15547
Szczegóły |
Tytuł |
15547 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15547 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15547 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15547 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wiera Iwanowna Krzyżanowska
Pięcioksiąg ezotoryczny
dziewięciotomowy
ŚMIERĆ PLANETY Tom II
wydane przez
POWRÓT DO NATURY
Katolickie publikacje
80-345 Gdańsk-Oliwa ul. Pomorska 86/d
tel/fax. (058) 556-33-32
Spis rozdziałów
Rozdział I str - 2
Rozdział II str - 8
Rozdział III str - 14
Rozdział VI str - 20
Rozdział V str - 26
Rozdział VI str - 33
Rozdział VII str - 39
Rozdział VIII str - 45
Rozdział IX str - 51
Rozdział X str - 61
Rozdział XI str - 68
111® FLAMlff
TOMU
ROZDZIAŁ I
Po upływie kilku dni, spędzonych częściowo na zwiedzaniu, objeździe miasta i
okolic lub na składa-
niu różnych wizyt, Supramati postanowił odwiedzić święte miejsca, dotąd jeszcze
zachowane, a przede
wszystkim Jerozolimę.
Opowieść Niwary o dziwnej i cudownej katastrofie, jaka tam zaszła, wzbudziła w
nim szczególnie
żywe zainteresowanie.
Smętnym i zamyślonym wzrokiem patrzył Supramatii na zalane elektrycznością
miasto, kiedy wiozą-
cy ich samolot wzniósł się nad stolicą.
- Kiedy znów powrócę tutaj i nad pałacem moim zaświeci promienisty krzyż,
oznaczający schroni-
sko magów - misjonarzy, wtedy rozpocznie się rozstrzygający i ciężki bój światła
z mrokiem. Ilu w nim
zwycięży i zatriumfuje, a ilu padnie - jeden Bóg tylko wie - pomyślał,
wzdychając.
Jerozolima zupełnie się zmieniła. Góra, na której kiedyś Dawid zbudował swoje
warowne miasto,
obsunęła się na skutek trzęsienia ziemi, a ta część gdzie stał kościół Grobu
Zbawiciela, zapadła się
i wklęsła, tworząc olbrzymią kotlinę, w głębi której stała teraz dawna świątynia.
Różne wstrząsy skorupy ziemskiej nagromadziły wokoło skał, które tworzyły
obecnie jakby olbrzy-
mie ogrodzenie, okalające głęboki wąwóz i poczerniałą od wieków świątynię, zaś
dookoła niej, w tymże
wąwozie, rozłożyło się chrześcijańskie miasteczko. Było ono niewielkie i
składało się z biednych dom-
ków, tonących w gąszczu cyprysów i figowców, zamieszkałych przez wierne sługi
Chrystusowe.
Poza granicami skalistego ogrodzenia ciągnęły się obszary nieuprawianej ziemi i
tylko gdzienie-
gdzie, w oddali, widoczne były pola lub ogrody z nędzną roślinnością.
Okolice te czyniły niewypowiedzianie smutne wrażenie. Sataniści uciekli z nich
ze względu na szko-
dliwe dla siebie następstwa, a jeżeli przypadkowo znaleźli się w pobliżu tego
miejsca, to długo potem
odczuwali niedomagania i osłabienie; nadto jeszcze niepojęty wewnętrzny strach
odpędzał ich i zmuszał
do omijania tego świętego miejsca.
Skały otaczające dolinę zamieszkane były podobnie jak i miasto. W każdej
większej rozpadlinie,
w każdej maleńkiej grocie żył pustelnik, wiodący życie w poście i modlitwie.
W każdym z tych schronisk znajdował się także Krzyż lub obraz Zbawiciela i
paliła się lampka,
a twarze mieszkańców tchnęły tą gorącą i bezgraniczną wiarą, która może poruszać
góry.
2
Naturalnej bramy utworzonej przez zwały skalne, które zamknęły w ogóle
jakikolwiek inny dostęp do
doliny - pilnował starzec. Służył on też za przewodnika obcokrajowcom,
przybywającym na pielgrzymkę
lub ukrywającym się przed prześladowaniem.
Supramati i Niwara nie przyjęli proponowanych im usług i podziękowawszy starcowi
skierowali się
prosto do świątyni. Niestety, wewnątrz świątyni prawie nic nie pozostało z
dawnego majestatu, wspania-
łości i bogactwa; posępny półcień panował pod dawnymi sklepieniami, szaty
kapłanów były również pro-
ste i biedne, jak cała kościelna dekoracja. Mszę odprawiał stary biskup w białej
płóciennej szacie; od
wielu lat nabożeństwo było bez przerwy dniem i nocą i wierni zbierali się tam
kolejno. Wnętrze świątyni
było niewielkie, ponieważ niektóre jej części uszkodzone zwaliskami skalnymi,
rozpadły się zupełnie,
pozostała jedynie zupełnie nietknięta część mieszcząca Święty Grób.
W czasie przerwy, zaraz po skończeniu mszy Św., Supramati podszedł do biskupa i
poprosił go, aby
zechciał porozmawiać z nim sam na sam, po czym obaj udali się do celi
arcybiskupiej i długo tam roz-
mawiali. Wieczorem tegoż dnia niezwykle wielki tłum zapenił świątynię. Na
wezwanie biskupa cała lud-
ność, zamieszkująca miasteczko i okoliczne rozpadliny skalne, zebrała się w
kościele.
Kiedy otworzyły się drzwi świątyni, wyszedł Supramati w towarzystwie biskupa; po
raz pierwszy
przed prostymi śmiertelnikami ukazał się on w srebrzystych szatach rycerza
Graala i głowę jego otacza-
ła promienna aureola.
Lud zapełniający tłumnie wszystkie zakątki świątyni, upadł twarzą na ziemię,
sądząc, że ma przed
sobą Świętego, który zstąpił z nieba.
Kiedy na znak biskupa wszyscy się podnieśli, Supramati podszedł do stopni ambony
i zaczął prze-
mawiać. W pięknych słowach opisał on położenie świata, naszkicował rozpaczliwy
obraz nieszczęść
i zdziczenia ludzkości, która zapomniawszy o swoim Boskim pochodzeniu, pozwoliła
się opanować
przez duchy zła.
- A teraz, bracia drodzy - ciągnął dalej - zbliża się, przewidziany przez
proroków, koniec świata.
Podczas tych strasznych chwil, zgodnie z przepowiednią, niewidzialne stanie się
widzialnym; spełni się
sąd i oddzielą się owce czyste od owiec nieczystych - jak powiedziano w Piśmie
Świętym. Ci, którzy ni-
gdy nie odstępowali od wiary i czcili Boga, którzy byli zawsze zjednoczeni
jasnym choć niewidzialnym
łącznikiem ze swoim Stwórcą - otrzymają nagrodę za swoją wierność. Ci zobaczą
Chrystusa i aniołów
planety; będą oświeceni ich niebieskim światłem i usłyszą surowy wyrok na
diabelską armię szyderców
i obłudnych uwodzicieli, którzy oślepili i zgorszyli tyle dusz, zerwali tyle
węzłów między synami Bożymi
i Boskim ich Ojcem.
