4296

Szczegóły
Tytuł 4296
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4296 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4296 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4296 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

_____________________________________________________________________________ Margit Sandemo SAGA O LUDZIACH LODU Tom XVIII Dom upior�w _____________________________________________________________________________ ROZDZIA� I - Och, Elisabet - wzdycha�a matka dziewczyny, podaj�c jej stanowczym ruchem bia��, upudrowan� peruk�. - Fakt, �e wolno ci w domu chodzi� z go�� g�ow�, to zupe�nie inna sprawa. To wina ojca, kt�ry zbyt ulega twoim kaprysom. Teraz jednak mamy jecha� do Christianii, b�dziemy bywa� w lepszym towarzystwie. Tam nie mo�esz si� tak pokaza�. Z naturalnymi w�osami, w dodatku nie upudrowanymi! Jak jaka� ch�opka! Elisabet Paladin potrz�sn�a g�ow�, a jej orzechowobr�zowe loki rozb�ys�y w blasku s�o�ca kolorem miedzi. - Nie rozumiem, co jest z�ego w moich w�osach? Nie znosz� tych wstr�tnych peruk. M�cz� mnie. A czy mama widzia�a te wszystkie g�upie wyfokowane g�si w peru kach? Drapi� si� dyskretnie w karki, a� im si� te peruki przekrzywiaj�! Wszy si� l�gn� pod tym szczelnym paskudztwem. Tora, matka Elisabet, spogl�da�a wstrz��ni�ta na swoj� upart� c�rk�. - W takim razie niech ju� b�dzie bez peruki. Masz dostatecznie g�ste w�osy, zw�aszcza kiedy si� je upnie wysoko. Madam Sorensen przyjdzie tu i zrobi ci �adn� fryzur�, ozdobi j� kwiatami, ptasimi pi�rami i mo�e jeszcze czym�, a wszystko upudrujemy na bia�o. Te� b�dzie dobrze. - Nie! - wrzasn�a Elisabet. - Nie znosz� pudru, powiedzia�am ju� ! - C� za g�upstwa! Matka sypn�a dziewczynie na g�ow� ca�� torebk� pudru i wszystko znikn�o w g�stej bia�ej chmurze. Elisabet zanios�a si� kaszlem, z trudem �api�c powiet- rze. - Nie przesadzaj - powiedzia�a matka. Kiedy jednak zobaczy�a, �e oczy c�rki zrobi�y si� czerwone i pe�ne �ez i �e ona d�awi si� naprawd�, wpad�a w pop�och. Zacz�a macha� r�kami, �eby rozproszy� chmur� py�u, potem pobieg�a po wod�, r�ce jej si� trz�s�y ze zdenerwowania. Elisabet mia�a nos zatkany do tego stopnia, �e przez d�u�szy czas nie by�a w stanie m�wi�, co matka wykorzysta�a, by wyg�osi� zasadnicze przem�wienie na temat, jak okropnie zachowuje si� c�rka i jej ojciec. - Tw�j ojciec nie wr�ci� jeszcze do domu, a powinni�- my przecie� wyje�d�a� o czwartej! Co ja mam z wami pocz��! W taki dzie� on tkwi nad rzek� razem z tym okropnym Vemundem Tarkiem i nadzoruje sp�awianie drewna. Czy wy nigdy nie my�licie o tym, �e pochodzicie z arystokratycznego rodu? Jeste�cie Paladinami, to prze- cie� margrabiowie, a ty pokazujesz si� ludziom z nie upudrowanymi w�osami, tw�j ojciec natomiast pomaga flisakom! Czy on naprawd� musi to robi�? Czasami tak si� za was wstydz�, �e jestem bliska szale�stwa! Sama pani Tora pochodzi�a z dobrej mieszcza�skiej rodziny, ale uwa�a�a, �e Ulf Paladin stanowi� dla niej �wietn� parti�. By�a jedyn� osob�, kt�ra wci�� m�wi�a o margrabiowskim tytule. Bardzo chcia�a, by m�� go u�ywa�, on za� w �adnym razie si� na to nie godzi�, zw�aszcza �e w Norwegii wszelkie tytu�y szlacheckae zosta�y zniesione. Tora by�a znakomit� gospodyni� Eli strand, czu�� i szczer�, cenion� w ca�ej okolicy, ale zar�wno Ulf, jak i Elisabet uwa�ali, �e niekiedy jest zbyt apodyktyczna. By� rok 1770 i c�rka mia�a wkr�tce sko�czy� dwadzie�- cia lat. Wszyscy wiedzieli, �e pani Tora robi wszystko, by jak najszybciej wyda� j� za m�� i �e szuka dla niej jak najlepszego kawalera. Dlatego tak bardzo liczy�a na t� podr� do Christianii, bo mieli si� tam spotyka� z najznakomitszymi osobisto�ciami, a przynajmniej widywa� takich ludzi. Elisabet cz�ciowo odzyska�a zdolnc�� m�wienia. - Gim jezd Vebudd Talg? - Co ty be�koczesz, dziewczyno? Elisabet wytar�a nos. - Kim jest Vemund Tark? - Dzikus, je�eli chcesz zna� maje zdanie. Rodzina Tark�w ma wspania�� posiad�o�� tu� za granicami Christianii, z dala od miejskiego szumu, otoczon� �wietnie utrzymanym parkiem. Czaruj�cy ludzie! Gdybym ja mia�a taki dom, nie chcia�abym nawet przez minut� mieszka� gdzie indziej. Ale ich starszy syn, Vemund, upiera si�, �eby mieszka� w byle jakiej chatce w nale��cych do posiad�o�ci lasach. - Tark? Czy to nie do nich nale�� takie ogromne puszcze? - Oni maj� strasznie du�o wszystkiego, lasy, tartaki, sk�ady drewna i nie wiezm co jeszcze. My te� mogliby�my tyle mie�, mogliby�my by� naprawd� bardzo bogaci, gdyby twoja praprababka Liv nie by�a taka g�upia i nie sprzeda�a tego przedsi�biorstwa handlu drewnem, kt�re odziedziczy�a po swoim pierwszym m�u. Wy, Ludzie Lodu, nigdy nie znali�cie si� na interesach. Sp�jrz tylko na swego ojca! Jemu wystarcza Elistrand. A przecie� mogliby�my mie� i Grastensholm, i Lipow� Alej�, gdyby on nie uwa�a�, �e tamte maj�tki nale�� do dalekich krewnych w Szwecji, kt�rzy nigdy tu nawet nie zagl�daj�. T�sknym wzrokiem popatrzy�a przez okno w stron� znacznie bardziej okaza�ego Grastensholm. - Przecie� ciocia Ingrid nadal tam mieszka! - zaprotes- towa�a Elisabet, kt�rej uda�o si� tymczasem wepchn�� znienawidzon� peruk� za skrzynk� na drzewo. - Ta stara wied�ma - mrukn�a Tora pogr��ona w swoich my�lach. By�a to prawda, Elisabet nie mog�a zaprzeczy�. - I jej syn, wuj Daniel, zamierza si� tu osiedli� z rodzin�, kiedy przestanie pracowa�. - On si� tu nigdy nie sprowadzi, zbyt dobrze powodzi mu si� w Szwecji - powiedzia�a matka z uporem. - Grastensholm b�dzie �wieci�o pustkami, kiedy Ingrid nie stanie. Je�li kiedykolwiek do tego dojdzie. Ona b�dzie si� trzyma� �ycia jak dziadek Ulfa, Ulvhedin. Elisabet sp�oszona popatrzy�a w stron� starego dworu. Zdawa�o jej si�, �e ju� s�yszy zawodzenie wiatru w pustych pokojach i ruinach wie�yczki. To by by�o okropne, to si� nie mo�e sta�, wystarczy ju� tego, �e jacy� obcy dzier�awi� Lipow� Alej�. - Wuj Daniel sprowadzi si� na pewno. A przynajmniej jego dzieci. Tora prychn�a lekcewa��co. - Wy, z Ludzi Lodu, nigdy nie trzymali�cie si� ziemi! Dzi�ki niech b�d� Najwy�szemu przynajmniej za to, �e ty nie jeste� taka jak Ingrid albo Ulvhedin! - Dotkni�ta? - u�miechn�a si� Elisabet. - To by mog�o