Andersen - Choinka

Szczegóły
Tytuł Andersen - Choinka
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Andersen - Choinka PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Andersen - Choinka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Andersen - Choinka - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun- dację Nowoczesna Polska. HANS CHRISTIAN ANDERSEN Choinka ł.   Rosła w lesie choinka, mała, ale śliczna. Miała też dobre miejsce: dużo powietrza, słońca i przyjemne towarzystwo starszych od siebie jodełek i sosen. Dobrze jej było, a jednak marzyła ciągle tylko o tym, aby wyrosnąć i być dużą, wielką. Nic jej przeto nie cieszyło: ani piękne słońce, ani powietrze czyste i pachnące, ani zabawy dzieci wiejskich, które przychodziły tu zbierać jagody. Biegały wtedy, śmiejąc się, dokoła drzewka, rozmawiały wesoło, albo siadały z pełnym garnuszkiem na ziemi i nawlekały czerwone poziomki niby korale na cieniutką słomkę. — Jaka ta mała choinka prześliczna — mówiły często, ale drzewko tylko się o to gniewało. — Długo też jeszcze będę taka mała? — myślało sobie. Gdyby umiało westchnąć, pewno by wzdychało, ale na to było za wcześnie. W następnym roku było znacznie większe. I znowu rok upłynął, i znowu przybyło mu gałęzi i wysokości. Aż poweselało. — Ach, jakbym chciała już być taka duża jak inne drzewa! — mówiło do siebie. — Wtedy bym rozpostarła szeroko konary, a z wierzchołka mogłabym patrzeć w świat daleko! Ptaki słałyby gniazda na moich gałęziach, które kołysałabym poważnie, wspaniale, z każdym powiewem wiatru! Tak jak inne drzewa. I znów zaczęło tęsknić i martwić się o to, że tak powoli rośnie. Nie cieszyło go ani słonko jasne, ani wesołe ptaki, ani purpurowe i złote chmurki wieczorem i rano po błę- kitnym niebie płynące. Potem nadeszła zima i śnieg biały grubo pokrył dokoła ziemię, iskrząc się w słońcu jak drobne diamenty. Wówczas choinka zmniejszyła się bardzo, zaledwo wystawała z tej białej pierzynki i nieraz się zdarzyło, iż zając przeskoczył ją w biegu. O, wtedy była strasznie oburzona! Dwie zimy upłynęły znów, ale na trzecią zimę była już taka wysoka, że zające musiały obiegać ją wkoło. To było dla niej wielką przyjemnością. — Ach, rosnąć, rosnąć, rosnąć! — powtarzała. — Być wielką i wspaniałą, to jedyna rozkosz, której pragnę bezustannie. W jesieni zwykle zjawiali się drwale z mocnymi siekierami i padały wtedy najpięk- niejsze jodły i sosny. Powtarzała się ta historia każdego roku, a młode drzewka drżały, patrząc na to. Bo też widok był smutny. Najwspanialsze drzewa z trzaskiem, z łoskotem padały na ziemię, obcinano im piękne, zielone konary i stawały się dziwnie długie, wą- skie, nagie; prawie nie można ich było już rozpoznać. Następnie ludzie kładli je na wozy i wywozili z lasu, nie wiadomo dokąd. Co się potem z nimi działo? Kiedy jaskółki wróciły na wiosnę i poważne bociany, drzewka dopytywały ich cieka- wie: — Czy nie wiecie, gdzie się znajdują nasze siostry? Dokąd je wywieziono? Czyście spotkały je w drodze? Jaskółki nie wiedziały o niczym, lecz bocian jeden zastanowił się nad tym pytaniem, a pomyślawszy chwilkę, skinął głową: Strona 3 — Tak, tak, widziałem. Widziałem na morzu wielkie okręty, kiedyśmy leciały z Egip- tu. Na okrętach wznosiły się maszty olbrzymie: to one były! Poznałem nasze drzewa po zapachu. Trzeba