14342
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 14342 |
Rozszerzenie: |
14342 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 14342 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 14342 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
14342 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Czesław Chruszczewski
REWELACYJNE ODKRYCIE
Gość (śmiejąc się): Opowiem państwu bardzo smutną historię (śmieje się). Smutną, jak Boga
kocham (śmieje się), smutną w mniemaniu większości mieszkańców pewnego miasta, i
trzeba powiedzieć, że podzielam opinię tych zacnych ludzi (śmieje się). Dlaczego więc
śmieję się? To humor wisielczy, daje słowo, byłem świadkiem fantastycznych wydarzeń.
Wnętrze niewielkiej restauracji hotelu „Affascinate”
Gospodarz: Pan pierwszy raz w tym mieście?
Gość: Pierwszy raz.
Gospodarz: To piękne miasto.
Gość: Wierzę panu na słowo. Jutro o świcie jadę dalej. Jestem głodny jak wszyscy diabli.
Gospodarz: Już niosę kolację.
Gość: Chwała Bogu. Dziesięć godzin w podróży przez Alpy to nie bagatela. Widoki
wspaniałe, a jedzenie w wagonie restauracyjnym podłe (jedząc). No, to znakomita ryba.
Gospodarz: Białe wino sprawi, że ryba poczuje się w swoim żywiole.
Gość: Wino rzeczywiście wyborne. To pański hotel?
Gospodarz: Mój z dziada pradziada.
Gość: Pieczeń cielęca, palce lizać.
Gospodarz: Co za radość, co za radość, pan pochwalił naszego kucharza, będzie szczęśliwy,
ja jestem szczęśliwy, co jeszcze mogę uczynić, by ukontentować mego drogiego gościa?
Gość: Deser winien być pogodnym epilogiem tej kolacji: słodkie owoce i gorzka herbata.
Gospodarz: Będą owoce, będzie herbata i jeśli pan pozwoli, kieliszek koniaku.
Gość: No cóż, pozwolę. Nieźle karmią w tym mieście. Słodkie brzoskwinie, herbata bez
okruszyny cukru i koniak, jakże melodyjny tercet.
Gospodarz: Zechce pan łaskawie spojrzeć przez okno. Nic tak nie podnosi smaku owoców i
aromatu herbaty, jak kontemplacja zachodzącego słońca.
Gość: Istotnie, istotnie, pięknie tutaj zachodzi słońce.
Gospodarz: Czy pańskie zadowolenie jest bardziej intensywne?
Gość: O tak, tak, o wiele bardziej intensywne.
Gospodarz: To świetnie. Postaramy się wspólnymi siłami uchwycić moment, gdy odczuje
pan przesyt, nadmiar zadowolenia.
Gość: Och, to długo potrwa, znużony podróżą chętnie teraz odpoczywam, zaspokajając głód
żołądka, oczu, serca, trudno mnie nasycić.
Gospodarz: Wszakże przyjdzie taka chwila, może za kwadrans, może za pół godziny. Proszę
mi o tym powiedzieć. W tym mieście nie marnotrawimy pozytywnych uczuć,
oszczędzamy je, a nadmiar odkładamy do banku Gość: Nadmiar uczuć do banku, no, no!
Gospodarz (śmiejąc się dyskretnie): Pana to dziwi, każdego to dziwi. Początkowo.
Gość: Nie rozumiem.
Gospodarz: Proszę zrezygnować z jutrzejszego wyjazdu i nieco dłużej zostać w tym mieście,
wówczas pan zrozumie. Uczynimy wszystko, by pobyt w naszym mieście na długo
pozostał w pańskiej pamięci.
Gość: Hotel na pewno drogi…
Gospodarz: Bardzo tani, nie zapłaci pan ani grosza, jeżeli…
Gość: Jeżeli?
Gospodarz: Jeżeli zdołamy odprowadzić do banku nadmiar pańskich pozytywnych uczuć,
Panu tak dobrze patrzy z oczu.
Gość: Mnie dobrze patrzy z oczu?
Gospodarz: Bardzo dobrze patrzy panu z oczu. Znam się na ludziach. Emanuje pan
szlachetnością, tolerancją, altruizmem, miłością do całego świata. Pan kipi po prostu
pozytywnymi uczuciami.
Gość: Odczuwam coś w rodzaju przesytu pańską uprzejmością.
Gospodarz: Brawo! Przesyt to nadmiar, odprowadzimy ten nadmiar do banku, proszę mi
podać swoją dłoń… Hm, niewiele tego, ale ziarnko do ziarnka… dziękuję panu, jutro
przekażę nadwyżkę do skarbca.
