Brandys Marian - cz5 Nieboska komedia

Szczegóły
Tytuł Brandys Marian - cz5 Nieboska komedia
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Brandys Marian - cz5 Nieboska komedia PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Brandys Marian - cz5 Nieboska komedia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Brandys Marian - cz5 Nieboska komedia - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Marian Brandys Nieboska komedia Cz. V cyklu "Koniec świata szwoleżerów" I W pismach politycznych Walentego Zwierkowskiego przetrwał dla potomności opis godnego uwagi dokumentu. Chodzi o obwieszczenie świeżo mianowanego wówczas gubernatorem Warszawy generała Wojciecha Chrzanowskiego, wydane w tydzień po wydarzeniach 15 sierpnia i będące niejako tych wydarzeń oficjalnym zamknięciem. "Warszawa 22 sierpnia 1831 G(enerał) gubernator miasta Warszawy Smutne wypadki nocy 15 sierpnia rb., przez które powaga praw zachwiana, a tym samym porządek i bezpieczeństwo publiczne zagrożone zostały, wskazały potrzebę szybkiego i przykładnego ukarania przestępnych. W tym celu przytrzymane pod sąd wojenny nadzwyczajny oddane zostały następujące osoby: 1. ksiądz Kazimierz Aleksander Pułaski; 2. ksiądz Ignacy Szynglarski, kapelan wojskowy; 3. Jan Czyński, pełniący obowiązki audytora; 4. Ignacy Romuald Płużański, sekretarz Komitetu Rozpoznawczego; 5. Michał Radoszewicz, pisarz Komisji Wojny; 6. Maciej Koziński, adiunkt komisarza wojennego; 7. Cyryl Grodecki, były sędzia trybunału wołyńskiego; 8. Franciszek Salezy Dmochowski, były redaktor; 9. Jan Brawacki, doktór wojskowy; 10. Tomasz Wolski, dymisjonowany żołnierz; 11.. Teofila Kościałkowska, kawiarnię utrzymująca; 12. Józef Czarnecki, szynkarz: 13. Wincenty Dragoński, służący oficerski; 14. Stanisław Sikorski, nieprawnie oficerem mieniący się; z których: Tomasz Wolski, Józef Czarnecki, Wincenty Dragoński, Stanisław Sikorski za przyczynienie się bezpośrednio do rozruchów nocy 15 sierpnia br. i następnych stąd morderstw, na karę śmierci skazani i w moc tego wyroku rozstrzelani zostali; zaś Teofili Kościałkowskiej na karę śmierci tymże wyrokiem skazanej generał gubernator z mocy udzielonej sobie władzy na lat trzy do kajdan naznaczoną karę zmienił. W końcu Ignacego Szynglarskiego księdza...; księdza Kazimierza Pułaskiego, Jana Czyńskiego, Ignacego Płużańskiego, Michała Radoszewicza, Macieja Kozińskiego, Cyryla Grodeckiego, Franciszka Dmochowskiego i Jana Brawackiego od zarzutów należenia do bezprawiów w nocy z dnia 15 na 16 sierpnia rb. w stolicy zaszłych z mocy paragrafu 415 ordynacji kryminalnej zupełnie uwolnionych z aresztu na wolność wypuścić rozkazałem. (podpisano) gen. dyw. Wojciech Chrzanowski". Niemal równocześnie z podaniem do wiadomości publicznej komunikatu, z którego ludność stolicy dowiadywała się po raz pierwszy o wszczęciu postępowania śledczo-sądowego przeciwko mniemanym winowajcom zaburzeń 15 sierpnia, zostały wykonane orzeczone przez Sąd Wojenny Nadzwyczajny wyroki śmierci. Ten podejrzany pośpiech wszystkich zadziwił. Wielu kronikarzy powstania wyraża pogląd, że gdyby i poprzednio sprawiedliwość powstańcza była tak rychliwa, nie doszłoby może wcale do krwawych samosądów sierpniowych. Skazanych "burzycieli i oprawców" rozstrzelano w tym samym miejscu, gdzie przed tygodniem rozszalały tłum wojskowych i cywilów pastwił się nad zwłokami eks-szwoleżera generała Antoniego Jankowskiego. "W godzinach bardzo rannych - wspomina Walenty Zwierkowski - niespodziewanie orszak pod silną eskortą jazdy otaczający dwa wozy, na których siedziało czterech skazanych na śmierć*, (* Na plac Zamkowy przywieziono czworo skazańców: Józefa Czarnieckiego, Wincentego Dragońskiego, Stanisława Sikorskiego i Teofilę Kościałkowską [vel Kościałowską]; piątego skazanego na karę śmierci Tomasza Wolskiego, dymisjonowanego żołnierza, rozstrzelano o tej samej porze na Nowym Mieście - w pobliżu domu, z którego wyszedł na swą drogę męczeństwa major Walerian Łukasiński.) przejechał przez Krakowskie Przedmieście, prawie lotem błyskawicy stanął pod Zygmuntem, gdzie z Zamku Królewskiego mocne oddziały piechoty wyszły, zatamowały wyjazdy i wychód od Podwala, Starego Miasta, Senatorskiej ulicy, tak, że tylko lud, który za więzionymi postępował, mógł się zbliżyć. Jazda eskortująca stanęła za więzionymi, przez co i tym (tzn. postępującym bezpośrednio za skazanymi - M.B.) utrudniono przystęp. Koło zrobione na placu potrójnym szeregiem uzbrojonych w bagnety innym zbliżenie się tamowało. Postawiono osądzonych przy murze, na którym pomalowano fałszywe okna, i natychmiast rozstrzelano, trupów sprzątnięto, kobietę ułaskawioną do więzienia odwieziono. Wszystko to stało się z taką szybkością, że masa ludu dopiero po dokonaniu egzekucji dowiedziała się o ukaraniu. Czyn ten oburzył bardzo wielu, a lubo nie nastąpiła eksplozja, jednakowoż nienawiść i nieukontentowanie przeciw Krukowieckiemu do wysokiego stopnia okazywać się zaczęło..." Z zapisów Zwierkowskiego wyłania się dokładny obraz ówczesnej sytuacji politycznej. Utworzony 17 sierpnia nowy rząd powstańczy pod prezydencją generała Krukowieckiego - godząc się na uniewinnienie aresztowanych przywódców Towarzystwa Patriotycznego a ukaranie śmiercią nikomu nie znanych "prostych wykonywaczy wieszań" - dążył najwidoczniej do załatwienia "sprawy 15 sierpnia" w sposób kompromisowy. Ale kompromis ten nie zadowolił nikogo. Konserwatyści nie mogli darować generałowi prezesowi, że mając w ręku tylu wybitnych działaczy Towarzystwa Patriotycznego, nie skorzystał z okazji do uwolnienia się od nich raz na zawsze. Na wieść o uniewinnieniu z braku dowodów najważniejszych oskarżonych, jedna z pierwszych dam "społeczeństwa" warszawskiego, teściowa Adama Czartoryskiego, stara księżna z Zamoyskich Sapieżyna* (* Była ona także teściową księżnej