im powinszować: po królewsku wyglądały! — Ach, kiedyż ja wyrosnę tak wysoka, żebym mogła pływać po morzu! — zawołała z żalem sosenka. — Ale co naprawdę znaczy morze i jak ono wygląda? — Za długo byłoby ci tłumaczyć takie rzeczy, moja droga — rzekł bocian i oddalił się poważnie. Promienie słońca serdecznym uściskiem objęły młode drzewko. — Nie marz o dalekiej wielkości — mówiły — ciesz się tym, co posiadasz. Dziękuj Bogu za młodość, za siły, za zdrowie, za życie, które w tobie krąży. Wietrzyk całował ją i pieścił zielone jej igły; rosa płakała nad nią; ale drzewko nie rozumiało tego wcale. Przyszła zima. Około świąt Bożego Narodzenia znowu schodzili się do lasu ludzie i wycinali teraz małe drzewka, nieraz mniejsze i młodsze od naszej choinki. Patrzyła ona też na nie z za- zdrością: jadą w świat, tak daleko! Nikt nie obcina im pięknych gałęzi, wywożą je wraz z nimi, takie śliczne, świeże! — I dokąd je wywożą? I dlaczego? Są między nimi zupełnie maleńkie i dlaczego nie obcinają im gałęzi? — My to wiemy! My to wiemy! — zaświergotały wróble. — Widziałyśmy je tam w mieście przez okna. Wiemy, dokąd one jadą. Świetny los je czeka, coś nadzwyczajne- go! Tego nawet dobrze opisać nie można. Widziałyśmy je same przez okna: rosną tam na środku ciepłego pokoju, ozdobione świeczkami, błyskotkami, rumianymi jabłkami, piernikami. Ach, co za los wspaniały! — A potem? — rzekło drzewko, drżąc z ciekawości i wzruszenia. — Cóż się potem z nimi dzieje? — Więcej nic nie widziałyśmy. Ale to było prześlicznie, prześlicznie! — Ach, jakżebym pragnęła doczekać się takiego szczęścia! — westchnęło z żalem drzewko wszystkimi igłami. — To piękniejsze jeszcze niż podróż po morzu. Jakże tęsknię do miasta, do ludzi, jak mi tutaj smutno! Może już niedaleko Boże Narodzenie — jestem taka duża i ładna, może mnie zetną w tym roku nareszcie! O, chciałabym już rosnąć w ciepłym, jasnym pokoju, z całą tą świetnością, która się opisać nie da! — A potem?… Potem nastąpi zapewne coś jeszcze piękniejszego, jeszcze wspanialsze- go, po cóż by nas inaczej tak strojono? Tak, tak, to początek jeszcze większego szczęścia, którego nawet odgadnąć nie umiem. Ach, co nas czeka w mieście! Tęsknię do tej chwili — pragnę, aby nadeszła! — Ciesz się słońcem i powietrzem — szepnęły jej bledsze, ale życzliwie promienie. — Ciesz się młodością swoją, ciesz się życiem! Ale choinka cieszyć się tym nie umiała, rosła tylko i rosła, jak mogła najprędzej. Igły miała pachnące i ciemnozielone, a pień prosty jak strzała. Ludzie, patrząc na nią, mówili: — Co za śliczne drzewko! Na Boże Narodzenie ścieli ją też najpierwszą. Ostra siekiera wśliznęła się jej aż do serca i drzewko padło z westchnieniem na biały śnieg brylantowy. Ból ją przeniknął straszny i zemdlała. Rozumie się, iż zapomniała, że to jej szczęście upragnione; skoro przyszła do siebie, czuła tylko, iż się rozstaje na zawsze ze swym rodzinnym lasem, z pniem, z którego wyrosła; że już nie zobaczy kochanych drzew starych, które ją otaczały od dzieciństwa, ani zielonych krzaków i choinek, z którymi się wychowała, ani świeżych kwiatów znajomych na wiosnę, ani ptasząt śpiewających tak wesoło. Bolesne było pożegnanie, smutny odjazd. Ocknęła się dopiero wtedy z tego smutku, gdy na podwórzu, gdzie ją wraz z innymi choinkami złożono, usłyszała mówiącego jakiegoś