9270

Szczegóły
Tytuł 9270
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9270 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9270 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9270 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

LAURELL K. HAMILTON CYRK POT�PIE�C�W (Prze�o�y�: Robert P. Lipski) Zysk i S-ka 2004 1 Pod paznokciami mia�am zaschni�t� kurz� krew. Kiedy zawodowo zajmujesz si� o�ywianiem zmar�ych, musisz by� gotowa przela� odrobin� tej krwi. Zaschni�te �lady posoki mia�am tak�e na twarzy i r�kach. Stara�am si� nieco doprowadzi� do porz�dku, zanim przysz�am na to spotkanie, ale z niekt�rymi plamami na ciele mo�e sobie poradzi� wy��cznie prysznic. Upi�am �yk kawy z mojego kubka z napisem: �Jak mnie wkurzysz, po�a�ujesz�, i spojrza�am na siedz�cych naprzeciwko mnie dw�ch m�czyzn. Jeremy Ruebens by� niski, ciemnow�osy i opryskliwy. Zawsze gdy go widzia�am, mia� pos�pn� min� albo krzycza�. Drobne rysy twarzy skupia�y si� w samym jej �rodku, jakby zebra�a je tam d�o� olbrzyma, zanim jeszcze glina zd��y�a zaschn��. Przyg�adzi� klapy p�aszcza, poprawi� granatowy krawat, spink� do krawata i ko�nierzyk bia�ej koszuli. D�onie na moment opar� z��czone na udach, ale zaraz zn�w zacz�y sw�j taniec - p�aszcz, krawat, spinka, ko�nierzyk, uda. Stwierdzi�am, �e znios� to widowisko nie wi�cej ni� pi�� razy, zanim zaczn� b�aga� o lito�� i zgodz� si� na wszystko, czego za��da. Drugim m�czyzn� by� Karl Inger. Nigdy go wcze�niej nie spotka�am. Mia� prawie metr dziewi��dziesi�t wzrostu. Stoj�c, g�rowa� nad Ruebensem i nade mn�. Kr�cone, kr�tko przyci�te rude w�osy okala�y poka�ne oblicze. Mia� r�wnie� spore baki, kt�re ��czy�y si� z najg�stszymi w�sami, jakie kiedykolwiek widzia�am. Baki i w�sy by�y starannie u�o�one, jedynie w�osy w nie�adzie. Mo�e mia� kiepski dzie�. D�onie Ruebensa ju� po raz czwarty rozpocz�y sw�j taniec. Uzna�am jednak, �e cztery powt�rki to m�j limit wytrzyma�o�ci. Mia�am ochot� obej�� biurko, z�apa� go za r�ce i wrzasn��: �Przesta�!", ale nawet jak na mnie by�oby to nazbyt aroganckie. - Nie przypominam sobie, aby� by� tak nerwowy, Ruebens - rzuci�am. Spojrza� na mnie. - Nerwowy? Skin�am na jego d�onie bez ko�ca powtarzaj�ce te same czynno�ci. Zmarszczy� brwi i po�o�y� d�onie na udach. Pozosta�y tam nieruchome. Oto przyk�ad doskona�ej samokontroli. - Nie jestem nerwowy, pani Blake. - Panno Blake. Czemu wi�c jest pan taki zdenerwowany, panie Ruebens? - Upi�am �yk kawy. - Nie zwyk�em prosi� o pomoc ludzi pani pokroju. - Ludzi mojego pokroju? - Musia�am zada� to pytanie. Chrz�kn��. - Wie pani, o co mi chodzi. - Nie, panie Ruebens, nie wiem. - No c�... kr�lowa �ywych trup�w... - Przerwa� gwa�townie. By�am coraz bardziej wkurzona i chyba to by�o po mnie wida�. - Bez urazy - mrukn�� p�g�osem. - Je�eli przyszed� pan tu, �eby obrzuca� mnie obelgami, prosz� w tej chwili opu�ci� m�j gabinet. Je�li ma pan do mnie jaki� interes, s�ucham. Niech pan powie, co ma do powiedzenia i jak najszybciej znika st�d. Ruebens wsta�. - M�wi�em, �e ona nam nie pomo�e. - W czym mia�abym panom pom�c? Jak dot�d nie us�ysza�am niczego konkretnego - wycedzi�am przez z�by. - Mo�e powinni�my jej powiedzie�, dlaczego tu przyszli�my - odezwa� si� Inger. Mia� g��boki, mi�y dla ucha g�os. Silny, d�wi�czny bas. Ruebens wzi�� g��boki oddech i wypu�ci� powietrze przez nos. - No dobrze. - Ponownie usiad�. - Gdy spotkali�my si� ostatnim razem, by�em cz�onkiem ugrupowania Ludzie Przeciwko Wampirom, w skr�cie LPW. - Skin�am zach�caj�co g�ow� i napi�am si� kawy. - Od tego czasu za�o�y�em now� grup� - Najpierw Ludzie. Przy�wieca nam ten sam cel co LPW, ale pos�ugujemy si� o wiele bardziej bezpo�rednimi metodami. Spojrza�am na niego. G��wnym celem LPW by�o ponowne zdelegalizowanie wampir�w, aby mo�na by�o polowa� na nie jak na zwierz�ta. Mnie to odpowiada�o. By�am pogromczyni�, �owczyni� czy zab�jczyni� wampir�w. Jak zwa�, tak zwa�. Pe�ni� funkcj� ich egzekutorki. Aby unicestwi� jakiego� krwiopijc�, musz� teraz dysponowa� s�dowym nakazem egzekucji, w przeciwnym razie mo�e to zosta� uznane za morderstwo. Aby otrzyma� nakaz, nale�y udowodni�, �e dany wampir stanowi zagro�enie dla spo�ecze�stwa, innymi s�owy trzeba czeka�, a� wampir zacznie zabija� ludzi; najmniejsza liczba ofiar to pi��, najwy�sza dwadzie�cia trzy. To sporo trup�w. W dawnych, dobrych czasach wampira mo�na by�o zlikwidowa� przy pierwszej lepszej okazji. - Co konkretnie oznacza zwrot: �bardziej bezpo�rednie metody"? - Przecie� pani wie - odpar� Ruebens. - Nie - mrukn�am. - Nie wiem. - To znaczy domy�la�am si�, ale chcia�am to us�ysze� od niego. LPW nie zdo�a�a zdyskredytowa� wampir�w za po�rednictwem medi�w czy te� na arenie politycznej. NL postawi�a sobie za cel unicestwienie ich wszystkich. U�miechn�am si� nad kubkiem z kaw�. - Zamierza pan wybi� wszystkie wampiry na terenie Stan�w Zjednoczonych? - Taki mamy cel - przyzna�. - To morderstwo. - Zabija�a pani wampiry. Czy naprawd� uwa�a pani, �e to morderstwo? Tym razem to ja wzi�am g��boki oddech. Jeszcze par� miesi�cy temu powiedzia�abym: �Nie�. Teraz ju� sama nie wiedzia�am. - Nie mam co do tego pewno�ci, panie Ruebens. - Je�li ta nowa ustawa zostanie przeforsowana, panno Blake, wampiry otrzymaj� prawo g�osu. Czy to pani nie przera�a? - Owszem, tak - przyzna�am. - Wobec tego prosz� nam pom�c. - Przesta� drepta� w k�ko, Ruebens, przejd� do rzeczy. Czego w�a�ciwie chcesz? - No dobrze. Powiem. Chcemy pozna� po�o�enie dziennej kryj�wki wampirzego Mistrza Miasta. Patrzy�am na niego przez par� sekund. - Serio? - Jak najbardziej, panno Blake. U�miechn�am si� ponownie. - Sk�d przypuszczenie, �e wiem, gdzie za dnia ukrywa si� tutejszy Mistrz? Tym razem to Inger odpowiedzia�. - Panno Blake, sko�czmy te gierki. Skoro my przyznali�my si� do zamiaru pope�nienia morderstwa, pani mo�e przyzna� si� nam, �e zna Mistrza. - U�miechn�� si� �agodnie. - Prosz� powiedzie�, sk�d ma pan t� informacj�, a ja by� mo�e j� potwierdz� albo nie. Jego u�miech nieznacznie si� poszerzy�. - I kto teraz lawiruje? Mia� racj�. - A je�li potwierdz�, �e znam Mistrza, co wtedy? - Prosz� zdradzi� nam po�o�enie jego dziennej kryj�wki - rzek� Ruebens. Wychyli� si� do przodu z �arliwym, niemal t�sknym wyrazem twarzy. Nie pochlebi�o mi to. Nie ja wprawi�am go w stan bliski ekstazy. Podnieci�a go my�l o zako�kowaniu Mistrza. - Sk�d wiesz, �e Mistrz jest m�czyzn�? - W �Post-Dispatch� pojawi� si� kiedy� artyku�. Co prawda nie pad�y w nim �adne imiona ani konkrety, ale mo�na by�o wywnioskowa�, �e ta istota jest rodzaju m�skiego - odpar� Ruebens. Ciekawe, jak zareagowa�by Jean-Claude na wie��, �e kto� nazwa� go �istot��. Wola�am nie wiedzie�. - Podam wam adres, a wy p�jdziecie tam i co, przebijecie mu serce ko�kiem? - Ruebens pokiwa� g�ow�. Inger u�miechn�� si�. Skrzywi�am si�. - Raczej nie. - Odmawia pani? - spyta� Ruebens. - Nie chce nam pani pom�c? - Nie. Po prostu nie wiem, gdzie znajduje si� dzienna kryj�wka Mistrza. - Z prawdziw� ulg� powiedzia�am prawd�. - K�amie pani, aby go chroni� - rzuci� Ruebens. Jego oblicze spochmurnia�o, na czole pojawi�y si� g��bokie bruzdy. - Naprawd� nie mog� panom pom�c. Nie wiem, gdzie to jest. Gdyby�cie chcieli o�ywi� jakiego� nieboszczyka, mo�emy porozmawia�, ale poza tym... - Nie doko�czy�am, posy�aj�c moim rozm�wcom szeroki zawodowy u�miech. Nie zrobi�o to na nich wra�enia. - Zgodzili�my si� spotka� z pani� o tej bezbo�nej godzinie i zap�acili�my niema�� sumk� za konsultacj�. S�dz�, �e zas�ugujemy na cho�by odrobin� �yczliwo�ci z pani strony. Mia�am ochot� powiedzie�: �To wy zacz�li�cie�, ale zabrzmia�oby to dziecinnie. - Zaproponowa�am panom kaw�. Odm�wili�cie. Ruebens mia� coraz bardziej ponur� min�, wok� jego oczu pojawi�y si� gniewne zmarszczki. - Czy wszystkich klient�w traktuje pani... w ten spos�b? - Gdy spotkali�my si� ostatnio, nazwa� mnie pan mi�uj�c� zombi suk�. Nic panu nie jestem winna. - Przyj�a pani nasze pieni�dze. - Nie ja. M�j szef. - Przyszli�my tu bladym �witem. Mo�e dojdziemy do porozumienia. Nie mia�am na to ochoty, ale Bert wzi�� ju� od nich pieni�dze. Musia�am troch� si� ugi��. Um�wi�am si� na spotkanie o �wicie, po ca�ej nocy ci�kiej pracy. Nawet nie zmru�y�am oka. Chcia�am potem pojecha� do domu i przespa� si� bite osiem godzin. Oby Ruebensa dopad�a dzi� bezsenno��. - Czy mog�aby pani dowiedzie� si�, gdzie Mistrz przebywa za dnia? - zapyta� Inger. - By� mo�e, ale nawet gdybym si� dowiedzia�a i tak nie przekaza�abym wam tej informacji. - A to dlaczego? - spyta�. - Bo jest z nim w zmowie - wtr�ci� Ruebens. - Cicho, Jeremy. - Ruebens chcia� zaprotestowa�, ale Inger nie da� mu doj�� do g�osu. - Prosz�, Jeremy, dla dobra sprawy. - Ruebens z trudem t�umi� w sobie gniew, ale jako� mu si� to uda�o. By� opanowany. - Dlaczego nie, panno Blake? - Inger spojrza� na mnie ze �mierteln� powag�, radosne iskierki w jego oczach stopnia�y jak zesz�oroczny �nieg. - Zabija�am ju� wampirzych mistrz�w, ale jak dot�d ani jednego za pomoc� ko�ka. - Wobec tego jak? U�miechn�am si�. - Nie, panie Inger, je�li liczy pan na wyk�ad z dziedziny gromienia wampir�w, musi pan uda� si� gdzie indziej. Ju� za sam fakt, �e odpowiadam na pa�skie pytania, mog�abym zosta� oskar�ona o wsp�udzia� w morderstwie. - Powiedzia�aby nam pani, gdyby�my opracowali lepszy plan? - spyta� Inger. Zamy�li�am si� przez chwil�. Jean-Claude unicestwiony raz na zawsze. Naprawd�. Tak, to z pewno�ci� u�atwi�oby mi �ycie, ale... ale. - Nie wiem - odpar�am. - Dlaczego nie? - Bo uwa�am, �e on by was zabi�. Nie wydaj� ludzi potworom, panie Inger, nawet tych, kt�rzy mnie nienawidz�. - Nie �ywimy wzgl�dem pani nienawi�ci, panno Blake. Skin�am kubkiem z kaw� w stron� Ruebensa. - Pan mo�e nie, ale on na pewno. Ruebens spiorunowa� mnie wzrokiem. Przynajmniej nie pr�bowa� oponowa�. - Czy je�li opracujemy lepszy plan, b�dziemy mogli zn�w porozmawia�? - zapyta� Inger. Wlepi�am wzrok w gniewne ma�e oczka Ruebensa. - Jasne, czemu nie? Inger wsta� i poda� mi r�k�. - Dzi�kuj�, panno Blake. By�a pani wielce pomocna. Jego d�o� otuli�a moj�. By� du�ym m�czyzn�, ale nie pr�bowa� wykorzysta� tego, abym poczu�a si� ma�a. Doceniam to. - Gdy zn�w si� spotkamy, panno Blake, licz�, �e b�dzie pani bardziej sk�onna do wsp�pracy - warkn�� Ruebens. - To zabrzmia�o jak gro�ba, Jerry. Ruebens u�miechn�� si�. To nie by� przyjemny u�miech. - Organizacja Najpierw Ludzie uwa�a, �e cel u�wi�ca �rodki. Rozchyli�am po�y mojego purpurowego �akietu. Ods�oni�am tkwi�cy w kaburze podramiennej browning hi-power kalibru dziewi�� milimetr�w. Cienki, czarny pasek przy sp�dnicy by� na tyle mocny, abym mog�a podpi�� do niego kabur�. Typowy przyk�ad po��czenia mody i praktyczno�ci. - Ja te� w to wierz�, Jerry, zw�aszcza gdy chodzi o przetrwanie. - Nie zamierzamy stosowa� wobec pani przemocy - odezwa� si� Inger. Nie by�o o tym mowy. - To prawda, ale Jerry bez przerwy o tym my�li. Je�eli chodzi o mnie, chc�, aby Jerry i reszta waszej grupki wiedzieli, �e m�wi� serio. Zadrzyjcie ze mn�, a poleje si� krew i zgin� ludzie. - Jest nas wielu - rzek� Ruebens - a ty tylko jedna. - Owszem, ale kto znajdzie si� na pierwszej linii? - spyta�am. - Do�� tego! Jeremy, panno Blake. Nie przyszli�my tu, �eby pani grozi�. Chcieli�my, aby nam pani pomog�a. Wr�cimy, gdy obmy�limy lepszy plan i wtedy zn�w porozmawiamy. - Prosz� przyj�� bez niego - poradzi�am. - Oczywi�cie - rzek� Inger. - Chod�, Jeremy. - Otworzy� drzwi. Z zewn�trznego biura doszed� cichy odg�os stukania w klawisze komputera. - Do zobaczenia, panno Blake. - Do widzenia, panie Inger, to nie by�o mi�e spotkanie. Ruebens stan�� w drzwiach i sykn�� do mnie: - Jeste� plugastwem, blu�nierstwem w oczach Boga. - Ciebie Jezus te� kocha - odpar�am z u�miechem. Ruebens wyszed�, trzaskaj�c drzwiami. To by�o takie dziecinne. Przysiad�am na skraju biurka i odczeka�am d�u�sz� chwil�. Chcia�am mie� pewno��, �e sobie p�jd�, zanim i ja st�d wyjd�. W�tpi�am, aby zaatakowali mnie na parkingu, ale wola�am dmucha� na zimne - nie chcia�am potraktowa� nikogo o�owiem. Oczywi�cie zrobi�abym to, gdybym musia�a, ale wola�am nie. Mia�am nadziej�, �e gdy poka�� mu spluw�, Ruebens odpu�ci. Ale chyba go w ten spos�b tylko rozjuszy�am. Zrobi�am kilka skr�t�w g�ow�, aby rozlu�ni� mi�nie szyi. Nie pomog�o. Wreszcie mog�am wr�ci� do domu, wzi�� prysznic i przespa� te osiem