8359

Szczegóły
Tytuł 8359
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8359 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8359 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8359 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Constantin Cublesan Trawa Przek�ad Janina i Mihai Cotelnik Mojej �onie, Luminicie Precedens na planecie Ju� kilka godzin bez przerwy lecia�em z pu�kownikiem Bredem jego �ma��� zwinn�, czarn� rakiet� o wysmuk�ej, nowoczesnej linii. Lecieli�my do Ellim, du�ego wa�nego miasta portowego, po�o�onego na wybrze�u Morza Purpurowego. Rozparty w wyj�tkowo wygodnym, obszernym fotelu, rozkoszowa�em si� lotem; rakieta mkn�a cicho, lekko, nie odczuwa�o si� najmniejszych wstrz�s�w. Takimi rakietami dysponowa�y wszystkie instytucje o znaczeniu planetarnym. Usi�owa�em zdoby� co� takiego r�wnie� dla prokuratury, otrzymywa�em niestety tylko obietnice. Sprawa ta zatruwa�a mi �ycie: dzisiaj nikt nie troszczy� si� o male�kie rakietki, tylko olbrzymie statki mi�dzygalaktyczne kursowa�y regularnie, pokonuj�c przestrze� z ogromn� szybko�ci�. Na SM-61 100 trzy �ma�e� stanowi�y problem! - Dlaczego milczysz? My�lisz o motywach morderstwa? - zapyta� mnie nagle pu�kownik Bred, obserwuj�c jednocze�nie krajobraz rozleg�ej delty, nad kt�r� w tym momencie przelatywali�my. - Nie... akurat zupe�nie o czym� innym. Uwa�am zreszt�, �e nie warto my�le� teraz o tym incydencie, nie znaj�c nawet bli�szych szczeg��w. - Jednak jest to przypadek bez precedensu na planecie. I o ile dobrze wiem, w og�le w naszej epoce - doda� po chwili Bred. - Bez precedensu... Nasza epoka... Obserwowa�em jego profil. Rysy twarzy, ostre w pomara�czowym �wietle popo�udnia, robi�y wra�enie wykutych w br�zie. Uwa�nie �ledzi� lot rakiety, wzrok rytmicznie przenosi� z zegar�w na pulpicie steruj�cym na pofalowan� przestrze� pod nami. W �ma�ej� byli�my sami. Zapanowa� przyjemny, swobodny nastr�j. - Wiesz, co ja s�dz� - odezwa�em si� po d�u�szej chwili. - Wszystko, co ludzkie, jest normalne i niezale�ne od epoki... - Chcesz przez to powiedzie�, �e zabijanie jest ludzkie? - Pu�kownik by� szczerze oburzony, rozmowa zaczyna�a go irytowa�, zda�em sobie z tego spraw� i chcia�em j� zako�czy�. Ale on ci�gn�� dalej porywczo: - Nie nale�y, nie wolno myli� dzisiejszego cz�owieka z wczorajszym lub przedwczorajszym. Je�eli nawet tysi�c lat temu zab�jstwo by�o zjawiskiem normalnym, to dla wsp�czesnego cz�owieka jest nonsensem. - Naprawd� jeste� tego pewien? - Oczywi�cie, idziemy naprz�d, rozwijamy si�, doskonalimy... - Doskonalimy?! Wiesz, co - odpar�em sucho - tak d�ugo, jak d�ugo ludzie nie b�d� produkowani ta�mowo, ka�dy b�dzie stanowi� sw�j odr�bny wszech�wiat, w kt�rym b�d� zachodzi� zjawiska niezale�ne od og�lnego stopnia ewolucji ludzko�ci. - Fa�sz! Absurd! - wykrzykn�� pu�kownik akurat w momencie, kiedy na widnokr�gu ukaza�a si� purpurowa kopu�a morza, na kt�rego brzegu rozci�ga�o si� odr�twia�e z popo�udniowego �aru miasto Ellim. Bred, kierownik Departamentu Porz�dku Publicznego, by� m�czyzn� szczup�ym, wysokim, o niebieskich wyrazistych oczach, bardzo jasnych blond w�osach i cienkich wargach, zdradzaj�cych silny charakter. Na planecie osiedli� si� wiele lat temu, by� zadowolony i nie zamierza� jej opu�ci�. Zreszt� nie mia�by dok�d wyjecha�, nikt i nic nie wi�za�o go z �adnym k�tem wszech�wiata. Jego ojciec, pilot gwiazdolotu, zabra� �on� ze sob� na pok�ad, jak normalnie post�powano w podobnych wypadkach. Dziecko urodzi�o si� w strefie �ab�dzia na statku i do pi�tnastego roku �ycia noga jego nie stan�a na �adnej planecie. W�drowali z miejsca na miejsce, z jednej planety na drug�, robi�c tylko kr�tkie postoje potrzebne do pobrania paliwa i kontroli pojazdu; zmienia�y si� bazy, ale zawsze znajdowali si� pod kryszta�owymi kopu�ami, w sztucznej atmosferze, w �wiecie ograniczonym i oddzielonym od zab�jczej pr�ni kosmicznej. Uczy� si� na gwiazdolotach, a w�a�ciwie poch�on�� ogromny materia� dokumentalno-informacyjny i tylko stawi� si� na egzamin magisterski, zdaj�c go bez trudno�ci na kt�rym� z uniwersytet�w w Centaurach. Po kilkumiesi�cznym pobycie pod go�ym niebem wsiad� do gwiazdolotu i polecia� w kierunku Likornu, gdzie uleg� powa�nemu wypadkowi. Zmuszony wi�c by� wycofa� si� z korpusu czynnych zawodowo pilot�w. Na SM-61100 trafi� przypadkowo. Pocz�tkowo przez jaki� czas pracowa� jako inspektor, wykazuj�c du�� sumienno��, pracowito�� i wyj�tkow� wprost intuicj� - zalety, kt�re rekomendowa�y go w zupe�no�ci do awansu. Obecnie nie w�tpiono, �e wyb�r jego na stanowisko, jakie piastuje, by� nadzwyczaj trafny i chyba nikt na ca�ej planecie nie da�by sobie lepiej rady w sprawach - czasami przecie� bardzo delikatnych - utrzymania wzorowego porz�dku publicznego. Tym bardziej �e planeta zosta�a zagospodarowana stosunkowo niedawno; grupy ludno�ci by�y do�� r�norodne - przyje�d�ano ze wszystkich stron wszech�wiata. Dla wi�kszo�ci atrakcj� stanowi�y kopalnie cennej rudy tu odkrytej i olbrzymie kombinaty, gdzie j� przerabiano. Kiedy przyjecha�em na planet�, sam Bred zapyta� mnie: - Co ci� tu przyci�gn�o: przygoda, ch�� poznania jeszcze nieznanego �wiata, czy naprawd� chcesz powa�nie pracowa�? - Niewa�ne, dlaczego przyjecha�em - odpowiedzia�em mu wtedy. - Ale je�eli ju� tu jestem, chc� wykonywa� swoj� prac� z pe�n� odpowiedzialno�ci�. Tak d�ugo, jak d�ugo tutaj b�d�! - To znaczy, �e wcze�niej czy p�niej zamierzasz wyjecha�? - Tak, nie b�d� ukrywa�, �e wyjad�; chc� wr�ci� na Ziemi�. - Na Ziemi�... - C� w-tym dziwnego? - Wiesz, moi dziadkowie byli Ziemianami, rodzice r�wnie� tam si� urodzili. - Nie, nie wiedzia�em. - Powiedz mi, jaka jest Ziemia? Spojrza�em na niego zdumiony. Zaskoczy� mnie tym pytaniem, nikt przedtem nie pyta� - mnie o to, a sam r�wnie� nie zastanawia�em si� nad tym. Milcza�em kilka minut. Pu�kownik wygl�da� na wzruszonego. Czeka� na odpowied�, powa�ny, skupiony, jakby to mia� by� wyrok. W uszach brzmia�o mi obsesyjnie pytanie. Czu�em, co si� w nim dzia�o, w jego duszy, lecz nie wiedzia�em, co mam mu odpowiedzie�, nie mog�em znale�� odpowiednich s��w. W