8459
Szczegóły |
Tytuł |
8459 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8459 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8459 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8459 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Uuk Quality Books
Zbigniew Nienacki
Pan Samochodzik
i Niewidzialni
Wydawnictwo EURO, 1992
Spis tre�ci
ROZDZIA� PIERWSZY
ROZDZIA� PIERWSZY
ROZDZIA� DRUGI
ROZDZIA� TRZECI
ROZDZIA� CZWARTY
ROZDZIA� PI�TY
ROZDZIA� SZ�STY
ROZDZIA� SI�DMY
ROZDZIA� �SMY
ROZDZIA� DZIEWI�TY
ROZDZIA� DZIESI�TY
ROZDZIA� JEDENASTY
ROZDZIA� DWUNASTY
ROZDZIA� TRZYNASTY
ROZDZIA� CZTERNASTY
ROZDZIA� PI�TNASTY
ROZDZIA� SZESNASTY
ROZDZIA� SIEDEMNASTY
ZAKO�CZENIE
ROZDZIA� PIERWSZY
TAJEMNICA NOWEGO BIURKA � SAMODZIELNY REFERAT DO ZADA� SPECJALNYCH � KWALIFIKACJE DETEKTYWA � DLACZEGO JESTEM STARYM KAWALEREM? � POJAWIA SI� �KTO�� � METODY DETEKTYW�W � SMUTNE PRZEWIDYWANIE � PO CO PRZYJECHA� JOHANN SCHREIBER? � PANNA MONIKA
Pewnego wiosennego dnia do mojego pokoju w Ministerstwie Kultury i Sztuki wniesiono drugie biurko. Zaniepokoi� mnie ten fakt i natychmiast zameldowa�em si� u zwierzchnika, aby wyja�ni� t� spraw�.
Trzeba wam bowiem wiedzie�, �e w pokoju tym, kt�ry jak dot�d zajmowa�em samotnie, mie�ci� si� Samodzielny Referat do Zada� Specjalnych, podleg�y Centralnemu Zarz�dowi Muze�w i Ochrony Zabytk�w, kt�rym kierowa� dyrektor Marczak. Drzwi z niewiele znacz�cym napisem zamyka�y dost�p do pomieszczenia z moim biurkiem i kilkoma starannie zamykanymi szafami, gdzie mie�ci�y si� skoroszyty, pe�ne dokument�w i notatek dotycz�cych zaginionych podczas wojny zbior�w muzealnych i prywatnych kolekcji dzie� sztuki oraz kartoteki mi�dzynarodowych fa�szerzy obraz�w i handlarzy antyk�w. Tu, w tym ma�ym pokoiku na Krakowskim Przedmie�ciu, zajmowa�em si� wyja�nianiem zagadek, zwi�zanych z zagini�ciem niekt�rych bezcennych przedmiot�w zabytkowych, pracowa�em nad rozwik�aniem misternie splecionych nici, kt�re prowadzi�y do przest�pczych gang�w przemytnik�w i zwyk�ych rabusi�w. Zazwyczaj wykonywa�em zadania o charakterze poufnym i bardzo delikatnym, gdy granica mi�dzy przest�pstwem a nie�wiadomo�ci� bywa�a czasami prawie nieuchwytna.
Ros�y wci�� ceny zabytkowych przedmiot�w na mi�dzynarodowych aukcjach. Coraz wi�cej ludzi odkrywa�o materialn� warto�� zabytkowych rzeczy, chcia�o w nich lokowa� pieni�dze, posiada� je, cieszy� si� nimi w swych domach. Popyt na stare dzie�a sztuki czyni� niezwykle op�acalnym przemyt tych przedmiot�w. Polska, kt�rej dobra kulturalne zosta�y tak bardzo zubo�one przez lata wojny i hitlerowskiej okupacji, musia�a si� broni� przed narastaj�c� przest�pczo�ci�. Muzea, kryj�ce skarby kultury narodowej, otrzymywa�y coraz doskonalszy system zabezpiecze� przed kradzie�ami, zwi�kszono zainteresowanie prywatnym handlem dzie�ami sztuki, celnicy zwr�cili wi�ksz� uwag� na walizki podr�nych. Wypowiedziano walk� fa�szerzom dzie� sztuki, kt�rzy starali si� wzbogaci� kosztem niefachowo�ci naiwnych zbieraczy r�nego rodzaju staroci.
Walk� z przest�pczo�ci� w tej dziedzinie prowadzi�y wyspecjalizowane kom�rki w Komendzie G��wnej Milicji Obywatelskiej, urz�dy celne, pracownicy muze�w. Samodzielny referat, kt�rego by�em szefem oraz jedynym pracownikiem, tak�e odgrywa� do�� powa�n� rol� i mia� wiele zada� do spe�nienia. Skoroszyty i kartoteki w moim pokoju kry�y niejedn� histori�, godn� by� mo�e pi�ra autora sensacyjnych powie�ci.
Nie musz� chyba podkre�la�, �e z uwagi na do�� delikatny charakter tej pracy dzia�alno�� referatu okryta zosta�a tajemnic� i tylko niewielu urz�dnik�w Ministerstwa Kultury i Sztuki domy�la�o si�, co kry�o si� za drzwiami mojego pokoju. Dlatego te� zaniepokoi�em si�, gdy dwaj wo�ni z ministerstwa wnie�li nagle drugie biurko.
� Niech si� pan przygotuje na du�� niespodziank� � powiedzia� do mnie dyrektor Marczak, wskazuj�c mi miejsce w wygodnym fotelu naprzeciw jego ogromnego biurka. � Czeka pana awans. Do tej pory zajmowa� pan stanowisko starszego referenta. Od dzi� jest pan kierownikiem Samodzielnego Referatu do Zada� Specjalnych. Cieszy si� pan?
� Oczywi�cie! � zawo�a�em z entuzjazmem. � Wstawiono jednak do mojego pokoju jeszcze jedno biurko. To mnie niepokoi.
Dyrektor Marczak u�miechn�� si� wyrozumiale. Mia� okr�g��, puco�owat� twarz o r�owych policzkach i wielk� �ysin� nad czo�em. Na jego twarzy zawsze rysowa� si� wyraz ogromnej poczciwo�ci, ale by� to cz�owiek niezwykle sprytny i przebieg�y. Niejednego przest�pc� wyprowadzi� w pole niewinnym spojrzeniem niebieskich oczu.
� Czy s�ysza� pan kiedy, panie Tomaszu, aby kierownik by� zarazem jedynym swym pracownikiem? Czy by�oby w porz�dku, aby pan sam sobie wydawa� polecenia i sam przed sob� zdawa� sprawozdania? Skoro zosta� pan kierownikiem, to pomy�la�em tak�e o tym, aby mia� pan pracownika.
Nie czu�em si� powo�any do kierowania innymi lud�mi. Charakter pracy by� bardzo specjalny. Nowy pracownik musia�by zna� si� nie tylko na sztuce, jej historii, ale tak�e odznacza� si� zdolno�ciami detektywistycznymi. Praca wi�za�a si� z wieloma przygodami, niekiedy bardzo niebezpiecznymi. Cz�owiek taki opr�cz specjalistycznego wykszta�cenia powinien by� tak�e odznacza� si� sprawno�ci� fizyczn�, odwag� i przedsi�biorczo�ci�. Winien to by� cz�owiek samotny, nie obarczony rodzin�, gdy� ten typ pracy wymaga� cz�sto wielodniowych wyjazd�w s�u�bowych poza Warszaw�.
Dyrektor Marczak jak gdyby czyta� w moich my�lach.
� Prosz� si� nie obawia�, panie Tomaszu. Znale�li�my kogo� bardzo odpowiedniego. �w �kto�� jest samotny, uko�czy� histori� sztuki, odby� praktyk� w Muzeum Narodowym, a tak�e muzeum regionalnym. Umie �wietnie fechtowa� si� i je�dzi� konno, na mistrzostwach junior�w otrzyma� pierwsze miejsce w strzelaniu z ma�okalibrowego karabinka sportowego...
W tym momencie m�j kaszel przerwa� wyw�d dyrektora.
� Pan si� zazi�bi�? � w g�osie Marczaka zabrzmia�a troska.
� Nie � odpar�em. � Ale pozwalam sobie przypomnie�, panie dyrektorze, �e w samodzielnym referacie nie je�dzi si� konno, nie strzela z karabinu ani z armat. Potrzebny jest raczej spryt, inteligencja i wiedza.
