8243
Szczegóły |
Tytuł |
8243 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8243 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8243 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8243 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Frederick Forsyth
DZIE� SZAKALA
Przek�ad STEFAN WILKOSZ
AMBER
Tytu� orygina�u: THE DAY OF THE JACKAL
Copyright (c) 1971 by Frederick Forsyth
For the Polish edition Copyright 1993 by Wydawnictwo Mizar Sp z o o
Published in cooperation with Wydawnictwo Amber Sp z o o
ISBN 83-7169-258-7
Cz�� pierwsza
ANATOMIA SPISKU
ROZDZIA� 1
Jest godzina sz�sta czterdzie�ci. Marcowy paryski poranek. Zimno wydaje si� szczeg�lnie dotkliwe, gdy cz�owiek stoi w obliczu plutonu egzekucyjnego. 11 marca 1963 roku o tej w�a�nie godzinie pu�kownik francuskiego lotnictwa sta� przed s�upkiem wbitym w �wir na g��wnym podw�rzu fortu Ivry i patrzy�, z powoli zamieraj�c� nadziej�, na oddzia� �o�nierzy uszeregowany o dwadzie�cia metr�w przed nim. Wi�zano mu r�ce.
Zgrzyt nogi przesuwanej po piasku. Drobna ulga w napi�ciu, gdy chustka opada na oczy podpu�kownika Jeana-Marie Bastien-Thiry, lat trzydzie�ci pi��, zas�aniaj�c mu �wiat�o dzienne po raz ostatni. Mamrotanie ksi�dza zag�uszaj� trzaski dwudziestu zamk�w karabinowych. �o�nierze �aduj� i odbezpieczaj� bro�.
Gdzie� za murem ci�ar�wka g�o�no domaga�a si� prawa przejazdu od ma�ego wozu, kt�ry zagrodzi� jej drog� do miasta. Sygna�, zanim zamar�, przyg�uszy� rozkaz "Cel!" rzucony przez dow�dc� plutonu. Jedynie stadko go��bi poderwa�o si� na chwil� pod niebo, a trzask salwy zmiesza� si� ze zgie�kiem budz�cego si� miasta. Po paru sekundach pojedyncze "paf" coup-de-grace zgin�o w ha�asie wzmagaj�cego si� ruchu ulicznego za murem.
�mier� oficera, przyw�dcy grupy tajnej organizacji wojskowej, kt�ra usi�owa�a zabi� prezydenta Francji, mia�a po�o�y� kres pr�bom zamach�w na �ycie g�owy pa�stwa. Kaprys losu sprawi�, �e sta�o si� inaczej. Ale najpierw trzeba wyja�ni�, jak dosz�o do tego, �e w marcowy paryski poranek podziurawione kulami cia�o ludzkie zwis�o ze s�upa na podw�rzu wojskowego wi�zienia...
S�o�ce wreszcie zapad�o za mur pa�acu, a d�ugie cienie po�o�y�y si� na dziedzi�cu, przynosz�c upragnion� ulg�. Nawet o si�dmej wieczorem tego najgor�tszego dnia roku temperatura wci�� jeszcze wynosi�a 25 stopni. W zapoconym mie�cie pary�anie �adowali k��c�ce si� �ony i wrzeszcz�ce dzieci do samochod�w i poci�g�w i wywozili je za miasto na weekend. By� 22 sierpnia 1962 roku, dzie�, w kt�rym, zgodnie z decyzj� kilku ludzi, genera� Charles de Gaulle mia� zgin�� gwa�town� �mierci�.
Podczas gdy ludno�� stolicy ucieka�a od miejskiego �aru ku wzgl�dnej och�odzie rzek i morskich wybrze�y, za ozdobn� fasad� Pa�acu Elizejskiego wci�� trwa�o posiedzenie rady ministr�w. Szesna�cie czarnych limuzyn, citroeny DS, otacza�o frontowe podw�rze pa�acu, stygn�c powoli w upragnionym cieniu.
Kierowcy, oparci o zachodni� �cian� muru, tam gdzie cie� by� najg��bszy, wymieniali zdawkowe uwagi, jak to ludzie, kt�rzy sp�dzaj� wi�ksz� cz�� roboczego dnia czekaj�c na swych pracodawc�w.
Tego dnia przewa�a�y narzekania na niezwykle d�ugie obrady rz�du, a� do chwili, kiedy o godzinie 19.30 za szklanymi drzwiami ukaza� si� od�wierny w z�otym �a�cuchu i przy medalach i skin�� w stron� warty. Kierowcy odrzucili i wdeptali w �wir nie dopalone gauloisy. Wartownicy i ochrona wypr�yli si� w swoich budkach przy bramie, a masywne �elazne wrota otworzy�y si� powoli.
Kiedy pierwsza grupa ministr�w pojawi�a si� w drzwiach, szoferzy siedzieli ju� przy kierownicach. Cz�onkowie rz�du zeszli po schodach, �ycz�c sobie nawzajem dobrego odpoczynku niedzielnego. Limuzyny zaje�d�a�y pod schody, od�wierny otwiera� drzwi z uk�onem, ministrowie siadali do swych woz�w i znikali na Faubourg-Saint-Honore, �egnani honorami Gwardii Republika�skiej.
Po dziesi�ciu minutach odjechali wszyscy. Dwa d�ugie citroeny DS 19, kt�re pozosta�y jeszcze na podw�rzu, wolno podjecha�y teraz pod schody. Na pierwszym powiewa� proporzec prezydenta Republiki. Prowadzi� go Francois Marroux, kierowca policyjny ze sztabowego obozu �andarmerii Narodowej w Satory. By� to cz�owiek ma�om�wny, trzymaj�cy si� z dala od �artobliwych rozm�wek ministerialnych kierowc�w; stalowym nerwom i umiej�tno�ci szybkiej i bezpiecznej jazdy zawdzi�cza� rol� osobistego kierowcy de Gaulle'a. Poza Marroux w samochodzie nie by�o nikogo. Drugi citroen by� prowadzony r�wnie� przez �andarma z Satory.
O godzinie 19.45 druga grupa pojawi�a si� za szklanymi drzwiami i znowu wartownicy wypr�yli si� na baczno��. Charles de Gaulle mia� na sobie swoje ulubione dwurz�dowe ubranie i ciemny krawat. Ze staro�wieck� uprzejmo�ci� przepu�ci� pani� Yvonne de Gaulle przez drzwi, uj�� j� pod rami� i sprowadzi� ze schod�w do oczekuj�cego auta. �ona prezydenta usiad�a po lewej stronie. Genera� zaj�� miejsce po prawej.
Ich zi��, pu�kownik Alain de Boissieu, �wczesny szef sztabu zmotoryzowanych jednostek kawalerii armii francuskiej, sprawdzi�, czy tylne drzwi samochodu s� bezpiecznie zamkni�te, a potem usiad� na frontowym siedzeniu obok Marroux.
Do drugiego samochodu wsiedli jeszcze dwaj urz�dnicy. Henri d'Jouder, dy�urny oficer ochrony, masywny Kabyl algierski, usiad� przy kierownicy, sprawdzi� rewolwer pod pach� i wyci�gn�� si� wygodnie. Od tej chwili jego oczy b�d� nieustannie b��dzi� nie po samochodzie sun�cym przed nim, lecz po chodnikach i skrzy�owaniach mijanych ulic. Po wymianie uwag z pozostaj�cymi dy�urnymi jeszcze jeden cz�owiek siad� na tylnym siedzeniu drugiego samochodu. By� to komisarz Jean Ducret, szef korpusu ochrony prezydenta.
Dwaj motocykli�ci, oczekuj�cy w cieniu pod zachodni� �cian� pa�acu, zapu�cili motory i wolno pojechali w kierunku bramy. Przed wyjazdem zatrzymali si� i spojrzeli w ty�. Marroux ruszy�, skr�ci� do bramy i do��czy� do motocyklist�w. Drugi w�z ruszy� za nim. By�a godzina 19.50.
Otworzy�y si� �elazne wrota, ma�a kawalkada skr�ci�a ko�o wypr�onych wartownik�w na Faubourg-Saint-Honore i jecha�a dalej na Avenue de Marigny. M�ody cz�owiek w bia�ym ochronnym he�mie, siedz�cy okrakiem na skuterze, przygl�da� si� przeje�d�aj�cemu orszakowi spod wielkich kasztan�w, potem ruszy� za nim. Jak na sierpniowy weekend ruch by� normalny, a policja nie by�a uprzedzona o wyje�dzie prezydenta. Tylko wycie motocyklowych syren ostrzega�o policjant�w s�u�by drogowej o zbli�aniu si� jego wozu. Musieli gwa�townie gwizda� i macha� r�kami, aby zapewni� woln� drog� na skrzy�owaniach.
