8441
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8441 |
Rozszerzenie: |
8441 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8441 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8441 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8441 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Maria Konopnicka
Onufer
1.
Ju� mia�am wychodzi�, kiedy Jan Zaparty, m�odszy stra�nik z pierwszego
pi�tra, wpad� do kancelarii.
- Prosz� wielmo�nego - zawo�a� zdyszany, robi�c "front" u proga. - Pod
pi�tym rewolucja! Osm�lec tak t�ucze Onufra, �e go oderwa� nie mo�na.
- Co to nie mo�na! - krzykn�� pan nadzorca zrywaj�c si� z fotela. - Ruszaj
po Jakuba, ciemi�go, kiedy sam rady da� nie umiesz, i przyprowadzi� mi tu
ich obu! Natychmiast! S�ysza�?
- S�ysza�! - odrzek� wyprostowany w kij stra�nik i znikn�� za progiem.
"Wielmo�ny" sta� jeszcze chwil� twarz� ku drzwiom zwr�cony, ze obiegni�tymi
brwiami na pi�knym, bia�ym czole. Oczy mu si� pali�y, krew podesz�a do
skroni, w ca�ej postaci zna� by�o gniewne wzburzenie. Po chwili wszak�e
opanowa� si�, odsapn��, a rzuciwszy przez z�by: "cymba�", siad� i zacz��
g�adzi� pulchn�, b�yszcz�c� pier�cieniami r�k� sinawy, g�adko wygolony
podbr�dek, przegarniaj�c bujne faworyty na praw� i na lew� stron�. Mitygowa�
si�, ale zna� by�o, �e mu to przychodzi z trudno�ci�. Nie lubi�, aby sprawy
podobne wybucha�y wobec trzecich os�b, rzuci� mi te� z fotela swego kilka
szybkich, uko�nych, dosy� cierpkich spojrze�.
Tymczasem w korytarzu rozleg� si� odg�os ci�kich krok�w, a do kancelarii
wszed� starszy stra�nik Jakub, inaczej �wi�tym Piotrem dla klucz�w, kt�rymi
zwykle brz�ka�, zwany, popychaj�c przed sob� drobnego, jak kogut
nastroszonego wi�nia z such�, czarniaw� twarz� i zuchwa�ymi oczyma, po
kt�rych przelatywa�y z�ote i czerwone ognie. Do�� by�o spojrze� na niego,
aby pozna�, �e gor�cy jest jeszcze od b�jki, z kt�rej go wyrwano. Pi�ci
mia� zaci�ni�te, na czole �y�y jak postronki, kolana pod nim dr�a�y,
nozdrzami prycha�, a ostre, rzadkie z�by b�yska�y mu spomi�dzy warg jak u
brytana.
Za Jakubem wszed� olbrzymi ch�op w siwym, wi�ziennym, szeroko na piersiach
rozerwanym kubraku, z wielkim, g��boko mi�dzy ramiona wci�ni�tym �bem
golonym. Twarz mia� du��, ospowat�, mocno obrz�k��, a cala jego wielka,
ci�ka, skurczona w sobie posta� przypomina�a wo�u, og�uszonego uderzeniem
obucha.
Gdy wszed�, owini�te szmatami nogi zgi�� w kolanach, �okcie w ty� za siebie
wysun��, a trzymaj�c w obu r�kach na obna�onej, rudo zaros�ej piersi swoj�
aresztanck� czapk� bez daszka, oczy w pod�og� wbi� i zacz�� trz��� wielk�,
wci�ni�t� w kad�ub g�ow�.
Ch�op by� m�ody, trzydziestu lat mo�e nie mia�, ale zniszczony by�
strasznie. �ar�o go co� widocznie i krew z niego ssa�o. A nie by�o to owo
powolne, charakterystyczne wyniszczenie, jakiemu podlegaj� dawni wi�niowie
i recydywi�ci, ale jaka� nag�a i niepowstrzymana ruina, od kt�rej pomimo
ogromnej budowy swojej tak zetla�, �e zdawa�o si�, i� potr�cony palcem
padnie o ziemi� i w proch si� rozsypie. Twarz jego nie by�a ani bezmy�lnie
t�pa, ani te� ponura, ale le�a�a na niej jaka� niezg��biona troska i wielki,
wielki, niezwyci�ony strach; a lubo obrz�k�a od raz�w, jakie jej �wie�o
Osm�lec zada�, zna� by�o, �e wyrazu swego nie zmieni�a, go mia�a przedtem i
mie� b�dzie potem, zawsze, zawsze. Zaci�to�ci niedawnej b�jki ani �ladu.
Par� razy, owszem, spojrza� olbrzym na Osm�lca tak, jakby mu by� wdzi�czny
za to, �e go przed sob� widzi. By�a to szczeg�lna posta�, kt�ra mnie
zaciekawi�a mocno.
