8259
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8259 |
Rozszerzenie: |
8259 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8259 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8259 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8259 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Stefan �eromski
W SID�ACH NIEDOLI
Stan�wszy na progu mieszkania o godzinie dziesi�tej wieczorem po powrocie z
d�ugiej w��cz�gi w parku �azienkowskim, Jakub
Ulewicz drgn�� ca�ym cia�em. Uderzy�o go z niezwyczajn� si�� poczucie brudu i
tej okropnej n�dzy. Usiad� na ��ku i d�ugo my�la� o
matce i ojcu, dawno zmar�ych, o dostatnim domu rodzinnym i przecudownych
wieczorach letnich, sp�dzanych tam u kolan kochanych
rodzic�w, na ganku starego dworu. Rozmy�la� tak a� do godziny drugiej w nocy,
ci�gle maj�c na uwadze sw�j ogromny, pusty pok�j z
��kiem na ko�lawych nogach, brudnym prze�cierad�em, ze s�om� wylatuj�c� z
dziurawego siennika, ze spaczonym sto�em, kt�ry
ha�bi�by ka�d� kuchni�, z pogruchotan� lamp�, stert� pude�ek po zapa�kach i
gilzach, oraz zaduchem pomyj, od trzech tygodni wcale nie
wynoszonych. Gdy nieustanny a tak niezno�ny trzask doro�ek p�dz�cych po bruku
ucicha� zacz�� i na schodach p�omyki gazowe
przykr�cono, zni�s� z czwartego pi�tra dwa pe�ne do ostatniej linii wiadra pomyj
i wyla� je na �mietnik. Operacja ta trwa�a bardzo d�ugo,
nale�a�o bowiem st�pa� tak ostro�nie, aby jej str� Wiktor nie spostrzeg� i aby
nie trzeba by�o nazajutrz obserwowa� jego figlarnego
u�miechu. Nast�pnie poszed� z dzbankiem po wod�. Jak�e d�ug� chwil� n�dznego
cierpienia przetrwa� musia�, gdy odkr�ca� kran
wodoci�gu tu� obok okna str�a! Z jak� pogard� siebie znosi� dudnienie wody,
wpadaj�cej w g��b pustego dzbanka, dudnienie, co
nape�nia�o hukiem, �oskotem, grzmotami to ca�e zamkni�te podw�rko, wszystkie,
zdawa�o si�, sienie, korytarze, klatki schodowe,
przedpokoje, mieszkania na wszystkich pi�trach, porywa�o ze snu i stawia�o na
r�wne nogi wszystkich mieszka�c�w, poczynaj�c od
z�o�liwego str�a, a ko�cz�c na prze�licznej blondynce z drugiego pi�tra!...
Na szcz�cie by�o to tylko przykre z�udzenie. Ca�y dom spa� jak poprzednio, gdy
Kubu� przeskakiwa� po cztery stopnie, zd��aj�c na
swoj� g�r� z dzbanem pe�nym wody.
Znalaz�szy si� nareszcie u siebie, upad� bez tchu na ��ko. P�niej,
odpocz�wszy, zapali� lamp� i zaj�� si� radykalnym reformowaniem
mieszkania. Przesun�� ��ko pod okno, obok ��ka tak umie�ci� stolik, aby
siedz�c na pierwszym, mo�na by�o pisa� na drugim, nie
uciekaj�c si� do pomocy krzese�ka, kt�rego zreszt� zupe�nie w mieszkaniu nie
by�o. Pod stolikiem umie�ci� kuferek. Stary kuferek,
pami�taj�cy lepsze czasy, kiedy przymocowywano go w tyle powozu starszych
pa�stwa Ulewicz�w!... W pobli�u pieca m�odszy pan
Ulewicz umie�ci� blaszane wiaderka na pomyje, maszynk� do gotowania herbaty,
miednic� za z�oty groszy osiem, kt�r� nawet mo�na
ca�kiem bezstronnie nazywa� obrzydliw� glinian� mich�, szklank� i herbatnik
fajansowy. Najwi�ksza w tej izbie �ciana nie wymaga�a
�adnych zgo�a ulepsze�, poniewa� nic na niej ani obok niej nie by�o, wyj�wszy
ma�ej, rze�bionej p�eczki, na kt�rej spoczywa�a
niewielka stosunkowo warstewka kurzu.
Na trzeciej �cianie wisia�y rozmaite przedmioty, a przed innymi nader pod�ego
pochodzenia szafka na ksi��ki. By�a to swego czasu paka
na myd�o. Jakub Ulewicz oderwa� desk� nakrywaj�c�, a reszt� przybi� do �ciany
du�ym bretnalem. Sta�o tam i le�a�o kilka ksi��ek, kt�re
przyby�y z najrozmaitszych stron �wiata. Le�a�y tedy zw�oki s�ownika polsko-
niemieckiego obok dzie�a Hipolita Taine'a O literaturze
angielskiej i kilka lu�nych arkusz�w litografowanego kursu farmakologii obok
tomu poezyj Marii Konopnickiej, uwik�anego w
w�owych u�ciskach dwu nier�wnych kawa�k�w wystrz�pionych szelek. W s�siedztwie
tej p�ki gw�d� wbity w �cian� za czas�w tak
zamierzch�ych, �e by� kilkakrotnie wraz z ca�ym pokojem bielony i malowany,
s�u�y� za wieszad�o na pewien symbol paltota. Symbol
nale�a� do wsp�lokatora pokoju, studenta medycyny, i pozostawiony zosta�
Ulewiczowi nie tyle na pami�tk�, ile z pro�b� o darowanie
go jakiemukolwiek tworowi tej ziemi, gdyby naturalnie tw�r. podobne palto
przyj�� zechcia�. Na dwu nast�pnych gwo�dziach dynda�y
jeszcze dwa przedmioty, a mianowicie: na pierwszym - jasnopopielata marynarka, a
na drugim r�cznik, zas�uguj�cy r�wnie� na miano
�cierki, przewa�nie ze wzgl�du na niezwyk�� obfito�� pokrywaj�cych go
nagromadze� brudnego i�u. We framudze okna sta�y ka�amarze
atramentu i zdawa�a si� rozpacza� lampa z rozbitym i zakopconym kloszem w
towarzystwie zardzewia�ego kozika, �y�eczki od herbaty i
flaszki, na dnie kt�rej czernia�o trocha skrzep�ej jodyny. Za piecem le�a�o i
sta�o kilka spad�ych z etatu s�oik�w musztardy, wspania�a
kolekcja porozbijanych rurek, fio�, kolb, retort, palnik�w i s�oj�w, a nadto
wytarta do ostatniego w�osa szczotka do but�w. Na szczycie
pieca pi�trzy�a si� barykada z "artyku��w", drukowanych w post�powych
tygodnikach, po�yczonych przez rozmaite osoby w r�nych
miejscach miasta Warszawy, prawdopodobnie z zapewnieniem szybkiego przeczytania
i zwrotu niemniej pospiesznego. I nic ju� wi�cej
nie by�o w tym pokoju opr�cz zgni�ego powietrza, kt�re, jak tajemnicza zmora,
wdziera�o si� przez otwarte okno, p�yn�c ze �mietnik�w,
i opr�cz poczucia n�dzy.
To ostatnie nadawa�o przedmiotom �w wyraz zagadkowy i z�owieszczy, kt�ry tak
n�ka� Kubusia. Nauczony przez bied� czu� on w sobie
t� pewno��, kt�ra zreszt� istnia�a w nim nie w postaci my�li sformu�owanej, ale
raczej jako bo ja�� nerwowa, �e ani na ca�ym �wiecie,
ani nawet we w�asnym m�zgu, zmys�ach i ciele nie ma �adnego punktu oparcia,
�adnej gwarancji posiadania, �adnego prawa w�asno�ci,
�e wydany jest na. �up przypadk�w, p�dz�cych w chaosie, z kt�rych jedne uderzaj�
jak t�pe kije, inne pal� jak p�on�ce �agwie, inne
kalaj� jak bagno albo zamierzaj� si� jak wrogowie i w chwili �miertelnej trwogi
omijaj� z chichotem, pogr��aj�c ca�e jestestwo w tym
wi�kszym upadku. Okrutnie cierpia� czuj�c, �e cz�owiek na ziemi nie wie dnia ani
godziny, �e dzi�ki d�ugotrwa�ym g�odom i dzi�ki
wynikaj�cym z nich prawom, kt�re gdzie� w nieznanych g��biach pracuj� bez
ustanku, utraci� mo�e niepostrze�enie wzrok, s�uch,
w�adz� chodzenia, kochania kobiet, zdolno�� trawienia i logicznej kalkulacji,
nie przestaj�c by� sob�, kt�ry wie, oraz nie wyzbywaj�c
si� rdzenia i tre�ci wszystkich nieszcz��, to jest zestawie� i rozmy�la�.
