8710

Szczegóły
Tytuł 8710
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8710 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8710 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8710 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GEORGE R.R. MARTIN Pie�� dla Lyanny (A song for Lya) Prze�o�yli: M. K. i E. S. George R. R. Martin � nale�y do grona najwybitniejszych pisarzy ameryka�skich debiutuj�cych na pocz�tku lat siedemdziesi�tych. Urodzi� si� w 1948 roku w Bayonne (New Jersey). W latach 1966�1970 studiowa� dziennikarstwo na North Western University w Illinois. Od 1972 r. pracowa� jako dziennikarz, za� w latach 1972�1974 w Korpusie Pokoju. Od 1974 roku jest zawodowym pisarzem. Debiutowa� w lutym 1971 roku na �amach renomowanego magazynu �Galaxy� napisanym w 1969 roku opowiadaniem �The hero�. Wiele spo�r�d jego utwor�w uzyskiwa�o nominacj� do nagr�d Hugo i Nebuli. Najbli�szymi zdobycia tego najwy�szego w �wiecie SF trofeum by�y: opowiada �With Morning Comes Mistfall�, �And Seven Times Never Kill Man� oraz napisana wsp�lnie z Lis� Tuttle nowela �The Storms of Windhaven�. Najwi�kszym pisarskim osi�gni�ciem George�a Martina sta�a si� publikowana w tym numerze �Pie�� dla Lyanny� (�A song for Lya�), kt�ra w 1975 roku wyr�niona zosta�a nagrod� Hugo Gernsback Award w dziedzinie mikro powie�ci. Opowiadania George�a Martina zebrane zosta�y w dw�ch tomach �A song for Lya and Other Stories� (1976) oraz �Songs ot Stars and Shadows� (1977). W 1977 roku opublikowa� swoj� pierwsz� powie�� �Dying of the Light�, kt�ra cieszy si� nie mniejszym ni� kr�tsze formy powodzeniem. W 1978 roku przegra�a ona bezpo�redni� walk� o pierwsze�stwo do nagrody Hugo jedynie z wyr�nion� rok wcze�niej Nebula Award powie�ci� Frederika Pohla �Gateway�. (A.W.) Miasta planety Shkeen s� stare. Du�o starsze ni� ziemskie. A najstarszym z nich jest olbrzymia rdzawoczerwona metropolia po�o�ona na �wi�tych Wzg�rzach. Nigdy nie mia�a nazwy. Nie potrzebowa�a jej. Cho� na planecie zbudowano tysi�ce miast, �adne nie mo�e si� r�wna� z tym najwi�kszym i najludniejszym � jedynym miastem na wzg�rzach. Dla mieszka�c�w Shkeen znaczy ono tyle co Rzym, Mekka, Jeruzalem. Jest symbolem. Pytaj�cym o cel w�dr�wki wystarczy tylko powiedzie�: miasto. Prowadz� do� wszystkie drogi i trafia tu ka�dy Shkeen przed Ostatecznym Zjednoczeniem. Istnia�o na d�ugo przed powstaniem Rzymu. By�o pot�ne ju� w czasach, gdy na Ziemi nikomu jeszcze nie �ni�o si� o Babilonie. A przecie� czas nie odcisn�� na nim swojego pi�tna. Kilometrowe rz�dy takich samych niskich, dusznych, prymitywnie umeblowanych ceglanych dom�w pokrywa�y wzg�rza niczym czerwona wysypka. Miasto nie by�o jednak ponure. Dzie� po dniu obrasta�o kar�owate wzg�rza, kwitn�c w promieniach upalnego s�o�ca, niczym bujny krzew pomara�czy. T�tni�o wiecznie m�odym �yciem. Zewsz�d dochodzi�y zapachy gotuj�cej si� strawy, dobiega� dzieci�cy gwar, odg�osy krz�taniny odnawiaj�cych domostwa murarzy. Na wszystkich niemal ulicach przejmuj�c� nut� d�wi�cza�y rytualne dzwonki Zjednoczonych. Nie by�o w tym niczego, co �wiadczy�oby o wielowiekowej tradycji i pot�dze m�dro�ci mieszka�c�w. Odnosi�o si� raczej wra�enie, �e ich kultura szuka dopiero drogi swojego rozwoju. A przecie� od za�o�enia miasta min�o ju� ponad czterna�cie tysi�cy lat. Miasto zbudowane przez ludzi by�o przy nim prawdziwym noworodkiem. Powsta�o przed dziesi�cioma laty na kra�cach wzg�rz � pomi�dzy metropoli� Shkeen a nizin�, na kt�rej zlokalizowano kosmodrom. W odczuciu ludzi by�o pi�kne � przestronne, pe�ne architektonicznej ornamentyki, poprzecinane szerokimi, ocienionymi szpalerami drzew bulwarami, na kt�rych w s�o�cu po�yskiwa�y weso�e fontanny. Stoj�ce wzd�u� bulwar�w kolorowe budynki wzniesiono z metalu, barwnego plastiku i miejscowego drewna. Jakby z szacunku dla miejscowej tradycji wi�kszo�� z nich by�a stosunkowo niska. Wyj�tek stanowi�a wynios�a, widoczna na wiele mil dooko�a Wie�a Administracyjna � wypolerowana stalowa iglica � �mia�ym kszta�tem wbijaj�ca si� w kryszta�owe niebo. Lyanna wypatrzy�a j� przed l�dowaniem, wi�c jeszcze z g�ry mieli�my okazj� podziwia� ten �mia�y akcent ludzkiej obecno�ci na Shkeen. Ponure drapacze Starej Ziemi i Balduru by�y na pewno wy�sze, a fantazyjne miasta Arachne z pewno�ci� pi�kniejsze, ale ta smuk�a wie�a wygl�da�a naprawd� imponuj�co. Samotna i nie zagro�ona dominowa�a nad �wi�tymi wzg�rzami. Mimo i� kosmodrom po�o�ony by� w zasi�gu jej cienia uznano wida�, �e nale�y wyj�� nam naprzeciw. Nisko zawieszony poduszkowiec oczekiwa� przy rampie. Obok niego, oparty o drzwi, sta� Dino Valcarenghi rozmawiaj�cy w�a�nie ze znajomymi. Valcarenghi by� administratorem planety i r�wnocze�nie przedmiotem podziwu wszystkich na niej obecnych. Ju� wcze�niej wiedzia�em, �e jest m�ody, przystojny i posiada niezwyk�y urok osobisty. Teraz mia�em okazj�, by przyjrze� mu si� bli�ej. Mia� czarne w�osy, kt�rych loki spada�y na czo�o i u�miechni�t� twarz wskazuj�c� na weso�e usposobienie. Obdarzy� nas sympatycznym u�miechem i wyci�gn�� r�k� na powitanie. � Cze�� � rzuci� bez zb�dnych wst�p�w � ciesz� si�, �e was widz�. Nie ceregieli� si� z formaln� prezentacj�. Wiedzia�, kim jeste�my, a my wiedzieli�my, kim jest on. Wida� nie by� cz�owiekiem, kt�ry zwyk� przyk�ada� wag� do konwenans�w. Lyanna uj�a jego wyci�gni�t� d�o�. Spojrza�a na� swoimi ciemnymi, g��bokimi oczyma. Jej usta u�o�y�y si� w ledwo zauwa�alny u�miech. Podobna by�a teraz do ma�ej dziewczynki o kasztanowych w�osach i drobnej figurce. Gdy zechce, potrafi wygl�da� naprawd� bezradnie. Swym spojrzeniem mo�e wtedy zmiesza� ka�dego. Je�eli kto� wie, �e posiada zdolno�ci telepatyczne, to wydaje mu si� w�wczas, �e swymi niesamowitymi oczyma odczytuje najg��bsze pok�ady jego duszy. Ale w rzeczywisto�ci jest to tylko zabawa. Gdy Lyanna naprawd� odczytuje � w�wczas jej cia�o sztywnieje, p�niej dr�y, a jej ogromne, penetruj�ce dusz� oczy, zw�aj� si�, t�ej� i m�tniej�. Zwykle jednak ludzie czuj� si� w jej towarzystwie nieswojo. Odwracaj� wzrok i staraj� si� uwolni� z u�cisku jej r�ki. Valcarenghi nie nale�a� do takich. Po prostu u�miechn�� si�, odwzajemni� spojrzenie