Blond Georges - Ocean przygody. Tom 1
Szczegóły |
Tytuł |
Blond Georges - Ocean przygody. Tom 1 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Blond Georges - Ocean przygody. Tom 1 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Blond Georges - Ocean przygody. Tom 1 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Blond Georges - Ocean przygody. Tom 1 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
OCEAN
PRZYGODY
GEORGES BLOND
TOM 1
Strona 2
SPIS TREŚCI
TOM I
Co wiemy o oceanach? - przedmowa Alaina Bombarda ............. 7
Atlantyk................................................................................... 25
Pacyfik .................................................................................... 231
Morze Śródziemne .................................................................. 421
Mapy ........................................................................................ 686
Indeks ważniejszych osób ......................................................... 693
Indeks ważniejszych statków morskich i powietrznych .......... 699
W tomie II:
Ocean Indyjski
Morza polarne
Mapy
Indeks ważniejszych osób
Indeks ważniejszych statków morskich i powietrznych
Słowniczek morski
Strona 3
CO WIEMY O OCEANACH?
W latach siedemdziesiątych XX wieku pisarz i historyk Georges
Blond opublikował pięć obszernych tomów zatytułowanych La grande
aventure des océans (Wielka przygoda oceanów), w których opisał odkrycia
i losy żeglarzy na Atlantyku, Pacyfiku, Morzu Śródziemnym, Oceanie
Indyjskim, Oceanie Arktycznym i na morzach wokół Antarktydy.
Obszerna dokumentacja stanowiąca podstawę dzieła, a także talent
pisarski Georges'a Blonda sprawiły, że książka ta jest pasjonującym, a za-
razem niedoścignionym przykładem swojego gatunku.
Jednak dzisiaj współczesna wizja życia w oceanach i ich historii
zmusza, by we wstępie do nowego wydania niezrównanego dzieła Blonda
skupić uwagę na morzach jako na zasadniczym elemencie życia naszej
planety, by zastanowić się nad tym, czym morza były w przeszłości, a
czym są dzisiaj, by rozważyć zachowanie człowieka i zastanowić się,
jakie powinno być ono w przyszłości.
Dziś przecież wiemy już, że człowiek nie jest wcale głównym bo-
haterem historii oceanów.
Dla ludzi z pokolenia Georges'a Blonda morza były obdarzonym
życiem elementem świata. Bywały kapryśne, jedyne w swoim rodzaju
lub dobroczynne. Widziane oczyma dawnych żeglarzy i poetów morze
Strona 4
potrafiło być dla człowieka okrutne, ale ukazywało także horyzont wol-
ności i nieskończoną przestrzeń ludzkiego losu.
Blond prezentuje wielki respekt żeglarzy wobec otaczającej ich przy-
rody, który leży u podstaw zasady zrównoważonego rozwoju. Właśnie
w czasie, który dzieli nas od pierwszego wydania La grandę aventure,
odkryto znaczenie ekologii. I dziś nie można już opowiedzieć historii
oceanów z pominięciem jej głównych bohaterów - morza i wody.
W dziele Georges'a Blonda ocean jest jak odwieczna tajemnicza
nieznajoma, przy której ludzie żyją i umierają, którą darzą zachwytem
lub przez którą oddają się rozpaczy.
I to właśnie ową nieznajomą na początku tej historii pragnęlibyśmy
umieścić na należnym jej miejscu. I o życiu tej nieznajomej chcę Wam
tu opowiedzieć. Później głos przejmie Georges Blond. W ten sposób,
wierzcie mi, lepiej zrozumiemy miłość i siłę, wściekłość i radość, które
przenikają każdą linijkę tej wspaniałej książki o przygodach człowieka
na morzu.
Ocean archaiczny. Istnienie wody, która na Ziemi powstała z krą-
żącej wokół Słońca materii, jest tak samo nieprzeniknioną tajemnicą jak
istnienie Boga. Ale woda jest widoczna i można jej dotknąć.
Woda pojawiła się na pewnym etapie ewolucji płonącej materii.
Zaczęła zbierać się na powierzchni stygnącego i twardniejącego jądra,
które stawało się Ziemią.
Znaczna część wody, występująca w stanie lotnym w atmosferze
(w postaci chmur), spadała na powierzchnię w formie skondensowanej
cieczy - deszczu. W ten sposób powstał ocean archaiczny.
Pierwotnie kula ziemska, otoczona warstwą atmosfery, była w ca-
łości pokryta wodą oceanu.
Nie było wówczas żadnych form lądu - ani kontynentów, ani wysp,
ani gór czy głębokich zapadlisk. Jądro naszej planety tworzyła wulka-
niczna lawa, a na powierzchni pokrytej wodą hulał wiatr wywołany
ruchem rotacyjnym Ziemi i występowały różne zjawiska atmosferyczne,
wpływające na zmiany temperatury.
Wulkany, wynurzając się na powierzchnię, wywierały wpływ na
ruch wiatrów, które poruszały masami wód oceanicznych, tworząc gi-
gantyczne fale. Wiatry te osiągały szybkość dwustu, a nawet trzystu ki-
lometrów na godzinę.
Strona 5
Owe gwałtowne ruchy powodowały absorbowanie przez wodę gazu
z atmosfery - tlenu (02), azotu (N) i dwutlenku węgla (C02). Gazem,
który woda absorbuje najłatwiej i wobec tego w największej ilości, jest
tlen. W ten sposób zrodził się kontrast pomiędzy zubożałym w tlen po-
wietrzem a utlenioną wodą.
Morze, obmywając Ziemię, unosiło ze sobą rozpuszczalne sole,
głównie chlorek sodu (NaCl) i - w mniejszej ilości - chlorek potasu
(KC1). Archaiczny ocean stał się słony.
