9137

Szczegóły
Tytuł 9137
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9137 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9137 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9137 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

EUGENIUSZ D�BSKI Ho�a m�ynarka 2000 Obaj walcz�cy mieli ju� do�� pojedynku. Ramiona im omdlewa�y, z coraz wyra�niejszym wysi�kiem unosili tarcze, zamachy mieczem wyprowadzali, staraj�c si� u�ywa� wszystkich jeszcze jako tako funkcjonuj�cych mi�ni, od bioder pocz�wszy, przez co miotali si� i wili. Uderzali, licz�c bardziej na ci�ar broni i nieuwag� przeciwnika ni� na w�asn� si�� i umiej�tno�ci. Nie brakowa�o im ani jednego, ani drugiego, ale t�ukli si� od niemal godziny. Wszyscy inni ju� le�eli, a ci dwaj, pokonawszy po kilku przeciwnik�w, starli si� jako ostatni. I nie potrafili zako�czy� pojedynku. Skwar rozgrza� ich he�my, a walka cia�o - pot zalewa� oczy, szczypa� i piek�, ale nie mieli mo�liwo�ci ich przetarcia. Potrz�sali wi�c g�owami, usi�owali ustawi� si� tak, by s�o�ce �wieci�o w oczy przeciwnikowi, ale poniewa� obaj mieli taki sam plan, kr��yli tylko, marnuj�c resztki si� na taniec w �elastwie. Cadron uzna�, �e nadesz�a pora na jakie� zdecydowane dzia�anie. Czas ucieka�, jeszcze troch� a obaj os�abn� tak, �e nie b�dzie mowy o rozstrzygni�ciu starcia. Przez chwil� jeszcze drepta� wok� przeciwnika, obserwuj�c jego kroki doko�a siebie, potem zamarkowa� pchni�cie, potkn�� si� i niemal ods�oni� ca�kowicie, przykl�kaj�c na kolano. Jego rywal, Zarest, obleczony w po�upan�, ale dobrej jako�ci zbroj�, uzna� wida�, podobnie jak Cadron, �e nale�y ko�czy�: zamachn�� si� pot�nie i wyprowadzi� obszerny m�ynek, ale kiedy jego wypolerowany do lustrzanego blasku miecz run�� w d�, tam ju� nikogo nie by�o. Cadron markowa� tylko potkni�cie, uskoczy� w bok i ci�� mocno w trzymaj�c� miecz r�k�. Zarest zawy� i wypu�ci� bro�, a w nast�pnej chwili zderzy� si� z tarcz� Cadrona, a miecz atakuj�cego, wetkni�ty mi�dzy nogi Zaresta, zadzia�a� jak p�ta czy kajdany - biedny rycerz cofn�� si�... chcia� si� cofn��... ale tylko g�rna po�owa cia�a wykona�a ten ruch, nogi zosta�y w miejscu. Rycerz j�kn��, wyrzuci� r�ce w g�r�, uderzaj�c swoj� tarcz� w tarcz� zwyci�zcy, bo to ju� by�o wiadomo, i z brz�kiem blach i przekle�stwami na ustach zwali� si� na plecy. Uderzenie by�o pot�ne. Cadron, kt�ry ju� odrzuci� tarcz� i miecz, natychmiast wyl�dowa� okrakiem na brzuchu przeciwnika ze sztyletem w d�oni i przy�o�y� go do szyi zwyci�onego, nie mia� kogo zapyta�, czy si� poddaje. Dopiero gdy niecierpliwie pomacha� r�k�, podbieg� z konwi� wody pacho�ek i chlusn�� zawarto�ci� na g�ow� Zaresta. Na polecenie Cadrona zdar� z nieprzytomnego he�m, a zwyci�zca hukn�� powalonego kilka razy w policzki. Dopiero wtedy pokonany zatrzepota� powiekami, otworzy� oczy, zezowa� chwil�, potem jakby wr�ci� do rzeczywisto�ci. - Zdajesz si� na �ask�? - zapyta� Cadron. - Och... Tak, na bog�w... - wychrypia� Zarest. - Zejd�, panie, ze mnie, bo si� posram... Cadron szybko zsun�� si� z przeciwnika. Zdj�� z g�owy sw�j he�m i pochyli� si� w g��bokim uk�onie przed nasypem, na szczycie kt�rego siedzieli najznamienitsi i najzamo�niejsi mieszka�cy Trullebergu. Czyli najstarsi kupcy, przyw�dcy kilku gildii, z �onami, c�rkami, synami. Niekt�rzy tak�e z wnukami. Herold g�osem nadwer�onym chrypk� z ca�odziennego wysi�ku obwie�ci� glori� szacownego Cadrona z Meltsydy. Nagrodzi�y jego wysi�ek zdawkowe okrzyki m�odzie�y i oklaski starszyzny. Powl�k� si� pod dach, gdzie czeka�a czelad� i przyjaciele walcz�cych. Na niego czeka� tylko jeden. - No, ju� my�la�em, �e trzeba b�dzie ci pom�c podstawiaj�c mu z ty�u nog� - powiedzia� Hondelyk, niemal wyrywaj�c mu ze zgrabia�ych palc�w miecz i tarcz�. - Co si� tak z nim cacka�e�? - Powiedzia� ten, co ma guza na �bie jak p� dojrza�ej dyni - sapn�� Cadron, wal�c si� na �aw�. Chwyci� kubas i �apczywie �ykn��. Wyplu�. - Na Kreista, to� wino?! Hondelyk odruchowo dotkn�� g�owy, sykn��. - A co ma by�, woda? - Woda!!! Wody... Dosta� wody, jego druh poczeka� a� kupiony na trzy dni turnieju giermek zdejmie zbroj�, odejdzie z blachami i ustawi si� w kolejce do skrzy� z wilgotnym piachem i popio�em, w kt�rych czy�cili pancerze giermkowie wyeliminowanych wcze�niej uczestnik�w turnieju. - Dobrze, �e tylko tyle - przyzna� Hondelyk. - Jakby mia� wi�cej miejsca i lepiej si� zamachn��... - powiedzia�, wskazuj�c guza. Pokr�ci� g�ow�. Ale zaraz uprzytomni� sobie, �e nie on tu jest w tej chwili postaci� najwa�niejsz�. Poczeka�, a� Cadron napije si� wody, i poda� mu drugi kubek z wypalonej gliny wype�niony wod� z kwa�nym winem. Zwyci�zca boju z wdzi�czno�ci� przyj�� i t� porcj�, �apczywie wypi� ca�� zawarto��. - Och, to s�o�ce... - j�kn��. - Pali, prawda - przyzna� Hondelyk. - Nawet zacz��em si� cieszy�, �e ju� nie musz� si� t�uc w blachach. Co najwy�ej sobie jeszcze wieczorem postrzelam z �uku i... wio! - Wio - co? - zapyta� Cadron odgarniaj�c sklejone potem w�osy z paruj�cego czo�a. - No - wyje�d�amy - wzruszy� ramionami Hondelyk. M�wi� cicho, tylko do przyjaciela. Rozejrza� si� nieznacznie po najbli�szym otoczeniu. Zarest doku�tyka� w salwach �miech�w i kpin do swojego namiotu, ale ju� nie zd��y� spu�ci� po�y: przykucn�� od razu nad du�ym drewnianym cebrem i krzywi� si� niemi�osiernie, nie wygl�da� w tej postawie ani godnie, ani dostojnie, ani mi�o. No i te kiszne odg�osy... - Chod�my - powiedzia� Cadron. Odetchn�� g��boko, zrzuci� reszt� zbroi. Odwr�ci� si� i poszuka� wzrokiem chudego giermka, kt�ry za cztery klemy zgodzi� si� zaopiekowa� zbroj� i mieczem, wskaza� mu blachy, a tamten u�miechn�� si� krzywo i pokiwa� g�ow�, �e niby wie, co ma robi�. Wstali z �awy i wyszli na upa�. W milczeniu dotarli do cienia, i szpalerem wysokich krzew�w poszli w kierunku stawu. Wsz�dzie doko�a byli jacy� ludzie, dzieciaki gania�y z piskami czasem tak wysokich ton�w, �e a� �wierzbi�o w okolicach l�d�wi, grupki pacho�k�w poci�ga�y z garnc�w albo zastanawia�y si�, sk�d zdoby� pieni�dze na kolejny dzban. Wszyscy byli