� Tak, tak, naturalnie � zgodzi� si� dyrektor. � Wydaje mi si�, �e ten �kto�� posiada r�wnie� i te cechy. Jeszcze w szkole podstawowej zorganizowa� i prowadzi� K�ko M�odych Detektyw�w, kt�re w czasie wakacji zdemaskowa�o band� z�odziejaszk�w, kradn�cych jab�ka z sad�w miejscowych rolnik�w. Nasz �kto�� troch� si� nudzi� pracuj�c w muzeach, inwentaryzuj�c i odkurzaj�c zabytki, jak napisa� w podaniu: �po��da przyg�d i mocnych wra�e�. Tak wi�c, panie Tomaszu, nie znale�li�my �adnych przeciwwskaza�, aby odrzuci� podanie, tym bardziej �e rosn� zadania w walce z przest�pczo�ci� i musimy podwoi� swoje wysi�ki. Poza tym kandydat do pracy odznacza si� niebagateln� cech�, przydatn� do wykonywania zawodu detektywa. Mo�e �wietnie wprowadzi� w b��d ka�dego przest�pc�.
� Jak�� on posiada niezwyk�� cech�? � zaciekawi�em si�.
� Jest to po prostu osoba bardzo pi�kna � stwierdzi� Marczak.
Niemal zapad�em si� w g��bi fotela.
� A wi�c to kobieta... � wyszepta�em zgn�biony.
Z twarzy dyrektora Marczaka znikn�� wyraz poczciwo�ci. Zmarszczy� brwi i spojrza� na mnie surowo.
� Czy�by pan mia� jakie� uprzedzenia? � oburzy� si�. � Nie wie pan, �e kobiety niemal na ka�dym polu dor�wnuj� nam, m�czyznom? A mo�e to starokawalerska nieufno�� ka�e panu wrogo odnosi� si� do my�li o wsp�pracy z kobiet�? Pa�skie godne pot�pienia starokawalerstwo jest pa�sk� prywatn� spraw�. Nie pozwolimy jednak, aby uprzedzenia do kobiet mia�y wp�yw na dzia�alno�� Referatu do Zada� Specjalnych.
� Nie jestem uprzedzony do kobiet � wyb�ka�em.
� To czemu si� pan nie o�eni�? � podchwytliwie zapyta� Marczak. � Czy przyk�ad szcz�liwego po�ycia ma��e�skiego pa�skiego szefa nie mia� na pana wp�ywu?
Zwiesi�em g�ow�.
� Przecie� pan wie, dyrektorze, �e ju� par� razy o ma�o nie zosta�em ma��onkiem. Ale tak si� sk�ada�o, �e pan mnie zawsze wtedy wysy�a� w teren na d�ugi czas i nigdy nie mog�em tych spraw doprowadzi� do ko�ca. Nie ka�da kobieta chce za m�a cz�owieka, kt�ry wi�ksz� cz�� roku sp�dza poza domem.
� Niech pan nie zwala winy na charakter swojej pracy � zagrzmia� gro�nie bas dyrektora. � Marynarze r�wnie� wyje�d�aj� do�� cz�sto i to na d�ugo, a jednak zak�adaj� rodziny. Jest pan po prostu uprzedzony do kobiet. Ale to si� musi sko�czy�.
To m�wi�c dyrektor Marczak stukn�� d�oni� w biurko, daj�c mi do zrozumienia, �e nie zamierza d�u�ej dyskutowa� na temat nowego pracownika. Zgn�biony podnios�em si� z fotela, aby wr�ci� do swego pokoju i w samotno�ci przemy�le� spraw�, kt�ra spad�a na mnie tak nieoczekiwanie. Ale gest Marczaka osadzi� mnie w fotelu.
� Chwileczk�, panie Tomaszu � u�miechn�� si� chytrze, jak gdyby przewiduj�c, �e zamierzam czmychn�� z jego gabinetu. � Ta m�oda osoba czeka w s�siednim pokoju. Pragn� j� panu przedstawi�. Wdro�y j� pan w przysz�e obowi�zki. Ona pracuje u nas ju� od dzisiaj.
I do gabinetu dyrektora wesz�a wysoka dziewczyna lat oko�o dwudziestu czterech. By�a rzeczywi�cie �adna, jak�� cukierkow�, pomadkowo-marmoladkow� urod� z reklam przekrojowej mody. Ubrana by�a w stylu �retro�, w d�ug� sukienk�. Jasnoblond w�osy uk�ada�y si� w misterne loki. Bia�a cera, malutkie usta w kszta�cie serduszka, niebieskie oczy mocno podmalowane.
� Monika � powiedzia�a do mnie, podaj�c mi wiotk� d�o� o ostrych paznokciach, polakierowanych na czerwono. Odnosi�o si� wra�enie, i� przed chwil� rozdziera�a na sztuki krwawi�ce kawa�y wo�owiny.
Z tak� panienk� ewentualnie mo�na by si� wybra� do dyskoteki, ale absurdalna wydawa�a mi si� my�l, aby j� wtajemnicza� w sprawy referatu, zleca� zadania wymagaj�ce sprytu i si�y fizycznej. Nonszalancki styl, z jakim mnie przywita�a, ten pe�en kokieterii u�mieszek, kt�rym obdarowa�a dyrektora Marczaka, by� zapewne na miejscu w jakim� rozrywkowym lokalu, ale nie tutaj, w Centralnym Zarz�dzie Muze�w i Ochrony Zabytk�w.
Powiedzia�em z powag�:
� Tomasz jestem, starszy referent.
� Kierownik � przypomnia� Marczak. � Od dzi� zosta� pan kierownikiem, a panna Monika pe�ni� b�dzie funkcj� m�odszego referenta.
Dyrektor Marczak wyszed� zza biurka i z ogromn� galanteri� podsun�� panience przepastny fotel, jednocze�nie posy�aj�c mi pe�ne nagany spojrzenie. Zapewne to ja powinienem by� podsun�� �w fotel, gdy tymczasem zgn�biony zupe�nie stercza�em pod �cian�.
Monika sprawia�a na mnie wra�enie os�bki, kt�ra marzy o strojach, kosmetykach, podbojach mi�osnych. Nietrudno by�o wyobrazi� sobie, �e gdy sko�czy prac�, przed ministerstwem b�dzie na ni� czeka� sznur d�ugow�osych m�odzie�c�w z propozycjami najr�niejszych rozrywek. Ju� widzia�em j� w kawiarni, jak niefrasobliwie opowiada przyjaci�kom o swoim szefie i sprawach, kt�rymi musi si� zajmowa�. Na wie��, �e mam tak� wsp�pracowniczk�, przed ministerstwem zaparkuj� swoje pi�kne samochody handlarze antyk�w. B�d� jej oni proponowa� przeja�d�ki nad Zalew Zegrzy�ski i �party� w willach podmiejskich, aby wy�udzi� wiadomo�� o przedsi�wzi�ciach referatu, kt�ry mia� za zadanie mi�dzy innymi wnikanie w ich ciemne interesy.
Sprawia�em chyba wra�enie przyci�ni�tego nieszcz�ciem cz�owieka, innymi s�owy mia�em zapewne g�upi i t�py wyraz twarzy. Tote� m�oda os�bka zacz�a si� odnosi� do mnie z zupe�nym lekcewa�eniem. Ca�e jej zainteresowanie skupia�o si� na dyrektorze Marczaku.
� Bardzo si� ciesz�, �e moje podanie zosta�o uwzgl�dnione � o�wiadczy�a mu z promiennym u�miechem, z wielk� gracj� zak�adaj�c nog� na nog� i wyjmuj�c papierosa ze sk�rzanej papiero�nicy. � Zawsze marzy�am, aby pracowa� w charakterze detektywa. Zaj�cie w muzeum jest nudne, monotonne, nie mo�na wykaza� swoich zdolno�ci.
Pracowa�em przez d�u�szy czas w muzeum i by�em tym zachwycony. Nie by�o dla mnie nic pi�kniejszego ni� przebywanie w�r�d starych, zabytkowych przedmiot�w odznaczaj�cych si� niezwyk�ym pi�knem. Ta panienka te� by�a niezwykle �adna, ale ja wola�em �adne stare obrazy, meble, star� pi�kn� bi�uteri�.
� Znam biegle francuski, niemiecki, angielski � szczebiota�a panna Monika, zaci�gaj�c si� papierosem. � Gdy jako stypendystka przebywa�am w Londynie, z wielk� pasj� ogl�da�am filmy z Jamesem Bondem. Wtedy to postanowi�am zosta� Bondem w sp�dnicy.
