9970

Szczegóły
Tytuł 9970
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9970 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9970 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9970 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ZBIGNIEW HERBERT MARTWA NATURA Z W�DZID�EM Wydawnictwo Dolno�l�skie Wroc�aw 1998 Spis tre�ci Szkice Delta Cena sztuki Tulipan�w gorzki zapach Gerard Terborch. Dyskretny urok mieszcza�stwa Martwa natura z w�dzid�em Temat niebohaterski Apokryfy �aska kata Kapitan D�ugi Gerrit Portret w czarnych ramach Piek�o owad�w Perpetuum mobile Dom ��ko Spinozy List Epilog SZKICE Delta �wiat widzialny by�by bardziej doskona�y, gdyby morza i kontynenty mia�y form� regularn�. Malebranche, Meditations chretiennes Imensi Tremor Oceanii Napis na sarkofagu Michiela de Ruytera Amsterdam. Nieuwe Keric. Zaraz po przekroczeniu granicy belgijsko-holenderskiej nagle, jakby bez powodu i namys�u, postanowi�em zmieni� pierwotny plan i zamiast klasycznej drogi na p�noc, wybra�em drog� na zach�d, a wi�c w kierunku morza, aby pozna�, bodaj powierzchownie, Zelandi� - prowincj�, kt�rej nie zna�em zupe�nie, a wiedzia�em tylko tyle, �e nie doznam tam wi�kszych artystycznych zachwyt�w. Moje dotychczasowe podr�owanie po Holandii odbywa�o si� zawsze ruchem wahad�owym, wzd�u� wybrze�a - czyli, m�wi�c obrazowo, od Syna marnotrawnego Boscha w Rotterdamie do Stra�y nocnej w amsterdamskim Muzeum Kr�lewskim, a wi�c typowa marszruta kogo�, kto poch�ania obrazy, ksi��ki, monumenty, zostawiaj�c ca�� reszt� tym wszystkim, kt�rzy na podobie�stwo biblijnej Marty troszcz� si� o rzeczy doczesne. Zdawa�em sobie jednocze�nie spraw� z mego ograniczenia, bowiem wiadomo, �e idealny podr�nik to ten, kto potrafi wej�� w kontakt z przyrod�, lud�mi, ich histori� - a tak�e sztuk�, i dopiero poznanie tych trzech element�w przenikaj�cych si� wzajemnie jest pocz�tkiem wiedzy o badanym kraju. Tym razem pozwoli�em sobie na luksus odej�cia od rzeczy "istotnych i wa�nych" po to, aby por�wna� monumenty, ksi��ki i obrazy z prawdziwym niebem, prawdziwym morzem, prawdziw� ziemi�. Jedziemy wi�c przez ogromn� r�wnin�, ucywilizowanym stepem, drog� g�adk� jak pas startowy lotniska, po�r�d niesko�czonych ��k, podobnych do p�askiego, zielonego raju jak na gandawskim poliptyku braci van Eyck - i chocia� nie dzieje si� nic nadzwyczajnego i jestem przygotowany, bo po stokro� o tym wszystkim czyta�em, to jednak w moim aparacie sensorycznym zachodz� zmiany trudne do opisania, a przy tym bardzo konkretne. Moje oczy mieszczucha, nienawyk�e do rozleg�ych krajobraz�w, niepewnie i trwo�liwie badaj� daleki horyzont, jakby uczy�y si� lotu ponad nieobj�t� p�aszczyzn�, podobn� raczej do wielkiego rozlewiska ni� do sta�ego l�du, kt�ry w moim odczuciu kojarzy� si� zawsze z nagromadzeniem wzniesie�, g�r, pi�trz�cych si� miast �ami�cych lini� widnokr�gu. Dlatego w czasie swoich dotychczasowych w�dr�wek po Grecji i Italii znajdowa�em si� w stanie ci�g�ego alarmu, nieustaj�cej potrzeby zdobywania perspektywy szerszej, "ptasiej", kt�ra pozwoli ogarn�� ca�o�� albo przynajmniej wielk� cz�� ca�o�ci. Wspina�em si� tedy na urwisty, usiany marmurami stok Delf, aby zobaczy� miejsce �miertelnego pojedynku Apolla z besti�, pr�bowa�em zdoby� Olimp w z�udnej nadziei, �e uda mi si� ogarn�� ca�� dolin� tesalsk� od morza do morza (ale w�a�nie wtedy, na moje nieszcz�cie, bogowie mieli jak�� wa�n� narad� w chmurach, wi�c nie zobaczy�em niczego), szlifowa�em tak�e cierpliwie kr�te schody w�oskich wie� ratuszowych i ko�cio��w, ale w nagrod� za moje wysi�ki dostawa�em zaledwie co�, co mo�na okre�li� mianem "torsa krajobrazu", wspania�e, oczywi�cie wspania�e fragmenty, kt�re p�niej blad�y, i uk�ada�em je w pami�ci jak widok�wki, te najbardziej k�amliwe obrazki z fa�szywym kolorem, fa�szywym �wiat�em, nietkni�te wzruszeniem. Tu, w Holandii, mia�em uczucie, �e wystarczy byle jaki pag�rek, aby obj�� wzrokiem ca�y kraj - wszystkie jego rzeki, ��ki, kana�y i czerwone miasta - niby wielk� map�, kt�r� mo�na przybli�a� i oddala� od oczu. Nie by�o to wcale uczucie dost�pne pi�knoduchom, a wi�c czysto estetyczne, ale jakby cz�stka wszechmocy zastrze�ona istotom najwy�szym - ogarniania nieobj�tych obszar�w z ca�ym bogactwem szczeg��w, traw, ludzi, w�d, drzew i dom�w, to, co mie�ci si� tylko w oku Boga - ogrom �wiata i serce rzeczy. A wi�c jedziemy przez r�wnin�, kt�ra nie stawia oporu, jakby zawieszone by�y nagle prawa ci��enia, posuwamy si� ruchem kuli po g�adkiej powierzchni. Ogarnia nas przemo�ne uczucie zmys��w, b�ogos�awiona monotonia, senno�� oczu, ot�pienie s�uchu, cofni�cie si� dotyku, bowiem wok� nie dzieje si� nic, co by wprawia�o nas w niepok�j egzaltacji. Dopiero p�niej, znacznie p�niej, odkrywa si� fascynuj�ce bogactwo wielkiej p�aszczyzny. Post�j w Veere. Jest rzecz� rozs�dn� rozpoczyna� zwiedzanie kraju nie od stolic czy miejsc oznaczonych w przewodniku "trzema gwiazdkami", ale w�a�nie od zapad�ej prowincji, poniechanej, osieroconej przez histori�. Rzeczowy i pow�ci�gliwy baedeker z roku 1911, z kt�rym si� nie rozstaj�, po�wi�ci� Veere dwana�cie ch�odnych wierszy (,jnanche Erinnerungen aus seiner Bliitezeif'), natomiast m�j nieoceniony guide Michelin unosi si� na skrzyd�ach okoliczno�ciowej, turystycznej poezji ("Une lumiere douce, une atmosphere Quatee et comme assouple don- nent a Veere l'allure d'une ville de legend�... Ses rues calmes laissent le visiteur sous un charme melancolique"). W istocie Veere - niegdy� s�awne, ludne i bogate, jest teraz miastem zdegradowanym, jakby pozornym, bo pozbawionym w�asnego �ycia, odbijaj�cym cudze �ycie, cudze �wiat�o jak ksi�yc. Tylko w lecie jako port de plaisance wype�nia go t�um rozbawionych nomad�w, potem schodzi pod ziemi� i wiedzie utajon� egzystencj� ro�lin. Jesieni� robi wra�enie sztychu, w kt�rym artysta, aby uwydatni� mury miejskie, budowle i fasady - usun�� ludzi. Ulice i place s� puste. Okiennice zamkni�te. Na dzwonienie u bram nie odpowiada nikt. Wygl�da to tak, jakby miasteczko dotkn�a epidemia, ale ca�y dramat zosta� starannie ukryty, ofiary usuni�to poza �udz�ce dekoracje idylli czy beztroski. Ogromna ilo�� sklep�w z antykami; ich