i pospieszy� przywita� si� ze mn�. �ciskaj�c jego d�o� nie mog�em powstrzyma� si� od czytania. By�o to moim zwyczajem � przyznaj� � z�ym zwyczajem. Zdaj� sobie z tego spraw�. Post�puj�c w ten spos�b ko�cz� przyja�� zanim si� nawi��e. Talentem nie dor�wnuj� Lyannie. Czytam jedynie uczucia i emocje. Weso�e usposobienie Valcarenghiego objawi�o mi si� z ca�� moc� i szczero�ci�. Nic poza tym. Przynajmniej nic z tych rzeczy, kt�re mo�na by uchwyci� od razu. Przywitali�my si� r�wnie� z pomocnikiem. By� to wysoki blondyn w �rednim wieku. Nazywa� si� Nelson Gourlay. Valcarenghi zaproponowa�, by�my szybko zaj�li miejsca w poduszkowcu i natychmiast wystartowali. � Wyobra�am sobie, jak bardzo musicie by� zm�czeni � powiedzia�, gdy wzbili�my si� w powietrze. � Darujmy wi�c sobie przeja�d�k� po mie�cie i od razu le�my do wie�y. Nelson wska�e wam mieszkanie. Potem musicie wskoczy� do nas na drinka i przedyskutowa� par� problem�w. Przeczytali�cie materia�y, kt�re wam przys�a�em? � Tak � odpowiedzia�em. Lyanna skin�a g�ow�. � Interesuj�ce, ale wci�� nie rozumiem, po co nas wezwali�cie? � Dojdziemy i do tego, w swoim czasie � odpar� Valcarenghi. � W�a�ciwie nie powinienem wam przeszkadza� w podziwianiu krajobrazu. � Wskaza� za okno i u�miechn�� si�. Milcza�. Lyanna i ja cieszyli�my si� widokami, przynajmniej na tyle, na ile pozwala� kr�tki, pi�ciominutowy lot z kosmodromu do Wie�y. Pojazd mkn�� wzd�u� g��wnej arterii miasta na wysoko�ci wierzcho�k�w drzew. Pod podmuchem powietrza ugina�y si� co mniejsze ga��zki. Wewn�trz pojazdu by�o ch�odno, cho� na zewn�trz s�o�ce dochodzi�o do zenitu, a nad chodnikami powietrze falowa�o z gor�ca. Mieszka�cy prawdopodobnie pochowali si� w swoich klimatyzowanych pomieszczeniach, gdy� ulice by�y prawie puste. Wyszli�my z poduszkowca, kt�ry zatrzyma� si� w pobli�u g��wnego wej�cia do Wie�y i przemaszerowali�my przez nieskalanie czysty hall. Valcarenghi pozwoli� nam porozmawia� z niekt�rymi podrz�dnymi pracownikami personelu. Nast�pnie Gourlay zaprowadzi� nas do windy i w jednej chwili znale�li�my si� na pi��dziesi�tym pi�trze. Tam przemkn�li�my przez sekretariat, weszli�my do nast�pnego, prywatnego tunelu aerodynamicznego i wyjechali�my jeszcze wy�ej. * * * Nasze pokoje prezentowa�y si� znakomicie. Ciemnozielone dywany, drewniana boazeria, a nawet doskonale zaopatrzona biblioteka. Przewa�a�a klasyka ze Starej Ziemi oprawna w syntetyczn� sk�r�. Znajdowa�o si� tam r�wnie� kilka powie�ci z Balduru � naszej ojczystej planety. Z pewno�ci� przeprowadzono wywiad dotycz�cy naszych gust�w. Jedna ze �cian sypialni wykonana by�a z lekko barwionego szk�a. Za ni� roztacza� si� przepi�kny widok na po�o�one w dole miasto. Specjalne urz�dzenie pozwala�o zaciemni� szyb�, umo�liwiaj�c spokojny sen. Gourlay zaznajomi� nas ze wszystkim z obowi�zkowo�ci� hotelowego boya. Odczyta�em go kr�tko, lecz nie doszuka�em si� najmniejszych nieprzyjaznych uczu�. By� tylko nieznacznie zdenerwowany. Odkry�em w nim jeszcze szczere uczucie, kt�rym kogo� obdarza�. � Nas? � Valcarenghiego? Lyanna usiad�a na jednym z ��ek. � Czy kto� przyniesie nasze baga�e? � spyta�a. Gourlay skin�� g�ow�. � Nie b�dziecie mieli powodu uskar�a� si� na opiek�. Pro�cie o wszystko, czego potrzebujecie. � Nie obawiaj si�, nie omieszkamy tego uczyni� � odrzek�em. Opad�em na drugie ��ko. � Od dawna tu jeste�? � Od sze�ciu lat � odpar� rozsiadaj�c si� wygodnie w fotelu. � Nale�� do weteran�w. Pracowa�em pod czterema administratorami. Dino, przed nim Stuart, a jeszcze przed nim Gustaffson. Pracowa�em nawet par� miesi�cy pod Rockwoodem. � Rockwood nie urz�dowa� d�ugo, prawda? � spyta�a Lyanna. � Tak � odpar� Gourlay. � Nie lubi� tej planety. Szybko przeni�s� si� gdzie indziej, na stanowisko zast�pcy administratora. Nie przej��em si� tym zbytnio, je�eli mam by� szczery. By� to troch� nerwowy typ. Zawsze wydawa� rozkazy po to tylko, by pokaza�, kto tu jest szefem. � A Valcarenghi? � zapyta�em. Gourlay u�miechn�� si� rzewnie. � Dino? Dino jest w porz�dku. Jeden z najlepszych, jacy tu byli. Jest dobry i wie o tym. Dzia�a dopiero od dw�ch miesi�cy, a ju� odwali� kawa� dobrej roboty. Zaprzyja�ni� si� z mn�stwem os�b. Traktuje ka�dego jak cz�owiek, m�wi wszystkim po imieniu. Ludzie to lubi�. Czyta�em go. Wyczyta�em szczero��. Wierzy� w to, co m�wi�. A wi�c to uczucie dotyczy�o Valcarenghiego. Mia�em wi�cej pyta�, ale nie zd��y�em ich zada�. Gourlay nagle wsta�. � Wydaje mi si�, �e powinienem ju� p�j�� � powiedzia�. � Z pewno�ci� chcecie odpocz��. Przyjd�cie na szczyt za jakie� dwie godziny. Wtedy porozmawiamy. Wiecie gdzie jest winda? Przytakn�li�my i Gourlay wyszed�. Zwr�ci�em si� do Lyanny. � Co o tym my�lisz? Le�a�a na plecach i wpatrywa�a si� w sufit. � Sama nie wiem � odpar�a. � Nie czyta�am go. Zastanawiam si� dlaczego mieli tylu administrator�w. I po co wezwali nas? � Jeste�my przecie� Talentami � odpar�em z u�miechem. � Talentami przez du�e T. Lyanna i ja zostali�my sprawdzeni i zarejestrowani jako Talenty psi. Posiadali�my dokumenty potwierdzaj�ce ten fakt. � Uhum � mrukn�a, odwracaj�c si� na bok i odwzajemniaj�c mi u�miech. Tym razem nie by� to zdawkowy grymas. � Valcarenghi chcia�, by�my troch� odpocz�li � powiedzia�em � nie jest to z�y pomys�. Lyanna wyskoczy�a �wawo z ��ka. � OK � powiedzia�a � ale ��ka musz� by� z��czone. � Prosz� bardzo. U�miechn�a si�. Z��czyli�my je. I rzeczywi�cie, nieco si� nawet przespali�my. Gdy obudzili�my si�, nasze baga�e le�a�y ju� pod drzwiami. Przebrali�my si� w zwyk�e rzeczy, licz�c na bezpretensjonalno�� Valcarenghiego. Wjechali�my na szczyt Wie�y. * * * Biuro administratora planety nie przypomina�o w niczym tego, co zwyk�o si� uwa�a� za biuro. Nie by�o w nim biurka ani innych zwyk�ych rekwizyt�w. By� za to bar, niezwykle puszyste dywany, w kt�rych grz�z�o si� na wysoko�� kostek i kilka foteli. Poza tym mn�stwo przestrzeni, s�o�ca, no i wspania�y widok na Shkeen za szklanymi �cianami. Valcarenghi i Gourlay ju� na nas czekali. Administrator pe�ni� osobi�cie obowi�zki barmana. Nie umia�em rozpozna� napoju, kt�ry nam poda�. By� wspania�y i ch�odny, korzenny i aromatyczny. Pi�em