce Po�udniowej. Oba mia�y si�� rz�du o�miu i dziewi�ciu dziesi�tych stopnia w skali Richtera. Kalifornia nie mo�e sobie ro�ci� wi�kszego prawa do boskiej opieki ni� pozosta�e cz�ci Pier�cienia Ognia i nale�y liczy� si� z tym, �e nast�pne monstrum tektoniczne - powiedzmy sze�� razy silniejsze ni� wstrz�s w San Francisco - nast�pi, za��my, w San Bernardino, skutecznie str�caj�c miasto Los Angeles do oceanu. A przecie� skala Richtera ma dwana�cie stopni! Trz�sienia ziemi wyst�puj�ce na Pier�cieniu Ognia maj� jeszcze jedn� cech� - mog� wyst�powa� zar�wno jako wstrz�sy podwodne, jak i podziemne. W tym pierwszym przypadku powstaje olbrzymia fala przyp�ywu. W roku 1976 miasto Mindanao na Filipinach zosta�o zatopione i kompletnie zniszczone, grzebi�c w wodzie tysi�ce istnie� ludzkich. Do tej tragedii dosz�o w wyniku trz�sienia ziemi, kt�rego epicentrum znajdowa�o si� w sto�kowo uformowanej Zatoce Moro. Na skutek wstrz�su powsta�a pi�ciometrowa fala przyp�ywu, kt�ra zatopi�a ca�e wybrze�e. Taki w�a�nie podwodny wstrz�s u brzeg�w San Francisco m�g�by zdewastowa� Zatok� Kalifornijsk� i prawdopodobnie nie oszcz�dzi�by miasta Sacramento i San Joaquin, kt�re le�� w dolinach. Jak si� rzek�o, bezpo�redni� przyczyn� wstrz�s�w tektonicznych jest w�a�nie owa w�drownicza natura p�yt tektonicznych. Ale s� r�wnie� dwie inne prawdopodobne przyczyny mog�ce wywo�a� trz�sienie ziemi. Pierwsz� z nich jest promieniowanie s�oneczne. Wiadomo przecie�, �e si�a i zawarto�� wiatru s�onecznego znacznie si� zmienia, i to w spos�b zupe�nie nie daj�cy si� przewidzie�. Wiadomo r�wnie�, �e mo�e on znacznie wp�yn�� na struktur� chemiczn� naszej atmosfery, co z kolei mo�e rzutowa� na przy�pieszenie lub hamowanie rotacji Ziemi. Jest to zjawisko prawie niewykrywalne, bo mierzalne jedynie w setnych cz�ciach sekundy, ale przecie� mo�e ono wp�ywa� (tak mog�o si� zdarzy� w przesz�o�ci) na nie zakotwiczone p�yty tektoniczne. Wiele teorii naukowych stwierdza, �e wp�yw grawitacji r�nych planet oddzia�uje na S�o�ce, moduluj�c owe wiatry s�oneczne. Jest to o tyle bardziej interesuj�ce, �e w 1982 roku nast�pi rzadkie, liniowe u�o�enie planet Uk�adu S�onecznego. Je�eli ta teoria, nazwana Efektem Jowisza (od tytu�u ksi��ki napisanej przez doktor�w Johna Gribbina i Stephena Plagemanna), jest prawdziwa, to owe u�o�enie liniowe planet wywo�a niebywa�� aktywno�� S�o�ca, co z kolei b�dzie mia�o niebagatelny wp�yw na pr�dko�� obrotu Ziemi. Tak wi�c naukowcy oczekuj� nadej�cia roku 1982 z wielkim zainteresowaniem i nie mniejsz� obaw�. Drugim potencjalnym sprawc� trz�sienia ziemi mo�e by� cz�owiek. Od zarania ludzko�ci cz�owiek bezmy�lnie i na o�lep ingerowa� w procesy natury i nic nie wskazuje na to, by kiedykolwiek owych ingerencji zaniecha�. Gatunek, kt�ry najpierw modli� si� do si� natury, a potem pozna� i wykorzysta� jej najg��bsze tajemnice, wie�cz�c to dzie�o bomb� wodorow�, zdolny jest do wszystkiego. Sam pomys� kontrolowania przez cz�owieka trz�sie� ziemi - za pomoc� kontrolowanych wybuch�w - nie jest nowy, przeprowadzono ju� bowiem tego typu do�wiadczenia. Na nieszcz�cie (cho� by�o to oczywi�cie nieuniknione) jednocze�nie pojawi�a si� idea, aby wykorzysta� ten pomys� jako interesuj�c� innowacj� w przysz�ej wojnie j�drowej. My�l ta na tyle g��boko zaw�adn�a niekt�rymi lud�mi, �e podpisano ju� mi�dzynarodowe umowy, poparte szczerymi przysi�gami, zabraniaj�ce u�ywania broni j�drowej w spos�b zagra�aj�cy �rodowisku naturalnemu, na przyk�ad przez ska�enie atmosfery czy te� wywo�anie fali przyp�ywu. Istnienie tych um�w pos�u�y, oczywi�cie jedynie przyspieszeniu gor�czkowych prac nad pe�nym wykorzystaniem wszelkich mo�liwo�ci owych "broni, o kt�rych nawet nie wolno my�le�". Zajm� si� tym zw�aszcza supermocarstwa. Wystarczy przypomnie� sobie, co wynik�o z podpisania s�ynnego traktatu S$a$l$t, kt�ry spowodowa� natychmiastowe zdwojenie wysi�k�w przez