wystawy w �agodnym �wietle zmierzchu, u schy�ku dnia, wygl�daj� cmentarnie, jak wielkie martwe natury. Laska ze srebrn� ga�k� romansuje z wachlarzem. O�wietlony bursztynowym �wiat�em plac z ratuszem. Budowla �adna, cyzelowana w szczeg�ach, a przy tym mocna, szeroko rozsiad�a na ziemi, dow�d dawnej �wietno�ci. Na frontonie szereg rze�b w niszach, portrety rajc�w, burmistrz�w, dobroczy�c�w historii lokalnej. W czasie nocnego b��dzenia natkn��em si� na pot�ny budynek, zwalisty, g�adki - rze�ba boga bez twarzy. Wy�ania si� z nocy podobny do ska�y wyrastaj�cej z morza. Ani jeden promie� �wiat�a nie dochodzi� tutaj. Ciemna bry�a pramaterii na tle nocnej czerni. * Atak alienacji, ale �agodny, jaki dotyka wi�kszo�� ludzi przeniesionych w cudze miejsce. Poczucie inno�ci �wiata, przekonanie, �e wszystko to, co si� wok� dzieje, nie bierze mnie samego w rachub�, �e jestem zb�dny, odtr�cony, a nawet �mieszny z tym groteskowym zamiarem obejrzenia starej wie�y ko�cielnej . W stanie wyobcowania wzrok reaguje szybko na przedmioty i zdarzenia najbardziej banalne, kt�re dla oka praktycznego jakby nie istnia�y. Dziwi� si� kolorowi skrzynek pocztowych, tramwaj�w, r�nym kszta�tom miedzianych klamek, ko�atkom u drzwi, zawsze karko�omnie kr�conym schodom, drewnianym okiennicom, kt�rych powierzchni� przecinaj� dwie linie proste, przek�tne - wielkie "X", a cztery pola tego wielkiego "X" wype�nia na przemian farba czarna i bia�a, bia�a i czerwona. Wiem, zbyt wiele czasu straci�em przys�uchuj�c si� katarynce malowanej, ogromnej jak w�z cyga�ski, a tak�e na stopniach poczty, gdy sta�em zagapiony na zielony pojazd wyje�d�aj�cy z ulicy, kt�ry puszczaj�c w ruch wirowy szczotki umieszczone u podwozia wzbija� tumany kurzu, co by� mo�e nie jest idealnym sposobem czyszczenia miasta, ale powa�nym ostrze�eniem, �e kurz tutaj nie zazna nigdy spokoju. Drobne przypadki, ma�e, uliczne u�omki rzeczywisto�ci. Zdarzy�o si�, �e moje w�dr�wki bez planu przynosi�y niespodziewany po�ytek. Binnenhof, czyli dziedziniec wewn�trzny, od dawna by� moim ulubionym zespo�em architektury w centrum Hagi. Otoczony sadzawk�, prawie cichy p�nym popo�udniem. Jak m�wi m�j mistrz Fromentin: "Jest to miejsce bardzo wyj�tkowe, bardzo samotne i nie pozbawione melancholii, zw�aszcza gdy przychodzi si� tu o tej porze, gdy si� jest cudzoziemcem i gdy lata radosne nie dotrzymuj� cz�owiekowi towarzystwa. Wyobra�cie sobie wielki basen okolony sztywnymi nadbrze�ami i czarnymi pa�acami. Po prawej r�ce promenada zadrzewiona i pusta, po lewej wyrasta z wody Binnenhof z ceglan� fasad�, o dachach pokrytych �upkami, z ponurym wyrazem, fizjonomi� z innego wieku, a raczej ze wszystkich wiek�w, pe�en tragicznych wspomnie�, ukrywaj�cych w sobie jaki� nastr�j w�a�ciwy miejscom, na kt�rych historia zostawi�a �lad... Odbicia dok�adne, lecz bezbarwne, padaj� na tafl� �pi�cej wody z t� nieco martw� nieporuszalno�ci� wspomnie�, jakie �ycie odleg�e zostawia w wygasaj�cej pami�ci". Romantyczny pan Fromentin snuje dalej rozwa�ania o rzeczach wznios�ych - historii, pi�knie, s�awie, ja natomiast ca�� si�� ducha przylgn��em do ceg�y. Jeszcze nigdy we mnie ten graniasty przedmiot nie budzi� takiej fascynacji i gor�czki poznania. Zapada� zmierzch. Gas�y ostatnie cierpkie ��cie, ��cie egipskie, cynober stawa� si� szary i kruchy, ciemnia�y ostatnie fajerwerki dnia. I nagle nast�pi�a niespodziewana pauza, kr�tko trwaj�ca przerwa w mroku, jakby kto� otworzy� w po�piechu drzwi z jasnego pokoju na pok�j ciemny. Zdarzy�o si� to, gdy usiad�em na �awce, kilkana�cie metr�w od tylnej �ciany Ridderzaal, czyli sali rycerskiej. Po raz pierwszy dozna�em wra�enia, �e gotycka �ciana by�a jak tkanina - prostopad�a, napi�ta, bez ozd�b, g�sto tkana, o grubym w�tku i w�skiej, sznurkowatej, nieco sparcia�ej osnowie. Skala barw mie�ci si� mi�dzy ochr� i umbr� z dodatkiem kapraku. Nie wszystkie ceg�y s� kolorystycznie jednorodne. Czasami pojawia si� kolor p�owy, jakby nie dopieczonej bu�ki, lub kolor �wie�ej, rozduszonej wi�ni; to zn�w tajemniczy fiolet pokryty glazur�. Pouczony przez sal� rycersk� zacz��em docenia� star�, ciep��, blisk� ziemi - ceg��. W czasie codziennego deptania ulicznych bruk�w, muzealnych parkiet�w, nie opuszcza�a mnie dr�cz�ca my�l, �e w�dr�wki oka�� si� ja�owe, je�li nie uda mi si� dotrze� do interioru - wn�trza Holandii nie tkni�tego ludzk� r�k�, to�samego z tym, na jaki patrzy� m�j bohater zbiorowy: mieszczanin holenderski siedemnastego wieku - tak aby�my zaistnieli w tej samej ramie, na tle wiekuistego krajobrazu. Oferty biur turystycznych by�y banalne i bez fantazji. Rozk�ady jazdy agencji autobusowych pozbawione smaku jak obiady w restauracjach dworcowych. Czeka�em wi�c na czysty traf i traf si� zjawi� pod uwodzicielskim imieniem doliny rzeki Lek i rzeki List. Dolina jest nieckowata i tak zielona - czarnozielona, fioletowozielona, �e wszystko nasyca si� tym. Po lewej stronie drogi wiod�cej do Rotterdamu stado nieruchomo stoj�cych wiatrak�w. Tylko ten widok zabra�em na drog� jak talizman. Jestem zatem w Holandii - kr�lestwie rzeczy, w wielkim ksi�stwie przedmiot�w. Po holendersku Hchoon znaczy pi�kny i czysty zarazem, jakby schludno�� podniesiona zosta�a do rangi cnoty. Codziennie od wczesnego ranka unosi si� nad ca�� krain� psalm prania, bielenia, zamiatania, trzepania, polerowania. To co znik�o z powierzchni ziemi (ale nie pami�ci), to co obroni�y sza�ce strych�w, znajduje si� teraz w pi�ciu muzeach regionalnych o nazwach jak z bajki - Ede, de Lut- te, Apeldoorn, Lievelde, Marssum, Helmond. S� tam stuletnie m�ynki do kawy, lampy naftowe, aparaty do osuszania bagien i nawadniania p�l, weselne i codzienne buciki, sposoby szlifowania diament�w i kucia harpuna, modele sklep�w kolonialnych, warsztat�w krawieckich, cukierni, przepisy na wypieki i ciasta �wi�teczne, rycina przedstawiaj�ca ogromnego rekina na pla�y morskiej i trzy z�owieszcze meteory. Zadawa�em sobie pytanie, dlaczego w�a�nie w tym kraju przechowuje si� ze szczeg�ln� pieczo�owito�ci� i niemal religijn� atencj� czepek prababki, ko�ysk�, surdut ze szkockiej we�ny pradziadka, ko�owrotek. Przywi�zanie do rzeczy by�o tak wielkie, �e zamawiano wizerunki