by� interesul�ce! - O, nie, wielkie dzi�ki! Na razie, Bogu chwa�a, wygl�da na to, �e wszystkie te okropie�stwa si� sko�czy�y. Nie ma nikogo dotkni�tego w pokoleniu twojego ojca i w twoim tak�e nie. - Zapomina mama, �e w pokoleniu ojca jeden by�. Ten, kt�ry mia� na imi� Mar, tylko my go nigdy nie widzieli�my. A ma�a Shira nale�y przecie� do wybranych. - W to ja nie wierz� - uci�a Tora zdecydowanie. - W t� Syberi� i B�g wie co jeszcze! - No, ale Shira przecie� tu kiedy� przyjecha�a, gdy m�j ojciec by� jeszcze ch�opcem - upiera�a si� Elisabet. - I przyrodni brat Shiry, Orjan, je�dzi� p�niej w odwiedziny do niej i Mara na Syberi�. - Zamy�li�a si�. - Ale mama ma racj�. W moim pokoleniu nikt nie zosta� obci��ony dziedzictwem. Ani ja, ani syn Orjana, ani �adne z dwojga dzieci Daniela. Nikt! Ojciec i ciocia Ingrid uwa�aj�, �e to zas�uga Shiry. Ju� samo to, �e znalaz�a jasn� wod�, wystarczy�o, by r�d zosta� uwolniony od przekle�stwa. - Daj Bo�e, �eby tak by�o - mrukn�a Tora. Zd��y�a ju� zapomnie�, �e nie wierzy w niesamowit� histori� o tajemniczej w�dr�wce Shiry. Chocia� cz�sto wykrzykiwa�a r�ne ochy i achy z powodu, �e jej ma�a rodzina nale�y do Ludzi Lodu, to ub�stwia�a ich, zar�wno Ulfa, jak i Elisabet. Nie umia�a tylko tego okazywa�, bo r�ni�a si� od nich charakterem i zosta�a zupe�nie inaczej wychowana. My�li Tory dotkn�y obszaru budz�cego l�k i wstyd. Oskar�a�a Ludzi Lodu, �e nie trzymaj� si� ziemi. Sama jednak �y�a w ci�g�ym niepokoju, �e wyjdzie na jaw, i� w swojej rodzinnej parafii pozwala si� tytu�owa� mar- grabin�. Gdyby m�� i c�rka si� o tym dowiedzieli, umar�aby ze wstydu. Elisabet drgn�a. - Prosz� spojrze�, mamo! Stary Nils biegnie znad rzeki! Tora natychmiast otworzy�a okno. - Co si� sta�o, Nils? Tamten stan�� zdyszany. Min�o kilka sekund, nim zdo�a� �ami�cym si� g�osem wyja�ni�: - M�j syn wpad� do wody. Wydobyli... go, ale jest ci�ko ranny. Czy panie mog�yby przyj�� ze wszystkim, co potrzeba, �eby go opatrzy�? Tak kaza� mi pan gospodarz powiedzie�. - Ju� p�dz�! - zawo�a�a Elisabet. - Zaprz�gnij do w�zka, to przywieziemy go do domu. Bior� lekarstwa i jad� konno! - Ale we� damskie siod�o, Elisabet! - upomnia�a j� matka. - I okryj czym� te twoje nie uczesane w�osy. Tam s� m�czy�ni! Prostaccy, niewychowani flisacy, ale jednak! - Jakie to ma znaczenie! - krzykn�a Elisabet od drzwi. - Tu chodzi o �ycie! Wi�kszo�� otoczonych legend� leczniczych �rodk�w Ludzi Lodu znajdowa�a si� u Ingrid w Grastensholm. Elistrand jednak mia�o tak�e sw�j ma�y zbi�r, kt�ry teraz Elisabet wzi�a ze sob�. Parobek znikn�� w stajni, a dziewczyna pobieg�a za nim. I ju� za moment Tora zobaczy�a swoj� c�rk� galopem opuszczaj�c� dziedziniec. Znowu otworzy�a okno. - Elisabet! - krzycza�a wstrz��ni�ta. - Jak ty siedzisz? Po m�sku! I z go�� g�ow�! Elisabet! Elisa... Zamilk�a zrezygnowana. C�rka by�a ju� daleko. - Przyj�cie - �ali�a si� Tora sama przed sob�. - Naresz- cie nadarzy�a si� mo�liwo�� znalezienia jej m�a, mo�e jakiego� urz�dnika, a mo�e nawet pastora! I tak� okazj� mamy straci� przez jakiego� n�dznego flisaka! O, zgrozo! Ojciec Elisabet, Ulf Paladin, syn Jona i wnuk Ulvhedina, spokojny i silny, o sp�kanych d�oniach i szerokiej, jowialnej twarzy, ca�y dzie� sp�dzi� nad rzek� nadzoruj�c sp�awianie partii drewna. Towarzyszy� mu Vemund Tark, kt�ry to drewno od niego kupi�, a kt�sego bardziej interesowa�a praca na �wie�ym powietrzu ni� siedzenie w biurze i zarabianie pieni�dzy. Na rzece flisacy mocowali si� z opornymi balami. Rzeka przep�ywaj�ca obok parafii Grastensholm nie by�a wielka, ale spe�nia�a swoje zadanie, �ywi�a rybak�w, dzi�ki niej rozwija�y si� przedsi�biorstwa handlu drewnem i tartaki. Flisacy nawo�ywali si� ponad migotliw�, rozpryskuj�c� si� wod�, ich rozmowy przyprawione by�y najwymy�lniejszymi przekle�stwami, ale znali swoje rzemios�o, przynajmniej wi�kszo�� z nich... - Ten le�, syn Nilsa, jest okropnie bezmy�lny - powie- dzia� Ulf. - Gdzie si� tylko pojawi, zaraz dochodzi do nieszcz�cia. Vemund skin�� g�ow�. By� to m�czyzna niezwykle przystojny, o szybkich, niecierpliwych ruchach. Mia� szlachetny profil, a w oczach jaki� tajemniczy blask, jakby smutek czy nadmiern� wra�liwo��. Wargi zmys�owe i znamionuj�ce si�� charakteru, w�osy ciemnoblond, g�ste i kr�cone, sk�ra nosi�a �lady przebywania na �wie�ym powietrzu, na s�o�cu i wietrze przy ka�dej pogodzie. Siedzieli z Ulfem na kamienistym brzegu i nadzorowali prac�, susz�c przy okazji w s�o�cu przemoczone ubrania i buty; oni tak�e dostali swoj� porcj� wody na rzece. - By�em dosy� zdziwiony, kiedy wczoraj w biurze spotka�em twojego brata - powiedzia� Ulf swoim �agodnym g�osem. - Jest zupe�nie innym typem ni� ty. - Rzeczywi��ie - odpar� Vemund w zamy�leniu. - Braciszek jest w bardzo trudnej sytuacji. Takie �ycie jak moje go przera�a, a wie, �e nie odziedziczy ani dworu, ani przedsi�biorstwa. Wszystko to jest zapisane na mnie, zreszt� zgodnie z prawem. Proponowa�em, �e odst�pi� mu przynajmniej po�ow�, ale on nawet s�ysze� o rym nie chce. �adnej ja�mu�ny! Taki ambitny jest m�j Braciszek. G�upio ambitny! Ulf pos�a� Vemundowi Tarkowi pe�ne zadumy spojrzenie. - No tak, ty pewnie te� masz swoje zasady. Na przyk�ad nie chcesz mieszka� w Lekenes. - To zupe�nie inna sprawa - odpar� Vemund kr�tko. - Ja nie pasuj� do salon�w. - A mnie si� zdaje, �e pasowa�by� znakomicie - powie- dzia� Ulf, przygl�daj�c si� arystokratycznemu profilowi tamtego. - W innym ubraniu, oczywi�cie, z upudrowany- mi w�osami. Czy tw�j brat nie ma imienia? Tylko Braciszek? - Na chrzcie dano mu Arnold, ale tak w�a�nie ma na imi� nasz ojciec, dlatego o bracie zawsze m�wi�o si� Braciszek. My�l�, �e wszyscy, jego nie wy��czaj�c, zapomnieli, �e ma te� normalne imi�. Ulf u�miechn�� si�. - Tylko �e teraz to ju� nie jest ma�y braciszek. Przystojny m�czyzna! - Tak. Panny, zdaje si�, te� tak uwa�aj�. On ma ju� dwadzie�cia trzy lata, jest dwa lata m�odszy ode mnie, ale nic w �yciu nie zrobi�, siedzi w domu z rodzicami. Czasami my�l�, �e ratunkiem dla niego by�oby o�eni� si� z jak�� dziedziczk� dworu albo przedsi�biorstwa i nareszcie za co� odpowiada�. Wiesz, on ma mn�stwo zalet, ale jest zupe�nie bezwolny. Hej, nie ruszajcie tych bali! - zawo�a� Vemund