weseli i u�miechni�ci. No, mo�e z wykluczeniem tych, co ju� z turnieju odpadli. Ci, ponurzy i �li, pakowali si�, albo upijali przy kt�rym� z kiermaszych sto��w, albo ju� le�eli pijani. Para przyjaci� dosz�a do stawu. P�ywa� w nim tylko jeden starszawy chyba kupiec - t�u�cioch z bia�ym, pulchnym cia�em i ogorza��, opalon� na targowisku, pyzat� twarz�. - Dlaczego nic nie m�wisz? - zapyta� Hondelyk, patrz�c na zrzucaj�cego przepocon� odzie� Cadrona. - No, odpowiedz�e mi! - Co chcesz us�ysze�? - wyra�nie na zw�ok� gra� Cadron. Wyskoczy� z kaleson�w i ju� odwraca� si� w kierunku wody, gdy Hondelyk chwyci� go za r�k� na wysoko�ci �okcia, poci�gn��, wsun�� si� biodrem za biodro druha i, pochylaj�c, poci�gn�� drug� r�k� g�ow� Cadrona w d�. Ten, zaskoczony wywin�� w powietrzu m�y�ca i hukn�� plecami o dar�. J�kn�� g�o�no. Przesadnie g�o�no. - Chc� us�ysze�, co robimy po wieczerzy. Albo i przed ni�. To znaczy, gdzie si� udajemy. - Ja chc� zosta� do jutra - powiedzia� Cadron tonem cz�owieka, z kt�rego si�� wydarto przyznanie. - Zwariowa�e�! Jak to? Chcesz walczy�? Hondelyk przewin�� si�, wypu�ci� przyjaciela z obj��, usiad� na trawie. Potem zakl�� i wyszarpn�� spod ty�ka kawa� ko�ci, kt�r� kto� ogryza� tutaj, potem cisn�� w traw�. Szwendaj�ce si� bli�ej ludzi psy jeszcze nie znalaz�y smakowitego gnata. - Tak. Hondelyk wpi� si� spojrzeniem w przyjaciela. - Rozumiem, �e czego� nie wiem - powiedzia� w ko�cu wolno. - Inaczej... - Na Kreista! Nie wyci�gaj ze mnie... - Musz�. - Rozejrza� si� po okolicy. Blady kupiec wyszed� na brzeg. T�uste, galaretowate po�ladki dygota�y i niemal trzepota�y, kiedy macha� r�kami, strzepuj�c wod� z palc�w, i potrz�sa� g�ow�. - Gadaj. Albo chcesz ok�ama� gildi�, a to niegodne i niebezpieczne, albo... - Przecie� mnie znasz, Hondelyku - powiedzia� z wyrzutem Cadron. - Znam. Dlatego mnie to niepokoi. I zaczyna mnie korci�, by z�apa� ci� za... Cadron poklepa� przyjaciela po r�ce. - No wi�c... Nie chcia�em... I nie zamierza�em ci m�wi�... Wiesz, nie przyzna�em si� siedem lat temu, i z ka�dym dniem by�o mi trudniej. Ale postanowi�em sobie, �e jednak to kiedy� zrobi�... - Czekaj! Nie chcesz powiedzie�, �e jeste� ze szlachty? �e przez te siedem lat by�e� moim s�ug�?! A ja... - Teraz ty poczekaj! - przerwa� mu Cadron. - Gdybym przez te lata odczu� jako� twoj� pogard� dla mojego stanu, jakie�... lekcewa�enie mnie jako cz�owieka... Gdyby� zachowywa� si� niegodnie tylko dlatego, �e jestem ni�szego stanu - odszed�bym, rzucaj�c ci z pogard� prawd� w pysk. Ale - czy kiedykolwiek kaza�e� mi czy�ci� konie, a sam poszed�e� do ciep�ej izby na wino czy piwo? Czy kiedykolwiek wys�a�e� do gorszej izby czy do stajni, sam wyleguj�c si� w puchowych piernatach? Czy jada�e� lepiej ode mnie? - Ale co to ma do rzeczy, cz�owieku? - rycerz poderwa� si� na r�wne nogi. - Przez siedem lat godzi�e� si� na bycie s�ug�, bo... bo... No w�a�nie - dlaczego? - No wiesz... - Cadron zwali� si� na plecy i przeci�gn��. - Dwaj szlachetni rycerze bez s�u�by s� podejrzani... Albo to tacy s�, co wzdrygaj� si� na widok bia�og�owy, albo oszu�ci dwaj... Jak mieliby�my przekona� kogo� do swoich kompetencji, skoro nawet nie sta� nas na s�u��cego? A wiadomo dlaczego nie mo�emy pozwoli�, by si� kto� kr�ci� ko�o nas... No i - powtarzam - gdyby� ty by� jakim� durnym szlachetk� z wybuja�ym mniemaniem o sobie, to mo�e bym i pokaza� ci tacelet szlachecki, sygnet i takie tam, reszt�... Ale tak... Usiad� i potar� d�o�mi ramiona. - Nie gniewaj si�. Wiem, �e nie post�pi�em dobrze, i uwierz mi, �e to by�a udr�ka, taka drzazga. I ciesz� si�, �e ju� mam to z g�owy... A teraz id� si� sp�uka�, bo �mierdz� jak napalony cap, nie wytrzyma�by� ze mn� w izbie. - Wsta� i zrobi� dwa kroki w kierunku wody. Odwr�ci� si� i rzuci� weselszym tonem: - Chyba �e od teraz ka�esz mi spa� w chlewiku... Hondelyk cisn�� we� znalezionym gnatem, ale - umy�lnie - nie trafi�. Zastanawia� si� chwil�, potem rozejrza� raz jeszcze. Grubas z galaretowatym, wysiedzia�ym dupskiem znikn��, nikogo poza porykuj�cym ju� w wodzie Cadronem nie by�o w pobli�u. Zrzuci� szybko ubranie, kies� cisn�� w krzaki i wskoczy� do wody. By� przyjemnie nagrzana, ch�odzi�a delikatnie, w�a�ciwie owija�a si� doko�a cia�a, �agodnie �askota�a, niemal pie�ci�a. Zanurzy� g�ow� w wodzie, potrz�sn�� ni� mocno, poczu� jak rzemyk, kt�rym zwi�zane by�y w�osy, rozwija si� i g�ste pukle zaczynaj� falowa� w toni. Wynurzy� si� na powierzchni�. - A wiesz, �e kilka razy rozwa�a�em takie co�? - zawo�a� do prychaj�cego przyjaciela. - Skrzywdzi�bym ci�, m�wi�c, �e to by�o trudne! - odkrzykn�� tamten. - Nawet chyba czeka�em na twoje pytania! Najwyra�niej by� zadowolony, �e zrzuci� z siebie dokuczaj�ce mu brzemi� wyznania. Podp�yn�� i u�o�y� si� na plecach, wolnymi obszernymi ruchami r�k utrzymywa� si� na powierzchni. - Ale dlaczego akurat teraz? - zapyta� Hondelyk, u�o�ywszy si� podobnie na wodzie. - Tak ci zale�y na tym trzosiku? Chudy do��. A ta tarcza i miecz, oferowane przez gildi�... - pokr�ci� g�ow� z politowaniem - ...kiep�cizna wielka. Cadron chwil� utrzymywa� si� na powierzchni, nie odpowiadaj�c na pytanie przyjaciela. Potem chlapn�� sobie wody do ust, przep�uka� je i wyplu� wod� d�ug� strug�. - A widzia�e� t� pani� Sewren�? T� wdow�, co prowadzi m�yn po m�u? - U-ee-ch... - powiedzia� przeci�gle Hondelyk. - A-a-a... to to jest owa przyczyna-a-a? No-o... Widzia�em, j� widzia�em, jak mia�bym nie widzie�, skoro to kobieta pi�kna po prostu. A w�r�d tej ca�ej t�ustej bandy wygl�da jak kr�lowa, naprawd�! Pier� ma wysok�, pi�knie sklepion�, mo�e, nie opuszczaj�c wzroku, widzie� haft na staniku... Cho�, prawd� m�wi�c, nie ma w�a�ciwie sukni w tem miejscu... I stan pi�kny! W�ska w pasie, a potem przechodzi to w pi�kn�, kr�g��, soczyst� lini� bioder. Jak sobie wyobra��... Och-ch... - No to sobie nie wyobra�aj! - Cadron prysn�� wod� w towarzysza, ten rozkaszla� si�, kiedy kilka kropel trafi�o w otwarte usta. - Ta ko�yska nie dla ciebie! - A-a!.. Kchr!.. My�lisz, �e si� pobujasz? - A pobujam! Pobujam. Tylko