człowieka, który wskazywał na nią: — Śliczne drzewko, to biorę. I natychmiast dwóch ludzi w pięknych sukniach ze świecącymi guzikami zaniosło ją do wielkiego, pięknego pokoju. Ciepło tu było, niby w lecie. Na ścianach wisiały ogromne obrazy w ramach złocistych jak słońce, koło pieca stały wielkie wazy chińskie, na pokrywach których spoczywały lwy      Choinka  Strona 4 poważne; były tam bujające krzesła i meble jedwabiem pokryte, na stołach pełno książek z obrazkami i tysiące kosztownych cacek. Ustawiono drzewko na środku pokoju, w dużym drewnianym naczyniu, pełnym pia- sku, ale tego nie było widać, gdyż naczynie osłonięto zieloną materią, a pod nim na pod- łodze był kwiecisty kobierzec. Wtedy dopiero zaczęła choinka odczuwać znowu szczęście. Drżała z radości. Co to z nią będzie teraz? Panienki i służba przystrajały ją i zdobiły na wy- ścigi; wieszano na jej zielonych gałązkach siatki złociste, pełne prześlicznych cukierków, pierniki, jabłka złocone, orzechy, różnobarwne błyskotki i cukierki, nici złote i srebrne, podobne do promieni słońca, cudowne lalki, podobne do dzieci, świeczki i ptaszki, a na najwyższej gałązce umieszczono gwiazdę srebrzystą. Wyglądała tak wspaniale, że naprawdę opisać trudno; wróble miały słuszność zupełną. — Wieczorem będzie daleko piękniejsza, gdy zapalimy świeczki — mówiono dokoła, a drzewko traciło przytomność ze szczęścia. — Ach, żeby ten wieczór nadszedł już! — wzdychało. — Ach, żeby zapalono moje świeczki! I co to wtedy będzie? Co się stanie? Może sosny przyjdą z lasu patrzeć na mnie? A wróble będą zaglądały w okna. I wszyscy podziwiać będą moją piękność i moje szczęście. A potem? Czy tu wrosnę mocno w to naczynie i stać będę lato i zimę taka piękna i strojna? Pięknie marzyła sobie o przyszłości, ale tymczasem bolała ją kora, a tęsknota za lasem sam rdzeń przenikała. — To nic — myślała sobie — to przeminie. Wieczorem zapalono na niej świeczki. Co za blask! Co za jasność! Nic podobnego jeszcze w życiu nie widziała. Wszystkie gałązki jej drżały ze szczęścia tak, że na jednej zapaliły się igiełki. To zabolało ją mocno. — Pali się! Pali! — zawołały panienki i ogień ugaszono zaraz. Zmartwiło to choinkę: w tym miejscu była ciemna i spalona, to wcale nieprzyjemnie; chciałaby cała tonąć w jasnym blasku, jak podczas lata w słonecznych promieniach. Wtem otworzono szerokie podwoje i do pokoju wpadło mnóstwo dzieci, biegnąc prosto do drzewka, jakby je chciały przewrócić. Starsi postępowali za nimi poważnie. Na mgnienie oka stanęła gromadka zdumiona i milcząca przed jarzącą chojną, lecz zaraz wybuchnęła takim krzykiem, że szyby w oknach zadrżały z przestrachu. Teraz się zaczął taniec wkoło drzewka, z którego wśród okrzyków zachwytu co chwila zdejmowano jakieś cacko czy błyskotkę. — Co oni robią? — myślała choinka. — I cóż to będzie? Świeczki płonęły jasno, ale zmniejszały się prędko i coraz trzeba było gasić którąś, aby się nie zapaliła gałązka. Na koniec dano dzieciom pozwolenie zabrać z drzewka, co im się tylko podoba. Straszne rzeczy, z jaką chciwością rzuciły się do rabunku! Aż gałęzie trzeszczały. I gdyby choinka nie była przymocowana do sufitu, byłyby ją niezawodnie przewróciły. Potem tańczyły wkoło z zabawkami i przysmaczkami, które z drzewka oberwały, a na choinkę nikt już nie spoglądał, oprócz starej piastunki, która