godzin. Cudownie. Rozleg� si� sygna� mojego pagera. Podskoczy�am, jakby co� mnie u��dli�o. Ja, nerwowa? Wdusi�am przycisk, wy�wietli� si� numer i a� j�kn�am g�o�no. To by� numer policji, a �ci�lej Oddzia�u Duch�w w Okr�gowej Jednostce do Spraw Dochodze� Paranormalnych. To ci ludzie zajmowali si� rozwi�zywaniem wszystkich paranormalnych zagadek na terenie Missouri. By�am ich cywilnym ekspertem do spraw potwor�w. Bertowi podoba�o si�, �e wsp�pracuj� z glinami, ale jeszcze bardziej przepada� za popularno�ci� i dobr� pras�, kt�r� dzi�ki temu zyskiwa�a jego firma. Pager zn�w si� odezwa�. Ten sam numer. - Cholera - mrukn�am pod nosem. - Raz w zupe�no�ci wystarczy, Dolph. - Mia�am ochot� uda�, �e ju� pojecha�am do domu, wy��czy� pager i odci�� si� od wszystkiego, ale nie zrobi�am tego. Skoro detektyw-sier�ant Rudolf Storr pr�bowa� skontaktowa� si� ze mn� p� godziny po wschodzie s�o�ca, musia� potrzebowa� mojej ekspertyzy. Cholera. Wybra�am numer i po kilku po��czeniach po�rednich w ko�cu us�ysza�am g�os Dolpha. Wydawa� si� cichy i odleg�y. Dosta� od �ony na urodziny telefon do samochodu. Musia� znajdowa� si� na granicy zasi�gu aparatu. Niemniej jednak lepsze to ni� rozmowa przez policyjne radio. Zawsze mia�am wtedy wra�enie, jakby kto� m�wi� do mnie w obcym j�zyku. - Cze��, Dolph, co s�ycha�? - Morderstwo. - Jakiego rodzaju? - Takiego, kt�ry wymaga twojej ekspertyzy - odpar�. - Jest za wcze�nie na gr� w dwadzie�cia pyta�. M�w zaraz, co si� sta�o. - Wsta�a� dzi� lew� nog� czy jak? - Nawet si� jeszcze nie zd��y�am po�o�y�. - Wsp�czuj�, ale pofatyguj si� tu jak najszybciej. Wygl�da na to, �e mamy ofiar� ataku wampira. Wzi�am g��boki oddech i wolno, bardzo wolno wypu�ci�am powietrze. - O cholera. - No w�a�nie. - Podaj mi adres - rzuci�am. Zrobi� to. Miejsce zbrodni znajdowa�o si� za rzek�, w lesie, tam gdzie diabe� m�wi dobranoc, czyli w Arnold. Moje biuro mie�ci�o si� przy Olive Boulevard. Trzy kwadranse jazdy. W jedn� stron�. Ale ekstra. - Przyjad� najszybciej, jak si� da. - Czekamy - rzek� Dolph i roz��czy� si�. Nie po�egna�am si� nawet, bo po drugiej stronie ��cza ju� nikogo nie by�o. Ofiara ataku wampira. Nigdy dot�d nie zetkn�am si� z pojedynczym zab�jstwem. To by�o tak jak z chipsami. Gdy wampir raz zasmakowa� w zabijaniu, nie m�g� si� powstrzyma� i raz po raz folgowa� swemu pragnieniu. Pytanie brzmia�o: �Ilu ludzi b�dzie musia�o zgin��, zanim dopadniemy zab�jc�?�. Wola�am si� nad tym nie zastanawia�. Nie chcia�am jecha� do Arnold. Nie chcia�am przed �niadaniem ogl�da� trup�w. Chcia�am pojecha� do domu. Ale co� mi m�wi�o, �e Dolph by tego nie zrozumia�. Gliny, gdy prowadz� �ledztwo w sprawie morderstwa, zwykle nie maj� za grosz poczucia humoru. Cho�, je�li si� nad tym zastanowi�, ze mn� jest dok�adnie tak samo. 2 Trup m�czyzny le�a� na wznak, blady i nagi, widoczny w s�abym �wietle poranka. Nawet zwiotcza�e ju� cia�o wygl�da�o ca�kiem nie�le. Facet musia� chodzi� na si�owni�, pewnie te� sporo biega�. Jego d�u�sze blond w�osy miesza�y si� ze �d�b�ami traw. Na g�adkiej sk�rze szyi widnia�y dwa odr�bne miejsca wampirzych uk�sze�. Prawe rami� by�o przedziurawione na zgi�ciu �okcia, tam gdzie lekarze pobieraj� krew. Sk�ra na lewym nadgarstku zwisa�a w strz�pach, jakby wgryz�o si� we� jakie� zwierz�. W s�abym �wietle b�yszcza�y bia�e ko�ci. Zmierzy�am �lady uk�sze� za pomoc� mojej wiernej ta�my mierniczej. By�y r�ne. Co najmniej trzy wampiry, cho� mog�am si� za�o�y� o wszystko, co posiadam, �e w gr� wchodzi�a a� pi�tka krwiopijc�w. Mistrz i jego stado, sfora, gromada, czy jak si� je tam nazywa. Trawa by�a wilgotna od porannej mg�y. Wilgo� przemoczy�a kolana kombinezonu, kt�ry na�o�y�am, aby chroni� ubranie pod spodem. Ubioru dope�nia�y r�kawiczki chirurgiczne i czarne adidasy. Kiedy� nosi�am bia�e, ale za bardzo wida� na nich krew. Przeprosi�am kr�tko za to, co musia�am zrobi�, po czym rozsun�am trupowi nogi. Uda�o si� bez trudu, nie by�o rigor mortis. Mog�am si� za�o�y�, �e facet zgin�� przed niespe�na o�mioma godzinami, a to zbyt kr�tko, aby mog�o nast�pi� st�enie po�miertne. Na pomarszczonych genitaliach dostrzeg�am �lady zaschni�tego nasienia. Ostatnia przyjemno�� przed �mierci�. Wampiry nie posprz�ta�y po sobie. Po wewn�trznej stronie uda, blisko krocza, by�y nast�pne �lady k��w. Rany nie by�y tak drapie�ne jak ta na nadgarstku, ale r�wnie� nie wygl�da�y schludnie. Na sk�rze wok� ran nie by�o krwi, nawet na nadgarstku. Czy�by j� star�y? Gdziekolwiek go zabito, musia�o by� mn�stwo krwi. Nie zdo�a�yby zmy� ca�ej tej posoki. Gdyby�my odkryli miejsce, gdzie zgin��, mo�e znale�liby�my wi�cej �lad�w. Tu natomiast, na starannie przystrzy�onym trawniku w spokojnej, cichej dzielnicy nie mogli�my liczy� na odkrycie jakichkolwiek trop�w. Mog�am si� o to za�o�y�. Cia�o zosta�o podrzucone w miejscu tak sterylnym i obcym jak ciemna strona ksi�yca. Mg�a snu�a si� nad ziemi� niczym wyczekuj�ce wok� nas zjawy. Unosi�a si� tak nisko, �e odnosi�am wra�enie, jakbym sz�a w strugach ch�odnego kapu�niaczku. Kropelki wilgoci przywiera�y do cia�a w miejscach, gdzie mg�a ulega�a skropleniu. Nieco wi�ksze krople gromadzi�y si� w moich w�osach, l�ni�c jak srebrzyste per�y. Sta�am na podw�rzu przed niedu�ym, zielonym domkiem z bia�ymi ozdobami. Podw�rze na ty�ach domu, sk�din�d ca�kiem spore, otacza�a wysoka druciana siatka. By� pa�dziernik, a trawa wci�� zielona. Ponad domem dostrzeg�am wierzcho�ek strzelistego klonu. Li�cie mia�y jaskraw�, pomara�czowo��t� barw�, tak typow� dla klon�w, jakby wyci�to je z �ywego ognia. Mg�a jeszcze podsyca�a t� iluzj�, a barwy zdawa�y si� przes�cza� w wilgotne powietrze. Po obu stronach ulicy ci�gn�y si� rz�dy niedu�ych domk�w z zielonymi trawnikami i wysokimi drzewami o ga��ziach ci�kich od barwnych li�ci. By�o do�� wcze�nie, wi�kszo�� ludzi nie posz�a jeszcze do pracy, do szko�y, czy dok�d si� tam wybierali. Mundurowi nie dopuszczali do miejsca zbrodni gromadz�cych si� w pobli�u t�um�w. Powbijali w ziemi� ko�ki, �eby rozci�gn�� wok� ��te ta�my z napisem: WST�P WZBRONIONY. T�um gapi�w zatrzyma� si� przy samej ta�mie. W pierwszym rz�dzie znalaz� si� ch�opak, oko�o dwunastoletni. Patrzy� na trupa wielkimi