1013
Szczegóły |
Tytuł |
1013 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1013 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1013 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1013 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tytu�: "Ptasiek"
Autor: William Wharton
prze�o�y�: Jolanta Kozak
tekst wklepa�: ScanDal
S� �lady ptasich lot�w w niebie
I nic wi�cej;
Co� by�o, co� odesz�o,
Pozosta�o co�.
1
- Ty, Ptasiek, co si� zgrywasz! Przesta� sobie robi� jaja! To ja, Al, przyjecha�em a� z Dix, wyobra�asz sobie? Daj spok�j, co!
Odchylam si� w ty� i wystawiam g�ow� na korytarz. Podejrzany typas w bia�ej marynarce o urodzie klawisza-salowego ci�gle sterczy w przeciwleg�ym, ko�cu.
Zerkam za krat�. Ptasiek siedzi w kucki na samym �rodku, nawet na mnie nie spojrzy. Tak samo kuca� w go��bniku, kiedy obszywa� pi�rami ten sw�j pierdolony kostium go��bia. Jak si� kiedy� dowie o tym kostiumie naczelny psychiatra, doktor-major, przykuj� Pta�ka �a�cuchem do pod�ogi, jak amen w pacierzu.
Czasami to si� ma�o nie zesra�em ze strachu. W�a�� sobie na stryszek popatrze� do go��bi - a tam Ptasiek zgarbiony pod tyln� �cian�, po ciemku obszywa pi�rami kalesony. Ptasiek mia� czasem pomys�y nie z tej ziemi.
No i teraz znowu - kuca sobie na samym �rodku bia�ego pokoju, a mnie ma za nic. Jeszcze raz zapuszczam �urawia w korytarz.
- Ptasiek, daj sobie spok�j. Starczy ju�! Ja i tak wiem, �e ty nie jeste� ptakiem. Odpu�� sobie te g�wniane numery na kategori� D, ju� po wojnie, jak Boga kocham! Hitler, Mussolini, Tojo, ca�e to szambo - kaput!
Nic. Hej, mo�e on naprawd� jest szurni�ty. Ciekawe, czy ten psychiatra wie, �e m�wili�my na Pta�ka Ptasiek? Pta�ka stara by nie wygada�a; pewnie nawet sama nie wie.
Ptasiek odwraca si� do mnie plecami. Robi to w przysiadzie. Okr�ca si� w miejscu, przyciskaj�c r�ce do bok�w. Patrzy w g�r� na niebo przez ma�e, wysoko umieszczone okienko naprzeciwko drzwi.
Doktor-major kaza� mi nawija� o tym, co Ptasiek i ja robili�my wsp�lnie. Przetransportowali mnie tutaj a� ze szpitala w Dix. Twarz mam nadal ca�� w banda�ach. Czekam na kolejn� operacj�. Przy jedzeniu i przy gadaniu boli jak jasna cholera, a ja tu gl�dz� jak palant od dziewi�tej rano. Ju� nic nowego nie umiem wymy�li�.
- Ty, Ptasiek! A pami�tasz, jak zbudowali�my go��bnik na tamtym drzewie w lesie?
Mo�e to go ruszy. Pta�ka stara kaza�a nam zburzy� pierwszy go��bnik, ten na podw�rku. Dom Pta�ka nale�a� do posiad�o�ci Cosgrove'�w, kiedy� by� str��wk�. Dworek i stodo�a Cosgrove'�w sp�on�y wiele lat temu. Pta�ka dom stoi tu� za ogrodzeniem boiska baseballowego, mniej wi�cej w �rodku lewego boku. Boisko urz�dzili na dawnym pastwisku Cosgrove'�w. By� to ostatni wolny kawa�ek miejsca w okolicy.
- Ty, Ptasiek! Gdzie ta twoja cholerna stara wsadzi�a te wszystkie pi�ki baseballowe?
Pta�ka stara zgarnia�a ka�d� jedn� pi�k�, kt�ra jej wlecia�a przez p�ot na podw�rko. Ch�opaki ju� nawet nie pr�bowali. Nawet p�zawodowcy. Strzeli�e� za p�ot na Pta�ka podw�rko - no to cze��, pi�eczko! Trzeba by�o wrzuca� now� i tyle. Dla tych, co strzelali d�ugie rzuty z prawej r�ki, by�o to mocno kosztowne boisko.
Co ona, do jasnej niespodziewanej, robi�a z tyloma pi�kami? Ptasiek i ja przeszukali�my wszystkie k�ty w gospodarstwie. Mo�e je zakopywa�a, a mo�e sprzedawa�a - wielkie czarnorynkowe �r�d�o u�ywanych pi�ek baseballowych.
- Ty, Ptasiek! A pami�tasz Greenwood�w, skurwysyny jedne? Nie trafili na nasz go��bnik na drzewie. Kurcz�, ile tam by�o szajbus�w w tej naszej okolicy!
Te szczyle Greenwood�w dobiera�y si� do wszystkiego, co im wpad�o w �apy. Krad�y rowery, go��bie, wszystko, czego si� nie upilnowa�o.
Tamten go��bnik by� fantastycznym miejscem dla go��bi; nikt o nim nie wiedzia�. W jednej dziurze pod krzakami trzymali�my sznurow� drabink�. Na jej koniec za�o�yli�my hak, hak zarzuca�o si� na ga���, a potem si� w�azi�o.
- Ptasiek, a pami�tasz tamt� sznurow� drabink�, jak si� po niej wspinali�my? Tak Bogiem a prawd� to mieli�my niez�ego pierdolca!
Gadam bez ustanku i patrz� na Pta�ka, czy s�ucha. Ci�gle gapi si� w to wysokie okienko na tylnej �cianie.
A� �al patrze�, jak tak kuca na �rodku pod�ogi w cienkiej, bia�ej szpitalnej pi�amie. Kuca p�asko, na ca�ych stopach, kolana razem, g�owa do przodu, ramiona sztywno po bokach, palce zagi�te do ty�u. Kuca tak, jakby mia� za chwil� wzbi� si� w powietrze, zamacha� par� razy r�kami i wyfrun�� przez to okienko, na kt�re od dawna ma oko.
Ten go��bnik, co go zbudowali�my w lesie, by� naprawd� fantastyczny. Mniejszy od pierwszego, tego na Pta�ka podw�rku. Na podw�rku mieli�my spore stado: dziesi�� par i dw�ch samc�w ekstra. Same doborowe sztuki, rasowe, �adnych tam miesza�c�w i wypierdk�w. Jak ju� wydawa� fors� na pokarm, to niechby przynajmniej dla porz�dnych ptak�w. Ptasiek co i raz pr�bowa� przemyci� jaki� g�wniany egzemplarz tylko dlatego, �e mu si� spodoba�. By�y o to potworne awantury.
Mieli�my trzy pary staluch�w, cztery pary ma�ciuch�w niebieskich, par� czerwonych i dwie pary grzywaczy. Fantazyjnych odmian nie uznawali�my - �adnych tam kapucyn�w ani pawik�w, nic z tych rzeczy.
Pomy�l�. Ju� wiem.
My�l�. Po. Wiem. �lepo.
Kiedy�my sprzedali tamto stare stado, Pta�ka matka kaza�a nam oskroba� ca�� frontow� werand� z ptasiego �ajna, bo tam najcz�ciej siadywa�y go��bie. Przemalowa�a j� p�niej za nasz� fors� ze sprzeda�y stada.
Takiej j�dzy jak Pta�ka matka to ze �wiec� szuka�!
No, niewa�ne; grunt, �e nie by�o za co kupi� ptak�w do nowego go��bnika, tego na drzewie. Ptasiek ma w og�le sko�czy� z go��biami, wszystko jedno gdzie.
Dwa pierwsze ptaki �apiemy na Sze��dziesi�tej Trzeciej, pod elektryk�. Grasuje tam du�e stado go��bi, przewa�nie byle jakich. Po szkole chodzimy je podpatrywa�. Szkolny autobus dowozi nas od dworca kolejowego do domu towarowego Searsa. Mamy po jakie� trzyna�cie, czterna�cie lat.
Patrzymy sobie, jak go��bie drepcz� w k�ko, jedz�, pierdol� si� - jak to go��bie, przez ca�y bo�y dzie� niczym si� wi�cej specjalnie nie przejmuj�. Przejedzie kolejka, to one fru w powietrze wielkim �ukiem, jakby nie przeje�d�a�a t�dy mniej wi�cej raz na pi�� minut od jakich� pi��dziesi�ciu lat. Ptasiek pokazuje mi, �e wracaj� na og� dok�adnie w to samo miejsce i ko�cz� to, co przed chwil� robi�y. Patrzymy i kombinujemy, kt�ry tu mo�e by� przyw�dc� stada i gdzie maj� gniazda mi�dzy d�wigarami elektryki. Staramy si� znale�� pary. Go��bie s� jak ludzie: pierdol� si� w�a�ciwie przez okr�g�y rok i na og� w sta�ych parach.
