8970

Szczegóły
Tytuł 8970
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8970 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8970 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8970 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Clive Cussler Atlantyda odnaleziona Rok 7120 p.n.e., dzisiejsza Zatoka Hudsonu Intruz przyby� z daleka. Mgliste cia�o niebieskie, stare jak wszech�wiat, powsta�o w gigantycznej chmurze lodu, ska�, py�u i gazu, kiedy cztery miliardy sze��set tysi�cy lat temu rodzi�y si� zewn�trzne planety Uk�adu S�onecznego. Wkr�tce po tym, jak rozproszone cz�stki zamarz�y w zbit� mas� o �rednicy ponad p�tora kilometra, obiekt zacz�� bezg�o�nie zakre�la� orbit� w pr�ni kosmosu. Okr��a� odleg�e S�o�ce i zawraca� w p� drogi do najbli�szych gwiazd. Podr� trwa�a tysi�ce lat. J�dro komety by�o mieszanin� zamarzni�tej wody, tlenku w�gla, metanu i poszarpanych blok�w ska� metalicznych. Brudna kula �niegowa, rzucona r�k� Boga. Kiedy, wiruj�c, min�a S�o�ce i przekroczy�a apogeum orbity, zawracaj�c w kierunku Ziemi, emitowane przez S�o�ce promieniowanie spowodowa�o metamorfoz� j�dra. Brzydkie kacz�tko zmieni�o si� w pi�kno��. Po wch�oni�ciu ciep�a i promieni ultrafioletowych, wysy�anych przez S�o�ce, zacz�a si� tworzy� d�uga wst�ga, kt�ra powoli przekszta�ci�a si� w olbrzymi, �wiec�cy, b��kitny ogon, ci�gn�cy si� za j�drem na przestrzeni ponad stu czterdziestu milion�w kilometr�w. Powsta� tak�e kr�tszy - szeroki mniej wi�cej na p�tora miliona kilometr�w - bia�y ogon py�owy, kt�ry wi� si� wzd�u� boku komety, tworz�c co�, co przypomina�o rybie p�etwy. Za ka�dym razem, kiedy kometa mija�a S�o�ce, traci�a kolejn� porcj� lodu i j�dro si� zmniejsza�o. Po dwustu milionach lat kometa straci�aby ca�y l�d i rozpad�a si�, tworz�c liczne meteory i chmur� py�u - tej nie by�o jednak pisane kolejne wyj�cie poza Uk�ad S�oneczny ani okr��enie S�o�ca. Nie by�a jej dana powolna, zimna �mier� w czarnych g��binach kosmosu. �ycie tej komety mia�o dobiec ko�ca w ci�gu kilku minut. Przy ostatnim pokonywaniu orbity, mijaj�c w odleg�o�ci miliona czterystu pi��dziesi�ciu kilometr�w Jowisza, zosta�a pchni�ta w bok jego wielk� si�� grawitacyjn� i skierowana na kurs kolizyjny z trzeci� planet� od S�o�ca, zwan� obecnie przez jej mieszka�c�w Ziemi�. Wpad�a w atmosfer� ziemsk� pod k�tem czterdziestu pi�ciu stopni, z pr�dko�ci� dwustu dziesi�ciu tysi�cy kilometr�w na godzin�, a ziemska grawitacja jeszcze j� przyspiesza�a. Kiedy szeroka na pi�tna�cie kilometr�w, wa��ca cztery miliardy ton kula zacz�a rozpada� si� pod wp�ywem tarcia, powsta�a przed ni� jaskrawo �wiec�ca fala uderzeniowa. Siedem sekund p�niej zniekszta�cone cia�o niebieskie, zmienione w o�lepiaj�c� kul� ognia, uderzy�o w powierzchni� Ziemi. Skutki by�y straszliwe. Bezpo�rednim efektem wyzwolenia ogromnej ilo�ci energii kinetycznej przy uderzeniu by�o wydr��enie zag��bienia dwa razy wi�kszego od Hawaj�w, sk�d zderzenie wybi�o ziemi�, a woda wyparowa�a. Glob zadr�a� od wstrz�su tektonicznego o sile dwunastu stopni w skali Richtera. Wyrzucone w g�r� miliony ton wody oraz osadu z dna morskiego pomkn�y przez dziur� nad miejscem uderzenia komety do stratosfery -wraz z gigantyczn� chmur� fragment�w rozpalonych do czerwono�ci ska�, wystrzelonych na trajektorie suborbitalne, sk�d spada�y z powrotem jako p�on�ce meteoryty. Burze ognia zniszczy�y wiele puszcz na ca�ym �wiecie. Wulkany u�pione przez tysi�ce lat zacz�y nagle wybucha� i wyrzuca� oceany lawy, kt�ra rozlewa�a si� na przestrzeniach obejmuj�cych miliony kilometr�w kwadratowych i pokrywa�a teren skorup� o grubo�ci trzystu metr�w, a cz�sto nawet wi�kszej. Do atmosfery wyrzucone zosta�o tyle dymu i py�u, kt�re potem porywiste wichry rozwia�y po ca�ym globie, �e �wiat�o s�oneczne niemal przez rok nie mog�o przebi� si� do powierzchni Ziemi. Planet� spowi� ca�un ciemno�ci, a temperatura spad�a poni�ej punktu zamarzania wody. Zmiany klimatyczne nast�pi�y w ka�dym zak�tku kuli ziemskiej, i to w niezwykle gwa�towny spos�b. Temperatura na wielkich polach lodowych i lodowcach p�nocy wzros�a do ponad trzydziestu, nawet prawie czterdziestu stopni Celsjusza. L�d roztopi� si� b�yskawicznie. Zwierz�ta strefy tropikalnej i umiarkowanej wygin�y w ci�gu jednego dnia. Wiele - takich jak mamuty - zamarz�o tam, gdzie sta�o, pas�c si� na letniej ��ce, z jeszcze nie strawionymi trawami i kwiatami w �o��dkach. Drzewa zosta�y zamro�one - z li��mi i owocami - w spos�b niewiele odbiegaj�cy od tego, w jaki dzi� przygotowuje si� mro�onki. Przez wiele dni si�y wyzwolone uderzeniem kosmicznego obiektu wyrzuca�y z g��bin wodnych ryby. O brzegi kontynent�w uderzy�y fale o wysoko�ci od o�miu do ponad pi�tnastu kilometr�w i wdar�y si� na l�dy. Woda zala�a przymorskie niziny na kilkaset kilometr�w w g��b, niszcz�c wszystko i za�cielaj�c ziemi� niewyobra�aln� mas� osadu z dna ocean�w. Dopiero kiedy pot�ny przyp�yw uderzy� w podn�a g�r, jego czo�o podwin�o si� pod mas� wody i zacz�o zawraca�. Nic ju� nie by�o takie jak przedtem - zmienione zosta�y biegi rzek, w zag��bieniach terenu powsta�y nowe jeziora, a dotychczasowe przeistoczy�y si� w pustynie. Wydawa�o si�, �e reakcja �a�cuchowa nigdy si� nie sko�czy. W d� g�rskich zboczy - pocz�tkowo z cichym dudnieniem, kt�re wkr�tce zamieni�o si� w nieustaj�cy ryk grzmotu - zacz�y schodzi� lawiny. Wielkie g�ry ko�ysa�y si� jak tr�cane lekk� bryz� palmy. Kiedy sztorm zawy� ponownie i kolejny raz uderzy� w kontynenty, pustynie i szerokie trawiaste sawanny zosta�y pofalowane. Uderzenie komety spowodowa�o nag�e i pot�ne przesuni�cia w cienkiej skorupie ziemskiej. Trzydziestokilometrowa pow�oka zacz�a wraz z p�aszczem Ziemi, okrywaj�cym j�dro z p�ynnego metalu, wypi�trza� si� i skr�ca�. Przesuwa�a si� tak, jakby oddzielono sk�rk� od grejpfruta bez jej rozcinania. Wewn�trzna kula mog�a rotowa� wewn�trz zewn�trznej. Kontynenty uleg�y przemieszczeniu. Wzg�rza wypi�trzy�y si�, tworz�c �a�cuchy g�rskie. Liczne wyspy na Pacyfiku znikn�y, w innych miejscach pojawi�y si� nowe. Antarktyda, le��ca na zach�d od dzisiejszego Chile, przesun�a si� ponad trzy tysi�ce kilometr�w na po�udnie, gdzie szybko pokry�a j� warstwa coraz grubszego lodu. Olbrzymia p�aszczyzna lodowa, p�ywaj�ca na Atlantyku na zach�d od Australii, trafi�a do strefy