Wiera Iwanowna Krzyżanowska Pięcioksiąg ezotoryczny dziewięciotomowy ŚMIERĆ PLANETY Tom II wydane przez POWRÓT DO NATURY Katolickie publikacje 80-345 Gdańsk-Oliwa ul. Pomorska 86/d tel/fax. (058) 556-33-32 Spis rozdziałów Rozdział I str - 2 Rozdział II str - 8 Rozdział III str - 14 Rozdział VI str - 20 Rozdział V str - 26 Rozdział VI str - 33 Rozdział VII str - 39 Rozdział VIII str - 45 Rozdział IX str - 51 Rozdział X str - 61 Rozdział XI str - 68 111® FLAMlff TOMU ROZDZIAŁ I Po upływie kilku dni, spędzonych częściowo na zwiedzaniu, objeździe miasta i okolic lub na składa- niu różnych wizyt, Supramati postanowił odwiedzić święte miejsca, dotąd jeszcze zachowane, a przede wszystkim Jerozolimę. Opowieść Niwary o dziwnej i cudownej katastrofie, jaka tam zaszła, wzbudziła w nim szczególnie żywe zainteresowanie. Smętnym i zamyślonym wzrokiem patrzył Supramatii na zalane elektrycznością miasto, kiedy wiozą- cy ich samolot wzniósł się nad stolicą. - Kiedy znów powrócę tutaj i nad pałacem moim zaświeci promienisty krzyż, oznaczający schroni- sko magów - misjonarzy, wtedy rozpocznie się rozstrzygający i ciężki bój światła z mrokiem. Ilu w nim zwycięży i zatriumfuje, a ilu padnie - jeden Bóg tylko wie - pomyślał, wzdychając. Jerozolima zupełnie się zmieniła. Góra, na której kiedyś Dawid zbudował swoje warowne miasto, obsunęła się na skutek trzęsienia ziemi, a ta część gdzie stał kościół Grobu Zbawiciela, zapadła się i wklęsła, tworząc olbrzymią kotlinę, w głębi której stała teraz dawna świątynia. Różne wstrząsy skorupy ziemskiej nagromadziły wokoło skał, które tworzyły obecnie jakby olbrzy- mie ogrodzenie, okalające głęboki wąwóz i poczerniałą od wieków świątynię, zaś dookoła niej, w tymże wąwozie, rozłożyło się chrześcijańskie miasteczko. Było ono niewielkie i składało się z biednych dom- ków, tonących w gąszczu cyprysów i figowców, zamieszkałych przez wierne sługi Chrystusowe. Poza granicami skalistego ogrodzenia ciągnęły się obszary nieuprawianej ziemi i tylko gdzienie- gdzie, w oddali, widoczne były pola lub ogrody z nędzną roślinnością. Okolice te czyniły niewypowiedzianie smutne wrażenie. Sataniści uciekli z nich ze względu na szko- dliwe dla siebie następstwa, a jeżeli przypadkowo znaleźli się w pobliżu tego miejsca, to długo potem odczuwali niedomagania i osłabienie; nadto jeszcze niepojęty wewnętrzny strach odpędzał ich i zmuszał do omijania tego świętego miejsca. Skały otaczające dolinę zamieszkane były podobnie jak i miasto. W każdej większej rozpadlinie, w każdej maleńkiej grocie żył pustelnik, wiodący życie w poście i modlitwie. W każdym z tych schronisk znajdował się także Krzyż lub obraz Zbawiciela i paliła się lampka, a twarze mieszkańców tchnęły tą gorącą i bezgraniczną wiarą, która może poruszać góry. 2 Naturalnej bramy utworzonej przez zwały skalne, które zamknęły w ogóle jakikolwiek inny dostęp do doliny - pilnował starzec. Służył on też za przewodnika obcokrajowcom, przybywającym na pielgrzymkę lub ukrywającym się przed prześladowaniem. Supramati i Niwara nie przyjęli proponowanych im usług i podziękowawszy starcowi skierowali się prosto do świątyni. Niestety, wewnątrz świątyni prawie nic nie pozostało z dawnego majestatu, wspania- łości i bogactwa; posępny półcień panował pod dawnymi sklepieniami, szaty kapłanów były również pro- ste i biedne, jak cała kościelna dekoracja. Mszę odprawiał stary biskup w białej płóciennej szacie; od wielu lat nabożeństwo było bez przerwy dniem i nocą i wierni zbierali się tam kolejno. Wnętrze świątyni było niewielkie, ponieważ niektóre jej części uszkodzone zwaliskami skalnymi, rozpadły się zupełnie, pozostała jedynie zupełnie nietknięta część mieszcząca Święty Grób. W czasie przerwy, zaraz po skończeniu mszy Św., Supramati podszedł do biskupa i poprosił go, aby zechciał porozmawiać z nim sam na sam, po czym obaj udali się do celi arcybiskupiej i długo tam roz- mawiali. Wieczorem tegoż dnia niezwykle wielki tłum zapenił świątynię. Na wezwanie biskupa cała lud- ność, zamieszkująca miasteczko i okoliczne rozpadliny skalne, zebrała się w kościele. Kiedy otworzyły się drzwi świątyni, wyszedł Supramati w towarzystwie biskupa; po raz pierwszy przed prostymi śmiertelnikami ukazał się on w srebrzystych szatach rycerza Graala i głowę jego otacza- ła promienna aureola. Lud zapełniający tłumnie wszystkie zakątki świątyni, upadł twarzą na ziemię, sądząc, że ma przed sobą Świętego, który zstąpił z nieba. Kiedy na znak biskupa wszyscy się podnieśli, Supramati podszedł do stopni ambony i zaczął prze- mawiać. W pięknych słowach opisał on położenie świata, naszkicował rozpaczliwy obraz nieszczęść i zdziczenia ludzkości, która zapomniawszy o swoim Boskim pochodzeniu, pozwoliła się opanować przez duchy zła. - A teraz, bracia drodzy - ciągnął dalej - zbliża się, przewidziany przez proroków, koniec świata. Podczas tych strasznych chwil, zgodnie z przepowiednią, niewidzialne stanie się widzialnym; spełni się sąd i oddzielą się owce czyste od owiec nieczystych - jak powiedziano w Piśmie Świętym. Ci, którzy ni- gdy nie odstępowali od wiary i czcili Boga, którzy byli zawsze zjednoczeni jasnym choć niewidzialnym łącznikiem ze swoim Stwórcą - otrzymają nagrodę za swoją wierność. Ci zobaczą Chrystusa i aniołów planety; będą oświeceni ich niebieskim światłem i usłyszą surowy wyrok na diabelską armię szyderców i obłudnych uwodzicieli, którzy oślepili i zgorszyli tyle dusz, zerwali tyle węzłów między synami Bożymi i Boskim ich Ojcem. Wszechmoc Ojca Przedwiecznego łatwo oczywiście mogłaby zniweczyć i zepchnąć w otchłań nisz- czycielskiego ducha, który uważa się za niezwyciężonego, wraz z całą jego armią stronników. Pan jed- nak pozostawił mu swobodę działania, albowiem zło jest probierzem dobra, a pokusa złego - to najwyż- sza próba dla duszy. Wy, bracia i siostry, uważacie się za wiernych Panu, bowiem zachowaliście wiarę w Niego, byliście nieznużonymi stróżami ołtarza i Jego boskich tajemnic. W duszach waszych podtrzy- mujecie święty ogień, rozjaśniający ciernistą drogę człowieka do jego Stwórcy i śpiewacie tajemny hymn Zmartwychwstania. Do dnia dzisiejszego pozostaliście nieugięci, znosząc nędzę i prześladowania w tych ciężkich czasach, kiedy szatan zatknął swoje znamię na zhańbionych ołtarzach, zuchwale bez- cześci Stwórcę i prawa Jego. Teraz, drodzy bracia, pozostaje wam jeszcze wypełnić i spłacić ostatni dług na tej skazanej na śmierć Ziemi. Musicie opuścić to schronisko, gdzie odprawialiście modlitwy i sakrament, ażeby znów zjawić się między ludźmi i rozpocząć wielką wojnę, ze złem. Będziecie zmuszeni głosić i przepowiadać słowo Bo- że, wzywać ludzi do nawrócenia się, do pokuty i modlitwy, obwieszczając im, że godzina, w której rato- wać się będzie już za późno, jest bliska. Musicie być nieustraszeni, nie lękać się nawet śmierci, albo- wiem walczyć będziecie dla zbawienia dusz ludzkich i każda tak zbawiona dusza będzie nieocenionym skarbem, który przyniesiecie do stóp Ojca Przedwiecznego. Wielki to, lecz i zarazem ciężki obowiązek; panowanie grzechu zbliża się już do swego końca, hordy szatańskie dość już zgorszyły i opanowały dusz ludzkich, diabelskie ich chramy będą zburzone i oczysz- czone krwią, którą przeleją męczennicy. Odpowiedzcież mi, drodzy bracia moi, czy czujecie się na si- łach, aby wystąpić do wielkiej walki i nie szczędzić żadnej ofiary, a współdziałać i pomagać Boskiemu światłu w zwycięstwie nad mrokiem zła? 3 Kiedy Supramati mówił, tłum zwolna opuszczał się na kolana, nie odrywając oczu od pięknego, udu- chowionego oblicza kaznodziei, który w swoich śnieżnobiałych szatach ze srebrzystą aureolą wokół gło- wy wydawał się im Duchem niebiańskich sfer. A gdy umilkł, jednogłośny okrzyk rozległ się w odpowiedzi i ręce wszystkich wyciągnęły się ku niemu. - Tak, chcemy walczyć i oddać życie i siły swoje dla zbawienia braci naszych!... Panie Boże nasz, dopomóż nam w walce dla chwały Imienia Twego - rozległy się setki głosów. Twarze wszystkich tchnę- ły męstwem i energią, a