naukowc�w obu stron w poszukiwaniu odpowiednika "z�otego Graala", co zaowocowa�o rozwojem nowych i coraz bardziej przera�aj�cych �rodk�w zag�ady wielkich mas ludzkich. Podpisanie nic nie znacz�cych skrawk�w papieru nie usunie przecie� c�tek ze sk�ry leoparda. Opr�cz jednak zastosowa� czysto wojennych pomys� ten mo�na r�wnie� wykorzysta� w innych celach. I o tym w�a�nie jest ta ksi��ka. Rozdzia� I Ryder otworzy� oczy i niech�tnie si�gn�� po s�uchawk� telefonu. - S�ucham? - M�wi porucznik Mahler. Przyje�d�aj natychmiast. Razem z synem. - Co si� sta�o? Porucznik przywi�zywa� na og� wielk� wag� do tego, by podw�adni zwracali si� do niego per "sir", ale w przypadku sier�anta Rydera podda� si� wiele lat temu. Ryder rezerwowa� ten spos�b zwracania si� dla os�b, kt�re powa�a�; ale �aden z jego przyjaci� czy znajomych nie us�ysza� nigdy tego s�owa z jego ust. - Nie przez telefon - odpar� Mahler. Z drugiej strony linii s�uchawka spocz�a na wide�kach. Ryder z oci�ganiem podni�s� si�, w�o�y� marynark� i zapi�� �rodkowy guzik, by ukry� smitha and wessona, kaliber 38, kt�ry tkwi� przy lewym boku, w miejscu, gdzie Ryder kiedy� mia� tali�. Nadal oci�gaj�c si�, jak tylko mo�e oci�ga� si� cz�owiek, kt�ry sko�czy� w�a�nie dwunastogodzinn� s�u�b�, obrzuci� pok�j spojrzeniem - perkalikowe zas�onki, pokrowce na fotele - r�ne drobiazgi i wazony pe�ne kwiat�w - wszystko to �wiadczy�o o tym, �e sier�ant Ryder nie jest kawalerem. Wszed� do kuchni i z �alem ch�on�c aromaty p�yn�ce z garnka, wy��czy� kuchenk�. Nast�pnie dopisa�: "Wyszed�em do miasta" - na kartce z instrukcj�, kiedy i przy jakiej temperaturze powinien przekr�ci� odpowiednie pokr�t�o - co by�o szczytem umiej�tno�ci kulinarnych, jaki zdo�a� osi�gn�� podczas dwudziestu siedmiu lat ma��e�stwa. Samoch�d zaparkowany by� na podje�dzie. W czym� takim �aden szanuj�cy si� policjant nie chcia�by zosta� zastrzelony. To, �e Ryder by� w�a�nie szanuj�cym si� policjantem, nie pozostawia�o �adnych w�tpliwo�ci. Ale jako wywiadowca mia�by niewielki po�ytek z b�yszcz�cej limuzyny ze �wietlnym napisem "Policja" i migaj�cymi �wiat�ami. Jego samoch�d - nazwany tak z braku lepszego okre�lenia - by� starym i poobijanym peugeotem w rodzaju tych, jakie uwielbiaj� pary�anie o sadystycznych sk�onno�ciach, z przyjemno�ci� obserwuj�cy, jak kierowcy l�ni�cych limuzyn zwalniaj� i zje�d�aj� na bok za ka�dym razem, gdy we wstecznym lusterku dostrzeg� taki zabytkowy rydwan. Cztery bloki od swego domu Ryder zaparkowa�, przeszed� po wy�o�onej p�ytami �cie�ce i nacisn�� dzwonek. Drzwi otworzy� m�ody m�czyzna. - Wk�adaj mundur, Jeff - powiedzia� Ryder. - Wzywaj� nas. - Obu? Po co? - Zgadnij. Mahler nic nie chcia� powiedzie�. - To przez te seriale kryminalne, kt�re ogl�da w telewizji. Je�li nie jest si� tajemniczym, to jest si� kompletnym zerem. Jeff znikn��, by dwadzie�cia sekund p�niej wr�ci� w zawi�zanym bez zarzutu krawacie. Dopi�� mundur. Ojciec i syn tworzyli szczeg�lnie kontrastow� par�. Sier�ant Ryder wygl�da� jak ci�ar�wka pami�taj�ca lepsze dni. Wymi�ta marynarka i pozbawione kantu spodnie sprawia�y wra�enie, jakby ich w�a�ciciel sypia� w ubraniu przez ca�y tydzie�. Ryder m�g�by rano kupi� sobie nowy garnitur, a ju� wieczorem handlarz starzyzn�, aby unikn�� spotkania, przeszed�by na drug� stron� ulicy na sam jego widok. Mia� g�ste czarne w�osy i takie� w�sy, a z jego znu�onej i pomarszczonej twarzy patrzy�y oczy, kt�re w ci�gu �ycia ich w�a�ciciela widzia�y za du�o i nie zdo�a�y polubi� tego, co zobaczy�y. Jeff Ryder by� o par� centymetr�w wy�szy i o wiele szczuplejszy. Nieskazitelny mundur Kalifornijskiej Policji Drogowej wygl�da� na nim, jaby zosta� uszyty na miar� przez znany dom mody. Odziedziczone po matce jasne w�osy i niebieskie oczy roz�wietla�y twarz �yw�, ruchliw� i inteligentn�. Tylko jasnowidz m�g�by odgadn��, �e Jeff jest synem sier�anta Rydera. Po drodze zamienili tylko