umiarkowanej i zacz�a gwa�townie topnie�. To samo sta�o si� z lodem, kt�ry pokrywa� biegun p�nocny - teraz rozproszy� si� na p�nocy dzisiejszej Kanady. Wkr�tce powsta� nowy biegun i zacz�� tworzy� grub� warstw� lodu w miejscu, gdzie niedawno by� ocean. Zniszczenia post�powa�y bezlito�nie. Wstrz�sy i zag�ada trwa�y, jakby nigdy nie mia�y si� sko�czy�. Ruch cienkiej skorupy Ziemi powodowa� kataklizm po kataklizmie. Nag�e topnienie p�ywaj�cych po oceanach p�l lodowych oraz przesuni�cie lodowc�w, pokrywaj�cych spore cz�ci kontynent�w, w pobli�e stref tropikalnych spowodowa�y podniesienie si� poziomu w�d o sto kilkadziesi�t metr�w i zalanie l�d�w dopiero co zniszczonych przez wyzwolone uderzeniem komety fale. W ci�gu jednego dnia po��czona z kontynentem Brytania sta�a si� wysp�, a pustyni� w miejscu znanym dzi� jako Zatoka Perska zala�a woda. Nil, wp�ywaj�cy do wielkiej, �yznej doliny i skr�caj�cy do wielkiego oceanu na zachodzie, teraz ko�czy� si� w miejscu, w kt�rym niespodziewanie powsta�o Morze �r�dziemne. Z perspektywy geologii ostatnia wielka epoka lodowcowa zako�czy�a si� w mgnieniu oka. Dramatyczne zmiany granic ocean�w oraz ich pr�d�w spowodowa�y tak�e przesuni�cia biegun�w, co drastycznie zak��ci�o r�wnowag� rotacyjn� planety. Kiedy bieguny przesuwa�y si� na nowe miejsca, o� obrotu Ziemi zosta�a chwilowo wychylona o dwa stopnie, co zmieni�o panuj�c� na powierzchni si�� od�rodkow�. Morza i oceany dostosowa�y si� do zmiany, zanim Ziemia zd��y�a wykona� trzy obroty, jednak l�dy ze wzgl�du na sw� konsystencj� nie mog�y zareagowa� tak szybko. Miesi�cami trwa�y trz�sienia ziemi. Wok� planety gna�y w�ciek�e burze niesione gwa�townymi wichrami, przez kolejne osiemna�cie lat rw�ce na strz�py i rozbijaj�ce wszystko, co sta�o im na drodze. Uspokoi�y si� dopiero, gdy bieguny planety przesta�y si� przesuwa� i zatrzyma�y, tworz�c now� o� obrotu Ziemi. Przez ten czas morza i oceany ustabilizowa�y si�, pozwalaj�c na powstanie nowych linii brzegowych w panuj�cych przedziwnych warunkach klimatycznych. Zmiany trwa�y nieprzerwanie. Wraz ze zmniejszeniem si� o po�ow� liczby dni w roku zmieni� si� podzia� doby na dzie� i noc. Magnetyczny biegun Ziemi przesun�� si� na p�nocny wsch�d o kilkaset kilometr�w. Bardzo szybko wygin�y setki, mo�e nawet tysi�ce gatunk�w zwierz�t. Z obu Ameryk znikn�y: wielb��d jednogarbny, mamut, ko� lodowcowy oraz leniwiec olbrzymi. Przesta�y tak�e istnie� tygrys szabloz�bny, gigantyczne ptaki ze skrzyd�ami o rozpi�to�ci ponad o�miu metr�w i wiele innych zwierz�t o wadze powy�ej pi��dziesi�ciu kilogram�w - gin�y, dusz�c si� w powietrzu wype�nionym dymem oraz gazami wulkanicznymi. Apokalipsa zniszczy�a tak�e flor�. Ro�liny, kt�rych nie spali�y na popi� po�ary, gin�y z braku �wiat�a s�onecznego. Ten los podzieli�y algi morskie. Z powodu powodzi, ognia, burzy, lawin i unosz�cych si� w powietrzu truj�cych opar�w zgin�o ponad osiemdziesi�t pi�� procent �ywych organizm�w na Ziemi. W ci�gu jednej przera�aj�cej doby znikn�y liczne spo�eczno�ci ludzkie - zar�wno wysoko rozwini�te, jak i te dopiero rozkwitaj�ce, stoj�ce u progu z�otej ery. W okrutny spos�b zgin�y miliony m�czyzn, kobiet i dzieci. Zniszczone zosta�y wszelkie �lady tworz�cych si� cywilizacji, a nieliczni szcz�liwcy, kt�rzy prze�yli, zachowali jedynie mgliste wspomnienia przesz�o�ci. Bezpowrotnie zamkni�ty zosta� do tej pory najd�u�szy, nieprzerwany rozdzia� historii ludzko�ci - trwaj�ca dziesi�� tysi�cy lat podr� od prostego Cz�owieka z Cro-Magnon do pokolenia kr�l�w, architekt�w, rze�biarzy, malarzy i wojownik�w. Wytwory ich talentu oraz ich ziemskie resztki leg�y g��boko pod dnem nowych m�rz. Pozosta�y nieliczne obiekty - a raczej ich fragmenty - �wiadcz�ce o istnieniu rozwini�tych kultur. Mo�na by wr�cz twierdzi�, �e wiele narod�w i miast istnia�o jedynie chwil�, po czym uleg�o kompletnemu zniszczeniu. Zagin�y prawie wszystkie �lady jakichkolwiek cywilizacji. Z zaskakuj�co niewielkiej liczby ludzi, kt�rzy prze�yli, wi�kszo�� zamieszkiwa�a wy�sze regiony g�rskie, mog�a wi�c znale�� w jaskiniach schronienie przed furi� �ywio��w. W odr�nieniu od bardziej cywilizowanych ludzi epoki br�zu, kt�rzy budowali osiedla na nizinach, w pobli�u rzek i m�rz, mieszka�cami g�r byli nomadowie reprezentuj�cy kultur� epoki kamiennej. Zag�ada dotkn�a wi�c sam� �mietank� ludzko�ci - Leonard�w da Vinci, Picass�w i Einstein�w - a dominacj� nad �wiatem przej�li prymitywni w�druj�cy my�liwi. Okres ten mo�na por�wna� do momentu, w kt�rym odrzucono wspania�e osi�gni�cia staro�ytnego Rzymu i Grecji, a �wiat na wieki popad� w ignorancj� i kulturow� stagnacj�. Epoka neolitycznej ciemnoty przykry�a ca�unem gr�b wysoko rozwini�tych cywilizacji, a mrok mia� trwa� prawie dwa tysi�ce lat. Po tym czasie ludzko�� zacz�a powoli, bardzo powoli, wychodzi� z ciemno�ci i zn�w tworzy� oraz budowa� miasta i cywilizacje - w Mezopotamii i Egipcie. Tylko niewielka liczba utalentowanych budowniczych i tw�rczych my�licieli pochodz�cych ze zniszczonych kultur prze�y�a, docieraj�c do wy�ej po�o�onych obszar�w Ziemi. Kiedy spostrzegli, �e ich cywilizacji nic nigdy nie odtworzy, zacz�li trwaj�ce wieki dzia�ania, kt�re polega�y na ustawianiu wielkich, wbitych pionowo w ziemi� tajemniczych megalit�w i dolmen�w, znajdowanych w Europie, Azji, na wyspach Pacyfiku oraz w obu Amerykach. Jeszcze d�ugo po tym, jak pami�� wspania�ego dziedzictwa przygas�a i sta�a si� wy��cznie mitem, monumenty straszliwego zniszczenia oraz zag�ady niezliczonych rzesz ludzkich w dalszym ci�gu ostrzega�y przysz�e pokolenia przed nast�pnym kataklizmem. W ci�gu tysi�clecia potomkowie m�drc�w powoli tracili dawn� wiedz� i wtapiali si� w plemiona nomad�w, a� w ko�cu przestali reprezentowa� ras� wysoko rozwini�t�. Przez setki lat po katastrofie ludzie obawiali si� zej�� z g�r, by ponownie zamieszka� na nizinach i wybrze�ach. Potomkowie narod�w, kt�re odbywa�y podr�e morskie i mia�y kiedy� techniczn� przewag� nad innymi, zachowali jedynie mgliste wspomnienia przesz�o�ci. Zapomniano o metodach konstruowania statk�w oraz technikach �eglarskich i wszystko musia�o zosta� wynalezione na nowo. Pokolenia, kt�re tego dokona�y, czci�y swych znakomitych przodk�w, uwa�aj�c ich za bog�w. Lawin� �mierci i zniszczenia wywo�a�a gruda brudnego lodu nie