Konw�j zamyka� Zaparty, a okr�g�e, silnie wytrzeszczone oczy jego �wiadczy�y
o nat�eniu m�zgownicy ku spe�nianiu rozkaz�w "wielmo�nego".
- Osm�lec - rzek� pan nadzorca silnym swoim, d�wi�cznie wibruj�cym g�osem. -
Ty co zn�w? Doigra� si� chcesz?
Ma�y, czarniawy wi�zie� wyst�pi� ku �rodkowi i odrzek� �mia�o:
- A nic, prosz� wielmo�nego...
Ju� po tym jednym ruchu i po tonie mowy pozna�am, �e to recydywista, stary,
szczwany �wik.
"Wielmo�ny" patrzy� te� na niego z pob�a�aniem jakie tu tylko dawnych
i dobrze znanych aresztant�w udzia�em bywa.
- Jak to nic? Co tam za rewolucj� pod numerem robisz?
- Ja ta nijakiej rewolucji nie robi�, tylko mi posz�o o spanie. Spa� ka�dy
musi.
Przygas� ju� w sobie, ale m�wi� jeszcze ostrym, �wiszcz�cym g�osem cz�owieka
zm�czonego b�jk�. Czu� te� wida�, �e s�uszno�� przy nim, bo patrzy� bystro,
wprost w twarz "wielmo�nego". "Wielmo�ny" zmarszczy� czo�o i zwr�ciwszy si�
do stra�nika zapyta� ostro:
- Zaparty! A co tam zn�w za nieporz�dki w spaniu?
Wyprostowany stra�nik g��biej jeszcze brzuch wci�gn�� w siebie, szerokie
piersi wystawi�, but do buta przystosowa�, prze�kn�� �lin� i szybko mrugaj�c
wytrzeszczonymi oczami rzek�:
- Nie pokaza�o si� tam �adnego nieporz�dku, wielmo�ny panie!
- Nie pokaza�o! - powt�rzy� po nim zuchwale Osm�lec, przekrzywiaj�c g�ow� i
mru��c lewe oko. - A sk�d to pan stra�nik wie, �e si� nie pokaza�o?
- Jezu! Jezu! -j�kn�� nagle po dwakro� Onufer i podni�s� wzrok b��dny przed
siebie.
Nikt wszak�e nie zwa�a� na to, a Osm�lec tak m�wi� dalej:
- Niech no by pan stra�nik cho� jedn� noc nocowa� na mojej pryczy, toby mu
si� zara pokaza�o!
Na twarzy olbrzymiego Onufra wybi�a wielka m�ka. G�owa jego trz�s�a si�
coraz silniej. Osm�lec ca�kiem si� tymczasem do Zapartego zwr�ci�.
- A ja panu stra�nikowi powiem, �e kiedy tutaj siedz�, to jestem kazienny
hare�tant i wygod� swoj� musz� mie�, bo tu na mnie wszystko z ka�ny idzie! I
jad�o, i mundur, i spanie, i wszystko z ka�ny na mnie idzie! Wie pan
stra�nik?
M�wi� to zwr�cony twarz� do stra�nika, ale oczyma zuchwale ku "wielmo�nemu"
b�yska�. T� taktyk� stawiania zarzut�w przez elewacj� zna�am doskonale.
U�ywali jej zazwyczaj do�wiadczeni wi�niowie, i to z powodzeniem. Jakub,
stary stra�nik, zna� j� wida� r�wnie dobrze, gdy� oboj�tnie patrzy� w okno,
niuchaj�c ukradkiem tabak�, ale Zapartemu z�o�� po twarzy kipi�tkiem sz�a.
Nie patrzy� on wszak�e na Osm�lca, tylko jak w tuza oczy w "wielmo�nego"
wlepi�, przekazuj�c mu niby to wszystko, co od Osm�lca us�ysza�.
"Wielmo�ny", g��boko zasuni�ty w fotel, brwi mia� lekko zbiegni�to i palcami
pod�ug zwyczaju po siole b�bni�; pi�kne jego oczy podnosi�y si� przy tym i
spuszcza�y d�ugim, pow��czystym spojrzeniem. Zdawa� si� mog�o, i� wywod�w
Osm�lca przez roztargnienie tylko s�ucha, a my�l ma zaj�ta innymi, stokro�
wa�niejszymi sprawami.
I ta kancelaryjna taktyka obc� mi nic by�a. Wyzna� nawet musz�, �e
przynosi�a ona pewne, do�� znaczne korzy�ci, a mianowicie: pozwala�a
wy�wietli� si� sprawie bez nak�adu osobistego badania pomi�dzy mo�liwymi
zarzutami, mo�liwo�� za� tak� zawsze przewidywa� nale�a�o, a w�adza stawia�a
mur ochronny, niejednokrotnie dla powagi tej�e w�adzy konieczny; wreszcie
bagatelizowa�a, �e tak powiem, spraw� sama w oczach os�b trzecich,
wypadkowymi i niepo��danymi �wiadkami jej b�d�cych.
