8682
Szczegóły |
Tytuł |
8682 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8682 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8682 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8682 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jacek Dukaj
�Katedra�
W imi� Ojca i Syna i Ducha �wi�tego, Amen. Izmiraidy na wyci�gni�cie r�ki, 70 dni od perilevium, burza za 112 godzin. "Rozmaryn" ju� prawie zr�wna� wektor pr�dko�ci z ich wektorem, wida� Katedr�, mam j� na suficie, obraz czasu rzeczywistego. Zamykam i otwieram oczy i spada na mnie drapie�nym ptakiem, chuda szyja, roz�o�one szeroko skrzyd�a wie�, ko�ciste szpony, szkielet korpusu.
Za�y�em podw�jn� dawk� stupaka, g�owa mi p�ka w niewa�ko�ci. Pr�bowa�em czyta� Fereta, ale gubi�em w�tek po kilku zdaniach. Kurtuazyjne rozmowy z Mirtonem. To czarter i lec� nim tylko ja i doktor Wasojfemgus, kt�ry praktycznie nie wychodzi z za�lepu; wi�c lec� sam. Dialoguj� z "Rozmarynem", gdy tak snuj� si� po jego wn�trzu, sztuczny dzie�, sztuczna noc. Ma bardzo sympatyczny interfejs. Czasami podczas �wicze� w si�owni, otumaniony dokrewnymi wydzielinami, omal zapominam, �e to tylko program. Posiada swoje priorytety. Pilnuje, bym nie czu� si� samotny i wci�ga mnie w rozmowy na tematy, o kt�rych my�li, �e mnie interesuj�.
- Wi�c s�dzi ksi�dz, �e to nie by� �wi�ty i �adne cuda nie mia�y miejsca? - pyta znienacka.
- Nie mam wyrobionego zdania - odpowiadam.
- Och, na pewno ksi�dz ma - �mieje si� "Rozmaryn".
- A co ty s�dzisz? - odbijam pi�eczk�.
"Rozmaryn" chwil� milczenia daje do zrozumienia, �e si� namy�la.
- S�dz� - zaczyna - �e o ile by� w owej chwili niepoczytalny, by�o to szale�stwo z �aski. Gdyby B�g pozwala� sobie w og�le na bezpo�rednie ingerencje, to Izmir stanowi�by nienajgorszy pretekst.
- Wi�c wierzysz?
- W Boga? Czy wierz�? Raczej... domy�lam si� - rzecze "Rozmaryn".
Kto wie, mo�e i w tym wypadku Turing si� myli�.
Sprawdzam aktualne dane na temat rendez-vous planetoid z Madeleine. Wci�� nic pewnego. Na ��kach komputacyjnych Centrum Astronomicznego w Lizonne �ywokryst tych r�wna� rozr�s� si� na blisko hektar, a mimo to nie ma stuprocentowo pewnego wyniku. W najgorszym wypadku mam miesi�c. Czy Ko�ci� rzeczywi�cie by�oby sta� na przesuni�cie tak du�ej planetoidy? Czy owa fantasmagoryczna Maszyna Hoana w og�le pozwoli�aby na podobne przesuni�cie?
�
Jestem. Pierwszy dzie� na Izmiraidach. Widzia�em gr�b, rozmawia�em z ksi�dzem Mirtonem. Burza tymczasem wygotowa�a si� po drugiej stronie. Wiedzieli, gdzie posadzi� "Sagittariusa". (No nie, co to ma wsp�lnego, wszystko zale�y od pory dnia, momentu obrotowego kamienia; chyba �e Wektor Hoana...)
Katedra stoi poza biostaz� miasta, jest za wysoka, przebi�aby kopu��. Wahad�owiec "Rozmaryna" wysadzi� nas po drugiej stronie, samo miasto (miasto! - za du�o powiedziane: raczej przykryte p�kul� powietrza skupisko tymczasowych kwater) le�y w p�ytkim kraterze i jego zbocza zagrodzi�y nam widok czarn� skarp�. Ta Izmiraida nazywa si� R�g, jest druga pod wzgl�dem wielko�ci w ca�ym skupisku, ale i tak ci��enie praktycznie tu nie istnieje. Od razu przesiedli�my si� do gruisa. Wasojfemgus pom�g� mi ze skafandrem, te samowystarczalne pr�ni�wki to prawdziwe zbroje, cz�owiek my�li p� minuty zanim ruszy nog�.
Gruis na trasie od l�dowiska do kopu�y je�dzi wzd�u� o�wietlonej jaskrawo trakcji, przymocowany jest do niej za pomoc� dw�ch elastycznych pa��k�w, wygl�da to prawie jak kolejka liniowa.
Kiedy jechali�my, doktor wskaza� na prawo i powiedzia�:
- Wrak.
Zorientowa�em si�, �e ma na my�li holownik Izmira. Obejrza�em si� w tamtym kierunku, lecz niczego nie dostrzeg�em.
- Ju� za horyzontem - rzek� Wasojfemgus. - Jest linia tak�e do niego. Ksi�dz na pielgrzymce?
- Nie - odpar�em i spr�bowa�em za�artowa�: - S�u�bowo.
Nie bardzo widzia�em przez plastik he�mu jego twarz, ale chyba si� nie u�miechn��.
- Ja w�a�ciwie tylko na chwil�... - mrukn��. - Skorzysta�em z okazji, �e ludzie zamawiaj� czartery do ewakuacji. My�li ksi�dz, �e Madeleine nas pu�ci?
Chcia�em wzruszy� ramionami, ale niewiele z tego wysz�o.
- Nie wiem. Licz� jeszcze.
- Taa.
Niebo nie jest tu niebem, lecz po prostu rozpi�tym na wysokiej p�sferze kosmosem. Gorzej: momentalnie traci t� iluzj� dwuwymiarowa�ci, wystarczy si� zapatrzy� przez par� sekund, i ju� przyt�acza ci� potworna otch�a�. Umys� natychmiast przestawia si� na obrazowanie przestrzenne i nie masz najmniejszych w�tpliwo�ci, �e� jeno py�kiem drobnym w tym oceanie, mr�wk� na kamyku. Mo�na wpa�� w panik�. Ci, co pierwszy raz wychodz� w otwarty kosmos, czuj� niemal fizycznie, jak ich zmys�y trac� wszelkie punkty orientacji; zaczyna si� upadek, spadaj� w niesko�czon� pustk�. By�y przypadki utraty przytomno�ci, by�y wymioty i szlochy, by� nawet ob��d. Na planetoidzie to nie grozi, mimo wszystko jest tu jaki� horyzont, jest grunt pod stopami, domy�lna p�aszczyzna "do�u". Ale gdy uniesiesz g�ow� i stracisz je z oczu... M�j Bo�e. Nie do opisania.
Wjechali�my na kraw�d� krateru. �luza kopu�y ju� otwiera�a si� przed mask� gruisa. Sama kopu�a z zewn�trz prezentowa�a si� jako mlecznobia�a p�sfera, nic praktycznie nie by�o przez ni� wida�. Wjechali�my do �luzy i zaraz wyjechali, drzwi zamkn�y si� i otworzy�y tak szybko, �e nawet tego nie zauwa�y�em; spojrza�em w g�r� - i znowu spad�y na mnie gwiazdy: z wewn�trz kopu�a jest bowiem ca�kowicie prze�roczysta.
Pomimo tej polerowanej g�adko czerni, bezcieniowe �wiat�o zalewa jej wn�trze.