dwa zdania. - Matka wci�� jeszcze nie wr�ci�a - powiedzia� Jeff. - Czy ma to jaki� zwi�zek z tym wezwaniem? - Zgadnij. Centralny komisariat policji mie�ci� si� w obskurnym ceglanym budynku, kt�ry od dawna nadawa� si� tylko do rozbi�rki. Wygl�da� tak, jakby zosta� specjalnie zaprojektowany po to, aby psychicznie z�ama� licznych z�oczy�c�w, kt�rzy wchodzili lub byli wci�gani w jego progi. Dy�urny, sier�ant Dickson, obrzuci� ich powa�nym spojrzeniem, kt�re zreszt� nie znaczy�o nic szczeg�lnego. Sama bowiem natura pe�nionej przez niego s�u�by wyklucza�a wszelk� sk�onno�� do niefrasobliwo�ci. Wykona� r�k� gest pe�en zniech�cenia i oznajmi�: - Jego eminencja czeka. Porucznik Mahler wygl�da� r�wnie odpychaj�co jak budynek, w kt�rym urz�dowa�. By� wysoki, mia� przypr�szone siwizn� skronie, w�skie wargi niezdolne do u�miechu, cienki, orli nos i oczy pozbawione wszelkich emocji. Nikt go nie lubi�, bo zas�u�y� sobie na reputacj� s�u�bisty. Ale te� nikt nie �ywi� do niego nienawi�ci, gdy� by� lojalny i raczej zna� si� na swojej robocie. "Raczej" - bo Mahler nie ugina� si� pod nadmiarem rozumu, a swoj� obecn� pozycj� osi�gn�� po cz�ci dlatego, �e stanowi� model bezwzgl�dnego obro�cy prawa, a cz�ciowo dlatego, �e jego nieskazitelna uczciwo�� nie stanowi�a najmniejszego zagro�enia dla zwierzchnik�w. Teraz, co zdarza�o si� rzadko, wydawa� si� niesw�j. Ryder wyci�gn�� zmi�t� paczk� swoich ulubionych gauloise'�w i zapali� ten zakazany tutaj owoc. Awersja Mahlera do wina, kobiet, �piewu i tytoniu by�a prawie patologiczna. - Co� nie gra w San Ruffino? Mahler przyjrza� mu si� podejrzliwie. - Sk�d wiecie? Kto wam to powiedzia�? - A wi�c to prawda. Nikt mi nic nie m�wi�. �aden z nas nie z�ama� ostatnio prawa. W ka�dym razie nie zrobi� tego m�j syn. Co do mnie, to i tak nic nie pami�tam. - Zadziwiacie mnie, sier�ancie - Mahler pozwoli� swojej zgry�liwo�ci wzi�� g�r� nad skr�powaniem. - Jak nigdy wzywa nas pan razem; a par� rzeczy nas ��czy. Po pierwsze, jeste�my ojcem i synem, co policji, o ile wiem, nie interesuje. Po drugie, moja �ona, a matka Jeffa, pracuje w elektrowni atomowej w San Ruffino. Nie zdarzy� si� tam przecie� �aden wypadek, bo w par� chwil wiedzia�oby o tym ca�e miasto. Mo�e napad? - Tak - g�os by� niemal nienawistny. Nie by� zachwycony tym, �e przypad�a mu rola zwiastuna nieszcz�cia, ale te�, jak ka�dy, nie lubi�, �eby m�wiono za niego. - Nic dziwnego! - ton Rydera by� zupenie rzeczowy, a z jego zachowania Mahler m�g�by wnioskowa�, �e rozmawiaj� o pogodzie. - S�u�by specjalne w tej elektrowni s� do niczego. Napisa�em raport w tej sprawie, pami�ta pan? - Zosta� przekazany odpowiednim w�adzom. Ochrona elektrowni nie jest spraw� policji. To sprawa I$a$e$a. Mia� na my�li Mi�dzynarodow� Agencj� Energii Atomowej, kt�ra - mi�dzy innymi - powinna nadzorowa� systemy ochronny zak�ad�w atomowych, a zw�aszcza zabezpieczenia przed kradzie�� paliwa j�drowego. - O Bo�e! - Jeff nie tylko nie odziedziczy� po ojcu aparycji, ale by� r�wnie� pozbawiony jego zdolno�ci absolutnego opanowania. - Id�my po kolei, poruczniku. Czy moja matka jest ca�a i zdrowa? - Tak przypuszczam. Powiedzmy, �e nie mam powod�w, aby my�le� inaczej. - Co, to do diab�a, ma znaczy�? Mahler zrobi� min�, jakby mia� zamiar przywo�a� Jeffa do porz�dku, lecz sier�ant Ryder by� szybszy. - Porwanie? - Obawiam si�, �e tak. - Porwana? - zdumia� si� Jeff. - Dlaczego? Jest tylko sekretark� dyrektora. Nie ma zielonego poj�cia o tym, co si� tam dzieje. Nie ma nawet klauzuli utajnienia. - To prawda. Ale prosz� sobie przypomnie�, �e zosta�a wyznaczona do tej pracy, chocia� o ni� nie prosi�a. �ony policjant�w powinny by� jak �ona Cezara: ponad wszelkim podejrzeniem. - Ale dlaczego porwano w�a�nie j�? - Porwali, o ile dobrze rozumiem, nie tylko j�. Wzi�li r�wnie� p� tuzina innych os�b: zast�pc� dyrektora, zast�pc� szefa s�u�by bezpiecze�stwa elektrowni, jeszcze