Kawalkada przyspieszy�a na zadrzewionej alei, wyskoczy�a na os�oneczniony Plac Clemenceau, kieruj�c si� prosto na most Aleksandra III. Jad�c tu� za oficjalnymi wozami cz�owiek na skuterze nie mia� �adnych trudno�ci w utrzymywaniu szybko�ci. Po przejechaniu mostu Marroux skierowa� si� za motocyklistami przez Avenue du General Gallieni, a nast�pnie w szeroki Bulwar Inwalid�w. W tym miejscu skuterzysta ju� wiedzia�, �e droga, kt�r� jedzie de Gaulle, wyprowadzi go za miasto. Na skrzy�owaniu Bulwaru Inwalid�w i ulicy Varenne zwolni� i podjecha� do naro�nej kawiarni. Wyj�� z kieszeni �eton i poszed� w g��b lokalu, aby zatelefonowa�.
Podpu�kownik Jean-Marie Bastien-Thiry czeka� na przedmie�ciu Meudon. By� to cz�owiek �onaty, mia� troje dzieci i pracowa� w Ministerstwie Lotnictwa. Za konwencjonaln� fasad� �ycia rodzinnego i zawodowego ukrywa� g��bok� gorycz w stosunku do genera�a de Gaulle'a. Uwa�a�, �e oddaj�c Algieri� nacjonalistom algierskim, genera� zdradzi� Francj� i ludzi, kt�rzy w 1958 roku powo�ali go z powrotem do w�adzy.
Rezygnacja z Algierii nie przynios�a podpu�kownikowi osobi�cie �adnych strat materialnych, tote� nie kierowa� si� wzgl�dami prywatnymi. Uwa�a� si� za patriot� i by� przekonany, �e zabicie cz�owieka, kt�rego ocenia jako zdrajc�, le�y w interesie ojczyzny. Tysi�ce ludzi w tym czasie podziela�y ten pogl�d, ale tylko nieliczni, fanatyczni cz�onkowie OAS, zaprzysi�gli �mier� de Gaulle'owi, a tym samym obalenie jego rz�du. Do takich nale�a� Bastien-Thiry.
S�czy� powoli piwo, kiedy zadzwoni� telefon. Barman poda� mu s�uchawk� i odszed�, by podregulowa� telewizor znajduj�cy si� w drugim ko�cu baru. Bastien-Thiry s�ucha� kilka chwil, mrukn��:
- Bardzo dobrze. Dzi�kuj� - i od�o�y� s�uchawk�.
Za piwo przedtem ju� zap�aci�. Wyszed� z baru na chodnik, wyci�gn�� spod pachy gazet� i starannie dwa razy j� otworzy�.
Po drugiej stronie ulicy stoj�ca w oknie pierwszego pi�tra m�oda kobieta opu�ci�a firank� i obr�ciwszy si� do dwunastu m�odych ludzi zape�niaj�cych pok�j, powiedzia�a:
- Szosa numer dwa.
Pi�ciu m�odzie�c�w, zamachowc�w amator�w, poderwa�o si� z miejsca na r�wne nogi.
Pozosta�a si�demka by�a dojrzalsza i mniej nerwowa. Najstarszym w grupie spiskowc�w by� zast�pca Bastien-Thiry'ego, porucznik Alain Bougrenet de la Tocnaye, skrajny prawicowiec, syn bogatych w�a�cicieli ziemskich. By� �onaty, mia� lat 35 i dwoje dzieci.
Najniebezpieczniejszym cz�owiekiem w pokoju by� Georges Watin, trzydziestodziewi�cioletni fanatyk, oasowiec. Ten in�ynier rolny z Algierii o kwadratowych ramionach i wystaj�cej szcz�ce okaza� si� w ostatnich dw�ch latach najczynniejszym zamachowcem OAS. Starej ranie w nodze zawdzi�cza� przydomek "Kulawy".
Kiedy dziewczyna poda�a wiadomo��, ca�a dwunastka wymkn�a si� tylnymi schodami na boczn� ulic�, gdzie czeka�o sze�� zaparkowanych samochod�w. Wszystkie skradzione lub po�yczone. By�a godzina 19.55.
Bastien-Thiry sp�dzi� wiele dni na opracowaniu planu i wyznaczeniu miejsca zamachu. Mierzy� k�t strza��w, odleg�o�ci i szybko�� p�dz�cych samochod�w, si�� ognia potrzebn� dla ich unieruchomienia. Wybra� d�ug�, prost� ulic� zwan� Avenue de la Liberation, prowadz�c� do g��wnego skrzy�owania w miasteczku Petit Clamart. Wed�ug planu pierwsza grupa wyborowych strzelc�w mia�a zasypa� kulami samoch�d prezydenta na jakie� dwie�cie metr�w przed skrzy�owaniem. Ukryci za zaparkowanym przy szosie furgonem mieli do nadje�d�aj�cych samochod�w otworzy� ogie� pod ostrym k�tem.
Wed�ug kalkulacji Bastien-Thiry'ego sto pi��dziesi�t kul trafi�oby w pierwszy samoch�d, zanim zr�wna�by si� z furgonem. Po unieruchomieniu prezydenckiego samochodu druga grupa oasowc�w mia�a wypa�� z bocznej drogi i ostrzela� z ma�ego ju� dystansu samoch�d ochrony. Nast�pne kilka sekund przewidziano na wyko�czenie ofiar i ucieczk� do trzech samochod�w oczekuj�cych na innej bocznej ulicy.
Sam Bastien-Thiry, trzynasty cz�onek zamachu, mia� wypatrywa� nadje�d�aj�cych. O godzinie 20.05 wszyscy byli na swoich posterunkach. Sto metr�w od miejsca zasadzki - od strony Pary�a - Bastien-Thiry sta� na przystanku autobusowym z gazet� w r�ku, w niedba�ej pozie. Podniesienie gazety by�o znakiem dla kierownika pierwszej grupy, Serge'a Berniera, stoj�cego ko�o furgonu. Mia� wyda� rozkaz strzelcom le��cym opodal w trawie. Przy kierownicy wozu, kt�ry mia� zaatakowa� ochron�, siedzia� Bougrenet de la Tocnaye, a obok niego "Kulawy" Watin, �ciskaj�c w r�kach pistolet maszynowy.
Kiedy przy drodze w Petit Clamart odbezpieczano karabiny, orszak prezydenta de Gaulle'a, wydostawszy si� z g�stego ruchu miejskiego, wjecha� na otwart� szos� przedmie�cia. Jego szybko�� dochodzi�a do stu kilometr�w na godzin�.
Gdy ju� byli na pustej szosie, Francois Marroux spojrza� na zegarek i wyczuwaj�c za plecami niecierpliwo�� genera�a, jeszcze doda� gazu. Dwaj motocykli�ci zwolnili nieco i przesun�li si� na ty� konwoju. De Gaulle nie lubi� ostentacyjnej ochrony i pozbywa� si� jej, kiedy tylko m�g�. W tym wi�c porz�dku konw�j prezydencki wjecha� na Avenue de la Division Leclerc w miasteczku Petit Clamart. By�a godzina 20.17.
P�tora kilometra dalej Bastien-Thiry zaczyna� p�aci� za olbrzymi b��d, kt�ry pope�ni�. Mia� si� o nim dowiedzie� dopiero w par� miesi�cy p�niej, i to od policji, kiedy ju� siedzia� w celi �mierci. Przygotowuj�c dok�adny plan zamachu zajrza� do kalendarza, sk�d dowiedzia� si�, �e 22 sierpnia zmierzch zapada o godzinie 20.35. Zapewnia�o mu to do�� czasu, nawet gdyby de Gaulle si� sp�ni�, co zreszt� istotnie mia�o miejsce tego dnia. Ale kalendarz, do kt�rego zajrza� pu�kownik, dotyczy� 1961 roku. 22 sierpnia 1962 roku �ciemnia�o si� ju� o godzinie 20.10. Te dwadzie�cia pi�� minut mia�o zmieni� histori� Francji. I tak o godzinie 20.18 Bastien-Thiry zobaczy� konw�j p�dz�cy ku niemu przez Avenue de la Liberation z szybko�ci� stu dwudziestu kilometr�w na godzin�. Zamacha� gwa�townie gazet�.
O sto metr�w dalej, po drugiej stronie szosy, Bernier wpatrywa� si� niespokojnie w ciemno�� szukaj�c niewyra�nej sylwetki na przystanku.
- Czy pu�kownik ju� podni�s� gazet�? - zapyta� nie wiadomo kogo. W tej samej chwili zobaczy� p�ask� mask� prezydenckiego citroena mijaj�cego przystanek i p�dz�cego prosto na niego.