Gość: Pan przekaże nadwyżkę? Nie rozumiem.
Gospodarz: Niektórzy mieszkańcy tego miasta posiadają dar magazynowania w sobie
nadmiaru uczuć innych ludzi, by w odpowiednie] chwili przekazać je na konto bankowe.
Gość: Pan oczywiście żartuje.
Gospodarz: Nie, to nie żarty. Postaram się wszystko wytłumaczyć. Przed kilku laty dokonano
w tym mieście rewelacyjnego odkrycia. Profesor Bradino, uczony o światowej sławie,
oznajmił w czasie posiedzenia Akademii:
(profesor za katedrą)
Profesor: Panie i panowie, którzy rozsławiacie Akademie, na obu półkulach, pragną wam
wyznać, iż dokonałem wiekopomnego odkrycia! Od wielu lat studiowałem ludzkie uczucia
w tym mieście i ustaliłem trzy prawdy: prawda pierwsza — w naszym mieście żyją ludzie
pozbawieni jakichkolwiek uczuć, prawda druga — w naszym mieście żyją ludzie słabo
rozwinięci uczuciowo, prawda trzecia — w naszym mieście żyją ludzie z nadmiarem
pozytywnych uczuć. Panie, panowie, jesteśmy demokratami, bądźmy zatem konsekwentni
i rozdzielmy równomiernie uczucia między wszystkich obywateli tego miasta. Nie słyszę
oklasków. I na nie przyjdzie pora. Niechże każdy mieszkaniec tego miasta posiada
dostateczną ilość uczuć. Jak to uczynić? Odebrać nadmiar uczuć bogaczom, ofiarowując te
nadwyżki biedakom. W tym celu proponuję zorganizowanie Banku Uczuć.
(Znowu wnętrze restauracyjki)
Gospodarz: Wkrótce powołano Komitet Sprawiedliwego Podziału Wszystkich Pozytywnych
Uczuć. Byłem członkiem tego Komitetu, przewodniczącą wybrano Magdalenę Assurdo,
kobietę słynącą z bogactwa uczuciowego. Swoimi gorącymi uczuciami obdarzała
mężczyzn, ale i nie skąpiła uczuć kobietom. Komitet przystąpił do pracy w maju… Tak, to
był ciepły, majowy wieczór. Siedzieliśmy na tarasie pałacu La Famiglia di Mai co..
(Taras pałacowy)
Magdalena: Pierwsza oddałam dobrowolnie nadmiar swoich uczuć.
Gospodarz: I jak się czujesz, Magdaleno?
Magdalena: Wspaniale, ludzi bogaci w uczucia dobrowolnie oddają nadmiar miłości,
dobroci, radości.
Gospodarz: Dałaś dobry przykład, Magdaleno.
Magdalena: Już wypełniono pozytywnymi uczuciami trzy wielkie skarbce Banku, od jutra
rozpoczynamy przekazywanie tych nadwyżek ludziom pozbawionym uczuć bądź
cierpiącym na niedostatek uczuciowy.
Gospodarz: I wszyscy obywatele tego miasta będą szczęśliwi w identyczny sposób. Nikt
nikomu nie będzie zazdrościł.
Magdalena (śmiejąc się): Jakże jestem szczęśliwa.
Gospodarz (zaniepokojony): Obawiam się, że jesteś szczęśliwsza ode mnie.
Magdalena: Och, bierz, bierz nadmiar mojego szczęścia, bierz, ile tylko dusza zapragnie.
Gospodarz: Bez pośrednictwa Banku?
Magdalena: Znamy się nie od dzisiaj, bierz, powiadam, starczy dla ciebie, starczy dla innych,
tyle we mnie radości, im więcej oddaję, tym więcej przybywa nowej (śmiech).
Gospodarz: Lecz ta bezpośrednia, prywatna droga przekazywania nadmiaru pozytywnych
uczuć z punktu widzenia społecznego…
Magdalena (śmiejąc się): Jutro skoro świt odprowadzisz do banku nadmiar swego altruizmu.
Pocałuj mnie.
Gospodarz: Ludzie patrzą, Magdaleno.
Magdalena: Powinni się nauczyć indywidualnego przekazywania nadmiaru uczuć,
manipulacje bankowe odbierają cały urok naszej akcji.
Całuj, do licha!
(Powrót do hotelowej restauracyjki)
Gospodarz: Tak, proszę pana, Magdalena była nieobliczalna. Marnotrawiła kapitał swoich
uczuć. Gdy Pada Miejska zwróciła uwagę na ten pożałowania godny fakt, odparła:
(w Radzie Miejskiej)
Magdalena: Jestem najbogatsza, posiadam niewyczerpane skarby pozytywnych uczuć i mogę
nimi rozporządzać według własnej woli i własnymi wypróbowanymi metodami.