� A kt� to jest Bond? � zapyta�em z g�upia frant, aczkolwiek i ja widzia�em wiele film�w z Jamesem Bondem, a nawet zdarzy�o mi si� raz zmierzy� z nim osobi�cie w s�ynnej sprawie zaginionego pami�tnika hitlerowskiego zbrodniarza[ 1 ].
� Nie s�ysza� pan o Bondzie? � tym razem ju� wyra�ne lekcewa�enie zabrzmia�o w jej g�osie. � To tajny agent 007 angielskiego wywiadu, kt�ry prze�y� mn�stwo fascynuj�cych przyg�d. Co� w rodzaju Stirlitza i kapitana Klossa. O tych pan pewnie s�ysza� lub ogl�da� ich w telewizji.
� Oczywi�cie � przytakn��em gorliwie � ale to postacie fikcyjne. A my tu mamy szar�, nieciekaw� rzeczywisto��. B�dzie pani urz�dnikiem, m�odszym referentem, a nie tajnym agentem Centralnego Zarz�du Muze�w i Ochrony Zabytk�w. Czy nie pomy�la�a pani raczej o pracy w filmie? S�ysza�em, �e w�a�nie b�d� kr�ci� film o kontrwywiadzie.
� Ach, nie! � zawo�a�a m�oda osoba. � Ja nie chc� prze�ywa� przyg�d wyimaginowanych.
� Tak, tak, rozumiem pani�. � Dyrektor Marczak jeszcze raz serdecznie u�miechn�� si� do panny Moniki, a potem powiedzia� do mnie rozkazuj�co:
� Prosz� pani� Monik� zapozna� z jej obowi�zkami. My�l�, �e b�dzie mog�a u nas wykaza� swoje zdolno�ci.
Sztywno jak automat podnios�em si� z fotela i wyszepta�em:
� Chod�my do naszego referatu. Otrzyma pani zadanie do wykonania.
Na korytarzu panna Monika zapyta�a mnie:
� Jak� metod� pan pracuje? Sherlocka Holmesa, komisarza Maigreta czy Pierre Mansona?
� Pana Samochodzika � odpar�em z powag�.
� A kt� to jest Pan Samochodzik?
A� przystan��em na czerwonym chodniku, jaki le�y na korytarzu w ka�dym szanuj�cym si� ministerstwie.
� Nie s�ysza�a pani o Panu Samochodziku? To bardzo �le. Prosz� do jutra uzupe�ni� luki w swoich wiadomo�ciach o najs�awniejszych detektywach i metodach ich pracy.
Gdy otwiera�em drzwi pokoju, znowu zapyta�a:
� Czy b�d� mia�a pistolet dostatecznie ma�y, aby si� zmie�ci� w mojej torebce? Lubi� bowiem bardzo ma�e torebki.
� Pistolet? � wyj�ka�em. I taki wyraz wstr�tu pojawi� si� na mojej twarzy, �e po raz pierwszy u�miechn�a si� do mnie. � Nie u�ywamy takich staro�wieckich narz�dzi � wyja�ni�em. � Pistolety wysz�y ju� z mody.
� A czego si� teraz u�ywa?
Stukn��em si� palcem w czo�o.
� G�owy, prosz� pani. Trzeba zmusi� do dzia�ania szare kom�rki w m�zgu.
� Ach, ju� wiem. To metoda detektywa Herkulesa Poirot.
� O, nie tylko � odpar�em z oburzeniem. � Pan Samochodzik te� u�ywa przede wszystkim szarych kom�rek.
Usadowi�em pann� Monik� za nowym biurkiem. Sam zasiad�em przy swoim i d�ugo w milczeniu przygl�da�em si� wsp�pracowniczce zastanawiaj�c si�, jakie zadanie powinienem jej powierzy�. Moje milczenie przed�u�a�o si�, co troch� zaniepokoi�o Monik�. Zacz�a wierci� si� na krze�le, nerwowo zapali�a papierosa.
� Nie jest pan zachwycony moj� osob� � stwierdzi�a.
� Nie � przyzna�em szczerze i doda�em � w wydziale kadr znajduje si� zapewne teczka z pani aktami personalnymi. Jest tam �yciorys, wszelkie dane dotycz�ce pani osoby. Wola�bym jednak z pani ust dowiedzie� si� o niej co� nieco�.
� Prosz� pyta� � wyd�a pogardliwie usta.
� Ma pani narzeczonego?
� Nawet kilku.
� Co to znaczy? � zdumia�em si�.
Wzruszy�a ramionami.
� Kr�ci si� ko�o mnie kilku m�odych ludzi, nawet proponowali mi ma��e�stwo, ale jak na razie nie my�l� o za�o�eniu rodziny. Pan te� jest kawalerem?
Uda�em, �e nie us�ysza�em pytania.
� Ma pani przyjaci�ki, kole�anki?
� Nie, nie lubi� konkurencji.
� Mieszka pani sama czy z rodzicami?
� Z rodzicami, ale ju� wp�aci�am na samodzielne mieszkanie. Jeszcze w tym roku mam otrzyma� pok�j z kuchni�.
� Kim s� pani rodzice?
Wymieni�a bardzo s�awne nazwisko w �wiecie aktorskim i roze�mia�a si� g�o�no:
� Pyta mnie pan w taki spos�b, �e gotowam pomy�le�, i� zamierza pan um�wi� si� ze mn� na kolacj�.
Zaczerwieni�em si�.
� Lubi� wiedzie�, z kim mam wsp�pracowa�.
I otworzy�em kluczykiem g�rn� szuflad� biurka. Roz�o�y�em przed sob� tekturow� teczk� i wyj��em z niej notatk�, kt�r� otrzyma�em z Ministerstwa Spraw Wewn�trznych.
� Pani Moniko. Dzi� wieczorem przyjedzie do Warszawy i zamieszka w hotelu �Forum� na �smym pi�trze Johann Schreiber. To obywatel niemiecki z Berlina Zachodniego. Jest w�a�cicielem du�ego salonu aukcyjnego, gdzie sprzedaje si� dzie�a sztuki oraz antyki. Pan Schreiber przybywa do Polski, gdy� od naszych w�adz uzyska� zezwolenie na odstrza� wilka w Bieszczadach. Zap�aci� za to du�o pieni�dzy, a nam dewizy s� potrzebne. By� mo�e pan Schreiber jest rzeczywi�cie zapalonym my�liwym, ale powinni�my by� czujni. Otrzymuje pani pierwsze zadanie: prosz� ustali�, po co naprawd� przyjecha� do Polski w�a�ciciel salonu aukcyjnego. Nie musz� chyba zaznacza�, �e obowi�zuje pani� tajemnica s�u�bowa.
� A jak wygl�da pan Schreiber?
� Mam nadziej�, �e dowiem si� tego w�a�nie od pani.
Zgasi�a papierosa i powiedziawszy mi grzecznie �do zobaczenia� wysz�a z pokoju zgrabnie ko�ysz�c biodrami.
Po chwili jednak wr�ci�a. Zajrza�a przez wp�otwarte drzwi i rzek�a:
� Przypomnia�am sobie, szefie, �e wiem jednak co� nieco� o Panu Samochodziku i jego metodach dzia�ania. Pan Samochodzik sprawia wra�enie naiwnego, ograniczonego, zabawnego dziwaka. W rzeczywisto�ci jest sprytny, inteligentny i bezwzgl�dny wobec swoich przeciwnik�w. To dobra metoda. Ciekawi mnie, czy mog�abym i ja si� ni� pos�u�y�.
� I co? � zapyta�em.
� �wietnie mi wysz�o. Nawet pewien sprytny cz�owiek da� si� nabra�.
� Chwileczk�, panno Moniko! � zawo�a�em, widz�c, �e zamierza zamkn�� drzwi i odej��. � Prosz� wr�ci� na chwil� do pokoju.
A gdy usiad�a znowu za swoim biurkiem, otworzy�em kluczykiem doln� szuflad� w biurku, wyj��em segregator, w kt�rym by�y odpisy mojej urz�dowej korespondencji.
� Pani pozwoli, �e zapoznam j� z tre�ci� pewnego mojego poufnego pisma � o�wiadczy�em.
I przeczyta�em g�o�no:
Do Kierownika Wydzia�u Kadr w Centralnym Zarz�dzie Muze�w i Ochrony Zabytk�w.