- Ognia! - rykn�� do le��cych w trawie ludzi. Kiedy wybuch�a strzelanina, samochody by�y ju� za blisko, a strza�y pada�y pod prostym k�tem do celu p�dz�cego z szybko�ci� stu dwudziestu kilometr�w na godzin�.
Dwana�cie kul trafi�o w samoch�d prezydenta, co �wiadczy�o dobrze o celno�ci zamachowc�w. Wi�kszo�� z tych kul uderzy�a citroena z ty�u. Dwie opony zosta�y przedziurawione i mimo samoklej�cych si� d�tek nag�a utrata ci�nienia zachwia�a wozem i zarzuci�a mu prz�d. Wtedy to Francois Marroux uratowa� �ycie de Gaulle'owi.
Podczas gdy najlepszy strzelec, eks-legionista Varga, celowa� w opony, reszta strzela�a do tylnej szyby. Kilka kul utkwi�o w karoserii, a jedna roztrzaska�a tyln� szyb�, przechodz�c o kilkana�cie centymetr�w mimo prezydenckiego nosa. Pu�kownik de Boissieu obr�ci� si� na przednim siedzeniu
i wrzasn�� na swych te�ci�w:
- Padnij! - Pani de Gaulle sk�oni�a g�ow� na kolana m�a. Genera� warkn�� tylko:
- Co? Znowu? - i obr�ci� si�, aby wyjrze� przez tylne okno. Marroux �cisn�� dygoc�c� kierownic� i nacisn�� na akcelerator. Po chwilowej utracie szybko�ci citroen znowu poderwa� si� w stron� skrzy�owania Avenue du Bois z boczn� drog�, gdzie czeka�a druga grupa komandos�w. Samoch�d ochrony, nie tkni�ty przez kule, trzyma� si� z ty�u za Marroux.
Kiedy Bougrenet de la Tocnaye, kt�ry czeka� z zapuszczonym motorem na Avenue du Bois, zobaczy� p�dz�cy ku niemu prezydencki samoch�d, mia� dwie mo�liwo�ci do wyboru: zagrodzi� mu drog� i pope�ni� samob�jstwo albo w��czy� sprz�g�o o p� sekundy za p�no. Wybra� to drugie. Kiedy zakr�ci� z bocznej drogi - r�wnolegle z prezydenckim konwojem - zr�wna� si� z samochodem komisarza Ducreta i ochroniarza d'Joudera.
Wychyliwszy si� z prawego okna samochodu a� po pas, Watin wypr�ni� magazynek swego pistoletu maszynowego w kierunku uciekaj�cego samochodu, w kt�rym przez strzaskan� szyb� wida� by�o ostry profil de Gaulle'a.
- Dlaczego ci nasi idioci nie strzelaj�? - zdziwi� si� de Gaulle.
D'Jouder pr�bowa� celowa� do zamachowc�w przez dziel�ce ich trzy metry, ale policyjny kierowca blokowa� mu pole widzenia. Ducret kaza� szoferowi trzyma� si� blisko wozu prezydenckiego. Po sekundzie oasowcy pozostali daleko w tyle. Motocykli�ci, z kt�rych jednego omal nie przewr�ci� samoch�d de la Tocnaye'a, pod��ali za orszakiem. Po okr��eniu wysepki na skrzy�owaniu samochody prezydenckie pomkn�y do Villacoublay.
Na miejscu zasadzki oasowcy nie mieli czasu na wzajemne wyrzuty. To mia�o przyj�� p�niej. Zostawiaj�c na szosie samochody u�yte w akcji, wskoczyli do trzech pozosta�ych i odjechali szybko w ponurym milczeniu.
Komisarz Ducret po��czy� si� z radia w wozie z Villacoublay i kr�tko zreferowa� wydarzenia. Gdy po dziesi�ciu minutach konw�j dojecha� na miejsce, genera� nakaza� wjecha� prosto do hangaru, gdzie czeka� helikopter. Grupa oficer�w i urz�dnik�w otoczy�a natychmiast w�z, pomagaj�c wysi��� roztrz�sionej pani de Gaulle. Genera� wysiad� z drugiej strony, strzepn�� od�amki szk�a z klap ubrania i ignoruj�c zdenerwowan� �wit�, obszed� w�z i uj�� �on� pod r�k�.
- Chod�, kochanie, pojedziemy do domu - powiedzia�, a potem og�osi� sw�j wyrok na OAS:
- Nie umiej� celnie strzela�.
Zaprowadzi� �on� do helikoptera i usiad� przy niej. Z ty�u zaj�� miejsce d'Jouder. Tak rozpocz�� si� weekend genera�a.
Za hangarem, przy kierownicy swojego samochodu, siedzia� poszarza�y na twarzy Francois Marroux. Obydwie prawe opony wozu ostatecznie pu�ci�y i auto jecha�o na samych obr�czach. Ducret mrukn�� do niego kr�tk� pochwa�� i zaj�� si� organizowaniem �ledztwa.
Podczas kiedy dziennikarze ca�ego �wiata pasjonowali si� zamachem i w braku �cis�ych informacji zape�niali ca�e kolumny domys�ami, policja francuska, kierowana przez Surete Nationale i wspomagana si�ami �andarmerii i wywiadu, zorganizowa�a najrozleglejsz� operacj� policyjn� w historii Francji. Wkr�tce przerodzi�a si� ona w najwi�ksze polowanie na ludzi, jakie zna� kraj.
Przewy�szy je tylko polowanie na innego morderc�, kt�rego prawdziwa historia pozostanie zapewne tajemnic�, cho� figuruje on nadal w aktach pod kryptonimem Szakal.
Pierwszy prze�om w �ledztwie nast�pi� 3 wrze�nia, przy czym, jak to cz�sto bywa w robocie policyjnej, by� on skutkiem rutynowej kontroli. Pod miastem Valence, na po�udnie od Lyonu, na g��wnej szosie prowadz�cej z Pary�a do Marsylii, policja zatrzyma�a prywatny samoch�d z czterema pasa�erami. Tego dnia sprawdzono dokumenty w setkach samochod�w, ale w tym wozie jeden z m�czyzn nie mia� �adnych papier�w. Twierdzi�, �e je zgubi�. Zawieziono go razem z pozosta�� tr�jk� do Valence.
W Valence okaza�o si�, �e znajduj�ce si� w samochodzie trzy osoby nie maj� nic wsp�lnego z czwartym pasa�erem. Po prostu wzi�li go z szosy na autostop. Tote� zwolniono ich, a odciski palc�w czwartego pasa�era pos�ano do Pary�a dla sprawdzenia jego to�samo�ci. Po dwunastu godzinach nadesz�a odpowied�: odciski palc�w nale�a�y do dwudziestodwuletniego dezertera z Legii Cudzoziemskiej, poszukiwanego przez s�d wojskowy. Nazwisko, kt�re poda�, by�o jego w�asne, Pierre-Denis Magade.
Przewieziono go do Lyonu, do okr�gowego biura policji. Kiedy Magade czeka� w przedpokoju na przes�uchanie, jeden z policjant�w zapyta� go �artobliwie:
- No, jak tam by�o w Petit Clamait?
Magade skuli� si� bezwiednie.
- No, dobrze - powiedzia� - co chcecie wiedzie�?
W ci�gu nast�pnych o�miu godzin Magade �piewa� jak z nut przed zdumionymi policjantami. Gor�czkowo zapisywali ca�e zeszyty stenogramami. Wymieni� nazwiska wszystkich uczestnik�w zamachu w Petit Clamait i jeszcze dziewi�ciu innych os�b, kt�re odgrywa�y mniejsze role w przygotowaniach do zbrodni i przy zdobywaniu ekwipunku. Razem dwadzie�cia dwa nazwiska. Znowu rozp�ta�o si� polowanie, ale tym razem policja wiedzia�a ju�, kogo szuka.
W rezultacie tylko jeden z zamachowc�w nie zosta� z�apany do dnia dzisiejszego. Georges Watin uciek� i prawdopodobnie znajduje si� w Hiszpanii razem z wieloma innymi przyw�dcami O AS.
�ledztwo i przygotowanie aktu oskar�enia przeciwko Bastien-Thiry'emu, Bougrenet de la Tocnaye'owi i innym cz�onkom spisku zako�czone zosta�o w grudniu 1962 roku i ca�a grupa stan�a przed s�dem w styczniu 1963 roku.