Zwykle przychodzimy z torb� pokarmu. Ptasiek potrafi w dwie minuty nam�wi� prawie ka�dego go��bia, �eby mu siad� na r�ce. Ka�e sobie wskaza� dowolnego go��bia ze stada, a potem koncentruje si� na nim i zaczyna wydawa� go��bie odg�osy. Nie ma si�y, �eby taki go��b nie zacz�� si� w ko�cu wierci� w miejscu i nie wskoczy� wreszcie prosto na Pta�ka r�k�. Ptasiek powiedzia� mi kiedy�, �e je zwyczajnie przywo�uje. Jak to mo�liwe, kurcz�, �eby wywo�a� upatrzonego go��bia ze �rodka stada? Ptasiek jest mistrzem od wciskania kitu.
- Ptasiek, daj ty ju� spok�j. Nie wyg�upiaj si�, co? To ja, Al. Dosy� tej zasranej szopki.
Nic. No, niewa�ne; w ka�dym razie para staluch�w przywi�zuje si� do Pta�ka na ca�ego. Pi�kne okazy, chocia� nie obr�czkowane. Ptasiek zaprzyja�nia si� z nimi do tego stopnia, �e siadaj� mu na g�owie i na ramionach i daj� si� bra� za skrzyd�a. Ptasiek rozpo�ciera im skrzyd�a jedno po drugim i mierzwi lotki, a one zachowuj� si�, jakby to by�a najnormalniejsza rzecz na �wiecie; wyra�nie im si� to podoba.
Ptasiek wypuszcza� je, wyrzuca� w g�r� za innymi go��biami, ale zaraz wraca�y. Go��b zwykle poleci za stadem. Kt�rego� dnia poszli�my do domu piechot�, zamiast wsiada� w autobus, a tamta para trzyma�a si� Pta�ka a� do naszego go��bnika na drzewie. �wirusy jedne, zagnie�dzi�y si� na Pta�ku.
Nie s�ucha�.
�eby us�ysze�, nie s�ucha�.
�eby zobaczy�, nie patrze�.
�eby wiedzie�, nie my�le�.
�eby powiedzie�, nie s�ucha�.
Musieli�my zamkn�� go��bnik, �eby staluchy nie polecia�y za Pta�kiem do domu. Pta�ka stara zaraz by je otru�a, jak by si� wyda�o.
- Ty, Ptasiek, pami�tasz tamt� par� staluch�w, co si� na tobie zagnie�dzi�y? O Jezu, to by� numer!
Dalej nie zwraca na mnie uwagi. Wariat, nie wariat, nie b�dzie mnie tu olewa�!
- Ptasiek, s�yszysz mnie? Je�li mnie s�yszysz, a nic nie m�wisz, to naprawd� jeste� wariat, pierdolony wariat i tyle.
O Jezu, to tylko strata czasu. On si� zachowuje, jakby by� g�uchy czy co. Doktor-major m�wi�, �e Ptasiek s�yszy, s�yszy co do s��wka. Te pierdo�y te� nie wszystko wiedz�. Mo�e na przyk�ad Ptasiek si� boi i nie chce s�ysze�. Co jemu si�, do diab�a, porobi�o?
Kiedy�my mieli tamto stare stado przy Pta�ka domu, lubili�my z Pta�kiem zabra� czasem go��bia albo park� na przeja�d�k� rowerami. Zrobili�my dla nich specjaln� skrzynk�. Zabierali�my tylko te, kt�re ju� dobrze zadomowi�y si� w go��bniku. Ptasiek przymocowa� do drzwiczek go��bnika sznurek ze starym budzikiem, �eby�my dok�adnie wiedzieli, kiedy wracaj�. Jechali�my do Springfield czy gdzie indziej i wypuszczali�my go��bia do domu z wiadomo�ci� dla nas samych.
Kt�rego� dnia pojecha�em ze starymi nad morze; zabra�em dwa ptaki. Wlaz�em po kolana w wod�, pu�ci�em je - a one w nieca�e dwie godziny by�y z powrotem w go��bniku. Ponad dziewi��dziesi�t mil! Przyczepi�em im kartki z dok�adnym czasem i z wiadomo�ci� dla Pta�ka, �e puszczam go��bie w podr� przez Ocean Atlantycki.
Ptasiek godzinami wysiadywa� w go��bniku i obserwowa� go��bie. Sam lubi� go��bie, nie powiem, ale �eby gapi� si� na nie w ciemnej budzie przez ca�y bo�y dzie� - to ju� przesada. No i jeszcze ten kostium go��bia. Ptasiek zacz�� go szy�, jeszcze jak mieli�my go��bnik w podw�rzu. Zacz�o si� od tego, �e ufarbowa� stare kalesony na ciemnoniebiesko. Gdzie si� da�o, zbiera� go��bie pi�ra i sk�ada� je w pude�ku od cygar. A potem kuca�, m�wi�em ju�, pod tyln� �cian� go��bnika i naszywa� pi�ra na te gacie. Zacz�� od g�ry i szed� w d�, dooko�a, �eby jedno pi�ro zachodzi�o na drugie, jak u ptaka.
Kiedy sko�czy� i w�o�y� toto na siebie, wygl�da� jak jaki� gigantyczny wymizerowany ma�ciuch. Za ka�dym razem, jak wchodzi� do go��bnika, przebiera� si� w ten krety�ski str�j. Ju� samo to doprowadza�o jego matk� do sza�u.
Jak zbudowali�my go��bnik na drzewie, zacz�o si� jeszcze gorzej. Ptasiek ubiera� si� w obszyte pi�rami r�kawiczki i czerwono-��te podkolan�wki w paski, kt�re wci�ga� na buty. Mia� jeszcze pierzasty kaptur do kompletu i ��ty dzi�b z kartonu. Kiedy tak kuca� w mroku pod �cian� go��bnika, wygl�da� chwilami jak prawdziwy go��b, tyle �e wielko�ci sporego psa. Jakby go kto� niechc�cy przyuwa�y� na tym drzewie, ze�wirowa�by na miejscu, jak amen w pacierzu.
- Wiesz, co by si� tutaj przyda�o, Ptasiek? Kostium go��bia. Dopiero by� da� popali� temu konowa�owi.
Ptasiek nigdy nie przejmowa� si� ras� go��bia. Do dzi� nie wiem, jak on sobie dobiera� te ptaki. Cho�by ta samica, kt�ra pojawi�a si� w naszym go��bniku na drzewie jako trzecia: paskudna jak nieszcz�cie. Taka �achudra, �e nawet drugi �achudra by jej nie chcia�. A Ptasiek patrzy na ni� jak na �smy cud �wiata.
W jaki� miesi�c po tym, jak zdobyli�my staluchy, deszcz la� jak z cebra; przychodzi Ptasiek do go��bnika z t� samic� i m�wi, �e znalaz� j� na �mietniku; walczy�a ze szczurem. Akurat! Ptasiek wymy�la takie niestworzone �garstwa, �e nikt by mu nie uwierzy�. Za to sam wierzy w ka�d� bzdur�. Nie ma chyba takiej rzeczy, w kt�r� by Ptasiek nie uwierzy�.
Ziemia si� kr�ci, jeste�my w pu�apce. Atakuje nas ci�ar, szamocemy si� w klatce pulsuj�cych kiloton.
Ta �achudra jest ca�kiem czarna, nie po�yskliwie czarna, tylko taka matowa, dymna. �eby nie dzi�b i to, �e chodzi jak go��b, mo�na by przysi�c, �e to jaka� skarla�a kawka. Jest taka ma�a, �e z pocz�tku bior� j� za niewypierzonego go��bia - po tym, jak ju� da�em si� przekona�, �e to w og�le go��b. Nie chc� jej w naszym go��bniku. Wolna samica w go��bniku nie wr�y nic dobrego - ale Ptasiek si� upiera. Ba�aka bez ustanku, jaka to ona jest pi�kna i jak �wietnie lata.
Zaczyna si� od tego, �e �achudra uwodzi samca stalucha. Staluch nie ma poj�cia, co go napad�o. Drepcze, �ciga j� i pierdoli do upad�ego, przesta� nawet je��. Biedna samica stalucha siedzi osowia�a w gnie�dzie.
Mam dosy�; postanawiam wywali� t� cholern� �achudr� na zbity �eb. Ptasia wied�ma! Ptasiek m�wi - dobra, ale szcz�liwy nie jest. Wyrzucamy j� nazajutrz. Na moje oko ona jest z tych, co nigdzie nie zagrzej� miejsca, wi�c pewnie si� ju� nie spotkamy.
Kiedy po po�udniu przychodz� do go��bnika, Ptasiek ju� tam jest. Wied�ma te�. Z olbrzymim samcem ma�ciuchem.
Odchodzi wielkie dreptanie po ca�ym go��bniku, wied�ma ca�y czas daje ma�ciuchowi, a staluch pr�buje wtryni� swojego, ale z wynikiem zerowym. Przygl�damy si� temu ca�e popo�udnie. W ko�cu staluch wraca do swojej samicy. M�wi�, �e dobra, wied�ma mo�e zosta�, skoro ma ju� swojego samca. Wida� starczy�y jej dwa dni, �eby si� zadomowi� w go��bniku.