Budynki stoj� w czterech koncentrycznych kr�gach, w �rodku najstarsze; wi�kszo�� dwu-, trzypi�trowych. Kr�g czwarty, zewn�trzny, wed�ug doktora jest niemal w ca�o�ci opuszczony.
Gruis uwolni� si� od trakcji i Wasojfemgus przeszed� na r�czne. Lew� r�k� wskazywa� mijane �ywokrystne �ciany i perorowa� (ju� nie przez interkom, zdj�li�my bowiem he�my).
- To Matabozzy. Zacz�li ucieka�, gdy tylko okaza�o si�, �e podejdziemy pod Madeleine. Oni to pierwsi liczyli. Procesuj� si� w�a�nie o te dzia�ki na szczeniakach Lizonne, dwa tysi�ce hektar�w g�stego lasu analitycznego, niech si� Centrum schowa. W szczycie, jakie� pi�� lat temu, pono� jedna trzecia tego lasu mieli�a r�wnania grawitacyjne Izmiraid�w. W ramach testingu parametr�w kontrolnych spi�li z Fistaszkiem siedem ci�kometalicznych meteor�w. By�o to jeszcze przed krytycznym perilevium, no i teraz mamy Proces Czternastu. Ju� widz�, jak adwokaci wyja�nia� b�d� s�dziom przysi�g�ym teori� chaosu. Matabozza najprawdopodobniej p�jdzie w bifurkacje, nikt im nie dowiedzie, �e to nieprawda. Czyli w sumie dwa pot�ne procesy. Nic dziwnego, �e tn� bud�et. Oni pierwsi. Natomiast ten arkadowy ci�g po lewej to filia NASA. Teoretycznie ograniczaj� si� do monitoringu. Ha! Za mojej poprzedniej wizyty, jak wyp�yn�a propozycja rozerwania czarnych �y� atom�wkami, NASA wyskoczy�a z t� ustaw� veta. By� zamach na ich m�zgowca. St�d, widzi ksi�dz, to zielone, tam mieszka ekipa �ledczych UL; w ka�dym razie mieszka�a, chocia� nie wygl�da, �eby te� si� ju� wynie�li. A tamta �wiartka - to wszystko kwatery go�cinne, Honzl to dzier�awi pielgrzymom, podczas szerokich okien ma full. Teraz si� modli, �eby Madeleine nas pu�ci�a.
- On to dzier�awi, m�wi pan. Zna pan status prawny Izmiraid�w?
- Aha, prawo �upie�cy, parcelacja wirtualna. Wi�c te plotki s� prawdziwe? B�dziecie ratowa� R�g?
- Prosz� pana...
- No tak.
Min�li�my ju� centrum, czyli okr�g�y plac z fontann� w �rodku (wielkie krople wody spada�y po absurdalnie wysokich parabolach). Wasojfemgus skr�ci� za bia�o�cienny budynek o wyszukanej, arabskiej architekturze i tu zatrzyma� gruisa. Wysiad�, machn�� mi r�k� i ruszy� ku cieniom strzelistych arkad. Patrzy�em, jak szed�. Kolana prawie w og�le nie pracowa�y, g��wnie Achilles. Mia� facet wpraw�. Szybko znikn�� w mroku.
Prze��czy�em gruisa na auto i poda�em mu adres kwater wynajmowanych u Honzla przez diecezj� Lizonne. Samoch�d ruszy�. Znowu jecha�em przez milcz�ce miasto. Teraz dopiero u�wiadomi�em sobie przera�liw� jego bezludno��. Przez ca�y czas, od samej �luzy, nie zobaczy�em �adnego jego mieszka�ca. Wygl�da�o, jakby nie tylko czwarty, ale wszystkie kr�gi �ywokrystnej zabudowy zosta�y ju� dawno opuszczone.
�e nie by�o to prawd�, przekona�em si� wszed�szy do g��wnego holu hotelu Honzla. W niczym nie przypomina� on lizo�skich czy ziemskich holi hotelowych (bardziej staromodne stoisko z elektronik�) - w niczym, pr�cz jednego: recepcjonisty. Gdy tylko przekroczy�em pr�g (prawd� rzek�szy przeszybowa�em, po zdecydowanie zbyt ostrym �uku), on podni�s� si� zza szerokiej lady, na kt�rej b�yszcza� kanciastymi wn�trzno�ciami rozbebeszony automat. Podszed� i wyci�gn�� d�o�. U�cisn��em j� mimo r�kawicy.
- Ojciec Lavone, jak�e si� ciesz�, jednak ojciec dotar�. - By� bardzo m�ody, g�ra trzydzie�ci pi�� lat; pewnemu, mocnemu u�ciskowi przeczy� nie�mia�y u�miech na twarzy o oliwkowej cerze. - Jack, to znaczy ksi�dz Mirton, czeka na ojca. Numer dwie�cie dwa.
- Bardzo mi mi�o, a w�a�ciwie...
- Honzl, Stefan Honzl.
Tak oto pozna�em miejscowego potentata w bran�y hotelarskiej. Poszed� zabra� z gruisa baga�e. M�j pok�j mia� numer dwie�cie trzy. W �cianach windy umieszczono liczne uchwyty, przy�pieszenie ciska�o cz�owiekiem o sufit, nieostro�ny nowicjusz wychodzi z guzem wielko�ci orzecha.
Co si� tyczy luksus�w hotelowych, to ujrzawszy korytarz drugiego pi�tra przesta�em �ywi� jakiekolwiek z�udzenia wzgl�dem charakteru Honzlowego przedsi�wzi�cia. U�y� standardowego �ywokrystu i z pewno�ci� nie wykosztowa� si� na �adne upi�kszenia wystroju; to ju� "Rozmaryn" wi�cej mia� w sobie z hotelu. Go�e �ciany, go�a pod�oga, zielonkawa luminiscencja sufitu, drzwi krojone w identyczne prostok�ty. Na Lizonne takie kwatery lokowa�yby si� poni�ej gwarantowanego minimum socjalnego.
Zapuka�em do dwie�cie dw�jki.
Mirton rzeczywi�cie czeka� by� na mnie. Wszed�em w jak�� rozleg�� wizualizacj� 3D, czym pr�dzej j� wy��czy�, zd��y�em spostrzec tylko skomplikowan� symbolik� algorytm�w ewolucyjnych. Mirton sam jest w wieku Honzla, na �ywo wygl�da jeszcze m�odziej ni� przez telefon. Okropnie nerwowy cz�owiek. W tym powitalnym wodospadzie gor�cych s��w pomie�ci� tyle afektowanych westchni�� i �achni��, �e ju� zacz��em podejrzewa� przeszar�owan� gr� - ale to jest w�a�nie Mirton, Mirton par excellence.
- Ksi�dz nie ma uprawnie� do wydawania wi���cych zalece� co do miejsc kultu, prawda? Och, zastanawia�em si� tylko... Tak, ja wiem, �e to s� cuda niepotwierdzone. Ale je�li Ko�ci� zdecydowa�by si� uruchomi� swe zasoby... Niekt�re z konsorcj�w zaanga�owanych tutaj z pewno�ci� ch�tnie wzi�yby w tym udzia�, mog� skontaktowa� ksi�dza, tak, przepraszam, mog� ci� skontaktowa� z miejscowymi agentami, kt�rzy w imieniu lizo�skich decydent�w czynili mi takie aluzje... Ale� nie, nie, nie, wr�cz przeciwnie; ju� s�a�em pro�by, znalaz�o si� nawet kilku ch�tnych na zast�pstwo, ale jako�... Rozumiesz, to ju� czwarty rok, niemal prosto po seminarium, z kim ja tu mam do czynienia, no sam przyznasz, naprawd� czas ju�, �ebym wr�ci� na Lizonne; je�li by�by� tak dobry... Wed�ug swojego uznania, rzecz jasna. Nerwy? Mo�e faktycznie. Sam si� przekonasz. C� mog� rzec? Jeszcze w oknach, gdy by� szczyt pielgrzymek i mia�em takie msze, �e Katedra faktycznie p�ka�a w szwach... Ale teraz. Cho�by Madeleine nas nie z�apa�a - zawsze to z rok aplevium, pustelnia, mo�e nie? Wiem, wiem, narzekam. Mo�e kawy?
