2208
Szczegóły |
Tytuł |
2208 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2208 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2208 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2208 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MAY KAROL
KOZAK
PRZE�O�Y�A: GRA�YNA PIETRUSZEWSKA
SCAN-DAL
Na jarmarku w Wierchnieudinsku
W syberyjskim mie�cie powiatowym Wierchnieudinsku odbywaj� si� regularnie dwa s�ynne jarmarki; jeden przypada� w�a�nie na wiosn�. Przybywali na niego my�liwi, aby sprzeda� sk�ry zwierz�t, kt�re upolowali zim� w pokrytych �niegiem lasach lub w pustej, wyludnionej tundrze. Na jarmarku jesiennym zaopatrywali si� natomiast w zapasy, potrzebne podczas zimowych polowa� na futra.
Na tamtych niezmierzonych r�wninach okre�lanych mianem tundry mo�na by�o polowa� jedynie zim�, kiedy ziemia by�a zamarzni�ta, kiedy bowiem wiosn� taja�a, zamienia�a si� w ogromne, bezdenne bagna, w kt�rych wszystko grz�z�o.
Ale skoro tylko nasta�a zima i grunt zn�w by� twardy, zwo�ywali si� �owcy soboli, aby w grupach od dziesi�ciu do dwudziestu polowa� na zwierz�ta, kt�rych cenne futro tak bardzo by�o poszukiwane na rosyjskich i chi�skich rynkach.
W czasach, w jakich rozgrywa si� ta opowie��, my�liwymi w tych stronach byli albo tubylcy, kt�rzy musieli polowa�, poniewa� wolno
im by�o oddawa� carowi danin� w futrach, albo zes�a�cy zmuszani do dostarczania co roku okre�lonej ilo�ci tych poszukiwanych futer, je�li nie chcieli si� narazi� na ci�kie kary.
Dla samotnych my�liwych okolice te by�y bardzo niebezpieczne. W tundrze temperatura spada nierzadko do minus 55 - 60 stopni Celsjusza; nad Syberi� szalej� straszliwe burze �niegowe, przykrywaj�ce drzewa ci�kimi zwa�ami �niegu, a te �ami� i zgniataj� ca�e mile lasu. W cieplejsze dni tworz� si� mg�y zalegaj�ce na r�wninach ca�ymi tygodniami, przez kt�rych g�st�, niemal namacaln� mas� nie wida� dalej, ni� na dwa kroki, co uniemo�liwia my�liwym wykonywanie ich trudnego rzemios�a. Dlatego te� sobolnicy ��cz� si� w grupy, tak aby w razie niebezpiecze�stwa jeden drugiemu m�g� pospieszy� z pomoc�.
Czasem s�ysza�o si�, �e kto� samotnie wybra� si� do tajgi albo w tundr� na tydzie� lub dwa, a wtedy nawet odwa�ni m�czy�ni kr�cili g�owami m�wi�c: On jest szalony! I mieli racj�. W ka�dym razie do takiego przedsi�wzi�cia potrzebna jest spora doza zuchwa�o�ci.
Oczywi�cie powstaje pytanie, czy ameryka�ski traper nie m�g�by tak samo porusza� si� w przera�liwym zimnie po syberyjskiej tajdze, jak po lasach nad Mississipi czy Missouri. Ale traper ulepiony jest z ca�kiem innej gliny, ni� rosyjski zes�aniec, albo Tunguz czy Bu-riat.
Dzisiaj na jesiennym jarmarku w Wierchnieudinsku zgromadzi�a si� prawdziwa mieszanina syberyjskich narodowo�ci.
Zazwyczaj w miasteczku stacjonowa� jedynie niewielki oddzia� wojska. Tym razem jednak oddelegowano tam ca�� sotni�.
Z carskich kopalni w Gzicie, gdzie pod ziemi� pracowali g��wnie skaza�cy, uciek�o kilku tych nieszcz�nik�w. Dowiedziano si�, �e pow�drowali w kierunku Wierchnieudinska. A wi�c wys�ano tu kozak�w, �eby przeszukali ca�� okolic�, pojmali uciekinier�w i dostarczyli do przyk�adnego ukarania. Dow�dc� tej sotni by� syn naczelnika powiatu Wierchnieudinsk. znaj�cy t� okolic� jak w�asn� kiesze� i zdolny wytropi� wszystkie mo�liwe kryj�wki.
Znano go jako srogiego, ponurego oficera L�kano si� go i w ca�ym szwadronie nie by�o ani jednego cz�owieka, kt�ry darzy�by go swoj� przychylno�ci�.
Jego ojciec zamieszkiwa� najbardziej okaza�y budynek w mie�cie, kt�remu pod wzgl�dem wielko�ci dor�wnywa�a jedynie karczma. W�a�ciciela karczmy zaliczano do najzamo�niej szych ludzi w okolicy.
W karczmie panowa� ruch i ha�as. Rosjanie zapoznali narody Syberii przede wszyskim z w�dk�. Ale Sybirak nie mo�e wypi� du�o, zbyt szybko si� upija. I dziwnym trafem jego stan upojenia nie jest zbyt silny, jednak tym bardziej uporczywy. Ju� po kilku szklankach w�dki jest zamroczony przez dwa dni; skacze wtedy i cwa�uje na koniu z podw�jn� gorliwo�ci�, a jak tylko wytrze�wieje, od-razu opr�nia kolejn� szklank�.
W karczmie nie wida� by�o ani sto��w ani krzese�. Dooko�a pod �cianami le�a�y maty z sitowia, na kt�rych siedzieli podkurczywszy nogi sko�noocy go�cie. Pili to co akurat mogli dosta�: kwa�ne mleko, w�dk�, kwas chlebowy albo herbat� w kolorze ceg�y. A przy tym ich j�zyki ani na chwil� nie odpoczywa�y. Kto s�ysza�, jak wrzeszczeli, m�g� pomy�le�, �e zaraz dojdzie tu do morderczej bijatyki, a przecie� prowadzili oni jedynie uprzejm�, przyzwoit� pogaw�dk�.
Nagle wszyscy go�cie zamilkli. Do karczmy wszed� jaki� obcy, niewielkiego wzrostu pan . Tak tubylcy nazywaj� ka�dego dobrze odzianego m�czyzn� o kaukaskich rysach twarzy. Nowy go�� mia� na sobie szerokie, niebieskie szarawary wpuszczone w cholewy wysokich but�w, czamar� z d�ugimi polami, a na to zarzucone lekkie kozie futro. Na g�owie mia� czap� z jagni�cej sk�ry, tak� jakie nosi si� ch�tnie w Persji albo w krajach kaukaskich.
G�sta, czarna broda niemal ca�kowicie zakrywa�a jego twarz. Dobrze widoczne by�y tylko k�uj�ce, niespokojne, nie budz�ce zaufania oczy. Nie by�a to rosyjska twarz. Jej rysy wskazywa�yby raczej na Francuza lub Greka.