Jadwigi z Zamoyskich Sapieżyny, wspomnianej parokrotnie w korespondencji Zygmunta Krasińskiego z Henrykiem Reeve'em.) pofatygowała się osobiście do generała Krukowieckiego, aby wybłagać u niego wyroki śmierci także dla klubistów. Jeszcze bardziej niezadowolona była lewica, dla której rzeczywistymi winowajcami wydarzeń sierpniowych byli rzecznicy polityki konserwatywnej w rządzie i w wojsku*. (* Uważano tak nie tylko na lewicy. Dowódca gwardii narodowej wojewoda Antoni Ostrowski, ustępując ze swego stanowiska, oświadczył publicznie, że "rząd dawnego składu i wódz Skrzynecki są głównymi sprawcami nocy 15 sierpnia, którzy takową wywołali przez swe postępowanie, przez dyplomatyzowanie, a nie walczenie z nieprzyjacielem".) W ukaraniu śmiercią czterech "prostych wykonywaczy na latarnie wzięcia", wybranych na chybił trafił z "rozdąsanego" pospólstwa stolicy, Zwierkowski dopatruje się chęci zatarcia właściwego sensu "nocy narodowej pomsty". "Jakichże to rostrzelano? - obrusza się w swoich zapiskach - oto czterech rodaków: szynkarza, dymisjonowanego żołnierza, sługę oficerskiego i nieprawnie oficerem mieniącego się. I ci to padli ofiarą, nie mając ani protekcji żadnej silnej partii, ani wstawienia się jakiej znaczącej osoby. Padli dla przykładu, dla zaspokojenia żądań partii chcącej przykładu, chcącej krwi braterskiej, aby siebie uniewinnić, chociaż jej bez porównania sami swymi działaniami więcej wytoczyli". Nie ma co do tego żadnych wątpliwości, że na śmierć wybrano ludzi przypadkowych, najmniej znaczących, nie mogących liczyć na żadną protekcję; - innych - tak samo może albo i więcej obciążonych, ale z widokami na wstawiennictwo wysoko postawionych osób - potraktowano bez porównania łagodniej. Zwraca na to uwagę wielu kronikarzy powstania, wśród nich generał Ignacy Prądzyński, świadek w danym wypadku jak najbardziej bezstronny. Wystawiając całą okropność morderstw dokonanych w nocy 15 sierpnia, Prądzyński podaje dla przykładu, że "odznaczał się w tej krwawej robocie chłopiec zaledwie z dziecięcego wieku wychodzący, Czarnomski, który dla żołnierskiej ochoty, jaka się w nim okazywała i przez wzgląd na stryja, będącego generałem, podporucznikiem 2-go pułku ułanów był mianowany". Otóż dowiadujemy się od Prądzyńskiego, że owego generalskiego bratanka - jakkolwiek o jego wyczynach było głośno w całej Warszawie - nie próbowano nawet oddawać pod sąd; ukarano go po domowemu, według starego patriarchalnego obyczaju: dowódca jego dywizji generał Kazimierz Skarżyński kazał po prostu ściągnąć z niego mundur i spuścić mu tęgie lanie. Dokumentacja pierwszych dni po 15 sierpnia układa się w dramatyczny scenariusz literacki. Z pożółkłych rękopisów i starych ksiąg wynurzają się postacie i sceny godne pióra Szekspira. W Warszawie wiedzą już wszyscy, że powstanie zmierza do nieuchronnego upadku. Pięciogłowy Rząd Narodowy, nie mogąc sprostać sytuacji, podaje się do dymisji. Rozpacz podnieca umysły i przyczynia się do zaostrzenia konfliktów politycznych i społecznych. Powstańcza lewica przegrała w dniu 15 sierpnia swoją wielką szansę, bo nie udało się jej skierować gniewu ludu na tory przewrotu politycznego*. (* W Towarzystwie Patriotycznym ścierały się podobno dwa projekty przewrotu politycznego: jeden Czyńskiego i Pułaskiego zalimitowania sejmu i przekazania władzy dyrektoriatowi, złożonemu z 9 osób, wśród których byliby przywódcy Towarzystwa [m.in. Walenty Zwierkowski]; drugi Mochnackiego, by pełnię władzy przekazać gen. Krukowieckiemu. Na posiedzeniu Towarzystwa, odbytym 16 sierpnia, zwyciężył wniosek Czyńskiego; klub postanowił domagać się utworzenia dyrektoriatu. Zamiarom tym przeszkodziły aresztowania przywódców Towarzystwa, dokonane przez gen. Chrzanowskiego. Wniosek o utworzenie dyrektoriatu wniósł pod obrady sejmowe 17 sierpnia kasztelan Narcyz Olizar. Sejm wniosek Olizara utopił w komisjach, a bojąc się nowych rozruchów, powierzył władzę "bohaterowi nocy sierpniowej" generałowi Krukowieckiemu.) Po 15 sierpnia rusza do ataku na władzę najwyższą powstańcza prawica. Nadzieją konserwatystów jest sprawujący funkcję naczelnego wodza generał Henryk Dembiński*, (* Po usunięciu Skrzyneckiego Dembiński został mianowany zastępcą naczelnego wodza. Dopiero ustępujący Rząd Narodowy "nie chcąc pozostawiać armii bez głowy" przesłał mu formalną nominację na naczelnego wodza.) znany ze swej nienawiści do klubistów, ulegający wpływom ciągle jeszcze obecnego w głównej kwaterze generała Skrzyneckiego oraz trzech prominentów konserwatywnego Klubu Obywatelskiego: swego siostrzeńca Aleksandra margrabiego Wielopolskiego*, (* Jego pełne nazwisko brzmiało: Aleksander hrabia Wielopolski, margrabia Gonzaga Myszkowski.) Leona hrabiego Rzewuskiego (tego, co w grudniu 1830 roku rozpędzał Towarzystwo Patriotyczne) i Pawła Popiela - przyszłego papieża polskiego konserwatyzmu. Przez dwa dni Warszawie zagraża wojskowy zamach stanu. Wysłany przez Dembińskiego w awangardzie, generał Wojciech Chrzanowski przywłaszcza sobie uprawnienia gubernatora i dokonuje aresztowań wśród klubistów. Na ulicach pojawiają się armaty. Wojsko obejmuje dozór nad najważniejszymi gmachami rządowymi. Ale prawica również nie może się zdobyć na wygranie swej szansy do końca. "Przeważna część sejmu i ludzie porządku oczekiwali wystąpienia wodza - wspomina jeden z organizatorów przygotowywanego puczu, Paweł Popiel - Dembiński wezwany zbliżał się do Warszawy, przysłał naprzód generała Chrzanowskiego, na którego energię liczono [...] Trzeciego dnia stanął Dembiński ze sztabem na Czystem. Tam go odwiedziłem i zdałem sprawę z wypadków, stanu miasta. Gwałtowny, oświadezał się za użyciem najsurowszych środków. Nazajutrz przybywa do Warszawy, staje w Namiestnikowskim pałacu. Wchodzimy w radę z Wielopolskim. Co czynić? Korzystając ze zgrozy położenia, uniesień Dembińskiego i jego wpływu na wojsko, nakłonić go do ogłoszenia się dyktatorem, a dla sankcji władzy i przerażenia spisku równocześnie pięciu klubistów oddać pod sąd wojenny i rozstrzelać. Wielopolski, siostrzeniec Dembińskiego, mający przewagę nad jego umysłem, skłonił go do tej myśli, która jedna mogła zbawić sprawę, i dlatego też przypadła do heroicznego charakteru Dembińskiego. Przyrzeka, decyduje się, każe sobie napisać odezwę; umówione, jaki komu urząd przeznaczy. W nocy odezwa napisana. O 5 i 1/2 rano idziemy we dwóch do Dembińskiego, aby podpisał. Leżał w łóżku. Wielopolski sam wchodzi; zaczyna się dyskusja; Dembiński zadrżał przed odpowiedzialnością, odmówił podpisu, chcąc w takiej chwili działać legalnie. Wielopolski w największej furii wypada z pokoju i targając proklamację, mówi do mnie: Cet imbecile recule! (Ten niedołęga wycofuje się!)