Wszechmoc Ojca Przedwiecznego łatwo oczywiście mogłaby zniweczyć i zepchnąć w
otchłań nisz-
czycielskiego ducha, który uważa się za niezwyciężonego, wraz z całą jego armią
stronników. Pan jed-
nak pozostawił mu swobodę działania, albowiem zło jest probierzem dobra, a
pokusa złego - to najwyż-
sza próba dla duszy. Wy, bracia i siostry, uważacie się za wiernych Panu, bowiem
zachowaliście wiarę
w Niego, byliście nieznużonymi stróżami ołtarza i Jego boskich tajemnic. W
duszach waszych podtrzy-
mujecie święty ogień, rozjaśniający ciernistą drogę człowieka do jego Stwórcy i
śpiewacie tajemny hymn
Zmartwychwstania. Do dnia dzisiejszego pozostaliście nieugięci, znosząc nędzę i
prześladowania
w tych ciężkich czasach, kiedy szatan zatknął swoje znamię na zhańbionych
ołtarzach, zuchwale bez-
cześci Stwórcę i prawa Jego. Teraz, drodzy bracia, pozostaje wam jeszcze
wypełnić i spłacić ostatni
dług na tej skazanej na śmierć Ziemi.
Musicie opuścić to schronisko, gdzie odprawialiście modlitwy i sakrament, ażeby
znów zjawić się
między ludźmi i rozpocząć wielką wojnę, ze złem. Będziecie zmuszeni głosić i
przepowiadać słowo Bo-
że, wzywać ludzi do nawrócenia się, do pokuty i modlitwy, obwieszczając im, że
godzina, w której rato-
wać się będzie już za późno, jest bliska. Musicie być nieustraszeni, nie lękać
się nawet śmierci, albo-
wiem walczyć będziecie dla zbawienia dusz ludzkich i każda tak zbawiona dusza
będzie nieocenionym
skarbem, który przyniesiecie do stóp Ojca Przedwiecznego.
Wielki to, lecz i zarazem ciężki obowiązek; panowanie grzechu zbliża się już do
swego końca, hordy
szatańskie dość już zgorszyły i opanowały dusz ludzkich, diabelskie ich chramy
będą zburzone i oczysz-
czone krwią, którą przeleją męczennicy. Odpowiedzcież mi, drodzy bracia moi, czy
czujecie się na si-
łach, aby wystąpić do wielkiej walki i nie szczędzić żadnej ofiary, a
współdziałać i pomagać Boskiemu
światłu w zwycięstwie nad mrokiem zła?
3
Kiedy Supramati mówił, tłum zwolna opuszczał się na kolana, nie odrywając oczu
od pięknego, udu-
chowionego oblicza kaznodziei, który w swoich śnieżnobiałych szatach ze
srebrzystą aureolą wokół gło-
wy wydawał się im Duchem niebiańskich sfer. A gdy umilkł, jednogłośny okrzyk
rozległ się w odpowiedzi
i ręce wszystkich wyciągnęły się ku niemu.
- Tak, chcemy walczyć i oddać życie i siły swoje dla zbawienia braci naszych!...
Panie Boże nasz,
dopomóż nam w walce dla chwały Imienia Twego - rozległy się setki głosów. Twarze
wszystkich tchnę-
ły męstwem i energią, a gorąca wiara paliła się w oczach i niewypowiedziane
piękno wewnętrzne najzu-
pełniej przemieniło oblicza zebranych.
Po skończonym nabożeństwie wszyscy obecni przyjęli komunię świętą i złożyli
przysięgę, że w wal-
ce z szatanem nie cofną się przed żadnym niebezpieczeństwem.
Po czym Supramati powtórnie przemówił do nich:
- Bracia i siostry! Pozostaje mi jeszcze powiedzieć wam, że kiedy ukaże się na
niebie promienisty
krzyż, grota Świętego zapłonie jak stos, a dzwony same zadzwonią - będzie to
znak, iż nadeszła chwila
waszego wystąpienia do świętej walki; i wówczas uzbrojeni w krzyż i niezachwianą
wiarę musicie walkę
tę rozpocząć. A do tej chwili módlcie się gorąco, przygotowujcie i zbierajcie
całą waszą moralną siłę, ja-
ką rozporządzacie.
Skończywszy ostatnią modlitwę wierni rozeszli się, a Supramati z Niwarą i
kapłanami zebrali się
u biskupa dla omówienia spraw, dotyczących bractwa w Jerozolimie oraz innych
chrześcijańskich
bractw, znajdujących się w Palestynie. Z rozmowy tej Supramati dowiedział się,
że w górach, a szcze-
gólnie w okolicach Synaju, powstało spore podziemne miasto.
Pewien pustelnik przypadkowo odkrył obszerne groty, tworzące cały podziemny
labirynt, które na-
stępnie zajęli chrześcijanie, chroniący się przed pościgiem i prześladowaniem
satanistów. Zbudowali oni
tam kościoły, mieszkania, cmentarze i odkryli nowe wejścia, starannie i
troskliwie ukrywane, a znane je-
dynie wiernym.
W tych niedostępnych schroniskach zbierano i przechowywano szczególnie czczone
relikwie, cu-
downe obrazy i wszystkie świętości, które uratowano od świętokradzkiego szału
satanistów. Żyli tam
szczególnie świątobliwi mieszkańcy, wiodący żywot w poście i nieustannej
modlitwie, pełni gorącej i pło-
miennej wiary, dla której gotowi byli zawsze poświęcić życie. Ziemia więc
podzieliła się jakby na dwie
warstwy: na powierzchni dokonywały się szaleństwa satanistów i gwałty, a w
podziemiach rozlegały się
święte pienia, odprawiano nabożeństwa i obchodzono religijne uroczystości.
Dziwnym zrządzeniem lo-
su, wiara chrześcijańska, która w katakumbach wzrosła i zdobyła swoją
niepokonaną moc - teraz znów
miała się pojawić z głębi grot i jaskiń czysta i silna, jak przy swoim
narodzeniu, żeby otrzymać na nowo
ostatni, krwią męczeństwa zdobyty chrzest.
Tak opowiadali Supramatiemu kapłani, a jeden z nich wspomniał, że kilka lat temu
w grotach utwo-
rzyła się niewielka gmina żeńska, której przełożoną była od niedawna młoda
dziewczyna o wielkiej cno-
tliwości i płomiennej wierze.
- Dziwna to jest istota - ciągnął starzec.
- Posiada rozum i silną wolę nad swój wiek. Rodzice jej byli wierzącymi i
należeli do starodawnego
chrześcijańskiego rodu, lecz niestety ulegli pokusie i wpadli w satanizm, zaś
Taissa wytrwała w wierze
i ukryła się. Ucieczka jej była stanowczo cudowną. Należało by sądzić, że anioł
kierował maleńkim po-
wietrzenym czółnem, na którym ona tam dotarła. Stosownie do życzenia, została
wcielona do bractwa,
nad którym sama teraz sprawuje kierownictwo. Gorąca, niezachwiana wiara i
przykładne jej życie, za-
wsze budziły zachwyt i wprowadzały w zdumienie jej przyjaciółki; nadto Taissa
posiada dar przewidywa-
nia i miewa wizje; przekonaną jest na przykład, że życie jej - to wielka próba
lub posłannictwo i ciągle
też szuka ona i oczekuje kogoś.