ko�cu, nie bardzo zdaj�c sobie z tego spraw�, powt�rzy�em pytanie na g�os: - Jaka jest Ziemia? - Tak - potwierdzi� z chorobliw� ciekawo�ci�; jego twarz nabra�a nieoczekiwanego wyrazu: pod cienkimi, ��tymi brwiami zmru�one oczy, zaci�ni�te wargi, nozdrza rozszerzaj�ce si� nerwowo, jakby ��dne powietrza, kt�rego nie starcza�o. - A jaka w�a�ciwie ma by�? - spyta�em troch� zak�opotany. - Ziemia jest... �adna. Jest... - �adna... - Tak. Nigdy nie by�e� na Ziemi? - Nigdy... Bred schyli� g�ow�, jakby gn�biony win�, do kt�rej musia� si� przyzna� i dlatego teraz nie m�g� mi spojrze� w oczy. Wsta�em. Nie drgn��, nie uczyni� �adnego gestu, aby mnie zatrzyma�; b�d�c ju� w drzwiach odwr�ci�em si� i powiedzia�em najnormalniejszym w �wiecie, jak mi si� wydawa�o, tonem: - Je�eli chcesz, opowiem ci. Podni�s� na mnie oczy, nieufny, jakby zal�kniony. - Poszukaj mnie, jak b�dziesz mia� wi�cej wolnego czasu - doda�em. - Poszukaj mnie, kiedykolwiek zechcesz... Sprawisz mi przyjemno��. Tak zacz�a si� nasza przyja��. Na miejsce zbrodni dotarli�my w towarzystwie miejscowego prokuratora i inspektora Miejskiego Departamentu Porz�dku Publicznego, kt�rzy po drodze zrelacjonowali nam zwi�le wypadek. Budynek by� zwyk�y, jeden z tych typowych dom�w z p�yt termoodpornych, postawiony prowizorycznie w bliskim s�siedztwie zak�ad�w chemicznych HAZAL. Domy te by�y mi dobrze znane, poniewa� kilka miesi�cy temu w tym osiedlu przeprowadza�em dochodzenie w sprawie ciekawego przypadku mimowolnej hipnozy. Pojechali�my wind� na czwarte, ostatnie pi�tro, gdzie powita� nas liczny t�um, z�o�ony z pracownik�w porz�dku publicznego, reporter�w, s�siad�w, znajomych, przypadkowych gapi�w i tak dalej; wszyscy sprawiali wra�enie zdenerwowanych, ale raczej naszym sp�nieniem ani�eli odra�aj�cym zab�jstwem dokonanym w ich pobli�u. Postanowili�my nie udziela� �adnych informacji o zbrodni, zanim nie rozpocznie si� w�a�ciwe dochodzenie, mimo to reporterzy szturmowali, fotografuj�c nas ze wszystkich stron i podtykaj�c pod nos mikrofony, aby przypadkiem nie przegapi� niczego z naszych ewentualnych przypuszcze�. Ha�as, ba�agan, kr�cenie si� nieproszonych natr�t�w rozz�o�ci�y mnie na dobre. Za��da�em, aby wszyscy opu�cili budynek, co wywo�a�o fal� protest�w i uwag pod moim adresem. By�o mi to zupe�nie oboj�tne, natomiast Bred stan�� po ich stronie. - Dlaczego to zrobi�e�? To jest nadu�ycie w�adzy. - Ja nikomu nie przeszkadzam w pracy, w wype�nianiu obowi�zk�w, uwa�am wi�c, �e mog� wymaga� tego od innych w stosunku do mnie. Wyja�niam ci to tylko po to, �eby zaspokoi� twoj� ciekawo��, a je�eli ci to nie odpowiada, mo�esz te� wyj��. Bred przygl�da� mi si� ponuro; by�em pewien, �e przez nast�pne par� dni b�dzie mnie musztrowa� za moje zachowanie, ale jego nadmierna poczciwo��, eleganckie maniery i przesadny humanitaryzm dzia�a�y mi coraz bardziej na nerwy. *** Sprawa nie wygl�da�a na zbyt skomplikowan�. M�czyzna i kobieta w zbli�onym wieku, oboje jeszcze m�odzi, byli dos�ownie zmasakrowani, cali poci�ci ostrym przedmiotem, najprawdopodobniej no�em. Lecz co od razu rzuca�o si� w oczy i by�o najbardziej zaskakuj�ce, to to, �e czynu tego dokonano z sadystyczn� rozkosz�. Nawet lekarz s�dowy nie przestawa� si� dziwi�, powtarzaj�c, �e czego� podobnego nie spotka� w ca�ej swojej blisko czterdziestoletniej praktyce. Kobieta otrzyma�a dwana�cie uderze�, prawie wszystkie �miertelne. M�czyzna zosta� przebity dziewi�� razy, po czym poder�ni�to mu gard�o. P�przytomni, ledwo panuj�c nad sob�, ogl�dali�my zamordowanych. - Co s�dzisz? - odezwa� si� w ko�cu pu�kownik Bred. - Sadyzm...! Ludo�erstwo...! - Ludo�erstwo? - Tak. Co ci� tak zdziwi�o? - Powr�t do prahistorii? - Jak widzisz. Ale nie do prahistorii. Ludo�ercy byli ju� lud�mi. Na ich spos�b, oczywi�cie. Rozumiesz? Morderc� zidentyfikowano w dwa dni p�niej. By� nim m�� ofiary, osobnik wysoki, niezgrabny, o g�upawym wygl�dzie, anielskim spojrzeniu, do�� ograniczony intelektualnie, o impulsywnym temperamencie i z ogromnie silnymi r�kami. Pracowa� we flocie rybackiej jako mechanik na supertrawlerze i z tego powodu ca�ymi dniami, a nawet tygodniami, nie by�o go w domu. Bardzo kocha� swoj� �on� - powtarza� nam to bez przerwy, jakby chcia�, aby�my nie w�tpili w jego szczere uczucie - i by� bardzo zazdrosny. Przypuszcza�, �e �ona go zdradza, kilka razy wraca� do domu niespodziewanie, wszystko jednak zastawa� w nale�ytym porz�dku. Zwierzy� si� nam, �e w�a�nie to zachowanie �ony, takie bez zarzutu, najbardziej wydawa�o mu si� podejrzane. Pewnego dnia powiedzia� jej nawet: �Je�eli mnie zdradzisz - zabij� ci�. �ona nie zwr�ci�a uwagi na pogr�k� i �ycie ich toczy�o si� dalej bez zmian. Dwa dni temu przyjaciel powiedzia� mu, �e widzia� jego �on� z m�czyzn� w sytuacji do�� intymnej. Supertrawler, na kt�rym pracowa�, znajdowa� si� akurat po drugiej stronie Morza Purpurowego. Zostawi� wszystko, wsiad� w pierwsz� rakiet� lec�c� do Ellim i po kilku godzinach wpad� do swego mieszkania, gdzie rzeczywi�cie zasta� �on� w obj�ciach nieznajomego. Nie wiedzia�, co robi, nie zdawa� sobie z niczego sprawy, nie pami�ta, co si� sta�o. Chodzi� po ulicach jak b��dny, dop�ki jeden z inspektor�w Departamentu Porz�dku Publicznego nie zatrzyma� go. Nie stawia� oporu. Dopiero p�niej, podli czas �ledztwa, straci� panowanie nad sob�, sta� si� gwa�towny i uparty. - Dlaczego to zrobi�e�? - zapyta�em go swobodnym tonem, ale odpowied� nie interesowa�a mnie zbytnio. Dla mnie sprawa by�a jasna, przypadek wyj�tkowo banalny; rzecz� osobliw� tego morderstwa by� sadyzm, z jakim zosta�o dokonane, i fakt, �e nie istnia�y �adne okoliczno�ci �agodz�ce, �adne wyt�umaczenie czynu. Pytanie to zada�em w�a�ciwie na intencj� pu�kownika Breda, kt�ry chcia� by� obecny przez ca�y czas �ledztwa obok mnie i kt�ry wygl�da� na oszo�omionego okrucie�stwem zbrodni, wci�� nie mog�c zrozumie� jej pobudek. - Dlaczego to zrobi�e�? - powt�rzy�em pytanie bezbarwnym tonem, nie mog�c doczeka� si� odpowiedzi. Oskar�ony przygl�da� mi si� og�upia�y i zdezorientowany otwarto�ci� pytania. - Nie mog�em sobie tego wyobrazi� - wydusi� wreszcie