W zwi�zku z propozycj� zatrudnienia nowego pracownika w kierowanym przeze mnie referacie, uprzejmie informuj�, �e z os�b wymienionych w Waszym pi�mie najbardziej, moim zdaniem, nadaje si� ob. Monika S., lat 24, historyk sztuki, zatrudniona do tej pory w Muzeum Narodowym. Zna trzy j�zyki, wykazuje zdolno�ci detektywistyczne oraz wyra�a wielk� ch�� pracy w naszej kom�rce. Wnioskuj�c z za��czonej Waszej opinii ma tak�e du�e znajomo�ci w �rodowisku tak zwanej �bananowej m�odzie�y�, handlarzy antyk�w i �niebieskich ptaszk�w�, co pozwoli nam na zasi�ganie informacji o nielegalnych transakcjach dzie�ami sztuki. Poza tym odznacza si� zdolno�ciami aktorskimi odziedziczonymi po swoim ojcu...
Przerwa�em czytanie.
� My�l�, �e to wystarczy, panno Moniko...
� Tak, to wystarczy � szepn�a. � Znakomicie pan zagra� swoj� rol�, szefie. S�dzi�am, �e dyrektor Marczak...
� Ach � przerwa�em jej � dyrektor Marczak i ja lubimy robi� sobie przer�ne niespodzianki. I on, i ja od czasu do czasu odgrywamy przed sob� r�ne role, aby nie wyj�� z wprawy, co u�atwia nam walk� z przest�pcami.
� Rozumiem, szefie � westchn�a.
� Czuje si� pani dotkni�ta? � zapyta�em.
� Nie lubi�, jak si� ze mnie robi idiotk�. Jeden zero dla pana, szefie. Mam nadziej�, �e b�dzie nam si� dobrze pracowa�.
Skin��em g�ow�. Ja tak�e mia�em podobn� nadziej�.
ROZDZIA� DRUGI
LIST OD ANNY VON DOBENECK � HISTORIA UKRYCIA BEZCENNYCH ZBIOR�W � DZIWNE MILCZENIE � SZANSA JEDNA NA TYSI�C � PANNA MONIKA W AKCJI � ARESZTOWANIE Z�ODZIEJKI � Z KIM SPOTKA� SI� ZACHODNIOBERLI�SKI ANTYKWARIUSZ? � PODARTA SERWETKA � �FORT LYCK� I CO Z TEGO WYNIKA? � DLACZEGO MIA�EM DOSY� WSPӣPRACOWNICZKI?
Nast�pnego dnia wezwa� mnie dyrektor Marczak.
� Chcia�bym, aby zapozna� si� pan z tre�ci� pewnego listu, kt�ry na r�ce ministra kultury przyszed� do nas przed trzema miesi�cami. Pragn� tak�e us�ysze� pana s�d o przedstawionej w li�cie sprawie.
To m�wi�c dyrektor Marczak wr�czy� mi napisany po niemiecku list.
Szanowny Panie Ministrze
Nazwisko moje brzmi Anna von Dobeneck, z domu Gottlieb. Mieszkam we Frankfurcie nad Menem przy ulicy Zygfryda 7. Przed kilkoma dniami przeczyta�am w niemieckiej gazecie artyku� o tym, jak wygl�da obecnie �ycie na terenie dawnych Prus Wschodnich, nale��cych do Polski. Dowiedzia�am si�, �e w moim rodzinnym mie�cie, Mor�gu, istnieje Muzeum imienia Johanna Gottfrieda Herdera, wielkiego filozofa niemieckiego. Przez wiele lat wmawiano nam, �e Polacy niszcz� na terenie dawnych Prus wszelkie �lady po Niemcach, nawet tych, kt�rzy w dawnych czasach wnie�li wk�ad do og�lnoludzkiej my�li. Teraz dowiedzia�am si�, �e to nieprawda. W�a�nie w Mor�gu, w starym ratuszu znajduje si� Muzeum Herdera, kt�ry si� urodzi� w tym mie�cie. A to znaczy, �e ocala si� od zapomnienia i otacza opiek� miejsca zwi�zane z �yciem i dzia�alno�ci� naprawd� wielkich syn�w narodu niemieckiego. Ten w�a�nie fakt sk�oni� mnie bezpo�rednio do napisania tego listu.
Dowiedzia�am si� z gazety, �e Muzeum Herdera jest ubogie w eksponaty. Czy mog�abym umrze� w spokoju wiedz�c, �e zabieram z sob� do grobu tajemnic�, kt�rej wyja�nienie mo�e przyczyni� si� do wzbogacenia zbior�w tego muzeum? My�l�, �e z mojej decyzji by�by zadowolony m�j �wi�tej pami�ci ojciec, dr Hans Gottlieb. On to bowiem przez ca�e lata gromadzi� i kolekcjonowa� stare manuskrypty, listy i r�kopisy s�awnych ludzi oraz stare druki zwi�zane z histori� dawnych Prus Wschodnich. To ja mu pomog�am w 1938 roku spakowa� zbiory do dw�ch skrzynek i ukry� je starannie w miejscu do tego specjalnie przygotowanym. Ojca mego w rok p�niej zmobilizowano do wojska i w 1941 roku zgin�� na froncie wschodnim. Tylko ja jedna wiem, gdzie s� ukryte skrzynie ze zbiorami.
Ojciec m�j by� wzi�tym lekarzem, doskona�ym znawc� przer�nych zi�. Obok zainteresowania medycyn� i zio�olecznictwem pasjonowa� si� tak�e zbieraniem list�w s�awnych ludzi oraz zbieraniem przer�nych manuskrypt�w. Nie podziela�am tej pasji, szybko zreszt� wysz�am za m��, opu�ci�am dom rodzinny i przenios�am si� do m�a. Ilekro� jednak przebywa�am u ojca, pokazywa� mi swoje zbiory. Pami�tam, �e posiada� listy Herdera do Goethego; kupi� je od kogo� za poka�n� sum�. Pokazywa� mi tak�e r�kopis jednej z prac Schopenhauera, kilka list�w Mozarta, listy pani Walewskiej z okresu, gdy przebywa�a ona w Kamie�cu. W zbiorach mego ojca znajdowa� si� oryginalny szkic Davida d�Angersa do medalionu Adama Mickiewicza, zrobiony w dniach, gdy przebywa� on w Weimarze. By� te� sztambuch s�ynnej Jenny von Gustedt, kt�ra mieszka�a w Gardzieniu i korespondowa�a ze s�ynnym rewolucjonist� francuskim L. A. Blanquim. W papierach po Jenny von Gustedt znajdowa� si� jeden z ostatnich wierszy Goethego. Napisa� go w podzi�ce za darowane mu pi�knie haftowane pantofle. Zbiory mego ojca zawiera�y tak�e pierwsze egzemplarze �Poczty Kr�lewieckiej�, pisany po polsku stary egzemplarz katechizmu Seklucjana, egzemplarz dawnego polskiego podr�cznika szkolnego Hieronima Ma�eckiego, stary kancjona� mazurski, pierwsze egzemplarze ostr�dzkiego �Mazura� i �Gazety Olszty�skiej� i wiele innych starych druk�w polskich. Ojciec m�j nie by� pruskim szowinist� i zbiera� wszystko, co w jaki� spos�b wi�za�o si� z histori� ziemi, na kt�rej �y�.
Dlaczego ojciec ukry� swoje zbiory? Historia tego jest do�� zawi�a. Ot� w niedalekim Neudeck w 1934 roku umar� prezydent Rzeszy, feldmarsza�ek Paul von Hindenburg. Neudeck to maj�tek w �dobrach rycerskich� Hindenburga. Hitler przyje�d�a� tam dwukrotnie, aby zyska� aprobat� starego feldmarsza�ka dla swoich plan�w podboju �wiata. Traf zdarzy�, �e przy ostatniej rozmowie Hitlera z Hindenburgiem by� obecny m�j ojciec, jako lekarz nie odst�puj�cy od �o�a umieraj�cego feldmarsza�ka. Albowiem gdy zawiod�y rady lekarzy z Berlina, wezwano do Neudeck tak�e i mojego ojca, s�awnego zreszt� w tych stronach.
Nie wiem, jak wygl�da�a ostatnia rozmowa Hindenburga z Hitlerem. Ojciec nigdy na ten temat nic mi nie m�wi�. Hitler obwie�ci� potem, �e Hindenburg da� mu pe�ne b�ogos�awie�stwo dla jego plan�w, ale z up�ywem czasu gestapo zacz�o si� interesowa� moim ojcem, dyskretnie wypytuj�c, czy nie zamierza on pisa� pami�tnik�w lub nie opowiada o rozmowie Hitlera z Hindenburgiem.
