8359
Szczegóły |
Tytuł |
8359 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8359 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8359 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8359 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Constantin Cublesan
Trawa
Przek�ad Janina i Mihai Cotelnik
Mojej �onie, Luminicie
Precedens na planecie
Ju� kilka godzin bez przerwy lecia�em z pu�kownikiem Bredem jego �ma��� zwinn�,
czarn� rakiet� o wysmuk�ej, nowoczesnej linii. Lecieli�my do Ellim, du�ego
wa�nego miasta
portowego, po�o�onego na wybrze�u Morza Purpurowego. Rozparty w wyj�tkowo
wygodnym, obszernym fotelu, rozkoszowa�em si� lotem; rakieta mkn�a cicho,
lekko, nie
odczuwa�o si� najmniejszych wstrz�s�w. Takimi rakietami dysponowa�y wszystkie
instytucje
o znaczeniu planetarnym. Usi�owa�em zdoby� co� takiego r�wnie� dla prokuratury,
otrzymywa�em niestety tylko obietnice. Sprawa ta zatruwa�a mi �ycie: dzisiaj
nikt nie
troszczy� si� o male�kie rakietki, tylko olbrzymie statki mi�dzygalaktyczne
kursowa�y
regularnie, pokonuj�c przestrze� z ogromn� szybko�ci�. Na SM-61 100 trzy �ma�e�
stanowi�y
problem!
- Dlaczego milczysz? My�lisz o motywach morderstwa? - zapyta� mnie nagle
pu�kownik Bred, obserwuj�c jednocze�nie krajobraz rozleg�ej delty, nad kt�r� w
tym
momencie przelatywali�my.
- Nie... akurat zupe�nie o czym� innym. Uwa�am zreszt�, �e nie warto my�le�
teraz o
tym incydencie, nie znaj�c nawet bli�szych szczeg��w.
- Jednak jest to przypadek bez precedensu na planecie. I o ile dobrze wiem, w
og�le w
naszej epoce - doda� po chwili Bred.
- Bez precedensu... Nasza epoka...
Obserwowa�em jego profil. Rysy twarzy, ostre w pomara�czowym �wietle
popo�udnia, robi�y wra�enie wykutych w br�zie. Uwa�nie �ledzi� lot rakiety,
wzrok
rytmicznie przenosi� z zegar�w na pulpicie steruj�cym na pofalowan� przestrze�
pod nami. W
�ma�ej� byli�my sami. Zapanowa� przyjemny, swobodny nastr�j.
- Wiesz, co ja s�dz� - odezwa�em si� po d�u�szej chwili. - Wszystko, co ludzkie,
jest
normalne i niezale�ne od epoki...
- Chcesz przez to powiedzie�, �e zabijanie jest ludzkie? - Pu�kownik by�
szczerze
oburzony, rozmowa zaczyna�a go irytowa�, zda�em sobie z tego spraw� i chcia�em
j�
zako�czy�. Ale on ci�gn�� dalej porywczo: - Nie nale�y, nie wolno myli�
dzisiejszego
cz�owieka z wczorajszym lub przedwczorajszym. Je�eli nawet tysi�c lat temu
zab�jstwo by�o
zjawiskiem normalnym, to dla wsp�czesnego cz�owieka jest nonsensem.
- Naprawd� jeste� tego pewien?
- Oczywi�cie, idziemy naprz�d, rozwijamy si�, doskonalimy...
- Doskonalimy?! Wiesz, co - odpar�em sucho - tak d�ugo, jak d�ugo ludzie nie
b�d�
produkowani ta�mowo, ka�dy b�dzie stanowi� sw�j odr�bny wszech�wiat, w kt�rym
b�d�
zachodzi� zjawiska niezale�ne od og�lnego stopnia ewolucji ludzko�ci.
- Fa�sz! Absurd! - wykrzykn�� pu�kownik akurat w momencie, kiedy na widnokr�gu
ukaza�a si� purpurowa kopu�a morza, na kt�rego brzegu rozci�ga�o si� odr�twia�e
z
popo�udniowego �aru miasto Ellim.
Bred, kierownik Departamentu Porz�dku Publicznego, by� m�czyzn� szczup�ym,
wysokim, o niebieskich wyrazistych oczach, bardzo jasnych blond w�osach i
cienkich
wargach, zdradzaj�cych silny charakter. Na planecie osiedli� si� wiele lat temu,
by�
zadowolony i nie zamierza� jej opu�ci�. Zreszt� nie mia�by dok�d wyjecha�, nikt
i nic nie
wi�za�o go z �adnym k�tem wszech�wiata. Jego ojciec, pilot gwiazdolotu, zabra�
�on� ze sob�
na pok�ad, jak normalnie post�powano w podobnych wypadkach. Dziecko urodzi�o si�
w
strefie �ab�dzia na statku i do pi�tnastego roku �ycia noga jego nie stan�a na
�adnej
planecie. W�drowali z miejsca na miejsce, z jednej planety na drug�, robi�c
tylko kr�tkie
postoje potrzebne do pobrania paliwa i kontroli pojazdu; zmienia�y si� bazy, ale
zawsze
znajdowali si� pod kryszta�owymi kopu�ami, w sztucznej atmosferze, w �wiecie
ograniczonym i oddzielonym od zab�jczej pr�ni kosmicznej. Uczy� si� na
gwiazdolotach, a
w�a�ciwie poch�on�� ogromny materia� dokumentalno-informacyjny i tylko stawi�
si� na
egzamin magisterski, zdaj�c go bez trudno�ci na kt�rym� z uniwersytet�w w
Centaurach. Po
kilkumiesi�cznym pobycie pod go�ym niebem wsiad� do gwiazdolotu i polecia� w
kierunku
Likornu, gdzie uleg� powa�nemu wypadkowi. Zmuszony wi�c by� wycofa� si� z
korpusu
czynnych zawodowo pilot�w. Na SM-61100 trafi� przypadkowo. Pocz�tkowo przez
jaki� czas
pracowa� jako inspektor, wykazuj�c du�� sumienno��, pracowito�� i wyj�tkow�
wprost
intuicj� - zalety, kt�re rekomendowa�y go w zupe�no�ci do awansu. Obecnie nie
w�tpiono, �e
wyb�r jego na stanowisko, jakie piastuje, by� nadzwyczaj trafny i chyba nikt na
ca�ej planecie
nie da�by sobie lepiej rady w sprawach - czasami przecie� bardzo delikatnych -
utrzymania
wzorowego porz�dku publicznego. Tym bardziej �e planeta zosta�a zagospodarowana
stosunkowo niedawno; grupy ludno�ci by�y do�� r�norodne - przyje�d�ano ze
wszystkich
stron wszech�wiata. Dla wi�kszo�ci atrakcj� stanowi�y kopalnie cennej rudy tu
odkrytej i
olbrzymie kombinaty, gdzie j� przerabiano. Kiedy przyjecha�em na planet�, sam
Bred zapyta�
mnie:
- Co ci� tu przyci�gn�o: przygoda, ch�� poznania jeszcze nieznanego �wiata, czy
naprawd� chcesz powa�nie pracowa�?
- Niewa�ne, dlaczego przyjecha�em - odpowiedzia�em mu wtedy. - Ale je�eli ju� tu
jestem, chc� wykonywa� swoj� prac� z pe�n� odpowiedzialno�ci�. Tak d�ugo, jak
d�ugo tutaj
b�d�!
- To znaczy, �e wcze�niej czy p�niej zamierzasz wyjecha�?
- Tak, nie b�d� ukrywa�, �e wyjad�; chc� wr�ci� na Ziemi�.
- Na Ziemi�...
- C� w-tym dziwnego?
- Wiesz, moi dziadkowie byli Ziemianami, rodzice r�wnie� tam si� urodzili.
- Nie, nie wiedzia�em.
- Powiedz mi, jaka jest Ziemia?
Spojrza�em na niego zdumiony. Zaskoczy� mnie tym pytaniem, nikt przedtem nie
pyta� - mnie o to, a sam r�wnie� nie zastanawia�em si� nad tym. Milcza�em kilka
minut.
Pu�kownik wygl�da� na wzruszonego. Czeka� na odpowied�, powa�ny, skupiony, jakby
to
mia� by� wyrok. W uszach brzmia�o mi obsesyjnie pytanie. Czu�em, co si� w nim
dzia�o, w
jego duszy, lecz nie wiedzia�em, co mam mu odpowiedzie�, nie mog�em znale��
odpowiednich s��w. W ko�cu, nie bardzo zdaj�c sobie z tego spraw�, powt�rzy�em
pytanie na
g�os:
- Jaka jest Ziemia?
- Tak - potwierdzi� z chorobliw� ciekawo�ci�; jego twarz nabra�a nieoczekiwanego
wyrazu: pod cienkimi, ��tymi brwiami zmru�one oczy, zaci�ni�te wargi, nozdrza
rozszerzaj�ce si� nerwowo, jakby ��dne powietrza, kt�rego nie starcza�o.