Słuchając tego opowiadania Supramati uśmiechnął się lekko; wiedział on przecież
kim jest ta dziew-
czyna, która torowała sobie drogę ku niemu, podtrzymywana zapamiętałą miłością,
lecz jednocześnie
pełna świadomej wiary.
Po chwili rozmowa zmieniła kierunek i skupiła się na osobie człowieka bardzo
zajmującego wszyst-
kich wierzących, którzy widzieli w nim prawdziwe wcielenie zła i
najniebezpieczniejsze z żyjących kiedy-
kolwiek na ziemi stworzenie. Supramati słyszał już o nim w Carogrodzie i
przekonał się, że nadzwyczaj-
ny jego wpływ na umysły ludzkie z każdym dniem się potęgował. Jednakże
dotychczas nie miał sposob-
4
ności widzieć go, ponieważ Szelom Jezodot - jak go nazywano - znajdował się
podówczas w innym
mieście, wracając z podróży dookoła świata. Uważał siebie bowiem za władcę
planety, a jego wszech-
stronna i niemal bezgraniczna władza nad ludźmi uprawniała go do takiego tytułu.
Będąc ciekawym opi-
nii prostych śmiertelników o tym człowieku, Supramati poprosił, aby mu
opowiedziano wszystko, cokol-
wiek było o nim wiadonym.
Pochodzenie Szeloma Jezodota było tajemnicze i już okryte legendami, a z tych
wszystkich najbar-
dziej wiarygodnych miała być opowieść, w której tenże ukazywał się jako
nieprawny syn miliardera - ży-
da, który go następnie usynowił i uczynił swoim prawnym spadkobiercą i następcą.
On sam z dumą nazywał siebie jedynym synem szatana, z szyderstwem dodając przy
tym, że po-
dobny jest do Chrystusa, zwącego się Synem Bożym; ostatecznie pozwolił on
ludziom mówić i myśleć
o nim, co im się żywnie podobało.
Przybył z Azji jako młody jeszcze człowiek, pełen sił, demonicznie piękny i
rozpoczął swój triumfalny
pochód.
Tworzył "cuda", miał częściowy wpływ na materię, zamieniał kamienie w złoto,
dokonywał cudow-
nych uzdrowień, stwarzał lub uspakajał burzę i wywoływał demony; słowem, rządził
przyrodą i władał
najwidoczniej niewyczerpanymi skarbami, ponieważ pełnymi garściami rozsiewał
złoto, rozdając je każ-
demu, kto się do niego zbliżył. Jeden z kapłanów, który widział Szeloma,
zapewniał, że w jego osobie
było coś rzeczywiście czarującego, a spojrzeniem stanowczo ujarzmiał każdego i
poddawał swojej woli.
- Skoro mówisz, barcie Supramati, że nadeszły już ostatnie chwile, to być może,
iż człowiek ten jest
owym przepowiedzianym przez proroków Antychrystem - ze smutkiem dodał starzec.
Supramati nic nie odpowiedział i po chwili pożegnał kapłanów. O świcie zamierzał
odjechać do Sy-
naju i odwiedzić podziemny świat, służący za schronisko armii Chrystusowej.
Z głębokim wzruszeniem zszedł Supramati w podziemne galerie, w których ścigani
chrześcijanie ze-
brali i ukryli przed szydercami swoje najdrogocenniejsze skarby.
Schronisko kobiet żyjących samotnie oddzielone było od bezżennych mężczyzn i
posiadało oddziel-
ne wejście. Rodziny zaś zajmowały osobne pomieszczenia w tym wielkim podziemnym
mieście. Supra-
mati z Niwarą zamieszkali przy jednej z rodzin, która prosiła o przyjęcie jej
gościnności, a gospodarz -
młody człowiek, gorącej pobożności i bogobojności - pokazał im groty.
Nie bez zdziwienia oglądali wykute przez samą naturę, rozległe i wysokie, jak
wnętrza bazylik, pod-
ziemne sale, a w nich uratowane przed pogromem skarby duchowe.
Pewna kobieta, mająca siostrę w bractwie, którym kierowała Taissa, ofiarowała
się zaprowadzić tam
Supramatiego jako proroka, obwieszczającego koniec świata; Niwara jednak nie
został tam dopuszczo-
ny. Ze względu na oszczercze obmowy, rozsiewane przez satanistów na temat kobiet
chrześcijańskich,
ani jeden mężczyzna nie miał prawa wstępu na teren gminy żeńskiej i jedynie w
wielkie uroczystości,
obchodzone ku czci życia i śmierci Jezusa Chrystusa - stary osiemdziesięcioletni
kapłan przychodził
w celu odprawienia mszy świętej.
Długimi i krętymi galeriami, z mnóstwem cel i grot różnej wielkości, leżących po
obu stronach tych
podziemnych korytarzy, dotarł wreszcie Supramati ze swoją przewodniczką do
świątyni małego zgroma-
dzenia, gdzie zebrały się zakonnice, jeżeli jeszcze można było nazywać ich tym
mianem. Była to wielka
jaskinia, o niezwykle wysokim, ginącym w mroku sklepieniu, której ściany pokryte
były wiszącymi stalak-
tytami. W głębi, na podwyższeniu wzniesiony był ołtarz, a nad nim statua Matki
Boskiej nadnaturalnej
wielkości; na wyciągniętych rękach trzymała ona Dzieciątko Jezus, jakby
pokazując je wierzącym, a wo-
koło Niej zgrupowane były posągi gorąco czczonych dawniej świętych. Na ołtarzu,
pokrytym obrusem
tkanym srebrem, stał staroświecki złoty kielich. Po obu stronach ołtarza
znajdowało się po dwanaście
kobiet w bieli, z długimi woalami na głowach, które stojąc śpiewały hymn ku czci
Najświętszej Dziewicy
i Zbawiciela.
Wszystkie były młode i piękne, a harmonijne tony świeżych i niewinnych głosów
rozpływały się po
kościele, niczym dźwięki organu. Uwagę Supramatiego zwróciła jedna z nich,
również w bieli i z przeźro-
czystym woalem na głowie; jedynie wiszący na piersiach złoty krzyż odróżniał ją
od innych. Klęczała ona
na najwyższym stopniu ołtarza, ze złożonymi na piersiach rękami i utkwionym w
obraz wzrokiem; głos
jej, cudny, dźwięczny, silny i aksamitny, przyćmiewał wszystkie inne.
Była to młoda dziewczyna, lat około osiemnastu, czy dziewiętnastu, taka
delikatna, biała i przejrzy-
5
sta, że zdawało się, iż nie ma w niej życia; długie, złociste i lekko wijące się
włosy spadały jej do ziemi,
zaś duże niebieskie oczy były jasne i czyste jak u dziecka.
Po skończonej modlitwie przewodniczka Supramatiego zbliżyła się do sióstr i
zakomunikowała im
o przybyciu niezwykłego gościa. Wszystkie pośpieszyły ku niemu wraz z Taissą,
która zbliżywszy się do
Supramatiego na odległość dwóch kroków zatrzymała się nagle drgnęła i szeroko
otworzyła oczy, pa-
trząc na maga, po czym szybko padła na kolana i objąwszy rękami głowę, wymówiła
krótko:
- Ja ciebie znam. Ty jesteś posłannikiem wyższych sił i ukazujesz mi się w
widzeniach, lecz ... imie-
nia twego nie mogę sobie przypomnieć...
