3187

Szczegóły
Tytuł 3187
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3187 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3187 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3187 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tytu�: "Czekaj�c na Godota" Autor: Becket Wprowadzenie do "Czekaj�c na Godota" Temat to nast�puj�ca sentencja �w. Augustyna: "Nie rozpaczaj: jeden z �otr�w zosta� zbawiony. Nie pozwalaj sobie: jeden z �otr�w zosta� pot�piony." Sentencja ta odnosi si� do s�ynnego ust�pu z Ewangelii wed�ug �w. �ukasza (23, 39-43), gdzie powiedziane jest, �e spo�r�d dw�ch z�oczy�c�w ukrzy�owanych razem z Chrystusem jeden Mu ur�ga�, a drugi, przeciwnie, uj�� si� za Nim i prosi� o wstawiennictwo w niebie, i �e Jezus zapowiedzia� mu, i� jeszcze tego dnia znajdzie si� z Nim w raju (w pozosta�ych Ewangeliach powiedziane jest, �e obaj z�oczy�cy ur�gali Chrystusowi, albo - jak u �w. Jana - w og�le nie ma o tym mowy). Beckett zachwyci� si� t� sentencj� w 1935 roku, gdy czyta� by� w�a�nie Wyznania �w. Augustyna. Od tego czasu wielokrotnie o niej m�wi� i pisa� w listach do przyjaci�, podkre�laj�c pi�kno jej symetrii, na przyk�ad: "Ta sentencja ma wspania�� form�. Ta forma ma sens." Sentencja �w. Augustyna okre�la r�wnie� metrum utworu: wyznaczaj� je liczby: dwa (dwaj z�oczy�cy) i trzy (ukrzy�owani ��cznie z Chrystusem). Ca�y dramat zbudowany jest wed�ug tego podstawowego wzoru, to znaczy: dwa plus jeden. Sztuka sk�ada si� z dw�ch akt�w, a ka�dy z nich z trzech cz�ci ("przed Pozzem i Luckym", "z Pozzem i Luckym", "po Pozzu i Luckym"). Wyst�puj� w niej dwie pary bohater�w, przy czym para g��wna w ka�dym akcie dope�niona jest przez posta� trzeci� - Ch�opca. Ch�opiec ma bli�niaczego brata, a wi�c jest ich dw�ch, a obaj pracuj� dla Godota, czyli dla kogo� trzeciego. Imiona bohater�w i postaci tytu�owej s� zasadniczo dwu-sylabowe (Gogo, Didi, Albert, Pozzo, Lucky, Godot), ale dwaj g��wni bohaterowie maj� r�wnie� imiona trzy-sylabowe (Estragon, Vladimir). Sylaby zdrobnia�ych imion dw�ch g��wnych bohater�w s� dwuliterowe. Imiona Pozza i Godota zostaj� zniekszta�cone w dwo-jaki spos�b ("Bozzo, Gozzo"; "Gobot, Godet"), co w ka�dym wypadku tworzy szereg tr�j-cz�onowy ("Pozzo-Bozzo-Gozzo"; "Godot-Gobot-Godet". Na scenie znajduj� si� dwa "obiekty" (kamie� i drzewo) dope�nione przez "obiekt" trzeci (droga). Stroje g��wnych bohater�w sk�adaj� si� zasadniczo z dw�ch par element�w (spodnie-marynarka; buty-kapelusz). W drugim akcie dwaj bohaterowie bawi� si� trzema kapeluszami. W ci�gu ca�ej sztuki dwaj bohaterowie trzykrotnie stoj� ��cznie na trzech nogach (po kopniaku Lucky'ego; przy wk�adaniu but�w; podczas robienia "drzewa"). W ka�dym akcie dwaj g��wni bohaterowie podtrzymuj� jednego z dw�ch pozosta�ych, czyli trzeciego, w pierwszym akcie Lucky'ego, w drugim - Pozza (sytuacja ta uderzaj�co przypomina trzy krzy�e na Golgocie). W ci�gu ca�ej sztuki Estragon ma trzy sny, ale tylko dwa s� znane: jeden z�y ("spada�em") i jeden dobry ("by�em szcz�liwy"); o trzecim nic nie wiadomo, bo Vladimir nie pozwala go opowiedzie�. Vladimir z kolei ma trzy rodzaje po�ywienia: marchewk�, rzep� i rzodkiewk�, ale podczas dw�ch posi�k�w Estragon wybiera z tego tylko dwa (marchewk� i rzodkiewk�), a spo�ywa zaledwie jeden (marchewk�). W pierwszym akcie Pozzo gubi trzy przedmioty (fajk�, spryskiwacz i zegarek), a jego posi�ek sk�ada si� z dw�ch g��wnych element�w (kurczak i wino) i dope�niaj�cego trzeciego (fajka). Monolog Lucky'ego sk�ada si� z trzech zasadniczych cz�ci ("apatia Boga", "malenie i kurczenie si� cz�owieka", "Nieludzko�� Ziemi"). W pierwszym akcie bohaterowie rozmawiaj� o dw�ch �otrach z Nowego Testamentu, a w akcie drugim padaj� odpowiednie dwa imiona - Kaina i Abla - ze Starego Testamentu. Ch�opiec i jego brat dogl�daj� dwu gatunk�w zwierz�t - koz��w i owiec, co stanowi aluzj� zar�wno do Starego Testamentu (Ksi�ga Ezechiela 34, 17), jak i do Nowego (Ewangelia wed�ug �w. Mateusza 25, 32-33). Fascynacja Becketta sentencj� �w. Augustyna, a zw�aszcza wynikaj�cym z niej wzorem "dwa plus jeden", nie mia�a zabarwienia religijnego, tak jak, na przyk�ad, kult Dantego dla tr�jki. Jednak�e nie by�a te� ona funkcj� neutralnego upodobania do czystej abstrakcji, do magii liczb i tajemniczego uroku ich wzajemnych zale�no�ci i kombinacji. Owszem, podkre�la� wielokrotnie, �e w sentencji Augustyna interesuje go wy��cznie jej zniewalaj�ca symetria, a nie jakakolwiek tre�� religijna, niemniej m�wi�c o symetrii nie mia� jedynie na my�li jej aspektu "architektonicznego" czy te� jej elastyczno�ci pozwalaj�cej na uprawianie czysto formalnej gry. Sentencja �w. Augustyna stanowi�a dla niego doskona�y wyraz filozoficznej intuicji, rozpoznaj�cej, �e w �wiecie obowi�zuj� dwie naczelne zasady, mianowicie zasada powt�rzenia i zasada przeciwie�stwa, i �e obie te zasady s� w�a�nie z natury "dwoiste". Pierwsza polega na powieleniu i sumowaniu si� element�w, a druga - na ich wzajemnym znoszeniu. Pierwsz� wyra�a formu�a "jeden plus jeden", a drug� - "jeden minus jeden". I �e w obu wypadkach powstaje z tego element trzeci - suma albo r�nica. Suma i r�nica za�, nawet je�li jest ni� zero, s� jako�ciowo r�ne od ka�dego z dodaj�cych si� do siebie lub znosz�cych wzajem element�w. A zatem u podstaw koncepcji Czekaj�c na Godota le�y pewna filozoficzna aksjologia. Dzie�o to wyrasta z pewnego zbioru przekona� i idei i stanowi ich wyraz. �wiatopogl�d ten nie jest jednak �adnym znanym systemem filozoficznym lub religijnym; to raczej zbi�r kilku przekona� czy wyznawanych prawd, kt�re w historii filozofii i religii pojawia�y si� w rozmaitych formu�ach u r�nych my�licieli. Zasadniczo �wiatopogl�d ten wyznaczaj� dwie tradycje czy �r�d�a: z jednej strony, niekt�re koncepty staro�ytnej filozofii greckiej, z Heraklitem i Zenonem z Elei na czele (s�ynne zdanie Heraklita, i� nie wchodzi si� nigdy dwa razy do tej samej rzeki, zosta�o w sztuce �artobliwie sparafrazowane); z drugiej strony, niekt�re elementy tradycji judeochrze�cija�skiej, z Ksi�g� Koheleta na czele (teza, �e nie ma pod s�o�cem nic nowego, a wszystko jest tylko powt�rzeniem; idea zbawienia i pot�pienia). Filozofia Czekaj�c na Godota wyrasta z na�o�enia si� tych dw�ch szk� my�lenia i widzenia �wiata. Teoria wzgl�dnej