go z ogromn� przyjemno�ci�. � Wino z Shkeen � rzek� Valcarenghi u�miechaj�c si�, w odpowiedzi na nie postawione pytanie. � Ono si� jako� specjalnie nazywa w tutejszym j�zyku, ale nie umiem tego jeszcze wym�wi�. Dajcie mi tylko troch� czasu. Jestem tu dopiero od dw�ch miesi�cy, a j�zyk jest niebywale trudny. � Uczysz si� j�zyka Shkeen? � w g�osie Lyanny brzmia�o zdumienie. Zna�em przyczyn� jej zaskoczenia. J�zyk Shkeen jest nies�ychanie trudny dla ludzi, podczas gdy mieszka�cy planety ucz� si� j�zyk�w ziemskich z du�� �atwo�ci�. Wi�kszo�� z nich przechodzi nad tym faktem do porz�dku dziennego, uszcz�liwiona, �e nie musi sprawia� sobie nowych k�opot�w. � To pozwala mi zrozumie� ich spos�b my�lenia � wyja�ni� Valcarenghi. � Tak przynajmniej m�wi teoria. � U�miechn�� si� znowu. Pr�bowa�em go ponownie przeczyta�, cho� tym razem by�o to bardziej skomplikowane. Uchwyci�em tylko jedno uczucie � by�a to duma, zmieszana z zadowoleniem. Z�o�y�em to na karb wina. � Jakkolwiek ten trunek si� nazywa, smakuje mi � powiedzia�em. � Na Shkeen produkuje si� du�o gatunk�w napoj�w i potraw � podj�� Gourlay. � Zapewnili�my sobie eksport niekt�rych z nich i staramy si� go zwi�kszy�. Powinno dobrze p�j�� � B�dziecie mieli okazj� popr�bowa� nieco tutejszych specjalno�ci dzi� wieczorem � wtr�ci� Valcarenghi. � Zorganizowa�em dla was wycieczk� po mie�cie z paroma przystankami w Shkeen City. Jak na miasto tej wielko�ci mamy tu wcale interesuj�ce �ycie nocne. B�d� waszym przewodnikiem. � Brzmi to obiecuj�co � powiedzia�em. Lyanna u�miechn�a si�. Wycieczka zapowiada�a si� na nieco wymuszon�. Wi�kszo�� Normalnych czuje si� �le w towarzystwie Talent�w. Zwykle wi�c ka�� nam robi� to, co do nas nale�y i pozbywaj� si� nas tak szybko, jak to mo�liwe. Najwyra�niej nie potrafi� si� z nami z�y�. � A teraz do rzeczy � powiedzia� nagle Valcarenghi odstawiaj�c drinka i poprawiaj�c si� w fotelu. � Czy czytali�cie o Kulcie Jedno�ci? � Jedna z religii Shkeen � stwierdzi�a Lyanna. � Jedyna religia Shkeen � poprawi� Valcarenghi. � Ka�dy mieszkaniec tej planety jest wyznawc� Kultu. To jest planeta heretyk�w. � I co o tym my�licie? Wzruszy�em ramionami. � Ponure, prymitywne. Ale nie bardziej ni� inne tego typu religie. Mieszka�cy tej planety nie s� zbyt zaawansowani w rozwoju. Na Ziemi r�wnie� istnia�y kiedy� religie wymagaj�ce ludzkich ofiar. Valcarenghi potrz�sn�� g�ow� i spojrza� w kierunku Gourlaya. � Nie, nic nie zrozumieli�cie � zacz�� Gourlay odstawiaj�c sw�j kieliszek na dywan. � Zajmuj� si� t� religi� ju� od sze�ciu lat. Ona nie ma odpowiednika w historii. Nie by�o niczego takiego ani na Ziemi, ani na innych zamieszkanych planetach, kt�re dot�d napotkali�my. Je�eli chodzi o Zjednoczenie, to wydaje mi si�, �e to nie to samo, co ludzka ofiara. To z�e por�wnanie. Religie ziemskie po�wi�ca�y paru osobnik�w, oczywi�cie wbrew ich woli. Celem by�o przeb�aganie z�ych b�stw. Zabi� niewielu, by zyska� �ask� dla milion�w. Ci wybrani zwykle protestowali. Tu jest inaczej. Greeshka zabiera wszystkich. I wszyscy si� na to godz�. Godz� si� z ochot�. Niczym lemingi, udaj� si� do jaski�, by pozwoli� si� po�re� tym potworom. Ka�dy mieszkaniec staje si� Dopuszczonym w wieku lat czterdziestu, a Ostateczne Zjednoczenie nast�puje, zanim dojdzie do pi��dziesi�ciu. By�em nieco zmieszany. � W porz�dku � odpar�em. � Widz� r�nic�, przynajmniej tak mi si� zdaje. Ale co z tego wynika? Czy musimy si� o to martwi�? Ta religia jest nieco surowa, ale to sprawa tubylc�w. Nie r�ni si� ona zreszt� wiele od rytualnego kanibalizmu Hrangan�w. Valcarenghi wsta� i poszed� w kierunku baru. Nape�niaj�c ponownie sw�j kieliszek, odezwa� si� tonem nieledwie beztroskim. � O ile wiem, kanibalizm Hrangan�w nie m�g� poszczyci� si� wyznawcami w�r�d ludzi. Lyanna spojrza�a skonsternowana. Czu�em si� podobnie. Wsta�em. � Co takiego? Valcarenghi wr�ci� na swoje miejsce z pe�nym kieliszkiem w r�ku. � Ludzie tak�e przy��czaj� si� do Kultu Zjednoczenia. Wielu z nich zosta�o ju� przyj�tych w poczet Dopuszczonych. Nikt nie dost�pi� jak dot�d Ostatecznego Zjednoczenia, ale to tylko kwestia czasu. � Usiad� i spojrza� na swego zast�pc�. My r�wnie� pod��yli�my za jego wzrokiem. Gourlay podj�� temat. � Pierwszy nawr�cony zdarzy� si� jakie� siedem lat temu. Czyli na rok przed moim przybyciem, a w dwa i p� roku po odkryciu Shkeen i zbudowaniu naszego osiedla. Facet nazywa� si� Magly. Psycholog. Talent typu psi. Pracowa� w �cis�ym kontakcie z mieszka�cami planety. Nawr�ci� si� po dw�ch latach. Potem z roku na rok zdarza�o si� to coraz cz�ciej. Jeden z nawr�conych to nie byle kto, sam Phil Gustaffson. Lyanna zmru�y�a oczy. � Administrator? � Ten sam � odpar� Gourlay. � Nasi administratorzy, jak wiecie, zmieniali si� do�� cz�sto. Gustaffson przyszed� po Rockwoodzie, kt�ry nie m�g� ju� tutaj wytrzyma�. By� to sympatyczny cz�owiek, lubiany przez wszystkich zanim tu przyby�. Podczas swej ostatniej misji straci� �on� i dzieci, a mimo to by� zawsze serdeczny i pe�en rado�ci. Zainteresowa� si� religi� Shkeen, zacz�� rozmawia� z tubylcami. Rozmawia� z Maglym i z innymi nawr�conymi. Poszed� nawet zobaczy� Greeshk� w jaskiniach. To nim wstrz�sn�o. Do tego stopnia, �e przez jaki� czas nie porusza� tego tematu, w ko�cu jednak powr�ci� do niego. Pr�bowa�em go rozgry��, ale tak naprawd� nigdy nie wiedzia�em, co go nurtuje. Nieco ponad rok temu nawr�ci� si�. Teraz nale�y do Dopuszczonych. Nikogo jeszcze nie przyj�to tak pr�dko. S�ysza�em pog�oski, �e prawdopodobnie dost�pi Ostatecznego Zjednoczenia przed czasem. Mo�e to nast�pi� lada dzie�. Phil by� administratorem d�u�ej ni� ktokolwiek inny. Ludzie byli do niego przywi�zani, lubili go. Gdy si� nawr�ci�, wielu z jego przyjaci� posz�o w jego �lady. Od tego czasu cz�stotliwo�� nawr�ce� wzrasta. � Teraz wynosi nieco poni�ej 1 procent, lecz ci�gle ro�nie � doda� Valcarenghi. � To wydaje si� niewiele, ale nale�y pami�ta� o proporcjach. Jeden procent ludzi, kt�rzy mi podlegaj�, przyjmuje wyznanie wymagaj�ce pope�nienia raczej nieprzyjemnego samob�jstwa. � Dlaczego nie pisali�cie o tym w waszych materia�ach? � Lyanna patrzy�a badawczo to na jednego, to na