wi�ksza ni� dzisiejsze farmerskie miasteczko w stanie Iowa. Kometa spowodowa�a tragiczne zniszczenia bezlito�nie i gwa�townie. Ziemia nie by�a atakowana z tak� gwa�towno�ci� od czasu, kiedy sze��dziesi�t pi�� milion�w lat temu trafi� w ni� meteoryt, kt�ry przyni�s� zag�ad� dinozaurom. Tysi�ce lat po katastrofie komety uwa�ano wci�� za zwiastuny wielkich nieszcz�� i zbli�aj�cych si� tragedii. Przypisywano im wszelkie z�o - od wojen przez zarazy po katastrofy naturalne i zwyk�� �mier�. Jeszcze do niedawna uwa�ano je za cuda natury - jak t�cza czy zabarwione z�otym �wiat�em zachodz�cego s�o�ca chmury. Opowie�� o biblijnym potopie i legendy o innych katastrofach wynikaj� z pami�ci tej w�a�nie tragedii. Staro�ytne cywilizacje Olmek�w, Maj�w i Aztek�w mia�y wiele tradycji zwi�zanych z prastar� zag�ad�. India�skie plemiona w ca�ych Stanach Zjednoczonych przekazuj� sobie opowie�ci o zalewaj�cych ich kraj wodach. Chi�czycy, Polinezyjczycy i mieszka�cy Afryki opowiadaj� sobie legendy o kataklizmie, kt�ry zdziesi�tkowa� ich przodk�w. Najbardziej tajemnicz� i intryguj�c� z powsta�ych przed wiekami i kwitn�cych przez stulecia opowie�ci jest legenda o zaginionym kontynencie i cywilizacji Atlantydy. 30 wrze�nia 1858, Zatoka Stefanssona, Antarktyda Roxanna Mender wiedzia�a, �e je�li si� zatrzyma, umrze. By�a wyczerpana i porusza�a si� tylko dzi�ki sile woli. Temperatura spad�a grubo poni�ej zera, ale prawdziwy problem polega� na czym innym - w cia�o wbija�y si�, niczym z�by, lodowate szpile gnanego wichrem powietrza. Ogarniaj�ca j� �agodnie �miertelna senno�� powoli zwyci�a�a wol� �ycia. Roxanna posuwa�a si� do przodu, stawia�a nog� za nog�, raz za razem potyka�a si� o wy�omy w lodowej p�aszczy�nie. Oddycha�a szybko, chrapliwie, jak wspinacz pn�cy si� na himalajski szczyt bez butli z tlenem. Przed oczami nieustannie wirowa�y rzucane wiatrem cz�steczki lodu. Prawie nic nie widzia�a. Twarz chroni� gruby we�niany szal, kt�rego ko�ce schowa�a w obszytej futrem kurtce i cho� zaledwie 1raz na minut� patrzy�a przez w�sk� szpar� zmru�onych powiek, jej oczy by�y zaczerwienione i piek�y od uderze� male�kich grudek lodu. Podnios�a g�ow� i zobaczy�a nad miotanym �niegiem o�lepiaj�ce b��kitem niebo i jaskrawe s�o�ce. Jej serce �cisn�a rozpacz. G�ste zamiecie, a nad nimi czyste niebo, nie s� na Antarktydzie zjawiskiem niezwyk�ym. W okolicy bieguna po�udniowego zaskakuj�co rzadko pada �nieg. Jest tak zimno, �e w powietrzu nie utrzymuje si� wilgo� - wi�c �nieg nie tworzy si�. W ci�gu roku na kontynent spada go mo�e dwana�cie centymetr�w, a spora cz�� le��cych wok� zasp ma kilka tysi�cy lat. Ostre promienie s�o�ca odbijaj� si� od lodu, a ciep�o dostaje si� do atmosfery. Ma to te� wp�yw na utrzymywanie si� kra�cowo niskich temperatur. Roxanna mia�a szcz�cie. Ubranie chroni�o j� przed zimnem. Zamiast europejskiego stroju w�o�y�a na siebie to, co m�� kupi� od Eskimos�w podczas poprzednich ekspedycji wielorybniczych w rejonie arktycznym. Wewn�trzna warstwa sk�ada�a si� z tuniki, spodni do kolan i przypominaj�cych grube skarpety but�w z mi�kkiego futra, u�o�onego w�osiem do �rodka. Oddzielna warstwa zewn�trzna chroni�a przed bardzo niskimi temperaturami. D�uga kurtka z kapturem zosta�a lu�no skrojona, by umo�liwia� cyrkulacj� powietrza i odprowadzanie ciep�a cia�a bez pocenia si�. Zrobiono j� z futra wilka, spodnie -z karibu. Wysokie buty nak�ada�o si� na skarpety. Najbardziej niebezpieczne by�o z�amanie nogi albo skr�cenie kostki na nier�wnej powierzchni - no i oczywi�cie odmro�enia. Cia�o mia�a okryte, ale martwi�a si� o twarz. Przy najmniejszym sw�dzeniu nosa albo policzka tar�a energicznie sk�r�, by pobudzi� kr��enie. Widzia�a ju� odmro�enia u sze�ciu marynarzy m�a - dw�ch z nich straci�o palce n�g, a jeden uszy. Na szcz�cie wicher zacz�� s�abn�� i traci� z�o�liw� energi�. Teraz sz�o si� �atwiej ni� przez poprzedni� godzin� b��dzenia. Wyj�cy wiatr przesta� zag�usza� d�wi�ki - zn�w s�ysza�a chrz�st kryszta�k�w lodu pod stopami. Dotar�a do pag�rka, wystaj�cego jakie� pi�� metr�w nad reszt� terenu. Morze bez ustanku kruszy i wypi�trza kr�, tworz�c garby. Wi�kszo�� nich ma nier�wne zbocza, ten jednak by� na tyle d�ugo poddawany dzia�aniu wiatru, �e si� wyg�adzi�. Roxanna pad�a na kolana i zacz�a si� wspina�, co chwila si� zsuwaj�c. Wysi�ek odebra� jej reszt� si�. Wspi�a si� w ko�cu, ale nie pami�ta�a nawet, jak to zrobi�a. Kiedy znalaz�a si� na szczycie pag�rka, ledwie �y�a- serce wali�o, z trudem chwyta�a oddech. Nie wiedzia�a, jak d�ugo le�a�a na szczycie, by�a jednak wdzi�czna, �e oczy mog� odpocz�� od smagni�� wichru. Kiedy serce przesta�o szale�, a oddech sta� si� r�wniejszy, Roxanna u�wiadomi�a sobie ze z�o�ci�, �e sama wpakowa�a si� w tak k�opotliwe po�o�enie. Czas przesta� si� liczy�. Bez zegarka nie mia�a poj�cia, ile godzin min�o, odk�d zesz�a na l�d z wielorybniczego statku m�a - "Paloverde". Niemal p� roku temu statek utkn�� w lodzie i Roxanna z nud�w zacz�a odbywa� codzienne w�dr�wki. Zawsze stara�a si� go widzie� i pozostawa� w zasi�gu wzroku za�ogi, kt�ra uwa�nie j� obserwowa�a. Tego ranka, kiedy schodzi�a na l�d, niebo by�o kryszta�owo czyste, szybko jednak znikn�o, zakryte przez lodow� burz�. W ci�gu kilku minut statek przesta� by� widoczny i Roxanna zgubi�a si� na bezgranicznej lodowej przestrzeni. Zgodnie z tradycj� wi�kszo�� wielorybnik�w nie zabiera�a ze sob� �on, ale wiele kobiet nie mia�o ochoty siedzie� w domu przez trzy lub cztery lata wyprawy m�a. Roxanna Mender tak�e nie zamierza�a sp�dzi� samotnie tysi�cy godzin. Mimo drobnej budowy - mia�a niewiele powy�ej p�tora metra wzrostu i wa�y�a najwy�ej czterdzie�ci pi�� kilo - by�a wytrzyma�a. Jasnobr�zowe oczy ch�tnie si� �mia�y. Ta �adna kobieta na dodatek rzadko narzeka�a na trudy i nud�. Nie wiedzia�a, co to choroba morska. Raz ju� urodzi�a syna w ciasnej kabinie statku - otrzyma� imi� Samuel - i cho� m�� jeszcze o tym nie wiedzia�, by�a teraz w drugim miesi�cu ci��y. Za�oga j� akceptowa�a, kilku marynarzy nauczy�a czyta�, pisa�a im listy do �on i by�a znakomit� piel�gniark�. "Paloverde" by� jednym z wielu statk�w wielorybniczych wyp�ywaj�cych z San Francisco. Zbudowano go solidnie - specjalnie do �owienia wieloryb�w w kr�gu podbiegunowym. Mia� czterdzie�ci metr�w d�ugo�ci, nieco ponad