M�j m��, Johann von Dobeneck, sympatyzowa� z faszystami. Z uwagi jednak na moj� mi�o�� do ojca ostrzega� mnie, �e wok� ojca zag�szcza si� atmosfera podejrzliwo�ci i �e najlepiej b�dzie, je�li jako lekarz i pruski oficer wst�pi do wojska, co te� uczyni�. Spodziewaj�c si� jednak rewizji w poszukiwaniu owych rzekomych notatek z rozmowy Hitlera z Hindenburgiem i obawiaj�c si�, �e gestapo znajdzie w jego mieszkaniu bogate zbiory dotycz�ce nie tylko kultury niemieckiej, ale tak�e polskiej, co mog�o by� przeciwko niemu wykorzystane, ojciec za moj� namow� zdecydowa� si� ukry� zbiory. Tak te� i zrobili�my, starannie przygotowuj�c kryj�wk�, aby nawet przez d�ugie lata nie ulega�y one zniszczeniu.
Wybuch�a wojna. Zgin�� m�j ojciec, a p�niej tak�e m�� i dwaj moi synowie. Pozosta�am na �wiecie sama i przez wiele lat �y�am w nienawi�ci do Polski, m�� m�j bowiem zosta� zabity w Warszawie na ulicy w lutym 1943 roku. Czas jednak zasklepia rany i wiadomo�� o Muzeum imienia Herdera, o stosunku Polak�w do niemieckich pami�tek, wzbudzi�a we mnie pragnienie, aby ocali� od bezpowrotnego zapomnienia i zniszczenia pami�tki po wielkich synach narodu polskiego i niemieckiego. Zdecydowa�am si� wi�c wskaza� miejsce, gdzie s� ukryte zbiory mego ojca.
Stawiam jednak kilka warunk�w. Pod koniec 1944 roku, uciekaj�c przed Rosjanami z Prus Wschodnich, w kryj�wce mego ojca schowa�am rodzinn� bi�uteri� Dobeneck�w. Chc�, aby zosta�a ona zwr�cona memu wnukowi Alfredowi von Dobeneck. Pami�tki dotycz�ce kultury niemieckiej, jak listy i wiersze Goethego � prosz� o przekazanie do Domu Goethego we Frankfurcie nad Menem. Pami�tki dotycz�ce Herdera niech wzbogac� muzeum w Mor�gu, a reszt� zbior�w, maj�cych warto�� dla kultury polskiej, prosz� rozdzieli� wed�ug Waszego uznania i ich warto�ci.
Oczekuj�c z niecierpliwo�ci� na Wasz� decyzj�, pozostaj� z szacunkiem
Anna von Dobeneck
� I co pan s�dzi o tym li�cie? � zapyta� mnie Marczak, gdy sko�czy�em lektur�.
Zastanowi�em si�:
� Starsza pani bardzo wzruszaj�co pisze o wyrzutach sumienia, kt�re si� w niej obudzi�y oraz o trosce o polskie i niemieckie pami�tki z przesz�o�ci. Z uznaniem te� wyra�a si� o naszej polityce kulturalnej na polskich Ziemiach P�nocnych. Ale w gruncie rzeczy chodzi jej chyba o odzyskanie bi�uterii, kt�r� zamierza przekaza� wnukowi.
� Jak, pana zdaniem, powinni�my zareagowa� na ten list?
� My�l�, �e pan i ludzie bardziej kompetentni ode mnie podj�li ju� decyzj� w tej sprawie. Ale je�li pan chce zna� moje zdanie, wyra�� je kr�tko: nale�y przyj�� jej warunki. Pod wzgl�dem prawnym wszystko co znajduje si� na terenie Polski nale�y do naszego pa�stwa jako tak zwane �mienie poniemieckie�. Ale je�li nie przyjmiemy warunk�w, by� mo�e na zawsze stracimy szans� odzyskania nie publikowanych oryginalnych wierszy i list�w Goethego, Herdera, pami�tek po Mickiewiczu i innych bezcennych dla kultury przedmiot�w, kt�re s� po stokro� dro�sze ni� bi�uteria Dobeneck�w.
� S�usznie, panie Tomaszu. Tak te� zdecydowa�y nasze w�adze natychmiast po li�cie pani Dobeneck. Napisa�em do niej w tej sprawie oficjalne pismo, niestety, jak do tej pory � a min�y od tego czasu trzy miesi�ce � nie ma odpowiedzi. Ciekawe, prawda?
� Owszem � przytakn��em.
� Jak pan s�dzi, dlaczego pani Dobeneck nie zareagowa�a na nasz list, mimo �e przyj�li�my jej warunki?
To by�o bardzo trudne pytanie.
� Przyczyn mo�e by� kilka � powiedzia�em ostro�nie. � Pani Dobeneck mog�a wyjecha� za granic� na kilka miesi�cy. M�g� te� znale�� si� kto�, kto wyt�umaczy� jej, �e bi�uteria Dobeneck�w, cho� by� mo�e bardzo warto�ciowa, jest jednak znacznie mniej warta ni� zbiory jej ojca. Ceny starych manuskrypt�w wzrastaj� przecie z roku na rok. Za list Chopina pisany z Anglii do c�rki George Sand uzyskano ostatnio na aukcji w Pary�u a� czterna�cie tysi�cy frank�w. Pani Dobeneck wspomina o r�kopisie Schopenhauera. Ot� jeden z zachodnich antykwariuszy, s�ynny pan Eggert ze Stuttgartu, zapowiedzia� ostatnio wystawienie na sprzeda� r�kopisu Schopenhauera �Pererga und Paralipomena: kleine philosophische Schriften�. Cena wywo�awcza manuskryptu wynosi a� �wier� miliona marek. Na wielkiej aukcji r�kopis�w w Kolonii wystawiono na sprzeda� list Mozarta, w kt�rym ten s�ynny kompozytor, b�d�cy w�a�nie na skraju n�dzy, prosi o wsparcie. List sprzedano za dwadzie�cia jeden tysi�cy marek. W tej sytuacji by� mo�e pani Dobeneck, widz�c ugodowo�� naszych w�adz, za��da nie tylko bi�uterii, ale i niekt�rych cennych manuskrypt�w. Nie jest tak�e wykluczone, �e zechce odzyska� wszystko i przy�le tu kogo�, kto po cichu wydob�dzie zbiory ze schowka i po dokonaniu ich selekcji najcenniejsze rzeczy spr�buje przemyci� za granic�. S�dz� jednak, �e ta ostatnia ewentualno�� jest raczej w�tpliwa.
� Ja te� tak my�l� � powiedzia� Marczak. � To zbyt du�e ryzyko. Zreszt�, skoro nie uczyni�a tego przez trzydzie�ci lat, dlaczego w�a�nie teraz mia�aby si� chwyci� a� takiego �rodka? Tylko w kiepskich sensacyjnych filmach pokazuje si�, jak to o p�nocy na rozstajne drogi podje�d�a bia�y mercedes z zagraniczn� rejestracj�, kilku d�entelmen�w wykopuje tajemnicz� skrzynk� i uwozi j� w sin� dal, tak jakby Polska by�a pustyni�, na kt�rej wiatr zaciera wszelkie �lady. Smutna rzeczywisto�� m�wi, �e raczej tego rodzaju czynu dokona�by jaki� skorumpowany Polak na zlecenie obcego mocodawcy. Cz�� rzeczy sprzedano by na miejscu, a cz�� ostro�nie usi�owano by przemyci� i to by� mo�e przy pomocy naszych obywateli. W ka�dym kraju znajdzie si� przecie� zawsze jaki� dra�.
� Nie mam z�udze�, panie dyrektorze � odezwa�em si�. � List pani Dobeneck jest zbyt rzeczowy, zbyt handlowy, abym nie podejrzewa�, �e i pani Dobeneck nie pr�bowa�a tego ryzykownego �rodka. Tylko �e on nie przyni�s� rezultatu. Schowek by� mo�e jest w takim miejscu, �e nie mo�na dosta� si� do niego bez zwr�cenia og�lnej uwagi.
� Zgadzam si� z panem. Musimy jednak za�o�y� dobr� wiar� autorki listu. Jeszcze troch� poczekamy na odpowied� pani Dobeneck, a je�li nie nast�pi, trzeba b�dzie pojecha� do Frankfurtu, aby porozumie� si� z ni� osobi�cie. Pojedziemy chyba obydwaj. Chcia�bym mie� pana przy sobie, poniewa� ta sprawa wygl�da do�� tajemniczo. A poza tym pan specjalizuje si� w historiach zaginionych, ukrytych podczas wojny zbior�w. Ale to nie znaczy, �e mamy teraz siedzie� z za�o�onymi r�kami i czeka�, a� pani Dobeneck raczy nam udzieli� odpowiedzi. Czyta� pan jej list? Czy s� jakie� mo�liwo�ci odnalezienia schowka doktora Gottlieba bez pomocy pani Dobeneck?