Jedyn� dziedzin� i jedyn� form� w�asno�ci posiadania, kt�rej
czu� si� pewnym o tyle, o ile pewnym by� posiadania m�zgu i �o��dka, stawa�y si�
czasami wspomnienia. Dzia�o si� to jednak w�wczas
tylko, gdy nie podlega� g�uchym na wszystko i skostnia�ym zamroczeniem rozpaczy,
gdy dobrotliwa w�adza pami�ci jak anio� zas�ania�a
skrzyd�ami rzeczywisto��.
A chwile takie przychodzi�y coraz rzadziej i trwa�y coraz kr�cej. W�a�nie tej
nocy le�a� na ��ku w stanie reminiscencyj. Rozmy�la� o
tym, jak niezmiern� przebieg� drog� �ycia, cho� prze�y� dopiero lat dwadzie�cia
cztery! Zdawa�o mu si�, �e na wiele setek lat przed
Chrystusem zasz�y te wypadki, kt�re w�a�nie przesuwa�y si� w jego pami�ci niby
martwe widma na bia�ym ekranie. By� wyrwany do
Owidiusza, wcale dobrze odpowiedzia�, p�niej zapakowa� tornister i wraz z
trzema towarzyszami, ze wzgl�du na przypadaj�c�
uroczysto�� "ostatk�w", powzi�� idiotyczny zamiar udania si� do knajpy, do
rzeczywistej knajpy, pe�nej pijanych szewc�w i obywatel�w
niewiadomej kondycji. Zdawa�o mu si�, �e bierze udzia� w tym bankiecie,
sk�adaj�cym si� z trzech kufli n�dznego piwa, �e jeszcze
odczuwa przyjemno�� pi�toklasisty, upijaj�cego si� po raz pierwszy. I uczu�
znowu ten ostry b�l w sercu, to drgnienie w sobie, jakie
uczu� w�wczas, gdy nagle we drzwiach cuchn�cego szynku zjawi�a si� u�miechni�ta
twarz inspektora gimnazjum. Przez d�ugie o�m lat
wspomina� ten wypadek, a jednak nie mo�na go wyrwa� z pami�ci. Ba! - gdyby� to
nie owe trzy okropne kufle piwa... Wyp�dzono go z
gimnazjum raz na zawsze, jako �otra "zepsutego do szpiku ko�ci".
Dwaj wsp�winowajcy byli synami ludzi zamo�nych, tote� skonstatowano, �e szpik
ich ko�ci w lepszym jest stanie, pozwolono im tedy
uda� si� do innych gimnazj�w i poko�czy� je chlubnie. A n�dzarzowi wiatr w oczy.
N�dzarz zosta� na bruku, opuszczony przez
wszystkich i wskazywany palcem przez ogl�dnych ojc�w rodzin synom z klasy pi�tej
z jednej strony jako przedmiot obrzydzenia, a z
drugiej jako "przyk�ad".
I s�u�y� przez czas d�ugi jako �w przyk�ad. Dalecy krewni, kt�rzy po to, zdaje
si�, s� na kuli ziemskiej, aby dawa� zna� o swym istnieniu
w�wczas, gdy trzeba gromi� dalekich a niezamo�nych krewniak�w, spe�nili, co do
nich nale�a�o. Zgromili "zaka�� ca�ej familii" ju� to
s�owem usty wypowiedzianym, ju� wypisanym przy pomocy wielkiej kolekcji b��d�w
ortograficznych na du�ych arkuszach papieru - i
zaj�li si� swymi interesami nie cierpi�cymi zw�oki. Jak�e wiele w�wczas
przecierpia�! Nie tylko ciotki, wujenki, siostry cioteczne,
nauczyciele, koledzy, dewotki i ulicznicy, ale nawet pijacy z na�ogu, jawni lub
ukryci ��opacze tego samego piwa i stokro� bardziej
wyskokowych rosolis�w uwa�ali za rzecz "wskazan�" obdarza� go, je�eli nie
wyrazami, to przynajmniej spojrzeniami pogardy. Nie
m�g� przesun�� si� przez ulic�, aby nie us�ysze� za plecami takiego albo ten
sens zawieraj�cego dialogu:
- Ten kawaler to ju� podobno nie�le piwko ��opie. Ju� nawet i nosek mu dojrzewa
w barwie odpowiedniej. �adne czasy nasta�y! O
w�sach jeszcze ani dudu, a ju� go podobno za nogi spod �awy u Centkiewicza
policja wywlek�a. Taki go przecie na��g ogarn��!
Wyrzucili, szelm�, z klas - i s�usznie. Parszywa owca... Ca�� szko�� m�g�by do
picia przyuczy�!
Pogarda, kt�r� przyt�ukli go ludzie, mia�a w sobie co� z kupy kamieni. Ilekro�
usi�owa� d�wign�� si� spod niej, tyle razy do�wiadcza�,
jak niezmiernym jest jej ci�ar, i upada� na nowo. Teraz przechodzi� ca�� drog�
dawnej rozpaczy i tego czego�, co zapewne mieli na
my�li prawodawcy, wykonawcy i spo�ecze�stwo, to jest skruchy i �alu. Tylko ju�
teraz nie bola�o to tak bardzo. Ju� to dawno przesz�o i
najg��bsze rany od najz�o�liwszych uderze� od dawna si� zabli�ni�y. Tylko skutki
ich g��boko ukryte do dzi� dnia trwa�y.
Najwyra�niejszym z nich by�a bezradno��.
Mo�e zreszt� niezaradnym by� od urodzenia i opieka ludzka jedynie ten z�y
przymiot znieczula�a i trzyma�a w stanie martwoty. Dopiero
bowiem od czasu wyp�dzenia z gimnazjum sta� si� ofiar� rozwagi, kt�ra "czyni�a
go tch�rzem" w�wczas nawet, kiedy wcale nie
do�wiadcza� ucisku ludzkiej nienawi�ci. Rozwaga ta mia�a nadto wiele sk�adowych
cz�ci zabobonu i mistycznego zestawiania zjawisk
odleg�ych. Jakkolwiek b�d� wkr�tce po katastrofie uda� si� do prezesa Izby
Skarbowej i poda� pro�b� o przyj�cie go na pisarczyka
biurowego. Wiedzia� dobrze, co �w prezes, �w wytrawny Moskal s�dzi� o jego
moralno�ci, o konduicie "wyp�dka", kt�rego palcami
wytyka�o ca�e miasto, o post�pkach siedmnastoletniego pijaka, wyw��czonego za
nogi od jakiego� Centkiewicza. Nie wiedzia� tylko o
tym, �e prezes, przyjmuj�c go do kancelarii i wyznaczaj�c mu 15 rubli pensji
miesi�cznej, oddawa� si� marzeniom patriotycznym.
Wyci�gn�� za uszy ton�cego w oceanie n�dzy, przygarn�� sierot�, da� opiek� i
niejak� otuch� pogardzonemu przez og� - znaczy�o dla
tego patrioty zdoby� "cz�owieka", jedne z tych poczwar moralnych, jakie
rozp�adza i hoduje duch moskiewski, jedne z tych istot g�upich
i pod�ych, kt�re s� zimne, jadowite i plugawe jak ropuchy. Gdyby nie okruszynka
wiedzy zdobyta w szko��, i druga ambicji - pewno
spe�ni�oby si� marzenie prezesa, nikt bowiem nie wspar� Kubusia ani jednym
�yczliwym spojrzeniem. M�odzieniec zaopatrzony w jego
wiadomo�ci, a nie wyzuty z odwagi i sprytu, by�by w przeci�gu lat czterech,
nawet nie przechodz�c na prawos�awie, dobi� si� w biurze
zno�nego kawa�ka chleba. Ulewicz nie dobi� si� niczego, poniewa� t�skni�. A za
czym? Za czym�, co le�a�o w jego naturze, a czeqo nie
zna�.
By�by dobrym obywatelem na ka�dym stanowisku, gdyby tylko nie zmuszano go do
walki o byt, do bitwy i deptania. On mia� wstr�t do
robienia z niczego kariery - no i ba� si�. By� jak pow�j "czy bratek, kr�ry
potrzebuje dobrego i ciep�ego gruntu, tkliwego �wiat�a i
mi�kkiej opieki, a musia� by� jak pod�y bluszcz, kt�ry wbija pazury nawet w mur
i ssie z niego soki. Swoj� drog� lubiono go tam w owej
pa�acie za pilno�� i nawet, co dziwniejsza, za pewien gatunek dystynkcji.