i portrety przedmiot�w, aby potwierdzi� ich istnienie, przed�u�y� trwanie. W licznych pamfletach renesansowych i barokowych Holendrzy wyst�puj� nieodmiennie jako ciu�acze, dusigrosze, op�tani ��dz� posiadania. Ale prawdziwe bogactwo jest rzadkie. Obejmuje niemal wy��cznie warstw� regent�w, to znaczy tych, kt�rzy tradycyjnie zajmuj� najwy�sze urz�dy pa�stwa i prowincji. Ko�ci� kalwi�ski nie propaguje powszechnego ub�stwa, wyst�puje tylko przeciw ostentacji w strojach, uciechach sto�u i �wietno�ci pojazd�w. Na szcz�cie istnia�o tak�e szereg sposob�w, aby ul�y� sumieniu n�kanemu przez nadmiar d�br doczesnych, jak na przyk�ad zak�adanie przytu�k�w dla biednych dzieci i starc�w, z czego powsta� "system socjalny" nie maj�cy r�wnego na �wiecie. Pieni�dze mog�y by� powodem dumy. Zacny ku- piec Isaac le Maire przemilcza w cmentarnym epitafium swoje cnoty i dobre uczynki, wymienia natomiast - co mo�e wydawa� si� ma�o podnios�e, jak na g�os zza grobu - fortun�, kt�r� zostawi�: 150 tysi�cy gulden�w. Jedziemy teraz na p�noc, ale morza nie wida�, zas�oni�te jest kilkunastometrowym wa�em o kolorze piasku. W dole, na przestrzeni wielu kilometr�w, nies�ychany ruch - wozy ci�arowe, spychacze, ludzie wygl�daj� tak, jakby zak�adali fundamenty pod wie�� Babel. W istocie jest to wyniesiony i osuszony z dna morskiego polder, nowy kawa�ek ziemi, na kt�rym za rok stan� domy, pojawi si� bujna ��ka i majestatyczne krowy. Holandia jest krajem m�odym, w skali geologicznej oczywi�cie (dyluwium), i by�a istotnie delt�, pot�nym zmieszaniem �ywio��w ziemi i wody ] - Skaldy, Renu i Wezery. Stare mapy wyra�nie pokazuj�, jak morze wdziera si� nieub�aganie w g��b i l�du, pot�nym uderzeniem od p�nocy, a tak�e od j zachodniej prowincji Zelandii i Holandii. W li�cie do Germaine de Stael Benjamin Constant pisa�: "Ten dzielny nar�d, ze wszystkim co posiada, �yje na wulkanie, kt�rego law� jest woda". Nie ma w tym s�owa przesady. Mo�na powiedzie�, �e w swoich dziejach Holandia straci�a wskutek powodzi wi�cej ludzi ni� w czasie wszystkich wojen. I nawet uwzgl�dniaj�c sk�onno�� do przesady starych kronikarzy - bilans jest ponury. Wielka p�nocna zatoka Zuiderzee powsta�a wskutek kl�ski �ywio�owej, zabieraj�c pi��dziesi�t tysi�cy istnie� ludzkich. W XIII wieku zarejestrowano trzydzie�ci pi�� powodzi. Mo�na niemal bez ko�ca przed�u�a� rejestr tych cmentarzy bez nagrobk�w. Woda atakowa�a tak�e wielkie miasta Haarlem, Amsterdam, Lejd�. Kiedy pier�cie� zamkn�� si� wok� Dordrechtu w roku 1421, z wie�y wida� by�o tylko wodn� pustyni� bez �adnej �ywej duszy. Systematyczna walka z kl�sk� powodzi zacz�a si� na prze�omie XVI i XVII wieku i by�a ona dzie�em �wietnych rzemie�lnik�w, doskona�ych in�ynier�w, nie licz�c domoros�ych geniuszy. Nale�a� do nich niew�tpliwie Jan Leeghwater. Dzi�ki swoim pracom uzyska� nieco przesadny przydomek holenderskiego Leonarda da Vinci. Skala jego zainteresowa� by�a i�cie renesansowa - zbudowa� ratusz w De Rijp, rze�bi�, zajmowa� si� malarstwem, a jego wyroby w metalu, drzewie, ko�ci s�oniowej cieszy�y si� wielkim powodzeniem. Obok zwyk�ych, konstruowa� tak�e graj�ce zegary, oraz ogromn� ilo�� maszyn do osuszania gleby- Leeghwater s�dzi�, �e nic nie zaszkodzi, a przeciwnie, pomo�e prawdziwej nauce, pewien dodatek czarnoksi�stwa i tajemniczo�ci. Organizowa� tedy pokazy, na kt�re zaprasza� elitarn� publik�. We Francji, w przytomno�ci ksi�cia Maurycego, demonstrowa� maszyn� w kszta�cie dzwonu i w tej to maszynie da� si� zatopi�. Pod wod� napisa� wyj�ty z Biblii psalm, pokrzepi� cia�o paroma gruszkami i ukaza� si� oczom dworu zdr�w, ca�y i tryskaj�cy energi�. Po kilku dniach oswoi�em si� z my�l�, �e nie zobacz� motyw�w, jakie malowali mistrzowie holenderscy "z�otego wieku", a przecie� w Italii wystarczy wychyli� si� z okna poci�gu, �eby mign�� przed oczami fragment Belliniego lub utrwalone przed wiekami niebo Umbrii. W zamian za to dosta�em w Holandii najwi�ksz� kolekcj� krajobraz�w w ramach. Jak gwiazda przewodnia �wieci� tworz�cy w XVI w. Flamand Patenier, mistrz przestrzeni budowanych z prostopad�ych ekran�w i br�zowo-zielono-niebieskich perspektyw. A potem przybywali inni, zmienia�y si� konstelacje i hierarchie. Dwaj bajeczni maniery�ci van Coninxloo i Seghers, prostoduszny Avercamp, Cuyp, malarz apoteozy parzystokopytnych - Potter, Hobbema, de Momper, �eby wymieni� bliskich mi pejza�yst�w. Wiedza wyniesiona ze szko�y, a jak wiadomo jest to tob� rzeczy s�usznych, ale tak�e apodyktycznych idiotyzm�w, da�a mi w podarunku przekonanie, �e najwi�kszym malarzem krajobrazu jest Jacob van Ruysdael. "Pod koniec XVII w., w epoce specjalizacji malarzy w okre�lonych gatunkach tematycznych, ten pejza�ysta o nieprzeci�tnej wiedzy i osobowo�ci, o nienasyconej ciekawo�ci, uwieczni� w swych dzie�ach, w niezr�wnany spos�b, charakterystyczny dla krajobrazu holenderskiego, nierozerwalny zwi�zek wody, ziemi i nieba. Nikt poza nim nie by� zdolny do ukazania w tak wzruszaj�cy spos�b wzajemnej harmonii walor�w atmosferycznych i kszta�tu chmur. Ta bardziej natchniona ni� zrozumia�a tyrada znanego uczonego, podnosi Ruysdaela do rangi Cherubin�w. W ustach znakomitego, acz niepohamowanego, historyka sztuki, malarz sta� si� archanio�em. Tyle lat by�em mu wierny i dalej czci�em jego obrazy epickie: spokojne, malowane z perspektywy wydm, gdzie wida� roz�o�yste ��ki, na nich pasy biel�cego si� p��tna, a na horyzoncie zacne miasto Haarlem, z pot�nym ko�cio�em �w. Bawona i l�ni�cymi w s�o�cu skrzyd�ami wiatrak�w. Nad tym wszystkim ogromne niebo (jego stosunek do l�du jest, jak jeden do czterech). Tego Ruysdaela uwielbia�em zawsze, ale za przewodnika po starej, prowincjonalnej Holandii wybra�em - Jana van Goyena. Chcia�bym jeszcze powiedzie�, dlaczego moje uczucia do Ruysdaela och�od�y. Ot� sta�o si� to wtedy, gdy w jego p��tna wst�pi� duch, i wszystko sta�o si� uduchowione, ka�den li��, ka�da ob�amana ga���, ka�da kropla wody. Natura dzieli�a z nami nasze rozterki i cierpienia, przemijanie i �mier�. Dla mnie najpi�kniejsza jest przyroda nie wsp�czuj�ca - ch�odny �wiat w innym �wiecie. Trzy wielkie nizinne rzeki, ich dop�ywy, tysi�ce rzeczek i strumyk�w, wielkie zlewisko wody