12402
Szczegóły |
Tytuł |
12402 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12402 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12402 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12402 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JULIA NAWARRO
Bractwo �wi�tego Ca�unu
Tytu� orygina�u: LA HERMANDAD DE LA SABANA SANTA
(t�um. Agnieszka Mazu�)
2005
Dla Fermina i Aleksa - bo czasem sny staj� si� rzeczywisto�ci�.
Podzi�kowania
Dla Fernanda Escribano, kt�ry odkry� przede mn� tajemnice tury�skich tuneli i zawsze jest �na dy�urze�, gdy potrzebuj� go przyjaciele.
Ogromny d�ug wdzi�czno�ci zaci�gn�am u Giana Marii Nicastro, kt�ry by� moim przewodnikiem po sekretach swojego miasta, pozwalaj�c patrze� na Turyn swoimi oczami, i na ka�de zawo�anie b�yskawicznie wyszukiwa� wszystkie potrzebne mi informacje.
Carmen Fernandez de Blas i David Trias trzymali kciuki za t� ksi��k� - dzi�kuj�.
I jeszcze wielkie podzi�kowania dla Olgi, �yczliwego g�osu Random House Mondadori.
S� inne �wiaty, ale na tym �wiecie
H.G. Wells
Kr�l Agar [Abgar Ukkama (panowa� 4 r. p.n.e. - 7 r. n.e. oraz 13-50 n.e.); Euzebiusz z Cezarei przypisywa� mu wymian� list�w z Jezusem; w rzeczywisto�ci dopiero Abgar IX (179-216 r.) przyj�� chrze�cija�stwo], syn Euchariasza, pozdrawia Jezusa dobrego Zbawc�, kt�ry pojawi� si� w Jerozolimie. S�ysza�em o Tobie, �e uzdrawiasz ludzi bez lekarstw i zi�, �e s�owem swoim przywracasz wzrok �lepym, chromym ka�esz chodzi�, tr�dowatych oczyszczasz, a zmar�ych wskrzeszasz.
Us�yszawszy to wszystko o Tobie, uzna�em po rozwadze, �e jedno z dwojga to by� mo�e: albo jeste� Bogiem, kt�ry zst�pi� z nieba, aby czyni� cuda, albo te� jeste� Synem Bo�ym, kt�ry takie cuda czyni� mo�e. Dlatego te� w tym li�cie pragn� Ci� b�aga�, aby� raczy� przyby� do mnie i uleczy� mnie z choroby, na kt�r� cierpi� ju� od dawna.
Dowiedzia�em si� bowiem tak�e, i� �ydzi szemrz� przeciw Tobie i nastaj� na Twe �ycie. Przyb�d� wi�c do mnie, bo moje miasto ma�e, lecz zacne, wystarczy dla nas obydwu. [apokryficzna Korespondencja Jezusa i Abgara[
Kr�l pozwoli� odpocz�� r�ce i pos�a� strapione spojrzenie m�czy�nie m�odemu jak on sam, kt�ry czeka� bez ruchu, a� monarcha zako�czy prac�, z nale�nym szacunkiem zachowuj�c dziel�c� ich odleg�o��.
- Jeste� pewny, Josarze? - zapyta� kr�l.
- Wierz mi, panie...
M�czyzna zrobi� kilka szybkich krok�w w stron� sto�u, przy kt�rym pisa� Abgar, i zatrzyma� si� tu� przed nim.
- Wierz� ci, Josarze, wierz� - uspokoi� go kr�l. - Od dzieci�stwa jeste� moim najwierniejszym przyjacielem, nigdy mnie nie zawiod�e�. Chocia� cuda, o jakich opowiadasz, czynione rzekomo przez tego �yda, wydaj� si� niezliczone, obawiam si�, �e twe pragnienie, by mi pom�c, sprawi�o, i� je wyolbrzymi�e�...
- Panie, uwierz mi, tylko ci, kt�rzy wierz� w �yda zostan� zbawieni. Kr�lu m�j, widzia�em, jak Jezus, ledwie dotkn�wszy wyblak�ych oczu �lepca, przywr�ci� mu wzrok, widzia�em, jak ubogi paralityk musn�� kraw�d� szaty Jezusa, a ten rozkaza� mu wsta� i i��. Ku zdziwieniu wszystkich, tamten wsta� i nogi ponios�y go jak - nie przymierzaj�c - twoje, panie. Widzia�em, kr�lu m�j, jak kobieta zara�ona tr�dem przygl�da�a si� Nazarejczykowi, ukryta w zau�ku ulicy, kiedy wszyscy uciekali od niej z przestrachem. Jezus za�, podchodz�c do niej, rzek�: �Jeste� uzdrowiona�, a ta, nie wierz�c w�asnemu szcz�ciu, zacz�a krzycze�: �Uleczy� mnie! Uleczy�!�. Jej twarz odzyska�a ludzkie rysy, d�onie za�, dot�d skrywane pod sukni�, sta�y si� idealnie g�adkie...
Ja sam by�em �wiadkiem najwi�kszego cudu, kiedy pod��a�em za Jezusem i jego uczniami i napotkali�my rodzin� op�akuj�c� �mier� krewnego. Jezus wszed� do ich domu i nakaza� zmar�emu, by wsta�. Sam B�g musia� przemawia� jego g�osem, bo kln� si� na wszystko, m�j kr�lu, �e cz�owiek �w otworzy� oczy, usiad� i sam nie m�g� si� nadziwi�, �e powraca do �ycia...
- Masz racj�, Josarze, �eby wyzdrowie�, musz� wierzy�, chc� wierzy� w tego Jezusa z Nazaretu. Musi on by� synem Boga, skoro potrafi wskrzesza� zmar�ych. Ale czy zechce uleczy� kr�la, kt�ry da� si� ponie�� ��dzy?
- Abgarze, Jezus leczy nie tylko cia�a, uzdrawia te� dusze. Widzisz, g�osi on, i� �al za z�e uczynki i ch��, by wie�� godne �ycie, wyrzekaj�c si� grzechu, wystarcz�, by zyska� przebaczenie u Boga. Grzesznicy znajduj� pociech� w Nazarejczyku...
- Oby� mia� racj�... Ja sam nie potrafi� sobie wybaczy� wszetecze�stwa, jakiego dopu�ci�em si� z Ani�. Ta niewiasta skazi�a moje cia�o i dusz�...
- Sk�d mia�e� wiedzie�, panie, �e jest tr�dowata, �e dar od kr�la Tyru to nikczemny podst�p? Jak m�g�by� podejrzewa�, �e ma w sobie nasienie choroby i je na ciebie przeniesie? Ania by�a najpi�kniejsz� kobiet�, jak� kiedykolwiek widzieli�my, ka�dy m�czyzna straci�by dla niej g�ow�...
- Jestem kr�lem, Josarze, i nie powinienem da� si� omami� nawet najpi�kniejszej tancerce... Teraz ona pokutuje za swe pi�kno, bo choroba trawi jej bia�e lico, mnie za�, Josarze, zalewaj� poty, wzrok zachodzi mg��, i l�kam si�, �e wkr�tce moja sk�ra zacznie gni�...
Szmer czyich� ostro�nych krok�w wzbudzi� czujno�� m�czyzn. Do komnaty, u�miechaj�c si� �agodnie, wesz�a drobna kobieta o �niadej cerze i czarnych w�osach.
Josar patrzy� na ni� z uwielbieniem. Zachwyca�a go doskona�o�� jej cia�a i promienny u�miech. Szanowa� j� za to, �e jest tak lojalna wobec kr�la i �e z jej ust nie pad�o s�owo wyrzutu, kiedy jej miejsce w kr�lewskim �o�u zaj�a Ania, tancerka z Kaukazu, kobieta, kt�ra zarazi�a jej m�a tr�dem.
Abgar nie pozwala� si� nikomu dotkn��, by choroba nie przesz�a na bliskich. Coraz rzadziej pokazywa� si� poddanym.
Nie umia� jednak sprzeciwi� si� �elaznej woli kr�lowej, kt�ra nalega�a, �e sama b�dzie go piel�gnowa�a. Podnosi�a m�a na duchu, przekonuj�c do opowie�ci Josara o cudach, jakie czyni� Jezus.
Kr�l popatrzy� na ni� ze smutkiem.
- To ty... W�a�nie rozmawiali�my o tym Nazarejczyku. Po�l� po niego, ugoszcz� go, a nawet podziel� si� z nim kr�lestwem. Josarze, powiniene� pojecha� z eskort�, by nic z�ego nie spotka�o ci� po drodze i by ten cz�owiek dotar� tu bezpiecznie.