Najkomiczniejszym by�o to, �e ka�dy z aktor�w tego przedstawienia zna�
doskonale role wszystkich innych i �e pomimo to sztuka ta odgrywa�a si� z
ca�� powag� nale�n� wielkiemu zielonemu sto�owa urz�dowo ��tym �cianom,
zapylonym stosom papier�w oraz innym akcesoriom biurowym.
- A po drugie - m�wi� dalej Osm�lec - cz�owiek trzeci raz ju� tu, Chwali�
Boga siedzi, to wie, co do czego jest przynale��ce. Co z�odziejstwo to
z�odziejstwo, a co zb�jnictwo to zb�jnictwo! W jednym msza polityka, a w
drugim msza polityka. Kuzdy ma sw�j hunor! I pan stra�nik ma sw�j hunor, i
wielmo�ny nadzorca ma sw�j hunor i ja mam sw�j hunor. Kiedym ukrad�, tom
ukrad�, to swoja rzecz, to mi nie pierwsze! A z takim zb�jem �wi�tokrzyskim
graniczy� mi nie potrza! Pan stra�nik dobrze wtedy na trzeci bok si�
wywr�ci, kiedy Onufer jak zapomnia�y po nocach si� ciska, �eby jego choroba
ut�uk�a! Onegdaj a to �wiec� szewcom od �ojenia porwa� i jak gromnic� przy
pryczy pali�. Jeszcze kiedy ca�e posiedzenie het precz z dymem pu�ci!
Zmarszczy� si� "wielmo�ny", g�ow� uni�s� nieco i spod brwi nasuni�tych
gniewnie na Zapartego spojrza�. Stra�nik sta� wyprostowany i r�wnie� w twarz
"wielmo�nego" patrzy�. Co do starego Jakuba, ten z wielk� uwag� obserwowa�
szmat paj�czyny wisz�cej nad piecem i dwa palce w tabakierce trzyma�. By�a
to sytuacja nieocenionego komizmu pe�na.
- A dzi� - m�wi� Osm�lec obtar�szy usta wierzchem r�ki - to tak j�cza� bez
calu�k� noc, jakby jego kto r�n��! Niestrzymane rzeczy! Cz�owiek, jak si�
uk�adzie, toby i spa�. bo ma ze wszystkim czyste sumienie: ataki duszegub i
dysperak to i sam nie �pi. i drugiemu nie da!
Ino �wiat�o zga�nie, zara st�ka, �e co� przed nim stoi. A ja co temu winien,
�e co przed nim stoi? Ja za nim pa�ki nie nosi�! Cz�owiek, chwali� Boga,
sw�j wyrok ma i za sw�j siedzi, a do inszych to mu ta nic! �eby ja mia� nad
ka�dym zb�jnikiem st�ka�, tobym si� dawno rozpuk�!
- Jezu! O Jezu! - g�ucho zn�w j�kn�� Onufer, ale nikt nie zwa�a� na to.
Osm�lec za� tak rzecz swoj� ko�czy�:
- A pan stra�nik kiedy taki m�dry, to niech. Onufra na os�bek
wytransportuje, to pod numerem nijakiej rewolucji nie b�dzie! Bo tam same
porz�dne ludzie siedz� i ju�! Wie pan stra�nik?
Nastawi� si� i a� w biodrach przysiad�. Przechodzi�o to wida� miar� zwyk�ej
bezczelno�ci, bo stary Jakub splun�� w bok i z szelestem �lin� butem zatar�.
- No, no! - zawo�a� marszcz�c czo�o pan nadzorca. - Nie b�d� taki rezolutny!
To ty nie wiesz, �e za bijatyki ciemna? Je�li ci si� krzywda dzieje, to masz
kancelari�! Masz mnie! A samemu sobie sprawiedliwo�ci robi� tu nie wolno!
Osm�lec rzuci� spode �ba na "wielmo�nego" szybkie, zadziwione spojrzenie.
Tego tonu nie spodziewa� si� wida�. Nie bra� widocznie w rachub� mojej
obecno�ci. Po twarzy jego przemkn�o najpierw zaniepokojenie, a potem szybka
decyzja. Podszed� do fotela i u�cisn�� "wielmo�nego" za kolana.
- A c� to wielmo�ny pan - m�wi� wzruszonym g�osem - ma�o si� nad nami
naturbuje, nam�czy, �ebym ja za lada g�upo�ci� do kancelarii lata� i
wielmo�nego pana fatygowa�? A czy mi to wielmo�nego pana zdrowie niemi�e
albo co? A toby mnie Pan B�g za to ci�ko skara�! To� wielmo�ny pan nade mn�
ojciec i opiekun najkocha�szy! �eby nie wielmo�ny pan, toby ja by� ze
wszystkim sierota!...
Tu nos w palce wytar� i chlipa� pocz��. Zapatrzy� si� na niego Jakub, a tak
by� przej�ty mistrzowskim wykonaniem tej sceny, �e tabak� w palcach
trzymaj�c nie ni�s� jej do nosa.