gorąca wiara paliła się w oczach i niewypowiedziane piękno wewnętrzne najzu- pełniej przemieniło oblicza zebranych. Po skończonym nabożeństwie wszyscy obecni przyjęli komunię świętą i złożyli przysięgę, że w wal- ce z szatanem nie cofną się przed żadnym niebezpieczeństwem. Po czym Supramati powtórnie przemówił do nich: - Bracia i siostry! Pozostaje mi jeszcze powiedzieć wam, że kiedy ukaże się na niebie promienisty krzyż, grota Świętego zapłonie jak stos, a dzwony same zadzwonią - będzie to znak, iż nadeszła chwila waszego wystąpienia do świętej walki; i wówczas uzbrojeni w krzyż i niezachwianą wiarę musicie walkę tę rozpocząć. A do tej chwili módlcie się gorąco, przygotowujcie i zbierajcie całą waszą moralną siłę, ja- ką rozporządzacie. Skończywszy ostatnią modlitwę wierni rozeszli się, a Supramati z Niwarą i kapłanami zebrali się u biskupa dla omówienia spraw, dotyczących bractwa w Jerozolimie oraz innych chrześcijańskich bractw, znajdujących się w Palestynie. Z rozmowy tej Supramati dowiedział się, że w górach, a szcze- gólnie w okolicach Synaju, powstało spore podziemne miasto. Pewien pustelnik przypadkowo odkrył obszerne groty, tworzące cały podziemny labirynt, które na- stępnie zajęli chrześcijanie, chroniący się przed pościgiem i prześladowaniem satanistów. Zbudowali oni tam kościoły, mieszkania, cmentarze i odkryli nowe wejścia, starannie i troskliwie ukrywane, a znane je- dynie wiernym. W tych niedostępnych schroniskach zbierano i przechowywano szczególnie czczone relikwie, cu- downe obrazy i wszystkie świętości, które uratowano od świętokradzkiego szału satanistów. Żyli tam szczególnie świątobliwi mieszkańcy, wiodący żywot w poście i nieustannej modlitwie, pełni gorącej i pło- miennej wiary, dla której gotowi byli zawsze poświęcić życie. Ziemia więc podzieliła się jakby na dwie warstwy: na powierzchni dokonywały się szaleństwa satanistów i gwałty, a w podziemiach rozlegały się święte pienia, odprawiano nabożeństwa i obchodzono religijne uroczystości. Dziwnym zrządzeniem lo- su, wiara chrześcijańska, która w katakumbach wzrosła i zdobyła swoją niepokonaną moc - teraz znów miała się pojawić z głębi grot i jaskiń czysta i silna, jak przy swoim narodzeniu, żeby otrzymać na nowo ostatni, krwią męczeństwa zdobyty chrzest. Tak opowiadali Supramatiemu kapłani, a jeden z nich wspomniał, że kilka lat temu w grotach utwo- rzyła się niewielka gmina żeńska, której przełożoną była od niedawna młoda dziewczyna o wielkiej cno- tliwości i płomiennej wierze. - Dziwna to jest istota - ciągnął starzec. - Posiada rozum i silną wolę nad swój wiek. Rodzice jej byli wierzącymi i należeli do starodawnego chrześcijańskiego rodu, lecz niestety ulegli pokusie i wpadli w satanizm, zaś Taissa wytrwała w wierze i ukryła się. Ucieczka jej była stanowczo cudowną. Należało by sądzić, że anioł kierował maleńkim po- wietrzenym czółnem, na którym ona tam dotarła. Stosownie do życzenia, została wcielona do bractwa, nad którym sama teraz sprawuje kierownictwo. Gorąca, niezachwiana wiara i przykładne jej życie, za- wsze budziły zachwyt i wprowadzały w zdumienie jej przyjaciółki; nadto Taissa posiada dar przewidywa- nia i miewa wizje; przekonaną jest na przykład, że życie jej - to wielka próba lub posłannictwo i ciągle też szuka ona i oczekuje kogoś. Słuchając tego opowiadania Supramati uśmiechnął się lekko; wiedział on przecież kim jest ta dziew- czyna, która torowała sobie drogę ku niemu, podtrzymywana zapamiętałą miłością, lecz jednocześnie pełna świadomej wiary. Po chwili rozmowa zmieniła kierunek i skupiła się na osobie człowieka bardzo zajmującego wszyst- kich wierzących, którzy widzieli w nim prawdziwe wcielenie zła i najniebezpieczniejsze z żyjących kiedy- kolwiek na ziemi stworzenie. Supramati słyszał już o nim w Carogrodzie i przekonał się, że nadzwyczaj- ny jego wpływ na umysły ludzkie z każdym dniem się potęgował. Jednakże dotychczas nie miał sposob- 4 ności widzieć go, ponieważ Szelom Jezodot - jak go nazywano - znajdował się podówczas w innym mieście, wracając z podróży dookoła świata. Uważał siebie bowiem za władcę planety, a jego wszech- stronna i niemal bezgraniczna władza nad ludźmi uprawniała go do takiego tytułu. Będąc ciekawym opi- nii prostych śmiertelników o tym człowieku, Supramati poprosił, aby mu opowiedziano wszystko, cokol- wiek było o nim wiadonym. Pochodzenie Szeloma Jezodota było tajemnicze i już okryte legendami, a z tych wszystkich najbar- dziej wiarygodnych miała być opowieść, w której tenże ukazywał się jako nieprawny syn miliardera - ży- da, który go następnie usynowił i uczynił swoim prawnym spadkobiercą i następcą. On sam z dumą nazywał siebie jedynym synem szatana, z szyderstwem dodając przy tym, że po- dobny jest do Chrystusa, zwącego się Synem Bożym; ostatecznie pozwolił on ludziom mówić i myśleć o nim, co im się żywnie podobało. Przybył z Azji jako młody jeszcze człowiek, pełen sił, demonicznie piękny i rozpoczął swój triumfalny pochód. Tworzył "cuda", miał częściowy wpływ na materię, zamieniał kamienie w złoto, dokonywał cudow- nych uzdrowień, stwarzał lub uspakajał burzę i wywoływał demony; słowem, rządził przyrodą i władał najwidoczniej niewyczerpanymi skarbami, ponieważ pełnymi garściami rozsiewał złoto, rozdając je każ- demu, kto się do niego zbliżył. Jeden z kapłanów, który widział Szeloma, zapewniał, że w jego osobie było coś rzeczywiście czarującego, a spojrzeniem stanowczo ujarzmiał każdego i poddawał swojej woli. - Skoro mówisz, barcie Supramati, że nadeszły już ostatnie chwile, to być może, iż człowiek ten jest owym przepowiedzianym przez proroków Antychrystem - ze smutkiem dodał starzec. Supramati nic nie odpowiedział i po chwili pożegnał kapłanów. O świcie zamierzał odjechać do Sy- naju i odwiedzić podziemny świat, służący za schronisko armii Chrystusowej. Z głębokim wzruszeniem zszedł Supramati w podziemne galerie, w których ścigani chrześcijanie ze- brali i ukryli przed szydercami swoje najdrogocenniejsze skarby. Schronisko kobiet żyjących samotnie oddzielone było od bezżennych mężczyzn i posiadało oddziel- ne wejście. Rodziny zaś zajmowały osobne pomieszczenia w tym wielkim podziemnym mieście. Supra- mati z Niwarą zamieszkali przy jednej z rodzin, która prosiła o przyjęcie jej gościnności, a gospodarz - młody człowiek, gorącej pobożności i bogobojności - pokazał im groty. Nie bez zdziwienia oglądali wykute przez samą naturę, rozległe i wysokie, jak wnętrza bazylik, pod- ziemne sale, a w nich uratowane przed pogromem skarby duchowe. Pewna kobieta, mająca siostrę w bractwie, którym kierowała Taissa, ofiarowała się zaprowadzić tam Supramatiego jako proroka, obwieszczającego koniec świata; Niwara jednak nie został tam dopuszczo- ny. Ze względu na oszczercze obmowy, rozsiewane przez satanistów na temat kobiet chrześcijańskich, ani jeden mężczyzna nie miał prawa wstępu na teren gminy żeńskiej i jedynie w wielkie uroczystości, obchodzone ku czci życia i śmierci Jezusa Chrystusa - stary osiemdziesięcioletni kapłan przychodził w celu odprawienia mszy świętej. Długimi i krętymi galeriami, z mnóstwem cel i grot różnej wielkości, leżących po obu stronach tych podziemnych korytarzy, dotarł wreszcie Supramati ze swoją przewodniczką do świątyni małego zgroma- dzenia, gdzie zebrały się zakonnice, jeżeli jeszcze można było nazywać ich tym mianem. Była to wielka jaskinia, o niezwykle wysokim, ginącym w mroku sklepieniu, której ściany pokryte były wiszącymi stalak- tytami. W głębi, na podwyższeniu wzniesiony był ołtarz, a nad nim statua Matki Boskiej nadnaturalnej wielkości; na wyciągniętych rękach trzymała ona Dzieciątko Jezus, jakby pokazując je wierzącym, a wo- koło Niej zgrupowane były posągi gorąco czczonych dawniej świętych. Na ołtarzu, pokrytym obrusem tkanym srebrem, stał staroświecki złoty kielich. Po obu stronach ołtarza znajdowało się po dwanaście kobiet w bieli, z długimi woalami na głowach, które stojąc śpiewały hymn ku czci Najświętszej Dziewicy i Zbawiciela. Wszystkie