musz� doko�czy� szturmu! Jutro. Powal� tego Letsenberta, i poczuj� bicie jej serduszka w swojej d�oni. - Za ma�� masz d�o� - roze�mia� si� Hondelyk. - D�o� to betka!.. - Zanurkowa�, wynurzy� si�, wyplu� wod� i potrz�sn�� g�ow� na boki. - A wiesz, co to betka? Bierzesz swojego pryncia w d�o�, potem w drug� d�o�, przek�adasz znowu pierwsz� d�o� i to, co ci wystanie z tej trzeciej, to w�a�nie jest betka! - Za du�o s�uchasz gadek pijanych pacho��w w karczmach - rzuci� Hondelyk i od razu u�wiadomi� sobie, �e zabrzmia�o to aluzyjnie, szczeg�lnie je�li si� pami�ta�o pocz�tek rozmowy, przyznanie Cadrona i pretensje Hondelyka o zatajenie swojego szlachectwa. - Nie s�ysza�em tego od pacho�ka, tylko od swego wuja. - Strega z Upsmaelle? - Tak, opowiada�em ci o nim... - Skierowali si� do brzegu, p�yn�li obok siebie, jeden na prawym, drugi na lewym boku, twarzami do siebie. - Tylko nie m�wi�em, �e ma... Mia� do�� znacz�c� twierdz�, nie za du��, ale na do�� go�cinnym szlaku... To on wprowadza� mnie we wszystkie takie m�skie sprawy. Z nim si� napi�em pierwszy raz, on mnie kurowa� nast�pnego ranka, on opowiada� o kobietach. Tylko raz si� zaczerwieni�em, przy pierwszej opowie�ci. Potem, wszystkie inne to by�a... - Betka! - wskoczy� mu w s�owo Hondelyk. - �eby� wiedzia�. Pokazywa� mi malowid�a, kt�re kry�y si� w jego komnacie za gobelinami. Pewnie nawet ciotka o nich nie wiedzia�a. Takie, bracie, malowid�a, �e s�u�ba za najwy�sze szcz�cie mia�a przydzia� do sprz�tania, zw�aszcza podczas jego nieobecno�ci. - Dobrze si� sk�ada - do�� enigmatycznie skwitowa� jego s�owa Hondelyk, wy�a��c na brzeg. - Ale co? - No, b�dziesz mia� co opowiada�, jak b�dziemy po�piesznie wynosili si� st�d bocznymi drogami. A ju� my�la�em, �e�my sobie wszystko do cna opowiedzieli i b�dziemy musieli do kompanii przyj�� trzeciego, by si� nie zanudzi�... - Dlaczego po�piesznie? Obaj skakali na jednej nodze wytrz�saj�c wod� z uszu. Podobni do siebie z zarys�w postaci - wysocy, �yla�ci, szczupli. Po kilka blizn, d�ugie w�osy, Hondelyka nieco ja�niejsze, w kolorze szlachetnego miodu gryczanego, Cadrona ciemne, ciemnobr�zowe. Zacz�li si� ubiera�. - Dlaczego s�dzisz, �e b�dziemy uchodzili st�d w po�piechu? Wszak to wdowa? - A! No i co z tego? Na pewno ostrzy sobie na ni� z�by po�owa gildii, ta po�owa, co sama by wtuli�a si� w jej �ono i marzy�a o czym� wi�cej, a druga, co marzy o jej m�ynie i �e o�eni j� ze swoim niedojd� synem. - Nooo... Mo�e... W�o�yli na siebie ubrania, Cadron z niezadowoleniem - przepocone, nawet nie zd��y�o obeschn��, tylko sch�odzi�o si� nieco, le��c na murawie. Zapi�li pasy. Hondelyk poszed� w krzaki, wyj�� z trawy trzosik. Potrz�sn�� nim. - Wystarczy mi na wino do rana, na tobie zaoszcz�dzimy! - A nie b�dziesz strzela�? M�wi�e�, �e... - Nie-e-e wie-e-em... - skrzywi� si� Hondelyk. - Jak mi si� zechce... - b�ysn�� okiem do przyjaciela i odsun�wszy si� zakpi�: - Ja nie musz� si� wysila�. Ty, to co innego. Wykona� leniwy zamach, ale nawet nie pr�bowa� si� zbli�y� do Cadrona. Przypasa� trzos, w kt�rym, po prawdzie, znajdowa�a si� najmniejsza cz�� ca�ego ich dobytku. Obaj mieli poza tym troch� monet w pasach, w obcasach but�w, w r�kawach, a najwi�cej w ciasno owini�tych surowymi, wilgotnymi sk�rami rulonach, kt�re w�o�yli od razu pierwszego wieczora za jedn� z desek w �cianie ich izdebki. Dla pewno�ci wy�amawszy i niedbale zamaskowawszy wy�amywanie innej deski. Takie czasy, tacy ludzie doko�a - powiedzia� kiedy� Cadron, a dziwi�cy mu si� wtedy Hondelyk musia� po kilku miesi�cach przyzna� racj� przyjacielowi. Ruszyli ��k� wzd�u� wa�u miejskiego, ob�ego nasypu za p�ytkim i w�skim rowem, do swojej ober�y. Sza�ce miejskie wygl�da�y jak kpina z ewentualnych napastnik�w, ale c�, skoro takich nie by�o tu od stu czterdziestu lat. Na b�oniach przed miastem r�wna, kr�tko wyskubana mi�kkimi owczymi pyskami trawa, mile spr�ynowa�a pod stopami. Znajduj�cy si� na zbiegu dw�ch wa�nych i trzech pomniejszych szlak�w gr�d, z kt�rego wynurza�a si� tylko jedna, zawsze zapchana lud�mi i taborami droga, po�o�ony w centrum bogatej i dobrze strze�onej krainy, bez - na dodatek - granicz�cych z ni� wrogimi krajami czy dziedzinami, ten gr�d nie potrzebowa� mur�w. Po prostu - nadane mu sto pi��dziesi�t lat temu przez kr�la Nednera - prawo reprezentacji prowincji, rajcy wykorzystali i odm�wili na wieczne czasy ich budowy. Owszem, utrzymywano silne rozjazdy, penetruj�ce drogi prowadz�ce do miasta od wschodu i p�nocy, owszem, obsadzano mocno mosty, istotnie skracaj�ce i u�atwiaj�ce podr� przez pasmo G�r Upalnych, ale by�y to jedyne si�y Trullebergu. Lecz dzi�ki temu, �e garnizon ten by� znakomicie op�acany, by� jednocze�nie silny i sprawny. I nie by�o w nim grubas�w z czerwonymi kinolami, cz�sty widok w innych miastach, kt�re przez lat kilka cieszy�y si� spokojem, a w tym czasie za�oga chla�a i �ar�a bez umiaru, za� potem, w chwili potrzeby nie mog�a si� wgramoli� sprawnie na zapasione konie. Albo i chude szkapy, zale�y czy dow�dztwo okrada�o te� wierzchowce z owsa czy nie. Omin�li stadko przeznaczonych na ro�ny jagni�t pilnowanych przez dzieciaki z zapa�em graj�ce w kilp�. Cadron si�gn�� do trzosa i - ot tak, z nadmiaru szcz�cia - cisn�� smarkaterii dwa nitty. Teraz bieg�y za nimi radosne wrzaski i podzi�kowania. - Za ka�dym razem, kiedy t�dy id�, dziwi mnie nawet ju� nie tyle brak mur�w - powiedzia� Hondelyk - co brak podgrodzia. - Nie dostaje ci tego smrodu, brudu i harmideru? Chudych ps�w i dzikich kot�w, umorusanych dzieciak�w i kobiet z powybijanymi z�bami? Jego druh prychn�� i tr�ci� go pi�ci� w rami�. - Bogate miasto, to i nie ma biedoty. Dla ka�dego kapnie ze skarbca... - powiedzia�. - Nie oszukujmy si� - kto nie chce �y� w taki spos�b, jaki zalecaj� rajcy - wylatuje st�d poganiany d�ugim korbaczem, jak mniemam - rzuci� z ironi� Cadron. - Pot�piasz ich za to? - Czy ja wiem? Nie zawsze bieda wynika tylko z lenistwa... - No wi�c, jak nie jeste� leniwy, to tu mo�esz nie by� biedny. - Pewnie tak. Ale w g�osie Cadrona nie by�o wiele pewno�ci. Weszli z trawy na