Nikt nie wie wi�cej ni� musi wiedzie�. Wszyscy jeste�my zamkni�ci w grobach grawitacji.
No nie, ta wied�ma przechodzi ludzkie poj�cie! Z nast�pnej wycieczki wraca z par� pi�knych, czystej krwi, obr�czkowanych srebrniak�w. Takie ptaki kosztuj� maj�tek - osiem, dziewi�� dolar�w za par�. Wystrza�owe sztuki. Nie mamy poj�cia, sk�d si� wzi�y. Samiec srebrniak polecia� za wied�m�, a samica �ciga�a ich a� do samego go��bnika. S� takie pi�kne, �e a� si� robi ja�niej w ca�ej budce. No i teraz tak: srebrniak dyma wied�m�, a ma�ciuch ju� skre�lony. To wbrew naturze.
Dalszy ci�g w tym samym stylu. Wied�ma gdzie� leci i wraca z samcem, a czasami z par�. Najcz�ciej sprowadza szlachetne odmiany. �apie rasowe go��bie na sw�j seksapil. Nowy samiec jest dobry, p�ki nie pojawi si� nast�pny; p�niej wied�ma ju� nigdy go do siebie nie dopuszcza. Mimo �e jest ju� u nas trzy miesi�ce, nie okazuje sk�onno�ci do za�o�enia gniazda. Ptasiek m�wi, �e mo�e to jaka� go��bia kurwa, ale ja tam jestem pewien, �e to wied�ma.
Wdzieram siew �rodek samotno�ci, tam gdzie poznanie - koniec wiedzy; falowanie pr�du powietrza; ruch w stron� konieczno�ci.
Ja chromol�, zanim �e�my si� po�apali, mamy wi�cej go��bi ni� miejsca w go��bniku. Nikt nie wie, �e trzymamy go��bie, wi�c nikt nas nie podejrzewa. Dzi�ki wied�mie stali�my si� najwi�kszymi porywaczami go��bi na zach�d od Sze��dziesi�tej Trzeciej.
Zaczynamy wywozi� nadprogramowe go��bie do Cheltenham albo do Media na sprzeda�. Na tyle daleko, �e prawie nie ma szans, �eby w�a�ciciele rozpoznali swoje. Zarabiamy tym sposobem po trzy, cztery dolary w ci�gu jednego weekendu. To wi�cej ni� jakby dzie� w dzie� roznosi� gazety.
A te go��bie, kt�re teraz mamy w go��bniku - to s� dopiero go��bie! W por�wnaniu z tym nasz stary go��bnik to by� istny chlew! Ptasiek upiera si�, �eby�my zatrzymali te pierwsze staluchy, no i, rzecz jasna, srebrniaki te�. Mamy te� najfajniejsz� na �wiecie par� ma�ciuch�w, z deseniem wyra�nym jak na szachownicy, du�e, smuk�e, z dumnymi g�owami. �apki maj� czerwone jak �liwka daktylowa i bardzo czyste. Oba s� obr�czkowane, bardzo pi�kne. M�g�bym si� na nie gapi� ca�y dzie�. Rasowe go��bie to co� dla mnie. Mamy jeszcze chyba r�wnie znakomite dwie pary czerwonych szek�w: za jedn� tak� par� mo�na by jak nic dosta� ze trzy pary innych szlachetnych go��bi.
Wied�ma lata bez ustanku. Bywa, �e nie wraca przez trzy, cztery dni pod rz�d. Chocia� tyle nam daje zarobi�, wola�bym, �eby za kt�rym� razem nie wr�ci�a. Ona jest jaka� niesamowita. I Ptasiek przy niej te� si� robi dziwny. Ciarki mi �a�� po plecach, kiedy patrz� na nich razem, szczeg�lnie jak Ptasiek na�o�y ten sw�j krety�ski str�j go��bia.
Jeszcze raz wygl�dam na korytarz, w prawo, w lewo. Strasznie tu cicho jak na dom wariat�w. Wi�kszo�� sal ma podw�jne drzwi. W zewn�trznych jest tylko ma�e okienko, �eby mo�na by�o �wira dogl�da�, w wewn�trznych s� kraty. Siedz� mi�dzy jednymi a drugimi.
Ten szpital jest o wiele porz�dniejszy ni� m�j w Dix. W Dix le�� na chirurgii plastycznej, a ruch tam jest jak na g��wnej ulicy. Na kolejn� operacj� czeka si� czasami po dwa, trzy tygodnie, a nawet miesi�c. Nie jeste�my chorzy, wi�c wypuszczaj� nas do domu mi�dzy operacjami. No i jad� do domu - wielki bohater ziemi doniczkowej. M�wi� mi, �e jeszcze jedna operacja i b�dzie w porz�dku, tylko �e ju� nigdy nie zapuszcz� w tym miejscu brody. A na choler� mi broda.
- Ty, Ptasiek! A pami�tasz tamt� star� �achudr�? Pali�a si� do ciebie, jak nie wiem co. Chcia�by� sobie teraz przelecie� go��bka?
Przez moment mam wra�enie, �e go trafi�em w czu�y punkt; widz� to po tym, jak rozprostowuje i zn�w zaciska palce. Mo�e on naprawd� si� zgrywa. Tylko po jak� choler�; ju� nie ma po co udawa� �wira, i tak wszystkich puszczaj�.
Ta wstr�tna czarownica paraduje przed Pta�kiem tam i z powrotem, grucha gard�owo i kr�ci kuprem, jak to go��bica, kiedy chce, �eby samiec na ni� wskoczy�. Normalnie go uwodzi, wied�ma jedna. Kiedy Ptasiek rozrzuci pokarm na pod�odze, nie sfruwa na d�, �eby si� handryczy� z innymi - o nie: leci prosto do Pta�ka, siada mu na r�ce i ka�e si� karmi�. A wierci si� przy tym dok�adnie jak samica, gdy karmi j� samiec. Dochodzi do tego, �e Ptasiek bierze okruchy w usta, a ona mu je wydziobuje. Jak Boga kocham, czasami mi si� wydaje, �e ten Ptasiek naprawd� uwa�a si� za go��bia.
Ugi�� pie� drzewa, wype�ni� �agiel - to nic. To tylko wiedza, nie poznanie. Ptak zna powietrze, nie wiedz�c o nim.
Ciekawe, czy Ptasiek przypomnia�by sobie, jak szukali�my skarbu. To by�o po zbiorniku gazu i po tym, jak nam kazali rozebra� go��bnik. Sko�czyli�my ju� obaj podstaw�wk� i Ptasiek chodzi� do szko�y katolickiej. Ja by�em w Upper Merion, w normalnej pa�stwowej budzie. Moi starzy te� s� katolikami, tylko �e w�oskimi, wi�c niespecjalnie lataj� do ko�cio�a. Pta�ka starzy maj� hopla na punkcie mszy i takich tam dupereli.
No, niewa�ne; do��, �e mia�em napisa� opowiadanie z angielskiego, a poniewa� nie mam za grosz wyobra�ni, postanowi�em zrobi� Pta�kowi kawa�, a potem wszystko po kolei opisa�. W�a�nie przerabiali�my z lektury Z�otego �uka i mo�e to nasun�o mi ca�y pomys�.
- Ty, Ptasiek! A jak poszli�my szuka� zakopanych skarb�w starego Cosgrove'a? �wi�ty Bo�e, ale by�y jaja!
Przyszed�em do Pta�ka z map�. Zrobienie tej mapy i wszystkie przygotowania zaj�y mi prawie tydzie�. Osmali�em j� nad p�omieniem i nadpali�em rogi. Majstersztyk, jak Boga kocham. Wszystko szyfrem, kt�ry odcyfrowujemy w Pta�ka pokoju. �eby roz�o�y� map� na biurku, musimy usun�� kolejny model ptaka. Na dworze pada.
Ptasiek bez przerwy robi modele ptak�w. Robi je z balsy i papieru, tak jak si� buduje modele samolot�w, tyle �e wed�ug w�asnych projekt�w, z ruchomymi skrzyd�ami o nap�dzie na gumk� aptekarsk�. Niekt�re s� bardzo skomplikowane, maj� obrotowe skrzyd�a, kt�re ustawiaj� si� pionowo przy ruchu w g�r� i poziomo przy ruchu w d�. Pta�kowi uda�o si� nawet zbudowa� kilka modeli fruwaj�cych. Tylko �aden nie chce lecie� tak daleko, jak przeci�tny model samolotu: trzepotanie skrzyd�ami za pomoc� gumki jest zbyt powolne na daleki lot.
- Oj, stary, uczepi�e� ty si� tej zasranej mapy jak pijany p�otu.