dziewi�� metr�w szeroko�ci, pi�� metr�w zanurzenia i prawie trzysta trzydzie�ci ton wyporno�ci. Jego rozmiary pozwala�y na za�adowanie du�ej ilo�ci oleju oraz zapas�w dla sporej za�ogi na trzyletni rejs. Sosnowa st�pka, wr�gi i pok�adniki zrobiono z drewna z g�r Sierra Nevada. Po ich u�o�eniu pok�ad pokryto o�miocentymetrowymi deskami i przybito je drewnianymi �wiekami, zazwyczaj wycinanymi z d�bu. Statek by� trzymasztowym barkiem o klarownych, �mia�ych i zgrabnych liniach. Kabiny wyposa�ono elegancko i wy�o�ono boazeri� z daglezji. Ze szczeg�ln� trosk� urz�dzono kabin� kapita�sk�, co wynika�o z uporu Roxanny Mender, by towarzyszy� m�owi w podr�y. Galion, czyli figura dziobowa, w mistrzowski spos�b przedstawia�a drzewo paloverde, kt�rego ojczyzn� jest po�udniowy zach�d. Na rufie pyszni�a si� wykonana z rze�bionych, poz�acanych liter nazwa statku. Dodatkowo zdobi� j� rze�biony, rozpo�cieraj�cy skrzyd�a kalifornijski kondor. Zamiast pop�yn�� przez Morze Beringa na p�noc w kierunku Arktyki i w�d lepiej znanych wielorybnikom, m�� Roxanny, kapitan Bradford Mender, skierowa� "Paloverde" na po�udnie, w rejon antarktyczny. Poniewa� do�wiadczeni wielorybnicy z Nowej Anglii rzadko go odwiedzali, uwa�a�, �e w�a�nie tam mo�e istnie� niepowtarzalna okazja odkrycia dziewiczych miejsc po�owu wieloryb�w. Wkr�tce po dotarciu w pobli�e ko�a podbiegunowego, na wodach mi�dzy zlodowaceniami a brzegiem, manewruj�c w�r�d g�r lodowych, za�oga z�owi�a sze�� wieloryb�w. W ostatnim tygodniu marca, czyli pod koniec antarktycznej jesieni, w miejscach, gdzie pocz�tkowo by�a tylko cienka warstwa, l�d zacz�� z niezwyk�� pr�dko�ci� narasta�, osi�gaj�c grubo�� prawie p�tora metra. "Paloverde" mimo to m�g�by jeszcze uciec na otwarte wody, niestety wiatr, kt�ry b�yskawicznie zmieni� si� w wyj�cy wicher, zni�s� statek z powrotem ku brzegowi. Sun�ce kry o wielko�ci przekraczaj�cej rozmiary statku zamkn�y drog� ucieczki i za�oga mog�a jedynie bezradnie patrze�, jak zatrzaskuje si� lodowa pu�apka. L�d szybko otoczy� statek i zacz�� pcha� go w kierunku brzegu z tak� �atwo�ci�, jak wielka pi�� przenosi �upin� orzecha. Niezamarzni�ta woda tu� przy brzegu natychmiast pokry�a si� warstw� lodu. Menderowi i jego ludziom, pracuj�cym z rozpaczliw� determinacj�, uda�o si� rzuci� kotwic� i unieruchomi� statek nieca�e dwie mile od brzegu. W ci�gu kilku godzin l�d stawa� si� coraz grubszy. Nied�ugo nie by�o wida� ani skrawka wody -zast�pi� j� bia�y ca�un. Utkn�li w �rodku antarktycznej zimy. Dni stawa�y si� coraz kr�tsze. Uwolnienia mo�na by�o spodziewa� si� dopiero za siedem miesi�cy. Wysuszono �agle, zwini�to je i zasztauowano, by nie mie� problem�w z podniesieniem ich na wiosn�, kiedy dzi�ki bo�ej opatrzno�ci ociepli si� i statek b�dzie m�g� odp�yn��. Poniewa� nale�a�o si� liczy� z d�ugim uwi�zieniem, starannie zinwentaryzowano artyku�y spo�ywcze i podzielono je na racje. Wszyscy zastanawiali si�, czy prowiantu wystarczy do wiosennych roztop�w, na szcz�cie �owienie w przer�blach na linki z haczykami przynios�o nadspodziewanie dobre rezultaty i wkr�tce w okr�towej spi�arni znajdowa� si� bogaty asortyment antarktycznych ryb. Na dodatek brzegi zape�nia�y komiczne pingwiny - by�y ich chyba miliony. Jedyny problem polega� na tym, �e bez wzgl�du na to, w jaki spos�b przyrz�dza� je kuk, zawsze by�y niesmaczne. G��wnymi niebezpiecze�stwami dla za�ogi by�y straszliwe zimno i nag�e przesuni�cia mas lodu. Ryzyko zamarzni�cia zmniejszono, pal�c olej, kt�ry uzyskano ze z�owionych przed utkni�ciem w lodzie wieloryb�w. W �adowni by�o jeszcze grubo ponad sto beczek- wystarczaj�co du�o, by utrzyma� ogie� w piecach do ko�ca najgorszego okresu antarktycznej zimy. Na razie l�d zachowywa� si� spokojnie, Mender wiedzia� jednak, �e nied�ugo zacznie si� przesuwa� i wypi�trza�. Wtedy pierwsza przemieszczaj�ca si� g�ra lodowa b�dzie mog�a po�ama� kad�ub "Paloverde" i zgnie�� grube wr�gi, jakby by�y z papieru. Nie zachwyca�a go my�l o �onie i dziecku pr�buj�cych prze�y� na l�dzie do chwili pojawienia si� w lecie jakiego� statku. Szansa na to by�a - w najlepszym przypadku - jak jeden do tysi�ca. Istnia�o tak�e zagro�enie chorobami. Siedmiu ludzi mia�o ju� objawy szkorbutu. Na szcz�cie zimno powybija�o robactwo i szczury. D�ugie antarktyczne noce, izolacja i lodowaty wiatr nasila�y apati�. Mender walczy� z nud� bezczynno�ci, zlecaj�c za�odze nie ko�cz�ce si� prace na pok�adzie. Mia�y utrzyma� ich cia�a i umys�y w stanie aktywno�ci. Siedzia� w swej kabinie i po raz setny oblicza� szans� na prze�ycie. Bez wzgl�du na to, jak manipulowa� wariantami mo�liwego ratunku, wynik zawsze pozostawa� ten sam - prawdopodobie�stwo, by na wiosn� odp�yn�li cali i zdrowi, by�o naprawd� niewielkie. Lodowaty wicher sko�czy� si� tak nagle, jak zacz��, i zn�w pojawi�o si� s�o�ce. Patrz�c przez zmru�one powieki na o�lepiaj�co jaskrawy l�d, Roxanna widzia�a sw�j cie�. C� za rado�� - mimo niesko�czonej pustki wok�. Kiedy rozejrza�a si� po horyzoncie, dostrzeg�a "Paloverde" w odleg�o�ci mniej wi�cej dw�ch kilometr�w. Serce skoczy�o jej z rado�ci. Ciemny kad�ub niemal ca�kowicie kry� si� za lodem, wyra�nie jednak wida� by�o �opocz�c� na cichn�cym wietrze wielk� ameryka�sk� flag�. Z pewno�ci� zmartwiony m�� specjalnie dla niej wci�gn�� j� wysoko na grotmaszt. Nie mog�a uwierzy�, �e odesz�a a� tak daleko. By�a przekonana, �e robi kr�gi i wci�� pozostaje blisko statku. Zobaczy�a poruszaj�ce si� po lodzie czarne punkty. Po chwili dotar�o do niej, �e to jej m�� i marynarze wyszli na poszukiwanie. W�a�nie zamierza�a wsta�, �eby do nich pomacha�, kiedy jej wzrok spocz�� na czym� ca�kowicie nieoczekiwanym: mi�dzy dwoma utworzonymi z kry olbrzymimi pag�rkami zamigota�y maszty drugiego statku. Dwa lodowe wypi�trzenia zamarz�y wok� kad�uba i utworzy�y z nim ca�o��, kt�ra utkn�a w miejscu, gdzie pod lodem musia� si� zaczyna� l�d. Trzy maszty, bukszpryt i olinowanie wygl�da�y na nieuszkodzone, �agle by�y zwini�te. Poniewa� wiatr os�ab� do lekkiej bryzy, Roxanna odwin�a z oczu szal, by m�c si� lepiej przyjrze�. Prawie ca�y kad�ub tajemniczego statku tkwi� w lodzie. Ojciec Roxanny by� kapitanem �eglugi wielkiej i p�ywa� kliprami na linii chi�skiej. Jako dziewczyna mia�a do czynienia z wieloma rodzajami takielunku i �agli, jednak tylko raz