- Zabior� trzech lub czterech konnych, tylu wystarczy. Rzymianie s� nieufni i nie lubi�, kiedy kr�c� si� po ich ziemiach oddzia�y �o�nierzy. Nie lubi� te� Jezusa. Mam nadziej�, pani, �e uda mi si� sk�oni� go, by ze mn� pojecha�. Wezm� najlepsze wierzchowce, by jak najszybciej przywioz�y wam wie�ci, kiedy tylko dotr� szcz�liwie do Jerozolimy.
- Chc� teraz sko�czy� list, Josarze.
- Po�egnam ci� wi�c, panie. Wyrusz� o �wicie.
* * *
J�zyki p�omieni zaczyna�y si�ga� �awek, dym spowija� g��wn� naw�. Cztery ubrane na czarno sylwetki posuwa�y si�, prawie biegn�c, w stron� jednej z bocznych kaplic. W drzwiach, nieopodal g��wnego o�tarza, sta� m�czyzna, ze zdenerwowania wy�amuj�c palce. Przeszywaj�ce wycie syren s�ycha� by�o coraz wyra�niej. Za chwil� stra�acy wtargn� do katedry, to tylko kwestia sekund. Znowu si� nie uda�o.
Ju� s�. M�czyzna szybkim krokiem pod��y� za czarnymi sylwetkami. Jedna z postaci par�a przed siebie na o�lep, pozostali, z�erani strachem, cofali si� przed ogniem, kt�ry zaczyna� otacza� ich czerwonym pier�cieniem. Nie mieli czasu. Ogie� rozprzestrzenia� si� nadspodziewanie szybko. Ten, kt�ry przed chwil� usi�owa� ich przekona�, by schowali si� w bocznej kaplicy, p�on��. Ogie� trawi� jego cia�o, on jednak znalaz� jeszcze do�� si�y, by zrzuci� kaptur zas�aniaj�cy twarz.
Pozostali pr�bowali podej�� bli�ej, ale na pr�no, po�ar ogarn�� ju� wszystko dooko�a, a wrota katedry ust�powa�y pod naporem stra�ak�w. Rzucili si� za m�czyzn�, kt�ry z dr�eniem czeka� na nich przy wyj�ciu z bocznej nawy. Znikn�li dok�adnie w chwili, gdy woda ze stra�ackich w�y wdar�a si� do �wi�tyni, podczas gdy posta� spowita ogniem p�on�a, nie wydawszy j�ku.
Uciekinierzy nie zdawali sobie sprawy, �e kto� schowany w cieniu ambony z uwag� �ledzi ka�dy ich ruch i trzyma w r�ku pistolet z t�umikiem, z kt�rego jednak nie zd��y� wystrzeli�.
Kiedy m�czy�ni w czerni znikn�li, zszed� z ambony i zanim zdo�ali dostrzec go stra�acy, nacisn�� ukryty w �cianie mechanizm i r�wnie� znikn��.
* * *
Komisarz Marco Valoni wci�gn�� do p�uc dym z papierosa, kt�ry miesza� si� w jego gardle z resztkami dymu z po�aru.
Wyszed� przed ko�ci�, by zaczerpn�� �wie�ego powietrza.
Stra�acy uwijali si�, dogaszaj�c zgliszcza, dymi�ce wci�� w pobli�u prawego skrzyd�a g��wnego o�tarza.
Plac otoczony by� barierkami, a karabinierzy pilnowali porz�dku, nie pozwalaj�c zbli�y� si� ciekawskim. O tej porze, po po�udniu, ulice Turynu zape�nia�y si� lud�mi. Wszyscy chcieli wiedzie�, czy �wi�ty ca�un ucierpia� w po�arze.
Valoni poprosi� dziennikarzy, kt�rzy t�umnie przybyli na miejsce, by pomogli uspokoi� ludzi: ca�unowi nic si� nie sta�o.
Nie powiedzia� im, �e kto� zgin�� w p�omieniach. Sam jeszcze nie wiedzia�, kto to by�.
Kolejny po�ar. Ogie� chyba uwzi�� si� na t� star� katedr�.
Valoni jednak nie wierzy� w wypadki, katedrze tury�skiej przydarza�o si� ich zbyt wiele: usi�owania rabunku i - o ile dobrze pami�ta� - trzy po�ary. Po jednym z nich, zaraz po pierwszej wojnie �wiatowej, na pogorzelisku znaleziono spalone cia�a dw�ch m�czyzn. Sekcja zw�ok wykaza�a, �e obydwaj mieli oko�o dwudziestu pi�ciu lat i �e zanim dosi�gn�� ich ogie�, zgin�li od strza�u z pistoletu. I jeszcze jedna informacja, od kt�rej nawet wytrawny policjant dostawa� g�siej sk�rki: nie mieli j�zyk�w, usuni�to im je operacyjnie. Tylko po co? I kto do nich strzela�? Nie uda�o si� ustali�, kim byli. To jedna ze spraw, kt�re nigdy nie zostan� rozwi�zane.
Ani wierni, ani spo�ecze�stwo nie wiedzieli, �e w XX wieku ca�un tury�ski sp�dzi� sporo czasu poza katedr�. Mo�e to go w�a�nie ocali�o?
Ca�unowi, kt�ry wyjmowano tylko przy specjalnych okazjach, schronienia u�yczy� jeden z sejf�w w Banku Narodowym. W takich sytuacjach zawsze podejmowane by�y specjalne �rodki bezpiecze�stwa, mimo to wiele razy relikwia by�a bardzo powa�nie zagro�ona.
Do dzi� Valoni wspomina po�ar z 12 kwietnia 1997 roku.
Jak m�g�by zapomnie�! Tamtej nocy do �witu pili z kolegami z wydzia�u.
Mia� w�wczas pi��dziesi�t lat i przeszed� skomplikowan� operacj� serca. Dwa zawa�y i ratuj�cy �ycie zabieg chirurgiczny to wystarczaj�co du�o, by Valoni da� si� przekona� Giorgiowi Marchesiemu, swojemu kardiologowi i szwagrowi, �e pora ju� na dolce far niente. W�a�ciwie m�g�by poprosi� o spokojniejsz� prac�, jak�� ciep�� posadk� za biurkiem. Sp�dza�by czas, czytaj�c gazet�, a przed po�udniem bez po�piechu s�czy� cappuccino w kawiarni za rogiem.
Paola przekonywa�a, �e powinien przej�� na emerytur�, schlebia�a mu, zapewniaj�c, �e je�li chodzi o dokonania zawodowe, mo�e sobie pogratulowa�, bo wzbi� si� na wy�yny, piastowa� najbardziej odpowiedzialne stanowisko - w ko�cu by� dyrektorem - mo�e wi�c z czystym sumieniem uzna� ol�niewaj�c� karier� za zako�czon� i zaj�� si� �yciem. On jednak wola� codziennie chodzi� do biura, ni� w wieku pi��dziesi�ciu lat czu� si� jak niepotrzebny wys�u�ony sprz�t, kt�ry mo�na schowa� na strychu. Przed przej�ciem na skromniejsze stanowisko postanowi� po�egna� si� z dyrektorskim sto�kiem w policyjnym wydziale do spraw sztuki, i mimo protest�w Paoli i Giorgia, uczci� to popijaw� i kolacj� z kolegami. W ko�cu przez ostatnie dwadzie�cia lat sp�dza� z nimi prawie ca�y sw�j czas, niejednokrotnie po czterna�cie, pi�tna�cie godzin na dob�, gn�bi�c mafie przemytnik�w dzie� sztuki, wykrywaj�c falsyfikaty obraz�w wielkich mistrz�w, s�owem, broni�c imponuj�cego dziedzictwa kulturowego W�och.
Wydzia� do spraw sztuki by� organem specjalnym, podleg�ym zar�wno Ministerstwu Spraw Wewn�trznych jak i Kultury.
Pracowali w nim zwykli policjanci - karabinierzy - ale r�wnie� spora grupa archeolog�w, historyk�w, ekspert�w od sztuki �redniowiecznej, sztuki wsp�czesnej, sakralnej... Valoni po�wi�ci� mu najlepsze lata swojego �ycia.
Sporo wysi�ku kosztowa�o go wspi�cie si� tak wysoko. By� dumny ze swojej pozycji, poniewa� zawdzi�cza� j� tylko sobie.