Poszed� po t� kaw� (na ko�cu korytarza mie�ci si� kuchenka termiczna). Honzl zajrza� przez wp�otwarte drzwi, by pokaza�, �e dostarczy� ju� baga�. Pokiwa�em g�ow� dzi�kuj�c. Pok�j Mirtona (bli�niaczy mojemu zreszt�) zawalony by� bibu�owymi wydrukami, tylko od rzutnik�w tele sz�y przez niskoci��eniowy ba�agan korytarze pustki. Ba�agan u�amkowej grawitacji r�ni si� bowiem od ba�aganu 1 g, tak jak ciasto francuskie r�ni si� od chleba. Prawd� m�wi�c siedzia�em tam tak spi�ty g��wnie dlatego, i� w pod�wiadomym przekonaniu pewien by�em, �e wystarczy jeden m�j nieostro�ny ruch, by zawali� te asymetryczne rusztowania Mirtonowego chaosu. Obraca�em si� na krze�le zwa�aj�c na po�o�enie ka�dej ko�czyny. Za plecami, na �cianie, mia�em szereg wielkich, czarno-bia�ych zdj�� Katedry. Na jednym przez jej wysokie skrzela przestrzeliwa�y o�lepiaj�ce promienie L�vie, wielka tarcza s�o�ca wydobywa�a si� z izmiraidowego Tartaru; nad�upywa�a j� kolejna asteroida, s�dz�c po kszta�cie - Podkowa. Na drugim zdj�ciu Katedra pochyla�a si� nad obiektywem wprost z gwia�dzistej otch�ani, kszta�tu budowli domy�la� si� mo�na by�o jedynie po mroku mi�dzy srebrnymi punktami. Trzecie znowu przepe�nia� niesfiltrowany blask. Mirton wr�ci� z kaw�, zapyta�em go o te zdj�cia. Zmiesza� si�, zacz�� co� m�wi� o hobby. �e niby koresponduje z Ugerzo. Ten cz�owiek faktycznie sprawia wra�enie mocno zestresowanego.
Wieczorem (miejscowy czas jest standardowym czasem podr�nym Lizonne, nie musia�em si� przestawia�) zabra� mnie do Katedry, do grobu Izmira. To miejsce istotnie ma w sobie co�... niesamowitego. P�niej opisz�.
�
Pierwsza noc na Rogu. Izmiraidy coraz bli�ej Madeleine, �ywokryst logiczny Centrum Astronomicznego wci�� tylko ro�nie (wysoka ergodyczno�� uk�adu).
Hotel Honzla stoi pusty jak ca�e to nibymiasto. �adnych luksus�w, ta kopu�a wyros�a na u�ytkowym �ywokry�cie biosfer wojskowych, nat�enie �wiat�a nie zmienia si� niezale�nie od pory biocyklu. Obudzi�em si� po drugiej w nocy, mleczne �wiat�o la�o si� z okien, bia�a sk�ra nabiera w nim lekko trupiego odcienia. Wsta�em, szarpn��em ram� (same g�upie sprz�ty, nawet z drzwiami nie pogadasz). Dno przykrytego krateru schodzi�o w d� a� do samego ronda z fontann�, mia�em widok na wszystkie kr�gi piek�a ciszy. Bezruch i bezd�wi�k. Obudzony w majaku wieloryba.
Nie mog�em jednak ponownie zasn�� i w ko�cu zdecydowa�em si� na "nocny" spacer. Wci�gn��em tylko szorty i sweter. Hol na dole by� pusty, ni �ladu po Honzlu. Wyszed�em na ulic� o sterylnie bia�ej nawierzchni. Trzeba po�wiczy� ch�d. Zmierzaj�c ku fontannie (s�ysza�em jej szum ju� w drugim kr�gu) po tak rozci�gni�tej spirali, okr��y�em krater przynajmniej p�tora raza. Mija�em zamkni�te na cztery spusty sklepy z dewocjonaliami, zaro�ni�te blankuj�cym �ywokrystem centrum medyczne, sk�pane w jaskrawej zieleni przeprogramowanych ro�lin wille mieszkalne dla naukowc�w, kt�rzy w wi�kszo�ci te� ju� opu�cili Izmiraidy (korporacje minimalizowa�y straty wydaj�c na paliwo najmniejsze mo�liwe sumy a dawno ju� min�a pora ekonomicznych okien). Dwa razy si� przewr�ci�em. Taka prawie-niewa�ko�� jest jednak bardzo m�cz�ca, mi�nie dr�twiej�, we �bie si� kr�ci.
W ko�cu przysiad�em na rze�bionym obramowaniu fontanny. Py� wodny och�adza� spocon� sk�r�. Krew szumia�a w uszach i nie us�ysza�em, jak podesz�a. Dotkn�a mego ramienia. Wzdrygn��em si� i ten dreszcz podni�s� mnie na r�wne nogi.
Najpierw pomy�la�em, �e faktycznie jest w ci��y, bo nie mia�a na szyi wokalizatora, ani tompaku na karku - ale zaraz spostrzeg�em przypi�ty do ramienia g�o�nik i logo CFG Co. na obszernym T-shircie.
- Pierre Lavone? - spyta� m�zgowiec.
- Tak. Z kim mam przyjemno��?
- Angii Telesfer in utero Magdaleny Kleinert. Mo�e usi�dziemy?
Przysiad�em zatem z powrotem na niewygodnym rze�bieniu fontanny, Kleinert obok.
- Nie to, �eby wiele tu wa�y� - u�miechn�a si� Magdalena - ale woli, �ebym nie naci�ga�a mi�ni.
- Tyranizuj� ci�, powiedz to - sarkn�� Telesfer.
Kleinert machn�a d�oni�.
- Oczekiwali�cie mojego przylotu? - zapyta�em.
- Tak - przyzna� m�zgowiec - oczywi�cie.
Przypomnia�em sobie s�owa Mirtona o aluzjach miejscowych przedstawicieli firm.
- Je�li tak bardzo zale�y wam na Izmiraidach - zauwa�y�em - znacznie �atwiej sami mogli�cie to zorganizowa�. Nie wiem, sk�d bierze si� to przekonanie o niezmierzonych bogactwach Ko�cio�a.
- Z tajemniczo�ci jego przedstawicieli - za�mia� si� Telesfer. - Poza tym nie ma �adnych "nas". Jestem po prostu jednym z najmit�w CFG, nie zasiadam w zarz�dzie, nie mam prawa wypowiada� si� w czyimkolwiek imieniu, na pewno nie w imieniu innych inwestor�w.
- Rozumiem. Struktury poziome. Lobby izmiraidowych naukowc�w knuje za plecami decydent�w.