jedn� sekretark�, operatora z sali kontroli... Co wa�niejsze, nawet je�li wy jeste�cie innego zdania, zabrali r�wnie� dw�ch profesor�w, kt�rzy w�a�nie dzisiaj wizytowali elektrowni�. Obaj s� najwy�szej klasy fachowcami w zakresie fizyki j�drowej. - To daje razem pi�ciu specjalist�w od fizyki j�drowej, kt�rzy znikn�li w ci�gu ostatnich dw�ch miesi�cy - odezwa� si� Ryder. - Tak jest. Pi�ciu - Mahler wygl�da� wyj�tkowo nieszcz�liwie. - Sk�d oni byli? - spyta� Ryder. - Z San Diego i chyba z Uniwersytetu U$c$l$a. Czy to ma jakie� znaczenie? - Nie wiem. Mo�e ju� by� za p�no. - Co to ma znaczy�, sier�ancie? - Je�li maj� rodziny, to powinny si� one znale�� natychmiast pod opiek� policji. Mahler najwyra�niej nie nad��a� za jego my�lami. - Je�li zostali porwani, to w okre�lonym celu, a do tego potrzebna jest ich wsp�praca. Czy nie wsp�pracowa�by pan o wiele ch�tniej, gdyby widzia� pan kogo�, kto obc�gami wyrywa po kolei paznokcie pa�skiej �onie? Najprawdopodobniej z powodu braku �ony my�l ta nie wpad�a wcze�niej do g�owy porucznika, ale te� my�lenie nie by�o jego najmocniejsz� stron�. Trzeba jednak przyzna�, �e gdy ju� zrozumia� w czym rzecz, to nie traci� czasu. Nast�pne dwie minuty sp�dzi� przy telefonie. - Jed�my tam wreszcie - Jeff by� najwyra�niej zniecierpliwiony, a jego g�os, cho� cichy, by� wyra�nie nagl�cy. - Spokojnie! Nie denerwuj si�. Czas po�piechu ju� min��. Mo�e nadej�� znowu, ale teraz w niczym nam po�piech nie pomo�e. W milczeniu poczekali, a� Mahler od�o�y s�uchawk�. - Kto zawiadomi� pana o porwaniu? - spyta� Ryder. - Ferguson. Szef ochrony elektrowni. Mia� wolny dzie�, ale jego dom jest pod��czony do systemu alarmowego San Ruffino. Natychmiast si� tam uda�. - Co zrobi�? Przecie� on mieszka pi��dziesi�t kilometr�w st�d, w g�rach. Tam gdzie diabe� m�wi dobranoc. Dlaczego nie zatelefonowa�? - Bo jego linia zosta�a przeci�ta. - Ale ma przecie� w samochodzie policyjny nadajnik! - Kt�rym te� si� zaopiekowano. Po drodze do elektrowni s� trzy budki telefoniczne. Jedna z nich znajduje si� w warsztacie naprawy samochod�w. W�a�ciciel i mechanik zostali zamkni�ci w gara�u. - Ale system ochrony elektrowni jest po��czony r�wnie� z pa�skim biurem. - By�. - Robota z wewn�trz? - Ferguson zadzwoni� do mnie dwie minuty po przybyciu do San Ruffino. - S� ranni? - Nie. Ani �ladu przemocy. Ca�y personel zamkn�li w jednym pokoju. - Czyli mamy pytanie za milion dolar�w. - Kradzie� paliwa nuklearnego? Wed�ug Fergusona trzeba troch� czasu, �eby to ustali�. - Jedzie pan tam? - Oczekuj� go�ci - Mahler nie wygl�da� na zbyt uszcz�liwionego. - Za�o�y�bym si�, �e tak b�dzie. Kto tam jest. - Parker i Davidson. - Chcemy si� do nich przy��czy�. Mahler zawaha� si�, a po chwili zapyta� wymijaj�co: - Spodziewacie si� odkry� co�, czego oni nie zauwa��? To znakomici fachowcy. Sami to m�wili�cie. - Cztery pary oczu widz� wi�cej ni� dwie. No i chodzi tu o moj� �on�, a matk� Jeffa. Lepiej wi�c ni� oni wiemy, jak mog�a si� zachowa� w takiej sytuacji. Mo�e uda nam si� dostrzec co�, co mog�o uj�� uwagi Parkera i Davidsona. Mahler podpar� r�koma brod� i wpatrywa� si� ponuro w st�. Istnia�y du�e szanse, �e jak�kolwiek decyzj� podejmie, zdaniem jego zwierzchnik�w b�dzie do decyzja niew�a�ciwa. Wybra� wi�c kompromis, nie m�wi�c nic. Ryder skin�� g�ow� i wraz z Jeffem opu�cili pok�j. * * * Wiecz�r by� pi�kny, cichy i bezwietrzny. Kiedy Ryder i jego syn przekraczali bram� elektrowni San Ruffino, zachodz�ce s�o�ce kre�li�o matowoz�oty szlak na horyzoncie ponad Pacyfikiem. Elektrowni� zbudowano nad sam� zatok� San Ruffino, gdy� jak wszystkie si�ownie atomowe potrzebowa�a ogromnych ilo�ci wody, oko�o czterech milion�w litr�w na minut�, aby utrzyma� rdze� reaktora w optymalnej temperaturze. �adna miejska sie� nie by�aby w stanie zapewni� takich ilo�ci wody. Dwa reaktory by�y pokryte masywnymi, �nie�nobia�ymi kopu�ami, pi�knymi w