Jego ojciec pracowa� na stacji benzynowej, matka prowadzi�a dom. Zarabiali tyle, �e starcza�o na �ycie. Syn m�g� si� kszta�ci� tylko dzi�ki stypendium. Spe�ni� jednak �yczenie matki, kt�ra pragn�a dla niego bezpiecznej, pewnej posady, najlepiej w jakim� pa�stwowym urz�dzie. Znajomy ojca, policjant, kt�ry zaje�d�aj�c na stacj� benzynow�, przy okazji ucina� sobie z nim pogaw�dk�, pom�g� ch�opakowi dosta� si� do korpusu karabinier�w. Ten skorzysta� z szansy, lecz nie czu� powo�ania do munduru. Ucz�c si� nocami, sko�czy� zaocznie histori� i powoli, dzi�ki ci�kiej pracy i odrobinie szcz�cia, pi�� si� mozolnie na sam szczyt. Powierzano mu coraz bardziej odpowiedzialne zadania, wysy�ano w teren. Ile� przyjemno�ci czerpa� z podr�y po kraju, jak bardzo cieszy�y go pierwsze wyjazdy za granic�...
Na Uniwersytecie Rzymskim pozna� Paol�. Studiowa�a sztuk� �redniowieczn�. By�a to mi�o�� od pierwszego wejrzenia. Pobrali si� po kilku miesi�cach znajomo�ci. �yli ze sob� ju� dwadzie�cia pi�� lat, mieli dw�jk� dzieci i byli wzorow� par�.
Paola wyk�ada�a na uniwersytecie i nie robi�a m�owi wym�wek, �e tak rzadko bywa w domu. Tylko raz dosz�o mi�dzy nimi do powa�nej sprzeczki. By�o to wtedy, gdy pami�tnej wiosny 1997 roku wr�ci� z Turynu i o�wiadczy�, �e jednak nie przejdzie na emerytur�, ale niech si� Paola nie martwi, nie b�dzie ju� tak cz�sto wyje�d�a� ani nara�a� si� w akcjach, od tej pory b�dzie tylko dyrektorem i biurokrat�. Jego lekarz, Giorgio, stwierdzi�, �e to szale�stwo. Natomiast koledzy z wydzia�u �wi�towali ten dzie�. Los jednak pokrzy�owa� jego plany. W pracy zatrzyma� go po�ar w katedrze. Chcia� doprowadzi� spraw� do ko�ca, poniewa� narasta�o w nim przekonanie, �e nie by� to tylko nieszcz�liwy wypadek, niezale�nie od tego, �e we wszystkich wywiadach udzielanych prasie tak w�a�nie twierdzi�.
Ta sprawa mia�a go poch�on�� bez reszty - kolejny po�ar w katedrze tury�skiej. Nie min�y dwa lata, odk�d prowadzi� tu �ledztwo w sprawie pr�by kradzie�y. Z�odzieja z�apano przez przypadek. To prawda, niczego przy nim nie znaleziono, ale tylko dlatego �e nie zd��y� niczego ukra��. Jaki� ksi�dz przechodz�cy obok katedry zwr�ci� uwag� na przera�onego m�czyzn�, kt�ry bieg� na o�lep, �cigany przenikliwym d�wi�kiem alarmu, g�o�niejszym ni� bicie dzwon�w. Nie zastanawiaj�c si� d�ugo, rzuci� si� w pogo� za nim, krzycz�c: �Z�odziej! Z�odziej!�. Do po�cigu w��czyli si� dwaj przechodnie, m�odzi ludzie, i po kr�tkiej szarpaninie obezw�adnili uciekiniera, ale ten jednak niczego nie powiedzia� - nie mia� j�zyka.
Nie mia� te� linii papilarnych. Na opuszkach jego palc�w znajdowa�y si� tylko blizny po g��bokich oparzeniach, jednym s�owem by� to cz�owiek bez nazwiska i bez ojczyzny, kt�ry siedzia� teraz w tury�skim wi�zieniu i z kt�rego nigdy nie uda�o si� wycisn�� s�owa na temat tego, co si� sta�o.
Valoni nie wierzy� w zbiegi okoliczno�ci. To nie mo�e by� przypadek, �e w katedrze tury�skiej zn�w zjawili si� ludzie bez j�zyk�w i linii papilarnych.
Ogie� prze�ladowa� ca�un tury�ski. Valoni studiowa� �r�d�a historyczne, wiedzia� wi�c, �e odk�d p��tno znalaz�o si� w r�kach dynastii sabaudzkiej, ocala�o z wielu po�ar�w. Chocia�by ten, noc� z trzeciego na czwartego grudnia tysi�c pi��set trzydziestego drugiego roku, kiedy zakrystia kaplicy, w kt�rej Sabaudowie przechowywali ca�un, zacz�a si� pali� i p�omie� si�ga� ju� relikwii, trzymanej w�wczas w srebrnej skrzyni, podarowanej przez Ma�gorzat�, ksi�niczk� austriack�.
Wiek p�niej kolejny po�ar nieomal strawi� ca�un. Dwaj sprawcy, z�apani na gor�cym uczynku, spanikowani, rzucili si� w p�omienie. Zastanawiaj�ce by�o to, �e nawet nie j�kn�li, �e z ich ust nie wydosta�a si� nawet najcichsza skarga, a przecie� p�on�c �ywcem, musieli straszliwie cierpie�. Czy�by i oni nie mieli j�zyk�w? Nigdy si� tego nie dowie.
Odk�d w 1578 roku dom sabaudzki z�o�y� �wi�ty ca�un w katedrze tury�skiej, niefortunne wydarzenia powtarza�y si� regularnie. Nie by�o stulecia, by kto� nie usi�owa� wznieci� po�aru lub nie pr�bowa� kradzie�y, jednak od sprawc�w nie mo�na by�o dowiedzie� si� niczego - nie mieli j�zyk�w. Czy maj� go zw�oki przewiezione do kostnicy?
Do rzeczywisto�ci przywo�a� Valoniego czyj� g�os:
- Szefie, przyby� kardyna�, wie, �e by� pan w Rzymie... Chce z panem porozmawia�. Jest bardzo zdenerwowany tym, co si� sta�o.
- Wcale mu si� nie dziwi�. Ma pecha. Nie min�o sze�� lat, odk�d p�on�a katedra, dwa lata temu by�o w�amanie, a teraz zn�w ogie�.
- Tak, nie mo�e sobie darowa�, �e zgodzi� si� na renowacj� ko�cio�a. Twierdzi, �e katedra, kt�ra wytrzyma�a w nienaruszonym stanie stulecia, teraz, po tylu remontach i spartaczonej konserwacji posypie si� w gruzy.
Valoni wszed� bocznymi drzwiami, wnioskuj�c z napisu na tabliczce, �e prowadz� do biur. Po korytarzu spacerowa�o trzech czy czterech ksi�y, wszyscy wyra�nie poruszeni. Dwie starsze kobiety, dziel�ce biurko w ciasnym gabinecie, wydawa�y si� niezwykle zaj�te, poganiaj�c i instruuj�c policjant�w, kt�rzy zbierali dowody, mierzyli �ciany ko�cio�a, pobierali odciski palc�w, wchodzili i wychodzili. Podszed� do niego m�ody, na oko trzydziestoletni ksi�dz. Wyci�gn�� d�o�. U�cisk by� silny.
- Ojciec Yves.
- Mi�o mi, komisarz Marco Valoni.
- Tak, domy�li�em si�. Prosz� za mn�, Jego Eminencja czeka.
Ksi�dz uchyli� ci�kie drzwi prowadz�ce do pokoj�w kardyna�a. Znale�li si� w gabinecie, kt�rego �ciany wy�o�ono szlachetnym drewnem i ozdobiono renesansowymi dzie�ami wyobra�aj�cymi Madonn�, Chrystusa, Ostatni� Wieczerz�... Na stole sta� srebrny krucyfiks, misterne dzie�o zr�cznego jubilera. Marco, rzuciwszy na niego okiem, uzna�, �e liczy przynajmniej trzysta lat.
Kardyna� by� jowialnym m�czyzn� o ciep�ej, serdecznej twarzy, na kt�rej teraz malowa�o si� poruszenie.
- Zechce pan spocz��, panie Valoni.
- Dzi�kuj�, Wasza Eminencjo.
- Niech mi pan powie, co tu si� w�a�ciwie dzieje? Wiadomo ju�, kim jest nieboszczyk?
- Jeszcze nie wiemy. Mo�na s�dzi�, �e podczas prac remontowych dosz�o do spi�cia, st�d po�ar.
- Znowu!