zwane Morzem Haarlemskim - wszystko to stworzy�o dogodne warunki do komunikacji. Cz�sto obok kana��w budowano bite go�ci�ce, ocienione drzewami - z Delftu do Hagi, z Lejdy do Amsterdamu - budzi�y one powszechne uznanie i dum�. William Tempie, d�ugoletni ambasador angielski w Hadze, twierdzi�, �e szosa biegn�ca z Scheveningen do Hagi (par� zaledwie kilometr�w) godna jest rangi "dzie�a Rzymian", co by�o pewn� przesad�. Sytuacja zmienia�a si� razem z porami roku. Dyli�ans publiczny, wprowadzony w po�owie wieku XVII, na czterech ko�ach, ale bez resor�w, powodowa� niezno�ne trz�sienie podr�nych, a ca�y zaprz�g ci�gn�� za sob� tumany kurzu, kt�ry pokrywa� wszystko. Stany Generalne narzuci�y pojazdom znormalizowany rozstaw k�, co by�o bardzo s�uszne, a tak�e wzmocni�y policj� drogow�, zw�aszcza na terenach lesistych. Rzezimieszk�w z�apanych na gor�cym uczynku karano na miejscu i bez s�du. Huygens, m�� stanu, humanista, poeta i cz�owiek wra�liwy, nie lubi� marnowa� czasu nawet w podr�y. Jad�c wzd�u� wybrze�y Renu naliczy� na trasie niespe�na dwudziestokilometrowej imponuj�c� liczb� pi��dziesi�ciu szubienic, czym przyczyni� si� do statystyki wykrywalno�ci wyrok�w. W�z skrzypi, trzeszczy, wtacza si� z trudem na niewielk� garb� ziemi - �wiat�o jest teraz miodowe - jeszcze jeden zakr�t, po lewej k�pa brz�z, nachylona mocno ku wodzie kana�u ci�kiej od br�z�w i cienistych zieleni, zapach mu�u i gnij�cych pni drzew. Po prawej, to co przy du�ej fantazji mo�na nazwa� gospodarstwem: dom, od kt�rego mur�w odpada tynk, dach - stuletnia mapa nawa�nic, ceglany wysoki komin jak baszta, kt�ra odpiera ostatni atak. Jaki to kraj? Czyja dziedzina? Jakie jest imi� w�adcy? Wybieraj�c si� z moim ulubionym malarzem krajobraz�w Janem van Goyenem nie by�em pewny, czy b�dziemy jechali traktem ziemi, czy drog� wyobra�ni. Goyen malowa� szereg tak zwanych "wiejskich uliczek", jedn� starali�my si� opisa�. Schemat tych kompozycji jest prosty, zaczynaj�c od dna obrazu: w�ski kana�, piaszczysta, rozjechana droga, szopa lub co�, co kiedy� by�o domem, a dzisiaj jest malownicz� ruin�, par� rachitycznych drzewek i zwierz� heraldyczne ub�stwa - koza. Z tym wszystkim ��cz� si� liczne znaki zapytania. Sk�d brali si� w dostatniej Holandii amatorzy tej tematyki? Czy by�y gdziekolwiek w tym kraju podobne zau�ki biedy, o czym przekona� mnie ca�kowicie m�j przewodnik Jan van Goyen magi� swojej sztuki? Gdzie iHtnieje prawdziwa Troja i Ziemia ja�owa Eliota? Droga przez wie�, prom p�yn�cy rzek�, chata w�r�d wydm, k�py drzew i stogi siana, podr�ni czekaj�cy na przew�z - oto typowe motywy obraz�w Goyena. Te p��tna bez anegdoty, o ru�nej kompozycji, w�t�e, o s�abym t�tnie, nerwowym rysunku, zapadaj� szybko w pami��, oko przyswaja je bez oporu i d�ugo zostaj� na jego dnie. Kiedy zobaczy�em pierwszy raz obraz Goyena, mia�em uczucie, �e czeka�em d�ugo na tego w�a�nie malarza, �e zape�ni� on od dawna odczuwany brak w moim muzeum wyobra�ni, a r�wnocze�nie towarzyszy�o temu irracjonalne przekonanie, �e znam go dobrze i od zawsze. Sk�d czerpa� Goyen motywy swoich p��cien? Czasem mo�na to bez trudu ustali�, opieraj�c si� na przedstawionych fragmentach architektury. W du�ym obrazie, znajduj�cym si� w wiede�skim Muzeum Historii Sztuki, rozpoznajemy bez trudu ko�cio�y i wie�e Dordrechtu nad wielk�, szar� wod�, poci�t� w regularne jak ornament fale o kszta�cie p�ksi�yc�w. Ale w pi�knym obrazie w monachijskiej Pinakotece, Widok Lejdy, malarz przeni�s� ko�ci� �w. Pankracego poza miasto, umie�ci� na p�wyspie, z dw�ch stron otoczy� rzek� i stary kunsztowny gotyk kr�luje oto nad grupk� rybak�w, pasterzy i kr�w na drugim brzegu wymy�lonego krajobrazu. Najcz�ciej topografia jego prac jest niejasna: gdzie� za wydm�, nad jak�� rzek�, u zakr�tu drogi, pewnego wieczoru... M�wiono, �e mistrz posiada w pracowni najta�sze, jakie tylko mo�na sobie wyobrazi�, elementarne rekwizyty: glin�, ceg��, wapno, u�omki tynku, piasek, s�om� i z tych resztek odtr�conych od �wiata tworzy� nowe �wiaty. W �rodkowym okresie swojej tw�rczo�ci Goyen maluje szereg �wietnych, monochromatycznych dzie� z dominant� bistru, sepii, ci�kiej zieleni. Holendrzy nie wymy�lili metody malowania jednym kolorem obrazu, przydali jej natomiast wdzi�k i naturalno��, bowiem monochromatyzm jest trafnym skr�tem widzialnej rzeczywisto�ci, uchwyceniem blasku i atmosfery (sina po�wiata na moment przed burz�, ci�kie od leniwego z�ota �wiat�o letnich popo�udni). Ten wielki malarz gospodarowa� swoim talentem fatalnie. By� artyst� cenionym i p�odnym, ale fakt, �e sprzedawa� sam w�asne obrazy za �ebracz� cen� 5 do 25 gulden�w, przekre�la� szans� na powa�n� karier�. Nikt z szanuj�cych si�, chyba �e w sytuacji przymusowej, nie sprzedawa� swoich p��cien za cen� tylko nieco wy�sz� od kosztu materia�u. Nauk� zawodu rozpoczyna bardzo wcze�nie, bo jako dziesi�cioletni ch�opiec; pi�ciokrotnie zmienia swoich mistrz�w, by trafi� na koniec do pracowni niewiele od siebie starszego Esaiasa van de Velde, autora �wietnych, jakby przemytych deszczem krajobraz�w. Goyen nie osiedla si� w jednym okre�lonym miejscu, prowadzi tryb �ycia raczej cyga�ski. Podr�uje po Niemczech i Anglii, sk�d przywozi teki szkic�w. Jego rysunki s� szybkie, impresjonistyczne, pozbawione szczeg�u, wykonane jakby jednym poci�gni�ciem o��wka nie odrywanego od karty papieru; przedk�ada� zawsze w�sk� palet� pokrewnych kolor�w nad budowanie obrazu z wielu kontrast�w, i w tym sensie pozosta� do ko�ca malarzem monochromatycznym. Kiedy mia� blisko czterdzie�ci pi�� lat osiedli� si� w Hadze, co nie oznacza�o bynajmniej stabilizacji materialnej. Ima� si� wi�c wszystkiego. Na pomys�ach mu nie zbywa�o. Handlowa� obrazami koleg�w, organizowa� aukcje, spekulowa� domami i gruntami ziemskimi, a tak�e nieszcz�snymi tulipanami. Wynikiem tych komercyjnych �ama�c�w by�o dwukrotne bankructwo i �mier� w d�ugach. Z�o�liwi wsp�cze�ni twierdzili, �e jedyn� jego pomy�ln� transakcj� by�a transakcja matrymonialna: wyda� swoj� c�rk� za obrotnego i zamo�nego ober�yst� - malarza Jana Steena. Co wy�ania si� z mg�y i deszczu, co odbija si� w kropli wody? Krajobraz rzeczy Jana van Goyena w muzeum Dahlem. Obraz jest tak