Jeszcze raz uwa�nie zapozna�em si� z tre�ci� listu.
� Powiem szczerze � o�wiadczy�em po namy�le. � List pani Dobeneck daje bardzo ma�o danych do wszcz�cia poszukiwa� na w�asn� r�k�. Istnieje szansa jedna na sto, a mo�e nawet jedna na tysi�c, �e uda si� nam bez pomocy pani Dobeneck odnale�� schowek jej ojca. C� bowiem wiemy w tej sprawie? Znamy nazwisko w�a�ciciela zbior�w: doktor Hans Gottlieb. Znamy rejon kraju, gdzie schowano zbiory: dawne Prusy Wschodnie. Pani Dobeneck wspomina, �e pochodzi z Mor�ga, mo�e wi�c to gdzie� w tamtych stronach? Ale nie ka�dy przez ca�e swoje �ycie mieszka w jednej miejscowo�ci. Wiemy, �e wzywano doktora Gottlieba do chorego Hindenburga, by� wi�c lekarzem znanym i cenionym, zapewne kto� go pami�ta, kto� b�dzie m�g� udzieli� informacji o jego osobie lub o tym, gdzie mieszka�. By� mo�e ukry� swoje zbiory w miejscu, do kt�rego mia� �atwy i cz�sty dost�p, skoro, jak pisze pani Dobeneck, kryj�wk� przygotowano bardzo starannie. Ale dodatkow� trudno�� stwarza fakt, �e w ukryciu zbior�w Gottlieba pomaga�a mu c�rka, kt�ra wysz�a za m�� za von Dobenecka, prawdopodobnie pruskiego junkra. Nie jest wykluczone, �e to c�rka w kt�rym� ze swych maj�tk�w albo pa�ac�w przygotowa�a kryj�wk� na zbiory ojca, a to znacznie poszerza rejon poszukiwa�.
� Jedna szansa na sto? � zakpi� Marczak. � Moim zdaniem nie ma �adnych szans, panie Tomaszu. Musi pan jednak wszcz�� poszukiwania. Chodzi o zdobycie jak najwi�kszej liczby informacji, dotycz�cych Gottlieba i Dobeneck�w. Ten materia� przyda si� nam w pertraktacjach z autork� listu. Damy jej do zrozumienia, �e bez �adnych wskaz�wek, pr�dzej czy p�niej, trafimy na �lad schowka, wiemy ju� bowiem bardzo wiele. By� mo�e to w�a�nie sk�oni j� do wi�kszej ugody.
� S�usznie � przytakn��em. � Innymi s�owy mam wyruszy� na Mazury i zaj�� si� zebraniem potrzebnych informacji.
� Tak.
� Musz� mie� troch� czasu na przygotowanie list�w do kilku ludzi, kt�rzy interesuj� si� przesz�o�ci� tego regionu. By� mo�e dostarcz� nam oni informacji o Gottliebie i Dobeneckach. Z niekt�rymi postaram si� porozumie� telefonicznie. Zanim pojad� na Mazury, chcia�bym mie� ju� cho�by najskromniejszy trop.
� S�usznie. A teraz prosz� mi powiedzie�, jak si� sprawuje i jakie zadania da� pan na pocz�tek pannie Monice. Co� mi si� zdaje, �e b�dziemy mieli z niej ogromn� pociech�.
� Poleci�em jej �ledzi� niejakiego Johanna Schreibera, w�a�ciciela salonu aukcyjnego z Berlina Zachodniego. Wczoraj wieczorem przyjecha� on do Warszawy, aby w Bieszczadach zapolowa� na wilka. Chc� wiedzie�, czy rzeczywi�cie chodzi mu tylko o sk�r� wilcz�.
� Do licha! � dyrektor Marczak a� z�apa� si� za g�ow�. � Co pan wyprawia, panie Tomaszu. Zabraniam! Kategorycznie zabraniam podobnych krok�w. Czy�by pan zapomnia�, �e nie po to zapraszamy do naszego kraju setki, ba, tysi�ce zagranicznych go�ci i turyst�w, aby ich tu podejrzewa� o najgorsze? Nie �yjemy w pa�stwie policyjnym, panie Tomaszu, a poza tym nie jeste�my funkcjonariuszami milicji. Nie mamy prawa nikogo �ledzi� tylko dlatego, �e ten kto� posiada dom aukcyjny, gdzie sprzedaje si� antyki i dzie�a sztuki. A co b�dzie, je�li Schreiber zauwa�y, �e jest �ledzony i da o tym zna� milicji lub Ministerstwu Spraw Wewn�trznych? Wyobra�am sobie te telefony i gro�ne interwencje. Jeste�my od ochrony zabytk�w, a nie od afer kryminalnych, panie Tomaszu. Zabraniam! Zabraniam podobnych krok�w � grzmia� dyrektor Marczak.
W tym momencie na biurku Marczaka odezwa� si� telefon. Dyrektor podni�s� s�uchawk�, a potem twarz jego robi�a si� na przemian to blada, to czerwona z w�ciek�o�ci.
� Tak jest, obywatelu komendancie. Jest nasz� pracownic� i rzeczywi�cie otrzyma�a pewne specjalne zadania do wykonania � j�ka� si� do s�uchawki. � Zaraz wy�l� naszego przedstawiciela, kt�ry wszystko wyja�ni.
Dyrektor od�o�y� s�uchawk� tak ostro�nie, jakby by�a zrobiona ze szk�a. Przez d�u�sz� chwil� patrzy� na mnie jak bazyliszek, a� wreszcie sykn�� ze z�o�ci�:
� Monik� aresztowano w kawiarni hotelu �Forum�. Jest podejrzana o usi�owanie kradzie�y pieni�dzy. Prosz� natychmiast jecha� do komendy i wyja�ni� spraw�.
I dyrektor Marczak, teraz ju� p�sowy z gniewu, pokaza� mi palcem drzwi swego gabinetu.
Pe�en najgorszych przeczu� wskoczy�em do swego wehiku�u, zaparkowanego przed Ministerstwem Kultury i Sztuki, i pojecha�em do komendy, gdzie do�� d�ugo i wyczerpuj�co t�umaczy�em, �e panna Monika nie jest z�odziejk� kawiarnian�, ale pracownic� Centralnego Zarz�du Muze�w i Ochrony Zabytk�w.
� Chcia�am tylko wzi�� podarty papierek z popielniczki na stoliku, kt�ry opu�ci� pewien cudzoziemiec i rozmawiaj�cy z nim Polak. On na nim co� napisa�, da� do przeczytania, a potem podar� � wyja�ni�a Monika.
Cudzoziemiec, w�a�nie Schreiber, opuszczaj�c stolik pozostawi� na nim nie tylko podarty papierek w popielniczce, ale i zap�at� za �niadanie zjedzone w towarzystwie Polaka. Kelnerka my�la�a, �e panna Monika podesz�a do nie sprz�tni�tego stolika, aby wzi�� pieni�dze. Wszcz�a wi�c alarm. W ten spos�b Monika znalaz�a si� w komendzie.
� Ach, detektywi amatorzy... � pomrukiwa� oficer dy�urny zwracaj�c Monice dokumenty. � A czy chocia� uda�o si� pani wzi�� ten tajemniczy papierek z popielniczki?
� Oczywi�cie � wyprostowa�a si� dumnie. � Mam go w torebce.
I pokaza�a nam podart� papierow� serwetk� do ust.
Oficer dy�urny okaza� pob�a�liw� ciekawo��.
� Je�li pani pozwoli, kole�anko � zatytu�owa� j� w ten spos�b z uwagi na charakter zadania, kt�re wykonywa�a � przeka�� te skrawki do naszego laboratorium i za chwil� b�dziemy wiedzieli, co napisano na serwetce.
� Prosz� uprzejmie � wyrazi�a zgod� Monika.
W laboratorium zlepiono skrawki, a ja tymczasem opowiada�em oficerowi dy�urnemu, czym si� zajmuje prowadzona przeze mnie kom�rka w ministerstwie.
Przyniesiono sklejon� serwetk�, na kt�rej widnia� napis Fort Lyck.
� Czy m�wi to co� panu? � zapyta� oficer.
� Nie � wyzna�em szczerze.
� Mnie te� nie � stwierdzi�a Monika.