- Ani ja ojca, ani ja matki, ani �adnego przyjacielstwa! - chlipa� Osm�lec.
- Hu! hu! hu!... B�g tylko jeden nade mn� na niebie, a drugi wielmo�ny pan
na ziemi, hu! hu!... Niech ta dziesi�� razy bez dzie� na mnie stra�nik
skar�y, hu! hu! hu! A ja ojca swego i wielmo�nego opiekuna, i dobrodzieja
swego nie b�d� o lada co turbowa�, hu! hu! Ja wielmo�nego pana tak kocham
jak dziecko matk�!... hu! hu! hu!... Bo mi wielmo�ny pan za matk� stoi i za
wszystkie maj�tno�ci! hu... hu...
M�wi� szybko, p�aczliwym g�osem, spode iba tylko zerkaj�c, jak mu si� ta
sztuka udaje.
Dosy�! Dosy� ju�! - przerwa� pan nadzorca z ojcowsk� surowo�ci� w g�osie.
Osm�lec jednak chlipa� nie ustawa�.
- Wielmo�ny pan mnie s�ucha� nie chce, hu... hu... hu... hu!... A ja bym
wielmo�nemu panu n�ki umy� i brud wypi�, hu! hu!... Jak ja st�d wyyszed� na
jesie�, hu! hu! hu!... tom sobie rady nie m�g� da� bez wielmo�nego pana!
�eby mi srebro, z�oto dawali, �ebym w aksamitach chodzi�, tobym bez
wielmo�nego pana �adnego wsk�rania nie mia�... Hu! hu! hu! hu!... Dopiero,
jakem si� tu powr�ci�, a wielmo�nego pana zobaczy�, hu! hu!... to mi tak
by�o, jakbym si� na �wiat drugi raz narodzi�... hu!... hu!- hu!... A
wielmo�ny pan za moje kochanie... hu! hu! hu!...
A� mnie dziw bra�, �e pan nadzorca tak d�ugo Osm�lcowi gada� pozwoli�, ale
przypomnia�am sobie, �e - sam krasom�wca - w bystrejmowie si� kocha� i
obrotnego j�zyka rad s�ucha�.
Tymczasem Osm�lec plackiem na pod�og� pad� i buty "wielmo�nego" ca�owa�
chlipi�c g�o�no.
- No, no! Bez tych czu�o�ci - rzek� mi�kszym ju� g�osem pan nadzorca- -
Ostatni raz ci daruj�, pami�taj! Jak tobie nie wstyd nawet, takiemu staremu,
porz�dnemu aresztantowi, co ju� trzeci raz tu siedzi i przyk�adem dla innych
by� powinien, za �by si� z frajerami wodzi�! Nie spodziewa�em si� tego po
tobie! Zawsze ci� do porz�dnych ludzi liczy�em, a ty mi taki zaw�d, taki
wstyd robisz! Pfe! Martwisz mnie!
- Hu! hu! hu!... - becza� Osm�lec plackiem na pod�odze le��cy. - Ja bym dla
wielmo�nego pana krwi z ma�ego palca utoczy�! Ja bym wielmo�nemu panu
�miertelny grzech powiedzia�! Ja wielmo�nego pana tak kocham, �e si� we mnie
wn�trzno�ci od �alu p�kaj�. Jak wielmo�ny pan si� na mnie gniewa! hu! hu!
hu!...
.- No, dosy� ju�, dosy� - rzek�, podnosz�c go �askawie, pan nadzorca. -
Ruszaj pod numer i �eby mi tam by�o spokojnie! Rozumiesz?
- Rozumiem, wielmo�ny ojcze i opiekunie najukocha�szy! Rozumiem!
Podni�s� si� Osm�lec, st�kn��, poci�gn�� kilka razy nosem, pi�ci� wytar�
oczy, w kt�rych jako� �ez nie by�o wida�, i ku progowi si� cofn��.
Zaparty, wypr�aj�c tymczasem kolejno wszystkie swoje musku�y, zdo�a�
nareszcie przybra� jak najbardziej poprawn� w stylu kancelaryjnym postaw�.
Istotnie, wygl�da� on jak epileptyk w napadzie t�ca. Oczyma ju� nawet nie
mruga�, bo mu ko�em, wpatrzone w twarz "wielmo�nego", stan�y.
Stary Jakub mia� je za to do po�owy zmru�one, jakby, znudzony znanym sobie
widowiskiem, usypia�; g�owa mu te� nieco z karku zwis�a, co go uczyni�o
podobnym do starej szkapy, kt�ra - lubo w zaprz�gu - z lada przystanku
korzysta, aby �eb stary zwiesi� i zdrzemn�� na chwil�. Co do pana nadzorcy,
ten by� promieniej�cy i pogl�da� na mnie z pogodnym tryumfem, rad widocznie,
�e aresztant tyle sprytu i polityki okaza�, a jego jasne pi�kne oko zdawa�o
si� m�wi�:
,,A co? Tak u nas! Szalej� po prostu za mn� ci hultaje!"
