Andersen - Choinka
Szczegóły |
Tytuł |
Andersen - Choinka |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Andersen - Choinka PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Andersen - Choinka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Andersen - Choinka - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-
dację Nowoczesna Polska.
HANS CHRISTIAN ANDERSEN
Choinka
ł.
Rosła w lesie choinka, mała, ale śliczna. Miała też dobre miejsce: dużo powietrza, słońca
i przyjemne towarzystwo starszych od siebie jodełek i sosen. Dobrze jej było, a jednak
marzyła ciągle tylko o tym, aby wyrosnąć i być dużą, wielką. Nic jej przeto nie cieszyło:
ani piękne słońce, ani powietrze czyste i pachnące, ani zabawy dzieci wiejskich, które
przychodziły tu zbierać jagody. Biegały wtedy, śmiejąc się, dokoła drzewka, rozmawiały
wesoło, albo siadały z pełnym garnuszkiem na ziemi i nawlekały czerwone poziomki niby
korale na cieniutką słomkę.
— Jaka ta mała choinka prześliczna — mówiły często, ale drzewko tylko się o to
gniewało.
— Długo też jeszcze będę taka mała? — myślało sobie.
Gdyby umiało westchnąć, pewno by wzdychało, ale na to było za wcześnie.
W następnym roku było znacznie większe. I znowu rok upłynął, i znowu przybyło
mu gałęzi i wysokości. Aż poweselało.
— Ach, jakbym chciała już być taka duża jak inne drzewa! — mówiło do siebie.
— Wtedy bym rozpostarła szeroko konary, a z wierzchołka mogłabym patrzeć w świat
daleko! Ptaki słałyby gniazda na moich gałęziach, które kołysałabym poważnie, wspaniale,
z każdym powiewem wiatru! Tak jak inne drzewa.
I znów zaczęło tęsknić i martwić się o to, że tak powoli rośnie. Nie cieszyło go ani
słonko jasne, ani wesołe ptaki, ani purpurowe i złote chmurki wieczorem i rano po błę-
kitnym niebie płynące.
Potem nadeszła zima i śnieg biały grubo pokrył dokoła ziemię, iskrząc się w słońcu
jak drobne diamenty. Wówczas choinka zmniejszyła się bardzo, zaledwo wystawała z tej
białej pierzynki i nieraz się zdarzyło, iż zając przeskoczył ją w biegu. O, wtedy była strasznie
oburzona!
Dwie zimy upłynęły znów, ale na trzecią zimę była już taka wysoka, że zające musiały
obiegać ją wkoło. To było dla niej wielką przyjemnością.
— Ach, rosnąć, rosnąć, rosnąć! — powtarzała. — Być wielką i wspaniałą, to jedyna
rozkosz, której pragnę bezustannie.
W jesieni zwykle zjawiali się drwale z mocnymi siekierami i padały wtedy najpięk-
niejsze jodły i sosny. Powtarzała się ta historia każdego roku, a młode drzewka drżały,
patrząc na to. Bo też widok był smutny. Najwspanialsze drzewa z trzaskiem, z łoskotem
padały na ziemię, obcinano im piękne, zielone konary i stawały się dziwnie długie, wą-
skie, nagie; prawie nie można ich było już rozpoznać. Następnie ludzie kładli je na wozy
i wywozili z lasu, nie wiadomo dokąd.
Co się potem z nimi działo?
Kiedy jaskółki wróciły na wiosnę i poważne bociany, drzewka dopytywały ich cieka-
wie:
— Czy nie wiecie, gdzie się znajdują nasze siostry? Dokąd je wywieziono? Czyście
spotkały je w drodze?
Jaskółki nie wiedziały o niczym, lecz bocian jeden zastanowił się nad tym pytaniem,
a pomyślawszy chwilkę, skinął głową:
Strona 3
— Tak, tak, widziałem. Widziałem na morzu wielkie okręty, kiedyśmy leciały z Egip-
tu. Na okrętach wznosiły się maszty olbrzymie: to one były! Poznałem nasze drzewa po
zapachu. Trzeba im powinszować: po królewsku wyglądały!
— Ach, kiedyż ja wyrosnę tak wysoka, żebym mogła pływać po morzu! — zawołała
z żalem sosenka. — Ale co naprawdę znaczy morze i jak ono wygląda?