... Przez dwa dramatyczne dni po wydarzeniach 15 sierpnia naczelna władza powstania leży na ulicy. Podejmuje ją wreszcie ten, który od samego początku sposobił się do jej objęcia: generał piechoty Jan Stefan hrabia Krukowiecki. Krukowiecki jest jeszcze ciągle postacią tajemniczą, nie rozszyfrowaną przez historyków do końca. Niektórzy kronikarze powstania - na czele z majorem Karolem Forsterem., adiutantem Krukowieckiego i jego pierwszym biografem - widzą w nim "stałego żołnierza, honorowego człowieka i prawego Polaka", któremu ludzka zawiść zaszargała opinię u współczesnych i potomnych*. (* Przy okazji warto przytoczyć opinie o krukowieckim wielkiego księcia Konstantego, pochodzącą z jego "Uwag o generałach polskich" spisanych na żądanie cesarza Mikołaja po jego wstąpieniu na tron. "Krukowiecki, generał brygady i dywizji piechoty. Człowiek w najwyższym stopniu lekkomyślny i to pod każdym względem. Doskonały frontowy, w czasie wojny oficer bardzo zdolny. Lecz jest on w stanie w jednej chwili zapomnieć o wszystkim, jeżeli dana mu będzie wola; potrzeba koniecznie trzymać go krótko i nie przebaczać mu drobiazgów. Może być bardzo pożyteczny, jeżeli będzie trzymany w rygorze; człowiek chełpliwy, wdaje się z oficerami w niewłaściwe rozmowy. Zapalający się gniewem, prędki do kłótni, dlatego powtarzam, iż można go trzymać tylko przez bojaźń srogiej odpowiedzialności, lecz trzeba jednocześnie obchodzić się z nim z najzimniejszą krwią. Brygada jego jedna z najlepszych w armii; utrzymana w takim porządku, iż lepszego żądać nie można...".) Inni świadkowie zdarzeń - wśród nich Walenty Zwierkowski i jego koledzy z Towarzystwa Patriotycznego - w ostatecznym rozrachunku z Krukowieckim uznają go za łotra, przeniewierce i zdrajcę powstania. Juliusz Słowacki w Beniowskim nazwie go "miasta Wallenrodem". Po utracie w maju 1831. r. gubernatorstwa stolicy, odebranego mu w wyniku awantur ze Skrzyneckim, Krukowiecki - rozgoryczony i wściekły - wycofał się z życia publicznego i osiadł na wsi, w majątku posagowym żony. Ale Warszawy z oczu nie spuszczał. Pojawił się w niej znowu w początkach lipca, kiedy w stolicy głośno już mówiono o potrzebie odebrania naczelnego wodzostwa jego znienawidzonemu wrogowi Skrzyneckiemu. Za przyczynę powrotu podawał sprawy rodzinne. Przywiózł z sobą swego najstarszego synka Konstantego, aby go umieścić w szkole na Żoliborzu. Tymczasem, wkrótce po przyjeździe, zdarzył się nieszczęśliwy wypadek: 11 lipca chłopczyk wypadł z okna na pierwszym piętrze i ciężko się potłukł. Odtąd generał większość swego czasu spędzał przy łóżku syna, a w czasie jego rekonwalescencji woził go z sobą wszędzie, nawet do Izby Poselskiej. W notatce, pisanej przez generała nazajutrz po nocy 15 sierpnia, odnajduje się zdanie: "Kostuś cały dzień był dobrze"*. (* Wszystkie te szczegóły czerpie z nader interesującej a nie wydanej dotychczas pracy o Krukowieckim, pióra historyka dra Mieczysława Chojnackiego.) Obrońcy Krukowieckiego powołują się na tę czułą miłość ojcowską, aby dowieść, że generał nie miał głowy ani czasu na spiskowanie z klubistami, o co posądzali go konserwatyści i umiarkowani. "Czyż podobnie tkliwy i egzaltowany ojciec mógł planować polityczne przewroty i bestialskie rzezie, będąc pochłonięty czuwaniem przy łóżku ukochanego dziecka?" - zadaje sobie pytanie autor jedynej bodaj (i dotąd w rękopisie) biografii Krukowieckiego, dr Mieczysław Chojnacki. Inni natomiast dopatrują się w tym demonstrowaniu przez generała uczuć rodzinnych jedynie pretekstu, mającego uzasadnić jego pobyt w Warszawie, bądź - przemyślanego chwytu propagandowego. Wiadomo bowiem skądinąd, że w dziedzinie autoreklamy był Krukowiecki arcymistrzem. "Był wśród nas człowiek - napiszą o nim później w poufnym okólniku ostatniego rządu powstańczego - który nie spotkał na ulicy żołnierza, żeby go nie zaczepił i nie zapewniał, że on jeden w stanie jest poprowadzić go tam, gdzie czeka zwycięstwo lub śmierć chlubna, nie spotkał obywatela, żeby mu nie przypomniał, że wszelkie układy z Rosją są próżne i zwodnicze [...] Na moje siwe włosy przysięgam - zaklinał się przed narodem - że pierwej w Warszawie jeść będą szczury, nim pozwolę miastu się poddać". Historycy zgadzają się co do tego, że drogę do władzy utorowało Krukowieckiemu przede wszystkim stronnictwo ruchu; ono też przeżywało największe rozczarowanie, kiedy kolejny "kolos zaufania publicznego" odsłonił swe prawdziwe oblicze. "Krukowiecki szkaradnie mnie oszukał i wszystkich nas rewolucyjnych patryotów - skarżył się Maurycy Mochnacki w pierwszym po upadku powstania liście do rodziców. - Przed nocą 15 sierpnia widywał się ze mną dosyć często, grał rolę poczciwego człowieka. Zapewniał, że jeżeli weźmie władzę, rozwinie natychmiast wszystkie środki ratowania kraju, jakie mu podawaliśmy. Te środki były następujące: 1) usunąć od rządu całą partyą Czartoryskiego i Skrzyneckiego, tudzież nieznośniejszą jeszcze partyą de juste-milieu (umiarkowaną), partyą Niemojowskich, którą opanowała mania władzy, nie usprawiedliwiona żadnym talentem, żadną mocą ducha i głowy (nie mógł darować Mochnacki swoim dawnym kolegom z redakcji "Kuriera Polskiego" braciom Niemojowskim, że >>w rewolucji trzymali się formy jak podchmielony płotu<< - M.B.). W momentach krytycznych Krukowiecki przyrzekł, że nikt z tych hreczkosiejów kaliskich, doktrynerów i magów nie wejdzie do rządu. 