9041

Szczegóły
Tytuł 9041
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9041 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9041 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9041 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

AMBROWE BIERCE Czy to si� mog�o zdarzy�? Tytu� orygina�u Can Such Things Be? (t�um Krystyna Korwin-Mikke) 2004 TAJEMNICA W�WOZU MACARGERA Na p�nocny zach�d od Indian Hill, oko�o dziewi�ciu mil lotem ptaka, le�y W�w�z Macargera. Nie jest to w�a�ciwie w�w�z - zaledwie niecka pomi�dzy dwoma zalesionymi, niewielkimi wzniesieniami. Odleg�o�� od wlotu do wylotu - albowiem w�wozy, podobnie jak rzeki, posiadaj� w�asn� anatomi� - nie przekracza dw�ch mil, a szeroko�� dna w jednym tylko miejscu przewy�sza dwana�cie jard�w, brzegi ma�ego potoku, kt�ry wylewa zim�, a wysycha wczesn� wiosn�, wznosz� si� na prawie ca�ej jego d�ugo�ci od razu pionowo ku g�rze. Strome zbocza wzg�rz, pokryte nieprzeniknionym niemal g�szczem manzanilli [rumianku] s� jedynie szeroko�ci� wst�gi strumienia. Nikt, pr�cz przypadkowego przedsi�biorczego my�liwego z owych okolic, nigdy nie zapuszcza si� w g��b W�wozu Macargera, kt�ry poza zasi�giem pi�ciu mil nie jest znany nawet z nazwy. W tym�e promieniu we wszystkich kierunkach wznosz� si� znacznie okazalsze punkty topograficzne bez nazw i na pr�no by pr�bowa� docieka� na miejscu pochodzenia nazwy owego w�wozu. Mniej wi�cej w p� drogi mi�dzy wlotem a wylotem W�wozu Macargera zbocze po prawej stronie, id�c w g�r� w�wozu, przeci�te jest innym parowem, kr�tkim i suchym, a w miejscu ich po��czenia rozci�ga si� p�aski teren o powierzchni dw�ch czy trzech akr�w; tam przed kilkoma laty sta�a stara, sklecona z desek chata o jednej ma�ej izbie. Jak cz�ci sk�adowe owego domku, aczkolwiek nieliczne i proste, z�o�ono w ca�o�� na tym nieomal niedost�pnym odludziu, pozostaje zagadk�, kt�rej rozwi�zanie mog�oby da� wi�cej satysfakcji ni� korzy�ci. Prawdopodobnie �o�ysko potoku by�o ongi� drog�. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e swego czasu w�w�z zosta� bardzo dok�adnie spenetrowany przez poszukiwaczy z�ota, kt�rzy musieli w jaki� spos�b do� dotrze�, i to z jucznymi zwierz�tami d�wigaj�cymi narz�dzia i zapasy. Najwidoczniej jednak ich zyski nie by�y na tyle wysokie, by uzasadni� mog�y konieczno�� wi�kszych nak�ad�w celem po��czenia W�wozu Macargera z jakim� o�rodkiem cywilizacji ciesz�cym si� wyr�nieniem, jakim by�o posiadanie tartaku. Dom wszak�e sta� tam, cho� nieco zniszczony. Brakowa�o mu drzwi i ramy okiennej, a komin z gliny i kamienia zawali� si�, tworz�c niekszta�tn� kup� gruzu poro�ni�t� wybuja�ym zielskiem. Skromne umeblowanie, jakie mog�o tam ongi� si� znajdowa�, i wi�ksza cz�� zewn�trznego oszalowania �cian pos�u�y�y my�liwym do rozpalania ognisk; podobny los spotka� prawdopodobnie obudow� starej studni, kt�ra w czasach przeze mnie opisywanych istnia�a ju� tylko w postaci do�� szerokiego, lecz niezbyt g��bokiego do�u nieopodal chaty. Pewnego popo�udnia latem 1874 roku wszed�em do W�wozu Macargera z w�skiej doliny, kt�ra do� prowadzi, posuwaj�c si� wzd�u� wysch�ego koryta potoku. Polowa�em na kuropatwy i mia�em ju� w torbie oko�o tuzina ptak�w, kiedy to dotar�em do wy�ej opisanej chaty, o kt�rej istnieniu dotychczas nie wiedzia�em. Po do�� pobie�nych ogl�dzinach zniszczonego domostwa powr�ci�em do swego zaj�cia i wobec dobrych wynik�w polowania przeci�gn��em je a� do zachodu s�o�ca; w�wczas u�wiadomi�em sobie, �e jestem daleko od jakiejkolwiek ludzkiej osady - zbyt daleko, by dotrze� do� przed zapadni�ciem nocy. W torbie my�liwskiej mia�em jednak �ywno��, a stary dom dawa� schronienie, je�li w og�le schronienie by�o potrzebne w r�wnie ciep�� i bezd�d�yst� noc na podg�rzu Sierra Nevada, gdzie mo�na wygodnie spa� na pos�aniu z sosnowego igliwia bez �adnego przykrycia. Lubi� samotno�� i kocham noc, tak wi�c, niewiele my�l�c, postanowi�em roz�o�y� si� biwakiem i o zmierzchu mia�em ju� umoszczone w rogu izby pos�anie z ga��zek i trawy, a na ogniu roznieconym na palenisku piek�a si� kuropatwa. Dym ulatywa� przez zawalony komin, ogie� o�wietla� pok�j ciep�ym blaskiem i w trakcie spo�ywania skromnego posi�ku z pospolitego ptaka, popijanego resztkami czerwonego wina zast�puj�cego mi przez ca�e popo�udnie wod�, kt�rej brakowa�o w tamtejszej okolicy, dozna�em uczucia b�ogo�ci, jakiego nawet lepsza strawa i wygodniejsze pomieszczenie nie zawsze s� w stanie zapewni�. Niemniej jednak czego� mi by�o brak. Mia�em poczucie wygody, lecz nie bezpiecze�stwa. Przy�apa�em si� na cz�stszym spogl�daniu w ziej�cy pustk� otw�r drzwiowy i okienny, ni�by sytuacja tego wymaga�a. Na zewn�trz rozpo�ciera�a si� czer� i nie mog�em wyzby� si� pewnego uczucia l�ku, moja wyobra�nia bowiem odmalowywa�a zewn�trzny �wiat, zape�niaj�c go nieprzyjaznymi stworami - naturalnymi i nadprzyrodzonymi - a g��wnymi spo�r�d nich, ka�dy w swej kategorii, by�y szary nied�wied�, kt�rego, jak wiedzia�em, sporadycznie widywano w okolicy, oraz duch, co do kt�rego mia�em podstawy przypuszcza�, �e si� tu nie pojawia�. Niestety, nasze uczucia nie zawsze uznaj� zasad� prawdopodobie�stwa, a dla mnie owej nocy mo�liwe i niemo�liwe by�o jednako niepokoj�ce. Ka�dy, kto ma do�wiadczenie w tej sprawie, zauwa�y� zapewne, �e z mniejszym l�kiem stawia si� czo�o prawdziwym i wyobra�onym nocnym strachom na otwartej przestrzeni ni� w domu o rozwartych drzwiach. Do�wiadcza�em tego teraz, le��c na mym pos�aniu z li�ci przy kominie w rogu izby i pozwalaj�c, by ogie� zagasa�. Tak silnie j��em odczuwa� obecno�� w tym miejscu czego� z�ego i zagra�aj�cego mi, �e by�em prawie niezdolny do oderwania wzroku od otworu, w miar� jak stawa� si� coraz mniej widoczny w g�stniej�cym mroku. A kiedy ostatni p�omyczek zamigota� i zgas�, chwyci�em strzelb�, kt�r� poprzednio po�o�y�em u swego boku, i skierowa�em luf� ku niewidocznemu teraz wej�ciu, z kciukiem na jednym z kurk�w, gotowym, by go odwie��. Wstrzyma�em oddech. Mi�nie mia�em sztywne z napi�cia, lecz w chwil� p�niej od�o�y�em bro� z uczuciem wstydu i upokorzenia. Czego si� l�ka�em i czemu? - Ja, dla kt�rego noc mia�a bardziej swojskie ni� cz�owiek oblicze... Ja, dla kt�rego �w pierwiastek dziedzicznych przes�d�w, od jakich nikt z nas nie jest ca�kowicie wolny, dodawa� samotno�ci, ciemno�ci i ciszy jedynie wi�cej powabu i uroku! Nie by�em w stanie poj�� mego szale�stwa i gubi�c si� w domys�ach, zasn��em. A w�wczas mia�em widzenie senne. By�em w wielkim mie�cie w obcym kraju - mie�cie, kt�rego mieszka�cy nale�eli do tej samej co ja narodowo�ci, cho� r�nili si� nieco mow� i ubiorem; lecz o jakie to chodzi�o r�nice, nie umia�bym dok�adnie powiedzie�; pojmowa�em je bardzo niejasno. Nad miastem g�rowa� wielki zamek na wysokim wzg�rzu, kt�rego nazw� zna�em, lecz nie potrafi�em wym�wi�. Przemierzy�em wiele ulic, niekt�re szerokie i proste, obrze�one wysokimi, nowoczesnymi budynkami, inne w�skie, mroczne i kr�te, wij�ce si� pod szczytami dach�w dziwnych starych dom�w, kt�rych nadwieszone izbice, kunsztownie ozdobione rze�bami w drzewie i kamieniu, niemal styka�y si� nad moj� g�ow�. Szuka�em kogo�, kogo nigdy nie widzia�em, cho� by�em pewny, �e rozpoznam go, gdy go odnajd�. Nie dzia�a�em bezcelowo i chaotycznie, lecz pod�ug pewnego okre�lonego systemu; skr�ca�em z jednej ulicy w drug� bez wahania, przeciska�em si� przez labirynt zawi�ych przej�� bez obawy zgubienia drogi. W pewnej chwili stan��em przed niskimi drzwiami domu z ciosanego kamienia, kt�ry to dom m�g�by by� mieszkaniem rzemie�lnika wy�szej klasy, i wszed�em bez zapowiedzi. W pokoju, do�� sk�po umeblowanym i rozja�nionym �wiat�em padaj�cym z jedynego okna o ma�ych szybkach w kszta�cie rombu, znajdowa�o si� dwoje tylko ludzi: m�czyzna i kobieta. Nie zwr�cili najmniejszej uwagi na moje wtargni�cie, kt�ra to okoliczno��, jak to bywa w snach, wydawa�a si� ca�kiem naturalna. Nie rozmawiali; siedzieli osobno, niczym nie zaj�ci i markotni. Kobieta by�a m�oda i do�� t�ga, o pi�knych du�ych oczach i niepokoj�cej urodzie. Zachowa�em �ywe wspomnienie wyrazu jej twarzy, lecz w snach nie dostrzega si� szczeg��w ludzkiej fizjonomii. Ramiona mia�a okryte grubym szalem w szkock� krat�. M�czyzna by� starszy od niej, brunet o z�ym obliczu, kt�re d�uga blizna biegn�ca uko�nie w d� od lewej skroni a� do czarnych w�s�w czyni�a bardziej jeszcze z�owrogim, cho� w moim �nie szrama ta istnia�a raczej jako oddzielne zjawisko - nie potrafi� tego inaczej wyrazi� - miast nale�e� do jego twarzy. Od pierwszej chwili, kiedy ujrza�em m�czyzn� i kobiet�, wiedzia�em, �e s� ma��e�stwem. Co nast�pi�o p�niej, pami�tam niejasno. Wszystko si� przemiesza�o i sta�o niewyra�ne - spowodowa�y to zapewne przeb�yski �wiadomo�ci. Jak gdyby dwa obrazy - sceny ze snu i z mojego rzeczywistego otoczenia - stopi�y si� ze sob�, na�o�y�y na siebie, a� ten pierwszy, bledn�c stopniowo, wreszcie znik�; w�wczas ca�kiem si� rozbudzi�em i znalaz�em ponownie w opustosza�ej izbie, spokojny i jasno �wiadom mej sytuacji. M�j niem�dry strach pierzch� i otworzywszy oczy, zobaczy�em, �e ogie�, kt�ry nie wygas� zupe�nie, znowu buchn�� p�omieniem i roz�wietla� pok�j, jedno z polan bowiem spad�o w �ar. Prawdopodobnie spa�em zaledwie kilka minut, lecz �w banalny sen wywar� na mnie tak silne wra�enie, �e odesz�a mnie wszelka senno��. Po chwili wsta�em, zsun��em razem �arz�ce si� g�ownie i zapaliwszy fajk�, pogr��y�em si� w rozpami�tywaniu snu w spos�b niedorzecznie metodyczny. Sam by�bym zaskoczony, gdyby mi przysz�o powiedzie�, dla jakiej przyczyny �w sen zas�ugiwa� na uwag�. Po chwili powa�nego zastanowienia si� nad t� spraw� stwierdzi�em, �e miastem z mego snu jest Edynburg, gdzie nigdy dot�d nie by�em. Je�li wi�c sen by� wspomnieniem, by�o to wspomnienie obraz�w i opis�w. Owo rozpoznanie wstrz�sn�o mn� g��boko, jak gdyby co� w mym umy�le buntowniczo nalega�o, wbrew woli i rozumowi, by uzna� wag� tego wszystkiego. I owa si�a, czymkolwiek by�a, opanowa�a tak�e moj� mow�. - Z pewno�ci� - rzek�em na g�os ca�kiem mimowolnie - McGregorowie musieli przyby� tu z Edynburga. W pierwszej chwili ani tre�� tej uwagi, ani fakt wypowiedzenia jej w najmniejszym stopniu nie zdziwi�y mnie. Wydawa�o si� to ca�kiem naturalne, �e powinienem zna� nazwisko postaci z mego snu i kilka szczeg��w z ich �ycia. Wnet jednak niedorzeczno�� ca�ej tej historii dotar�a do mej �wiadomo�ci. Roze�mia�em si� g�o�no, strz�sn��em popi� z fajki i zn�w wyci�gn��em si� na pos�aniu z ga��zi i trawy, gdzie le�a�em, patrz�c z roztargnieniem na dogasaj�cy ogie� i nie powracaj�c ju� my�lami ani do mego snu, ani do otoczenia. Nagle jeden jedyny pozosta�y j�zyczek ognia przycupn�� na chwil�, a potem wystrzelaj�c w g�r�, wyswobodzi� si� z popio��w i zgas� w powietrzu. Zapad�a ca�kowita ciemno��. W tej samej chwili - nim jeszcze blask p�omyka zd��y� ca�kiem zagasn�� przed mymi oczyma - wyda�o mi si�, �e s�ysz� t�py, g�uchy �oskot, jak gdyby jakie� ci�kie cielsko run�o na pod�og�, kt�ra zatrz�s�a si� pod mym pos�aniem. Gwa�townie usiad�em i j��em szuka� po omacku strzelby wok� siebie. By�em przekonany, �e jaka� dzika bestia wskoczy�a do �rodka przez otwarte okno. Gdy w�t�a budowla wci�� jeszcze dr�a�a od si�y uderzenia, us�ysza�em odg�os cios�w, szuranie st�p po pod�odze, a p�niej przenikliwy krzyk kobiety w agonii, dochodz�cy, zdawa�oby si�, z miejsca nieomal w zasi�gu mego ramienia. Tak przera�liwego krzyku nigdy dot�d nie s�ysza�em ani nie mog�em sobie wyobrazi�. Porazi� mnie ca�kowicie. Przez chwil� nie u�wiadamia�em sobie niczego pr�cz w�asnego przera�enia! Na szcz�cie natrafi�em wreszcie r�k� na bro�, kt�rej szuka�em, i znajomy kszta�t nieco mnie uspokoi�. Zerwa�em si� na r�wne nogi, wyt�aj�c wzrok, by przenikn�� ciemno��. Gwa�towne ha�asy usta�y, lecz us�ysza�em bardziej jeszcze przera�aj�ce, s�abe, przerywane rz�enie jakiego� �ywego, konaj�cego stworzenia! W miar� jak moje oczy oswaja�y si� z md�ym �wiat�em tl�cego si� popio�u, pocz��em rozpoznawa� zarysy drzwi i okna, odbijaj�ce g��bsz� czerni� od czerni �cian. Nast�pnie odr�ni�em �cian� od pod�ogi, kt�rej kszta�t dojrza�em wreszcie w ca�ej rozci�g�o�ci, wzd�u� i wszerz. Niczego tam nie by�o i panowa�a niezm�cona cisza. Jedn� r�k�, nieco dr��c, podsyci�em ogie� i wci�� trzymaj�c w drugiej bro�, bacznie rozejrza�em si� po ca�ej izbie. Nigdzie nie by�o najmniejszego �ladu, kt�ry by wskazywa�, �e