— Za długo byłoby ci tłumaczyć takie rzeczy, moja droga — rzekł bocian i oddalił
się poważnie.
Promienie słońca serdecznym uściskiem objęły młode drzewko.
— Nie marz o dalekiej wielkości — mówiły — ciesz się tym, co posiadasz. Dziękuj
Bogu za młodość, za siły, za zdrowie, za życie, które w tobie krąży.
Wietrzyk całował ją i pieścił zielone jej igły; rosa płakała nad nią; ale drzewko nie
rozumiało tego wcale.
Przyszła zima.
Około świąt Bożego Narodzenia znowu schodzili się do lasu ludzie i wycinali teraz
małe drzewka, nieraz mniejsze i młodsze od naszej choinki. Patrzyła ona też na nie z za-
zdrością: jadą w świat, tak daleko! Nikt nie obcina im pięknych gałęzi, wywożą je wraz
z nimi, takie śliczne, świeże!
— I dokąd je wywożą? I dlaczego? Są między nimi zupełnie maleńkie i dlaczego nie
obcinają im gałęzi?
— My to wiemy! My to wiemy! — zaświergotały wróble. — Widziałyśmy je tam
w mieście przez okna. Wiemy, dokąd one jadą. Świetny los je czeka, coś nadzwyczajne-
go! Tego nawet dobrze opisać nie można. Widziałyśmy je same przez okna: rosną tam
na środku ciepłego pokoju, ozdobione świeczkami, błyskotkami, rumianymi jabłkami,
piernikami. Ach, co za los wspaniały!
— A potem? — rzekło drzewko, drżąc z ciekawości i wzruszenia. — Cóż się potem
z nimi dzieje?
— Więcej nic nie widziałyśmy. Ale to było prześlicznie, prześlicznie!
— Ach, jakżebym pragnęła doczekać się takiego szczęścia! — westchnęło z żalem
drzewko wszystkimi igłami. — To piękniejsze jeszcze niż podróż po morzu. Jakże tęsknię
do miasta, do ludzi, jak mi tutaj smutno! Może już niedaleko Boże Narodzenie — jestem
taka duża i ładna, może mnie zetną w tym roku nareszcie! O, chciałabym już rosnąć
w ciepłym, jasnym pokoju, z całą tą świetnością, która się opisać nie da!
— A potem?… Potem nastąpi zapewne coś jeszcze piękniejszego, jeszcze wspanialsze-
go, po cóż by nas inaczej tak strojono? Tak, tak, to początek jeszcze większego szczęścia,
którego nawet odgadnąć nie umiem. Ach, co nas czeka w mieście! Tęsknię do tej chwili
— pragnę, aby nadeszła!
— Ciesz się słońcem i powietrzem — szepnęły jej bledsze, ale życzliwie promienie.
— Ciesz się młodością swoją, ciesz się życiem!
Ale choinka cieszyć się tym nie umiała, rosła tylko i rosła, jak mogła najprędzej. Igły
miała pachnące i ciemnozielone, a pień prosty jak strzała. Ludzie, patrząc na nią, mówili:
— Co za śliczne drzewko!
Na Boże Narodzenie ścieli ją też najpierwszą. Ostra siekiera wśliznęła się jej aż do serca
i drzewko padło z westchnieniem na biały śnieg brylantowy. Ból ją przeniknął straszny
i zemdlała. Rozumie się, iż zapomniała, że to jej szczęście upragnione; skoro przyszła do
siebie, czuła tylko, iż się rozstaje na zawsze ze swym rodzinnym lasem, z pniem, z którego
wyrosła; że już nie zobaczy kochanych drzew starych, które ją otaczały od dzieciństwa, ani
zielonych krzaków i choinek, z którymi się wychowała, ani świeżych kwiatów znajomych
na wiosnę, ani ptasząt śpiewających tak wesoło. Bolesne było pożegnanie, smutny odjazd.
Ocknęła się dopiero wtedy z tego smutku, gdy na podwórzu, gdzie ją wraz z innymi
choinkami złożono, usłyszała mówiącego jakiegoś człowieka, który wskazywał na nią:
— Śliczne drzewko, to biorę.