2) Zaliwskiego, który miał wziętość u ludu, uczynić naczelnikiem straży bezpieczeństwa, a Zwierzchowskiego (Zwierkowskiego - M. B.) popularnego i poczciwego człowieka, komendantem gwardyi narodowej. 3) Poruczyć główne funkcye rządowe ludziom młodym, rewolucyjnym, pełnym zasług i zdolności. 4) Obwarować barykady, podłożyć wszędzie prochy, żeby w razie przemocy Moskale razem z brukiem w powietrze wylecieli [...] Stary lis pochlebiał młodzieży, od której wszystko zależało. Zyskał popularność przywarami złego rządu, który sprawę naszą do upadku widocznie nachylał. Nieszczęście publiczne, błędy Czartoryskiego i upór Skrzyneckiego nadawały Krukowieckiemu przewagę. Rozjątrzenie umysłów było wielkie. Lud się rozdąsał, Moskale coraz ściślej nas otaczali [...] Krukowiecki pokazał się ludowi w nocy 15 (sierpnia) pod pozorem ukrócenia nieładu, rzeczywiście dla zalecenia siebie samego popularnym względom. Obwołano go najprzód gubernatorem, nazajutrz został wszystkiem, gdyż rząd z pięciu złożony rozsypał się. Czekaliśmy niecierpliwie naszego systematu, lecz wszystka nadzieja została omylona. Stary intrygant ogarnąwszy władzę, rozdzielił ją między Kaliszanów, gdyż na to, co mu dała noc 15 (sierpnia) imieniem ludu, chciał zyskać sankcyą od sejmu, ani jednego warunku nie dotrzymując rewolucyi. Zaliwskiego pod marnym pozorem z stolicy oddalił, komendę gwardyi narodowej dał Łubieńskiemu (Piotrowi). Chrzanowskiego, najpodlejszego z generałów, utrzymał na gubernatorstwie, prochów nie podłożył, barykad nie umocował, żadnego nawet rozporządzenia nie zrobił do obrony ulic i domów, (a przecież) Warszawa powinna być drugą Saragossą. Ale co gorsza, pod pozorem opatrzenia stolicy w żywność wyprawił Ramoryna* (* Girolamo Ramorino, gen. dywizji. W najnowszych pracach historycznych stosuje się żeńską odmianę jego nazwiska: Ramorino - Ramoriny. W tekstach wcześniejszych używano także odmiany męskiej: Ramorino - Ramorina.) z najlepszą piechotą w liczbie 18 000 i najdzielniejszymi pułkami jazdy. Ludu nie uzbroił, mostu zwiniętego na placu Broni nie kazał przenieść na Pragę na przypadek rejterady; młodych rewolucyonistów, żeby mu nie zawadzali, starał się oddalić... Mógłżeby Krukowiecki tak postępować, gdyby u rządu znajdowali się ludzie rewolucyjni?... Bylibyśmy go kazali powiesić lub rozstrzelać, gdyby był czemkolwiek publiczną sprawę naraził na niebezpieczeństwo. Paskiewicz byłby nigdy nie zdobył Warszawy albo byłby się zagrzebał w gruzach tego miasta razem z całą jego ludnością". Rozczarowanie Mochnackiego, Zwierkowskiego i innych przywódców klubowych było z ich punktu widzenia aż nadto uzasadnione. Krukowiecki po dojściu do władzy nie patyczkował się z niewygodnymi sprzymierzeńcami. 18 sierpnia, na pierwszym posiedzeniu nowo ukonstytuowanego rządu przeforsował dekret o rozwiązaniu Towarzystwa Patriotycznego. Uwiadomił o tym stolicę "policjant kontrrewolucji" gubernator Chrzanowski, grożąc nie stosującym się do dekretu "skutkami prawnymi, takimi jak za dążenie do rozruchów i buntu". Zerwanie koniunkturalnego sojuszu z lewicą zgadzało się z rzeczywistym światopoglądem generała prezesa. "Byłem przeciw rewolucji - wyzna potem w swoich poufnych notatkach - bo za młodu będąc świadkiem z bliska rewolucji francuskiej i jej arcyzbrodni i okrucieństw (uczestniczył w wojnach przeciwko rewolucyjnej Francji jako oficer armii austriackiej - M.B.), mogłem sobie łatwo wystawić, co i u nas dziać się będzie, jeżeli rząd nie przedsięweźmie środków do uniemożliwienia jej wybuchnięcia". W zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie dochowała się litograficzna podobizna Krukowieckiego, zrobiona z natury przez Jana Nepomucena Żylińskiego, na krótko przed wybuchem powstania. Ów Żyliński musiał być portrecistą niepoślednim, gdyż zuchwałe i zaczepne spojrzenie Krukowieckiego na portrecie zdaje się wyrażać te wszystkie przywary charakteru, jakie zwykli mu byli przypisywać kronikarze znający go osobiście. Julian Ursyn Niemcewicz ustami jednego z bohaterów swojej nie wydanej powieści o powstaniu listopadowym tak oto znęca się nad Krukowieckim: "widzę w tym człowieku zgubę Ojczyzny naszej, całego dzieła naszego, patrzaj, jakie on ma bladoniebieskie, jaskrawe, biegające oczy; takie właśnie miała Katarzyna II, takie podług portretów mieli Zebrzydowski, Radziejowski i wielu innych wichrzycieli, których w długim życiu swoim sam znałem. Ludzie tacy zamiast szlachetnej ambicji, mają niepohamowaną osobistą próżność, zamiast prawdziwego męstwa - junakierię, zamiast miłości dobra publicznego - wyłączną miłość siebie samych, lękam się, że ten człowiek zgubi nas". Literacka charakterystyka Niemcewicza przystaje do wielu faktów z życia Krukowieckiego. Jeden z najstarszych generałów polskich uważany był w armii za niepoprawnego intryganta, człowieka kłótliwego i wyjątkowego burdę (miał podobno na swoim rachunku przeszło pięćdziesiąt pojedynków). Musiał też być niezgorszym warchołem, skoro z dokumentacji samego tylko powstania listopadowego wiadomo, że oskarżano go dwukrotnie o niewykonanie rozkazów. Chłopicki po bitwie grochowskiej głosił wszem wobec, że należałoby go powiesić; Skrzynecki po Ostrołęce chciał go oddać pod sąd. W pierwszym wypadku uratowało go zejście eks-dyktatora ze sceny publicznej; w drugim - wstawiennictwo prezesa Rządu Narodowego księcia Czartoryskiego. O nienasyconej próżności i niezdrowych ambicjach