widzia�a statek podobny do tego, kt�ry mia�a przed sob� - na obrazie wisz�cym w domu dziadka. Statek widmo by� stary, bardzo stary. Mia� wielk�, zaokr�glon� ruf� z oknami, a znajduj�ce si� tu kabiny wystawa�y nad wod�. Kad�ub by� d�ugi, w�ski i wysoki. Roxanna szacowa�a go na dobre czterdzie�ci trzy metry d�ugo�ci i nieco ponad dziesi�� metr�w szeroko�ci. Wygl�da� dok�adnie jak statek na obrazie. Musia� to by� o�miusettonowy brytyjski indiaman z ko�ca osiemnastego wieku. Odwr�ci�a si� od statku i zamacha�a szalem, �eby przyci�gn�� uwag� m�a i marynarzy. Jeden z nich zauwa�y� k�tem oka ruch nad �niegiem. Zacz�li natychmiast biec w jej kierunku po pop�kanym lodzie - kapitan Mender prowadzi�. Dwadzie�cia minut p�niej za�oga "Paloverde" dotar�a do Roxanny i rozleg�y si� okrzyki rado�ci. Zwykle spokojny i ma�om�wny Mender teraz by� wylewny i rozemocjonowany. Z zamarzni�tymi na policzkach �zami wzi�� �on� w ramiona i d�ugo czule j� ca�owa�. - Bo�e... - mrucza�. - Ju� my�la�em, �e nie �yjesz. To cud �e jeste� ca�a. Bradford Mender zosta� oficerem wielorybniczym w wieku dwudziestu o�miu lat. Teraz mia� trzydzie�ci sze�� lat, a obecna wyprawa by�a jego dziesi�tym rejsem. By� twardym, zaradnym dzieckiem Nowej Anglii. Wysoki i mocno zbudowany, z czarnymi w�osami i brod�, b��kitnymi przenikliwymi oczami, nie by� obyty towarzysko, ale zawsze zachowywa� si� fair. Ka�dy problem z oficerami albo cz�onkami za�ogi umia� efektywnie i uczciwie rozwi�za�. Umia� nie tylko polowa� na wieloryby i �eglowa� - nie�le sz�o mu w interesach, dzi�ki czemu by� nie tylko kapitanem, ale tak�e w�a�cicielem "Paloverde". - Gdyby� nie nalega�, �ebym w�o�y�a eskimoskie ubranie, zamarz�abym ju� wiele godzin temu. Pu�ci� j� i odwr�ci� si� do sze�ciu cz�onk�w za�ogi, szcz�liwych, �e uda�o si� znale�� �on� kapitana �yw�. - Zaprowad�my pani� Mender na statek, �eby jak najszybciej dosta�a gor�cej zupy. - Nie, jeszcze nie. - Roxanna z�apa�a m�a za r�k� i wskaza�a na swe odkrycie. - Znalaz�am statek. Wszyscy odwr�cili si�. - To Anglik. Poznaj� lini� na podstawie obrazu, kt�ry wisia� w domu dziadka w Bostonie. Wygl�da na opuszczony. Mender wpatrywa� si� w zjawisko, migocz�ce pod lodem jak bia�y duch. - Chyba masz racj�. Wygl�da jak stary statek handlowy, mniej wi�cej z lat siedemdziesi�tych osiemnastego wieku. - Powinni�my tam wej��, kapitanie - powiedzia� pierwszy oficer, Nathan Bigelow. - Na pok�adzie mog� by� zapasy, kt�re pomog� nam przetrwa� do wiosny. - Mia�yby osiemdziesi�t lat - odpar� Mender. - Mr�z dobrze je zakonserwowa� - wtr�ci�a Roxanna. Popatrzy� na ni� czule. - Przesz�a� ci�kie chwile, droga �ono. Ka�� jednemu z ludzi odprowadzi� ci� na "Paloverde". - Nie - odpar�a rezolutnie Roxanna. Po zm�czeniu nie by�o ju� �ladu. - Zamierzam sprawdzi�, co si� tam kryje. Zanim kapitan zd��y� zaprotestowa�, zesz�a z pag�rka i ruszy�a w kierunku porzuconego statku. Mender popatrzy� na swych ludzi i wzruszy� ramionami. - Daleki jestem od spierania si� z kobiet� z�eran� przez ciekawo��. - Statek widmo... - mrukn�� Bigelow. - Wielka szkoda, �e jest na zawsze zakuty w lodzie. Mogliby�my pop�yn�� nim do domu i wyst�pi� o znale�ne. - Jest zbyt stary, by m�g� by� wiele wart. - Dlaczego stoicie na zimnie i paplacie jak baby? -spyta�a Roxanna, chc�c ich nieco pop�dzi�. - Pospieszmy si�, nim przyjdzie kolejna burza. Poszli, jak najszybciej si� da�o. L�d nagromadzi� si� przy burtach statku, mogli wi�c bez wi�kszego trudu wej�� na nadburcie i przej�� przez jego szczyt. Po chwili Roxanna, jej m�� i marynarze stali na tylnym pok�adzie, pokrytym cienk� warstw� lodu. Mender rozgl�da� si� po pustym statku i kr�ci� ze zdziwieniem g�ow�. - Nie do wiary, �e l�d nie zgni�t� kad�uba. - Nigdy nie s�dzi�em, �e stan� kiedy� na pok�adzie angielskiego indiamana - powiedzia� cicho jeden z marynarzy, z wyra�n� obaw� w oczach. - A ju� na pewno nie takiego, kt�ry zbudowano, zanim przyszed� na �wiat m�j dziadek. - Spory - stwierdzi� powoli Mender. - Moim zdaniem ponad dziewi��set ton. Czterdzie�ci pi�� metr�w d�ugo�ci i dwana�cie szeroko�ci. Zbudowany i wyposa�ony w stoczni nad Tamiz�, miejscu, w kt�rym pod koniec osiemnastego wieku pracowicie wyszykowano wiele brytyjskich statk�w handlowych, indiaman by� statkiem miesza�cem. Przeznaczono go g��wnie do przewozu towar�w, ale poniewa� w owych czasach po morzach kr�ci�o si� sporo pirat�w oraz okr�t�w z kraj�w wrogich Anglii, uzbrojono go w dwadzie�cia osiem dzia�. Poza �adowniami na statku znajdowa�y si� tak�e kabiny pasa�erskie. Kiedy weszli na pok�ad, wszystko tkwi�o zastygni�te w lodzie - jakby czekaj�c na z�o�on� z duch�w za�og�. Dzia�a sta�y milcz�co w gniazdach, szalupy ratunkowe wisia�y na mocowaniach, wszystkie w�azy by�y starannie zamkni�te. Na statku panowa� upiorny i przera�aj�cy nastr�j. Zdawa�o si� go przenika� co� ponurego - jakby pochodz�cego z innej planety. Stoj�cych na pok�adzie marynarzy opanowa� irracjonalny l�k, �e w g��bi statku czeka na nich stary, okrutny stw�r. Marynarze s� zabobonni i poza Roxann�, rozpalon� niemal dziewcz�cym entuzjazmem, wszyscy czuli niepok�j. - Dziwne - powiedzia� Bigelow. - Jakby za�oga porzuci�a statek, nim utkn�� w lodzie. - W�tpi� - ponuro odpar� Mender. - Szalupy wisz�. - B�g jeden wie, co znajdziemy pod pok�adem. - To chod�my sprawdzi�! - rzuci�a podniecona Roxanna. - Ty nie, moja droga. Moim zdaniem powinna� zosta� tutaj. Obrzuci�a m�a dumnym spojrzeniem i powoli pokr�ci�a g�ow�. - Nie b�d� czeka� sama, skoro mog� tu kr��y� duchy. - Je�li w og�le by�y tu jakie� duchy - stwierdzi� Bigelow - to dawno zamarz�y. Mender wyda� rozkazy. - Dzielimy si� na dwie grupy. Panie Bigelow, prosz� wzi�� trzech ludzi i sprawdzi� kabiny za�ogi oraz �adownie. Reszta p�jdzie ze mn� na ruf� - przejrzymy kabiny pasa�erskie i oficerskie. Bigelow skin�� g�ow�. - Tak jest, panie kapitanie. Drzwi prowadz�ce do kabin rufowych by�y zablokowane przez zamarzni�ty �nieg. Mender poprowadzi� wi�c Roxann� i swych ludzi na wy�szy pok�ad tylnego kasztelu. Tam wsp�lnym wysi�kiem podnie�li przymarzni�t� klap� zej�ci�wki i ostro�nie zeszli w d�. Roxanna sz�a tu� za m�em, trzymaj�c si� paska jego grubego p�aszcza. Jej zwykle blade policzki teraz zar�owi�y si� w pe�nym podniecenia oczekiwaniu. Nie spodziewa�a si�, �e wkroczy w �rodek