z siebie. - �e ci� zdradza? - Tak. - Nie to chcia�em wiedzie�. Dlaczego ich tak zmasakrowa�e�? Nie wystarczy�oby zabi� raz, jednym uderzeniem? Musia�e� zabija� po dziesi�� razy, ka�dym ponownym wbijaniem no�a w cia�o? Siedzia� jak sparali�owany i patrzy� na mnie t�po, nie dociera�o do niego, czego chc�. Ale ja czeka�em. Zapanowa�a przyt�aczaj�ca cisza. Pu�kownik Bred nie wytrzyma�, po raz pierwszy zabra� g�os. - To jest nieludzkie! Potworne! - Nieludzkie?! - oskar�ony drgn��; by� jakby zaskoczony. Po chwili na jego twarzy pojawi� si� u�miech wielkiej rado�ci; powoli przechodzi� w bulgocz�cy, nerwowy, nieprawdopodobny �miech. �ledztwo zako�czy�o si� stosunkowo szybko i akta zosta�y przekazane do s�du. Proces odby� si� w przepe�nionej sali, wzbudzaj�c nies�ychane wprost zainteresowanie na ca�ej planecie. Prawdziw� sensacj� wzbudzi�o jednak, ku memu zaskoczeniu, nie odra�aj�ce zab�jstwo, lecz moje ��danie kary �mierci dla oskar�onego. To by� szok. Na sali przez chwil� panowa�o grobowe milczenie, po czym wybuch�a ogromna wrzawa, narastaj�ca i cichn�ca, a wtedy mo�na by�o us�ysze� pojedyncze g�osy protestu. Reakcja zebranych by�a niespodziewana, proces zosta� przerwany. - Co ich tak zaszokowa�o w moim ��daniu? - Okrucie�stwo - odrzek� pu�kownik Bred. - Nie rozumiem. Za bestialski czyn powinno si� przyk�adnie kara�. Czy mo�na inaczej ni� przez likwidacj� tego dwuno�nego zwierza, kt�ry przypadkowo trafi� w nasz klimat aktualnej cywilizacji...? I jeszcze jedno: jak chcesz broni� i utrzymywa� t� cywilizacj�, je�eli nie przez sta�e oczyszczanie ludzkiego gatunku z w�asnych omy�ek?! Bred spacerowa� nerwowo po pokoju, nie m�wi�c ani s�owa. - Dlaczego milczysz? Odpowiedz. Powiedz, co my�lisz, ty przecie� jeste� jednym z nich, przynajmniej tak utrzymujesz, zaaklimatyzowa�e� si� i ca�kowicie zintegrowa�e� z mentalno�ci� tego spo�ecze�stwa. Ja nie, przyznaj�, jeszcze nie, chocia� s�dz�, �e na zawsze pozostan� Ziemianinem, na wszystko, co jest na tym �wiecie, b�d� patrzy� oczami i czu� sercem Ziemianina. - Jeste� pewien, �e ka�dy inny Ziemianin na twoim miejscu post�pi�by tak samo? To pytanie by�o k�opotliwe, zacz��em zastanawia� si�, czy przypadkiem si� nie omyli�em. Mo�e istnieje inne rozwi�zanie? Na skronie wyst�pi�y mi krople potu, w ustach czu�em przykry, gorzki smak. - Tak. My�l�, �e tak - odpowiedzia�em. Pu�kownik raptownie ods�oni� przezroczyst� �cian� pokoju. ��tooleiste �wiat�o dnia leniwie spowi�o nas i otaczaj�ce nas przedmioty. Z g�ry, z wysoko�ci pi�tra, na kt�rym byli�my, widzieli�my panoram� miasta, uk�ad architektoniczny otwarty, przestronny, z du�ymi relaksowymi obszarami zieleni. T�ok panowa� tylko nad miastem; przer�ne aparaty lataj�ce w swojej codziennej krz�taninie - w tej chwili by�o to dla mnie zbyt m�cz�ce. Zas�oni�em oczy d�oni�, aby si� jako� odizolowa�, przynajmniej iluzorycznie, od dynamicznego, pulsuj�cego �yciem dnia, kt�ry zacz�� si� wdziera� tu przez te kryszta�owe �ciany. - Widzisz - zacz�� pu�kownik Bred po d�u�szej przerwie, w czasie kt�rej, jestem pewien, my�la� o czym� zupe�nie innym. - Widzisz, osobnik, kt�rego ty nazywasz dwuno�nym zwierz�ciem, przyjecha� tu, na t� planet�, dopiero par� lat temu, szukaj�c (kto to zreszt� mo�e wiedzie�?) mo�e w�a�nie cywilizacji, z kt�r� m�g�by si� zasymilowa� i dzi�ki kt�rej podni�s�by si� wy�ej w skali ludzkiej, oczywi�cie drog� ewolucji, a tego nie m�g� osi�gn�� od razu. Nie zapominaj, �e na planecie, z kt�rej przyby�, spo�ecze�stwo znajduje si� na ni�szym etapie rozwoju, ma ni�szy stopie� cywilizacji. Jego ucieczk� stamt�d trzeba zrozumie�, mo�e, dlaczego nie? jako form� intuicji rozwoju... Tutaj mia� szans�... Nie mamy wi�c prawa wypowiada� si� tak kategorycznie i tak... - Bzdury! Przyjecha�, bo tutaj lepiej si� zarabia. - Oceniasz go zbyt ostro. Dlaczego ty przyjecha�e�, zarabia� wi�cej? - Nie m�wmy teraz o mnie. Ja nikogo nie zabi�em! - Jeszcze nie. Wyrok jeszcze nie zapad�. - Aa...! Dobrze, zostawmy go w spokoju, bijmy mu brawa, a za par� lat, kiedy zn�w zademonstruje nam, co potrafi, ja... - Dlaczego ma za par� lat powt�rzy� ten okrutny czyn? Oskar�asz go a priori. - Wi�c wy tak my�licie?! - Mo�e tak s�dzi wielu z tych, kt�rych oburzy�o twoje ��danie stracenia go. - Oburzeni... - powtarza�em sobie - oburzeni. - W tej chwili dopiero zda�em sobie spraw�, jaki obcy by�em na tej malutkiej planecie SM-61 100, zagubionej w kosmosie. Incydent w Ellim i proces, kt�ry potem nast�pi�, spad�y na mnie znienacka, wymagaj�c bardziej ni� w innych przypadkach mego aktywnego udzia�u. Budzi�em si� powoli, sen b��dzi� mi jeszcze pod powiekami. By�a niedziela, mog�em wi�c rozkoszowa� si� le�eniem w mi�kkiej, bia�ej po�cieli, chocia� zegarek wskazywa� ju� po�udnie. St�umione brz�czenie wideofonu wyrwa�o mnie z rozleniwienia, dopiero wtedy u�wiadomi�em sobie, �e od czasu, kiedy nie bywam d�u�ej w domu, aparat zostawi�em wy��czony. Umiejscowiona nad ekranem czerwona �ar�wka, przypominaj�ca oko cyklopa, zapala�a si� i gas�a - miga�a nerwowo jak wo�anie. Zerwa�em si� i w kilku susach przeskakuj�c pok�j, znalaz�em si� przy aparacie. Gor�czkowo przekr�ci�em ga�k�; po dw�ch, trzech sekundach na ekranie pokaza�a si� jowialna twarz Bo. - Zdaje mi si�, �e tym razem wpakowa�e� si�, stary! - Powiedzia� to takim tonem, �e nie mog�em zorientowa� si�, czy �artuje, czy m�wi serio. - Dzie� dobry, Bo. Sta�o si� co�? - Dzie� dobry! O tej porze nikt ju� nie �pi. - Nie przesadzaj. Chyba nie jestem jedynym, kt�ry jeszcze �pi. - My�la�em, �e nie ma ci� w domu. Od rana dzwoni� co pi�� minut. - Ale co si� sta�o? - Musisz natychmiast przyjecha�. Powa�ny wypadek, bardzo powa�ny. - Dlaczego nie wezwa�e� Aleca? Czy tylko ja mam obowi�zek przeprowadza� dochodzenia na tym nieszcz�snym asteroidzie? - Tym razem, szefie, my�l�, �e nie masz racji. To jest co�, co wykracza poza ramy przeci�tno�ci. - M�wi�c to Bo wzruszy� znacz�co ramionami i z podniesionym do g�ry palcem wskazuj�cym prawej r�ki doda�: - Sam... g��wny czeka na ciebie. Mog� powiedzie� ci tylko, �e sprawa jest diabelnie zagmatwana. - Dobrze. B�d� za