Krukowieckiego najlepiej świadczy metoda, jaką wyszantażował był sobie po Grochowie stopień generała broni. Pamiętnikarz Leon Sapieha zarzuca nowemu władcy, że po objęciu prezesury w rządzie "małpował" w stosunkach z podwładnymi sposób mówienia i bycia... cesarza Mikołaja. Ale były też w biografii Krukowieckiego fakty inne - przemawiające na jego korzyść, jednające mu opinię "honorowego człowieka i prawego Polaka". W pierwszych latach Królestwa Kongresowego - na jednej z parad, prowadzonych przez w.księcia Konstantego - zapytany przez rosyjskiego generała Essakowa, dlaczego występuje bez orderów, Krukowiecki wypalił impetycznie: "Po co mnie order? Albo ja szelma? Albo ja szpieg, żeby mnie cesarz dawał ordery? Ja nic takiego nie popełniłem, abym na to zasłużył". Rozmowa miała wielu świadków i naraziła go na prześladowania ze strony wielkiego księcia Konstantego. W owym czasie trudno było o lepszy patent na patriotyzm. Uczuciowi i dumni warszawianie nigdy Krukowieckiemu tego "postawienia się" nie zapomnieli. Nie zaszkodziło mu nawet to, że w latach następnych pojawiał się na placu Saskim już z nieodzownym dla generała Królestwa Kongresowego orderem Stanisława drugiej klasy. Blisko czteromiesięczne rządy gubernatorskie Krukowieckiego w powstańczej stolicy również zapisały się dobrze w pamięci społeczeństwa. "Mianowany gubernatorem Warszawy rozwinął on nadzwyczajną energię i oddał sprawie powstania wielkie usługi - świadczy August Sokołowski. - Bezwzględny w postępowaniu, w obejściu szorstki, w pełnieniu swoich obowiązków gorliwy, w pracowitości niezmordowany, zaprowadził Krukowiecki w gwarnej stolicy w krótkim czasie wzorowy ład i porządek". Podobnie ocenia gubernatorskie zasługi Krukowieckiego niechętny mu w zasadzie kronikarz i uczestnik powstania generał Klemens Kołaczkowski: "Ustała anarchia panująca w mieście; umilkł zgiełk na ulicach; Honoratka odroczyła swoje schadzki; dziennikarze zaczęli się w pismach swoich miarkować; kluby zaprzestały swoich namiętnych pogróżek. Wkrótce zniknęła z bruku warszawskiego ta zgraja oficerów bez służby, gości kawiarń i miejsc publicznych, Krukowiecki wypłoszył ich wszystkich do pułków. Zakłady pod jego okiem rosły widocznie. Co dzień oddziały dobrze umundurowane i uzbrojone, po odbytej inspekcyi przez gubernatora, wychodziły do swoich korpusów. Nic nie uszło baczności Krukowieckiego: szpitale, magazyny żywności, okopy, policya, dzienniki, tajne schadzki rewolucyonistów były przedmiotem jego uwagi. Żelazny ten człowiek nie spał ani we dnie, ani w nocy; wszędzie był, wszędzie zarządzał, wszystko słyszał, wszystko widział". W wiele lat później inny kronikarz powstania, członek sejmu powstańczego, poseł Wincenty Chełmicki, napisze: "Krukowiecki był ambitnym i zarozumiałym, ale był prawym Polakiem i gdyby z początku jemu powierzono sprawę, inaczej by poszło". "W każdym razie tyle jest pewnym - doda do tego historyk Sokołowski - że przy swojej ruchliwości nie byłby zaspał wyprawy igańskiej ani nie wypuścił gwardyi pod Śniadowem" Po odejściu z gubernatorstwa, w wyniku ostrego zatargu ze Skrzyneckim, stał się Krukowiecki jednym z mężów opatrznościowych opozycji. Ze swej strony przyczyniał się do gruntowania takiej opinii, rozgłaszając szeroko po Warszawie (zgodnie zresztą z prawdą), że "po bitwie ostrołęckiej uczynił przedstawienie do Rządu, w którym poddał surowej krytyce niedołężne postępowanie Naczelnego Wodza". Razem z odsuniętymi od dowodzenia generałami Umińskim i Prądzyńskim, dymisjonowany gubernator warszawski zaczyna być przez fame powszechną zaliczany do tzw. "frondy generalskiej", sprzysiężonej przeciwko Skrzyneckiemu. Za pośrednictwem Maurycego Mochnackiego, który zna Krukowieckiego od dawna, nawiązuje z nim sekretne kontakty Towarzystwo Patriotyczne. Walenty Zwierkowski w swoim Rysie powstania daje obszerny i plastyczny przegląd wydarzeń w dniach 16 i 17 sierpnia - kiedy to rozegrała się dramatyczna walka o najwyższą władzę w powstaniu między dwoma generałami: naczelnym wodzem armii i gubernatorem wojennym stolicy. Jeszcze raz odsłaniają się kulisy niedoszłego do skutku wojskowego zamachu stanu, ale od innej strony, niż ukazywał je współorganizator zamachu Paweł Popiel. "Arystokracja rozradowana, przeznaczeni przez Dembińskiego wykonywacze planów w obozie ułożonych rozbiegli się po ulicach - relacjonuje Walenty Zwierkowski. - Naczelnie mający egzekucję poleceń nowego wodza spełniać gen. Chrzanowski już był w Warszawie, już na gubernatora sprowadzony, aby Krukowieckiego zastąpił. Chrzanowski z polecenia wodza łapie różne osoby spokojnie po ulicach chodzące, a mianowicie: członków Klubu, wiceprezesów, których ująć może, delegowanych z Klubu do rządu i wszelkie osoby, które postępowaniem swoim zasłużyły na niechęć Skrzyneckiego lub jego spadkobiercy, które pismami śmiały dyplomację obrazić, które za naczelników lub inspiratorów ocenione zostały... Otoczony żołnierzami, złapawszy Pułaskiego na ulicy prowadził go do pałacu Namiestników dla pokazania konającej władzy rządu, że tej już nie szanuje, i dla zaprezentowania swemu wodzowi ważnego jeńca, wielkiej zdobyczy!... [...] Lud szemrze, zaczyna się zbierać, wielu wchodzi w rozmowę z żołnierzami. Oficerowie w Warszawie będący opowiadają kolegom służbę robiącym rzecz całą i wyprowadzają ich z błędu, że to nie duchy moskiewskie działały (jak głosił generał Dembiński), ale lud szpiegów o zdradę posądzonych powieszał, że to dyplomacja, system wodzów, arystokracji i słabość rządu zmusiły do tego. Żołnierz zaręcza, że słucha rozkazu starszych, ale przelewać krwi bratniej, gdyby mu nawet rozkazano, nie myśli, a szmer pomiędzy wojskiem wzrastający staje się powodem, że do rozstawionych posterunków nie pozwalano zbliżać się ludowi, lecz w przekonanie żołnierza wpoił już lud, co chciał..." I dalej: "Po zaaresztowaniu wielu osób [...] Dembiński już mniema, że wszystko ogarnął, odgraża wielu osobom, mianowicie Krukowieckiemu nieobecnemu, którego mniemał, że już usunął, zastępując go Chrzanowskim. Nareszcie wobec rządu Lelewelowi odgraża i pełne grubiaństwa wyrazy na niego wyrzeka, co obraża kolegów, a szczególnie Niemojowskiego (Wincentego), który daje uczuć Dembińskiemu, że ci, co go nominowali, są wyżsi od niego, winien dla nich uszanowanie i uległość, a jeżeli arbitralność jednych gani, sam nie powinien podobnie postępować; ale Dembiński zaczyna i Kaliszanom wyrzuty robić, co obraża nawet prezesa: wtenczas wszyscy do składu rządu należący wzięli w obronę kolegów, co Dembińskiego zmusiło do milczenia, lecz oddalając się z sali obrad, udał się do swego gabinetu dla egzekucji planów, z którymi się już nie taił, dla pisania odezw dyktatorialnych itp. ..." Ale oto po oddaleniu się generała Dembińskiego wkracza na scenę legalny gubernator Warszawy generał Krukowiecki (oficjalną nominację na gubernatora odebrał Krukowiecki od rządu 16 sierpnia, we wczesnych godzinach rannych): "Krukowiecki, widząc, co się dzieje, rozstawiwszy straże, zapewniwszy się o sprzyjaniu załogi i ludu, wzmocniwszy nieznacznie straż w Zamku, przybył do Izby Poselskiej z synkiem małym, lecz ciągle doniesienia odbierał, śledząc bezustannie czynności Dembińskiego. Wystawiał on (Krukowiecki) i przesadzał nawet doniesienia, aby zastraszyć sejmujących, donosząc o planach swego przeciwnika, o odgrażaniu się jego nawet posłom, co nareszcie i przybywający naoczni świadkowie potwierdzili, roznosząc trwogę, że nawet siłą zbrojną chce wszystko działać, że myśli o dyktaturze, o rozpędzeniu Sejmu, że działa nawet na Krakowskim Przedmieściu zatoczone dla poparcia planów. Obok tego Krukowiecki zaręczał, że on tylko Sejm wesprze, że dlatego tu przybył, iż wie, że garnizon cały usłucha raczej, co Sejm rozkaże i gubernator, i dowódca Gwardii Narodowej [...] Tymczasem Rząd Narodowy odczytuje przed połączonymi Izbami swoją dymisję, i Sejm przechodzi do obrad nad formą i wyborem nowych władz. W wyniku zażartej dyskusji władza przyszłego rządu "w celu nadania większej sprężystości (jego) działaniom" wzmacnia się i koncentruje. Wszystkie uprawnienia dotychczasowego pięciogłowego Rządu Narodowego przejść mają na jednego prezesa, który rządzić będzie w radzie odpowiedzialnych przed nim ministrów. Jedynie prezesowi bądź zastępującemu go wiceprezesowi przysługiwać będzie w rządzie głos stanowczy, ministrowie zachowają tylko głosy doradcze. Do kompetencji nowego prezesa należeć będzie: mianowanie i odwoływanie wiceprezesa rządu oraz sześciu ministrów wydziałowych, mianowanie i odwoływanie wodza sił zbrojnych oraz prawo łaski. Będzie to więc władza równa królewskiej, prawie że dyktatorska. Podobnej reformy domagali się po Ostrołęce konserwatyści spod znaku Czartoryskiego i Skrzyneckiego - teraz ma ona uderzyć właśnie w obóz zachowawczy. Komisje sejmowe wysuwają trzech kandydatów na stanowisko prezesa rządu: marszałka Władysława Ostrowskiego, Bonawenturę Niemojowskiego, generała gubernatora Jana hr. Krukowieckiego. Głosowanie przebiega w warunkach osobliwych. Konserwatyści, nie życząc sobie mieć prezesem rządu ani Niemojowskiego, ani Krukowieckiego, zamierzają demonstracyjnie głosować na popularnego marszałka sejmu. Ale Władysław Ostrowski nawet słyszeć nie chce o rządowych zaszczytach. A że z posłem wartskim Bonawenturą Niemojowskim ma dosyć kłopotów na co dzień w sejmie, więc opowiada się za Krukowieckim. Chodzi przecież o to, aby na czele władzy wykonawczej stanął ktoś zdecydowany i energiczny - mogący się przeciwstawić dyktatorskim zakusom Dembińskiego. Krąży więc zacny marszałek Izby Poselskiej między wotującymi senatorami i posłami i nakłania ich do głosowania na "mocnego człowieka", szepcząc każdemu w ucho, jak na jakiejś dziecinnej zabawie: "kru-kru...kru-kru...kru-kru!... - W ostatecznym wyniku głosowania, zdecydowaną większością 80 głosów - na prezesa Rządu Narodowego wybrany zostaje wojenny gubernator Warszawy Jan hrabia Krukowiecki. Po przyjęciu wyboru nowy prezes rządu wygłosił do izb połączonych sejmu krótkie przemówienie intronizacyjne: "Wybór mój na naczelnika Rządu Narodowego wskazuje mi, że Reprezentanci Narodu wymagają od Rządu sprężystości i porządku, których potrzeba tak boleśnie nam się uczuć dała i że tego ode mnie oczekują. Mogę zapewnić Izby zjednoczone, że użyję tych dwóch środków w całej ich sile na wstrzymanie i zniszczenie wszelkich zamachów rzeczy publicznej szkodliwych, pod jakimkolwiek by one, choć patriotycznem, objawiały się nazwiskiem. Reprezentanci Narodu! Nie dziękuję Wam teraz za dowód zaufania, jakie pokładacie we mnie, żołnierzu osiwiałym pod bronią, ale mało obeznany z teraźniejszymi memi obowiązkami będę się starał gorliwością zapełnić to, co na zdatności nie dostaje, a jeżeli los pomoże pokonać nieprzyjaciela, wtenczas zaufanie położone zostawszy usprawiedliwionem, dozwoli mi oświadczyć moją wdzięczność Wam, Reprezentantom Narodu, za zaszczyt, jakim mnie obdarzacie". Przemówienie zapowiadało rządy twarde, sprężyste, patriotyczne. O takich właśnie rządach marzyli wtedy wszyscy, którym leżał na sercu interes powstania. "Jak tylko prezesem obrano Krukowieckiego - wspomina Zwierkowski - natychmiast tenże, otoczony wielu reprezentantami, gwardią i wojskiem, z honorami władzy naczelnej przechodzi przez ulicę do Pałacu Rządowego, otoczony tłumem ludu witającego radośnie nowego władcę, stawa w miejsce posiedzeń rządu. Dembiński, dowiedziawszy się, że powagą Sejmu został otoczony Krukowiecki, ulega i wszelkie jego zamiary stanowczo zniszczone..." Późnym wieczorem 17 sierpnia rozplakatowano na murach stolicy pierwsze orędzie nowego szefa rządu. Swoje powitanie z narodem kończył Krukowiecki słowami: "Obywatele! Jak w tym dniu staję przed wami z czystym sumieniem, jedną myślą zajęty: odkupienia się krwią moją i waszą zbawienia ojczyzny, tak spokojny po ukończeniu dzieła oczekiwać będę wyroku waszego, tak stanę przed potomnością i najsurowszego nie ulęknę się sądu". Jeszcze tego samego wieczora generał prezes rozdzielił teki ministerialne i obsadził najważniejsze urzędy. Na wiceprezesa Rządu Narodowego powołany został poseł wartski Bonawentura Niemojowski*. (* Początkowo Krukowiecki proponował tę funkcję Wincentemu Niemojowskiemu, ale ów, jako wiceprezes poprzedniego rządu, w nowym uczestniczyć nie chciał.) Większość ministerstw dostała się Kaliszanom bądź ludziom z nimi związanymi. Ważne ministerstwo Skarbu powierzył Krukowiecki kasztelanowi Leonowi Dembowskiemu, "liczącemu się do partyi arystokratycznej, zaufanemu człowiekowi prezesa zeszłego rządu księcia Czartoryskiego". Nie mające prawie żadnego znaczenia podczas wojny, ministerstwo oświecenia narodowego, "które obsadzano jedynie dla zapełnienia miejsca", dano na odczepne umiarkowanemu klubiście profesorowi Kajetanowi Garbińskiemu, "niby pokazując uszanowanie dla stronnictwa ruchu"*. (* Pełny skład nowego rządu był nastepujący: wydział interesów zagranicznych - Teodor Morawski, wydział wojny - gen. Franciszek Morawski, skarb - kasztelan Leon Dembowski, administracja - kasztelan Gliszczyński, wydział oświecenia - prof. Garbiński, wydział sprawiedliwości - kasztelan Lewiński.) Kluczowe stanowisko wojennego gubernatora Warszawy pozostawił Krukowiecki w rękach "policjanta kontrrewolucji", generała Wojciecha Chrzanowskiego. "Taka kombinacja pomieszania arystokracji i kaliszan niewiele zapowiadała dobrego stronnikom ruchu, niewiele robiła nadziei zmiany zupełnej - wzdycha Walenty Zwierkowski - lecz nowy prezes prawie widzialnym nie był początkowo, zawsze powody dając zatrudnienia wielkiego po wzięciu ciężaru ogromnego na swą odpowiedzialność, zmuszony będąc i wybór ministrów uskuteczniać, porządek w stolicy zaprowadzić, trudnić się armią, a mianowicie zwracać baczność na nieprzyjaciela; od pierwszego jednak kroku nowego władcy zależało wszystko, a ten po wyborze ministrów nie był wątpliwy, że umiarkowane stronnictwo nad wszystkie przełożono, arystokracji nie obrażono, stronnictwa ruchu zapomniano, chociaż go nie śmiano wprost z początku atakować. Przewidywano, że otaczający prezesa, którzy głośno powstawali na zaburzenie, zechcą jaki krok przeciwko sprawcom rozruchu przedsięwziąć, lecz stronnicy ruchu nie przypuszczali, aby ten, który go w znacznej części wywołał, który korzystał z zaburzenia, który współdziałał, aby złe zburzone zostało, mógł poświęcić działaczy". "Szwoleżer złej konduity" nie doceniał wigoru i stanowczości nowego szefa rządu. Już następnego dnia Krukowiecki zajął się załatwianiem dwóch spraw, które - pozostawione w stanie dotychczasowym - mogłyby, jak sądził, zagrozić jego świeżo zdobytej władzy. Na pierwszy ogień poszła rzecz, która już od dawna leżała mściwemu generałowi na wątrobie, nie tylko ze względów politycznych, ale także - z osobistych. Do naczelnego wodza armii powstańczej generała Dembińskiego powędrował list w sprawie Skrzyneckiego - krótki i obelżywy jak chlaśnięcie batem: "Ze względów wyższych, którym muszę ulec, widzę się zmuszonym polecić Panu, byś oznajmił jenerałowi Skrzyneckiemu, iż obecności jego w armii dłużej znosić nie mogę i że przed dniem jutrzejszym winien ją opuścić Hr. Krukowiecki". Nowy prezes rządu nie należał do zwierzchników, których rozkazy można było lekceważyć. Kiedy następnego dnia rano doniesiono mu, że Skrzynecki jeszcze ciągle przebywa w głównej kwaterze, nie lenił się z napisaniem drugiego listu do Dembińskiego w tonie jeszcze bardziej kategorycznym: "Jenerale! Dziwię się, iż nie wykonałeś moich rozkazów; nie w ten sposób przyjmuję ja posłuszeństwo. Jenerał Skrzynecki opuszczając armię powinien był pomyśleć o schronieniu i poczynić potrzebne do wyjazdu przygotowania. Nie moją jest rzeczą wyznaczać mu miejsce pobytu. Rozkazuję ci, jenerale, natychmiast spełnić moje rozkazy i zarządzić natychmiastowy wyjazd jenerała Skrzyneckiego, bez żadnych czułych scen, które by były nie tylko śmiesznymi, lecz mogłyby nabrać pozoru złej woli. Warszawa 19 sierpnia 1831 roku Hr. Krukowiecki". Po tak ostrym napomnieniu Dembiński nie mógł już dłużej osłaniać byłego naczelnego wodza, a swego serdecznego druha. Skrzynecki w przebraniu lokaja (obawiano się zamachu na jego życie), powrócił do Warszawy i ukrywał się tam przez kilkanaście dni w mieszkaniu swego przyjaciela Henryka Zabiełły. Potem, naśladując przykład Chłopickiego sprzed pół roku, przebrany w liberię stangreta Zabiełłów, wymknął się do Krakowa. W dokumentacji powstania listopadowego dochował się przekaz pamiętnikarski pułkownika Franciszka z Błociszewa Gajewskiego, opisujący dramatyczne spotkanie między uciekającym do Krakowa Skrzyneckim a grupą oficerów z operującego w województwie krakowskim korpusu partyzanckiego generała Samuela Różyckiego. "Uświadomiono mnie - wspomina płk Gajewski, dowodzący w tym czasie strażą przednią korpusu - iż zatrzymano przy placówce kocz, zaprzężony w cztery konie, w którym siedział obywatel żądający przepuszczenia do Krakowa. Udałem się natychmiast do owego przybysza i ze zdumieniem poznałem generała Skrzyneckiego, siedzącego w liberyi na koźle, w koczu siedział nieznajomy mi obywatel. >>Generale! - zawołałem, cóż za zmiana, czy mogę własnym oczom wierzyć, iż to jest nasz wódz?<< - >>Tak jest - odpowiedział mi Skrzynecki. - Ten oto zacny obywatel z narażeniem własnego życia wydobył mnie z Warszawy i dowiódł szczęśliwie aż do was! Gdzie jest generał Różycki?