Supramati położył rękę na jej głowie, a następnie podniósł ją i rzekł uprzejmie:
- Serce twoje poznało mnie; przyszedłem powiedzieć ci, że ostatnia próba twoja
jest już bliska; kie-
dy ją dostojnie wytrzymasz i zwyciężysz ostatnie przeszkody, wówczas przypomnisz
sobie imię moje
i przeszłość. A teraz muszę powiedzieć kilka słów tobie i twoim przyjaciółkom.
Przedstawił im położenie świata, zaznaczył o zbliżaniu się końca planety i
oznajmił, że wszystkich
wierzących oczekuje największa walka w dziejach świata, walka o dusze ludzkie
jaką muszą stoczyć ze
złem, celem wyrwania z jego sideł tych dusz, które jeszcze można zbawić.
- Dotychczas, siostry moje, chroniłyście dusze od otaczającego was zła - dodał.
- Lecz o wiele ła-
twiej jest zachowywać czystość i wiarę w samotności zdała od wszelkiego
zgorszenia, aniżeli pośród ze-
psutych i przewrotnych ludzi, pod groźbą prześladowania lub nawet śmierci. Mam
więc nadzieję, że
i w tym mrowisku ujrzę waszą czystą, silną i niezwyciężoną białą armię,
wydzierającą duszę z sideł sza-
tańskich.
Przepełnione wiarą i pokorą siostry przysięgły zebrać wszystkie swoje siły, aby
utrzymać się na wy-
sokości zadania i godnie wypełnić je. Taissa zaś jakby się przemieniła zupełnie.
Podniosła wiara i nie-
chwiana pewność opromieniały jej przepiękne, z lekka zarumienione od zachwytu i
wzruszenia oblicze,
a niebieskie oczy z niepojętym wyrazem wpiły się w Supramatiego.
- Ja wytrzymam ostatnią próbę i pokonam wszystkie przeszkody, a Bóg mnie wesprze
i odsłoni mo-
je duchowe oczy - powiedziała młoda dziewczyna, w głosie jej dźwięczała
niezwykła energia.
Oczy Supramatiego zapłonęły radością, po czym pobłogosławił zebrane dziewczęta,
poradził im
bezustannie modlić się i pożegnał je.
Pobyt w podziemnym mieście bardzo podobał się Supramatiemu. Było tam całkiem
zupełnie, inne
powietrze przypominające atmosferę pałaców himalajskich; czuł się też całkiem
dobrze i wiele czasu
spędzał szczególnie w tych grotach, gdzie przechowywano dawne talizmany
cierpiącej ludzkości: reli-
kwie świętych i cudowne obrazy, przed którymi przez wieki całe ludzie wylewali
najczystsze porywy
dusz i otrzymywali niezliczone dobrodziejstwa. I potęga wielkich niewidzialnych
dobroczyńców ani tro-
chę nie osłabła z tego powodu, że zostali wygnani z pięknych i wspaniałych
świątyń i zeszli w mroczne,
podziemne korytarze; nie przestawali oni przepraszać Niebo o przebaczenie
bluźnierstw i występków -
ślepcom, powstającym przeciwko najwyższej Mocy, rządzącej wszechświatem.
Całymi godzinami modlił się Supramati, prosząc tych wysokich duchów o wsparcie,
o natchnienie
i zesłanie mu zrozumienia, ażeby mógł się stać prawdziwym i pokornym zwiastunem
świętego słowa.
Był on magiem i wyszedł z laboratorium swoich nauczycieli uzbrojony w ogromną
wiedzę; umiał po-
sługiwać się żywiołami i rozkazywać im, dosięgać i kierować wszelkimi
kosmicznymi siłami światowej
machiny, lecz ...
Lecz w czasie tego długiego doskonalenia się oddalony był zupełnie od ludzkiego
kołowrotu i po-
znawszy złożony mechanizm nieskończoności, przestał pojmować ów mikrokosmos,
który się zwie du-
szą człowieka.
Zapomniał o tym, co kryje w sercu człowieka: walka i burza, przepływ i odpływ,
upadek i narzekanie
drobnego, jadowitego owadu, zwanego "człowiekiem".
Brany oddzielnie taki rozumny pyłek nie przedstawia, sobą niczego razem ze swoją
mizerną chełpli-
wością, pychą, egoizmem i buntowniczym duchem; w liczbie całych milijardow,
stanowi on już chmurę
niszczycielskiej szarańczy, która toczy planetę, kręci się i miota między Niebem
i przepaścią... I Supra-
mati modlił się żarliwie do tych dobroczyńców wszystkich cierpiących, prosząc
ich o wielkie miłosierdzie,
którego nie wyczerpało i nie wysuszyło bezpośrednie stykanie się z ludzkimi
ranami; błagał o rozum,
o oświecenie, aby mógł pojąć grzesznych ludzi, łagodnie i pobłażliwie sądzić ich
i z miłością prowadzić
e
do Ojca Niebieskiego.
Z godnego politowania Ralfa Morgana, przewodnicy i nauczyciele uczynili maga o
trzech promie-
niach; z miłością i cierpliwością rozprostowywali, oczyszczali i uduchowiali
każde zagięcie i każdą
zmarszczkę jego duszy.
Ze zwyczajnego, o grubych i pospolitych zmysłach człowieka, uczynili wyższą
istotę, zdolną widzieć,
odczuwać i rozumieć niewidzialne. Nadeszła godzina, w której powinien spłacić
ten dług miłości, odda-
jąc niższym, idącym za nim, te skarby, którymi tak obficie go obdarzono.
Z głęboką pokorą zginał mag kolana przed wysokimi duchami, przepełnionymi Boskim
miłosier-
dziem, którzy się wyrzekli osobistego spokoju i szczęśliwej chwały, dobrowolnie
przykuwając siebie do
ziemi i bezustannie wysłuchując wszystkie gorycze, łzy i bóle, z jakimi
przychodzą do nich cierpiący,
prosząc ich, jak dzieci, o wszystko, czego brak im w życiu: o zdrowie, ziemskie
dobra, odpuszczenie
grzechów i występków.
- Nauczcie mnie, najwyżsi nauczyciele, kochać i rozumieć, jak Wy kochacie i
rozumiecie te występ-
ne stworzenia, tych Boskich zaprzańców. Nie pozwólcie mi zapomnieć, jestem słaby
i ślepy wobec ta-
jemnicy ludzkiego serca - ażeby pycha wiedzy nigdy nie zamroczyła mych duchowych
oczu; wspomóż-
cie mnie, abym mógł godnie wypełniać trudne i ciężkie zadanie - wieść te ciemne
i nieokrzesane ple-
miona, które będą oddane pod moją opiekę w nowym świecie, w światło ich Stwórcy.
I w mroku jaskini zapalały się wielkie, oślepiająco jasne światła; dobroczynne
duchy ukazywały się
magowi, spoglądając nań z miłością, ucząc go trudnej sztuki rozumienia dusz
ludzkich i obiecując swoją
pomoc i wsparcie.
W takiej atmosferze światła i ciepła, ciało Supramatiego napełniało się nowymi
siłami; cała jego isto-
ta drgała świętym porywem miłości ku bliźnim, ich moralna brzydota i upadek
wydawały mu się mniej
odpychające, pomimo występków, zbrodni, zaślepienia i bratobójczej nienawiści.