Tark w stron� rzeki. - Bo si� to wszystko pomiesza! Flisacy uznali ostrze�enie za rozs�dne i przenie�li si� w inne miejsce. - My w domu mamy podobny k�opot - Ulf u�miechn�� si� krzywo. - Mamy c�rk� jedynaczk�, ale jej w �adnym razie nie wolno wyj�� za m�� za dziedzica dworu czy innego maj�tku. Wtedy dopiero by�oby zamieszanie! Bo to ona musi przej�� Elistrand, a prawdopodobnie jeszcze dwa inne dwory w tutejszej parafii. - Mi�dzy innymi samo Grastensholm? - zapyta� domy�lnie Vemund. Ulf skin�� g�ow�. - Tak wi�c wyj�ciem dla niej by�oby ma��e�stwo z jakim� m�odym cz�owiekiem, kt�ry niczego nie dziedzi- czy. - Rozumiem. Ale akurat takich mo�liwo�ci chyba nie brakuje. M�odsi synowie... Czasami chcia�bym by� w takiej sytuacji. M�c samemu wybra� sobie zaw�d, decydowa� o swoim �yciu. Pracowa� ci�ko, ale by� kim�. Nie tak jak teraz, kiedy jestem zobowi�zany przej�� co�, co ju� od dawna jest zorganizowane, dzia�a, i dw�r, kt�rego w gruncie rzeczy nie chc�. Teraz Ulf Paladin rozumia�, dlaczego Vemund Tark najch�tniej przebywa na otwartym powietrzu i pracuje fizycznie. Pragnienie, �eby czego� dokona�... - Ale nie ma chyba pi�kniejszego dworu ni� Lekenes - wtr�ci�. - Takie dziedziczne dobra... - To nie jest dziedziczne - uci�� Vemund. - Kupili go pi�� lat temu. - Twoi rodzice? Ach, tak! Zawsze mi si� zdawa�o, �e m�wisz jakby z odcieniem obcego dialektu. Sk�d pochodzicie? Vemund Tark zerwa� si� z miejsca. - Och, prosz� spojrze� tam! - zawo�a�. - O, m�j Bo�e! - To Edwin, syn Nilsa - powiedzia� Ulf, kt�ry te� ju� stan�� na r�wne nogi. - Idziemy! Pobiegli nad rzek�. Vemund bez wahania rzuci� si� do zimnej wody. M�ody Edwin, kt�ry dosta� si� pomi�dzy bale, zosta� ju� przez towarzyszy uwolniony i teraz, nieprzytomny, dryfowa� z pr�dem w d� rzeki obok d�ugich pni. Stary Nils rozpacza� g�o�no. - Spokojnie, Nils, zaraz Tark si� nim zajmie - uspoka- ja� go Ulf Paladin. - Ale tyle krwi! Ca�a woda czerwona, och! - Wszystko b�dzie dobrze! Biegnij teraz do domu i przynie� mi walizeczk� z lekarstwami. Popro� o ni� moj� �on�! - Ale je�eli on ju�... - Nie umar�, zobacz, chwyci� ratownika za rami�! Woda zapewne przywr�ci�a mu �wiadomo��. Pospiesz si�, my tymczasem wydob�dziemy go na brzeg. Stary pobieg� jak m�g� najszybciej. Przemoczeni do suchej nitki m�ezy�ni wychodzili na brzeg kawa�ek dalej. Wszyscy biegli na miejsce wypadku, sp�awiane drewno pozostawili na jaki� czas w�asnemu losowi. M�ody zarozumialec Edwin, kt�remu si� wydawa�o, �e jest co najmniej tak dobrym flisakiem jak starsi i do�wiadczeni m�czy�ni, wygl�da� teraz naprawd� �a�o�nie. Krew bucha�a z d�ugiej rany na udzie, a jedna r�ka by�a chyba z�amana. - Jego ojciec zaraz przyniesie �rodki opatrunkowe - wyja�ni� Ulf. - Tymczasem musimy pr�bowa� zatamo- wa� krew. Co� ty tam robi�, Edwin? Powiedzia�em ci, �e to nie jest zabawa dla nowicjuszy. - Umieram! - zawodzi� Edwin nieustannie. - Umie- ram! - Nie, nie umierasz. Ale bole� to ci� troch� mo�e. I jeszcze poboli przez jaki� czas. Na szcz�cie dzie� by� ciep�y i ubrania pomagaj�cych rannemu m�czyzn szybko sch�y. A z Edwinem nie by�o �atwo, wrzeszcza� przez ca�y czas i nie pozwala� si� dotkn��. Vemund Tark spojrza� w stron� dworu. - No, nareszcie! Jaka� s�u��ca p�dzi tu konno, jakby j� sam Szatan goni�. Ulf rzuci� pospieszne spojrzenie na �cie�k�. - To nie s�u��ca - o�wiadczy� sucho. - To moja c�rka. Vemund zmru�y� oczy na widok zbli�aj�cej si� galopem. G�ste, nie upudrowane w�osy falowa�y na wietrze, a ona dosiadala konia okrakiem, tak �e spod powiewaj�cych sp�dnic wida� by�o uda. Mia�aby to by� panna dziedziczka? - Prosz� wybaczy� - b�kn��. - Pomyli�em si�. Ulf u�miechn�� si� pod nosem. - Elisabet robi, co chce, ku rozpaczy swojej matki. Ale to dobra i szlachetna dziewczyna. A jej moralno�� nie budzi najmniejszych w�tpliwo�ci. - Je�dzi� konna w ka�dym razie potrafi - wycedzi� Vemund przez z�by. - I to bez siod�a i uprz�y! Elisabet zgrabnie zeskoczy�a z konia i ostatni kawa�ek drogi do rannego przebieg�a. Ukl�k�a ohok szarobladego Edwina i pospiesznie obejrza�a jego rany. - Wydaje nam si�, �e ma z�aman� r�k� - powiedzia� jej ojciec. Elisabet obejrza�a ostro�nie chorego. - Nie - o�wiadczy�a. - To tylko bark, zwichn�� sobie staw. Chwileczk�... Czy ojciec m�g�by tu potrzyma�? Jednym zdecydowanym ruchem nastawi�a rami�. Ed- win wrzasn�� dziko i zemdla�. O, rany boskie! mia� ochot� krzykn�� Vemund Tark, ale si� powstrzyma�. Nigdy przedtem nie widzia� kobiety dzia�aj�cej tak stanowczo. - Sporo pani umie, jak widz� - powiedzia� do Elisabet st�umionym g�osem. Ona nie mia�a czasu nawet na niego spojrze�. - Pradziadek Ulvhedin mnie nauczy�. A potem ciotka Ingrid. To ja odziedzicz� po niej �wi�ty skarb Ludzi Lodu, bo po niej nie ma ju� w rodzie dotkni�tych ani wybranych. Vemund spojrza� pytaj�co na Ulfa, ten jednak nie mia� czasu na wyja�nienia. - Rozbierzcie go od pasa w d� - powiedzia�a Elisabet. W gromadzie flisak�w da� si� s�ysze� szmer zdziwienia. �aden nie kwapi� si�, �eby wykona� polecenie. - Mo�e to nie jest odpowiednie dla damy... - zacz�� Vemund Tark. - Prasz� nie m�wi� g�upstw - parskn�a Elisabet nieciecpliwie. - Co jest wa�niejsze? �ycie ch�opca czy maja wstydliwo��? Je�li o maj� cnot� chodzi, to w pe�ni za ni� odpowiadam, zapewniam pana. - Elisabet mia�a ju� do czynienia ze znacznie gorszymi przypadkami ni� ten - powiedzia� Ulf tonem usprawiedliwienia, jednocze�nie zdejmuj�c spodnie Edwinowi. - Jej wielkim marzeniem jest zosta� lekarzem, ale oczywi�cie nic z tego nie b�dzie. Po pierwsze dlatego, �e jest kobiet�, a po drugie dlatego, �e kiedy� b�dzie musia�a odziedziczy� dw�r. Tymczasem jednak nie ma nic do roboty i nudzi si�, prawda, Elisabet? - Chcia�abym robi� co�, co ma sens - powiedzia�a Elisabet, nie odrywaj�c wzroku od d�ugiej rany, kt�r� stara�a si� oczy�ci�. - By� dziedziczk� dworu, prowadzonego przez tak pracowitych rodzic�w, w kt�rym na dodatek jest tyle s�u�by, to irytuj�ce. Prosz� tu potrzyma� - zwr�ci�a si� do Vemunda. - Prosz� zaciska� razem brzegi rany! Pos�ucha� bez s�owa. Elisabet przyjrza�a si� z bliska jega r�kom. Po prostu przyci�ga�y wzrok - du�e, si�ne, ogorza�e od s�o�ca i wiatru, a przy tym smuk�e i