br�zowymi oczami, usta mia� rozdziawione ze zdumienia. Bo�e, gdzie si� podziewali jego rodzice? Pewnie te� gapili si� na zw�oki. Cia�o by�o bia�e jak papier. Krew zawsze sp�ywa do najni�ej po�o�onych miejsc cia�a. W tym przypadku czarnofioletowe, rozleg�e si�ce powinny pojawi� si� na po�ladkach, plecach oraz dolnej cz�ci n�g i ramion trupa. Nie dostrzeg�am �adnych �lad�w. Nie mia� w sobie do�� krwi, aby si� mog�y pojawi�. Ktokolwiek zabi� tego m�czyzn�, niemal ca�kiem ods�czy� go z krwi. Dobry do ostatniej kropli? Chcia�am powstrzyma� u�miech cisn�cy mi si� na usta - bez powodzenia. Je�li dostatecznie d�ugo stykasz si� z nieboszczykami, nabierasz specyficznego poczucia humoru. To konieczno��, w przeciwnym razie grozi ci ob��d. - Co ci� tak �mieszy? - spyta� kto�. Drgn�am nerwowo i odwr�ci�am si�. - Bo�e, Zerbrowski! Nie podkradaj si� tak do mnie. - Czy�by wielka i s�awna pogromczyni wampir�w mia�a s�abe nerwy? U�miechn�� si� do mnie. Mia� rozwichrzone w�osy, jakby si� dzi� rano nie uczesa�. Krawat by� poluzowany, a jasnoniebieska koszula podejrzanie przywodzi�a mi na my�l g�r� od pi�amy. Br�zowa marynarka i spodnie od garnituru gryz�y si� z koszul�. - �adna pi�ama. Wzruszy� ramionami. - Mam jedn� naprawd� niez��, w parowoziki. Katie uwa�a, �e jest bardzo seksowna. - Twoj� �on� kr�c� poci�gi? - spyta�am. Jego u�miech poszerzy� si�. - Tylko na moim ciele. Pokr�ci�am g�ow�. - Wiedzia�am, �e jeste� zboczony, Zerbrowski, ale �eby nosi� wzorzyste pi�amki jak ma�e dziecko, to ju� prawdziwa perwersja. - Dzi�kuj�. - Spojrza� na trupa. Jego u�miech nagle przygas�. - Co o tym s�dzisz? - Wskaza� w stron� denata. - Gdzie Dolph? - W domu, z kobiet�, kt�ra znalaz�a cia�o. - W�o�y� d�onie do kieszeni spodni i zako�ysa� si� na pi�tach. - Kiepsko to znios�a. Pewnie to pierwszy trup, kt�rego widzia�a, pomijaj�c nieboszczyk�w na pogrzebach. - Tak jak wi�kszo�� ludzi, Zerbrowski. To normalne. Zako�ysa� si� na palcach st�p i nagle znieruchomia�. - Czy nie fajnie by�oby mie� normalne �ycie? - Owszem, tak. Czasami. U�miechn�� si�. - Tak. Wiem, o co ci chodzi. Wyj�� z tylnej kieszeni spodni notes, kt�ry wygl�da�, jakby jaki� w�ciek�y olbrzym zmi�� go w swej wielkiej d�oni. - O rany, Zerbrowski. - Daj spok�j, przecie� to nadal papier. I tylko to si� liczy. Spr�bowa� rozprostowa� notes, ale ju� po chwili da� sobie spok�j. Znieruchomia� z d�ugopisem przytkni�tym do czystej kartki papieru. - O�wie� mnie, o znawczyni zjawisk nadnaturalnych. - Czy b�d� musia�a powt�rzy� to Dolphowi? Chcia�abym to zrobi� raz i wr�ci� do ��ka. - Ja te�. A jak s�dzisz, czemu mam na sobie pi�am�? - My�la�am, �e to wyraz twojego �mia�ego zainteresowania mod�. Spojrza� na mnie. - Uhm, uhm. Dolph wyszed� z domu. Wygl�da�o na to, �e ledwie zmie�ci� si� w drzwiach. Dolph ma ponad dwa metry wzrostu i budow� zawodowego zapa�nika. Czarne w�osy, przystrzy�one kr�tko przy samej sk�ra;, uwydatnia�y odstaj�ce uszy. Ale Dolph nigdy nie przejmowa� si� mod�. W�ze� krawata mia� jednak zaci�gni�ty mocno i elegancko pod ko�nierzykiem �nie�nobia�ej koszuli. Na pewno wyrwano go z ��ka, jak Zerbrowskiego, ale wygl�da� schludnie i czysto jak urodzony biznesmen. Niezale�nie o kt�rej godzinie dzwoni�o si� do Dolpha, zawsze by� gotowy do wype�niania swoich obowi�zk�w. By� gliniarzem do szpiku ko�ci. Dobrym gliniarzem. Czemu zatem Dolph szefowa� najbardziej niepopularnej jednostce specjalnej w St. Louis? By�am pewna, �e za co� go w ten spos�b ukarano, ale nigdy nie spyta�am, co przeskroba�. Zapewne na zawsze pozostanie to dla mnie tajemnic�. Gdyby chcia�, abym wiedzia�a, powiedzia�by mi. Jednostk� t� za�o�ono w celu przej�cia kontroli nad libera�ami. Widzicie, jednak staramy si� zapobiega� nadnaturalnym zbrodniom. Dolph jednak traktowa� swoj� prac� i ludzi ze �mierteln� powag�. W ci�gu ostatnich dw�ch lat jego grupa rozwi�za�a wi�cej paranormalnych spraw ni� jakakolwiek inna jednostka policji w ca�ym kraju. Proszono go, aby prowadzi� prelekcje dla str��w prawa. Dwukrotnie nawet zosta� �wypo�yczony� glinom z s�siednich stan�w. - W porz�dku, Anito, do rzeczy. Oto ca�y Dolph, �adnych wst�p�w. - Hej, Dolph, te� si� ciesz�, �e ci� widz�. - Tylko na mnie spojrza�. - No dobra, dobra. - Ukl�k�am po drugiej stronie cia�a, aby przy okazji komentarza m�c r�wnocze�nie pokazywa� to, co uwa�a�am za istotne. To zwykle pomaga. - Dokonane pomiary �wiadcz�, �e tym m�czyzn� po�ywia�y si� co najmniej trzy r�ne wampiry. - Ale? - wtr�ci� Dolph. Jest szybki. - Ale uwa�am, �e ka�d� z tych ran zada� inny wampir. - Wampiry nie poluj� stadami. - Zazwyczaj dzia�aj� samotnie, ale to nie jest regu��. - Co mog�o je sk�oni� do polowania stadnego? - zapyta�. - Przychodz� mi na my�l tylko dwa powody; pierwszy - mamy do czynienia z m�odym wampirem, kt�ry dopiero uczy si� polowa� i pobiera nauki u starszego krwiopijcy, ale w takiej sytuacji by�yby dwa rodzaje �lad�w z�b�w, a nie pi��, drugi pow�d - te wampiry s� kontrolowane przez mistrza-odszczepie�ca. - Wyja�nij. - Mistrz wampir�w ma niemal ca�kowit� kontrol� nad swoim stadem. Niekt�rzy mistrzowie wykorzystuj� zbiorowy mord w celu zespolenia gromady, ale na pewno w takim przypadku nikt nie zdecydowa�by si� na porzucenie zw�ok w tym miejscu. Cia�o raczej zosta�oby ukryte, aby policja nigdy go nie odnalaz�a. - A jednak jest tutaj - mrukn�� Zerbrowski - w miejscu publicznym. - Ot� to, jedynie mistrz, kt�ry postrada� rozum, m�g�by porzuci� zw�oki w ten spos�b. Wi�kszo�� mistrz�w, nawet zanim zalegalizowano istnienie wampir�w, nie zdecydowa�aby si� na taki mord. To zanadto przyci�ga uwag�, a co za tym idzie, bywa niebezpieczne dla zdrowia. Podobne zbrodnie przyci�gaj� bowiem uwag� ludzi, kt�rzy w jednym r�ku �ciskaj� osikowy ko�ek, a w drugim krucyfiks. Nawet teraz, gdyby�my tylko zdo�ali odkry�, kto to zrobi�, s�d bez wahania wyda�by nakaz egzekucji i mo�na by�oby zgodnie z liter� prawa unicestwi� te wampiry. - Pokr�ci�am g�ow�. - Zab�jstwa takie jak to psuj� krwiopijcom reputacj�, a o co jak o co, ale o to wampiry dbaj� wyj�tkowo starannie. S� piekielnie praktyczne. Nie spos�b przetrwa� w ukryciu przez stulecia, je�li nie jest si� dyskretnym i bezlitosnym. - Czemu