Przyjrzyjcie się wszakże tym, którzy zdobyli uczucia bez najmniejszego trudu,
postępowanie tych ludzi wzbudza grozę.
Głosy: Wzbudza grozę, wzbudza grozę!
Magdalena: Szafują ofiarowanymi im uczuciami.
Głosy: Szafują, szafują!
Magdalena: Trwonią najpiękniejsze uczucia.
Głosy: Trwonią, trwonią!
Magdalena: Źle się gospodarzą uczuciami.
Głosy: Źle, bardzo źle!
Magdalena: Co łatwo przychodzi, łatwo odchodzi.
Głosy; Oj, łatwo, łatwo! Odchodzi, przychodzi, odchodzi.
Magdalena: I jak najnowsze badania wykazały, znowu żyją w naszym mieście ludzie
pozbawieni jakichkolwiek uczuć.
Gospodarz: Mamy natomiast wiele nowobogackich, którzy zbierali skwapliwie uczucia,
trwonione przez lekkomyślnych obywateli tego miasta.
Magdalena: Zajmijcie się zatem ogólną sytuacją, a mnie pozostawcie w spokoju.
Gospodarz: Co proponujesz, Magdaleno?
Magdalena: Trzeba ludzi nauczyć oszczędności, zaoszczędzone uczucia należy lokować w
banku i w miarę potrzeby wspomagać biedaków uczuciowych, ratować nędzarzy.
Gospodarz: Nasze miasto odwiedzają tysiące turystów.
Magdalena: A najchętniej przyjeżdżają tutaj młode pary małżeńskie. Za pobyt w naszym
mieście niech płacą nadmiarem uczuć.
Głosy: Niech płacą, niech płacą, niech płacą!
(Restauracja hotelowa)
Gospodarz: Dlaczego pan milczy, miły gościu?
Gość: Bo nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Zabawia mnie pan w nieco dziwny sposób.
Bank Uczuć, Magdalena Assurdo. Czy zdołaliście rozdzielić wszystkie pozytywne
uczucia?
Gospodarz: Staramy się, staramy, szanowny panie.
Gość: Doskwierają wam kłopoty.
Gospodarz: Tych nigdy nie brakuje. Obecnie toczymy walkę z pokątnymi handlarzami,
którzy po cenach czarnorynkowych sprzedają pozytywne uczucia.
Gość: Spekulują uczuciami?
Gospodarz: Spekulują, grają na uczuciach, manipulują uczuciami.
Gość: Fantastyczne! Pójdę już chyba do swojego pokoju. Dzięki za smaczną kolację, świetnie
bawicie gości w tym mieście.
(Pokój w hotelu „Affascinate”)
Gość: Co za noc, co za noc, upalna lipcowa noc, nie mogę zasnąć, figlarz z tego właściciela
hotelu, interesujące, czy doliczy tę opowieść o Banku Uczuć do rachunku, Boże, jaki
jestem zmęczony, okno szeroko otwarte, a nie ma czym oddychać (dalekie dźwięki
dzwonu). Północ… Skarbiec z uczuciami… he, he! Cóż to, słyszę jakieś głosy
(nadsłuchując podchodzi do okna).
Gł. I Męski: Pojutrze opróżnimy skarbiec.
Gł. II Męski: Ciszej!
Gł. I: Wszyscy śpią, nie bój się.
Gł. II: A nasz sąsiad?
Gł. I: Ten podróżnik? Śpi jak suseł, słyszałem trzeszczenie łóżka, położył się przed godziną.
(Gość widzi dwóch mężczyzn przez otwarte okno)
Gł. II: Więc pojutrze otwieramy skarbiec?
Gł. I: Wynająłem domek przylegający do zachodniej ściany banku. Są tam piwnice, przez
otwór w murze przedostaniemy się do podziemi banku, a stamtąd dwa kroki do skarbca.
Gł. II: Urządzenia alarmowe?
Gł. I: Wyobraź sobie, nie ma żadnych.
Gł. II: Może to pułapka?
Gł. I: Nie, sprawdzałem. Mieszkańcy TEGO MIASTA to dziwni ludzie, naiwni, łatwowierni,
dobroduszni, wszystkim ufają, ba, wszystkich kochają i szanują.
Gł. II: Na przykład mnie i ciebie.