- A jaka w�a�ciwie ma by�? - spyta�em troch� zak�opotany. - Ziemia jest...
�adna.
Jest...
- �adna...
- Tak. Nigdy nie by�e� na Ziemi?
- Nigdy...
Bred schyli� g�ow�, jakby gn�biony win�, do kt�rej musia� si� przyzna� i dlatego
teraz
nie m�g� mi spojrze� w oczy. Wsta�em. Nie drgn��, nie uczyni� �adnego gestu, aby
mnie
zatrzyma�; b�d�c ju� w drzwiach odwr�ci�em si� i powiedzia�em najnormalniejszym
w
�wiecie, jak mi si� wydawa�o, tonem:
- Je�eli chcesz, opowiem ci.
Podni�s� na mnie oczy, nieufny, jakby zal�kniony.
- Poszukaj mnie, jak b�dziesz mia� wi�cej wolnego czasu - doda�em. - Poszukaj
mnie,
kiedykolwiek zechcesz... Sprawisz mi przyjemno��.
Tak zacz�a si� nasza przyja��.
Na miejsce zbrodni dotarli�my w towarzystwie miejscowego prokuratora i
inspektora
Miejskiego Departamentu Porz�dku Publicznego, kt�rzy po drodze zrelacjonowali
nam
zwi�le wypadek.
Budynek by� zwyk�y, jeden z tych typowych dom�w z p�yt termoodpornych,
postawiony prowizorycznie w bliskim s�siedztwie zak�ad�w chemicznych HAZAL. Domy
te
by�y mi dobrze znane, poniewa� kilka miesi�cy temu w tym osiedlu przeprowadza�em
dochodzenie w sprawie ciekawego przypadku mimowolnej hipnozy. Pojechali�my wind�
na
czwarte, ostatnie pi�tro, gdzie powita� nas liczny t�um, z�o�ony z pracownik�w
porz�dku
publicznego, reporter�w, s�siad�w, znajomych, przypadkowych gapi�w i tak dalej;
wszyscy
sprawiali wra�enie zdenerwowanych, ale raczej naszym sp�nieniem ani�eli
odra�aj�cym
zab�jstwem dokonanym w ich pobli�u.
Postanowili�my nie udziela� �adnych informacji o zbrodni, zanim nie rozpocznie
si�
w�a�ciwe dochodzenie, mimo to reporterzy szturmowali, fotografuj�c nas ze
wszystkich stron
i podtykaj�c pod nos mikrofony, aby przypadkiem nie przegapi� niczego z naszych
ewentualnych przypuszcze�. Ha�as, ba�agan, kr�cenie si� nieproszonych natr�t�w
rozz�o�ci�y
mnie na dobre. Za��da�em, aby wszyscy opu�cili budynek, co wywo�a�o fal�
protest�w i
uwag pod moim adresem. By�o mi to zupe�nie oboj�tne, natomiast Bred stan�� po
ich stronie.
- Dlaczego to zrobi�e�? To jest nadu�ycie w�adzy.
- Ja nikomu nie przeszkadzam w pracy, w wype�nianiu obowi�zk�w, uwa�am wi�c, �e
mog� wymaga� tego od innych w stosunku do mnie. Wyja�niam ci to tylko po to,
�eby
zaspokoi� twoj� ciekawo��, a je�eli ci to nie odpowiada, mo�esz te� wyj��.
Bred przygl�da� mi si� ponuro; by�em pewien, �e przez nast�pne par� dni b�dzie
mnie
musztrowa� za moje zachowanie, ale jego nadmierna poczciwo��, eleganckie maniery
i
przesadny humanitaryzm dzia�a�y mi coraz bardziej na nerwy.
***
Sprawa nie wygl�da�a na zbyt skomplikowan�. M�czyzna i kobieta w zbli�onym
wieku, oboje jeszcze m�odzi, byli dos�ownie zmasakrowani, cali poci�ci ostrym
przedmiotem,
najprawdopodobniej no�em. Lecz co od razu rzuca�o si� w oczy i by�o najbardziej
zaskakuj�ce, to to, �e czynu tego dokonano z sadystyczn� rozkosz�. Nawet lekarz
s�dowy nie
przestawa� si� dziwi�, powtarzaj�c, �e czego� podobnego nie spotka� w ca�ej
swojej blisko
czterdziestoletniej praktyce. Kobieta otrzyma�a dwana�cie uderze�, prawie
wszystkie
�miertelne. M�czyzna zosta� przebity dziewi�� razy, po czym poder�ni�to mu
gard�o.
P�przytomni, ledwo panuj�c nad sob�, ogl�dali�my zamordowanych.
- Co s�dzisz? - odezwa� si� w ko�cu pu�kownik Bred.
- Sadyzm...! Ludo�erstwo...!
- Ludo�erstwo?
- Tak. Co ci� tak zdziwi�o?
- Powr�t do prahistorii?
- Jak widzisz. Ale nie do prahistorii. Ludo�ercy byli ju� lud�mi. Na ich spos�b,
oczywi�cie. Rozumiesz?
Morderc� zidentyfikowano w dwa dni p�niej. By� nim m�� ofiary, osobnik wysoki,
niezgrabny, o g�upawym wygl�dzie, anielskim spojrzeniu, do�� ograniczony
intelektualnie, o
impulsywnym temperamencie i z ogromnie silnymi r�kami. Pracowa� we flocie
rybackiej jako
mechanik na supertrawlerze i z tego powodu ca�ymi dniami, a nawet tygodniami,
nie by�o go
w domu. Bardzo kocha� swoj� �on� - powtarza� nam to bez przerwy, jakby chcia�,
aby�my nie
w�tpili w jego szczere uczucie - i by� bardzo zazdrosny. Przypuszcza�, �e �ona
go zdradza,
kilka razy wraca� do domu niespodziewanie, wszystko jednak zastawa� w nale�ytym
porz�dku. Zwierzy� si� nam, �e w�a�nie to zachowanie �ony, takie bez zarzutu,
najbardziej
wydawa�o mu si� podejrzane. Pewnego dnia powiedzia� jej nawet: �Je�eli mnie
zdradzisz -
zabij� ci�. �ona nie zwr�ci�a uwagi na pogr�k� i �ycie ich toczy�o si� dalej
bez zmian. Dwa
dni temu przyjaciel powiedzia� mu, �e widzia� jego �on� z m�czyzn� w sytuacji
do��
intymnej. Supertrawler, na kt�rym pracowa�, znajdowa� si� akurat po drugiej
stronie Morza
Purpurowego. Zostawi� wszystko, wsiad� w pierwsz� rakiet� lec�c� do Ellim i po
kilku
godzinach wpad� do swego mieszkania, gdzie rzeczywi�cie zasta� �on� w obj�ciach
nieznajomego. Nie wiedzia�, co robi, nie zdawa� sobie z niczego sprawy, nie
pami�ta, co si�
sta�o. Chodzi� po ulicach jak b��dny, dop�ki jeden z inspektor�w Departamentu
Porz�dku
Publicznego nie zatrzyma� go. Nie stawia� oporu. Dopiero p�niej, podli czas
�ledztwa, straci�
panowanie nad sob�, sta� si� gwa�towny i uparty.
- Dlaczego to zrobi�e�? - zapyta�em go swobodnym tonem, ale odpowied� nie
interesowa�a mnie zbytnio. Dla mnie sprawa by�a jasna, przypadek wyj�tkowo
banalny;
rzecz� osobliw� tego morderstwa by� sadyzm, z jakim zosta�o dokonane, i fakt, �e
nie istnia�y
�adne okoliczno�ci �agodz�ce, �adne wyt�umaczenie czynu. Pytanie to zada�em
w�a�ciwie na
intencj� pu�kownika Breda, kt�ry chcia� by� obecny przez ca�y czas �ledztwa obok
mnie i
kt�ry wygl�da� na oszo�omionego okrucie�stwem zbrodni, wci�� nie mog�c zrozumie�
jej
pobudek.
- Dlaczego to zrobi�e�? - powt�rzy�em pytanie bezbarwnym tonem, nie mog�c
doczeka� si� odpowiedzi. Oskar�ony przygl�da� mi si� og�upia�y i zdezorientowany
otwarto�ci� pytania.
- Nie mog�em sobie tego wyobrazi� - wydusi� wreszcie z siebie.
- �e ci� zdradza?
- Tak.
- Nie to chcia�em wiedzie�. Dlaczego ich tak zmasakrowa�e�? Nie wystarczy�oby
zabi� raz, jednym uderzeniem? Musia�e� zabija� po dziesi�� razy, ka�dym ponownym
wbijaniem no�a w cia�o?