A tam, u progu, z wbitymi w pod�og� oczyma sta� tymczasem olbrzymi Onufer, w
siwym swoim, rozerwanym kubraku, coraz silniej cisn�c czapk� do szerokiej,
obna�onej piersi. Tego, co si� doko�a niego w kancelarii dzia�o, zdawa� si�
nie widzie� i nie s�ysze� wcale: g�ow� tylko na obie strony chwia� i brwi na
z��k�ym i zoranym przedwcze�nie czole wysoko podnosi�, jakby si� dziwi�
czemu� i czym� przera�a� w sobie-Po czy m zn�w nagle trz��� si� zaczyna� i
st�ka� jak ci�ko chory cz�owiek.
Osm�lec przechodz�c ko�o niego r�k� w ku�ak �cisn�� i wysuni�tym knykciem
wielkiego palca w biodro go pchn��. Wielki Onufer ockn�� si� i spojrza� na
niego zm�conym wzrokiem; na jego twarz �miertelnie stroskan� nie wybi� si�
najmniejszy siad niech�ci- Po czym zaraz oczy wbi� w ziemi� i brwi nad
czo�em w niezmiernym zadziwieniu podni�s�.
- A c� ty tam! Nie ruszysz si�? - przem�wi� po ma�ej pauzie pan nadzorca. -
W ziemi� wros�e� czy co?
Szturchn�� go ponownie Osm�lec.
- Dalej go! B�dziesz tu jak dr�g sta�, kiedy nasz wielmo�ny ojciec i opiekun
najukocha�szy do ciebie gada? A padnij�e do n�g pa�skich! A podzi�kuj�e
wielmo�nemu panu!
Ale Onufer, zamiast ku fotelowi podej��, jak sta�, tak na kolana u drzwi
run��, a podni�s�szy obie r�ce trz��� nimi zacz��, wo�aj�c zd�awionym g�osem:
- Ani drgn��! Ani zipn��, chudziaszek! Inom go, raz... I ani drgn��l Ani
tchu nie pu�ci�! O Jezu! Jezu! Jezu!...
R�kami nad g�ow� splasn��, palce spl�t� i czo�em o pod�og� z g�uchym
�oskotem uderzy�, a ogromny, do ryku podobny j�k wstrz�sn�� ��tymi �cianami
kancelarii. Pan nadzorca cofn�� si� od sto�u z fotelem, chocia� go prawie
ca�a d�ugo�� pokoju od Onufra dzieli�a, i przyblad� nerwowo. By� wra�liwy i
nie lubi� scen przechodz�cych miar� zwyk�ego, �agodnie roztkliwionego
liryzmu.
Widz�c to Osm�lec zn�w kilka krok�w ku �rodkowi post�pi� i pochylaj�c si� z
min� zaufa�ca rzek�:
- I nie bydl� to, prosz� wielmo�nego? I to tak bez calu�kie noce idzie!
�wi�temu by cierpliwo�ci brak�o!
- Ani drgn��... Ani zipn��... Jak ten ptak... Jak ten ptak...-g�uchym.
zduszonym rykiem powtarza� Onufer. - O moje dziecko, moje dziecko! O Jezu!
Jezu! Jezu!
Twarz pana nadzorcy zachodzi�a z�owrogim cieniem. Palce jego coraz szybciej
po por�czy fotela b�bni�y, a brwi zbieg�y mu si� nad gniewnymi oczyma gro�ne
i drgaj�ce.
Chwile trwa�o milczenie.
Zaparty, kt�ry przy runi�ciu Onufra na kolana wyszed� by� nieco z "frontu",
zn�w si� wypr�y� do niemo�liwo�ci, a stary Jakub szyj� z niebieskiej
obwi�zuj�cej j� chustki wysun�wszy, g�ow� ku "wielmo�nemu" podni�s� i
nozdrza nastawi�.
Tak zmy�lny wy�e� patrzy w oczy panu, rych�o powiek� mrugnie albo palcem
ruszy.
- Do ciemnej go! - zakomenderowa� "wielmo�ny".
W jednej chwili zerwa� si� Onufer na kl�czki i r�ce do "wielmo�nego"
wyci�gn��:
- Panie! - zawo�a� - Panoczku! Panie mi�osierdny ! R�zgami siec ka�cie,
j�zyk zakneblujcie, straw� odejmijcie, r�ce i nogi zakujcie, ale dociemnej
nie sad�cie! Nie sad�cie do ciemnej, panie mi�osierdny, bo on tam z ka�dego
k�ta na mnie patrzy... Panoczku mi�osierdny, nie sad�cie!