Gł. I: Ciebie i mnie, każdego. Rozmawiałem z woźnym banku, a gdy zapytałem, dlaczego nie
ma w gmachu krat, fotokomórek — odparł: „Nie zamierzamy siebie okradać”. No a
goście? — zapytałem. „Miasto otacza turystów troskliwą opieką — rzekł woźny — chętnie
przyjeżdżają do nas zakochani, wzbogacając nasz skarbiec nadmiarem swoich uczuć. Nikt
nie myśli o zmniejszeniu bogactw TEGO MIASTA? a przeciwnie”. Woźny mówił prawdę.
Gł. II: A zatem dobrze się obłowimy.
Gł. I: Przygotowałem ciężarowy samochód, władujemy na niego skrzynie ze skarbami.
Gł. II: Dużo tego?
Gł. I: Dziesięć skrzyń wypełnionych po brzegi.
Gł. II: Co to znaczy, że ludzie wzbogacają skarbiec nadmiarem swoich uczuć?
Gł. I: To proste, zakochani dają zapewne różne ofiary, złoto, srebro, klejnoty. Spędzili tu
miodowe miesiące, są szczęśliwi i nagradzają gościnnych gospodarzy. To zresztą bogate
miasto. Słyszałem, że świetnie rozwija się handel, przemyt.
Gł. II: Co przemycają, czym handlują?
Gł. I: Mówi się o bezcennych skarbach.
Gł. II: Co uczynimy po opróżnieniu banku?
Gł. I: Popędzimy ku granicy.
Gł. II: Daleko ta granica?
Gł. I: Bliziuteńko, czternaście kilometrów. Jutro przeprowadzamy się do wynajętego domku,
pojutrze wchodzimy do skarbca.
(Gość telefonuje do właściciela hotelu)
Gość: Z burmistrzem! Muszę natychmiast mówić z burmistrzem.
Gospodarz: O świcie?
Gość: Natychmiast, bezzwłocznie proszę mnie zawieźć do burmistrza.
Gospodarz: To kobieta.
Gość: I co z tego?
Gospodarz: Kobieta o świcie, jak by to panu wytłumaczyć… W ubiegłym roku stanowisko
burmistrza powierzono Magdalenie Assurdo.
Gość: Proszę mnie natychmiast zaprowadzić do Magdaleny Assurdo!
Gospodarz: O tej godzinie Magdalena…
Gość: Miastu grozi niebezpieczeństwo.
Gospodarz: Proszę o szczegóły.
Gość: Szczegóły pozna burmistrz.
Gospodarz: Jedziemy.
(W salonie burmistrza)
Magdalena: O tej godzinie nikogo nie przyjmuję, ale panu tak dobrze patrzy z oczu.
Gospodarz: To cudzoziemiec, podróżnik.
Magdalena: Cenimy wielce podróżnych, czym mogę panu służyć?
Gość: Przypadkowo podsłuchałem rozmowę opryszków. Zamierzają obrabować skarbiec
Banku Uczuć.
Magdalena: Niesłychane! Czy można panu wierzyć?
Gospodarz: Temu panu dobrze patrzy z oczu, on nie kłamie, Magdaleno.
Magdalena: Wezwać natychmiast prefekta policji.
(Zjawia się prefekt, dopinając mundur)
Prefekt (zadyszany): Oto jestem, oto jestem, nie zdołałem zapiąć wszystkich guzików mego
galowego munduru. Co się stało, burmistrzu?
Magdalena: Złodzieje zamierzają opróżnić skarbiec Banku Uczuć.
Prefekt: Co za pomysł, co za pomysł! Opróżnić? O pustym żołądku nie umiem myśleć.
Magdalena: Podajcie prefektowi obfite śniadanie, nasz gość również nieco przekąsi.
Prefekt (jedząc): Trzeba aresztować przestępców, ot co!
Magdalena: Ci ludzie nie popełnili jeszcze przestępstwa.
Prefekt: To nie aresztować. Dlaczego pan nie je?
Gość: O świcie? Co z opryszkami?
Prefekt: Będziemy ich dyskretnie inwigilować. Telefon, gdzie telefon?
Magdalena: Schowałam pod poduszkę.
Prefekt: Pod poduszkę, pod poduszkę, mam… Czyja to głowa, burmistrzu?
Magdalena: Głowa?
Prefekt: Głowa, szyja i tak dalej.
Magdalena (rozbawiona): A, to mój pierwszy zastępca. Do późnej nocy pracowaliśmy nad
budżetem miasta. Znużony zwalił się na łóżko. Proszę go obudzić i włączyć do akcji.
(Prefekt przy telefonie)
Prefekt: Halo, halo! Z Komisarzem Sugoso! Tu prefekt, dwaj złodzieje zamierzają okraść
Bank Uczuć, inwigilować, w odpowiednim momencie zatrzymać… Po czym ich poznać?