były młode i piękne, a harmonijne tony świeżych i niewinnych głosów rozpływały się po kościele, niczym dźwięki organu. Uwagę Supramatiego zwróciła jedna z nich, również w bieli i z przeźro- czystym woalem na głowie; jedynie wiszący na piersiach złoty krzyż odróżniał ją od innych. Klęczała ona na najwyższym stopniu ołtarza, ze złożonymi na piersiach rękami i utkwionym w obraz wzrokiem; głos jej, cudny, dźwięczny, silny i aksamitny, przyćmiewał wszystkie inne. Była to młoda dziewczyna, lat około osiemnastu, czy dziewiętnastu, taka delikatna, biała i przejrzy- 5 sta, że zdawało się, iż nie ma w niej życia; długie, złociste i lekko wijące się włosy spadały jej do ziemi, zaś duże niebieskie oczy były jasne i czyste jak u dziecka. Po skończonej modlitwie przewodniczka Supramatiego zbliżyła się do sióstr i zakomunikowała im o przybyciu niezwykłego gościa. Wszystkie pośpieszyły ku niemu wraz z Taissą, która zbliżywszy się do Supramatiego na odległość dwóch kroków zatrzymała się nagle drgnęła i szeroko otworzyła oczy, pa- trząc na maga, po czym szybko padła na kolana i objąwszy rękami głowę, wymówiła krótko: - Ja ciebie znam. Ty jesteś posłannikiem wyższych sił i ukazujesz mi się w widzeniach, lecz ... imie- nia twego nie mogę sobie przypomnieć... Supramati położył rękę na jej głowie, a następnie podniósł ją i rzekł uprzejmie: - Serce twoje poznało mnie; przyszedłem powiedzieć ci, że ostatnia próba twoja jest już bliska; kie- dy ją dostojnie wytrzymasz i zwyciężysz ostatnie przeszkody, wówczas przypomnisz sobie imię moje i przeszłość. A teraz muszę powiedzieć kilka słów tobie i twoim przyjaciółkom. Przedstawił im położenie świata, zaznaczył o zbliżaniu się końca planety i oznajmił, że wszystkich wierzących oczekuje największa walka w dziejach świata, walka o dusze ludzkie jaką muszą stoczyć ze złem, celem wyrwania z jego sideł tych dusz, które jeszcze można zbawić. - Dotychczas, siostry moje, chroniłyście dusze od otaczającego was zła - dodał. - Lecz o wiele ła- twiej jest zachowywać czystość i wiarę w samotności zdała od wszelkiego zgorszenia, aniżeli pośród ze- psutych i przewrotnych ludzi, pod groźbą prześladowania lub nawet śmierci. Mam więc nadzieję, że i w tym mrowisku ujrzę waszą czystą, silną i niezwyciężoną białą armię, wydzierającą duszę z sideł sza- tańskich. Przepełnione wiarą i pokorą siostry przysięgły zebrać wszystkie swoje siły, aby utrzymać się na wy- sokości zadania i godnie wypełnić je. Taissa zaś jakby się przemieniła zupełnie. Podniosła wiara i nie- chwiana pewność opromieniały jej przepiękne, z lekka zarumienione od zachwytu i wzruszenia oblicze, a niebieskie oczy z niepojętym wyrazem wpiły się w Supramatiego. - Ja wytrzymam ostatnią próbę i pokonam wszystkie przeszkody, a Bóg mnie wesprze i odsłoni mo- je duchowe oczy - powiedziała młoda dziewczyna, w głosie jej dźwięczała niezwykła energia. Oczy Supramatiego zapłonęły radością, po czym pobłogosławił zebrane dziewczęta, poradził im bezustannie modlić się i pożegnał je. Pobyt w podziemnym mieście bardzo podobał się Supramatiemu. Było tam całkiem zupełnie, inne powietrze przypominające atmosferę pałaców himalajskich; czuł się też całkiem dobrze i wiele czasu spędzał szczególnie w tych grotach, gdzie przechowywano dawne talizmany cierpiącej ludzkości: reli- kwie świętych i cudowne obrazy, przed którymi przez wieki całe ludzie wylewali najczystsze porywy dusz i otrzymywali niezliczone dobrodziejstwa. I potęga wielkich niewidzialnych dobroczyńców ani tro- chę nie osłabła z tego powodu, że zostali wygnani z pięknych i wspaniałych świątyń i zeszli w mroczne, podziemne korytarze; nie przestawali oni przepraszać Niebo o przebaczenie bluźnierstw i występków - ślepcom, powstającym przeciwko najwyższej Mocy, rządzącej wszechświatem. Całymi godzinami modlił się Supramati, prosząc tych wysokich duchów o wsparcie, o natchnienie i zesłanie mu zrozumienia, ażeby mógł się stać prawdziwym i pokornym zwiastunem świętego słowa. Był on magiem i wyszedł z laboratorium swoich nauczycieli uzbrojony w ogromną wiedzę; umiał po- sługiwać się żywiołami i rozkazywać im, dosięgać i kierować wszelkimi kosmicznymi siłami światowej machiny, lecz ... Lecz w czasie tego długiego doskonalenia się oddalony był zupełnie od ludzkiego kołowrotu i po- znawszy złożony mechanizm nieskończoności, przestał pojmować ów mikrokosmos, który się zwie du- szą człowieka. Zapomniał o tym, co kryje w sercu człowieka: walka i burza, przepływ i odpływ, upadek i narzekanie drobnego, jadowitego owadu, zwanego "człowiekiem". Brany oddzielnie taki rozumny pyłek nie przedstawia, sobą niczego razem ze swoją mizerną chełpli- wością, pychą, egoizmem i buntowniczym duchem; w liczbie całych milijardow, stanowi on już chmurę niszczycielskiej szarańczy, która toczy planetę, kręci się i miota między Niebem i przepaścią... I Supra- mati modlił się żarliwie do tych dobroczyńców wszystkich cierpiących, prosząc ich o wielkie miłosierdzie, którego nie wyczerpało i nie wysuszyło bezpośrednie stykanie się z ludzkimi ranami; błagał o rozum, o oświecenie, aby mógł pojąć grzesznych ludzi, łagodnie i pobłażliwie sądzić ich i z miłością prowadzić e do Ojca Niebieskiego. Z godnego politowania Ralfa Morgana, przewodnicy i nauczyciele uczynili maga o trzech promie- niach; z miłością i cierpliwością rozprostowywali, oczyszczali i uduchowiali każde zagięcie i każdą zmarszczkę jego duszy. Ze zwyczajnego, o grubych i pospolitych zmysłach człowieka, uczynili wyższą istotę, zdolną widzieć, odczuwać i rozumieć niewidzialne. Nadeszła godzina, w której powinien spłacić ten dług miłości, odda- jąc niższym, idącym za nim, te skarby, którymi tak obficie go obdarzono. Z głęboką pokorą zginał mag kolana przed wysokimi duchami, przepełnionymi Boskim miłosier- dziem, którzy się wyrzekli osobistego spokoju i szczęśliwej chwały, dobrowolnie przykuwając siebie do ziemi i bezustannie wysłuchując wszystkie gorycze, łzy i bóle, z jakimi przychodzą do nich cierpiący, prosząc ich, jak dzieci, o wszystko, czego brak im w życiu: o zdrowie, ziemskie dobra, odpuszczenie grzechów i występków. - Nauczcie mnie, najwyżsi nauczyciele, kochać i rozumieć, jak Wy kochacie i rozumiecie te występ- ne stworzenia, tych Boskich zaprzańców. Nie pozwólcie mi zapomnieć, jestem słaby i ślepy wobec ta- jemnicy ludzkiego serca - ażeby pycha wiedzy nigdy nie zamroczyła mych duchowych oczu; wspomóż- cie mnie, abym mógł godnie wypełniać trudne i ciężkie zadanie - wieść te ciemne i nieokrzesane ple- miona, które będą oddane pod moją opiekę w nowym świecie, w światło ich Stwórcy. I w mroku jaskini zapalały się wielkie, oślepiająco jasne światła; dobroczynne duchy ukazywały się magowi, spoglądając nań z miłością, ucząc go trudnej sztuki rozumienia dusz ludzkich i obiecując swoją pomoc i wsparcie. W takiej atmosferze światła i ciepła, ciało Supramatiego napełniało się nowymi siłami; cała jego isto- ta drgała świętym porywem miłości ku bliźnim, ich moralna brzydota i upadek wydawały mu się mniej odpychające, pomimo występków, zbrodni, zaślepienia i bratobójczej nienawiści. Poprzez całe to bagno widział on świecącą iskrę Boską, nieśmiertelne tchnienie Stwórcy, której żad- ne zło nie może ani zniszczyć, ani zgasić i która w całej swej pierwotnej czystości tai się nawet w prze- palonych piekielną złością piersiach szatana. Nikt nie jest zdolny pozbawić się tego daru Nieba, danego przez Boga. Po upływie kilku tygodni takiego ascetycznego, pustelniczego i spędzonego na modlitwie życia, Su- pramati opuścił podziemne miasto i z nowym zapasem sił, pełen otuchy powrócił do Carogrodu. Teraz wstąpił on w świat i wspaniałe salony jego pałacu zapełniło wykwintne, bogate i znakomite to- warzystwo. Z nienasyconą żądzą ciekawości próżny i lekkomyślny tłum oglądał drogocenne przedmioty i skarby sztuki, w wielkiej liczbie zebrane w tym po królewsku urządzonym domu, posiadającym tak liczną obsłu- gę, co już było zupełnie niezwykłe i niespotykane w epoce powszechnej "równości" - kiedy