- Tak, Wasza Eminencjo, znowu... Ale prowadzimy wnikliwe �ledztwo. Zostaniemy tu jaki� czas, chc� obejrze� katedr� centymetr po centymetrze. Moi ludzie porozmawiaj� ze wszystkimi, kt�rzy w ostatnich godzinach, a nawet dniach przebywali w �wi�tyni. Je�li m�g�bym prosi� Wasz� Eminencj� o wsp�prac�...
- Mo�e pan na mnie liczy�, komisarzu. Jak zwykle zreszt�. Nikt nie b�dzie panu przeszkadza�. To tragedia: jeden trup, sp�on�y bezcenne dzie�a sztuki, ma�o brakowa�o, a sam �wi�ty ca�un stan��by w p�omieniach. Nie wiem, co by by�o, gdyby�my go stracili.
- Wasza Eminencjo, ca�un...
- Wiem, panie Valoni, wiem, co chce pan powiedzie�: �e badanie na zawarto�� w�gla promieniotw�rczego wykaza�o, i� nie mo�e to by� szata, kt�ra spowija�a cia�o naszego Pana, lecz dla wielu milion�w wiernych ca�un tury�ski jest autentyczny. Niech sobie ta metoda twierdzi, co chce. Ko�ci� pozwala na jego kult. Zreszt� s� w�r�d naukowc�w i tacy, kt�rzy nie potrafi� znale�� wyja�nienia, jak powsta�o odbicie sylwetki, kt�r� uwa�amy za odbicie cia�a Chrystusa i...
- Prosz� wybaczy�, nie zamierza�em podwa�a� warto�ci religijnej ca�unu. Ja sam, gdy ujrza�em go po raz pierwszy, by�em niezwykle wzruszony i nadal jestem pod wra�eniem postaci odbitej na p��tnie... Chcia�em zapyta�, czy w ostatnich dniach, a mo�e w ci�gu ostatnich miesi�cy wydarzy�o si� co� dziwnego, co zwr�ci�o uwag� Waszej Eminencji?
- Nie, nic nie przychodzi mi do g�owy. Od ostatniego razu, kiedy usi�owano obrabowa� o�tarz g��wny, a by�o to dwa lata temu, cieszyli�my si� spokojem.
- Prosz� si� dobrze zastanowi�...
- Ale nad czym tu si� zastanawia�? Kiedy jestem w Turynie, co dzie� odprawiam w katedrze porann� msz�, zawsze o �smej rano. A w niedziele o dwunastej. Czasem wyje�d�am do Rzymu, dzi� na przyk�ad by�em w Watykanie. Z ca�ego �wiata przybywaj� pielgrzymi, �eby zobaczy� ca�un. Dwa tygodnie temu, zanim zacz�� si� remont, zjecha�a tu grupa naukowc�w z Francji, Anglii i Stan�w Zjednoczonych, by przeprowadzi� kolejne badania i...
- Kim byli?
- Grupa profesor�w, sami katolicy, prze�wiadczeni o tym, �e mimo bada� i mimo niepodwa�alnego wyroku w�gla 14C, p��tno to jest autentycznym ca�unem po�miertnym Chrystusa.
- Czy kt�ry� z nich zwr�ci� szczeg�ln� uwag� Waszej Eminencji?
- Nie, prawd� m�wi�c, nie. Przyj��em ich w swojej kancelarii w pa�acu arcybiskupim, rozmawiali�my mo�e z godzin�, zaprosi�em ich na podwieczorek. Wy�o�yli mi kilka swoich teorii, m�wili, �e uwa�aj�, i� badanie metod� izotopu 14C nie jest w pe�ni wiarygodne, i... w�a�ciwie to tyle.
- Czy kt�ry� z nich wyda� si� Waszej Eminencji nieco dziwny, mo�e zainteresowa� Wasz� Eminencj�?
- Widzi pan, panie Valoni, od lat podejmujemy tu naukowc�w badaj�cych ca�un, sam pan wie, �e Ko�ci� jest otwarty na nauk� i u�atwia jak mo�e przeprowadzanie takich bada�. Byli to bardzo porz�dni ludzie, sympatyczni i towarzyscy... Mo�e z wyj�tkiem jednego, niejakiego Bolarda, kt�ry zawsze trzyma si� nieco z boku, ma�o rozmawia, przynajmniej w por�wnaniu ze swoimi kolegami. Poza tym bardzo niepokoi go fakt, i� w katedrze prowadzone s� roboty budowlane.
- A to dlaczego?
- Co za pytanie! Przecie� profesor Bolard od lat pracuje przy konserwacji �wi�tej tkaniny. Uwa�a, �e ka�da renowacja ko�cio�a nara�a j� na niepotrzebne ryzyko. Znam go od wielu lat, to powa�ny cz�owiek, niezwykle wymagaj�cy naukowiec, a tak�e dobry katolik.
- Pami�ta pan, kiedy by� tu ostatnio?
- By� niezliczon� ilo�� razy. Jak ju� m�wi�em, wsp�pracuje z naszym ko�cio�em przy konserwacji ca�unu. Kiedy przyje�d�aj� tu inni naukowcy, by bada� p��tno, zwykle dzwonimy do niego, �eby nam podpowiedzia�, jakie �rodki nale�y przedsi�wzi��, by nie narobili szk�d. Zreszt� prowadzimy rejestr wszystkich badaczy, kt�rzy nas odwiedzaj�, zw�aszcza je�li chc� zajmowa� si� �wi�tym p��tnem. Mieli�my tu ludzi z NASA, tego Rosjanina... jak mu by�o? No, nie pami�tam... W ka�dym razie wszystkich uznanych profesor�w: Barneta, Hyneka, Tamburellego, Tit�, Gonellego... Kogo tam jeszcze...Naturalnie, omal nie pomin��em Waltera McCrone�a, pierwszego badacza, kt�ry upar� si�, �e tkanina nie jest po�miertn� szat� Naszego Pana. Jednak ten McCrone zmar� przed kilkoma miesi�cami, niech B�g ma go w swojej opiece.
Valoni zamy�li� si� nad profesorem Bolardem. Nie wiedzia� dlaczego, ale czu� ogromn� potrzeb� dowiedzenia si� czego� wi�cej na jego temat.
- Czy m�g�by mi ksi�dz jednak powiedzie�, kiedy ten Bolard by� tu ostatnio?
- Oczywi�cie. Ale to bardzo szanowany cz�owiek, wielki autorytet, nie wyobra�am sobie, co m�g�by mie� wsp�lnego z pa�skim �ledztwem...
Intuicja podpowiada�a Valoniemu, �e z kim jak z kim, ale z kardyna�em nie powinien dzieli� si� stwierdzeniem, �e tak podszeptuje mu instynkt. Nie nale�y opowiada� duchownym o przeczuciach. W dodatku jemu samemu wydawa�o si� nieco niedorzeczne, by domaga� si� informacji o jakim� cz�owieku, tylko dlatego �e jest milczkiem. Tymczasem poprosi� kardyna�a o list� wszystkich zespo��w naukowych, kt�re bada�y ca�un przez ostatnie lata, wraz z datami ich pobytu w Turynie.
- Jak daleko w przesz�o�� mam si�gn��? - zapyta� rzeczowo kardyna�.
- Je�li to mo�liwe, prosi�bym o dane z ostatnich dwudziestu lat.
- Cz�owieku, niech�e pan powie, czego dok�adnie pan szuka!
- Nie wiem, Wasza Eminencjo. Jeszcze tego nie wiem.
- Jest mi pan winny wyja�nienie, co maj� wsp�lnego po�ary w katedrze ze �wi�tym ca�unem i naukowcami, kt�rzy go badaj�. Od lat g�osi pan teori�, �e wszystkie po�ary wi��� si� z nasz� najcenniejsz� relikwi�, a ja, m�j drogi panie Valoni, nie jestem co do tego przekonany. Komu mo�e zale�e� na zniszczeniu ca�unu? Po co? Je�li chodzi o kradzie�e, sam pan wie, �e prawie ka�dy przedmiot znajduj�cy si� w katedrze wart jest fortun�, a nie brak �ajdak�w, kt�rzy nie maj� szacunku nawet dla Domu Bo�ego. Chocia� przyznaj�, niekt�rzy z tych n�dznik�w niepokoj� mnie, modl� si� za nich �arliwie.
- Zgodzi si� jednak Wasza Eminencja ze mn�, �e to nie jest normalne, i� w niekt�re z tych... nazwijmy je �wypadk�w�, wpl�tani s� ludzie bez j�zyk�w i linii papilarnych. Udost�pni mi Eminencja t� list�? To czysta formalno��, nie chcemy niczego przeoczy�.