Ziemia wynurza się z wody. Glob ziemski pod pokrywającą jego po-
wierzchnię masą wody stopniowo się ochładzał. Powstawały szczeliny i
spiętrzenia. Fałdowanie się powierzchni Ziemi doprowadziło do wy-
nurzenia się z wody, często daleko od wybuchających wulkanów, pierw-
szych skrawków lądu - masywów Armorykańskiego, Australijskiego,
Fińskiego i Rosyjskiego, a następnie łańcuchów górskich - Alp, Atlasu...
Równocześnie na dnie oceanu powstawały głębokie szczeliny. I być może
właśnie wtedy od Ziemi oderwał się Księżyc.
Z czasem oceany zaczęły dzielić się na poszczególne baseny morskie,
zawsze jednak połączone ze sobą na dużej przestrzeni lub przynajmniej
cieśniną.
Dzisiejsze oceany. Morze pierwotne z czasem coraz bardziej przy-
pominało rysunek znany nam z dzisiejszych map. Zmieniały się też wy-
stępujące na powierzchni zjawiska fizyczne.
Wiatry obrały kierunki uzależnione od położenia kontynentów. Nie-
które jednak nie straciły swojej pierwotnej siły. Stąd obok wiatrów regu-
larnych, pasatów czy wiatrów spowolnionych naturalną przeszkodą, jaką
stanowi ląd, są też i wiatry, które na swojej drodze nie napotykają żadnej
zapory. To są właśnie owe „ryczące czterdziestki", których tak bardzo
obawiają się żeglarze pływający po morzach południowej półkuli.
Prądy morskie, podobnie jak wiatr, zmieniają swoją drogę w kon-
takcie z lądem. Prąd Zatokowy (Golfstrom), który ogrzewa się na An-
tylach, wraca na zachód, zbaczając ku równikowi po otarciu się o wy-
brzeża Europy.
Wpływ na oceany wywiera jednak także niebo. Do powstania zja-
wiska przypływów i odpływów morskich przyczynił się Księżyc. Masa
naturalnego satelity oddziałuje na Ziemię, powodując regularne wzno-
Strona 6
szenie się i opadanie poziomu wody w oceanach. Spiętrzenie wód oce-
anicznych jest słabsze, kiedy Księżyc znajduje się pod kątem prostym
do linii Słońce-Ziemia, a silniejsze, kiedy wszystkie trzy ciała niebieskie
znajdują się w jednej linii. Pływ minimalny (kwadraturowy) jest wtedy,
gdy Słońce, Ziemia i Księżyc tworzą ze sobą kąt prosty, a pływ maksy-
malny (syzygijny) - kiedy Ziemia, Księżyc i Słońce znajdują się w linii
prostej.
Ruchy tektoniczne na dnie morskim sprawiły, że oceany i morza mają
różną głębokość. Powstanie głębokich uskoków i płyt, zwanych konty-
nentalnymi, spowodowało zróżnicowanie stref, które odgrywają ważną
rolę w gospodarce wodnej. Są to przede wszystkim: strefa przybrzeżna,
gdzie morze i ląd są ze sobą w bezpośrednim kontakcie, strefa brzegowa
o niewielkiej głębokości, gdzie znaczący jest wpływ lądu i światła, strefa
pelagiczna o średniej głębokości, gdzie dochodzi jeszcze światło sło-
neczne, i wreszcie strefa głębinowa, gdzie światło już nie dociera.
Życie zrodziło się w morzu. Z czasem zmieniał się także skład che-
miczny mórz. Ponieważ warstwa atmosfery była cieńsza i mniej gęsta niż
dzisiaj, tak zwany efekt cieplarniany był bardziej ograniczony i oddziały-
wanie promieni słonecznych na wody oceanów było znacznie silniejsze.
Wymiana ciepła nie była zjawiskiem o istotnym znaczeniu. Na różnych
głębokościach intensywne światło słoneczne rozkładane było na poszcze-
gólne frakcje. Najwięcej światła było na powierzchni wody. Im głębiej
-tym mniej fioletu, żółci, czerwieni, pomarańczowego, a wreszcie nie-
bieskiego. W głębinach panowały nieprzeniknione ciemności. Do wody
przedostawało się również niewidzialne promieniowanie słoneczne
-podczerwone i ultrafioletowe. Powierzchnia oceanów była też bombar-
dowana pochodzącym z galaktyki promieniowaniem kosmicznym.
Już wspomnieliśmy, że kiedy woda zaczęła pochłaniać tlen z at-
mosfery, doszło do tego, że stała się środowiskiem najbardziej bogatym
w tlen. Powietrze natomiast zawierało wtedy najwięcej dwutlenku
węgla i azotu.
Wydaje się prawdopodobne, że wszystkie te zjawiska razem stwo-
rzyły jedyne w swoim rodzaju warunki, które umożliwiły niewyjaśniony,
lecz pewny fakt - w oceanie zrodziło się życie!
Jak do tego doszło? Jaka kombinacja poszczególnych elementów i
zjawisk zachodzących w wodzie morskiej miała zasadnicze znaczenie
Strona 7
dla powstania życia? To wciąż tajemnica, ale to właśnie w wodzie zro-
dziła się pierwsza cegiełka życia, element zasadniczy wszystkich żywych
organizmów - DNA, czyli kwas dezoksyrybonukleinowy. Pojawiła się
pierwsza żywa komórka. Jednokomórkowce były naszymi morskimi
przodkami. W wodzie zaczęły rozmnażać się ameby, orzęski i jedno-
komórkowe glony, tworząc pierwsze populacje. Te jednokomórkowce
łączyły się i ewoluowały, przeradzając się w stworzenia coraz bardziej
skomplikowane i różnorodne. Wreszcie zapoczątkowały też repro-
dukcję, pozwalając w ten sposób na zróżnicowanie gatunków i populacji.