Siedzia� jak sparali�owany i patrzy� na mnie t�po, nie dociera�o do niego, czego
chc�.
Ale ja czeka�em. Zapanowa�a przyt�aczaj�ca cisza. Pu�kownik Bred nie wytrzyma�,
po raz
pierwszy zabra� g�os.
- To jest nieludzkie! Potworne!
- Nieludzkie?! - oskar�ony drgn��; by� jakby zaskoczony. Po chwili na jego
twarzy
pojawi� si� u�miech wielkiej rado�ci; powoli przechodzi� w bulgocz�cy, nerwowy,
nieprawdopodobny �miech.
�ledztwo zako�czy�o si� stosunkowo szybko i akta zosta�y przekazane do s�du.
Proces odby� si� w przepe�nionej sali, wzbudzaj�c nies�ychane wprost
zainteresowanie
na ca�ej planecie. Prawdziw� sensacj� wzbudzi�o jednak, ku memu zaskoczeniu, nie
odra�aj�ce zab�jstwo, lecz moje ��danie kary �mierci dla oskar�onego.
To by� szok. Na sali przez chwil� panowa�o grobowe milczenie, po czym wybuch�a
ogromna wrzawa, narastaj�ca i cichn�ca, a wtedy mo�na by�o us�ysze� pojedyncze
g�osy
protestu. Reakcja zebranych by�a niespodziewana, proces zosta� przerwany.
- Co ich tak zaszokowa�o w moim ��daniu?
- Okrucie�stwo - odrzek� pu�kownik Bred.
- Nie rozumiem. Za bestialski czyn powinno si� przyk�adnie kara�. Czy mo�na
inaczej
ni� przez likwidacj� tego dwuno�nego zwierza, kt�ry przypadkowo trafi� w nasz
klimat
aktualnej cywilizacji...? I jeszcze jedno: jak chcesz broni� i utrzymywa� t�
cywilizacj�, je�eli
nie przez sta�e oczyszczanie ludzkiego gatunku z w�asnych omy�ek?!
Bred spacerowa� nerwowo po pokoju, nie m�wi�c ani s�owa.
- Dlaczego milczysz? Odpowiedz. Powiedz, co my�lisz, ty przecie� jeste� jednym z
nich, przynajmniej tak utrzymujesz, zaaklimatyzowa�e� si� i ca�kowicie
zintegrowa�e� z
mentalno�ci� tego spo�ecze�stwa. Ja nie, przyznaj�, jeszcze nie, chocia� s�dz�,
�e na zawsze
pozostan� Ziemianinem, na wszystko, co jest na tym �wiecie, b�d� patrzy� oczami
i czu�
sercem Ziemianina.
- Jeste� pewien, �e ka�dy inny Ziemianin na twoim miejscu post�pi�by tak samo?
To pytanie by�o k�opotliwe, zacz��em zastanawia� si�, czy przypadkiem si� nie
omyli�em. Mo�e istnieje inne rozwi�zanie? Na skronie wyst�pi�y mi krople potu, w
ustach
czu�em przykry, gorzki smak.
- Tak. My�l�, �e tak - odpowiedzia�em.
Pu�kownik raptownie ods�oni� przezroczyst� �cian� pokoju. ��tooleiste �wiat�o
dnia
leniwie spowi�o nas i otaczaj�ce nas przedmioty. Z g�ry, z wysoko�ci pi�tra, na
kt�rym
byli�my, widzieli�my panoram� miasta, uk�ad architektoniczny otwarty,
przestronny, z
du�ymi relaksowymi obszarami zieleni. T�ok panowa� tylko nad miastem; przer�ne
aparaty
lataj�ce w swojej codziennej krz�taninie - w tej chwili by�o to dla mnie zbyt
m�cz�ce.
Zas�oni�em oczy d�oni�, aby si� jako� odizolowa�, przynajmniej iluzorycznie, od
dynamicznego, pulsuj�cego �yciem dnia, kt�ry zacz�� si� wdziera� tu przez te
kryszta�owe
�ciany.
- Widzisz - zacz�� pu�kownik Bred po d�u�szej przerwie, w czasie kt�rej, jestem
pewien, my�la� o czym� zupe�nie innym. - Widzisz, osobnik, kt�rego ty nazywasz
dwuno�nym zwierz�ciem, przyjecha� tu, na t� planet�, dopiero par� lat temu,
szukaj�c (kto to
zreszt� mo�e wiedzie�?) mo�e w�a�nie cywilizacji, z kt�r� m�g�by si� zasymilowa�
i dzi�ki
kt�rej podni�s�by si� wy�ej w skali ludzkiej, oczywi�cie drog� ewolucji, a tego
nie m�g�
osi�gn�� od razu. Nie zapominaj, �e na planecie, z kt�rej przyby�, spo�ecze�stwo
znajduje si�
na ni�szym etapie rozwoju, ma ni�szy stopie� cywilizacji. Jego ucieczk� stamt�d
trzeba
zrozumie�, mo�e, dlaczego nie? jako form� intuicji rozwoju... Tutaj mia�
szans�... Nie mamy
wi�c prawa wypowiada� si� tak kategorycznie i tak...
- Bzdury! Przyjecha�, bo tutaj lepiej si� zarabia.
- Oceniasz go zbyt ostro. Dlaczego ty przyjecha�e�, zarabia� wi�cej? - Nie m�wmy
teraz o mnie. Ja nikogo nie zabi�em!
- Jeszcze nie. Wyrok jeszcze nie zapad�.
- Aa...! Dobrze, zostawmy go w spokoju, bijmy mu brawa, a za par� lat, kiedy
zn�w
zademonstruje nam, co potrafi, ja...
- Dlaczego ma za par� lat powt�rzy� ten okrutny czyn? Oskar�asz go a priori.
- Wi�c wy tak my�licie?!
- Mo�e tak s�dzi wielu z tych, kt�rych oburzy�o twoje ��danie stracenia go.
- Oburzeni... - powtarza�em sobie - oburzeni. - W tej chwili dopiero zda�em
sobie
spraw�, jaki obcy by�em na tej malutkiej planecie SM-61 100, zagubionej w
kosmosie.
Incydent w Ellim i proces, kt�ry potem nast�pi�, spad�y na mnie znienacka,
wymagaj�c bardziej ni� w innych przypadkach mego aktywnego udzia�u.
Budzi�em si� powoli, sen b��dzi� mi jeszcze pod powiekami. By�a niedziela,
mog�em
wi�c rozkoszowa� si� le�eniem w mi�kkiej, bia�ej po�cieli, chocia� zegarek
wskazywa� ju�
po�udnie. St�umione brz�czenie wideofonu wyrwa�o mnie z rozleniwienia, dopiero
wtedy
u�wiadomi�em sobie, �e od czasu, kiedy nie bywam d�u�ej w domu, aparat
zostawi�em
wy��czony. Umiejscowiona nad ekranem czerwona �ar�wka, przypominaj�ca oko
cyklopa,
zapala�a si� i gas�a - miga�a nerwowo jak wo�anie.
Zerwa�em si� i w kilku susach przeskakuj�c pok�j, znalaz�em si� przy aparacie.
Gor�czkowo przekr�ci�em ga�k�; po dw�ch, trzech sekundach na ekranie pokaza�a
si�
jowialna twarz Bo.
- Zdaje mi si�, �e tym razem wpakowa�e� si�, stary! - Powiedzia� to takim tonem,
�e
nie mog�em zorientowa� si�, czy �artuje, czy m�wi serio.
- Dzie� dobry, Bo. Sta�o si� co�?
- Dzie� dobry! O tej porze nikt ju� nie �pi.
- Nie przesadzaj. Chyba nie jestem jedynym, kt�ry jeszcze �pi.
- My�la�em, �e nie ma ci� w domu. Od rana dzwoni� co pi�� minut.
- Ale co si� sta�o?
- Musisz natychmiast przyjecha�. Powa�ny wypadek, bardzo powa�ny.
- Dlaczego nie wezwa�e� Aleca? Czy tylko ja mam obowi�zek przeprowadza�
dochodzenia na tym nieszcz�snym asteroidzie?
- Tym razem, szefie, my�l�, �e nie masz racji. To jest co�, co wykracza poza
ramy
przeci�tno�ci. - M�wi�c to Bo wzruszy� znacz�co ramionami i z podniesionym do
g�ry
palcem wskazuj�cym prawej r�ki doda�: - Sam... g��wny czeka na ciebie. Mog�
powiedzie� ci
tylko, �e sprawa jest diabelnie zagmatwana.
- Dobrze. B�d� za p� godziny.
Wy��czy�em aparat. Rozejrza�em si� po pokoju, najch�tniej po�o�y�bym si� z
powrotem do ��ka i pospa�bym troch�. A niech sobie radz� sami, beze mnie!