szczup�e, o wra�liwgch palcach. W ko�cu da�a sobie chwilk� czasu, by spojrze� na w�a�ciciela tych d�oni. Nie mog�y nale�e� do zwyk�ego flisaka czy parobka, to stwierdzi�a od razu. A intensywnie niebieskie oczy, kt�re badawczo jej si� przygl�da�y, �wiadczy�y o kulturze i wykszta�ceniu. Usta okaza�y si� niewiarygodnie poci�gaj�ce. Elisabet by�a po prostu zafascynowana pi�knymi, m�skimi rysami, ca�� szlachetn� twarz�. To nie m�g� by� nikt inny jak tylko ten s�ynny Vemund Tark, o kt�rym m�wi�a matka. Ale co si� kryje w tych oczach? Jaka to straszna tajemnica dr��y �wiadomo�� tego m�czyzny? Jakim sposobem gorycz zd��y�a ju� wycisn�� a� tak wyra�ne pi�tno na tej m�odej twarzy? Elisabet Paladin nie by�a ani dotkni�t�, ani wybran�. By�a zwyk�� dziewczyn�, cho� nie mog�o ulega� najmniejszej w�tpliwo�ci, �e pochodzi�a z Ludzi Lodu. Najbardziej przypomina�a chyba Ceeyli� i Villemo, a mo�e te� Ingrid z czas�w m�odo�ci. Elisabet jednak mia�a w sobie jak�� dziwn� nie�mia�o��, cech�, kt�ra tamtym trzem szczeg�lnie nie ci��y�a. Zmiesza�a si� teraz i zarumieni�a pod uwa�nym spojrzeniem Vemunda Tarka i musia�a spu�ci� wzrok. Odruchowo podci�gn�a spodnie Edwina i okry�a najbardziej tego wymagaj�ce cz�ci jego cia�a. - Musz� zaszy� ran� - powiedzia�a. - Zanim Edwin odzyska przytomno��. Wsp�czesny lekarz pewnie by za�ama� r�ce nad prymitywnymi poczynaniami chirurgicznymi Elisabet, a jeszcze bardziej nad jej stosunkiem do higieny, ale przygl�daj�cym si� m�czyznom imponowa�a w najwy�szym stopniu. Niekt�rzy musieli odej�� na bok, gdy ig�� przebija�a sk�r�. Vemund nie powiedzia� nic, ale spojrzenie, kt�re pos�a� Ulfowi Paladinowi, by�o dostatecznie wymowne. Edwin ockn�� si� na skutek b�lu spowodowanego szyciem i trzech ludzi musia�o go trzyma�, by Elisabet mog�a doko�czy�. Stary Nils p�aka� i prosi� Boga o wybaczenie za.to, �e naruszaj� stworzone przez niego dzie�o, uwa�a� poza tym, �e panienka jest potwornie nieczu�a, po prostu brutalna. W ko�cu Elisabet wsta�a i starannie wytrzepa�a sp�dnic�. J�cz�cego Edwina flisacy u�o�yli na wozie sprowadzonym przez Nilsa, Elisabet u�miechn�a si� i niepewnie pomacha�a wszystkim na po�egnanie. Nie skorzysta�a ze swojego nie osiod�anego konia, lecz zacz�a si� wdrapywa� na furk� obok Edwina. Vemund natychmiast podskoczy�, �eby jej pom�c. Elisabet nie mia�a odwagi spojrze� mu w oczy, by nie dostrzeg�, �e si� zawstydzi�a. Wierzchowiec, na kt�rym tu przyjecha�a, poszed� za wozem. Ulf przygl�da� si� temu wszystkiemu zdumiony. To by�a jaka� nieznana strona charakteru jego zazwyczaj pyskatej i �mia�ej c�rki. Vemund Tark sta� obok niego. - Je�li mo�na, to przyjd� za wami zaraz, jak tylko sko�czymy prac�. - Oczywi�cie - odpar� Ulf, ale jego my�li b��dzi�y gdzie indziej. Zgodnie ze swoim zwyczajem, Ulf poszed� wprost na pi�tro. Zapuka� do drzwi i us�ysza� s�owa zaproszenia. Jego dziadek Ulvhedin siedzia� wyprostowany na krze�le i wygl�da� przez okno. Rodzice Ulfa, Jon i Branja, ju� nie �yli, zmar�a tak�e babcia Elisa, lecz Ulvhedin �y�, mia� dziewi��dziesi�t sze�� lat i czu� si� dobrze. - Jak tam sp�awianie drewna? - zapyta� teraz, bo zawsze bardzo interesowa� si� wszystkim we dworze. - No, jako� nam si� uda�a - odpowiedzia� Ulf, zadowolony z dobrze wykonanej pracy. - A co to za nieszcz�cie? Ulf nie zdziwi� si� ani troch�, �e dziadek wie. - To Edwin, syn Nilsa. Elisabet poradzi�a sobie naprawd� dobrze. Ulf opowiedzia� dok�adnie, co si� sta�o, patem usiad� na �awie i zapali� fajk�. - Tak, to zdolna dziewczyna - przyzna� Ulvhedin. Ulf przemilcza� swoje obserwacje, nie wspomnia� o nowej, �agodnej, kobiecej Elisabet. Powiedzia� tylko: - Jest w niej jaka� mieszanina jakby zwyczajnej dziewczyny z tym, co by�o dobre w dotkni�tych. - To prawda. Tak si� ciesz�, �e dali�cie jej imi� na pami�tk� mojej Elisy. Wnuk westchn�� g��boko i wsta�. - W ka�dym razie wszyscy jeste�my szcz�liwi, �e ma�a Shira zdo�a�a unieszkodliwi� t� przekl�t� mar�, kt�ra przez tyle wiek�w niszczy�a nasz r�d. Tak dobrze jest wiedzie�, �e nie urodzi si� ju� �adne nieszcz�sne, dotkni�te dziecko. I �e po moim pokoleniu �adne takie dziecko si� nie urodzi�o. Ulvhedin wygl�da� przez okno. - Smocze nasienie - rzeki z wolna. - Co dziadek ma na my�li? Ulvhedin zwr�ci� ku niemu swoj� straszn�, lecz kocha- n� twarz. - Dan, ojciec Daniela, kt�ry wiedzia� tak wiele opowiada� mi kiedy� o pewnym bohaterze greckaego mitu, kt�ry zabi� smoka i posia� jego z�by... - Ach, tak! I potem z ziemi wyro�li uzbrojeni wojow- nicy? - No w�a�nie! I tak te� jest z przekle�stwem Ludzi Lodu. Unicestwisz je, a nowe pokolenia dotkni�tych wyrosn�... - Czy dziadek my�li, �e wielki czyn Shiry to za ma�o? Stary nie odpowiedzia�. - Ale przecie� Elisabet... - Z Elfsabet wszystko w porz�dku. Ulf zmarszczy� brwi. - Orjan w Skanii ma syna, Arva, z kt�rego jest bardzo dumny. To niezwykle mi�y ch�opiec o b��kitnych oczach. Daniel ma dwoje dzieci, syna Solve i c�rk� Ingel�. Znamy ich oboje! Ciemnookie, radosne dzieciaki, bez najmniejszego nawet �ladu jakiego� piekielnego obci��enia. - To prawda. �adnemu z tych czworga niczego nie brakuje. A mimo to, Ulf.. Mimo to wiedz, �e z�by smoka zostaly posiane! Ulf przygl�da� si� dziadkowi d�ugo i uwa�nie, a w ko�- cu westchn�� leciutko i wyszed� z pokoju. Martwi� si� o Ulvhedina. Stary cz�owiek mia�by du�o lepiej i czu�by si� o wiele swobodniej w Grastensholm, u Ingrid, ale Tora nawet s�ysze� o tym nie chcia�a. Uwa�a�a, �e jej obowi�zkiem jest opiekowa� si� starym dziadkiem m�a, zaraz by si� roznios�o, gdyby tego nie robi�a, a co by pawaedzieli s�siedzi? Tak wi�c Tora zam�cza�a starego swoim nieustannym "ja wiem lepiej", a jednocze�nie skar�y�a si�, jaki to dla niej krzy� zajmowanie si� dziadkiem. Nic zatem dziwnego, �e silny jeszcze Ulvhedin najwi�cej czasu sp�dza� w swoim pokoju, �eby nikomu nie zawadza�. Vemund Tark przyszed�, gdy ju� zaczyna�o zmierz- cha�, w na wp� przemoczonym ubraniu, tak jak sta� nad rzek�. Przywita� si� uprzejmie z paniami. Tora przyj�a go z umiarkowanym zachwytem. Co prawda rodzina Tar- k�w to czaruj�cy ludzie, ale tego odludka Vemunda z trudem da�oby si� zaliczy� do tej samej kategorii. Elisabet przygl�da�a mu si� z ukrywanym