O ile nie znamy procesu powstania naturalnego DNA, o tyle potrafimy
już teraz wytworzyć sztucznie ten związek chemiczny. Nie jesteśmy
jednak w stanie zamienić go w żywą materię.
Ewolucja życia w oceanach. W każdym razie wiadomo że najważ-
niejszym elementem umożliwiającym przeżycie poszczególnych ga-
tunków był tlen. Na początku wszystkie żywiły się 02. Proces oddy-
chania polega na spalaniu tlenu, podczas którego wytwarza się C02.
Związek ten następnie, po wpływem światła, rozpada się w wyniku fo-
tosyntezy na tlen i węgiel.
Wytwarzany w coraz większej ilości tlen zaczął gromadzić się w at-
mosferze, która stając się coraz gęstsza, lepiej chroniła Ziemię i jej miesz-
kańców przed promieniowaniem kosmicznym, a także stopniowo stwa-
rzała warunki do życia na powietrzu. Ale życie rozwinęło się na lądzie
dopiero dużo później, wynurzając się z głębin morza i wychodząc w ten
sposób poza ramy naszego tematu. Trzeba jednak powiedzieć w tym
miejscu, że jeśli życie zrodziło się w morzu, to również morze stworzyło
warunki, aby przeniosło się ono na ląd.
Morza i oceany były więc nie tylko świadkami rozwoju gatunków,
ale w ogóle umożliwiły ich życie i rozmnażanie się. Przyczyniły się
również do tego, by pomiędzy poszczególnymi gatunkami ustaliła się
równowaga. Każdy z gatunków, w swoim specyficznym rozwoju, będzie
także przyczyniał się do rozwoju innych gatunków.
Każda nowa istota będzie służyła jako pożywienie dla jednostki
innego gatunku. Równowaga, czyli ekosystem morski, stworzy łańcuch
wzajemnych współzależności pomiędzy organizmami żyjącymi
-łańcuch żywieniowy.
Strona 8
Łańcuch żywieniowy. Mikroskopijne żyjące w morzach organizmy
nazywamy planktonem. Składają się na niego glony, orzęski, jedno-
komórkowe wiciowce i trochę tylko większe skorupiaki. Wszystkie te
istoty niesie ze sobą morze - słowo „plankton" pochodzi od greckiego
słowa oznaczającego „błąkanie się". Glony to plankton roślinny, czyli
fi-toplankton, ale wyróżniamy także plankton zwierzęcy - zooplankton.
Plankton to podstawa łańcucha żywieniowego, którego każde na-
stępne ogniwo żywi się ogniwem poprzednim - fitoplankton jest po-
żywieniem zooplanktonu. Z kolei zooplanktonem żywią się zwierzęta
filtrujące, jak sardynki, sardele czy wieloryby, a same zwierzęta filtrujące
są łupem małych drapieżników - makreli, węgorzy morskich i muren.
Te zaś są pożerane przez większe zwierzęta, na przykład tuńczyki czy
mieczyki. Szczątki tych ostatnich wzbogacają osady gromadzone na dnie
morza w elementy podstawowe, a więc azot, potas i powstałe z roz-
kładu proteiny. W ten sposób działa prawdziwe laboratorium przetwa-
rzania odpadków, którymi żywi się fitoplankton, na nowo rozpoczynając
łańcuch żywieniowy.
Wszystkie owe procesy zachodzą w ekosystemie oceanów regu-
larnie. I nawet kiedy zwierzęta morskie staną się zwierzętami lądowymi
-rozpuszczony tlen jest filtrowany przez skrzelowce w morzach, a tlen
atmosferyczny jest absorbowany przez płuca - równowaga ta zostanie
utrzymana.
Ale równowaga ekologiczna nie jest zakłócona, dopóki każdy ga-
tunek jest żerem innego, a sam także żywi się innymi stworzeniami.
Jednak pojawi się nowy gatunek - człowiek.
Człowiek wobec morza. Homo erectus, który stanie się Homo sapiens,
a potem Homo faber, pojawił się na Ziemi około dwóch milionów lat
temu. Życie w oceanach rozpoczęło się mniej więcej trzy miliardy lat
temu, a nieśmiało wynurzyło się w formie bakterii na ląd mniej więcej
dwa miliardy lat temu.
Homo sapiens, który liczy sobie zaledwie od trzystu do czterystu ty-
sięcy lat, na początku nie miał praktycznie żadnego kontaktu z oceanem.
Na ścianach grot, które udekorował trzydzieści tysięcy lat temu, wy-
stępują prawie wyłącznie zwierzęta lądowe - konie, mamuty, bizony i
renifery. Oczywiście słodka woda dostarczała mu ryb, ale łapanie tych
bezbronnych zwierząt nie mogło być przecież powodem do chwały.
Strona 9
Pierwsi ludzie utrzymywali się ze zbieractwa, szybko wyczerpując
dostępne na danym terenie owoce. Błąkali się od jednego źródła wody
do drugiego, z jednego obszaru polowań na drugi. Prowadzili życie wę-
drowne. Było więc nieuniknione, że niektóre grupy ludzi napotkały na
swojej drodze morze.
Niezrozumiały ogrom przestrzeni wody, która na dodatek jest słona,
wzbudzał z początku obawę. Ludzie jednak, nawet jeśli nie mogli pić
słonej wody morskiej, szybko zauważyli, że obfituje ona w ryby. Naj-
pierw zaczęli zjadać to, co znajdowało się najbliżej - muszle i skoru-
piaki znalezione w czasie odpływu. Długie wahania poprzedziły decyzję
o wypłynięciu w morze na wyżłobionym pniu drzewa. Przerażały ich
fale i nagle rozpętujące się burze.