drugiego. � Chyba powinni�my � usprawiedliwia� si� Valcarenghi. � Ale Stuart, kt�ry zosta� administratorem po Gustaffsonie, obawia� si� skandalu. Prawo nie zabrania ludziom przyjmowania obcych religii, wi�c Stuart utrzymywa�, �e nie ma problemu. Sk�ada� raporty o ilo�ci nawr�ce� nie wspominaj�c o tym, na co si� ci ludzie nawracaj�. Zreszt� nikt ze zwierzchnik�w tym si� nie interesowa�� Sko�czy�em drinka i odstawi�em pusty kieliszek. � M�w dalej. � Jednak�e widz� w tym wszystkim jeden problem � powiedzia�. � Nie tyle obchodzi mnie, ilu jest nawr�conych, co przera�a mnie sama my�l o tym, �e ludzie b�d� po�erani przez t� piekieln� Greeshk�. Od czasu gdy obj��em rz�dy, skierowa�em do pracy nad tym zagadnieniem kilku psycholog�w, ale jak dot�d nie potrafi� si� z tym upora�. Potrzebuj� Talentu. Chc�, �eby�cie odpowiedzieli mi na pytanie: dlaczego ci ludzie si� nawracaj�. Dopiero potem b�d� m�g� co� z tym zrobi�. Problem by� nietypowy, ale zadanie sformu�owane jasno. Na wszelki wypadek przeczyta�em Valcarenghiego. I tym razem nie potrafi�em jednak przenikn�� w g��bsze pok�ady jego �wiadomo�ci. Panowa� nad swymi ukrytymi problemami, je�eli je oczywi�cie posiada�. Spojrza�em na Lyann�. Siedzia�a w dziwnej pozycji. Kurczowo �ciska�a sw�j kieliszek. Tak�e czyta�a. Nagle rozlu�ni�a si�, spojrza�a w moim kierunku i kiwn�a g�ow�. � W porz�dku � powiedzia�em. � My�l�, �e mo�emy si� tego podj��. Valcarenghi u�miechn�� si�. � Nigdy w to nie w�tpi�em � powiedzia�. � Nie wiedzia�em tylko czy zechcecie. Ale dosy� o tym na dzisiaj. Obieca�em wam nocne atrakcje, a musicie wiedzie�, �e zawsze dotrzymuj� obietnic. Spotkajmy si� na dole w hallu za p� godziny. * * * Tym razem ubierali�my si� prawie wizytowo. Dla siebie wybra�em niebiesk� tunik�, bia�e spodnie oraz pasuj�c� do tego zestawu a�urow� apaszk�. Nie by� to ostatni krzyk mody, ale liczy�em na to, �e Shkeen z pewno�ci� nie nad��a za nowinkami. Lyanna w�o�y�a bia�y jedwabny kombinezon w w�skie niebieskie paski, kt�re przyjmuj�c kszta�t jej sylwetki tworzy�y zmys�owy wz�r. Ca�o�� wygl�da�a frywolnie i poci�gaj�co. Uzupe�nieniem tego wszystkiego by�a b��kitna pelerynka. � Valcarenghi jest zabawny � zauwa�y�a, narzucaj�c j�. � Tak? � walczy�em w�a�nie z oporn� zatrzask� przy mojej tunice. � Czy�by� dostrzeg�a co� czytaj�c go? � Ale� nie. Sko�czy�a ubieranie si� i przegl�da�a si� teraz z upodobaniem w lustrze. Nagle odwr�ci�a si� gwa�townie w moim kierunku. � S�k w tym, �e on m�wi dok�adnie to, co ma na my�li. Istniej� wprawdzie r�nice w doborze s��w, ale to nie ma znaczenia. Jego uwaga skoncentrowana by�a wy��cznie na temacie naszej rozmowy. Poza tym napotyka�am nieprzeniknion� �cian�. � U�miechn�a si�. � Nie dotar�am do �adnego z jego g��bszych sekret�w. Uda�o mi si� w ko�cu zapi�� zatrzask�. � Nie szkodzi � powiedzia�em. � Masz ca�y dzisiejszy wiecz�r na ponowne pr�by. Skrzywi�a si�. � Nie. Nie czytam ludzi w czasie spotka� towarzyskich. To nie jest fair. Poza tym wymaga to du�ego wysi�ku i koncentracji. �a�uj� czasem, �e nie potrafi� czyta� my�li tak �atwo jak ty czytasz uczucia. � I tak jeste� bardziej utalentowana ode mnie. � Myszkowa�em w baga�ach w poszukiwaniu apaszki. W ko�cu zdecydowa�em si� jej nie bra�. Apaszki i tak wychodzi�y z mody, a �adnego innego gustownego dodatku nie mia�em. � Ja te� nie dowiedzia�em si� niczego szczeg�lnego o Valcarenghim. Tyle samo mo�na by stwierdzi� obserwuj�c jego twarz. Musi starannie panowa� nad sob�. Ale wybaczam mu, ma �wietne wino. � Masz racj�! Ono mi dobrze zrobi�o. Znik� b�l g�owy, z kt�rym si� obudzi�am. � To z powodu wysoko�ci � zauwa�y�em. Ruszyli�my w kierunku drzwi. Hall by� prawie pusty, ale Valcarenghi nie pozwoli� d�ugo na siebie czeka�. Towarzyszy�a mu kobieta, osza�amiaj�ca kasztanowow�osa zjawa o nazwisku Laurie Blackburn. By�a m�odsza ni� Valcarenghi. Na oko mog�a mie� oko�o dwudziestu pi�ciu lat. Tym razem administrator zabra� nas swym w�asnym nieco wys�u�onym czarnym wozem. Gdy wyruszyli�my s�o�ce zachodzi�o. Ca�y odleg�y horyzont by� jednym pasmem czerwieni i pomara�czy. Z nizin dochodzi�a nas ch�odna o�ywcza bryza. Valcarenghi wy��czy� klimatyzacj� i otworzy� okna pojazdu. Obserwowali�my le��ce poni�ej, pogr��aj�ce si� w mroku miasto. Kolacj� zjedli�my w du�ej restauracji urz�dzonej w stylu balduria�skim. Gospodarze wybrali j� chyba po to, by�my czuli si� jak u siebie. Potrawy by�y jednak bardziej kosmopolityczne: przyprawy, zio�a i spos�b przyrz�dzania pochodzi�y z Balduru, mi�sa i jarzyny by�y miejscowe. Kombinacja w sumie okaza�a si� ciekawa. Valcarenghi osobi�cie zamawia� wszystkie dania i pr�dko nasycili�my si� pr�buj�c oko�o tuzina r�nych potraw. Najbardziej smakowa� mi ma�y miejscowy ptaszek przyrz�dzony w sosie soustangowym. Nie by�o tego wiele, ale smakowa�o wspaniale. Opr�nili�my te� trzy butelki wina: butelk� Shkeen, kt�re ju� znali�my, butelk� mro�onego Veltaar z Balduru i prawdziwego Burgunda ze Starej Ziemi. Rozmowa o�ywi�a si� szybko, Valcarenghi by� urodzonym gaw�dziarzem i r�wnocze�nie dobrym s�uchaczem. Ostatecznie zeszli�my na Shkeen i jej mieszka�c�w. Najwi�cej m�wi�a Laurie. By�a na planecie od sze�ciu miesi�cy, pracuj�c nad doktoratem z antropologii pozaziemskich. Pr�bowa�a odpowiedzie� napytanie: dlaczego cywilizacja Shkeen przez tak d�ugie tysi�clecia nie rozwija�a si� w widoczny spos�b. � Oni s� znacznie starsi ni� my � podkre�la�a. � Budowali miasta zanim cz�owiek nauczy� si� korzysta� z narz�dzi. W�a�ciwie to mieszka�cy Shkeen powinni skolonizowa� Ziemi�, a nie odwrotnie. � Czy nie ma teorii wyja�niaj�cych ten fakt? � pyta�em. � S�, ale �adna z nich nie jest powszechnie akceptowana. Cullen na przyk�ad wspomina o braku ci�kich metali. Jest to istotne, ale czy mo�na tym wszystko wyja�ni�? Wedle Von Hamrina, mieszka�cy Shkeen nie posiadaj� w og�le instynktu walki. Planeta nie jest zamieszkiwana przez drapie�niki, st�d nie ma warunk�w do rozwoju elementu agresywno�ci. Teori� t� ostatecznie skrytykowano. Okaza�o si� bowiem, �e Shkeen wcale nie jest a� tak idylliczna. Gdyby tak by�o, nigdy nie osi�gn�aby obecnego etapu rozwoju. Poza tym czym�e jest Greeshka � je�eli nie