brukowan� ju� w tym miejscu drog�. Skierowali si� w prawo, do miasta, z lewej ci�gn�a tylko jedna dwuko�owa erba. Twarde obcasy wystukiwa�y podw�jny rytm na kamieniach najpierw drogi, po kilkudziesi�ciu krokach - ju� ulicy. Owszem, nie mieszkali tu najznamienitsi grodzianie, ci bowiem tulili si� do rynku, do bogatych i obszernych domostw namiestnika, rajc�w, grodniczego i najbogatszych kupc�w, ale i tu by�y to domy zasobne, wysokie i obszerne, wygodne. Odkryt� dwa dni wcze�niej uliczk�, prowadz�c� ty�ami domostw ku ober�y skierowali si� na popas. - Zimnego piwa najpierw - rozmarzy� si� Cadron. - A w tym czasie na ruszt p�jd� raki. Potem drugi kufel piwa, z parz�cymi palce rakami. Nast�pnie - pier� pawia, ob�o�ona z do�u chudym boczkiem, a z g�ry �liwkami i orzechami. Spryskana winem g�stym od dodanych zi�. Ale tej piersi niewiele, tylko dla smaku, �eby si� nie zapcha�. Potem - szynka z zio�ami, roszponk�, rzep� pieczon� i czosnkiem. Dzi� jeszcze mog�! - uprzedzi� przyjaciela, kt�ry ju� chcia� co� powiedzie� o smrodliwych poca�unkach. - Nast�pnie pucharek tego muszkato�owego, co tu odkryli�my, wiesz - to cierpkie i zimne, jak mi�towe... - Czekaj... Hondelyk psykn�� w znany im obu spos�b: �uwa�aj�. Przed nimi w ciasnej uliczce pojawi�a si� czw�rka m�czyzn. Nie mogli mie� dobrych zamiar�w - twarze wysmarowali b�otem, b�yska�y tylko bia�ka oczu, w dwu g�bach stercza�y nastroszone, niewiadomego koloru w�sy. Ca�a czw�rka mia�a palice, takie na dwa, dwa i p� �okcia, por�czne w manipulacji na w�skiej uliczce. Jeden z nich wyrazi�cie klepn�� swoj� pa�k� w lew� d�o�. - Mieszki, szanowni panowie i rozchodzimy si� bez krzywdy dla was! - A dla was? Cadron z Hondelykiem zatrzymali si�, Cadron obejrza� i sykn�� przez z�by: - Dwu z ty�u. Na nich uderzymy. Hondelyk mrukn�� �yhy�, i k�ad�c d�o� na r�koje�ci kordu, powiedzia� do herszta: - Odst�pcie, to i jajca swoje wyniesiecie st�d ca�o. A jak nie, to sam ci je wkopi� w brzucho, a potem sprzedam ci�, durniu, do cienkopiejnego ch�ru przy grodzkiej �wi�tyni!.. - Asz ty, kurwia twoja ma�! - rykn�� oburzony herszt. - Harkie! Michniarz! Na nich! Przyjaciele wykonali zwrot, i nie czekaj�c na atak Harkiego, uderzyli sami. Rozp�dzili si� i pognali na dwu troch� skonfundowanych zb�j�w. Tu� przed nimi, kiedy przeciwnik Cadrona ju� wyprowadza� uderzenie z barku, Cadron pad�, przeturla� si�, tak �e laga waln�a w ziemi� obok niego, podci�� napastnikowi nogi i, kiedy mia� go ju� obok siebie, uderzy� kantem d�oni w grdyk�. Niedbale, i s�abo, �eby nie zmia�d�y�. To si� zem�ci�o. M�czyzna zdo�a� podstawi� swoje przedrami�, cios nie si�gn�� celu, a Harkie, czy jak on tam si� zwa�, zacz�� bryka� kolanem, usi�uj�c spe�ni� gro�b� Hondelyka, cho� nie do tej osoby kierowan�. Cadron zdo�a� �okie� wpakowa� Harkiemu w do�ek, chwyci� za palic� i wykr�ci� j� tak gwa�townie, �e zb�j j�kn�� �Au-aua-uaj!�, pu�ci� pa�k� i - �wiadomy swej bezbronno�ci - poderwa� si� na r�wne nogi. R�wnie szybko powsta� Cadron, kiedy jego napastnik odwr�ci� si� do ucieczki, si�gn�� go ko�cem dr�ga w krzy�, tu� nad l�d�wiami. - �o-ech! - rykn�� Harkie i zwali� si� na ziemi� wygi�ty w �uk jak bujak ko�yski. - U�aj-jaj... - rycza�, wij�c si� na ziemi. Hondelyk zako�czy� ju� zapasy ze swoim przeciwnikiem: okr�ci� go doko�a siebie za lew� r�k� i pu�ci�, podbijaj�c kopniakiem nog�. Zb�j trzasn�� pyskiem w mur domostwa i zjecha� po nim, zostawiaj�c na �cianie �lad �liny i rys� wygrzeban� z�bem. Teraz i Hondelyk, i Cadron uzbrojeni byli w zdobyczne palice, czw�rka z hersztem dobieg�a akurat, ale zwolni�a, widz�c pewn� zmian� w rozk�adzie si�. - Tym trzem darujemy - Hondelyk wskaza� ich palic�. - Ale ten wszarz jest m�j - o�wiadczy� g�o�no. To os�abi�o ducha atakuj�cych. Ten z prawego brzegu zamachn�� si� i cisn�� swoj� pa�� w Hondelyka. Rycerz za� mocno uderzy� swoj� w lec�cy dr�g, rozleg� si� trzask i z�amana na dwie cz�ci laga upad�a na boki. Miotacz kurwn�� i rzuci� si� do ucieczki. Cadron przesun�� si� tak, by jego przyjaciel sta� naprzeciwko przyw�dcy. - Ja te� jednemu chc� zgnie�� jaja - powiedzia�, przymierzaj�c si� do kt�rego� z pozosta�ych. Ostentacyjnie mierzy� ich wzrokiem i kiedy wybra� ju� jednego, ten poszed� w �lady znikaj�cego w tym momencie za rogiem towarzysza. - Szkoda - rzuci� Cadron i skoczy� na tego, kt�ry te� mia� ochot� zwia�, ale nie zd��y�. Wymienili kilka sparowanych uderze�. Odskoczyli od siebie. Cadron umy�lnie, daj�c przeciwnikowi okazj� do ucieczki, ale ten, albo by� wi�kszego ducha, albo zapomnia� o tym, �e nogi mog� go �atwiej uratowa� ni� r�ce, zaatakowa� nawet. - Sam! Chcia�! �e�!... - zawo�a� rado�nie Cadron, paruj�c jego prostackie sztychy. Potem pozwoli� przeciwnikowi odbi� dwa swoje i w ko�cu zastosowa� co�, co Hondelyk nazywa� triad� Ueejca: d�gn�� parobka odpowiednio w do�ek, zaraz potem w krocze i na ko�cu w czo�o. Po ka�dym d�gni�ciu ten pos�usznie wypowiada�: �Ue!�, �Ej!�, a pa�a, zderzywszy si� z jego czo�em, dopowiedzia�a �C!�. Uderzenie w czo�o wyprostowa�o zginaj�cego si� na dwa takty napastnika - wygi�� si� w pa��k do ty�u i hukn�� czubkiem g�owy mur, po czym osun�� si� ju� bez odg�os�w na ziemi�. Cadron zerkn�� na Hondelyka, kt�ry w�a�nie grzmotn�� palic� herszta w lewe ucho, przerzuci� j� do lewej r�ki i przy�o�y� mu w prawe, a zataczaj�cemu si� i wpatruj�cemu w niebo, jakie� inne niebo, wiruj�ce nad g�ow�, kt�remu usi�owa� przyjrze� si� be�taj�cymi w oczodo�ach ga�kami, do�o�y� od spodu w �uchw�. K�apn�o g�o�no. I wtedy k�tem oka Cadron zauwa�y� jaki� ruch, poruszenie cienia na �cianie; zacz�� si� odwraca�, zacz�� si� uchyla�, ale na wszystko to by�o ju� za p�no. Pierwszy powalony drab, ten, kt�remu przy�o�y� ko�cem pa�y w krzy�, podni�s� si� i zamiast ucieka�, przywl�k� si� na miejsce bitki. W r�ku trzyma� po�aman� przez Hondelyka pa�� i w�a�nie chcia� jej naje�ony kolczastymi drzazgami koniec wbi� Cadronowi w kark. Zaatakowany mia� tylko czas uchyli� si�, okr�ci� na nodze, os�oni� cz�ciowo r�k�. I w�a�nie w r�k�, w mi�sie� ramienia wbi� szczap� napastnik. Zaraz potem