I natychmiast dwóch ludzi w pięknych sukniach ze świecącymi guzikami zaniosło ją
do wielkiego, pięknego pokoju.
Ciepło tu było, niby w lecie. Na ścianach wisiały ogromne obrazy w ramach złocistych
jak słońce, koło pieca stały wielkie wazy chińskie, na pokrywach których spoczywały lwy
Choinka
Strona 4
poważne; były tam bujające krzesła i meble jedwabiem pokryte, na stołach pełno książek
z obrazkami i tysiące kosztownych cacek.
Ustawiono drzewko na środku pokoju, w dużym drewnianym naczyniu, pełnym pia-
sku, ale tego nie było widać, gdyż naczynie osłonięto zieloną materią, a pod nim na pod-
łodze był kwiecisty kobierzec. Wtedy dopiero zaczęła choinka odczuwać znowu szczęście.
Drżała z radości. Co to z nią będzie teraz? Panienki i służba przystrajały ją i zdobiły na wy-
ścigi; wieszano na jej zielonych gałązkach siatki złociste, pełne prześlicznych cukierków,
pierniki, jabłka złocone, orzechy, różnobarwne błyskotki i cukierki, nici złote i srebrne,
podobne do promieni słońca, cudowne lalki, podobne do dzieci, świeczki i ptaszki, a na
najwyższej gałązce umieszczono gwiazdę srebrzystą.
Wyglądała tak wspaniale, że naprawdę opisać trudno; wróble miały słuszność zupełną.
— Wieczorem będzie daleko piękniejsza, gdy zapalimy świeczki — mówiono dokoła,
a drzewko traciło przytomność ze szczęścia.
— Ach, żeby ten wieczór nadszedł już! — wzdychało. — Ach, żeby zapalono moje
świeczki! I co to wtedy będzie? Co się stanie? Może sosny przyjdą z lasu patrzeć na mnie?
A wróble będą zaglądały w okna. I wszyscy podziwiać będą moją piękność i moje szczęście.
A potem? Czy tu wrosnę mocno w to naczynie i stać będę lato i zimę taka piękna i strojna?
Pięknie marzyła sobie o przyszłości, ale tymczasem bolała ją kora, a tęsknota za lasem
sam rdzeń przenikała.
— To nic — myślała sobie — to przeminie.
Wieczorem zapalono na niej świeczki. Co za blask! Co za jasność! Nic podobnego
jeszcze w życiu nie widziała. Wszystkie gałązki jej drżały ze szczęścia tak, że na jednej
zapaliły się igiełki. To zabolało ją mocno.
— Pali się! Pali! — zawołały panienki i ogień ugaszono zaraz.
Zmartwiło to choinkę: w tym miejscu była ciemna i spalona, to wcale nieprzyjemnie;
chciałaby cała tonąć w jasnym blasku, jak podczas lata w słonecznych promieniach.
Wtem otworzono szerokie podwoje i do pokoju wpadło mnóstwo dzieci, biegnąc
prosto do drzewka, jakby je chciały przewrócić. Starsi postępowali za nimi poważnie.
Na mgnienie oka stanęła gromadka zdumiona i milcząca przed jarzącą chojną, lecz zaraz
wybuchnęła takim krzykiem, że szyby w oknach zadrżały z przestrachu. Teraz się zaczął
taniec wkoło drzewka, z którego wśród okrzyków zachwytu co chwila zdejmowano jakieś
cacko czy błyskotkę.
— Co oni robią? — myślała choinka. — I cóż to będzie?
Świeczki płonęły jasno, ale zmniejszały się prędko i coraz trzeba było gasić którąś, aby
się nie zapaliła gałązka. Na koniec dano dzieciom pozwolenie zabrać z drzewka, co im
się tylko podoba. Straszne rzeczy, z jaką chciwością rzuciły się do rabunku! Aż gałęzie
trzeszczały. I gdyby choinka nie była przymocowana do sufitu, byłyby ją niezawodnie
przewróciły.
Potem tańczyły wkoło z zabawkami i przysmaczkami, które z drzewka oberwały, a na
choinkę nikt już nie spoglądał, oprócz starej piastunki, która delikatnie podnosiła gałązki,
aby się przekonać, czy gdzie nie zostało jabłko lub cukierek.