drapie�nikiem? Ona ich przecie� po�era. � A co ty o tym s�dzisz? � spyta�a Lyanna. � Wydaje mi si�, �e ta sprawa ma co� wsp�lnego z religi�, mimo �e nic pewnego jeszcze nie wiem. Dino pomaga mi w nawi�zywaniu kontakt�w. Mieszka�cy s� niezwykle otwarci, a mimo to prowadzenie bada� wcale nie jest proste. � Urwa�a nagle i spojrza�a uwa�nie na Lyann� � szczeg�lnie dla mnie. Spodziewam si�, �e wam b�dzie �atwiej. S�yszeli�my to ju� wiele razy. Normalni my�l�, �e Talenty korzystaj� cz�sto z metod nie fair, co zreszt� jest zrozumia�e. To prawda. Ale Laurie nie mia�a nic z�ego na my�li. Powiedzia�a to tonem oboj�tnym, stwierdzaj�c fakt, bez zwyk�ej w takich przypadkach zjadliwej zazdro�ci. Valcarenghi obj�� j� swym ramieniem. � Chyba ju� do�� tej gadaniny. Robb i Lyanna nie powinni si� tym teraz martwi�. Zostaw im czas do jutra. Laurie spojrza�a na niego i u�miechn�a si� kokieteryjnie. � O�key, chyba nieco przesadzi�am. Wybaczcie mi. � Wszystko w porz�dku � odpar�em. � To bardzo interesuj�cy temat. Jeszcze troch�, a sami si� do niego zapalimy. Lyanna potwierdzi�a skini�ciem g�owy. Doda�a r�wnie�, �e je�eli znajdziemy cokolwiek, co potwierdza�oby teori� Laurie, to j� niezw�ocznie zawiadomimy. Nie s�ucha�em jej prawie. Wiem, �e nietaktem jest czytanie Normalnych w takich sytuacjach, ale i tym razem nie mog�em si� pohamowa�. Valcarenghi przyci�gn�� Laurie ku sobie. Z poczuciem winy przeczyta�em go szybko. By� w podnios�ym nastroju, troch� pijany. Czu� si� panem sytuacji. Laurie by�a natomiast istn� d�ungl�. Niepewno�� i t�umiona z�o��, troch� strachu i mi�o��. Nieco zagmatwana, ale dostatecznie wyra�na i mocna. Na pewno nie w stosunku do mnie i do Lyanny. Kocha�a Valcarenghiego. * * * Opu�ci�em d�o� pod st� w poszukiwaniu r�ki Lyanny. Dotkn��em jej kolana i u�cisn��em lekko. Spojrza�a na mnie i u�miechn�a si�. Na szcz�cie nie czyta�a. Fakt, �e Laurie kocha�a Valcarenghiego martwi� mnie nieco, cho� sam nie bardzo wiedzia�em dlaczego. By�em wi�c zadowolony, �e Lyanna nie dostrzega mego zawodu. Wys�czyli�my ostatni� butelk� wina i Valcarenghi pospiesznie uregulowa� rachunek. Wsta�. � W drog� � oznajmi� kr�tko. � Noc jest pogodna, a my mamy jeszcze kilka miejsc do odwiedzenia. I odwiedzili�my, co prawda nie jarmarczny show i nie podejrzane miejsca, kt�rych w mie�cie nie brakowa�o, lecz kasyno gry. Hazard na tej planecie by� oczywi�cie dozwolony. A gdyby nawet tak nie by�o, to i tak Valcarenghi zalegalizowa�by go zaraz po obj�ciu swego urz�du. Pobra� kilka �eton�w. Zar�wno Laurie jak i ja przegrali�my. Lyannie nie pozwolono gra�. Jej Talent by� zbyt niebezpieczny. Natomiast Valcarenghi wygra� sporo. Radzi� sobie r�wnie doskonale w kombinacjach umys�owych jak i w trudnej ruletce. Potem wst�pili�my do baru. Wypili�my nast�pn� porcj� alkoholu, po czym byli�my �wiadkiem miejscowej zabawy, ciekawszej ni� si� spodziewa�em. Gdy wyszli�my na dworze panowa�y egipskie ciemno�ci. S�dzi�em, �e na tym sko�czy si� nasza nocna eskapada. Valcarenghi jednak zaskoczy� nas. Gdy siedzieli�my ju� w poje�dzie si�gn�� do skrytki po pastylki na wytrze�wienie. Rozda� ka�demu z nas po jednej. � S�uchaj � wtr�ci�em � po co mi to? � Przecie� ty prowadzisz. Ledwo si� tu przywlok�em. � Mam zamiar pokaza� wam miejscowe wydarzenie i to du�ego kalibru. Nie chc�, �eby�cie zachowywali si� nieodpowiednio. We�cie te pigu�ki. Prze�kn��em i szum w mojej g�owie zacz�� mija�. Valcarenghi w��czy� ju� silnik i w�z wzbija� si� w powietrze. Usiad�em wygodniej, przytulaj�c Lyann�, kt�rej g�owa spoczywa�a na moim ramieniu. � Dok�d jedziemy? � spyta�em. � Do Shkeentown � odrzek� nie ogl�daj�c si� za siebie, � do Wielkiej Hali� Odbywa si� tam w�a�nie zebranie i pomy�la�em sobie, �e mo�e to was zainteresuje. � B�dzie oczywi�cie prowadzone w j�zyku Shkeen � powiedzia�a Laurie � ale Dino b�dzie t�umaczy�. Ja te� znam troch� ten j�zyk, wi�c b�d� go uzupe�nia�. Lyanna wygl�da�a na podekscytowan�. Oczywi�cie czytali�my o Zebraniach, lecz nie przypuszczali�my, �e ujrzymy je ju� w pierwszym dniu naszego pobytu. Zebrania te nale�� do tutejszego rytua�u religijnego. Jest to zbiorowa spowied� pielgrzym�w, kt�rzy maj� by� przyj�ci w szeregi Dopuszczonych. Pielgrzymi oczywi�cie byli obecni w mie�cie przez ca�y czas, lecz zebranie odbywa�o si� zaledwie trzy lub cztery razy w roku, gdy liczba kandydat�w na Dopuszczonych by�a dostatecznie wysoka. Poduszkowiec sun�� bezszelestnie przez jaskrawo o�wietlone osiedle, przelatuj�c nad fontannami mieni�cymi si� mn�stwem kolor�w, i ponad ozdobnymi �ukami, kt�re zlewa�y si� ze sob� niczym pulsuj�cy ogie�. Opr�cz naszego, w powietrzu znajdowa�o si� jeszcze kilka innych pojazd�w. Co jaki� czas przelatywali�my nad g�owami spaceruj�cych szerokimi chodnikami przechodni�w. Ale wi�kszo�� mieszka�c�w znajdowa�a si� w domach, sk�d dobiega�a muzyka, i wy�lizgiwa�y si� potoki �wiat�a. Nagle miasto zacz�o si� zmienia�, teren stawa� si� falisty, pojawi�y si� wzg�rza, kt�re szybko pozostawili�my za sob�, �wiat�a znik�y. Przestronne ulice i promenady ust�pi�y miejsca nieo�wietlonym drogom o nawierzchni z kruszonego kamienia. Domy ze szk�a i metalu zast�pione zosta�y przez swe ceglane odpowiedniki. Miasto Shkeen by�o spokojniejsze ni� miasto ludzi. Domy otula�a cisza i ciemno��. Z mroku wy�oni�a si� przed nami do�� tajemnicza budowla, wi�ksza od innych, wygl�dem zbli�ona do wzg�rza. Tkwi�y w niej du�e, sklepione �ukiem drzwi i spora liczba w�skich okien. Z jej wn�trza wydostawa�o si� �wiat�o i gwar rozm�w. Na zewn�trz t�oczyli si� Shkeenowie. Nieoczekiwanie uprzytomni�em sobie, �e cho� ju� ca�y dzie� znajdowa�em si� na tej planecie, dopiero teraz mia�em okazj� ujrze� jej mieszka�c�w. Oczywi�cie nie mog�em ich dojrze� zbyt wyra�nie. Lecieli�my wysoko i w dodatku w nocy. Mimo to zauwa�y�em, �e s� mniejsi od ludzi � najwy�si osi�gali oko�o pi�ciu st�p � mieli du�e oczy i d�ugie ramiona. Wi�cej niczego na razie nie mog�em spostrzec. Valcarenghi wyl�dowa� w pobli�u Wielkiej Hali. Wysiedli�my. Shkeenowie wchodzili do �rodka z wielu stron, poprzez drzwi wie�czone �ukami. Wi�kszo�� by�a ju� wewn�trz. Wmieszali�my si� w t�um. Nikt nie zwr�ci� na