kto� wtargn�� do chaty. Me w�asne �lady rysowa�y si� w kurzu pokrywaj�cym pod�og�, lecz nie by�o wida� �adnych innych. Zapali�em fajk�, dorzuci�em do ognia jedn� czy dwie deski, kt�re oderwa�em od �ciany - nie mia�em ochoty wychodzi� z domu w ciemno�� - i sp�dzi�em reszt� nocy, pal�c, rozmy�laj�c i podsycaj�c ogie�. Za �adne skarby �wiata nie dopu�ci�bym do ponownego wyga�ni�cia tych kilku ma�ych p�omyk�w. Kilka lat p�niej spotka�em si� w Sacramento z pewnym cz�owiekiem nazwiskiem Morgan, do kt�rego mia�em list polecaj�cy od mego przyjaciela z San Francisco. Pewnego wieczoru, spo�ywaj�c z nim wieczerz� w jego domu, spostrzeg�em na �cianie rozmaite �trofea� zdradzaj�ce jego zami�owanie do my�listwa. Okaza�o si�, �e tak jest w istocie; opowiadaj�c o jednym ze swych wyczyn�w, wspomnia� o pobycie w okolicach, gdzie rozegra�a si� moja przygoda. - Panie Morgan - zagadn��em znienacka - czy zna pan tam pewne miejsce zwane W�wozem Macargera? - Mam powody, by je zna� - odpar� - to ja w�a�nie przekaza�em do gazet przesz�ego roku wiadomo�� o znalezieniu tam ludzkiego szkieletu. Nie s�ysza�em o tym. Okaza�o si�, �e wiadomo�� ta ukaza�a si� w prasie w�wczas, kiedy nie by�o mnie na Wschodzie. - A propos - rzek� Morgan - nazwa w�wozu zosta�a przekr�cona. Powinna ona brzmie� �W�w�z McGregora�. Moja droga - zwr�ci� si� do �ony - panu Eldersonowi rozla�o si� wino. Prawda wygl�da�a nieco inaczej � kieliszek z winem po prostu wypad� mi z r�ki. - Niegdy� sta�a w w�wozie stara chata - podj�� Morgan, kiedy �lady katastrofy spowodowanej moj� niezr�czno�ci� zosta�y usuni�te - lecz tu� przed moim tam przybyciem rozpad�a si�, lub raczej zosta�a zburzona, jej debris bowiem porozrzucane by�y wok�, pod�oga ca�a zerwana, deska po desce. Pomi�dzy dwoma belkami tkwi�cymi jeszcze we w�a�ciwym miejscu ja i m�j towarzysz dojrzeli�my resztki szkockiego szala, a przypatrzywszy si� bli�ej, odkryli�my, �e by� on owini�ty wok� ramion kobiety, z kt�rej pozosta�o niewiele pr�cz ko�ci cz�ciowo pokrytych strz�pami odzienia i sczernia��, wysch�� sk�r�. Miejmy jednak wzgl�d na pani� Morgan - doda� z u�miechem. Dama owa w istocie zdradza�a oznaki odrazy raczej ni� wsp�czucia. - Nale�y jednak�e zaznaczy� - podj�� � �e czaszka p�kni�ta by�a w kilku miejscach, jak gdyby od cios�w zadanych jakim� t�pym narz�dziem; zreszt� to narz�dzie - motyka, jeszcze ze �ladami krwi - le�a�o obok pod deskami. Pan Morgan zwr�ci� si� do �ony: - Wybacz mi, moja droga - powiedzia� z przesadn� powag� - �em wspomnia� te nieprzyjemne szczeg�y zwyk�ych, cho� po�a�owania godnych incydent�w ma��e�skiej sprzeczki - wynik�ej niew�tpliwie z niefortunnego niepos�usze�stwa �ony. - Powinnam si� na to zdoby� - odpar�a dama z godno�ci�. - Tyle ju� razy prosi�e� mnie o to dok�adnie tymi samymi s�owy. Odnios�em wra�enie, �e jest raczej zadowolony, mog�c snu� dalej sw� opowie��. - Na podstawie tej, jak i innych okoliczno�ci - m�wi� - s�dziowie przysi�gli orzekli, �e zmar�a Janet McGregor ponios�a �mier� w wyniku cios�w zadanych przez osob� nie znan� s�dowi; zaznaczono jednak�e, i� istniej� powa�ne poszlaki wskazuj�ce na win� jej m�a, Tomasza McGregora. Tomasza McGregora nigdy jednak nie odnaleziono i nikt o nim wi�cej nie s�ysza�. Dowiedziano si�, �e para ta przyby�a z Edynburga, lecz nie... moja droga, czy� nie widzisz, �e talerzyk pana Eldersona na ko�ci pe�en jest wody? W�o�y�em ko�ci z kurczaka w miseczk� do p�ukania palc�w. - W ma�ym kredensiku znalaz�em fotografi� McGregora, lecz nie przyczyni�a si� ona do jego uj�cia. - Czy m�g�bym j� zobaczy�? - spyta�em. Zdj�cie przedstawia�o bruneta o z�ej twarzy, kt�rej odra�aj�cy wyraz pot�gowa�a jeszcze d�uga blizna biegn�ca od skroni uko�nie w d� ku czarnym w�som. - Przy sposobno�ci, panie Elderson � rzek� m�j go�cinny gospodarz - czy mog� wiedzie�, czemu pyta pan o W�w�z Macargera? - Kiedy� niedaleko stamt�d zgin�� mi mu� - odpar�em - i ta pechowa okoliczno��... ca�kiem... ca�kiem wytr�ci�a mnie z r�wnowagi. - Moja droga - powiedzia� pan Morgan z bezwiedn� intonacj� t�umacza dokonuj�cego przek�adu - utrata mu�a spowodowa�a, �e pan Elderson nasypa� sobie pieprzu do kawy. PEWNEJ LETNIEJ NOCY... Fakt, �e Henry Armstrong zosta� pochowany, nie wydawa� si� jemu samemu dostatecznym dowodem na to, i� nie �yje. Zawsze trudno go by�o przekona�. O tym, �e istotnie zosta� pogrzebany, �wiadczy�y jego zmys�y, kt�re zmusza�y go do uznania tej okoliczno�ci. U�o�enie cia�a - p�asko na wznak, z r�koma skrzy�owanymi na brzuchu i zwi�zanymi czym�, co z �atwo�ci� rozerwa�, cho� to bynajmniej nie zmieni�o sytuacji na korzystniejsz� - uwi�zienie ca�ej jego osoby i ca�kowite ograniczenie swobody ruch�w, czarna ciemno�� i g��boka cisza stanowi�y materia� dowodowy niemo�liwy do obalenia, pogodzi� si� wi�c z tym bez oporu. Lecz martwy... nie; by� jedynie bardzo, bardzo chory. Cierpia� r�wnocze�nie na chorobliw� apati� i niezbyt przejmowa�a go niezwyk�o�� losu, jaki sta� si� jego udzia�em. Nie by� wcale filozofem � po prostu zwyk�ym, pospolitym cz�owiekiem obdarzonym na jaki� czas patologicznym zoboj�tnieniem. Organ, kt�rym odczuwa si� strach przed tym, co ma nast�pi�, by� odr�twia�y. Przeto bez szczeg�lnych obaw co do swej bliskiej przysz�o�ci Henry Armstrong usn�� i sta� si� uosobieniem spokoju. Tymczasem na powierzchni co� si� dzia�o. Ow� letni� ciemn� noc przecina�y jasne b�yskawice, cicho o�wietlaj�ce chmur� wisz�c� nisko na zachodzie i zwiastuj�c� burz�. Owe kr�tkie, urywane b�yski ukazywa�y z upiorn� wyrazisto�ci� nagrobki i pomniki cmentarne, jak gdyby zach�caj�c je do ta�ca. Nie by�a to noc, podczas kt�rej jakikolwiek wiarogodny �wiadek m�g�by b��ka� si� po cmentarzu, przeto trzej ludzie, kt�rzy rozkopywali gr�b Henry�ego Armstronga, czuli si� wzgl�dnie bezpiecznie. Dw�ch z nich by�o studentami uczelni medycznej oddalonej o kilka mil od cmentarza; trzecim by� olbrzymi Murzyn znany pod imieniem Jess. Od wielu ju� lat Jess by� zatrudniony na cmentarzu jako cz�owiek do wszystkiego, a jego ulubionym �artem by�o powiedzonko, �e nie ma tu ��ywej duszy�, kt�rej by nie zna�. S�dz�c po tym, co teraz robi�, mo�na by wywnioskowa�, �e miejsce to nie by�o tak g�sto zaludnione, jak