Na szerok�, obrz�k�� twarz jego wyst�pi� wyraz �miertelnego strachu,
zaci�ni�te r�ce trzeszcza�y w stawach i trz�s�y si� ku "wielmo�nemu"
konwulsyjnym ruchem, oczy otwiera�y si� coraz szerzej, g�os chrypia�. Pocz��
si� wreszcie Onufer na kolanach ku fotelowi czo�ga� powtarzaj�c: "Panie
mi�osierdny! Panoczku mi�osierdny!..."
Czo�ga� si� powoli, ci�ko, ci�gn�c za sob� grube swoje, obwini�te szmatami
nogi jakby wielki, wielki ci�ar.
Widok by� tak straszny, �e mimo woli z�o�y�am r�ce i pochyli�am si� ku
nieszcz�nikowi.
A wtedy pan nadzorca wsta� i rzek� suchym g�osem:
Na dwadzie�cia cztery godzin!
Zakot�owa�o si� u proga, stra�nicy przy pomocy Osm�lca chwycili olbrzymiego
ch�opa, pchn�li go, po czym drzwi si� zamkn�y, a ci�kie kroki oddalaj�cych
si� cich�y stopniowo w d�ugim korytarzu wi�ziennym.
12
2.
Na kilka tygodni przed wy�ej opisan� kancelaryjn� scen� jedno z pism
miejscowych poda�o nast�puj�cy artyku�:
"S�dowa izba warszawska rozpatrywa�a w dniu wczorajszym na pe�nym
posiedzeniu sensacyjn� spraw� o zab�jstwo kupca N., w�a�ciciela sklepu
towar�w kolonialnych w X, spe�nione w miesi�cu wrze�niu rb.
Sprawa ta po wys�uchaniu oskar�onego i �wiadk�w przedstawia si�, jak
nast�puje:
Przed dwoma blisko laty kupiec N. przyj�� na parobka Onufrego S�ka,
pochodz�cego ze wsi Witaszewice, powiatu X, guberni Y, kt�ry po nast�pionej
tam�e pogorzeli do miasta, szukaj�c zarobku, przyby�. Powo�ani �wiadkowie
zgodnie zeznaj�, i� Onufer S�k obowi�zki swoje sumiennie pe�ni�, dobra
pa�skiego wiernie pilnowa�, trze�wy by�, uczciwy i spokojny.
Co za� do osoby samego kupca N-, utrzymuj� oni, i� dla s�u�by bywa� srogi,
�le j� �ywi� i w wyp�acie zas�ug krzywdzi�. Zeznaj� dalej �wiadkowie, mi�dzy
kt�rymi jest wielu dawnych s�ug zabitego, i� �aden z nich d�u�ej nad kwarta�
w s�u�bie tej wytrwa� nie m�g�, a byli i tacy, kt�rzy j� ju� po kilku dniach
rzucali. Gdy za� przy wzrastaj�cej zgry�liwo�ci i porywczo�ci charakteru
kupca N., kt�ry bez�ennym b�d�c, sam gospodarstwo prowadzi�, coraz trudniej
o ludzi by�o, Onufer ca�� robot� w domu i w sklepie sam spe�nia� musia�,
gotuj�c przy tym i us�uguj�c do sto�u pryncypa�owi. Us�ugiwanie to i
gotowanie najwi�cej mu si� przykrzy�o. Kupiec bowiem, ilekro� mu parobek w
czym nie dogodzi�, rzuca� w niego to szklank� z wod�, to widelec, to talerz
z zup�, tak i� w kamienicy zwyczajn� by�o rzecz� widzie� parobka poparzonym,
pokrwawionym, z si�cami i guzami na g�owie i twarzy. Dziwiono si�
powszechnie, dlaczego Onufer innej sobie s�u�by nie szuka, ale �le p�acony,
licho �ywiony i codziennie poniewierany, mimo to pana swego si� trzyma. Ci,
kt�rzy na uczciwo�� i pracowito�� parobka z bliska patrzyli, podejmowali si�
nawet dobre miejsce mu nastr�czy�, ale Onufer odsta� od kupca nie chcia�. Po
ka�dej nowej krzywdzie widziano go, jak siedz�c na schodkach od podw�rza
gorzko p�aka�, ale gdy kupiec na niego zawo�a�, �zy ociera� i zn�w do roboty
stawa�.
Tajemnic� tej wytrwa�o�ci by�o niezmierne przywi�zanie parobka do
dwunastoletniego Julka, ch�opca sklepowego, sieroty, kt�ry r�wnie
poniewierany jak Onufer, miejsca przecie� opu�ci� nie m�g�, poniewa� oddany
tam zosta� przez opiekuna swego, a zarazem powinowatego kupca N. Jeden ze
�wiadk�w opowiada, �e nieraz widzia�, jak ch�opczyna z p�aczem na piersi
parobkowi si� rzuca� i jak Onufer pociesza�, g�aska� i ca�owa� sierot�, jak
go nawet na r�ce bra� niby ma�e dziecko. Sypiali te� raze na pawlaczu w
kuchence, a kiedy parobkowi uda�o si� kilka z�otych zas�ug otrzyma�, to buty
ch�opca do podzel�wki dawa�, cho� sam w drewnianych trepach tylko chodzi�,
to mu czapk� kupi�, to nawet brudne koszule Julka sam nocami piera�, za
uprasowanie ich p�ac�c str�ce po par� groszy.