koszmaru. Przy drzwiach kabiny kapitana natkn�li si� na wielkiego owczarka niemieckiego, zwini�tego na ma�ym dywaniku. Roxannie wydawa�o si�, �e pies �pi, ale kiedy Mender tr�ci� go czubkiem buta, cichy, g�uchy odg�os �wiadczy�, �e zwierz� jest zamarzni�te na ko��. - Twardy jak g�az - stwierdzi� Mender. - Biedactwo - smutno doda�a Roxanna. Mender wskaza� g�ow� na znajduj�ce si� w ko�cu korytarza zamkni�te drzwi. - Kabina kapitana. A� boj� si� pomy�le�, co mo�e by� w �rodku. - Mo�e nic tam nie ma - powiedzia� nerwowo jeden z marynarzy. - Wszyscy prawdopodobnie uciekli ze statku i pomaszerowali wzd�u� brzegu na p�noc. Roxanna pokr�ci�a g�ow�. - Nie wyobra�am sobie, by ktokolwiek m�g� skaza� na samotn� �mier� tak pi�knego psa. M�czy�ni si�� otworzyli drzwi. Ich oczom ukaza� si� straszny widok. Na krze�le siedzia�a kobieta ubrana w sukni� z drugiej po�owy osiemnastego wieku. Jej ciemne, otwarte oczy wpatrywa�y si� z wielkim smutkiem w le��ce w ko�ysce dziecko. Najprawdopodobniej zamarz�a pogr��ona w �alu po �mierci c�rki. Na kolanach mia�a Bibli� otwart� na Ksi�dze Psalm�w. Tragiczny widok porazi� Roxann� i cz�onk�w za�ogi "Paloverde". Jej entuzjastyczna ochota odkrywania tajemnicy nagle przerodzi�a si� w cierpienie. Sta�a w milczeniu, cichy oddech skrapla� si� w kabinie-krypcie w chmurk� mg�y. Mender odwr�ci� si� i wszed� do nast�pnej kabiny, gdzie znalaz� kapitana - jak przypuszcza� - m�a kobiety z dzieckiem. M�czyzna siedzia� za biurkiem i sprawia� wra�enie zm�czonego. Rude w�osy pokrywa� l�d, twarz by�a trupio blada. W prawej d�oni ci�gle tkwi�o g�sie pi�ro. Na biurku, tu� przed kapitanem, le�a�a karta papieru. Mender zmi�t� d�oni� szron i przeczyta� tekst. 26 sierpnia 1779 Mija pi�� miesi�cy, odk�d zostali�my uwi�zieni w tym przekl�tym miejscu. Sztorm zepchn�� nas daleko z kursu na po�udnie. Jedzenie si� sko�czy�o. Nikt nie jad� od wielu dni. Wi�kszo�� za�ogi i pasa�er�w nie �yje. Moja c�reczka zmar�a wczoraj, moja biedna �ona godzin� temu. Ktokolwiek znajdzie nasze cia�a, niech zawiadomi o naszym losie dyrekcj� Skylar Croft Trading Company z Liwerpoolu. Wszystko sko�czone. Wkr�tce powinienem do��czy� do ukochanej �ony i c�rki. Leigh Hunt Kapitan "Madrasa" Oprawiony w sk�r� dziennik pok�adowy "Madrasa" le�a� z boku na biurku. Mender ostro�nie oderwa� przymarzni�t� do blatu tyln� ok�adk� i wsun�� ksi�g� za gruby p�aszcz. Wyszed� z kabiny i zamkn�� za sob� drzwi. - Co znalaz�e�? - spyta�a Roxanna. - Cia�o kapitana. - To takie straszne. - Spodziewam si� jeszcze gorszych widok�w. By�y to prorocze s�owa. Podzielili si� na mniejsze grupki i zacz�li chodzi� od kabiny do kabiny. Najbardziej eleganckie znajdowa�y si� na ko�cu szerokiej rufy. Du�a, obudowana oknami przestrze� z balkonami zosta�a podzielona na r�nej wielko�ci pomieszczenia. Pasa�erowie wynajmowali pust� kabin� i musieli j� sami urz�dzi� -zdoby� kanapy, ��ka i krzes�a oraz kaza� ka�dy mebel przymocowa� do pod�ogi, w czasie podr�y nale�a�o si� bowiem spodziewa� ci�kich warunk�w. Zamo�ni cz�sto sprowadzali osobiste biurka, rega�y z ksi��kami czy instrumenty muzyczne - czasem nawet pianina albo harfy. W tej cz�ci statku znaleziono prawie trzydzie�ci cia� ludzi, kt�rych �mier� dopad�a w najr�niejszych pozycjach. Niekt�rzy umarli, siedz�c na krze�le, inni le�eli w ��ku, jeszcze inni na pod�odze. Wszyscy sprawiali wra�enie, jakby spokojnie zasn�li. Roxann� najbardziej denerwowa� widok otwartych oczu. Poniewa� twarze by�y �nie�nobia�e, barwa t�cz�wek wydawa�a si� intensywniejsza. A� si� skuli�a, kiedy kt�ry� z marynarzy dotkn�� w�os�w jednej z kobiet. Zamarzni�te loki wyda�y dziwny, trzeszcz�cy d�wi�k i pozosta�y w palcach m�czyzny. Wielka kabina, mieszcz�ca si� na pok�adzie pod eleganckim kasztelem, wygl�da�a jak kostnica po przej�ciu katastrofy. Wype�niona by�a ogromn� liczb� cia�, g��wnie m�czyzn. Wielu z nich ubranych by�o w angielskie mundury oficerskie. Bli�ej dziobu znajdowa�o si� pomieszczenie najni�szej klasy pasa�erskiej. Ono tak�e zape�nione by�o zamarzni�tymi zw�okami w hamakach rozwieszonych pomi�dzy baga�ami i skrzyniami z produktami. Wszyscy zmarli spokojnie. Nie by�o najmniejszego �ladu chaosu. Rzeczy i sprz�ty zosta�y odpowiednio zasztauowane. Gdyby nie ostatnia wiadomo�� od kapitana Hunta, mo�na by s�dzi�, �e dla pasa�er�w indiamana czas nagle si� zatrzyma�. Umarli tak samo cicho i spokojnie, jak �yli. To, co ukazywa�o si� oczom Roxanny i Mendera, nie by�o ani groteskowe, ani przera�aj�ce - �wiadczy�o jedynie o z�ym losie. Ludzie na statku nie �yli od siedemdziesi�ciu dziewi�ciu lat i �wiat dawno ju� o nich zapomnia�. Z pewno�ci� odeszli tak�e ci, kt�rzy zastanawiali si�, jaki los spotka� ich bliskich, i op�akiwali ich zagini�cie. - Nic z tego nie rozumiem - powiedzia�a Roxanna. -Jak oni zgin�li? - Ci, kt�rzy nie umarli z g�odu, pozamarzali - odpowiedzia� jej m��. - Ale przecie� mogli tak jak my �owi� pod lodem i zabija� pingwiny, a ogrzewa� si�, pal�c kawa�ki statku. - Z ostatnich s��w kapitana wynika, �e bardzo znios�o ich z kursu. Podejrzewam, �e zostali uwi�zieni w lodzie znacznie dalej od brzegu ni� my i kapitan, ufaj�c, �e pr�dzej czy p�niej odp�yn� - zakaza� wzniecania ognia na pok�adzie w obawie przed zapr�szeniem. A� by�o za p�no. - I tak po kolei umarli. - Kiedy lody stopnia�y, uwolniony wrak nie zosta� uniesiony przez pr�dy na po�udniowy Pacyfik, lecz dryfuj�c, dotar� do brzegu i tkwi tu od ko�ca zesz�ego wieku. - Ma pan racj�, kapitanie - przytakn�� Bigelow, kt�ry nadszed� z cz�ci dziobowej. - S�dz�c po ubraniach, biedacy nie spodziewali si�, �e tu dotr�. Szykowali si� raczej na klimat tropikalny. Musieli p�yn�� z Indii do Anglii. - Co za tragedia - westchn�a Roxanna - i nic nie by�o w stanie ich uratowa�. - Tylko B�g - mrukn�� Mender. - Tylko B�g. Jaki �adunek wie�li? - zwr�ci� si� do Bigelowa. - Nie znalaz�em z�ota ani srebra. Jest za to herbata, chi�ska porcelana ciasno pakowana w drewnianych skrzyniach, bele jedwabiu, najr�niejsze wyroby z rattanu, przyprawy i kamfora. Aha - tu� pod kabin� kapitana znalaz�em niewielki magazynek, zamkni�ty na grube �a�cuchy. - Przeszuka� go pan? Bigelow pokr�ci� g�ow�. - Nie, sir. Uzna�em za stosowne, by by� pan przy tym obecny. Moi ludzie rozrywaj� �a�cuchy. - Mo�e s� tam skarby - zaciekawi�a si� Roxanna, a jej