Podczas procesu OAS raz jeszcze skoncentrowa�a wszystkie swe si�y do wielkiego ataku na rz�d gaullistowski. Francuskie w�adze bezpiecze�stwa odpowiedzia�y r�wnie ostro. Pod g�adk� powierzchni� paryskiego �ycia, za parawanem kultury i cywilizacji gorza�a jedna z najtwardszych i najbardziej sadystycznych podziemnych walk wsp�czesnej historii.
Francuska s�u�ba tajna nazywa si� oficjalnie Service de Documentation Exterieure et de Contre-Espionnage, a okre�la si� j� skr�tem SDECE. Do jej kompetencji nale�� zar�wno szpiegostwo poza granicami kraju, jak i prowadzenie kontrwywiadu na terenie Francji. Czasami funkcje te przeplataj� si� ze sob�. Wydzia� Pierwszy - to wywiad podzielony na biura zawsze z liter� R w nazwie (od Renseignement - Informacja), R.1 - to Biuro analizy wywiadu, R.2 - Biuro Europy Wschodniej, R.3 - Biuro Europy Zachodniej, R.4 - Afryka, R.5 - �rodkowy Wsch�d, R.6 - Daleki Wsch�d. R.7 - Ameryka. Wydzia� Drugi zajmuje si� kontrwywiadem. Trzeci i Czwarty obejmuj� sprawy komunizmu. Sz�sty - to finanse, a Si�dmy - administracja.
Wydzia� Pi�ty nazywa si� "Operacyjny". By� w�wczas samym sercem walki z O AS. Jego sztab, mieszcz�cy si� w zespole niepoka�nych budynk�w przy Boulevard Mortier, niedaleko Porte des Lilas, na obskurnym p�nocno-wschodnim przedmie�ciu Pary�a, rzuci� do walki setki goryli ze s�u�by tajnej. Byli to przewa�nie Korsykanie, znakomicie wy trenowani fizycznie, a nast�pnie wyuczeni w obozie w Satory wszystkich sposob�w niszczenia. Byli ekspertami w u�yciu broni kr�tkiej i w walce bez broni: karate i judo. Przeszli szko�� ��czno�ci radiowej, sabota�u, tortur, porywania, trucia i wszelkich innych metod u�miercania.
Niekt�rzy z nich znali tylko francuski, inni m�wili p�ynnie kilkoma j�zykami i czuli si� jak w domu w wielu stolicach �wiata. Mieli prawo zabija� w wypadku konieczno�ci i cz�sto korzystali z tego prawa.
Gdy dzia�alno�� OAS stawa�a si� coraz bardziej brutalna i niebezpieczna, szef s�u�by tajnej, genera� Eugune Guibaud, rzuci� tych ludzi do walki. Niekt�rzy z nich wst�pili do samej organizacji i doszli w niej do najwy�szych stanowisk. Przekazywali informacje, kt�re u�atwia�y innym mo�liwo�� dzia�ania. Wielu emisariuszy OAS we Francji i innych krajach, dok�d mog�a dosi�gn�� policja francuska, z�apano na podstawie informacji od agent�w Wydzia�u Operacyjnego. Zdarza�o si�, �e nie mo�na by�o zwabi� poszukiwanych ludzi do Francji. Zabijano ich w�wczas bezlito�nie za granic�. Rodziny wielu oasowc�w, kt�rzy po prostu zgin�li w akcji, uwa�aj� do dzi�, �e zostali oni zlikwidowani przez Wydzia� Operacyjny.
Nie znaczy to bynajmniej, �e OAS si� nie broni�a. Oasowcy nienawidzili ludzi z Wydzia�u Operacyjnego (zwanych Barbouzes, czyli Brodacze; zapuszczali cz�sto brody, by si� zakamuflowa�) znacznie bardziej ni� policjant�w. W ostatnich dniach walki z w�adzami gaullistowskimi w Algierii oasowcy z�apali siedmiu Brodaczy. Znaleziono potem ich cia�a zwisaj�ce z balkon�w i latarni. Obci�to im uszy i nosy. Tak przebiega�a w�wczas podziemna walka i nigdy si� nie dowiemy, kto skona� w torturach i z czyich r�k.
Po wojnie algierskiej Brodacze pozostali na us�ugach SDECE. Byli w�r�d nich zawodowi przest�pcy, utrzymuj�cy dalej kontakty z podziemnym �wiatem i wykorzystuj�cy je, kiedy trzeba by�o wykona� jak�� mokr� robot� z polecenia w�adz. M�wi�o si� nawet we Francji o nieoficjalnej, "r�wnoleg�ej" policji, pozostaj�cej pod dow�dztwem jednego z pomocnik�w de Gaulle'a, Jacques'a Foccarta. W rzeczywisto�ci "r�wnoleg�a" policja nie istnia�a. To, co jej przypisywano, wykonywali po prostu tajniacy ze s�u�by Wydzia�u Operacyjnego lub anga�owani czasowo �ule z p�wiatka.
Zar�wno �wiat podziemny Pary�a i Marsylii, jak i Wydzia� Operacyjny opanowane by�y przez Korsykan�w, ho�duj�cych zasadzie wendety. Po zamordowaniu siedmiu Brodaczy z Wydzia�u Operacyjnego w Algierii Korsykanie og�osili wendet� wobec OAS. Tak samo jak w 1944 roku, kiedy korsyka�skie podziemie pomaga�o aliantom przy l�dowaniu w po�udniowej Francji (nie bez w�asnych korzy�ci: opanowali oni p�niej ca�y handel narkotykami na Lazurowym Wybrze�u), tak w latach sze��dziesi�tych Korsykanie walczyli po stronie Francji przeciw OAS. W�r�d oasowc�w - zw�aszcza w�r�d tak zwanych pieds-noirs, czyli Francuz�w urodzonych w Algierii - walczono tymi samymi metodami. Tote� walka ta mia�a charakter niemal bratob�jczy.
W miar� jak toczy� si� proces Bastien-Thiry'ego i jego towarzyszy, zaostrza�a si� kampania OAS. Z ukrycia kierowa� ni� pu�kownik Antoine Argoud, inicjator zamachu w Petit Clamait. Absolwent Szko�y Politechnicznej - jednej z najlepszych francuskich uczelni - Argoud mia� �wietn� g�ow� na karku i i�cie dynamiczn� energi�. Walczy� jako porucznik u de Gaulle'a o uwolnienie Francji od hitlerowc�w. Dowodzi� p�niej w Algierii pu�kiem kawalerii. Ma�y, ruchliwy, by� znakomitym, cho� bezwzgl�dnym �o�nierzem. W 1962 roku zosta� szefem operacji OAS na wygnaniu.
Do�wiadczenie w wojnie psychologicznej nauczy�o Argouda, �e walk� przeciw gaullistowskiej Francji trzeba prowadzi� wszelkimi metodami: terrorem, dyplomacj� i propagand�. W ramach tej kampanii zorganizowa� on wiele wywiad�w w prasie i telewizji Europy Zachodniej dla by�ego ministra spraw zagranicznych Georgesa Bidault, obecnie przewodnicz�cego CNR, czyli Rady Narodowej Ruchu Oporu, politycznego skrzyd�a OAS. Chodzi�o o wyja�nienie, w spos�b mo�liwie dyskretny, przyczyn niech�ci OAS do de Gaulle'a. B�yskotliwa inteligencja, dzi�ki kt�rej Argoud zosta� kiedy� najm�odszym pu�kownikiem w armii francuskiej, teraz u�yta zosta�a do cel�w zgo�a innych. Wywiady Bidaulta u�atwi�y stworzenie zas�ony dymnej, zakrywaj�cej przest�pcz� dzia�alno�� zbir�w z OAS.
Powodzenie "Operacji Bidault" inspirowanej przez Argouda zaalarmowa�o rz�d francuski nie mniej ni� akcja terrorystyczna i eksplozje bomb plastykowych w kinach i kawiarniach ca�ej Francji. 14 lutego wykryto nowy zamach na genera�a de Gaulle'a. Genera� mia� nast�pnego dnia wyg�osi� odczyt w Szkole Wojskowej na Champ de Mars. Morderca ukryty na poddaszu s�siedniego domu mia� strzeli� do prezydenta w momencie, kiedy ten b�dzie wchodzi� na sal�.
Na �awie oskar�onych znale�li si� Jean Bichon, kapitan artylerii nazwiskiem Robert Poinard i pani Paule Rousselet de Liffiac, nauczycielka j�zyka angielskiego w Szkole Wojskowej. Wykonawc� zamachu mia� by� Georges Watin, ale i tym razem "Kulawemu" uda�o si� zbiec. Na procesie okaza�o si�, �e spiskowcy radzili si� starszego sier�anta Mariusa Tho, w jaki spos�b przeszmuglowa� Watina i jego karabin do gmachu. Tho uda� si� natychmiast do policji. Genera� de Gaulle wzi�� mimo to udzia� w uroczysto�ci i jedynym ust�pstwem, na kt�re zgodzi� si�, i to z du�ym obrzydzeniem - by�o przybycie w opancerzonym samochodzie.