ludziom usługiwała maszyna lub zwierzę. Kobiety zupełnie traciły głowy dla czarującego pięknego człowieka, dziwnie wyróżniającego się spo- śród tłumu, który go otaczał, jednak pomimo całej bezczelności i bezwstydu dam "końca świata", coś co tkwiło w surowym spojrzeniu i nieokreślonym uśmiechu Supramatiego, onieśmielało i utrzymywało je w odpowiedniej odległości. Ale oprócz niezwykłego i wielkiego zainteresowania, jakie budziła osoba czarującego księcia hindu- skiego, całe miasto było porwane ciekawością i pełne rozmów z powodu zbliżającego się do stolicy Sze- loma Jezodota z bardzo liczną i błyszczącą świtą, którą ten ciągnął za sobą. Na miejscu dawnej świątyni Św. Zofii, przerobionej później na meczet, syn szatana zbudował wielki pałac, wykorzystując w tym celu dawne ściany i mury. Część tego pałacu, w której znajdowały się jesz- cze resztki świątyni, służyła za osobiste apartamenty Szeloma i Ischet Zemumin - dziwnej, nigdy nie od- stępującej go kobiety, bezwstydnie tytułującej siebie matką i żoną Króla Wszechświata. W dobudów- kach gmachu urządzone były pomieszczenia dla świty, szatańskich kapłanów i innych dziwacznych po- tworów służących dla rozpusty. Wszystko, co szanował i co czcił dawny pogański i chrześcijański świat - te bękarty ostatnich czasów oblepiały błotem i plugawiły. Z namiętną chciwością chwytano wiadomości i nowiny. Jeden bowiem kraj za drugim poddawał się dobrowolnie Szelomowi Jezodotowi, ponieważ nikt, tak jak on, nie dysponował tyloma dobrami i skarba- mi świata i nie rozrzucał ich z taką wspaniałomyślnością. 7 We wszystkich domach, gdzie tylko bywał Supramati, o niczym innym nie mówiono tylko o tym; i między innymi opowiadano także, że we wszystkich podległych mu krajach, Szelom pozostawił swoich satrapów, którzy mieli za obowiązek czuwać nad szczęściem i powodzeniem danego kraju, co znaczyło, że zmuszeni byli rozdawać potrzebującym złoto, urządzać uroczystości i szatańskie orgie; tępić wszę- dzie wierzących oraz wszystko dotyczące dawnych wierzeń religijnych. Do pomocy w tak ważnych obo- wiązkach, każdy satrapa miał przy boku swoim radę, składającą się prawie z nieograniczonej liczby członków. Aby móc wejść w szeregi członków rady, każdy musiał dowieść jawnie wypełnienia "siedmiu śmiertelnych grzechów", dokonać przynajmniej jednego zabójstwa i jakichkolwiek innych okrucieństw. Powszechnie mniemano, że Szelom obrał Carogród za swoją stolicę. Nadszedł w końcu dzień, w którym ten groźny i tajemniczy człowiek przybył do miasta. Jeszcze w przeddzień podniecony tłum zaczął zalewać ulice, a z nadejściem nocy ukazał się w powietrzu, oto- czony flotyllą świty, czarny, ozdobiony złotą inkrustacją i zalany krwawo- czerwonym światłem statek po- wietrzny, w którym znajdował się Szelom. Na podobieństwo ducha mroku, spłynął on z przestworzy na nową siedzibę, którą sobie obrał za stolicę. Przyjazd Szeloma obchodzony był uroczyście i uczczony pochodami, szatańskimi procesjami i skła- daniem ofiar, zamordowaniem kilku ludzi, uznanych ogólnie za wierzących i dzikimi orgiami, które swo- im bezwstydem i wyszukanymi bluźnierstwami przewyższały wszystko widziane dotychczas. Lecz Sze- lom nie poprzestał na uroczystościach i rozdawaniu nagród; zajął się także ekonomicznymi reformami, a pierwsza z nich wzbudziła powszechne zadowolenie. Ludność uwolniono od obowiązku płacenia za bilety przy przejeździe w powietrznych pociągach; w zamian za to, ustanowiono nieznaczną roczną da- ninę, dającą każdemu prawo bezpłatnego przenoszenia się i podróżowania z jednego końca świata na drugi. "Ponieważ - jak objaśniał swoje prawo nowy władca ziemi - każdorazowa opłata krępuje osobistą swobodę ludzi, przywiązuje człowieka do jednego miejsca, kiedy on pragnie nieraz udać się gdzie in- dziej, a drogi powietrzne należą do każdego, podobnie jak i samo powietrze". ROZDZIAŁ II Po upływie około dwóch tygodni od czasu swego przyjazdu, pewnego dnia Szelom Jezodot siedział w swoich apartamentach. Była to średniej wielkości sala, obita czarną w czerwone pasy materią i zasta- wiona rzeźbionymi meblami z czarnego drzewa, zaś oparcia foteli i krzeseł uwieńczone były głową ko- zła, a na nich leżały czerwone jedwabne poduszki. Czerwone elektryczne lampy zalewały pokój krwa- wym światłem, a w szerokim fotelu z wysokim oparciem siedział za stołem Szelom i uważnie słuchał sto- jącego przed nim jednego z radców dworu, który gestykulując z niezwykłym zapałem, coś mu ważnego opowiadał. Czarna gwiazda na szyi wskazywała, że zajmuje on wysoki stopień w szatańskiej hierarchi. Car zła był człowiekiem młodym, dużego wzrostu, lecz tak szczupły i chudy, że każde poruszenie je- go wysokiej postaci, obciągniętej czarnym trykotem, przypominało ruchy węża. Rysy twarzy, choć sko- śne, były jednak prawidłowe, a oczy - duże, szare, z ostrym zielonkawym odcieniem i prostymi, prawie zrośniętymi nad czołem brwiami - błyszczały tak fosforycznie, że chwilami czyniły wrażenie oczu dzikie- go zwierza. Spoza czerwonych, jak krew, mięsistych warg błyszczały ostre białe zęby; gęste kędzierzawe, czar- ne włosy i bródka mocno podkreślały matowo-ciemną cerę twarzy. Na ogół, człowiek ten mógłby być nazwany nawet pięknym, gdyby fizjonomia jego nie zdradzała wszystkich występków, okrucieństw i nieczystych żądz, a spojrzenie nie było takie zimne, dzikie i okrut- ne. Obok Szeloma lecz trochę niżej, na krześle siedziała kobieta czarującej piękności. Obciskający ją trykot uwydatniał cudne jej kształty, pozostawiając obnażoną szyję i ręce, białością swoją przypominają- ce kość słoniową; rysy twarzy przypominały dawną kameę, a duże, czarne i posępne oczy migały spod puszystych rzęs, jakby rozjaśnione wewnętrznym ogniem; małe czerwone usta wyrażały zmysłowość, a sinawo-czarne i niezwykle gęste włosy, spadały jej poniżej kolan. Szeroka złota opaska ozdobiona 8 głową kozła z diamentowymi oczami podtrzymywała pyszną, czarnokędzierzawą jej czuprynę. Kobieta owa, w całym tego słowa znaczeniu, posiadała szatańską piękność i jak prawdziwe wcielenie lubieżno- ści i rozkoszy - stworzona była po to, aby rozbudzać namiętność i zaciągać ludzi w tę przepaść, z której sama wyszła. - A więc ty, Madim, uważasz, że ten Hindus jest bardzo niebezpieczny? - zapytał Szelom, gładząc brodę i na pół urągliwie patrząc na stojącego przed nim człowieka, który kończył swoje sprawozdanie. - Tak jest, uważam za swój obowiązek zwrócić na niego twoją szczególną uwagę. Człowiek ten na pewno wylazł z jakiegoś tajemnego legowiska dawnych chrześcijan i otoczony jest taką wrogą nam at- mosferą, że kiedy przechodzi ze swoim sekretarzem obok naszych świątyń, to powstaje w nich coś w rodzaju burzy. Pałac jego pełen sług, lecz żaden z nich nie zawiera znajomości z naszymi i nie bierze udziału w naszych ceremoniach. Jak ci już komunikowałem, książę Supramati bywa w towarzystwach i u siebie urządza wspaniałe przyjęcia, lecz pewnym jest, że odnosi się on do wszystkich z wielką rezer- wą, a już najważniejszym i wprost nieprawdopodobnym jest to, że nie posiada wcale kochanki. - Trzeba by mu ją wyszukać i dostarczyć - powiedział drwiąco Szelom. - Nie będzie to łatwe - odrzekł zafrasowany Madim. - Przy tym nasz wielki astrolog i jasnowidz, Masłot, powiedział mi, że człowiek ten z wielu innymi wysłany jest przez naszych wrogów i sprawi nam wiele przykrości. Wiem także, co Hindus mówił do doktora Szamanowa, że jakoby zbliża się koniec świata i rozszale- ją się straszne katastrofy: głód, trzęsienia ziemi... Szelom Jezodot zaśmiał się głośno. - Trzeba pewnie będzie pozbawić Masłota jego tytułu wielkiego jasnowidza, ponieważ zaczyna on ślepnąć; a i ciebie, Madim, uważałem za mądrzejszego! Czyż sądzisz, że ja nie wiem tego, co powinienem wiedzieć? Ja jestem już na drodze do odkrycia i opanowania tajemnej substancji, czyli krwi planety - "eliksiru życia", jak zwą ją wzgardzeni i przeklęci egoiści, ukrywający się w Himalajach. Artystą w swej chytrosci i przebiegłości będzie ten, kto potrafi nas zgubić, gdy połkniemy pierwotną