- Zgadzam si�, �e trudno uzna� to za normalne i Ko�ci� bardzo to martwi. Wielokrotnie i przy r�nych okazjach odwiedza�em w wi�zieniu tego nieszcz�nika, kt�ry usi�owa� nas okra�� przed dwoma laty. Rzecz jasna, zachowa�em najwy�sz� dyskrecj�... Kiedy wzywaj� go do sali widze�, siada naprzeciwko mnie i pozostaje w takiej pozycji, bierny, niewzruszony, jakby nic nie rozumia�, lub te� by�o mu zupe�nie oboj�tne, co m�wi�. Tak czy inaczej, zaraz poprosz� mojego sekretarza, tego m�odego ksi�dza, kt�ry pana przyprowadzi�, by poszuka� informacji i wkr�tce je panu dostarczy�. Ojciec Yves jest bardzo skuteczny, pracuje ze mn� od siedmiu miesi�cy, od �mierci swojego poprzednika, i musz� przyzna�, �e odk�d jest przy mnie, odpoczywam. Jest bystry, pobo�ny i zna kilka j�zyk�w.
- To Francuz?
- Tak, Francuz, ale jego w�oski, jak sam si� pan przekona�, jest doskona�y. To samo mo�na powiedzie� o jego angielskim, niemieckim, hebrajskim, arabskim, aramejskim...
- Czy kto� go poleci� Waszej Eminencji?
- Owszem, m�j serdeczny przyjaciel, asystent zast�pcy sekretarza stanu, monsignor Aubry, wyj�tkowy cz�owiek.
Valoni pomy�la�, �e wi�kszo�� ludzi Ko�cio�a, jakich mia� okazj� pozna�, to osoby wyj�tkowe, zw�aszcza ci, kt�rzy poruszaj� si� po Watykanie. Nic jednak nie powiedzia�, bacznie przygl�daj�c si� kardyna�owi, kt�ry wygl�da� na cz�owieka poczciwego, bardziej jednak inteligentnego i sprytnego, ni� dawa� po sobie pozna�, i obdarzonego niew�tpliwie zmys�em dyplomatycznym.
Kardyna� podni�s� s�uchawk� i poprosi� ksi�dza Yvesa. Ten pojawi� si� w mgnieniu oka.
- Niech ojciec wejdzie. Zna ju� ksi�dz komisarza Valoniego. Chcia�by dosta� spis wszystkich delegacji, jakie odwiedzi�y nas w zwi�zku z ca�unem przez ostatnie dwadzie�cia lat. Bierzmy si� wi�c do pracy, bo m�j przyjaciel Valoni bardzo tych informacji potrzebuje.
Ksi�dz Yves popatrzy� uwa�nie na komisarza, zanim zapyta�:
- Z ca�ym szacunkiem, panie Valoni, ale czy m�g�by mi pan zdradzi�, czego konkretnie pan szuka?
- Ojcze, nawet pan Valoni nie wie jeszcze, czego szuka. Na pocz�tek chce si� dowiedzie�, kto przez ostatnie dwadzie�cia lat mia� styczno�� z ca�unem, my za� zamierzamy mu w tym pom�c.
- Naturalnie, Eminencjo. Postaram si� natychmiast sporz�dzi� tak� list�, chocia� w tym zamieszaniu trudno b�dzie znale�� woln� chwil�, by przeszuka� archiwa, a daleko nam do pe�nej komputeryzacji.
- Spokojnie, prosz� ksi�dza - odpar� Valoni - kilka dni mnie nie zbawi, mog� zaczeka�, ale oczywi�cie, im szybciej dostan� te dane, tym lepiej.
- Wasza Eminencjo, czy mog� zapyta�, co ��czy po�ar z ca�unem?
- Ale� ojcze, od lat pytam pana Valoniego, dlaczego za ka�dym razem, kiedy dotyka nas jaka� kl�ska, upiera si�, �e celem by� ca�un tury�ski.
- Co� podobnego, ca�un! - zdziwi� si� ksi�dz Yves.
Valoni popatrzy� na niego uwa�nie. Nie wygl�da� na kap�ana, a przynajmniej w niczym nie przypomina� wi�kszo�ci ksi�y, z jakimi Valoni mia� do czynienia, a mieszkaj�c w Rzymie, pozna� ich wielu.
Ojciec Yves by� wysoki, przystojny i dobrze zbudowany. Z ca�� pewno�ci� uprawia� jaki� sport. Nie mo�na by�o doszuka� si� w nim nawet odrobiny zniewie�cienia, tej mi�kko�ci, do kt�rej prowadzi cnotliwo��, wygoda i dobre jedzenie, a kt�ra cechuje tak wielu ksi�y. Gdyby ojciec Yves nie nosi� koloratki, wygl�da�by jak pracownik nowoczesnej firmy, jeden z tych, kt�rzy zdaj� sobie spraw�, jak wa�ny jest wygl�d zewn�trzny, i znajduj� czas na ruch i wysi�ek fizyczny.
- Owszem, ojcze - odpar� kardyna� - ca�un. Szcz�liwie Pan B�g go strze�e, bo z ka�dej katastrofy wyszed� nienaruszony.
- Zale�y mi tylko na tym, by nie przeoczy� �adnego szczeg�u - doda� Valoni. - W katedrze dosz�o do tylu incydent�w... Zostawi� ksi�dzu moj� wizyt�wk�, dopisz� tylko numer telefonu kom�rkowego, by m�g� ojciec do mnie zadzwoni�, jak tylko lista b�dzie gotowa. I jeszcze jedno, gdyby przypomnia�o si� ksi�dzu co�, co mog�oby pom�c w �ledztwie, b�d� niezmiernie wdzi�czny, je�li ksi�dz mnie o tym powiadomi.
- Tak te� b�dzie, panie Valoni, tak b�dzie.
* * *
Zadzwoni� telefon kom�rkowy. Valoni natychmiast odebra�.
Telefonowa� lekarz s�dowy, kt�ry poinformowa� sucho, �e cia�o spalone w katedrze nale�a�o do m�czyzny mniej wi�cej trzydziestoletniego, niezbyt ros�ego, sto siedemdziesi�t pi�� centymetr�w, szczup�ej budowy cia�a. Nie mia� j�zyka.
- Jest pan pewny, doktorze?
- Na tyle, na ile mo�na mie� jak�kolwiek pewno�� w przypadku zw�glonych zw�ok. Denat nie mia� j�zyka, ale nie straci� go w ogniu, usuni�to go wcze�niej, nie umiem powiedzie� kiedy. Trudno to okre�li�, je�li we�mie si� pod uwag�, w jakim stanie by�y zw�oki.
- Co� jeszcze, doktorze?
- Wy�l� panu raport. Zadzwoni�em do pana, jak tylko upora�em si� z sekcj�, tak jak pan prosi�.
- Zajrz� do pana, doktorze, mo�na?
- Oczywi�cie. Nigdzie si� nie ruszam, mo�e pan wpa�� w ka�dej chwili.
* * *
- Marco, czy co� si� sta�o?
- Nic.
- Szefie, za dobrze ci� znam. Z daleka wida�, �e humor nie dopisuje.
- Masz racj�, Giuseppe, co� mnie gn�bi i nie potrafi� powiedzie� co.
- A ja owszem. Jeste� tak samo poruszony jak my wszyscy faktem, �e pojawi� si� kolejny niemowa. Poprosi�em Minerv�, by sprawdzi�a w komputerze, czy istnieje jaka� sekta religijna, kt�ra obcina j�zyki i zajmuje si� kradzie�ami. Wiem, �e to dziwny pomys�, ale musimy prowadzi� nasze poszukiwania we wszystkich kierunkach, a Minerva to geniusz internetowy.
- Rozumiem. I co, znale�li�cie jakie� �lady?
- Przede wszystkim nic nie zgin�o. Antonino i Sofia twierdz� zgodnie, �e nie wyniesiono ani obraz�w, ani kandelabr�w, ani rze�b... Wszystkie cuda zgromadzone w katedrze nadal w niej pozostaj�, chocia� niekt�re troch� ucierpia�y od ognia. P�omienie zniszczy�y praw� kazalnic�, �awki dla wiernych, a z osiemnastowiecznej p�askorze�by wyobra�aj�cej niepokalane pocz�cie, zosta�y popio�y.
- Wszystko to znajd� w raporcie?
- Oczywi�cie, szefie, ale raport nie jest jeszcze gotowy.
Pietro nie wr�ci� jeszcze z katedry. Przes�uchiwa� robotnik�w, kt�rzy zak�adali nowe instalacje elektryczne. Wygl�da na to, �e to spi�cie wywo�a�o po�ar.
- Jeszcze jedno spi�cie - westchn�� Valoni.