Ledwie pozdrowi� obecnych i powi�d� po nich dumnym wzrokiem. Natychmiast przybieg� gospodarz, przewracaj�c po drodze kilku go�ci i sk�oni� si� niemal do ziemi.
- Witaj, ojczulku, w moim domu! Co rozka�esz?
- Mog� u ciebie zamieszka�?
- Tak jest, ojczulku! Ale chyba nie ty sam?
- Nie. Mam ze sob� s�u��cego.
- A gdzie on jest?
- Na zewn�trz, przy kibitce.
- O �wi�ty Bo�e! Ty masz kibitk�? Przyjecha�e� powozem? A ja nic nie zauwa�y�em? Wybacz mi, panie! Podaruj� patronowi mojego domu, �wi�temu Miko�ajowi, now� ksi��k� z obrazkami, �eby po mojej �mierci nie mia� mi za z�e takiego niedbalstwa. Zaraz zajm� si� twoim powozem.
- Chod�!
M�czy�ni wyszli. Przed karczm� sta� ob�adowany kilkoma kuframi jeden z tych lekkich, dwukonnych powoz�w, kt�re nazywa si� ki-bitkami. Obok stal brodaty wo�nica.
- Natychmiast ka�� wnie�� wszystko do �rodka - powiedzia� gospodarz. - Jak d�ugo chcesz tu zosta�?
- Nie wiem jeszcze, jak d�ugo zatrzymaj� mnie interesy. S�ysza�em, �e odbywa si� tu jarmark .
- Tak, panie.
- Ale jako� go nie wida�. Gdzie jest plac targowy?
- W Wierchnieudinsku nie ma placu targowego. Jarmark odbywa si� za miastem. Wolno wiedzie�, sk�d przybywasz?
- Z Irkucka.
- A wi�c z zachodu. No to oczywi�cie nie mog�e� zobaczy� jarmarku, bo ten znajduje si� po wschodniej stronie miasta.
- Przychodz� tu te� �owcy soboli?
- Wielu, panie.
- Chcia�bym kilku zwerbowa�.
- Chcesz przyj�� do s�u�by sobolnik�w? Hm, panie, to ryzykowna sprawa. Mo�esz przy tym zyska� du�o pieni�dzy, ale te� du�o straci�. . - Kto chce zyska�, musi ryzykowa�.
- Jakich ludzi chcesz zwerbowa�?
- Mo�esz mi poleci� kilku dobrych my�liwych? Chc� stworzy� grup� na polowanie.
- To ci si� nie uda, panie.
- Dlaczego nie?
- Ci ludzie sami szukaj� sobie towarzystwa. �aden z nich nie da sobie narzuci� towarzysza, kt�rego nie lubi. Musisz zawrze� ugod� z jakim� do�wiadczonym my�liwym i jemu pozostawi� znalezienie odpowiedniej liczby towarzyszy.
- Zastosuj� si� do twojej rady. Mo�e powiesz mi, do kogo mam si� zwr�ci�?
- O, wielu tu jest takich, panie! Ale najs�ynniejszym jest... tak, panie, gdyby� m�g� jego dosta�!
- A kto to taki?
- Numer Osiemdziesi�ty Czwarty.
- Numer Osiemdziesi�ty Czwarty? Czy to jest jego nazwisko?
- Jak si� naprawd� nazywa, tego nie wie nikt opr�cz s�dzi�w, kt�rzy go skazali. Nawet tutejsze w�adze go nie znaj�. Jak okiem si�gn�� nie ma tu lepszego my�liwego. Wprawdzie niewiele m�wi, ale ka�dy ch�tnie ma go za towarzysza: jednak zawsze sam wybiera sobie ludzi i zawsze powraca z najbogatszymi lupami.
- Czy jest jeszcze m�ody?
- Liczy sobie prawdopodobnie oko�o sze��dziesi�ciu lat.
- Jest ju� tutaj?
- Jeszcze go nie wdzia�em. Ale wszyscy go znaj�, i jak o niego spytasz, to ka�dy ci go wska�e. Najpierw jednak musisz z�o�y� wizyt� naczelnikowi powiatu.
- Najpierw? Czy to takie pilne?
- Tak. Po pierwsze bez jego pozwolenia nie wolno ci sp�dzi� ani godziny w moim domu, w og�le w Wierchnieudinsku. Po drugie bez jego zezwolenia nie wolno ci p�j�� na jarmark, a po trzecie nie mo�esz zawrze� z nikim umowy bez podpisu i stempla naczelnika.
- A on za��da za to zap�aty?
- Tak, panie, a b�dzie ona tym wy�sza, im d�u�ej b�dziesz zwleka� z obowi�zkiem przedstawienia mu si�. Naprawd� nie mog� udzieli� ci lepszej rady, ni� �eby� natychmiast uda� si� do niego.
- Prokljataja Ross..., przekl�ta Ro�...
Obcy nie wym�wi� g�o�no tego s�owa, wymruczane przekle�stwo zag�uszy�a broda.
- Dobrze, to p�jd� - odpar�. - A zanim wr�c�, doprowad� m�j pok�j do porz�dku.
Skierowa� si� do g��wnego wej�cia w s�siednim budynku. Nad jednymi z drzwi wisia� napis prissntstwije, co znaczy kancelaria.
Sta� tam m�czyzna w mundurze zwyk�ego kozaka. Obcy zwr�ci� si� w jego kierunku.
- Gdzie znajd� isprawnikal
Nie otrzyma� od razu odpowiedzi, bo kozak jakby przera�ony cofn�� si� i wytrzeszczy� na niego oczy.
- Czy to mo�liwe? Florin! Ty? Na Syberii?
Obcy zmieni� si� na twarzy i tak�e zrobi� krok do ty�u, ale szybko si� opanowa�.
- Mylisz si�. Ja ci� nie znam.
- To mo�liwe, ale tym lepiej ja znam ciebie. Wprawdzie od naszego ostatniego spotkania min�o ju� sporo lat i moja twarz bardzo si� zmieni�a, ale twoich rys�w nie mo�na zapomnie�, je�li zobaczy�o si� je cho� raz.
- Dziwne! - powiedzia� obcy wzruszaj�c ramionami. - A kim�e to jestem wed�ug ciebie?
- Kamerdynerem Florianem! - - Kamerdynerem? Czyim?
- Pana Bnmo von Adelhorst.
- Nigdy w �yciu nie s�ysza�em tego nazwiska. Kozak zbli�y� si� do niego.
- Na Boga - powiedzia� ochryple - im d�u�ej ci si� przypatruj�, tym wi�kszej nabieram pewno�ci. Florian, to przecie� ty! Nie udawaj!
Obcy rozgniewa� si�.