powtarzalno�ci (wszystko jest tylko powt�rzeniem, ale ka�de powt�rzenie zawsze jest nieco inne) wyra�a si� w konstrukcji dramatu (dwa akty, dwa dni, ten sam schemat akcji w ka�dym dniu-akcie) oraz w licznych repetycjach sytuacyjno-j�zykowych. Teoria przeciwie�stw (w �wiecie �cieraj� si� ze sob� przeciwstawne sobie �ywio�y czy si�y, ka�da rzecz ma swoje przeciwie�stwo) wyra�a si� w konstrukcji bohater�w dramatu. Na tym w�a�nie gruncie Beckett kre�li sw� wizj� �wiata i znajduj�cego si� w nim cz�owieka. Akcja i osoby dramatu Rzeczywisto�� i zdarzenia przedstawione w Godocie s� nast�puj�ce: O zmierzchu, pod drzewem stoj�cym przy wiejskiej drodze i obok niskiego kamienia, spotykaj� si� dwaj dobrzy znajomi - Estragon i Vladimir. Znaj� si� chyba od wczesnego dzieci�stwa, bo m�wi�, �e przestaj� ze sob� ju� jakie� pi��dziesi�t lat, a na du�o wi�cej nie wygl�daj�. O ich przesz�o�ci niewiele wiadomo. Tyle jedynie, �e kiedy� "przed tysi�c dziewi��setnym" byli w o wiele lepszej sytuacji ni� obecnie (liczono si� wtedy z nimi, jak powiada Vladimir), �e pracowali niegdy� przy winobraniu i �e Estragon pr�bowa� w�wczas pope�ni� samob�jstwo rzucaj�c si� do rzeki, a Vladimir go uratowa�. Wszystko to jednak dzia�o si� bardzo dawno, z "milion lat temu" i jest "przebrzmia�e i pogrzebane". Obecnie, ju� od d�u�szego czasu, s� bezdomnymi w��cz�gami. Na noc musz� szuka� sobie schronienia. Estragon sypia w rowie. Do losu tego jednak maj� odmienne nastawienie. Estragon wydaje si� z nim pogodzony, natomiast Vladimir pragn��by czego� innego. Co wi�cej, utrzymuje on, �e istnieje szansa odmiany. Jest mianowicie przekonany, �e los ich mo�e odmieni�... Godot. wierdzi, �e widzieli si� ju� z nim kiedy�, �e prosili go wtedy o co� i �e ten yznaczy� im spotkanie, aby da� odpowied�. I w zwi�zku z tym czeka na Godota. Estragon ani niczego takiego nie pami�ta, ani nie podziela nadziei Vladimira, niemniej, ju� to nie chc�c rozsta� si� z przyjacielem, ju� to, jako mniej zaradny, boj�c si� z nim rozdzieli�, poddaje si� jego woli. Zamiast ruszy� gdzie� w drog�, na co mia�by ochot�, przychodzi codziennie wieczorem pod drzewo - t� w�a�nie por� i to miejsce Vladimir uznaje za por� i miejsce wyznaczone przez Godota - i towarzyszy mu w oczekiwaniu. Jednak�e wiedza, przekonania i wiara Vladimira pe�ne s� luk, sprzeczno�ci i niejasno�ci. Przede wszystkim nie umie on powiedzie�, o co w�a�ciwie prosi� Godota, a wi�c czego, w istocie, oczekuje obecnie. Po drugie, nie wie, kim Godot jest ani czym si� zajmuje, ani co mo�e - a wi�c na jakiej podstawie w og�le buduje nadzieje, �e w�adny jest on dla nich cokolwiek uczyni�. Po trzecie, cho� utrzymuje, �e mieli ju� kiedy� z nim kontakt, nie potrafi opisa� ani jego wygl�du, ani okoliczno�ci owego kontaktu. Po czwarte wreszcie, nie wie w�a�ciwie ani gdzie, ani kiedy Godot wyznaczy� spotkanie ("pod drzewem", "w sobot�" - to dane bardzo nie�cis�e). Wszystkie te podstawowe braki i jawne sprzeczno�ci - w po��czeniu z wyra�n� niewiarygodno�ci� wielu innych, mniej wa�nych informacji podawanych przez Vladimira, a podawanych zawsze z wielk� pewno�ci� siebie - sk�aniaj� do prze�wiadczenia, �e zar�wno sama osoba Godota, jak i fakt um�wienia si� z nim s� nader problematyczne, a mo�e nawet wyssane z palca, �e s� wymys�em, marzeniem, a nie elementem jawy, tego, co wydaje si� obiektywn� rzeczywisto�ci�. Istnieje jednak powa�ny argument przeciwko takiej hipotezie. Jest nim posta� Ch�opca, kt�ry - bez wzgl�du na to, czy ma co� wsp�lnego z Godotem, czy nie, i czy rzeczywi�cie przychodzi od niego (mo�e wszystko zmy�la?) - wymawia przynajmniej jego imi�, i to pierwszy. A zatem wiara w istnienie Godota ma, mimo wszystko, pewne podstawy. Wladimir jest ruchliwy, niespokojny, zadbany i schludny. Du�o m�wi, filozofuje i m�drzy si�. Pope�nia przy tym cz�sto gafy, przeczy sobie i �atwo zmienia pogl�dy, nawet nie zdaj�c sobie z tego sprawy. Estragon z kolei to osobnik powolny, ospa�y, niechlujny i bardziej zmys�owy. Najch�tniej by spa�, cz�sto m�wi o jedzeniu. W sumie, jest prymity wniejszy i g�upszy od Vladimira. Ale, by� mo�e, pozornie. Pod pewnymi wzgl�dami bowiem nad nim g�ruje. Kieruj�c si� instynktem i zdrowym rozs�dkiem, cz�sto zauwa�a wi�cej i ocenia celniej ni� Vladimir. Na przyk�ad, natychmiast wychwytuje b��d w rozumowaniu Vladimira, kt�ry wywodzi, �e jako ci�szy (co zreszt� wcale nie jest pewne) powinien si� wiesza� na s�abej ga��zi w drugiej kolejno�ci. Og�lnie rzecz bior�c, Vladimir to typ zdyscyplinowanego m�drka, grzesz�cego g�upot�, doktrynerstwem i hipokryzj�, a Estragon - typ rozmam�anego g�upka, zdradzaj�cego jednak pewien spryt i przenikliwo��, kt�ry niczego nie udaje, lecz jest taki, jaki jest, to znaczy prosty, naiwny, boja�liwy i leniwy. Gdy bohaterowie odprawiaj� codziennie sw�j rytua� czekania na Godota pod drzewem, drog� przechodz� dwaj ludzie - Pozzo ze swym s�u��cym Luckym. Pozzo trzyma Lucky'ego na uwi�zi za pomoc� d�ugiej liny okr�conej wok� jego szyi, Lucky za� d�wiga baga�e. Spostrzeg�szy Estragona i Vladimira, zatrzymuj� si�, a nast�pnie sp�dzaj� z nimi jaki� czas. Cho� spotkanie to odbywa si� nie pierwszy raz, cho� dwie pary bohater�w spotykaj� si� w ten spos�b codziennie, w pierwszej chwili nigdy nie poznaj� si� wzajemnie, jakby widzieli si� po raz pierwszy. Jedyn� osob�, kt�ra z czasem zaczyna sobie co� przypomina� (�e ju� si� kiedy� ze sob� zetkn�li), jest Vladimir, ale i on nie ma nigdy pewno�ci, czy rzeczywi�cie s� to ci sami osobnicy. Pozzo i Lucky, podobnie jak Estragon i Vladimir, znaj� si� i przestaj� ze sob� ju� bardzo d�ugo i te� jakby od pocz�tku �ycia. Pozzo powiada, �e wzi�� sobie s�u��cego "jakie� sze��dziesi�t lat temu", a na wiele wi�cej nie wygl�da. Podobnie te� okres �wietno�ci maj� ju� poza sob�. Pozzo wspomina, �e Lucky by� niegdy� bardzo mi�y i zdolny, a teraz jest raczej niezno�ny i ma�o pomocny, on za�, Pozzo, te� by� w formie o wiele lepszej ni� obecnie: mia�, na przyk�ad, du�o lepsz� pami��. O ile Estragon i Vladimir sp�dzaj� �ycie g��wnie na czekaniu, o tyle Pozzo i Lucky sp�dzaj� je na w�drowaniu. Jednak�e cel i sens tej w�dr�wki pozostaje niejasny. Tak jak Vladimir nie zdaje sobie w pe�ni sprawy, dlaczego i po co czeka, tak Pozzo nie wie, dlaczego i dok�d podr�uje. Raz powiada, �e idzie "w niepewne", drugi