ma�y, �e mo�na go przykry� r�k�, ale nie jest to notatka, szkic czy pr�ba do wi�kszego dzie�a. Jest to obraz pe�nej krwi, samodzielny, o kompozycji prostej jak akord. Po�r�d szaro�ci nieba i ziemi wynurza si� k�pa wikliny, kt�rej palczaste li�cie malowane s� soczyst�, ciemn� zieleni�; a czasem po�r�d tych g�szczy ma�y akcent ��ci. Obraz nie wisi na �cianie. Ten strz�p �wiata umieszczono w gablotce, aby si� nad nim pok�oni�. Cz�sto po wakacjach przys�uchiwa�em si� rozmowom, w kt�rych wychwalano �wiat�o dalekich stron. Ale czym jest naprawd� �wiat�o, dla kt�rego dawniej arty�ci opuszczali rodzinne miasta, zak�adali falanstery, uprawiali kult solarny i przechodzili do historii jako szko�a z N? Czym jest �wiat�o Holandii, tak jasne dla mnie w obrazach, a nieobecne w bezpo�rednim otoczeniu? Pewnego razu postanowi�em po�wi�ci� ca�y dzie� studiom meteorologicznym. Ranek by� pogodny, ale s�o�ce znajdowa�o si� w m�tnej zawiesinie, podobnej do mlecznej �ar�wki, st�d ani �ladu l'azzurro. Nast�pnie pojawi�y si� ob�oki i szybko znikn�y. Dok�adnie o trzynastej trzydzie�ci nast�pi�o nag�e och�odzenie, a za p� godziny run�� nawalny deszcz, gruboziarnisty, siny. Uderza� z furi� o ziemi� i zdawa�o si�, �e wraca do g�ry, aby spa�� z wi�ksz� zajad�o�ci�. Trwa�o to oko�o godziny. Dok�adnie o dziewi�tnastej wyjecha�em, celem pog��bienia studi�w, do Scheveningen. W tym czasie deszcz usta�. Zwa�y chmur na ca�ym zachodzie. K�pielisko, kabiny, kasyno o�lepiaj�co bia�e teraz, pokrywa� nalot fioletu. Tu� przed dwudziest� wszystko si� zmieni�o - rozpocz�� si� osza�amiaj�cy festiwal pary wodnej, trudne do opisania metamorfozy, formy, kolory, bo nawet s�o�ce wieczoru przys�a�o frywolne r�owo�ci, operetkowe z�oto. Widowisko si� sko�czy�o. Niebo by�o czyste. Usta� wiatr. Zapali�y si� i zgas�y dalekie �wiat�a - i nagle, bez zapowiedzi, podmuchu, przeczucia, ukaza�a si� wielka chmura o barwie popio�u - chmura o kszta�cie rozszarpanego boga. " t Cena sztuki Was macht die Kunst? [...] die Kunst geht nach Brot. Das muss sie nicht; das soll sie nicht [...] Lessing, Emilia Galotti Obszerna izba, do�� mroczna, chocia� po lewej stronie jest wielkie, sklepione okno. Przez grube kawa�ki szk�a oprawione w o��w s�czy si� do wn�trza leniwe �wiat�o dnia. Bokiem do okna ustawione s� drewniane sztalugi, przy kt�rych siedzi malarz. Na g�owie ma beret, odziany jest w star� kurtk� z grubego materia�u, bufiaste spodnie, ci�kie, nieforemne buciory. Praw� nog� opar� o doln�, poprzeczn� desk� sztalugi. R�ka uzbrojona w p�dzel zbli�a si� do powierzchni malowid�a. Mo�na sobie dobrze wyobrazi� ten cierpliwy, nieregularny ruch wahad�owy: pochylenie do przodu - po�o�enie farby, odchylenie do ty�u - sprawdzenie efektu. Na g�rnej ramie obrazu przybita jest kartka papieru - szkic powstaj�cego w�a�nie dzie�a. W g��bi izby, po�o�onej wy�ej ni� reszta pracowni (wchodzi si� tam po schodkach), pod mroczniej�c� �cian� ucze� rozciera barwniki. A wi�c to tak rodzi si� sztuka? W niejasnym wn�trzu, w�r�d kurzu, paj�czyn i nieopisanego ba�aganu przedmiot�w bez wdzi�ku i urody. Nawet akcesoria malarskie - szkicowniki w nie�adzie, s�oiki, p�dzle, arkusze, gipsowy odlew g�owy, drewniany manekin - zdegradowane zosta�y do roli kuchennych sprz�t�w. Nie ma w tym obrazie ani cienia tajemniczo�ci, czarnoksi�stwa, uniesienia. Trzeba du�ej i zb��kanej wyobra�ni, aby dopatrzy� si� tutaj, jak to czyni pewien historyk sztuki - faustowskiego nastroju. Nikt nie stoi za plecami malarza. Po drobnej zmianie rekwizyt�w mogliby w tej izbie pracowa� - tw�rca sto��w albo mistrz ig�y. Wszystkie subtelne gusta, wyobra�enia pi�knoduch�w musz� dozna� zawodu i cofn�� si� przed g�st� materialno�ci� dzie�a. Materia malarska jest ci�ka, chropawa, masywna. Taki jest Adriaena van Ostade (1610-1685) - Malarz w swojej pracowni. Olej na d�bowej desce o wymiarach 38 x 35,5 cm. Kilkana�cie lat po zrzuceniu obcego jarzma ma�e Niderlandy, licz�ce zaledwie dwa miliony ludno�ci, sta�y si� imperium kolonialnym, krajem kwitn�cym i pot�nym, organizmem politycznym dostatecznie silnym, aby stawi� czo�a takim mocarstwom, jak Francja, Anglia, Hiszpania. W Europie XVII wieku, rozdzieranej wojnami religijnymi, by� to niezwyk�y, powszechnie podziwiany azyl wolno�ci, tolerancji i dobrobytu. Zachowa�a si� spora ilo�� relacji podr�nik�w, kt�rzy odwiedzali Holandi� w okresie jej "z�otego wieku". M�oda republika mieszcza�ska intrygowa�a zwiedzaj�cych odmienno�ci� stylu �ycia i osobliwym ustrojem, a tak�e mr�wcz� pracowito�ci�, wynalazczo�ci� i zdrowym, konkretnym, przyziemnym stosunkiem do �ycia jej mieszka�c�w. William Temple, ambasador angielski w Hadze i pilny obserwator holenderskiej sceny, notowa�: "Ludzie �yj� tutaj jak obywatele �wiata, z��czeni z sob� w�z�ami og�ady i pokoju, pod bezstronn� opiek� umiarkowanych praw". Wys�annik Jego Kr�lewskiej Mo�ci idealizowa� kraj swojej misji, nic dziwnego, obraca� si� w najwy�szych kr�gach spo�ecznych. Za to w licznych pamfletach i paszkwilach tego okresu dochodzi do g�osu zawi�� i zajad�a niech�� s�siad�w. Por�wnywano Holandi� do tucz�cych si� ludzk� krwi� paso�yt�w. Krwiopijcy, "zg�odnia�e wszy" - kardyna� Richelieu miota� obelgi. Pisano, �e to "handlarze mas�a, kt�rzy doj� swe krowy w korycie oceanu, a mieszkaj� w lasach przez nich samych zasianych albo na bagnach zamienionych w ogrody". Kt� nie dostrze�e w tym zdaniu nie zamierzonej nuty podziwu. Zdarzaj� si� spostrze�enia mniej subiektywne i, co wa�niejsze, nie zaprawione ��ci�, dotycz�ce bezpo�rednio naszego tematu. Peter Mundy, kt�ry zwiedza� Amsterdam w roku 1640, nie m�g� si� nadziwi� nami�tno�ci, jak� Holendrzy �ywi� dla malarstwa. Dzie�a tej sztuki znajdowa�y si� nie tylko w domach bogatych mieszczan, ale r�wnie� w przer�nych sklepach, lokalach, ba, nawet w rzemie�lniczych warsztatach, a tak�e na ulicach i placach. Inny podr�nik, John Evelyn, widzia� na dorocznym jarmarku w Rotterdamie ogromn� ilo�� obraz�w. A przecie� w innych krajach by�y to przedmioty zbytku, na jakie mogli sobie pozwoli� tylko ludzie zamo�ni. Sam fakt wystawiania ich po�r�d stragan�w, gdacz�cych kur, porykuj�cego byd�a, rupieci, starzyzny, warzyw, ryb, produkt�w rolnych i