Na t� maciupe�k� jak orzech planet�, po�o�on� na kra�cu �wiata, nie nosz�c�
nawet
nazwy, a figuruj�c� w atlasach pod numerem SM-61100, przyjecha�em rok temu.
Prawd�
m�wi�c, nie wiem, co to mo�e znaczy� SM-61100, dlatego nazywa�em j� asteroidem w
dow�d ca�kowitego lekcewa�enia, i w�a�ciwie, co ja tu robi�, biegam za�atwiaj�c
r�ne
drobiazgi, r�ne �wa�ne� sprawy, kt�re w zasadzie nie le�� w kompetencjach mego
zawodu.
Jest to gorzej, ni� mog�em sobie wyobrazi�, na innych planetach stanowisko
pierwszego
prokuratora cieszy si� o wiele wi�kszym presti�em.
Rzuci�em poduszk�, zacz��em ubiera� si� coraz bardziej zdenerwowany. Niedziela;
ca�y tydzie� by�em zaj�ty przykr� spraw� w strefie uranu, wr�ci�em dopiero
wczoraj po
po�udniu zm�czony i jeszcze bardziej znudzony. Czy ja nie mam prawa odpocz��?
Nie by�em
dostatecznie zorientowany, zbyt pochopnie zdecydowa�em si� na to stanowisko.
Chcia�em
by� daleko od wszystkich i wszystkiego, mie� spok�j, spr�bowa� zapomnie�.
Wyszed�em z domu. Wilgotne, ciep�e powietrze, oleiste �wiat�o - wszystko to
sprawia�o wra�enie, �e atmosfera jest zat�ch�a, jakby za g�sta. W pami�ci
powr�ci�y, cz�sto
mi si� to zreszt� zdarza�o, s�owa Pasakopoli, mojego poprzednika:
- Najtrudniej b�dzie ci si� przyzwyczai� do klimatu... dlatego, �e jeste�
Ziemianinem.
- Rozumiem, �e i pan mia� trudno�ci z przystosowaniem si�.
- My�l, co chcesz. Jeste� ju� tutaj, wi�c musisz da� sobie rad�.
- Spr�buj�. Ale i tak nie mam zamiaru d�ugo tu pozosta�. Par� lat, a potem...
- Uwa�aj, ja te� tak m�wi�em; sam nie wiem, jak to si� sta�o, �e sp�dzi�em tu
p�
wieku.
- Kwestia szansy.
- Mo�na to i tak nazwa�...
Pasakopoli by� bardzo stary. Jego poorana zmarszczkami twarz, siwe w�osy i
bezz�bna
szcz�ka wygl�da�y prawie groteskowo. Pochodzi� z Korsyki, prawo sko�czy� na
jednym z
uniwersytet�w Ma�ej Galaktyki. Uniwersytet ten wiele lat temu uko�czy�o kilku
zdolnych
astrofizyk�w, a paru z nich sta�o si� pionierami d�ugich podr�y kosmicznych,
ale o bardzo
znanych prawnikach, wywodz�cych si� stamt�d, nie s�ysza�em. Powiedzia�em o tym
Pasakapolemu; s�dzi�em, �e si� w�cieknie. On tylko pokiwa� g�ow� i powiedzia�,
u�miechaj�c
si� z pob�a�aniem:
- W twoim wieku mo�na sobie pozwoli� na czupurno��. Chcia�bym wierzy�, �e nie
zmienisz si� z up�ywem lat.
- Zrobi�, co w mojej mocy.
Przy rozstaniu podali�my sobie serdecznie r�ce, a stary poca�owa� mnie. By�
bardzo
sentymentalny, cho� nie przyznawa� si� do tego. Opuszcza� prac� ca�kowicie
anonimowo i
my�l�, �e to go najbardziej bola�o. Wspomina�em go zawsze z przyjemno�ci�,
czasami
pisywali�my do siebie z okazji urodzin, Nowego Roku... A� pewnego dnia
otrzyma�em
wiadomo��, �e Pasakopoli umar�. Zgas� gdzie� daleko, po cichu, jak zapomniane
ognisko...
W ogr�dku ko�o domu by� basen, pi�tna�cie na sze�� metr�w, akurat wystarczaj�cy,
by pop�ywa� kilka minut. Robi�em to codziennie - oczywi�cie je�eli by�em w domu
- zamiast
gimnastyki porannej. Lubi� p�ywa�, kiedy� nawet uzyska�em nagrod� na
mistrzostwach
uniwersyteckich, ale teraz mam tak ma�o wolnego czasu... Woda by�a zimna i
czysta,
przep�yn��em basen kilkakrotnie, czuj�c napr�aj�ce si� mi�nie, gotowe p�kn��;
senno��
powoli opuszcza�a mnie.
Rze�ki i bardzo g�odny wpad�em do kuchni. Panowa� tu bezwstydny ba�agan.
Daremnie szuka�em czego� godnego zjedzenia.
- Do wszystkich diab��w - mrukn��em, wyrzucaj�c puszk� po soku wypitym bez
zbytniej przyjemno�ci. Jeszcze dzisiaj zadepeszuj� do Liliany, musi wraca� do
domu. Dosy�
mam samotno�ci, pustki, ca�ego tego rozgardiaszu i nieporz�dku. Prac� doktorsk�
mo�e
przygotowywa� tutaj. Z filozofii nie s� wymagane badania laboratoryjne ani
zaj�cia
praktyczne, mo�e sobie sprowadzi� ca�� bibliotek�, dwie a nawet trzy, je�eli
chce, i czyta�,
ca�y czas czyta�, ale w domu, ko�o mnie. O!
Zadzwoni� wideofon, tym razem tak g�o�no,. �e zerwa�em si� s�dz�c, i� w
s�siednim
pokoju run�� sufit.
- Czego chcesz? - spyta�em opryskliwie.
Bo patrzy� na mnie zmieszany.
- Mia�e� przyjecha� zaraz, min�o wi�cej ni�...
- No to co? Niech poczekaj�, wszyscy! - Bez s�owa wy��czy�em mu przed nosem
aparat.
Do miasta lecia�em oko�o trzydziestu minut moim helikopterem - stary grat, model
archaiczny, w�a�ciwie wycofany z u�ytku, kt�ry na innych planetach sta�by si� -
jestem tego
pewien - przedmiotem drwin, chocia� mo�e by i wzbudza� zawi�� zbieraczy obiekt�w
muzealnych. Helikopter wchodzi� w sk�ad wyposa�enia prokuratury. Odziedziczy�em
go po
Pasakopolim, a on otrzyma� go r�wnie� u�ywany i niemodny. Pasakopoli zatrzyma�
helikopter i darzy� go du�ym sentymentem, poniewa� by� skonstruowany w Turynie,
na
Ziemi, a m�ody w�wczas prokurator odczuwa� nostalgi� za Europ�.
- Do diab�a z t� maszyneri� - oburzy�em si� na widok rupiecia, jaki mi dano. -
Nie
polec� ni� nawet dw�ch metr�w. Chc� dosta� nowoczesn� mini-rakiet�, ostatni
model, tak�,
jak� maj� wszystkie instytucje i przedsi�biorstwa na planecie. Czy wraz ze
stanowiskiem
mam dziedziczy� tiki i b�le �o��dka poprzednika?
- Szefie, nie b�d� w gor�cej wodzie k�pany - powiedzia� mi wtedy Bo. - Ta klatka
nie
jest taka straszna, na jak� wygl�da. By�a dobrze konserwowana. Mini-ma�ej
ostatniego
modelu nie dostaniesz nawet od gubernatora, mo�esz j� sobie najwy�ej kupi�.
- Ale instytucja? Prokuratura?
- Ma jeszcze dwa helikoptery, r�wnie� stare: jeden Aleca, drugi m�j.
- I zgodzili�cie si� na nie?
- Maj� swoje zalety. Sam si� o tym nied�ugo przekonasz.
Owszem, przekona�em si� wkr�tce. M�j �mig�owiec koloru przejrza�ej wi�ni
porusza�
si� jak �limak, szarpa� i trz�s� na wszystkie strony jak... furmanka. Nie mog�
uzmys�owi�
sobie, jakich wra�e� doznawali ch�opi z lat 1800-1900 i wcze�niej, podr�uj�cy
furmankami,
ale nie wyobra�am sobie, �eby wstrz�sy mog�y by� bardziej nieprzyjemne ani�eli
te, na kt�re
by�em nara�ony w mojej wa�ce. I to by�o w�a�nie zalet�; nie istnia�o ryzyko
u�ni�cia, a
poniewa� nie potrafi� d�ugo lecie� nie my�l�c, mog�em wi�c rozwa�a� sprawy
bie��ce,
oszcz�dzaj�c w ten spos�b czas w biurze, prawie nigdy bowiem nie by�em sam i nie
mog�em
si� dobrze skoncentrowa�.