Legenda mapy zawiera mn�stwo zawi�ych wskaz�wek: od tego drzewa do tamtego kamienia, i tak dalej, jak to na porz�dnej zaszyfrowanej mapie. Na koniec mamy doj�� do muru, gdzie znajdziemy dalsze instrukcje. Ptasiek kupuje wszystko bez mrugni�cia okiem. Da sobie wcisn�� ka�dy kit, jak Boga jedynego kocham. Opowiada, jak to wybuduje sobie za swoj� dol� gigantyczn� ptaszarni�. Mam ochot� da� sobie spok�j: wcale nie chc� sprawi� Pta�kowi przykro�ci, ja przecie� tylko robi� sobie jaja i odrabiam lekcje z angielskiego.
Wyruszamy tej samej nocy. Leje jak jasna cholera. Namawiam Pta�ka, �eby od�o�y� wypraw�, ale jego ju� �adna si�a nie powstrzyma. Tak w to uwierzy�, �e i ja zaczynam wierzy�: sam prawie si� spodziewam znale�� jaki� skarb.
B��dzimy po ciemku przemokni�ci do suchej nitki, bez latarki. Ptasiek prowadzi mnie do skarbu, kt�rego nie zakopa�em. Znajdujemy star� puszk� po tytoniu, w kt�rej schowa�em drug� wiadomo��: puszka tkwi mi�dzy kamieniami ruiny cha�upy Cosgrove'�w, ko�o dawnego kominka. Ptasiek chowa kartk� do kieszeni, bierzemy nogi za pas i p�dzimy z powrotem do Pta�ka domu. W�azimy przez piwnic�, �eby nas nikt nie widzia�. Ptasiek jest kurdupel, ale gna jak wiatr.
Przedostajemy si� do jego pokoju i rozk�adamy drug� map�. Opisa�em j� tym samym szyfrem i troch� nadpali�em, ale tak, �eby nie by�o w�tpliwo�ci, �e to mapa miejsca, gdzie zakopany jest skarb. Miejsce to oznaczone jest liter� X. Ptasiek chce tam od razu lecie�. Udaje mi si� go nam�wi� na nast�pn� noc. Musimy si� postara� o odpowiednie narz�dzia i tak dalej. Zaczynam �a�owa�, �e si� w og�le wda�em w t� przekl�t� afer�. �ebym chocia� mia� kawa�ek skarbu do zakopania, zakopa�bym go dla Pta�ka.
Skarb ma si� niby znajdowa� w p�nocno-wschodnim k�cie ruin dawnej stodo�y. To te� jest podane szyfrem, kt�ry musimy najpierw odczyta�. W najtrudniejszych miejscach pomagam Pta�kowi, ale on wi�kszo�� tekstu rozszyfrowuje sam. Jak s�owo daj�, nale�y mu si� jaki� skarb.
Umawiamy si� na po kolacji, jak ju� b�dzie ciemno. Ja tam mog� zawsze wyj�� bez k�opotu, ale Ptasiek wymy�la ca�y misterny plan, z kuk�� w ��ku i zamykaniem drzwi od �rodka. Wystarczy�oby pewnie, jakby powiedzia� starym, �e idzie do mnie, ale on ju� ca�kiem wpad� w t� histori� ze skarbem. Istny Tomek Sawyer z Upper Merion.
Bierzemy szpadel, Ptasiek ma kompas i sznurek, a ja dwudziestk� dw�jk�, tak na wszelki wypadek. Oczywi�cie znowu zacz�o pada�. Ca�y dzie� nie pada�o, a teraz dos�ownie leje. Jest g�sta, ciemna noc. Przecinamy �rodek boiska, schodzimy z g�rki za masztem flagowym i dalej dr�k� prosto do stodo�y Cosgrove'�w. Jest ju� po moich urodzinach, p�na jesie�, wi�c nie za wiele zosta�o trawy i chaszczy. Latem �atwo mo�na si� tutaj przedrze�; nikt by nawet nie powiedzia�, �e w chaszczach s� jakie� ruiny.
Nie sprawdza�em tego miejsca przed sporz�dzeniem mapy. Po prostu tak sobie wymy�li�em: "p�nocno-wschodni r�g stodo�y". Okazuje si�, za pomoc� kompasu, �e stodo�a rzeczywi�cie ma p�nocno-wschodni r�g. Okazuje si� te� - to niesamowite - �e tam, gdzie wypada X, widnieje nieznaczne zag��bienie w ziemi. Teraz ju� i ja jestem got�w kopa� w poszukiwaniu z�ota. Mo�e dostaj� informacje z za�wiat�w? Mo�e stary Cosgrove przekazuje mi instrukcje? Wszyscy dooko�a m�wi�, �e Cosgrove zakopa� fors�. Ludzie od lat ryj� w ruinach w nadziei, �e co� znajd�.
Zaczynamy kopa�, co pi�� minut zmiana. Nie wiem, czy mam p�ka� ze �miechu, czy si� zesra�. Ptasiek jest powa�ny jak grabarz, co chwila patrzy na m�j zegarek, �ebym za d�ugo nie kopa�. W�a�nie jest Pta�ka tura, kiedy �opata w co� uderza. - Jest! - m�wi Ptasiek. Robi mi si� niewyra�nie. A je�li tam naprawd� jest skarb? Niesamowite to wszystko, jak s�owo daj�. Ptasiek ryje jak w�ciek�y; ods�ania r�g czego� metalowego. Przejmuj� od niego �opat� i wydobywam znalezisko. Stara puszka po oleju silnikowym. Zaczynam si� �mia�; postanawiam teraz w�a�nie powiedzie� Pta�kowi ca�� prawd�. Jestem po dup� utyt�any w b�ocie i ca�y mokry. Dokopali�my si� do gliny, �lisko jak diabli. Kopanie po ciemku, kiedy nie wida� nawet kamieni, o kt�re brz�ka �opata, to jednak �rednia przyjemno��.
- Co� ci powiem, Ptasiek, tu nie ma �adnego skarbu. Wszystko zmy�li�em, od pocz�tku do ko�ca.
Ptasiek bierze ode mnie �opat� i zaczyna kopa� dalej.
- Ptasiek, jak Boga kocham, nie masz co dalej kopa�, tu w og�le nie ma �adnego skarbu! Podrobi�em map� i wszystko. W szkole nam zadali.
Ptasiek dalej kopie.
- Ptasiek, no co� ty, g�upi? Chod� do domu, osuszymy si�.
Ptasiek przerywa kopanie, odwraca si� do mnie przez rami�. Potem m�wi, �e on dobrze wie, �e tu jest skarb i �e trzeba kopa� dalej. M�wi, �e skarb musi tu by�, a mnie si� tylko wydaje, �e podrobi�em map�. Tego ju� za wiele. M�wi� mu, �e jest stukni�ty i �e ja id� do domu. Ptasiek kopie dalej. Stoj� nad nim jeszcze pi�� minut, wreszcie id� sobie. Ptasiek kopie jak g�upi, nic nie m�wi.
Nie widzimy si� potem przez jakie� dwa, trzy dni. Postanawiam, �e jednak nie b�d� pisa� wypracowania o kopaniu skarbu. Odwiedzam to miejsce, gdzie�my kopali, a tam dziura na jakie� sze�� st�p, g��boka jak mogi�a. Ciekawe, jak si� Ptasiek z niej wydosta�, kiedy ju� sko�czy�.
Kiedy w ko�cu zn�w spotykam Pta�ka, nie rozmawiamy z pocz�tku o poszukiwaniu skarb�w. Po kilku dniach Ptasiek m�wi, �e kto� pewnie by� tam przed nami: dlatego ziemia; by�a zapadni�ta i tak dalej. Ci�gle nie wierzy, �e to wszystko moja robota, nawet kiedy mu m�wi� po kolei co i jak. Patrzy tylko na mnie �widruj�co, jak to on potrafi.
My�l�, jak urzeczywistni� to, co wiem, ale czego nie umiem uchwyci�. �ci�ga mnie w d�. Ziemia tkwi we mnie na dobre, w moich ko�ciach kr��y py�.
Tak nam si� rozkr�ca interes ze sprzeda�� ptak�w, �e postanawiamy po�apa� troch� na w�asn� r�k�. W�a�nie dlatego znale�li�my si� tamtej nocy na zbiorniku gazu. To ten wielki zbiornik u zbiegu Marshall Road i Long Lane. Przesiaduje tam i gnie�dzi si� kilka go��bich stad.
- Ptasiek, a pami�tasz tam, na zbiorniku? My to mieli�my pomys�y, co? Wtedy w nocy prawie mnie przekona�e�, �e mo�e rzeczywi�cie troch� jeste� ptakiem.
A niech to diabli, przecie� on w og�le nie zwraca na mnie uwagi.
- S�uchaj no, kurzy m�d�ku! Ju� mnie zm�czy�o gadanie do twoich plec�w, a� taki wariat to ty chyba nie jeste�! Mo�e by ci si� poprawi� s�uch, jakbym tak par� razy przysun�� ci w ucho!