p� godziny. Wy��czy�em aparat. Rozejrza�em si� po pokoju, najch�tniej po�o�y�bym si� z powrotem do ��ka i pospa�bym troch�. A niech sobie radz� sami, beze mnie! Na t� maciupe�k� jak orzech planet�, po�o�on� na kra�cu �wiata, nie nosz�c� nawet nazwy, a figuruj�c� w atlasach pod numerem SM-61100, przyjecha�em rok temu. Prawd� m�wi�c, nie wiem, co to mo�e znaczy� SM-61100, dlatego nazywa�em j� asteroidem w dow�d ca�kowitego lekcewa�enia, i w�a�ciwie, co ja tu robi�, biegam za�atwiaj�c r�ne drobiazgi, r�ne �wa�ne� sprawy, kt�re w zasadzie nie le�� w kompetencjach mego zawodu. Jest to gorzej, ni� mog�em sobie wyobrazi�, na innych planetach stanowisko pierwszego prokuratora cieszy si� o wiele wi�kszym presti�em. Rzuci�em poduszk�, zacz��em ubiera� si� coraz bardziej zdenerwowany. Niedziela; ca�y tydzie� by�em zaj�ty przykr� spraw� w strefie uranu, wr�ci�em dopiero wczoraj po po�udniu zm�czony i jeszcze bardziej znudzony. Czy ja nie mam prawa odpocz��? Nie by�em dostatecznie zorientowany, zbyt pochopnie zdecydowa�em si� na to stanowisko. Chcia�em by� daleko od wszystkich i wszystkiego, mie� spok�j, spr�bowa� zapomnie�. Wyszed�em z domu. Wilgotne, ciep�e powietrze, oleiste �wiat�o - wszystko to sprawia�o wra�enie, �e atmosfera jest zat�ch�a, jakby za g�sta. W pami�ci powr�ci�y, cz�sto mi si� to zreszt� zdarza�o, s�owa Pasakopoli, mojego poprzednika: - Najtrudniej b�dzie ci si� przyzwyczai� do klimatu... dlatego, �e jeste� Ziemianinem. - Rozumiem, �e i pan mia� trudno�ci z przystosowaniem si�. - My�l, co chcesz. Jeste� ju� tutaj, wi�c musisz da� sobie rad�. - Spr�buj�. Ale i tak nie mam zamiaru d�ugo tu pozosta�. Par� lat, a potem... - Uwa�aj, ja te� tak m�wi�em; sam nie wiem, jak to si� sta�o, �e sp�dzi�em tu p� wieku. - Kwestia szansy. - Mo�na to i tak nazwa�... Pasakopoli by� bardzo stary. Jego poorana zmarszczkami twarz, siwe w�osy i bezz�bna szcz�ka wygl�da�y prawie groteskowo. Pochodzi� z Korsyki, prawo sko�czy� na jednym z uniwersytet�w Ma�ej Galaktyki. Uniwersytet ten wiele lat temu uko�czy�o kilku zdolnych astrofizyk�w, a paru z nich sta�o si� pionierami d�ugich podr�y kosmicznych, ale o bardzo znanych prawnikach, wywodz�cych si� stamt�d, nie s�ysza�em. Powiedzia�em o tym Pasakapolemu; s�dzi�em, �e si� w�cieknie. On tylko pokiwa� g�ow� i powiedzia�, u�miechaj�c si� z pob�a�aniem: - W twoim wieku mo�na sobie pozwoli� na czupurno��. Chcia�bym wierzy�, �e nie zmienisz si� z up�ywem lat. - Zrobi�, co w mojej mocy. Przy rozstaniu podali�my sobie serdecznie r�ce, a stary poca�owa� mnie. By� bardzo sentymentalny, cho� nie przyznawa� si� do tego. Opuszcza� prac� ca�kowicie anonimowo i my�l�, �e to go najbardziej bola�o. Wspomina�em go zawsze z przyjemno�ci�, czasami pisywali�my do siebie z okazji urodzin, Nowego Roku... A� pewnego dnia otrzyma�em wiadomo��, �e Pasakopoli umar�. Zgas� gdzie� daleko, po cichu, jak zapomniane ognisko... W ogr�dku ko�o domu by� basen, pi�tna�cie na sze�� metr�w, akurat wystarczaj�cy, by pop�ywa� kilka minut. Robi�em to codziennie - oczywi�cie je�eli by�em w domu - zamiast gimnastyki porannej. Lubi� p�ywa�, kiedy� nawet uzyska�em nagrod� na mistrzostwach uniwersyteckich, ale teraz mam tak ma�o wolnego czasu... Woda by�a zimna i czysta, przep�yn��em basen kilkakrotnie, czuj�c napr�aj�ce si� mi�nie, gotowe p�kn��; senno�� powoli opuszcza�a mnie. Rze�ki i bardzo g�odny wpad�em do kuchni. Panowa� tu bezwstydny ba�agan. Daremnie szuka�em czego� godnego zjedzenia. - Do wszystkich diab��w - mrukn��em, wyrzucaj�c puszk� po soku wypitym bez zbytniej przyjemno�ci. Jeszcze dzisiaj zadepeszuj� do Liliany, musi wraca� do domu. Dosy� mam samotno�ci, pustki, ca�ego tego rozgardiaszu i nieporz�dku. Prac� doktorsk� mo�e przygotowywa� tutaj. Z filozofii nie s� wymagane badania laboratoryjne ani zaj�cia praktyczne, mo�e sobie sprowadzi� ca�� bibliotek�, dwie a nawet trzy, je�eli chce, i czyta�, ca�y czas czyta�, ale w domu, ko�o mnie. O! Zadzwoni� wideofon, tym razem tak g�o�no,. �e zerwa�em si� s�dz�c, i� w s�siednim pokoju run�� sufit. - Czego chcesz? - spyta�em opryskliwie. Bo patrzy� na mnie zmieszany. - Mia�e� przyjecha� zaraz, min�o wi�cej ni�... - No to co? Niech poczekaj�, wszyscy! - Bez s�owa wy��czy�em mu przed nosem aparat. Do miasta lecia�em oko�o trzydziestu minut moim helikopterem - stary grat, model archaiczny, w�a�ciwie wycofany z u�ytku, kt�ry na innych planetach sta�by si� - jestem tego pewien - przedmiotem drwin, chocia� mo�e by i wzbudza� zawi�� zbieraczy obiekt�w muzealnych. Helikopter wchodzi� w sk�ad wyposa�enia prokuratury. Odziedziczy�em go po Pasakopolim, a on otrzyma� go r�wnie� u�ywany i niemodny. Pasakopoli zatrzyma� helikopter i darzy� go du�ym sentymentem, poniewa� by� skonstruowany w Turynie, na Ziemi, a m�ody w�wczas prokurator odczuwa� nostalgi� za Europ�. - Do diab�a z t� maszyneri� - oburzy�em si� na widok rupiecia, jaki mi dano. - Nie polec� ni� nawet dw�ch metr�w. Chc� dosta� nowoczesn� mini-rakiet�, ostatni model, tak�, jak� maj� wszystkie instytucje i przedsi�biorstwa na planecie. Czy wraz ze stanowiskiem mam dziedziczy� tiki i b�le �o��dka poprzednika? - Szefie, nie b�d� w gor�cej wodzie k�pany - powiedzia� mi wtedy Bo. - Ta klatka nie jest taka straszna, na jak� wygl�da. By�a dobrze konserwowana. Mini-ma�ej ostatniego modelu nie dostaniesz nawet od gubernatora, mo�esz j� sobie najwy�ej kupi�. - Ale instytucja? Prokuratura? - Ma jeszcze dwa helikoptery, r�wnie� stare: jeden Aleca, drugi m�j. - I zgodzili�cie si� na nie? - Maj� swoje zalety. Sam si� o tym nied�ugo przekonasz. Owszem, przekona�em si� wkr�tce. M�j �mig�owiec koloru przejrza�ej wi�ni porusza� si� jak �limak, szarpa� i trz�s� na wszystkie strony jak... furmanka. Nie mog� uzmys�owi� sobie, jakich wra�e� doznawali ch�opi z lat 1800-1900 i wcze�niej, podr�uj�cy furmankami, ale nie wyobra�am sobie, �eby wstrz�sy mog�y by� bardziej nieprzyjemne ani�eli te, na kt�re by�em nara�ony w mojej wa�ce. I to by�o w�a�nie zalet�; nie istnia�o ryzyko u�ni�cia, a poniewa� nie potrafi� d�ugo lecie� nie my�l�c, mog�em wi�c rozwa�a� sprawy bie��ce, oszcz�dzaj�c