- W�a�nie, szefie, zupe�nie jak w dziewi��dziesi�tym si�dmym. Pietro rozmawia� z lud�mi z przedsi�biorstwa, kt�re prowadzi renowacj�, i ju� poprosi� Minerv�, by poszuka�a w Internecie jakich� informacji o w�a�cicielach firmy, a przy okazji, gdyby co� si� znalaz�o, to i o pracownikach. S� w�r�d nich imigranci, wi�c tym trudniej b�dzie dotrze� do informacji. Poza tym, razem z Pietrem przepytali�my wszystkich pracownik�w episkopatu. Kiedy wybuch� po�ar, nikogo nie by�o w katedrze. O trzeciej po po�udniu jest zamkni�ta. Nawet robotnicy maj� wtedy przerw�, to pora obiadowa.
- Znale�li�my zw�oki tylko jednej osoby. Mia� wsp�lnik�w?
- Tego nie wiemy, ale niewykluczone. Trudno by by�o jednemu cz�owiekowi przygotowa� i dokona� w�amania do katedry tury�skiej, chyba �e kto� mu to zleci�, kaza� wynie�� jedno okre�lone dzie�o. Wtedy z�odziej nie potrzebowa�by pomocy, to prawda. Nie wiemy jednak, czy tak by�o.
- A je�li nie by� sam, to gdzie podziali si� jego wsp�lnicy? - zastanawia� si� Valoni.
Poczu� nieprzyjemne �askotanie w �o��dku. Paola twierdzi�a, �e ca�un tury�ski sta� si� jego obsesj�, i kto wie, czy nie mia�a racji. Jego my�li zaprz�tali teraz ludzie bez j�zyk�w. By� przekonany, �e co� mu umyka, �e jest jeszcze jaki� w�tek, jaka� lu�na nitka, kt�r� trzeba z czym� powi�za�, i �e je�li j� odnajdzie i zacznie ci�gn�� za jeden koniec, odpowied� znajdzie si� sama. M�g�by p�j�� do tury�skiego wi�zienia i zobaczy� si� z niemow�. Kardyna� powiedzia� co� istotnego: kiedy odwiedza� wi�nia, ten zaskakiwa� zoboj�tnieniem, jak gdyby nie rozumia�, co si� dooko�a dzieje. To jaki� �lad - by� mo�e niemowa nie jest W�ochem i nie rozumie, co si� do niego m�wi? Dwa lata temu on sam przekaza� go karabinierom, przekonawszy si�, �e nie ma j�zyka i �e nie reaguje na jego pytania. Tak, musi uda� si� do wi�zienia. Niemowa to jedyny �lad. Jaki z niego g�upiec, �e do tej pory tego nie wykorzysta�.
Kiedy zapala� kolejnego papierosa, przysz�o mu do g�owy, by zadzwoni� do Johna Barry�ego, attache kulturalnego przy ambasadzie ameryka�skiej. W rzeczywisto�ci John by� agentem s�u�b specjalnych, jak prawie wszyscy attache kulturalni wszystkich ambasad �wiata. Rz�dom nie brakuje wyobra�ni, kiedy usi�uj� zakamuflowa� swoich agent�w za granic�. John by� mi�ym facetem, chocia� pracowa� dla CIA. Nie dzia�a� w terenie jak rasowy agent, mia� za zadanie jedynie analizowa� informacje, interpretowa� je i przesy�a� raporty do Waszyngtonu.
Przyja�nili si� z Valonim od wielu lat. By�a to przyja�� dodatkowo scementowana prac�, gdy� wiele skradzionych przez mafi� dzie� sztuki trafia�o do r�k bogatych Amerykan�w, kt�rzy, ju� to ze szczerej fascynacji sztuk�, ju� to z pr�no�ci czy zach�anno�ci, bez �adnych opor�w kupowali kradzione obiekty. Zdarza�o si� wiele kradzie�y na indywidualne zam�wienie.
John w niczym nie przypomina� typowego Amerykanina, a ju� na pewno nie agenta CIA. Mia� pi��dziesi�t lat, podobnie jak Valoni zakochany by� w Europie, chocia� doktorat z historii sztuki zrobi� na Harvardzie. O�eni� si� z Lis�, Angielk�, absolwentk� archeologii, niezwykle ujmuj�c� osob�. Nie by�a szczeg�lnie �adna, ale za to tak pe�na energii, �e zara�a�a wszystkich entuzjazmem i rado�ci�, i w rezultacie uwa�ana by�a za bardzo atrakcyjn� kobiet�. Zaprzyja�ni�a si� z Paol�, czasem wi�c wychodzili we czw�rk� na kolacj�, a nawet sp�dzili razem jeden weekend na Capri.
Tak, zadzwoni do Johna, jak tylko wr�ci do Rzymu. Musi te� skontaktowa� si� z Santiagiem Jimenezem, przedstawicielem Europolu we W�oszech, pracowitym i �yczliwym Hiszpanem, z kt�rym r�wnie� by� w pewnej za�y�o�ci. Zaprosi ich na kolacj�. By� mo�e, pomy�la�, mogliby mu pom�c w poszukiwaniach, cho� na razie sam nie wiedzia� dok�adnie, czego szuka.
* * *
Josar ujrza� wreszcie mury Jerozolimy, zalane blaskiem wschodz�cego s�o�ca.
Towarzyszy�o mu czterech ludzi. Skierowali si� ku Bramie Damasce�skiej, przez kt�r� o tej porze zaczynali wchodzi� do miasta okoliczni wie�niacy, w przeciwn� za� stron� wyrusza�y karawany, zaopatruj�ce miasto w s�l.
Pieszy oddzia� rzymskich �o�nierzy rozpocz�� patrol, krocz�c wzd�u� mur�w.
Josar pragn�� jak najszybciej zobaczy� si� z Jezusem.
Wierzy� w niego, wierzy�, �e Jezus jest synem Boga, nie tylko z powodu cud�w, jakie czyni� (Josar sam by� �wiadkiem wielu), lecz r�wnie� dlatego �e kiedy zatrzymywa� na kim� wzrok, wida� by�o, �e czyta w ludzkiej duszy, �e nie umkn� mu nawet najbardziej skryte my�li. Przy Jezusie nie trzeba by�o wstydzi� si� tego, kim si� jest, jego oczy wype�nia�o zrozumienie i przebaczenie, emanowa�a z niego si�a, s�odycz i mi�osierdzie.
Josar kocha� Abgara, swego kr�la, bo ten zawsze traktowa� go jak brata. Tylko dzi�ki niemu m�g� cieszy� si� pozycj� i bogactwem, czu� jednak, �e je�li Jezus nie przyjmie zaproszenia Abgara do Edessy, on, Josar, stanie przed swym panem i poprosi go o pozwolenie na powr�t do Jerozolimy.
A wtedy pod��y za Nazarejczykiem. By� got�w porzuci� sw�j dom, fortun� i wygodne �ycie. P�jdzie za Jezusem i postara si� �y� tak, jak ten naucza. Tak postanowi�.
* * *
Skierowa� si� do gospody nale��cej do cz�owieka o imieniu Samuel, kt�ry za kilka monet udzieli� mu noclegu i zaopiekowa� si� ko�mi. Gdy tylko si� rozgo�ci, natychmiast wyjdzie na miasto, by popyta� o Jezusa. Uda si� do domu Marka lub �ukasza, ci na pewno wiedz�, gdzie go znale��. Nie�atwo b�dzie przekona� Jezusa do podr�y do Edessy. Zapewni� go, �e droga nie jest d�uga, postanowi� Josar. Powiem te�, �e mo�e wr�ci�, kiedy tylko uzdrowi kr�la, o ile nie zechce zosta� z nim na zawsze.
Po drodze do domu Marka Josar kupi� par� jab�ek od ubogiego kaleki, kt�rego zapyta� o ostatnie wie�ci z Jerozolimy.
- Co mam ci opowiedzie�, cudzoziemcze? Co dzie� wstaje s�o�ce i w�druje po niebie na zach�d. Rzymianie... Czy aby na pewno nie jeste� Rzymianinem? Nie, nie nosisz si� jak oni... Podnie�li nam podatki ku wi�kszej chwale cesarza, dlatego Pi�at obawia si� buntu i usi�uje zyska� sobie przychylno�� kap�an�w �wi�tyni.
- Co wiesz o Jezusie z Nazaretu?
- Wi�c i ty chcesz si� czego� o nim dowiedzie�? Nie jeste� aby szpiegiem?
- Nie, dobry cz�owieku, nie jestem szpiegiem, jedynie podr�nym, kt�ry s�ysza� o cudach, jakie Jezus czyni.