Przyszed� wszak�e czas, �e Kubu� nie m�g� wy�y� w rodzinnym mie�cie. Koledzy, z
kt�rymi spotyka� si� od czasu do czasu, poko�czyli
gimnazjum i ruszyli do Warszawy. W�wczas uczu� si� tak samotnym i opuszczonym,
jakby utraci� najbli�szych wsp�braci w tych,
kt�rzy zaledwie tolerowali go w swoim towarzystwie. Niezno�na refleksja dr�czy�a
go ci�g�ym powrotem i przypominaniem, �e za owe
trzy kube�ki piwa przehandlowa� �ycie. Bo czyli� mo�na by�o �yciem nazywa�
przebywanie w rodzinnym W�ocku? P� dnia trawi� w
biurze na wykonywaniu figlas�w kaligraficznych, w po�udnie zjada� obiad za 40
kopiejek, a p�niej odbywa� w��cz�g� po mie�cie,
�a�enie z ulicy na ulic�, �a�enie bez celu, bez zamiaru, nudne, jednostajne,
obrzyd�e samo w sobie, zabijaj�ce, okropne, je�eli dopisywa�a
pogoda, albo wysiadywa� w zakopconej cukierni podczas s�oty, odczytuj�c trzy czy
cztery gazety konserwatywne, co by�o czynno�ci�
stokro� nudniejsz� ni� samo wydeptywanie chodnik�w. Czasami grywa� w bilard,
je�eli ta satysfakcja nie grozi�a przeskoczeniem
bud�etu. Poza tym nic si� nie zdarzy�o na tym stepie dni jednostajnych, w tej
zat�ch�ej sadzawce, jak� (dla urz�dnik�w pa�aty) jest
miasto gubernialne.
Najubo�szy cz�owiek w Europie mo�e za swoje trzy cwancygiery naby� numer
liberalnego czy humorystycznego pi�mide�ka i po�mia�
si�, poz�o�ci�, naodgra�a� albo przynajmniej rozerwa� umys� sk�opotany jak��
wiadomostk� o rzeczach ciekawych. W miastach
gubernialnych Azji nadwi�la�skiej dla urz�dnik�w Izby Skarbowej nic nigdy nie
ukazuje si� na horyzoncie, nie ma zjawisk
zajmuj�cych, albowiem rzeczy ciekawe poch�ania policja. Urz�dnicy pa�aty s� tam
du�ymi, grzecznymi dzie�mi, kt�re niczego si� nie
napieraj� i kt�re niczego nie s� ciekawe, wskutek tego prawdopodobnie, �e nie
przypuszczaj� istnienia rzeczy ciekawych. Jedynym
sfinksem, kt�ry niepokoi ich umys�y przez rok ca�y - jest noworoczna
gratyfikacja. Kapnie cz�owiekowi dziesi�� rubli czy nie kapnie -
oto jest jedyne godne pa�aciarza pytanie. Poza t� rozkoszn� dywersj� - �adnych
wzrusze�. Nawet m�odo�� nie mo�e ukazywa� tego
�ycia w odmiennych, �ywszych kolorach. Nawet mi�o�� jest tam tak martw� i
skostnia��, jak inne my�li i uczucia. I w rzeczy samej, czy�
mi�o�� �ywa nie by�aby okrutn� niedol� dla cz�owieka pobieraj�cego miesi�cznie
dwadzie�cia rubli pensji? M�odzian tamtejszy o�eni�
si� mo�e tylko ze star� i brzydk� bab�, je�eli jest bogat�, i w�wczas jest, jak
wiadomo - g�upcem, albo z m�od�, pi�kn� i ukochan�, ale
szwaczk�, i wtedy jest, jak stwierdza m�dro�� wszystkich ciotek na ziemi -
g�upcem.
W duszy Kubusia zrodzi�o si� rozpaczliwe pragnienie: do Warszawy! Cho�by
przysz�o ulice zamiata� albo drwa r�ba� - byleby mie�
przynajmniej wi�cej gazet konserwatywnych do czytania, wi�cej twarzy do widzenia
i wi�cej ulic do spaceru. I sta� si� cud. Oto jeden z
koleg�w Ulewicza, a w�wczas ju� student medycyny w uniwersytecie warszawskim,
dawa� lekcje w domu wysoko postawionego
urz�dnika filii banku pa�stwa. Dygnitarz bywa� libera�em w chwilach wolnych od
pracy biurowej i od zatrudnie� w przer�nych
komitetach towarzysko-spo�ecznych, wyra�nie lub skrycie rusyfikatorskich. Lubi�
wtedy rozprawia� o bytno�ci Boga i spiera� si� z
m�odym studentem o ow� "dusz�" i o owe "prawdy" oraz "hipotezy"...
Pewnego razu studentowi uda�o si� zr�cznie zaleci� Jakubka, z kt�rym czasami
korespondowa�. Dzia�o si� to w czasach takich, kiedy
jeszcze m�odzi Sarmaci nie byli kupami wyrzucani z urz�d�w, czyli w czasach nie
tyle odleg�ych, ile odmiennych od chwili obecnej tak
wyra�nie, jak epoka nasza odmienn� jest od miocenicznej. Wielki urz�dnik kaza�
Jakubkowi przez studenta poda� skrypt zwany
dok�adnaja zapiska i wkr�tce potem da� mu miejsce w banku z pensj� 35 rubli na
miesi�c. Z dreszczem rado�ci w sercu pu�ci� si�
Ulewicz do Warszawy... A teraz, gdy le�y bezw�adnie na ��ku, tak nienawistnie
ow� chwil� przeklina!
Przez p�tora roku wzorowo s�u�y� w banku i zarobi� na przyja�� koleg�w
biurowych, a nawet na �yczliwe u�miechy zwierzchnik�w.
Nagle, jak piorun, wypad�o nieszcz�cie.
Od dawna zauwa�y�, �e jeden z naczelnik�w, Moskal przewrotny i intryguj�cy,
zwraca na niego uwag�. Ilekro� spotykali si� na
korytarzach, Kuba czu� na sobie wzrok zimny, bezlitosny i z�owieszczy. Stopniowo
zacz�� si� obawia� tej postaci. Nieraz w toku zaj��,
czytania, weso�ej pogaw�dki nie�wiadome my�lenie wynosi�o z mroku t� twarz
such�, z rzadkim, szarym zarostem i z trupim
u�miechem gro�by na w�skich wargach. Z tej g�uchej obawy wyros�a nienawi�� i
id�ce po jej tropach nieodst�pne z�e przeczucie. I nie
zawiod�o...
Jak si� p�niej okaza�o, �w Moskal by� �miertelnym nieprzyjacielem Jakubkowego
protektora. Pewnego razu zasz�a okoliczno�� taka, �e
Ulewicz musia� w sprawie urz�dowej zetkn�� si� oko w oko ze swym wrogiem i
zosta� przeze� potraktowany w taki spos�b, �e si�
uni�s� i wpad� w pasj�. Za ostre s�owa w�wczas wypowiedziane w chwili
upokorzenia i gniewu - straci� posad�.
Ten wypadek rozbi� go zupe�nie. Uganianie si� za nowym miejscem, poszukiwanie
zarobk�w przygodnych, ca�a wreszcie dzia�alno��
intensywna przedstawia�a teraz zupe�ny obraz niedo��stwa. Na miejscu resztek
wytrwa�o�ci i odwagi rozsiad� si� zabobon i wessa� w
siebie wszystkie w�adze ducha. Codziennie Kuba wysiadywa� w administracji
Kuriera pospo�u z t�uszcz� szukaj�c� posad, aby
natychmiast po ukazaniu si� numeru odczyta� jednym tchem dzia� "Posady i prace",
potem bez namys�u rwa� w jakim� kierunku, do
jakiego� celu i przybywa� za p�no.
Nie wiedzia� o tym, �e owo poszukiwanie pracy po up�ywie pewnego czasu by�o ju�
tylko �mieszn� g�upot�. W wy�cigu, gdzie posad�
chwyta� najsilniejszy, Kubu� nie m�g� otrzyma� �adnego miejsca, poniewa� mia� z
n�dzy poz�r wariata czy jakiego� sentymentalnego
z�odzieja. Oczy jego z g�odu i rozpaczy nabra�y wyrazu p�ob��du czy idiotyzmu,
twarz mia�a barw� zie�onawo��t�, ubranie spada�o.
Ostatnia koszula zgni�a i cuchn�a na ciele brudnym i poc�cym si� z nieustannej
gor�czki. Kiedy sprzeda� wszystko a� do ostatnich
brudnych strz�p�w, pozosta�o, jako jeden jedyny �rodek do �ycia w literalnym
znaczeniu tego wyrazu - zaci�ganie po�yczek.