w ten spos�b czas w biurze, prawie nigdy bowiem nie by�em sam i nie mog�em si� dobrze skoncentrowa�. *** G��wna metropolia planety SM-61100, chocia� bardzo rozleg�a i zaludniona, nie mog�a konkurowa� z innymi stolicami, z tymi miastami-gigantami, do kt�rych przywyk�em w czasie licznych podr�y, gdzie czu�o si� gor�cy rytm �ycia. O, nie. To miasto by�o prowincjonalne jak ca�a planeta. W prawym skrzydle nieforemnego budynku o metalowych wie�ach i z kryszta�owymi kopu�ami wzniesionymi asymetrycznie, w sumie do�� dziwnym, pasuj�cym bardziej na siedzib� zwi�zku artyst�w plastyk�w ni� Wysokiego S�du, mie�ci�a si� Prokuratura. Zajmowa�a pi�� pomieszcze� na pierwszym pi�trze. Niezbyt wysokie wie�e ��czy�y w�skie, �ukowate pasy, przeznaczone do start�w i l�dowa� - u�ywam s�ownictwa ziemskiego, chyba nigdy si� go nie pozb�d� - wszystkich ma�ych lub wi�kszych rakiet, kt�re przylatywa�y i odlatywa�y bez przerwy, od rana do wieczora. Za ka�dym razem, kiedy zbli�a�em si� do miasta, coraz bardziej urzeka�a mnie jego panorama. Mia�em dziwne wra�enie, �e z ka�dym dniem mocniej przyci�ga mnie ten jaskrawo barwny poczt�wkowy krajobraz, w kt�rego sk�ad w ko�cu i ja wchodzi�em. Obserwowa�em t� krz�tanin� rakiet i helikopter�w, ruch, szybko�� i zwinno��, wszystko to zlewa�o si� w jak�� operetkow� dekoracj�, r�wna�o wszystkich, ja te� by�em w tym wszystkim niczym. A mimo to, prawd� m�wi�c, wsz�dzie odczuwa�o si� powolny, nawet leniwy rytm istnienia. Wola�em mieszka� poza miastem w ma�ej, eleganckiej kolonii tak zwanych willi. Wydawa�o mi si�, �e powietrze jest tam bardziej orze�wiaj�ce i ha�as mniejszy. Tam te� znalaz�em potrzebny mi komfort, nie mog� narzeka� - pokoje mia�em du�e, jasne. Miniaturowy park wok� domu oddziela� od s�siad�w. Co tu du�o m�wi� - bardzo mi to odpowiada�o. Tylko od kiedy Liliana wyjecha�a przygotowywa� prac� doktorsk� z filozofii, a by�o to ju� par� miesi�cy temu, czu�em si� osamotniony i znudzony. Mo�e dlatego pozwoli�em wci�ga� si� we wszystkie drobne sprawy, a teraz przyzwyczajono si� do mojego operatywnego dzia�ania i nie mia�em spokoju. �Co te� mog�o si� sta� nadzwyczajnego? - pyta�em sam siebie, kiedy zawieszony w powietrzu nad budynkiem s�du szuka�em miejsca do parkowania jak najbli�ej ta�my, kt�ra mia�a mnie przetransportowa� wzd�u� wie�y II pod drzwi biura. - Kto wie, mo�e zgubiono psa, a ja powinienem niezw�ocznie dowiedzie� si�, czy psisko �yje, czy nie!� By�em znowu zirytowany, t�skni�em te� za mi�kk� po�ciel� pozostawion� w domu, a gotow� przyj�� mnie w ka�dej chwili. - Nawet w niedziel� nie dajecie mi spokoju? - natar�em prosto od drzwi. - Nawet - odpar� sztywno Bo. - Od paru minut jest tu pu�kownik Bred. On poinformuje ci�, o co chodzi... Nie czeka�em na dalsze wyja�nienia, pchn��em s�siednie drzwi. - Chc� jednak wiedzie�, dlaczego wszyscy s� w pogotowiu? - W pogotowiu? Co� podobnego! - zdziwi� si� pu�kownik, wyci�gaj�c do mnie przyja�nie r�k�. P� godziny p�niej lecieli�my do Ellim. Wulkany budz� si� od czasu do czasu Od paru minut znajdowa�em si� na tarasie rakietodromu i nie wiedzia�em, co robi� dalej, dowiedzia�em si� bowiem, �e pasa�erowie statku, kt�ry wyl�dowa� w nocy, a w kt�rym by�a Liliana, nie otrzymali jeszcze zezwolenia na wyj�cie - ach, te biurokratyczne formalno�ci! Postanowi�em jednak czeka�. Poranek by� ponury, niski pu�ap chmur powodowa�, �e powietrze wydawa�o si� jeszcze bardziej duszne. Usiad�em przy brzegu tarasu, sk�d mog�em dobrze widzie� nadje�d�aj�cy autobus z pasa�erami. Zam�wi�em szklank� soku z morskich ro�lin i dwa ciastka. Moje natr�tne, niecierpliwe pytania pani z informacji zbywa�a kr�tko, �e wszystko jest w porz�dku, pasa�er�w mo�na spodziewa� si� w ka�dej chwili, nie trzeba si� niepokoi� i tak dalej. Powoli jednak traci�em cierpliwo��, chcia�em ju� jak najszybciej zobaczy�, przywita� Lilian� - po tak d�ugiej, bo kilkumiesi�cznej nieobecno�ci. Kupi�em kwiaty, ubra�em si� w modny, elegancki garnitur, a teraz siedzia�em bezczynnie, podniecony i pe�en niepokoju. W st�, przy kt�rym siedzia�em, wmontowany by� miniaturowy telewizor, w��czy�em go i zacz��em szuka� program�w rozrywkowych. Po zmianie kilku kana��w zdecydowa�em si� na transmitowany bezpo�rednio program baletowy. By� to balet klasyczny, muzyka powa�na, tancerze wykonywali rytmicznie skomplikowane widowiskowe kompozycje. Spektakl trwa� dosy� d�ugo, a mo�e zreszt� mnie si� tak wydawa�o, poniewa� przygl�da�em si� troch� nieuwa�nie. Niepostrze�enie po ostatnich akordach muzyki opad�a kurtyna. Pojawi� si� spiker. Nagle w m�j �wiat rozmy�la� zacz�y przenika�, jakby z oddali, s�owa:....wybuchy wulkaniczne...� Zelektryzowa�o mnie to. Zacz��em uwa�nie s�ucha� wiadomo�ci, aby pozna� sens tych s��w, ale by�o ju� za p�no. Zrozumia�em tylko, �e wkr�tce b�dziemy �wiadkami wyj�tkowo gwa�townych wybuch�w wulkanicznych, nie wiedzia�em jedynie, w kt�rej strefie planety nast�pi�. W pierwszej chwili na my�l o mo�liwych wstrz�sach wulkanicznych przebieg� mnie dreszcz strachu, potem jednak zaw�adn�� mn� gniew na nieub�agane przeznaczenie, straszny, bezsilny gniew na m�j los, przed kt�rym nie mog�em uciec. Przecie� Ziemi� opu�ci�em w�a�nie z powodu wulkan�w. Nienawidzi�em ich z ca�ej si�y, a znienawidzi�em dlatego, �e pod law� zosta�o skamienia�e, pochowane �ywcem ca�e moje dzieci�stwo, wszystko, co mnie z nim wi�za�o - wspomnienia, przyjaciele, zabawki, marzenia, dzieci�ce rado�ci i rozczarowania - wszystko zgin�o pod ogniem materii, kt�ra nas zala�a... Nas... Uratowa�em si� wtedy przypadkowo, jakim� cudem, tylko ja - ja jeden spo�r�d kilkuset ludzi znajduj�cych si� w osiedlu. Mo�e by�o to szcz�cie, a mo�e przekle�stwo prze�y�... Wydarzenie to mia�o miejsce wiele lat temu, min�o du�o czasu, a ja nigdzie nie potrafi�em zatrzyma� si� na d�u�ej, wsz�dzie pod��a�a za mn� gro�ba po�aru rozszala�ych wulkan�w. Dlatego stale podr�owa�em, stale pokonany, oburzony i zbuntowany, bez przerwy szukaj�c bezpiecznego schronienia. I teraz, tak znienacka, nieoczekiwanie - wulkany... Liliana pluska�a si� g�o�no w basenie; spogl�da�em na ni� z przyjemno�ci�, podziwiaj�c