raz, �e "na targ Zbawiciela", aby tam sprzeda� Lucky'ego, innym zn�w razem o�wiadcza, �e pod��a po prostu "przed siebie". Jedyn� rzecz� wiadom� i pewn� jest to, �e w�druj�c nikogo nie spotyka i �e przez to d�u�y mu si� droga. Pozzo jest prymitywny, brutalny, g�o�ny i pr�ny; lubi rozkazywa�, popisywa� si� i mie� poklask. Lucky z kolei jest cichy, zamkni�ty w sobie i jakby nieobecny. S�u��cym zosta� z przypadku ("to nie jego fach", jak powiada Pozzo) i robi wra�enie zdegradowanego albo przegranego inteligenta czy nawet intelektualisty lub artysty. Cho� poni�any i upokarzany przez Pozza, jest godny, ma honor. Na obelgi, a nawet na przemoc nie reaguje, jest ponad to, natomiast gdy okazuje mu si� lito��, dumnie i agresywnie j� odtr�ca. Czynno�ci, kt�re do niego nale��, wykonuje mechanicznie, jak automat. Po kr�tkim postoju, podczas kt�rego dwie pary bohater�w rozmawiaj� ze sob� i poznaj� si� nawzajem od nowa, Pozzo i Lucky odchodz�. Wkr�tce potem zjawia si� Ch�opiec, kt�ry, twierdz�c, i� przysy�a go Godot, zawiadamia par� g��wnych postaci, i� ten ju� dzi� nie przyjdzie, ale na pewno przyjdzie nazajutrz. Zapada noc. Bohaterowie-przynajmniej na ten czas-postanawiaj� odej��. Nie robi� tego jednak. Pozostaj� na miejscu. Nast�pnego dnia wszystko powtarza si� od pocz�tku, tyle �e nieco inaczej. Pierwszego dnia pierwszy na miejscu by� Estragon, drugiego - pierwszy przybywa Vladimir. Pierwszego dnia Vladimir by� pocz�tkowo w z�ym nastroju, a pod koniec w nieco lepszym, drugiego - przychodzi w zdecydowanie dobrym, a pod koniec jest w du�o gorszym. Pierwszego dnia Estragon zdj�� but i chodzi� potem przez ca�y czas w jednym, drugiego - pocz�tkowo bosy, wk�ada na powr�t oba buty. Pierwszego dnia w�tpliwo�ci, czy rzeczywi�cie znajduj� si� w tym samym miejscu co poprzednio, mia� Vladimir, drugiego dnia - ma je Estragon. Pierwszego dnia Pozzo i Lucky byli jeszcze w pe�ni si�, Pozzo jad�, pali�, opowiada�, a Lucky ta�czy� i "g�o�no my�la�", drugiego dnia - s� s�abi i kalecy. Pozzo jest �lepy, �a�osny i ma�om�wny, Lucky - kompletnie niemy. Pierwszego dnia przybyli hucznie i pysznie, drugiego - ich przybycie ko�czy si� upadkiem, z kt�rego sami nie mog� si� podnie��. Pierwszego dnia Vladimir ani nie pami�ta� o Pozzu i Luckym, ani ich nie pozna�, gdy przybyli, drugiego dnia - pami�ta ju� o nich, a gdy przybywaj�, poznaje ich o wiele szybciej, mimo �e bardzo si� zmienili. Pierwszego dnia Vladimir i Estragon, cho� wielokrotnie si� potykali i tracili r�wnowag�, nie przewr�cili si� jednak, drugiego - przewracaj� si� obaj i d�ugo nie mog� si� pod�wign��. Pierwszego dnia pomagali wsta� Lucky'emu, drugiego - pomagaj� jego panu. Pierwszego dnia Lucky kopn�� Estragona, drugiego - Estragon kopie Lucky'ego. Pierwszego dnia na Ch�opca rzuci� si� Estragon i dosi�gn�! go, drugiego - rzuca si� na niego Vladimir, lecz nie udaje mu si� go nawet dotkn��. Pierwszego dnia Vladimir nie wiedzia�, co Ch�opiec powie, drugiego dnia - wie ju� i uprzedza odpowiedzi w pytaniach. Pierwszego dnia Estragon ani razu nie pami�ta� o celu czekania, drugiego - dwa razy ju� pami�ta. Pierwszego dnia przed odej�ciem z miejsca powstrzyma� Vladimira Estragon, drugiego - Estragona powstrzymuje Vladimir. Pierwszego dnia wreszcie obaj bohaterowie usiedli w ko�cu na kamieniu, drugiego dnia - do ko�ca stoj� pod drzewem. R�nice mi�dzy pierwszym dniem a drugim s� dwojakiego rodzaju. Jedne maj� charakter neutralny, drugie s� znacz�ce. R�nice neutralne to takie, kt�re polegaj� na odwr�ceniu r�l, na przestawieniu tych samych element�w, na zamianie, na grze, na symetrycznych odbiciach. R�nic� neutraln� jest na przyk�ad to, �e pierwszego dnia pierwszy na miejscu pojawia si� Estragon, a drugiego - Vladimir; albo to, �e pierwszego dnia przed odej�ciem powstrzymuje Estragon, a drugiego - Vladimir. R�nice znacz�ce za� to takie, kt�re polegaj� na nieodwracalnej zmianie jako�ci. R�nic� znacz�c� jest wi�c na przyk�ad to, �e pierwszego dnia Pozzo i Lucky s� jeszcze w pe�ni si�, a drugiego - s� ju� kalecy; albo to, �e pierwszego dnia Vladimir i Estragon prawie nic nie pami�taj� z przesz�o�ci i maj� wi�ksz� nadziej� doczekania Godota, a drugiego - co� ju� pami�taj� (Pozza i Lucky'ego) i s� coraz bli�si zw�tpienia (fakt, �e Vladimir przewiduje odpowiedzi Ch�opca). A zatem, og�lna wizja �wiata, jaka przeziera spoza dw�ch akt�w Godota, jest nast�puj�ca: Na ziemi, pomi�dzy kamieniem i drzewem, dwie postaci czekaj� na Godota, kt�ry codziennie przek�ada swe przybycie na dzie� nast�pny, a dwie inne postaci codziennie dok�d� t�dy id�. Ka�dego dnia wszystko odbywa si� tak samo, a jednocze�nie nieco inaczej. R�nice wynikaj� z dw�ch zmian - ze zmiany pozornej i zmiany istotnej. Zmian� pozorn� jest inny, najcz�ciej symetrycznie odwr�cony uk�ad jakich� element�w, zmian� istotn� - asymetryczny post�p w czasie. Pierwsza para bohater�w dojrzewa w zw�tpieniu, druga-ulega regresowi fizycznemu. Pierwsza jest coraz bli�sza samob�jstwa, druga - coraz bli�sza ostatecznego upadku. Symbole i znaczenia Wizja ma charakter paraboliczny. Kamie� i drzewo, dzie� i noc, czekanie i w�drowanie, obie pary bohater�w i ka�dy z nich z osobna nie wyczerpuj� si� w swych dos�ownych znaczeniach. Wszystkie te elementy maj� warto�� symboliczn�. Scena przedstawiaj�ca pustkowie z biegn�c� przez nie drog�, przy kt�rej le�y kamie� i stoi drzewo, jest skr�towym obrazem globu ziemskiego. Kamie� - to przyroda nieorganiczna, drzewo - organiczna, droga za�, jako �lad obecno�ci cz�owieka - przyroda swoi�cie ludzka, czyli kultura. Tkwi�ce i przemieszczaj�ce si� w tej przestrzeni ludzkie postaci symbolizuj� w�a�nie ow� trzeci�, obok nieo�ywionej i o�ywionej, form� przyrody - przyrod� "my�l�c�", "�wiadom�", czyli istot� ludzk�, kt�ra zamieszkuje Ziemi�. Dwie pary bohater�w obrazuj� dwa podstawowe oblicza Cz�owieka: jego oblicze jako gatunku i jego oblicze jako jednostki. Estragon i Vladimir s� wizerunkiem Cz�owieka Historycznego; Pozzo i Lucky - Cz�owieka Poszczeg�lnego. Ka�da za� z postaci odzwierciedla jedn� z dw�ch podstawowych cech ka�dego oblicza. Estragon wyobra�a biologiczn� natur� gatunku ludzkiego, jego zakorzenienie w �wiecie ro�linnym i zwierz�cym, jego przynale�no�� do powszechnego, �lepego ruchu przyrody. Vladimir z kolei obrazuje to, co w ludzko�ci