Ludzie zaczęli więc szukać płytkich zalewów wodnych, zasłoniętych
od wiatru, tak aby brodząc po wodzie, z łatwością polować na szukające
schronienia lub uwięzione przez odpływ ryby.
Szybko nauczyli się, że ląd stały daje pożywienie, lecz można na
nim także zaznać straszliwego głodu. Płodność ziemi zależy bowiem od
warunków meteorologicznych. Ocean natomiast zawsze dostarcza
potrzebnego pożywienia. Nad brzegiem morza nie było głodu. Ludzie
zaczęli budować pierwsze chybotliwe łodzie i stali się rybakami.
W ten sposób człowiek dołączył do grupy morskich drapieżników:
orłów, delfinów i wydr. Nie zachwiało to jednak równowagi ekologicznej.
Bogactwo życia w morzach było tak wielkie, a środki do połowów tak
prymitywne, że fauna morska bez trudu mogła się z nimi pogodzić. Na
obrazie tym pojawiły się jednak pierwsze cienie - kiedy morskie zwie-
rzęta mięsożerne zostawiały swoje szczątki na dnie morza, przyspie-
szając w ten sposób procesy gnilne zachodzące na dnie, to człowieka
zakopywano w ziemi, wobec czego nie uczestniczył on w morskim łań-
cuchu żywieniowym.
Tak mijały wieki i tysiąclecia. Dopóki ludzie stosowali naturalny
system zbiorów, równowaga pomiędzy drapieżnikami lądowymi a roz-
wojem zwierząt morskich była zachowana.
Do zachwiania tej równowagi doszło z winy człowieka. Zanim jednak
się tym zajmiemy - po zapoznaniu się z prehistorią naszego świata
-możemy zatrzymać się na równowadze, powstałej podczas miliardów
lat poprzedzających pojawienie się człowieka na Ziemi, a której on
jeszcze nie naruszył w sposób istotny, dopóki zajmował się
zbieractwem.
Strona 10
Morze i klimat. Ocean stał się dla ludzi wybrzeża niewyczerpanym
źródłem pożywienia zawierającego proteiny, ale przede wszystkim był
on zasadniczym elementem funkcjonowania naszej planety.
Stabilizacja temperatury. Powietrze albo ziemia ogrzewają się lub
ochładzają bardzo szybko, natomiast woda grzeje się i ochładza powoli.
Tak więc temperatura morza jest znacznie bardziej stała, a zmiany ter-
miczne znacznie bardziej rozciągnięte w czasie.
Oczywiście temperatura atmosfery wpływa na temperaturę morza,
ale dotyczy to tylko warstwy powierzchniowej wody, ogrzewanej słoń-
cem w lecie i zimnej podczas ostrej zimy. Równocześnie wielkie masy
wód głębinowych mają temperaturę stałą, hamując zmiany temperatury
wód powierzchniowych ponad nimi.
Ta stabilność przyczynia się do powolnego tempa zmian klima-
tycznych. Ocean ze swoją ogromną powierzchnią i gigantyczną masą
wody wpływa też na ustabilizowanie się pór roku. Rozkład między
strefą lodowatą, strefą umiarkowaną i strefą tropikalną po jednej i
drugiej stronie równika jest wynikiem niewielkich zmian temperatury
oceanów.
Im bardziej oddalamy się od morza, tym bardziej odczuwamy
zmiany klimatu. Znane są powszechnie ogromne różnice temperatury w
regionach o klimacie kontynentalnym i znaczny wpływ na uśrednienie
temperatury wywierany przez ocean w strefach nadmorskich. Zresztą
nie dotyczy to tylko temperatury, ale również wiatrów i prądów
morskich. Prądy to skutek przesuwania się mas wody pod wpływem
ruchu obrotowego Ziemi. Są one jeszcze jednym czynnikiem stabilizu-
jącym klimat.
Wytwarzanie tlenu. Podczas dnia światło przenika przez wodę w
oceanie, docierając na różne głębokości. W zależności od przejrzystości
lub zmętnienia wody dochodzi na głębokość od 5 do 60 metrów. Jak
już wspomnieliśmy, zjawisko fotosyntezy zachodzi zarówno wśród
roślinności morskiej, jak i planktonu. Procesy fotosyntezy odbywające się
w wodzie morskiej dostarczają do 80% tlenu w atmosferze. Zaledwie 20%
to skutek oddziaływania światła na roślinność lądową. Oceany znacznie
bardziej niż Amazonia są płucami naszej planety.
Satelity geostacjonarne filmowały przez dwa lata kontynent pół-
nocnoamerykański - Kanadę, Stany Zjednoczone i Meksyk - badając za
pomocą specjalnego promieniowania zmiany powierzchni i gęstości
Strona 11
stref roślinnych. Zebrane dane pozwoliły zmierzyć ilość tlenu wypro-
dukowanego rocznie przez rośliny lądowe. Stanowi ona dwie trzecie
tlenu potrzebnego do oddychania, spalania i pracy maszyn. Na szczęście
na wschodzie i zachodzie kontynentu Atlantyk i Pacyfik uzupełniają (z
naddatkiem) ilość potrzebnego tlenu.
W procesie fotosyntezy jest wyzwalany tlen, ale wiadomo także, że
w tym samym procesie dokonuje się pochłanianie dwutlenku węgla wy-
tworzonego przez tlenowce, których życie oparte jest na procesie spa-
lania. Istoty żywe spalają tlen, produkując dwutlenek węgla. Oceany po-
chłaniają do 90% tego gazu, będącego skutkiem życia na lądzie, i w ten
sposób ograniczają wzrost zawartości C02 w atmosferze. Niwelowały
także do niedawna szkodliwość dla życia na naszej planecie efektu cie-
plarnianego, który jest następstwem gęstnienia atmosfery.