<< Powiedziałem mu, że znajduje się o milę drogi w Bzinie. Skrzynecki chciał, abym go puścił w dalszą drogę, tego uczynić nie mogłem, prosiłem go zatem, ażeby zatrzymał się w moim biwaku, i posłałem zaraz mojego adiutanta z doniesieniem do generała Różyckiego. Czekając odpowiedzi generała, opowiedział mi Skrzynecki, iż od 15 sierpnia ukrywał się w Warszawie przed Krukowieckim, który wszędzie kazał go szukać, aby go poświęcić swej nienawiści. Po kapitulacji miasta skorzystał z pierwszych chwil nieładu i zamętu, aby wyjechać w liberyi pod opieką owego obywatela - tutaj obecnego (żałuję, że nie spamiętałem nazwiska). Generał Różycki przybył niebawem do biwaku mego, a z nim sztab jego, oczywiście zdjęty ciekawością zobaczenia dawnego naczelnego wodza, dziś uchodzącego w liberyi przed osobistym nieprzyjacielem i przed wrogami narodu. Rozmowa toczyła się częściowo po polsku, częściowo w języku francuskim - tak jak ją tutaj podaję. Pierwszy po przywitaniu przemówił Skrzynecki: >>Dziwną zmianę spostrzegasz w mojej osobie, generale, wszakże smutne koleje sprawy narodowej przechodzą i na osoby pojedyncze. Żądam i proszę o wolny przejazd do Kielc, gdzie obecnie znajduje się ks. Adam Czartoryski<<. Różycki: >>Z radością witam generała po szczęśliwej przeprawie pośród nieprzyjaciół. Zaiste, smutne koleje nasze, bo nie wolno mi już wątpić o upadku Warszawy. Nie mogę generała tak samego bez zasłony puścić, łatwo mógłby wpaść w ręce patroli nieprzyjacielskich, pozwolisz zatem, ażebym dla eskorty wykomenderował szwadron Krakusów<<. Skrzynecki: >>Nie przyjmuję żadnej eskorty; wiadomo mi, że Rydygier nieczynnie stoi aż do powrotu wysłanego z waszego korpusu oficera, nie mam zatem czego obawiać się<<. Różycki: >>Mój obowiązek strzec generała od wszelkiego możliwego przypadku, wybacz zatem, jeżeli pod tym względem nie usłucham go i eskortę dodam<<. Skrzynecki: >>Innemi słowy, aresztujesz mnie i pod strażą odsyłasz. Powiedz wyraźnie, a nie będę się dalej opierał. A quoi bon des jeux de mots. Vous pouvez faire de moi ce qu'il vous plaira<< (Nie ma co się bawić w słowa. Może pan zrobić ze mną, co się panu podoba). Różycki: >>General, il ne s'agit pas de vous arreter, c'est pour votre securite personelle que je desire vous donner une escorte<<. (Generale, nie chodzi o aresztowanie pana, pragnę przydzielić panu eskortę jedynie dla pańskiego bezpieczeństwa osobistego) Skrzynecki: >>Ma securite! Mais je suis parmi mes compagnons d'armes, je me trouve dans un camp polonais et ma conscience ne me reproche pas de les avoir memes a la perte<<. (Moje bezpieczeństwo! Wszak jestem między mymi towarzyszami broni w polskim obozie, a moje sumienie nie wyrzuca mi, że doprowadziłem do zguby) Wielhorski, major od inżynierów przy sztabie Różyckiego, rzekł: >>Odzywam się imieniem całego wojska. Niestety, generale, tyś przyczyną naszej zguby; nieszczęśliwy upór twój wobec wszystkich rad generała Prądzyńskiego, nieszczęśliwa bezczynność Twoja zgubiła nas. My wszyscy tu przytomni oskarżamy cię wobec świata i przed najdalszemi pokoleniami, żeś to ty zgubił sprawę narodową, żeś zawiódł zaufanie, w tobie położone, żeś to ty jedynie, a bynajmniej nie przeważająca siła Moskali, doprowadził nas do utraty ojczyzny. W następnych pokoleniach przeklinać będą cię wszyscy Polacy<<. >>Prawda, prawda<< - zawołali wszyscy przytomni oficerowie. Obróciwszy się dumnie do nich Skrzynecki odpowiedział: Messieurs, vous n'etes pas competents pour juger ma conduite<< (Panowie nie są kompetentni do osądzania mego postępowania) Generał Różycki, obawiając się jeszcze większego wybuchu rozjątrzonych oficerów, pozwolił Skrzyneckiemu odjechać, z czego natychmiast skorzystał, oddalając się spiesznie wśród złorzeczenia wszystkich zebranych." Jednocześnie z załatwieniem sprawy Skrzyneckiego "załatwił" Krukowiecki (jak już o tym była mowa) swoich niedawnych sprzymierzeńców z Towarzystwa Patriotycznego. "Gubernator nowy (gen. Chrzanowski) z polecenia prezesa, czyli Rady Ministrów - brzmi relacja Zwierkowskiego - wydaje polecenia zamknięcia Klubu, zatamowania objawiania głośno opinii publicznej. Na każdy wyrzut prezes znajomym odpowiada, że tak rada postanowiła, którą dodaną przez ustawę sejmową mając, musi menażować i do decyzji większości stosować się. Gubernator oświadcza, iż gdyby tajne schadzki odbywały się, należący do nich, jako dążący do rozruchów i buntu, karani zostaną. Prezes raz rzuciwszy się w objęcia stronnictwa umiarkowanego, nie tylko że wszystko chciał według ich systemu robić, ale nadto zamknięcie Klubu uważał za niezmiernie dogadzające swym widokom, bo przez to tamował rozbiór swego postępowania, zagradzał drogę przypomnieniu zaręczeń, a nawet unikał wyrzutów, które by jakiś klubista w zapale uczynił lub wyrok swój potępiający na najwyższego w kraju urzędnika poważył się proponować". Ale Krukowiecki zmierzał do utrzymania za wszelką cenę równości stronnictw, bo tylko ona mogła mu zapewnić pełnię władzy. Nie chciał więc odstręczać od siebie całkowicie stronnictwa ruchu. W kilka dni po rozwiązaniu Klubu Patriotycznego czterej jego wybitni działacze powołani zostali na ważne stanowiska. Główny obok Wysockiego "bohater listopada", podpułkownik Józef Zaliwski otrzymał nominację na dowódcę Straży Bezpieczeństwa, Ksawery Bronikowski - na wiceprezydenta Warszawy i zwierzchnika policji miejskiej, Ignacy Romuald Płużański (dotychczasowy sekretarz Komitetu Rozpoznawczego) - na szefa wywiadu, w miejsce usuniętego z tego stanowiska eks-szwoleżera generała Józefa hrabiego Załuskiego (ta zresztą zmiana okazała się w skutkach jak najfatalniejsza); adiutantem przy swojej osobie mianował generał prezes Tadeusza Szymona Krępowieckiego (opowiadano w związku z tą ostatnią nominacją, że Krępowiecki miał polecenie zasztyletować Krukowieckiego w razie jego "nierewolucyjnego" działania; późniejsza praktyka wykazała jednak, że nie Krępowiecki kontrolował Krukowieckiego, lecz Krukowiecki - Krępowiec