wskazywa�y na to ksi�gi cmentarne. Na zewn�trz muru, na terenie oddalonym nieco od drogi czeka� ko� i lekki powozik. Kopanie nie sz�o ci�ko: nie ubita ziemia, kt�r� wype�niono gr�b przed kilkoma godzinami, stawia�a niewielki op�r i niebawem j� usuni�to. Wyci�gni�cie trumny z mogi�y okaza�o si� mniej �atwe, lecz wyj�to j�, stanowi�a ona bowiem uboczny zarobek Jessa, kt�ry ostro�nie od�rubowawszy wieko, od�o�y� je na bok, ods�aniaj�c cia�o w czarnych spodniach i bia�ej koszuli. W tej samej chwili powietrze stan�o nagle w p�omieniach, rozdzieraj�cy huk pioruna wstrz�sn�� og�uszonym �wiatem i Henry Armstrong spokojnie usiad�. Z nieartyku�owanym wrzaskiem m�odzie�cy rzucili si� do ucieczki w �miertelnej trwodze, ka�dy w innym kierunku. Za nic na �wiecie nie daliby si� nam�wi� do powrotu. Lecz Jess by� z innej gliny. O szarym poranku dwaj studenci, bladzi i wymizerowani, w kt�rych na my�l o prze�ytej grozie wci�� jeszcze burzy�a si� krew, spotkali si� przed uczelni� medyczn�. - Widzia�e� to? - wykrzykn�� jeden z nich. - O Bo�e! Tak... co mamy teraz zrobi�? Przeszli na ty�y budynku, gdzie ujrzeli konia zaprz�gni�tego do lekkiego powozu i uwi�zanego do s�upka bramy przy wej�ciu do prosektorium. Machinalnie weszli do sali. Na �awce w p�mroku siedzia� Murzyn Jess. Podni�s� si�, szczerz�c z�by w u�miechu i mru��c oczy. - Czekam na zap�at� - rzek�. Na d�ugim stole le�a�y wyci�gni�te nagie zw�oki Henry�ego Armstronga z g�ow� poplamion� krwi� i glin� od uderzenia �opat�. NAWIEDZONA DOLINA I. Jak �cina si� drzewa w Chinach P� mili na p�noc od posiad�o�ci Jo. Dunfera, na drodze od Hutton do Mexican Hill go�ciniec wpada do cienistego w�wozu, kt�ry po obu stronach rozszerza si� na p� obiecuj�co, jak gdyby mia� jak�� tajemnic� do ujawnienia w stosowniejszej porze. Nigdy nie zdarzy�o mi si�, bym przeje�d�aj�c tamt�dy, nie rozejrza� si� najpierw w jedn�, potem w drug� stron�, �eby sprawdzi�, czy nasta�a ju� owa chwila objawienia. Kiedy niczego nie mog�em dostrzec - a nigdy niczego nie ujrza�em - nie czu�em si� rozczarowany, gdy� wiedzia�em, �e wyjawienie tajemnicy zosta�o jedynie chwilowo wstrzymane z jakiej� wa�kiej przyczyny, kt�rej nie mia�em prawa docieka�. W to, �e pewnego dnia zostan� dopuszczony do tajemnicy, nie w�tpi�em wcale, tak jak nie w�tpi�em w istnienie samego Jo. Dunfera, przez kt�rego posiad�o�� przebiega� w�w�z. Powiadano, �e Jo. zamierza� niegdy� wznie�� chat� w odleg�ej cz�ci w�wozu, lecz z jakiego� powodu poniecha� swego przedsi�wzi�cia i wybudowa� obecne dwup�ciowe domostwo, na p� dom mieszkalny, na p� bimbrowni�, przy drodze na kra�cach swych w�o�ci, w mo�liwie najdalszej stronie, jak gdyby celowo chcia� pokaza�, jak radykalnie zmieni� zdanie. Ten�e Jo. Dunfer - lub, jak go poufale nazywano w okolicy, Whisky Jo. - by� bardzo wa�n� osobisto�ci� w owych stronach. By� to m�czyzna na oko dobiegaj�cy czterdziestki, wysoki, ow�osiony, z czupryniast� g�ow�, o pooranej bruzdami twarzy, s�katych r�kach i d�oniach guzowatych niczym p�k kluczy wi�ziennych. Chodzi� pochylony jak kto�, kto szykuje si� do skoku na zdobycz, by j� rozszarpa�. Pr�cz owego osobliwego zaj�cia, kt�remu zawdzi�cza� miejscowy przydomek, inn� najbardziej charakterystyczn� cech� pana Dunfera by�a g��boko zakorzeniona niech�� do Chi�czyk�w. Widzia�em go raz, jak pieni� si� z w�ciek�o�ci, gdy� jeden z jego pastuch�w pozwoli� strudzonemu podr� Azjacie ugasi� pragnienie u koryta ko�skiego, przed barem nale��cym do Jo. Usi�owa�em nie�mia�o zgani� Jo. za niechrze�cija�sk� postaw�, lecz on ograniczy� si� do wyja�nienia, �e w Nowym Testamencie nie ma najmniejszej wzmianki o Chi�czykach, i odszed�, by wy�adowa� swe niezadowolenie na psie, kt�rego r�wnie�, jak s�dz�, natchnieni skrybowie przeoczyli. Kilka dni p�niej, zastawszy go siedz�cego samotnie w barze, ostro�nie poruszy�em ten temat, a w�wczas, ku mej wielkiej uldze, zazwyczaj surowy wyraz jego twarzy najwidoczniej z�agodnia�, co wzi��em za objaw �askawo�ci. - Wy, m�odziki ze Wschodu - rzek� � jeste�cie o ca�e niebo za dobrzy na ten kraj i nie mo�ecie si� po�apa�, w czym rzecz. Faceci, kt�rzy nie odr�niaj� Chilijczyka od Kanaka, mog� sobie pozwoli� na obnoszenie si� z liberalnymi pogl�dami o chi�skim osadnictwie, lecz cz�owiek, kt�ry musi walczy� o ka�d� ko�� z ca�� zgraj� kundli - kulis�w, nie ma czasu na podobne g�upstwa. Ten wielki wyjadacz, kt�ry prawdopodobnie nigdy nie przepracowa� uczciwie ani jednego dnia w swym �yciu, podwa�y� wieczko chi�skiej tabakierki i za pomoc� kciuka i palca wskazuj�cego, niczym szczypcami, wyci�gn�� grudk� tytoniu wygl�daj�c� jak ma�y snopek siana. Trzymaj�c j� niczym dodatkowy argument w wyci�gni�tej r�ce, wypali� ponownie w nowym przyp�ywie ch�ci do zwierze�. - S� oni rojem �ar�ocznej szara�czy rzucaj�cej si� na wszystko, co zielone w ca�ym tym bo�ym kraju, je�li chcesz wiedzie�. M�wi�c te s�owa, wepchn�� ow� porcj� tytoniu w szczerb� mi�dzy z�bami, a kiedy mia� ju� wolne usta, podj�� na nowo podnios�� przemow�. - Mia�em jednego z nich tu, na moim rancho, pi�� lat temu, i opowiem ci o tym, by� poj��, w czym rzecz. Nie wiod�o mi si� zbyt dobrze w owych czasach - pi�em wi�cej whisky, ni� mi pozwalano, i nie wywi�zywa�em si� z mych obowi�zk�w jako patriota i obywatel ameryka�ski; wzi��em wi�c poganina do siebie, �eby mi pichci�. Ale kiedy klechy wprowadzi�y si� na wzg�rze i zacz�y gada� o postawieniu mnie przed s�dem, dane mi by�o przejrze�. Lecz co mia�em pocz��? Gdybym go pu�ci� wolno, kto� inny by go zabra� i m�g�by nim pomiata�. Co mia�em zrobi�? Co by zrobi� ka�dy dobry chrze�cijanin, a w szczeg�lno�ci nowicjusz tkwi�cy po uszy w naukach o braterstwie mi�dzy lud�mi i ojcostwie bo�ym? Jo. przerwa�, czekaj�c na odpowied� z wyrazem niepewnej satysfakcji, niczym kto�, kto rozwi�za� problem w�tpliwymi metodami. Nagle wsta� i opr�ni� szklaneczk� whisky nalanej z pe�nej butelki stoj�cej na ladzie, po czym podj�� sw� opowie��. - Poza tym niewiele by�o z niego po�ytku � nic nie umia� i stroi� fochy. Oni wszyscy s� tacy. M�wi�em, �eby tego nie robi�, ale on upiera� si� jak mu�, nawet wtedy, gdy ju� dynda� na sznurze, zanim wykitowa�; lecz kiedy okr�ci� si� po raz siedemdziesi�ty