przedmiot�w domowego u�ytku, musia� wyda� si� przeci�tnemu przybyszowi czym� bardzo osobliwym i ma�o zrozumia�ym. Cena sztuki Evelyn, szukaj�c wyja�nienia tego fenomenu, da- je si� ponie�� fantazji, kiedy m�wi, �e nawet zwykli ch�opi wydaj� na obrazy dwa, albo nawet trzy tysi�ce funt�w (ogromna suma, r�wnowarto�� morga ogrodu albo prawie trzech morg�w ��ki), a robi� to z czystego wyrachowania, poniewa� po pewnym czasie sprzedaj� swoje "kolekcje" ze znacznym zyskiem. Podr�nik angielski myli si�. Obrazy by�y wprawdzie przedmiotem spekulacji, ale nie stanowi�y najlepszej lokaty kapita�u. Znacznie korzystniej by�o po�ycza� na procent lub kupowa� na przyk�ad akcje. Jedno jest pewne, malarstwo w Holandii by�o - wszechobecne. Wydaje si�, �e arty�ci starali si� powi�kszy� widzialny �wiat swojej ma�ej ojczyzny, pomno�y� rzeczywisto�� przez tysi�ce, dziesi�tki tysi�cy p��cien, na kt�rych utrwalano wybrze�a morskie, rozlewiska, wydmy, kana�y, rozleg�e horyzonty i widoki miast. Bujny rozw�j siedemnastowiecznego malarstwa holenderskiego nie ��czy si� z nazwiskiem �adnego mo�nego protektora, �adnej wybitnej osoby czy instytucji, kt�ra by roztacza�a nad tw�rcami p�aszcz swojej dobroczynnej opieki. Przyzwyczaili�my si� do tego, �e kiedy m�wimy o jakim� "z�otym okresie" w dziejach kultury, dopatrujemy si� zawsze Peryklesa, Mecenasa czy Medyceuszy. W Holandii by�o inaczej. Ksi���ta ora�scy jakby nie dostrzegali rodzimej sztuki - Rembrandta, Vermoera, Goyena i tylu innych. Przedk�adali nad ni� reprezentacyjne, barokowe malarstwo Flamand�w czy W�och�w. Kiedy Amalia van Solms, wdowa po ksi�ciu Fryderyku Henryku, postanowi�a upi�kszy� sw� podmiejsk� will�, jej wyb�r pad� w�a�nie na Flamanda, ucznia Rubensa, Jacoba Jordaensa, tw�rc� dzie� zmys�owych, du�ych i t�ustych. Odpad�y zatem intratne zam�wienia dworu. Nieliczna i pozbawiona wp�yw�w politycznych szlachta wyzbyta by�a ambicji popierania sztuki swego kraju, czy cho�by kszta�towania mody i gust�w. Wreszcie ko�ci�, we wszystkich innych krajach tradycyjnie mo�ny protektor tw�rc�w, zamkn�� przed nimi podwoje �wi�ty�, kt�re �wieci�y dostojn�, surow� kalwi�sk� nago�ci�. Nasuwa si� zatem pytanie, jaka by�a sytuacja materialna malarzy holenderskich i czemu przypisywa� nale�y ich ogromn� produktywno��, bo chyba nie tylko idealistycznej mi�o�ci do pi�kna. Odpowied� nasza b�dzie zawi�a i niestety ma�o jednoznaczna. Jeste�my skazani na dane fragmentaryczne, niekompletne, a nawet z trudem daj�ce si� prze�o�y� na j�zyk wsp�czesny. Cz�onkowie Bractwa �w. �ukasza - nazwa dum- na, ale mo�e oznacza� tak�e ewangeliczne ub�stwo - traktowani byli jako rzemie�lnicy i pochodzili bez wyj�tku z po�lednich warstw spo�ecznych, a wi�c synowie m�ynarzy, drobnych handlarzy i r�kodzielnik�w, w�a�cicieli zajazd�w, krawc�w, farbiarzy. Taki, a nie inny, by� ich spo�eczny status. A ich dzie�a? By�y na pewno przedmiotem estetycznej delektacji, ale tak�e tworem podlegaj�cym prawom rynku, nieub�aganym prawom popytu i poda�y. "Wszystko, co jest przedmiotem wymiany, musi by� ze sob� por�wnywalne. Do tego s�u�y pieni�dz, kt�ry sta� si�, poniek�d, po�rednikiem" - m�wi Arystoteles. Dalsze nasze rozwa�ania b�d� wi�c z konieczno�ci toczy� si� meandrami po�r�d nudnawych liczb, b�d� pr�b� zebrania rozsypanych kamyk�w w mo�liwie sensown� ca�o��. Trudno okre�li�, jakie by�y koszty utrzymania "przeci�tnej" - straszny termin statystyk�w - holenderskiej rodziny rzemie�lniczej w omawianym okresie. Nie znamy cen detalicznych wielu artyku��w pierwszej potrzeby, a tylko ceny hurtowe. Wiemy natomiast, �e koszty utrzymania od ko�ca XVI do po�owy XVII wieku wzros�y niemal trzykrotnie. Pieni�dz traci� na warto�ci, zarobki wzrasta�y, ale niewsp�miernie do inflacji. I, jak zwykle, maj�tki, kapita�y bogaczy p�cznia�y, ale margines ub�stwa, a nawet biedy, by� spory. Jak rozezna� si� w tej sytuacji, p�ynnej jak samo �ycie? Jakich subtelnych aparat�w mierniczych trzeba u�y�, aby uchwyci� zjawiska ekonomiczne w ca�ej ich z�o�ono�ci, a tak�e w konkretnym miejscu i czasie? Na podstawie �r�de� mo�na na przyk�ad powiedzie�, �e w takim to a takim roku dom w Amsterdamie kosztowa� tyle a tyle. To niewiele. A socjologowie, zw�aszcza ich dziwaczna mutacja - "socjologowie sztuki", sypi� z r�kawa florenami i guldenami, aby ol�ni� czytelnika i nada� swej biednej wiedzy splendor nauki �cis�ej, prawie matematycznej. Spr�bujmy zatem - takie podej�cie wydaje si� najbardziej sensowne - okre�li� p�ace i zarobki w siedemnastowiecznej Holandii, o ile pozwalaj� na to �r�d�a. Jako jednostk� pieni�n� przyjmujemy guldena, kt�ry by� mniej wi�cej tyle wart, ile znajduj�cy si� r�wnie� w obiegu floren. Istnia�y inne �rodki p�atnicze, nie bezpieczniej b�dzie nie zapuszcza� si� w ten g�szcz. Usi�owano na r�ne sposoby, i z ograniczonym powodzeniem, ustali� stosunek guldena do wsp�czesnych nam walut. Tak�e por�wnywanie ze z�otem - miernikiem zdawa�oby si� pewnym - okaza�o si� problematyczne. W stosunku do tego szlachetnego metalu gulden stale traci�, nale�a�oby zatem uwzgl�dni� skomplikowane notowania gie�dy. Pewien powa�ny badacz napisa�, �e gulden w czasach Rembrandta mia� dwudziestokrotnie wi�ksz� si�� nabywcz� ni� gulden wsp�czesny. By� mo�e, ale kiedy min�y lata od wydania jego uczonej rozprawy, sens tego stwierdzenia, wzi�ty troch� z powietrza, ulotni� si� z powrotem w powietrze. Mamy wi�c do czynienia z besti� trudn� do opisania i lepiej zawczasu u�wiadomi� to sobie. Wytarte monety - talenty, sestercje, dukaty, talary re�skie s� jak stare demony, w kt�rych drzemie ta sama, odwieczna potencjalno�� dobra i z�a, si�a pchaj�ca do zbrodni i czyn�w mi�osierdzia, skupiona w ma�ym metalu nami�tno��, podobna do pasji mi�osnej, zew prowadz�cy na szczyty ludzkiej kariery i pod top�r kata. Miar� zamo�no�ci znajdujemy u Paula Zumthora, podaj�cego spisy podatkowe w Amsterdamie z 1630 roku. Wykazuj� one, �e oko�o 1500 maj�tk�w szacowanych by�o na 25 000-50 000 floren�w. Zdarza�y si� maj�tki znacznie wi�ksze, jak na przyk�ad owego Portugalczyka, osiedlonego w Holandii, Lopeza Suasso, kt�ry po�yczy� ksi�ciu Wilhelmowi III dwa miliony gulden�w na wypraw� angielsk�. Pracownicy fizyczni, rzemie�lnicy