Mimo �e spisek mia� charakter raczej amatorski, de Gaulle zirytowa� si�. Nast�pnego dnia wezwa� ministra spraw wewn�trznych Freya i bij�c pi�ci� w st�, o�wiadczy�, �e "sprawa tych zamachowc�w zasz�a za daleko".
Zdecydowano rozprawi� si� z niekt�rymi czo�owymi spiskowcami OAS cho�by dla odstraszenia innych. Frey wiedzia� dobrze, jaki wyrok zapadnie w sprawie Bastien-Thiry, tocz�cej si� wci�� przed Najwy�szym S�dem Wojskowym, gdzie oskar�ony usi�owa� udowodni�, dlaczego Charles de Gaulle powinien umrze�. Ale potrzebny by� jaki� silniejszy �rodek odstraszaj�cy.
22 lutego na biurku szefa Wydzia�u Operacyjnego znalaz�a si� kopia notatki wys�anej przez szefa Drugiego Wydzia�u SDECE do ministra spraw wewn�trznych. Oto jej fragment:
"Uda�o si� wykry� miejsce pobytu jednego z g��wnych przyw�dc�w ruchu wywrotowego, a mianowicie by�ego pu�kownika armii francuskiej Antoine'a Argouda. Zbieg� on do RFN i wed�ug informacji naszych miejscowych agent�w zamierza pozosta� tam przez kilka dni... W tych warunkach wydaje si� mo�liwe dotarcie do Argouda i porwanie go. Nasz kontrwywiad zwr�ci� si� w tej sprawie do zachodnioniemieckich w�adz. Odrzuci�y one nasze ��dania i nale�y si� obawia�, �e spodziewaj� si� z naszej strony akcji przeciwko Argoudowi i innym agentom OAS. Tote� operacja przeciwko niemu musi by� przeprowadzona z maksymaln� szybko�ci� i dyskrecj�".
Zadanie zosta�o przekazane Wydzia�owi Operacyjnemu.
Argoud przylecia� p�nym popo�udniem 25 lutego z Rzymu do Monachium. Tam mia� si� spotka� z innymi przyw�dcami OAS. Pojecha� taks�wk� do hotelu "Eden-Wolff", gdzie zam�wi� pok�j na konferencj�. Nie wzi�� w niej jednak udzia�u. W holu podesz�o do niego dw�ch m�czyzn, m�wi�cych p�ynnie po niemiecku. S�dzi�, �e to policjanci, i si�gn�� do kieszeni po paszport.
Nagle poczu�, �e jego ramiona znalaz�y si� w kleszczach, nogi straci�y grunt i zosta� b�yskawicznie wyniesiony do oczekuj�cej furgonetki. Pr�bowa� wierzga�, co wywo�a�o burz� francuskich przekle�stw, po czym twarda pi�� waln�a go w nos, druga w �o��dek, a czyj� palec nacisn�� pewien nerw poni�ej ucha. Argoud zemdla�.
Po 24 godzinach w lokalu Brygady Kryminalnej Pary�a przy Quai des Orfuvres zadzwoni� telefon. Dy�urny sier�ant us�ysza� zachryp�y g�os, kt�ry zawiadomi� go, �e OAS dostarczy�a Antoine'a Argoud "pi�knie zapakowanego". Paczka znajduje si� w wozie przed gmachem. Kiedy otwarto drzwi furgonu, wytoczy� si� z niego Argoud wprost w ramiona zdumionych policjant�w.
Jego oczy zawi�zane ca�� dob� by�y niemal o�lep�e. Zakrzep�a krew pokrywa�a twarz, a usta zdr�twia�y od knebla, kt�ry policjanci natychmiast usun�li. Zaprowadzili pu�kownika do wn�trza gmachu.
- Czy pan jest pu�kownikiem Antoine'em? - zapyta� kto�.
- Tak - wymamrota�.
Wydzia� Operacyjny przeszmuglowa� go noc� przez granic�, a anonimowy telefon o paczce by� dodatkowym dowcipem. Argoud przesiedzia� w wi�zieniu a� do czerwca 1968 roku, kiedy go uwolniono.
Jednego tylko ludzie z Operacyjnego nie przewidzieli: usuni�cie Argouda spowodowa�o wprawdzie du�� demoralizacj� w szeregach OAS, ale jednocze�nie wywindowa�o w g�r� jego zast�pc�, ma�o dot�d znanego podpu�kownika Rodina, kt�ry obj�� kierownictwo zamachu na de Gaulle'a. Nie op�aci�a im si� ta zamiana.
4 marca Najwy�szy S�d Wojskowy wyda� wyrok na Jeana-Marie Bastien-Thiry'ego. Zosta� on wraz z dwoma towarzyszami skazany na �mier�. Taki sam zaoczny wyrok dotyczy� pozosta�ych trzech jeszcze nie schwytanych zamachowc�w, w tym "Kulawego" Watina. 8 marca genera� de Gaulle w milczeniu s�ucha� przez trzy godziny prawnik�w apeluj�cych o �ask� dla skazanych. Dw�m zamieni� kar� �mierci na do�ywotnie wi�zienie. Wyrok na Bastien-Thiry'ego pozosta� w mocy.
Tej nocy adwokat powiedzia� pu�kownikowi o decyzji genera�a.
- Ustalono dat� na jedenastego - rzek�, a kiedy pu�kownik wci�� u�miecha� si� niedowierzaj�co, wybuchn��: - B�dzie pan rozstrzelany.
Bastien-Thiry wci�� si� u�miecha� i potrz�sa� g�ow�.
- Pan nie rozumie - powiedzia� do adwokata. - Nie ma we Francji �o�nierzy, kt�rzy podnie�liby na mnie bro�.
Pomyli� si�. Radio Europa I poda�o wiadomo�� o egzekucji w dzienniku o godzinie �smej rano. By�a to audycja w j�zyku francuskim dla s�uchaczy w zachodniej Europie. W ma�ym pokoiku hotelowym w Austrii audycja ta wywo�a�a ci�g rozwa�a� i dzia�a�, kt�re mia�y bardziej ni� kiedykolwiek zagrozi� �yciu genera�a de Gaulle'a. By� to pok�j pu�kownika Rodina, nowego szefa operacji OAS.
ROZDZIA� 2
Marc Rodin wy��czy� odbiornik i wsta� od sto�u, pozostawiaj�c tac� ze �niadaniem niemal nie tkni�t�. Podszed� do okna i zapaliwszy od niedopa�ka nast�pnego papierosa, patrzy� na o�nie�ony krajobraz, na kt�rym nie by�o jeszcze �ladu wiosny.
- �ajdaki - szepn�� to s�owo cicho i jadowicie, a potem ju� g�o�niej bluzn�� ca�ym potokiem epitet�w wyra�aj�cych jego uczucia do prezydenta Francji, jego rz�du i samego Wydzia�u Operacyjnego.
Rodin r�ni� si� od swego poprzednika pod ka�dym wzgl�dem. Wysoki i szczup�y, o bladej twarzy, pooranej trawi�c� go nienawi�ci�, zwykle umia� maskowa� swoje uczucia i zachowywa� ch��d obcy rasie �aci�skiej. Los nie da� mu ani studi�w w Szkole Politechnicznej, ani otwartej drogi do awansu. By� synem szewca. Nie mia� jeszcze dwudziestu lat, kiedy Niemcy najechali Francj�. Rodin uciek� na rybackiej �odzi do Anglii i zaci�gn�� si� pod sztandar Krzy�a Lotary�skiego. Do sier�anta i chor��ego doszed� najtrudniejsz� drog�, w krwawych walkach na pustyniach p�nocnej Afryki pod dow�dztwem Koeniga, a p�niej na polach Normandii pod genera�em Leclerkiem. W bitwie o Pary� zdoby� szlify oficerskie, kt�rych nie zapewnia�y mu ani pochodzenie, ani wykszta�cenie.
Po wojnie stan�� przed nim wyb�r: pozosta� w armii lub wr�ci� do �ycia cywilnego. Ale jakiego �ycia? Nie zna� innego zawodu pr�cz szewstwa, kt�rego nauczy� go ojciec, a w dodatku �wiat robotniczy Francji, podobnie jak Resistance i Wolni Francuzi w kraju - opanowany by� przez komunist�w. Tote� Rodin pozosta� w wojsku i zakosztowa� goryczy oficera awansowanego z podoficera. Patrzy� na now� generacj� wykszta�conej m�odzie�y wychodz�cej z oficerskich szk�. Otrzymywali za darmo te same szlify, za kt�re Rodin zap�aci� krwi�. W miar� jak dystansowali go w stopniach i przywilejach, gorycz ta zapieka�a si� coraz bardziej w jego sercu.