***
G��wna metropolia planety SM-61100, chocia� bardzo rozleg�a i zaludniona, nie
mog�a konkurowa� z innymi stolicami, z tymi miastami-gigantami, do kt�rych
przywyk�em w
czasie licznych podr�y, gdzie czu�o si� gor�cy rytm �ycia. O, nie. To miasto
by�o
prowincjonalne jak ca�a planeta.
W prawym skrzydle nieforemnego budynku o metalowych wie�ach i z kryszta�owymi
kopu�ami wzniesionymi asymetrycznie, w sumie do�� dziwnym, pasuj�cym bardziej na
siedzib� zwi�zku artyst�w plastyk�w ni� Wysokiego S�du, mie�ci�a si�
Prokuratura.
Zajmowa�a pi�� pomieszcze� na pierwszym pi�trze. Niezbyt wysokie wie�e ��czy�y
w�skie,
�ukowate pasy, przeznaczone do start�w i l�dowa� - u�ywam s�ownictwa ziemskiego,
chyba
nigdy si� go nie pozb�d� - wszystkich ma�ych lub wi�kszych rakiet, kt�re
przylatywa�y i
odlatywa�y bez przerwy, od rana do wieczora.
Za ka�dym razem, kiedy zbli�a�em si� do miasta, coraz bardziej urzeka�a mnie
jego
panorama. Mia�em dziwne wra�enie, �e z ka�dym dniem mocniej przyci�ga mnie ten
jaskrawo barwny poczt�wkowy krajobraz, w kt�rego sk�ad w ko�cu i ja wchodzi�em.
Obserwowa�em t� krz�tanin� rakiet i helikopter�w, ruch, szybko�� i zwinno��,
wszystko to
zlewa�o si� w jak�� operetkow� dekoracj�, r�wna�o wszystkich, ja te� by�em w tym
wszystkim niczym. A mimo to, prawd� m�wi�c, wsz�dzie odczuwa�o si� powolny,
nawet
leniwy rytm istnienia.
Wola�em mieszka� poza miastem w ma�ej, eleganckiej kolonii tak zwanych willi.
Wydawa�o mi si�, �e powietrze jest tam bardziej orze�wiaj�ce i ha�as mniejszy.
Tam te�
znalaz�em potrzebny mi komfort, nie mog� narzeka� - pokoje mia�em du�e, jasne.
Miniaturowy park wok� domu oddziela� od s�siad�w. Co tu du�o m�wi� - bardzo mi
to
odpowiada�o. Tylko od kiedy Liliana wyjecha�a przygotowywa� prac� doktorsk� z
filozofii, a
by�o to ju� par� miesi�cy temu, czu�em si� osamotniony i znudzony. Mo�e dlatego
pozwoli�em wci�ga� si� we wszystkie drobne sprawy, a teraz przyzwyczajono si� do
mojego
operatywnego dzia�ania i nie mia�em spokoju.
�Co te� mog�o si� sta� nadzwyczajnego? - pyta�em sam siebie, kiedy zawieszony w
powietrzu nad budynkiem s�du szuka�em miejsca do parkowania jak najbli�ej ta�my,
kt�ra
mia�a mnie przetransportowa� wzd�u� wie�y II pod drzwi biura. - Kto wie, mo�e
zgubiono
psa, a ja powinienem niezw�ocznie dowiedzie� si�, czy psisko �yje, czy nie!�
By�em znowu zirytowany, t�skni�em te� za mi�kk� po�ciel� pozostawion� w domu, a
gotow� przyj�� mnie w ka�dej chwili. - Nawet w niedziel� nie dajecie mi spokoju?
- natar�em
prosto od drzwi.
- Nawet - odpar� sztywno Bo. - Od paru minut jest tu pu�kownik Bred. On
poinformuje
ci�, o co chodzi...
Nie czeka�em na dalsze wyja�nienia, pchn��em s�siednie drzwi.
- Chc� jednak wiedzie�, dlaczego wszyscy s� w pogotowiu?
- W pogotowiu? Co� podobnego! - zdziwi� si� pu�kownik, wyci�gaj�c do mnie
przyja�nie r�k�.
P� godziny p�niej lecieli�my do Ellim.
Wulkany budz� si� od czasu do czasu
Od paru minut znajdowa�em si� na tarasie rakietodromu i nie wiedzia�em, co robi�
dalej, dowiedzia�em si� bowiem, �e pasa�erowie statku, kt�ry wyl�dowa� w nocy, a
w kt�rym
by�a Liliana, nie otrzymali jeszcze zezwolenia na wyj�cie - ach, te
biurokratyczne
formalno�ci! Postanowi�em jednak czeka�.
Poranek by� ponury, niski pu�ap chmur powodowa�, �e powietrze wydawa�o si�
jeszcze bardziej duszne. Usiad�em przy brzegu tarasu, sk�d mog�em dobrze widzie�
nadje�d�aj�cy autobus z pasa�erami.
Zam�wi�em szklank� soku z morskich ro�lin i dwa ciastka. Moje natr�tne,
niecierpliwe pytania pani z informacji zbywa�a kr�tko, �e wszystko jest w
porz�dku,
pasa�er�w mo�na spodziewa� si� w ka�dej chwili, nie trzeba si� niepokoi� i tak
dalej. Powoli
jednak traci�em cierpliwo��, chcia�em ju� jak najszybciej zobaczy�, przywita�
Lilian� - po tak
d�ugiej, bo kilkumiesi�cznej nieobecno�ci. Kupi�em kwiaty, ubra�em si� w modny,
elegancki
garnitur, a teraz siedzia�em bezczynnie, podniecony i pe�en niepokoju.
W st�, przy kt�rym siedzia�em, wmontowany by� miniaturowy telewizor, w��czy�em
go i zacz��em szuka� program�w rozrywkowych. Po zmianie kilku kana��w
zdecydowa�em
si� na transmitowany bezpo�rednio program baletowy. By� to balet klasyczny,
muzyka
powa�na, tancerze wykonywali rytmicznie skomplikowane widowiskowe kompozycje.
Spektakl trwa� dosy� d�ugo, a mo�e zreszt� mnie si� tak wydawa�o, poniewa�
przygl�da�em si� troch� nieuwa�nie. Niepostrze�enie po ostatnich akordach muzyki
opad�a
kurtyna. Pojawi� si� spiker. Nagle w m�j �wiat rozmy�la� zacz�y przenika�,
jakby z oddali,
s�owa:....wybuchy wulkaniczne...� Zelektryzowa�o mnie to. Zacz��em uwa�nie
s�ucha�
wiadomo�ci, aby pozna� sens tych s��w, ale by�o ju� za p�no. Zrozumia�em tylko,
�e
wkr�tce b�dziemy �wiadkami wyj�tkowo gwa�townych wybuch�w wulkanicznych, nie
wiedzia�em jedynie, w kt�rej strefie planety nast�pi�.
W pierwszej chwili na my�l o mo�liwych wstrz�sach wulkanicznych przebieg� mnie
dreszcz strachu, potem jednak zaw�adn�� mn� gniew na nieub�agane przeznaczenie,
straszny,
bezsilny gniew na m�j los, przed kt�rym nie mog�em uciec. Przecie� Ziemi�
opu�ci�em
w�a�nie z powodu wulkan�w. Nienawidzi�em ich z ca�ej si�y, a znienawidzi�em
dlatego, �e
pod law� zosta�o skamienia�e, pochowane �ywcem ca�e moje dzieci�stwo, wszystko,
co mnie
z nim wi�za�o - wspomnienia, przyjaciele, zabawki, marzenia, dzieci�ce rado�ci i
rozczarowania - wszystko zgin�o pod ogniem materii, kt�ra nas zala�a... Nas...
Uratowa�em
si� wtedy przypadkowo, jakim� cudem, tylko ja - ja jeden spo�r�d kilkuset ludzi
znajduj�cych
si� w osiedlu. Mo�e by�o to szcz�cie, a mo�e przekle�stwo prze�y�... Wydarzenie
to mia�o
miejsce wiele lat temu, min�o du�o czasu, a ja nigdzie nie potrafi�em zatrzyma�
si� na d�u�ej,
wsz�dzie pod��a�a za mn� gro�ba po�aru rozszala�ych wulkan�w. Dlatego stale
podr�owa�em, stale pokonany, oburzony i zbuntowany, bez przerwy szukaj�c
bezpiecznego
schronienia. I teraz, tak znienacka, nieoczekiwanie - wulkany...
Liliana pluska�a si� g�o�no w basenie; spogl�da�em na ni� z przyjemno�ci�,
podziwiaj�c jej wysmuk�e, delikatne cia�o, miedziany kolor sk�ry, energiczne,
zwinne ruchy.