ponad- czy pozabiologiczne, a wi�c jej dyspozycj� metafizyczn�, jej d��no�� do wyrwania si� z wi�z�w natury, jej aspiracje stworzenia odr�bnej, czysto ludzkiej jako�ci. Pozzo jest wizerunkiem cielesno�ci cz�owieka, jego bytu materialnego; Lucky wyobra�a jego duchowo��, to wszystko, co nie daje si� opisa� czy wyrazi� w kategoriach materialnych. Relacje mi�dzy bohaterami i mi�dzy parami bohater�w obrazuj� spos�b, w jaki dwie natury Cz�owieka (fizyczna i metafizyczna, cielesna i duchowa) oraz dwa jego oblicza (gatunkowe i jednostkowe) wsp�istniej� ze sob� i zale�� od siebie, w jaki spos�b �cieraj� si� ze sob� i wzajemnie na siebie wp�ywaj�. Ka�dy dzie� wreszcie to symbol czasu jednego ludzkiego �ycia, jakby jednego pokolenia w dziejach ludzko�ci. Beckettowska filozofia cz�owieka Przy takim rozpoznaniu znacze� g��wnych element�w �wiata przedstawionego Beckettowsk� filozofi� cz�owieka stre�ci� mo�na nast�puj�co: Ludzko�� nale�y do �wiata bezrefleksyjnej przyrody, w��czona jest w powszechny ruch kosmosu. Pod pewnym wzgl�dem r�ni si� ona jednak od innych form bytu. R�nica polega na szczeg�lnym w przyrodzie wyobcowaniu: o ile wszelkie inne formy bytu zdaj� si� by� w zgodzie ze swoim statusem, o tyle Ludzko�� - ze swoim - nie jest pogodzona, odnajduj�c si� w �wiecie jako co� niepe�nego, oderwanego od czego�, obcego; o ile wszelkie inne formy bytu s� "na swoim miejscu", "u siebie", o tyle Ludzko�� ma poczucie, i� znajduje si� "gdzie� indziej", nie "u siebie", lecz jakby na wygnaniu, i �e na wygnaniu tym pozostaje ca�kowicie sama. Wyra�a si� to w jej t�sknocie za kim� innym, w jej potrzebie metafizycznego towarzystwa. Niezaspokojona potrzeba partnera prowadzi do wewn�trznego rozdwojenia. Ludzko��, nie maj�c z kim obcowa�, a nie mog�c znie�� samotno�ci, zaczyna traktowa� sam� siebie jako kogo� innego i z sam� sob� obcuje jako z kim� innym. Jest to mo�liwe dzi�ki dyspozycji mowy, kt�r� posiada. Mowa bowiem, w istocie swej zak�adaj�ca m�wi�cego i s�uchaj�cego (nadawc� i odbiorc�), stwarza iluzj� po��danego bycia w towarzystwie i neguje lub przynajmniej u�mierza poczucie samotno�ci. Ludzko�� zaczyna wi�c m�wi� do siebie i w ten spos�b staje si� wewn�trznie rozdwojona, "podw�jna". Tak w�a�nie rozdzieli�a si� na Estragona i Vladimira, a raczej tak Vladimir wydzieli� si� z Estragona. Niegdy� przecie� nie stanowili pary, lecz zaledwie jej zarodek: "za dawnych, dobrych czas�w", jak powiada Estragon, byli odwr�ceni do siebie ty�em, pozostawali wzgl�dem siebie "plecy w plecy", a wi�c "nie byli rozmow�". Odk�d Ludzko�� przem�wi�a do siebie i zacz�a ze sob� rozmawia�, proces wewn�trznego rozdwojenia uleg� przyspieszeniu i pog��bieniu. Jeden z pozornych rozm�wc�w zacz�� si� osobliwie specjalizowa�. Sta� si� Inteligencj�, Intelektem, Rozumem. Jako taki za� szybko odkry� z�udno�� dotychczasowego rozwi�zania. Wewn�trzne rozdwojenie, dialog z samym sob� jako z kim� innym przesta�y wystarcza�. Kwestia dotkliwej samotno�ci zn�w sta�a si� aktualna. Na tym etapie jednak nie mo�na ju� by�o powt�rzy� poprzedniego ("naiwnego") chwytu, aby ten problem rozwi�za�. Obecnie nale�a�o wynale�� co� innego. Tym czym� okaza�a si� idea istoty prawdziwie innej, idea niepozornego partnera. Ludzko�� za�o�y�a mianowicie, lub te� przyj�a i uwierzy�a, �e poza ni� istnieje kto� jeszcze, �e absolutna samotno�� to po prostu niepodobie�stwo. Samo za�o�enie jednak by�o niewystarczaj�ce, nale�a�o jeszcze jako� je uwierzytelni�, nale�a�o wi�c zrobi� co� takiego, aby idea sta�a si� rzeczywisto�ci�, aby "S�owo sta�o si� Cia�em". Tym czym� okaza�a si� z kolei idea czekania. Ludzko��, aby przekona� sam� siebie, �e poza ni� kto� jeszcze istnieje, postanowi�a na tego kogo� �wiadomie i metodycznie czeka�. By� to drugi po wynalezieniu mowy i jeszcze istotniejszy zwrot w historii �wiata. �wiadome i metodyczne czekanie bowiem oznacza�o zatrzymanie si� w jakim� miejscu, to za� to�same by�o z wyrwaniem si� z powszechnego i �lepego ruchu przyrody. Ludzko�� zatrzymawszy si�, "aby czeka�", stan�a jakby wpo�r�d przetaczaj�cej si� rzeki �wiata i zacz�a opiera� si� jej nurtowi. By�a to, rzeczywi�cie, nowa jako�� - wst�pienie na drog� kultury. Wewn�trzne rozdwojenie si� Ludzko�ci, a nast�pnie wst�pienie przez ni� na drog� kultury oznacza�o istotn� przemian� Cz�owieka Poszczeg�lnego. Jednostka ludzka, po pierwsze, r�wnie� uleg�a rozdwojeniu zgodnie z zasad� dziedziczenia cech gatunku, a po drugie, uzyska�a partnera i swoistego opiekuna w postaci nawarstwiaj�cej si� ludzkiej kultury. By pozosta� w pobli�u metaforyki Godota, mo�na to r�wnie� okre�li� tak, �e jednostka ludzka otrzyma�a s�u��cego w postaci rozbudowanej sfery duchowej oraz mo�no�� spotkania z trwaj�cym na posterunku w�asnym gatunkiem. Dotychczas Cz�owiek Poszczeg�lny, podobnie jak wszelkie inne formy bytu, zaledwie samotnie przemija�, dotychczas jego kondycja sprowadza�a si� do niemego i samotnego ruchu od narodzin do �mierci. Odk�d Ludzko�� rozdwoi�a si� wewn�trznie i zatrzyma�a w rzece �wiata, Cz�owiek Poszczeg�lny uzyska� pomoc w postaci wy�szego uduchowienia oraz towarzystwo - Cz�owieka Historycznego. Jednak�e ka�da jednostka ludzka, przychodz�c na �wiat, wci�� jeszcze jest czym� pierwotnym, wci�� jeszcze znajduje si� jakby w zerowym punkcie rozwoju. Dlatego te� o niczym nie wie, dlatego te� wszystkiego za ka�dym razem musi si� uczy� od pocz�tku. Tak w�a�nie Pozzo, ilekro� przybywa na miejsce, nigdy nie pami�ta, by kiedy� ju� tu by�. Bo, rzeczywi�cie, nie by�o go tu. Owszem, by�, ale jako kto� inny - taki sam, ale nie ten konkretnie. Elementy, jakie wyodr�bni�y si� wskutek wewn�trznego rozdwojenia si� zar�wno Ludzko�ci, jak i Cz�owieka Poszczeg�lnego, charakteryzuj� si� sprzecznymi cechami. Oto Duch czy Rozum Ludzko�ci (cho� wszelkie tego typu poj�cia nie s� w�a�ciwe, bo w istocie nie wiadomo, co to takiego), a wi�c �w pierwiastek, kt�ry spowodowa� i zapocz�tkowa� wielk� przemian� Cz�owieka wynajduj�c mow�, a nast�pnie ide� czekania na kogo�, ot� �w wielki reformator i prawodawca w cz�owieku jest jednocze�nie kim� powierzchownym i dogmatycznym, kim� nie dorastaj�cym do swej roli i misji, kim� nie przekonuj�cym i nie budz�cym g��bszego zaufania. To za� z kolei, co w Ludzko�ci pierwotne, co ��czy j� ze �wiatem bezrefleksyjnej przyrody, a