- Nie s�dz�, aby� mia� zamiar mnie obra�a�! Nosisz znak zes�a�ca, a wi�c s�u�ysz w regimencie syberyjskim za kar�. Wystarczy jedno s�owo, aby twoja kara zosta�a zaostrzona. Z �atwo�ci� m�g�by� zosta� przeniesiony z klasy drugiej do pi�tej!
Pomimo tej gro�by kozak nie zmieni� zdania.
- Za�o�� si�, �e si� nie myl�! To niemo�liwe, �eby dw�ch ludzi by�o do siebie tak podobnych.
- A c� to mo�e by� innego, ni� podobie�stwo9 Nie potrzebuj� si� k��ci� ze skaza�cem, a udowodni� ci, �e si� mylisz. Oto m�j paszport, czytaj!
Obcy wyci�gn�� sw�j paszport i poda� go kozakowi. Paszport wystawiony by� przez w�adze Orenburga i podpisany przez tamtejszego gubernatora na nazwisko Fedor �omonow, kupiec. Nie powinno wi�c by� �adnych w�tpliwo�ci, lecz kozak zacz�� por�wnywa� wygl�d obcego z opisem w paszporcie.
- Tu jest napisane: brak dw�ch przednich z�b�w, a u ciebie nie wida� luk w uz�bieniu - powiedzia�. - Jak to mo�liwe?
Rozw�cieczony obcy wyrwa� kozakowi paszport z r�ki.
- Bo sobie da�em wprawi�, ty barani �bie! S� sztuczne. Nie jeste� zreszt� naczelnikiem i nie masz prawa sprawdza� mojego paszportu. Nie mam ochoty z tob� rozmawia�, powiedz tylko, czy ispmwnik urz�duje.
- Tak, mo�esz wej��!
Przedpok�j posiada� troje drzwi. Jedne, przez kt�re kupiec Fedor �omonow wszed�, drugie, przez kt�re uda� si� do isprawnika i trzecie prowadz�ce bezpo�rednio na podw�rze.
- Mimo wszystko to on - m�wi� kozak do siebie. - Czego on tu szuka? Gdzie sp�dzi� wszystkie te lata? Dlaczego si� tak wypiera swojego nazwiska?
Nie mia� czasu na dalsze rozwa�anie tej sprawy, bo w�a�nie otworzy�y si� trzecie drzwi i do �rodka wesz�y trzy osoby.
Przodem kroczy� ma�y. gruby cz�owieczek o sko�nych oczach, z wystaj�cymi ko��mi policzkowymi i w ogromnej czapie z nied�wiedziego filtra. Odziany by� od st�p od g��w w same sk�ry, do pasa mia� przypi�t� ci�k� szabl�, a w prawej r�ce trzyma� pot�ny pejcz, jednak cz�owiek ten nie wydawa� si� by� bardzo niebezpieczny, gdy� z jego niewinnej twarzy wystawa� na �wiat �mieszny nosek, a szerokie usta u�miecha�y si� dobrodusznie.
Za nim post�powa�a kobieta w podobnym stroju i z pejczem w d�oni. Brakowa�o jej jedynie nied�wiedziej czapy. Rzadkie w�osy splecione w dwa ci�kie warkocze opada�y jej wzd�u� plec�w, uszy zdobi�y jej du�e z�ote kolczyki, a na piersiach wisia� ci�ki srebrny �a�cuch. Jej twarz by�a, o ile to jeszcze mo�liwe, jeszcze bardziej dobrotliwa, ni� twarz jej m�a, a jej tusza znacznie wi�ksza, tak �e z trudem przeciska�a si� przez otw�r drzwi.
Za nimi kroczy�a dziewczyna, wysoka i proporcjonalnie zbudowana, ubrana do�� osobliwie. Mat� stopy tkwi�y w d�ugich, mi�kkich, sznurowanych butach z cholewkami ze sk�ry z brzucha �osia, ufarbo-wanej na czerwono. Sp�dnica z najcenniejszych srebrnych futer sobolich si�ga�a tylko kilka cali za kolana.
Gorset z takiego samego futra otacza� jej delikatne biodra. D�ugie r�kawy szyte na mod�� orientaln� zakrywa�y cz�ciowo d�o�, a po wierzchu byty rozci�te a� po ramiona. Rozci�cia spina�y z�ote zapinki ods�aniaj�c miejscami bia�e, kr�g�e ramiona, po�yskuj�ce jak �nieg po�r�d ciemnego futra.
Wok� smuk�ej szyi mieni� si� naszyjnik z czworok�tnych z�otych p�ytek. Podobne p�ytki i z�ote �a�cuszki mia�a wplecione w czarne, ci�kie w�osy, kt�rych poza tymi ozdobami nic nie okrywa�o. Wysokie, pi�knie sklepione czo�o dziewczyny zdobi�o kilka rz�d�w z�otych monet, spi�tych srebrnymi kulkami z osadzonymi w nich diamentami. Tak�e uchwyt jej szpicruty, kt�r� si� niedbale bawi�a, wysadzany by� drogocennymi kamieniami.
Bardziej jednak ni� ten przepi�kny i kosztowny str�j, przykuwa�a wzrok twarz dziewczyny: twarz, jak� natura obdarza ludzi niezwykle rzadko. Z marzycielsko g��bokich oczu ja�nia�a szlachetno�� nietkni�tej, czystej duszy, a powa�ne usta rozwesela� mimowolnie blask u�miechu, kt�ry wyp�ywa� m�g� jedynie z pogody czu�ego serca.
Dziewczyna by�a pi�kna, nie tylko jednak zewn�trznie, poniewa� podobnie pi�kny mia�a charakter.
Ma�y m�czyzna potoczy� si� u�miechni�ty w stron� kozaka.
- Stoisz tu na warcie, synku?
- Tak, ojczulku.
Wszystkie narody pos�uguj�ce si� j�zykiem rosyjskim ch�tnie u�ywaj� uprzejmych, przyjaznych zdrobnie�: ojczulek, male�ka, braciszek, siostrzyczka. Niekiedy zbyt cz�sto stosuje si� ten �rodek wyrazu i to. co mia�o by� grzeczno�ci�, staje si� cz> m� �miesznym i �artobliwym.
- Znasz mnie? - pyta� grubas dalej.
- Nie, ale chyba b�d� mia� przyjemno�� dowiedzie� si�, kim jeste�?
Twarz grubasa rozja�ni�a jeszcze wi�ksza uprzejmo��.
- Tak, m�j drogi synku, ch�tnie sprawi� ci t� przyjemno��. Jestem Bul�, ksi��� Buriat�w. Znasz mnie ju� teraz, serduszko?
- Tak, ojczulku, teraz ci� znam
- A to jest moja kobieta, ksi�na Nazywa si� Kalyna - Gruba. Nie uwa�asz, �e to imi� bardzo do niej pasuje?