bezlitosnym? - spyta� Dolph. Spojrza�am na niego. - Ze wzgl�d�w czysto praktycznych. Gdy kto� odkryje tw�j sekret, albo go zabijesz, albo... czynisz jednym ze swych dzieci. To zapewnia przetrwanie, Dolph. Czysty interes. - Jak w mafii - wtr�ci� Zerbrowski. - Taa. - A mo�e po prostu te wampiry wpad�y w panik�? - ci�gn�� Zerbrowski. - To si� sta�o tu� przed �witem. - Kiedy ta kobieta odnalaz�a cia�o? Dolph zajrza� do notesu. - O wp� do sz�stej. - Do �witu wci�� by�o jeszcze daleko. Nie, one nie wpad�y w panik�. - Co w�a�ciwie znaczy, �e mamy na naszym terenie szalonego mistrza wampir�w? - To znaczy, �e b�d� zabija� ludzi szybciej i cz�ciej. Aby nakarmi� pi�tk� krwiopijc�w, b�d� polowa� niemal co noc. - Co noc nowy trup? - spyta� Zerbrowski. Skin�am g�ow�. - Jezu - mrukn��. - Taa. - Mo�e uda�oby mi si� o�ywi� to cia�o jako zombi. - My�la�em, �e nie potrafisz przywo�a� ofiary wampira jako zombi - rzek� Dolph. - Nie, je�li trup ma o�y� jako wampir. - Wzruszy�am ramionami. - Cokolwiek to jest, co sprawia, �e stajesz si� wampirem, uniemo�liwia przywo�anie. Nie potrafi� o�ywi� zw�ok, kt�re maj� powsta� jako wampir. - Ale ten nie powstanie - rzek� Dolph. - Wobec tego mo�esz go o�ywi�. Skin�am g�ow�. - Dlaczego nie powstanie? Czemu nie zmieni si� w wampira? - Zosta� zabity przez wi�cej ni� jednego krwiopijc�, podczas zbiorowej uczty. Aby cia�o o�y�o jako wampir, musi zosta� ods�czone z krwi tylko przez jednego nieumar�ego w przeci�gu kilku dni. Trzy ods�czenia zako�czone �mierci� ofiary i masz nowego wampira. Gdyby ka�da ofiara krwiopijcy powraca�a, mieliby�my nielichy problem z plag� nieumar�ych. - Ale ta ofiara mo�e powr�ci� jako zombi? - upewnia� si� Dolph. Przytakn�am. - Kiedy mog�aby� go o�ywi�? - Za trzy noce od dzi�, a w�a�ciwie to ju� za dwie. Dzisiejsza noc te� si� liczy. - O kt�rej? - B�d� musia�a sprawdzi� w pracy m�j grafik. Zadzwoni� i podam ci konkretn� godzin�. - O�ywi� ofiar� mordu i spyta�, kto j� zabi�. To mi si� podoba - mrukn�� Zerbrowski. - To nie takie proste - odparowa�am. - Wiecie, jak omylni i niepewni bywaj� �wiadkowie brutalnych zbrodni. Przes�uchasz trzy osoby, kt�re widzia�y to samo przest�pstwo i podadz� ci trzy r�ne opisy sprawc�w. - To fakt, spisywanie zezna� �wiadk�w bywa okropne - przyzna� Zerbrowski. - M�w dalej, Anito - rzuci� Dolph. W ten spos�b chcia� powiedzie�: �Zamknij si�, Zerbrowski�. Zerbrowski zamilk�. - Ofiara brutalnej zbrodni jest jeszcze bardziej wzburzona i speszona. Poza tym �miertelnie przera�ona i nie pami�ta dok�adnie ca�ego przebiegu wypadk�w. - Ale przecie� oni tam byli - odezwa� si� Zerbrowski. Sprawia� wra�enie oburzonego. - Zerbrowski, pozw�l jej sko�czy�. Zerbrowski jak wprawny mim wykona� gest, jakby zamyka� usta na klucz i odrzuca� go od siebie. Dolph zmarszczy� brwi. Kaszln�am w d�o�, aby zatuszowa� u�miech. Lepiej nie zach�ca� Zerbrowskiego. - Chc� tylko powiedzie�, �e mog� o�ywi� ofiar� tego zab�jstwa, ale mo�e si� te� okaza�, i� nie uzyskamy od niej tylu informacji, ilu by�my oczekiwali. Wspomnienia denata b�d� zm�cone, pe�ne b�lu i szoku. Mo�e zaw�zi nam to jednak zakres poszukiwa� i da odpowied� na pytanie, kto przewodzi� tej grupie i jest wampirzym mistrzem-odszczepie�cem. - To znaczy - rzuci� Dolph. - Obecnie w St. Louis powinno by� tylko dw�ch wampirzych mistrz�w. Malcolm, nieumar�y guru, i Mistrz Miasta. Istnieje co prawda mo�liwo��, �e pojawi� si� kto� nowy, ale Mistrz Miasta powinien o tym wiedzie�. - Zajmiemy si� przyw�dc� Ko�cio�a Wiecznego �ycia - rzek� Dolph. - A ja pom�wi� z Mistrzem - zaproponowa�am. - We� jednego z naszych ch�opak�w. Wsparcie mo�e ci si� przyda�. Pokr�ci�am g�ow�. - Nie mog�. Gdyby dowiedzia� si�, �e zdradzi�am glinom jego to�samo��, zabi�by nas oboje. - Czy to mo�e by� dla ciebie niebezpieczne? - spyta� Dolph. Co mia�am odpowiedzie�? �e bardzo? A mo�e powinnam im powiedzie�, �e Mistrz ma na mnie ochot� i najprawdopodobniej nic z�ego mi nie grozi? Ani to, ani to. - Dam sobie rad�. - Spojrza� na mnie z przej�ciem. - Poza tym czy� mamy inny wyb�r? - Wskaza�am na cia�o. - Noc w noc b�dziemy znajdowa� kolejne zw�oki, dop�ki nie dopadniemy tych wampir�w. Kto� spo�r�d nas musi pom�wi� z Mistrzem. On na pewno nie zechce rozmawia� z policj�, ale podejrzewam, �e ze mn� si� spotka. Dolph zaczerpn�� g��boki oddech i wolno wypu�ci� powietrze. Pokiwa� g�ow�. Wiedzia�, �e mam racj�. - Kiedy si� tym zajmiesz? - Jutrzejszej nocy, o ile uda mi si� przekona� Berta, aby odda� moje zlecenia komu� innemu. - Jeste� pewna, �e Mistrz zechce z tob� m�wi�? - Taa. - W przypadku Jean-Claude�a problem nie polega� na trudno�ci w spotkaniu si� z nim, lecz na unikaniu go. To nie by�o proste. Na szcz�cie Dolph o tym nie wiedzia�, w przeciwnym razie jeszcze chcia�by mi towarzyszy�. Gdyby si� upar�, nie zdo�a�abym go sp�awi�. I oboje zap�aciliby�my za to �yciem. - Zr�b to - powiedzia�. - Poinformuj mnie o tym, czego si� dowiesz. - Oczywi�cie - odpar�am. Wsta�am, spogl�daj�c na niego znad ods�czonego z krwi trupa. - Uwa�aj na siebie - mrukn��. - Jak zawsze. - Czy gdyby Mistrz ci� po�ar�, b�d� m�g� dosta� tw�j seksowny kombinezon? - spyta� Zerbrowski. - Kup sobie w�asny, ty sknero. - Wol� ten, kt�ry opina� twoje zmys�owe, pon�tne cia�ko - odci�� si� Zerbrowski. - Odpu�� sobie, Zerbrowski. Nie rajcuj� mnie lokomotywki. - Co tu, kurcz�, maj� do rzeczy jakie� lokomotywki? - spyta� Dolph. Zerbrowski i ja spojrzeli�my na siebie nawzajem. Zacz�li�my chichota� i nie mogli�my przesta�. Mog�am to zwali� na niedob�r snu. Od czternastu godzin by�am na nogach, o�ywiaj�c zmar�ych i rozmawiaj�c z prawicowymi oszo�omami. Ofiara wampira zdawa�a si� by� idealnym zako�czeniem takiej nocy. Mia�am podstawy, aby wybuchn�� histerycznym �miechem. Nie wiem, jak� wym�wk� m�g�by znale�� dla siebie Zerbrowski. 