Rezerwa słodkiej wody dla naszej planety. Oceany są również rezerwą
słodkiej wody dla całej planety.
Ciągłe parowanie oceanicznych wód powierzchniowych, zwie-
lokrotnione przez fale, sprawia, że para wodna przedostaje się do
atmosfery i zamienia w deszcz w cyklu ciągłym: parowanie wody
morskiej - kondensacja w chmury - opady słodkiej wody w postaci
deszczu lub śniegu - spływ słodkiej wody do morza - parowanie wody
morskiej itd.
Słodka woda z opadów nie zawiera rozpuszczonych soli, które za-
noszą do morza strumienie spłukujące ziemię. W ten sposób zwiększa
się zasolenie oceanów. Przebiega to jednak wolniej, niż można by sądzić,
analizując procesy parowania i spływania do mórz wód opadowych. Ba-
dacze nadal starają się dociec, co opóźnia cały ten proces.
Lody polarne, stanowiąc gigantyczny zbiornik słodkiej wody dla
całej planety, zasilają ocean czystą, słodką wodą.
Człowiek żeglarzem. Naszkicowawszy obraz sytuacji i wymieniwszy
elementy zapewniające stan równowagi, który morze i życie zbudowały
przez wiele miliardów lat, możemy teraz wrócić do działalności czło-
wieka, pozostawionego na zbieraniu muszli i łapaniu ryb nad brzegiem
oceanu.
W naturze ludzkiej leży nienasycona ciekawość. Po pirogach przyszła
kolej na statki. Najpierw były to łodzie kabotażowe, które pływały po
morzu, mając zawsze w zasięgu wzroku wybrzeże. Potem ludzie zaczęli
Strona 12
wypływać dalej. Ziemia nie jest płaskim krążkiem, lecz kulą i przepły-
wanie przez ocean prowadzi ku nowym wyspom i kontynentom. To
oznacza proces odkrywania świata. I to jest właśnie temat, któremu
Georges Blond poświęcił swoją książkę. Nie będziemy więc teraz o tym
mówili.
Powiemy jednak to, o czym autor tutaj nie wspomina - o konse-
kwencjach podbojów. Żeglarz „cywilizowany" szybko stanie się zdo-
bywcą. Podporządkuje sobie inne narody i narzuci im swoją „cywili-
zację".
I jeśli można powiedzieć, że ocean przyczynił się do tego, iż człowiek
zaczął lepiej poznawać naszą planetę, można też dyskutować o skutkach
tych spotkań. Bardzo często da się je podsumować słowami Robinsona
Crusoe zwróconymi do spotkanego w piątek na bezludnej wyspie czar-
noskórego: „Ja pan, ty sługa!".
Człowiek pod wodą. Zdobywca na morzu, zdobywca w morskich
głębinach. Od czasów starożytnych człowiek starał się penetrować ocean.
Najpierw z ciekawości, ale wkrótce stało się to sposobem, by ukryć się
lub uciec, trzymając bambusowy pręt czy rurkę ponad powierzchnią
wody. Na pewnej głębokości jednak, wobec wzrastającego ciśnienia -1
kilogram co 10 metrów - człowiek musiał się zatrzymać. Przez setki lat
tylko niewielu ludzi praktykowało nurkowanie na bezdechu, by złowić
rybę czy muszlę, osiągając w ten sposób głębokość 20 lub 25 metrów.
Żeby znaleźć się na większych głębokościach w wodach przybrzeżnych
czy głębinowych, trzeba było zbudować ze stali bardzo wytrzymałe i
szczelne skorupy. Batysfera Beebe'a i Bartona w 1934 roku osiągnęła
głębokość 923 metrów. Jeszcze lepsze okazały się batyskafy FNR III i
„Triest". W pierwszym Houot i Willm zeszli w 1954 roku w okolicy
Dakaru na głębokość 4000 metrów. Drugi pozwolił w 1960 roku
Jacques'owi Piccardowi i Donowi Walshowi na zanurkowanie w Rowie
Mariańskim aż do głębokości 10 916 metrów.
Prawdziwa rewolucja w nurkowaniu to zasługa Francuzów. W 1926 ro-
ku Le Prieur po raz pierwszy zszedł pod wodę w stroju przypomi-
nającym skafander. Czas nurkowania był jednak bardzo ograniczony,
ponieważ ciśnienie stale dostarczanego nurkowi powietrza było dosto-
sowane do największej głębokości. Strata powietrza przy małym ciś-
nieniu na niewielkiej głębokości ograniczała znacznie czas zanurzenia.
Strona 13
Trzeba było poczekać na Cousteau, Taillieza i Dumasa, którym zawór
redukcyjny projektu inżyniera Gagnau pozwolił wyzwolić się z okowów
skafandra.
Zawór pozwala na dostarczanie powietrza do oddychania pod ciś-
nieniem, odpowiadającym temu, które ciężar wody wywiera na klatkę
piersiową. Im głębiej zanurza się nurek, tym więcej potrzeba mu po-
wietrza. Równocześnie, o ile widoczność pasażerów batysfery czy baty-
skafu była ograniczona szerokością bulajów, o tyle nurkowanie swobodne
zapewnia szerokie pole widzenia i daje nieograniczone możliwości po-
ruszania się. Jedyne ograniczenie, także i w tym przypadku, stanowi
głębokość, ponieważ człowiek pod wodą, niezależnie od tego, jak swo-
bodnie się porusza, zachowuje swoją lądową fizjologię. Głębokość i po-
wstające wraz z nią ciśnienie grożą wytworzeniem zbyt wielkiej ilości
azotu we krwi, co może spowodować „odurzenie głębokością" i śmierć.
Bardziej samodzielny jest nurek w skafandrze, jednak czas przebywania
pod wodą i osiągana głębokość wciąż są ograniczone.