jej wysmuk�e, delikatne cia�o, miedziany kolor sk�ry, energiczne, zwinne ruchy. Jeste�my znowu razem - powinienem czu� si� w pe�ni szcz�liwy, a jednak my�l o wulkanach nie dawa�a mi spokoju, rzuca�a cie� na moje szcz�cie, budzi�a smutne wspomnienia, znowu ogarn�� mnie niepok�j. Fotel na biegunach ustawiony by� w cieniu drzew, siedzia�em w nim wygodnie oparty o mi�kk� siatk�. Obok mnie le�a�y wszystkie tutejsze popo�udni�wki. Przegl�da�em je niecierpliwie, szukaj�c sensacyjnych wiadomo�ci dotycz�cych wulkan�w, ale te, kt�re znajdowa�em, nie zadowala�y mnie, by�y suche jak notatki s�u�bowe, pozbawione koloru i �ycia. W jednym tylko magazynie ilustrowanym zamieszczono zdj�cie przedstawiaj�ce p�on�cy krajobraz g�r z poprzedniej erupcji lawy sprzed oko�o dwudziestu lat i kr�tki wywiad z kierownikiem Departamentu Geologii, kt�ry odpowiadaj�c na pytania reportera, udzieli� kilku wyja�nie� na temat sposobu zapobiegania ewentualnym skutkom katastrofy. Bardzo niepokoi� mnie jednak fakt, �e nasze miasto znajdowa�o si� na granicy jednej ze stref najbardziej zagro�onych przez wstrz�sy. Daleko, prawie na samym horyzoncie, widnia�y stare g�ry pochodzenia wulkanicznego, ponownie budz�ce si� ze snu; patrz�c na nie nie mog�em st�umi� w sobie nienawi�ci do nich, chocia� zielony kolor g�r nie zdradza� absolutnie niczego dramatycznego. Tylko niewinny powiew bia�awego dymu, kt�ry prze�lizgiwa� si� leniwie z jednej na drug� stron� �ysego Szczytu, by� znakiem, przepowiedni� dla tego, kto umia� patrze� i rozumowa�. - Mam wra�enie, �e ca�a ta historia z wybuchami wulkanicznymi sta�a si� dla ciebie obsesj� - powiedzia�a Liliana w trakcie wycierania swoich d�ugich, si�gaj�cych talii czarnych w�os�w. - Jaka historia? To nie �adna historia... W ko�cu dobrze znasz t� ca��... histori�, je�eli chcesz j� tak nazywa�. Usiad�a obok mnie, otworzy�a butelk� z nektarem. Wypi�a kilka �yk�w i poda�a mi j�. - Chcesz? Opr�ni�em butelk� i wyrzuci�em j�. Nektar wydawa� mi si� md�y i niezbyt zimny; prawd� m�wi�c, nie odczuwa�em pragnienia, pi�em tylko, aby co� robi�. Dopiero kiedy Liliana obj�a mnie za szyj� i przytuli�a si� do mnie jak dziecko, zapomnia�em na kilka chwil o moim niepokoju, a nawet chcia�o mi si� �mia�, gdy usi�owa�a odwr�ci� moj� uwag� od �obsesji� erupcji wulkan�w. - Popatrz, kto tu filozofuje! - No i co z tego? - Nie uwa�asz, �e jeste� dziecinny? - To ty tak s�dzisz... Lilian� pozna�em na balu studenckim. By�a ode mnie o dwa lata m�odsza, ale stara�a si� ze wszystkich si� wygl�da� na bardziej doros��, powa�niejsz�, zaprz�tni�t� wa�nymi problemami egzystencji. Z widzenia znali�my si� ju� wcze�niej, tak �e szybko zaprzyja�nili�my si� i ca�� noc ta�czyli�my razem. Rano, kiedy odprowadza�em j� do domu, powiedzia�em, �e z przyjemno�ci� zobaczy�bym j� ponownie, ale niestety mam bardzo ma�o czasu, poniewa� musz� szybko przygotowa� si� do obrony pracy magisterskiej. Rozgniewa�a si� nagle, powiedzia�a, �e jestem niezno�ny, odwr�ci�a si� i wskoczy�a do windy. Poczeka�em, a� zapali�a si� bia�a �ar�wka, wskazuj�ca dziesi�te pi�tro, gdzie Liliana wysiad�a, i sprowadzi�em wind� z powrotem. Po paru sekundach dzwoni�em do drzwi jej mieszkania. - Czego jeszcze chcesz? - spyta�a, udaj�c ci�gle rozz�oszczon�. - Wiesz co? Jest pewne rozwi�zanie, �eby si� cz�ciej widywa�. - Jakie? - Pobra� si�. Liliana patrzy�a na mnie ironicznie. - S�uchaj. Jestem bardzo zm�czona. Chce mi si� po prostu spa�. Od��my to do jutra. A je�eli nie rozmy�lisz si�, przyjd� zapyta� mnie ponownie. Przecie� ja musz� si� zastanowi�. No nie? Na drugi dzie�, z r�nobarwnym bukietem kwiat�w w r�ku, stan��em przed drzwiami mieszkania na dziesi�tym pi�trze. Zadzwoni�em. Otworzy�a mi jej matka. Wszed�em. - Liliany nie ma w domu. Prosi�a, �eby� poczeka� na ni�, bo inaczej marny b�dzie tw�j los. Kobieta u�miecha�a si� patrz�c na mnie przyja�nie. Po�o�y�em kwiaty na stole i spyta�em: - To wszystko? Nic poza tym? Nic wi�cej pani nie m�wi�a? Niczego pani nie wie? - A co mam wiedzie�? - Mia�em dzisiaj otrzyma� odpowied�: tak albo nie. Chcia�bym wiedzie�. - Och, zapomnia�am. Powiedzia�a, �eby ci przekaza�, �e oczywi�cie tak. W pierwszym momencie nie mog�em uwierzy�. Sta�em zaskoczony, patrz�c nieprzytomnie na matk� Liliany, nie mog�c wydoby� z siebie g�osu. Wszystko sta�o si� tak szybko, nagle i niezwykle. Sta�bym tak pewnie d�u�ej, gdyby nie g�os matki, kt�ra pyta�a mnie szczerze zdumiona moj� nag�� przemian�. - Powiedz, co si� sta�o? Co oznacza to �tak�? Mog� wiedzie�? - Oczywi�cie - zaj�kn��em si�, ale nie mia�em poj�cia, co mam jej odpowiedzie�. Na szcz�cie otworzy�y si� drzwi i do pokoju wesz�a Liliana. - Jeste�? - stwierdzi�a zatrzymuj�c si� tak blisko mnie, �e czu�em jej oddech. Obj��em j� lekko i patrz�c prosto w oczy, spyta�em: - To prawda, Liliano? Skin�a g�ow�, patrzy�a na mnie d�ugo, przeci�gle, inaczej ni� dotychczas, potem wtuli�a si� we mnie i jakby zawstydzona szepn�a: - Powiedzmy mamie... Wykr�ci�em numer prokuratury; na ekranie wideofonu pokaza� si� Bo; w momencie, kiedy mnie pozna�, wykrzykn��: - Jak ty to robisz, szefie, �e masz czas i dla nas? My�la�em, �e dzisiaj jeste� zaj�ty sprawami... jak by to powiedzie�?... uczuciowymi... - Bez insynuacji - burkn��em, ale Liliana, wychylaj�c si� zza moich plec�w, �eby go widzie� i by� widzian�, zd��y�a wtr�ci�: - Porozmawiamy, Bo, kiedy i ty b�dziesz �onaty. - Witam, Liliano. - Cze��, Bo. Jak si� masz? - Czekam na kr�lewn�, kt�ra sobie ze mn� poradzi. Mo�e wtedy o�eni� si�... - Jeste� kapry�ny, Bo. Za du�o przebierasz. - Ja nie przebieram. Czekam, �ebym zosta� wybrany. - Mo�esz d�ugo czeka�. - Hej - krzykn��em - przesta�cie papla�! Liliana odsun�a si� od aparatu, podczas, kiedy Bo stara� si� mie� min� pokutnika, jednocze�nie patrz�c k�tem oka na moj� reakcj�. - Ech, Bo. Cho�by� nie wiem jak nabroi�, zawsze jeste� sympatyczny. - Dzi�kuj�, szefie, za komplement. - Pos�uchaj teraz, po co ci� wezwa�em. S�ysza�e� na pewno o ruchach sejsmicznych na naszej planecie? Mo�e co� o erupcjach wulkanicznych? - Bardzo mgli�cie. Tylko to wiem, co przeczyta�em w