� Wygl�da to na tytu� ksi��ki o Dzikim Zachodzie � roze�mia� si� milicjant. � Czyta�em kiedy� powie�� pod tytu�em �Fort Cansas�. Mo�e �w cudzoziemiec radzi� Polakowi, �eby przeczyta� jak�� ksi��k�? Albo to jego adres. Tylko dlaczego serwetk� natychmiast podar�?
� Dziwne � pomy�la�em g�o�no.
Serwetka pow�drowa�a do kosza, a my wyszli�my z komendy. Monika by�a tak zgn�biona, �e nawet m�j pokraczny wehiku� nie wzbudzi� jej zainteresowania.
� Dlaczego w ksi��kach i filmach sensacyjnych tak �atwo bohater kogo� �ledzi, a w �yciu wygl�da to zupe�nie inaczej? � zapyta�a mnie w drodze do ministerstwa.
� Nie wiem � westchn��em. � Mo�e dlatego, �e �aden z autor�w czy re�yser�w filmowych nigdy czym� podobnym si� nie zajmowa�?
� Powiedzia� pan, �e Schreiber przyjedzie wieczorem. Usiad�am w poczekalni hotelu �Forum� i czeka�am na niego. Trwa�o to d�ugo. On nie przyje�d�a�, a ja siedzia�am i siedzia�am, co wzbudzi�o zainteresowanie s�u�by hotelowej. Wreszcie si� zjawi�. Starszy siwy pan. By� zm�czony podr� i zaraz poszed� do swego pokoju, ka��c sobie poda� kolacj� do numeru. W pewnym sensacyjnym filmie, widzia�am, �e w takim wypadku kobieta detektyw przebiera si� za pokoj�wk� albo kelnerk�. Zaproponowa�am wi�c pokoj�wce z �smego pi�tra, �e j� zast�pi�. Niestety, stanowczo odm�wi�a. Wobec tego posz�am do domu i postanowi�am zacz�� dzia�a� od samego rana. Zjawi�am si� w kawiarni hotelu �Forum� spodziewaj�c si�, �e pan Schreiber zejdzie tutaj, aby zje�� �niadanie. I tak si� sta�o. Przyszed� ko�o po�udnia, mia� na sobie br�zowy garnitur i jaskrawozielony krawat, kt�ry bardzo rzuca� si� w oczy. Pomy�la�am, �e to mo�e jaki� znak rozpoznawczy. I rzeczywi�cie, po chwili podszed� do niego jaki� m�czyzna, jasny blondyn. Obydwaj usiedli przy stoliku i zjedli �niadanie. O czym rozmawiali, nie wiem, bo siedzia�am do�� daleko. Zauwa�y�am tylko, �e w pewnym momencie Schreiber napisa� co� na serwetce, da� to do przeczytania blondynowi, a nast�pnie serwetk� podar�. Sko�czyli �niadanie, blondyn po�egna� si� i wyszed�, Schreiber za� wzi�� do r�ki rachunek uprzednio podany mu przez kelnerk�, po�o�y� na stoliku pieni�dze i tak�e opu�ci� lokal. Wtedy jak tygrysica rzuci�am si� do stolika i wyj�am z popielniczki podart� serwetk�, ale kelnerka my�la�a, �e chc� ukra�� pieni�dze pozostawione przez Schreibera. Dalszy ci�g tej historii pan ju� zna � westchn�a. � M�j Bo�e, a na serwetce tylko dwa dziwne s�owa Fort Lyck. Naprawd� nic panu one nie m�wi�?
� Nie � potrz�sn��em g�ow�. � Cho� wydaj� mi si� znajome. Jakbym je ju� gdzie� od kogo� s�ysza�. Niestety, nie mog� sobie teraz przypomnie�, w jakich to by�o okoliczno�ciach.
� Szkoda, bo to znaczy, �e m�j trud poszed� na marne. Jak pan s�dzi, kim by� ten blondyn?
� Mo�e to by� kto� z biura podr�y? Albo kto�, kto b�dzie pilotowa� Schreibera w jego polowaniach na wilka? To zreszt� ju� nie ma �adnego znaczenia. Zwijamy ca�� akcj�. Pani otrzyma nowe zadanie.
� Jakie? � o�ywi�a si�.
� Wkr�tce wyje�d�am w teren. Podczas mojej nieobecno�ci b�dzie pani odbiera� telefony i zapisywa�, kto i po co do mnie dzwoni�.
� A wi�c to tak? � krzykn�a Monika. � Mam by� po prostu zwyk�� sekretark�?
I rozp�aka�a si�. A �e, jak wspomnia�em, mia�a zdolno�ci aktorskie, wi�c by� to p�acz gigantyczny, rozpaczliwy, chwytaj�cy za serce, ze strumieniami �ez i spazmami.
Podjechali�my w�a�nie pod gmach ministerstwa; akurat sko�czy�y si� godziny urz�dowania i t�um urz�dnik�w opuszcza� miejsce pracy. Gdyby pada� deszcz albo trwa�a zamie� �nie�na, nikt nie zwr�ci�by na nas uwagi, bo ka�dy �pieszy�by do autobusu. Ale jak na z�o�� by�o pi�kne, kwietniowe, s�oneczne popo�udnie; urz�dnicy zatrzymywali si� na ulicy i z przyjemno�ci� spogl�dali na �wiat. Ka�dy wi�c m�g� widzie� p�acz�c� dziewczyn�, kt�ra wysiada�a z mojego wehiku�u. A �e ten i �w zna� mnie osobi�cie, patrzyli na Monik� ze wsp�czuciem, a na mnie z oburzeniem.
� Nie chc� by� sekretark� � �ka�a Monika. � Postanowi�am zosta� detektywem.
� Ale� tak, panno Moniko � zapewnia�em j� gorliwie, szukaj�c po kieszeniach chusteczki do nosa, aby wytar�a sobie zap�akane oczy. � Zapewniam pani�, �e po moim powrocie do Warszawy otrzyma pani bardzo niebezpieczne zadanie.
� Nie, nie wierz� panu � zawodzi�a p�aczliwie Monika.
Coraz wi�cej koleg�w z ministerstwa zatrzymywa�o si� na ulicy i przygl�da�o si� nam. Co nale�a�o uczyni� w tej sytuacji?
� Odwioz� pani� do domu � zdecydowa�em. � Prosz� mi powiedzie�, gdzie pani mieszka?
� Nie powiem panu. Nic panu nie powiem � rycza�a Monika, urz�dzaj�c mi teatraln� scen� przed miejscem urz�dowania.
Brakowa�o tylko, �eby nas w tej sytuacji zobaczy� dyrektor Marczak i pomy�la�, �e zn�cam si� nad swoj� pracownic�.
� Zgoda. Je�li poda mi pani sw�j adres, dam pani powa�ne zadanie.
� Naprawd�? � natychmiast przesta�a szlocha�. � Mieszkam na Mokotowie. Mo�e wst�pi pan do nas na obiad? Mamusia i tatu� bardzo si� uciesz� z poznania tak wybitnego cz�owieka.
� Wol�, aby nasza znajomo�� utrzymywa�a si� jedynie na p�aszczy�nie s�u�bowej � powiedzia�em i tak gwa�townie ruszy�em wehiku�em, �e a� zapiszcza�y opony. � A co do pani nowego zadania, to musi pani po�wi�ci� na nie swoje wolne popo�udnia i wieczory. Natomiast w godzinach pracy, niestety, b�dzie pani musia�a odbiera� telefony.
� A co to za zadanie?
� Podobno ma pani znajomo�ci w �wiecie handlarzy antyk�w i r�nego rodzaju niebieskich ptaszk�w, co to nigdzie nie pracuj�, a jednak nie�le �yj�. Prosz� si� zorientowa�, czy przyjazd Schreibera nie wzbudzi� ich zainteresowania i czy nie b�d� usi�owali mu czego� sprzeda�. Pani zadanie nosi fachow� nazw�: �penetracja przest�pczego �rodowiska�.
� Znakomicie � ucieszy�a si� Monika. � Znam kilku m�odych plastyk�w, kt�rzy temu i owemu usi�uj� sprzeda� podrobione p��tna starych mistrz�w. Znam kilku handlarzy lamp naftowych i stylowych mebli. Tak�e zreszt� przewa�nie handluj� falsyfikatami.
Zadowolona z nowego zadania wyj�a z torebki puderniczk�, aby wytrze� �lady rozmazanego na policzkach tuszu do rz�s.