delikatnie podnosiła gałązki, aby się przekonać, czy gdzie nie zostało jabłko lub cukierek. — Bajeczki! Bajeczki, dziadziu! — zaczęły wołać dzieci i ciągnęły do drzewka niskiego staruszka, który też usiadł pod nim. — Teraz jesteśmy w lesie! — rzekł wesoło. — Niechże i drzewko naszej historii posłucha, może mu się to przyda. Ale jedną wam tylko dziś bajkę opowiem, więc o czym chcecie: czy o Rum-Trum rozbójniku, czy o kulawym chłopcu, który spadł ze schodów, ale się potem ożenił z księżniczką? — O Rum-Trum rozbójniku! — O kulawym chłopcu! — krzyczały dzieci na wyścigi. Drzewko tylko milczało, myśląc sobie: — Co to ma wszystko znaczyć? I co ze mną dalej będzie? A tymczasem dziadunio zaczął opowiadać o kulawym chłopcu, który spadł ze scho- dów, ale został mężem księżniczki. Dzieci klaskały w ręce i krzyczały. Chciały potem koniecznie historii o rozbójniku, ale usłyszały dzisiaj tylko jedną.      Choinka  Strona 5 A drzewko stało cicho i myślało: — O tym mi ptaszki w lesie nigdy nie opowiadały. Kulawy chłopczyk spadł ze schodów, a potem się ożenił z księżniczką. Więc to tak bywa na tym świecie! Nie można wątpić, skoro opowiada taki poważny i siwy staruszek. Ha, któż to może wiedzieć! Nikt swego losu nie przewidzi. Może i ja też spadnę tu kiedy ze schodów, a potem się ożenię z księżniczką. I zasnęło z miłą nadzieją, że jutro znowu będą przystrajać je cukierkami, świeczkami i złotem. — Jutro będę jeszcze szczęśliwsza — myślało. — Będę się jeszcze bardziej cieszyła tym wszystkim. A potem znów wysłucham bajki o kulawym chłopcu, a może i o rozbójniku. Całą noc o tym rozmyślała. Nazajutrz z rana służba weszła do pokoju. — Przyszli mnie stroić — szepnęło drzewko. Ale zamiast tego wyniesiono je z pokoju, zwleczono ze schodów i umieszczono w ja- kimś ciemnym kącie, gdzie nie dochodziło wcale światło dzienne. — Co to ma znaczyć? — rzekła do siebie choinka. — Co ja tu robić będę? Co ja tu usłyszę? Przytuliła się do muru i myślała, myślała długo… A czasu miała dosyć, gdyż dni i noce upływały, a nikt do niej nie przychodził. Raz wszedł ktoś, ale po to, żeby postawić przed nią wielką skrzynię. Teraz była tak ukryta, iż mogła sobie wyobrazić, że wszyscy o niej zapomnieli. — To dlatego, że teraz zima — pocieszała się w tej ciemności. Ziemia jest twarda i śniegiem pokryta, nie mogą mnie zasadzić i trzymają w tym schronieniu aż do wiosny. Jak to dobrze obmyślane! Przekonuję się coraz lepiej, że ludzie są bardzo dobrzy i ro- zumni! Szkoda tylko, że tu tak ciemno i okropnie pusto. Żeby chociaż zajączka można było zobaczyć — czasem. W lesie było bardzo ładnie w zimie na białym śniegu, kiedy zajączki skakały dokoła, a czasem przeskakiwały i przeze mnie. Ale wtedy nie mogłam znieść tego. Tutaj okropnie pusto i samotnie. — Pi, pi! — odezwała się nieśmiało myszka. — Pi, pi! — odpowiedziała jej druga. Wysunęły się obie z niewidzialnej norki i zaczęły wąchać drzewko, obchodząc je do- koła. W końcu wsunęły się między gałązki. — Straszne zimno — rzekła jedna. — Ale tutaj nieźle, prawda, moja staruszko z lasu? — Nie jestem wcale stara — rzekło drzewko. — Wiele znam drzew daleko starszych ode mnie. — A skąd się tutaj wzięłaś? — zapytały myszy. — I co wiesz? Co widziałaś? Były obydwie niezmiernie ciekawe i zasypywały drzewko pytaniami. — Opowiedz nam o wszystkim, co widziałaś na