zainteresowaniem. By� to m�czyzna w jej typie. Kulturalny, przystojny, a jednocze�nie otacza�a go jakby atmosfera dzikich pustkowi. Zastanawiali si� wszyscy, jaki te� interes go sprowadza. Wyja�ni�o si� szybko, bez niepotrzebnych wst�p�w. - Pani Paladin... Ulfie. Od wielu tygodni poszukuj� kobiety, kt�ra pomog�aby mi rozwi�za� m�j trudny, podw�jny dylemat. Pewna moja... krewna wymaga sta�ej opieki. Nie mo�na jej pozostawi� samej. Niedawno umar�a kobieta, kt�ra si� ni� zajmowa�a, i naprawd� nie wiem, co pocz��. A tymczasem panna Elisabet pragnie jakiego� bardziej sensownego zaj�cia ni� nudne �ycie we dworze, a poza tym ma prawdziwy talent lekarski. A co si� tyczy tej drugiej sprawy... Elisabet wstrzyma�a dech. Do czego on, na Boga zmierza? Vemund Tark m�wi� dalej: - Wspomnia�e�, Ulfie, �e twoja c�rka powinna wyj�� za m�� za kogo�, kto nie jest dziedzicem, za m�odszego syna, kt�ry nie jest przywi�zany do rodzinnego dworu, domu za kogo�, kto m�g�by u jej boku �y� tutaj. Gdyby twoja c�rka przyj�a t� pracg u mojej... krewnej, dop�ki nie znajd� kogo� innego, to mia�aby czas pozna� swojego przysz�ego m�a, w bardziej naturalny spos�b, i mo�e polubi� go. Wygl�da na to, �e panna Elisabet jest siln� i niezale�n� m�od� osob�, kt�ra potrafi radzi� sobie nawet w nieoczekiwanych sytuacjach. Odenchn�� g��boko, po czym doda�: - Pani Paladin, m�j przyjacielu, Ulfie... w imieniu mojego m�odszego brata mam zaszczyt prosi� o r�k� waszej c�rki. ROZDZIA� II Wielka cisza zaleg�a w pokoju po zaskakuj�cym o�wiad- czeniu Vemunda Tarka. S�ycha� by�o tylko d�wi�ki dochodz�ce z zewn�trz; kokieteryjne i nie zawsze przyzwoite rozmowy s�u��cych z parobkami pracuj�cymi w stajniach i oborach, �a�osne muczenie ciel�t, skrzypienie k� gdzie� na wiejskiej drodze. Elisabet zdawa�a sobie spraw� z tego, �e nie wolno jej protestowa�. By�oby to obra�liwe dla tego, kto z�o�y� tak� propozycj�, a poza tym zwyczaj nakazuje, by rodzice rozstrzygali sprawy ma��e�stwa. Ju� i przedtem przychodzili do niej konkurenci, oczywi�cie, ale matka Elisabet odprawia�a ich jako nie do�� powa�nych kandydat�w. - No, musz� powiedzie�... - wykrztusi� na koniec Ulf matowym g�osem. Pani Tora przez ca�e popo�udnie obnosi�a swoje oburzenie, �e nie zd��� na pierwsze wieczorne spotkanie w Chcistianii, i nie chcia�a s�ucha� propozycji m�a, �e przecie� mog� jecha� jutro rano i zabra� wszystkich ze sob�. Pani Tora chcia�a czu� si� obra�ona i zlekcewa�ona. Teraz zapomnia�a o ca�ej Christianii. Zwr�ci�a si� do c�rki z pa�aj�cymi oczyma. - Elisabet - wyszepta�a. - Pomy�l! Wej�� do rodziny Tark�w! Jednej z najbogatszych... najlepszych! Teraz dziewczyna nie mog�a ju� d�u�ej milcze�. Odwr�ci�a si� w stron� Vemunda i powiedzia�a czystym, ch�odnym g�osem: - A co pa�ski brat na to? - Braciszek? My�l�, �e b�dzie z tego bardzo zadowolony. Pani jest w�a�nie tak� kobiet�, jakiej potrzebuje, a i on w przysz�o�ci mo�e by� dla pani oparciem. Tak�e pod wzgl�dem materialnym. Chodzi mi o to, �e w dzisiejszych czasach wy, w�a�ciciele dwor�w, ponosicie ogromne ci�ary podatkowe. Nie b�dzie te� z ca�� pewno�ci� mia� �adnych zastrze�e� co do wygl�du swojej przysz�ej ma��onki. - Wielkie dzi�ki! - sykn�a Elisabet z irytacj�. - Powiada pan, �e b�d� mia�a do�� czasu na to, by go pozna� i polubi�. To naprawd� wspania�omy�lne z pa�skiej strony. W takim razie on tak�e b�dzie mia� tyle samo czasu, by pozna� mnie, prawda? Bo jego zdanie te� si� chyba b�dzie troch� liczy�o? - Elisabet! Nie tym tonem! - upomnia�a j� matka. - To zrozumia�e - odpar� Vemund Tark spokojnie. Trudno by�o nie dostrzec urazy w g�osie Elisabet. - Bardzo ch�tnie podejm� si� opieki nad pa�sk� kuzynk�. Wygl�da to na rozs�dne zaj�cie dla ma�o przydatnej panny. Co prawda sami mamy w domu dziewi��dziesi�ciosze�cioletniego dziadka Ulvhedina, ale on znakomicie sobie radzi. Mimo wszystko nie chcia�abym by� traktowana jak ko� na sprzeda�. Poprosz� rodzic�w, by zgodzili si� na m�j wyjazd do pa�skiej kuzynki. Ale potem zobaczymy. Je�eli mi�dzy pa�skim bratem a mn� narodzi si� sympatia, to mo�emy wr�ci� do kwestii ma��e�stwa. Na razie jednak nie odpowiemy ani tak, ani nie: - Elisabet! - wykrzykn�a matka oburzona. - M�oda dziewczyna nie ma prawa stawua� warunk�w! Masz si� uk�oni� i podzi�kawa�, to wszystko! Tymczasem Ulf zdo�a� si� otrz�sn�� z zaskoczenia. - Uwa�am, �e propozycja Elisabet jest rozs�dna. Co ty na to, Vemundzie? M�ody cz�owaek skin�� g�ow�. - To by chyba by�o niez�e rozwi�zanie. Wyobra�a�em sobie, �e b�dzie to ma��e�stwo z rozs�dku, jak to jest w zwyczaju. Ale powinienem by� liczy� si� z tym, �e panna Elisabet jest tak� indywidualistk�, i� nie mo�na jej ustawia� jak pionka na szachownicy. U�miecha� si� sarkastycznie, ale ju� po chwili m�wi� ca�kiem powa�nie: - Pa�stwo rozumiej�, mam nadziej�, �e moj� krewn� nie mo�e si� opiekowa� byle kto. Musz� bardzo uwa�a�, by wybra� odpowiedni� osob�. Tutaj niezb�dny jest takt, inteligencja, wyrozumia�o��, dyskrecja, a przede wszystkim umiej�tno�� opiekowania si� chorym cz�owiekiem. Kobieta, kt�ra si� zajmowa�a maj� kuzynk� przez ostatnie lata, nie wszystkie te warunki spe�nia�a, ale nie mog�em znale�� nikogo lepszego. Ostatnio jednak by�a pod opiek� kogo� ca�kiem nieodpowiedniego. Panno Elisabet, nigdy bym si� nie odwa�y� zaproponowa� pani pracy, kt�r� mog�aby wykonywa� pierwsza lepsza piel�gniarka. Przeciwnie, proponuj� pani bardzo trudne zaj�cie. - Mam to wi�c traktowa� jako komplement? - Oczywi�cie! - Wobec tego dzi�kuj�. - Elisabet, jestem obunona twoim zachowaniem - o�wiadczy�a pani Tora. - Naprawd� by�am przekonana, �e wychowa�am ci� du�o lepiej. Natychmiast id� do swego pokoju! Elisabet szuka�a psychicznego wsparcia u ojca, ale on nie m�g� sprzeciwi� si� �onie w obecno�ci obcego cz�owieka. By� poza tym oszo�omiony i zmartwiony, �e jego jedyne dziecko ma opu��i� dom. Elisabet natomiast nie mog�a powstrzyma� protest�w przeciwko takiemu traktowaniu. - Obieca�am cioci Ingrid, �e przyjd� do niej, jak tylko b�d� mog�a. Czy mam z�ama� obietnic�? - Oczywi�cie, �e nie - odpar�a Tora zirytowana. - Ale wiesz, jak ja nie lubi� tych twoich wizyt w Grastensholm. Ingrid uczy ci� zbyt wielu rzeczy, kt�rych nie powinna� umie�. Vemund