esencję, która zabezpiecza życie planety. W jaki sposób może nadejść głód, jeżeli ta sama substancja wywołuje wszędzie bogatą roślinność i obfitość wszelkich płodów i owo- ców? Lecz przypuśćmy nawet, że nastąpi katastrofa! To wówczas będę zaledwie o krok jeden od poro- zumienia się z siąsiednimi światami, dokąd też się i przesiedlimy! A kiedy nas tu już nie będzie, niech sobie rozwala się nasza staruszka - ziemia wraz ze wszystkimi pochowanymi w niej bałwanami z głupią wiarą i wszelką "starzyzną", troskliwie ukrywaną w jaskiniach i podziemnych korytarzach. Szelom wyprostował się, oczy jego błyszczały i cały dyszał bezmierną pychą i świadomością swej potęgi. Madim i kobieta, oraz kilka jeszcze osób znajdujących się wówczas w pokoju, patrzyli na niego z za- chwytem i zabobonnym strachem. - Pod jednym względem przede wszystkim masz rację, Madim - ciągnął Szelom. - Pożytecznym będzie rozbroić i unieszkodliwić księcia Supramatiego. Sprawę tę poruczam tobie, Ischet. Ty staniesz się dla niego pokusą i uwiedziesz tego człowieka, a wobec takiej piękności jak twoja, trudno mu będzie pozostać obojętnym. Dreszcze przebiegły po ciele młodej kobiety i trwożnie otuliła się czerwonym płaszczem, który dotąd swobodnie zwisał z jej ramion. - Rozkaz twój, władco, jest ciężki i okrutny. Człowiek ten niezawodnie rozporządza wielką siłą, sko- ro już samo tylko zbliżenie się jego do naszych świątyń wywołuje burzę. Jakże więc chcesz, abym zbli- żyła się do niego? Zimny i okrutny uśmiech szyderstwa prześliznął się po twarzy Szeloma. - To już twoja rzecz; dlatego przecież jesteś Ischet Zemumin. Ułatwię ci zresztą to zadanie i urzą- dzę ucztę, w której i on weźmie udział. Sądzę, że to wystarczy, abyś go wzięła w swoje ręce. - Jutro odwiedzę Supramatiego, a ty postaraj się, aby wszystko było przygotowane - rzekł, zwraca- jąc się do Madima. Dnia następnego Supramati znajdował się z Niwarą w sali przylegającej do laboratorium. Mag był blady i zamyślony, lecz zauważywszy trochę strwożony wzrok Niwary, uśmiechnął się. 9 - A więc niepokoi cię zbliżająca się wizyta Jego Królewskiej Mości, pana bluźnierstwa. Ja też nie mogę powiedzieć, żeby mi to sprawiało przyjemność, lecz ponieważ spotkanie z nim jest nieuniknione, należy więc przyzwyczaić się tego. Tymczasem pójdziemy do laboratorium i zrobimy pewne przygoto- wania do przyjęcia. Na znak Supramatiego Niwara wprawił w ruch duży elektroniczny aparat; zaczęły się z niego wydo- bywać długie smugi światła, które owijały się wokoło nich tworząc dziwną siatkę w rodzaju klatki. Po kil- ku chwilach wszystko pobladło i rozpłynęło się w powietrzu. - Teraz niech raczy się zbliżyć! - zawołał wesoło Niwara, zatrzymując aparat. Żałuję, że nie nade- szła jeszcze godzina, kiedy można by pokazać temu diabelskiemu bękartowi, z kim ma do czynienia. Adept nie powinien oczywiście cieszyć się z cudzego nieszczęścia, lecz nie mogę uwolnić się od uczu- cia głębokiego zadowolenia, na myśl o zbliżającej się karze, która porazi tę godną pogardy ludzkość. Supramati smutnie pokiwał głową. - To, co ich oczekuje, jest tak okropne, że trzeba być wyrozu- miałym i żałować ich. Upłynęła może godzina, gdy nagle po pokoju przeleciał poryw lodowatego wiatru i z zewnątrz dał się słyszeć głuchy szum, słyszany oczywiście jedynie tylko przez wtajemniczonych. - Gość nasz zbliża się; poleciłem wprowadzić go do błękitnej sali - rzekł Supramati, wstając. - Pójdziesz ze mną, Niwaro, ponieważ on również jest ze swoim sekretarzem Madimem, a resztę je- go świty nasi przyjaciele zatrzymają u wejścia - dodał, widząc, że podległe mu duchy żywiołów zebrały się i otoczyły, aby go bronić. Istotnie u wejścia do pałacu rozgorzał bój, niewidzialny oczywiście dla oczu śmiertelnych, pomiędzy duchami żywiołów z jednej strony, a larwami, wampirami i innym piekielnym plugastwem, jakie składało się na świtę Szeloma Jezodota - z drugiej strony. Armia maga oczywiście zwyciężyła i żadna z sił nieczystych nie dostała się do pałacu. Na zewnątrz zaś walka tych dwóch wrogich potęg wyraziła się w postaci czarnych chmur, jakie pokryły niebo, zgęsz- czonego powietrza i głuchych grzmotów i piorunów. Kiedy Supramati wszedł, błękitna sala, wychodząca na ogród tonęła w białawym półmroku, a w szeroko otwartym oknie, widać było błyskawice i wiatr, który unosił słupy kurzu. Szelom Jezodot stał sam jeden po środku sali. Nerwowe kurcze zeszpeciły i skaziły jego twarz. Ma- dim oczywiście pozostał za drzwiami, co zauważywszy, Niwara również oddalił się. Dwaj potężni przeciwnicy znalazłszy się sam na sam, stanęli na przeciw siebie i zmierzyli się wza- jemnie wzrokiem. Oni obaj rozumieli znaczenie zaburzeń atmosferycznych. Spjrzenie Supramatiego by- ło po dawnemu spokojne i jasne, podczas gdy w zielonkawych oczach Szelona taiła się nienawiść i pie- kielna złość, słowem całe piekło chaotycznych uczuć, kryjących się w jego ponurej i mrocznej duszy. Wzrok jego, niby oczarowany, nie mógł oderwać się od wysokiej i pięknej postaci maga, która jakby pro- mieniała błękitnawym światłem, skupiającym się nad głową w kształcie jasnej aureoli. Na lekki ukłon Supramatiego Szelom odpowiedział niskim pochyleniem głowy, znacznie niższym zresztą, niż zwykle. W atmosferze tego pałacu światło przygniatało go, jak ołów, a po zwinnym jego cie- le przebiegł zimny dreszcz. Nie podali sobie ręki, gdyż zwyczaj ten dawno już został zniesiony. Był on w powszechnym użyciu tylko wówczas, kiedy prawa okultystyczne były prawie, że nieznane i nikt nie po- dejrzewał jaka potęga mieści się w prostym zetknięciu dwóch przeciwnych sił. Sataniści znali to prawo i unikali podawania ręki wierzącym. - Witam cię książę Supramati. Przyszedłem zaproponować ci pokój - zaczął po chwili Szelom. - Wiem, że ty i bracia twoi porzuciliście swoje himalajskie schronisko, aby ze mną walczyć. I na- prawdę w tym świecie nie ma dla nas obu miejsca. Ziemia z jej rozkoszami i bogactwami należy do mnie; wy tu nie macie co robić, ponieważ królestwo wasze jest "nie z tego świata". Walka między nami będzie straszna i okrutna, gdyż wiecie, że siła moja równa jest waszej. Tak sa- mo jak i wy - rozkazuję żywiołom, znam tajemnice uzdrawiania, a legiony duchów są mi posłuszne; wskrzeszam zmarłych i kamienie przemieniam w złoto. Lecz zanim rozpoczniemy tę rozstrzygającą wal- kę, proponuję ci korzystną ugodę. Wszak wy chcecie zbawiać duszę? Dobrze, dobrze. Powiedz zatem, na ile dusz oceniasz ty swój pobyt tutaj, a ja dobrowolnie oddam ci je. Chcesz pięć tysięcy? ... Dziesięć?... Pięćdziesiąt?... Zabieraj- cie je i uchodźcie stąd, nie stawajcie na mojej drodze. 40 - Propozycja twoja jest doskonała, lecz nie do przyjęcia, ponieważ ja nie mogę brać dusz - one sa- me powinny przyjść do mnie. Tylko w walce oczyszczą się one i z pełną swobodą, z wolną wolą uczynią wybór między dobrem i złem. Oczy Szeloma błysnęły gniewem. - Ja wiem, na co wy liczycie - na cudotwórczą siłę pierwotnej esencji, którą wy, "nieśmiertelni", uwa- żacie za wyłączną swoją własność. Ale jednak mylicie się, gdyż ja znalazłem to, co tak troskliwie i za- zdrośnie ukrywaliście i dokonam więcej cudów, niż wy - sknerzy, niegodziwi stróże tradycji, którzyście pozbawili ludzi tego skarbu. Można śmiało powiedzieć, że na oczach waszych zmarło wiele ludzkich po- koleń, lecz pozostaliście niewzruszeni; ja zaś dam każdemu możność upajania się rozkosznym i bez- cennym darem, jakim jest życie. Przepowiadacie bliski koniec świata i zagładzie tej podobno nic już nie może zapobiec? A właśnie ja!