— Bajeczki! Bajeczki, dziadziu! — zaczęły wołać dzieci i ciągnęły do drzewka niskiego
staruszka, który też usiadł pod nim.
— Teraz jesteśmy w lesie! — rzekł wesoło. — Niechże i drzewko naszej historii
posłucha, może mu się to przyda. Ale jedną wam tylko dziś bajkę opowiem, więc o czym
chcecie: czy o Rum-Trum rozbójniku, czy o kulawym chłopcu, który spadł ze schodów,
ale się potem ożenił z księżniczką?
— O Rum-Trum rozbójniku!
— O kulawym chłopcu! — krzyczały dzieci na wyścigi.
Drzewko tylko milczało, myśląc sobie: — Co to ma wszystko znaczyć? I co ze mną
dalej będzie?
A tymczasem dziadunio zaczął opowiadać o kulawym chłopcu, który spadł ze scho-
dów, ale został mężem księżniczki.
Dzieci klaskały w ręce i krzyczały. Chciały potem koniecznie historii o rozbójniku, ale
usłyszały dzisiaj tylko jedną.
Choinka
Strona 5
A drzewko stało cicho i myślało: — O tym mi ptaszki w lesie nigdy nie opowiadały.
Kulawy chłopczyk spadł ze schodów, a potem się ożenił z księżniczką. Więc to tak bywa
na tym świecie! Nie można wątpić, skoro opowiada taki poważny i siwy staruszek. Ha,
któż to może wiedzieć! Nikt swego losu nie przewidzi. Może i ja też spadnę tu kiedy ze
schodów, a potem się ożenię z księżniczką.
I zasnęło z miłą nadzieją, że jutro znowu będą przystrajać je cukierkami, świeczkami
i złotem.
— Jutro będę jeszcze szczęśliwsza — myślało. — Będę się jeszcze bardziej cieszyła tym
wszystkim. A potem znów wysłucham bajki o kulawym chłopcu, a może i o rozbójniku.
Całą noc o tym rozmyślała. Nazajutrz z rana służba weszła do pokoju.
— Przyszli mnie stroić — szepnęło drzewko.
Ale zamiast tego wyniesiono je z pokoju, zwleczono ze schodów i umieszczono w ja-
kimś ciemnym kącie, gdzie nie dochodziło wcale światło dzienne.
— Co to ma znaczyć? — rzekła do siebie choinka. — Co ja tu robić będę? Co ja tu
usłyszę?
Przytuliła się do muru i myślała, myślała długo… A czasu miała dosyć, gdyż dni i noce
upływały, a nikt do niej nie przychodził. Raz wszedł ktoś, ale po to, żeby postawić przed
nią wielką skrzynię. Teraz była tak ukryta, iż mogła sobie wyobrazić, że wszyscy o niej
zapomnieli.
— To dlatego, że teraz zima — pocieszała się w tej ciemności. Ziemia jest twarda
i śniegiem pokryta, nie mogą mnie zasadzić i trzymają w tym schronieniu aż do wiosny.
Jak to dobrze obmyślane! Przekonuję się coraz lepiej, że ludzie są bardzo dobrzy i ro-
zumni! Szkoda tylko, że tu tak ciemno i okropnie pusto. Żeby chociaż zajączka można
było zobaczyć — czasem. W lesie było bardzo ładnie w zimie na białym śniegu, kiedy
zajączki skakały dokoła, a czasem przeskakiwały i przeze mnie. Ale wtedy nie mogłam
znieść tego. Tutaj okropnie pusto i samotnie.
— Pi, pi! — odezwała się nieśmiało myszka.
— Pi, pi! — odpowiedziała jej druga.
Wysunęły się obie z niewidzialnej norki i zaczęły wąchać drzewko, obchodząc je do-
koła. W końcu wsunęły się między gałązki.
— Straszne zimno — rzekła jedna. — Ale tutaj nieźle, prawda, moja staruszko z lasu?
— Nie jestem wcale stara — rzekło drzewko. — Wiele znam drzew daleko starszych
ode mnie.
— A skąd się tutaj wzięłaś? — zapytały myszy. — I co wiesz? Co widziałaś?