Pozostawa�o mu tylko zaci�gn�� si� do jednego z pu�k�w kolonialnych, gdzie wyborowi, twardzi �o�nierze znowu walczyli, pozostawiaj�c parady i musztr� rekrutom. Za�atwi� sobie przeniesienie do pu�ku skoczk�w spadochronowych.
W ci�gu roku zosta� w Indochinach dow�dc� kompanii. �y� zn�w w�r�d ludzi tak samo m�wi�cych i my�l�cych jak on. Awans dla szewskiego syna m�g� przyj�� tylko poprzez bitw�, poprzez wiele bitew. Pod koniec kampanii indochi�skiej Rodin by� majorem, a po przykrym i ja�owym rocznym pobycie we Francji wys�ano go do Algierii.
Wycofanie si� Francji z Indochin i rok sp�dzony we Francji obr�ci�y jego dotychczasow� gorycz w g��bok� nienawi�� do polityk�w w og�le, a komunist�w w szczeg�lno�ci. Zreszt� uwa�a� ich za jedno i to samo. Tylko Francja rz�dzona przez �o�nierza mo�e si� pozby� zdrajc�w i lizus�w, kt�rzy deprawuj� jej �ycie polityczne. Tylko armia jest czysta i zdolna do rz�dzenia.
Podobnie jak wi�kszo�� oficer�w liniowych, kt�rzy patrzyli na �mier� koleg�w i nieraz grzebali okaleczone cia�a tych, kt�rzy dostali si� �ywcem w r�ce wroga - Rodin uwa�a� wojsko za prawdziw� s�l ziemi, a �o�nierzy za ludzi, kt�rzy przelewaj� krew po to, aby mieszczuchy mog�y �y� spokojnie w swoich domach. Kiedy po o�miu latach walk w d�unglach Wietnamu s�ysza� od cywil�w w kraju, �e wojna nic ich nie obchodzi, kiedy czyta� artyku�y lewicowych intelektualist�w oskar�aj�cych armi� o takie jego zdaniem drobiazgi, jak wymuszanie zezna� torturami - w sercu Rodina budzi�a si� z�o��, kt�ra w po��czeniu z gorycz� zawod�w osobistych przeistacza�a si� powoli w fanatyzm.
By� przekonany, �e gdyby armia mia�a dostateczne poparcie ze strony w�adz miejscowych, rz�du i spo�ecze�stwa w kraju, Viet-Minh zosta�by pokonany. Wycofanie si� z Indochin by�o dla� straszliw� zdrad� idea��w tysi�cy m�odych ludzi, kt�rzy tam polegli i to, jak si� okaza�o, zupe�nie niepotrzebnie. Nie mo�e by� wi�cej, nie b�dzie ju� nigdy takiej zdrady. Udowodni to Algieria. Marc Rodin opuszcza� wybrze�e Marsylii wiosn� 1956 roku z uczuciem niemal pe�nego szcz�cia. Dalekie wzg�rza Algierii obiecywa�y mu spe�nienie tego, co uwa�a� za najwy�szy cel w �yciu - rehabilitacj� armii francuskiej w oczach �wiata.
W czasie dw�ch lat za�artej i twardej walki uczucia te pozosta�y niezmienne. To prawda, �e zduszenie powstania nie by�o takie �atwe, jak sobie wyobra�a�. Mimo �e zabito tysi�ce fellach�w, �e zr�wnano z ziemi� setki wsi, mimo �e torturowano na �mier� wielu �o�nierzy FLN*, powstanie rozszerza�o si�, obejmuj�c ca�y kraj i wszystkie miasta.
* FLN (Front de Liberation Nationale) - Front Wyzwolenia Narodowego.
Potrzebna by�a wi�ksza pomoc z Metropolii. Tym razem nie chodzi�o przecie� o wojn� w odleg�ym zak�tku imperium francuskiego. Algieria by�a cz�ci� Francji, ba, by�a Francj� zamieszkan� przez trzy miliony Francuz�w. O Algieri� walczy si� tak, jak o Normandi�, Bretani� czy Alpy.
Marc Rodin po awansie na podpu�kownika zosta� przeniesiony z bledu do miasta. Najpierw do Bone, potem do Constantine. W biedzie walczy� przeciwko �o�nierzom FLN - nie by�o to wojsko regularne, ale byli to jednak �o�nierze. O ile� wi�ksz� nienawi�� budzi� w nim przeciwnik w miastach, gdzie gorza�a walka podst�pna i zdradliwa, prowadzona za pomoc� bomb rzucanych w kawiarniach, sklepach i parkach ucz�szczanych przez Francuz�w. Rodin otrzyma� w Constantine przydomek "Rze�nik Kasby" - takie to metody stosowa� wobec terroryst�w.
Lecz, by wyko�czy� FLN, potrzebna by�a wydajniejsza pomoc Pary�a. Jak wi�kszo�� fanatyk�w, Rodin �y� o�lepiony prost� i naiwn� wiar�. Uginaj�ca si� pod ci�arem wydatk�w wojennych gospodarka Francji, rosn�ce koszta wojny, kt�rej nie mo�na by�o wygra�, demoralizacja poborowych - to wszystko wydawa�o mu si� niewa�ne.
W czerwcu 1958 roku genera� de Gaulle powr�ci� do w�adzy jako premier Francji. Obaliwszy skorumpowan� i chwiejn� Czwart� Republik�, stworzy� Pi�t�. Kiedy Rodin us�ysza� s�owa genera�a, stare jego has�o, kt�re zaprowadzi�o go najpierw do Matignon*, a nast�pnie - w styczniu 1958 roku - do Pa�acu Elizejskiego, s�owa Algerie Francaise, zamkn�� si� w swoim pokoju i rozp�aka�. Kiedy de Gaulle odwiedzi� Algieri�, Rodin wita� go niczym Zeusa schodz�cego z Olimpu. By� pewien, �e nast�pi zwrot w polityce francuskiej. Komuni�ci zostan� wyrzuceni ze stanowisk, Jean-Paul Sartre rozstrzelany za zdrad�, a zwi�zki zawodowe ujarzmione. Francja udzieli wreszcie pe�nego, serdecznego poparcia swoim dzieciom w Algierii i armii broni�cej jej granic.
Rodin by� tego tak pewien, jak tego, �e s�o�ce wschodzi co rano. Kiedy de Gaulle zacz�� odbudow� polityki francuskiej na sw�j spos�b - Rodin przypuszcza�, �e to chwilowy manewr. Trzeba da� Staremu czas. Kiedy rozesz�y si� pierwsze pog�oski o wst�pnych rozmowach z Ben Bella i FLN - Rodin nie dawa� temu wiary. Chocia� sprzyja� powstaniu osadnik�w francuskich w Algierii w 1960 roku, uwa�a�, �e je�eli w�wczas nie zlikwidowano ca�kowicie fellach�w, to dlatego, �e de Gaulle mia� inne plany. Stary wie na pewno, co robi. Czy� nie u�y� pi�knych s��w "Algerie Francaise"?
Kiedy nie mog�o ju� by� �adnych w�tpliwo�ci, �e koncepcja de Gaulle'a odbudowy Francji nie obejmuje francuskiej Algierii, Rodin poczu�, �e �wiat wali mu si� na g�ow�. Nic nie pozosta�o z jego wiary i nadziei, zaufania i wierno�ci. Chyba tylko nienawi��: do systemu, do polityk�w, intelektualist�w, Algierczyk�w, zwi�zk�w zawodowych, dziennikarzy, cudzoziemc�w. A przede wszystkim do Tego Cz�owieka. Z wyj�tkiem paru mi�czak�w, kt�rzy wr�cz odm�wili, ca�y batalion Rodina wzi�� udzia� w puczu wojskowym w kwietniu 1961 roku.
Pucz spali� na panewce. Jedno m�dre, szata�sko proste poci�gni�cie de Gaulle'a zdusi�o go w zarodku. �aden z oficer�w nie zwr�ci� szczeg�lnej uwagi na akcj� rozdawania wojsku tysi�cy zwyk�ych tranzystor�w na kilka tygodni przed rozpocz�ciem rozm�w z FLN. Aparaty radiowe by�y w ko�cu nieszkodliw� zabawk� i wielu oficer�w i podoficer�w popiera�o t� akcj�. Taneczna muzyka p�yn�ca z Francji by�a koj�cym lekarstwem na upa�, nud� i komary.