wi�c �w pierwiastek opieraj�cy si� ludzkiemu formowaniu i wci�� ze�lizguj�cy si� w otch�a� przedwiecznego chaosu, ot� �w wielki konserwatysta i niepoprawny ucze� w Cz�owieku jest jednocze�nie dziwnie przebieg�y i wra�liwy, obdarzony intuicj� i czuciem, ma natur� poety: "By�em nim" (tj. w�a�nie poet�)-powiada o sobie Estragon, a w innym miejscu przedstawia si� jako Catullus. Cia�o Cz�owieka Poszczeg�lnego jest trywialne, prymitywne, brutalne, mimo to jednak ono w�a�nie pe�ni rol� pana i dow�dcy w Cz�owieku. Duchowo�� jednostki, cho� subtelna, wyrafinowana i wyrywaj�ca si� ku wy�ynom abstrakcji, trzymana jest przez cia�o na uwi�zi i zmuszona do us�ugiwania w najbanalniejszych potrzebach. Duchowo�� jednostki, zamiast odda� si� kontemplacji i �ciganiu absolutu, zamiast docieka� istoty pi�kna i tworzy� je, do kt�rych to czynno�ci wydaje si� aspirowa�, musi po�wi�ca� wi�kszo�� swej energii na wspomaganie i podpieranie bezmy�lnego cia�a, kt�re - zdane na siebie - wystawione by�oby na tysi�ce zagro�e� i mog�oby bardzo ucierpie�. Cia�o jednak, zamiast by� wdzi�czne duchowo�ci za opiek� i przynajmniej w jakim� stopniu odci��y� j�, aby mog�a zaj�� si� swoj� dziedzin�, przeciwnie - zn�ca si� nad ni� i "zaje�d�a" j� do granic wytrzyma�o�ci. Wskutek tego jest ona um�czona i w wolnych chwilach nie ma ju� si�y na �adn� aktywno��: gdy tylko ma okazj�, usypia. Niesprawiedliwo�� ta ma jednak swoje wyr�wnanie - i to dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, cia�o, cho� w�ada, panuje i rozkazuje, cho� pyszni si� i rozg�asza wok� sw�j tryumf, w g��bi prze�arte jest strachem i rozpacz�. Pie�� cia�a to pie�� o zmierzchu, czyli nieuchronnym ko�cu, i o kr�tko�ci danego czasu, o tym, �e "�wiat�o �wieci przez chwil�". Duchowo�� tymczasem, cho� zniewolona i gn�biona, jest w istocie szcz�liwsza (jedno znaczenie imienia Lucky'ego), bo ma bli�szy kontakt z po��danym �wiat�em, bo sama jest pewnym �wiat�em (drugie znaczenie). Ekspresj� duchowo�ci stanowi sztuka (symbolizowana przez taniec) i filozofia (symbolizowana przez g�o�ne my�lenie). Tre�ci wyra�one w tych formach, jakkolwiek bywaj� smutne ("taniec sieci", czyli sp�tania, braku swobody) lub nawet przygn�biaj�ce ("powietrze i ziemia, s� dla kamieni", czyli nie dla ludzi), nigdy nie maj� tak skrajnie beznadziejnego (nihilistycznego) charakteru jak kr�tka pie�� cia�a. Druga forma wyr�wnania niesprawiedliwo�ci, jakiej doznaje duchowo�� od rozbestwionego cia�a, to zdolno�� pozostawienia �ladu. Ot� cia�o mo�e pozostawi� po sobie co� nader ulotnego (symbolizuje to dym z fajki) i resztki w postaci szkieletu (symbolizuj� to ko�ci kurczaka). Tymczasem duchowo�� pozostawia po sobie co� trwalszego (symbolizuje to kapelusz), co�, co - zostawione - zostaje nast�pnie przej�te i przyswojone przez Ludzko��, czyli co�, co ma szans� osi�gn�� d�u�szy �ywot przynajmniej w kulturze. Ponadto cierpienie zadane przez duchowo�� (kopniak) ulega w pami�ci powi�kszeniu ("a tak, skopano mnie"), natomiast dobrodziejstwo wy�wiadczone przez cia�o (ko�ci) ulega w pami�ci pomniejszeniu ("o�ci raczej"). Te wewn�trzne sprzeczno�ci czy przeciwie�stwa cech i r�l wyodr�bnionych element�w zbie�ne s� z opozycj� zbawienia i pot�pienia. I w ka�dym wypadku zachowana jest proporcja p� na p�. Rozum Ludzko�ci jako wynalazca mowy i czekania jest "zbawiony", natomiast jako rezoner i doktryner - "pot�piony". Czucie Ludzko�ci jako lenistwo i gnu�no�� jest "pot�pione", natomiast jako prosta, naturalna wra�liwo�� - "zbawione" (chmurk� w zenicie, kt�ra symbolizuje przyj�t� ofiar� Abla, dostrzega Estragon; Vladimir nie widzi w niej niczego nadzwyczajnego). Cia�o Cz�owieka jako si�a dominuj�ca, korzystaj�ca z wszelkich dost�pnych jej rozkoszy, jest "zbawione", natomiast jako przemijaj�ce w cierpieniu i bez �ladu zepsucie - "pot�pione". Wreszcie, duchowo�� Cz�owieka jako zniewolony i udr�czony s�u��cy jest "pot�piona", natomiast jako wyzwolony i o�wiecony wewn�trznie oraz zdolny przed�u�y� sw�j byt artysta i my�liciel - "zbawiona". Ludzko�� i Cz�owiek Poszczeg�lny podlegaj� przy tym ewolucji. Ewolucja ta jednak nie ma charakteru post�pu, lecz regresu. Ludzko�� trawi� post�puj�ce w�tpliwo�ci, Cz�owiek Poszczeg�lny zmienia si� na niekorzy��, staje si� coraz wi�kszym kalek�. O regresie tym - i o jego paradoksie - m�wi si� wprost w monologu Lucky'ego: "cz�owiek... mimo post�pu w zaopatrzeniu i w likwidacji odpad�w... marnieje i usycha... mimo rozwoju kultury fizycznej i uprawiania sport�w... maleje... i kurczy si�". Regres Ludzko�ci i regres jednostki s� ze sob� �ci�le zwi�zane. Upadaj�ca Ludzko�� wp�ywa ujemnie na jednostk�, ta za� z kolei, upadaj�c - ju� w sensie dos�ownym - poci�ga za sob� Ludzko��. Ludzko�� co prawda potrafi jeszcze sama wyd�wign�� si� z upadku, a nast�pnie podnie�� upad�� jednostk�, niemniej przychodzi to jej ju� z najwi�kszym trudem, a przy tym za spraw�... cudu - zbawiennego pojawienia si� "chmurki w zenicie". Ludzko�� coraz bli�sza jest samozag�ady ("jutro si� powiesimy"), Jednostka - coraz bli�sza ostatecznego upadku ("poczekamy, a� sami b�dziemy mogli si� podnie��"). Zarysowan� powy�ej Beckettowsk� antropologi� mo�na sprowadzi� do nast�puj�cego podsumowania: Istot� Cz�owieka jest nieprzezwyci�alne poczucie samotno�ci, sk�dkolwiek si� ono bierze i cokolwiek si� za nim kryje. Poczucie samotno�ci jest niezno�ne i domaga si� u�mierzenia. U�mierzenie mo�liwe jest dzi�ki mowie. Mowa prowadzi do powstania idei Drugiej Istoty i do uwiarygodnienia jej przez takie zachowania, jakby istnia�a ona naprawd�. Zachowania te, cho� oparte na fikcji, same fikcj� nie s�. S� rzeczywisto�ci� przekszta�caj�c� Cz�owieka. Przekszta�cenie to jednak nie jest procesem niesko�czonym, lecz ma raczej charakter kolisty: po pewnym czasie, wyczerpawszy moc iluzji, Cz�owiek wraca do punktu wyj�cia, czyli do do�wiadczenia samotno�ci, i wtedy wszystko zaczyna si� od nowa. Kolisto�� samo-przemiany Cz�owieka przejawia si� zar�wno w obr�bie poszczeg�lnych etap�w jednego cyklu, jak i w obr�bie cyklu ca�ego. Cykl ca�y to og�lny czas dany Cz�owiekowi, poszczeg�lne etapy cyklu to ery, epoki, pokolenia, poszczeg�lne ludzkie �ywoty. W punkcie zerowym ko�a rozgrywa si� misterium rozczarowania i nadziei, zw�tpienia i wiary. A zatem Cz�owiek - niczym rozprzestrzeniaj�cy