Tark sprawia� wra�enie zdumionego. Ulf u�miecha� si� krzywo. - Nasza ciotka Ingrid bywa nazywana wied�m�. - I jest ni� - powiedzia�a Tora gwa�townie. - A jak my�lisz, kto inny rzuci� urok na nasze krowy, �eby cieli�y si� przed czasem? - To by�a zwyczajna zaraza - mrukn�� Ulf, ale najwyra�niej dyskutowali ju� na ten temat wiele razy, wi�c nie chcia� si� k��ci�. - Po�egnaj si� teraz i podzi�kuj panu Tarkowi, Elisabet - rzek�a Tora, jakby rozmawia�a z o�miolatk�. - Podzi�kuj za wspania�omy�ln� propozycj�! I mo�esz i��. Om�wimy twoj� przysz�o�� sami. Dziewczyna pos�usznie zbli�y�a si� do Vemunda i po- da�a mu r�k�. - Dzi�kuj� - szepn�a i dygn�a jak dobrze wychowana panienka. Ta okropna nie�mia�o��, kt�ra pojawia�a si� zawsze w najmniej oczekiwanej porze, nie pozwala�a jej patrze� na niego d�u�ej ni� przez moment, ale nawet moment wystarczy�, by dostrzeg�a znowu ten trudny do poj�cia wyraz w jego poci�gaj�cej twarzy. Natychmiast potem wybieg�a z pokoju. Ingrid przygl�da�a si� z uwag� Elisabet, kt�ra opowie- dziala jej wszystko jednym tchem. Ingrid mia�a siedemdziesi�t dwa lata i sama siebie nazywa�a wied�m�. I by�a ni�, ale trzeba przyzna�, by�a to wied�ma z klas�! Trudno by si� doszuka� u niej haczykowatego nosa, garbu czy odpychaj�cego wygt�du Baby Jagi z ba�ni. Ingrid by�a nadal pi�kna i z pewno�ci� wci�� jeszcze mog�a zawr�ci� w g�owie niejednemu m�czy�nie; oczy pod siwiej�cymi w�osami pozosta�y p�omiennie ��te, a przeci�g�y u�miech wywo�ywa� u patrz�cych dreszcz. Szeptano, oczywi�cie, to i owo, co si� po nocach dzieje w Grastensholm. Ale dopiero w ostatnim czasie. D�ugie ma��e�stwo Ingrid pozosta�o nieposzlakowane. - Jeste� pewna, �e tego naprawd� chcesz? - zapyta�a Ingrid. - Wyjeeha� z domu, na niepewne? - Oczywi�cie, �e chc�, ciociu Ingrid - odpar�a Elisabet szczerze. - Czy my�lisz... - Nie m�w do mnie ciociu - rzek�a tamta z grymasem. - Nie znam drugiego s�owa, kt�re by tak postarza�o. Czuj� si�, jakbym mia�a sto lat! A ty jeste� ju� doros�a! Elisabet u�miechn�a si� pod nosem. - Czy my�lisz, �e to zabawne snu� si� po domu z k�ta w k�t bez �adnego zaj�cia? Mama krzyczy na mnie, �e si� leni�, ale gdy tylko chc� w czym� pom�c, jest jeszcze gorzej. Dziedziczka dworu nie robi tego, dziedziczka dworu nie robi tamtego. Wielki mi dw�r! Czy uwa�asz, �e Elistrand jest du�ym dworem? - O ile dobrze rozumiem, to pomagasz nie w tym, co trzeba - roze�mia�a si� Ingrid. - Ale wiem, co czujesz. Mimo wszystko jednak nie jestem pewna, czy post�pujesz s�usznie. Tak �atwo jest pope�ni� b��d, wierz mi. Elisabet przygl�da�a jej si� przez chwil� badawczo. Po czym zawo�a�a spontanicznie: - Ingrid, czy ty by� mi nie mog�a powr�y�? - Powr�y�? Ja? Przecie� ja nie umiem wr�y�! - Jestem pewna, �e umiesz. Oczy Ingrid pociemnia�y. - Nie zawsze chcia�abym widzie� rzeczy, kt�re maj� si� sta�. A, wi�c potrafisz tak�e widzie�, pomy�la�a Elisabet, ale nie chcia�a si� naprzykrza�. Zmieni�a temat. - Wiesz, pewna sprawa le�y mi na sercu. Dziadek Ulvhedin, on si� tak nudzi. Czy on nie m�g�by si� tu sprowadzi�? Chocia� na jaki� czas? On potrafi dba� o siebie, wi�c... - Kochana Elisabet, ja niczego bardziej nie pragn� i wielokrotnie o tym rozmawiali�my, ale twoja droga mama, wiesz... - No, tak, mama - westchn�a Elisabet. Popatrzy�y na siebie i wybuchn�y �miechem. Ingrid po�o�y�a r�k� na d�oni dziewczyny. - Twoja mama jest wspania�ym cz�owiekiem, my wszyscy bardzo j� lubimy. Popatrz, co ona zrobi�a z Elistrand! Wzorcowy dw�r! Tylko po prostu ona troch� nie pasuje do Ludzi Lodu. - Ale czy nie mogliby�my powiedzie�, �e ty �le si� czujesz tutaj sama? Mo�e to by j� przekona�o? Ingrid zamy�li�a si�. - Masz racj�, ja jestem tutaj sama. - No w�a�nie, co zrobi�a� ze wszystkimi s�u��cymi i parobkami? - Zatrzyma�am tylko tych, kt�rych absolutnie potrzebuj�. Widzisz, trzeba oszcz�dza� na wszystkim. - Ale jak sobie bez nich radzisz? - Och, nie potrzebuj� wiele s�u�by, mam przecie� sw�j ludek! Elisabet drgn�a. S�ysza�a plotki o tym, co si� nocami dzieje w Gristensholm, a teraz gdy sz�a przez hall, sama dozna�a wra�enia, jakby jakie� cienie umyka�y w pop�ochu, by ukry� si� na czas. Uzna�a jednak, �e to przywidzenie. - C�, �y�am w naprawd� szcz�liwym ma��e�stwie - powiedzia�a Ingrid. - Ale wci�� musia�am si� mie� na baczno�ci, bo nie chcia�am, by m�� pozna� moje nadnaturalne zdolno�ci. Kiedy zmar� par� lat temu, �a�owa�am go szczerze. Zarazem jednak, pod pewnym wzgl�- dem, poczu�am si� jak wypuszczona z wi�zienia. - Mo�esz znowu pos�ugiwa� si� swoj� zdolno�ci� czarowania? Bo masz tak� zdolno��, prawda? - Oczywi�cie, �e mam! �eby wi�c nie przestraszy� moich najbardziej przes�dnych s�u��cych, zwolni�am ich. Ze wspania�ymi referencjami, rzecz jasna. Zatrzyma�am tylko troje, na kt�rych w pe�ni mog� polega�. - I m�wisz, �e otrzymujecie pomoc? Nocami, ze strony nadprzyrodzonych istot? Ale ma�y ludek...? Te cienie, kt�re widzia�am id�c tutaj, niekoniecznie by�y takie ma�e. - Cii! - roze�mia�a si� Ingrid i po�o�y�a palec na wargach. - O takich rzeczach si� nie m�wi, - Matka uwa�a, �e to ty rzuci�a� czary na nasze krowy. Starsza pani posmutnia�a. - Nigdy bym si� nie zwr�ci�a przeciwko niewinnym zwierz�tom! Nie mam te� z�ych zamiar�w w stosunku do twojej matki, Elisabet. Ona po prostu nie jest w stanie mnie zrozumie�. - Och, dziadek mia�by tu wspaniale! On tak�e ukrywa swoje talenty. - Tak, pomy�l, jak by�my mogli si� tutaj bawi�, on i ja! - zawo�a�a Ingrid. - Jakie wywary przyrz�dza�! Elisabet zaraz jutro rano porozmawiam jeszcze raz z twoimi rodzicami. Powiem im, �e boj� si� samotno�ci, i poprosz�, �eby mi dali Ulvhedina do towarzystwa. Pogr��y�a si� w czu�ych wspomnieniach. - Stary Ulvhedin! O, jak nam dobrze bywa�o razem w czasach mojej m�odo�ci! - Spr�buj� przygotowa� matk� - obieca�a Elisabet. - Opowiem jej, jak bezustannie kr��ysz samotna po dworze. Ta my�l niezmiernie Ingrid ubawi�a. - Zr�b to, Elisabet - prosi�a. - I podkre�l, �e zamierzam rozpowiedzie� po ca�ej parafii, �e to ja was zmusi�am, by�cie zrezygnowali z Ulvhedina. Tak �e opinia twojej matki pozostanie nieposzlakowana. - Och, ale si� dziadek ucieszy! - zawo�a�a Elisabet podskakuj�c na krze�le z przej�cia. - I