� Kto� nas �ledzi, szefie � stwierdzi�a nagle, spogl�daj�c w lusterko puderniczki. � Jaki� m�ody cz�owiek jedzie za nami na skuterze �Jawa 50� a� od ministerstwa.
Zerkn��em w lusterko. Rzeczywi�cie jecha� za nami m�ody d�ugow�osy blondyn.
� Zaraz go zgubi� � o�wiadczy�em z przechwa�k� w g�osie. Nale�a�o chyba nareszcie zaimponowa� czym� mojej wsp�pracowniczce.
Zgubienie jawy nie wydawa�o mi si� trudne. Rozwija�a szybko�� sze��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�, a m�j samoch�d potrafi przekracza� szybko�� dwustu kilometr�w. Czy nie ogl�da�em zreszt� dziesi�tk�w film�w sensacyjnych, w kt�rych ukazywano, jak si� takie sprawy za�atwia?
Doda�em gazu, skr�ci�em w Aleje Jerozolimskie, p�niej w Krucz�. M�odzieniec na skuterze znikn�� mi z oczu, ale na skrzy�owaniu Kruczej i Ho�ej, tu� ko�o �Grand Hotelu� zatrzyma� mnie milicjant.
� To b�dzie pana kosztowa�o sto z�otych � powiedzia�. � Wprawdzie pana samoch�d wygl�da tak, jakby ci�gn�� ostatkiem si�, ale mimo to je�dzi za szybko.
Zap�aci�em mandat i pomy�la�em melancholijnie, �e na �adnym z ogl�danych przeze mnie film�w �aden z bohater�w nie p�aci� mandatu, cho� je�dzi� jak szatan.
Odwioz�em Monik� pod jej dom i zawr�ci�em do siebie, na Stare Miasto. Jecha�em oczywi�cie wolno, jestem bowiem skromnie zarabiaj�cym urz�dnikiem.
Zaparkowa�em wehiku� przed swoim domem i w�a�nie wtedy podjecha� do mnie �Jaw� 50� m�odzieniec o d�ugich, jasnych w�osach i ponurym spojrzeniu.
� Chcia�em pana ostrzec burkn�� do mnie m�odzieniec. � Monika jest najpi�kniejsz� dziewczyn� na �wiecie i niech si� pan od niej odczepi. Wozi j� pan po mie�cie pokracznym pud�em i do tego jeszcze zn�ca si� nad ni�. Widzia�em, jak p�aka�a. Pan jest sadyst�.
� Przepraszam, ale co to pana obchodzi?
� Jestem jej narzeczonym � dumnie wypr�y� si� m�odzieniec.
� Osobistym? � zaciekawi�em si�.
� Na razie nie. Osobistym narzeczonym jest Jacek. Ale poniewa� przebywa za granic�, ja go teraz zast�puj� i poczuwam si� do opieki nad Monik�.
Pokiwa�em smutnie g�ow� i pozostawiwszy m�odzie�ca na chodniku poszed�em do swego mieszkania. Obudzi�y si� we mnie z�e przeczucia co do wsp�pracy z Monik�, kt�ra tak bardzo chcia�a zosta� detektywem. Mia�a wiele talent�w i urod�, ale chyba zbyt wielu narzeczonych.
Przyrz�dzi�em sobie obiad. Potem d�ugo w nocy czyta�em i p�no po�o�y�em si� spa�. Po p�nocy obudzi� mnie telefon.
� Jak si� masz, Tomaszu � rozpozna�em g�os Waldemara Batury, najwi�kszego i najsprytniejszego handlarza antyk�w, kt�ry za moj� przyczyn� pow�drowa� na jaki� czas za kratki, ale wkr�tce za dobre sprawowanie opu�ci� warunkowo miejsce odosobnienia. � Chcia�em ci uprzejmie przypomnie�, �e nie zajmuj� si� ju� poszukiwaniem skarb�w. Warunkowe zwolnienie z wi�zienia do czego� zobowi�zuje, chyba to rozumiesz.
� Oczywi�cie, ale dlaczego dzwonisz? I to o tak p�nej porze?
� Ka�da pora jest dobra, aby powiedzie� sobie kilka s��w prawdy � stwierdzi� Batura. � A ja pragn� ci wyja�ni�, �e postanowi�em kroczy� drog� uczciwo�ci i prawa. Nie znam �adnego Schreibera i nie zamierzam go pozna�.
� Rozumiem � westchn��em ci�ko.
� A co si� tyczy twojej nowej wsp�pracowniczki � ci�gn�� Batura � jest bardzo wykszta�cona, inteligentna i prze�liczna. Gratuluj�.
I od�o�y� s�uchawk�. Nie zasn��em a� do rana. Dusi�a mnie bezsilna w�ciek�o��. Panna Monika mimo najszczerszych wysi�k�w z jej strony nie nadawa�a si� do pracy detektywa-muzealnika. O�mieszy�a mnie w oczach Waldemara Batury. To z jej powodu jaki� d�ugow�osy m�odzieniec �ciga� mnie na �Jawie 50�, grozi� i nazwa� sadyst�. Mia�em przez ni� tak�e k�opoty z milicj�. A co zyska�em?
� Fort Lyck, Fort Lyck... � powtarza�em bez ko�ca.
I nagle dozna�em ol�nienia. Przypomnia�em sobie drewnian� chat� nad jeziorem, p�on�cy bierwionami kominek i siedz�cego przed nim m�czyzn� w zamszowej kurtce. Przypomnia�em sobie przygody na �Moby Dicku�, moje imi�, kt�re brzmia�o �Szara Sowa�. Czy to nie z ust tego cz�owieka o szlachetnej twarzy i ciemnych, g�adko zaczesanych w�osach us�ysza�em kiedy� s�owa Fort Lyck?
Wsta�em z ��ka i po�piesznie zredagowa�em d�ugi telegram.
ROZDZIA� TRZECI
WYPRAWA NA MAZURY � W JAKI SPOS�B ZNIECH�CI� MONIK�? � DZIWNY TELEGRAM � NIED�WIEDZI R�G � NA WZBURZONYM JEZIORZE � CZARCI OSTR�W � NOC PE�NA GROZY � MONIKA PISZE O�WIADCZENIE � MYSZY, �ABY I SZCZURY � CO SI� STA�O NA WYSPIE? � WINNETOU
Zbli�a� si� ch�odny, kwietniowy wiecz�r przy�pieszony padaj�cym nieustannie deszczem. Po niebie sun�y ogromne, czarne zwaliska chmur, silny wiatr ko�ysa� bezlistnymi jeszcze ga��ziami drzew. Na przedniej szybie wehiku�u monotonnie przesuwa�y si� wycieraczki, dmuchawa wyp�dza�a par� oddech�w, kt�ra osiada�a na szkle i utrudnia�a widoczno��. Przed kwadransem zjechali�my z asfaltowej szosy w Puszcz� Pisk� i teraz posuwali�my si� piaszczyst� drog�, na kt�rej resory samochodu skrzypia�y g�o�no i nieprzyjemnie trz�s�o. Od czasu do czasu napotykali�my wielkie ka�u�e wody, a w�wczas � na widok rozbryzguj�cych si� woko�o czarnych skrzep�w b�ota � robi�o si� jeszcze nieprzyjemniej.
� Czy to daleko? � zapyta�a mnie Monika, poziewuj�c dyskretnie.
� Tylko kilka kilometr�w przez las i ju� b�dzie Nied�wiedzi R�g.
� Zabawna nazwa � znowu ziewn�a.
By�a chyba troch� zm�czona kilkugodzinn� jazd� z Warszawy.
� Podobno �y�y tu kiedy� nied�wiedzie. Zreszt� na Mazurach pe�no przer�nych �rog�w�. Znam miejscowo�ci o nazwie �abi R�g, Z�oty R�g, a tak�e Sowir�g, gdzie dzieje si� akcja s�ynnej powie�ci Ernsta Wiecherta �Dzieci Jeromin�w�. Czyta�a pani t� ksi��k�?
� Nie. I nigdy nie by�am na Mazurach.
Kocha�em t� rozleg�� i przepi�kn� ziemi�, pokryt� lasami i jeziorami. Sp�dzi�em tu wiele najszcz�liwszych chwil w �yciu. Zawsze urzeka�a mnie ona swoim pi�knem, tajemniczo�ci�, histori� pe�n� dziwnych i zaskakuj�cych wydarze�: tych z czas�w walki z Krzy�akami, tych nowszych � z okresu walki o polsko�� tej ziemi. I tych najnowszych, gdy na kopernikowskim zamku w Olsztynie znowu wci�gni�to b