si�, a nast�pnie kurcz�cy do punktu wszech�wiat - to otacza si� chmur� iluzji i nadziei, kt�r� zas�ania pustk� i t�umi do�wiadczenie samotno�ci, to zn�w stoi w bezkresie sam - z cierniem niezno�nego wyobcowania w sercu. Chmura, b�d�c u�ud�, jest rzeczywisto�ci�, samotno�� w bezkresie, nie b�d�c u�ud�, jest nico�ci�. Prawda za� to jedno i drugie, a wi�c i z�udna rzeczywisto��, i niez�udna nico�� - tak jak prawd� jest �ycie i prawd� jest �mier�, cho� wydawa�oby si�, �e te dwie prawdy s� nie do pogodzenia, �e wzajemnie si� wykluczaj�; tak jak "prawd� jest, �e si� p�ynie, i prawd� jest, �e si� tonie", jak stwierdzi� Beckett w rozmowie z Tonym Driverem. A jaki w tym wszystkim sens nadrz�dny? W ka�dym razie niepoj�ty dla Cz�owieka. Narodziny spektaklu Od uko�czenia dramatu do pierwszej jego inscenizacji up�yn�y prawie cztery lata. Przez ten czas sztuka by�a niezliczon� ilo�� razy przepisywana na maszynie, przedstawiana dyrektorom teatr�w i... odrzucana - b�d� jako ca�kowicie chybiona, b�d� jako, owszem, interesuj�ca, lecz nazbyt wyrafinowana i trudna. Sprawa zacz�a przybiera� inny obr�t dopiero z chwil�, gdy na horyzoncie pojawi� si� zaprzyja�niony z Artaudem i ceniony przeze� Roger Blin, re�yser, kt�ry przeczytawszy sztuk�, zafascynowa� si� ni� i zapali� do jej wystawienia, cho� zupe�nie jej nie rozumia�, do czego si� zreszt� otwarcie przyznawa�. By� to jednak dopiero pocz�tek d�ugiej i wyboistej drogi. Poszukiwania teatru i producenta, kt�ry sfinansowa�by przedsi�wzi�cie, okaza�y si� bardzo uci��liwe i d�ugo bezowocne. Impas trwa� do pocz�tku 1952 roku, kiedy to na inscenizacj� sztuki Ministerstwo Kultury wyasygnowa�o kwot� 750 000 starych frank�w (oko�o 400 dolar�w). By�a to suma niewielka, niemniej pozwala�a w og�le ruszy� z miejsca. Tw�rcom poszukuj�cym sceny wyszed� naprzeciw Jean-Marie Serreau. Swego czasu, otwieraj�c ma�� salk� Theatre de Babylone, proponowa� on Blinowi wystawienie jakiej� groteski o politycznym podtek�cie. Godot podtekstu politycznego nie mia�, by� jednak "przynajmniej" groteskowy. W ten spos�b 2 listopada 1952 roku dosz�o do podpisania kontraktu. Teatrzyk de Babylone - to by�o w�a�ciwie tylko pewne wn�trze, i to przerobione ze sklepu. Poza dwustu trzydziestoma sk�adanymi krzes�ami i niewielkim podestem nie mia� dos�ownie �adnego wyposa�enia. W tych warunkach nieocenionym cz�owiekiem sta� si� Sergio Gerstein, zaprzyja�niony z Blinem scenograf, kt�ry zgodzi� si� wykona� wszystko za darmo - w�asnym sumptem. Zdoby� kostiumy, rekwizyty i inne potrzebne materia�y. Scena pokryta zosta�a czym� w rodzaju piankowej gumy (znalezionej na ulicy), drzewko za� wykonano z drutu od wieszak�w i czarnego papieru. Nie lada problemem okaza�o si� o�wietlenie. Theatre de Babylone nie posiada� bowiem r�wnie� reflektor�w, nie m�wi�c ju� o opornicy pozwalaj�cej regulowa� nat�enia �wiat�a. A wi�c i reflektory zosta�y wykonane domowym sposobem - z puszek po oleju. Przedstawienie formalnie re�yserowa� Blin. Beckett jednak przychodzi� codziennie na pr�by - w charakterze konsultanta i superarbitra. Osobowo�ci dw�ch tw�rc�w r�ni�y si� zasadniczo. Blin by� typem intuicjonisty, artysty dzia�aj�cego instynktownie i spontanicznie; Becketta natomiast cechowa�a rzeczowo��, skrupulatno��, poniek�d pedanteria; obca mu by�a improwizacja; przygotowywa� si� do wszystkiego i mia� szczeg�owe plany. Jednocze�nie obaj byli delikatni i skromni. Wszystkie te czynniki powodowa�y nieraz sytuacj� b��dnego ko�a: Blin ustawia� sceny, Beckett delikatnie i przepraszaj�co wyra�a� dezaprobat�, w�wczas Blin, got�w zmieni� dane rozwi�zanie, prosi� o wyt�umaczenie b��du (znaczy�o to w istocie interpretacj� fragmentu); na to z kolei Beckett bezradnie rozk�ada� r�ce i ogranicza� si� jedynie do wskaz�wek formalnych, kt�re Blina, oczywi�cie, zadowoli� nie mog�y. Wreszcie, po wielu - humorystycznych nierzadko - perypetiach z aktorami, dosz�o do premiery. Odby�a si� ona 5 stycznia 1953 roku. Cho� by�o to wydarzenie, na kt�re czterdziestosiedmioletni pod�wczas autor w pewnym sensie czeka� od wielu lat, na premierowym spektaklu nie zjawi� si� jednak - zapocz�tkowuj�c tym zwyczaj nieprzychodzenia na premiery w�asnych sztuk (nawet gdy sam je re�yserowa�). Na przedstawienie posz�a �ona pisarza, Suzanne, kt�ra zda�a mu z wszystkiego relacj�. Wiadomo�ci by�y pomy�lne. Na spektakl przysz�o nadspodziewanie du�o ludzi - mimo �e przedstawienia prawie nie reklamowano. Widzowie siedzieli w niewygodnych warunkach, �cie�nieni i w zaduchu. S�aba by�a r�wnie� widoczno��, i to zar�wno z powodu z�ej architektury wn�trza, jak i fatalnego o�wietlenia. Mimo to spektakl �ledzono w ogromnym skupieniu i napi�ciu. Wychodzono za� z teatru z poczuciem, i� oto w dramaturgii wsp�czesnej powsta�o co� wa�nego, �e Godot jest wydarzeniem szczeg�lnym. Podobne opinie pojawi�y si� wkr�tce w recenzjach. Cokolwiek znaczy ta sztuka - powtarza� si� pogl�d -jedno jest pewne: Beckett to tw�rca niezwyk�y, odnowiciel j�zyka teatru, kto�, kto daje �wiadectwo epoce i tworzy now� form�. Jednym z niewielu r�kopis�w, z kt�rymi pisarz do ko�ca �ycia si� nie rozsta�, by� r�kopis Godota. Cho� nie uwa�a� tej sztuki za swoj� najlepsz� (za tak� uwa�a� Ko�c�wk�), mia� jednak do niej stosunek szczeg�lny - jako do dzie�a, kt�re zasadniczo odmieni�o jego los, kt�re raz na zawsze oddali�o od niego k�opoty materialne i uczyni�o go znanym. W dwadzie�cia dwa lata od prapremiery w Pary�u Beckett sam wyre�yserowa� Godota - w Schiller-Theater w Berlinie Zachodnim, po niemiecku. Inscenizacja autorska zawsze jest godna uwagi. W przypadku Becketta budzi ona jednak uwag� szczeg�ln�. Chodzi o to, �e przy wspomnianej ju� niech�ci czy niemo�no�ci wypowiadania si� pisarza na temat w�asnych dzie� stanowi ona jedyn� form� autokomentarza. Na dokumentacj� przedsi�wzi�cia sk�adaj� si� nast�puj�ce materia�y: 1) notatnik re�yserski Becketta, zawieraj�cy przygotowany zawczasu szczeg�owy plan spektaklu oraz uwagi zapisywane ju� w trakcie pracy; 2) dziennik pr�b prowadzony przez asystenta (Waltera Asmusa), opisuj�cy ustawianie i ewolucj� kolejnych scen oraz cytuj�cy co ciekawsze wypowiedzi re�ysera; 3) wyb�r fotografii, zar�wno z pr�b, jak i gotowego ju� spektaklu. Poza tym spektakl jest zarejestrowany na ta�mie wideo. Premiera inscenizacji odby�a