* Hotel Matignon - pa�acyk paryski b�d�cy siedzib� premier�w Francji.
Ale g�os de Gaulle'a nie by� bynajmniej koj�cy i nieszkodliwy. Kiedy lojalno�� armii zosta�a wystawiona na pr�b�, dziesi�tki tysi�cy poborowych w barakach Algierii w��czy�y swoje odbiorniki, aby s�ucha� wiadomo�ci z Francji. Po dzienniku rozleg� si� w g�o�nikach ten sam g�os, kt�ry porwa� Rodina w czerwcu 1940 roku. Nawet s�owa by�y niemal te same. "Stoicie w obliczu wyboru. Ja jestem Francj�, narz�dziem jej przeznaczenia! S�uchajcie mnie! Chod�cie za mn�!"
W wielu batalionach przy dow�dcy pozosta�a jedynie ma�a garstka oficer�w i wi�kszo�� sier�ant�w.
Zar�wno bunt, jak i iluzje zosta�y rozbite - za pomoc� radia. Rodin mia� wi�cej szcz�cia ni� inni przyw�dcy. Posz�o za nim stu dwudziestu oficer�w, podoficer�w i �o�nierzy. Dowodzi� bowiem jednostk�, w kt�rej by�o wielu weteran�w z Indochin i z algierskiego bledu. Wsp�lnie z innymi buntownikami za�o�yli oni OAS - Organizacj� Tajnej Armii, kt�ra za sw�j g��wny program og�osi�a usuni�cie Judasza z Pa�acu Elizejskiego.
Pomi�dzy odej�ciem lojalnej armii z Algierii a opanowaniem jej przez FLN up�yn�o troch� czasu. Nast�pi�a orgia niszczenia i terroru. W ci�gu ostatnich siedmiu tygodni osadnicy francuscy sprzedawali za p� darmo dorobek swego �ycia i opuszczali pobojowisko, jakim sta� si� ca�y kraj. Tajna Armia m�ci�a si� na tych, kt�rzy postanowili pozosta� w Algierii. A potem przyw�dcom OAS, kt�rych nazwiska znane by�y gaullistom, pozosta�o ju� tylko wygnanie.
W zimie 1961 roku Rodin zosta� zast�pc� Argouda, szefa operacji OAS. Argoud reprezentowa� b�yskotliwo��, talent i fantazj�, Rodin - zmys� organizacyjny, spryt i trze�wy rozs�dek.
Nie by� jedynie �lepym fanatykiem. Tych w OAS w pocz�tku lat sze��dziesi�tych nie brak�o. Rodin by� czym� wi�cej. Stary szewc sp�odzi� syna o �wietnie funkcjonuj�cym m�zgu, kt�rego niestety nie rozwin�o formalne wykszta�cenie wojskowe. Rodin ukszta�towa� si� na sw�j w�asny spos�b.
Tam gdzie sz�o o wielko�� Francji czy honor armii, Rodin by� nie mniejszym fanatykiem ni� inni jego koledzy. Lecz gdy stawa� w obliczu wa�nych problem�w praktycznych, budzi�a si� w nim logika i pragmatyzm. Ceni� znacznie wy�ej skuteczno�� ni� czczy entuzjazm czy bezcelowy gwa�t.
I tak w�a�nie - tego poranka marcowego - zastanawia� si� nad problemem zg�adzenia Charles'a de Gaulle'a. Wiedzia�, �e zadanie nie jest �atwe, a niepowodzenie zamach�w w Petit Clamart i Ecole Militaire jeszcze je utrudni�o. Znalezienie zab�jcy nie by�o rzecz� trudn�. Problem polega� na tym, aby przygotowa� taki plan, kt�ry by przebi� mury bezpiecze�stwa, zbudowane koncentrycznie doko�a osoby prezydenta.
Metodycznie rozwa�a� wszystkie dane. Przez dwie godziny pali� papierosa za papierosem, a kiedy pok�j sta� si� b��kitny od dymu, wzi�� si� do konkretnego planowania. Chodzi�o g��wnie o obej�cie lub prze�amanie istniej�cych przeszk�d. Po kolei odrzuca� r�ne pomys�y jako nierealne, ka�dy poddawa� bezlitosnej krytyce. W ko�cu sta�o si� jasne, �e g��wn� trudno�ci�, kt�rej usun�� nie umia�, jest sprawa absolutnej tajno�ci.
Od chwili zamachu w Petit Clamart sytuacja si� zmieni�a. Ludzie Wydzia�u Operacyjnego wdarli si� w szeregi OAS. Porwanie Argouda wykaza�o, �e Wydzia� Operacyjny got�w jest na wszystko, byle dosta� w swoje r�ce przyw�dc�w OAS i wyci�gn�� od nich zeznania. Zignorowano przy tym nawet mo�liwo�� ostrego zatargu z rz�dem zachodnioniemieckim.
Po czternastu dniach przes�ucha� Argoud zacz�� sypa� i ca�e kierownictwo OAS zosta�o sparali�owane. Bidault straci� nagle ochot� do udzielania wywiad�w, inni w panice wyje�d�ali do Hiszpanii, Ameryki czy Belgii. Gwa�townie poszukiwano fa�szywych paszport�w i bilet�w do dalekich kraj�w.
Za�amywa�o si� morale podw�adnych, obserwuj�cych zachowanie si� swoich przyw�dc�w. We Francji ludzie poprzednio ofiaruj�cy OAS sw� pomoc, gotowi do ukrywania jej cz�onk�w, przewo�enia broni czy dostarczania i przekazywania informacji, teraz wr�cz odwieszali s�uchawk� telefoniczn� lub wykr�cali si� byle argumentem.
Po niepowodzeniu w Petit Clamart i po przes�uchaniu uj�tych zamachowc�w organizacja zmuszona by�a rozwi�za� trzy siatki na terenie samej Francji. Opieraj�c si� na zdobytych zeznaniach, policja francuska nachodzi�a prywatne domy, odnajdowa�a kryj�wki broni i zaopatrzenia. Zanim konspiratorzy zebrali si� na nast�pne spotkanie, odkryte zosta�y dwa inne plany zamachu na de Gaulle'a.
Koledzy Rodina na emigracji schodzili si� jeszcze, wyg�aszali mowy i gard�owali o przywr�ceniu we Francji demokracji, ale on zdawa� sobie dobrze spraw� z sytuacji i pilnie studiowa� raporty i papiery wype�niaj�ce jego teczk�. Pod atakiem francuskiej s�u�by bezpiecze�stwa i policji OAS traci�a nie tylko cz�onk�w, lecz zaufanie i poparcie w kraju i za granic�, a co najwa�niejsze - r�wnie� �r�d�a fundusz�w.
Doszed�szy do ko�ca swoich rozwa�a�, Rodin szepta�:
- Cz�owiek, kt�rego nikt nie zna...
Przebieg� my�l� list� zamachowc�w, kt�rzy bez wahania zamordowaliby prezydenta. Ka�dy z nich w archiwach francuskiej policji mia� teczk� grubo�ci Biblii. A czy� on, Marc Rodin, nie musia� si� w�a�nie z tego powodu ukrywa� w ma�ym g�rskim miasteczku Austrii?
Ko�o po�udnia znalaz� rozwi�zanie. Odrzuca� je kilkakrotnie, ale narastaj�ca ciekawo�� kaza�a mu do niego powraca�. Gdyby jednak mo�na by�o znale�� takiego cz�owieka... gdyby taki cz�owiek w og�le istnia�... Powoli, starannie budowa� doko�a niego sw�j plan i poddawa� go r�nym pr�bom, w�tpliwo�ciom i pi�trzy� przeszkody. Plan wytrzyma� wszystko - nawet spraw� tajno�ci.
Zanim nadesz�a pora obiadu, Marc Rodin na�o�y� p�aszcz i zszed� na d�. W drzwiach wej�ciowych powiew zimnego wiatru od za�nie�onej ulicy porazi� go mrozem, lecz os�abi� zarazem t�py b�l g�owy, spowodowany nadmiarem papieros�w i zbyt d�ugim przesiadywaniem w przegrzanym pokoju. Skr�ciwszy w lewo, Rodin przemierzy� skrzypi�c� od �niegu jezdni� i wszed� do urz�du pocztowego przy Adlerstrasse. Wys�a� kilka kr�tkich depesz do swych koleg�w, kryj�cych si� pod fa�szywymi nazwiskami na po�udniu Niemiec Zachodnich i Austrii, we W�oszech i Hiszpanii. Informowa� ich, �e przez kilka tygodni nie b�dzie uchwytny, gdy� wyje�d�a w wa�nej sprawie.