si�dmy, skr�ci�em mu kark, �eby nie ci�gn�o si� to w niesko�czono��. I jestem cholernie zadowolony, �e mia�em odwag� to zrobi�. Zadowolenie Jo., kt�re jako� nie wywar�o na mnie wra�enia, zosta�o bezzw�ocznie i ostentacyjnie uczczone �ykiem z butelki. - Przed pi�cioma mniej wi�cej laty zacz��em wznosi� tu bud�. Dzia�o si� to, nim wybudowa�em t� obecn�, a stawia�em j� w innym miejscu. Zap�dzi�em Ah P�aczka i tego ma�ego gnojka Sus�a do przycinania desek. Oczywi�cie nie oczekiwa�em od Ah P�aczka wielkiej pomocy, mia� bowiem g�b� rozradowan� niczym czerwcowe s�oneczko i wielkie czarne �lipia - wydaje mi si�, �e by�y to najcholerniejsze oczy w tym zak�tku �wiata. Podczas wyg�aszania tej ci�tej przemowy przecz�cej zdrowemu rozs�dkowi pan Dunfer bezmy�lnie spogl�da� na kr�g�y otw�r w cienkiej �ciance oddzielaj�cej bar od cz�ci mieszkalnej, jak gdyby otw�r �w by� jednym z pary oczu, kt�rych rozmiar i kolor uniemo�liwia�y jego s�udze dobre wywi�zanie si� z obowi�zk�w. - Wiadomo, �e wy, safandu�y ze Wschodu, nie macie nic przeciwko tym ��tym diab�om � wypali� znienacka z udan� powag�, nie ca�kiem przekonywaj�c� - lecz powiem, �e ��tek by� najprzewrotniejszym �otrem poza granicami San Francisco. Ten n�dzny mongolski warkoczyk zabra� si� do ociosywania pni m�odych drzewek niczym robak nadgryzaj�cy rzodkiewk�. T�umaczy�em mu tak cierpliwie, jak tylko potrafi�em, �e �le to robi, i pokazywa�em mu, jak nale�y nadcina� drzewka po obu stronach, tak aby pada�y prosto; lecz skoro tylko odwr�ci�em si� do niego plecami, o, w ten spos�b... - i tu odwr�ci� si� ode mnie, podkre�laj�c ten pokaz �ykiem whisky - znowu robi� po swojemu. Tak to si� odbywa�o: kiedy patrzy�em na� tak oto... - spogl�da� na mnie do�� niepewnie, wyra�nie zamglonym wzrokiem - wszystko by�o w porz�dku, lecz kiedy patrzy�em w inn� stron�, o tak... - poci�gn�� spory �yk z butelki... - robi� mi na przek�r. W�wczas patrzy�em na niego z wyrzutem, o tak, a wtedy przybiera� min� niewini�tka. Bez w�tpienia pan Dunfer szczerze zamierza� pos�a� mi spojrzenie jedynie pe�ne wyrzutu, lecz w niepoj�ty spos�b mog�o ono wywo�a� najwi�ksze przera�enie w ka�dej bezbronnej osobie, kt�ra je na siebie �ci�gn�a, a poniewa� straci�em wszelkie zainteresowanie dla tej bezcelowej i nie ko�cz�cej si� gadaniny, wsta�em, by wyj��. Zanim jednak zd��y�em ca�kiem si� podnie��, ponownie odwr�ci� si� do kontuaru i z ledwie s�yszalnym �tak� wypr�ni� butelk� jednym haustem. O nieba! Co za ryk! Niczym Tytana w agonii. Wydawszy �w ryk, Jo. zatoczy� si� w ty�, tak jak dzia�o odskakuje po wystrzale, i osun�� si� na krzes�o niczym w� �zdzielony w �eb� - ga�ki oczne wyba�uszone w stron� �ciany, spojrzenie pe�ne przera�enia. Spogl�daj�c w tym samym kierunku, ujrza�em, �e otw�r w �cianie sta� si� istotnie okiem ludzkim - okr�g�ym, czarnym okiem, wpatruj�cym si� we mnie z ca�kowitym brakiem wszelkiego wyrazu, straszliwszym ni� najbardziej diabelski b�ysk. Wydaje mi si�, �e zakry�em twarz d�o�mi, by przes�oni� przera�aj�ce z�udzenie, je�li by�o to w og�le z�udzenie, a� wreszcie nadej�cie ma�ego bia�ego �cz�owieka-do-wszystkiego�, nale��cego do Jo., przerwa�o czar. Wyszed�em z tego domu z osobliwym, niejasnym uczuciem strachu, �e owo delirium tremens jest by� mo�e zara�liwe. Ko� m�j stal uwi�zany przy korycie z wod�; odwi�zawszy go, wskoczy�em na siod�o i pu�ci�em wolno wodze, zbyt wstrz��ni�ty, by zwa�a� na to, dok�d mnie poniesie. Nie mia�em poj�cia, co o tym wszystkim my�le�, i jak ka�dy, kto nie wie, co ma my�le�, my�la�em usilnie i z niewielkim skutkiem. Jedynym pocieszeniem by�a dla mnie my�l, �e nazajutrz powinienem znajdowa� si� o ca�e mile od tego miejsca i wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa nigdy tu ju� nie powr�ci�. Nag�y ch��d wyrwa� mnie z zamy�lenia i podni�s�szy wzrok, spostrzeg�em, �e wje�d�am w g��boki cie� w�wozu. Dzie� by� duszny i to przej�cie od bezlitosnego, namacalnego nieomal skwaru spieczonych p�l do ch�odnego mroku nabrzmia�ego �wiergotem ptak�w, kt�re przylecia�y tu w poszukiwaniu schronienia w�r�d li�ci, by�o rozkosznie orze�wiaj�ce. Oczekiwa�em, jak zwykle, objawienia tajemnicy, lecz stwierdziwszy, �e w�w�z i tym razem nie jest sk�onny do ods�oni�cia przede mn� swych tajnik�w, zsiad�em z konia, zaprowadzi�em zgrzane zwierz� w zaro�la, przywi�za�em je dobrze do drzewa i usiad�em na skale, by odda� si� rozmy�laniom. Zacz��em odwa�nie od analizy mojego ulubionego przes�du zwi�zanego z tym zak�tkiem. Roz�o�ywszy go na elementy sk�adowe, uformowa�em je w dogodne oddzia�y i szwadrony i zebrawszy wszystkie si�y mej logiki, przyst�pi�em do ataku z niewzruszonych pozycji z grzmotem nieodpartych wniosk�w i wielkim �oskotem p�dz�cych rydwan�w oraz og�lnym intelektualnym wrzaskiem. A kiedy me pot�ne duchowe dzia�a rozgromi�y wszelk� opozycj� i nieomal niedos�yszalnie pomrukiwa�y na horyzontach czystej spekulacji my�lowej, odparty wr�g walczy� dalej na ty�ach, zebra� ukradkiem swe si�y w krzepk� falang� i wzi�� mnie do niewoli z ca�ym moim rynsztunkiem. Ogarn�� mnie nieokre�lony strach. Wsta�em, by si� ze� otrz�sn��, i zapu�ci�em si� w w�sk� kotlink� starym, poros�ym traw� traktem bydl�cym, kt�ry zdawa� si� p�yn�� po dnie w zast�pstwie potoku, jaki matka natura zapomnia�a tu stworzy�. Drzewa, w�r�d kt�rych bieg�a �cie�ka, by�y zwyk�ymi, dobrze rozwijaj�cymi si� ro�linami, o nieco zniekszta�conych pniach i ekscentrycznym kszta�cie ga��zi, nie by�o jednak niczego nadprzyrodzonego w ich og�lnym wygl�dzie. Kilka lu�no le��cych g�az�w, kt�re oderwa�y si� od zboczy kotlinki, by wie�� niezale�ny �ywot na dnie, zagradza�o �cie�k� tu i �wdzie, lecz ich kamienny spok�j nie mia� w sobie nic z martwoty �mierci. Echo w kotlince odzywa�o si� g�uchym grobowym g�osem, to prawda, i tajemniczy szept rozlega� si� gdzie� w g�rze: to wiatr ledwie muska� korony drzew � ot i wszystko. Nie przysz�o mi na my�l, by doszukiwa� si� zwi�zku mi�dzy pijackim be�kotem Jo. Dunfera a tym, czego teraz szuka�em, i dopiero kiedy wszed�em na ma�� polank� i potkn��em si� o �ci�te pnie jakich� drzewek, dozna�em objawienia. Na tym to w�a�nie miejscu sta� opuszczony �sza�as�. Odkrycie zosta�o potwierdzone faktem, �e niekt�re