policzki zn�w nabra�y rumie�c�w. - Wkr�tce si� dowiemy. - Mender skin�� na oficera. -Panie Bigelow, m�g�by pan poprowadzi�? Ruszyli w d� do g��wnej �adowni rufowej. Magazynek znajdowa� si� naprzeciw armaty z zamarzni�tym otworem strzelniczym. Dw�ch marynarzy mocowa�o si� z wielk� k��dk�, kt�ra sczepia�a wbite w drzwi �a�cuchy. Kiedy rozbili j� za pomoc� m�ota i przecinaka, zacz�li d�uba� w zamku, a� zasuwa odskoczy�a i drzwi mo�na by�o pchn�� do �rodka. Wn�trze ma�ej �adowni s�abo o�wietlone niewielkim otworem w nadburciu szczelnie wype�nia�y drewniane skrzynie. Mia�o si� wra�enie, �e zosta�y za�adowane w po�piechu. Mender podszed� do jednej z nich i bez trudu podni�s� wieko. - Nie zosta�y fachowo zapakowane w porcie - powiedzia� spokojnie. - Wygl�da to raczej na szybk� robot� za�ogi. Za�adowali je w czasie rejsu i zostawili pod opiek� kapitana. - Nie st�j tak - rzek�a rozgor�czkowana Roxanna. -Otw�rz kilka! Za�oga sta�a przed drzwiami, Mender i Bigelow zacz�li odrywa� wieka skrzy�. Opanowani nadziej� na znalezienie skarbu nie zwracali uwagi na przenikliwy ch��d. Ale kiedy Mender wyci�gn�� ze skrzyni pierwszy przedmiot, ich nadzieje zosta�y rozwiane. - Miedziana urna - powiedzia�, podaj�c przedmiot Roxannie, kt�ra unios�a go ku �wiat�u. - Pi�knie rze�biona. My�l�, �e grecka albo rzymska. Bigelow wyj�� ze skrzy� i poda� dalej kilka kolejnych przedmiot�w. Wi�kszo�� by�a zrobiona z miedzi i przedstawia�a dziwne zwierz�ta z oczami z opali. - Jakie pi�kne - wyszepta�a Roxanna, zachwycaj�c si� deseniami na glinianych naczyniach. - Jeszcze nigdy czego� takiego nie widzia�am. - S� rzeczywi�cie niezwyk�e - przyzna� Mender. - Maj� jak�� warto��? - spyta� Bigelow. - Mo�e dla zbieracza antyk�w albo muzeum - odpar� Mender. - W�tpi�, by ktokolwiek z nas m�g� si� dzi�ki nim wzbogaci�...- Przerwa� i uni�s� rze�b� przedstawiaj�c� naturalnej wielko�ci czaszk�. Jej czarna powierzchnia po�yskiwa�a w p�mroku. - Bo�e drogi, popatrzcie na to! - Przera�aj�ca - wymamrota� Bigelow. - Jakby wyrze�bi� j� sam szatan - doda� z szacunkiem jeden z marynarzy. Roxanna spokojnie wzi�a czaszk� i zajrza�a w puste oczodo�y. - Wygl�da jak hebanowe szk�o. Popatrzcie na wychodz�cego spomi�dzy z�b�w smoka! - Moim zdaniem to raczej obsydian - stwierdzi� Mender. - Nie mam poj�cia, w jaki spos�b to wyrze�biono... Przerwa� mu g�o�ny trzask - l�d wok� rufy wypi�trzy� si�. Jeden z marynarzy, kt�rzy zostali na g�rnym pok�adzie, zbieg� do nich i piskliwym, zachrypni�tym ze strachu g�osem krzykn��: - Kapitanie, musimy szybko ucieka�! W nasz� stron� idzie wielka szczelina. W lodzie tworz� si� dziury! Je�li si� nie pospieszymy, b�dziemy w pu�apce! Mender nie traci� czasu na pytania. - Wracamy na statek! - rozkaza�. - Szybko! Roxanna zawin�a czaszk� w szal i wsadzi�a j� sobie pod pach�. - Nie czas na pami�tki! - burkn�� Mender na �on�. Nie zwr�ci�a na to uwagi. Pchaj�c Roxann� przed sob�, m�czy�ni pospieszyli na g�r�, wybiegli na g��wny pok�ad i zacz�li zeskakiwa� na l�d. Z przera�eniem stwierdzili, �e to, co jeszcze niedawno by�o nieprzerwan� solidn� p�aszczyzn�, teraz rusza�o si� i rwa�o, tworz�c wodne oczka. Morska woda, przenikaj�c na powierzchni�, zamienia�a p�kni�cia w kr�te strumyki i rzeczki. Nikt nie mia� poj�cia, �e kra mo�e tak szybko topnie�. Omijaj�c pi�tnastometrowe lodowe szpice i przeskakuj�c w�skie jeszcze szczeliny, biegli, jakby �cigani przez samego diab�a. Przera�a� ich makabryczny chrz�st ocieraj�cych si� o siebie lodowych p�yt. Ucieczka by�a bardzo wyczerpuj�ca. Z ka�dym krokiem stopy zapada�y si� na pi�tna�cie centymetr�w w nagromadzony mokry �nieg. Wiatr zn�w zacz�� si� nasila� i - co dziwniejsze - wydawa� si� ciep�y. Tak ciep�ego powietrza nie by�o od dnia, w kt�rym ich statek zosta� zatrza�ni�ty w lodowej pu�apce. Po dw�ch kilometrach biegu wszyscy byli na granicy wyczerpania. Ponaglaj�ce okrzyki pozosta�ych na "Paloverde" marynarzy zmusi�y ich do ostatniego wysi�ku. Nagle stan�a przed nimi przeszkoda niemal nie do pokonania - p�kni�cie tu� przed burt� statku poszerzy�o si� do sze�ciu metr�w i wci�� zwi�ksza�o si� w zastraszaj�cym tempie. Widz�c, co si� dzieje, drugi oficer Asa Knight kaza� spu�ci� na l�d szalup� wielorybnicz�. Kilku ludzi pcha�o j� w kierunku szczeliny, kt�ra osi�gn�a ju� prawie dwadzie�cia metr�w szeroko�ci. Chcieli dotrze� do kapitana, jego �ony i marynarzy, nim b�dzie za p�no. Po nadludzkich wysi�kach znale�li si� przy p�kni�ciu. Po przeciwleg�ej stronie Mender, Roxanna i pozostali czekali, brodz�c po kolana w lodowatej wodzie. Ku ich ogromnej rado�ci uda�o si� w ko�cu zepchn�� szalup� na wod� i przep�yn�� przez coraz szersz� rzek�. Roxann� wsadzono na pok�ad pierwsz�, po niej reszt� ludzi i na ko�cu kapitana. - Jeste�my pana wielkimi d�u�nikami, panie Knight -wyzna� Mender, �ciskaj�c d�o� drugiego oficera. - Pa�ska �mia�a inicjatywa uratowa�a nam �ycie. Szczeg�lnie dzi�kuj� w imieniu �ony. - I dziecka - doda�a Roxanna, zawini�ta w koc przez dw�ch marynarzy. Mender popatrzy� na ni�. - Nasze dziecko jest bezpieczne na statku. - Nie m�wi�am o Samuelu - odpar�a, szcz�kaj�c z�bami. Mender przeszy� j� wzrokiem. - Chcesz powiedzie�, �e zn�w jeste� w ci��y? - Chyba drugi miesi�c. By� przera�ony. - Wysz�a� na l�d podczas burzy, wiedz�c, �e jeste� w ci��y? - Kiedy wychodzi�am, nie by�o burzy - odpar�a ze s�abym u�miechem. - Bo�e drogi! Co ja mam z tob� zrobi�? - Je�li pan jej nie chce, kapitanie - wtr�ci� jowialnie Bigelow - ch�tnie j� przygarn�. Cho� przemarzni�ty na ko��, Mender roze�mia� si� i obj�� �on�, niemal j� dusz�c. - Niech pan mnie nie kusi, panie Bigelow. P� godziny p�niej ubrana w suche rzeczy Roxanna grza�a si� przy wielkim �eliwno-ceglanym piecu, u�ywanym do topienia wielorybiego t�uszczu. Jej m�� i za�oga nie szcz�dzili wysi�ku, by zapewni� jej maksimum wyg�d. R�wnocze�nie szybko wyj�to ze schowk�w �agle i wci�gni�to je na maszty. Wkr�tce by�y rozwini�te. Kiedy kotwice posz�y w g�r�, kapitan Mender poprowadzi� "Paloverde" mi�dzy olbrzymimi g�rami lodowymi ku otwartemu oceanowi. Po sze�ciu miesi�cach zimna i g�odu wreszcie byli wolni i mogli wyruszy� do domu. Prawdziwy powr�t mia� si� jednak zacz�� dopiero po nape�nieniu beczek tranem. Przedziwna obsydianowa czaszka, kt�r� Roxanna zabra�a z zamarzni�tego "Madrasa", ozdobi�a kominek w rodzinnym domu w San Francisco. Mender z przej�ciem korespondowa� z aktualnymi w�a�cicielami firmy Skylar Croft Trade Company z Liverpoolu, kt�ra teraz dzia�a�a pod ca�kiem inn� nazw�. Pos�a� im dziennik pok�adowy oraz dane dotycz�ce pozycji, w jakiej znalaz� statek, porzucony u wybrze�y Morza Bellingshausena. Ponury i martwy wrak d�ugo tkwi� w lodowatej samotni. W tysi�c osiemset sze��dziesi�tym drugim roku wys�ano z Liverpoolu dwa statki, by odzyska�y �adunek "Madrasa", �aden z nich jednak nie powr�ci� i oba uznano za zaginione w rozleg�ych polach lodowych Antarktyki. Dopiero po stu czterdziestu czterech latach cz�owiek ponownie postawi� stop� na pok�adzie "Madrasa". 