Jeste�my znowu razem - powinienem czu� si� w pe�ni szcz�liwy, a jednak my�l o
wulkanach
nie dawa�a mi spokoju, rzuca�a cie� na moje szcz�cie, budzi�a smutne
wspomnienia, znowu
ogarn�� mnie niepok�j.
Fotel na biegunach ustawiony by� w cieniu drzew, siedzia�em w nim wygodnie
oparty
o mi�kk� siatk�. Obok mnie le�a�y wszystkie tutejsze popo�udni�wki. Przegl�da�em
je
niecierpliwie, szukaj�c sensacyjnych wiadomo�ci dotycz�cych wulkan�w, ale te,
kt�re
znajdowa�em, nie zadowala�y mnie, by�y suche jak notatki s�u�bowe, pozbawione
koloru i
�ycia. W jednym tylko magazynie ilustrowanym zamieszczono zdj�cie
przedstawiaj�ce
p�on�cy krajobraz g�r z poprzedniej erupcji lawy sprzed oko�o dwudziestu lat i
kr�tki wywiad
z kierownikiem Departamentu Geologii, kt�ry odpowiadaj�c na pytania reportera,
udzieli�
kilku wyja�nie� na temat sposobu zapobiegania ewentualnym skutkom katastrofy.
Bardzo niepokoi� mnie jednak fakt, �e nasze miasto znajdowa�o si� na granicy
jednej
ze stref najbardziej zagro�onych przez wstrz�sy. Daleko, prawie na samym
horyzoncie,
widnia�y stare g�ry pochodzenia wulkanicznego, ponownie budz�ce si� ze snu;
patrz�c na nie
nie mog�em st�umi� w sobie nienawi�ci do nich, chocia� zielony kolor g�r nie
zdradza�
absolutnie niczego dramatycznego. Tylko niewinny powiew bia�awego dymu, kt�ry
prze�lizgiwa� si� leniwie z jednej na drug� stron� �ysego Szczytu, by� znakiem,
przepowiedni� dla tego, kto umia� patrze� i rozumowa�.
- Mam wra�enie, �e ca�a ta historia z wybuchami wulkanicznymi sta�a si� dla
ciebie
obsesj� - powiedzia�a Liliana w trakcie wycierania swoich d�ugich, si�gaj�cych
talii czarnych
w�os�w.
- Jaka historia? To nie �adna historia... W ko�cu dobrze znasz t� ca��...
histori�, je�eli
chcesz j� tak nazywa�.
Usiad�a obok mnie, otworzy�a butelk� z nektarem. Wypi�a kilka �yk�w i poda�a mi
j�.
- Chcesz?
Opr�ni�em butelk� i wyrzuci�em j�. Nektar wydawa� mi si� md�y i niezbyt zimny;
prawd� m�wi�c, nie odczuwa�em pragnienia, pi�em tylko, aby co� robi�. Dopiero
kiedy
Liliana obj�a mnie za szyj� i przytuli�a si� do mnie jak dziecko, zapomnia�em
na kilka chwil
o moim niepokoju, a nawet chcia�o mi si� �mia�, gdy usi�owa�a odwr�ci� moj�
uwag� od
�obsesji� erupcji wulkan�w.
- Popatrz, kto tu filozofuje!
- No i co z tego?
- Nie uwa�asz, �e jeste� dziecinny?
- To ty tak s�dzisz...
Lilian� pozna�em na balu studenckim. By�a ode mnie o dwa lata m�odsza, ale
stara�a
si� ze wszystkich si� wygl�da� na bardziej doros��, powa�niejsz�, zaprz�tni�t�
wa�nymi
problemami egzystencji. Z widzenia znali�my si� ju� wcze�niej, tak �e szybko
zaprzyja�nili�my si� i ca�� noc ta�czyli�my razem. Rano, kiedy odprowadza�em j�
do domu,
powiedzia�em, �e z przyjemno�ci� zobaczy�bym j� ponownie, ale niestety mam
bardzo ma�o
czasu, poniewa� musz� szybko przygotowa� si� do obrony pracy magisterskiej.
Rozgniewa�a
si� nagle, powiedzia�a, �e jestem niezno�ny, odwr�ci�a si� i wskoczy�a do windy.
Poczeka�em, a� zapali�a si� bia�a �ar�wka, wskazuj�ca dziesi�te pi�tro, gdzie
Liliana
wysiad�a, i sprowadzi�em wind� z powrotem. Po paru sekundach dzwoni�em do drzwi
jej
mieszkania.
- Czego jeszcze chcesz? - spyta�a, udaj�c ci�gle rozz�oszczon�. - Wiesz co? Jest
pewne
rozwi�zanie, �eby si� cz�ciej widywa�.
- Jakie?
- Pobra� si�.
Liliana patrzy�a na mnie ironicznie.
- S�uchaj. Jestem bardzo zm�czona. Chce mi si� po prostu spa�. Od��my to do
jutra.
A je�eli nie rozmy�lisz si�, przyjd� zapyta� mnie ponownie. Przecie� ja musz�
si� zastanowi�.
No nie?
Na drugi dzie�, z r�nobarwnym bukietem kwiat�w w r�ku, stan��em przed drzwiami
mieszkania na dziesi�tym pi�trze. Zadzwoni�em. Otworzy�a mi jej matka. Wszed�em.
- Liliany nie ma w domu. Prosi�a, �eby� poczeka� na ni�, bo inaczej marny b�dzie
tw�j
los.
Kobieta u�miecha�a si� patrz�c na mnie przyja�nie. Po�o�y�em kwiaty na stole i
spyta�em:
- To wszystko? Nic poza tym? Nic wi�cej pani nie m�wi�a? Niczego pani nie wie?
- A co mam wiedzie�?
- Mia�em dzisiaj otrzyma� odpowied�: tak albo nie. Chcia�bym wiedzie�.
- Och, zapomnia�am. Powiedzia�a, �eby ci przekaza�, �e oczywi�cie tak.
W pierwszym momencie nie mog�em uwierzy�. Sta�em zaskoczony, patrz�c
nieprzytomnie na matk� Liliany, nie mog�c wydoby� z siebie g�osu. Wszystko sta�o
si� tak
szybko, nagle i niezwykle. Sta�bym tak pewnie d�u�ej, gdyby nie g�os matki,
kt�ra pyta�a
mnie szczerze zdumiona moj� nag�� przemian�.
- Powiedz, co si� sta�o? Co oznacza to �tak�? Mog� wiedzie�?
- Oczywi�cie - zaj�kn��em si�, ale nie mia�em poj�cia, co mam jej odpowiedzie�.
Na
szcz�cie otworzy�y si� drzwi i do pokoju wesz�a Liliana.
- Jeste�? - stwierdzi�a zatrzymuj�c si� tak blisko mnie, �e czu�em jej oddech.
Obj��em j� lekko i patrz�c prosto w oczy, spyta�em:
- To prawda, Liliano?
Skin�a g�ow�, patrzy�a na mnie d�ugo, przeci�gle, inaczej ni� dotychczas, potem
wtuli�a si� we mnie i jakby zawstydzona szepn�a:
- Powiedzmy mamie...
Wykr�ci�em numer prokuratury; na ekranie wideofonu pokaza� si� Bo; w momencie,
kiedy mnie pozna�, wykrzykn��: - Jak ty to robisz, szefie, �e masz czas i dla
nas? My�la�em,
�e dzisiaj jeste� zaj�ty sprawami... jak by to powiedzie�?... uczuciowymi...
- Bez insynuacji - burkn��em, ale Liliana, wychylaj�c si� zza moich plec�w, �eby
go
widzie� i by� widzian�, zd��y�a wtr�ci�:
- Porozmawiamy, Bo, kiedy i ty b�dziesz �onaty.
- Witam, Liliano.
- Cze��, Bo. Jak si� masz?
- Czekam na kr�lewn�, kt�ra sobie ze mn� poradzi. Mo�e wtedy o�eni� si�...
- Jeste� kapry�ny, Bo. Za du�o przebierasz.
- Ja nie przebieram. Czekam, �ebym zosta� wybrany.
- Mo�esz d�ugo czeka�.
- Hej - krzykn��em - przesta�cie papla�!
Liliana odsun�a si� od aparatu, podczas, kiedy Bo stara� si� mie� min�
pokutnika,
jednocze�nie patrz�c k�tem oka na moj� reakcj�.
- Ech, Bo. Cho�by� nie wiem jak nabroi�, zawsze jeste� sympatyczny.
- Dzi�kuj�, szefie, za komplement.
- Pos�uchaj teraz, po co ci� wezwa�em. S�ysza�e� na pewno o ruchach sejsmicznych
na
naszej planecie? Mo�e co� o erupcjach wulkanicznych?
- Bardzo mgli�cie. Tylko to wiem, co przeczyta�em w gazetach...