- O tak, nawet bardzo, ojczulku!
- A wiesz mo�e, czy nasz dobry naczelniczek jest u siebie?
- Tak, ojczulku, jest w swoim pokoju.
- No to wejdziemy do �rodka. Przyszli�my z�o�y� mu wizyt�.
- Musz� poprosi�, aby� chwilk� poczeka�, ojczulku, poniewa� kto� jest u niego.
- Kto?
- Obcy kupiec, kt�ry chce okaza� paszport
- No dobrze, wobec tego zaczekamy. Ale mam nadziej�, �e naczelnik nie b�dzie si� zbyt d�ugo zajmowa� tym paszportem, bo przyjecha�em tu na jarmark i musz� poczyni� wiele zakup�w.
- Isprawmk b�dzie si� spieszy�. Mam ci� zameldowa�?
- O nie! A� tak, to mi si� nie spieszy. A �eby czas nam si� nie d�u�y�, zaznajomi� ci� z moj� ukochan� c�reczk�: moim serduszkiem, klejnocikiem, moj� bia�� owieczk�! Sp�jrz na ni�! Nazywa si� Karpa-la. Prawda, �e to imi� do niej pasuje?
W�r�d narod�w turkme�skich Bunaci zachowali j�zyk w najczystszej postaci. Kar oznacza �nieg, a palamak �wieci�, b�yszcze�. Imi� Karpa�a znaczy wi�c: ja�niej�ca jak �nieg.
Teraz dopiero kozak zwr�ci� spojrzenie na pi�kn� dziewczyn�. Wydawa�o si�, �e jego silna, dobrze zbudowana posta� prostuje si�, �cz}' mu rozb�ys�y, policzki zaczerwieni�y si�.
- Tak, dobrze wybra�e� to imi�, ojczulku.
Karpa�a podesz�a do kozaka, wyci�gn�a w jego kierunku praw� d�o� i powiedzia�a:
- Podajemy sobie r�ce jako znajomi, kt�rzy nigdy o sobie nie zapomnieli.
Czyste, mocne brzmienie jej g�osu zapad�o g��boko w dusz� kozaka. U�cisn�a serdecznie jego d�o�. Ojciec i matka patrzyli na siebie zaskoczeni.
- Jak? Znajomi? Czy�by�cie si� ju� kiedy� spotkali? - spyta� Bu�a.
- Tak - odpowiedzia�a c�rka rado�nie. - To on, m�j wybawca! Obojgu grubasom zapar�o dech ze zdumienia i nieco sapi�c podparli si� pod boki.
- Tw�j wybawca?
- Tak.
- Ten, kt�ry wyci�gn�� ci� spod lodu? - zdumienie ksi�cia jeszcze si� wzmog�o.
- Tak - skin�a dziewczyna.
- Czy to nie pomy�ka?
- Nie. Od razu go rozpozna�am, gdy tylko go ujrza�am.
- Z twojego opisu zupe�nie inaczej wyobra�a�em sobie tego cz�owieka.
- Mimo wszystko to on.
- Co za cud! Czy to prawda, �e j� uratowa�e�, m�j kochany?
- Jestem szcz�liwy, �e wolno mi by�o wy�wiadczy� twojej c�rce przys�ug� - odpar� skromnie kozak.
- A wi�c to nie pomy�ka? To rzeczywi�cie ty? Pozw�l, niech ci� u�ciskam!
Bul� przyci�gn�� kozaka do siebie, a potem pchn�� go w stron� Kalyny.
- Mateczko, przyci�nij go do swego serduszka! On sobie na to zas�u�y�, �eby mu podzi�kowa�.
Mateczka chcia�a go poca�owa� w policzek, ale jej posta� posiada�a zbyt wielk� �rednic�, nie mog�a wi�c dosi�gn�� go wargami i tak w powietrzu rozleg�o si� g�o�ne cmokni�cie niczym wybuch granatu".
Ksi��� Bul� z wielk� rado�ci� obserwowa� te nadzwyczajne czu�o�ci swej �ony. po czym podni�s� r�k� i powiedzia� chytrze:
- Ale nie my�l sobie, �e tak�e mojej c�reczce wolno ci� obejmowa� i ca�owa�! Jej poca�unki nale�� do innego. Jest narzeczon� rotmistrza, syna mojego przyjaciela, naczelnika. Obaj nie �cierpieliby takiej czu�ej wdzi�czno�ci. Za to my uwa�amy ci� za naszego przyjaciela, chocia� s�u�ysz tu za kar�!
Karpala odwr�ci�a si� speszona. Kozak zblad�.
- Nie jestem przest�pc� - wyja�ni� patrz�c budz�cym wsp�czucie wzrokiem na dziewczyn�. - Traktuje si� mnie nies�usznie jak wi�nia.
- Wstawi� si� za tob�.
- Nie. Nie r�b tego! To nie zda si� na nic, a mo�e jeszcze zaszkodzi�, ojczulku.
- Nie wierz w to, m�j synku! Moje s�owo wiele znaczy u rotmistrza.
Tak�e Karpala podesz�a powoli do kozaka i spojrza�a mu w oczy.
- Czy mnie tak�e nie chcesz pozwoli�, abym si� za tob� wstawi�a?
- Nie, ksi�niczko! Prosz� ci�, nie r�b tego.
- S�dzisz, �e odm�wi mojej pro�bie, pierwszej pro�bie jwojej narzeczonej?
Kozak wypr�y� si� nagle i odpowiedzia� niemal szorstko:
- Nie chc� od niego �adnej �aski.
Zmartwiona Karpala spu�ci�a g�ow�. Ale wnet jej oczy rozb�ys�y.
- Przykro mi, �e ci nie mog� pom�c. Ale mo�e potrafi� okaza� ci moj� wdzi�czno�� w inny spos�b. Pozw�l mi. podarowa� ci to na pami�tk�!
Karpala zdj�a z palca pier�cie� i uj�a jego d�o�, aby mu go na�o�y�.
W tym momencie z kancelarii wyszed� kupiec Fedor �omonow i otwar� przy tym drzwi tak szeroko, �e mo�na by�o ujrze� za nim naczelnika, jego syna - rotmistrza, i porucznika kozak�w.
- Ksi��� Bul�! - zawo�a� naczelnik.
Podczas gdy Fedor �omonow szybko si� oddala�, rotmistrz podszed� pr�dko do kozaka.
- Co tu si� dzieje?
- Znalaz�am mojego wybawc� - u�miechn�a si� Karpala.
- Tak. jej wybawiciela! - wtr�ci� ksi���. - Nie cieszysz si� z tego rotmistrzu?
Ale ten machn�� niech�tnie r�k�.
- A o co chodzi z tym pier�cieniem? - spyta� kr�tko.