- Mniej wi�cej. Gdyby Ko�ci� og�osi�, �e podejmuje inicjatyw� ratowania Izmiraid�w - to co innego. Otworzy�aby si� mo�liwo��. Wi�kszo�� chyba by w ko�cu przyst�pi�a. Ale sami z siebie... - prychn�� - nigdy w �yciu.
- Jest tu jaki� system kontroli wewn�trznej?
- Bez przesady, �aden spisek. Ja i tak w�a�ciwie nie sypiam; obudzi�em pann� Magdalen� i poszli�my poogl�da� gwiazdy.
- Rozumiem. - Rozmawiaj�c z niewidocznym m�zgowcem kr��y�em spojrzeniem po jasnych elewacjach pobliskich budynk�w; teraz pu�ci�em oko do Kleinert. - D�ugo pani nosi tego egoist�?
- Ech, b�dzie ju� cztery lata. Nie jest nawet taki z�y...
R�wnocze�nie Telesfer podni�s� b�aze�ski lament.
- No tak, teraz b�dzie przytacza� encykliki, litowa� si� b�dzie z wysoko�ci, dzieci� pychy, rzeknie; teraz znowu...
- Cicho, cicho. Jak konkretnie brzmi wasza propozycja?
- Nie ma �adnej propozycji - uci��. - Mo�emy tylko ksi�dza zach�ca�. Bo oni tam czekaj� na ksi�dza raport, prawda? Nie jeste�my tak naiwni, �eby wierzy�, i� jedno ksi�dza s�owo przesunie planetoidy; ale na pewno na decyzji zawa�y.
- Nie bardzo sobie wyobra�am sposoby tego zach�cania - mrukn��em. - Mo�ecie mi przedstawi� dowody cud�w?
- Zatem ksi�dza interesuje tylko domniemana �wi�to�� Izmira?
- Nie. Mnie interesuje wiele r�nych rzeczy. Zagadka Hoana, na przyk�ad. Ale je�li chodzi o to, co interesuje czytelnik�w mego raportu - to tak, ma pan racj�: jest to �wi�to�� Izmira.
M�zgowiec milcza� przez d�u�sz� chwil�. Magdalena sennymi ruchami r�ki m�ci�a wod� w zbiorniku fontanny.
- Prosz� mnie jutro odwiedzi� - odezwa� si� wreszcie Telesfer. - W g��wnym laboratorium CFG. Komputer b�dzie uprzedzony. Po osiemnastej. Skoro istotnie interesuj� ksi�dza r�ne rzeczy... C�, przyjemnych sn�w �ycz�
Kleinert u�cisn�a mi d�o� (palce mokre od zimnej wody), wsta�a, odwr�ci�a si� i dostojnym, powolnym krokiem odesz�a ku jednej z rozbiegaj�cych si� promieni�cie od placu ulic.
Wr�ci�em do hotelu i nagra�em relacj� z tej rozmowy.
�
Wi�c teraz Katedra. Olbrzymia, wspania�a. Wychodzisz ze �luzy biosfery i widzisz j� - Katedr� - przed/ponad sob�: poszarpany cie� na tle gwiazd. Trzeba �wiat�a, �eby doceni� jej architektur�, a �wiat�a w�a�nie brak: L�vie ju� daleko, Madeleine jeszcze nie wystarczaj�co blisko. Teraz, w d�ugim okresie kosmicznego interhelium, Katedra jest przede wszystkim Tajemnic�. Do g��wnego portalu od �luzy prowadzi po stoku krateru kr�ta trakcja, schodzi si� wyr�ban� w zimnym kamieniu �cie�k�, z link� asekuracyjn� obligatoryjnie zaczepian� u pasa przez automat zewn�trznych wr�t. Zazwyczaj zwyci�a wtedy ciekawo�� i schodz�cy w��cza pot�ny reflektor pr�niowego skafandra. Bia�y palec reflektora mo�e jednak dotyka� tylko poszczeg�lnych fragment�w budowli, przesuwa� po nich po kolei - jasnym nask�rkiem po powierzchni Katedry: st�d dot�d, st�d dot�d. Schodz�c trudno utrzyma� �wiat�o w punkcie - wi�c cz�owiek przystaje, zagapia si�, wodzi gor�cym paluchem po skalnej kreacji; takie zej�cie od �luzy (dwie�cie metr�w) mo�e trwa� i godzin�. Wiem, bo tyle w�a�nie trwa�o w moim przypadku: ksi�dz Mirton czeka� przy grobie, powiedzia� potem, �e si� spodziewa�, niekt�rzy siadaj� na stoku i zapadaj� w jakie� katatoniczne zauroczenie, dopiero alarmy skafandra ich budz�. Nie dziwota. To nie jest budynek, to rze�ba. Ale te� i nie rze�ba. Ugerzo zamawiaj�c spec�ywokryst wiedzia�, �e to, co tu wyhoduje, nie b�dzie s�u�y� zwyk�ym celom, �e funkcjonalno�� Katedry nie ma znaczenia wobec jej symboliki. Ograniczenie by�o tylko jedno: gr�b Izmira i o�tarz - one mie�ci�y si� wewn�trz, obj�te autonomiczn� minibiosfer�, dla nich musia�o ocale� miejsce, wolne doj�cie dla wiernych. Reszt� pozostawiono wyobra�ni designer�w oraz ergodyczno�ci za�o�onych algorytm�w wzrostu. Siew obj�� zatem wn�trze okr�gu dooko�a mogi�y, jakie� czterysta metr�w kwadratowych. W prawie-niewa�ko�ci planetoidy �ywokryst wystrzeli� by� na blisko �wier� kilometra wzwy�. Kiedy si� patrzy od strony �luzy kraterowej biosfery, wygl�da to tak: hiperboloidalny korpus z wywini�tymi w krzywe skrzyd�a, �ukowatymi �ebrami po�rodku; na flankach za� - asymetryczne wie�e zako�czone kamiennymi wykwitami strz�piastych li�ci, niczym zamro�one czarn� pr�ni� w chwili eksplozji w�glowe szrapnele. Forma m�wi o ucieczce duszy, kt�ra w okrutnym b�lu wyrywa si� z okow�w materii ku gwia�dzistej pustce. Gdy �wiat�o zaczyna tu �ledzi� jak�� lini�, kraw�d�, za�amanie, �ebro kopu�y - szybko wyciska z mroku ostre szczeg�y, ociekaj�ce g�sto twardymi cieniami, i oko wpada w spiral� dociekliwo�ci, tym szczeg�om nie ma ko�ca, fraktalowe algorytmy �ywokrystu przyda�y tu wszelkim figurom pozorne u�amkowe wymiary, oko si� gubi. Dooko�a wie� pn� si� ku stopklatkom �mierci spirale Escherowych schod�w, pod pewnym k�tem wygl�da to nawet na drog�, kt�r� cz�owiek faktycznie mo�e przeby�, ale w rzeczywisto�ci, gdy �wiat�o ogarnie wi�kszy fragment Katedry, wida�, �e musia�by to by� raczej paj�k ni� cz�owiek; i �e nawet on donik�d by w ko�cu nie dotar�. Asymetria wie� powoduje, i� ca�y ten a�ur �ywokrystu zdaje si� chyli� ku kraterowi, ku patrz�cemu, i na jego praw� stron�; natomiast przewrotno�� algorytm�w redukcyjnych odpowiedzialnych za kszta�t zewn�trznych powierzchni nawy g��wnej - i� toczy Katedr� jaki� nowotw�r kamienia, �e mianowicie patrz�cy widzi w�a�nie ostatni�, przed�miertn� posta� budowli, a zaraz - za dzie�, dwa - zapadnie si� ona w siebie, skl�nie, przegnije, trzasn� pod ci�arem udr�czonego kamienia strzeliste �ebra, zwie�czony krzy�em kr�gos�up runie w cieniste przestrzenie organ�w wewn�trznych i spomi�dzy szcz�k wysuni�tego portalu wytoczy si� powolna lawina kruchej krwi Katedry. Forma m�wi o udr�ce samotnego konania, s�abo�ci materii, kt�ra zatruwa zw�tpieniem niewidzialnego ducha. A je�li si� zgasi reflektor i chwil� tak posiedzi na stoku, mo�e te� kawa�ek przejdzie w te i we w te pod asekuracyjn� trakcj� - je�li si� to uczyni, g�odna �renica wy�apie pojedyncze promienie �wiat�a bij�ce z wysokiej bry�y cienia. Gwiazdy prze�wiatlaj� Katedr� na przestrza�. Nie posiada ona wszak �cian ani dachu, bo do niczego nie s� jej jako budynkowi potrzebne - to przecie� nie jest budynek - a prze�roczysta p�sfera przykrywaj�ca gr�b Izmira i o�tarz sama spe�nia wszystkie konieczne ich funkcje. Tote� w rzeczy samej nie mamy tu do czynienia z bry�� ergonomiczn�. Wn�trze konstrukcji nie jest puste i, chocia� tego ju� cz�owiek nie zobaczy, wype�nia je takie samo misterium �ywokrystnych przekszta�ce�, jakie wyrze�bi�o cz�ci widoczne. Wi�c o okre�lonej porze okre�lone gwiazdy s� w stanie pos�a� swe �wiat�o przez Katedr�. Schodz�cy ku niej rejestruje co chwila b�yski jasno�ci z tej gigantycznej plamy mroku, prawie jak sygna�y rozpadu w komorze pr�niowej: strza�y z nico�ci. Potem wchodzi w cie� portalu, zamykaj� si� dooko�a niego kurtyny zamarzni�tych fal, g�szcz �elazowych krzak�w, brodzi w wylewach jeziora b�lu. Zakr�t, �wiat�o - i stoi przed grobem.