zwali� si� na ziemi� po mocnym uderzeniu pa�y Hondelyka, ale to jeszcze pogorszy�o spraw�: upadaj�c pchn�� z ca�ej si�y dr�g ku do�owi. Wbita w rami� szczapa z�ama�a si�, pozostawiaj�c w ciele dziesi�tki wi�kszych i mniejszych kawa�k�w drewna. Cadron rykn�� z b�lu i doko�czy� wyprowadzany ju� cios. Niepotrzebnie. Drab mia� wkl�ni�t� czaszk� i tyle lat, ile prze�y� do tej chwili, bo w�a�nie zako�czy� �ywot. Jednak ostatnie przed �mierci� d�gni�cie niemal doprowadzi� do ko�ca. Hondelyk cisn�� pa�� i skoczy� do przyjaciela. Ten opiera� si� o �cian� domu, zaciskaj�c rami� lew� r�k�, poni�ej, rzecz jasna, rany. Krew obficie zmoczy�a r�kaw kaftana, sp�ywa�a po d�oni i kapa�a g�sto na ziemi�. Cadron zacisn�� z�by na dolnej wardze, zacisn�� powieki i wsysa� ze �wistem powietrze przez z�by. - A �-�-�eby go Lorgot porwa� i wy�ar� trzewia na �ywca-ch!.. - j�kn�� po chwili. Hondelyk oderwa� go od muru i wyprowadzi� na s�o�ce. - St�j tu, bo tam ju� ciemno... - wyszarpn�� kord. Zanim przyst�pi� do ci�cia tkaniny rozejrza� si� po uliczce. Jeden zabity, trzej og�uszeni, albo i kt�ry� jeszcze martwy, ale wszyscy jednakowo nieruchomi. - Czekaj... czekaj... - Wsun�� ostrze pod r�kaw przy nadgarstku i mocno pi�uj�c, by jak najmniej porusza� zranion� r�k� druha, rozci�� kaftan i koszul� a� do ramienia, odgarn�� mokre, zakrwawione, lepkie strz�py. - To g�wno jest, a nie rana - relacjonowa�, przygl�daj�c si� r�ce przyjaciela pod r�nym k�tami. - Tylko krwawi... Troch� drewna w ciele, to nie �elazo... - Dmuchn�� z ca�ej si�y na ran�, a kiedy obficie sp�ywaj�ca krew na chwil� ods�oni�a poraniony mi�sie�, chwyci� opuszkami palc�w kilka drzazg i wyszarpn�� zdecydowanym ruchem. - Nie - zdecydowa�. - Nic tu nie zdzia�am, trzeba wody, szarpii. Idziemy do ober�y. Ruszyli. Mijaj�c herszta, Cadron nie potrafi� si� powstrzyma� i przeszed� po le��cej bezw�adnie d�oni. Trzasn�� kt�ry� staw. - Nie patrz tak na mnie! - sykn��, widz�c zdziwion� min� druha. - Przez skurwie�ca jednego b�d� jutro walczy� opuchni�t� �ap�! - No tak - zgodzi� si� Hondelyk. - Chcesz, to wr�c� i jeszcze mu co� do�ami�? - zaproponowa� figlarnie. Cadron parskn�� �miechem. - Przesta�! Ale jak spotkam stra�e, to nie b�d� si� litowa� i wy�l� je w t� uliczk�! - zagrozi�. - Wy�lij-wy�lij! Ale na razie chod� pod studni�, a potem ka�� zaparzy� ziela, przemyjemy, opatrzymy i jutro... - Cmokn�� i pokr�ci� g�ow�. - Szczerze m�wi�c, to wydaje mi si�, �e b�dziesz mia� puchlin� jakby� w�o�y� �ap� w bar�... Ale zobaczymy. Pod strumieniem zimnej wody krew na chwil� przesta�a p�yn�� i przes�ania� widok. Teraz ju� humor Hondelyka zwarzy� si� wyra�nie. Cadron siedzia� blady i sapa� gniewnie przez nos. - Po�l� po medyka - oznajmi� Hondelyk i gwizdn�� na parobka. - A� tak �le? - Mo�e nie jest �le, ale niewiele drzazg masz wystaj�cych, wydaje mi si�, �e tam siedzi ca�a fura takich kr�tszych... - Sz-sz-szla i szlag! - warkn�� Cadron. - Z�ama� pa��, kiedy go hukn��e� w czerep. Jaki� ch�opak przystan�� i gapi� si� na nich. - Go� po jakiego� zr�cznego �apiducha! - poleci� Hondelyk. - Migiem. - Odwr�ci� si� do Cadrona: - My mo�emy ju� i�� do izby. Chod�. - Odwr�ci� si� do biegn�cego ju� niedorostka: - Hej, jak spotkasz stra�e, to ich powiadom, �e w tamtej uliczce le�y kilku zb�jc�w. Niech ich zgarn� i klemo wypal� - doda� m�ciwie. Zanim przybieg� pulchny, rumiany i gadatliwy medyk, wychylili po kielichu mocnego aromatycznego muszkatela. - Przyjacielowi zb�j wsadzi� szczap� w r�k� - wyja�ni� Hondelyk kr�tko, gdy m�czyzna wtoczy� si� do izby i rozejrza� w poszukiwaniu pacjenta. - O? No to ju� my go... Ju� go... Gdzie to? A! Tu? No-no... Medykowi usta si� nie zamyka�y. Jak nie wyp�ywa� z nich strumie� s��w, to przynajmniej pomruki, cmokania, r�ne �hm-hm?�, �ocho-chocho�, ��ej?�, �at-to ci!�... Potem wyj�� z torby kilka sakw, pomrukuj�c do siebie, zmiesza� co�, roztar� w ma�ym mo�dzierzu, dokropi� czego� g�stego, w drugim mo�dzierzu ut�uk� jakie� zio�a, dosypuj�c proszku i to wsypa� do wina. - Teraz tak - to wypi� prosz�... Wypi�. No? Wypi� duszkiem, dobre nie jest w smaku, ale w dzia�aniu - tak. No? Zalany potokiem polece� Cadron wypi� szklanic� zaprawionego driakwi� wina. Medyk za� odczeka� chwil�, odsun�� g�ow� Cadrona, i pola� ran� pierwsz� mikstur�. - O-och... Co to jest?! - sykn�� Cadron. - Jako� mi si� wydawa� zaczyna, �e tamte �achmyty z uliczki b�d� mieli lepszego kata... - Zaraz si�, panie szanowny, przekonasz... Zaraz si� przekonasz! �e Mastylec wie, co robi, wie, co robi... - Jeszcze grozi - rzuci� Cadron do Hondelyka. Zmru�y� oczy, z trudem podni�s� powieki: - Co� mi si� spa� zachcia�o przemo�... Uech-ch-ch... - ziewn�� pot�nie. - Zada�e� mi co, czy jak? - No przecie�! - obruszy� si� medyk. - Jak mia�em ci�� - na �ywego?! To� tu trza prawie do ko�ci si� dosta�. Takie drzazgi b�d� si� gnoi�, a� r�k� si� odejmie... A tak, pan szanowny sobie po�pi do po�udnia, a ja... - Co?! Do jakiego po�udnia?! Chyba zwariowa�e�?!? - Cadron poderwa� si�, ale powstrzyma� go Hondelyk. - A walka? Wal... Jakie po�udnia... po�ud... nie... - J�zyk zacz�� mu si� pl�ta�, poruszy� kilka razy ustami, ale bezg�o�nie. S�ycha� by�o tylko sapanie i post�kiwanie - umys� chcia� co� przekaza�, mi�nie, z�o�one opiatem, odmawia�y nawet poruszania j�zykiem. Zwali� si� na pos�anie. - Walka! - prychn�� medyk. - Chyba z poduszk�! - Zaraz! To on nie b�dzie w stanie walczy� jutro? Przed po�udniem? - zapyta� Hondelyk, chwytaj�c medyka za rami�. Ten znieruchomia�, popatrzy� na niego wykr�caj�c g�ow� do ty�u. - Jak mu nie wyjm� tych kilkudziesi�ciu szczap, to kilka z nich zostanie, zacznie si� gnoi� i za miesi�c trzeba b�dzie odj�� mu r�k�. A jak wyjm�, to przez miesi�c nie b�dzie jej podnosi� powy�ej barku, ale b�dzie mia� czym rusza� w og�le. - Odwr�ci� si� i zacz�� pod�piewywa� pod nosem: - Bo jak nie-e-e... bo jak nie-e-e, w ranie gnojno zrobi sie-e-e... Wzruszeniem ramienia uwolni� je z chwytu Hondelyka i zacz�� starannie �ciera� znieczulaj�cy sos z rany. Nawet z odleg�o�ci dw�ch krok�w wida� by�o, �e szarpie przecieraj�ce ran� co i rusz zaczepiaj� o wystaj�ce drewniane kolce. Hondelyk przyjrza� si� twarzy przyjaciela - spa� spokojnie. Rycerz bez s�owa cofn�� si� o dwa kroki i stan�� pod oknem przes�oni�tym kilka razy �atan� cienk� sk�rk�, chyba jagni�c�. Mocny, dra�ni�cy zapach zi�, wype�ni� izb�, �widrowa� w nosie, szczypa� w oczy... Hondelyk wyszarpn�� z pochwy kord i chlasn�� ostrzem po b�onie. Do pomieszczenia zacz�o nap�ywa� ch�odne, przedwieczorne powietrze. �No to si� pi�knie porobi�o - pomy�la� Hondelyk. - Ca�y plan Cadrona licho wzi�o. B�dzie w�ciek�y...