świecie. Gdzie jest najpiękniej? Gdzie jest najprzyjemniej? A czy byłaś w spiżarni, gdzie sery leżą na półkach, a szynki wiszą wysoko na sznurach? Tam jest pięknie! Tam można tańczyć koło sadła: tam najchudsza upaść się może wybornie. — Nie znam spiżarni — rzekło drzewko — ale widziałam las piękny, gdzie słońce świeci wesoło na sosny zielone i na małe kwiatki; gdzie ptaszki śpiewają przyjemnie przez całe lato. I zaczęła opowiadać im o swej młodości, o lesie, słońcu, jaskółkach, bocianach. Myszy nic podobnego dotąd nie słyszały i nadziwić się nie mogły. — Ach, jak ty dużo widziałaś na świecie! — powtarzały co chwila. — Jakie to wszystko piękne! Jak szczęśliwa być musiałaś w tym pachnącym lesie! — Szczęśliwa? — powtórzyła choinka ze zdziwieniem i pomyślała trochę nad tym wszystkim, co mówiła przed chwilą. — Tak, w gruncie rzeczy były to czasy przyjemne — dodała wreszcie — ale… Zaczęła opowiadać teraz co innego: jak ją ustawiono w prześlicznym pokoju, przy- strojono błyskotkami i świeczkami, jak koło niej tańczono i śpiewano. — Ileż ty szczęścia doznałaś już w życiu, dobra staruszko! — dziwiły się myszy. — Nie jestem wcale stara — broniła się znowu — dopiero tej zimy z lasu mnie zabrano. Przez to przestałam rosnąć. — Ślicznie opowiadasz — zachwycały się obie.      Choinka  Strona 6 Następnej nocy znowu przyszły pod drzewko, a z nimi razem cztery inne myszy, które też chciały posłuchać ciekawych opowieści. Choinka opowiadała, a im dłużej mówiła, im więcej przypominała sobie własne życie, tym przyjemniejsze jej się wydawało. — To były dobre czasy — szeptała z westchnieniem, ale mogą powrócić. Kulawy chłopiec spadł ze schodów, a przecież ożenił się potem z księżniczką. Może i dla mnie także księżniczka przeznaczona. Przyszła jej na myśl młoda, śliczna, zielona brzózka, która rosła tam w lesie; była ona prawdopodobnie księżniczką. — Co to za kulawy chłopiec? — dopytywały myszy. Ona opowiedziała im całą historię, każde słowo pamiętała doskonale, a myszy były tak szczęśliwe, że biegały jak szalone po gałązkach, prawie do samego wierzchołka. Następnej nocy przyszło ich daleko więcej, a w niedzielę nawet dwa szczury. Lecz ci panowie osądzili, że historia nie jest bardzo zajmująca, a to zmartwiło myszki, gdyż odtąd i one uważały ją za mniej piękną. — Czy tylko jedną umiesz bajkę? — dopytywały się szczury. — Tylko tę jedną. Wysłuchałam jej podczas najpiękniejszego wieczoru w mym życiu; nie wiedziałam wtedy nawet, jak szczęśliwa jestem. — To bardzo głupia bajka. A nie umiesz żadnej o słonince, o łoju? Żadnej zajmującej, ciekawej, o spiżarni? — Nie — odparło drzewko. — To dziękujemy za tę! — mruknęły szczury pogardliwie i wróciły do swego towa- rzystwa. Myszy zostały chwilkę, ale wkrótce odeszły także, a choinka westchnęła smutnie. — Lubiłam im opowiadać — szepnęła do siebie — lubiłam, kiedy kręciły się po mnie. — Ha, trudno! Wszystko mija. Trzeba się cieszyć nadzieją, że już niezadługo chyba muszą mnie stąd zabrać… Ale kiedy? Nadszedł na koniec ten dzień pożądany: przyszli ludzie i zaczęli porządkować w ko- mórce. Wielką skrzynię wysunęli, drzewko wyciągnęli z kąta, rzucili na podłogę niezbyt delikatnie, potem służący ściągnął je ze schodów na podwórze i zostawił. Dzień był jasny, słońce świeciło prześlicznie. — Więc znowu żyć zaczynam — pomyślało drzewko, czując