Co ja pieprz�; jeszcze kto� us�yszy i gotowi mnie te� zamkn��. No, niewa�ne; w ka�dym razie Ptasiek nie boi si� tego, czego ka�dy normalny cz�owiek powinien si� ba�. Nie ma si�y, �eby go zmusi� do czego�, na co nie ma ochoty. I nie ma sposobu, �eby mu dopiec - on po prostu jak nie chce czego� czu�, to nie czuje. Najlepszy przyk�ad, jak si� poznali�my.
Przychodzi raz do mnie m�j m�odszy brat Mario i m�wi, �e ten gn�j z cha�upy Cosgrove'�w podw�dzi� mu n�. Pytam si� Maria, sk�d mia� n�, to on m�wi, �e znalaz�. Pewnie gdzie� podiwani�, ale niewa�ne; ja i tak zawsze szukam draki, z natury jestem silny, a od jakiego� czasu �wicz� jeszcze podnoszenie ci�ar�w, w piwnicy urz�dzi�em sobie ma�� salk� treningow�. Bez przerwy �ciskam w d�oni spr�ynuj�ce przedmioty, �eby wzmocni� sobie u�cisk, regularnie czytuj� "Si�� i Zdrowie", a miasto York w Pensylwanii staje si� moj� Mekk�. Zacz��em z tym wszystkim, jak mia�em jakie� jedena�cie lat - mo�e dlatego, �e stary bez przerwy mnie la�. No, niewa�ne; grunt, �e mam si�� i chc� j� sprawdzi� w walce.
I w�a�nie kiedy zaczynam na serio my�le� o walce, przychodzi Mario i m�wi, �e Ptasiek zabra� mu n�. Mia�em trzyna�cie lat. Ptasiek musia� mie� dwana�cie sko�czone. Kiedy o tym teraz my�l�, wydaje mi si�, �e byli�my starsi, nie takie szczeniaki.
Wychodz� z domu i id� na ukos przez boisko. W�o�y�em now� br�zow� kurtk� ze sk�ry. Mario wlecze si� za mn�. Pokazuje mi Pta�ka dom. Przechylam si� przez zamkni�t� furtk� w murze i widz�, �e Ptasiek siedzi na stopniach tylnego ganku i czy�ci n�. Wo�am go, �eby podszed�. Podchodzi z tak� min�, jakby si� cieszy�, �e mnie pozna.
Wszystko, co �ywe, ro�nie w g�r�, ale nie jest wolne. Najwy�sze ga��zie chwytaj� w pu�apk� powietrze i �wiat�o, lecz �ywi� nimi tylko niesko�czone �arna ziemi. Wzrost sam w sobie jest bez znaczenia.
M�wi� mu, �e ma odda� n�. Na to on, �e n� jest jego, �e go kupi� od jednego ch�opaka, kt�ry si� nazywa Zigenfus. M�wi, �e jak chc�, to mog� si� spyta� tego Zigenfusa. Na to ja mu m�wi�, �eby mi chocia� pokaza� ten n�. Podaje mi go. Rozmawiamy przez drewnian� furtk� w murze dooko�a jego domu. Po drugiej stronie muru jest boisko baseballowe.
Od razu widz�, �e to porz�dny n�. Spr�ynowiec. Pr�buj� go otworzy�. Jaki� chytry uk�ad spr�yny i blokady; chyba zerwany. Ptasiek chce mi pokaza�, jak to dzia�a. Cofam n� i radz� mu, �eby zabra� swoje brudne �apy od mojego no�a. Ptasiek przez chwil� �widruje mnie po swojemu oczami, jakby sprawdza�, czy mi przypadkiem nie odbi�o. Odwracam si� i id�, Mario za mn�. Ptasiek otwiera furtk� i idzie za nami. Tak sobie idziemy. Ptasiek wysuwa si� przed nas, ty�em, i chce sw�j n�. Przystaj�. Trzymam n� wysoko. - Ten? - pytam. - No to sobie we�. - Ptasiek si�ga po n�. Trzymam n� w lewej r�ce, �eby praw� solidnie mu przy�adowa�. Nie wiem, dlaczego trafiam obok, a Ptasiek �apie n�. Wyrywam mu go z r�ki, podnosz� w g�r�, a on znowu pr�buje dosi�gn��. Zamierzam si� i zn�w trafiam obok. Jego g�owa jest dok�adnie tam, gdzie powinna by�, ale zanim dotr� do niej z pi�ci�, ju� jej nie ma. Za�o�y�bym si�, �e Ptasiek robi unik ju� po tym, jak ja wymierzam cios. Wk�adam n� do kieszeni, �eby mie� obie r�ce wolne; co� czuj�, �e trzeba b�dzie przerobi� tego g�upka na marmolad�. Nic, tylko pr�buje mi si� dobra� do kieszeni. Raz po raz �aduj� w niego, ale nie trafiam. Pr�buj� go sobie ustawi�. Na nic, jakbym dzia�a� w zwolnionym tempie, a on na pe�nych obrotach. Nie robi �adnych zmy�ek ani unik�w - po prostu odsuwa si� z miejsca ciosu, tak jakby si� cofa� przed rozp�dzonym samochodem.
Widz�, �e musz� go z�apa�. Jak b�dzie trzeba, przydusz� go do ziemi, �eby si� nie m�g� ruszy�, i dopiero mu nawpierdalam. Mario nic nie m�wi. Kiedy Ptasiek zn�w si�ga po n�, robi� krok do przodu i zak�adam mu porz�dny chwyt za g�ow�. Schylam si�, �eby go przerzuci� przez biodro - a jego nie ma. Dok�adnie takie samo uczucie, jak kiedy w�� wy�lizgnie si� z r�ki. Wywin�� si� i ju�.
Pr�buj� wszystkiego. Robi� zmy�ki. Staram si� wzi�� go w nied�wiedzi u�cisk. I jeszcze jeden chwyt za g�ow�. Nie ma na niego si�y.
P�niej, kiedy Ptasiek przenosi si� do og�lniaka w Upper Merion, namawiam go na zapasy, ale on nie chce. Staje w zawodach jeden jedyny raz, podczas szkolnych mistrzostw, kiedy nie ma komu walczy� z Voglem, waga sto trzydzie�ci pi�� funt�w. Vogel jest mistrzem okr�gu. Ptasiek m�wi, �eby go wystawi� w parze z Voglem.
Ca�a szko�a przychodzi na mecz; zawody szkolne to tutaj du�a sprawa. Na pocz�tku pierwszej rundy Voglowi kilka razy nie wychodzi trzymanie. Rzuca si� na Pta�ka. Ptasiek ust�puje w bok, po czym wali si� na Vogla i �ci�ga go do parteru. Ptasiek nie mo�e wa�y� wi�cej ni� sto dwadzie�cia pi��, a i to pewnie w ubraniu. Vogel szaleje. Pr�buje mostowania. Ptasiek odskakuje od niego i Vogel sam przewala si� na plecy. Teraz wystarczy, �eby Ptasiek wskoczy� na niego, przydusi� do ziemi - i ma trzymanie albo prawie. Ptasiek wstaje i u�miecha si� do le��cego Vogla. Vogel robi niezdarne wyj�cie z trzymania. Ptasiek ma dwa punkty za przytrzymanie, a Vogel jeden za wyj�cie.
Potem wszystko powtarza si� co do joty i Ptasiek uzyskuje kolejne dwa punkty za przytrzymanie przeciwnika. Voglowi udaje si� drugie wyj�cie tu� pod sam koniec rundy. Wynik - Ptasiek cztery, Vogel dwa. Ludzie zaczynaj� si� �mia�, wszyscy kibicuj� Pta�kowi. Ptasiek spaceruje sobie z boku i wygl�da jeszcze g�upiej ni� zwykle; kostium zapa�niczy wisi na nim jak na dr�gu.
Druga runda zaczyna si� w parterze, Vogel g�r�. Gniecie Pta�ka z ca�ej si�y. Ptasiek nawet na nic nie patrzy, tylko u�miecha si� pod nosem. Nie ma co, my�l� sobie, tylko Ptasiek b�dzie wyliczony. Ten Vogel to piekielnie silny szwabski skurwysyn; ze z�o�ci zrobi� si� ca�y czerwony na g�bie.
S�dzia uderza d�oni� w mat� i wo�a: "Walczy�!" Vogel ci�gnie Pta�ka za rami�, chce zrobi� d�wigni� - i nagle, sam nie wiem, jak on to zrobi�, przeturla� si� w prz�d, czy co - patrz�, Ptasiek stoi, a Vogel le�y jak d�ugi na macie. Publiczno�� oszala�a, jak Boga kocham. Vogel na czterech �apach jak ten stary nied�wied�, a Ptasiek stoi sobie jakby nigdy nic i przygl�da mu si� z g�ry.