3 W pa�dzierniku niewiele jest naprawd� pi�knych dni, kilka jednak si� zdarza. Czyste niebo ma barw� b��kitu tak g��bokiego i doskona�ego, �e na tym tle wszystko wydaje si� pi�kniejsze. Drzewa wzd�u� autostrady maj� barw� karmazynu, z�ota, rdzy, oran�u i burgunda. Ka�dy kolor ja�nieje jak neon, pulsuj�c w ci�kich promieniach s�o�ca. Powietrze jest ch�odne, ale nie zimne; w po�udnie mo�esz wyj�� nawet w samej wiatr�wce. To pogoda na d�ugie przechadzki po lesie z kim�, kogo chce si� trzyma� za r�k�. Poniewa� nie mia�am nikogo takiego, liczy�am na samotny weekendowy wyjazd. Moje szans� na realizacj� tego planu by�y coraz bli�sze zera. Pa�dziernik to wspania�y miesi�c na o�ywianie zmar�ych. Wszyscy uwa�aj�, �e Halloween to najlepsza pora na przywo�ywanie �ywych trup�w. To nieprawda. Potrzeba do tego jedynie ciemno�ci. Ale wszyscy chc� zrealizowa� zlecenie o p�nocy, w�a�nie w Halloween. Wydaje si� im, �e sp�dzenie wigilii Wszystkich �wi�tych na cmentarzu, przy zabijaniu kurczak�w, patrz�c na wype�zaj�cego z ziemi zombi, to wy�mienita zabawa. Pewnie mog�abym zacz�� sprzedawa� bilety. Sz�yby jak woda. Przeci�tnie o�ywia�am pi�ciu nieboszczyk�w w ci�gu nocy. To o jednego zombi wi�cej, ni� o�ywia� kt�rykolwiek z pozosta�ych animator�w, moich koleg�w po fachu. Nie powinnam by�a m�wi� Bertowi, �e czterech zombi na noc nie wyczerpuje moich mo�liwo�ci. Zawsze m�wi� prawd�. To m�j b��d. Moja najwi�ksza s�abostka. Rzecz jasna nawet pi�ciu zombi nie by�o moim maksimum, ale niech mnie diabli, je�li wspomn� o tym szefowi. A skoro ju� o nim mowa, musz� do niego zadzwoni� zaraz po powrocie do domu. Na pewno si� ucieszy, gdy za��dam wolnej nocy. Na sam� my�l o tym a� si� u�miechn�am. Dzie�, w kt�rym mog�am dopiec Bertowi, nigdy nie by� dniem straconym. Dotar�am do swego mieszkania prawie o pierwszej po po�udniu. Jedyne, czego pragn�am, to wzi�� gor�cy prysznic i przespa� cho� siedem godzin. O o�miu nie by�o mowy, dzi� ju� na to za p�no. Musia�am spotka� si� tej nocy z Jean-Claudem. Sama rado��. Ale c�, to on by� Mistrzem Miasta. Je�eli w okolicy pojawi� si� inny mistrz, powinien o tym wiedzie�. My�l�, �e oni potrafi� wyczuwa� si� nawzajem. Oczywi�cie, gdyby Jean-Claude pope�ni� to morderstwo, nie przyzna�by si� do niego tak �atwo. W gruncie rzeczy nie wierzy�am, �e to jego sprawka. By� zbyt cywilizowanym wampirem, aby pope�ni� tak obrzydliwy mord. Poza tym to chyba jedyny spotkany przeze mnie mistrz wampir�w, kt�ry nie sprawia� wra�enia szale�ca-psychopaty lub socjopaty, jak kto woli. No dobra, dobra. Malcolm te� nie by� szalony, cho� nie aprobowa�am jego metod. Kierowa� najszybciej rozwijaj�cym si� obecnie Ko�cio�em w Stanach Zjednoczonych. Ko�ci� �ycia Wiecznego oferowa� to, co zawiera�a jego nazwa. Nie by�o mowy o wierze, niepewno�ci, satysfakcja gwarantowana. Mog�e� sta� si� wampirem i �y� wiecznie, chyba �e zabije ci� kto� taki jak ja, sp�oniesz w ogniu lub przejedzie ci� autobus. Szczerze m�wi�c, nie mam ca�kowitej pewno�ci co do autobusu, ale zawsze mnie to zastanawia�o. Bez w�tpienia musz� istnie� obra�enia tak powa�ne, �e nawet wampir nie mo�e ich zregenerowa�. Mia�am nadziej� potwierdzi� kt�rego� dnia s�uszno�� tej teorii. Powoli wesz�am po schodach. Cia�o mia�am ci�kie, jakby by�o z o�owiu. Piek�y mnie spragnione snu oczy. Do Halloween zosta�y jeszcze trzy dni i zapowiada�y mi si� one nader intensywnie. Przed �wi�tem Dzi�kczynienia zlece� stopniowo zacznie ubywa�. Ta tendencja utrzyma si� a� do Nowego Roku, potem klienci zn�w zjawi� si� ca�ymi tabunami. Modli�am si� o niezapowiedzian� �nie�yc�. Gdy pada �nieg, interes zamiera. Ludziom chyba wydaje si�, �e w g��bokim �niegu nie potrafimy o�ywia� umar�ych. Potrafimy, ale nikomu o tym nie m�wcie. Te� czasem potrzebuj� odpoczynku. Korytarz przepe�nia�y ciche odg�osy codziennego �ycia moich s�siad�w. W�a�nie wy�uska�am klucze z kieszeni p�aszcza, gdy nagle otworzy�y si� drzwi naprzeciwko. Pojawi�a si� w nich pani Pringle. By�a wysoka, szczup�a, a raczej wysch�a na wi�r, zwa�ywszy na wiek. Siwe w�osy upi�a w zgrabny kok z ty�u g�owy, by�y idealnie bia�e. Pani Pringle nie uznawa�a farby do w�os�w ani makija�u. Mia�a ponad sze��dziesi�t pi�� lat i nie przejmowa�a si�, czy kto� to wiedzia�. Kremik, jej szpic, miota� si� na ko�cu smyczy. Wygl�da� jak kulka z�otego futerka z ma�ymi, lisimi uszami. Wi�kszo�� kot�w przewy�sza�a go wag�, ale to jeden z tych ma�ych psiak�w o wielkim i m�nym sercu. W poprzednim psim �yciu musia� by� dogiem. - Witaj, Anito. - M�wi�c to, pani Pringle u�miechn�a si�. - Chyba nie wracasz o tej porze z pracy, prawda? - W jej bladych oczach malowa�a si� dezaprobata. U�miechn�am si�. - N-no tak... wynik�a pewna niespodziewana sprawa... Unios�a brew. Pewnie zastanawia�a si�, c� to za niespodziewana sprawa mog�a wymkn�� dla animatorki, ale by�a zbyt kulturalna i taktowna, �eby mnie o to zapyta�. - Doprawdy, nie dbasz o siebie, Anito. Nie mo�esz si� tak spala�. Je�eli wci�� b�dziesz funkcjonowa� w takim tempie, zaharujesz si�, zanim do�yjesz mojego wieku. - Zapewne tak - przyzna�am. Kremik zacz�� na mnie szczeka�. Nie u�miechn�am si� do niego. Nie wierz� w przekonywanie do siebie ma�ych, zadziornych ps�w. Na pewno swoim czu�ym psim zmys�em wyczuwa�, �e go nie lubi� i postawi� sobie za punkt honoru, by mnie do siebie przekona�. - W zesz�ym tygodniu byli w twoim mieszkaniu malarze. Czy ju� sko�czyli remont? Pokiwa�am g�ow�. - Tak, wszystkie dziury po kulach zosta�y zaszpachlowane i zamalowane. - Naprawd� mi przykro, �e nie by�o mnie wtedy w domu. Mog�aby� przez ten czas pomieszka� u mnie. Pan Giovoni m�wi�, �e musia�a� przenie�� si� do hotelu. - Taa. - Nie rozumiem, dlaczego nikt z s�siad�w nie zaproponowa�, �e ci� przenocuje. U�miechn�am si�. Ja to rozumia�am. Dwa miesi�ce temu rozwali�am w moim mieszkaniu dwa �ywe trupy pa�aj�ce ��dz� mordu. Rozp�ta�a si� przy tym nielicha strzelanina. Poniszczone zosta�y �ciany i jedno okno. Par� kul przebi�o nawet �ciany do innych mieszka�. Co prawda nikt postronny nie ucierpia�, ale od tego czasu �aden z s�siad�w nie chcia� mie� ze mn� nic do czynienia. Podejrzewa�am, nie bez powodu, �e gdy minie m�j dwuletni okres najmu, zostan� poproszona o opuszczenie mieszkania. Zreszt� wcale si� im nie dziwi�am. - S�ysza�am, �e by�a� ranna. Skin�am g�ow�. - To nic powa�nego. - Nie zamierza�am jej t�umaczy�, �e rany postrza�owej nie odnios�am podczas tamtego koszmarnego starcia w moim mieszkaniu. Kochanka pewnego bandziora postrzeli�a mnie w prawe rami�. Rana ju� si� zagoi�a. Pozosta�a