świeże powietrze i ciepło słoneczne. Tak prędko się znalazło na podwórzu, że nie miało czasu nawet spojrzeć na siebie — tyle było do widzenia naokoło! Podwórze przylegało do ogrodu, w którym wszystko zieleniło się i kwitło: róże jaśniały na giętkich gałązkach, rozlewając zapach cudowny, pachniały lipy, jaskółki latały, ćwierkając głośno: Kiwit! Kiwit! Patrzcie! Patrzcie! Lecz nie chojna je zajmowała. — Teraz znowu żyć zacznę — cieszyło się drzewko, prostując i wyciągając zgnie- cione gałązki. Ale niestety, teraz dopiero spostrzegło, iż były one żółte, suche, prawie nagie. Leżało na śmietniku, między zielskiem i pokrzywami, tylko srebrzysta gwiazda na wierzchołku świeciła w promieniach słońca. Po podwórzu biegały dzieci, te same, które w wieczór wigilijny tańczyły wkoło drzew- ka. Jedno spostrzegło jasną gwiazdę na choince. — Patrzcie, patrzcie! — zawołało — co znalazłem na brzydkiej, pożółkłej choince! I aby zerwać gwiazdkę, stąpało po gałęziach, które łamały się pod nim. Drzewko spojrzało na ogród zielony, na kwiaty różnobarwne, jaśniejące w słońcu, a potem na siebie. I zapragnęło wrócić do ciemnego kąta, zostać w nim zapomniane, niewidzialne dla nikogo. Lecz w pamięci stanęły mu lata młodości, las zielony, znajome jodły i sosenki; potem wigilja, stroje; potem myszki małe, długie opowiadania i bajki o chłopcu kulawym… Wszystko, wszystko minęło… Wszystko minęło, wszystko!… I nie powróci… Jakiś człowiek połamał drzewko na kawałki, pomagając sobie siekierą: całą wiązkę gałęzi zaniósł przed ognisko, nad którym wisiał wielki kocioł i rzucał jedno drewko po drugim na ogień, rzucał do ostatniego. A każde z kolei wzdychało głęboko, gdy ogarniał je płomień gorący i westchnienie to podobne było do wystrzału.      Choinka  Strona 7 — Pif, paf! — wołały dzieci, klaszcząc w ręce i biegając koło ogniska. Za chwilę zatrzymywały się znowu, ażeby spojrzeć na ogniste strzały i cieszyć się bez końca. Ale płonące drzewko westchnieniami tymi żegnało własne życie: żegnało las piękny, zielony, świeży w blasku słońca, cichy w nocy pod niebem gwiaździstym; żegnało piękny wieczór wigilijny i wszystką radość swoją i nadzieję: żegnało bajkę o kulawym chłopcu, jedyną, jaką w tym życiu słyszało i umiało opowiadać. I spłonęła ostatnia gałązka choinki. Dzieci wesoło bawiły się w ogrodzie, najmłodszy chłopczyk przypiął niby order gwiaz- dę srebrną do piersi i walczył z pokrzywami jak waleczny rycerz. O choince zapomniano. Nikt nie myślał o niej. Skończyła się jej powieść, jak kończy się wszystko na świecie; nic nie może trwać wiecznie. Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza że możesz go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. Jeśli utwór opatrzony jest dodatkowymi materiałami (przypisy, motywy literackie etc.), które podlegają prawu autorskiemu, to te dodatkowe materiały udostępnione są na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa – Na Tych Samych Warunkach . PL. Źródło: Tekst opracowany na podstawie: Hans Christian Andersen, Baśnie, tłum. Cecylia Niewiadomska, wyd. , Gebethner i Wolff, Kraków  Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (). Reprodukcja cyowa wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aleksandra Sekuła, Weronika Trzeciak. Okładka na podstawie: Per Olof Forsberg@Flickr, CC BY .      Choinka 