swej prostocie, a zarazem gro�nymi i ponurymi, je�li kto� pragn�� je za takie uwa�a�. Z pewno�ci� by�y imponuj�ce. Ka�da mia�a wysoko�� dwudziestopi�ciopi�trowego wie�owca, �rednic� oko�o pi��dziesi�ciu metr�w i metrowej grubo�ci �ciany z betonu zbrojonego najwi�kszymi pr�tami zbrojeniowymi produkowanymi w U$s$a. Mi�dzy tymi budowlami - zawieraj�cymi r�wnie� cztery generatory parowe wytwarzaj�ce energi� elektryczn� - sta� przysadzisty budynek, mieszcz�cy turbogeneratory, skraplacze i odsalacze. Od strony pla�y sta�a sze�ciopi�trowa budowla, zwana, nie wiadomo dlaczego, budynkiem pomocniczym, d�uga na osiemdziesi�t metr�w, mieszcz�ca sterowni� obu reaktor�w, centrum kontrolno_pomiarowe oraz bardzo skomplikowany system kontrolny, zapewniaj�cy bezpiecze�stwo elektrowni i ochron� okolicznej ludno�ci przed skutkami jej pracy. Do budynku, z obu jego stron, przylega�y dwa mniejsze skrzyd�a. Ich funkcja by�a r�wnie wa�na i delikatna jak praca samych reaktor�w. Mie�ci�y si� tam magazyny paliwa rozszczepialnego. Do zbudowania elektrowni trzeba by�o zu�y� prawie milion metr�w sze�ciennych betonu i prawie pi��dziesi�t tysi�cy ton stali. Godny uwagi by� fakt, �e ca�y ten skomplikowany system obs�ugiwa�o zaledwie osiem os�b, g��wnie pracownicy ochrony. Dwadzie�cia metr�w przed bram� wjazdow� Ryder zosta� zatrzymany przez umundurowanego wartownika uzbrojonego w pistolet maszynowy. Wartownik nie by� zbyt gro�ny, gdy� nawet nie zsun�� z plec�w swojej broni. Ryder wychyli� g�ow� przez okno. - Co to? Dzie� otwarty dla wszystkich? Wst�p bezp�atny dla ka�dego? - Aaa, sier�ant Ryder! - niski m�czyzna, m�wi�cy z wyra�nym irlandzkim akcentem, pr�bowa� si� u�miechn��, ale wyszed� mu tylko przykry grymas. - Troch� za p�no na zamykanie drzwi do stajni. Konie wybieg�y. Poza tym czekamy na przedstawicieli prawa. I to w ilo�ciach hurtowych. - Kt�rzy b�d� zadawa� a� do znudzenia te same g�upie pytania, jak ja zaczn� czyni� za chwil�. Rozchmurz si�, Johnny. Dopilnuj�, �eby nie zapud�owali ci� za zdrad� stanu. Mia�e� wtedy s�u�b�? - Chyba za jakie� grzechy. Przykro mi z powodu pana �ony. - Ryder skin�� g�ow�. - Wsp�czuj� panu, ale pan niech mi nie wsp�czuje. Z�ama�em przepisy. Je�eli istnieje gdzie� w pobli�u odpowiednie drzewo, to powinno si� mnie na nim powiesi�. Nie powinienem wy�azi� ze swojego pude�ka. - Dlaczego? - spyta� Jeff. - Widzicie to szk�o? Nawet Bank Ameryka�ski nie ma takiego. Mo�e pocisk z magnum 44 da�by sobie z nim rad�, cho� w to w�tpi�. - Mam u siebie mikrofon i g�o�nik, pod r�k� przycisk alarmowy, a pod nog� peda�, kt�rym mog� zdetonowa� pi�� kilogram�w gelenitu, powoduj�c taki wybuch, �e nawet czo�g by si� zniech�ci�. Mina jest zakopana pod asfaltem w miejscu, w kt�rym zatrzymuj� si� wyje�d�aj�ce pojazdy. Ale stary ba�wan Mc$cafferty musia� otworzy� drzwi i wyj�� na zewn�trz. - Dlaczego? - Nie ma gorszego idioty ni� stary idiota - oto dlaczego. Spodziewali�my si� w�a�nie o tej porze furgonetki. Znalaz�em na biurku notatk�, w kt�rej by�o to napisane. Furgonetki do transportu paliwa nuklearnego, kt�ra mia�a przyjecha� z San Diego. Ten sam kolor, ta sama tablica rejestracyjna, taki sam stra�nik, te same mundury. - Kr�tko m�wi�c, ta sama furgonetka. Porwana. Ale skoro zadali ju� sobie trud, �eby ni� zaw�adn��, dlaczego nie zaczekali, a� b�dzie pe�na? - Przyjechali tu nie tylko po paliwo. - No tak! Pozna�e� kierowc�? - Nie. Ale przepustk� mia� w porz�dku i fotografi� w przepustce te�. - Pozna�by� go? Mc$cafferty zmarszczy� brwi jak cz�owiek, kt�ry podejmuje wielki wysi�ek umys�owy. - Na pewno bym rozpozna� t� cholern� czarn� brod� i takie same w�sy, teraz le��ce na �mietniku. Nie zd��y�em nawet zauwa�y�, kto jest g��wnym macherem, ledwie rzuci�em okiem, a boczne drzwi otworzy�y si� i ju� byli na dole. Nawet nie wiem, ilu ich by�o. Wszyscy mieli maski z czarnych po�czoch. Nic wi�cej nie widzia�em. By�em zbyt