Poprzez całe to bagno widział on świecącą iskrę Boską, nieśmiertelne tchnienie
Stwórcy, której żad-
ne zło nie może ani zniszczyć, ani zgasić i która w całej swej pierwotnej
czystości tai się nawet w prze-
palonych piekielną złością piersiach szatana. Nikt nie jest zdolny pozbawić się
tego daru Nieba, danego
przez Boga.
Po upływie kilku tygodni takiego ascetycznego, pustelniczego i spędzonego na
modlitwie życia, Su-
pramati opuścił podziemne miasto i z nowym zapasem sił, pełen otuchy powrócił do
Carogrodu.
Teraz wstąpił on w świat i wspaniałe salony jego pałacu zapełniło wykwintne,
bogate i znakomite to-
warzystwo.
Z nienasyconą żądzą ciekawości próżny i lekkomyślny tłum oglądał drogocenne
przedmioty i skarby
sztuki, w wielkiej liczbie zebrane w tym po królewsku urządzonym domu,
posiadającym tak liczną obsłu-
gę, co już było zupełnie niezwykłe i niespotykane w epoce powszechnej "równości"
- kiedy ludziom
usługiwała maszyna lub zwierzę.
Kobiety zupełnie traciły głowy dla czarującego pięknego człowieka, dziwnie
wyróżniającego się spo-
śród tłumu, który go otaczał, jednak pomimo całej bezczelności i bezwstydu dam
"końca świata", coś co
tkwiło w surowym spojrzeniu i nieokreślonym uśmiechu Supramatiego, onieśmielało
i utrzymywało je
w odpowiedniej odległości.
Ale oprócz niezwykłego i wielkiego zainteresowania, jakie budziła osoba
czarującego księcia hindu-
skiego, całe miasto było porwane ciekawością i pełne rozmów z powodu
zbliżającego się do stolicy Sze-
loma Jezodota z bardzo liczną i błyszczącą świtą, którą ten ciągnął za sobą.
Na miejscu dawnej świątyni Św. Zofii, przerobionej później na meczet, syn
szatana zbudował wielki
pałac, wykorzystując w tym celu dawne ściany i mury. Część tego pałacu, w której
znajdowały się jesz-
cze resztki świątyni, służyła za osobiste apartamenty Szeloma i Ischet Zemumin -
dziwnej, nigdy nie od-
stępującej go kobiety, bezwstydnie tytułującej siebie matką i żoną Króla
Wszechświata. W dobudów-
kach gmachu urządzone były pomieszczenia dla świty, szatańskich kapłanów i
innych dziwacznych po-
tworów służących dla rozpusty. Wszystko, co szanował i co czcił dawny pogański i
chrześcijański świat
- te bękarty ostatnich czasów oblepiały błotem i plugawiły.
Z namiętną chciwością chwytano wiadomości i nowiny. Jeden bowiem kraj za drugim
poddawał się
dobrowolnie Szelomowi Jezodotowi, ponieważ nikt, tak jak on, nie dysponował
tyloma dobrami i skarba-
mi świata i nie rozrzucał ich z taką wspaniałomyślnością.
7
We wszystkich domach, gdzie tylko bywał Supramati, o niczym innym nie mówiono
tylko o tym;
i między innymi opowiadano także, że we wszystkich podległych mu krajach, Szelom
pozostawił swoich
satrapów, którzy mieli za obowiązek czuwać nad szczęściem i powodzeniem danego
kraju, co znaczyło,
że zmuszeni byli rozdawać potrzebującym złoto, urządzać uroczystości i
szatańskie orgie; tępić wszę-
dzie wierzących oraz wszystko dotyczące dawnych wierzeń religijnych. Do pomocy w
tak ważnych obo-
wiązkach, każdy satrapa miał przy boku swoim radę, składającą się prawie z
nieograniczonej liczby
członków. Aby móc wejść w szeregi członków rady, każdy musiał dowieść jawnie
wypełnienia "siedmiu
śmiertelnych grzechów", dokonać przynajmniej jednego zabójstwa i jakichkolwiek
innych okrucieństw.
Powszechnie mniemano, że Szelom obrał Carogród za swoją stolicę.
Nadszedł w końcu dzień, w którym ten groźny i tajemniczy człowiek przybył do
miasta. Jeszcze
w przeddzień podniecony tłum zaczął zalewać ulice, a z nadejściem nocy ukazał
się w powietrzu, oto-
czony flotyllą świty, czarny, ozdobiony złotą inkrustacją i zalany krwawo-
czerwonym światłem statek po-
wietrzny, w którym znajdował się Szelom. Na podobieństwo ducha mroku, spłynął on
z przestworzy na
nową siedzibę, którą sobie obrał za stolicę.
Przyjazd Szeloma obchodzony był uroczyście i uczczony pochodami, szatańskimi
procesjami i skła-
daniem ofiar, zamordowaniem kilku ludzi, uznanych ogólnie za wierzących i
dzikimi orgiami, które swo-
im bezwstydem i wyszukanymi bluźnierstwami przewyższały wszystko widziane
dotychczas. Lecz Sze-
lom nie poprzestał na uroczystościach i rozdawaniu nagród; zajął się także
ekonomicznymi reformami,
a pierwsza z nich wzbudziła powszechne zadowolenie. Ludność uwolniono od
obowiązku płacenia za
bilety przy przejeździe w powietrznych pociągach; w zamian za to, ustanowiono
nieznaczną roczną da-
ninę, dającą każdemu prawo bezpłatnego przenoszenia się i podróżowania z jednego
końca świata na
drugi.
"Ponieważ - jak objaśniał swoje prawo nowy władca ziemi - każdorazowa opłata
krępuje osobistą
swobodę ludzi, przywiązuje człowieka do jednego miejsca, kiedy on pragnie nieraz
udać się gdzie in-
dziej, a drogi powietrzne należą do każdego, podobnie jak i samo powietrze".
ROZDZIAŁ II
Po upływie około dwóch tygodni od czasu swego przyjazdu, pewnego dnia Szelom
Jezodot siedział
w swoich apartamentach. Była to średniej wielkości sala, obita czarną w czerwone
pasy materią i zasta-
wiona rzeźbionymi meblami z czarnego drzewa, zaś oparcia foteli i krzeseł
uwieńczone były głową ko-
zła, a na nich leżały czerwone jedwabne poduszki. Czerwone elektryczne lampy
zalewały pokój krwa-
wym światłem, a w szerokim fotelu z wysokim oparciem siedział za stołem Szelom i
uważnie słuchał sto-
jącego przed nim jednego z radców dworu, który gestykulując z niezwykłym zapałem,
coś mu ważnego
opowiadał. Czarna gwiazda na szyi wskazywała, że zajmuje on wysoki stopień w
szatańskiej hierarchi.
Car zła był człowiekiem młodym, dużego wzrostu, lecz tak szczupły i chudy, że
każde poruszenie je-
go wysokiej postaci, obciągniętej czarnym trykotem, przypominało ruchy węża.