I tak oto staliśmy się żeglarzami i nurkami, swobodnie porusza-
jącymi się po wodzie i pod jej powierzchnią.
Czy człowiek jednak był na tyle mądry, aby uszanować ocean?
Niszczycielskie wykorzystanie oceanów. Z punktu obserwacyjnego,
jakim jest przełom wieków, można naszkicować inną jeszcze wizję po-
stawy człowieka wobec oceanów.
Rybołówstwo stało się rzemiosłem pozwalającym wyżywić całe
narody. Potem nadszedł kolejny etap - czasy handlu. W grę zaczęły
wchodzić pieniądze. Przeszliśmy więc od rybołówstwa jako rzemiosła
do handlu. Udoskonalono urządzenia służące do połowów i nastała
epoka rybołówstwa przemysłowego. Zróżnicowano wykorzystywane
do tego celu maszyny, które zamieniły się, jak dryfujące sieci, w śmier-
telne pułapki. Ludzie przestali być rybakami, zamieniając się w zbrodni-
czych eksploatatorów. Przebogate życie w oceanach powoli umiera, pa-
dając ofiarą zjawiska w języku angielskim określanego jako over-fishing,
czyli przełowienie ryb. Zagrożona jest też podstawowa funkcja oceanów
w łańcuchu żywieniowym.
Niezadowolony z naturalnych warunków, które oferowały mu wy-
brzeża, człowiek zaczął zmieniać je po swojemu. Morze stało się też
atrakcją turystyczną. Podobnie jak to dzieje się na lądzie, gdzie budynki
Strona 14
ograniczają powierzchnię nadającą się pod uprawy, coraz liczniejsze bu-
dynki w strefie nadbrzeżnej niszczą częściowo obszary reprodukcji wielu
gatunków flory i fauny, zagrażając ich różnorodności. Gorzej jeszcze
-sztuczne porty mają daleko wychodzące w morze konstrukcje, które
zmieniają bieg prądów, powstrzymują swobodną cyrkulację wód i pro-
wadzą do strat nie do naprawienia. Można tu podać przykład zwężenia
ujścia Sekwany, co spowodowało ograniczenie życiodajnej i pozwalającej
na oczyszczenie dna spiętrzonej fali powrotnej, która płynie z morza w
górę rzeki podczas dużego przypływu. I jeszcze jeden przykład fran-
cuski: zapora na rzece Rance, która dla śmiesznie małej ilości produko-
wanej energii skazała na śmierć odcinek rzeki znajdujący się powyżej
tamy.
Ale za niszczycielskie wykorzystywanie oceanów - przykładów
można by podać wiele - należy uznać także inne, jeszcze bardziej śmier-
cionośne działania człowieka.
Zbrodnicze wykorzystywanie oceanów. Sprzeniewiercy. Wojna na
morzu, choć jest oczywistym sprzeniewierzeniem się dającemu życie
elementowi natury, który należy do wszystkich, towarzyszyła czło-
wiekowi na przestrzeni całej jego historii. Wojny zaczęły się, kiedy po
raz pierwszy stanęli naprzeciw siebie przedstawiciele dwóch różnych
plemion łudzi wybrzeża. Dochodziło do wojen o dominację jednego ple-
mienia nad drugim, narodu nad narodem, kontynentu nad kontynentem,
do wojen zdobywczych i takich, które zakończyły się podziałami. Nie
dość było jednak ustanowić na lądzie sztuczne granice między
narodami. Wytyczono je także na oceanach. Najsłynniejsza z tych
granic była skutkiem podziału oceanów pomiędzy Portugalię i
Hiszpanię, dokonanego na mocy sławnego traktatu w Tordesillas.
Portugalczycy dokonywali swoich podbojów morskich na wschodzie od
wyznaczonej wtedy linii, Hiszpanie na zachodzie. Pierwsi podbili
Afrykę i Indie, drudzy - Amerykę. Ponieważ Ziemia jest okrągła, mu-
sieli w sposób nieunikniony spotkać się i walczyć przeciwko sobie. Aby
zakończyć wojnę, królowie Hiszpanii i Portugalii zwrócili się do pa-
pieża o rozstrzygnięcie sporu. W 1493 roku papież narysował południk
biegnący przez środek Oceanu Atlantyckiego. Wszystko, co zostanie od-
kryte na zachód od tej linii będzie odtąd należało do Hiszpanów, a to co
na wschód od niej - do Portugalczyków. Król Franciszek I, który
Strona 15
później niż jego rywale wyruszył na podbój „nowych ziem", miał jakoby
powiedzieć wtedy: „Chciałbym zobaczyć klauzulę testamentu Adama,
która wyklucza mnie z podziału świata!"
Kiedy Hiszpanie wyruszali na podbój Ameryki Południowej, okazało
się, jak na ironię losu, że z racji wystającego w morze cypla Brazylii cały
ten ogromny kraj uznać trzeba za znajdujący się na wschód od linii z
Tor-desillas! W ten sposób Brazylia należała się Portugalczykom!
Konflikty morskie stawały się coraz bardziej krwawe. Prawdziwą
katastrofą skończyły się wojny napoleońskie. Później w zwycięskich bi-
twach morskich (Abu Kir, Trafalgar) Brytyjczycy zapewnili sobie pano-
wanie nad oceanem, a więc prawo do zaopatrywania Europy.
Kolejne sprzeniewierzenie się morzu podkreśliło jeszcze bardziej
znaczenie dominacji na oceanach. Arbitrem wszystkich konfliktów, jak
pisze Georges Blond, stanie się okręt podwodny, który omal nie zapewnił
zwycięstwa państwom centralnym (Niemcy, Austria) w pierwszej wojnie
światowej, a Niemcom hitlerowskim - w drugiej.