1 22 marca 2001, Pandora, Kolorado Z wysoko�ci trzech tysi�cy metr�w �wiec�ce na porannym niebie gwiazdy przypomina�y tablic� reklamow� nad wej�ciem do kina. Ale dla Luisa Marqueza, kt�ry , w�a�nie wyszed� ze swego niedu�ego drewnianego domu, ksi�yc wygl�da� upiornie. Otacza�o go dziwne pomara�czowe halo. Jeszcze nigdy czego� takiego nie widzia�. Luis przyjrza� si� niecodziennemu zjawisku, po czym ruszy� przez podw�rko do nap�dzanego na cztery ko�a pikapa marki Chevy Cheyenne z siedemdziesi�tego trzeciego roku. Ubra� si� w robocze ciuchy i wy�lizgn�� cicho z domu, by nie obudzi� �ony i dw�ch c�rek. Lisa chcia�a wsta� i przygotowa� mu �niadanie oraz kilka kanapek na drog�, ale zdecydowanie stwierdzi�, �e czwarta rano to - z wyj�tkiem chorych psychicznie - zbyt wcze�nie, by snu� si� po ciemku. Marquez i jego rodzina �yli skromnie. Samodzielnie odnowi� zbudowany w tysi�c osiemset osiemdziesi�tym drugim roku dom. Jego c�rki chodzi�y do szko�y w Telluride. Mniejsze zakupy robili zwykle w pobliskim kurorcie narciarskim, a raz w miesi�cu je�dzili do oddalonego o ponad sto kilometr�w na p�noc Montrose. Zawsze przed wyj�ciem zasiada� do kubka kawy i rozgl�da� si� po okolicy. Najlepszym dla niej okre�leniem by�oby "miasteczko duch�w". W specyficznym �wietle ksi�yca nieliczne jeszcze stoj�ce budynki wygl�da�y jak cmentarne nagrobki. Po odkryciu w tysi�c osiemset czterdziestym si�dmym roku ska� z�otono�nych do doliny San Miguel zacz�li nap�ywa� poszukiwacze. Zbudowali miasteczko, kt�re nazwali Pandora - na cze�� bohaterki greckiego mitu o pi�knej dziewczynie i jej puszce, pe�nej tajemniczych duch�w. Potem grupa bankier�w z Bostonu kupi�a prawa do z�� z zamiarem sfinansowania budowy kopalni. Powsta�y tylko trzy kilometry w pobli�u s�awniejszego miasta g�rniczego Telluride. Kopalni� nazwano Paradise i wkr�tce Pandora sta�a si� niewielkim przyzak�adowym miasteczkiem z dwustu mieszka�cami i w�asn� poczt�. Domy - z porz�dnie przystrzy�onymi trawnikami i bia�ymi p�otami - starannie pomalowano. Cho� Pandora mie�ci�a si� w �lepym kanionie - prowadzi�a tam tylko jedna droga -nie by�o to miejsce izolowane. Drog� do Telluride utrzymywano w dobrym stanie, a przedsi�biorstwo Rio Grand� Southern Rai�road doprowadzi�o do miasteczka tor, by wygodnie dowozi� ludzi i zapasy oraz transportowa� rud� przez g��wny dzia� wodny Ameryki P�nocnej do Denver. Niekt�rzy gotowi byli przysi�c, �e kopalnia jest przekl�ta. Koszty, kt�re poniesiono przez czterdzie�ci lat, by wydoby� z�oto warto�ci pi��dziesi�ciu milion�w dolar�w, by�y bardzo wysokie. W wilgotnych i ponurych szybach zgin�o dwudziestu o�miu walcz�cych z tward� ska�� g�rnik�w (czternastu w jednej tylko katastrofie), niemal stu zosta�o trwale okaleczonych w wyniku ci�kich warunk�w pracy oraz zawa��w. Pierwsi poszukiwacze zamieszkali w Telluride twierdzili, �e w ci�gn�cych si� kilometrami pustych szybach s�ycha� j�ki jednego z g�rnik�w, kt�rzy ponie�li tam �mier�. W tysi�c dziewi��set trzydziestym pierwszym roku wyczerpano zasoby z�o�a. Wyeksploatowan� kopalni� Paradise zamkni�to. Przez nast�pne sze��dziesi�t pi�� lat by�a jedynie wspomnieniem i powoli zarastaj�c� blizn� w krajobrazie. Do dziewi��dziesi�tego sz�stego roku jej szyby i tunele, "w kt�rych straszy", nie s�ysza�y chrz�stu podeszwy ani uderzenia m�otka. Marquez przeni�s� wzrok na szczyty g�r. W zesz�ym tygodniu przez cztery dni trwa�a burza. Na zboczach pojawi�o si� kolejne p�tora metra puchu. Rosn�ca wraz z nadej�ciem wiosny temperatura nada�a �niegowi konsystencj� t�uczonych kartofli. Nadchodzi� lawinowy szczyt. W wy�szych partiach warunki robi�y si� niebezpieczne i narciarzy ostrzegano, by nie zbaczali z wyznaczonych tras. Marquez nie pami�ta�, by kiedykolwiek du�a lawina zesz�a na Pandor�, i my�l, �e jego rodzina jest bezpieczna, napawa�a go spokojem- Sam nigdy nie zwraca� uwagi na ryzyko, kiedy jecha� w g�r� stromej, pokrytej lodem drogi, a nast�pnie samotnie wchodzi� g��boko w trzewia g�ry. Wraz z ociepleniem zalegaj�ce zbocza masy �niegu musia�y si� pr�dzej czy p�niej obsun��. Od czasu, gdy zamieszkali w okolicy, Marquez tylko raz widzia� lawin�. Ogrom tego pi�knego zjawiska i moc, z jak� g�azy, drzewa i �nie�ne masy schodzi�y zboczami w dolin� - z towarzyszeniem nieustannego, podobnego do grzmotu huku - wywar�y na nim niezatarte wra�enie. Za�o�y� na g�ow� he�m, zasiad� za kierownic� chevroleta i uruchomi� silnik. Pogrza� go kilka minut na luzie, po czym rozpocz�� ostro�ny wjazd w�sk�, nie utwardzon� drog� do kopalni, kt�ra kiedy� by�a g��wnym producentem z�ota w Kolorado. Opony zostawia�y w �niegu g��bokie koleiny. Im wy�ej wje�d�a�, tym ostro�niej manewrowa�. Wkr�tce przepa�� osi�gn�a kilkadziesi�t metr�w. Jeden niekontrolowany po�lizg i ratownicy musieliby wyd�ubywa� poszarpane cia�o Marqueza z resztek pikapa, rozbitego na majacz�cych daleko w dole ska�ach. Tutejsi ludzie uwa�ali, �e odkupienie praw do eksploatacji starej kopalni Paradise by�o g�upot�, poniewa� dawno ju� wydobyto st�d ka�d� wart� eksploatacji grudk� z�ota. Poza pewnym bankierem z Telluride nikt nie mia� zielonego poj�cia, �e inwestycja Marqueza zrobi�a z niego maj�tnego cz�owieka. Zyski z tego, co znalaz� w starej kopalni, sprytnie inwestowa� w nieruchomo�ci, a dzi�ki rozwojowi pobliskiego o�rodka narciarskiego jego maj�tek osi�gn�� prawie dwa miliony dolar�w. Marqueza nie interesowa�o z�oto. Przez dziesi�� lat szuka� w r�nych cz�ciach �wiata kamieni szlachetnych. W Montanie, Nevadzie i Kolorado przeczesywa� stare, porzucone kopalnie srebra i z�ota, szukaj�c minera��w, kt�re mo�na by ci��