- Taaak. Dowiedz si�, gdzie trzeba, zbierz dok�adne informacje. Chc� zna�
wszystkie
szczeg�y. Zrozumia�e�? Wszystko, co jest wiadome do tej pory. Jak b�dziesz to
wiedzia� -
zadzwo� natychmiast.
- W porz�dku - odrzek� Bo, ko�cz�c notatki. - Ale czy nie b�d� przeszkadza�?
Mo�e
by�oby lepiej, gdybym...
- Gdyby� zrobi� to, o co ci� prosz�!
Min�a p�noc. Liliana spa�a spokojnie obok mnie; u�miecha�a si� przez sen -
widocznie s�odkie sny czuwa�y nad jej odpoczynkiem.
Le�a�em nieruchomy, z otwartymi oczami i rozpalonymi policzkami. Przez otwarte
okno powia�o ch�odem. My�la�em o minionym dniu, pe�nym wzrusze�. Powr�t Liliany,
wi�c
znowu jeste�my razem (och, jak tego gor�co pragn��em), a potem... te wiadomo�ci
o
mo�liwych wstrz�sach wulkanicznych... Wydawa�o mi si�, �e to za du�o dla mnie na
jeden
dzie�.
Niebo by�o bezchmurne, b�yszcz�ce od gwiazd... Wok� panowa�a cisza i spok�j. Co
kilka minut, w regularnych odst�pach, ukazywa�y si� �wiec�ce dyski sztucznych
satelit�w -
��te, niebieskie, pomara�czowe - niekt�re spo�r�d prawie stu zapewnia�y
planetarn� i
mi�dzyplanetarn� ��czno�� wideo. Przygl�da�em si� ich efektownym trajektoriom,
podobnym
do iskier oddzielonych z wi�zki zimnych ogni. Gas�y powoli, daleko na
horyzoncie, jakby po
intensywnym b�y�ni�ciu na zenicie traci�y swoj� moc. By�em oczarowany t�
doskona�� i
przepi�kn� gr�, maj�c wra�enie mego uczuciowego w niej udzia�u. Jednocze�nie
doszukiwa�em si� w tym ruchu dowod�w zwyci�stwa technicznej cywilizacji. Za
wszelk�
cen� chcia�em odnale�� spok�j i pewno�� ludzi wy�szej cywilizacji, tych, kt�rzy
byli w stanie
ujarzmi� chaotycznie rozp�tane si�y przyrody, opanowali je i zdominowali.
Pokonali!...
Powoli wysun��em si� z ��ka, przeszed�em do drugiego pokoju i usiad�em przed
wideofonem. Na ekranie ukaza� si� Alec, cz�owiek o zupe�nie innym usposobieniu
ni� Bo.
Chcia�em wy��czy� wideofon, opanowa�em si� jednak i przeprosi�em go:
- Nie ma ju� Bo?
- Wyszed� p� godziny temu. Potrzebujesz go?
- Nie. To jest, tak. Co wiesz o erupcjach? Prosi�em Bo, �eby dowiedzia� si�...
- Nic wa�nego. Na razie.
- Na razie... A poza tym?
- Nic - powiedzia�. - Je�eli ci� to tak bardzo interesuje, to wieczorem
nast�pi�y
wybuchy w Piaskowych G�rach. Zupe�nie niegro�ne.
- Piaskowe G�ry?! To znaczy dok�adnie po drugiej stronie planety.
- Tak. Na antypodach...
- Rozumiem... Dzi�kuj�, Alec. Dobranoc.
Po powrocie zasta�em w sypialni zapalone �wiat�o. Liliana nie spa�a. Siedzia�a
oparta
o �cian�, patrz�c na mnie z wyrzutem. By�a �pi�ca, jeszcze niezupe�nie
rozbudzona,
wygl�da�a jakby by�a naburmuszona.
- Och, jaki� ty niem�dry! - wyszepta�a, widz�c, �e zatrzyma�em si� przy oknie z
min�
winowajcy, �a�uj�c, �e j� obudzi�em.
- Dlaczego?
- Czy nie mo�esz uwierzy�? Uwierzy� nareszcie, �e teraz nie jest mo�liwe to, co
sta�o
si� wtedy w osiedlu, kiedy zala�a was lawa wulkaniczna, gdzie, jak m�wi�e�,
zgin�o twoje
dzieci�stwo. Nie mo�e ju� powt�rzy� si� tragedia, kt�ra tak utkwi�a ci w pami�ci
i sk�d
bierze si� ten absurdalny strach, ta irytuj�ca obsesja... Na �adnej z planet,
przez kt�re
w�drowali�my, nic si� nie sta�o, te wulkany, kt�re budz� si� od czasu do czasu,
daj� tylko
dramatyczne przedstawienia, ale s� bezsilne wobec naszej cywilizacji. Twoje
obawy s� po
prostu �mieszne. Naprawd� nic tutaj nie mo�e si� wydarzy�. A mo�e chcesz,
�eby�my
przenie�li si� na inn� planet�, �eby�my znowu uciekali przed twymi
anachronicznymi
dymi�cymi fajkami?! Och, Cristi...
Zgasi�em �wiat�o i wr�ci�em do ��ka. Obj�cia Liliany by�y delikatne, a ona sama
ciep�a i koj�ca. W jej ruchach znalaz�em tyle pewno�ci i spokoju, �e po raz
pierwszy, od
kiedy byli�my razem, poczu�em jej absolutne oddanie i wielk�, bezgraniczn�
mi�o��.
Natychmiast ogarn�� mnie sen d�ugi i g��boki. A o �wicie pierwszy pomara�czowy
promie�
wschodz�cego s�o�ca spocz�� na moich powiekach r�wnocze�nie z tkliwym
poca�unkiem
Liliany, kt�ra czuwa�a ca�� noc...
Na r�wni z... morderc�
W sekretariacie zasta�em wysok�, such� kobiet� o twarzy zaskakuj�co dziecinnej,
kt�ra patrzy�a na mnie pytaj�co, kiedy zamyka�em za sob� drzwi.
- Jestem proszony na godzin� dwunast� - powiedzia�em.
Sprawdzi�a to w biurowym terminarzu, podnios�a na mnie wzrok i u�miechn�a si�
zadowolona.
- Prokurator...
- Tak jest.
Nie zna�em jej. Nigdy przedtem jej nie widzia�em. Na pewno by�a tu od niedawna,
co
prawda i ja nie by�em u Gubernatora dobre p� roku, a mo�e i d�u�ej. On nie
wzywa� mnie,
aby konsultowa� si� w r�nych sprawach, wi�c i ja nie uwa�a�em za konieczne
szuka� u
niego pomocy przy za�atwianiu swoich spraw. Poza tym nie nale�� do ludzi, kt�rzy
ca�e dnie
sp�dzaj� u progu swojego szefa. Nic wi�c dziwnego, �e wszystko wok� wydawa�o mi
si�
obce.
Zosta�em zapowiedziany i natychmiast przez Gubernatora przyj�ty.
Obszerny gabinet, do kt�rego wszed�em, sprawia� niecodzienne, wr�cz niesamowite
wra�enie. Go�e bia�e �ciany i bia�a pod�oga. Natomiast sufit wy�o�ony by�
olbrzymimi
lustrami o r�nych kszta�tach, kt�re odbija�y, pomna�a�y i zniekszta�ca�y
znajduj�ce si� tu
przedmioty. Wywo�ywa�o to osza�amiaj�ce wra�enie niewa�ko�ci, za ka�dym razem
wn�trze
to przyprawia�o mnie o zawr�t g�owy, irytuj�c jednocze�nie, jak monotonna pie��,
powtarzana w niesko�czono��.
Po przeciwnej stronie od wej�cia ustawione by�o czarne biurko, nie za du�e,
przynajmniej na takie wygl�da�o - samotne w ogromnej, pustej przestrzeni
pomieszczenia. Za
biurkiem sta� sztywny, pos�gowy Gubernator, nad jego g�ow� na �cianie zawieszony
by�
obraz (nie wiadomo od jak dawna tam wisia�, prawdopodobnie nikt te� nie
wiedzia�, po co by�
dziedziczony razem z gabinetem i stanowiskiem). Zwyk�y obraz, namalowany przez
nieznanego malarza par� wiek�w temu; z dalszej odleg�o�ci niewiele mo�na by�o
dojrze�,
farby bowiem utleni�y si�. Przedstawia� on krajobraz, pole spalone przez s�o�ce,
a mo�e step
czy pustyni�, w kt�rej �rodku zatrzyma� si� przygn�biony, zdezorientowany
je�dziec, ubrany
w archaiczn� zbroj� i trzymaj�cy w r�ku lanc�, wygl�daj�c� jak d�uga, prymitywna
laska
wyci�ta z drewna.