Rysy twarzy, choć sko-
śne, były jednak prawidłowe, a oczy - duże, szare, z ostrym zielonkawym
odcieniem i prostymi, prawie
zrośniętymi nad czołem brwiami - błyszczały tak fosforycznie, że chwilami
czyniły wrażenie oczu dzikie-
go zwierza.
Spoza czerwonych, jak krew, mięsistych warg błyszczały ostre białe zęby; gęste
kędzierzawe, czar-
ne włosy i bródka mocno podkreślały matowo-ciemną cerę twarzy.
Na ogół, człowiek ten mógłby być nazwany nawet pięknym, gdyby fizjonomia jego
nie zdradzała
wszystkich występków, okrucieństw i nieczystych żądz, a spojrzenie nie było
takie zimne, dzikie i okrut-
ne.
Obok Szeloma lecz trochę niżej, na krześle siedziała kobieta czarującej
piękności. Obciskający ją
trykot uwydatniał cudne jej kształty, pozostawiając obnażoną szyję i ręce,
białością swoją przypominają-
ce kość słoniową; rysy twarzy przypominały dawną kameę, a duże, czarne i posępne
oczy migały spod
puszystych rzęs, jakby rozjaśnione wewnętrznym ogniem; małe czerwone usta
wyrażały zmysłowość,
a sinawo-czarne i niezwykle gęste włosy, spadały jej poniżej kolan. Szeroka
złota opaska ozdobiona
8
głową kozła z diamentowymi oczami podtrzymywała pyszną, czarnokędzierzawą jej
czuprynę. Kobieta
owa, w całym tego słowa znaczeniu, posiadała szatańską piękność i jak prawdziwe
wcielenie lubieżno-
ści i rozkoszy - stworzona była po to, aby rozbudzać namiętność i zaciągać ludzi
w tę przepaść, z której
sama wyszła.
- A więc ty, Madim, uważasz, że ten Hindus jest bardzo niebezpieczny? - zapytał
Szelom, gładząc
brodę i na pół urągliwie patrząc na stojącego przed nim człowieka, który kończył
swoje sprawozdanie.
- Tak jest, uważam za swój obowiązek zwrócić na niego twoją szczególną uwagę.
Człowiek ten na
pewno wylazł z jakiegoś tajemnego legowiska dawnych chrześcijan i otoczony jest
taką wrogą nam at-
mosferą, że kiedy przechodzi ze swoim sekretarzem obok naszych świątyń, to
powstaje w nich coś
w rodzaju burzy. Pałac jego pełen sług, lecz żaden z nich nie zawiera znajomości
z naszymi i nie bierze
udziału w naszych ceremoniach. Jak ci już komunikowałem, książę Supramati bywa w
towarzystwach
i u siebie urządza wspaniałe przyjęcia, lecz pewnym jest, że odnosi się on do
wszystkich z wielką rezer-
wą, a już najważniejszym i wprost nieprawdopodobnym jest to, że nie posiada
wcale kochanki.
- Trzeba by mu ją wyszukać i dostarczyć - powiedział drwiąco Szelom.
- Nie będzie to łatwe - odrzekł zafrasowany Madim.
- Przy tym nasz wielki astrolog i jasnowidz, Masłot, powiedział mi, że człowiek
ten z wielu innymi
wysłany jest przez naszych wrogów i sprawi nam wiele przykrości.
Wiem także, co Hindus mówił do doktora Szamanowa, że jakoby zbliża się koniec
świata i rozszale-
ją się straszne katastrofy: głód, trzęsienia ziemi...
Szelom Jezodot zaśmiał się głośno.
- Trzeba pewnie będzie pozbawić Masłota jego tytułu wielkiego jasnowidza,
ponieważ zaczyna on
ślepnąć; a i ciebie, Madim, uważałem za mądrzejszego!
Czyż sądzisz, że ja nie wiem tego, co powinienem wiedzieć? Ja jestem już na
drodze do odkrycia
i opanowania tajemnej substancji, czyli krwi planety - "eliksiru życia", jak zwą
ją wzgardzeni i przeklęci
egoiści, ukrywający się w Himalajach. Artystą w swej chytrosci i przebiegłości
będzie ten, kto potrafi nas
zgubić, gdy połkniemy pierwotną esencję, która zabezpiecza życie planety. W jaki
sposób może nadejść
głód, jeżeli ta sama substancja wywołuje wszędzie bogatą roślinność i obfitość
wszelkich płodów i owo-
ców? Lecz przypuśćmy nawet, że nastąpi katastrofa! To wówczas będę zaledwie o
krok jeden od poro-
zumienia się z siąsiednimi światami, dokąd też się i przesiedlimy!
A kiedy nas tu już nie będzie, niech sobie rozwala się nasza staruszka - ziemia
wraz ze wszystkimi
pochowanymi w niej bałwanami z głupią wiarą i wszelką "starzyzną", troskliwie
ukrywaną w jaskiniach
i podziemnych korytarzach.
Szelom wyprostował się, oczy jego błyszczały i cały dyszał bezmierną pychą i
świadomością swej
potęgi.
Madim i kobieta, oraz kilka jeszcze osób znajdujących się wówczas w pokoju,
patrzyli na niego z za-
chwytem i zabobonnym strachem.
- Pod jednym względem przede wszystkim masz rację, Madim - ciągnął Szelom.
- Pożytecznym będzie rozbroić i unieszkodliwić księcia Supramatiego. Sprawę tę
poruczam tobie,
Ischet. Ty staniesz się dla niego pokusą i uwiedziesz tego człowieka, a wobec
takiej piękności jak twoja,
trudno mu będzie pozostać obojętnym.
Dreszcze przebiegły po ciele młodej kobiety i trwożnie otuliła się czerwonym
płaszczem, który dotąd
swobodnie zwisał z jej ramion.
- Rozkaz twój, władco, jest ciężki i okrutny. Człowiek ten niezawodnie
rozporządza wielką siłą, sko-
ro już samo tylko zbliżenie się jego do naszych świątyń wywołuje burzę. Jakże
więc chcesz, abym zbli-
żyła się do niego?
Zimny i okrutny uśmiech szyderstwa prześliznął się po twarzy Szeloma.
- To już twoja rzecz; dlatego przecież jesteś Ischet Zemumin. Ułatwię ci zresztą
to zadanie i urzą-
dzę ucztę, w której i on weźmie udział. Sądzę, że to wystarczy, abyś go wzięła w
swoje ręce.
- Jutro odwiedzę Supramatiego, a ty postaraj się, aby wszystko było przygotowane
- rzekł, zwraca-
jąc się do Madima.
Dnia następnego Supramati znajdował się z Niwarą w sali przylegającej do
laboratorium. Mag był
blady i zamyślony, lecz zauważywszy trochę strwożony wzrok Niwary, uśmiechnął
się.
9
- A więc niepokoi cię zbliżająca się wizyta Jego Królewskiej Mości, pana
bluźnierstwa. Ja też nie
mogę powiedzieć, żeby mi to sprawiało przyjemność, lecz ponieważ spotkanie z nim
jest nieuniknione,
należy więc przyzwyczaić się tego. Tymczasem pójdziemy do laboratorium i zrobimy
pewne przygoto-
wania do przyjęcia.
Na znak Supramatiego Niwara wprawił w ruch duży elektroniczny aparat; zaczęły
się z niego wydo-
bywać długie smugi światła, które owijały się wokoło nich tworząc dziwną siatkę
w rodzaju klatki. Po kil-
ku chwilach wszystko pobladło i rozpłynęło się w powietrzu.