si� 8 marca 1975 roku. Od tego czasu na r�nych scenach �wiata i w r�nych j�zykach zosta�a ona powt�rzona oko�o dziesi�ciu razy w re�yserii Waltera Asmusa, asystenta Becketta z Schiller-Theater. W 1984 roku do realizacji w j�zyku angielskim, przygotowanej w Stanach Zjednoczonych, a wyko�czonej i zaprezentowanej po raz pierwszy w Londynie, Beckett wprowadzi� nieznaczne zmiany. Czekaj�c na Godota Utw�r napisany po francusku w r. 1948 pt. En attendant Godot i prze�o�ony przez autora na angielski pt. Waiting for Godot. Po raz pierwszy opublikowany: po francusku w r. 1952 we Francji, po angielsku - w r. 1954 w Stanach Zjednoczonych. Po raz pierwszy wykonany po francusku 5 stycznia 1953 r. w Theatre de Babylone w Pary�u. Dwukrotnie realizowany przez autora: w r. 1975 w j�zyku niemieckim w Schiller-Theater w Berlinie i w r. 1984 w j�zyku angielskim w San Quentin Drama Workshop w Londynie. Osoby Estragon Vladimir Lucky Pozzo Ch�opiec Akt pierwszy Droga wiejska. Drzewo. Wiecz�r. Estragon siedz�c na niskim kamieniu usi�uje zdj�� sobie but. �ci�ga go obiema r�kami post�kuj�c. Wyczerpany daje za wygran� zdyszany odpoczywa chwil�, zaczyna pr�bowa� na nowo. To samo. Wchodzi Vladimir ESTRAGON (daj�c za wygran�): Nic si� nie da zrobi�. Vladimir (zbli�aj�c si� sztywnym, drobnym kroczkiem, na szeroko rozstawionych nogach): Zaczynam si� sk�ania� ku temu. (Przystaje) �ugo zwalcza�em t� my�l m�wi�c sobie: Spokojnie, Vladimir, spokojnie, wszystkiego jeszcze nie spr�bowa�e�. I walczy�em dalej. (Zamy�la si�, rozpami�tuje t� walk�. Do Estragona) Wi�c znowu jeste�. ESTRAGON: My�lisz? Vladimir: Mi�o zn�w ci� zobaczy�. A my�la�em ju�, �e odszed�e� na zawsze. ESTRAGON: Ja te�. Vladimir: A wi�c nareszcie zn�w razem!4 Trzeba by uczci� to jako�. Tylko jak? (Zastanawia si�) Wsta�, niech ci� u�ciskam. Wyci�ga r�k� do Estragona. Vladimir (dotkni�ty, ch�odno): Mo�na wiedzie�, gdzie ja�niepan sp�dzi� noc? ESTRAGON: W rowie. Vladimir (zachwycony): W rowie! Gdzie? ESTRAGON (nie wykonuj�c �adnego gestu): Tam. Vladimir: I nie pobili ci�? ESTRAGON: Pobili? Oczywi�cie, �e mnie pobili. Vladimir: Ci co zawsze? ESTRAGON: Ci co zawsze? Nie wiem. Cisza Vladimir: Gdy my�l� tak o tym... od lat... zastanawiam si�... co by si� z tob� sta�o... gdyby nie ja... (Stanowczo) By�by� niew�tpliwie ju� tylko kupk� ko�ci. ESTRAGON (dotkni�ty do �ywego): No i co z tego? Vladimir (sm�tnie): Na jednego cz�owieka to za wiele. (Pauza. Z o�ywieniem) Z drugiej strony, m�wi� sobie, dlaczego akurat teraz upada� na duchu. Trzeba by�o o tym pomy�le� z milion lat temu, przed tysi�c dziewi��setnym. ESTRAGON: Och, przesta� wreszcie. Lepiej pom� mi zdj�� to �wi�stwo. Vladimir: Trzymaj�c si� za r�ce, jako jedni z pierwszych, skoczyliby�my z wie�y Eiffla. Liczono si� wtedy z nami. Teraz jest ju� za p�no. Nie wpuszczono by nas nawet na g�r�. (Estragon mocuje si� z butem) Co tam robisz? ESTRAGON: Zdejmuj� but. Nie zdarzy�o ci si� to nigdy? Vladimir: Buty trzeba zdejmowa� codziennie. Tyle razy ci m�wi�em! Dlaczego mnie nie s�uchasz? ESTRAGON (slabiutko): Pom� mi! Vladimir: Boli ci�? ESTRAGON: Czy mnie boli! On si� pyta, czy mnie boli! Vladimir (ze z�o�ci�): Zawsze tylko ty cierpisz! Ja si� nie licz�. Chcia�bym ciebie zobaczy� na moim miejscu, co wtedy by� powiedzia�. ESTRAGON: A co, boli ci�? Vladimir: Czy mnie boli! On si� pyta, czy mnie boli! ESTRAGON (wskazuj�c palcem): Ale to jeszcze nie pow�d, �eby mie� guzik odpi�ty. Vladimir (pochylaj�c si�): Fakt. (Zapina si�) Do drobiazg�w nale�y przywi�zywa� wag� w ka�dej sytuacji. ESTRAGON: Jak mam do ciebie m�wi�, zawsze zwlekasz do ostatniej chwili. Vladimir (w zamy�leniu): Ostatnia chwila... (Szuka czego� w pami�ci) Zw�oka w nadziei b�l czemu� zadaje. Kto to powiedzia�? ESTRAGON: Pomo�esz mi czy nie? Vladimir: Czasem wydaje mi si�, �e mimo wszystko nadejdzie. Nie bardzo si� wtedy czuj�. (Zdejmuje kapelusz, zagl�da do �rodka, maca tam r�k�, potrz�sa nim, wk�ada z powrotem) Jak by to powiedzie�? L�ej mi, a jednocze�nie... (Szuka s�owa) ogarnia mnie przera�enie. (Z naciskiem) PRZE-RA-�ENIE. (Zn�w zdejmuje kapelusz i zagl�da do �rodka) Dziwne. (Uderza w denko kapelusza, jakby chcia� co� z niego wytrz�sn��, zn�w zagl�da do �rodka, wk�ada z powrotem) Nic si� nie da zrobi�. (Estragonowi z najwi�kszym trudem udaje si� �ci�gn�� but. Zagl�da do �rodka, maca tam r�k�, odwraca but podeszw� do g�ry, potrz�sa nim, spogl�da na ziemi�, czy nic nie wypad�o, nic nie znajduje, zn�w wk�ada r�k� do �rodka, patrzy przed siebie nieprzytomnie) No i co? ESTRAGON: Nic. Vladimir: Poka�. ESTRAGON: Nie ma co pokazywa�. Vladimir: Spr�buj z powrotem go w�o�y�. Vladimir: Oto w�a�nie ca�y cz�owiek: win� nogi zwala na but. (Zn�w zdejmuje kapelusz, zagl�da do �rodka, maca tam r�k�, potrz�sa nim, uderza w denko, dmucha do �rodka, wk�ada z powrotem) To si� staje niezno�ne. (Cisza. Vladimir pogr��a si� w my�lach. Estragon porusza palcami u st�p, ch�odz�c je w ten spos�b) Jeden z �otr�w zosta� zbawiony. (Pauza) Przyzwoity procent. (Pauza) Gogo. ESTRAGON: Co? Vladimir: Mo�e by zacz�� �a�owa�? ESTRAGON: �a�owa�? Czego? Vladimir: No... (Zastanawia si�) Warto si� wdawa� w szczeg�y? ESTRAGON: �e�my si� urodzili? Vladimir wybucha g�o�nym �miechem, kt�ry t�umi natychmiast, chwytaj�c si� za podbrzusze i wykrzywiaj�c twarz Vladimir: Nawet na �miech nie mo�na ju� sobie pozwoli�. ESTRAGON: Brakuje tego, okropnie. Vladimir: Najwy�ej na u�miech. (U�miecha si� nagle szeroko, utrzymuje ten u�miech przez chwil�, po czym przestaje si� u�miecha�) To nie to samo. Nic si� nie da zrobi�. (Pauza) Gogo. ESTRAGON (rozdra�niony): Co znowu? Vladimir: Czyta�e� Bibli�? ESTRAGON: Bibli�... (Zastanawia si�) Chyba przegl�da�em. Vladimir (zdziwiony): W bezbo�nej szkole? ESTRAGON: Nie wiem, czy by�a bezbo�na, czy nie. Vladimir: Co� ci si� pomiesza�o. Pami�tasz Ewangelie? ESTRAGON: Pami�tam mapki Ziemi �wi�tej. By�y kolorowe. Bardzo �adne. Morze Martwe by�o bladoniebieskie. Od samego patrzenia chcia�o si� pi�. Pojedziemy tam, m�wi�em sobie, pojedziemy tam na nasz miodowy miesi�c. B�dziemy p�ywa�. B�dziemy szcz�liwi. Vladimir: Powiniene� by� zosta� poet�. ESTRAGON: By�em nim. (Wskazuj�c na swoje �achmany) Nie wida� tego? Cisza Vladimir: O czym to ja m�wi�em?... Jak twoja noga? ESTRAGON: Puchnie. Vladimir: Aha, o dw�ch �otrach. Pami�tasz