- Szelom Jezodot dumnie wyprostował się i drgnął - Ja powstrzymam rozkład planety, kwitnącą roślinnością pokryję ziemię i sprawię, że urodzajność jej stanie się niewyczerpaną, a ludzie wiecznie młodzi i zdrowi, obdarzeni życiem tak długim, jak życie planety, będą rozkoszować się wszyst- kimi jej radościami i ubóstwiać mnie, jako swego dobroczyńcę. - Uważaj, Szelomie Jezodot, żeby lekarstwo to nie okazało się bardziej zgubne aniżeli sama choro- ba. Strzeż się, ażeby kosmiczne prawa Boże, którymi pragniesz kierować, nie zwróciły się i spadły na ciebie! Kiedy Supramati wymówił imię Przedwiecznego odrażający skurcz wykrzywił twarz Szeloma, po czym nagle wpadł we wściekłość i krzyknął: - Ja uznaję tylko jednego władcę - szatana, ojca mojego - prawom którego podporządkowuję się! ... Ostatnie słowo jeszcze niewypowiedziane, nikt nie wie, kto zwycięży, on czy Ten!... - Głupiec i zaślepieniec! - rzekł surowo Supramati. - Otumaniony i zaślepiony swoją nienawiścią i występkami zapominasz, że i sam szatan, jakim by nie był, jest także synem Bożym. Żaden bunt, żadne bluźnierstwo, ani nienawiść do Ojca, nic nie może wyrwać zeń istnienia jego Ojca; pozostanie ona w nim aż do końca wieków, bowiem to, co stworzył Bóg - niezniszczalne jest. I ty sam jesteś niegodną latoroślą oderwaną od Bóstwa. Pod grubą warstwą prze- stępstw i buntów, w samej głębi twej istoty, tai się płomień, dając ci życie. I płomień ten jest święty, on - to tchnienie Przedwiecznego, mojego i twojego Ojca; tej iskry świętej, której ty nie możesz ani zbrukać, ani zniszczyć. Podczas gdy Supramati mówił, Szelom skurczył się, opanowany nerwowym dreszczem. Był w tej chwili odrażająco wstrętny, twarz jego wykrzywiała się i krwawa piana wystąpiła na wargi. Na zewnątrz burza jeszcze się wzmagała. W porywach wichru dało się słyszeć coś niby żale i jęki. Może to piekło opłakiwało swą niemoc w walce z niebiańskim światłem?... Nagle Szelom wyprostował się i pogroził zaciśniętą pięścią Supramatiemu, który jak zawsze spokoj- ny, jasno ale z politowaniem patrzył na niego. - Porzuć swoje przestrogi, himalajski pustelniku; nie po to przyszedłem tu, aby słuchać nauk twoich. Nie chciałeś pokoju, więc będziemy walczyć i zobaczymy, kto komu ustąpi. Popróbujemy naszych sił wobec narodu i niech on sądzi, który z nas ma panować. - Ja w ogóle nie mam zamiaru panować nad tym umierającym światem, lecz i nie mam powodu od- rzucać twego wyzwania. Tylko uprzedzam cię, abyś nie zbroił się przeciwko nadchodzącej katastrofie. Mówisz, że posiadasz pierwotną esencję? Dobrze. Lecz przecież nie znasz sposobu jej użycia i dlatego bądź ostrożny. Inaczej, powtarzam jeszcze raz - lekarstwo stanie się gorsze od samej choroby - spo- kojnie odpowiedział Supramati. - Niech cię to nie napełnia obawą, ja odpowiadam za swoje czyny. Ale, jeżeli przyjmujesz moje "wy- zwanie", jak je nazywasz, to przyjmij również i moje zaproszenie, książę Supramati i racz przybyć na uroczystą ucztę, którą wkrótce urządzę. Zagadkowy uśmiech mignął na ustach Supramatiego. - Jeżeli ty, Szelomie Jezodot, nie obawiasz się mej obecności w domu twoim, to oczywiście przy- będę. - I będziesz sam jeden, tak, jak i ja? - Przybyłeś ze swoim sekretarzem, Madimem, który widzę stoi za drzwiami i drży z zimna i ja więc // przyjdę ze swoim sekretarzem Niwarą. - Którego ja także widzę nadętego pychą za drugimi drzwiami - zjadliwym i drwiącym tonem wtrącił Szelom. - Za obietnice dziękuję ci książę. Będę oczekiwał uroczystości i bez żadnej walki odstępuje ci w po- darunku kilka setek dusz, które możecie sobie dowolnie zbawiać w swoich zacisznych schroniskach. - Dziękuję. Jesteś bardzo wspaniałomyślny, lecz ja niczego nie zwykłem otrzymywać bez trudów, a więc i tych dusz występnych. Słodki bywa tylko owoc pracy. Szelom zaśmiał się sucho. - Jak chcesz. Tymczasem rozkaż żywiołom, aby uspokoiły się, a słudzy twoi niechaj zaprzestaną wojny z moimi, abym mógł swobodnie i bez walki wyjść z twego pałacu. Supramati odwrócił się do okna i podniósłszy rękę nakreślił w powietrzu kilka fosforyzujących zna- ków. Prawie w okamgnieniu rozległ się głuchy szum, porywy silnego wiatru zupełnie zmiotły ołowiane chmury, po czym rozjaśniło się i promienie słońca zalały pokój. W tejże chwili dała się słyszeć dziwna, delikatna jakby z oddali dochodząca muzyka, a za wielkim oknem ukazały się lekkie, fantastyczne istoty, które falowały na podobieństwo gazu poruszanego wiatrem. Uśmiech bezgranicznego szczęścia rozjaśnił piękne oblicze maga, a trupio blady Szelom Jezodot z pochyloną głową, jak huragan wyleciał z pałacu w towarzystwie Madima. Dziwny smutek opanował serce władcy zła i utrudniał mu oddech. Dławiące uczucie nienawiści, goryczy i zawiści szarpało go. Skąd wzięło się podobne uczucie? Czyżby drgnęło w nim i nakazywało mu oczywiście cierpieć to przeklęte "cośę, tające się w głębi je- go istoty, to boskie dziedzictwo Ojca Niebieskiego, które nie podlegało zniszczeniu i mąciło triumf szata- na, kiedy ów tamował rozwój dusz idących ku światłu?... Supramati ledwie zauważył odejście Szeloma, radosny i zachwycony wzrok jego przykuty był do dziwnej wizji. Daleko, daleko, w szerokim złotym blasku, widział odbicie drogiego przewodnika swojego, Ebramara; z rozkoszą wdychał aromaty, opromieniającego go złocistymi kaskadami czystego światła, czuł ożywajające ciepło potężnych strumieni dobra, które ciągnęły ku sobie jego duszę i ogarnęło go niewypowiedziane uczucie szczęścia i wdzięczności. Podniósłszy rękę w kierunku światła, zawołał: - O! Jakież to wielkie szczęście, kiedy odczuwa się moc dobra i rozporządza harmonią sfer. Jedyna taka chwila niewysłowionego szczęścia tysiąckrotnie wynagradza walkę, cierpienia i wiekową pracę! Naprzód! naprzód! bez wytchnienia ku światłu! Po odejściu Szeloma Niwara wszedł pocichutku i zamarł w bezruchu, zobaczywszy swego nauczy- ciela i przyjaciela w głębokim skupieniu. Nigdy jeszcze Supramati nie wydawał mu się tak pięknym i cza- rującym, jak w tej chwili, w ekstazie samozapomnienia. Usłyszawszy wyszeptane cicho słowa, Niwara opuścił się na kolana i ze łzami w oczach przycisnął do ust rękę maga. Supramati drgnął, następnie detalikatnie położył rękę na głowie ucznia. - Tak, Niwaro, jesteśmy szczęśliwi i bezgraniczna jest miłość Stwórcy, który pozwala nam przeni- kać, dosięgać i badać wielkie tajemnice tworzenia. A jakiż chwalebny i sławny los przyrzeka nam w przyszłości ta siła dobra, zdobyta pracą i trudem. Na początku oczekuje nas walka, w której mam na- dzieję, uda się nam wyrwać ze szpon zła nie jeden tysiąc dusz, a potem będzie nam danym głosić słowo Boże i dać początek Boskim prawom w nowym świecie. Naprzód, naprzód, Niwaro! Droga do świetlistego celu wszechwiedzy jeszcze bardzo długa, lecz my już czujemy skrzydła duchowe. Pozostańmy tylko pokornymi wobec wielkości Bezgranicznego i nie- wzruszeni w wierze, a skrzydła te poniosą nas po drabinie doskonałości z jednego stopnia na drugi. - Niewielki jest nasz świat, a jeszcze mniejsze czyny nasze, lecz Bóg w swoim miłosierdziu i mą- drości ocenia tylko rozmiary naszych zamierzeń i z miłością sądzi nas porównywując siły nasze z osią- gniętą wiedzą... Supramati umilknął i obaj, głęboko wzruszeni, wrócili do laboratorium. Na drugi dzień, pracując z uczniem swoim w gabinecie, Supramati nieoczekiwanie zapytał go: - Czy jesteś dostatecznie uzbrojony, Niwaro, aby śmiało pójść na ucztę do Szeloma? Wszak będą nas tam wszyscy usiłowali kusić wszelkimi sposobami. - O! Z tobą, nauczycielu, nie boję się niczego, przy tym wesprze nas również i Ebramar! - śmiało odpowiedział Niwara. 