g�adka, l�ni�ca blizna, wci�� lekko zar�owiona. - A jak pani wizyta u c�rki? - spyta�am. Oblicze pani Pringle rozpromieni� szeroki u�miech. - Och, cudownie. Moje najnowsze wnucz�tko jest wr�cz idealne. P�niej, jak si� troch� zdrzemniesz, poka�� ci zdj�cia. - W jej oczach zn�w dostrzeg�am dezaprobat�. Wygl�da�a jak stara nauczycielka. Taka, kt�ra mo�e piorunuje ci� wzrokiem z odleg�o�ci trzech metr�w i sprawia, �e nawet je�li nie masz nic na sumieniu, czujesz si� winna. A ja ju� od lat nie by�am niewinna. Unios�am obie r�ce w g�r�. - Poddaj� si�. Id� si� po�o�y�. P�jd� prosto do ��ka. Obiecuj�. - Mam nadziej� - mrukn�a. - Chod�, Kremik, idziemy na nasz popo�udniowy spacerek. - Szpic zata�czy� na smyczy, wyrywaj�c si� naprz�d jak miniaturka psa zaprz�gowego. Pani Pringle pozwoli�a, aby p�tora kilo mechatej sier�ci poci�gn�o j� w g��b korytarza. Pokr�ci�am g�ow�. Wed�ug mnie posiadanie psa nie oznacza�o robienia tego, na co mia� w danej chwili ochot� czworono�ny pupil. Gdybym kiedy� mia�a psa, musia�by mi si� podporz�dkowa� albo po�egna�by si� z �yciem. To by�a podstawa zasada. Otworzy�am drzwi i wesz�am do spowitego cisz� mieszkania. S�ycha� by�o tylko szum grzejnika, syk gor�cego powietrza wlatuj�cego do pomieszczenia i d�wi�ki z akwarium. D�wi�ki pustki. To by�o cudowne. �ciany tak jak poprzednio odmalowano na bia�o. Dywan by� szary, tapczan i fotel bia�e. Kuchnia urz�dzona w jasnym drewnie, linoleum w bia�o-��te wzory. Stolik do kawy dla dw�ch os�b w kuchni by� nieco ciemniejszy ni� szafki. Biel �cian urozmaica�y jedynie reprodukcje wsp�czesnych obraz�w. Pod �cian�, gdzie wi�kszo�� os�b umie�ci�aby olbrzymi zestaw kuchenny, ja ulokowa�am akwarium i stereo. Okna by�y przes�oni�te ci�kimi bia�ymi zas�onami, kt�re sprawia�y, �e nawet w s�oneczny dzie� w mieszkaniu panowa� przyjemny p�mrok. Gdy sypiasz w dzie�, musisz mie� naprawd� dobre zas�ony. Rzuci�am p�aszcz na tapczan, zdj�am buty; przej�cie boso po mi�kkim dywanie by�o dla mnie prawdziw� rozkosz�. Zaraz potem zdj�am rajstopy i cisn�am je na pod�og� obok but�w. Do akwarium podesz�am ju� ca�kiem boso. Rybki podp�yn�y ku powierzchni, prosz�c o pokarm. Te skalary s� szersze ni� moja rozcapierzona d�o�. To najwi�ksze ryby tego gatunku, jakie widzia�am poza sklepem akwarystycznym, gdzie je kupi�am. W tym jednym punkcie hodowano takie o d�ugo�ci prawie trzydziestu centymetr�w. Zdj�am kabur� podramienn� i umie�ci�am browninga w jego domowym miejscu, specjalnym olstrze u wezg�owia ��ka. Gdyby jaki� bandzior zechcia� si� do mnie podkra��, mog�abym z �atwo�ci� si�gn�� po bro� i za�atwi� drania. Taka by�a teoria, sprawdzona ju� zreszt� w praktyce. Powiesiwszy starannie kostium i bluzk� w szafie, rzuci�am si� na ��ko, maj�c na sobie tylko biustonosz, figi i srebrny krzy�yk, z kt�rym nie rozstaj� si� nawet pod prysznicem. Nigdy nie wiadomo, kiedy jaki� uparty wampir zechce ci upu�ci� krwi. Zawsze gotowa - oto moje motto, zapo�yczone od skaut�w. Wzruszy�am ramionami i zadzwoni�am do pracy. Mary, nasza dzienna sekretarka, odebra�a ju� przy drugim sygnale. - Animatorzy sp. z o.o. Czym mo�emy s�u�y�? - Cze��, Mary, tu Anita. - Cze��, co s�ycha�? - Musz� pom�wi� z Bertem. - Przyjmuje teraz potencjaln� klientk�. Mog� wiedzie�, w jakiej sprawie chcesz z nim rozmawia�? - Chcia�abym, aby rozdzieli� moje dzisiejsze zlecenia. - O rany. Sama mu to powiedz. Je�li ma si� ju� na kogo� wydziera�, wol�, aby wypad�o na ciebie - stwierdzi�a p� �artem, p� serio. - Doskonale - rzek�am. Zni�y�a g�os do szeptu i powiedzia�a: - Klientka ju� wychodzi. Zaraz ci� prze��cz�. - Dzi�ki, Mary. Zanim zd��y�am zaprotestowa�, us�ysza�am w s�uchawce d�wi�ki muzyki. Prze��czy�a mnie na oczekiwanie. Melodyjka by�a potwornie zniekszta�con� wersj� Tomorrow Beatles�w. Wola�abym ju� zwyk�y szum. Na szcz�cie na linii pojawi� si� Bert, uwalniaj�c mnie od katuszy. - Anito, o kt�rej mo�esz dzi� by�? - Nie mog�. - Czego nie mo�esz? - Nie mog� by� dzi� w pracy. - W og�le? - Jego g�os zabrzmia� oktaw� wy�ej. - Ot� to. - Dlaczego, do cholery? - Ju� zacz�� kl��. To z�y znak. - Dzi� tu� po porannym spotkaniu otrzyma�am na pager wiadomo�� z policji. Jak dot�d nie zd��y�am nawet zmru�y� oka. - Zd��ysz si� jeszcze wyspa�. Po po�udniu nie masz �adnych klient�w. Oby� tylko zjawi�a si� po zmierzchu i wype�ni�a zam�wione zlecenia. By� wyrozumia�y i szczodry. Co� si� kroi�o. Co� bardzo z�ego. - Nie mog� przyj�� na dzi� �adnych zlece�. - Anito, mamy nadmiar zlece�. Masz na dzi� um�wionych pi�ciu klient�w. Pi�ciu! - Rozdziel ich pomi�dzy innych animator�w - poradzi�am. - Wszyscy inni osi�gn�li ju� limit zlece�. - Pos�uchaj, Bert, to ty zgodzi�e� si� na moj� wsp�prac� z policj�. To ty mnie do nich skierowa�e�. Uwa�a�e�, �e to rozs�awi nasz� firm�. - I rozs�awi�o - przyzna�. - Owszem, ale to tak, jakbym pracowa�a na dw�ch etatach. Nie mog� robi� jednego i drugiego r�wnocze�nie. - Wobec tego zrezygnuj z pomagania glinom. Nie s�dzi�em, �e to b�dzie a� tak czasoch�onne. - Chodzi o �ledztwo w sprawie morderstwa, Bert. Nie mog� tego rzuci�. - Niech policja odwala swoj� brudn� robot� sama - skwitowa�. To do niego pasowa�o. Do jego schludnego wygl�du, czystego, eleganckiego biura i wypiel�gnowanych paznokci. - Oni potrzebuj� mojej ekspertyzy i moich kontakt�w. Wi�kszo�� potwor�w nie ma ochoty na rozmowy z policj�. Po drugiej stronie ��cza zapad�a cisza. S�ysza�am tylko przyspieszony, gniewny oddech Berta. - Nie mo�esz mi tego zrobi�. Przyj�li�my pieni�dze, podpisali�my kontrakty. - Ju� par� miesi�cy temu prosi�am ci�, aby� wynaj�� kogo� do pomocy. - Wynaj��em Johna Burke�a. Przej�� niekt�re z twoich zlece� na ko�kowanie wampir�w i o�ywianie zmar�ych. - Tak, John bardzo nam pom�g�, ale potrzeba nam kogo� jeszcze. W�a�ciwie mog�abym si� za�o�y�, �e John m�g�by przej�� co najmniej jedno, je�li nie wi�cej zlece�, kt�re przewidzia�e� dla mnie na t� noc. - Mia�by o�ywi� pi�ciu zombi jednej nocy? - Ja to robi� - stwierdzi�am. - Tak, ale John to nie ty. Jego s�owa zabrzmia�y prawie jak komplement. - Masz dwie alternatywy, Bert, albo zmienisz mi terminy, albo przeka�esz moje zlecenia komu� innemu. - Jestem twoim szefem. M�g�bym powiedzie�, �e