z butwiej�cych pniak�w by�y ociosane wok� w wielce niefachowy spos�b, gdy tymczasem inne by�y po�cinane prosto, a ich czubki mia�y kszta�t st�pionych klin�w, nadany mistrzowskimi uderzeniami siekiery. Polanka w�r�d drzew nie liczy�a wi�cej ni� czterdzie�ci krok�w wszerz. Z jednej jej strony wznosi� si� ma�y kopiec - naturalny wzg�rek, niczym nie poro�ni�ty z wyj�tkiem wybuja�ej trawy, a na nim, wystaj�c spo�r�d zielska, tkwi� kamie� nagrobny! Nie przypominam sobie, bym dozna� uczucia zdziwienia z przyczyny owego odkrycia. Spogl�da�em na ten samotny gr�b z takim samym uczuciem, jakiego musia� dozna� Kolumb, gdy ujrza� g�ry i brzegi Nowego �wiata. Nim si� do� zbli�y�em, powoli doko�czy�em przegl�du otoczenia. Pos�dzi� by mnie nawet mo�na by�o o rozmy�lnie d�ugie nakr�canie zegarka o tej niezwyk�ej porze z niepotrzebn� dok�adno�ci� i uwag�, po czym podszed�em do owej objawionej mi wreszcie tajemnicy. Gr�b - niezbyt d�ugi - by� w nieco lepszym stanie, ni� nale�a�oby si� spodziewa�, wzi�wszy pod uwag� jego wiek i odosobnienie; �renice zapewne rozszerzy�y mi si� nieco, napotkawszy k�pk� niezaprzeczenie ogrodowych kwiat�w nosz�cych �lady niedawnego podlewania. Kamie� najwyra�niej wys�u�y� si� przedtem jako pr�g domu. Na jego powierzchni widnia� wyrze�biony, a raczej wyryty napis o nast�puj�cym brzmieniu: AH P�ACZEK - CHI�CZYK Wiek nieznany. Pracowa� dla Jo. Dunfera. Pomnik ten zosta� przez niego wzniesiony, by pami�� o ��tku nie z��k�a. Tak�e jako ostrze�enie dla Sko�nookich, by nie stroili foch�w. Niech ich licho porwie! By�a Dobr� Kwoczk�. Nie potrafi� odpowiednio wyrazi� mego zdziwienia na widok owego niezwyk�ego napisu! Sk�py, lecz wystarczaj�cy opis zmar�ego; zuchwa�a szczero�� wyznania; brutalne przekle�stwo; niedorzeczna zmiana p�ci i uczucia - wszystko wskazywa�o, i� by�o to dzie�o kogo�, kto musia� by� tyle� pomylony, co pogr��ony w smutku. Czu�em, �e wszelkie dalsze odkrycia by�yby ju� zb�dne, i z nieu�wiadomionym odczuciem dramatycznego efektu odwr�ci�em si� na pi�cie i odszed�em. Przez cztery lata nie powraca�em w te okolice. II. Kto powozi zdrowymi na umy�le wo�ami, winien sam by� przy zdrowych zmys�ach �Rusza� si� tam, stary Gruba�ny-Wielga�ny!� To niezwyk�e zawo�anie wysz�o z ust osobliwego cz�owieczka usadowionego wysoko na wozie na stercie bierwion i powo��cego zaprz�giem wo��w, kt�re ci�gn�c w�z z �atwo�ci�, udawa�y ogromny wysi�ek, na co jednak ich pan i w�adca najwyra�niej nie dawa� si� nabra�. Poniewa� �w jegomo�� w�a�nie w tej chwili gapi� si� wprost na mnie, gdy sta�em tak na skraju drogi, nie by�o ca�kowicie jasne, czy zwraca� si� do mnie, czy do swych zwierz�t; nie mog�em te� stwierdzi�, czy nazywa�y si� one Gruba�ny i Wielga�ny i oba stanowi�y podmiot orzeczenia w trybie rozkazuj�cym �rusza� si�. Mimo to rozkaz �w nie wywar� na nas �adnego wra�enia, a osobliwy cz�owieczek odwr�ci� ode mnie spojrzenie na chwil� wystarczaj�co d�ug�, by d�gn�� dr�giem na przemian Gruba�nego i Wielga�nego, mrucz�c po cichu, acz z przekonaniem: �Wygarbuj� wam t� przekl�t� sk�r�, jak gdyby oba pokryte by�y jedn� pow�ok�. Stwierdziwszy, �e moja pro�ba o podwiezienie przesz�a nie zauwa�ona i powoli pozostaj� w tyle, stan��em na wewn�trznej feldze tylnego ko�a i zosta�em z wolna uniesiony a� do poziomu piasty, po czym wlaz�em na ten ca�y kram sans ceremonie i przeczo�gawszy si� do przodu, usadowi�em obok wo�nicy, kt�ry nie zwr�ci� na mnie uwagi, dop�ki nie wymierzy� kolejnej niewyszukanej kary swemu bydl�cemu zaprz�gowi, czemu towarzyszy�a rada: ��wawiej, wy przekl�te Fajt�apy!� Nast�pnie pan owego kramu (lub raczej by�y pan, nie mog�em bowiem oprze� si� niedorzecznemu wra�eniu, �e ca�y �w majdan stanowi� moj� prawowit� nagrod�) utkwi� we mnie spojrzenie swych wielkich czarnych oczu z wyrazem dziwnie i nieco nieprzyjemnie znajomym, od�o�y� dr�g - kt�ry ani nie zakwit�, ani te� nie przemieni� si� w w�a, czego na wp� oczekiwa�em � skrzy�owa� r�ce na piersiach i powa�nie zapyta�: 33 - Co� zrobi� z Whisky? W innych okoliczno�ciach odpowiedzia�bym, �e j� wypi�em, by�o jednak co� w tym pytaniu, co sugerowa�o ukryte znaczenie, oraz co� w tym cz�owieku, co nie pozwala�o na p�ytki �art. Tak wi�c, nie maj�c �adnej innej odpowiedzi na podor�dziu, trzyma�em j�zyk za z�bami, lecz czu�em si� tak, jak gdyby zarzucono mi win�, a moje milczenie przyj�to jako przyznanie si�. Wtedy to w�a�nie ch�odny cie� pad� mi na policzek i zmusi� mnie, bym spojrza� w g�r�. Wje�d�ali�my do mojego w�wozu! Nie potrafi� opisa� uczucia, jakie mn� ow�adn�o: nie widzia�em w�wozu od czasu, kiedy to obna�y� si� przede mn� cztery lata temu, i teraz czu�em si� jak kto�, komu przyjaciel zrobi� zasmucaj�ce wyznanie o dawno pope�nionej zbrodni i kto z tej przyczyny niecnie go opu�ci�. Dawne wspomnienia o Jo. Dunferze, jego po�owicznych wyja�nieniach i niewiele m�wi�cym napisie na kamieniu nagrobnym powr�ci�y z nadzwyczajn� wyrazisto�ci�. Zastanawia�em si�, co te� sta�o si� z Jo., i... gwa�townie odwr�ciwszy si�, zapyta�em o to mego je�ca. Z namaszczeniem wpatrywa� si� w swoje wo�y i nie odwracaj�c oczu, odpar�: - Rusza� si�, stary ��wiu! Le�y obok Ah P�aczka tam w g�rze w�wozu. Chcesz zobaczy�? Zawsze wracaj� do tego miejsca... oczekiwa�em ci�. Hoola! Na to przydechowe zawo�anie Gruba�ny-Wielga�ny, niezgu�y ��wie zatrzyma�y si� jak wryte i zanim ostatni d�wi�k zamar� w g�rze w�wozu, ugi�y wszystkie swoje osiem n�g i po�o�y�y si� na zakurzonej drodze, nie zwa�aj�c na efekt, jaki to dawa�o na ich przekl�tej sk�rze. Osobliwy cz�owieczek zeskoczy� z koz�a na ziemi� i ruszy� kotlink�, nie racz�c sprawdzi�, czy id� za nim. Szed�em jednak. By�a to mniej wi�cej ta sama pora roku i prawie ta sama pora dnia, co za mojej ostatniej tu bytno�ci. S�jki jazgota�y g�o�no, a drzewa szepta�y sm�tnie, jak w�wczas; i w tych dw�ch d�wi�kach odkry�em dziwaczn� analogi� do jawnych przechwa�ek zas�yszanych z ust pana Jo. Dunfera i tajemniczej pow�ci�gliwo�ci w jego zachowaniu oraz do brutalno�ci, a jednocze�nie czu�o�ci jego jedynego literackiego wyczynu - epitafium. Wszystko w dolinie zdawa�o si� nie zmienione, pr�cz �cie�ki dla byd�a, kt�ra nieomal ca�kowicie zaros�a chwastami. Jednak�e