- Podarowa�am go mojemu wybawcy - odpowiedzia�a Karpala z wielk� pow�ci�gliwo�ci� pod wp�ywem tonu rotmistrza.
- Co? Jemu? Zes�a�cowi? Wypraszani sobie! Chod� tu, ch�opcze! Rotmistrz z�apa� d�o� kozaka, �ci�gn�� mu pier�cie� z palca, wetkn�� na sw�j i powiedzia� zwr�ciwszy si� do ojca, matki i c�jki:
- Wejd�cie, prosz�!
Kozak stal bez ruchu, uciele�nienie �elaznej dyscypliny. Tylko w�sy dr�a�y mu ledwo dostrzegalnie i powieki opad�y, �eby spojrzenie nie zdradzi�o, co dzieje si� w jego sercu.
Karpala milcza�a z zaci�ni�tymi ustami. Pod��y�a za innymi jakby pop�dzana wewn�trznym przymusem, kt�ry wywo�ywa� ramienice na jej twarzy.
- Nie martw si�! Zobaczymy si� znowu! - zd��y�a jeszcze szepn�� kozakowi.
Potem drzwi zamkn�y si� za ni�.
Dopiero teraz kozak si� poruszy�. Zaczerpn�� g��boko powietrza, przeci�gn�� si�, zacisn�� pi�� i podni�s� j� gro��c.
- Jeszcze wybije moja godzina! - powiedzia�.
Si�� zmusi� si� do zachowania spokoju. My�li goni�y si� w jego g�owie.
- Zn�w b�d� wolny, a wtedy... Co za dzie�! Najpierw ten Florin! To by� on. Mog� przysi�c. A teraz Karpala, narzeczona rotmistrza. O Bo�e!
Jego pier� unosi�a si� w g��bokim oddechu. Opu�ci� pi�� i odwr�ci� si� powoli jak cz�owiek, kt�ry na pr�no zmaga si� z ci�kim rozczarowaniem.
C�rka ksi�cia Buriat�w
Isprawnik pozdrowi� uprzejmie ksi�cia oraz jego �on� i c�rk�. Jednak znawca ludzi zauwa�y�by, �e ta przesadna uprzejmo�� nie wyp�ywa�a z serca.
By� to wysoki, barczysty m�czyzna o niskim czole, perkatym nosie, z grubymi wargami i nastroszon� brod�. Jego syn, rotmistrz, by� niezwykle do niego podobny; wydawa� si� jeszcze szerszy w barach i musia� posiada� znaczn� si�� fizyczn�.
Stoj�cy obok porucznik chcia� si� wycofa�, ale prze�o�ony zatrzyma� go skinieniem r�ki.
- 'Wcale nie przeszkadzasz - szepn�� do niego rotmistrz. - Powiniene� by� nawet �wiadkiem, gdy b�d� wyja�nia� ksi�ciu m�j punkt widzenia.
Ze z�o�liwym u�miechem zwr�ci� si� do ksi�cia Buli.
- Ojczulku, jak mo�esz pozwoli� Karpali na obdarowywanie przest�pcy pier�cieniem?
Ksi��� spojrza� na niego ze zdumieniem.
- On j� przecie� uratowa�.
- I pewnie bardzo jeste� z tego zadowolony, �e go odnalaz�e�?
- Bardzo! I mate�ka Kalyna te�. U�ciskali�my go z rado�ci.
- U�ciskali�cie?
- A dlaczeg� nie?
- Karpala te�?
Ksi��� chcia� co� odpowiedzie�, ale Karpala go uprzedzi�a.
- Mia�by� co� przeciwko temu?
- Nawet bardzo wiele! Przecie� jeste� moj� narzeczon�!
Twarz Karpali skurczy�a si�. Dziewczyna zblad�a; najwyra�niej walczy�a z jakim� postanowieniem.
- Do tej pory nic o tym nie wiedzia�am. Dowiedzia�am si� dopiero dzisiaj.
- Zosta�o to uzgodnione z twoimi rodzicami. Tw�j ojczulek z�o�y� lamie przysi�g�. Nie mo�e jej z�ama�.
Lamowie s� duchownymi Buriat�w i z tego powodu maj� du�y wp�yw na sumienia wiernych. Nawet kto� taki jak ksi��� Bul�, nie m�g� nie dotrzyma� s�owa danego lamie.
Karpala szuka�a wzrokiem pomocy u ojca.
- Czy to prawda, ojczulku? - spyta�a cichym, urywanym g�osem.
- Tak, moja duszyczko, moje kochanie.
- Dlaczego to zrobi�e�?
- Wyjawi� ci pow�d, gdy zostaniesz ju� �on� swojego m�unia.
- I nic si� ju� nie da zmieni�?
- Nie. Wiesz przecie�, �e niemo�liwo�ci� jest z�ama� tak� przysi�g�.
Karpala niemo skin�a g�ow�. Jej rz�sy opad�y, jakby chcia�y ukry� gwa�townie wzbieraj�ce �zy. Potem osun�a si� na krzes�o, poniewa� nagle poczu�a si� s�aba.
Rotmistrz zrobi� krok w jej stron� i powiedzia� przymilnie:
- Widzisz, skarbe�ku, �e nale�ymy do siebie, i �e samo spojrzenie tego psa na ciebie, jest zbrodni�!
Rozz�oszczona Karpala podnios�a gwa�townie g�ow�.
- Mego wybawc� nazywasz psem? Dlaczego? Jakie� to przest�pstwo pope�ni�?
- Tego nie wiem. Nikt si� nie dowie o uczynku, kt�ry spowodowa� jego zes�anie na Syberi�. Ale od teraz nale�y mu si� dodatkowa kara.
- Z jakiego powodu? - spyta�a Karpala z bij�cym sercem.
- Z powodu bezczelno�ci, jakiej m�g� si� dopu�ci� tylko kto� taki, jak on. Poca�owa� ci�.
Karpala zaczerwieni�a si�.
- Mnie? Poca�owa�? Nic o tym nie wiem.
- On w�a�nie to zrobi�. Mam nawet �wiadka.
- Jakiego? Kto to wdzia�?
- Ja sani.
Rotmistrz spojrza� na Karpal� z wy�szo�ci�, ale nie sta�o si� nic z tego, czego oczekiwa�; dziewczyna nie by�a zawstydzona. Podnios�a si� powoli z krzes�a i post�pi�a krok w jego kierunku.
- Ty by�e� �wiadkiem, �e mnie poca�owa�? Wobec tego by�e� chyba w pobli�u, kiedy pr�bowa�am przedosta� si� przez rzek� i l�d za�ama� si� pod moim koniem? _
- Straci�am przytomno��, tylko przez sekund� widzia�am twarz mojego wybawcy i zapami�ta�am j� - po�o�y�a d�o� w to miejsce na futrze, gdzie bilo jej serce - tak g��boko zapad�a mi w pami��, �e nigdy jej nie zapomn�. Kiedy zn�w przysz�am do siebie, le�a�am tutaj u was.