- Teraz niech raczy się zbliżyć! - zawołał wesoło Niwara, zatrzymując aparat.
Żałuję, że nie nade-
szła jeszcze godzina, kiedy można by pokazać temu diabelskiemu bękartowi, z kim
ma do czynienia.
Adept nie powinien oczywiście cieszyć się z cudzego nieszczęścia, lecz nie mogę
uwolnić się od uczu-
cia głębokiego zadowolenia, na myśl o zbliżającej się karze, która porazi tę
godną pogardy ludzkość.
Supramati smutnie pokiwał głową. - To, co ich oczekuje, jest tak okropne, że
trzeba być wyrozu-
miałym i żałować ich.
Upłynęła może godzina, gdy nagle po pokoju przeleciał poryw lodowatego wiatru i
z zewnątrz dał się
słyszeć głuchy szum, słyszany oczywiście jedynie tylko przez wtajemniczonych.
- Gość nasz zbliża się; poleciłem wprowadzić go do błękitnej sali - rzekł
Supramati, wstając.
- Pójdziesz ze mną, Niwaro, ponieważ on również jest ze swoim sekretarzem
Madimem, a resztę je-
go świty nasi przyjaciele zatrzymają u wejścia - dodał, widząc, że podległe mu
duchy żywiołów zebrały
się i otoczyły, aby go bronić.
Istotnie u wejścia do pałacu rozgorzał bój, niewidzialny oczywiście dla oczu
śmiertelnych, pomiędzy
duchami żywiołów z jednej strony, a larwami, wampirami i innym piekielnym
plugastwem, jakie składało
się na świtę Szeloma Jezodota - z drugiej strony.
Armia maga oczywiście zwyciężyła i żadna z sił nieczystych nie dostała się do
pałacu. Na zewnątrz
zaś walka tych dwóch wrogich potęg wyraziła się w postaci czarnych chmur, jakie
pokryły niebo, zgęsz-
czonego powietrza i głuchych grzmotów i piorunów. Kiedy Supramati wszedł,
błękitna sala, wychodząca
na ogród tonęła w białawym półmroku, a w szeroko otwartym oknie, widać było
błyskawice i wiatr, który
unosił słupy kurzu.
Szelom Jezodot stał sam jeden po środku sali. Nerwowe kurcze zeszpeciły i
skaziły jego twarz. Ma-
dim oczywiście pozostał za drzwiami, co zauważywszy, Niwara również oddalił się.
Dwaj potężni przeciwnicy znalazłszy się sam na sam, stanęli na przeciw siebie i
zmierzyli się wza-
jemnie wzrokiem. Oni obaj rozumieli znaczenie zaburzeń atmosferycznych.
Spjrzenie Supramatiego by-
ło po dawnemu spokojne i jasne, podczas gdy w zielonkawych oczach Szelona taiła
się nienawiść i pie-
kielna złość, słowem całe piekło chaotycznych uczuć, kryjących się w jego
ponurej i mrocznej duszy.
Wzrok jego, niby oczarowany, nie mógł oderwać się od wysokiej i pięknej postaci
maga, która jakby pro-
mieniała błękitnawym światłem, skupiającym się nad głową w kształcie jasnej
aureoli.
Na lekki ukłon Supramatiego Szelom odpowiedział niskim pochyleniem głowy,
znacznie niższym
zresztą, niż zwykle. W atmosferze tego pałacu światło przygniatało go, jak ołów,
a po zwinnym jego cie-
le przebiegł zimny dreszcz. Nie podali sobie ręki, gdyż zwyczaj ten dawno już
został zniesiony. Był on
w powszechnym użyciu tylko wówczas, kiedy prawa okultystyczne były prawie, że
nieznane i nikt nie po-
dejrzewał jaka potęga mieści się w prostym zetknięciu dwóch przeciwnych sił.
Sataniści znali to prawo
i unikali podawania ręki wierzącym.
- Witam cię książę Supramati. Przyszedłem zaproponować ci pokój - zaczął po
chwili Szelom.
- Wiem, że ty i bracia twoi porzuciliście swoje himalajskie schronisko, aby ze
mną walczyć. I na-
prawdę w tym świecie nie ma dla nas obu miejsca. Ziemia z jej rozkoszami i
bogactwami należy do
mnie; wy tu nie macie co robić, ponieważ królestwo wasze jest "nie z tego
świata".
Walka między nami będzie straszna i okrutna, gdyż wiecie, że siła moja równa
jest waszej. Tak sa-
mo jak i wy - rozkazuję żywiołom, znam tajemnice uzdrawiania, a legiony duchów
są mi posłuszne;
wskrzeszam zmarłych i kamienie przemieniam w złoto. Lecz zanim rozpoczniemy tę
rozstrzygającą wal-
kę, proponuję ci korzystną ugodę.
Wszak wy chcecie zbawiać duszę? Dobrze, dobrze. Powiedz zatem, na ile dusz
oceniasz ty swój
pobyt tutaj, a ja dobrowolnie oddam ci je. Chcesz pięć tysięcy? ... Dziesięć?...
Pięćdziesiąt?... Zabieraj-
cie je i uchodźcie stąd, nie stawajcie na mojej drodze.
40
- Propozycja twoja jest doskonała, lecz nie do przyjęcia, ponieważ ja nie mogę
brać dusz - one sa-
me powinny przyjść do mnie. Tylko w walce oczyszczą się one i z pełną swobodą, z
wolną wolą uczynią
wybór między dobrem i złem.
Oczy Szeloma błysnęły gniewem.
- Ja wiem, na co wy liczycie - na cudotwórczą siłę pierwotnej esencji, którą wy,
"nieśmiertelni", uwa-
żacie za wyłączną swoją własność. Ale jednak mylicie się, gdyż ja znalazłem to,
co tak troskliwie i za-
zdrośnie ukrywaliście i dokonam więcej cudów, niż wy - sknerzy, niegodziwi
stróże tradycji, którzyście
pozbawili ludzi tego skarbu. Można śmiało powiedzieć, że na oczach waszych
zmarło wiele ludzkich po-
koleń, lecz pozostaliście niewzruszeni; ja zaś dam każdemu możność upajania się
rozkosznym i bez-
cennym darem, jakim jest życie. Przepowiadacie bliski koniec świata i zagładzie
tej podobno nic już nie
może zapobiec?
A właśnie ja!- Szelom Jezodot dumnie wyprostował się i drgnął - Ja powstrzymam
rozkład planety,
kwitnącą roślinnością pokryję ziemię i sprawię, że urodzajność jej stanie się
niewyczerpaną, a ludzie
wiecznie młodzi i zdrowi, obdarzeni życiem tak długim, jak życie planety, będą
rozkoszować się wszyst-
kimi jej radościami i ubóstwiać mnie, jako swego dobroczyńcę.
- Uważaj, Szelomie Jezodot, żeby lekarstwo to nie okazało się bardziej zgubne
aniżeli sama choro-
ba. Strzeż się, ażeby kosmiczne prawa Boże, którymi pragniesz kierować, nie
zwróciły się i spadły na
ciebie!