kiedy weszli�my na polank�, zastali�my tam sporo zmian. W�r�d kikut�w i pni �ci�tych m�odych drzew nie mo�na ju� by�o odr�ni� tych, kt�re ociosano �na chi�sk� mod��, od tych, kt�re �ci�to �na spos�b meksyka�ski�. Jak gdyby barbarzy�stwo Starego �wiata i cywilizacja Nowego zatar�y swe r�nice dzi�ki arbitra�owej roli bezstronnego rozk�adu - jak to bywa z cywilizacjami. Kopiec by� tam jeszcze, lecz barbarzy�skie je�yny napad�y na� i o ma�o ca�kowicie nie wypar�y jego bezsilnych traw, a patrycjuszowski fio�ek ogrodowy skapitulowa� przed swym plebejskim bratem - by� mo�e powr�ci� jedynie do swego pierwotnego gatunku. Inny gr�b - d�ugi, solidnie usypany kopiec - wznosi� si� obok pierwszego, kt�ry w por�wnaniu z nim zdawa� si� jeszcze mniejszy; w cieniu nowego nagrobka stary le�a� powalony, przy czym jego zdumiewaj�ca inskrypcja by�a nieczytelna z przyczyny nagromadzonych li�ci i ziemi. Pod wzgl�dem warto�ci literackich nowy napis ust�powa� staremu - budzi� nawet odraz� sw� lapidarn� i okrutn� �artobliwo�ci�: DUNFER JO. ZA�ATWILI GO. Odwr�ci�em si� ode� z oboj�tno�ci� i zmi�t�szy li�cie z tabliczki nagrobnej zmar�ego poganina, wydoby�em zn�w na �wiat�o dzienne drwi�ce s�owa, kt�re o�ywaj�c po d�ugim okresie zapomnienia, zda�y si� tchn�� pewnym patosem. M�j przewodnik tak�e jakby spowa�nia�, czytaj�c to, i odnios�em wra�enie, �e dostrzegam w jego cudacznym zachowaniu co� m�nego, nieomal dostojnego. Lecz gdy spojrza�em na�, jego wielkie oczy, odra�aj�ce i wabi�ce zarazem, przybra�y poprzedni, tak subtelnie nieludzki, a jednocze�nie tak zwodniczo swojski wyraz. Postanowi�em po�o�y� kres owej tajemnicy, je�li to by�o mo�liwe. - M�j przyjacielu - rzek�em, wskazuj�c mniejsz� mogi�� - czy Jo. Dunfer zamordowa� tego Chi�czyka? Wsparty o drzewo, spogl�da� poprzez otwart� przestrze� na wierzcho�ek innego drzewa czy na b��kitne niebo poza nim. Nie odwracaj�c wzroku ani nie zmieniaj�c pozycji, z wolna odpar�: - Nie, prosz� pana, on go s�usznie u�mierci�. - Wi�c naprawd� go zabi�. - Zabi� go? A pewnie, �e zabi�. Czy� wszyscy o tym nie wiedz�? Czy� nie stan�� przed s�dem przysi�g�ych i nie wyzna� tego? I czy� nie wydano orzeczenia: �Przywiedziony do �mierci przez zdrowe chrze�cija�skie uczucie zrodzone w kaukaskiej piersi�? I czy� ko�ci� w Hill nie wykl�� Whisky�ego za to? I czy� wszechw�adny lud nie obra� go S�dzi� Pokoju, by odegra� si� na ewangelikach? Nie wiem, gdzie� pan si� chowa�. - Ale czy Jo. uczyni� to dlatego, �e Chi�czyk nie nauczy� si� b�d� nie nauczy�by si� �cina� drzew tak, jak to robi bia�y cz�owiek? - Jasne! Tak stoi napisane w protokole, a to znaczy, �e jest to zalegalizowan� prawd�. Moje widzimisi� nie zmieni prawomocnej prawdy; to nie by� m�j pogrzeb i nie mnie proszono o wyg�oszenie mowy. Ale rzecz ma si� tak, �e Whisky by� zazdrosny o mnie - i, rzecz nie do wiary, ten n�dzny �otrzyk napuszy� si� niczym indor i udawa�, �e poprawia nie istniej�cy krawat, sprawdzaj�c wynik na wyci�gni�tej przed sob� d�oni, niczym w zwierciadle. - Zazdrosny o ciebie! - powt�rzy�em ze zdumieniem maj�cym niewiele wsp�lnego z dobrym wychowaniem. - Tak w�a�nie powiedzia�em. Czemu� by nie?... czy nie wygl�dam dobrze? Przybra� kpi�c� postaw� wystudiowanej gracji i wyg�adzi� zmarszczki na wy�wiechtanej kamizelce. Potem, zni�aj�c nagle g�os do cichych ton�w niezwyk�ej s�odyczy, m�wi� dalej: - Whisky wiele uwagi po�wi�ca� temu ��tkowi; nikt lepiej ode mnie nie wiedzia�, jak on si� nad nim trz�s�. Nie m�g� wytrzyma� bez jego widoku, przekl�ta zar�d�! A kiedy pewnego dnia przyszed� na t� polan� i zasta� nas wa�koni�cych si�... jego �pi�cego, a mnie usi�uj�cego strzepn�� tarantul� z jego r�kawa - Whisky chwyci� moj� siekier� i zdzieli� nas dok�adnie i mocno! Ja zrobi�em unik w�a�nie w owej chwili, bo ugryz� mnie ten paj�k, lecz Ah P�aczek dosta� nie�le w bok i zatoczy� si� jak nic. Whisky w�a�nie szykowa� si�, �eby mi do�o�y�, kiedy zoczy� paj�ka uczepionego mego palucha; wtedy zrozumia�, �e zrobi� z siebie cholernego os�a. Odrzuci� siekier� i ukl�k� u boku Ah P�aczka, kt�ry wierzgn�� s�abo po raz ostatni i otworzy� oczy - oczy mia� podobne do moich - i podni�s�szy r�ce do g�ry, przyci�gn�� wstr�tny �eb Whisky�ego do siebie i nie puszcza�, p�ki mu �ycia starczy�o. Nie trwa�o to d�ugo, bo wstrz�sn�o nim dr�enie i wydawszy cichy j�k, wyzion�� ducha. W miar� snucia owej historii opowiadaj�cy przeobra�a� si�. Pozby� si� komicznych lub raczej sardonicznych cech i gdy odmalowywa� t� osobliw� scen�, z trudem udawa�o mi si� zachowa� spok�j. �w wytrawi�y aktor w niepoj�ty spos�b zdo�a� doprowadzi� do tego, �e moje wsp�czucie, nale�ne dramatis personae, przela�em na jego osob�. Zrobi�em krok do przodu, by u�cisn�� mu d�o�, gdy niespodzianie szeroki grymas zaigra� na jego obliczu i z kr�tkim, szyderczym �miechem podj�� na nowo: - Kiedy Whisky podni�s� �eb, by�o na co popatrze�! Ca�y jego wspania�y przyodziewek - w owych dniach nosi� si� tak, �e w oczy k�u�o - by� zniszczony na dobre! W�osy mia� zmierzwione, a g�ba � na ile mog�em dojrze� - by�a bielsza ni� najbielsza lilia. Spojrza� na mnie raz jeden i odwr�ci� wzrok, jak gdybym si� w og�le nie liczy�; a potem nasz�y mnie przeszywaj�ce b�le, raz za razem, od ugryzionego palca a� do g�owy, i... Suse� da� susa w ciemno��. Oto dlaczego nie by�em na �ledztwie. - Ale czemu� p�niej trzyma� j�zyk za z�bami? - spyta�em. - To taki ju� rodzaj j�zyka - odpar� i nie mo�na by�o wydusi� z niego ani s�owa wi�cej na ten temat. - Potem Whisky pi� coraz wi�cej i wi�cej i stawa� si� coraz zajadlejszym wrogiem kulis�w, ale nie s�dz�, by kiedykolwiek by� szczeg�lnie zadowolony, �e rozwali� Ah P�aczka. Gdy byli�my sami, nie odstawia� takiego bohatera, jak w�wczas, kiedy to mia� s�uchacza w takim cholernym Popisowym Cudaku jak pan. Wystawi� ten nagrobek i wyry� napis odpowiadaj�cy jego zmiennym nastrojom. Potrzebowa� na to trzech tygodni, pracuj�c w przerwach mi�dzy opr�nieniem jednej butelki a drugiej. Ja wyry�em mu napis w jeden dzie�. - Kiedy Jo. umar�? - zapyta�em z pewnym roztargnieniem. Odpowied� zapar�a mi dech w piersiach. - Wkr�tce potem, jak przygl�da�em mu si� przez oko tej p�tli, kiedy pan co� dosypywa�e� mu do whisky, ty