- To ja ci� tutaj przynios�em.
- Ale to on wyci�gn�� mnie z rzeki, spod lodu.
- Tak. To Numer Dziesi�ty! Po to go zawo�a�em. Twarz Karpali przykry�a teraz czerwie� gorzkiej drwiny.
- Aha, zawo�a�e� go! Bo sam nie mia�e� odwagi, bo sam obawia�e� si�, o swoje �ycie, to on musia� ryzykowa� swoim, �eby mnie uratowa�! Ty by�e� zbyt tch�rzliwy, chocia� ju� wtedy wiedzia�e�, �e jestem twoj� narzeczon�!
�y�y na czole rotmistrza nabrzmia�y.
- Strze� si� i nie pr�buj mnie ponownie nazwa� tch�rzliwym!
- Czy�by� swoje zachowanie nazywa� odwa�nym?
Stali naprzeciwko siebie; Karpala ze wzrokiem pe�nym pogardy, rotmistrz z w�ciek�o�ci� w oczach. Naczelnik i ksi��� chcieli ich rozdzieli�, ale rotmistrz powstrzyma� obu gwa�townym ruchem r�ki.
- Zostaw go, ojczulku! - wtr�ci�a Karpala dumnie. - Nie boj� si� go. Niech mi odpowie!
- Tak, odpowiem ci! - zawo�a� rotmistrz. - Oczywi�cie, �e sam bym dzia�a�, gdyby tam nie by�o tego cz�owieka. Ale dlaczego mia�em sobie moczy� mundur?
Karpala zmierzy�a go od st�p do g��w p�on�cym wzrokiem.
- No to on, zamiast ciebie, otrzyma nagrod�!
- Na �wi�tego Andrzeja, mojego patrona, o jakiej nagrodzie m�wisz? - roze�mia� si� rotmistrz ochryple.
- Wkr�tce si� dowiesz! - odpar�a ch�odno Karpala.
- Powiedz mi to teraz! Rozkazuj� ci!
- Mnie? Ksi�niczce Karpali?
- Tak, tobie! I b�dziesz mi pos�uszna!
- Nigdy!
- Zmusz� ci� do tego! Podni�s� rami�.
- Chcesz mnie uderzy�? - zawo�a�a Karpala.
Nie cofn�a si� ani o krok i patrzy�a mu w oczy bez l�ku. Wtedy opanowa� si� i opu�ci� rami�.
- Nie, ciebie nie. Ale mam przecie� ch�opca do bicia. Mo�e razy b�d� bole�niejsze, je�eli on je otrzyma.
Po czym z�apa� dzwonek i zadzwoni�.
- Numer Dziesi��! - wrzasn�� tak g�o�no, �e s�ycha� go by�o na zewn�trz.
Kozak wszed�, zamkn�� za sob� drzwi i stan�� w wyczekuj�cej postawie.
- Ksi�niczka chcia�a ci podarowa� pier�cie�? - rotmistrz spyta� opryskliwie.
- Tak, panie.
- I przyj��e� go?
- Tak, panie.
- Ty sukinsynu! Nie znasz swoich obowi�zk�w? Masz tu swoj� nagrod�!
Rotmistrz porwa� pejcz, ze sto�u i rzuci� si� na kozaka. Ten nawet nie drgn��; ustawi� si� tylko nieco bokiem i podni�s� r�k�, �eby ciosy nie trafia�y w twarz.
Ksi��� Bul� i Kalyna chcieli powstrzyma� rozw�cieczonego rotmistrza, ale na widok gestu uczynionego przez Karpal� zrezygnowali z tego i potrz�sali tylko g�owami.
- Sama chc� si� z nim upora�! - wycedzi�a przez z�by. Wreszcie rotmistrz odrzuci� na bok sw�j pejcz.
- Tak, teraz masz zap�at�. Wyno� si� do stajni!
- Rozkaz, panie!
Kozak odszed�, a rotmistrz odwr�ci� si� drwi�co do Karpali i zada� jej szydercze pytanie:
- No i co, zabola�o?
- Nie - odpowiedzia�a patrz�c mu zimno w oczy, ale z jej delikatnych, czerwonych warg sp�yn�a kropla krwi, tak mocno przygryz�a je z�bami.
- Bola�oby mnie to, gdybym tak tob� nie pogardza�a. On jest bohaterem!
- Do diab�a! Bohaterem?
- Tak, bohaterem i m�czennikiem! Bohaterem, poniewa� nie tylko m�nie zni�s� b�l, lecz pomimo �miertelnej obrazy opanowa� si� i zmusi� do zachowania spokoju. A m�czennikiem, poniewa� cierpia� za mnie niewinnie.
Rotmistrz tupn�� nog�, a� zatrz�s�a si� powa�a.
- �miertelna obraza? �mieszne! Jak gdyby oficer m�g� obrazi� przest�pc�! I cierpia� za ciebie niewinnie! Powinien si� cieszy�, �e wolno mu by�o dla ciebie cierpie�. Nast�pnym razem zat�uk� go na �mier�. I ty mi w tym nie przeszkodzisz!
- W niczym nie b�d� ci przeszkadza�. Cokolwiek uczynisz, jest mi to tak oboj�tne, �e zaraz st�d wyjd�, chocia� wiem, �e b�dziecie debatowa� nad moim wianem. R�bcie, co chcecie! Nie jestem tu potrzebna. Nasze przys�owie m�wi: "Prawo biegnie szybciej, ni� bezprawie". Jedyny posag, jaki ci wnios�, to pejcz, kt�ry b�dziesz czul ka�dego dnia
Szpicruta Karpali �mign�a tu� ko�o twarzy rotmistrza i dziewczyna wysz�a nie zatrzymywana przez nikogo. Przed domem sta�y trzy konie, na kt�rych przyby�a razem z rodzicami. Wskoczy�a na jednego z nich, spi�a konia ostrogami i pop�dzi�a przed siebie.
Kiedy drzwi zamkn�y si� za ni�, w pokoju zapanowa�a absolutna cisza. Syn naczelnika wykona� jaki� bezcelowy gest i strzeli� palcami. Z ponur�, poblad�� twarz� zwr�ci� si� w kierunku porucznika i da� mu znak, aby szed� za nim, podczas gdy ksi��� Bul� i Kalyna ci�gle jeszcze stali w niemym napi�ciu spogl�daj�c na siebie, fsprawntk opiera� si� zmieszany o okno.
Rotmistrz bez s�owa przeszed� spiesznie wraz ze swoim towarzyszem obok tych dwojga i trzasn�� drzwiami tak, �e w ca�ym domu rozleg� si� huk. Dopiero na �wie�ym powietrzu odzyska� mow�.