42 - Alboż nie mówiłeś mi już wiele razy, drogi nauczycielu, że z latarnią prawdy w rękach, niestraszny żaden mrok, ponieważ światło jej odkrywa wszystkie zasadzki i oświeca blaskiem wszystkie przepaści? Dzięki twoim lekcjom i mojej własnej pracy duchowe moje oczy już się otworzyły; widzę niewidzialne i słyszę harmonię sfer, a zaraźliwe tchnienie grzechu i zwierzęce uczucia budzą we mnie odrazę. Czyż wobec tego mógłbym poddać się nędznym pokusom? - Brawo, Niwaro! Widzę, że duchowe oczy twoje są rzeczywiście otworzone i że będziesz ostrożny. Lecz, przyjacielu mój, nie pogardzaj i nie lekceważ wroga, jakkolwiek by on nie był marnym, to może on stać się niebezpiecznym właśnie w chwili, kiedy zaśniemy, ukołysani przekonaniem i pewnością o swo- jej nietykalności, ponieważ jesteśmy nieśmiertelni. Lepiej jest zawsze przypuszczać, że broń nasza mo- że mieć pewne braki i niedostatki i dlatego bacznie uważać należy, aby żadna strzała wroga nie odkryła tych braków. Widząc, że młody adept jest bardzo poruszony, dodał przyjacielskim tonem: - Nie masz się czego rumienić. Ja wierzę, że jesteś i pozostaniesz nieugiętym. A ponieważ Szelom napewno zapragnie "odpocząć" po wizycie u mnie, zanim urządzi cudowną ucztę i przygotuje wszystkie pułapki, którymi upiększy ją na naszą cześć, sądzę więc, że zdążymy od- wiedzić Dachira i Narajanę. Opowiemy im o tym zdarzeniu i zaprosinach Szeloma, a równocześnie zobaczymy, jakie pole dzia- łania obrali dla siebie i przypatrzymy się ich pracom przygotowawczym. Po upływie kilku godzin samolot Supramatiego unosił go razem z Niwarą w kierunku starej Moskwy, ponieważ Dachir z Narajaną wybrali dawną Rosję i otaczające ją po rozpadzie tego imperium kraje, jako teren dla swojej pracy. Samolot mknął z zawrotną szybkością i po upływie kilku godzin, ujrzeli szeroko rozciągające się pod nimi rosyjskie równiny. Były one zawsze monotonne, lecz teraz przedstawiały ponury i opłakany wygląd. Obrzymie, bezpłodne piaszczyste pola podobne były do pustyni; ogromne i zielone lasy zniknęły, a wśród mizernej i karłowatej roślinności, trafiającej się jeszcze tu i ówdzie, nie było już widać niebie- skich, lub zielonych kopuł cerkiewnych ze złotymi krzyżami, które w dawnych czasach ożywiały wiejskie obszary. W pobliżu miast ciągnęły się na nieprzejrzanej przestrzeni ogromne cieplarnie, w których obecnie koncentrowało się całe rolnictwo; na ogół krajobraz był niewypowiedzianie martwy i smutny. - I to była kiedyś "Święta Ruś"! - pomyślał z westchnieniem Supramati, smętnym spojrzeniem ob- rzucając miasto, ponad którym przelatywali. - Tak - odpowiedział Niwara - krzyże i kopuły wszędzie zwalone i co tylko przypominało religię przodków zostało nielitościwie i w barbarzyński sposób zniszczone. Nie słychać już więcej głosu dzwonów, który zwoływał wierzących na nabożeństwo i pod starymi sklepieniami nie dźwięczą już święte pienia; wszelkie religijne uczucie zamarło ... Lecz nigdzie w innym miejscu zjawisko podobne nie czyniło na mnie tak przygnębiającego wrażenia, jak tutaj, bo przecież na- ród rosyjski ożywiała kiedyś gorąca i tkliwa wiara. - Pamiętam, byłem tu z Ebramarem i obserwowałem nieraz wstrząsające sceny nabożnych piel- grzymów, ściągających do różnych świętych miejsc. Biedni, w łachmanach, z ostatnim groszem w kie- szeni, szli ci wędrowcy z dalekich zakątków kraju, znużeni długą drogą i głodni, lecz przejęci tak gorącą wiarą, że skoro tylko dotknęli się relikwii świętych lub cudownego obrazu - zapominali o najcięższym znużeniu i wszelkich nieszczęściach; a kiedy zapalili swoje cieniutkie i mizerne świeczki lub też otrzyma- li odrobinę opłatka, komunii św. wówczas nastawała dla nich dziwnie uroczysta chwila. A jakże czysta i silna była modlitwa, wypływająca z serc tych ofiar losu! Ileż łask zsyłali na nich ci, do których przycho- dzili się modlić! Oczyszczeni, z zapasem nowych sił wracali oni do swojego życia ziemskiego, pełnego trudów. - Ach, nauczycielu, czy znajdzie się dość surowa kara, na tych przewrotnych i podstępnych żydo- komunistów, którzy z powodu swej niemocy czy też niedbalstwa, pychy, czy niegodziwej rozpusty, wy- rwali temu ludowi potrzymującą go wiarę, zerwali więzy łączące go z Bóstwem i szlachetnych, dobrych ludzi zamienili w rozbójników i opilców, renegatów! - Tak, ciężką naprawdę odpowiedzialność wzięli oni na siebie. Nie napróżno mówił Jezus Chrystus: "Biada człowiekowi, który sieje zgorszenie" i wskazał, co stanie się z tym, "który zgorszy jednego z tych /J maluczkich" - zauważył Supramati. - Jednak dziwię się, jak mógł tak szybko upaść szlachetny naród i bez żadnego oporu porzucić i zdeptać wszystko, co przez całe wieki czcił i szanował. - Było to coś w rodzaju moralnej gangreny, lecz spotykano także i wypadki sprzeciwu. Jeden z na- szych braci, który znajdował się tutaj w czasie ostatniej rewolucji, opowiadał mi w jaki sposób zginął klasztor Św. Trójcy i Św. Sergiusza.. - Wzburzenie rozgorzało wszędzie; ludzi opanował szał świętokradztwa i nienawiści ku Bogu. Plu- gawili, bezcześcili i palili cerkwie, kościoły; wszędzie mordowali księży, a w Iwarskiej cerkwi stoczono krwawą bitwę. Jakiś książę ze starożytnego ruskiego rodu z mieczem w ręku bronił starej ruskiej świąty- ni, lecz został zwyciężony i krew jego zbryzgała obraz, a ciała zabitych zawaliły całą kaplicę, która w końcu spłonęła; co się stało z obrazem - nie wiadomo. Rozumiesz, nauczycielu, że w takich warun- kach klasztorowi, jak również i zakonnikom, którzy tam się znajdowali zagrażało codziennie niebezpie- czeństwo. Najżarliwsi z nich przygotowując się na śmierć, całe dnie i noce spędzali na modlitwie przy trumnie z relikwiami Świętego. A w Moskwie tymczasem nieład, nierząd i próżność dosięgnęły swego szczytu i jak brat nasz opo- wiadał, to, co się tam działo przeszło wszelkie wyobrażenie. Zrozumiałym jest, że szaleńcy ci postanowili zniszczyć także klasztor, chociaż nie oznaczyli dokład- nie dnia. Jednak nie zdążyli doprowadzić do końca i urzeczywistnić swego wstrętnego, barbarzyńskiego zamiaru. Pewnego razu, w nocy, rozszalała się niewidzialna dotychczas burza; pioruny wywoływały pożary niebywałych rozmiarów, grad zabijał ludzi i zwierzęta, wicher z korzeniami wyrywał drzewa, zrywał da- chy, wywracał wieże, a jakby dla dopełnienia tego wszystkiego, wody wystąpiły z brzegów. Całe dnie i noce szalała burza, zginęły tysiące ludzi i wielu postradało zmysły ze strachu. Kiedy wreszcie burza ucichła, Moskwa z okolicami przedstawiała pole krwawej walki. Ludzie, a nawet i ciężkie przedmioty, unosił wiatr jak słomę, rozrzucał na nieprawdopodobną odległość. Dawny klasztor również zamienił się w gruzy. Burza skoncentrowała się nad nim i od pioruna wszczął się pożar, a ze studni, wykopanej przez Św. Sergiusza, wybuchała burzliwa i pienista woda, której podziemne strumienie dopełniały zniszczenia. Ściany zachwiały się i rozwaliły, a na ich miejsce woda naniosła góry piasku. Wszystko było zasłane tru- pami zakonników i okolicznych mieszkańców. W jaki sposób zniknęła, czy zabrana została trumna z relikwiami Świętego i kto to uczynił - pozo- stało nie do odgadnięcia tajemnicą. Wiadomym jest tylko, że relikwie zniknęły i sądzę, iż zakonnicy wy- nieśli je tajemnym przejściem. Zbadać i dociec tego jednak nie udało się, ponieważ zabobonny strach odpędza ludzi od tego miej- sca. Supramati milcząc słuchał opowiadania Niwary, a potem rzekł z westchnieniem: - Nierozumni, szaleńcy! Jakież piekło kipi w ich duszach, jeżeli z taką zaciętością i zaciekłością rzu- cają się na wszystko, co im przypomina Boga! Czyż ten ślepy tłum, pokrywający nieszczęsną ziemię wy- stępkami i buntem, skazując ją na zgubę, wyobraża sobie, że w granicach tego planetarnego atomu kończy się panowanie i władza Stwórcy? ... ROZDZIAŁ III - Już się zbliżamy, nauczycielu. Spójrz na miasto, to - Moskwa, a gdzie zauważysz białawy obłok nad domem, jest to znak, że mieszkają tam nasi przyjaciele - z ożywieniem objaśnił Niwara. Po upływie kilku minut samolot zatrzymał się u wieżyczki i zaledwie podróżni stanęli na platformie, ze schodów dał się słyszeć donośny i dźwięczny głos Narajany, który radośnie zawołał: - A toż to oni! Ach jakaż świetna i piękna myśl natchnęła was, aby zobaczyć się z nami. I z właści- wą sobie żywością, chwycił w objęcia Suprametiego i Niwarę; za nim ukazał się Dachir, który również gorąco powitał przyjaciół, po czym wszyscy skierowali się do jadalni, gdzie Narajana natychmiast zajął M się przygotowywaniem śniadania. - Czy wiecie, gdzie się obecnie znajdujecie? Zapytał, stawiając na stole srebrny dzban z winem i kosz z niezwykłej wielkości owocami. - W starożytnym Kremlu, a raczej na jego ruinach. Stawszy się własnością państwa był on sprzedany na licytacji, a niejaki Goldenblum kupił wielki pa- łac i przebudował go na wykwintny hotel dla bogatych ludzi, mogących płacić szalone sumy. Wnuk tego bogatego zucha jest obecnie naszym gospodarzem, a ponieważ jestem miłośnikiem starych i dobrych rzeczy, więc też wynająłem cały dom dla siebie i Dachira. - Takim sposobem, w tych salach, gdzie żyli kiedyś wielcy imperatorzy, skromnie mieszkają sobie dwaj hinduscy książęta "misjonarze końca świata" - zakończył Narajana, ze swoim zwykłym i niewy- czerpanym humorem. - Uprzedzam was, drodzy przyjaciele, że uczta nasza będzie bardzo skromna, ponieważ zapasy żywności nie posiadają dawnego smaku; tylko wino jest niezłe. Pochodzi ono z naszych starych piwnic, w których Narajana przechowuje swoje, jakby "niewyczer- pane" zapasy - dodał, śmiejąc się Dachir. - Istotnie, wszystko stało się niesmaczne, widocznie staruszka ziemia chce wzbudzić w nas wstręt do siebie, abyśmy jej nie żałowali i nie tęsknili za nią. Na cóż pieniądze, nie mają swojej dawnej warto- ści. - Wydaje się, że cała przyroda dostała obłędu, zmiany temperatury są nie do wytrzymania: to pod- biegunowy chłód, to znów zwrotnikowy upał; wszystko to odbywa się skokami, bez stopniowego przej- ścia, wiosny i jesienie prawie już zanikły, z przerażającą szybkością po lecie następuje zima. Dodajcie do tego zastraszające huragany, trzęsienia ziemi, trujące miazmaty, nagle pojawiające się od morza lub wydobywające się z ziemi, od których ludzie się duszą. W państwie roślinnym również dzieje się wszystko na odwrót. Hodowle roślin w cieplarniach stały się tak kiepskie, że próbowano nawet powrócić do uprawy ich na odkrytym powietrzu, lecz próby te nie miały szans powodzenia; albowiem wszystko zamarza lub wypala się, bądź też zjadane bywa przez ro- baki i owady; zdarzało się nieraz pić wino ze smakiem siarki lub jeść owoce bez soku i zapachu, przypo- minające drzewo, słowem takie oto paskudztwo! Schwycił z koszyka jeden owoc i ze złością cisnął go w kąt. Jabłko rozbiło się i wewnątrz ukazał się wyschnięty miąższ. Wszyscy się roześmieli z kiepskiego nastroju, niepoprawnego obżartucha. - Tak, Niebo ostrzega występną ludzkość - zauważył Dachir - lecz ona nie chce zrozumieć i pozo- staje głuchą na głos wyprowadzonych z równowagi kosmicznych sił. - Cała ziemia - to zupełna pustynia - powiedział Narajana. - Zapominasz o jednym zakątku naszej ginącej ziemi, który pozostał takim, jakim był - wtrącił Su- pramati. - Indie - to kolebka ludzkości, gdzie kiedyś zatrzymali się nieśmiertelni przybywający z innego giną- cego świata, wielcy prawodawcy i pionierzy pierwszych brzasków oświaty. Tam uczyli oni niemowlęce narody alfabetu wielkich praw, podtrzymujących społeczny i moralny porządek, mądrze odkrywając przed nimi tyle tylko światła ile mogli przyjąć i przyswoić; duch ich ochrania te miejsca, gdzie żyli i gdzie urządzili archiwum świata. Zaburzenia atmosferyczne i jadowite miazmaty, słowem wszystko oddalone jest od tego miejsca, gdzie wiecznym ogniem pali się wola tych wielkich duchów i jak tarczą okrywa to bajeczne państwo. No- ga zwykłego śmiertelnika, niewierzącego, który świętokradztwem mógłby splugawić i zbeszcześcić te ja- sne doliny - nigdy nie zbliżyła się do pałaców magów; ani jedno ciekawe oko nie oglądało schronisk mą- drości, wokoło których sama przyroda tchnie harmonią. I ostatnie, końcowe uderzenie przyjmie je w swoje płomienne objęcia niezmiennie czystymi i niesplugawionymi. - Masz rację, Supramati. W naszych czarownych indyjskich pałacach świetnie się żyje nawet i teraz; a tutaj jest tak okropnie, jak pod naciskiem jakiegoś koszmaru. Samemu zimno się robi, kiedy się widzi, jak marzną inni, a ludzie wszyscy są godni politowania. Jedni żyją w ciągłym opilstwie, w orgiach i występkach, inni włóczą się ponuro jak mizantropi, nie znaj- dując spokoju, jakby szukali czegoś, co zgubili, a czego znaleźć nie można - westchnął Narajana. - O tak. Oni szukają swojej dawnej zagubionej wiary, swojego Boga i Świętych - patronów, tego, co 45 karmiło ich duszę. Przesyciwszy się występkami, straciwszy wszelkie moralne wsparcie i czując, że wo- koło dzieje się coś niezwykłego - stracili głowę, a przyszłość przedstawia im się jako ciemna przepaść - zauważył Dachir. - A ja jestem przekonany, że właśnie tych "mizantropów" najłatwiej będzie nam nawrócić i przecią- gnąć na naszą stronę przepowiedniami i nauką - dodał Narajana, dolewając gościom wina. Rozmowa się ożywiła i Supramati opowiedział swoje wrażenia, jakie wyniósł ze spotkania z Szelo- mem Jezodotem, wspomniawszy również o jego wyzwaniu i zaproszeniu na ucztę. - Ach! więc on przewąchał już, że jesteś dla niego niebezpieczny! - zawołał Dachir. - Oczywiście i nawet próbował mnie przekupić, proponując tysiące dusz po to tylko, abyśmy się wy- nieśli stąd i nie przeszkadzali mu; lecz ja nie zgodziłem się na taki handel - i Supramati roześmiał się serdecznie. - Natomiast drugą jego propozycję - szlachetny pojedynek - przyjąłem i zmierzymy się obaj okulty- stycznymi siłami. Jest on przekonany, że przy pomocy diabelskiej siły, dokona tego wszystkiego, co ja mogę spełnić czystą mocą, otrzymaną od Boga. - Jest - spodziewam się, duża różnica między tymi dwiema siłami. A kiedyż ma się odbyć ten uro- czysty pojedynek magicznych sił? Mam nadzieję, że pozwolisz mnie i Dachirowi być obecnym przy nim? - Ależ naturalnie, ja bezwzględnie zapraszam was obu. Oczywiście, będzie także niemały tłum lu- dzi, to też sądzę, że od tej właśnie chwili będę mógł rozpocząć swoją misję nawracania. A kiedy to wszystko ma się odbyć, tego sam jeszcze nie wiem, lecz sądzę, że nastąpi to po owej sławetnej uczcie, na której mają oni nadzieję osłabić mnie, lub zabić. - Cha! cha! Dobry figiel! Lecz w każdym razie bądź ostrożny, Supramati! Jeżeli w tobie zachowało się jeszcze coś ze starego Adama, to pani Ischet gotowa to rozbudzić na nowo - śmiejąc się głośno, za- wołał Narajana. - Wprawdzie - skromnie dodał Supramati - sympatia moja do płci pięknej jeszcze niezupełnie wy- gasła, dlatego też przedsięwziąłem maleńką wycieczkę, żeby zobaczyć żonę antychrysta i przekonałem się, że jest ona niebezpieczna. - Miejmy jednak nadzieję, że oprę się jej czarowi i stary Adam będzie po dawnemu spokojnie spał w głębi mej istoty - odpowiedział Supramati, uśmiechając się. Wieczorem, kiedy magowie zebrali się na pogawędkę w sypialni Dachira, Supramati rzekł, szybko wdychając powietrze. - Tu napewno znajduje się gdzieś kościół. - Powonienie twoje nie zawiodło cię wcale, gdyż istotnie jest tu mała kapliczka, do której wejście ukrył zapewne jakiś wierzący, lecz myśmy je odnaleźli. Znajduje się ona za tym bufetem - rzekł, śmiejąc się, Narajana. Odsunął ciężki bufet i za nim ukazały się drzwi, wiodące do niewielkiej kaplicy, zapełnionej różnymi poświęconymi przedmiotami. Przyjaciele zapalili świece i blask ich rozjaśnił surowe oblicza obrazów dawnych świętych. Magowie opuścili się na kolana i zaczęli modlić się z całego serca. Kiedy następnie wyszli i ustawili bufet na swoim miejscu, Narajana dodał, że wejście to było tak umiejętnie zakryte, iż zwykły śmiertelnik niegdy by go nie odnalazł. - W ogóle - dodał - te okropne czasy, jakie obecnie przeżywa Ziemia, wytworzyły mnóstwo cieka- wych z naszego oczywiście punktu widzenia, faktów. - Na przykład katastrofa Petersburga, szczegółów której dowiedziałem się tutaj. - Ach! Opowiedz, opowiedz. Słyszałem, że starej stolicy już nie ma, lecz szczegóły nie były mi wia- dome, a i Niwara też prawdopodobnie nic nie wie, gdyż nigdy mi nie wspominał mi o tym. - Z przyjemnością - odpowiedział Narajana. - Przede wszystkim muszę ci nadmienić, że tutaj, jak i wszędzie, gdzie tylko są jeszcze wierzący - istnieją podziemia, w których się ukrywają. Oczywiście byłem tam z Dachirem i zawarłem znajomość z pewnym staruszkiem, który opowiedział mi właśnie to, czym chcę się z wami podzielić. Katastrofa mia- ła miejsce w krótkim czasie po zburzeniu klasztoru Św. Trójcy i Św. Sergiusza. Już na wiele lat przed tym wypadkiem klimat Petersburga stawał się z roku na rok coraz ostrzejszy. Spłynęły na kraj cały lo- dowce biegunowe tak, że północna część Szwecji, Norwegii i Rosji stała się bezludna. W samym Piotro- /