Wyszukiwanie krynic kredytu u�atwia� �w student medycyny, kolega gimnazjalny i
wsp�lokator mieszkania. Wkr�tce jednak i on
wyjecha� na kondycj� letni�. Za nim powyje�d�ali nieco bli�ej znani Jakubkowi
m�odzi ludzie. Udawa� si� tedy w chwilach okrutnych
upadk�w na si�ach do dalszych i coraz dalszych znajomych. Nieraz odchodzi� od
przytomno�ci ze wstydu, kiedy spotyka� na ulicy ludzi
ledwie mu znajomych, do kt�rych trzeba by�o przyczepia� si�, wymawia� zdania o
tre�ci okropnie obcej, straszliwie oboj�tnej i ko�czy�
ich szereg niedba�ym zapytaniem:
- Czy nie m�g�by mi pan na pewien przeci�g czasu po�yczy� 20 kopiejek?
Czasami odnosi� nad sob� straszliwe zwyci�stwo: nie przyczepia� si� do os�b,
kt�re by�yby mu po�yczy�y z pewno�ci� nawet
dwadzie�cia pi�� kopiejek. Mieszkania od trzech miesi�cy nie op�aca�, a nie m�g�
si� stamt�d wyprowadzi�, cho� by�o nies�ychanie
drogie, bo dok�d�e mia� si� wynie�� i jakim sposobem? W ci�gu kilku ostatnich
tygodni nie jad� nic gotowanego, nie pi� nawet
ohydnego napoju zwanego herbat�, poniewa�, nie mia� za co kupi� nafty. Zjada�
tylko chleb po 12 groszy bochenek, je�eli naturalnie
zdo�a� "po�yczy�" od kogo� pieni�dzy. A ile� to razy musia� obiec p� Waszawy
zanim owe 12 groszy zdoby� mu si� uda�o! Ile razy
brak dwu groszy rujnowa� marzenie o kupnie chleba i �ykaniu wielkich k�s�w,
ogromnych k�usk�w ciasta!
Zazwyczaj siedzia� w �azienkach na pewnej �awce w najbardziej oddalonym k�cie
parku. Czasami wtoczyli si� po tej zapuszczonej
uliczce �o�nierze z ohydnymi �ajdaczkami, a w og�le panowa�a tam ju� cisza i
by�o samotnie. Jakubek rozci�ga� si� na �awie, z�era� sw�j
bocheneczek chleba i ju� to p�aka� ca�ymi godzinami, je�eli by� w nastroju
lirycznym, ju� wpada� do g��bokich szyb�w g�upiego
cynizmu.
Mi�dzy nim i owymi pewnikami, w kt�rych pomroce b��ka� si� nieraz, doznaj�c
moralnych ran i rozt�ucze�, sta�a owa nabyta
bezradno��, owo tch�rzostwo nawet wobec grzechu. Jak w tracheotomii, tym
sztucznie wprowadzanym powietrzem oddycha�.
Cz�stokro� zrywa� si� z �awki i wielkimi krokami szed� - kra��. Dochodzi� do
ko�ca alei i powraca� nie dlatego wcale, aby si� budzi�o w
jego chorej istocie sumienie, lecz dlatego, �e mu si� przewraca� zaczyna�y
urz�dnicze wyobra�enia. Kiedy indziej zrywa� si� z �awki i
szed� pracowa�. R�ba� drwa, zamiata� rynsztoki, czy�ci� kloaki, rozwozi�
w�gle!... Powraca� na sw� �aw� jeszcze szybciej gdy�
wiedzia�, �e do �adnej z tych rob�t zabra� si� nie jest: w stanie. Wiedzia�
r�wnie�, �e do �adnej z tych rob�t go nie przyjm�. Nauczono
go tajemnic ut consecutiyum, pisania jat' we w�a�ciwych miejscach, u�amk�w
algebry, naznaczono mu dusz� niezmazanym znamieniem
tu�urkowego dostoje�stwa i nic nadto. Tu�urkowo�� by�a w nim t� cech�, kt�ra go
wy��cza�a ze sfery mot�ochu. Ani jedn� arteri� nie
by� zwi�zany ze �wiatem pracuj�cych i wyzyskiwanych, a wszystkimi zro�ni�ty ze
�wiatem je�d��cym doro�kami. Teraz mia� si�
wyrzec siebie, przesta� by� "jednostk� inteligentn�", skry� si� w szeregu
robotnik�w czy str��w. Zupe�nie jak na zawsze skoczy� w
bagno i zanurzy� si� wy�ej oczu... Tote� z dnia na dzie� �azi� pokryty brudem i
wszami, trawiony przez gor�czk�, �cigany przez j�dz�
spodlenia w ka�dej minucie dnia i nocy.
Tej nocy ostatniej na domiar z�ego nie m�g� usn��. Miasto ucich�o zupe�nie. Ani
jeden odg�os nie dochodzi� z ulic, ani jeden szmer nie
zag�usza� huku rozlegaj�cego si� w uszach i czaszce Jakuba. I huk ten wzmaga�
si� ci�gle, a by� straszny jakby wody wal�cej si� w
przepa�� bezdenn� z ciasnych upust�w. Wrzaskliwe ulice, kamienne podw�rza,
�ciany i chodniki, j�cz�ce wiekui�cie od �oskotu i echa
st�pa�, domy, w kt�rych kot�uje si� ci�g�y gwa�t �ycia, ca�y ten krajobraz z
kamieni i �elaza, widzialny z otwartego okna, teraz z nag�a
skona�, st�a� i oniemia�. Kubie zdawa�o si�, �e oderwany zosta� od ziemi,
rzucony w przestw�r i �e tam stoi nad cmentarzem
niezmiernym, zasypanym dziwacznymi grobowcami. Ogarnia�a go trwoga, jak zimne
powietrze, i wzmaga�y si� napady
sentymentalnego egoizmu. Przy nik�ym �wietle rozniecaj�cego si� dnia odwija�
r�kawy koszuli i ogl�da� wychud�e r�ce, maca� twardy
brzuch, bole�nie wsp�czu� �o��dkowi, kt�ry nie by� w stanie trawi�, i p�aka�
gorzkim szlochaniem nad zwi�d�ymi cz�onkami. Z
niewymown� �a�o�ci� g�aska� swe r�ce, wyczuwa� palcami bieg krwi w wenach i
j�cz�c wo�a� na ni�: "no, id�, le�, ruszaj si�, pracuj!..."
Boja�� i przeczucie utraty tych cz�onk�w wznosi�a si� w jego umy�le jak chmura,
w kt�rej lataj� pioruny. Pocz�� g�o�no st�pa� po izbie,
aby zag�uszy� huk w uszach i doda� sobie odwagi. Na szcz�cie gdzie� daleko
pocz�� dudni� w�z po bruku, potem ozwa�a si� pierwsza
doro�ka, jaki� dzwon si� roz�piewa�, p�niej �wist przybywaj�cego poci�gu
zalecia� a� do miasta po rosie z odleg�ych las�w. Szum w
uszach zaraz zacich�, ale nie odst�pi�y owe koncepcje dziwaczne i wyobra�enia
fantastyczne.
Oko�o godziny �smej rano, po nocy zupe�nie bezsennej i nic nie jad�szy, Kubu�
opu�ci� mieszkanie z zamiarem usadowienia si� w parku
wcze�niej ni� zwykle. Kiedy wymija� po�piesznie sie� g��wn�, unikaj�c spotkania
ze str�em, po s�ysza� niespodziewanie g�os
wychodz�cy z du�ej baby, ozdobionej czerwonym nochalem, kt�ra sta�a na pierwszej
platformie schod�w:
- Panie, ty panie, jak si� tam nazywasz?... Dlaczeg� to pan nie p�acisz mi
komornego?
- Dlaczego nie p�ac� komornego? - zapyta� Ulewicz z g��bokim namys�em. -
Komornego? Zapewne... Dlaczego ja w samej rzeczy nie
p�ac� komornego?
- Co pan m�wisz? Matko Boska!
- Ze zap�ac� pierwszego.
- Kt�rego?
- Pierwszego.
- Ale kt�rego pierwszego?
- Kt�rego pierwszego? Nie rozumiem takiego gdakania, moja pani.
- Masz si� pan przecie wynie�� pierwszego?
- Mam.
- No wi�c co tam pan bzdurzysz?
- Bzdurz�, �e zap�ac� pierwszego.
- Zapami�taj�e se pan!
- Zapami�tam se.
To powiedziawszy wyszed� na ulic� i ruszy� w stron� �azienek. Spodnie zupe�nie
mu si� podar�y, a kort zbutwia� ze staro�ci tak dalece,
�e si� roz�azi� pod ig��. Jakubek ze�cibywa� codziennie nogawk� z nogawk� i
doszed� wreszcie do takich rezultat�w, �e tzw. "krok" jego
spodni zaczyna� si� tu� nad kolanami. Wskutek tej ostateczno�ci, id�c forsownie,
Kuba wykonywa� ruchy dziwnie zabawne.