- Karpala oszala�a na punkcie tego �ajdaka. On mo�e sta� si� niebezpieczny. Musz� go usun�� z drogi - powiedzia� zgrzytaj�c z�bami.
- W jaki spos�b? Mo�e... - porucznik pokaza� na szabl�.
- Nie. Ten cz�owiek zbyt ma�o znaczy, nie zas�u�y� sobie na uczciw� kling� Jest tylko numerem.
- A wi�c chcesz go przenie��?
- Te� nie. To za d�ugo trwa, a poza tym wymaga zezwolenia pu�kownika.
- No ttrju� nie wiem, jak chcesz to za�atwi�.
- Istniej� drobne, przez nikogo nie zawinione wypadki. Mam na przyk�ad �wie�o wy�apanego z tabunu ogiera, kt�ry jeszcze nigdy nie nosi� cz�owieka. Co o tym s�dzisz?
- Nie�le! - roze�mia� si� porucznik.
- No to chod�! Wybierzmy si� na przeja�d�k�!
Oficerowie przeci�li podw�rze, gdzie przed stajni� sta�y ich konie, a obok nich kozak, kt�rego zadanie polega�o na osobistym dogl�daniu konia rotmistrza.
- Ruszamy. Osiod�aj nowego ogiera! - ofukn�� go rotmistrz. Tabun to stado p�dzikich koni. Je�d�enie na takim zwierz�ciu,
kt�re jeszcze nigdy nie czu�o ci�aru na grzbiecie, jest niebezpieczne dla �ycia.
Jednak kozak nie da� nic pozna� po sobie i zacz�� najpierw siod�a� konia swojego pana.
- Zostaw to! Sam to zrobi�. Po�piesz si�, �eby�my nie musieli czeka�!
Kozak natychmiast poszed� do stajni.
- Mog� si� przeliczy�! - mrucza� do siebie. - Nie na darmo ju� trzykrotnie je�dzi�em na nim potajemnie noc� i oswoi�em go! Rotmistrz chce si� mnie pozby�, to jasne. A wi�c dobrze, on albo ja!
Otworzy� drzwi od stajni i wszed� do �rodka. W szczelinie mi�dzy dwiema deskami tkwi� ma�y p�k mchu, kt�ry Buriaci nazywali lept�. Kozak w�o�y� odrobin� tego mchu do ust, �u� przez chwil�, a nast�pnie dmuchn�� tym zapachem w nozdrza koniowi, kt�rego wszystkie cztery ko�czyny by�y skr�powane. Dziko b�yszcz�ce oczy zwierz�cia natychmiast z�agodnia�y i ko� prychn�� z zadowoleniem. Ziele to jest prostym, a przy tym s�abo znanym sposobem t�umienia dziko�ci u najbardziej nieposkromionych ogier�w.
Teraz kozak wzi�� siod�o, wyni�s� je przed stajni� i chwyci� nahaj-k� wisz�c� z zewn�trz na �cianie stajni. Obaj oficerowie siedzili ju� na koniach.
Nahajka to ci�ki pejcz upleciony z mocnych rzemyk�w, zaopatrzony w kr�tk� r�koje��, u�ywany przez pasterzy stad dzikich koni. Zr�czny pasterz potrafi jednym celnym uderzeniem nahajki zabi� najsilniejszego wilka.
- Cz�owieku! - wrzasn�� rotmistrz. - Jeszcze jeste� niegotowy? Co si� tak lenisz?
- Czy mog� osiod�a� go przed stajni�?
- Tutaj! Czy� oszala�?
W tym momencie uwolniony z p�t ogier wypad� ze stajni jak burza, tak, �e wszyscy obecni rozpierzchli si� w pop�ochu. Galopowa� dooko�a, a� kozak zast�pi� mu drog�. Niezauwa�alnie wyj�� mech z ust i podsun�� zwierz�ciu takim ruchem, jakby chcia� je pog�aska�. Ogier prycha� wprawdzie jeszcze jaki� czas, ale kiedy kozak po�o�y� mu d�o� na pysku, pochwyci� mech wargami i cierpliwie pozwoli� si� osiod�a� oraz za�o�y� sobie cugle.
Doko�a rozleg�y si� g�o�ne okrzyki podziwu. Nawet oficerowie nie mogli uwierzy� swoim oczom, �e kozak tak spokojnie umie�ci� si� w siodle, jakby to by�a potulna szkapa. Rotmistrz podjecha� do niego ostro�nie.
- Cz�owieku, czy to rzeczywi�cie ten dziki ogier?
- Obejrzyj go sobie, panie! - odpar� kozak spokojnie.
- Taki �agodny jak baranek?
- Ale nie dla ka�dego je�d�ca.
- A dlaczego dla ciebie?
- Bo umiem poskromi� ka�dego wroga, oboj�tne czy to cz�owiek, czy zwierz�.
- Bezczelny! A co ma znaczy� ten pejcz?
- Zabieram go ze sob� na wypadek, gdyby podczas tej przeja�d�ki przydarzy�o mi si� jakie� nieszcz�cie. Tym nahajem przetr�c� grzbiet temu, kto je spowodowa� - odpar� uprzejmie i ze spokojem.
Rotmistrz odgad� jednak natychmiast, do kogo skierowana by�a ta gro�ba.
- Kogo masz na my�li?
- Wilka, oczywi�cie!
- Masz szcz�cie! Wyrzu� ten pejcz! Za nami!
Z tymi s�owy rotmistrz pogalopowa� w stron� rzeki. Kozak wykona� rozkaz. Cisn�� nahaj i pocwa�owa� za oficerami. Wszyscy odprowadzali go wzrokiem, a niekt�rzy �egnali si� znakiem krzy�a.
- Panie, nie w�d� nas na pokuszenie, ale bro� ode z�ego! On ma diab�a za sk�r�. Ten dziki ogier jest mu pos�uszny jak baranek.
Wierchnieudinsk le�y u uj�cia Udy do Selengi, maj�cej swoje rozlewisko w po�udniowej cz�ci Bajka�u. Niedaleko miasta oficerowie przebyli rzek� przez br�d. O tej porze roku woda nie si�ga�a koniom nawet do brzuch�w. Na drugim brzegu pu�cili si� galopem, a kozak pod��a� za nimi r�wnie szybko bez trudu powoduj�c koniem.
Rotmistrz ogl�da� si� za nim od czasu do czasu.
- Ten cz�owiek ma w sobie szatana! - warkn��. - Jak on to zrobi�?
- Dla mnie to te� niepoj�te - zauwa�y� porucznik.
- Zobaczymy, czy ogier b�dzie te� taki cierpliwy w rw�cym nurcie.
- Co, jeszcze raz chcesz przeprawia� si� przez rzek�?
- Tak, tam!