gazetach... - Taaak. Dowiedz si�, gdzie trzeba, zbierz dok�adne informacje. Chc� zna� wszystkie szczeg�y. Zrozumia�e�? Wszystko, co jest wiadome do tej pory. Jak b�dziesz to wiedzia� - zadzwo� natychmiast. - W porz�dku - odrzek� Bo, ko�cz�c notatki. - Ale czy nie b�d� przeszkadza�? Mo�e by�oby lepiej, gdybym... - Gdyby� zrobi� to, o co ci� prosz�! Min�a p�noc. Liliana spa�a spokojnie obok mnie; u�miecha�a si� przez sen - widocznie s�odkie sny czuwa�y nad jej odpoczynkiem. Le�a�em nieruchomy, z otwartymi oczami i rozpalonymi policzkami. Przez otwarte okno powia�o ch�odem. My�la�em o minionym dniu, pe�nym wzrusze�. Powr�t Liliany, wi�c znowu jeste�my razem (och, jak tego gor�co pragn��em), a potem... te wiadomo�ci o mo�liwych wstrz�sach wulkanicznych... Wydawa�o mi si�, �e to za du�o dla mnie na jeden dzie�. Niebo by�o bezchmurne, b�yszcz�ce od gwiazd... Wok� panowa�a cisza i spok�j. Co kilka minut, w regularnych odst�pach, ukazywa�y si� �wiec�ce dyski sztucznych satelit�w - ��te, niebieskie, pomara�czowe - niekt�re spo�r�d prawie stu zapewnia�y planetarn� i mi�dzyplanetarn� ��czno�� wideo. Przygl�da�em si� ich efektownym trajektoriom, podobnym do iskier oddzielonych z wi�zki zimnych ogni. Gas�y powoli, daleko na horyzoncie, jakby po intensywnym b�y�ni�ciu na zenicie traci�y swoj� moc. By�em oczarowany t� doskona�� i przepi�kn� gr�, maj�c wra�enie mego uczuciowego w niej udzia�u. Jednocze�nie doszukiwa�em si� w tym ruchu dowod�w zwyci�stwa technicznej cywilizacji. Za wszelk� cen� chcia�em odnale�� spok�j i pewno�� ludzi wy�szej cywilizacji, tych, kt�rzy byli w stanie ujarzmi� chaotycznie rozp�tane si�y przyrody, opanowali je i zdominowali. Pokonali!... Powoli wysun��em si� z ��ka, przeszed�em do drugiego pokoju i usiad�em przed wideofonem. Na ekranie ukaza� si� Alec, cz�owiek o zupe�nie innym usposobieniu ni� Bo. Chcia�em wy��czy� wideofon, opanowa�em si� jednak i przeprosi�em go: - Nie ma ju� Bo? - Wyszed� p� godziny temu. Potrzebujesz go? - Nie. To jest, tak. Co wiesz o erupcjach? Prosi�em Bo, �eby dowiedzia� si�... - Nic wa�nego. Na razie. - Na razie... A poza tym? - Nic - powiedzia�. - Je�eli ci� to tak bardzo interesuje, to wieczorem nast�pi�y wybuchy w Piaskowych G�rach. Zupe�nie niegro�ne. - Piaskowe G�ry?! To znaczy dok�adnie po drugiej stronie planety. - Tak. Na antypodach... - Rozumiem... Dzi�kuj�, Alec. Dobranoc. Po powrocie zasta�em w sypialni zapalone �wiat�o. Liliana nie spa�a. Siedzia�a oparta o �cian�, patrz�c na mnie z wyrzutem. By�a �pi�ca, jeszcze niezupe�nie rozbudzona, wygl�da�a jakby by�a naburmuszona. - Och, jaki� ty niem�dry! - wyszepta�a, widz�c, �e zatrzyma�em si� przy oknie z min� winowajcy, �a�uj�c, �e j� obudzi�em. - Dlaczego? - Czy nie mo�esz uwierzy�? Uwierzy� nareszcie, �e teraz nie jest mo�liwe to, co sta�o si� wtedy w osiedlu, kiedy zala�a was lawa wulkaniczna, gdzie, jak m�wi�e�, zgin�o twoje dzieci�stwo. Nie mo�e ju� powt�rzy� si� tragedia, kt�ra tak utkwi�a ci w pami�ci i sk�d bierze si� ten absurdalny strach, ta irytuj�ca obsesja... Na �adnej z planet, przez kt�re w�drowali�my, nic si� nie sta�o, te wulkany, kt�re budz� si� od czasu do czasu, daj� tylko dramatyczne przedstawienia, ale s� bezsilne wobec naszej cywilizacji. Twoje obawy s� po prostu �mieszne. Naprawd� nic tutaj nie mo�e si� wydarzy�. A mo�e chcesz, �eby�my przenie�li si� na inn� planet�, �eby�my znowu uciekali przed twymi anachronicznymi dymi�cymi fajkami?! Och, Cristi... Zgasi�em �wiat�o i wr�ci�em do ��ka. Obj�cia Liliany by�y delikatne, a ona sama ciep�a i koj�ca. W jej ruchach znalaz�em tyle pewno�ci i spokoju, �e po raz pierwszy, od kiedy byli�my razem, poczu�em jej absolutne oddanie i wielk�, bezgraniczn� mi�o��. Natychmiast ogarn�� mnie sen d�ugi i g��boki. A o �wicie pierwszy pomara�czowy promie� wschodz�cego s�o�ca spocz�� na moich powiekach r�wnocze�nie z tkliwym poca�unkiem Liliany, kt�ra czuwa�a ca�� noc... Na r�wni z... morderc� W sekretariacie zasta�em wysok�, such� kobiet� o twarzy zaskakuj�co dziecinnej, kt�ra patrzy�a na mnie pytaj�co, kiedy zamyka�em za sob� drzwi. - Jestem proszony na godzin� dwunast� - powiedzia�em. Sprawdzi�a to w biurowym terminarzu, podnios�a na mnie wzrok i u�miechn�a si� zadowolona. - Prokurator... - Tak jest. Nie zna�em jej. Nigdy przedtem jej nie widzia�em. Na pewno by�a tu od niedawna, co prawda i ja nie by�em u Gubernatora dobre p� roku, a mo�e i d�u�ej. On nie wzywa� mnie, aby konsultowa� si� w r�nych sprawach, wi�c i ja nie uwa�a�em za konieczne szuka� u niego pomocy przy za�atwianiu swoich spraw. Poza tym nie nale�� do ludzi, kt�rzy ca�e dnie sp�dzaj� u progu swojego szefa. Nic wi�c dziwnego, �e wszystko wok� wydawa�o mi si� obce. Zosta�em zapowiedziany i natychmiast przez Gubernatora przyj�ty. Obszerny gabinet, do kt�rego wszed�em, sprawia� niecodzienne, wr�cz niesamowite wra�enie. Go�e bia�e �ciany i bia�a pod�oga. Natomiast sufit wy�o�ony by� olbrzymimi lustrami o r�nych kszta�tach, kt�re odbija�y, pomna�a�y i zniekszta�ca�y znajduj�ce si� tu przedmioty. Wywo�ywa�o to osza�amiaj�ce wra�enie niewa�ko�ci, za ka�dym razem wn�trze to przyprawia�o mnie o zawr�t g�owy, irytuj�c jednocze�nie, jak monotonna pie��, powtarzana w niesko�czono��. Po przeciwnej stronie od wej�cia ustawione by�o czarne biurko, nie za du�e, przynajmniej na takie wygl�da�o - samotne w ogromnej, pustej przestrzeni pomieszczenia. Za biurkiem sta� sztywny, pos�gowy Gubernator, nad jego g�ow� na �cianie zawieszony by� obraz (nie wiadomo od jak dawna tam wisia�, prawdopodobnie nikt te� nie wiedzia�, po co by� dziedziczony razem z gabinetem i stanowiskiem). Zwyk�y obraz, namalowany przez nieznanego malarza par� wiek�w temu; z dalszej odleg�o�ci niewiele mo�na by�o dojrze�, farby bowiem utleni�y si�. Przedstawia� on krajobraz, pole spalone przez s�o�ce, a mo�e step czy pustyni�, w kt�rej �rodku zatrzyma� si� przygn�biony, zdezorientowany je�dziec, ubrany w archaiczn� zbroj� i trzymaj�cy w r�ku lanc�, wygl�daj�c� jak d�uga, prymitywna laska wyci�ta z drewna. Przeszed�em par� metr�w w kierunku Gubernatora, moje kroki