je�li dzi� si� nie zjawisz, wylej� ci� z roboty. - Jego g�os zabrzmia� stanowczo i rzeczowo. By�am zm�czona i zzi�bni�ta, gdy tak siedzia�am na ��ku w samej bieli�nie. - No to mnie wylej. - Nie m�wisz powa�nie - o�wiadczy�. - Pos�uchaj, Bert, jestem na nogach od ponad dwudziestu godzin. Je�li si� wkr�tce nie po�o�� i nie prze�pi� cho� odrobin�, nie b�d� mog�a pracowa� dla nikogo. Milcza� przez d�u�sz� chwil�. Jego �agodny, regularny oddech wype�nia� moje ucho. Wreszcie powiedzia�: - W porz�dku, masz dzisiejszej nocy wolne. Ale dla twojego w�asnego dobra radz� ci, aby� stawi�a si� jutro w pracy. - Nie mog� tego obieca�, Bert. - Cholera, Anito, naprawd� chcesz, �ebym ci� wyla�? - To najlepszy rok, jaki mieli�my, Bert. Po cz�ci zawdzi�czasz to artyku�om na m�j temat, ukazuj�cym si� w �Post-Dispatch�. - Traktowa�y o prawach zombi i rz�dowych badaniach, kt�rymi si� zajmujesz. Nie zosta�y opublikowane, aby promowa� nasz� firm�. - Ale si� uda�o, prawda? Ile os�b dzwoni i prosi konkretnie o mnie? Ile os�b stwierdza, �e widzia�o moje zdj�cie w gazecie? Ile os�b s�ysza�o mnie w radiu? Mo�e i zajmuj� si� promowaniem praw zombi, ale sam przyznasz, �e to ma piekielny wp�yw na obroty twojej firmy. Dlatego daj mi z �aski swojej troch� luzu. - Nie wierzysz, �e m�g�bym to zrobi�, prawda? - warkn��. By� nielicho wkurzony. - Nie wierz� - odpar�am. Oddech mia� p�ytki i osch�y. - Oby� jutrzejszej nocy zjawi�a si� w pracy, w przeciwnym razie przekonasz si�, �e nie rzucam s��w na wiatr. Roz��czy� si�. To takie dziecinne. Od�o�y�am s�uchawk� i wlepi�am w ni� wzrok. Kompania Zmartwychwstanie z Kalifornii kilka miesi�cy temu z�o�y�a mi kusz�c� propozycj�. Tyle tylko, �e ja nie mia�am ochoty na jakiekolwiek przeprowadzki. Niezale�nie czy w gr� wchodzi�oby wschodnie, czy zachodnie Wybrze�e. Lubi�am St. Louis. Bert musia� si� ugi�� i wynaj�� do firmy nowych pracownik�w. Nie mog�am utrzymywa� takiego tempa. Naturalnie ju� w przysz�ym miesi�cu sytuacja zacznie si� normowa�, ale je�eli chodzi o mnie, przez ca�y ubieg�y rok zdawa�am si� oscylowa� mi�dzy jedn� sytuacj� kryzysow� a drug�. By�am d�gana, bita, duszona, strzelano do mnie i sta�am si� obiektem ataku wampir�w - a wszystko to w ci�gu zaledwie czterech miesi�cy. Zbyt wiele zdarze� w zbyt kr�tkim czasie. To ma fatalny wp�yw na psychik�. Prze�ywa�am bitewne znu�enie. Zostawi�am instruktorowi judo wiadomo�� na automatycznej sekretarce. Ucz�szcza�am na zaj�cia dwa razy w tygodniu, o szesnastej, ale dzi� odpuszcz� sobie trening. Trzy godziny snu to by�oby zdecydowanie za ma�o. Wybra�am jeszcze numer do Drapie�nych ��dz. By� to lokal ze striptizem. Dla wampir�w. Chippendalesi z k�ami. W�a�cicielem i szefem lokalu by� Jean-Claude. Us�ysza�am w s�uchawce g�os Jean-Claude�a, mi�kki, jedwabisty, przenikaj�cy a� do szpiku ko�ci, mimo i� by�o to tylko nagranie z ta�my. - Tu Drapie�ne ��dze. Pragn��bym uczyni� wszystko, by zi�ci�y si� najmroczniejsze z twych fantazji. Zostaw wiadomo��, a na pewno oddzwoni�. Zaczeka�am na sygna�. - Jean-Claude, tu Anita Blake. Musz� si� dzi� z tob� spotka�. To wa�ne. Oddzwo�, aby poda� mi godzin� i miejsce. - Poda�am mu sw�j domowy numer i na chwil� zamilk�am, ws�uchuj�c si� w szum ta�my. - Dzi�ki. - Od�o�y�am s�uchawk�. Albo oddzwoni, albo nie. Zapewne oddzwoni. Pytanie brzmia�o, czy tego chcia�am? Nie, stanowczo nie. Ale dzia�a�am w imieniu policji i potencjalnych kolejnych ofiar tych nieznanych wampir�w. Cho�by ze wzgl�du na nie musia�am spr�bowa�. Je�eli o mnie chodzi, nie uwa�a�am wizyty u Mistrza za dobry pomys� na sp�dzenie mi�ego wieczoru. Jean-Claude naznaczy� mnie ju� dwukrotnie. Jeszcze dwa znaki i stan� si� jego ludzk� s�u�ebnic�. Czy wspomnia�am, �e nie otrzyma�am tych znak�w z w�asnej woli? Nie chcia�am tego. Nie chcia�am sta� si� na zawsze s�ug� Mistrza. Co prawda Jean-Claude wydawa� si� r�wnie� pragn�� mego cia�a, ale to by�a sprawa drugorz�dna. Gdyby chodzi�o tylko o cia�o, jako� bym sobie poradzi�a, ale on po��da� mojej duszy. Tej na pewno nie dostanie. Udawa�o mi si� unika� go przez ostatnie dwa miesi�ce. Teraz sama chcia�am i�� do niego. Idiotka ze mnie. Ale wci�� mia�am w pami�ci w�osy tego bezimiennego denata, delikatne i mi�kkie, nikn�ce w�r�d �d�be� szmaragdowej trawy, �lady k��w, sk�r� bia�� jak papier i jego nagie cia�o pokryte kropelkami rosy. Je�li si� nie pospieszymy, pojawi� si� kolejne cia�a. Trzeba jak najszybciej porozmawia� z Jean-Claudem. Przed moimi oczami zamajaczy�y obrazy kolejnych ofiar ataku wampir�w. Wina za �mier� ka�dej z tych os�b spoczywa�aby po cz�ci na mnie, bo okaza�am si� nazbyt tch�rzliwa, aby spotka� si� z Mistrzem. Gdybym tylko mog�a powstrzyma� ten �a�cuch zab�jstw ju� teraz, po pierwszej zbrodni, mog�abym co dzie� ryzykowa� utrat� mojej nie�miertelnej duszy. Nic tak nie motywuje do dzia�ania jak poczucie winy. 4 P�yn�am w czarnej wodzie, ci�am j� g�adko i szybko. Wisz�cy na niebie wielki, l�ni�cy ksi�yc rzuca� na jezioro srebrzysty blask. Opodal majaczy�a czarna linia drzew. Dobrn�am prawie do brzegu. Woda by�a ciep�a i ciemna, prawie jak krew. I wtedy zrozumia�am, dlaczego. To by�a krew. P�awi�am si� w jeziorze �wie�ej, ciep�ej krwi. Obudzi�am si� w jednej chwili, z trudem �api�c oddech. Moje oczy przepatrywa�y ciemno�� w poszukiwaniu tego czego�, co musn�o moj� nog�, zanim si� obudzi�am, czego�, co �y�o w�r�d mroku i krwi. Zadzwoni� telefon, a ja omal nie krzykn�am. Zwykle nie jestem a� tak nerwowa. To by� tylko senny koszmar. Zwyk�y koszmar, cholera. Si�gn�am po s�uchawk� i wymamrota�am: - Halo. - Anita? - W g�osie da�o si� wyczu� wahanie, jakby dzwoni�cy zastanawia� si� nad przerwaniem po��czenia. - Kto m�wi? - Willie. Willie McCoy. - Gdy to powiedzia�, jego g�os odzyska� normalne brzmienie. Telefon uczyni� je odleg�ym i st�umionym, ale natychmiast je rozpozna�am. - Co s�ycha�, Willie? - Natychmiast po�a�owa�am swoich s��w. Willie by� teraz wampirem, co mog�o by� u niego s�ycha�? - Ca�kiem nie�le. - W jego g�osie da�o si� wyczu� wewn�trzne zadowolenie. Ucieszy� si� z mojego pytania. Westchn�am. Prawda jest taka, �e lubi�am Williego, cho� w zasadzie nie powinnam darzy� �adnych wampir�w sympat