� Wyci�gn�� szyj�, �eby zobaczy� ponad ramieniem medyka, co si� dzieje, ale widz�c, �e ten rozpala ma�y kaganek, �eby oczy�ci� w nim ostrze cienkiego w�skiego no�yka, wzdrygn�� si� i odwr�ci� wzrok. Podszed� do sto�u, na kt�rym sta� dzban z cierpkim winem o lekkim, mi�towym posmaku. Nala� sobie do kubka, ale wypi� bez przyjemno�ci, jak� sprawia� mu trunek jeszcze semi� temu. Usiad� bokiem do sto�u, �eby k�tem oka widzie� medyka i jednocze�nie nie widzie� szczeg��w operacji. Cisz� zak��ca�o tylko pomrukiwanie Mastylca, dociera�y do Hondelyka tylko pojedyncze s�owa, kiedy tamten odwraca� si�, by strz�sn�� z ostrza no�a albo palc�w drzazg�, czy kilka kropel krwi. �...jeszcze jedna... troch� juszki... d�uga-ga-ga... chyba si� po�u-u-upa-pa-pa�a-a...� Przy tym ostatnim to nawet postukiwa� do rytmu stop�. - Cicho�esz b�d�! - nie wytrzyma� wreszcie rycerz. - Albo przynajmniej nie wy�piewuj mi tu jak d�ubiesz w �ywym ciele, tylko mo�e co�... innego... - Nie potrafi� �piewa� ballady o Molce Cwanej i jednocze�nie wy�uskiwa� drzazgi! - obruszy� si� medyk. - Jak si� szanownemu panu nie podoba... Hondelyk odwr�ci� si� i zmierzy� Mastylca takim spojrzeniem, �e tamten nie doko�czy� gro�by i szybko wr�ci� do rany. Po chwili wr�ci� te� do pomrukiwania. Musia� ten nawyk by� silniejszy nawet od strachu przed Hondelykiem. Ten westchn�� i nie odzywa� si� ju�. Dopiero gdy Cadron j�kn�� i poruszy� si�, podskoczy� na zydlu, ale widz�c, �e medyk nie zwraca uwagi na j�k, uspokoi� si� i on. �Na pewno go nie boli - pomy�la�. - Na pewno. W ko�cu - nie raz sam by�em usypiany... Nie boli. I si� zagoi. Ach, do licha ci�kiego! Nie wyst�pi rano, za nic nie wyst�pi!..� P� semii p�niej Mastylec zgarn�� ca�� krew z ramienia, przyjrza� si� jeszcze raz ranie. Kilka naci�� rozwar�o si�, medyk, nie patrz�c, poszpera� w torbie, pomrukuj�c co� pod nosem, wyj�� grub�, szklan�, kwadratow� tafl� i przez ni� obejrza� rozdarty mi�sie�.. - No, co tam? - Do-oobrze-e... - zanuci� medyk i, przypomniawszy sobie dopiero teraz gro�b� Hondelyka, gwa�townie urwa�. - Dobrze jest - powiedzia�. - Nie widz� wi�cej drzazg, rana czysta, na szcz�cie to nie by� jaki� ko�ek z oszczanego p�otu... Po po�udniu przyjd� za�o�y� nowy opatrunek. - Skropi� czym� ran� i szybko, zr�cznie owin�� j� d�ugim pasmem lnianego p��tna. Z torby wyj�� ma�y gliniany walec, pokaza� Hondelykowi. - Jakby si� obudzi� i bardzo - z naciskiem wym�wi� ostatnie s�owo i nawet uni�s� palec - bardzo narzeka� na b�l, to kilka kropel, tak z osiem, nie wi�cej ni� dziesi��, do wody, mo�e z winem. Ale lepiej, �eby nie za�ywa� tego. To �wi�stwo, ale czasem nie ma wyj�cia. W ka�dym razie b�dzie spa� nawet nie jak k�oda, a ca�y s�siek. Ale z t� ran� nie powinno by� k�opot�w. No. - Wsta� i przeci�gn�� si�. - Id� sobie po�piewa� - powiedzia� przekornie. Hondelyk mrukn�� co� przepraszaj�co, si�gn�� do trzosu. - Dwie likry - powiedzia� medyk. Wyci�gn�� r�k�, popatrzy� na monety. - Dwie, nie sze��. - Reszta z przeprosinami za moje krzyki o twym �piewie, mistrzu. Nie gniewaj si�. I dzi�kuj�. - Nie gniewam si�. Mam �on�, ona mi ju� dawno u�wiadomi�a, �e z moim �piewaniem powinienem zajmowa� si� wzd�tymi krowami! - u�miechn�� si� szeroko medyk. Chwyci� sw�j kapelusz z wysokim denkiem i owalnym rondem, galantnie zami�t� nim pod�og� i wyszed�. Hondelyk podszed� do przyjaciela, ale nie by�o tu nic do roboty. Czo�o Cadrona by�o ch�odne, rana zaopatrzona fachowo. �pi�cy nie chcia� pi�, warg nie pali�a gor�czka... Hondelyk na palcach wymkn�� si� z izby, na korytarzu odszed� kilka krok�w i gwizdn�� niezbyt g�o�no, powt�rzy�. Otworzy�y si� drzwi na ko�cu korytarza, w szparze pokaza�a si� g�owa ry�ego parobka. Przywo�any gestem �wawo przybieg�. - Dawaj... Tak, piwa garniec, mi�sa, korzeni, grzyb�w... A, i gorza�y szklanic�. I szybkimi ruchy, ch�opcze! - Tak, panie. B�dzie migiem. Rudzielec rzuci� si� do wykonywania polecenia. Hondelyk odwr�ci� si� i cicho, niemal na palcach wr�ci� do swojej izby, nas�uchuj�c. Stary odruch - dobrze wiedzie�, co si� dzieje w innych przyleg�ych izbach, ale nie dzia�o si� wiele, kto� chrapa� okrutnie, kto� inny uk�ada� chyba psa, bo s�ycha� by�o: �K�ad� si�, i ogon pod siebie, obszczymurze jeden!�. A mo�e?.. Hondelyk pokr�ci� g�ow� i wr�ci� do izby. Kiedy ch�opak z pomocnikiem, przytaszczy� kaszt� z kolacj�, w drugiej r�ce trzymaj�c desk� z dzbanem, ozdobionym czap� z ��tawej piany, i grub� szklanic� z okowit�. Hondelyk przy�o�y� palec do ust i gestem nakaza� cisz�. Ch�opcy pokiwali ze zrozumieniem g�owami i rzeczywi�cie, bez szmeru rozstawili zapasy na stole. Dostali za to osiem nitt i, nisko si� k�aniaj�c, wypadli z pokoju. Hondelyk zasiad� do obfitej i cichej kolacji. Potem przysun�� zydel do okna, dostawi� tam st� i rozsiad�szy si� wygodnie, zacz�� przygl�da� zanurzaj�cej w mroku uliczce. Nie by�o wiele do ogl�dania. Dwie semie p�niej Cadron obudzi� si� pierwszy raz, pl�cz�cym si� j�zykiem poprosi� o wod�, wypi� kilka �yk�w, co� mrukn�� o sokole, kt�ry ci�gle nie siada na r�kawicy, a wy�ej, i przez to drapie r�k�... Zasn��. Potem, przed �witem obudzi� si� drugi raz, przytomniejszy. Posykiwa� z b�lu i porusza� si� na �o�u bardzo ostro�nie. Poprosi� o szklank� wina, a potem, po pytaniu przyjaciela, zgodzi� si� na kilka kropel �agodz�cego b�l �rodka. Hondelyk nie wdawa� si� w detale dzia�ania specyfiku. Chwil� rozmawiali o niczym, potem Cadron niemal w p� s�owa zapad� w g��boki, twardy, kamienny sen. Obudzi� si� wczesnym popo�udniem. W izbie