Kiedy Supramati wymówił imię Przedwiecznego odrażający skurcz wykrzywił twarz
Szeloma, po
czym nagle wpadł we wściekłość i krzyknął:
- Ja uznaję tylko jednego władcę - szatana, ojca mojego - prawom którego
podporządkowuję się!
... Ostatnie słowo jeszcze niewypowiedziane, nikt nie wie, kto zwycięży, on czy
Ten!...
- Głupiec i zaślepieniec! - rzekł surowo Supramati.
- Otumaniony i zaślepiony swoją nienawiścią i występkami zapominasz, że i sam
szatan, jakim by
nie był, jest także synem Bożym. Żaden bunt, żadne bluźnierstwo, ani nienawiść
do Ojca, nic nie może
wyrwać zeń istnienia jego Ojca; pozostanie ona w nim aż do końca wieków, bowiem
to, co stworzył Bóg
- niezniszczalne jest. I ty sam jesteś niegodną latoroślą oderwaną od Bóstwa.
Pod grubą warstwą prze-
stępstw i buntów, w samej głębi twej istoty, tai się płomień, dając ci życie. I
płomień ten jest święty, on -
to tchnienie Przedwiecznego, mojego i twojego Ojca; tej iskry świętej, której ty
nie możesz ani zbrukać,
ani zniszczyć.
Podczas gdy Supramati mówił, Szelom skurczył się, opanowany nerwowym dreszczem.
Był w tej
chwili odrażająco wstrętny, twarz jego wykrzywiała się i krwawa piana wystąpiła
na wargi. Na zewnątrz
burza jeszcze się wzmagała. W porywach wichru dało się słyszeć coś niby żale i
jęki. Może to piekło
opłakiwało swą niemoc w walce z niebiańskim światłem?...
Nagle Szelom wyprostował się i pogroził zaciśniętą pięścią Supramatiemu, który
jak zawsze spokoj-
ny, jasno ale z politowaniem patrzył na niego.
- Porzuć swoje przestrogi, himalajski pustelniku; nie po to przyszedłem tu, aby
słuchać nauk twoich.
Nie chciałeś pokoju, więc będziemy walczyć i zobaczymy, kto komu ustąpi.
Popróbujemy naszych sił
wobec narodu i niech on sądzi, który z nas ma panować.
- Ja w ogóle nie mam zamiaru panować nad tym umierającym światem, lecz i nie mam
powodu od-
rzucać twego wyzwania. Tylko uprzedzam cię, abyś nie zbroił się przeciwko
nadchodzącej katastrofie.
Mówisz, że posiadasz pierwotną esencję? Dobrze. Lecz przecież nie znasz sposobu
jej użycia i dlatego
bądź ostrożny. Inaczej, powtarzam jeszcze raz - lekarstwo stanie się gorsze od
samej choroby - spo-
kojnie odpowiedział Supramati.
- Niech cię to nie napełnia obawą, ja odpowiadam za swoje czyny. Ale, jeżeli
przyjmujesz moje "wy-
zwanie", jak je nazywasz, to przyjmij również i moje zaproszenie, książę
Supramati i racz przybyć na
uroczystą ucztę, którą wkrótce urządzę.
Zagadkowy uśmiech mignął na ustach Supramatiego.
- Jeżeli ty, Szelomie Jezodot, nie obawiasz się mej obecności w domu twoim, to
oczywiście przy-
będę.
- I będziesz sam jeden, tak, jak i ja?
- Przybyłeś ze swoim sekretarzem, Madimem, który widzę stoi za drzwiami i drży z
zimna i ja więc
//
przyjdę ze swoim sekretarzem Niwarą.
- Którego ja także widzę nadętego pychą za drugimi drzwiami - zjadliwym i
drwiącym tonem wtrącił
Szelom.
- Za obietnice dziękuję ci książę. Będę oczekiwał uroczystości i bez żadnej
walki odstępuje ci w po-
darunku kilka setek dusz, które możecie sobie dowolnie zbawiać w swoich
zacisznych schroniskach.
- Dziękuję. Jesteś bardzo wspaniałomyślny, lecz ja niczego nie zwykłem
otrzymywać bez trudów,
a więc i tych dusz występnych. Słodki bywa tylko owoc pracy.
Szelom zaśmiał się sucho.
- Jak chcesz. Tymczasem rozkaż żywiołom, aby uspokoiły się, a słudzy twoi
niechaj zaprzestaną
wojny z moimi, abym mógł swobodnie i bez walki wyjść z twego pałacu.
Supramati odwrócił się do okna i podniósłszy rękę nakreślił w powietrzu kilka
fosforyzujących zna-
ków. Prawie w okamgnieniu rozległ się głuchy szum, porywy silnego wiatru
zupełnie zmiotły ołowiane
chmury, po czym rozjaśniło się i promienie słońca zalały pokój. W tejże chwili
dała się słyszeć dziwna,
delikatna jakby z oddali dochodząca muzyka, a za wielkim oknem ukazały się
lekkie, fantastyczne istoty,
które falowały na podobieństwo gazu poruszanego wiatrem.
Uśmiech bezgranicznego szczęścia rozjaśnił piękne oblicze maga, a trupio blady
Szelom Jezodot
z pochyloną głową, jak huragan wyleciał z pałacu w towarzystwie Madima. Dziwny
smutek opanował
serce władcy zła i utrudniał mu oddech. Dławiące uczucie nienawiści, goryczy i
zawiści szarpało go.
Skąd wzięło się podobne uczucie?
Czyżby drgnęło w nim i nakazywało mu oczywiście cierpieć to przeklęte "cośę,
tające się w głębi je-
go istoty, to boskie dziedzictwo Ojca Niebieskiego, które nie podlegało
zniszczeniu i mąciło triumf szata-
na, kiedy ów tamował rozwój dusz idących ku światłu?...
Supramati ledwie zauważył odejście Szeloma, radosny i zachwycony wzrok jego
przykuty był do
dziwnej wizji. Daleko, daleko, w szerokim złotym blasku, widział odbicie
drogiego przewodnika swojego,
Ebramara; z rozkoszą wdychał aromaty, opromieniającego go złocistymi kaskadami
czystego światła,
czuł ożywajające ciepło potężnych strumieni dobra, które ciągnęły ku sobie jego
duszę i ogarnęło go
niewypowiedziane uczucie szczęścia i wdzięczności. Podniósłszy rękę w kierunku
światła, zawołał:
- O! Jakież to wielkie szczęście, kiedy odczuwa się moc dobra i rozporządza
harmonią sfer. Jedyna
taka chwila niewysłowionego szczęścia tysiąckrotnie wynagradza walkę, cierpienia
i wiekową pracę!
Naprzód! naprzód! bez wytchnienia ku światłu!
Po odejściu Szeloma Niwara wszedł pocichutku i zamarł w bezruchu, zobaczywszy
swego nauczy-
ciela i przyjaciela w głębokim skupieniu. Nigdy jeszcze Supramati nie wydawał mu
się tak pięknym i cza-
rującym, jak w tej chwili, w ekstazie samozapomnienia.
Usłyszawszy wyszeptane cicho słowa, Niwara opuścił się na kolana i ze łzami w
oczach przycisnął
do ust rękę maga. Supramati drgnął, następnie detalikatnie położył rękę na
głowie ucznia.
- Tak, Niwaro, jesteśmy szczęś