Odpadki i skażenia. Ostatnią i bez żadnych wątpliwości najbardziej
monstrualną zbrodnią człowieka wobec morza jest jego skażenie. Można
wyróżnić dwa rodzaje odprowadzanych do morza zanieczyszczeń: od-
padki i skażenia.
Z zanieczyszczeniem odpadkami mamy do czynienia, kiedy w śro-
dowisku naturalnym, na lądzie, ale przede wszystkim w powietrzu lub
wodzie, pojawia się obca substancja. Spadający deszcz spłukuje ziemię
i zabiera ze sobą takie obce substancje do strumieni oraz rzek, a wreszcie
do morza. Na dnie oceanów tworzą one warstwę osadową. Składają się
na nią oprócz minerałów także spływające do morza odpady pro-
dukowane przez rośliny i zwierzęta - zwiędłe liście, zdechłe zwierzęta,
ekskrementy itd. Pierwsze zanieczyszczenia są nieorganiczne, drugie
-organiczne. Zawarta w ziemi sól, rozpuszczona przez spływającą wodę
deszczową, dociera do oceanu - są to odpady geologiczne... Wszystkie
te normalne zjawiska są częścią wielkiego cyklu natury. Zwłoki roz-
kładają się na związki azotu i fosforu, dostarczając morzu elementów
organicznych, które będą pożywieniem dla roślinnego planktonu, na
początku łańcucha żywieniowego. Tak właśnie funkcjonuje ekosystem
ziemia-morze. Ten sam rodzaj funkcjonowania charakteryzuje eko-
system ziemia-pływy-atmosfera. Tak toczy się życie naszej planety. Ale
Strona 16
taki cykl wykorzystywania odpadów dotyczy tylko zanieczyszczeń pod-
legających biodegradacji.
Od końca XVIII wieku człowiek zrobił znaczne postępy w dzie-
dzinie fizyki i chemii. Połączył ze sobą, pod wpływem ciepła, próżni lub
za pomocą czynników chemicznych (katalizatorów) cząsteczki, które w
naturze nigdy się ze sobą nie wiążą, stwarzając w ten sposób materiał
wiecznotrwały, niepodlegający degradacji. Takiego materiału nie niszczy
ani wilgoć, ani susza, ani ciepło czy zimno. Ten wiecznotrwały materiał
podlega jedynie akumulacji! W ten sposób człowiek stworzył inny rodzaj
odpadów, które dziś zanieczyszczają naturalne środowisko. Nie podle-
gając naturalnym procesom rozkładu, odpady gromadzą się w ziemi oraz
w atmosferze i są spłukiwane przez wodę do mórz i oceanów.
Dziś mamy do czynienia z najstraszliwszym niebezpieczeństwem,
jakie kiedykolwiek zagrażało życiu na Ziemi. Z dnia na dzień, z tygodnia
na tydzień, z roku na roku, z wieku na wiek oceany, już częściowo wy-
mierające na skutek over-fishing, mają coraz mniejsze możliwości prze-
tworzenia zalegających w nich zanieczyszczeń.
I tak węglowodory to w zasadzie zwykłe odpady, podatne na prze-
twarzanie w procesie rozkładu, utleniania i wchłaniania przez bakterie
morskie. Z czasem warstwa węglowodorów staje się coraz cieńsza i roz-
drobniona. Węglowodory jednocząsteczkowe mogą być stosunkowo
szybko eliminowane przez bakterie, jeśliby udało się powstrzymać stały
dopływ takich odpadów z zewnątrz. Gdyby zahamować odprowadzanie
węglowodorów do morza, za pięć lat sytuacja byłaby znacznie lepsza, a
za dziesięć w ogóle nie byłoby już takich zanieczyszczeń. Ale skażenia
uniemożliwiają prawidłowy cykl przetwarzania odpadów.
Skażenia nie pozwalają na rozwój życia. Same tworzywa sztuczne
nie są toksyczne, jednak ich odkładanie się na dnie mórz uniemożliwia
wyzwalanie i produkowanie organicznego pożywienia dla fitoplanktonu.
Zebrane na dnie mórz sztuczne tworzywa stanowią warstwę, która jak
cerata hamuje naturalne reakcje chemiczne.
Na dodatek warstwa nawet jednocząsteczkowych węglowodorów
działa jak lustro, odbijając światło słoneczne i nie pozwalając mu wniknąć
w głąb oceanu i wyzwolić tam reakcję fotosyntezy tlenu. Bezpośrednią
tego konsekwencją jest zmniejszanie się, a nawet zanikanie planktonu.
Wiemy też, że w najgorszym przypadku niektóre substancje mogą
okazać się zabójcze dla życia.
Strona 17
Ponieważ musimy osiągnąć zwycięstwo, powinniśmy także wspo-
mnieć o kłamstwach przedstawicieli władz miejskich i przemysłu, często
zaskoczonych, że skumulowane przez nich odpady powodują skażenie
środowiska. W rzeczywistości miasta i przedsiębiorstwa są w posiadaniu
informacji,pozwalających im dokładnie określić, jakie będą ilości i skład
produkowanych odpadów. A więc nie jest to ignorancja, lecz dobrowolna
nieświadomość. Tym bardziej więc stanowczo musimy interweniować i
wreszcie powiedzieć dość!
Wojna, skażenia, przeludnienie i nieświadomość stanowią śmiertelne
niebezpieczeństwo dla życia oceanów, a więc i dla życia człowieka.
Co robić? Czas już najwyższy znaleźć rozwiązanie umożliwiające lu-
dziom nieszkodliwe wykorzystywanie mórz, a w przyszłości powstanie
nowego modelu współistnienia ludzi i morza.
W gospodarce morskiej trzeba wdrożyć wszystkie działania, mające
na celu walkę z niszczącym wykorzystaniem mórz. Działania te muszą
okazać się skuteczne. Uwarunkowania ekologiczne powinny stanowić
argument zasadniczy, a nie tylko dodatek stanowiący, często tylko po-
zorną, gwarancję, by móc pochwalić się „czystym sumieniem".