Vogel szar�uje na Pta�ka w poprzek maty. Finguje przyj�cie pozycji wyj�ciowej, po czym pada gwa�townie, �eby z�apa� Pta�ka za nogi. Ptasiek wykonuje pe�ny obr�t i siada Voglowi na g�owie. Co� niesamowitego. Z przej�cia wal� kolanem w plecy ch�opaka, kt�ry siedzi przede mn�. Ch�opak ma w tylnej kieszeni zaostrzony o��wek. Ostrze o��wka wbija mi si� w kolano i tak zostaje. Do dzi� mam �lad: pami�tka z meczu, w kt�rym Ptasiek pokona� mistrza okr�gowego, waga sto trzydzie�ci pi�� funt�w. Do�o�y� mu w punktach dwadzie�cia do sze�ciu i nawet si� nie spoci�. Voglowi jest �yso jak cholera, przez ca�y sezon stara si� to odrobi�. Ma�o brakowa�o, a zosta�by mistrzem stanowym, tylko �e przegra� w fina�ach w Harrisburgu.
W �wietle prawdziwego znaczenia wszystko, co wa�ne, staje si� trywialne, tak jak cale �ycie wydaje si� niczym wobec �mierci. My�lenie zabija poznanie - nie tyle zabija, co wyja�awia, destyluje poznanie w wiedz�. My�lenie: proces przetwarzania poznania w wiedz�.
W ko�cu tak si� zziaja�em przy pr�bach z�apania Pta�ka, �e prostuj� si� na chwil� i patrz� na niego. U�miecha si� do mnie. Dla niego to w dalszym ci�gu jest zabawa. Chce odebra� sw�j n�, pewnie �e tak, ale nie jest na mnie z�y. Jestem w tej grze przed�u�eniem ramienia losu. Wyjmuj� n�. Zaczynam go otwiera�, bardzo wolno, �eby Pta�ka postraszy�. Staj� pochylony w rozkroku, jakbym szykowa� si� go zabi�. Ptasiek stoi i patrzy na mnie. Zaczynam podejrzewa�, �e nawet gdybym naprawd� chcia�, to i tak mu nic tym no�em nie zrobi�. Rzuc� - to on pewnie spokojnie wyci�gnie r�k� i z�apie go w powietrzu, powoli dociera do mnie �mieszno�� ca�ej sytuacji. Mario dalej stoi z boku. Rzucam n� na ziemi�, pod nogi Pta�ka. Ptasiek Podnosi go, oczyszcza, zamyka, a potem podchodzi do Maria i wr�cza mu go. M�wi, �e jak to naprawd� Maria n�, to prosz� bardzo. M�wi, �e mo�e Zigenfus go znalaz� albo zw�dzi� i mo�e to naprawd� jest n� Maria. Na to ja m�wi� do Maria, �eby si� nie wa�y� tkn�� tego pierdolonego no�a. Bior� n� od Maria i daj� mu go z powrotem. Czuj� si� jak genera� Lee sk�adaj�cy sw�j miecz. I wtedy w�a�nie Ptasiek zadaje mi pytanie, czy lubi� go��bie, i zaprasza mnie na swoje podw�rko, �ebym zobaczy� go��bnik, kt�ry on akurat buduje. Mario idzie sobie do domu, a Ptasiek i ja zostajemy przyjaci�mi.
- Wiesz, Ptasiek, gdyby� chcia�, to mog�e� zosta� mistrzem stanowym. Te wszystkie cherlawe studwud�iestkipi�tki roz�o�y�by� jednym palcem. Na bie�ni te� by� pobi� wszystkie rekordy.
W soboty siadywali�my po drugiej stronie ulicy i obserwowali�my go��bie na zbiorniku gazu. Ptasiek ma strasznie fajn� lornetk�, kupi� j� w lombardzie. Idealna do podgl�dania go��bi. Przesiadujemy tam ca�ymi dniami; patrzymy na zmian� przez lornetk� i opychamy si� hot dogami kupionymi na Long Lane.
Ptasiek szkicuje go��bie. Ptasiek w k�ko rysuje go��bie i inne ptaki, tak jak inni rysuj� kutasy albo motory, albo kobity. Szkicuje szczeg�y pi�r albo n�ek i wszystkie jego rysunki wygl�daj� jak schematy naukowe: strza�ki, rzuty pionowe, rzuty poziome, itepe. A jak mu si� czasem zachce narysowa� go��bia w ca�o�ci, to te� potrafi. Bo Ptasiek jest mi�dzy innymi artyst�.
Kt�rego� dnia przyczepiaj� si� do nas gliniarze. M�wi�, �e przez lornetk� zagl�damy ludziom do okien i �e by�y skargi. Niekt�rzy ludzie maj� nie�le nasrane we �bie. Na szcz�cie Ptasiek ma akurat przy sobie plik ptasich szkic�w, wi�c mo�emy �mia�o m�wi�, �e przygotowujemy si� na zaj�cia z biologii. Tyle to nawet gliniarz potrafi zrozumie�. Czeka go teraz ci�ka przeprawa: jak tu wyt�umaczy� jednej czy drugiej babie, �e wolimy przygl�da� si� go��biom, ni� zapuszcza� �urawia w jej okno, �eby zobaczy�, jak sika.
W tych stadach na zbiorniku jest kilka ca�kiem przyzwoitych przyb��d�w, na kt�re mamy ochot�. Ptasiek m�g�by pewnie z �atwo�ci� zwabi� je do kieszeni, ale obaj napalili�my si�, �eby wle�� na zbiornik. Trzeba to zrobi� w nocy, kiedy go��bie �pi�. Jest tam p�ot i str� nocny, ale wszystko sprawdzili�my i wiemy, kt�r�dy da si� przej��.
Robi� to z ci�kim sercem. Ka�dego ptaka musz� zabi�, oskuba� z pi�r, wypatroszy� - wszystko na jeden k�s. Ale musz�. Jestem g�odny; jestem zg�odnia�y poznania. M�j m�zg wiruje w ja�owych obszarach wiedzy. Wszystko za poznanie.
Zarzucamy nasz� sznurow� drabink� z hakiem i obci�gamy j� w d� z najni�szego segmentu drabiny biegn�cej z ty�u zbiornika. Ja id� pierwszy. Obaj mamy jutowe worki na ptaki. Wzi�li�my te� latarki, �eby widzie� go��bie i bra� tylko te, na kt�rych nam zale�y.
Docieramy na g�r� bez przeszk�d. Widok st�d jest fantastyczny: widzimy teraz Tower i sznur �wiate� ci�gn�cy si� a� do Filadelfii. Obiecujemy sobie, �e nast�pnym razem przyjdziemy tu tylko po to, �eby si� pogapi� na gwiazdy. Nast�pnego razu nie by�o.
Zesra� si� mo�na ze strachu przy takim �apaniu go��bi. Musimy si�ga� w szczeliny pod kraw�dzi� zbiornika, bo tam one �pi�. Najpierw ja si� wychylam, a Ptasiek trzyma mnie za nogi, ale nie daj� rady. Pokrywa zbiornika opada sko�nie nad kraw�dzi� i trzeba si� wychyla� ca�ymi barkami. Nie sta� mnie na to. Wszystko jedno, jaki cz�owiek jest silny, s� rzeczy, do kt�rych nie mo�na si� zmusi�.
A Ptasiek nic: wywiesi� si� i podaje mi jednego go��bia za drugim. Byle jakie oddaj� mu z powrotem, dobre pcham do wora. Obchodzimy dach zbiornika dooko�a, zatrzymuj�c si� dla sprawdzenia tam, gdzie s�ycha� go��bie. Za pierwszym obej�ciem �apiemy z dziesi�� przyzwoitych sztuk.
Ptasiek m�wi, �e w nast�pnym wr�bie, bardziej w d�, jest jeszcze wi�cej dobrych go��bi. Wywiesza si� za kraw�d� cal po calu, prawie do pasa. Odk�adam worek z ptakami i siadam mu na nogach, �eby nie przekozio�kowa�. Mam dosy�. Ju� od samego siedzenia na Pta�ka nogach tak blisko kraw�dzi robi mi si� niedobrze. Ptasiek wychyli� si� ju� tak daleko, �e nie si�ga do mnie z ptakami, wi�c wo�a o drugi worek, �eby m�g� od razu �adowa�. Pewnie za�aduje tam kup� g�wna, jak to Ptasiek, ale nic, zawsze b�dzie mo�na te najgorsze wypu�ci�.
I wtedy s�ysz� rumor i �opot go��bich skrzyde� za plecami. Ogl�dam si�, a tu dwa ptaki gramol� si� z worka. Odruchowo przechylam si� do ty�u, �eby w�r zabezpieczy�. Nogi Pta�ka mign�y mi tylko przed oczami i siup! za kraw�d�.
Chmura go��bi podrywa si� i leci w ciemno��. Ma�o nie narobi� w gacie. Czekam, boj� si� ruszy�. Mam uczucie, �e ca�y zbiornik si� buja. Cisza. Podczo�guj� si� na brzuchu do kraw�dzi. Ptasiek wisi uczepiony wr�bu, jutowy worek dalej ma na plecach. Podnosi oczy i u�miecha si� do mnie, na luzie, jak to Ptasiek. Wyci�ga r�k�.