Sierota te� ca�ym sercem do parobka przyr�s�, a kiedy widzia�, �e Onufer
nad dol� swoj� p�acze, przynosi� mu to par� kawa�k�w cukru, to kilka
rodzynk�w, rzuca� mu si� na szyj� i poty go ca�owa�, p�ki si� Onufer nie
rozja�ni�.
W niedziel�, dnia sz�stego wrze�nia, to jest w dniu, w kt�rym zab�jstwo
spe�nionym zosta�o, Julek do opiekuna swego od rana jak zwykle w �wi�to
poszed�, parobek za� obiad zgotowa� i na st� poda�. Pan jego by� w wytkowo
z�ym humorze i pod pretekstem, �e zupa przesolon� zosta�a, wa�k� now� z
gor�cym krupnikiem w twarz parobkowi cisn��, po czym reszt� obiadu zjad�szy,
na sofk� w sto�owym pokoju stoj�c� dla poobiedniej drzemki si� po�o�y�.
Parobek si� tymczasem wyp�aka�, obmy� i ze sto�u sprz�ta� bez �adnej z�ej
my�li przyszed�, gdy jednak dr�czyciela swego u�pionym zobaczy�, z�o�� i
�a�o�� w nim zakipia�a, chwyci� wielki gwicht w k�cie pokoju na decymalnej
wadze stoj�cy i uderzywszy nim �pi�cego w g�ow�. na miejscu go zabi�. W tej
w�a�nie chwili wbieg� na pr�g powracaj�cy Julek i zobaczywszy trupa, kt�ry
si� z sofki na ziemi� stoczy�, zakrzykn��. Onufer bezprzytomnie ku niemu si�
rzuci�, za szyj� ch�opczyn� chwyci� i trzymanym jeszcze w r�ku gwichtem w
g�ow� go ugodzi�. Krew i m�zg bryzn�y wysoko na �cian�, a ch�opiec jak
sta�, tak pad�, raz tylko krzykn�wszy. Przyby�ym w par� godzin po
katastrofie przedstawi� si� nast�puj�cy widok:
Kupiec N. le�a� na pod�odze martwy, tu� obok wybitej sk�r� sofki, przy
drzwiach za� ma�y, rozci�gni�ty na ziemi sierota z g��boko p�kni�t� czaszk�.
U n�g ch�opca le�a� wp�przytomny parobek, �ciskaj�c jeszcze morderczy
gwicht w r�ku.
Uj�ty nie broni� si� i do spe�nionego podw�jnego morderstwa od razu si�
przyzna�. Ma on lat 25, a odznacza si� niezwykle siln� budow� i olbrzymim
wzrostem. Gdy mu na sali s�dowej przedstawiono poplamione krwi� ubranie
zabitego ch�opca, zachwia� si� i pad� zemdlony. Publiczno�� jest niezwykle
zaj�ta t� nader sensacyjn� spraw�, o kt�rej dalszym przebiegu czytelnik�w
naszych poinformowa� nie zaniechamy"
KONIEC ROZDZIA�U
15
3.
- A c� tam z Onufrem? - zapyta�am raz starego Jakuba, spotkawszy go na
schodach.
Jakub spojrza� na mnie z namys�em, tabakierk� doby� i zanurzywszy w niej
swoje wysch�e, s�kate palce rzek�:
- Phi!... C� ta ju� Onufrowi! Wczora min�� tydzie�, jake�my go pochowali.
- Jak to? Umar�?
- A umar�.
- I z jakiej choroby?
- Choroby - odrzek� Jakub, z wolna otrz�saj�c szczypt� - to tak akuratnie
�adnej nie mia�. Przecie mu i felczer pijawki stawia�, i pan doktor mu
proszki dawa�, to jakby mia�a by� jaka choroba, toby si� i pokaza�a. A tu
nic!
Za�y� tabak�, zmru�y� oczy, poci�gn�� nosem i tak m�wi� dalej:
- Tak mu oto b��d jaki� do g�owy przyst�pi�, �e umar�.
- I c� to by�o?
- C� ta mia�o by�! Bieda by�a i tyle!