zaj�ty patrzeniem na to, co przytargali ze sob�: pistolety, obrzynki, a jeden mia� nawet bazook�. - Bazook�? - Zapewne po to, by wysadzi� w powietrze pancerne drzwi z elektronicznym zamkiem. - Tak przypuszczam, ale nie pad� ani jeden strza� - od pocz�tku do ko�ca. To byli zawodowcy. Dobrze wiedzieli, co robi�, dok�d p�j��, na co uwa�a�. Za�adowali mnie do �rodka i zwi�zali, zanim zd��y�em zamkn�� usta. - Musia� to by� dla ciebie niez�y szok - stwierdzi� Ryder. - A potem? - Jeden z nich wszed� do mojej budki. �ajdak mia� irlandzki akcent. Przysi�g�bym, �e s�ysz� w�asny g�os. Podni�s� s�uchawk� i wywo�a� Carltona - to numer dwa w ochronie - Ferguson mia� dzisiaj wolne. Powiedzia�, �e ci�ar�wka ju� jest i poprosi� o pozwolenie otwarcia bramy. Nacisn�� guzik, poczeka�, a� furgonetka przejedzie i zamkn�� bram�. Sam wlaz� przez furtk� i wsiad� do furgonetki, kt�ra czeka�a na niego. - I to wszystko? - Wszystko, co wiem. By�em z nimi ca�y czas - nie mia�em zreszt� innego wyboru - do ko�ca ca�ej imprezy. Potem zamkn�li mnie razem z pozosta�ymi. - Gdzie jest Ferguson? - W p�nocnym skrzydle. - Pewnie sprawdza, czego mu brakuje. Powiedz mu, �e przyjecha�em. Mc$cafferty wszed� do budki, powiedzia� co� kr�tko przez telefon i po chwili ukaza� si� znowu. - W porz�dku. - Nie by�o �adnych komentarzy? - Zabawne pytanie. Powiedzia�: "Bo�e, jakby�my mieli jeszcze ma�o k�opot�w". Ryder u�miechn�� si� blado i odjecha�. * * * Ferguson, szef ochrony elektrowni, przyj�� ich w swym biurze uprzejmie, ale bez cienia entuzjazmu. Wiele miesi�cy up�yn�o od chwili, gdy przeczyta� cierpki raport Rydera dotycz�cy ochrony w San Ruffino, ale Ferguson mia� dobr� pami��. Fakt, �e �w raport by� w najwy�szym stopniu precyzyjny i �e on sam, Ferguson, nie mia� ani odpowiedniej w�adzy, ani fundusz�w, �eby spe�ni� zalecenia Rydera, nie mia� dla niego �adnego znaczenia. By� to niski, dobrze zbudowany m�czyzna o czynnych oczach i chronicznie zatroskanej twarzy. Od�o�y� s�uchawk� telefonu i nawet nie pr�bowa� podnie�� si� zza biurka. - Przyszed� pan, sier�ancie, �eby sporz�dzi� kolejny raport? - stara� si� by� zgry�liwy, ale w jego g�osie brzmia�a tylko niepewno��. - Zn�w przysporzy� mi k�opot�w? - Ani mi to w g�owie - odpar� �agodnie Ryder. - Je�li pa�scy za�lepieni zwierzchnicy widz� �wiat przez r�owe okulary i odmawiaj� panu niezb�dnej pomocy, to ich wina, a nie pana. - Ach tak?! - w g�osie brzmia�o zaskoczenie, ale twarzy Fergusona nie opuszcza�a nieufno��. - Panie Ferguson, t� spraw� jeste�my zainteresowani osobi�cie - odezwa� si� Jeff. - Jest pan synem sier�anta? - Jeff skin�� potakuj�co g�ow�. - Przykro mi z powodu pa�skiej matki, cho� to chyba niewiele panu pomo�e. - Znajdowa� si� pan wtedy prawie pi��dziesi�t kilometr�w st�d. Nic pan nie m�g� poradzi� - stwierdzi� uprzejmie Ryder. Jeff spojrza� na ojca z obaw�. Wiedzia�, �e uprzejmy Ryder jest potencjalnie najgro�niejszy, ale wydawa�o mu si�, �e tym razem nie ma powod�w do niepokoju. - Spodziewa�em si� zasta� pana w skarbcu przy liczeniu �upu, kt�ry zagarn�li nasi przyjaciele. - To do mnie nie nale�y. Nigdy nie zbli�am si� do tych cholernych magazyn�w, chyba �e sprawdzam system alarmowy. Nie wiem nawet, co tam trzymaj�. Zajmuje si� tym sam dyrektor i jego asystenci. - Mo�na si� z nim zobaczy�? - Po co? Dw�ch waszych ludzi, nie pami�tam ich nazwisk... - Parker i Davidson. - Mo�liwe. Ju� z nim rozmawiali. - No w�a�nie. Wtedy te� liczy� straty? Ferguson wyci�gn�� r�k� w stron� telefonu. Porozmawia� pe�nym szacunku g�osem z kim� po drugiej stronie linii, a potem zwracaj�c si� do Rydera powiedzia�: - W�a�nie ko�czy. M�wi, �e za chwil� tu b�dzie. - Dzi�kuj�. Czy napad m�g� by� zorganizowany przez kogo� st�d? - St�d? S�dzi pan, �e m�g�by by� w to zamieszany kto� z moich ludzi...? - Ferguson obrzuci� Rydera podejrzliwym spojrzeniem. W czasie napadu znajdowa� si� w odleg�o�ci pi��dziesi�ciu