No, a po czym poznaje się opryszka, panie komisarzu? Pan, wybitny fachowiec, nie wie?
Ukończył pan Akademię Kryminologiczną w Lozannie i nie wie pan? Tak, podpowiem
panu, opryszek wygląda podejrzanie, a przede wszystkim źle mu z oczu patrzy, bardzo
źle… Znaki szczególne? Jest ich dwóch, obu źle patrzy z oczu, i jeżeli już muszę sam panu
wszystko powiedzieć, obaj mieszkają w hotelu „Affascinate”. Proszę meldować o każdym
swoim kroku.
Magdalena: Brawo! Co za energia! Lubią pana oglądać w akcji.
Prefekt (zawstydzony): Od czasu do czasu bywam energiczny, Magdaleno.
Magdalena: Doceniam, doceniam.
(Kamera pokazuje stylową sypialnią)
(Dzwonek telefonu)
Prefekt: Tu prefekt… a to pan, komisarzu — Świetnie brawo! Depcze pan im po piętach…
Tak, rozumiem, opuścili hotel, kupili samochód ciężarowy… Gdzie? Pod ratuszem?
Bezczelni, bezczelni, pod naszym nosem zostawili auto… i co? I wprowadzili się do domu
przy Banku. Bardzo dobrze. Nie spuszczać z oczu. Musimy ich przyłapać na gorącym
uczynku… Życzę powodzenia, komisarzu.
Magdalena: Ten komisarz to również bardzo energiczny człowiek.
Prefekt: Jaki pan, taki kram. A ten pan? (podchodzi do gościa). Kim jest ten pan, nie miałem
zaszczytu go poznać.
Magdalena: To nasz wybawca, to on ostrzegł mnie przed niebezpieczeństwem utraty skarbu.
Prefekt: To ten, co mu dobrze patrzy z oczu.
Magdalena: Temu panu nad wyraz dobrze patrzy z oczu.
Gość: Lecz wam, moi drodzy, o wiele lepiej patrzy z oczu.
Magdalena: Nam szczególnie dobrze patrzy z oczu, gdy patrzymy na pana, któremu
niesłychanie dobrze patrzy z oczu.
Gość: Czy mogę już wrócić do hotelu?
Prefekt: Nasz gość, burmistrzu, pragnie wiedzieć, czy może już wrócić do hotelu?
Magdalena: Powinien pan odpocząć po nie przespanej nocy w maksymalnie luksusowych
warunkach. Mamy w ratuszu gościnne pokoje.
Gość: Nie chciałbym fatygować.
Magdalena: To zaszczyt dla nas. Panie prefekcie, proszę kontynuować swoją pożyteczną
działalność. Ja tymczasem odprowadzę pana do gościnnej komnaty.
(Prefekt wychodzi, Magdalena wprowadza gościa do stylowej sypialni)
Magdalena: Doprawdy nie wiem, jak się odwdzięczyć, oto pokój gościnny.
Gość: Cudowny, kremoworóżowy, łoże z baldachimem.
Magdalena: W stylu rokoko. Lubi pan rokoko?
Gość: Uwielbiam rokoko.
Magdalena: Rokoko jest urocze.
Gość: Rokoko jest urzekające.
Magdalena: Rokoko dodaje tyle uroku naszemu życiu.
Gość: Cudowne, rozkoszne rokoko (obejmuje Magdalenę).
Magdalena: Pan ma zegarek w stylu rokoko.
Gość: Pani brosza jest także w stylu rokoko.
Magdalena: Ten wzór na pańskim krawacie to oryginalne rokoko.
Gość: Pani krynolina jest w stylu rokoko.
Magdalena: Podobnie jak pana peleryna (zdejmuje pelerynę gościa).
Gość: Pani buciki są w stylu rokoko, pani uśmiech, cała jesteś, Magdaleno, w stylu rokoko
(zdejmuje buciki Magdaleny).
Magdalena: Cała jestem…
(Kamera pokazuje sufit)
Gość: Ornament na suficie to „rocaille” tak charakterystyczny dla rokoka, fantazyjna
asymetria.
Magdalena: Płynne i strzępiaste kontury imitujące kształty stylizowanych małżowin.
Gość: Zwane niekiedy ornamentem muszlowym.
Magdalena: Około 1750 roku czasem wzbogacony kogucim grzebieniem.
Gość: Lub formą jakby zamarłych w bezruchu grzywaczy morskich.
(Dzwonek telefonu. Prefekt zdejmuje słuchawkę)
Prefekt: Halo, tu prefekt, a, to komisarz Sugoso, co tam nowego? Słychać rytmiczne stukoty.