Przyzwyczai� si� ju� by� do swego ubrania, a jednak tego dnia czu� w sobie
jakie� przemierz�e znu�enie i zimno, jakby po jego duszy
pe�za� ohydny, lepki �limak. Ca�e jestestwo czuj�ce wstrz�sa�o si� od tych
dotkni�� i cierpia�o niezmiernie ka�d� swoj� odrobin�. Na
rogu ulicy Wsp�lnej i placu Aleksandra Kuba przypadkowo rzuci� okiem na chodnik
przeciwleg�y i oderwa� si� od swoich utrapie�.
Po drugiej stronie ulicy szed� powoli m�ody jegomo�� z twarz� tak ogorza��, �e
od razu poznawa�o si� w nim wie�niaka. Kubu�
przeszed� w poprzek ulicy i zacz�� post�powa� za owym szlachcicem. Doznawa�
takich uczu�, jakich doznawa� musi robotnik
przyczepiony do liny i zsuwaj�cy si� po prostopad�ej powierzchni ska� na tle
przepa�ci, aby podmurowa� wanty wisz�ce nad lini� kolei
gotardskiej. Je�eli towarzysz, kt�ry trzyma koniec liny przez blok przerzuconej,
z r�k j� wypu�ci - ha, wola boska...! Wszak cz�owiek
wielekro� sam si� ocali� nie mo�e i wisi na �asce drugiego cz�owieka. Westchn��
raz jeszcze i dogoni� opalonego pana.
- Przepraszam... - rzek�, poci�gaj�c go za r�kaw zdaje mi si�, �e Szyna...
Walery...
- Kubu� jak mi B�g mi�y... Kubu�... - zawo�a� tamten.
- W�a�nie ci� zobaczy�em teraz... o, tam szed�em, po tamtej stronie. Zobaczy�em
ci�, Walery... W�a�nie dopiero co wyszed�em z domu...
- pl�t� jednym tchem Ulewicz.
- C� ty, chory jeste� czy co? Taki� strasznie mizerny!
- A tak, g�owa mi� troszk� boli...
Szyna obejrza� kuzynka od st�p do g��w jednym uko�nym spojrzeniem i co�
zmiarkowa�. Uj�� go pod rami� i wprowadzi� do najbli�szej
kawiarenki. Kiedy usiedli w k�cie izby i wyfiokowana facetka nape�nia�a dwie
szklanki tzw. bia�� kaw� (a w�a�ciwie fusami
rozm�conymi w mleku), co leci za odkr�caniem kurka z jakiego� ogromnego
szaflika, oraz zaopatrywa�a ka�d� z tych szklanek w pewn�
wstr�tn� niemo�liwo��, wyobra�aj�c� ko�uszek �mietanki - Szyna nachyli� si� i
zapyta� szeptem:
- Kubu� - mo�e ty straci�e� posad�?
- O, ju� dawno...
- A teraz z czeg� ty si� utrzymujesz? Przepraszam ci�, �e si� pytam, ale
tego... uwa�asz...
- Teraz... - zacz�� m�ody cz�owiek i umilk�. Wargi mu zadr�a�y i dwie cienkie
strugi �ez pu�ci�y si� po policzkach.
- S�uchaj no, jak�e to mo�na! Czemu� ty nie pisa�e�?...
Tak przecie nie tego... Jed� do mnie na wie�! Posiedzisz, wyrestaurujesz si�.
Potem znowu pomy�li si� o posadzie.
Ulewicz przymkn�� oczy, uczepi� si� r�kami swego towarzysza i d�ugo, bardzo
d�ugo nie by� w stanie rozgi�� palc�w.
Dopiero zapach kawy i bu�ek skierowa� jego uczucia w inn� nieco stron�. Szybko
wypili podany nap�j i rozeszli si�, naznaczywszy
sobie godzin� spotkania na Dworcu Nadwi�la�skim. Kubu� powr�ci� do swego lokalu,
uprz�tn�� �mieci, zwi�za� �achmany w jeden tob�
i ofiarowa� je wraz z ��kiem i siennikiem z�o�liwemu str�owi jako znak i wyraz
uczu� przyjaznych. Nast�pnie uda� si� do mieszkania
gospodyni domu i wr�czy� jej sum� nale�n� za mieszkanie, a po�yczon� dopiero co
od kuzyna. Przez ca�y dzie� b��ka� si� po ulicach
miasta jak cz�owiek bardzo pijany. Widzia� ludzi, konie, p�dz�ce powozy, domy,
drzewa i ca�y zakres zmieniaj�cych si� zjawisk, ale nie
czu� si� zwi�zanym z niczym ani jedn� my�l�. �wiat naoczny sprawia� na nim takie
leniwe p�wra�enie, jakie sprawiaj� na nas n�dzne
drzeworyty w starych ksi��kach dla ch�opc�w. Co� one tam wyobra�aj�, usi�uj�
przypomina�, ale co?... �wiadome s�dzenie spad�o w
nim do zera. Sta�a w jego pami�ci jedna tylko idea: o si�dmej by� na dworcu.
Trzymaj�c t� my�l w m�zgu, poszed� powoli z ulicy na
ulic�, z miejsca odpoczynku na miejsce inne. Kilkakro� w ci�gu dnia dozna�
dziwnego pop�du: upa�� na twarz w�r�d zgie�ku ludzkiego i
wy�ka� si�, sp�aka�, a�by zwilgotnia�y, zmok�y rozpra�one kamienie, a�by p�k�a
obr�cz �ciskaj�ca my�li. Zjad� obiad mi�sny, wypi�
p�niej w cukierni fili�ank� kawy czarnej z likierem, oko�o godziny czwartej
znowu si� posili� i ju� o sz�stej by� na dworcu.
Kiedy si� tam znalaz�, przez t� gnu�n� i bezw�adn� niewiedz�, w jakiej trwa�
ci�gle, przelatywa� go pocz�o od czasu do czasu
elektryczne przera�enie: a je�eli ten Walery wcale nie przyjdzie, je�eli go si�
tym sposobem pozby�? Na kilka minut przed si�dm� Szyna
zjawi� si� w poczekalni i �yczliwie uca�owa� Kubusia.
- Zobaczysz, stary - wo�a� - �e nam b�dzie fajn!
Lubisz kapu�niak? Tw�j ojciec, przypominam sobie, pasjami lubi� kapu�niak z
wieprzowin�.
- Lubi�, ale ja dot�d nie wiem, gdzie ty mieszkasz.
- Jak to? To ty nie wiesz? Ano w Skakawkachl Jestem rz�dc� u hrabiego Hwilken-
Pardwica. Powiadam ci - mam roboty po uszy. Cztery
folwarki, gorzelnia, buraki nasienne, stajnie zarodowe - co� okropnego! Teraz
jeszcze szelma stary wyzby� si� kasjera i na mnie
wszystko ulokowa�.
Weso�o i g�o�no rozprawiaj�c o pracach i stosunkach folwarcznych, Szyna ulokowa�
Kubusia w przedziale klasy trzeciej i roztasowa� si�
naprzeciwko niego na ca�ej �awie. Wkr�tce poci�g ruszy� przez most na Wi�le w
kierunku M�awy. Do zachodu s�o�ca szlachcic gada�,
ale po nast�pieniu zmroku zaraz pocz�� chrapa�.
Kubu� siedzia� nieruchomo, wyprostowany, z r�kami opartymi na kolanach � patrza�
przez okno na pomykaj�ce krajobrazy. Ta sama
nieruchomo�� woli jeszcze go nie opu�ci�a, tylko snu�y si� teraz w jego
wyobra�ni dziwne widziad�a, podobne do bezlitosnych duch�w
�mierci z zakrytymi twarzami. Nie m�g� poj�� �adn� w�adz� swego umys�u, co z nim
by�o, dlaczego tak rozpacza�, a raczej dlaczego
jeszcze dzi� rano by� tak straszliwie nieszcz�liwy. Owo zdumienie i niemo�no��
poj�cia minionego g�odu by� to stan duszy
nadzwyczajnie cudaczny. Kubu� czu� jeszcze na sobie okropny ci�ar, jakby na nim
le�a�y olbrzymie stosy d�bowych belek, a
jednocze�nie nie m�g� uchwyci� ich formy, jakby by�y tylko cieniami, samym
nieuj�tym kszta�tem czy s�upami �wiat�a. Z
niewymownym obrzydzeniem wspomina� wszystkie prze�yte upadki, niedole, g�upie
rozpacze spowodowane brakiem dwu groszy i
pogr��y� si� we wstyd ci�ki i dotkliwy. Szyna chrapa� ze swobod�.