�
Poszed�em do CFG.
G��wne laboratorium zajmuje trzy dwupi�trowe budynki, zestawione w podkow� otaczaj�c� miniogr�d, w kt�rym rosn� mocno przeprogramowane drzewa. Komputer rzeczywi�cie by� uprzedzony i wpu�ci� mnie przez g��wn� bram� do tego ogrodu. Zraszacze opryska�y mnie salwami ch�odnych kropel. S�ysza�em ptaki, ale sz�o to chyba z g�o�nik�w.
Wyszed� mi na spotkanie chudy Murzyn w koszuli w krat�. Przedstawi� si� jako Mood, asystent Telesfera. Z ogrodu przeszli�my do cienistej sutenery. Szklany �ywokryst kroi rozleg�e pomieszczenie na kilkana�cie kantor�w/gablot; w jednej z nich spa�a na le�ance Magdalena Kleinert. Mood wskaza� j� brod�, po czym poda� mi s�uchawki.
- Przepi��em tymczasowo wyj�cie audio - mrukn��.
Za�o�y�em s�uchawki.
- Dzie� dobry - odezwa� si� Telesfer. - S�ysza� ksi�dz nowiny? �ywokryst logiczny Centrum Astronomicznego przesta� si� rozrasta�.
- Taak.
- Prosz� podej�� do sto�u pod palm�. Futera� w rogu. Prosz� z �aski swojej je za�o�y�.
Wyj��em i za�o�y�em okulary. Telesfer zwizualizowa� si� fioletowym elfem w purpurowym kubraczku. Pali� cygaro i tym cygarem skin�� na mnie, bym za nim pod��y�. Omin�wszy z daleka chrapi�c� lekko Kleinert, zaprowadzi� mnie do ostatniego szeregu gablot. W �ywokrystnych blokach czerni�y si� tu pod �cian� ma�e, chropowate bry�y. Telesfer-elf wskaza� je dymi�cym cygarem.
- Liczba odwiert�w przeprowadzonych przez CFG na wszystkich Izmiraidach przekroczy�a tysi�c. Wie ksi�dz, czego szukali�my: Maszyny Hoana. C�, nie znale�li�my jej. To s� fragmenty niekt�rych rdzeni. Co w nich takiego ciekawego... Bo ksi�dz szuka tu ciekawostek, prawda? Wot, ciekawostka: struktura makrocz�steczek �elazowych tych rdzeni; ten z g��boko�ci kilometra, ten - prawie dw�ch, ten - z samego, mhm, j�dra planetoidy.
Telesfer machn�� r�k� i w powietrzu nad jego g�ow� rozwin�a si� z jakiego� podwymiaru brunatna chmura. Poprawi�em okulary, podszed�em bli�ej, zmru�y�em oczy. Chmura wydawa�a si� sk�ada� z wielu mocno razem sprasowanych warstw naprzemian br�zowej, ��tej i czarnej bibu�y, na dodatek ka�da kolejna warstwa odmiennie rozk�ada�a strefy zag�szcze� i rozrzedze� materii, tak �e ca�o�� sprawia�a wra�enie raczej czego� w rodzaju randomicznego filtru.
- Tak to mniej wi�cej wygl�da - rzek� Telesfer - przy czym w wi�kszych Izmiraidach, jak chocia�by w�a�nie R�g, struktur� t� odnajdujemy praktycznie wsz�dzie poni�ej pewnej g��boko�ci. Zasadzili�my �ywokrysty dla logicznej interpolacji tych makromoleku�, ale wpad�y w g��d, niczego si� nie dowiedzieli�my, nie istnieje naturalna �cie�ka dla powstania czego� takiego, w ka�dym razie my nie znamy stosownych warunk�w brzegowych. Nie jest to minera� ani �adna forma �ycia pod�ug hawajskiej jego definicji. Nie wykazuje zdolno�ci samoreplikacyjnych. Nazywamy je Czarn� Wat�.
- Postulaty Hoana? - spyta�em.
- Nic - odpar� Telesfer przysiad�szy na jednym z przezroczystych blok�w �ywokrystnych, w kt�rym tkwi�a bry�a Waty o kszta�cie nerki. - Brak mechanizmu przetwarzania energii, brak jakiegokolwiek og�lnego �r�d�a zasilania, nie reaguje na �adnym poziomie. Nijak nie pasuje do Maszyny.
- Hoan postulowa� aktywn� rze�b� czasoprzestrzeni - mrukn��em. - Koszt energetyczny musia�by tu by� oczywi�cie ogromny; ale wobec tego mo�e to co� innego.
- Co? - Telesfer wzruszy� ramionami. - Bez w�tpienia manipuluje grawitacj�. Poza tym nie znaj�c samego mechanizmu - a przecie� nie mamy o nim zielonego poj�cia, nasi rzecznicy mog� m�wi� co innego, ale tak naprawd� �adna z kompanii, kt�re zainwestowa�y tu w badania w nadziei na �w �wi�ty Graal fizyki, nie posun�a si� do przodu ani o krok - wi�c, jak m�wi�, nie znaj�c mechanizmu, nie mo�emy nawet spekulowa� o koniecznych do zaanga�owania w manipulacj� mocach. Hoanowy domy�lny wektor korekcyjny nigdy nie by� a� tak du�y, jak si� powszechnie wydaje; wystarczy umiej�tnie manipulowa� parametrami kontrolnymi uk�adu. Trzeba ci�g�ych, d�ugich przy�o�e�, lecz stosunkowo s�abych, o ile tylko dobrze i w por� przycelowanych.