t� histori�? ESTRAGON: Nie. Vladimir: Opowiedzie� ci? ESTRAGON: Nie. Vladimir: Czas zejdzie. (Pauza) Chodzi o tych dw�ch �otr�w ukrzy�owanych razem ze Zbawicielem. Jeden z nich... ESTRAGON: Z czym? Vladimir: Ze Zbawicielem. Dwaj z�oczy�cy. Jeden z nich zosta� podobno zbawiony, a drugi ... (Szuka przeciwie�stwa) pot�piony. ESTRAGON: Zbawiony od czego? Vladimir: Od piek�a. ESTRAGON: Id�. Nie rusza si� Vladimir: Dlaczego jednak... (Pauza) spo�r�d czterech Ewangelist�w... mam nadziej�, �e ci� nie nudz�? ESTRAGON: Nie s�ucham. Vladimir: Dlaczego jednak spo�r�d czterech Ewangelist�w tylko jeden o tym wspomina? Przecie� byli tam wszyscy czterej - tam albo gdzie� w pobli�u. A o zbawionym �otrze m�wi tylko jeden. (Pauza) Odbi�by� czasem pi�eczk�, Gogo. ESTRAGON (z przesadnym entuzjazmem): Doprawdy, to pasjonuj�ce! Vladimir: Z czterech -jeden. Z trzech pozosta�ych dw�ch w og�le nie wspomina o �otrach, a trzeci m�wi, �e obaj mu wymy�lali. ESTRAGON: Komu? Vladimir: Co? ESTRAGON: Nic nie rozumiem... (Pauza) Komu wymy�lali? Vladimir: Zbawicielowi. ESTRAGON: Dlaczego? Vladimir: Bo zbawi� ich nie chcia�. ESTRAGON: Od piek�a? Vladimir: Kretyn! Od �mierci. ESTRAGON: Zdawa�o mi si�, �e m�wi�e� o piekle. Vladimir: Od �mierci, od �mierci. ESTRAGON: No i co z tego? Vladimir: To, �e dwaj zostali pewnie pot�pieni. ESTRAGON: No i co z tego? Vladimir: Ale jeden z czterech m�wi, �e jeden z dw�ch zosta� zbawiony. ESTRAGON: No wi�c o co chodzi? Po prostu nie zgadzaj� si� ze sob� ityle. Vladimir: Ale byli tam wszyscy czterej. A o zbawionym �otrze m�wi tylko jeden. Wi�c dlaczego akurat jemu wierzy�? ESTRAGON: A kto mu wierzy? Vladimir: Jak to kto? Wszyscy! Znana jest tylko ta wersja. ESTRAGON: Ludzie to barany. Wstaje z trudem, idzie utykaj�c ku lewej kulisie, przystaje, wypatruje czego� w oddali, przys�aniaj�c sobie oczy r�k�, odwraca si�, idzie ku prawej, wypatruje czego� w oddali. Vladimir przygl�da mu si�, nast�pnie podchodzi do buta, podnosi go, zagl�da do �rodka, rzuca go natychmiast Vladimir: Fu! Spluwa. Estragon wraca na �rodek, staje ty�em do widowni, patrzy w g��b ESTRAGON: Ca�kiem mi�e miejsce. (Odwraca si�, idzie na prz�d sceny, przystaje zwr�cony przodem do widowni) Pi�kne widoki. (Odwraca si� w stron� Vladimira) Idziemy. Vladimir: Nie mo�na. ESTRAGON: Dlaczego? Vladimir: Czekamy na Godota. ESTRAGON (beznadziejnie)(tm): A, racja. (Pauza) Jeste� pewien, �e to tu? Vladimir: Co? ESTRAGON: Mieli�my czeka�. Vladimir: Powiedzia�, �e przy drzewie. (Patrz� na drzewo) Widzisz jakie� inne? ESTRAGON: Co to mo�e by�? Vladimir: Czyja wiem. Wierzba. ESTRAGON: A li�cie? Vladimir: Wida� usch�a. ESTRAGON: Ju� nie p�acze. Vladimir: Albo to nie pora. ESTRAGON: Wygl�da raczej na krzak. Vladimir: Krzew. ESTRAGON: Krzak. Vladimir: Krzew... (Spostrzeg�szy si� naraz) Ty podejrzewasz... �e pomylili�my miejsce? ESTRAGON: Mia� tu by�. Vladimir: Nie powiedzia�, �e przyjdzie na pewno. ESTRAGON: A je�li nie przyjdzie? Vladimir: To jutro znowu przyjdziemy. ESTRAGON: A potem pojutrze. Vladimir: Mo�liwe. ESTRAGON: I tak w k�ko. Vladimir: Znaczy... ESTRAGON: A� przyjdzie. Vladimir: Bezlitosny jeste�. ESTRAGON: Przyszli�my tu ju� wczoraj. Vladimir: Sk�d! Co� ci si� pomyli�o. ESTRAGON: A co robili�my wczoraj? Vladimir: Co robili�my wczoraj? ESTRAGON: No? Vladimir: Jestem pewien, �e... (Ze z�o�ci�) Sia� zw�tpienie to ty umiesz. ESTRAGON: Wed�ug mnie byli�my tutaj. Vladimir (rozgl�daj�c si� dooko�a): Poznajesz to miejsce? ESTRAGON: Tego nie powiedzia�em. Vladimir: No wi�c? ESTRAGON: To nie ma znaczenia. Vladimir: Mimo wszystko jednak... to drzewo... (Odwraca si� w stron� widowni) to bagno... ESTRAGON: Jeste� pewien, �e to dzi� wiecz�r? Vladimir: Co? ESTRAGON: Mieli�my czeka�. Vladimir: Powiedzia�, �e w sobot�. (Pauza) Tak mi si� wydaje. ESTRAGON: Wydaje ci si�! Vladimir: Mam to chyba gdzie� zanotowane. Grzebie po kieszeniach pe�nych r�nych szparga��w ESTRAGON (podchwytliwie)^: Ale w kt�r� sobot�? I czy dzi� jest sobota? Czy aby nie niedziela? (Pauza) Albo poniedzia�ek? (Pauza) Albo pi�tek? Vladimir (rozgl�daj�c si� wok� b��dnie, jakby data by�a wypisana gdzie� w przestrzeni): Nie, to niemo�liwe. ESTRAGON: Albo czwartek. Vladimir: Co robi�? ESTRAGON: Je�eli przyszed� wczoraj i nas nie zasta�, to mo�esz by� pewny, �e dzi� ju� nie przyjdzie. Vladimir: No ale m�wi�e�, �e byli�my tu wczoraj. ESTRAGON: Ja mog� si� myli�. (Pauza) Nie m�wmy przez chwil�, dobrze? Vladimir (s�abo): Dobrze. (Estragon siada na kamieniu". Vladimir chodzi nerwowo tam i z powrotem, przystaj�c od czasu do czasu, by wypatrywa� czego� w oddali. Estragon zapada w sen. Vladimir przystaje wreszcie przed Estragonem) Gogo... (Cisza) Gogo... (Cisza) Gogo! Estragon zrywa si� na r�wne nogi ESTRAGON (uprzytamniaj�c sobie potworno�� sytuacji): Spa�em. (Z wyrzutem) Dlaczego nigdy nie dajesz mi spa�? Vladimir: Czu�em si� samotny. ESTRAGON: Mia�em sen. Vladimir: Nie opowiadaj mi go! ESTRAGON: �ni�o mi si�... Vladimir: NIE OPOWIADAJ MI GO! ESTRAGON (wskazuj�c na �wiat woko�o): Ten ci wystarcza? (Cisza) Niemi�y jeste�, Didi. Komu mam si� zwierza� ze swoich koszmar�w, jak nie tobie? Vladimir: Zachowaj je dla siebie. Wiesz, �e tego nie znosz�. ESTRAGON (ch�odno): S� chwile, gdy zastanawiam si�, czy nie by�oby dla nas lepiej, gdyby�my si� rozstali. Vladimir: Daleko by� nie zaszed�. ESTRAGON: Rzeczywi�cie, by�oby to nader niekorzystne. (Pauza) By�oby to nader niekorzystne, Didi, co? (Pauza) Ze wzgl�du na pi�kno drogi. (Pauza) I dobro podr�uj�cych. (Pauza. Przymilnie) Co, Didi? Vladimir: Uspok�j si�. ESTRAGON (smakuj�c): Uspok�j... uspok�j... (W rozmarzeniu) Anglicy m�wi�: "uspoook�j". To ludzie spokooojni. (Pauza) Znasz dowcip o Angliku w burdelu? Vladimir: Znam. ESTRAGON: No to opowiedz mi go. Vladimir: Przesta�! ESTRAGON: Jeden Anglik, upiwszy si� bardziej ni� zwykle, uda� si� do burdelu. Bajzelmama pyta go, czy �yczy sobie blondynk�, brunetk� czy rud�. No, opowiadaj dalej. Vladimir: PRZESTA�! Wybiega. Estragon wstaje i pod��a za nim a� na skraj sceny. Wykonuje ruchy podobne do tych, jakie wykonuje kibic zagrzewaj�cy boksera do walki. Vladimir wraca, ze spuszczon� g�ow� mija Estragona i przechodzi przez scen�. Estragon pod��a za nim kilka krok�w i przystaje ESTRAGON (�agodnie): Chcia�e� rozmawia� ze mn�? (Vladimir nie od