nas szczeg�lnej uwagi pr�cz jednego osobnika, kt�ry powita� Valcarenghiego, cienkim, piskliwym g�osem. Nawet tutaj administrator mia� swoich przyjaci�. Wn�trze stanowi�a olbrzymia hala z wielkim, niezbyt wyszukanym podwy�szeniem po�rodku, wok� kt�rego t�oczyli si� Shkeenowie. Jedynym �r�d�em �wiat�a by�y pochodnie osadzone na �cianach, oraz na wysokich tyczkach � wok� podwy�szenia. Akurat kto� przemawia� i wszystkie te ogromne wypuk�e oczy utkwione by�y w�a�nie w nim. Byli�my jedynymi lud�mi w Hali. M�wc� otoczonym aureol� �wiate�, okaza� si� Shkeen w �rednim wieku, kt�ry m�wi�c wykonywa� dziwne, jakby hipnotyczne ruchy ramionami. Mowa sk�ada�a si� z serii gwizd�w, skowyt�w i mrukni��. Nie s�ucha�em jej zbyt uwa�nie. Znajdowa�em si� zbyt daleko, bym m�g� go przeczyta�. Pozostawa�o mi wi�c studiowanie jego fizjonomii i pozosta�ych st�oczonych wok� mnie Shkeen�w. Wszyscy byli, o ile dobrze w tym nik�ym �wietle widzia�em, ca�kowicie pozbawieni ow�osienia. Mieli mi�kk� pomara�czow� sk�r� pofa�dowan� tysi�cami drobnych zmarszczek. Kawa�y prostego wielobarwnego materia�u pe�ni�y funkcj� ubra�. Nic dziwnego, �e mia�em trudno�ci z rozr�nieniem p�ci. Valcarenghi pochyli� si� ku mnie i szepn��: � M�wca jest rolnikiem. Opowiada t�umowi sk�d przybywa i przedstawia najtrudniejsze momenty swego �ycia. Rozejrza�em si� wok�. Szept Valcarenghiego by� jedynym g�osem, jaki da� si� wok� mnie s�ysze�. Pozostali pogr��eni byli w absolutnym milczeniu. Stali z oczyma utkwionymi w m�wc�. Zaledwie oddychali. � M�wi, �e ma czterech braci � kontynuowa� Valcarenghi. � Dw�ch dost�pi�o ju� Ostatecznego Zjednoczenia, a jeden jest pomi�dzy Dopuszczonymi. Czwarty, m�odszy od niego, teraz przej�� farm�. � Valcarenghi zmarszczy� brwi. � M�wi, �e ju� nigdy nie ujrzy swej farmy, ale �e jest z tego powodu szcz�liwy � doko�czy� nieco g�o�niej. � Z�e urodzaje? � zapyta�a Lyanna, u�miechaj�c si� zagadkowo. R�wnie� i ona us�ysza�a szept Valcarenghiego. Spojrza�em na ni� surowo. Shkeen kontynuowa� sw� spowied�. Valcarenghi stara� si� pod��a� za nim. � Teraz m�wi o swych przewinieniach i o wszystkich rzeczach, kt�rych si� wstydzi. O swych najg��biej skrywanych tajemnicach, Czasami rani� bli�nich z�ym s�owem, jest pr�ny, a raz nawet pobi� swego m�odszego brata. � Opowiada o swojej �onie i o innych kobietach, kt�re zna�. Zdradza� �on� wiele razy kochaj�c si� z innymi. Jako ma�y ch�opiec kopulowa� ze zwierz�tami. Ba� si� kobiet. W ostatnich latach sta� si� impotentem, wskutek czego �on� musia� zaspokaja� jego brat. Ci�gn�� dalej, w niesko�czono��, wspominaj�c o detalach. Nie by�o sekretu, kt�rego by nie zdradzi�. Sta�em ws�uchany w szept Valcarenghiego, z pocz�tku zaszokowany, potem nieco znu�ony. Zaczyna�em si� niecierpliwi�. Zastanawia�em si� czy kiedykolwiek zna�em tak dobrze jakiego� cz�owieka, jak tego oto Shkeena stoj�cego przede mn� na podwy�szeniu. Zastanawia�em si� czy nawet Lyanna z jej Talentem zna�a kogokolwiek w po�owie tak dobrze. Wygl�da�o to troch� tak, jakby m�wca pragn��, by�my prze�yli z nim jeszcze raz ca�e jego �ycie. Jego wyst�pienie trwa�o ca�e godziny. Wreszcie zaczyna�o dobiega� ko�ca. � Teraz m�wi o Zjednoczeniu � wyszepta� Valcarenghi. � Nied�ugo b�dzie pomi�dzy Dopuszczonymi i jest z tego powodu bardzo szcz�liwy. Pragn�� tego od dawna. Jego bieda nied�ugo si� sko�czy, jego samotno�� minie. Ju� wkr�tce b�dzie chodzi� ulicami �wi�tego miasta, wyra�aj�c sw� rado�� d�wi�kiem dzwonk�w. A potem nast�pi Ostateczne Zjednoczenie. I znajdzie si� ze swymi bra�mi w �wiecie pozagrobowym. � Nie, Dino � wyszepta�a Laurie. � Nie mieszaj do tego ludzkich poj��. On nie b�dzie ze swymi bra�mi. On b�dzie swymi bra�mi. Wynika st�d, �e i jego bracia b�d� nim. Valcarenghi u�miechn�� si�. � O�key, Laurie, je�eli tak twierdzisz� Nagle gruby rolnik znikn�� z platformy. T�um zafalowa� i nowa posta� pojawi�a si� na podwy�szeniu. Znacznie ni�sza, niezmiernie pomarszczona, z wielkim pustym oczodo�em. Zacz�a m�wi�, z pocz�tku chaotycznie, lecz p�niej opanowa�a si� i mo�na by�o wszystko zrozumie�. � Ten jest murarzem, zbudowa� ju� wiele dom�w i mieszka w �wi�tym mie�cie. Straci� oko wiele lat temu, gdy spad� z dachu i nadzia� si� na ostry kij. Pami�ta straszny b�l, ale ju� po roku powr�ci� do pracy, nie prosz�c o wcze�niejsze Dopuszczenie. Jest dumny ze swej odwagi. Ma �on�, ale nie doczeka� si� potomka. To go bardzo martwi. Nie mo�e dogada� si� z �on�. Nawet gdy s� razem, to s� osobno. Ona p�acze po nocach. Nigdy jej w niczym nie skrzywdzi� i� Znowu mija�y godziny. Uton��em ca�kowicie w szepcie Valcarenghiego i historii jednookiego murarza. Podobnie jak inni � �ledzi�em jego losy. W �rodku by�o gor�co, brakowa�o �wie�ego powietrza. Moja tunika stawa�a si� lepka od potu. Nie zwraca�em na to zbytniej uwagi. Drugi m�wca, podobnie jak i poprzedni zako�czy� wypowied� d�ugim hymnem pochwalnym na cze�� Dopuszczenia i Ostatecznego Zjednoczenia. Pod koniec nie potrzebowa�em ju� prawie t�umaczenia Valcarenghiego. Z g�osu przebija�o szcz�cie. Zastanowi�em si�, czy go nie czytam. Ale, jak ju� powiedzia�em, by� zbyt daleko. A poza tym obiekt musia�by by� bardzo zaanga�owany emocjonalnie. Trzeci Shkeen pojawi� si� na podwy�szeniu i przem�wi� g�o�niej od innych. � Tym razem kobieta � powiedzia� Valcarenghi. � Urodzi�a o�mioro dzieci. Ma cztery siostry i trzech braci. Ca�e swoje �ycie pracowa�a na roli� Nagle jej g�os zacz�� si� za�amywa� i sko�czy�a seri� ostrych, wysokich pogwizd�w. Zapad�o milczenie. T�um jak gdyby by� jedn� osob� zacz�� odpowiada� pogwizdami. Niesamowita muzyka wype�ni�a hal�. Shkeenowie wok� nas kiwali si� i pogwizdywali. Kobieta na podwy�szeniu patrzy�a na to stoj�c pochylona mocno do przodu. Valcarenghi zacz�� t�umaczy�, lecz zawaha� si� na moment. Laurie przej�a rol� t�umacza zanim zd��y� odzyska� w�tek. � Opowiedzia�a im o swej wielkiej tragedii � wyszepta�a. � Oni wyra�aj� teraz swe wsp�czucie dla niej, jednocz� si� z ni� w jej b�lu. � Tak, chodzi, o wsp�czucie � potwierdzi� Valcarenghi. � Gdy by�a m�oda, zachorowa� jej brat i wydawa� si� by� prawie konaj�cy. Jej rodzice kazali zabra� go do �wi�tego miasta, poniewa� sami