- Rzeczywi�cie, ciekawostka - przyzna�em popatruj�c to na bry�y Czarnej Waty, to na efekciarsk� symulacj� jej struktury molekularnej.
- Dalej. - Telesfer wsta�, min�� kilka gablot i wskaza� cygarem wielk� dioram�, obrazuj�c� geologiczny przekr�j Izmiraidy o nazwie Kolos (jak wynika�o z pod�wietlonego opisu). - Spojrzy ksi�dz na to. O, tutaj, ta warstwa.
- Mhm?
- �cie�ka analizy... O. I taki rozk�ad.
- B�ysk gamma?
- Prawid�owo. - Telesfer sk�oni� g�ow�. - Rozvorsky, �rodek przedzia�u.
- Jak dawno?
- To trudno oceni�. Nie mo�na si� tu oprze� na geologii planetarnej i datowaniu pod�ug zegara epok czy zegara solarnego.
- Izotopy?
- To niestety daje du�y i bardzo rozmyty przedzia�, bo datujemy przek�ada�cem, a przecie� to-to po prostu leci sobie przez pr�ni�. Sto do dwunastu milion�w lat.
- Ho-ho, rzeczywi�cie. Znane eksplodowane gwiazdy neutronowe w sferze dziewi��dziesi�ciu milion�w lat �wietlnych? Matching?
- A czym nakarmimy �ywokryst? - wyszczerzy� si� fioletowosk�ry elf. - �rednica Mlecznej Drogi wynosi sto tysi�cy lat �wietlnych. Kilkaset miliard�w gwiazd. Ja pi�knie dzi�kuj�.
- Mhm. Znale�li�cie ten �lad na wszystkich Izmiraidach?
- O, widzi ksi�dz, w�a�nie �e nie. Tylko na czterech najwi�kszych oraz na Gwizdku.
- A Czarn� Wat�? Jaka� zale�no��?
- Czarna Wata jest wsz�dzie; tu wi�cej, tam mniej.
- Interpolacja toru uk�adu.
- Z Wektorem Hoana...? - roze�mia� si� Telesfer. - Jak?
- No tak. - Zmiesza�em si�, bo z tego wszystkiego zapomnia�em, �e pr�b zaniechano zaraz po Hoanie; taka mechanika ima si� tylko uk�ad�w makrodeterministycznych, w kt�rych nie wyst�puje nieanalizowalny czynnik moderuj�cy. - Zreszt� wystarczy�oby par� przej�� nad Madeleine. No ale jaka mo�e by� maksymalna pr�dko�� Izmiraid�w w pr�ni mi�dzysystemowej? Na ch�opski rozum. Gdyby ten potop gamma przyszed� z tak daleka, zostawi�by analogiczne �lady wsz�dzie tu w okolicy. A tutaj - wskaza�em dioram� - widz�, �e cholernie mocno przygrza�o. Lizonne by�aby teraz steryln� planet�, piec mionowy, zero �ycia. Wi�c nie; musia�o dopa�� je w sporej odleg�o�ci. A zatem dosy� dawno. Czy kto� tu wierzy w w�dr�wki mi�dzygalaktyczne? Nie s�dz�. Ergo: szukajmy wzd�u� ramienia. Mo�na chyba nawet wyprowadzi� toporny wz�r, istnieje zale�no��...
- Pi�knie, pi�knie - kiwa� g�ow� Telesfer - ale co nam to da? Nawet gdyby�my w ko�cu jednoznacznie zidentyfikowali �r�d�ow� neutron�wk�. Skoro dystans jest tak du�y, �e nie przypiek�o ani Lizonne, ani Ziemi - to jest to zarazem dystans wielokrotnie przekraczaj�cy zasi�g naszych �limaczych stateczk�w. �e ju� nie wspomn� o dystansie czasowym: tysi�ce lat temu. Zagadka tkwi tutaj, w Izmiraidach. - Telesfer tupn�� nog�, wskaza� cygarem pod�og�. - I tutaj te� musimy znale�� odpowied�. A ile mamy czasu? Dwa miesi�ce, potem Madeleine, potem diabli wiedz� co.
- Nie w mojej mocy...
- By� mo�e nie, by� mo�e tak. Sk�d ksi�dz mo�e to wiedzie�, skoro nie spr�bowa�? Tak, to prawda, ja si� zgodz�: oni przys�ali tu ksi�dza jedynie z biurokratycznej skrupulatno�ci, Ko�ci� to instytucja jak ka�da inna, czasu na skostnienie mia�a wystarczaj�co du�o. Ale to nie zmienia postaci rzeczy.
- Pan nie rozumie, panie Telesfer! - Przyznaj�, zdo�a� mnie zirytowa�. - To wszystko nie ma �adnego znaczenia dla orzeczenia o domniemanych cudach Izmira Pred� ! Nawet gdyby�cie wykopali tu calutkie UFO pe�ne zmumifikowanych Obcych. To nie ma najmniejszego znaczenia!
Elf wydmuchn�� seri� dymnych obwarzank�w.
- By� mo�e tak, by� mo�e nie. Sk�d ksi�dz mo�e to wiedzie�?
�
�ywokryst logiczny Centrum Astronomicznego przesta� si� rozrasta� i w ko�cu zakwit�. Madeleine katapultuje Izmiraidy poza studni� grawitacyjn� L�vie: w ten spos�b domkn�y si� r�wnania. Tak zatem w ci�gu trzech tygodni musimy si� wszyscy ewakuowa� z Rogu. Nikt nigdy wi�cej nie zobaczy Katedry, nikt nigdy nie stanie w jej cieniu; po opuszczeniu Madeleine nigdy ju� nie b�dzie ona rzuca� cienia. Nigdy - a w ka�dym razie nie w czasie ogarnialnym nasz� ludzk� miar�. Siedzia�em dzisiaj przy grobie Izmira, pod sfer� wewn�trzkatedralnej biostazy. Gr�b znajduje si� mi�dzy dwoma rz�dami �aw, przed o�tarzem, zza kt�rego �wieci tabernakulum. �awy ci�gn� si� do samego labiryntu wyj�cia, ka�da d�uga na jakie� dwadzie�cia metr�w - licz�c miejsca stoj�ce, zmie�ci�oby si� tu ponad cztery tysi�ce wiernych. Zaiste, Katedra. Oczywi�cie w sensie prawa kanonicznego katedr� nie jest; ale Ugerzo tak zatytu�owa� projekt i nikt, kto raz zobaczy� budowl�, nie nazywa jej inaczej, jak Katedr� w�a�nie. Z wn�trza (to absurdalne) wydaje si� jeszcze wi�ksza. �wiat�o tu rozchodzi si� spod p�sfery zgodnie z kierunkami spojrze� i cieni po prawdzie nie wida� w og�le; w istocie jednak a� roi si� od nich, wystarczy wyj�� poza p�sfer� ochronn�. Wn�trze Katedry nie jest puste - gwoli prawdy bardziej ni� o wn�trzu budynku, trzeba tu m�wi� o jego wn�trzno�ciach. Uni�s�szy g�ow�, to znaczy przechyliwszy j� w ty� do poziomu, widzisz, �e tam, gdzie w prawdziwych, normalnych katedrach wybucha�aby na dziesi�tki metr�w sze�ciennych monumentalna pustka (ten wielokrotny krzy�yk w architektonicznej partyturze), w Katedrze miejsce jej nale�ne zajmuje chaotycznie rozro�ni�ty �ywokrystny kamie�, kr�tymi jelitami, strz�piastymi p�ucami, tu g�st�, tam rzadk� sieci� �y� - rozpo�cieraj�cy si� od �ciany-szkieletu do �ciany-szkieletu, od zwie�czonego krzy�em grzebienia do prawie samej powierzchni p�sfery. Nic tu niczemu nie s�u�y i nie ma dla tych wisz�cych w g�rnych jasno-ciemno�ciach bry� nijakiej partykularnej teleologii, projektanci ziaren inicjuj�cych nie okre�lali nawet w przybli�eniu architektury wn�trz, w pierwszy �ywokryst wesz�y jedynie najbardziej podstawowe dane wej�ciowe, wide�ki warunk�w brzegowych i kilka pocz�tkowych krok�w przekszta�ce�. Tak si� algorytmizuje oryginalno��, mechanicyzuje sztuk� spontaniczn� i zaklina w form� interakcje z zimn� planetoid�. Ugerzo zap�aci�, Ugerzo dosta�. Nawet katafalk domniemanego �wi�tego, stylizowany na nagrobn� p�askorze�b� krzy�owc�w (jedna noga Izmira opiera si� na kostce drugiej), stanowi organiczn� cz�� Katedry, wyr�s� z posadzki przykrywaj�c romboidaln� mogi��, w kt�rej pochowali Izmira ocaleli cz�onkowie za�ogi "Sagittariusa".