przekl�ty Borgio! Otrz�sn�wszy si� nieco ze zdumienia po us�yszeniu podobnie zaskakuj�cego oskar�enia, by�em na p� zdecydowany z�apa� za gard�o zuchwa�ego oszczerc�, lecz powstrzyma�a mnie nag�a my�l, kt�ra przysz�a jak ol�nienie. Utkwi�em w nim powa�ne spojrzenie i zapyta�em najspokojniej, jak zdo�a�em: - A kiedy dosta�e� bzika? - Przed dziewi�cioma laty! - wrzasn��, wyrzucaj�c przed siebie zaci�ni�te pi�ci - przed dziewi�cioma laty, kiedy to nieokrzesane bydl� zabi�o kobiet�, kt�ra kocha�a go bardziej ni� mnie! Mnie, co jecha�em za ni� z San Francisco, gdzie on j� wygra� w pokera! Mnie, co dba�em o ni� przez lata ca�e, gdy tymczasem �ajdak, do kt�rego nale�a�a, wstydzi� si� do niej przyzna� i traktowa� jak Bia��! Mnie, co dla jej dobra strzeg�em jego perfidnej tajemnicy, p�ki go nie z�ar�a! Mnie, co, kiedy otru�e� t� besti�, spe�ni�em jego ostatnie �yczenie, by pochowa� go obok niej i po�o�y� mu kamie� nad g�ow�! I nigdy od tamtej pory nie widzia�em jej grobu a� do dzi�, albowiem nie chcia�em go tu spotka�. - Spotka� go? Ale� Su�le, m�j biedaku, on nie �yje! - W�a�nie dlatego boj� si� go. Wr�ci�em z tym ma�ym nieszcz�nikiem do wozu i u�cisn��em mu d�o� na po�egnanie. Zapada�a ju� noc i gdy tak sta�em na poboczu drogi w g�stniej�cym mroku, odprowadzaj�c wzrokiem niewyra�ne kszta�ty oddalaj�cego si� wozu, wieczorny wiatr przyni�s� ku mnie d�wi�k � d�wi�k jak gdyby serii g�uchych, gwa�townych raz�w. Z g��bi nocy dobieg� g�os: - Rusza� si� tam, ty przekl�ta stara Pelargonio! DZBAN SYROPU Niniejsza opowie�� rozpoczyna si� od �mierci jej bohatera. Silas Deemer zmar� szesnastego lipca 1863 roku, a dwa dni p�niej pochowano jego doczesne szcz�tki. Poniewa� by� on osobi�cie znany wszystkim m�czyznom, kobietom i wyrostkom w miasteczku, w pogrzebie, jak wyrazi� si� miejscowy dziennik, �wzi�to masowy udzia��. Zgodnie ze zwyczajem panuj�cym w owym czasie i miejscu otworzono trumn� nad grobem i ca�e grono przyjaci� i s�siad�w przedefilowa�o, by rzuci� ostatnie spojrzenie na oblicze zmar�ego. A p�niej, na oczach wszystkich, Silasa Deemera oddano ziemi. Niekt�rzy mieli odrobin� zamglony wzrok, lecz og�lnie rzecz bior�c, mo�na powiedzie�, �e na tym pogrzebie nie brak by�o ani dowod�w szacunku, ani bacznych spojrze�. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e Silas umar�, i nikt nie m�g�by wskaza� �adnego uchybienia w obrz�dku, kt�re usprawiedliwia�oby jego powr�t zza grobu. Jednakowo�, je�li ludzkie �wiadectwo jest co� warte (a z pewno�ci� po�o�y�o ono ongi� kres praktykom czarnoksi�skim w Salem i okolicy), on powr�ci�. Zapomnia�em nadmieni�, �e �mier� i poch�wek Silasa Deemera nast�pi�y w ma�ym miasteczku Hillbrook, gdzie mieszka� przez trzydzie�ci jeden lat. By� on, jak m�wi� w niekt�rych cz�ciach Stan�w Zjednoczonych (b�d�cych w powszechnym mniemaniu wolnym krajem), �kupcem�; innymi s�owy, prowadzi� sklep z detalicznym handlem towar�w, jakie zwykle sprzedaje si� w sklepach tego rodzaju. Uczciwo�ci jego nigdy nie podawano w w�tpliwo��, o ile wiadomo, i cieszy� si� on najwi�kszym powa�aniem u wszystkich. Jedyne, co mogliby mu zarzuci� najbardziej skorzy do krytykowania, to zbytnie oddanie si� interesom. Lecz nie zarzucano mu tego, cho� wielu innych, kt�rzy przejawiali podobne sk�onno�ci w nie wi�kszym stopniu, os�dzano z mniejsz� wyrozumia�o�ci�. Interes, kt�remu po�wi�ci� si� Silas, by� w znacznej cz�ci jego w�asny - to prawdopodobnie mog�o stanowi� pewn� r�nic�. Po �mierci Deemera nikt nie umia� przypomnie� sobie, by cho� jednego dnia, z wyj�tkiem niedziel, nie sp�dzi� w swym �sk�adzie� od czasu jego otwarcia przed z g�r� �wier� wiekiem. Ciesz�c si� przez ca�y ten okres doskona�ym zdrowiem, nie by� w stanie uzna� �adnej sprawy na tyle wa�n�, by mog�a ona sk�oni� go do opuszczenia kontuaru. Powiadano, �e ongi�, kiedy to wezwano go do siedziby administracji okr�gu jako �wiadka w wa�kiej sprawie s�dowej, a on nie stawi� si�, adwokat, kt�ry mia� czelno�� zwr�ci� si� do s�du z wnioskiem o �upomnienie� nieobecnego, spotka� si� z ripost�, �e s�d przyj�� t� propozycj� ze �zdziwieniem�. Wzbudzanie s�dziowskiego zdziwienia nie nale�y na og� do cel�w stawianych sobie przez prawnik�w; wniosek pospiesznie wycofano i porozumienie z drug� stron� zawarto na podstawie tego, co by pan Deemer powiedzia�, gdyby by� obecny - druga strona wyci�gn�a wszelkie mo�liwe korzy�ci i z�o�y�a fa�szywe zeznania, wyra�nie naruszaj�c interesy przeciwnik�w. Kr�tko m�wi�c, w ca�ej okolicy panowa�o og�lne prze�wiadczenie, �e obecno�� Silasa Deemera stanowi w Hillbrook jedyn� niewzruszon� prawd�, a jego przeniesienie si� w za�wiaty mo�e przyspieszy� nadej�cie jakiego� ponurego, powszechnego nieszcz�cia lub druzgoc�cej kl�ski. Pani Deemer i dwie doros�e c�rki zajmowa�y pokoje na pi�trze budynku, lecz nigdy nie s�yszano, by Silas spa� gdzie indziej ni� na pryczy za kontuarem sklepowym. I tam, ca�kiem przypadkowo, znaleziono go pewnej nocy konaj�cego, a zszed� z tego �wiata tu� przed por� podnoszenia �aluzji. Cho� nie m�g� m�wi�, wydawa� si� przytomny i ci, kt�rzy znali go najlepiej, my�leli, �e gdyby nieszcz�liwie koniec nie nast�pi� przed zwyk�� godzin� otwarcia sklepu, wywar�oby to na niego �a�osny wp�yw. Taki ju� by� Silas Deemer - taka by�a sta�o�� i niezmienno�� jego �ycia i zwyczaj�w, �e miasteczkowy dowcipni� (kt�ry ongi� chadza� do szk�) o�mieli� si� nada� mu przydomek �Starego Ibidem�, a w pierwszym po jego �mierci wydaniu miejscowej gazety wyja�ni�, nie ubli�aj�c jego pami�ci, �e Silas wzi�� �wolny dzie�. By�o to wi�cej ni� jeden dzie�, lecz, jak to wynika z zapisk�w, w ci�gu niespe�na miesi�ca pan Deemer da� jasno do zrozumienia, �e nie mo�e sobie pozwoli� na to, by by� nieboszczykiem. Jednym z najszacowniejszych mieszka�c�w Hillbrook by� bankier, Alvan Creede. Mieszka� on w najokazalszym domu w mie�cie, trzyma� pow�z i pod wieloma wzgl�dami by� najbardziej godnym szacunku cz�owiekiem. Wiedzia� te� co� nieco� o korzy�ciach p�yn�cych z podr�y, jako �e cz�sto odwiedza� Boston, a raz, jak mniemano, by� nawet w Nowym Jorku, cho� on sam skromnie zapar� si� owego przydaj�cego blasku wyr�nienia. Sprawa ta zosta�a tu poruszona jedynie jako przyczynek