- Je�li jeste� chory, on mo�e ci� uzdrowi�. Wielu twierdzi, �e ich dolegliwo�ci znikn�y po dotkni�ciu jego palc�w.
- Ty w to nie wierzysz?
- Panie, ja pracuj� od wschodu do zachodu s�o�ca, przycinam drzewa w moim sadzie i sprzedaj� jab�ka. Mam �on� i dwie c�rki, musz� je wy�ywi�. Wype�niam wszystkie nakazy religii, staram si� by� dobrym �ydem i wierz� w Boga. Czy cz�owiek z Nazaretu jest Mesjaszem, jak twierdz� niekt�rzy, nie mnie o tym s�dzi�, nie m�wi� ani nie, ani tak. Wiedz jednak, cudzoziemcze, �e kap�ani nie przepadaj� za nim, podobnie jak Rzymianie, bo Jezus nie dr�y przed ich pot�g� i rzuca im wyzwania. Powiem ci co� jeszcze - nie mo�na sprzeciwia� si� Rzymianom i kap�anom i wyj�� z tego ca�o. Tego Jezusa czeka marny koniec.
- Wiesz, gdzie przebywa?
- W�druje to tu, to tam ze swoimi uczniami, chocia� du�o czasu sp�dza na pustyni. Nie wiem, mo�esz zapyta� woziwod� za rogiem. To zwolennik Jezusa, dawniej by� niemy, teraz odzyska� mow�, Nazarejczyk go uzdrowi�.
Josar niespiesznie przemierza� miasto, a� w ko�cu odnalaz� dom Marka. Tam powiedziano mu, �e je�li chce zobaczy� Jezusa, musi si� uda� pod po�udniowy mur, gdzie Nauczyciel przemawia do t�um�w.
Wkr�tce go ujrza�. Ubrany w prost� tunik�, m�wi� do swoich uczni�w pewnym, cho� �agodnym g�osem.
Josar poczu� na sobie wzrok Jezusa, kt�ry zauwa�y� go, u�miechn�� si� i gestem r�ki zach�ci�, by si� zbli�y�, po czym obj�� go i kaza� mu usi��� obok siebie. Jan, najm�odszy z uczni�w, odsun�� si�, by zrobi� mu miejsce.
Tak up�yn�o przedpo�udnie, a kiedy s�o�ce znalaz�o si� wysoko, Judasz, jeden z uczni�w Jezusa, rozdzieli� mi�dzy zebranych chleb, figi i wod�. Zjedli w milczeniu. Potem Jezus wsta�, gotowy do odej�cia.
- Panie - wyszepta� Josar - przychodz� do ciebie z pro�b� od mego kr�la, Abgara z Edessy.
- Czeg� chce Abgar, zacny Josarze?
- M�j pan jest chory i b�aga ci�, by� mu pom�g�, i ja te� ci� o to b�agam, bo to dobry cz�owiek i dobry kr�l, bardzo sprawiedliwy dla swych poddanych. Edessa to ma�e miasto, lecz Abgar got�w jest podzieli� si� nim z tob�, je�li dokonasz cudu.
Szli obok siebie, Jezus po�o�y� d�o� na ramieniu Josara, a ten poczu� si� uprzywilejowany, �e znajduje si� tak blisko cz�owieka, kt�rego uwa�a za boskiego syna.
- Przeczytam list i odpowiem twojemu kr�lowi - odrzek� kr�tko Jezus.
Tej nocy Josar zjad� wieczerz� z Jezusem i jego uczniami, z niepokojem s�uchaj�c wie�ci o rosn�cej niech�ci kap�an�w do Nauczyciela. Pewna kobieta, Maria Magdalena, pods�ucha�a na rynku, jak kap�ani namawiaj� Rzymian, by pojmali Jezusa, oskar�aj�c go o pod�eganie do zamieszek i wyst�pie� przeciwko w�adzom.
Jezus s�ucha� w milczeniu, nie przestaj�c je��. Wydawa�o si�, �e wie o wszystkim, jak gdyby nie przynie�li mu �adnej nowiny. Potem opowiada� im o przebaczeniu. M�wi�, �e powinni wybacza� tym, kt�rzy ich krzywdz�, i okazywa� im wsp�czucie. Uczniowie odpowiadali na to, �e to trudne i �e nie mo�na oboj�tnie przyjmowa� zniewag.
Jezus wys�ucha� ich cierpliwie, a potem przekonywa�, �e darowanie win zapewnia pokrzywdzonym spok�j duszy. Na koniec poszuka� wzrokiem Josara i przywo�a� go do siebie.
- Josarze, oto moja odpowied� dla Abgara - powiedzia�, wr�czaj�c mu list.
- Panie, czy pojedziesz ze mn�?
- Nie, Josarze. Nie mog� ci towarzyszy�, musz� bowiem wype�ni� to, co ka�e m�j Ojciec. Po�l� jednego z moich uczni�w. Jednak�e tw�j kr�l ujrzy mnie jeszcze w Edessie i je�li znajdzie wiar�, wyzdrowieje.
- Kt�rego po�lesz? I jak to mo�liwe, panie, �e Abgar ujrzy ci� w Edessie, skoro zamierzasz pozosta� tutaj?
Jezus u�miechn�� si� i patrz�c uwa�nie na Josara, rzek�:
- Nie pod��asz za mn� i nie s�uchasz mnie? Tw�j kr�l b�dzie zdrowy i zobaczy mnie w Edessie nawet wtedy, gdy nie b�dzie mnie ju� na tym �wiecie.
I Josar mu uwierzy�.
* * *
�wiat�o s�o�ca wlewa�o si� przez okienko izby. Josar pisa� list do Abgara, podczas gdy w�a�ciciel gospody szykowa� prowiant na drog� dla je�d�c�w, kt�rzy mieli zawie�� odpowied� do kr�la.
List od Josara do Abgara, kr�la Edessy.
Panie, moi ludzie nios� dla Ciebie odpowied� od Nazarejczyka. Prosz� Ci�, Panie, by� mia� wiar�, gdy� on utrzymuje, �e wyzdrowiejesz. Wiem, �e cud si� stanie, ale nie pytaj mnie kiedy ani w jaki spos�b. Prosz� Ci� o pozwolenie, bym m�g� pozosta� w Jerozolimie, przy Jezusie. Serce podpowiada mi, �e powinienem zabawi� tu d�u�ej. Musz� go s�ucha�, s�ucha� jego s��w, i - je�li on na to pozwoli - pod��a� za nim jako najpokorniejszy z jego uczni�w. Wszystko, co posiadam, da�e� mi Ty, Panie, wi�c rozporz�dzaj mym maj�tkiem i niewolnikami, i oddaj to wszystko potrzebuj�cym. Je�eli zostan� tu, by pod��a� za Jezusem, nic nie b�dzie mi potrzebne. Czuj�, �e co� si� wydarzy, gdy� kap�ani ze �wi�tyni nienawidz� Jezusa, kt�ry g�osi, �e jest Synem Bo�ym i �yje wed�ug �ydowskiego prawa, kt�rego oni nie przestrzegaj�.
Prosz� Ci� nade wszystko, Kr�lu, o zrozumienie i by� pozwoli� mi wype�ni� moje przeznaczenie.
Abgar odczyta� list od Josara i wielce si� strapi�; �yd nie przyb�dzie do Edessy, Josar za� pozostanie w Jerozolimie.
Ludzie wys�ani przez Josara jechali bez wytchnienia, by wr�czy� kr�lowi oba listy. Jako pierwszy przeczyta� list od Josara, teraz pora na pismo Jezusa, jednak�e z kr�lewskiego serca ulotni�a si� ju� nadzieja i nie dba� o to, co napisa� Nazarejczyk.
Do komnaty wesz�a kr�lowa i popatrzy�a na m�a z niepokojem.
- Pono� nadesz�y wie�ci od Josara.
- W rzeczy samej - westchn�� kr�l. - Nie s� to dobre wie�ci. �yd nie przyb�dzie. Josar prosi, bym udzieli� mu zgody na pozostanie w Jerozolimie. Wszystko, co posiada, mam rozda� potrzebuj�cym. Zosta� uczniem Jezusa.
- Czy ten cz�owiek naprawd� jest tak niezwyk�y, �e Josar porzuca wszystko, by za nim pod��a�? Tak bardzo chcia�abym go pozna�.
- Wi�c i ty mnie opu�cisz?
- Panie, wiesz, �e tego nie zrobi�, ale wierz�, �e ten Jezus jest bogiem. Co pisze w swoim li�cie?