Zapewne rozwalają ścianę banku… Nie, nie przeszkadzać. Musimy dysponować
wiarygodnymi dowodami przestępstwa… Nie, komisarzu, same kucie nie jest dowodem.
Każdy ma prawo do kucia. Złapiemy ich przy kuciu ściany, powiedzą: „Chcieliśmy
zawiesić święty obraz”. Niech kują! Aresztujemy ich w skarbcu… Kiedy? Jutro rano…
Słucham, dlaczego pan nie może? Jutro niedziela! Na śmierć zapomniałem. Muszę
przekonsultować problem z burmistrzem (puka do drzwi sypialni).
Magdalena: Chwili spokoju nie ma w tym ratuszu. Kto tam?
Prefekt: To ja, prefekt.
Magdalena: Ciszej, obudzi pan naszego gościa.
Prefekt (ściszonym głosem, wchodząc do sypialni): Zasnął nieboraczek?
Magdalena: Śpi jak dziecko. Niech pan spojrzy. Uśmiecha się przez sen.
Prefekt: A gdyby tak uruchomić zapadnię?
Magdalena: Idiotyczny pomysł.
Prefekt: No, to do mleka dosypać truciznę.
Magdalena: Nonsens.
Prefekt: Co pani powie o jedwabnej szarfie?
Magdalena: Nie, nie, gość w dom, Bóg w dom.
Prefekt: Moim zdaniem, Magdaleno…
Magdalena (przerywając): Dosyć! Baczność, prefekcie!
Prefekt: Baczność w sypialni?
Magdalena: Czekam na raport o złodziejach.
Prefekt: A, prawda, byłbym zapomniał. Złodzieje wybrali fatalny dla nas dzień. Jak
wykazują precyzyjne obliczenia naszych ekspertów, włamią się do skarbca w niedzielę.
Magdalena: Któż włamuje się do banku w niedzielę?
Prefekt: Cudzoziemcy, dla nich nie ma nic świętego. A moi ludzie w niedzielę wypoczywają,
centrala telefoniczna nieczynna, transport nie funkcjonuje, naczelnik więzienia dzisiaj po
południu rozpoczyna weekend nad jeziorem.
(Telefon)
Magdalena (półgłosem, podnosząc słuchawkę):
Obudzą naszego gościa. Tak, słucham… To do pana, prefekcie.
Prefekt (odbiera słuchawkę od Magdaleny): Halo, tu prefekt, a, komisarz Sugoso, co tam
nowego? Powiada pan, że kują coraz szybciej? To świetnie! Doskonale! Połapali się, że
jutro niedziela i przyspieszyli kucie. Jeszcze dzisiaj wejdą do skarbca i chwała Bogu.
Ogłaszam stan alarmowy!
Magdalena: Stan wyjątkowy! To po pierwsze, a po drugie, PAN nie może ogłaszać stanu
wyjątkowego, jedynie mnie, burmistrzowi przysługuje takie prawo.
Prefekt: Ja odpowiadam za ład w tym mieście i mogę ogłaszać stan alarmowy, kiedy uznam
to za konieczne.
Magdalena: Nie alarmowy, lecz wyjątkowy.
Prefekt: Alarmowy!
Magdalena: Wyjątkowy!
Prefekt: Alarmowy!
Magdalena: Wyjątkowy!
(Kamera na łoże pod baldachimem)
Gość (budząc się): Jezus Maria, trzęsienie ziemi!
Magdalena (z wyrzutem): I obudził pan naszego gościa,.
Prefekt (ciszej): Ogłaszam stan alarmowy.
Magdalena: Niczego nie będzie pan ogłaszać, dopóki nie wyrażę na to zgody.
Gość: Spór kompetencyjny.
Prefekt: Nie wtrącać się!
Gość: O, za pozwoleniem!
Magdalena: Panowie, panowie
(Dzwonek telefonu)
Prefekt: Halo, tu prefekt, a, komisarz Sugoso? Złodzieje jeszcze bardziej przyspieszyli
kucie… No cóż, czas ucieka… I co? I co? I rozwalili ścianę, widocznie była krucha. I co
dalej? Opróżnili skarbiec, ale tempo! Co za koronkowa robota… Czeka pan na dalsze
instrukcje… Tak, ścigać! Ścigać bez litości!
Magdalena: Opróżnili skarbiec?!
Prefekt: Skrzynie ze skarbami uczuć władowali na wóz ciężarowy i pędzą ku granicy.
Magdalena: Jedziemy za nimi. Osobiście pokieruję pościgiem.
Prefekt: A co z naszym drogim gościem?
Magdalena: Weźmie udział w pościgu.
Magdalena: Gdzie są nasze samochody?