Zasady rybołówstwa powinny być wyznaczone przez surowe
przepisy, mające na celu ochronę zasobów oceanicznych. Połowy muszą
zostać ograniczone do ilości potrzebnych dla zaspokojenia potrzeb.
Konieczne jest wprowadzenie zakazu nielimitowanych odłowów. Na
winnych trzeba nakładać surowe kary, z karą więzienia włącznie. Trzeba
umożliwić ściganie statków, które nie stosują się do przepisów, i rekwi-
zycję zakazanych środków, w tym dryfujących sieci. Człowiek powinien
wrócić do rybołówstwa, odstępując od procederu przełowienia.
Wybrzeże i przestrzeń przybrzeżna powinny być chronione spe-
cjalnymi przepisami, które zabroniłyby wznoszenia w ich pobliżu beto-
nowych konstrukcji. Wszystkie projekty poszerzenia strefy przybrzeżnej
(sztuczne plaże, obwałowania, sztuczne porty), które mogą stanowić zagro-
żenie dla prawidłowego funkcjonowania ekosystemów morskich, muszą
być poprzedzone analizą wpływu ewentualnych konstrukcji na morze.
Komunikacja morska powinna odpowiadać zasadom bezpie-
czeństwa, których celem ma być zminimalizowanie ryzyka katastrof
ekologicznych, zwłaszcza przedostawania się do wód węglowodorów,
produktów chemicznych i wszelkiego rodzaju odpadów.
Strona 18
Niestety, w naturze człowieka leży wojna i trudno mieć nadzieję,
byśmy kiedykolwiek zaniechali budowy okrętów wojennych. Używajmy
ich jednak przynajmniej do walki przeciwko skażeniom. W każdym
kraju marynarka wojenna powinna podpisać porozumienie o współ-
pracy z ministerstwem do spraw ochrony środowiska i interweniować w
przypadku każdego zagrożenia mórz.
Stany Zjednoczone, Australia i Kanada zawarły już takie porozu-
mienia ze Strażą Przybrzeżną (Coast Guard). W wypadku jednak wielu
innych krajów spieszenie z pomocą nie należy do obowiązków mary-
narki. Wobec tego, korzystając z możliwości odmowy, jest ona w przy-
padku katastrof ekologicznych wykorzystywana niezwykle rzadko.
Katastrofa „Amoco Cadiz" jest tego wymownym przykładem. Tan-
kowiec, na skutek uszkodzenia urządzeń sterowniczych, dryfował w kie-
runku Bretanii. Po jedenastu godzinach wpłynął na mieliznę i spowo-
dował katastrofę ekologiczną, której skutki do dziś są widoczne na
francuskim wybrzeżu. Przez jedenaście godzin można było podjąć dwa
rodzaje ograniczających zasięg katastrofy działań. Po pierwsze, można
było znaleźć i zmobilizować mechaników (w służbie czynnej lub na
emeryturze), wyspecjalizowanych w naprawianiu urządzeń sterowni-
czych. Nikt nie wydał jednak takiego rozkazu. Można też było żądać, by
marynarka wojenna, która jako jedyna posiadała wystarczająco potężne
okręty, na przykład krążowniki, wkroczyła do akcji, stawiając „Amoco
Cadiz" rufą w kierunku otwartego morza. Tak ustawiony statek, biorąc
pod uwagę jego inercję, nie zbliżyłby się do lądu i sprawnie działające
urządzenia sterownicze nie byłyby już w ogóle potrzebne. Kiedy morze
uspokoiło się, zwykłe holowniki mogły zaprowadzić „Amoco Cadiz" do
portu w Breście lub Cherbourgu.
Takie rozwiązanie było kosztowne, ale kosztowałoby mniej niż ska-
żenie ropą środowiska naturalnego. Zresztą, całkiem przecież niedawno,
aby uratować od zatonięcia podczas samotnego rejsu „Isabelle Autissier",
marynarka australijska wysłała po nią okręt wojenny.
Nie możemy się oszukiwać. Te niezbędne decyzje będą kosztować.
Najbardziej jednak kosztowną decyzją, którą trzeba podjąć, będzie de-
cyzja o naprawieniu błędów przeszłości. Kiedy zacznie obowiązywać
zakaz odprowadzania do morza odpadów miejskich i przemysłowych
bez wcześniejszego ich przetworzenia, tak by do oceanów trafiały tylko
zanieczyszczenia już unieszkodliwione, trzeba będzie trałować rozległe
Strona 19
obszary wód po to, by oczyścić je z toksycznego szlamu i wszelkiego
rodzaju śmieci, przywracając morzu jego siłę życiową.
Szczególny wysiłek powinien być skierowany na pomoc krajom roz-
wijającym się. Materialna pomoc ze strony krajów bogatych powinna być
uzależniona od stworzenia w krajach uboższych przemysłu wolnego od
szkodliwych zanieczyszczeń. Trzeba będzie sprawić - wykorzystując na-
gromadzone doświadczenie - by przemysł rozwijający się w tych krajach
nie musiał iść drogą skażeń.
Powtarzam: morze, które stało się wysypiskiem odpadów, to śmierć
ludzkości.
Sądzę, że we wstępie do nowego wydania książki Georges'a Blonda
moim obowiązkiem było podsumowanie tego, co dziś wiemy o oceanach,
prawdziwych bohaterach dzieła.
Teraz, świadomi stawki i wysiłków, których musimy dołożyć na rzecz
przyszłości ludzi i morza, możemy z przyjemnością oddać się lekturze
tej wspaniałej historii.
Alain Bombard
Strona 20
ATLANTYK