- Jeszcze nie z�ama�em piecz�ci, zaczekaj, przeczytam ci.
B�ogos�awiony b�d� Abgarze, kt�ry nie widzia�e� mnie, lecz we mnie uwierzy�e�. Napisano bowiem o mnie, �e widz�cy mnie nie uwierz�, a niewidz�cy uwierz� we mnie i b�d� b�ogos�awieni. Piszesz, abym przyby� do Ciebie, lecz ja powinienem dokona� tego, do czego zosta�em przeznaczony i powr�ci� do Ojca, kt�ry mnie wys�a�. Gdy wznios� si� do niego, wy�l� do Ciebie jednego z moich uczni�w, kt�ry uleczy Ci� i da Tobie i Twym bliskim �ycie wieczne.
- Kr�lu m�j, �yd ci� uzdrowi.
- Sk�d bierze si� twoja pewno��?
- Musisz uwierzy�, wszyscy musimy wierzy� i czeka� w nadziei.
- Czeka�... Nie widzisz, �e choroba mnie pokonuje? Co dzie� jestem s�abszy, wkr�tce nie b�d� m�g� nawet tobie pokaza� si� na oczy. Wiem, �e moi poddani plotkuj�, a wrogowie knuj�, i szepcz�, �e nasz syn Maanu wkr�tce zostanie kr�lem.
- Jeszcze nie wybi�a twoja godzina, Abgarze. Wiem o tym - powiedzia�a z �arem kr�lowa.
* * *
Z powodu zak��ce� na linii �piewny g�os Minervy by� ledwie s�yszalny.
- Roz��cz si�, ja do ciebie zadzwoni�, jestem w biurze - powiedzia�a Sofia.
Policyjny wydzia� do spraw sztuki dysponowa� dwoma pokojami w kwaterze karabinier�w, kt�re podczas pobyt�w s�u�bowych w Turynie s�u�y�y Valoniemu i jego ludziom za wygodny gabinet do pracy.
- Opowiadaj, Minervo - poprosi�a Sofia. - Nie ma co czeka� na szefa, wsta� wcze�nie i poszed� prosto do katedry. Powiedzia�, �e zostanie tam do po�udnia.
- Ma wy��czon� kom�rk�, odzywa si� poczta g�osowa.
- Zachowuje si� troch� dziwnie, sama wiesz, i� od lat utrzymuje, �e kto� chce zniszczy� ca�un tury�ski. Czasem my�l�, �e ma racj�. We W�oszech nie brak ko�cio��w i katedr, a jednak to katedrze tury�skiej ci�gle co� si� przydarza. By�o ju� chyba z p� tuzina w�ama�, a po�ar�w gro�nych i niegro�nych nie zlicz�. W takiej sytuacji ka�dy mia�by twardy orzech do zgryzienia. I jeszcze te wszystkie niemowy... Przyznasz, �e w�os si� je�y na g�owie, jak si� pomy�li, �e znaleziono trupa bez j�zyka i linii papilarnych. Jak zwykle nie do zidentyfikowania.
- Marco prosi�, �ebym poszuka�a informacji, czy jaka� sekta nie obcina j�zyk�w swoim wyznawcom. Twierdzi, �e wprawdzie jeste�cie historykami, ale czasem co� wam umyka. Na razie niczego nie znalaz�am. Tyle tylko, �e firma, kt�ra przeprowadza remont w katedrze, dzia�a w Turynie od ponad czterdziestu lat i nie narzeka na brak zlece�. Ich najlepszym klientem jest w�a�nie Ko�ci�. Przez ostatnie lata wymieniali instalacje elektryczne w wi�kszo�ci klasztor�w i ko�cio��w w okolicy, odnawiali nawet rezydencj� kardyna�a. To sp�ka akcyjna. Dowiedzia�am si�, �e jednym z udzia�owc�w jest bardzo wa�na persona, cz�owiek, kt�ry ma akcje linii lotniczych, zak�ad�w chemicznych... A wi�c ta firma konserwatorska to ma�e piwo w por�wnaniu z ca�� reszt�, jak� trzyma w r�ku.
- O kim m�wisz?
- Nazywa si� Umberto D�Alaqua, a jego nazwisko regularnie pojawia si� na �amach gazet ekonomicznych. Rekin finansjery, kt�ry - teraz s�uchaj uwa�nie - zajmuje si� uk�adaniem kabli i rur. Ale to nie wszystko. Ma r�wnie� akcje innych sp�ek, niekt�re z nich ju� nie istniej�, lecz w pewnym momencie ka�d� co� ��czy�o z katedr� tury�sk�. Przypomnij sobie, �e przed po�arem w dziewi��dziesi�tym si�dmym by�y inne po�ary, a konkretnie we wrze�niu osiemdziesi�tego trzeciego, na par� miesi�cy przed tym, jak cz�onkowie dynastii sabaudzkiej podpisali akt, w kt�rym podarowali ca�un Watykanowi.
Tamtego lata przyst�piono do czyszczenia fasady katedry i ca�� wie�� obudowano rusztowaniami. Nikt nie wie, jak do tego dosz�o, w ka�dym razie wybuch� po�ar. W firmie, kt�ra zajmowa�a si� myciem zabytk�w, Umberto D�Alaqua r�wnie� mia� udzia�y. Pami�tasz, jak z powodu rob�t kamieniarskich pop�ka�y rury na placu katedralnym i w ca�ym s�siedztwie? Ot� w firmie, kt�ra uk�ada�a chodniki, r�wnie� ma udzia�y... zgadnij kto? No w�a�nie, niejaki D�Alaqua.
- Chyba jeste� przewra�liwiona. Nie widz� niczego dziwnego w tym, �e facet robi interesy z kilkunastoma firmami w Turynie. Takich jak on musi by� wielu.
- Wcale nie jestem przewra�liwiona. To wynika z danych, jakie zebra�am. Marco chcia� wiedzie� wszystko, a w�r�d �wszystkiego� cz�sto pojawia si� nazwisko Umberto D�Alaqua. Kimkolwiek jest, musi mie� dobre uk�ady z kardyna�em Turynu, a przez to z Watykanem. I jeszcze jedno - nie jest �onaty.
- Dobrze, wy�lij to wszystko mailem do szefa. Marco b�dzie mia� co czyta�, kiedy wr�ci.
- Jak d�ugo zostaniecie w Turynie?
- Nie wiem. Marco jeszcze nie zdecydowa�. Chce porozmawia� z kilkoma osobami, kt�re przebywa�y w katedrze, zanim wybuch� po�ar. Nalega te�, by porozumie� si� z tym niemym z�odziejem aresztowanym dwa lata temu oraz z robotnikami i pracownikami episkopatu. Pewnie zostaniemy tu jeszcze trzy czy cztery dni. Dam ci zna�, co i jak.
Sofia postanowi�a sama p�j�� do katedry i porozmawia� z Valonim, chocia� wiedzia�a, �e szef woli by� sam. W przeciwnym razie poprosi�by Pietra, Giuseppego lub Antonina, by mu towarzyszyli. Ka�demu jednak przydzieli� jakie� zadanie.
Pracowali z nim od wielu lat. Ca�a czw�rka wiedzia�a, �e Valoni ma do nich zaufanie. Pietro i Giuseppe byli wytrawnymi detektywami, niepodatnymi na korupcj� karabinierami. Antonino i Sofia mieli doktoraty z historii sztuki. Wraz z Minerv�, informatykiem, stanowili m�zg ekipy Valoniego. Zesp� by� oczywi�cie o wiele wi�kszy, lecz Valoni nie ufa� innym pracownikom tak jak im. Przez lata pracy ca�� czw�rk� po��czy�y mocne wi�zy przyja�ni. Sofia pomy�la�a, �e sp�dza w pracy wi�cej czasu ni� w domu. W domu nikt na ni� nie czeka�. Nie wysz�a za m��. T�umaczy�a si� sama przed sob�, �e nie mia�a czasu na u�o�enie sobie �ycia: najpierw studia, doktorat, praca w policyjnej jednostce zajmuj�cej si� skradzionymi dzie�ami sztuki, podr�e... Sko�czy�a czterdzie�ci lat i czu�a, �e na polu uczuciowym ponios�a kl�sk�. Siebie samej nie oszuka: cho� od czasu do czasu chodzi�a do ��ka z Pietrem, ten nigdy nie obiecywa�, �e rozwiedzie si� dla niej z �on�, a ona nie by�a pewna, czy chce, by to zrobi�.
Dobrze by�o im tak jak teraz: wsp�lny pok�j na wyjazdach,