Obejrza� si� na lewo, obejrza� si� na prawo, a potem rzek�:
- Bez te ostatnie czasy to ju� nawet i pod numerem nie siedzia�, bo z nim
msze aresztanty wytrzyma� nie mog�y, a co i raz, to dalej go, bijatyka. A�
go wielmo�ny na os�bku w kom�rce obsadzi�, tam gdzie te szewcy sk�ad na
sk�ry wprz�d mieli. Jak go te� wielmo�ny obsadzi� na os�bku, tak si� wiesza�
chcia�. Ano dobrze. Ale �e�my go oder�n�li i do ciemnej co� na tydzie�
poszed�, wi�c ju� si� tego potem nie chwyta�. Ale i tak wsk�rania z nim nie
by�o. Dzie� jak dzie�- Ale jak tylko Pan B�g noc da�, tak do mego Onufra
zara b��d przyst�puje. Ino chodzi, ino r�ce sk�ada, ino co�ci prawi, a
st�ka, a p�acze, a� ogra�a cz�owieka s�uchaj�cy. A precz si� prosi, �eby go
na powr�t pod numer da�. "Jak�e ci� pod numer da� - pedam - kiedy ci� tam
insze aresztanty t�uk�?" ,,A niech mnie ta t�uk� - peda - niech i zat�uk�,
�ebym ja aby sam nie siedzia�!" Ale wielmo�ny przykaza�, coby w kom�rce
zosta�. Tak patrz� ja raz przez luft we drzwiach, a miesi�c tak sta� na
niebie jako rybie oko i ca�a ona kom�rka a� bia�a by�a od jasno�ci, a tam
m�j Onufer w k�cie, plecami do muru przyparty, w jednej koszuli jak ten
�wi�tek stoi, r�ce z�o�one przed sob� trzyma, nogi si� pod nim trz�s� jak w
zimnicy, a on sam dopiero� tak si� modli, tak molestuje, w�a�nie jakby tam
kto przed nim sta�.
"O moje dziecko - peda - o moje kochaj�ce! Czemu� ty wtedy wysz�o w z��
godzin�? O moje dziecko najmilejsze! To� ja ciebie ubi� nie chcia�! To� ja
ciebie jak w�asn� dusz� mi�owa�!" Patrz� ja, wytrzeszczam oczy, nikogo w
kom�rce nie ma, a ten si� precz trz�sie a modli:,,O moje dziecko, odpu�� ty
mnie - peda - odpu�� ty mnie swoj� �mier� niewinn�! O moje dziecko najmilsze
- peda - kochanie moje najs�odsze!"
Tak ja do niego: ,,Onufer! Co z tob�?" Tak on nic, tylko patrzy na mnie jak
b��dny- Tak ja do wielmo�nego. Tak i tak, wielmo�ny panie, tak i tak - pedam
- �e�my to ju� na niego pobaczenie mieli po onym wieszaniu! Tak wielmo�ny
idzie, patrzy, akuratnie wszystko prawda.
Ch�op w jednej koszuli stoi i trz�sie si� jak ta osika w boru. Tak
wielmo�ny, �e to mi�osierne serce ma, zaraz mi kaza� �wiec� wzi��, zapali� i
Onufrowi j� z latark� w kom�rce postawi�. Tak si� dopiero ono ch�opisko
uk�ad�o.
Umilk� i za�y� tabaki, po chwili za� tak m�wi� dalej:
- Ale mu ta i tak nie pla�y�o. Jedzenie to i do trzeciego dnia sta�o, jakem
nie zabra�, a prosi�tom pana sekretarza nie da�. Tak ch�op wychud�a, �e si�
tylko sk�ra poopina�a po ko�ciach, a tak sczernia� jak ta �wi�ta ziemia. A�
go te� do lazaretu wzi�li. Jak go te� do lazaretu wzi�li, tak m�j Onufer do
cna skapia�. Le�e� nie le�a�, chorowa� nie chorowa�, tylko tak sobie co
nieco do g�owy dopuszcza�, po ca�ych dniach pacierz m�wi�, w piersi si� bi�,
a ju� jak wiecz�r przyszed�, to ino co�ci po k�tach upatrowa� i do onego
ch�opaka, co go pono ubi�. Jakby do �yj�cego gada� i r�nie go ta nazywa�,
�e i rodzony ojciec lepiej by nie potrafi�. A� te� tak jednej nocy zmar�o
ono ch�opisko w k�cie kl�cz�cy, J�zef, ten czarny, z lazaretu, co go z
Szymonem na tapczan z onego k�ta ni�s�, powiada�, �e taki by� letki jak ten
snop om��cony... A� im dziwno by�o.
Zanurzy� dwa palce w tabakierk� i wzi�� spor� szczypt� utrz�saj�c z niej po
trochu i w palcach j� wa��c.
- A c� Osm�lec? - zapyta�am jeszcze.
Stary nie odpowiedzia� zrazu, ale obejrza� si� na lewo, obejrza� na prawo i
wzi�wszy tabak�, nosem kilka razy czmychn��.
- Iii... C� tam taki Osm�lec! - rzek� wreszcie. - Takiemu Osm�lcowi biedy
nie ma! Trzeci raz tu ju� siedzi, wi�c jest we wszystkim cz�owiek znaj�cy.
Ano wzi�� go teraz wielmo�ny do siebie, do kredensu...
KONIEC KSI��KI