kilometr�w od elektrowni; m�g� wi�c uwa�a�, �e sam jest poza wszelkimi podejrzeniami. Chocia� r�wnie dobrze, gdyby by� w to zamieszany, to w momencie w�amania z pewno�ci� powinien by� pi��dziesi�t kilometr�w st�d. - Nie rozumiem. Dziesi�ciu dobrze uzbrojonych ludzi nie potrzebuje �adnej pomocy z wewn�trz! - Jak wi�c mogli przej�� przez drzwi zamykane systemem elektronicznym i przemkn�� si� niezauwa�alnie obok fotokom�rek? Ferguson westchn��. Poczu� si� pewniej. - Spodziewali�my si� ci�ar�wki, kt�ra mia�a zabra� paliwo. Przyjecha�a o ustalonej godzinie. Stra�nik zawiadomi� Carltona o jej przybyciu i Carlton wy��czy� wszystkie urz�dzenia blokuj�ce drzwi. - Powiedzmy. Ale jakim cudem nie pogubili si� w�r�d tych korytarzy? To prawdziwy labirynt. - Nic �atwiejszego - Ferguson poczu� si� jeszcze pewniejszy. - My�la�em, �e pan o tym wie. - Cz�owiek uczy si� przez ca�e �ycie. Niech mi pan to wyja�ni. - Aby zapozna� si� z planem pierwszej lepszej elektrowni atomowej, nie ma najmniejszej potrzeby przekupywania kt�rego� z jej pracownik�w. Nie ma nawet potrzeby wkradania si� na teren zak�adu w fa�szywym mundurze czy kombinowania fa�szywych odznak, nie m�wi�c o u�ywaniu si�y. Nie trzeba nawet zbli�a� si� do elektrowni, by pozna� szczeg�y jej po�o�enia, dok�adne umiejscowienie zapas�w uranu i plutonu, a tak�e dok�adny czas dostarczania i odbierania �adunk�w paliwa nuklearnego. Wystarczy uda� si� do czytelni biblioteki publicznej przy Komisji Energii Atomowej przy 1717 H Street w Waszyngtonie. Tak� wypraw� uzna�by pan za niezwykle pouczaj�c�, sier�ancie Ryder, zw�aszcza gdyby pragn�� si� pan w�ama� do kt�rej� z nich. - To chyba kiepski dowcip. - Bardzo kiepski. Szczeg�lnie dla kogo�, kto - jak ja - jest odpowiedzialny za bezpiecze�stwo tego rodzaju zak�adu. Znajdzie pan tam szczeg�owy wykaz wszystkich prywatnych urz�dze� atomowych w tym kraju. Jest tam r�wnie� zawsze got�w do pomocy urz�dnik - wiem, co m�wi�, bo by�em tam - kt�ry na �yczenie wr�czy panu par� ton dodatkowych dokument�w. Znajduj� si� tam informacje, kt�re uwa�am, i wiele os�b podziela moje zdanie, nie tylko za poufne, ale nawet za tajne, a dotycz�ce wszystkich elektrowni atomowych, z wyj�tkiem tych, kt�rymi bezpo�rednio zarz�dza administracja. Ma pan ca�kowit� racj�. To �art, ale jako� ani mnie, ani wielu innych wcale on nie �mieszy. - Musieli tam do reszty zg�upie�! Przesad� by�oby stwierdzenie, �e sier�ant Ryder os�upia�. Okazywanie gwa�townych reakcji by�o zupe�nie obce jego naturze, ale nie by�o najmniejszej w�tpliwo�ci, �e s�owa Fergusona zbi�y go z tropu. Ferguson za� mia� min� grzesznika w za ciasno zapi�tej w�osienicy. - Udost�pniaj� tam nawet kserograf, �eby m�c zrobi� fotokopie interesuj�cych dokument�w. - Chryste! I rz�d na to pozwala? - Pozwala? Wspiera swoim autorytetem. Ustawa o energii atomowej z poprawk� z 1954 roku stwierdza, �e ka�dy obywatel, oboj�tne, czy maniak, czy nie, ma pawo uzyskania informacji o prywatnym wykorzystaniu materia��w nuklearnych. S�dz�, �e b�dzie pan musia�, sier�ancie, podda� rewizji pa�sk� teori� o zamachu zorganizowanym przez ludzi z elektrowni. - To nie by�a teoria, tylko pytanie. Tak czy owak, mo�e pan przyj��, �e ju� dokona�em tej rewizji. W tym momencie wszed� do pokoju doktor Jablonsky, dyrektor elektrowni. By� to t�gi, opalony m�czyzna, o wspania�ych, siwych w�osach. M�g� mie� mo�e sze��dziesi�t - siedemdziesi�t lat, ale wygl�da� o wiele m�odziej. Zazwyczaj roztacza� wok� siebie aur� poczciwo�ci i weso�o�ci. W tej akurat chwili nie roztacza� niczego podobnego. - Do wszystkich, wszystkich, wszystkich diab��w - mamrota�. - Dobry wiecz�r, sier�ancie. Szkoda, �e nie spotykamy si� w przyjemniejszych okoliczno�ciach. Odk�d to policja wysy�a ludzi ze s�u�by ruchu do prowadzenia... - spyta�, przygl�daj�c si� podejrzliwie Jeffowi. - To m�j syn - Ryder u�miechn�� si� lekko. - Mam nadziej�, �e