zatrudnieni w manufakturach wynagradzani byli podle, zw�aszcza dol� tkaczy na pocz�tku wieku nazwa� mo�na godn� lito�ci. W samej Lejdzie gnie�dzi�o si� po r�nych norach dwadzie�cia tysi�cy tych nieszcz�nik�w, kt�rzy za dwunastogodzinny dzie� pracy dostawali n�dzne grosze. Liczne bunty i tumulty poprawi�y na tyle ich sytuacj�, �e w po�owie wieku zarabiali 7 gulden�w tygodniowo. Wynagrodzenie rybaka na kutrze �owi�cym �ledzie wynosi�o 5-6 gulden�w, robotnicy kwalifikowani, tacy jak cie�le okr�towi, murarze, zw�aszcza w du�ych miastach, zarabiali 10 gulden�w tygodniowo. Nic nie wiemy o masie szarych ludzi, biedakach, krzykliwych, pij�cych na um�r, w wiecznej pogoni za jakimkolwiek zarobkiem, o tych pok�tnych handlarzach, robotnikach dziennych, domokr��cach - imiona ich "zawod�w" przekaza�y stare s�owniki. S�dzi� mo�na, �e poza tym w rzemio�le �ycia wykazywali zwierz�c� odporno��, determinacj�, i mimo wszystko trzymali g�ow� nad wod�. Ceny obraz�w, osobliwe mechanizmy rynku, na kt�re rzucano dzie�a sztuki, s� do�� dobrze znane dzi�ki opublikowanym materia�om z przebogatych archiw�w holenderskich. Urodzaj talent�w, setki pracowni w ka�dym niemal mie�cie Republiki, sprawi�y, �e poda� obraz�w by�a ogromna i przewy�sza�a znacznie popyt. Malarze tworzyli pod przemo�n� presj� rosn�cej liczby konkurent�w. Nie istnia�a krytyka artystyczna, warstwy o�wiecone nie narzuca�y jakiego� okre�lonego gustu, co by�o bardzo demokratyczne, ale w efekcie cz�sto prowadzi�o do tego, �e malarz wybitny znajdowa� si� w gorszej sytuacji materialnej od swego mniej zdolnego kolegi. Spekulacja dzie�ami sztuki, bardzo rozwini�ta, rz�dzi�a si� zupe�nie innymi wzgl�dami ni� wzgl�dy estetyczne. W niedawno opublikowanej ksi��ce J.M. Monlias, po zbadaniu pi��dziesi�ciu dw�ch inwentarzy z lat 1671-1672 zachowanych w archiwach Delftu, obliczy�, �e przeci�tna cena obrazu wynosi�a 16,6 gulden�w (cena nie sygnowanego 7,2 gulden�w). To pracowite wyliczenie godne jest uwagi, zawiera bowiem cenn� informacj� og�ln�. Spr�bujmy sprzeniewierzy� si� statystycznej "prawdzie" na rzecz tego, co jednostkowe i niepor�wnywalne - to znaczy, konkretnym cenom p�aconym za konkretne obrazy. I tu odkrywamy zdumiewaj�c� rozpi�to�� i r�norodno��. Co stanowi�o o warto�ci rynkowej obrazu? Nazwisko artysty, renoma jego warsztatu, ale w wi�kszym jeszcze stopniu - temat. Nie ma naprawd� powod�w do oburzenia. �wiat przedstawiony, opowie�� o ludziach zawsze zaspakajaj� wrodzon� naszej naturze potrzeb� poznania, a podziw dla udanej imitacji jest czym� bardzo naturalnym, na przek�r prorokom ja�owej czysto�ci. Zar�wno publiczno��, jak i pisz�cy o sztuce Holendrzy XVII wieku, tacy jak Carel van Mander, czy Saumel van Hoogstraten (sami malarze), na szczycie rodzaj�w stawiali tak zwane historien, czyli kompozycje figuratywne. Bohater, t�um, dramatyczne zdarzenie wzi�te z Biblii czy mitologii, oto co cieszy�o si� nie s�abn�cym powodzeniem i osi�ga�o wysokie ceny. Taka jest bowiem sta�a ocena, wywodz�ca si� z antyku {vide Pliniusz), przez teoretyk�w sztuki renesansowej a� do XIX wieku. Malarstwo historyczne oznacza�o wynios�y wierzcho�ek sztuki. Pewien podr�nik francuski ze zdziwieniem notuje, �e za obraz Vermeera, na kt�rym przedstawiona by�a tylko jedna osoba, ��dano 600 gulden�w. Jest to jakby dalekie echo �redniowiecznych miar, kiedy to arty�cie przedstawiaj�cemu wn�trze ko�cio�a p�acono wed�ug ilo�ci namalowanych kolumn. Pewien Holender, zamawiaj�cy u swego ulubionego malarza sceny targowe, ��da�, �eby by�o w nich coraz wi�cej po�ci mi�sa, coraz wi�cej ryb i warzyw. O! nienasycone, niezaspokojone g�ody rzeczywisto�ci! W teorii znacznie ni�ej od malarstwa historycznego ceniono krajobrazy, sceny rodzajowe, martwe natury. Dlaczego wi�c w sztuce holenderskiej XVII wieku spotykamy tak� obfito��, wi�cej, zdecydowan� dominacj� dzie� nale��cych do tego "po�ledniego" gatunku? Ot� silna konkurencja wymaga specjalizacji, takie jest prawo rynku. Ka�dy kupiec kolonialny wie, �e dla dobra firmy musi posiada� na sk�adzie specjalny gatunek herbaty czy wyj�tkowo aromatyczny tyto� �ci�gaj�cy nabywc�w. Podobnie by�o w sztuce. Walka o prze�ycie zmusza�a niejako malarza, aby pozosta� wierny wybranemu rodzajowi. Dzi�ki temu zapada� w pami�� i oko potencjalnego nabywcy, bo, na przyk�ad, by�o powszechnie wiadome, �e Willem van de Velde to Firma Marynistyczna, a Pieter de Hoogh to Firma Mieszcza�skich Wn�trz. Je�li portrecista, pewnego pi�knego dnia, doszed� do wniosku, �e obrzyd�y mu t�uste, nalane twarze rajc�w i odt�d postanowi� malowa� - o ile wdzi�czniejsze - kwiaty, bra� na barki pot�ne ryzyko. Traci� bowiem dotychczasowych klient�w i wchodzi� w obce rewiry tych, kt�rzy od lat specjalizowali si� w bukietach tulipan�w, narcyz�w i r�. Po�r�d tylu arcydzie� Galerii Uffizi �atwo przeoczy� niewielki obraz zatytu�owany Rodzinny koncert, p�dzla Fransa van Mierisa. Jest to scena z �ycia wytwornego towarzystwa holenderskiego, kt�re s�yn�o z nami�tnej pasji muzykowania. W�a�nie zamilk�y instrumenty i wielbiciele Polihymnii pokrzepiaj� si� winem. Na tle bogatego wn�trza przedstawiono tylko sze�� os�b - jakby powiedzia� �w Francuz, kt�ry ogl�da� Vermeera. A mimo to, ksi��� toska�ski Cosimo III zap�aci� za ten obraz sum� zawrotn�, jak na stosunki holenderskie, a mianowicie 2500 gulden�w, czyli 900 gulden�w wi�cej ni� wy�uskali ze swoich kupieckich kieszeni ci, kt�rzy zam�wili u Rembrandta Stra� nocn�. Jak kszta�towa�y si� ceny obraz�w holenderskich w XVII wieku? To problem nie daj�cy si� sprowadzi� do prostej formu�y wyja�niaj�cej, uj�� w jedn� blad� przeci�tn�". W tym skomplikowanym mechanizmie, jakim by� handel dzie�ami sztuki, gra�y rol� czynniki daj�ce si� uj�� racjonalnie, ale tak�e nieprzewidziane, losowe na przyk�ad - aktualna sytuacja materialna artysty, dobra, lecz cz�ciej z�a wola nabywcy kt�ry czyha� tylko na to, aby wej�� w posiadanie obraz�w, p�ac�c mo�liwie jak najmniej. Rembrandt w okresie swojej s�awy stawia� twarde warunki i najcz�ciej otrzymywa� tyle, ile ��da�. Inni, uznani dzisiaj mistrzowie, musieli zadowoli� si� zap�at� tak mizern�, �e trudno poj��, jakim cudem, przy najwi�kszej nawet