Za�wiecono lamp� i blask jej pad� na t�gi kark �pi�cego, na twarz obros��,
koloru spalonej ceg�y. Kuba spogl�da� od czasu do czasu na
zdrowego szlachcica i pocz�� uczuwa� najg��bsze uszanowanie. "Od woli i
zachcenia jego - my�la� - od fantazji po prostu zale�y moje
�ycie. Je�eli mu to b�dzie na r�k�, to mi� ocali, a gdyby go ca�a sztuka
znudzi�a przypadkiem, to ja musia�bym powraca� do Warszawy".
Ta my�l tkn�a go wreszcie i obudzi�a z letargu takim b�lem, iak gdy kto odkryt�
ran� rozedrze ostrzem no�a.
Na pola, lasy, na zbo�a, na r�wno, szeroko i daleko roz�o�one ��ki sp�ywa�o
�wiat�o ksi�y ca. Cie� poci�gu lecia� ni� to po bia�ych
r�wniach, ju� �ama� si� co chwila po przykopach, skaka� po rowach, zagonach,
zbo�ach, chatach, miga� na p�otach i lasach brzozowych,
przybieraj�c najfantastyczniejsze postacie. Nad tym dziwactwem fruwa�y kszta�ty
dymu, strzelaj�ce w bia�� pr�ni� niewyczerpanym
zasobem p�dz�cych naprz�d k��b�w. I jak�� dzik� rozkosz pocz�a teraz sprawia�
Kubusiowi pewno��, popierana tym nieustannym
widokiem, pewno��, �e jedzie, �e leci wraz z tym poci�giem, �e od Warszawy
ucieka, ucieka, ucieka...
Zje�d�aj�c z szeroko rozpostartego zbocza g�ry �agodnie pochy�ej, drog�
wysadzon� kasztanami, dostrzega�o si� w nizinach na tle ��k
spory p�at lasu, przewa�nie olszowego, a w g��bi tego lasu korony drzew
rozmaitych i dachy zabudowa� dominium Skakawki. Na
niewielkim wzg�rku sta� pa�ac ze wszech stron oblany basenami zaple�nia�ej wody.
Kana�y wodne, s�u��ce ku ozdobie tego miejsca i ku
zaopatrzeniu okolicy w malari�, oraz bite dro�yny przecina�y park w
najrozmaitszych kierunkach. Za ostatni� grup� drzew, ju� u st�p
g�ry, sta� murowany dom rz�dcy, nosz�cy nazw� "Monbi�" (zapewne w staro�ytno�ci
mon bijou). Obszerna i wysoka sie� dzieli�a to
domostwo na dwie po�owy. Jedna z nich by�a zupe�nie nie zamieszkan�. Sta�y tam
kadzie z gorzelni i rozmaite popsute cz�ci m�ockami,
p�ug�w itd.
W�a�ciwe mieszkanie Walerego Szyny sk�ada�o si� z dwu obszernych pokoj�w z
oknami zakratowanymi, wysokich i czysto
wybielonych. W tych dwu izbach znajdowa�y si� dwa ��ka �elazne, dwa stoliki,
trzy sto�ki, pi�� bat�w, dubelt�wka, kilka regestr�w i
kilka pi�r tak dalece zardzewia�ych, �e wyobra�a�y pr�dzej wykopaliska z czas�w
przedchrze�cija�skich ni� wsp�czesne narz�dzia,
s�u��ce do stwierdzania pismem na tak zwanych kwitkach najwy�szej, jaka by�
mo�e, stopy warto�ci dodatkowej.
Sam gospodarz tego mieszkania by� cz�owiekiem nies�ychanie przyjemnym. Gdy w
okr�g�ym mi�kkim kapeluszu, kr�tkiej marynarce i
sztylpach harcowa� na koniu, niejedna dama z zadowoleniem zatrzymywa�a na nim
spojrzenie, cho� wcale pi�knym nie by�. Brak
wykszta�cenia fachowego, a w�a�ciwie m�wi�c absolutny brak wykszta�cenia,
zast�powa� skutecznie energi�, wytrwa�o�ci� prawdziwie
�elazn� i wiadomo�ciami wy�owionymi z rozm�w lub zdobytymi w tzw. szkole �ycia.
Owa szko�a �ycia jest instytucj� naukow� wcale
niez��, je�eli takimi jak Szyna wychowa�cami poszczyci� si� mo�e. O ka�dej
rzeczy, o ka�dym zjawisku mia� on poj�cie dosy� jasne,
chocia� tak rzadko zagl�da� do ksi��ek.
Dziedzic Skakawek nie przyczynia� si� wcale do administrowania maj�tkiem. By� to
do�� pospolity pewien rodzaj hrabiego, zaj�ty
jedynie misteriami arystokratycznymi i podchodzeniem rz�dcy. Ca�e tedy
agronomiczne kierownictwo, administracja, a niejednokrotnie
i ekonomskie wykonywania w�asnych rozporz�dze� le�a�o na barkach Szyny.
Tymczasem urodzaje by�y dobre i dochody z maj�tku
zwi�ksza�y si� stale. Prawda, �e i robotnik by� tani, zw�aszcza je�eli umia�o
si� go za�ywa� sposobami, w kt�rych Szyna celowa�, tj.
wyzyska� do ostatniej niteczki. Gorzelnia r�wnie� funkcjonowa�a dobrze,
inwentarze by�y w stanie wy�mienitym, kultura maj�tku sz�a
w g�r� i hrabia ze Skakawek nie tylko pocz�� uchodzi� za znakomitego agronoma,
ale nawet czasami, w chwilach poobiedniej mi�o�ci
bli�niego, nosi� si� z marzeniem o ufundowaniu we w�o�ci swej modnego szpitala
dla kilku niedo��g�w. Tak szcz�liw� i zazdro�ci
godn� by�a i jest po wsze czasy dola hrabi�w, kt�ra im si� zreszt� najs�uszniej
nale�y jak tego dowi�d� przed wiekami czcigodny rycerz
z Manszy, m�wi�c:
Dowiedz si�, przyjacielu Sanszo, �e ze s�ug dobrych lub z�ych bior� ludzie miar�
o warto�ci pana, a gdyby� zdo�a� przenikliwie j w �wiat
spogl�da�, dostrzeg�by� snadnie, �e ca�� przewag� wielkich pan�w nad t�umem
stanowi to, �e pos�uguj� si� lud�mi, kt�rzy od nich
samych niekiedy wi�cej maj� rozumu".
Po przyje�dzie do Skakawek, kiedy Kuba U�ewicz, udaj�c si� na spoczynek po raz
pierwszy, zdj�� surducik, Szyna przerazi� si�
widokiem bielizny swego go�cia i a� na chwil� oniemia�. Zaraz tej samej nocy
podzieli� si� z nim p� na p� koszulami, surdutami,
paltotami, czapkami, butami itd. Nazajutrz Jakubek wyk�pa� si� w rzece,
wyczesa�, ubra� w czyst� bielizn� i ca�e odzienie. Prawda, �e
ten zag�odzony urz�dniczek na jelenich nogach wzi�wszy na si� palto z ramienia
t�giego Szyny, zmajstrowane przez Izraelit� w bardzo
ma�ym miasteczku s�siednim, wygl�da� jak tyka ubrana w siennik, ale za to jak�e
si� rozkoszowa� czyst� bielizn�! By�a to w
pierwszzych chwilach b�ogo�� szczytna, zar�wno fizyczna, jak moralna.
Niemniejsz� a nies�abn�c� sprawia�o mu nieustanne, cogodzinne, prawie dotykalne
odradzanie si� cia�a i ducha. By�a to jakby uciecha
natury i si� organizmu, odosobnionych i nie podlegaj�cych �wiadomo�ci, kt�re
wraz zacz�y pokonywa� swe skrzywienia, zanik czy
zwyrodnia�o��. Kubu� dowiadywa� si� teraz o istnieniu w jego duszy wyobra�e� i
uczu� nigdy dot�d nie do�wiadczonych. Z dnia na
dzie� umys� jego rozszerza� zakres swego obj�cia. Tak jeszcze niedawno ca�a ta
ziemia pospo�u z plemieniem ludzkim i niezmiernymi
owocami jego pracy by�a dla niego istotn� pustyni�, zawalon� gruzami i rz�dzon�
przez bezprawia pod�o�ci. A oto teraz nie tylko �ywi�
g��bokie, do cna prawdziwe braterstwo dla Szyny i wielu innych mieszka�c�w tego
folwarku, ale nadto, co go nieraz a� zastanawia�o,
czu� w sercu g�rne i trwa�e szcz�cie z tego b�ahego powodu, �e pewnym wierzbom
tak dobrze by�o rosn�� ss�c wilgo� ze smug�w nad
stawami, �e pszczo�om dobrze si� pracuje w upalne przedpo�udnia po szczytach
lip, �e m�ody owies tu� za gankiem ma w swej barwie
czarnozielonej, w swoich t�gich, szorstkich i grubych szypu�ach jak�� zb�jeck�
hartowno��, jak�� zaciek�� nami�tno�� rozrastania si�,
wzmagania, �ycia.