- Daj r�k�, Al.
Pr�buj� go dosi�gn��, ale boj� si� dalej wychyli�, nie daj� rady. Zamykam oczy, ale wtedy zaczyna mi si� kr�ci� w g�owie i ma�o nie spadam. Ptasiek cofa r�k� i podci�ga si� na wr�bie. Pr�buje zarzuci� nog� na kraw�d� pokrywy, ale mu nie wychodzi. Zaczynam si� trz��� jak galareta.
- Czekaj, Ptasiek, zawo�am kogo�.
- Nie wytrzymam tak d�ugo. Nie przejmuj si�, dam sobie rad�.
Podci�ga stopy na wy�szy pier�cie� i pr�buje jedn� r�k� si�gn�� kraw�dzi zbiornika. Chcia�bym mu pom�c, ale jestem jak sparali�owany. Nie mog� si� zmusi�, �eby podej�� blisko kraw�dzi. Ptasiek wisi z ty�kiem wypi�tym w ciemno��. K�ad� si� na brzuchu i si�gam, jak mog� daleko. Ptasiek dosta�by teraz mojej d�oni, gdyby si� pu�ci� jedn� r�k�.
- Jak powiem trzy - m�wi Ptasiek - puszczam i �api� ci� za r�k�.
Odlicza, puszcza, ja go �api�. Teraz dopiero utkn�li�my jak g�wno w rurach. Jak zaczn� ci�gn��, zjad� z pokrywy. Wisimy tak i wisimy, a co Ptasiek si� ruszy, ja zje�d�am o kawa�ek w stron� kraw�dzi. Lej� w spodnie. W �yciu si� tak nie ba�em. Ptasiek patrzy w d�.
- Spr�buj� wyl�dowa� na tamtej kupie w�gla.
Nie rozumiem, co on m�wi; mo�e nie chc� rozumie�. Woln� r�k� Ptasiek przek�ada sobie worek na pier� i puszcza moj� d�o�. Przez moment balansuje w powietrzu, odwraca si� plecami do �ciany zbiornika, potem wychyla si� do przodu i daje nura. Patrz�, jak leci. Wypr�y� si� w poziomie i m��ci stopami jak p�ywak. Jutowy worek trzyma przed sob� w rozpostartych ramionach.
Kiedy fruwa�em pierwszy raz, poczu�em �ycie. Nic mnie nie uciska�o od spodu. �y�em w pe�ni powietrza: wsz�dzie wok� powietrze, ani jednej bariery �ami�cej powietrzne przestrzenie. Wszystko warto odda� za to, by znale�� si� w powietrzu i by� �ywym.
Ptasiek rzeczywi�cie l�duje na kupie w�gla. Tu� przed l�dowaniem zwija si� w k��bek, przekr�ca i pada na plecy. Nie wstaje. Ledwo go widz�: jasna plamka na czarnym w�glu. Zbiornik jest wysoki.
Jako� nie my�l�, �e si� zabi�. Chocia� powinienem, przecie� lecia� z ponad stu st�p wysoko�ci. Nie zapominam nawet o worku z go��biami. Z�a�� w d� po drabince zbiornika, prawie w og�le nie my�l�, tylko ten strach. P�dz� do kupy w�gla. Ten str� pewnie �pi.
Ptasiek siedzi. Na tle w�gla jest bia�y jak �ciana; z nosa i k�cik�w ust s�czy mu si� krew. Siadam na w�glu ko�o niego. I tak siedzimy. Nie wiem, co mam robi�, jako� nie mog� uwierzy�, �e to si� naprawd� sta�o. Zbiornik wygl�da z do�u na jeszcze wy�szy ni� z g�ry.
Ptasiek kilka razy pr�buje co� powiedzie�, ale nie mo�e z�apa� tchu. Kiedy w ko�cu przemawia, g�os mu dr�y.
- Uda�o si�. Lecia�em. By�o wspaniale.
Nie spad�, co do tego nie ma dw�ch zda�. Gdyby zwyczajnie spad�, zosta�aby z niego tylko mokra plama.
- Lecia�e�, sam widzia�em. Chcesz, �ebym kogo� sprowadzi�?
- Nie, nic mi nie jest.
Ptasiek pr�buje wsta�. Robi si� jeszcze bielszy na twarzy, a potem rzyga, i to krwi�. Siada z powrotem na w�glu i traci przytomno��.
O Jezu, ja chyba zdechn� ze strachu! Lec� do str��wki. Str� mi nie wierzy. Musz� go si�� zaci�gn�� do Pta�ka. Wzywa karetk�. Zabieraj� Pta�ka do szpitala.
A ja stoj� jak ten g�upi z workiem ptak�w. Nikt nie zwraca na mnie specjalnej uwagi. Nawet ci z pogotowia nie wierz�, �e Ptasiek spad� ze zbiornika; my�l�, �e ich nabieram. Po drodze do domu lokuj� nowe ptaki w go��bniku. Kr�c� si� chwil� ko�o go��bi; a� mnie odrzuca na my�l o powrocie do domu. Starczy jeden taki wypadek, �eby wszystko, co dot�d by�o wa�ne, okaza�o si� zwyczajnie nic niewarte.
Ptasiek przesuwa si� szuraj�c do klozetu w k�cie celi. B�dzie sra�. Ani deski na tym klozecie, ani nic. Wszystko jawne. Co za koszmarne miejsce dla kogo� takiego jak Ptasiek.
Odwracam si�. Sprawdzam w�a�nie korytarz, kiedy przyuwa�a mnie ten salowy czy tam stra�nik, wszystko jedno. Co za krety�skie zaj�cie: �azi� ca�ymi dniami po korytarzu i podgl�da� �wir�w.
- Jak tam on?
- Sra.
Typas zagl�da do �rodka. Mo�e lubi patrze�, jak kto� sra. Mo�e to jaki� �wir na p� etatu. Pytam go, czy jest cywilem. Jak wszyscy nosz� te bia�e kitle, to trudno rozr�ni�. M�g�by by� nawet zafajdanym oficerem albo co. W szpitalu nigdy nic nie wiadomo. On m�wi, �e jest pacyfist�. Znaczy odmawia s�u�by w wojsku z przyczyn �wiatopogl�dowych. Prawie ca�� wojn� przepracowa� w tym szpitalu.
- Chce pan si� urwa� na obiad? Ja i tak b�d� go teraz karmi�.
- Jak to: karmi�? To on sam nie umie je��?
- Ano nie. Sam nic nie we�mie, chce, �eby mu podawa�. Karmi� go �y�eczk�. Spokojny jest, nie powiem, nie to co niekt�rzy. On otwiera, ja szufluj� - i jako� nam idzie. Kuca na pod�odze, a ja go faszeruj�.
- Matko �wi�ta! To on naprawd� ma pierdolca! Nie umie sam je��?
- On to jeszcze nic. Tam po drugiej stronie holu jest facet, kt�ry za skarby �wiata nie da si� ubra�. Kuca na �rodku izby, tak samo jak ten tu pana przyjaciel, a jak tylko kto� pr�buje wej��, sra sobie w gar�� i rzuca g�wnem. Jego nakarmi� - to jest dopiero zabawa! Na tym oddziale to wi�cej zoo ni� szpital.
Zerka do celi. Ja tak samo. Ptasiek ju� sko�czy�. Kuca na pod�odze, mniej wi�cej w tym samym miejscu co przedtem, jak go��b, kt�ry wraca po przeje�dzie kolejki. Salowy przynosi tac� z �arciem. Wyjmuje klucz, otwiera i wchodzi do celi. Mnie ka�e zosta� za krat�. Kuca obok Pta�ka i zaczyna go karmi�. Co� podobnego! Ptasiek nawet trzepoce r�kami, jak karmione piskl�! Salowy ogl�da si� na mnie i wzrusza ramionami.
- Zapomnia�em panu powiedzie�: doktor Weiss chce si� z panem widzie� zaraz po lunchu.
- Dzi�ki.
Weiss to w�a�nie ten doktor-major, co m�wi�em. Raz jeszcze zerkam na Pta�ka i odchodz� korytarzem. Wiem ju�, gdzie jest kafeteria, bo jad�em tam �niadanie. Prawdziwa kafeteria, nie jaka� tam �mierdz�ca sto��wka. Lekarze te� tam jedz�, i siostry, dobre �arcie. Jem i my�l� o Pta�ku, kt�rego karmi� jak pisklaka. Jak to si� mog�o porobi�?
Kiedy ju� siedz� u Weissa, pytam go, co jest z Pta�kiem, ale Weiss jest chytry i potrafi unikn�� odpowiedzi. W jednej sekundzie zmienia si� w majora, kt�ry rozmawia z sier�antem.
Wpatruje si� we mnie z oble�nym u�mieszkiem g�wnojada, jakbym i ja by� szurni�ty. Na pocz�tek pyta, co tam ze mn� robi� w Dix. Opowiadam mu, jak to mia�em z�aman� szcz�k� i musieli mi wstawi� kawa�ek z metalu.