Prefekt: Podedukujmy. Dzisiaj mamy sobotę, godzina druga po południu. Obywatele tego
miasta masowo wyjeżdżają na weekend. Brak dostatecznej ilości taksówek sprawia, że
nasi kierowcy, zamiast godzinami stać bezczynnie przed ratuszem i prefekturą, podwożą
tego i owego nad jezioro.
Magdalena: Kiedy wrócą?
Prefekt: Wieczorem.
Magdalena: Musimy ścigać przestępców, którzy uciekają ze skarbem. Niech pan wezwie
straż pożarną.
Prefekt: Straż pożarną wypożyczyliśmy sąsiedniemu miastu, które obchodzi.700–lecie
swojego istnienia.
Magdalena: Helikoptery!
Prefekt: Sprzedane w celu zrównoważenia budżetu miejskiego, zachwianego spadkiem
dolara.
Magdalena: No to na koń, panowie, na koń!
(Na koniach)
Magdalena: Przed nami obłok kurzu. Dokąd pędzi ten autobus?
Prefekt: Za złodziejami.
Magdalena: Skąd pan wie?
Prefekt: Przed chwilą otrzymałem radiodepeszę, że obywatele naszego — miasta
zorganizowali pościg za złodziejami.
Magdalena: Na własną rękę, panie prefekcie?
Prefekt: Tak, są rozwścieczeni.
Magdalena: I słusznie, złodzieje ukradli skrzynie, wypełnione najwspanialszymi uczuciami
gromadzonymi od lat w banku, ludzie oszczędzali najpiękniejsze, najszlachetniejsze
uczucia, składając oszczędności w skarbcu, by w razie potrzeby mogły służyć innym.
Prefekt: Obawiam się, że nasze rącze rumaki nie zdołają dogonić uciekających opryszków.
Magdalena: Prędzej, prędzej, co koń wyskoczy!
Gość: Jakże pięknie siedzi pani w siodle, Magdaleno.
Magdalena: I pan, drogi gościu, świetnie trzyma się na koniu.
Prefekt: A moje bydlę trzęsie.
Magdalena: To pan się trzęsie ze strachu, panie prefekcie.
Prefekt: Jak co do czego przyjdzie, pokażę, com wart!
Magdalena: Szybciej, panowie, szybciej. Złodziejom grozi lincz.
Prefekt: Boczną drogą, a potem „na szagę”.
Magdalena: Cóż to za język?
(Mija ich autobus wypełniony ludźmi)
Prefekt: Ten autobus pędzi niczym torpeda. Ledwo dyszę. Mój koń potyka się.
Magdalena: Obawiam się, że nie zdążymy. O czym pan myśli, drogi gościu, galopując z
nami po łąkach i polach?
Gość: W myślach mam chaos. Skrzynie ze skarbami, komnata w stylu rokoko, złodzieje,
prefekt, Bank Uczuć, tyle wrażeń, tyle wrażeń!
Magdalena: Autobus zniknął za zakrętem.
Prefekt: Biada opryszkom!
Magdalena: Przykro patrzeć. Same siniaki.
Prefekt: Pobito złodziei przed naszym przybyciem.
Gość: A skrzynie pełne skarbów, co ze skrzyniami?
Prefekt: Otworzymy je później urzędowo, z należnym szacunkiem dla skarbów uczuć i z
przewidzianym ceremoniałem.
Gość: Trzeba je otworzyć natychmiast.
Magdalena: Pan doprawdy jest nieoceniony.
Gość (zdenerwowany): Ludzie, pomóżcie otworzyć te skrzynie!
(Otwieranie skrzyń)
Gość: SKRZYNIE SĄ PUSTE! Piękne, wspaniałe uczucia zniknęły!
Magdalena: Nie mogło być inaczej. Skarby miłości, tolerancji, altruizmu, godności i
optymizmu, radości i szczęścia — te skarby zdewaluowały się w ciągu tych kilku fatalnych
sekund.
Gość (zdumiony): Do tego stopnia, że zupełnie przestały istnieć?
Prefekt: Historia zna takie doszczętne dewaluacje.
Magdalena: Ludzie byli wściekli, wściekłość wyzwoliła najgorsze uczucia, pobili
opryszków. Wiele czasu minie, zanim wyleczą się z tych siniaków.
Prefekt: I trzeba będzie od nowa oszczędzać, od nowa ciułać, i ciułać, i ciułać.
Magdalena: Od nowa pomnażać bogactwo uczuć pozytywnych.
Prefekt: Syzyfowa praca.
Gość: Jestem głęboko wzruszony. Przed wyjazdem złożę nadmiar tego wzruszenia w skarbcu.