ojciec tak�e, bo on przecie� widzi, jak dziadek cierpi. Po prostu szkoda, �e akurat teraz wyje�d�am. By�oby ciekawie widzie�, co tu gotujecie oboje. Ingrid spowa�nia�a. - Ja te� �a�uj�, �e wyje�d�asz, Elisabet. By�a� w rodzi- nie jak pawiew �wie�ego pawietrza. A ja cieszy�am si�, �e Solve albo Ingela b�d� mie� tawarzystwo, kiedy kt�re� z nich osiedli si� tu na sta�e i przejmie Grastensholm i Lipow� Alej�. I ty my�lisz, �e kt�re� z nich to zrobi, westchn�a Elisabet w duchu. Czy to tylko takie marzenia? - Z tego, co zrozumia�am - powiedzia�a g�o�no - to oni postanowali za moimi plecami, �e wr�c� tutaj wraz z przysz�ym m�em. Z tym Braciszkiem Tarkiem. Rany boskie, jak mo�na kogo� nazwa� Braciszek? - Zdarza si� nawet, �e na chrzcie daj� dziecku takie imi�, ludzie maj� r�ne pomys�y. Ale cieszy mnie, �e masz tutaj w�ci�. Jednak jest co� w twoim opisie tego ca�ego Vemunda Tarka i jego rodziny, co wywo�uje u mnie �ciskanie w do�ku. Wiesz, chyba jednak ci powr��. Ma�emy zajrze� odrobin� w przysz�o��. - Och, tak! - wrzasn�a Elisabet zachwycona. - Z r�ki czy z kart? A mo�e z fus�w? - Co� ty! Takie hokus-pokus nie jest nam potrzebne. - Masz mo�e kryszta�ow� kul�? - Na co mi to? Ale chcia�abym mie� co�, co nale�y do tego Vemunda Tarka. Widzia�abym wtedy wyra�niej. Elisabet zastanowi�a si�. - Nie, nie mam nic takiego. - W takim razie daj mi swoj� r�k�. Ingrid uj�a d�o� dziewczyny, nie po to, by odczytywa� co� z uk�adu linii, nie. Ona potrzebawa�a fizycznego i psychicznego kontaktu. Ledwie jednak zbli�y�a si� do Elisabet, odskoczy�a. - Nie, to nie wygl�da dobrze - mrukn�a. - Czy ty naprawd� musisz jecha�? - Doro�li sprawiaj� wra�enie, �e s� co do tego przekonani. I, oczywi�cie, ciekawa jestem tego Braciszka. Co widzisz? - Widz�? Ja czuj�. Czuj� op�r na my�l o tym wyje�dzie. Tam jest co� chorobliwego. Co� okropnego! - Uff, nie�le! - Nie wolno ci da� si� wykorzysta�! Istnieje tam wielka, dominuj�ca si�a... - Zaczekaj, ja jednak co� mam! Vemund Tark da� mi chusteczk� do nosa, �ebym wytar�a sobie r�ce, kiedy opatrzy�am tego Edwina. Ba�am si�, �e j� za bardzo pobrudz� b�otem i krwi�, wi�c powiedzia�, �e nie chce jej z powrotem. Poezekaj, zaraz zobaczymy! Szuka�a we wszystkich kieszeniach. - Och, nie, w domu zmieni�am sp�dnic�. Albo... tak, zaczekaj, powinnam j� mie� w torebce! Elisabet pobieg�a do hallu i przynios�a torebk�. - Tu! Tu jest chusteczka! Przepraszam, �e taka upaprana! - Nie szkodzi - odrzek�a Ingrid. Dotkn�a chusteczki. Zamkn�a j� w d�oni. - B�dzie trudniej, ni� my�la�am - wymamrota�a. - Jest na niej krew Edwina. Widz� wszystkie mi�osne przygody tego �ajdaka. I widz� bardzo niepewn� przysz�o�� tego parobka, w�druj�cego od dworu do dworu. Ale w dojrza�ym wieku uspokoi si�, jak s�dz�. Urodzony zosta� w grzechu, jak si� okazuje. Ohoho! Chyba nie warto opowiada� o tym Nilsowi. Mamusia zb��dzi�a na grzeszne �cie�ki, nie ma co. No, to chyba tyle o Edwinie, schodz� teraz g��biej... Ingrid przymkn�a oczy. - Tak, to musi by� Vemund Tark! Tutaj jest ta dominuj�ca si�a, o kt�rej m�wi�am. Czy on jest przystojny? - Och, tak! Dok�adnie w moim typie, w twoim prawdopodobnie tak�e. Ingrid skin�a g�ow�. - Ale nie pozw�l mu, by ci� wykorzysta� do w�asnych cel�w. Nie mog� dok�adnie okre�li� jego osobowo�ci. To wilk samotnik. Nosi w sobie jak�� bezdenn� rozpacz. Ale dlaczego? Wyczuwam co� nieprzyjemnego, lecz nie do tego stopnia, bym mog�a to zrozumie�. Czy mog� jeszcze potrzyma� twoy� d�o�? Elisabet wyci�gn�a r�k�. - Op�r - szepn�a ingrid z zamkni�tymi oczyma. - Dobrze si� zastan�w, moje dziecko! Nie pope�nij b��du! - Czy to jakie� niebezpiecze�stwo? - Nie, nie widz� niebezpiecze�stwa. Widz� natomiast co� jakby fasad�. Jaki� mur czy jak to nazwa�. Pi�kny mur, bardzo pi�kny. I czuj� op�r, kt�ry nie pozwala mi go przejrze�. Tobie te� nie. - M�wisz zagadkami. - A czym�e innym jest nasza przysz�o��? Jedn� wielk� zagadk�. Otworzy�a swoje ��te oczy i przyg��da�a si� Elisabet. - To istnieje za t� fasad�. To odpychaj�ce! Oni si� boj�, �e to si� wymknie. - Oni? - Rodzina Tark�w. Wszyscy. Vemund tak�e, on te� jest zamieszany. O, tak! Jest w tym ubabrany, zanurzony a� po pachy! - A Braciszek? Ingrid zmarszczy�a brwi. - Jego nie widz�. On w tym wszystkim jest jakby nieobecny, anonimowy. Jakby si� ukrywa�. Czy mog� jeszcze potrzycna� chusteczk�? Dosta�a j� natychmiast. Elisabet by�a ca�kowicie po- ch�oni�ta tym, co us�ysza�a. - Przekl�ty Edwin - mrukn�a Ingrid. - Okropnie mi przeszkadzaj� te jego bezsensowne eskapady. Ale jest, znowu jest tamto! Co�, co widz� bardzo s�abo, zamiast... Dr��ca Eiisabet ostro�nie wypu�ci�a powietrze z p�uc, a potem znowu wstrzyma�a oddech, by nie przeszkadza�. - Co� tu jest. Jaka� niewyja�niona sprawa. Ca� upior- nego. Rozpacz wi�ksza ni� ktokolwiek jest w stanie znie��. Tak, w�a�nie tak: wi�ksza ni� ktokoiwiek by�by w stanie znie��. Wi�cej nie jestem w stanie wydoby� z mroku, bardzo mi przykro! Powinna bym pewnie sp�uka� krew Edwina z chusteczki, ale wtedy znikn� te� sygna�y pochodz�ce od Vemunda Tarka. Napi�cie opad�o. - Nic o �adnym brunecie wieczorow� por�, kt�ry pragnie mnie uszcz�liwi�? - Co ty sobie my�lisz? �e ja jestem w�drown� wr�biark�, kt�ra przepowiada tylko to, co mo�e sprawia� przyjemno��? - Nie, sk�d�e! - roze�mia�a si� Elisabet. - Przyznaj�, �e troch� mnie przestraszy�a�. Ale i wzbudzi�a� ciekawo��. - Sama jestem ciekawa i zaniepokojona - u�miechn�a si� Ingrid. - Gdybym by�a tob�, to bym pojecha�a. Cho�by tylko po to, �eby zobaczy�, co znajduje si� za tym murem, za fasad�. - I uwa�asz, �e nic mi nie grozi, je�eli pojad�? - Nie, chyba nie grozi. Po prostu musisz mie� oczy i uszy otwarte. Zw�aszcza je�eli chodzi o tego Vemunda, kt�ry b�dzie chcia� wykorzysta� ci� do swoich cel�w. Zupe�nae nie wiem, czego on szuka. O co mu chodzi? Pojawia si� m�ody, przystojny kawaier, spotyka czaruj�c� pann� i o�wiadcza si�, ale w imieniu m�odszego brata! Ju� to sama budzi zdumienie! - Dzi�ki za czaruj�c� pann� - roze�mia�a si� Elisabet. - Je�eli mam by� szczera, to rzeczywi�cie poczu�am si� troch� zawiedziona. A potem mnie to rozgniewa�o. I gdybym �ywi�a do niego cho�by najmniejsz� s�abo�� ze wzgl�du na t� jego wspania�� powierzchowno��, to