Pami�tam, �e o tragedii starego holownika R-L dowiedzia�em si� podczas wyprawy w Greorne. (Ile� to ju� lat, m�j Bo�e...) Zeszli�my z Murabik�w i w�a�nie roz�o�yli�my si� obozem w niewielkiej kotlinie, ca�kowicie pogr��onej w cieniu Czwartego Murabika; trzeba nam by�o kilku dni dla odzwyczajenia si� od dotleniaczy, �y�y jeszcze piek�y i m�zg generowa� ulotne halucynacje. Siedzieli�my w namiotach, kto� w��czy� telewizj� i wtedy us�ysza�em o "Sagittariusie". Akcja ratunkowa ju� trwa�a, obliczano szanse, holownik szed� po dzikiej hiperboli, boczna eksplozja cisn�a by�a nim nieco ponad ekliptyk�, wszelkie proponowane tory przechwytuj�ce wymaga�y od �cigaj�cych kosztownego aktywnego manewrowania, same limity paliwowe wykluczy�y dziewi��dziesi�t procent jednostek. Szybki �ywokryst ramowy urodzi� og�lne rozwi�zanie wskazuj�ce na Lizo�sk� Jednostk� Operacyjn� "Fellini" i owa "Fellini", bez �ywego cz�onka za�ogi na pok�adzie, za to z ogromnymi zapasami tlenu, wody i �ywno�ci, p�dzi�a teraz po wymuszonej na sta�ym 4.6 g. Wszystko jednak sprzysi�g�o si� przeciwko Strzelcom. Z dos�ownie resztk� paliwa, jaka im pozosta�a po inicjuj�cej eksplozji, nie byli zdolni do �adnych bardziej radykalnych zmian kursu. Id�c de facto ku L�vie, spadaj�c w ciasne grawitacyjne obj�cia gwiazdy, dodatkowo tracili na manewrowo�ci. Dotychczasowe obliczenia jasno wskazywa�y, �e - na skutek niemo�liwego do za�atania ich w�asnymi si�ami przecieku z holownika - sukcesywnie trac� z zamkni�tego obiegu tyle tlenu, i� podusz� si� jeszcze przed przybyciem LJO "Felliniego". Last but not least - ko�dra magnetyczna L�vie zaczyna�a si� gi�� i wypacza� sygnalizuj�c rych�� burz� s�oneczn�; a burze L�vie bywa�y �miertelne nawet dla pracuj�cych na orbicie Lizonne, na sygna� alarmu kryli si� wszyscy w grubo�ciennych schronach. "Sagittarius" za�, przeznaczony do operowania w parach z wi�kszymi jednostkami i tylko wyj�tkowo zabieraj�cy na pok�ad ludzi (na przyk�ad w takich jak ten przypadkach: gdy s�u�y� za prowizoryczny wahad�owiec), schronu takowego nie posiada�. Zaiste, nagromadzenie kataklizm�w by�o imponuj�ce, pi�trzy�y si� nad nieszcz�snymi za�ogantami holownika na podobie�stwo sinoczarnych chmur opadowych, ka�da �miertelna. Przygl�dali�my si� w podmurabikowymi namiocie twarzom czterech feralnych podr�nik�w ku zag�adzie - trzech m�czyzn, jedna kobieta, in�ynierowie Rotschilda-Larusa, spoceni i brudni, z siedmiominutowym op�nieniem dochodzi�y nas ich ot�pia�e nieustaj�cym przera�eniem spojrzenia, przez wielki ekran zagl�dali�my do p�mrocznego wn�trza statku �mierci, "Lataj�cego Holendra" pr�ni, niechrze�cija�sko chciwi autentyzmu ich cierpie�.
Ca�a planeta radzi�a nad ich ratunkiem (notabene: wielki sukces medialny) i pierwsza rada by�a taka: wykorzysta� do os�ony przed burz� s�oneczn� nakursowe planetoidy. Wymacano ich grup� id�c� po orbicie wymagaj�cej stosunkowo niewielkiego przyduszenia p�du "Sagittariusa". Podej�cie takie by�o ze wszech miar s�uszne: trzeba radzi� sobie z problemami po kolei, poczynaj�c od najbardziej pal�cego. Tak wi�c holownik dopad� asteroid i usiad� na jednej z nich w miejscu, kt�re - jak zak�adano - gwarantowa�o maksymalne bezpiecze�stwo podczas burzy. Nastroju to nikomu nie poprawi�o, bo ju� zupe�nie precyzyjnie obliczono op�nienie "Felliniego" i wszyscy - na czele z czworgiem �ucznik�w - wiedzieli, �e tak sprytne ukrycie si� przed gniewem L�vie jedynie odroczy�o im egzekucj�, i to o nieca�e sto osiem godzin. Burza grzmia�a w radioodbiornikach - a oni tam z ka�d� minut� bli�ej i bli�ej byli �mierci, "Fellini" przyb�dzie do statku trup�w. �ywokryst niemal natychmiast zakwit� by� rozwi�zaniem oczywistym dla wi�kszo�ci Lizo�czyk�w i bez jego oblicze�: �e mianowicie tego, czego nie starcza dla czworga, dosy� b�dzie dla trojga. Oni tam w "Sagittariusie" wiedzieli to od pocz�tku, wystarczy�o zajrze� im w oczy. Gdyby si� zdecydowa� wystarczaj�co wcze�nie a potem ci�gn�� na najni�szej krzywej zapotrzebowania energetycznego, to znaczy spa�... Wiedzieli doskonale, liczyli godziny i minuty, zarz�d R-L wymusi� transmisj� ci�g�� g��wnie z tego powodu, by nieprzerwan� kontrol� ich poczyna� zapobiec jakim� skrytob�jczym zamachom czy desperackim samos�dom. Efekt by� taki, �e nieszcz�nicy przewa�nie ponuro milczeli i tylko popatrywali spode �b�w to na siebie nawzajem, to na ekrany. Na Lizonne przyjmowano zak�ady co do dalszego rozwoju wypadk�w: prze�yj� czy nie; kto konkretnie; co ich zabije; kto zabije kogo; kto za�amie si� pierwszy etc. Wyl�dowali na planetoidzie: powsta�o par� fortun. Nie zabi�a ich burza: par� os�b zbiednia�o. Izmir Pred� wyszed� z holownika na powierzchni� asteroidy i zdehermetyzowa� sw�j skafander. C�, byli tacy, kt�rzy i to obstawiali.