Przeszed�em par� metr�w w kierunku Gubernatora, moje kroki rozbrzmiewa�y g�ucho
i wywo�ywa�y rezonuj�ce, st�umione echo. Odwr�cony obraz mego cia�a rozp�ywa�
si� po
suficie niezgrabnie, raz wyd�u�aj�c si�, to zn�w groteskowo sp�aszczaj�c.
M�czyzna, kt�ry
na mnie czeka�, by� postawny, dystyngowany, w wieku tu� na progu staro�ci; jego
przenikliwe oczy obserwowa�y mnie uwa�nie, cho� jakby z pewn� doz� ciekawo�ci.
- Prosz� usi��� - powiedzia� pi�knym barytonem, ledwo poruszaj�c k�cikami ust.
Usiad�em na krze�le, jedynym znajduj�cym si� przed biurkiem. Przez kilka minut
milczeli�my, przygl�daj�c si� sobie. Rozumia�em, �e napi�cie, kt�re umy�lnie
stwarza�, by�o
po to, abym wiedzia�, �e jestem OFIAR� jego woli i nie mam najmniejszej szansy
przeciwstawi� si�, op�ni� lub zmieni� jego decyzji, kt�r� chcia� mi teraz
osobi�cie
zakomunikowa�. Zorientowa�em si�, �e tak jest, ju� w czasie mojej pierwszej
wizyty w tym
pomieszczeniu, kt�ra mia�a miejsce zaraz po obj�ciu przeze mnie stanowiska
prokuratora.
My�l�, �e w�a�nie brak mo�liwo�ci jakiegokolwiek dialogu spowodowa�, �e wraca�em
tu,
tylko kiedy by�em wzywany, a to na szcz�cie zdarza�o si� bardzo rzadko.
- Chc� pana zawiadomi�, �e propozycja, dotycz�ca egzekucji oskar�onego z procesu
w Ellim, jest zupe�n� niedorzeczno�ci� - rozpocz�� monotonnie, beznami�tnie,
poprawnie jak
automat.
Zawiesi� na moment g�os, czekaj�c na moj� reakcj� wyra�on� gestem, s�owem,
wyrazem zaskoczenia, protestu lub niepokoju. Poniewa� pozosta�em oboj�tny,
ci�gn�� dalej:
- Musia� pan zdawa� sobie spraw� z tego, �e wyrok s�du, wydany zgodnie z pana
propozycj�, nie m�g� by� wykonany bez zgody Gubernatora, prawda? Przede
wszystkim
dlatego, poniewa� dotyczy� �ycia cz�owieka.
- Tak - stwierdzi�em sucho, niczego nie komentuj�c.
- I s�dzi� pan, �e ja zgodz� si� kiedykolwiek, aby na tej planecie podj�to
decyzj�
zabicia cz�owieka?!
- To nie zabicie, ale egzekucja jako najwy�sza kara za... - To jest to samo...
Dla mnie
jest to to samo... Wierzy� pan w moj� zgod�?
- Tak.
- Co sk�oni�o pana, aby tak my�le�?
Sam fakt, �e chcia� ze mn� dyskutowa�, zdumiewa� mnie. Normalnie (wiedzia�em o
tym, jak wszyscy) spotkania w �Salonie bia�ych luster� przebiega�y zawsze wed�ug
ustalonego harmonogramu: g�os mia� tylko on. I nagle casus. Odwa�nie patrz�c mu
prosto w
oczy, poinformowa�em go:
- Nasza ustawa przewiduje taki wyrok, a ja uwa�am, �e w tym konkretnym przypadku
jest on uzasadniony. Osoba, dokonuj�ca odra�aj�cej zbrodni, winna by� ukarana
jak
najsurowiej.
- Now� zbrodni�?!
- Pan bawi si� w gr� s��w.
Spodziewa�em si�, �e b�dzie troch� zdenerwowany, podniesie g�os, zrobi r�k� gest
wyra�aj�cy zniecierpliwienie, ale on nadal siedzia� sztywno na krze�le, wymawia�
s�owa
wyra�nie, powoli, niewzruszony. Troch� zbi�o mnie to z tropu, a jednocze�nie
podra�ni�o, nie
znosz� natur apatycznych, zblazowanych; niestety, tak� lodowat� mask� przybra�
akurat
Gubernator. Dlatego kontynuowanie tej rozmowy w taki spos�b mija�o si� z celem,
wi�cej -
by�o dla mnie niekorzystne. Mia�em ochot� urazi� go, obrazi�, powiedzie� co�
niegrzecznego,
bezczelnego, byle co, aby tylko wyprowadzi� t� mumi� z r�wnowagi. Z ostentacyjn�
impertynencj� stwierdzi�em:
- To dotyczy te� pana, czy jest pan pewien, nie podpisuj�c wyroku, �e nikt nie
mo�e
oskar�y� pana o dokonanie zbrodni?
Jednak zaszokowa�em go, da� si� sprowokowa�, co prawda tylko przez moment,
uni�s� brwi, nast�pnie wycedzi� niby tym samym, sennym tonem, z niezm�conym
spokojem:
- Oskar�y�? Mnie?... Samo oskar�enie jest bez znaczenia, potrzebny jest dow�d
zbrodni!
- Za��my, �e udowodniono panu dokonanie morderstwa; jaka kara by�aby w�a�ciwa?
- Uwa�a pan, �e nale�a�aby si� wy��cznie kara �mierci?
- To zale�y.
- O, w�a�nie! - podchwyci� Gubernator, ledwie dostrzegalnie u�miechaj�c si�.
Da�em si� z�apa� nie chc�c, odpowiedzia�em ugodowo, przegra�em spraw�
bezpowrotnie.
***
- Na planecie - Gubernator podj�� dalej sw�j wyw�d - codziennie rodz� si� i
umieraj�
ludzie... Rodz� si�... Umieraj�... Jest to naturalne, takie s� prawa natury.
Cz�owiek walczy�, by
je zmieni�, nie brutalnie wywa�aj�c bramy, ale drog� ewolucji, i uda�o mu si�,
przed�u�y�
swoje �ycie. Dzi�, jest to prawda niezaprzeczalna! Ludzie �yj� d�u�ej ni�
kilkaset lat temu, o
wiele d�u�ej ni� tysi�c lat temu; d�ugowieczno�� dzisiejszego cz�owieka jest
niepor�wnywalna z lud�mi sprzed paru tysi�cy lat... Troszczymy si� o �ycie.
Chcemy, aby
trwa�o jak najd�u�ej, by�o najpi�kniejsze i najlepsze. To oczywi�cie nie
oznacza, �e �mier�
nas nie interesuje. Ale� tak! Przecie� r�wnie� umieramy. Starzy, pod koniec
naszego d�ugiego
�ycia, kt�re staramy si� wykorzysta� w pe�ni, jak najlepiej, jak najm�drzej.
Ka�dy na sw�j
odr�bny, niepowtarzalny spos�b. Nierzadko zdarza si� przecie�, �e giniemy w
tragicznych,
przypadkowych wypadkach lub bohatersko p�ac�c najwy�sz� cen� za post�p, w
trakcie
do�wiadcze�. A nieraz, w ko�cu, jako ofiary nieuleczalnej jeszcze, bezlitosnej
choroby.
Umieramy... umieramy... Tak r�nie, szybko i powoli m�cz�c si�, dochodzimy do
tego
nieuniknionego ko�ca ka�dego z nas. Tylko �e teraz, na poziomie osi�gni�tej
przez nas
cywilizacji, nie zaakceptujemy �mierci w postaci morderstwa. Zbrodnia to s�owo,
o kt�rym
powinni�my zapomnie�, wykre�li� je z naszego s�ownictwa. Wymaza� s�owo
zbrodniarz; ono
nie powinno niczego oznacza�! Poj�cie cz�owiek winno wyklucza� poj�cie
zbrodnia...
Urodzi�em si� na tej planecie - Gubernator wyra�nie rozgada� si� - rzadko
opuszcza�em j� i na
bardzo kr�tko. Jestem dumny, �e st�d pochodz�, �e jestem tubylcem. Tu urodzili
si� i umarli
moi rodzice, dziadkowie i pradziadkowie - cztery pokolenia wi��� mnie z t�
planet�. Moi
przodkowie kroczyli na przedzie. Byli mi�dzy pierwszymi, kt�rzy sprowadzili tu
wy�sz�
cywilizacj�. Wprowadzili ducha szczodrej, szlachetnej ludzko�ci... My, ich
potomkowie,
wzrastali�my ucz�c si� szacunku wobec godno�ci ludzkiej, uczynili�my z niej
kult, najwy�sze
kryterium istnienia... Stopniowo planeta zaludnia�a si�. Przyje�d�ali ludzie ze
wszystkich
zak�tk�w wszech�wiata. Po co przybywali? Czy poci�ga�o ich co� nieznanego,
nieujarzmionego, a mo�e ch�� wykarczowania, zaorania no