pracowito�ci, potrafili utrzyma� si� na powierzchni. * W roku 1657 w Amsterdamie zmar� znany antykwariusz i handlarz dzie�ami sztuki Johannes Renialme. Jak zwykle w takich wypadkach, nie zwlekaj�c, przyst�piono do prac nad szczeg�owym inwentarzem pozostawionego maj�tku, na kt�ry, obok mnogo�ci bi�uterii, kurioz�w, sk�ada�o si� ponad 400 obraz�w - i to jakich - Holbeina, Tycjana, Claude Lorraine'a, najwybitniejszych mistrz�w holenderskich. Przy ka�dej pozycji podano realne ceny rynkowe, to znaczy takie, jakie wed�ug opinii powo�anych malarzy i zawodowych taksator�w mo�na by uzyska� hic et nunc, gdyby zechciano spieni�y� mas� spadkow�. W archiwach holenderskich zachowa�o si� wiele inwentarzy, kt�re s� dla badaczy bezcennym i wiarogodnym dokumentem. Najwy�ej - bo na zacn� sum� 1500 gulden�w oszacowano dzie�o Rembrandta Chrystus i jawna- grzesznica. Wydaje si� to zupe�nie zrozumia�e ze wzgl�du na rang� artysty i wznios�y temat, nale��cy do owych historien, tak zachwalanych przez teoretyk�w sztuki. Ale na przek�r teoretykom, zaraz po Rembrandcie, znalaz�a si� typowa scena rodzajowa, a mianowicie Dziewczyna kuchenna Gerarda Dou, oceniona wysoko, na 600 gulden�w. Dou by� malarzem poszukiwanym i wiecznie modnym. Ciep�y, nieco s�odkawy koloryt, mistrzowska gra �wiat�a, nieskazitelny, precyzyjny rysunek - opowiadano anegdoty, jak to ca�ymi dniami maluje miot�y i szczotki, w�osek po w�osku - zjedna�y mu wielbicieli, tak�e poza granicami Holandii. Natomiast innych, wcale nie gorszych malarzy rodzajowych, potraktowano po macoszemu. Na samym dnie inwentarza maj�tku Johannesa Renialme'a figuruje, znakomity w naszym odczuciu - Brouwer, kt�rego obraz oszacowano haniebnie, na zaledwie 6 gulden�w. Mo�emy si� tylko domy�la�, jak owa szalona rozpi�to�� cen (od zwrotu koszt�w materia�u, a� do sumy kilkuletnich zarobk�w wykwalifikowanego rzemie�lnika) dzia�a�a na psychik� malarzy. Dla wielu zapewne podniecaj�co, zawiera�a bowiem element hazardu, nadziej� wielkiej wygranej, nag�ego prze�amania z�ej �yciowej passy. Istnia�a przecie� szansa, �e kt�rego� dnia zjawi si� hojny nabywca - jak �w Cosimo, ksi��� z bajki - i jednym zakupem otworzy perspektywy dostatku. Tak� w�a�nie nadziej� hodowa� w sercu, prawdopodobnie, Gerard Terborch, kiedy malowa� Zaprzysi�enie pokoju w Miinster (1648). Wi�kszo�� chyba nie liczy�a na cuda. Pracowali w pocie czo�a, prze�ywali liczne kryzysy i wtedy pozbywali si� swoich prac za bezcen. W roku 1641 Isaac van Ostade, brat Adriaena, przygnieciony k�opotami finansowymi sprzedaje pewnemu kupcowi (dokumenty przekaza�y nazwisko tego zdziercy) 13 obraz�w za �mieszn� cen� 27 gulden�w. Dwa guldeny, to by�y zaledwie koszty w�asne, cena farb i p��tna. Za kopie uczni�w p�acono niekiedy 10 gulden�w. W domach siedemnastowiecznej Holandii, nawet tych nale��cych do �rednio- i mniej zamo�nych mieszczan, znajdowa�o si� - rzecz nie spotykana gdziekolwiek indziej - sto, dwie�cie, a nawet wi�cej obraz�w. Kiedy czytamy, �e pewna wdowa w Rotterdamie, likwiduj�c maj�tek po zmar�ym m�u, sprzeda�a, by tak rzec - hurtowo, 180 obraz�w za 352 guldeny, rysuje si� przed nami sytuacja ma�o korzystna dla tw�rcy. Ogromna poda�, na rynku znajduje si� zbyt wiele tanich obraz�w. Ten stan rzeczy �agodzi�a w pewnym stopniu rosn�ca zamo�no�� g�rnych warstw spo�ecze�stwa, ich pasja kolekcjonerska i nieustaj�ca mi�o�� do malarstwa Holendr�w. Zdumiewa nas dzisiaj fakt, �e dzie�a starych mistrz�w: van Eycka, Memlinga, Quentina Massysa, wspania�ych protoplast�w flamandzkiej sztuki, by�y stosunkowo tanie i budzi�y, jak mo�na przypuszcza�, niezbyt wielkie zainteresowanie. W roku 1654 mo�na by�o naby� u znanych dealer�w portret p�dzla Jana van Eycka za 18 gulden�w. * Obrazy siedemnastowiecznej Holandii by�y przedmiotem spekulacji, wzmo�onej wymiany, przechodzi�y cz�sto z r�k do r�k, handlowano nimi na r�ne sposoby, co sk�ania�o niekt�rych badaczy do twierdzenia, �e sta�y si� one w tym kraju czym� zbli�onym do pieni�dza, zast�pczym �rodkiem p�atniczym, ale szukaj�c bli�szej analogii, przypomina�y raczej akcje - o kursie zmiennym, kapry�nym, trudnym do przewidzenia. W istocie, malarz holenderski m�g� p�aci� swoimi obrazami niemal za wszystko. Cz�sto ratowa� si� przed bankructwem i wi�zieniem pozbywaj�c si� swoich prac. Rembrandt czyni� to notorycznie, oddaj�c na przyk�ad Dirckowi van Cattenburgowi szereg obraz�w i szkic�w na pokrycie sporego d�ugu w wysoko�ci 3000 gulden�w. Zaci�gano tedy po�yczki pod zastaw obraz�w, p�acono nimi d�ugi (tak�e karciane), wyr�wnywano rachunki u szewca, rze�nika, piekarza, krawca. W takich przypadkach dowolno�� cen by�a du�a, przewaga wierzyciela-drapie�cy oczywista. Zdarza�y si� jednak wyj�tki. Oto przeci�tny artysta flamandzki Matteus van Helmont, maluj�cy pod Teniersa i Brouwera, nie mog�c zap�aci� piwowarowi swego d�ugu, daje mu jeden tylko obraz Ch�opskie wesele, odci�gaj�c z rachunku powa�n� sum� 240 gulden�w, sum� jakiej nigdy nie osi�gn�� Vermeer. Znakomity Joos de Momper, tw�rca "impresjonistycznych", rozko�ysanych jak wzburzone morze krajobraz�w, mia� sk�onno�� do wina i zbyt cz�sto odwiedza� lokal niejakiego Gijsbrechta van der Cruyse. W domu w�a�ciciela winiarni, w reprezentacyjnym pokoju, obitym sk�r� w z�ote t�oczenia, wisia�y w efekcie 23 pejza�e Mompera - kolekcja, jakiej nie posiadaj� najbogatsze muzea �wiata. Jan Steen, kt�ry by� w�a�cicielem ober�y, namalowa� dla swego dostawcy obraz, za co dosta� beczk� wina. Pewien malarz kwiat�w, zad�u�ony u piekarza na sum� 35 gulden�w, da� mu sw�j obraz, kt�ry wkr�tce potem piekarz sprzeda� z trzykrotnym zyskiem. Obrazami mo�na by�o sp�aci� dom, kupi� konia, mo�na je by�o da� jako wiano c�rce, je�li mistrz nie posiada� innego maj�tku. Znane s� skomplikowane transakcje wi�zane i d�ugoterminowe. Oto malarz sprzedaje swemu koledze dom za kwot� 9000 gulden�w. Nabywca zobowi�zuje si�, �e b�dzie dostarcza� co miesi�c obraz warto�ci 31 gulden�w (to znaczy "du�y", bo za �redni p�acono 18 gulden�w). Za op�nienie w dostawie ustalono kar� umown� w wysoko�ci 6 gulden�w. Materia�y malarskie - farby, p��tno, a tak�e ramy, p�ac� obie strony po po�owie. A oto osobliwa umowa, ocieraj�ca si� o sprawy p