nie mogli opu�ci� m�odszych dzieci. Ale z powodu jej nieostro�nej jazdy roztrzaska�o si� ko�o u wozu i brat skona� nim dotar� do miasta. Odszed� bez Zjednoczenia. Czuje si� za to winna. Kobieta rozpocz�a od nowa. Laurie zacz�a t�umaczy� cichym szeptem. � Jej brat umar�. Zawiod�a go, odebra�a mu mo�liwo�� Zjednoczenia. Teraz jest samotny. Odszed� i nie ma go w� w� � �yciu pozagrobowym � wtr�ci� administrator. � Nie ma go w �yciu pozagrobowym. � Nie jestem pewna czy jest to poprawne � powiedzia�a Laurie. � To poj�cie� Valcarenghi uciszy� j� gestem r�ki. � Pos�uchaj � powiedzia�. T�umaczy� dalej. M�wi�a najd�u�ej ze wszystkich, a jej historia by�a najbardziej ponura. Gdy sko�czy�a, na jej miejscu pojawi�a si� nast�pna osoba, ale Valcarenghi po�o�y� znacz�co r�k� na mym ramieniu i skierowali�my si� do wyj�cia. Ch�odne powietrze nocy uderzy�o nas niczym strumie� zimnej wody i dopiero teraz zda�em sobie spraw�, �e ca�y jestem mokry. Valcarenghi ruszy� szybko w kierunku poduszkowca. W Hali mowy ci�gle trwa�y, a zgromadzeni Shkeenowie nie okazywali �adnych oznak zm�czenia. � Te zebrania ci�gn� si� ca�ymi dniami, czasami trwaj� przez wiele tygodni � powiedzia�a Laurie, gdy znale�li�my si� w poje�dzie. � Shkeenowie staraj� si� s�ucha� nieprzerwanie, chc� uchwyci� ka�de wypowiadane tam s�owo. Jednak�e pr�dzej czy p�niej zm�czenie daje osobie zna�. Robi� kr�tkie przerwy i powracaj�, by s�ucha� dalej. To wielkie wyr�nienie wytrwa� ca�e zgromadzenie bez snu. Valcarenghi przerwa� jej w p� zdania: � Pewnego dnia mam zamiar tego dokona� � powiedzia�. � Nigdy nie wytrzyma�em wi�cej ni� dwie doby, ale wydaje mi si�, �e wzmocniony narkotykami dam sobie rad�. Lepiej zrozumiemy Shkeen�w, je�eli powa�niej podejdziemy do ich rytua��w. � Hm � mo�e w�a�nie Gustaffson rozumowa� podobnie � u�miechn�� si� beztrosko. � Ale ja nie mam zamiaru anga�owa� si� w to wszystko a� tak g��boko. W czasie podr�y do domu panowa�o przyt�aczaj�ce milczenie. Wszyscy byli zm�czeni. Straci�em rachub� czasu, ale podejrzewa�em, �e nied�ugo nadejdzie �wit. Lyanna siedzia�a skulona, wtulona w moje rami�. Wygl�da�a na wyczerpan� i wypalon� wewn�trznie. Czu�em si� zreszt� podobnie. Wysiedli�my przy wej�ciu do Wie�y. Windy natychmiast zanios�y nas na g�r�. By�em zbyt zm�czony, by o czymkolwiek my�le�. Bardzo, bardzo szybko zasn��em. Mia�em tej nocy dziwny sen, kt�ry z nastaniem �wiat�a dziennego uszed� z mej pami�ci pozostawiaj�c wewn�trzn� pustk� i wra�enie, �e zosta�em oszukany. Le�a�em obejmuj�c Lyann� i patrz�c w sufit. Stara�em si� przypomnie� sobie nocne wra�enia. Bezskutecznie. * * * Nagle stwierdzi�em, �e my�lami jestem przy wczorajszym zebraniu, analizuj�c w pami�ci jego przebieg. W ko�cu otrz�sn��em si� i wsta�em. Przed za�ni�ciem zaciemnili�my szklan� �cian� i w ten spos�b pok�j pogr��ony by� ci�gle w egipskich ciemno�ciach. Bez trudu jednak znalaz�em odpowiednie urz�dzenie i do pokoju wpad�o �wiat�o p�nego poranka. Lyanna zaprotestowa�a sennym g�osem i przewr�ci�a si� na drugi bok. Pozostawi�em wi�c j� sam� i wyszed�em do biblioteki, maj�c nadziej�, �e znajd� na temat planety i jej mieszka�c�w co� wi�cej ni� to, co znajdowa�o si� w materia�ach, kt�re nam przys�ano. Niestety, zawarto�� biblioteki by�a ca�kowicie relaksowa. O powa�nym materiale nie by�o mowy. Odszuka�em wideofon, po��czy�em si� z biurem Valcarenghiego. Zg�osi� si� Gourlay. � Halo! Dino spodziewa� si�, �e zadzwonicie. Nie ma go w tej chwili. Prowadzi pertraktacje dotycz�ce kontraktu handlowego. Potrzebujecie czego�? � Ksi��ek � powiedzia�em sennym jeszcze g�osem. � Co� na temat Shkeen�w. � Tego �yczenia, niestety, nie mog� spe�ni�. Po prostu nie ma takich ksi��ek. Jest wprawdzie mn�stwo artyku��w, ale, niestety, �adnych ca�o�ciowych opracowa�. Mam zamiar napisa� ksi��k�, ale to kwestia przysz�o�ci. Dino mia� nadziej�, �e mog� wam pom�c� � Tak? � Macie jeszcze jakie� pytania? Zastanawia�em si� przez chwil�. � Chyba nie. Chcia�em si� tylko dowiedzie� czego� wi�cej o tych zebraniach. � Porozmawiamy o tym p�niej � odrzek� Gourlay. � Dino by� pewien, �e b�dziecie dzisiaj pracowa�. Mo�emy albo sprowadzi� ludzi do Wie�y, albo wy wyjdziecie do nich. � Raczej to drugie � powiedzia�em pospiesznie. Przyprowadzenie rozm�wc�w na wywiad wszystko psuje. S� podekscytowani, a to uniemo�liwia prawid�owe odczytanie emocji. W czasie takich wywiad�w mog� te� my�le� o innych sprawach, a to z kolei utrudni�oby prac� Lyannie. � �wietnie � powiedzia� Gourlay. � Dino zostawi� poduszkowiec do waszej dyspozycji. Mo�ecie go odebra� kiedy chcecie. Dadz� wam r�wnie� par� kluczy, by�cie mogli bezpo�rednio, bez przechodzenia przez sekretariat przychodzi� do naszego biura. Podzi�kowa�em mu, wy��czy�em wideofon i powr�ci�em do sypialni. Lyanna siedzia�a na wp� przykryta ko�dr�. Usiad�em obok i poca�owa�em j�, u�miechn�a si�, lecz nie odwzajemni�a poca�unku. � Hej � odezwa�em si�. � Co si� sta�o? � G�owa � odpar�a. � My�la�am, �e po pastylkach na wytrze�wienie nie ma si� kaca. � Teoretycznie tak powinno by�. Moja podzia�a�a �wietnie. � Podszed�em do �ciennej szafy w poszukiwaniu ubrania. � Tu gdzie� powinny by� �rodki od b�lu g�owy. Nie s�dz�, by Dino zapomnia� o tak oczywistej rzeczy. � Chyba masz racj�. Rzu� mi co�� Wyszuka�em jeden z kombinezon�w i rzuci�em go w jej kierunku. Wsta�a i ubra�a si�. Nast�pnie posz�a do �azienki. � Masz racj�, �e nie zapomnia�by o tak oczywistej rzeczy. � To solidny typ. U�miechn�a si�. � Poza tym wydaje mi si�, �e Laurie zna j�zyk Shkeen nieco lepiej od niego! Przeczyta�em j�. Dino pope�ni� nieco b��d�w w t�umaczeniu. � Domy�la�am si� tego. Nie chc� wcale dyskredytowa� umiej�tno�ci Valcarenghiego. Laurie ma przecie� cztery miesi�ce przewagi. � Czy przeczyta�e� co� ponadto? � Nie. Pr�bowa�em z m�wcami, ale odleg�o�� by�a zbyt wielka. Podesz�a do mnie i uj�a moj� r�k�. � Dok�d dzi� idziemy? � Do Shkeentown � odpowiedzia�em. � Spr�bujemy odnale�� kt�rego� z tych Dopuszczonych. Nie zauwa�y�em �adnego z nich podczas Zebrania. � Bo Zebrania s� dla tych, kt�rzy dopiero maj� by� dopuszczeni. � Tak, s�ysza�em. Chod�my. Zatrzymali�my si� na poziomie czwartym, gdzie