Były obydwie niezmiernie ciekawe i zasypywały drzewko pytaniami.
— Opowiedz nam o wszystkim, co widziałaś na świecie. Gdzie jest najpiękniej? Gdzie
jest najprzyjemniej? A czy byłaś w spiżarni, gdzie sery leżą na półkach, a szynki wiszą
wysoko na sznurach? Tam jest pięknie! Tam można tańczyć koło sadła: tam najchudsza
upaść się może wybornie.
— Nie znam spiżarni — rzekło drzewko — ale widziałam las piękny, gdzie słońce
świeci wesoło na sosny zielone i na małe kwiatki; gdzie ptaszki śpiewają przyjemnie przez
całe lato.
I zaczęła opowiadać im o swej młodości, o lesie, słońcu, jaskółkach, bocianach. Myszy
nic podobnego dotąd nie słyszały i nadziwić się nie mogły.
— Ach, jak ty dużo widziałaś na świecie! — powtarzały co chwila. — Jakie to wszystko
piękne! Jak szczęśliwa być musiałaś w tym pachnącym lesie!
— Szczęśliwa? — powtórzyła choinka ze zdziwieniem i pomyślała trochę nad tym
wszystkim, co mówiła przed chwilą. — Tak, w gruncie rzeczy były to czasy przyjemne —
dodała wreszcie — ale…
Zaczęła opowiadać teraz co innego: jak ją ustawiono w prześlicznym pokoju, przy-
strojono błyskotkami i świeczkami, jak koło niej tańczono i śpiewano.
— Ileż ty szczęścia doznałaś już w życiu, dobra staruszko! — dziwiły się myszy.
— Nie jestem wcale stara — broniła się znowu — dopiero tej zimy z lasu mnie
zabrano. Przez to przestałam rosnąć.
— Ślicznie opowiadasz — zachwycały się obie.
Choinka
Strona 6
Następnej nocy znowu przyszły pod drzewko, a z nimi razem cztery inne myszy, które
też chciały posłuchać ciekawych opowieści.
Choinka opowiadała, a im dłużej mówiła, im więcej przypominała sobie własne życie,
tym przyjemniejsze jej się wydawało.
— To były dobre czasy — szeptała z westchnieniem, ale mogą powrócić. Kulawy
chłopiec spadł ze schodów, a przecież ożenił się potem z księżniczką. Może i dla mnie
także księżniczka przeznaczona.
Przyszła jej na myśl młoda, śliczna, zielona brzózka, która rosła tam w lesie; była ona
prawdopodobnie księżniczką.
— Co to za kulawy chłopiec? — dopytywały myszy.
Ona opowiedziała im całą historię, każde słowo pamiętała doskonale, a myszy były tak
szczęśliwe, że biegały jak szalone po gałązkach, prawie do samego wierzchołka.
Następnej nocy przyszło ich daleko więcej, a w niedzielę nawet dwa szczury.
Lecz ci panowie osądzili, że historia nie jest bardzo zajmująca, a to zmartwiło myszki,
gdyż odtąd i one uważały ją za mniej piękną.
— Czy tylko jedną umiesz bajkę? — dopytywały się szczury.
— Tylko tę jedną. Wysłuchałam jej podczas najpiękniejszego wieczoru w mym życiu;
nie wiedziałam wtedy nawet, jak szczęśliwa jestem.
— To bardzo głupia bajka. A nie umiesz żadnej o słonince, o łoju? Żadnej zajmującej,
ciekawej, o spiżarni?
— Nie — odparło drzewko.
— To dziękujemy za tę! — mruknęły szczury pogardliwie i wróciły do swego towa-
rzystwa.
Myszy zostały chwilkę, ale wkrótce odeszły także, a choinka westchnęła smutnie.
— Lubiłam im opowiadać — szepnęła do siebie — lubiłam, kiedy kręciły się po mnie.
— Ha, trudno! Wszystko mija. Trzeba się cieszyć nadzieją, że już niezadługo chyba muszą
mnie stąd zabrać… Ale kiedy?
Nadszedł na koniec ten dzień pożądany: przyszli ludzie i zaczęli porządkować w ko-
mórce. Wielką skrzynię wysunęli, drzewko wyciągnęli z kąta, rzucili na podłogę niezbyt
delikatnie, potem służący ściągnął je ze schodów na podwórze i zostawił.