nie podziela pan powszechnie panuj�cego przekonania, �e drog�wka mo�e aresztowa� jedynie na autostradzie. Maj� prawo aresztowa� ka�dego, w ka�dym miejscu, na terenie ca�ego stanu Kalifornia. - Bo�e! Mam nadziej�, �e nie zamierza mnie aresztowa� - Jablonsky przygl�da� si� Jeffowi sponad szkie� bez oprawki. - Zapewne martwi si� pan o swoj� matk�, m�odzie�cze, ale nie widz� �adnego powodu, �eby mia�o jej si� sta� co� z�ego. - Ja natomiast nie widz� �adnego powodu, �eby nie mia�o jej si� sta� co� z�ego - przerwa� Ryder. - S�ysza� pan o jakim� porwanym, kt�remu naprawd� nic si� nie sta�o? Bo ja nie. - Jeszcze za wcze�nie na pogr�ki. - Niech mi pan da troch� czasu. Gdziekolwiek by pojechali, zapewne nie dotarli jeszcze na miejsce. A jak tam wyniki pa�skiej kontroli? - Z�e. Mamy zmagazynowane trzy grupy nuklearnego paliwa: uran 238, uran 235 i pluton. Jak pan zapewne wie, uran 238 inicjuje ka�d� reakcj� j�drow�. Nie raczyli go zabra� ani odrobiny. To zupe�nie jasne. - Dlaczego? - Bo jest to materia� nieszkodliwy - doktor Jablonsky poszpera� w kieszeni swojej bia�ej bluzy i wydoby� z niej zupe�nie naturalnym ruchem sporo kulek nie wi�kszych od pocisk�w kalibru 38. - Oto U_#238. No, prawie. Zawiera jakie� trzy procent U_235. Jest to wi�c uran, jak to si� m�wi, odrobin� wzbogacony. �eby uruchomi� reakcj� �a�cuchow�, trzeba go cholernie du�o. Dopiero wtedy otrzymujemy temperatur� potrzebn� do zamiany wody w par�, kt�ra obraca turbiny wytwarzaj�ce elektryczno��. Tutaj, w San Ruffino, musimy zgrupowa� sze�� i trzy czwarte miliona takich ma�ych kulek, a zatem dwie�cie pi��dziesi�t w ka�dym z czterometrowych pr�t�w, stanowi�cych serce reaktora, by go uruchomi�. Uznajemy, �e jest to optymalna masa krytyczna reakcji j�drowej, kt�ra jest kontrolowana ch�odzeniem wielkimi ilo�ciami zimnej wody; aby zahamowa� ten proces, wystarczy opu�ci� pr�ty baru mi�dzy rurki z uranem. - A co by si� sta�o - zapyta� Jeff - gdyby�cie nagle nie mieli wody i nie mogli pos�u�y� si� pr�tami baru? Bum? - Nie, ale rezultat i tak by�by wystarczaj�co tragiczny: chmury radioaktywnego gazu spowodowa�yby �mier� tysi�cy ludzi i zatru�yby dziesi�tki, a mo�e tysi�ce kilometr�w kwadratowych terenu. Ale nic takiego dotychczas si� nie zdarzy�o i ryzyko jest znikome: jeden do pi�ciu miliard�w, wed�ug naszych szacunk�w. Tak wi�c specjalnie si� tak� ewentualno�ci� nie przejmujemy. Natomiast eksplozja j�drowa jest niemo�liwa. W tym celu trzeba by dysponowa� uranem 235 o ponad dziewi��dziesi�cioprocentowej czysto�ci; takim, kt�ry spu�cili�my na Hiroszim�. To dopiero jest prawdziwe paskudztwo. W tamtej bombie by�o go jakie� sze��dziesi�t kilo, ale by�a to robota tak toporna - praktycznie z epoki kamiennej w atomistyce - �e rozszczepi�o si� tylko dwadzie�cia pi�� uncji, co i tak wystarczy�o do zniszczenia miasta. Od tego czasu zrobili�my spore post�py, �e si� tak wyra��. Teraz Komisja Energii Atomowej przyznaje sama, �e wystarczy pi�� kilogram�w - stanowi to tak zwany punkt zapalny, wystarczaj�cy, aby spowodowa� wybuch. Komisja jest do�� konserwatywna w swych teoriach - w �rodowisku uczonych jest tajemnic� poliszynela, �e da si� to zrobi� przy u�yciu mniejszej ilo�ci. - Nie ukradziono U_238 - odezwa� si� Ryder - powiedzia� pan zreszt�, �e to zrozumia�e. Czy nie mogliby go ukra�� i przetworzy� w U_235? - Nie. Uran w stanie naturalnym zawiera sto pi��dziesi�t atom�w U_238 na ka�dy atom U_235. By z pierwszego z nich wy�uska� drugi, trzeba rozwi�za� problem, kt�ry prawdopodobnie nale�y do najtrudniejszych, jakie kiedykolwiek stan�y przed cz�owiekiem. Chodzi tu o proces zwany dyfuzj� gaz�w; niezwykle skomplikowany, tak kosztowny, �e prywatnie nikt nie by�by w stanie za niego zap�aci�, i niemo�liwy do przeprowadzenia w ukryciu. Koszt takiego przedsi�wzi�cia oblicza si� w dzisiejszych czasach na trzy miliony dolar�w. Nawet dzi� zasad� dzia�ania tego procesu