zgas�aby raz na zawsze po tym, co powiedzia�. - Znakomicie! - podsumowa�a spraw� Ingrid. - Pa- mi�taj jednak, co powtarza�am ju� wiele razy, je�eli chodzi o t� tajemnicz� rodzin�: nie wolno ci zrobi� fa�szywego kroku! To niesko�czenie wa�ne. B�d� wyj�tkowo ostro�- na wybieraj�c ludzi, kt�rym mo�esz zaufa�! Wierz mi, jest tyle fa�szu i ob�udy wok� nich, �e trudno to sobie wyobrazi�. Elisabet obieca�a, �e b�dzie ostro�na. Przygl�da�a si� swojej ciotce i nadziwi� si� nie mog�a, jak� Ingrid ma pi�kn� cer�. Ani jednej zrmarszczki. Jedynym �wiadectwem wieku by� wyraz znu�enia i �yciowego do�wiad- czenia w oczach. Rzecz jasna nie mia�a twarzy dwudziestolatki. Wlek bowiem jest czym� bardzo dziwnym; �eby nie wiem jak m�odo cz�owiek wygl�da�, zawsze istnieje co�, co �wiadczy o wieku, co� trudnego do okre�lenia, na pierwszy rzut oka niewidocznego, ale jest. - Ingrid, co ty my�lisz o takim ma��e�stwie z rozs�dku? - R�nie my�l�. M�j syn, Daniel, kt�ry uwielbia statystyk�, twierdzi, i� ma��e�stwa z rozs�dku bywaj� zaskakuj�co szcz�liwe. On sam tak si� w�a�nie o�eni� i uk�ada im si� bardzo dobrze. Moje ma��e�stwo z pocz�t- ku oparte by�o na wsp�lnocie zainteresowa�, a przerodzi�o si� w szczer� i wiern� mi�o��. Ale dlaczego pytasz? Boisz si� wyj�� za m�� za kogo�, kogo nigdy nie widzia�a�? - Wiem, �e to zwyczajna sprawa takie ma��e�stwo, ale rzeczywi�cie troch� si� boj�. Ja potrafi� si� pewnie dostosowa�, ale pomy�l, ca b�dzie, je�eli an mnie nie polubi? - Polubi ci� - odpar�a Ingrid kr�tko. - Dzi�kuj� - u�miechn�a si� Elisabet. - To bardzo dobra partia, je�eli dobrze rozumiem, a on tak�e b�dzie mia� korzy�ci z tego, �e odziedziczymy Elistrand. Ale pomy�l, je�li on ju� jest gor�co zakochany w jakiej� innej dziewczynie? Jak g�upio b�d� si� wtedy czu�a? - Niczego takiego z twojej d�oni nie wyczyta�am. Nie chcia�abym by� zbytni� optymistk�, ale jedno mog� powiedzie� z ca�� prwno�ci�: je�eli zdo�asz zwalczy� trudno�ci w pierwszym okresie, kiedy wszystko mo�e przybra� naprawd� z�y obr�t... Je�eli to pokonasz, to widz� przed tob� pi�kne i szcz�liwe ma��e�stwo. Elisabet wybuchn�a kr�tkim, nerwowym �miechem. - No, wiesz! I w takiej sytuacji siedzisz tu i straszysz mnie? - Jeszcze nie dosz�a� do celu - ostrzeg�a Ingrid. - Widz� przed tob� mn�stwo, mn�stwo nieprzyjemno�ci, �eby wyrazi� to delikatnie. Elisabet westchn�a. I �a�owa�a, �e poprosi�a o wr�b�, i cieszy�a si� z tego. - Ingrid - rzek�a z wahaniem. - Chcia�am porozmawia� o czym innym... Ty wiesz, �e Ludzie Lodu maj� swoje legendy. - Oczywi�cie! - Jedna z rzadziej wspominanych m�wi o tym, �e kiedy� urodzi si� kto� obdarzany tak� ponadnaturaln� sil�, jakiej �wiat jeszcze nie widzia�. Ale taki kto� chyba ju� si� urodzi�? Na przyklad Ulvhedin? Albo Shira, Villemo czy Dominik. A mo�e ty sama? W�a�ciwie dlaczego by nie? Sol te� nie by�a g�upia, je�eli chodzi o magiczne sztuki. Ingrid odchyli�a si� do ty�u z u�miechem. - Och, wszyscy, kt�rych wymieni�a�, to p�otki. Nie, ten cz�owiek jeszcze si� nie urodzi�. - Ale ojciec powiada, �e przekle�stwo zosta�o unicest- wione. - Ulvhedin m�wi co innego. Ja tak�e. Elisabet przez chwil� milcza�a. - Nie chc� o tym my�le�. Tak by�o spokojnie przez ostatnie lata, od czasu kiedy Shira dokona�a swojego wielkiego czynu. My�la�am, �e ona zdo�a�a z�ama� moc Tengela Z�ego. - Uczynila to w po�owie. Zdoby�a dla nas �rodek, kt�ry mo�e unicestwi� jego si��. - Tak. Czy to ten, kt�ry si� jeszcze nie narodzi�, dope�ni zadania? - Nic o tym nie wiem. Mo�e to w og�le jest niemo�liwe? Je�eli wcze�niej Tengel Z�y si� obudzi, to i my, i ca�y �wiat b�dzie w niebezpiecze�stwie. - Och, czas nagli, czas nagli - martwi�a si� Elisabet. - Czy kto� z nas nie m�g�by pojecha� do Doliny Ludzi Lodu i poszuka�? - Nie! - odpar�a Ingrid ostro. - Skoro nawet Ulvhedin niczego nie znalaz�, to jak my mogliby�my si� na to wa�y�? - �w nie narodzony... Czy wiesz co� o nim? To ch�opiec czy dziewczynka? - Zdaje mi si�, �e wiem, jak to b�dzie, ale nie chc� nic m�wi�, �eby nie nara�a� na szwank mojej reputacji wr�ki. I to teraz, kiedy dopiero ca uda�o mi si� ci tak zaimponowa�. Ale jest tam co� dziwnega... - Co takiego? - Co�, co nie jest zgodne z tradycj� Ludzi Lodu. Mam wra�enie, �e ta osoba otoczona jest gromad� rodze�stwa, o�mioro, mo�e nawet dziesi�cioro dzieci! - Och, nie, to nie mo�e by� nikt z Ludzi Lodu! U nas natura zawsze by�a nies�ychanie oszcz�dna, je�eli chodzi o potomstwo. Przecie� rekord to troje dzieci, prawda? Trzech syn�w Arego i Mety? - Owszem. Dlatego nie rozumiem tej sprawy. A mimo to wygl�da to na sw�j spos�b logicznie... Elisabet ju� nie s�ucha�a. - Tak, ja te� nie zamierzam sprowadza� na �wiat wielu dzieci z tym Braciszkiem Tarkiem! Szczerze m�wi�c, to nie mam ochoty nawet na jedno. Wcale nie chc� chodzi� z nim do ��ka. - B�dziesz musia�a - o�wiadczy�a Ingrid z powag�. - Zreszt�, to wcale nie takie straszne, jak my�lisz. - E, tam - skrzywi�a si� Elisabet jak dziecko. ROZDZIA� III Ju� nast�pnego dnia Ulvhedin przeprowadzi� si� do Grastensholm. Siedzia� na stosie swojego dobytku, jeszcze baidziej wyprostowany ni� zwykle, z b�yskiem w oczach, kt�rego od dawna u niego nie widzieli. - Powodzenia, dziadku! - wo�a�a Elisabet, machaj�c mu r�k� na po�egnanie. Stary u�miecha� si�. - I tobie �ycz� powodzenia, Elisabet! Dbaj o siebie! I dzi�kuj� ci - rzek� tajemniczo. Dziadek Ulvhedin zawsze wiedzia� tak wiele. - Tylko pami�taj, dziecko, �e poza bezpiecznymi granicami parafii Grastensholm �wiat pe�en jest wilk�w. Dwunogich wilk�w, kt�re po�eraj� m�ode dziewcz�ta na �niadanie. - Wiem, wiem. B�d� uwa�a�. Szybko si� zorientuj�, �e takie �niadanie mo�e by� ci�ko strawne! Ulvhedin roze�mia� si�. - Mog� si� tego domy�la�. Nie przez przypadek jeste� moj� prawnuczk�. - Bardzo mi si� to nie podoba, �e dziadek przeprawadza si� do Ingrid - narzeka�a Tora, kt�ra te� wysz�a po�egna� Ulvhedina. - Wy dwoje, sami, w takim wielkim domu. To po prostu nie uchodzi! - No, wiesz! Przecie� nie jeste�my m�odzi! Poza tym to nikogo nie powinno obchodzi�, co my robimy, a czego nie. A wszystkach ciekawskich pozamieniamy w ma�e diabe�ki. Stary znowu zaczyna� swoje. Tora odwr�ci�a si� na pi�cie i posz�a