Dzień był jasny, słońce świeciło prześlicznie.
— Więc znowu żyć zaczynam — pomyślało drzewko, czując świeże powietrze i ciepło
słoneczne.
Tak prędko się znalazło na podwórzu, że nie miało czasu nawet spojrzeć na siebie
— tyle było do widzenia naokoło! Podwórze przylegało do ogrodu, w którym wszystko
zieleniło się i kwitło: róże jaśniały na giętkich gałązkach, rozlewając zapach cudowny,
pachniały lipy, jaskółki latały, ćwierkając głośno: Kiwit! Kiwit! Patrzcie! Patrzcie!
Lecz nie chojna je zajmowała.
— Teraz znowu żyć zacznę — cieszyło się drzewko, prostując i wyciągając zgnie-
cione gałązki. Ale niestety, teraz dopiero spostrzegło, iż były one żółte, suche, prawie
nagie. Leżało na śmietniku, między zielskiem i pokrzywami, tylko srebrzysta gwiazda na
wierzchołku świeciła w promieniach słońca.
Po podwórzu biegały dzieci, te same, które w wieczór wigilijny tańczyły wkoło drzew-
ka. Jedno spostrzegło jasną gwiazdę na choince.
— Patrzcie, patrzcie! — zawołało — co znalazłem na brzydkiej, pożółkłej choince!
I aby zerwać gwiazdkę, stąpało po gałęziach, które łamały się pod nim.
Drzewko spojrzało na ogród zielony, na kwiaty różnobarwne, jaśniejące w słońcu,
a potem na siebie. I zapragnęło wrócić do ciemnego kąta, zostać w nim zapomniane,
niewidzialne dla nikogo.
Lecz w pamięci stanęły mu lata młodości, las zielony, znajome jodły i sosenki; potem
wigilja, stroje; potem myszki małe, długie opowiadania i bajki o chłopcu kulawym…
Wszystko, wszystko minęło… Wszystko minęło, wszystko!… I nie powróci…
Jakiś człowiek połamał drzewko na kawałki, pomagając sobie siekierą: całą wiązkę
gałęzi zaniósł przed ognisko, nad którym wisiał wielki kocioł i rzucał jedno drewko po
drugim na ogień, rzucał do ostatniego. A każde z kolei wzdychało głęboko, gdy ogarniał
je płomień gorący i westchnienie to podobne było do wystrzału.
Choinka
Strona 7
— Pif, paf! — wołały dzieci, klaszcząc w ręce i biegając koło ogniska. Za chwilę
zatrzymywały się znowu, ażeby spojrzeć na ogniste strzały i cieszyć się bez końca.
Ale płonące drzewko westchnieniami tymi żegnało własne życie: żegnało las piękny,
zielony, świeży w blasku słońca, cichy w nocy pod niebem gwiaździstym; żegnało piękny
wieczór wigilijny i wszystką radość swoją i nadzieję: żegnało bajkę o kulawym chłopcu,
jedyną, jaką w tym życiu słyszało i umiało opowiadać.
I spłonęła ostatnia gałązka choinki.
Dzieci wesoło bawiły się w ogrodzie, najmłodszy chłopczyk przypiął niby order gwiaz-
dę srebrną do piersi i walczył z pokrzywami jak waleczny rycerz.
O choince zapomniano. Nikt nie myślał o niej. Skończyła się jej powieść, jak kończy
się wszystko na świecie; nic nie może trwać wiecznie.
Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza że możesz go
swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. Jeśli utwór opatrzony jest dodatkowymi materiałami
(przypisy, motywy literackie etc.), które podlegają prawu autorskiemu, to te dodatkowe materiały udostępnione
są na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa – Na Tych Samych Warunkach . PL.
Źródło:
Tekst opracowany na podstawie: Hans Christian Andersen, Baśnie, tłum. Cecylia Niewiadomska, wyd. ,
Gebethner i Wolff, Kraków
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (). Reprodukcja cyowa
wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN.
Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aleksandra Sekuła, Weronika Trzeciak.
Okładka na podstawie: Per Olof Forsberg@Flickr, CC BY .
Choinka