poza nim by� ma�y rudzielec - sta� przy oknie, si�ga� co i rusz do worka i ciska� kamykami do ptak�w zwabionych przed stajnie ko�skim �ajnem i pojedynczymi ziarnami owsa i pszenicy. Oszo�omiony lekiem i d�ugim snem Cadron dopiero po chwili odnalaz� w pami�ci miejsce odpowiedzialne za wspomnienie gdzie jest i dlaczego. Dotkn�� lew� r�k� prawego ramienia. Bola�o troch�, pod dotkni�ciem b�l zacz�� wierci� si� w ranie, jak przebudzony szczeniak w kojcu. Ranny nabra� powietrza i zawo�a�: - Te! Wynaj��e� sobie u nas miejsce do rzucania kamieniami? Ch�opak drgn�� i szybko pozby� si� ostatniego kamyka. Otrzepa� d�onie. - Nie, panie. Dlaczego? - zapar� si� bezczelnie. - No, nie b�d� tylko taki cwany - zagrozi� Cadron. Popatrzy� w okno. Widok, cho� nie by�o z jego miejsca wida� niczego poza niebem, zaniepokoi� go. - To po�udnie? - A sk�d?! Ju� dawno po! - zameldowa� uradowany ch�opak. - Jak to - po?! - M�czyzna poderwa� si� do siadu. Szarpn�� lew� r�k� dwie derki, kt�rymi by� przykryty. - Dawaj odzienie, gamoniu! - Nie dam, bo i nie ma - powiedzia� ch�opak, przesuwaj�c si� wolno ku drzwiom. - Pan, co to wyszed�, zabra� wszystko. Kaza� powt�rzy�, �eby si� pan nie rusza� z �o�a. Nie wychodzi�. Spa�, nabiera� si�, je��. I czeka�. Spokojnie czeka� - wyrecytowa� stoj�c ju� po drzwiami. - �e nic, panie, nie stracisz. Cadron j�kn�� i rozejrza� si� w panice. Izba by�a pusta. Zerkn�� pod derk�. By� od pasa w d� nagi. Nie by�o te� but�w. Jedyna rzecz, jak� mia� na sobie, to koszula, z jednym r�kawem ca�ym i drugim rozerwanym i do tego zakrwawionym. Hondelyk zabezpieczy� si� dobrze i odci�� przyjacielowi wszelkie mo�liwo�ci wyj�cia z izby. - Przynie� mi odzienie! - rykn�� do ch�opaka. - A tyle! - rudy cwaniak podpatrzonym u starszych gestem waln�� d�oni� w wypr�on� lew� r�k�. Ale zaraz wyja�ni�: - Tak kaza� ten pan pokaza�!.. - Czekaj, kurwisynu! Jeszcze ci� z�api�, a tedy b�dziesz szuka� swoich uszu w gnoj�wce. Albo wyrywa� psom z pysk�w. - Dok�adnie tak powiedzia� ten pan, �e pan tak powi, i �e mam si� nie ba�. - Ch�opak poci�gn�� nosem, ale nie uda�o mu si� wci�gn�� wszystkiego. Przy�o�y� kciuk do jednej dziurki i pot�nie smarkn�� drug�. Roztar� gluta bos� stop�. - Mam nic nie podawa�, ino wina troch� i jad�a do woli... - Wskaza� st� z misami, dzbanem i dwoma kielichami. - Bodaj ci� sraczka dopad�a! - j�kn�� Cadron. - Dawaj mi to natychmiast. - Chcia� usi��� wygodniej, ale gdy poruszy� r�k� nag�e uk�szenie b�lu. Opad� na poduszk�, podci�gn�� si�, by oprze� plecami o �cian�. - Wina. Wina dawaj, gamoniu... Rudy podskoczy� do sto�u, chlusn�� z dzbana do kubka i poda� Cadronowi. - A m�j druh dok�d poszed�? - zapyta� Cadron, wypiwszy po�ow� zawarto�ci. - Nie wiem, nie powiedzia�. - Nie powiedzia�... Dopi� wino i odda� kubek ch�opakowi. �No i, jak to mawia� obrzydliwiec wuj Streg, prynciem zamiesza�o, a� si� zesra�o... - pomy�la�. - Ho�a Sewrena nie mnie pisana. A tak mi si� wydawa�a apetyczn�... W ko�cu kiedy� trza b�dzie rzuci� te jazdy ci�g�e i stare ko�ci wy�o�y� w jakim wyrze ciep�ym. A jej �o�e ciep�e musi by�, albo nawet gor�ce... Ech, �ycie wredne...� U�o�y� si� na plecach, pod�o�y� lew� r�k� pod g�ow�. Poruszy� praw�, bola�a, by�a sztywna, drewniana, ale s�ucha�a go. Wpatrzy� si� w sufit, w uk�adzie s�oj�w i s�czk�w po chwili wyszuka� taki, wcze�niej, przedwczoraj wyszukany, co przypomina� profil m�czyzny z wielkim nosem i kit� z ba�ancich pi�r na czubku g�owy. Potem sprawdzi�, czy nadal widzi na pewnym wgnieceniu deski bojowy top�r skrzy�owany z lanc�... U-ech... Zasn��. Obudzi� go Hondelyk. Dotkn�� lekko ramienia, potrz�sn�� delikatnie �okciem. Gdy Cadron otworzy� oczy jego przyjaciel lekko zmru�y� dwa razy lewe oko: �nie dziw si� niczemu i nie zaprzeczaj!� - Przyprowadzi�em czcigodnego Mastylca, zmieni opatrunek - powiedzia�. Odsun�� si�. Czcigodny znowu zaczyna� pomrukiwa� pod nosem. Przysiad� przy siedz�cym ju� Cadronie i zaj�� si� odwijaniem opatrunku, Cadron ponad jego ramieniem szuka� spojrzenia przyjaciela, ale Hondelyk najpierw �apczywie pi�, a plamy potu pod pachami i na plecach �wiadczy�y, �e odczuwa prawdziwe pragnienie, a nie szuka tylko okazji do unikni�cia pytaj�cego spojrzenia. Ale potem, po osuszeniu dw�ch kubk�w wina podszed� do okna i odda� si� obserwacji interesuj�cego widoku na podw�rzu ober�y. Tymczasem Mastylec pomrukuj�c swoje melodyjne diagnozy - ... oj goi si� znakomi-i-icie... nie widz� �adnego obrz�ku ani rumie-e-e-enia... - cisn�� zu�yty banda� na pod�og�, z torby wyj�� buteleczki i sakiewki. Zmiesza� now� driakiew i zawiesi� d�o� nad ran�. - B�dzie bola�o przez chwil�, ale potem b�dzie jak nowe. Nawet dzisiejsze trudy wa�� zapomnisz... - Co, mistrzu... Hondelyk zacz�� pogwizdywa� i pociera� kark. Cadron umilk�, podporz�dkowuj�c si� sygna�owi. Rana, rzeczywi�cie, odezwa�a si� paleniem i szczypaniem. Zacisn�� z�by, uda�o mu si� powstrzyma� od sykni�cia. Po chwili ran� ogarn�� ch��d, przesta� po prostu czu� r�k� na tym odcinku. Odetchn��. - No i tyle, panie. - Mistrz Mastylec owin�� rami� now� szarf�, sprawdzi�, czy opatrunek trzyma si� dobrze. - Je�li panowie b�dziecie tu jeszcze pojutrze - to bym zmieni� na �wie�y. Je�li wyje�d�acie jutro, to... - Pojutrze, pojutrze! - zapewni� go Hondelyk. - Nie �pieszy si� nam. - No pewnie! - zgodzi� si� medyk. - Tyle honoru... A i trzosik... Pokiwa� g�ow� i zacz�� zgarnia� swoje bambetle. Hondelyk czeka� ju� na� przy drzwiach z zap�at� w d�oni. Mistrz przez chwil� krygowa� si�, co� pomrukuj�c o wczorajszej zap�acie, ale nie opiera� si� d�ugo. Potem sk�oni� si� przed Hondelykiem, odwr�ci� do Cadrona i wzburzywszy powietrze zamaszystym zagarni�ciem kapelusza, oznajmi�: - A i tak si� wa�ci dziwi�! I podziwiam, bo to bole� musia�o i... - Tak! Ja te� mu to m�wi�em! - Hondelyk zdecydowanie klepn�� mistrza w �opatk�, ten musia� poprawi� kapelusz. - Dzi�kujemy, przy�l� po wa�ci ch�opaka! Wypchn�� Mastylca za drzwi i, nie patrz�c na przyjaciela, podskoczy� do sakw. Cadron milcza�, a Hondelyk szybko wygrzeba� z sakw czyst� koszul� i cisn�� Cadronowi: - Przebierz si�, pow�z czeka! - Ale chcia�bym wiedzie�... - Ci! - Przy�o�ony palec do ust i wytrzeszczone oczy uciszy�y Cadrona. - Wszystko b�dziesz wiedzia� za chwil� - powiedzia� szeptem. - Jak wyjdziemy st�d... Cadron szarpn�� bezlito�nie koszul�, i tak nie mia�a r�kawa, zdar� j� z siebie, z pomoc� przyjaciela na�o�y� czyst� i �wie��. Wsta� z �o�a i ju� bez pomocy, nawet pomagaj�c sobie praw� r�k�, wsun�� ko�ce koszuli w spodnie, przypasa� kord i rozejrza� si� po izbie. - Kaftan - podpowiedzia� Hondelyk. Podskoczy� do baga�y i poda� Cadronowi kaftan i buty, nie te wczorajsze, ci�kie i twarde, tylko lekkie, mi�kkie, wytworne. Przez ca�y czas unika� wzroku druha, a ten zaczyna� kipie� i wrze�. - Zaufaj mi! - sykn�� w ko�cu Hondelyk, wyczuwaj�c nastr�j przyjaciela. Wyszli przed ober��. Na obszernym placu z koniowi�zami pod dwiema rozleg�ymi, starymi gruszami sta� pow�z. Hondelyk skierowa� przyjaciela w tamtym kierunku, �cisn�� go za �okie� porozumiewawczo i sykn��: - Niczemu si� nie dziw. Nie miel ozorem, oczy otwarte, g�ba przytrza�ni�ta... - Ale co si�, do licha ci�kiego, dzieje?! - Cadron usi�owa� wyszarpn�� �okie�, ale Hondelyk przewidzia� to i utrzyma� w c�gach palc�w. - Nie zamierzam... - Jak chcesz wszystko popsu� to - owszem, zaczniemy gada�, t�umaczy� do usranej �mierci - warkn�� wyra�nie coraz bardziej roze�lony Hondelyk. Cadron sapn�� w�ciekle, pomaszerowa� do powozu. Wskoczy� do �rodka i posun�� si�, robi�c miejsce druhowi. Ale Hondelyk odskoczy�, trzasn�� drzwiami i przera�liwie gwizdn�� na wo�nic�. Ten, widocznie znaj�c kierunek, zawin�� i trzasn�� z bata. Para koni rze�ko skoczy�a do przodu, a Cadron tylko zd��y� pogrozi� pi�ci� przyjacielowi. Potem - co innego mia� do roboty? - rozsiad� si� na do�� twardej �awie i zacz�� zastanawia� si�, w co pakuje go Hondelyk. Nic m�drego nie uda�o si� wymy�li�. Pow�z od razu skierowa� si� na obrze�a miasta, nie - jak oczekiwa� pasa�er - w stron� rynku. Nie wyjechali jednak poza wa� graniczny, w�skimi uliczkami posuwali si� na wsch�d. Ulice by�y w�a�ciwie puste, wszyscy chyba mieszka�cy musieli uda� si� na b�onia, tylko od czasu do czasu na przydomowej �aweczce albo na ganku wida� by�o jaka� staruszk� �uskaj�c� groch czy haftuj�c� co� na bia�ym p��tnie. Raz zatrzymali si� - wo�nica musia� usun�� z drogi �pi�cego na niej m�odego �ucznika, widocznie usilnie pocieszaj�cego si� po pora�ce na turnieju. Zosta� przeci�gni�ty pod mur, �uk i ko�czan z dwoma tylko strza�ami u�o�ono wzd�u� cia�a, pow�z ruszy� dalej. �A! Niech b�dzie, co by� ma! - zdecydowa� Cadron. Opar� si� wygodnie i ziewn��. Dotkn�� r�ki. Znakomita driakiew mistrza Mastylca spowodowa�a, �e w�a�ciwie m�g� r�k� porusza� w ka�dym kierunku, lekkie tylko odr�twienie czuj�c w ramieniu. Nawet lekkie poklepywanie nie wzbudza�o b�lu. - No i dobrze!� Skr�cili i wyjechali z zabudowa�, ale zaraz przejechali przez kamienny wypuk�y mostek nad rzeczk� i z bruku skr�cili w gruntow� odnog�. Cadron zmarszczy� si� i przysun�� do okna. Z tej strony jednak niewiele by�o wida�. Rzuci� si� do drugiego okna, ale tu, jak na z�o�� akurat pow�z zacz�� skr�ca�. Stan��. Nie by�o na co czeka�, Cadron wyskoczy� na traw�, ale nadal niewiele widzia� - wo�nica strzeli� z bata i zmusi� niedawnego pasa�era do uskoczenia. Dopiero kiedy odjecha� Cadron zobaczy�, �e stoi przed murowanym solidnym budynkiem, otoczonym g�st� star� zieleni�. Z lewego boku budynku p�yn�a rzeczka, s�ycha� by�o chlupot i to ol�ni�o Cadrona. - M�yn! - pacn�� si� w czo�o. - M�yn?! Z okna wychyli�a si� nadobna pani Sewrena, obdarzy�a u�miechem Cadrona i zapraszaj�co skin�a r�k�. Oszo�omiony Cadron ruszy� do drzwi. Kiedy ju� zwalnia�, bo ci�gle by�y zamkni�te, otworzy�y si� i stan�a w nich gospodyni. Wykona�a energiczny i g��boki dyg, ukazuj�c przy tym pi�knie wymodelowane piersi. Cadron poczu� mrowienie na karku, odskoczy� o krok i wykona� g��boki dworski, mo�e nieco nie na miejscu sk�on. Ale ten zosta� bardzo mi�o przyj�ty - pani Sewrena zarumieni�a si� i cofn�a. - Zapraszam, panie... Cadron potkn�� si� lekko w progu. Jego oszo�omienia si�gn�o szczytu i rozsiad�o si� na nim mocno. Wszed�, zatrzyma� si� i popatrzy� - a zdawa� sobie spraw�, �e ma g�upi� min� - na gospodyni�. Ta, zamkn�wszy drzwi, odzyska�a nieco kontenans, a w ka�dym razie, chyba wyczuwaj�c zmieszanie m�czyzny, sama sta�a si� odwa�niejsza. - Jaki� zmieszany jeste�, panie?.. - powiedzia�a. - Czy�by� zacz�� �a�owa� swojej wizyty? - N-n-nie... Kh! Chg! - odkaszln�� w ku�ak. - Pani! By��ebym a� takim idiot�? - Poczu� si� pewniej - Sewrena rozchyli�a pe�ne wargi i szybko pokr�ci�a g�ow�. - Wiedz�c, jakie tabuny ko�acz� do twych, pani, drzwi... Bezskutecznie... - Ach... - Pier�, a w�a�ciwie piersi Sewreny zafalowa�y, a Cadron poczu�, �e do zdr�twia�ego ramienia do��czaj� inne cz�onki. Na czele z j�zykiem. - Panie... Co mi tam ci mieszcza�scy zalotnicy, kiedy... Spiek�a takiego raka, �e prawdziwy, cho�by nawet i gotuj�cy si�, pozazdro�ci�by barwy. Przemkn�a obok Cadrona, szepcz�c nami�tnie: - Panie?.. Cadron prze�kn�� �lin� i ruszy� za ni�. Mijali pokoje, zbiegli po kilku schodkach, jakby w kierunku piwnicy. Zdziwienie Cadrona zaczyna�o przebija� si� przez zaskoczenie i oszo�omienie. To ostatni niew�tpliwie spot�gowane jeszcze przez widok kszta�tnych n�ek gospodyni ods�oni�tych, gdy zbiegaj�c po schodkach, unios�a i g�adkie, i marszczone sp�dnice. Przeskoczy�a jeszcze jeden pr�g, Cadron za ni�. Znale�li si� w ogrodzie. By�o tu pi�knie - malwy i cerelie kwit�y, prze�cigaj�c si� w wielko�ci i dorodno�ci kwiecia, wysokie krzaki czerwonej leszczyny os�ania�y kolisty zak�tek z pokrytym sztywnym, �nie�nobia�ym obrusem, sto�em, na kt�rym ustawiono i kilka dzban�w i chyba ze trzy tuziny mis i misek. Po prawej ch�odem dysza� niewielki staw, z czyst� przep�ywow� wod�. - Czeka... czeka�a�, pani? - b�kn�� Cadron. - No jak�eby nie? - zapyta�a zdziwiona. - Wszak rozmawiali�my... �Rozmawiali�my!?! - zadudni�o w g�owie Cadrona. - Kiedy, na Kreista!� Okr�ci�a si� na palcach stopy i podskoczy�a do sto�u. Sze