Niech to będzie początek nowego kapitału.
Magdalena: Dziękuję, dziękuję w imieniu niepocieszonych obywateli naszego miasta.
(Restauracja hotelowa)
Gospodarz: Pan wyjeżdża, drogi gościu?
Gość: Tak, za kilkanaście minut. Ach, ciągle się wzruszam i wzruszam.
Gospodarz: Nadmiernie.
Gość: Potężnie nadmiernie, bezgranicznie nadmiernie. Proszę to wzruszenie przekazać do
Banku Uczuć. Jestem głęboko przekonany, że wasza gospodarność, oszczędność, a nade
wszystko uczciwość i szlachetność sprawią, że w niedalekiej przyszłości skarbiec tego
miasta znowu zapełni się najwznioślejszymi uczuciami.
Gospodarz (lekceważąco): Eee, tam.
Gość: Co oznacza to „eee, tam”?
Gospodarz: Bo prawdę powiedziawszy, psu na budę te pańskie zakichane wzruszenia.
Gość: Co takiego? Czy ja dobrze słyszę?
Gospodarz: Dobrze, dobrze, PAN ZRUJNOWAŁ NASZE MIASTO!
Gość: Ja zrujnowałem?
Gospodarz: Tak, pan zrujnował i skompromitował. Należało przymknąć oczy na tę kradzież,
na opryszków.
Gość: Przymknąć oczy na kradzież, pan oszalał?
Gospodarz: Od dawna czekaliśmy na taką okazję, na solidnych złodziei z ambicjami.
Gość: Czekaliście na złodziei?!
Gospodarz: Trzeba być takim beznadziejnym idiotą jak pan, by uwierzyć, że w skarbcu
rzeczywiście były skarby. Dobrze wiedzieliśmy, że od lat świecił pustkami. Kradzież
mogła zapobiec generalnej plajcie — kradzież udana. Tymczasem ludzie zdenerwowali się
trochę i pobili opryszków, kompromitując całe miasto. Przestępcy powinni uciec ze
skrzyniami, nikt nigdy nie dowiedziałby się, że nie zawierały żadnych skarbów.
Gość: Pozytywne uczucia zdewaluowały się — jak powiedział prefekt — doszczętnie.
Gospodarz (śmiejąc się): Pan ciągle jeszcze nie rozumie, że zostaliśmy zdemaskowani.
Wyszło szydło z worka, a pan worek rozwiązał.
Gość: To być nie może, czy nie szanujecie się wzajemnie?
Gospodarz: Nie, nie szanujemy.
Gość: I nie raduje was cudze szczęście?
Gospodarz: Nie, nie raduje. Zalewa nas krew, gdy widzimy szczęście innych.
Gość: Nie uszczęśliwiają was sukcesy bliźnich?
Gospodarz: Nie uszczęśliwiają. Wpadamy w ciężkie kompleksy, jeśli nas przedtem jasny;
szlag nie trafi.
Gość: Lecz miłujecie się wzajemnie?
Gospodarz: Jak psy dziada w ciasnej dziurze.
Gość: Pan brutalizuje, pan trywializuje, pan; katastrofizuje, a w gruncie rzeczy jest pan
poczciwym, szlachetnym człowiekiem, nieco, tylko zmęczonym przeciwnościami losu.
Gospodarz: Jak zawsze ma pan rację.
Gość: Co pan zamierza uczynić, na Boga, Dlaczego ciągnie mnie pan w stronę okna?
Gospodarz: Zamierzam po prostu wyrzucie pana, drogi gościu, z hotelu przez okno.
Gość: Z czternastego piętra?
Gospodarz: Teraz pora sjesty. Goście hotelowi odpoczywają po obiedzie na balkonach.
Opowie pan im o swojej przygodzie w TYM MIEŚCIE.
Gość: W czasie spadania z czternastego piętra?
Gospodarz: O, to trochę potrwa. Powietrze dzisiaj parne, ciężkie, gęste. Prądy wstępujące
zwolnią tempo spadania. Niech pan niczego nie ukrywa. Goście będą panu wdzięczni za
interesującą rozrywkę. Dzisiaj niełatwo wzruszyć zblazowanych turystów. Będzie pan miał
wdzięcznych słuchaczy. (Zbliżenie na śmiejącego się gościa)
Gość: Opowiedziałem państwu smutną historyjkę (śmieje się). Dlaczego śmieję się?
Powiedziałem, to wisielczy humor. Zahaczyłem połą marynarki o żelazne rusztowanie na
dwunastym piętrze, do którego przymocowano neon z napisem: OSZCZĘDZAJCIE
UCZUCIA, W NASZYM BANKU.