Kiedy to pierwszy raz us�ysza�em, pomy�la�em sobie, �e b�d� mia� stalow� szcz�k� jak Tony Zale. Doktor wyt�umaczy� mi jednak, �e odwrotnie, b�d� musia� bardzo uwa�a�, bo byle uderzenie mo�e rozwali� ca�� konstrukcj� i spowodowa� wstrz�s m�zgu. Czyli �e teraz mam szklan� szcz�k�. No i dobrze.
Opowiadam to wszystko Weissowi i nagle widz�, jak on mnie niesamowicie wpuszcza w maliny. Te wszystkie u�mieszki, "hmhmy" i "achy" s� tylko po to, �ebym tru� dalej. A on mnie olewa od pocz�tku do ko�ca. Postanawiam sobie, �e nie powiem mu za du�o o Pta�ku.
Pyta, od jak dawna si� z Pta�kiem przyja�nimy. M�wi� mu, �e od trzynastego roku �ycia. Weiss zadaje to pytanie tak, �e od razu wiadomo, o co mu chodzi: czy przypadkiem nie jeste�my homo, czy �e�my si� nie obmacywali i tak dalej. Tak Bogiem a prawd�, w piechocie jest to na porz�dku dziennym. Cztery godziny w do�ku z takim facetem i ma si� dosy� na ca�e �ycie.
W�a�ciwie to nie pami�tam, �eby Ptasiek w og�le interesowa� si� seksem. We�my tamt� histori� z Doris Robinson. Jak z ni� mu nie wysz�o, to ju� nie ma nadziei. Mo�e bra�y go tylko ptaki. Jakbym to powiedzia� temu konowa�owi, pad�by pewnie na miejscu.
Doktor-major pr�buje wydusi� ze mnie co� na temat Pta�ka. Ale ja si� nie daj�. M�g�by chocia� wygl�da� na to, �e gra serio. On widzi, �e ja si� zamkn��em. G�upi nie jest. Musz� z nim uwa�a�. Pod tym bia�ym fartuchem jest twardy jak stal. W ka�dej chwili mo�e hukn�� na zafajdanego sier�anta. Na razie m�wi do mnie jak lekarz, ale tylko czeka�, jak znowu zacznie po wojskowemu. Na lekarzy w wojsku powinni dawa� samych szeregowc�w.
Dok�adnie w chwili, jak o tym my�l�, Weiss r�bie:
- To tyle, sier�ancie. Odwiedzicie go jeszcze raz po po�udniu i postaracie si� nawi�za� kontakt. Zdaje si�, �e to nasza najwi�ksza szansa. Zaznaczam sobie, �e spotkamy si� tutaj znowu jutro rano o dziewi�tej.
Wstaje, �eby mnie odprawi�. Wycinam mu numer: salutuj� i trzymam r�k� tak d�ugo, a� on zrobi to samo. Sukinsyn jeden.
Id�c do Pta�ka, zamieniam par� s��w ze znajomym, salowym. Klawy facet, chyba nie peda�. Naci�gam go na opowie��, jak to jest z tymi, co odmawiaj� s�u�by. M�wi, �e przez jaki� czas g�odzili go, �eby naukowo sprawdzi� minimum pokarmowe jednostki, potem sadzi� gdzie� tam szk�k� le�n�, a teraz od p�tora roku pracuje w szpitalu. Opowiada to tak, jakby wszystko by�o w porz�dku. Jest troch� podobny do Pta�ka: trudno go skrzywdzi�. Prawdziwy pechowiec nigdy nie ma pecha.
Teraz on pyta, co mi si� sta�o w twarz, no to mu m�wi�. Widz�, �e naprawd� si� przej��, nie to co Weiss. To wida� po jego minie i po tym, jak si�ga r�k� do w�asnej szcz�ki, �eby sprawdzi�, czy jest w porz�dku. Otwiera mi drzwi do celi Pta�ka, bior� swoje krzes�o z korytarza.
Kiedy wchodz�, Ptasiek dalej kuca na �rodku i gapi si� w okno.
- Siemasz, Ptasiek! Pogada�em sobie w�a�nie z Weissem. Drugiego takiego �obuza ze �wiec� szuka�. Gdybym to ja by� pierdolni�ty, zacz��bym udawa�, �e nie jestem, tylko po to, �eby si� wyrwa� z jego oble�nych �ap. Co ty na to?
Ptasiek, wyobra�cie sobie, odwraca g�ow�. Nie tak ca�kiem, �eby spojrze� mi w oczy: tylko do po�owy, jak ptak, kiedy chce spojrze� na co� prosto jednym okiem. Naturalnie, nie patrzy na mnie; patrzy na pust� �cian� po drugiej stronie celi.
- Ptasiek! A pami�tasz, jak �e�my zwiali do Wildwood? W �yciu nie zapomn�, jak wariowa�e� w wodzie.
Co� mi si� wydaje, �e Ptasiek s�ucha. Opu�ci� ramiona, jakby przysiad� dla odpoczynku i nie szykowa� si� na razie do lotu. Mo�e to tylko moja wyobra�nia, ale ju� nie czuj�, �e jestem sam. Nawijam dalej.
Po tej historii ze zbiornikiem Ptasiek przele�a� prawie miesi�c w szpitalu. Wszystkie gazety pisa�y, jak to zlecia� ze zbiornika i si� nie zabi�. Drukowali zdj�cie, na kt�rym przerywan� lini� narysowane by�o, jak Ptasiek skaka�, a tam, gdzie wyl�dowa�, by� znak X. Dziennikarze wypytywali mnie, jak to by�o, i zanim ba�akn��em o lataniu, trzeba si� by�o przedtem ugry�� w j�zyk.
Naturalnie, ca�y interes z go��biami natychmiast wychodzi na jaw. Pta�ka ojciec rozbiera go��bnik, a deski pali. Go��bie lataj� tam jeszcze przez tydzie� w poszukiwaniu budki. Zadomowi�y si�. Nasza pierwsza para staluch�w przylatuje a� pod Pta�ka dom; kr�ci�y si� tam tak d�ugo, a� je Pta�ka matka otru�a. Co z wied�m� - nie mam poj�cia.
Dzieciaki w szkole te� bez przerwy ka�� mi opowiada�, jak Ptasiek lata�. Jeszcze jak le�a� w szpitalu, zacz�li o nim m�wi� Ptasiek, ch�opiec-ptak. Siostra Agnes ka�e nam pisa� do Pta�ka listy, zbieramy te� fors� na kwiaty do szpitala. Nie pisz� mu za wiele: o go��bniku ani o staluchach w og�le nie wspominam. Kiedy Ptasiek wraca ze szpitala, wygl�da jeszcze bardziej cherlawo ni� zwykle, na dodatek ma d�ugie w�osy. Jest blady jak dziewczyna. M�wi� mu o go��bniku, ale o tym, �e jego matka otru�a staluchy - ani mru-mru. Ptasiek nie zadaje pyta�. Jeste�my w �smej klasie; Ptasiek nadgania z programem i ko�czy r�wno z ca�� reszt�.
Po zbiorniku wiedzia�em, �e musz� lata�. Ptak nie my�li o tym, co robi - jednym swobodnym ruchem skrzyde� odrzuca wszystko w jednej chwili. Wszystko bym da�, �eby si� tego nauczy�.
Gdybym chocia� m�g� zbli�y� si� do ptak�w na tyle, by dzieli� ich rado��. Gdybym m�g� patrze� na ptaki, jak si� patrzy na film, i wczu� si� w nie - wtedy ju� co� bym wiedzia�. Gdybym m�g� zaprzyja�ni� si� z ptakiem i by� w nim, kiedy fruwa, i czu�, co my�li - wtedy, w jaki� spos�b, i ja te� bym fruwa�. Chcia�em wiedzie� o ptakach wszystko a� do ko�ca. Chcia�em by� jak ptak i chcia�em lata� - lata� naprawd�.
Tego lata Ptasiek i ja urywamy si� z domu. Nie planowali�my tego zawczasu. Cz�sto je�dzimy rowerami do Filadelfii, na Parkway, w okolice muzeum sztuki, akwarium i Instytutu Franklina. Na Cherry Street jest galeria z rysunkami ptak�w. Chodzili�my tam patrze�. Pta�ka rysunki s� lepsze. Ptasiek m�wi, �e malarze niewiele wiedz� o �ywych ptakach. M�wi, �e martwy ptak przestaje by� ptakiem - to tak jakby chcie� namalowa� ogie� patrz�c na popi�.
Chodzimy te� na South Street i Front Streei, gdzie s� lombardy i sklepy z �ywymi kurczakami i go��biami na mi�so. Kt�rego� dnia kupujemy par� takich go��bi. Zanim si� na nie decydujemy, przebieramy w ptakach ca�e rano. Zabieramy je do hali targowej, gdzie fruwaj� ni