Przysz�o mu do g�owy, gdy wraca� do swego skromnego pensjonatu, �e kto� mo�e pomy�le�, �e i on ucieka ze strachu przed porwaniem lub morderstwem. Wzruszy� ramionami. Niech my�l�, co chc�, nie ma czasu na t�umaczenie si�.
Zjad� obiad w pensjonacie. Lata przebyte w d�ungli i w pustyniach Algierii nie wyostrzy�y jego podniebienia, ale mimo to z trudem prze�yka� ja�ow� galaret� z n�ek z makaronem. Po po�udniu spakowa� si�, zap�aci� rachunek i odjecha�. Uda� si� na samotn� misj� poszukiwania cz�owieka, a raczej specjalnego rodzaju cz�owieka, o kt�rym nie wiedzia�, czy w og�le istnieje.
Kiedy Rodin wsiada� do poci�gu, samolot typu Comet 4B Brytyjskich Linii Lotniczych powracaj�cy z Bejrutu l�dowa� w�a�nie na p�ycie londy�skiego lotniska. W�r�d pasa�er�w przechodz�cych do sali dworca znajdowa� si� wysoki Anglik o jasnych w�osach i zdrowej opaleni�nie. Czu� si� znakomicie po dw�ch miesi�cach przyjemnego pobytu w Libanie, a zw�aszcza po przekazaniu sporej sumy na konto w Szwajcarii.
Pozosta�y za nim w piaskach pustyni, pogrzebane przez rozw�cieczon� i zaskoczon� policj� Egiptu, cia�a dw�ch in�ynier�w z RFN. Ka�dy mia� jedn� kul� w plecach. Likwidacja in�ynier�w zahamowa�a na kilka lat budow� rakiet typu El Zafira dla wojsk Nasera, a pewien milioner syjonista w Nowym Jorku winszowa� sobie korzystnej transakcji. Opalony Anglik szybko przeszed� przez c�o i wynaj�tym samochodem odjecha� do swego mieszkania w dzielnicy Mayfair.
Po dziewi��dziesi�ciu dniach poszukiwania Rodina zosta�y zako�czone. Ich wynik zawiera� si� w trzech cienkich kopertach spoczywaj�cych w teczce, z kt�r� Rodin nigdy si� nie rozstawa�. By�a ju� po�owa czerwca, kiedy powr�ci� do Austrii i wprowadzi� si� do ma�ego hoteliku "Pension Kleist" przy Briicknerallee w Wiedniu.
Z g��wnej poczty wys�a� natychmiast dwie kr�tkie depesze, jedn� do Bolzano w p�nocnych W�oszech, drug� do Rzymu. Wzywa� swoich g��wnych wsp�pracownik�w na pilne spotkanie. Przybyli po dwudziestu czterech godzinach. Rene Montclair przyjecha� wynaj�tym samochodem z Bolzano, Andre Casson przylecia� z Rzymu samolotem. Obydwaj posiadali paszporty na fa�szywe nazwiska, gdy� zar�wno w Austrii, jak i we W�oszech poszukiwali ich gwa�townie rezydenci SDECE, wydaj�c grube pieni�dze na przekupywanie urz�dnik�w w punktach granicznych i lotniskach.
Pierwszy przyby� do "Pension Kleist" Andre Casson, siedem minut przed um�wion� godzin� jedenast�. Wysiad� z taks�wki na rogu Briicknerallee i sp�dzi� kilka minut na poprawianiu krawata w odbiciu szyby kwiaciarni, po czym szybkim krokiem wszed� do hotelu. Rodin, jak zwykle, zameldowany by� pod fa�szywym nazwiskiem, jednym z dwudziestu znanych tylko najbli�szym kolegom. Ka�dy z wezwanych otrzyma� poprzedniego dnia depesz� podpisan� Schulze. Ten pseudonim przypada� na okres najbli�szych dwudziestu dni.
- Herr Schulze, bitte? - zapyta� Casson m�odego cz�owieka w recepcji. Urz�dnik zajrza� do rejestru.
- Pok�j numer 64. Czy pan jest um�wiony?
- Tak, oczywi�cie - odpowiedzia� Casson i wszed� prosto na schody. Na pierwszym pi�trze skr�ci� w lewo i poszuka� pokoju 64. Znalaz� go w po�owie korytarza, po prawej stronie. Podni�s� r�k�, by zapuka�. W tej samej chwili kto� chwyci� j� mocno od ty�u i wykr�ci� bezlito�nie. Casson obejrza� si� i zobaczy� nad sob� twarz pokryt� kilkudniowym zarostem. Spod g�stej szczeciny, kt�ra od biedy mog�a uchodzi� za brwi, patrzy�y na� oczy pozbawione wszelkiej ciekawo�ci. Cz�owiek wy�oni� si� zapewne z ma�ej niszy, kt�r� Casson min�� kilka metr�w wcze�niej. Mimo cienko�ci chodnika Casson nie dos�ysza� jego krok�w.
- Vous desirez! - odezwa� si� olbrzym oboj�tnie. Ale u�cisk jego r�k nie os�ab� ani na sekund�.
Casson wpad� na chwil� w panik�, gdy� przypomnia� sobie b�yskawiczne porwanie Argouda z hotelu "Eden-Wolff" przed czterema miesi�cami. Ale po chwili rozpozna� trzymaj�cego go cz�owieka. By� to Polak z Legii Cudzoziemskiej, �o�nierz Rodina jeszcze z Wietnamu. Casson przypomnia� sobie, �e Rodin cz�sto u�ywa� Wiktora Kowalskiego do specjalnych zlece�.
- Wiktor, daj spok�j, mam spotkanie z pu�kownikiem Rodinem - powiedzia� nonszalancko. Brwi Kowalskiego unios�y si� na d�wi�k tych s��w. - Jestem Andre Casson - doda� go��. Nie zrobi�o to na Kowalskim wra�enia. Si�gaj�c lew� r�k� za plecy Cassona zastuka� w drzwi pokoju 64.
Z wewn�trz rozleg�o si� gromkie:
- Oui?
Kowalski zbli�y� si� do drzwi.
- Jest tu kto� - warkn��. Drzwi uchyli�y si� lekko.
Rodin wyjrza�, a nast�pnie otworzy� je szeroko.
- Drogi Andre! Tak mi przykro - skin�� na Kowalskiego. - W porz�dku, kapralu. Oczekuj� tego pana.
Kapral pu�ci� Cassona, kt�ry wszed� do pokoju. Rodin szepn�� jeszcze co� do olbrzyma, po czym zn�w zamkn�� drzwi. Polak powr�ci� do ciemnej niszy.
U�cisn�wszy r�k� Cassona, Rodin wskaza� mu jeden z dw�ch foteli przed gazowym kominkiem. Mimo �e by�a po�owa czerwca, za oknem si�pi� zimny deszcz, a obydwaj rozm�wcy, przyzwyczajeni do gor�cego s�o�ca p�nocnej Afryki, marzli. Casson zdj�� p�aszcz przeciwdeszczowy i rozsiad� si� przed p�on�cym kominkiem.
- Nie zawsze jeste� taki ostro�ny, Marc - zauwa�y�.
- Tu nie chodzi o mnie - odpowiedzia� Rodin. - Je�eliby si� co� zdarzy�o, da�bym sobie rad�. Ale musz� mie� troch� czasu, �eby si� pozby� tych papier�w - wskaza� na biurko przy oknie, gdzie obok teczki le�a�a gruba koperta. - W�a�nie dlatego wezwa�em Wiktora. Cokolwiek by si� sta�o, zawsze da mi sze��dziesi�t sekund na spalenie papier�w.
- Musz� by� bardzo wa�ne.
- Chyba tak. - W g�osie Rodina zabrzmia�a satysfakcja. - Ale zaczekajmy chwil�. Kaza�em, by Rene przyszed� o jedenastej pi�tna�cie, tak aby�cie nie zaskoczyli Wiktora wszyscy naraz. Robi si� zbyt nerwowy, kiedy pojawiaj� si� ludzie, kt�rych nie zna.
Rodin pozwoli� sobie na jeden ze swych rzadkich u�miech�w na my�l o tym, co by si� sta�o, gdyby Wiktor naprawd� si� zdenerwowa� i przypomnia� sobie, �e ma pod pach� ci�kiego colta. Znowu rozleg�o si� stukanie do drzwi. Rodin podszed� do nich i przy�o�y� usta:
- Oui!
Tym razem odezwa� si� g�os Rene Montclaira:
- Marc, na lito�� bosk�...
Rodin otworzy� drzwi. Zobaczy�, �e olbrzym przydusza Montclaira swoim ogromnym cielskiem.
- Ca va, Victor - mrukn�� Rodin, i Montclair zosta� n