Gdy sam jeden szed� w ciszy po�r�d g��bokich cieni�w rozpostartych przez
wspania�e drzewa albo gdy si� wylegiwa� w bujnych
trawach nad brzegiem rzeki i gdy beztroska dochodzi�a do szczytu, by� w stanie
przypomina� sobie nawet Warszaw�, jej wrzask, jej
rozpalone chodniki i �ciany, jej zgni�e powietrze. Najcz�ciej wszak�e stawa�o
mu w oczach pewne drzewko warszawskie, rosn�ce na
ciasnym podw�rzu �ydowskiej fabryki kapeluszy. Drzewko to widywa� codziennie z
okna swego mieszkania, ale teraz dopiero zacz�� o
nim my�le�. Sta�o samotnie na dziedzi�czyku wylanym asfaltem, usi�uj�c wszczepi�
okalecza�o korzenie w odrobink� gruntu, kt�ra je
otacza�a. Na koron� tego m�odego kasztana bez przerwy bucha�a para, w sta�ych
odst�pach czasu wypadaj�ca z rury owej n�dznej
fabryczki - i po�ow� jego li�ci oparzy�a i zdar�a. Wspomnienie to kojarzy�o si�
z my�lami o samym sobie, o owych w bia�y dzie�
spadaj�cych na cz�owieka czarnych nocach, i o tych wszystkich synach
cz�owieczych, kt�rzy nie maj�, gdzie by g�ow� sk�oni�...
Dusza Jakubka stawa�a si� w�wczas czu�� jak rana, zdoln� do jakich� wdzi�czno�ci
bezprzedmiotowych i niezbadanych, do
wsp�cierpien i wsp�uczu� i tak wysoko ludzk�, �e dociera�a a� do granic
m�dro�ci. No - ale bo te� jad� owe krupniki, pekelfleisze,
barszcze, a osobliwie owe m�ode kartofle z jeszcze m�odszym mas�em! Zdarza�o si�
przecie, �e zjad�szy jednym tchem wszystko, co
by�o na obiad, i zak�siwszy t� rzecz bocheneczkiem chleba, poczynali obadwaj z
Szyn� wrzeszcze� przera�liwymi g�osami:
- Babo, ma�o!
I przytrafia�o si� nawet, �e nie mo�na ich by�o umitygowa� jak�� donic� poziomek
ze �mietank� albo koszykiem ma�gorzatek. Zmuszali
star� kuchark� do ponownego "pod bierania", skrobania i gotowania sagana
kartofli. Po obiedzie Szyna wsiada� na ko� i rusza� w pole, a
Ulewicz szed� piechot� w ��ki albo do lasu, na medytacj�. Czasami, gdy zjawiali
si� szynkarze, dobiera� i odmierza� w�dk� w
zast�pstwie swego kuzyna, czasami podejmowa� akcy�nik�w rewiduj�cych gorzelni�
albo pisa� kwitki i wykazy dni roboczych. po
up�ywie mniej wi�cej miesi�ca wypas� si� jak �ubr, opali�, wyprostowa� i
wyprzystojnia� nadspodziewanie. By� teraz zwinny, zgrabny,
dowcipny i weso�y. Tylko w oczach mia� jak�� mg�� niepokoju, kt�ra jeszcze Szyn�
gniewa�a.
Kiedy tak ju� rzeczy sta�y, dowiedzieli si� o egzystowaniu Kubusia w Skakawkach
dalecy jego krewni, kt�rzy w tych stronach mieli
swoje siedziby. Walery Szyna rzadko u nich bywa�, ju� to ze wzgl�du na nawa�
obowi�zk�w, ju� dlatego, �e niezbyt szczelnie pasowa�
do krewnych, trzymaj�cych z dawien dawna dzier�awy donacyjne albo posiadaj�cych
folwarki. Tymczasem spad� na obudwu
niespodziewanie list takiej ciotki Karoliny, jaka uleg�a w pami�ci Kubusia
zupe�nemu przedawnieniu, a imaginacji Walerego
przedstawia�a si� w postaci du�ego cienia w czepku i okularach. W li�cie by�o
stanowcze ��danie, aby Kuba nie zwlekaj�c jecha� do
siedziby owej ciotki, i zapewnienie, �e krewni, kt�rych w tamtej okolicy by�o
pe�no, zapraszaj� go wszyscy razem i ka�dy swoim
dworem z ca�� go�cinno�ci�.
Kuba przypomnia� sobie z gorycz� pot�piaj�ce go listy tych samych ciotek, kiedy
najbardziej, najniezb�dniej potrzebowa� rady i jakiej
takiej opieki, ale machn�� r�k� i o�wiadczy� Szynie, �e ma ch��, a nawet zamiar
poznajomienia si� z famili�. Po g��bokim rozwa�eniu
rozmaitych okoliczno�ci z tym postanowieniem zwi�zanych uradzono, �e pojad�
obadwaj w wigili� dwu �wi�t przypadaj�cych w
najbli�szym czasie. Owe dwa dni poprzedza�y generalne rozpocz�cie �niwa we
wszystkich folwarkach i stanowi�y jakby chwil� ciszy
przed burz�.
Gdy nadszed� oznaczony dzie� wyjazdu, Szyna za�atwi� hurtownie, przy pomocy
Kubusia, wyp�at� tygodniow�, objecha� folwarki,
wyda� rozporz�dzenia i kaza� za�o�y� par� koni do male�kiej bryczki.
Mikroskopijny ch�opaczyna stercza� w kielni, Szyna sam powozi�
siedz�c z Kubusiom na przednim miejscu. Wyjechali ju� nad wieczorem. Dzie� by�
cudnie pogodny, l�ni�cy tym �agodnym �wiat�em, co
zdaje si� bi� nawet z ziemi.
Od Skakawek do Wrzecion, gdzie mieszka� Wincenty Wzorkiewicz, cioteczny brat
Kuby, by�o sze�� mil op�tanych najbli�sz� drog�,
kt�r� pu�ci� si� Walery, omijaj�c trakt bity. Jecha�o si� po rozmaitych
wertepach, nieraz miedzami, a w og�le drog� nies�ychanie polsk�.
Wymin�wszy ma�� mie�cin� �ydowsk�, wjechali w lasy i piachy ci�gn�ce si� na
przestrzeni mil kilku. Piasek by� tak g��boki, �e t�gie
konie mog�y i�� tylko noga za nog�. W�zek posuwa� si� ledwo-ledwo, hu�ta� w
piasku tam i jakby na powr�t, a ni�s� podr�nych niby
kolebka na biegunach.
W tych du�ych lasach noc ich zaskoczy�a. Naok� sta�a knieja wyci�gaj�ca nad
szar� pr�g� dro�yny czarne ga��zie jode� i �wierk�w. W
ciemnym sklepieniu nieba pocz�y b�yska� gwiazdy i nieci� dziwnie �agodn�, szar�
p�wiat�o��. Ani jeden wietrzyk, ani jeden szelest
nie wydobywa� si� z g��bin lasu, spoczywaj�cych w mroku. Obadwaj jad�cy byli w
niezwyk�ym nastroju, kt�ry tak rzadko jest udzia�em
cz�owieka. Nic im nie dolega�o, nic nie by�o ani za nimi, ani przed nimi
takiego, o czym trzeba by pilnie pami�ta�, a co wa�niejsza, o co
trzeba by si� troszczy� i niepokoi�. Spok�j nie zak��cony le�a� w g��bi ich
istnie�, zupe�nie taki sam jak �w otaczaj�cy.
Czasami tylko rozkosznymi wra�eniami uderza� rozczulon� imaginacj� Ulewicza las
i noc czarowna. Stercz�ce ga��zie i zuchwa�e obok
nich mroki przybiera�y co moment kszta�ty najrozmaitsze i najbardziej cudaczne.
W jednym miejscu wida� by�o zgarbionego ch�opa
ogromnych rozmiar�w, kt�ry wyci�ga� r�k� podobn� do komina lokomotywy; gdzie
indziej czai� si� potw�r podobny do mandryla, ale
ozdobiony zabawnie skrzywionym dziobem; dalej stercza�y do g�ry dwie nogi
jakiego� podartego kad�uba albo znienacka wynurza�a si�
z cieni�w twarz nieprawdopodobnie, nadziemsko, cudownie pi�kna, twarz bia�a i
przejrzysta, jakby wykrojona z mg�y, a przecie �ywa i
wyra�aj�ca co� strasznego, niby my�l o �mierci. Ta twarz ze spuszczonymi
powiekami r�wno p�yn�a w powietrzu, prosto do oczu
Jakubka, i kiedy mia� z krzykiem przera�enia rzuci� si� Waleremu na szyj�,
rozpada�a si� w nico��, jak inne z�udzenia.
Pod wp�ywem tych u�ud wzroku doznawa� zarazem przemiany i cofania si� wyobra�e�
a� do stanu ledwie daj�cych si� uchwyci�
pami�ci� wra�e� dzieci�stwa, a� do owego chaosu niez�o�onych poj��, kiedy bajka
piastunki sprawia istotn� rozkosz artystyczn�.
Szyna rozpowiada� tymczasem o krewnych, dalekich kuzynach i ludziach, znanych
Kubusiowi ze s�yszenia zaledwie, z dawnych
zapomnianych legend familijnych. Opowiada� wybornie, ilustruj�c rzecz gestami i
tonem, do czego przyuczy� si� przebywaj�c ci�gle na
otwartym powietrzu i w polu. Pokazywa� tedy r�nych dziadk�w stryjecznych i
ciotecznych, kt�rych widywa� b�d�c berbeciem. Ka�dy
prawie z takich s�u�y� w u�anach albo w trzydziestym roku w krakusach, albo
przynajmniej jakie� tam mia� zaj�cia z Konstantym. Te
opowiadania w spos�b szczeg�lny kojarzy�y si� w umy�le Kubusia z owymi figurami
cieni�w i nik�ych �wiate�, jakie las przybiera�.
Zepsute i przeinaczone przez prostaka Szyn� podania, �wietne, pe�ne chwa�y i
honoru uczynki "wojskowych", odznaczenia si� w
wielkich bitwach, wybryki dumy czy fantazji - wszystek ten �wiat umar�y,
schowany w nimbusie legendy, by� dla Kubusia w owej
chwili jak pi�kny sen, czy zachwycenie, co raz si� przed oczyma n�dzarza
przesuwa i przepada.
Mia�o si� pod p�nocek, kiedy nareszcie wyjechali z lasu na obszerne zbo�owe
pola. Droga tam by�a twardsza, tote� konie posz�y
ostrego k�usa. Na prawo i na lewo wida� by�o w rozmaitej odleg�o�ci migaj�ce
�wiat�a we wsiach i folwarkach. Wkr�tce p�aska r�wnina
wygina� si� pocz�a w nieznaczne wzg�rza i rozdo�y. Co pewien czas w�zek wspina�
si� na strome pag�rki i zaraz zje�d�a� w�wozami
do dolin, tchn�cych ch�odn� wilgoci� i przykrytych oponami mg�y nocnej. Czasami
ukazywa�y si� obok drogi du�e czarne sylwety
zabudowa� folwarcznych i wynios�e smugi top�l, podobne do spiczastych s�up�w,
albo szarza�a d�uga, szczelnie zabudowana kolonia
ch�opska.
W pewnym miejscu droga wykr�ci�a si� i posz�a w g�r� po dnie w�wozu, na kt�rego
lewym zboczu czernia�y szeroko zaro�la ogrodu,
otoczone parkanem. Na szczycie, w�r�d tych drzew, b�yska�y ostro �wiat�a w
mieszkaniach i zarysowywa�y si� liczne budynki.
Najwi�kszy z nich by� dworem widocznie, bo �wiat�o bi�o ze� na zewn�trz przez
szereg du�ych okien i s�ycha� by�o gr� na fortepianie.
Przez oszklone, szerokie, a w owej chwili otwarte drzwi, bia�a masa blasku
pada�a na balkon wisz�cy nad drog�. W pokoju s�siaduj�cym
z balkonami kto� gra� ognistego walca z prawdziwym entuzjazmem i odpowiednim
waleniem w instrument.
W polach, kt�re o p�nocy wydawa�y si� g�uchym i zi�bi�cym pustkowiem - ten walc
podzia�a� na podr�uj�cych bardzo �ywo i
posilnie.
- Kto tu mieszka? - zapyta� Kuba.
- Tutaj... Wiesz, �e nie mog� si� zorientowa�. Poczekaj no...
Mimo woli Walery wstrzyma� konie i zacz�� przygl�da� si� zarysom budowli. Wtem
muzyka ucich�a i na balkon kto� szybko wybieg�, a
w�a�ciwie jednym susem wyskoczy�. Ulewicz dostrzeg� kszta�t g�owy owej osoby,
kiedy drzwi wymija�a. Wyda�o mu si�, �e jest to
m�oda panienka. Osoba spar�a si� obiema r�kami na balustradzie ganku i pochyli�a
nisko g�ow�, jakby pragn�c rozpozna� czy zobaczy�
przyczyn� szelestu w w�wozie. Zdawa�o mu si� r�wnie�, jakoby wym�wi�a p�g�o�no
jaki� wyraz. W�wczas g�owa jej znalaz�a si�
znowu w naj�ywszym promieniu �wiat�a i w�osy dziwnie zal�ni�y.
- No wiesz, �e nie mog� zmiarkowa�... Czy�by to by� Radost�w?... - rzek� Szyna.
Cmokn�� na konie i wkr�tce wyjecha� z w�wozu na r�wnin� wielkiego p�askowzg�rza.
Kubu� nie m�g� odj�� wzroku od sylwetki na balkonie, kt�ra nagle tak go
zastanowi�a, przej�a tak� szczeg�ln� ciekawo�ci�, jakby
zobaczy� nowy, fantastyczny dziw lasu, co za pierwszym zmru�eniem oka zamieni
si� w ga��� albo cie�. By� niemal pewny, �e ca�e to
widzenie by�o �miesznym urojeniem, po prostu gr� nocy.
W�zek wtoczy� si� do alei lip, ciemnej jak krypta. Folwark wraz z o�wietlonymi
szybami przepad� w mrokach. Na ko�cu alei drogi
rozbieg�y si� w rozmaitych kierunkach. Lecieli tedy pierwsz� lepsz�, na chybi�
trafi�, po�piewuj�c i z prostacka sadz�c si� na t�uste
dowcipy. Po obudwu stronach drogi sta�y wysokie zbo�a. Kiedy bryczka zsuwa�a si�
w p�ytkie, wys�ane py�em w�woziki, Kuba widzia�
tu� nad sw� g�ow� czarne �d�b�a i nagi�te k�osy �yta, kt�re zdawa�y si� zagl�da�
mu do oczu i co� szepta�, kiwaj�c si� jednostajnie.
Jad�c noga za nog� pod g�r�, s�yszeli szelest zb� dojrza�ych, cudownie
melodyjny, podobny do jakich� nabo�nych d�wi�k�w.
Franek w tyle w�zka wytrzeszcza� oczy, usi�uj�c nie spa�, cho� jego magierka
chwia�a si� co minuta bezw�adnie w najrozmaitsze strony.
Znowu majacze� pocz�y jakie� domostwa i drzewa.
- A co to za wie�, ojcze? - zapyta� Szyna cz�owieka w bia�ej koszuli,
przechodz�cego w tym momencie obok w�zka.
- Wrzeciona, panie...
- To traf - zawo�a� Walery. - Wyobra� sobie, �e jeste�my u celu. Tu w�a�nie
mieszka Wzorkiewicz.
Wjecha� na podw�rze folwarku i skierowa� konie przed ganek obro�ni�ty dzikim
winem, gdzie si� jeszcze �wieci�o.
- A kto tam? - zawo�ano od progu.
- Swoi! - rzek� Szyna. - Panowie ze Skakawek.
- Przyjechali... - zawo�a� jaki� g�os �yczliwy.
Za chwil� Kuba znalaz� si� w obj�ciach os�b, kt�rych nigdy w �yciu nie widzia�.
�ciska� go przede wszystkim szlachcic kr�py,
rozp�cznia�y w pasie, w�saty i �ysawy, z szyj� tak grub� i g�ow� tak niewielk�,
�e ca�a kombinacja w sumie przypomina�a - wydr�.
Nast�pnie podstawi�a mu upudrowany policzek m�oda jeszcze dama z noskiem kr�tko
przyci�tym i u�miechem bardzo kokieteryjnym.
Byli to w�a�nie pa�stwo Wzorkiewiczowie, kt�rzy pobrali si� przed trzema laty i
siedzieli dzier�aw� na owych Wrzecionach. Wniesiono
zaraz saleterk� z pi�kn� potrawk� ciel�c�, p�miseczek z kartoflami i wskutek
tego najciekawsze odpowiedzi przyjezdnych uton�y w
sosie. Po kolacji, przy herbacie, nast�pi�a chwila rozmowy, z konieczno�ci
sztywnej i nieszczerej, a wkr�tce p�niej wszyscy udali si� na