zjedli�my sp�nione �niadanie. Cz�owiek, kt�ry czeka� na nas w hallu, wskaza� nam pojazd. By� to zielony, czteroosobowy sportowy w�z. Nie rzuca� si� w oczy, by� wi�c doskona�y do naszej roboty. Na rogatkach miasta zatrzyma�em si�. Dalej poszli�my pieszo. Wiedzieli�my, �e tak b�dzie lepiej. * * * W por�wnaniu z Shkeentown � miasto zamieszka�e przez ludzi by�o puste. Na drogach z t�uczonego kamienia widzieli�my pe�no tubylc�w krz�taj�cych si� ruchliwie we wszystkich mo�liwych kierunkach. Nosili ceg�y, kosze nape�nione tkaninami i jedzeniem. Wsz�dzie pe�no by�o dzieci, w wi�kszo�ci nagich. Baraszkowa�y niczym pomara�czowe kule, wpadaj�c co chwil� na siebie i weso�o wykrzykuj�c. Swoj� urod� r�ni�y si� nieco od doros�ych. Mia�y rzadkie k�pki w�os�w, a ich g�adka jeszcze sk�ra pozbawiona by�a zmarszczek. By�y to jedyne stworzenia, kt�re zwraca�y na nas uwag�. Doro�li, zaj�ci swoimi sprawami, rzadko odwracali si� w nasz� stron�. Najwidoczniej ludzie nie byli rzadko�ci� na ulicach �wi�tego miasta. Przewa�ali piesi, chocia� spotka� te� mo�na by�o drewniane wozy. Zwierz�ta poci�gowe, u�ywane przez Shkeen�w przypomina�y nasze psy. Natura obdarzy�a je zielon� ma�ci� i wygl�da�y tak, jakby za chwil� mia�y prze�y� atak choroby. Zaprz�gano je do woz�w parami. Ci�gn�c w�z nieustannie skomla�y. Chyba w�a�nie dlatego ludzie nazywali je �skomlaczami�. Poza skomleniem, nieustannie wydala�y ka�. Od�r, zmieszany z zapachem �ywno�ci przenoszonej w koszach, nadawa� miastu specyficzn� atmosfer� A miasto te� by�o ha�a�liwe, ze wszystkich stron dobiega� nieko�cz�cy si� �oskot, �miechy dzieci, g�o�ne rozmowy doros�ych przypominaj�ce piski, j�ki i pomruki rannych, skomlenie zwierz�t poci�gowych, stukot drewnianych k� po kamienistej, nier�wnej nawierzchni. Szli�my z Lyann� trzymaj�c si� za r�ce. Milczeli�my, patrzyli�my, s�uchali�my, w�chali�my i� czytali�my. Gdy tylko weszli�my do miasta, zmobilizowa�em ca�y sw�j potencja� psychiczny � i zacz��em czyta� wszystkich, kt�rzy mnie mijali. Emocje i uczucia ogarnia�y mnie niczym fala pot�guj�ca si�, gdy si� do mnie zbli�ali, malej�ca gdy si� oddalali. P�yn��em w morzu wra�e� i uczu�, kt�re zdumiewa�y. Zdumiewa�y, poniewa� by�y nam bliskie i znajome. Cz�sto zdarza�o mi si� czyta� mieszka�c�w innych planet. By�o to czasami trudne, a czasami �atwe, nigdy jednak przyjemne. Hranganowie na przyk�ad mieli umys�y zgorzknia�e, zatrute gorycz� i nienawi�ci�. Zawsze po przeczytaniu ich czu�em si� jakby zbrukany. Damooshowie s� jeszcze inni. Czyta si� ich z trudem i nigdy nie mo�na znale�� odpowiednich nazw dla ich uczu�. A Shkeenowie? � Czu�em si� tak, jakbym szed� ruchliw� ulic� jakiego� miasta na Baldurze. Chocia� niezupe�nie� Czu�em si� raczej, jakbym by� w jednej ze Straconych Kolonii, gdzie ludzie cofn�li si� do stadium barbarzy�stwa zapominaj�c o swoim pochodzeniu. Zewsz�d p�yn�y ludzkie emocje, mocne, pierwotne, prawdziwe, lecz mniej wyrafinowane ni� na Baldurze czy Starej Ziemi. Shkeenowie byli w�a�nie tacy � prymitywni, lecz daj�cy si� rozumie�. Czyta�em rado�� i �al, zazdro��, z�o��, zgorzknia�o��, po��danie i b�l. Ta sama mieszanina, kt�ra poch�ania mnie zawsze, gdy si� otwiera moje wn�trze. Lyanna tak�e czyta�a. Czu�em, jak jej r�ka t�eje. Po pewnym czasie rozlu�ni�a si�. Popatrzy�em na ni�. Dostrzeg�a w moich oczach pytanie. � Oni s� lud�mi � powiedzia�a � s� zupe�nie tacy jak my. Skin��em g�ow�. � Mo�e przeszli podobn� ewolucj�? By� mo�e Shkeen jest starszym odpowiednikiem Ziemi, r�ni�cym si� jedynie mniej istotnymi szczeg�ami? � Mo�e masz racj�. S� bardziej ludzcy ni� jakakolwiek rasa, kt�r� napotkali�my w Kosmosie. Teraz sam zastanawia�em si� nad w�asnymi s�owami. � Ale czy to wyja�nia w�tpliwo�ci Dina? Mo�e dlatego, �e s� tak podobni do nas, ich religia r�wnie� oddzia�uje na nas z wi�ksz� si�� ni� inne? � Nie, to nie jest tak, Robb � odpar�a Lyanna. � Nie wydaje mi si�. To chyba ca�kiem na odwr�t. Bo przecie� je�eli oni s� do nas podobni, to dlaczego z tak� wielk� rado�ci� id� na �mier�? Rozumiesz? Rzeczywi�cie, mia�a racj�. W emocjach i odczuciach, jakie u Shkeen�w zaobserwowa�em, nie by�o nic, co wskazywa�oby na instynkt samob�jczy. Nie znalaz�em nic nienormalnego. A mimo to ka�dy mieszkaniec planety Shkeen pr�dzej czy p�niej dost�powa� Ostatecznego Zjednoczenia. � Powinni�my nasze obserwacje zacie�ni� do jednej lub najwy�ej kilku os�b � powiedzia�em. � Taka mieszanina uczu� i my�li nie doprowadzi do niczego. � Rozejrza�em si� w poszukiwaniu potencjalnego obiektu, gdy nagle us�ysza�em d�wi�k dzwonk�w. D�wi�k dochodzi� z lewej strony i zmieszany by� z odg�osami ruchu ulicznego. Z�apa�em Lyann� za r�k� i poci�gn��em j� za sob�. Skr�cili�my w lewo w pierwsz� napotkan� przecznic�. * * * Dzwonki by�y przed nami. Biegli�my ci�gle przed siebie, przez co�, co wygl�da�o na czyje� podw�rko ogrodzone �ywop�otem, potem przez jeszcze jedno podw�rko, d� z nawozem. Min�li�my kilka dom�w i znowu znale�li�my si� na ulicy. Tu w�a�nie napotkali�my dzwoni�cych. By�o ich czterech. Ubrani byli w d�ugie pow��czyste szaty z jaskrawo czerwonego materia�u. Ka�dy z nich trzyma� po jednym dzwonku z br�zu w ka�dej r�ce. Dzwonili bez przerwy, wymachuj�c rytmicznie ramionami, a ostre tony wype�nia�y ca�� ulic�. Byli w zaawansowanym jak na Shkeen�w wieku � bezw�osi, z twarzami poprzecinanymi milionami zmarszczek. Ale u�miechali si� rado�nie, a m�odsi Shkeenowie, przechodz�cy obok, odwzajemniali u�miechy. Na g�owie ka�dego z nich znajdowa�a si� Greeshka. Spodziewa�em si�, �e widok b�dzie ohydny. Myli�em si� jednak. Paso�yty wygl�da�y jak kule jakiej� lepkiej karmazynowej cieczy. Wielko�� waha�a si� od niewielkiej pulsuj�cej brodawki na tylnej cz�ci czaszki do wielkiej czerwonej p�achty przykrywaj�cej g�ow� i ramiona swojej ofiary na kszta�t mniszego kaptura. Greeshka, jak wiadomo, �ywi si� krwi� swoich ofiar. I wolno � o jak�e wolno � po�era swego �ywiciela. Stan�li�my z Lyann� w niewielkiej od nich odleg�o�ci, obserwuj�c uwa�nie. Twarz Lyanny by�a uroczysta, moja chyba r�wnie�. Wszyscy inni u�miechali si� rado�nie, a i melodie wydzwaniane przez Dopuszczonych by�y melodiami rado�ci. U�cisn��e