"Fellini" uratowa� pozosta�� tr�jk�. Zanim si� przesiedli do nieuszkodzonej LJO, pochowali Izmira w zimnym, czarnym kamieniu planetoidy. W swym przed�miertnym nagraniu, dokonanym ju� po opuszczeniu �luzy, Izmir prosi� o poch�wek na tym kosmicznym g�azie. �egna� si� te� w�wczas z rodzin� i przyjaci�mi i poleca� sw� dusz� Bogu. Psychologowie analizowali p�niej ka�de dr�enie w jego g�osie, ka�de op�nienie oddechu, ka�de najbanalniejsze sformu�owanie - by� poczytalny, czy nie by�, przewa�y�a presja, czy te� podj�� decyzj� w pe�ni �wiadomie? Ju� wcze�niej reporterzy tropili wstecz �yciorysy ca�ej czw�rki - teraz wywleczono na wierzch najpierwsze wspomnienia rodziny z dzieci�stwa Izmira. K�opot polega� na tym, �e by� to najwyra�niej zupe�nie przeci�tny cz�owiek. Nawet zwa�ywszy, w jakim kontek�cie go obecnie wspominano - i tak jawi� si� w tych sztucznie indukowanych retrospekcjach osob� w niczym szczeg�lnie nie odbiegaj�c� od �redniej. Pracownikiem by� dobrym; ale nie p�ka�a jego teczka od pochwa�. Katolikiem by� praktykuj�cym; ale ci�ko przychodzi�o pytanym wynale�� na poczekaniu przyk�ady demonstracyjnej jego religijno�ci. Przest�pstw i wykrocze� nie pope�ni� �adnych (o �adnych nie wiedzia�a lizo�ska policja). Dowod�w uprzedniego rozchwierutania psychicznego te� brakowa�o. No wi�c co? Kim by� Izmir Pred� i jak w�a�ciwie nazwa� jego post�pek?
Zw�oki in�yniera pozosta�y na planetoidzie i tym sposobem obr�ci�a si� ona na j�zykach komentator�w w "Izmiraid�". "Sagittarius" oraz "Fellini" sp�dzi�y tam w sumie dosy� czasu, by zebranych o roju danych starczy�o dla analizy Centrum Astronomicznego, Rotschild-Larus za�yczy� sobie bowiem rachunku koszt�w odzysku swego holownika i potrzebowa� �cis�ej predykcji toru Izmiraidy, kt�ry - z uwagi na blisko�� s�o�ca oraz chaotyczn� struktur� roju - nie by� dla komputer�w pok�adowych do ko�ca oczywisty. Jednak �ywokryst logiczny Centrum wbrew oczekiwaniom z pojedynczego krzaczka mimo wszystko prostego uk�adu r�wna� - rozr�s� si� na dziesi�tki metr�w i ��da� dalszych danych o towarzysz�cych planetoidach. Nie by� to �aden r�j, �adne ruchome �mietnisko po roztrzaskanym wi�kszym obiekcie - okazywa�o si�, �e porusza� si� po krzywej wymuszonej a wzajemne po�o�enie nale��cych do� asteroid zmienia�o si� cz�stokro� na przek�r oddzia�ywaniom pola grawitacyjnego L�vie. Wszystko wskazywa�o na istnienie pomi�dzy modu�ami kompleksu planetoid sztywnej wi�zi o nieznanym charakterze, niweluj�cej niekt�re zewn�trzne wp�ywy. Pierwszy jasno wyartyku�owa� to doktor Hoan z Centrum, unie�miertelniaj�c tym samym swe nazwisko. Supozycje tycz�ce natury owej wi�zi ograniczy�y si� praktycznie do og�lnik�w o egzotycznej materii tudzie� egzotycznej technologii (w domy�le: Obcych; dziennikarze to uwielbiali), jako �e ani "Sagittarius", ani "Fellini" nie zarejestrowa�y tam �adnych fenomen�w znanych oddzia�ywa�. Tym bardziej wzros�o zainteresowanie Izmiraidami (nazwa szybko ekspandowa�a) i ekspedycja do planteoid wydawa�a si� przes�dzona.
Jako� i dosz�o do niej za kolejnym nawrotem kompleksu (kt�ry to nawr�t z uwagi na Wektor Hoana nie by� zreszt� bynajmniej taki pewny). W�r�d sponsor�w przedsi�wzi�cia znale�li si�: rz�d Lizonne, R-L, CFG oraz NASA. Odbi�o si� to na doborze cz�onk�w za�ogi "Laosu": rzec, �e by� racjonalny, znaczy�o ze�ga� w �ywe oczy. W sk�ad ekipy wszed� mi�dzy innymi bratanek wiceprezesa R-L, Stefana Ugerzo; bratanek by� astrofizykiem-amatorem, ale umiera� w�a�nie merculoz� i wuj chcia� mu przed �mierci� zrobi� przyjemno��. On�e Kotter Ugerzo jest bezpo�rednim sprawc� ca�ej afery ze �wi�to�ci� Izmira. W trzecim tygodniu po przybyciu na Izmiraidy og�osi� wszem i wobec, i� Izmir Pred� wys�ucha� jego mod��w i wyprosi� cofni�cie si� choroby. Kotter pono� co laosow� noc chadza� tam nad gr�b Izmira (komputer "Laosu" potwierdza� jego wyj�cia). Pono� ozdrowia� w przeci�gu trzech d�b (diagnoster "Laosu" potwierdzia� znacz�c� popraw� stanu jego zdrowia). Zanim jeszcze "Laos" powr�ci� na Lizonne, z uszcz�liwionym i przepe�nionym poczuciem misji Kotterem na pok�adzie, i zanim specjali�ci zweryfikowali wie�ci o cudownej remisji (a w ko�cu zweryfikowali, Kotter za� ozdrowia� zupe�nie) - zanim wi�c min�o te kilka miesi�cy, ju� ruszy� w orbitalnych portach Lizonne pot�ny przemys� kosmicznych pielgrzymek. �wi�ty Izmir z Planetoid! Pami�tam, �e biskupa ma�o szlag nie trafi�. Posz�o oczywi�cie zapytanie do Watykanu, ale tymczasem zostali�my tu sami, zamkni�ci w ba�ce naszego horyzontu zdarze�. By�em przy tym i wiem, z jak� ostro�no�ci� podejmowano decyzje. Pierwsza - omal�e odruchowa - reakcja jest zawsze taka sama: "powstrzymujemy si� od komentarzy, sprawa wymaga szczeg�owych i wolnych od presji oczekiwa� bada�". �atwo podj�� decyzj�, trudniej si� z niej wycofa�; w przypadku Ko�cio�a - praktycznie nie spos�b. W efekcie z zasady wychodzimy z pozycji adwokata Diab�a, i to jest s�uszne. My czekamy; ale �wiat nie czeka na nas - i zanim si� obejrzeli�my, ros�a na Rogu ufundowana przez Stefana Ugerzo Katedra.
1