rozbrzmiewa�y g�ucho i wywo�ywa�y rezonuj�ce, st�umione echo. Odwr�cony obraz mego cia�a rozp�ywa� si� po suficie niezgrabnie, raz wyd�u�aj�c si�, to zn�w groteskowo sp�aszczaj�c. M�czyzna, kt�ry na mnie czeka�, by� postawny, dystyngowany, w wieku tu� na progu staro�ci; jego przenikliwe oczy obserwowa�y mnie uwa�nie, cho� jakby z pewn� doz� ciekawo�ci. - Prosz� usi��� - powiedzia� pi�knym barytonem, ledwo poruszaj�c k�cikami ust. Usiad�em na krze�le, jedynym znajduj�cym si� przed biurkiem. Przez kilka minut milczeli�my, przygl�daj�c si� sobie. Rozumia�em, �e napi�cie, kt�re umy�lnie stwarza�, by�o po to, abym wiedzia�, �e jestem OFIAR� jego woli i nie mam najmniejszej szansy przeciwstawi� si�, op�ni� lub zmieni� jego decyzji, kt�r� chcia� mi teraz osobi�cie zakomunikowa�. Zorientowa�em si�, �e tak jest, ju� w czasie mojej pierwszej wizyty w tym pomieszczeniu, kt�ra mia�a miejsce zaraz po obj�ciu przeze mnie stanowiska prokuratora. My�l�, �e w�a�nie brak mo�liwo�ci jakiegokolwiek dialogu spowodowa�, �e wraca�em tu, tylko kiedy by�em wzywany, a to na szcz�cie zdarza�o si� bardzo rzadko. - Chc� pana zawiadomi�, �e propozycja, dotycz�ca egzekucji oskar�onego z procesu w Ellim, jest zupe�n� niedorzeczno�ci� - rozpocz�� monotonnie, beznami�tnie, poprawnie jak automat. Zawiesi� na moment g�os, czekaj�c na moj� reakcj� wyra�on� gestem, s�owem, wyrazem zaskoczenia, protestu lub niepokoju. Poniewa� pozosta�em oboj�tny, ci�gn�� dalej: - Musia� pan zdawa� sobie spraw� z tego, �e wyrok s�du, wydany zgodnie z pana propozycj�, nie m�g� by� wykonany bez zgody Gubernatora, prawda? Przede wszystkim dlatego, poniewa� dotyczy� �ycia cz�owieka. - Tak - stwierdzi�em sucho, niczego nie komentuj�c. - I s�dzi� pan, �e ja zgodz� si� kiedykolwiek, aby na tej planecie podj�to decyzj� zabicia cz�owieka?! - To nie zabicie, ale egzekucja jako najwy�sza kara za... - To jest to samo... Dla mnie jest to to samo... Wierzy� pan w moj� zgod�? - Tak. - Co sk�oni�o pana, aby tak my�le�? Sam fakt, �e chcia� ze mn� dyskutowa�, zdumiewa� mnie. Normalnie (wiedzia�em o tym, jak wszyscy) spotkania w �Salonie bia�ych luster� przebiega�y zawsze wed�ug ustalonego harmonogramu: g�os mia� tylko on. I nagle casus. Odwa�nie patrz�c mu prosto w oczy, poinformowa�em go: - Nasza ustawa przewiduje taki wyrok, a ja uwa�am, �e w tym konkretnym przypadku jest on uzasadniony. Osoba, dokonuj�ca odra�aj�cej zbrodni, winna by� ukarana jak najsurowiej. - Now� zbrodni�?! - Pan bawi si� w gr� s��w. Spodziewa�em si�, �e b�dzie troch� zdenerwowany, podniesie g�os, zrobi r�k� gest wyra�aj�cy zniecierpliwienie, ale on nadal siedzia� sztywno na krze�le, wymawia� s�owa wyra�nie, powoli, niewzruszony. Troch� zbi�o mnie to z tropu, a jednocze�nie podra�ni�o, nie znosz� natur apatycznych, zblazowanych; niestety, tak� lodowat� mask� przybra� akurat Gubernator. Dlatego kontynuowanie tej rozmowy w taki spos�b mija�o si� z celem, wi�cej - by�o dla mnie niekorzystne. Mia�em ochot� urazi� go, obrazi�, powiedzie� co� niegrzecznego, bezczelnego, byle co, aby tylko wyprowadzi� t� mumi� z r�wnowagi. Z ostentacyjn� impertynencj� stwierdzi�em: - To dotyczy te� pana, czy jest pan pewien, nie podpisuj�c wyroku, �e nikt nie mo�e oskar�y� pana o dokonanie zbrodni? Jednak zaszokowa�em go, da� si� sprowokowa�, co prawda tylko przez moment, uni�s� brwi, nast�pnie wycedzi� niby tym samym, sennym tonem, z niezm�conym spokojem: - Oskar�y�? Mnie?... Samo oskar�enie jest bez znaczenia, potrzebny jest dow�d zbrodni! - Za��my, �e udowodniono panu dokonanie morderstwa; jaka kara by�aby w�a�ciwa? - Uwa�a pan, �e nale�a�aby si� wy��cznie kara �mierci? - To zale�y. - O, w�a�nie! - podchwyci� Gubernator, ledwie dostrzegalnie u�miechaj�c si�. Da�em si� z�apa� nie chc�c, odpowiedzia�em ugodowo, przegra�em spraw� bezpowrotnie. *** - Na planecie - Gubernator podj�� dalej sw�j wyw�d - codziennie rodz� si� i umieraj� ludzie... Rodz� si�... Umieraj�... Jest to naturalne, takie s� prawa natury. Cz�owiek walczy�, by je zmieni�, nie brutalnie wywa�aj�c bramy, ale drog� ewolucji, i uda�o mu si�, przed�u�y� swoje �ycie. Dzi�, jest to prawda niezaprzeczalna! Ludzie �yj� d�u�ej ni� kilkaset lat temu, o wiele d�u�ej ni� tysi�c lat temu; d�ugowieczno�� dzisiejszego cz�owieka jest niepor�wnywalna z lud�mi sprzed paru tysi�cy lat... Troszczymy si� o �ycie. Chcemy, aby trwa�o jak najd�u�ej, by�o najpi�kniejsze i najlepsze. To oczywi�cie nie oznacza, �e �mier� nas nie interesuje. Ale� tak! Przecie� r�wnie� umieramy. Starzy, pod koniec naszego d�ugiego �ycia, kt�re staramy si� wykorzysta� w pe�ni, jak najlepiej, jak najm�drzej. Ka�dy na sw�j odr�bny, niepowtarzalny spos�b. Nierzadko zdarza si� przecie�, �e giniemy w tragicznych, przypadkowych wypadkach lub bohatersko p�ac�c najwy�sz� cen� za post�p, w trakcie do�wiadcze�. A nieraz, w ko�cu, jako ofiary nieuleczalnej jeszcze, bezlitosnej choroby. Umieramy... umieramy... Tak r�nie, szybko i powoli m�cz�c si�, dochodzimy do tego nieuniknionego ko�ca ka�dego z nas. Tylko �e teraz, na poziomie osi�gni�tej przez nas cywilizacji, nie zaakceptujemy �mierci w postaci morderstwa. Zbrodnia to s�owo, o kt�rym powinni�my zapomnie�, wykre�li� je z naszego s�ownictwa. Wymaza� s�owo zbrodniarz; ono nie powinno niczego oznacza�! Poj�cie cz�owiek winno wyklucza� poj�cie zbrodnia... Urodzi�em si� na tej planecie - Gubernator wyra�nie rozgada� si� - rzadko opuszcza�em j� i na bardzo kr�tko. Jestem dumny, �e st�d pochodz�, �e jestem tubylcem. Tu urodzili si� i umarli moi rodzice, dziadkowie i pradziadkowie - cztery pokolenia wi��� mnie z t� planet�. Moi przodkowie kroczyli na przedzie. Byli mi�dzy pierwszymi, kt�rzy sprowadzili tu wy�sz� cywilizacj�. Wprowadzili ducha szczodrej, szlachetnej ludzko�ci... My, ich potomkowie, wzrastali�my ucz�c si� szacunku wobec godno�ci ludzkiej, uczynili�my z niej kult, najwy�sze kryterium istnienia... Stopniowo planeta zaludnia�a si�. Przyje�d�ali ludzie ze wszystkich zak�tk�w wszech�wiata. Po co przybywali? Czy poci�ga�o ich co� nieznanego, nieujarzmionego, a mo�e ch�� wykarczowania, zaorania no