Rotmistrz wskaza� na brzeg, od kt�rego ju� si� do�� znacznie oddalili.
- Tam rzeka jest najg��bsza i najniebezpieczniejsza - wtr�ci� porucznik. - Nie zamierzasz chyba przejecha� w tym miejscu?
- O nie, tylko on!
- Pod jakim pretekstem?
- Tam daleko na drugim brzegu widz� kilka woz�w zmierzaj�cych w stron� miasta na jarmark. Niech spyta, sk�d s� ci ludzie.
- Przecie� nie przedostanie si� na tamt� stron�.
- W�a�nie dlatego! To tam wydosta� zesz�ej wiosny Karpal� z wody. My�la�a, �e uda jej si� przejecha� przez rzek�, ale l�d za�ama� si� i wpad�a pod kr�. Niech teraz popr�buje, czy jeszcze raz uda mu si� stamt�d uj�� z �yciem.
Rotmistrz skierowa� si� z powrotem ku brzegowi, zatrzyma� si� jednak wkr�tce i r�k� pokaza� co� przed sob�.
- Czy tam nad wod� nie pasie si� jaki� ko�?
- Owszem.
- A przy nim le�� jakie� rzeczy. Dziwne!
- To wygl�da jak kobiece ubranie! - zawo�a� porucznik. - .Mnie te� si� tak wydaje. Czy�by to by�a...
- ...Karpala, kt�ra si� tu k�pie?
- To jest niewykluczone. Miejsce jest odludne, brzeg wysoki, os�oni�ty krzakami, dziewczyna mog�aby si� tutaj odwa�y� na k�piel.
- Czemu akurat w tym niebezpiecznym miejscu?
- Buriatki s� wy�mienitymi p�ywaczkami. Apoza tym po Karpali mo�na si� wszystkiego spodziewa�.
Oficerowie pognali galopem w stron� brzegu, nie my�l�c wcale
0 tym, �e kozak towarzyszy im zgodnie z rozkazem.
- Do diab�a! To jej ko�!
Karpala przeprawi�a si� przez br�d, �eby jako� ukoi� wzburzenie
1 uporz�dkowa� my�li. Ujrza�a ponownie swojego wybawc�, a przy tym dowiedzia�a si�, �e przysi�ga ojca nieodwo�alnie wi�za�a j� z rotmistrzem, kt�rym pogardza�a. P�dzi�a przed siebie r�wnin�. Obrzydliwa my�l, �e jest narzeczon� tego brutalnego m�czyzny, nape�nia�a j� prawdziwym oburzeniem. Ma zosta� �on� tego cz�owieka! Jego towarzyszk� a� do �mierci! Nigdy! Ale co pocz�� z przysi�g� z�o�on� lamie? Jak za�agodzi� t� rozterk�? My�la�a i my�la�a, ale nie mog�a znale�� rozwi�zania.
A potem przypomnia�a sobie kozaka. Karpala nie u�wiadomi�a sobie jeszcze, jak g��bokie wywar� na niej wra�enie: stawa�a si� jednak spokojniejsza, ilekro� jej my�li w�drowa�y ku niemu. Jak�e cz�sto wyobra�a�a sobie w duchu t� odwa�n�, m�sk� twarz, kt�ra ukaza�a jej si� w chwili �miertelnego niebezpiecze�stwa. Niejeden raz marzy�a we �nie i na jawie o swoim wybawcy, a t�sknota, samotno�� i fantazja przyozdabia�y jego posta� wszelkimi zaletami rycerskiego bohatera...
Wtem z lewej strony zal�ni�y wody rzeki. To tam si� to wydarzy�o. Jak odurzona, z poczuciem, �e jako� powinna zado��uczyni� temu cz�owiekowi, skierowa�a konia w tamt� stron� i obserwowa�a to miejsce. O, tam w sitowiu le�a�o jej skostnia�e cia�o! Tam przywr�ci� j� do przytomno�ci i poca�owa� w usta. A potem pojawi� si� rotmistrz, ten nie do opisania obrzydliwy cz�owiek.
Karpala ze �wistem przeci�a pejczem powietrze. Zdecydowanie potrz�sn�a g�ow�, a� rozdzwoni�y si� z�ote ozdoby w jej w�osach. Nie, nie my�le� ju� o nim, lepiej o tym drugim, kt�ry ryzykowa� dla niej �ycie i rzuci� si� w lodowat� to�, �eby j� wyci�gn�� spod wiruj�cej kry!
Tu, w tej wodzie walczy� o jej �ycie! Jak wspaniale zanurzy� si� znowu w tych falach i och�odzi� wzburzon� krew! Karpala rozejrza�a si� badawczo dooko�a. Miasto le�a�o daleko w dole. Woko�o nie by�o wida� �adnego cz�owieka. Nie by�o te� uprawnych p�l zwykle przyci�gaj�cych ludzi, a koryto rzeki znajdowa�o si� g��boko w dole, tak �e trudno j� by�o od razu zauwa�y�. A ponadto Karpala nami�tnie lubi�a p�ywa�.
Jeszcze zanim pomy�la�a do ko�ca, ju� zeskoczy�a z konia i zacz�a zdejmowa� sukni� i klejnoty, i wkr�tce p�ywa�a w przejrzystej toni. Nie mia�a poj�cia, �e tymczasem nadjechali obaj oficerowie, wypatrzyli jej wierzchowca, swoje konie zostawili w ukryciu i skradali si� w jej kierunku.
- Kozak jest za nami! - powiedzia� nagle porucznik. Syn naczelnika obejrza� si� za siebie.
- Rzeczywi�cie! Wygl�da na to, �e ten �ajdak co� knuje. Patrz, cwa�uje z powrotem! Poczekaj, ch�opcze, jeszcze sam wyl�dujesz w wodzie!
- Do pioruna, nadje�d�aj� obcy; ci z woz�w tam z ty�u! Rotmistrz pokaza� na przeciwleg�y brzeg, do kt�rego zbli�a�o si�
teraz trzech je�d�c�w, dw�ch nies�ychanie chudych i d�ugich i jeden ma�y. D�udzy siedzieli na ko�cistych koniach buriackich, podczas gdy wierzchowiec trzeciego wygl�da� na mu�a. Zwierz�tom najprawdopodobniej chcia�o si� pi�, dlatego je�d�cy opu�cili na chwil� w�z, �eby napoi� je w rzece.
Trzej obcy zauwa�yli p�ywaczk�, przystan�li na chwil� i wycofali si� zmieszani.
- Ach, c� za delikatno��! - zadrwi� porucznik.
- Widzieli nas! Zobacz, czego chce ten ma�y?
- Macha do nas.
- My�l�, �e chce, aby�my i my si� oddalili. - : Teraz grozi mi pi�ci�!
- Parszywy pies!
Ma�y je�dziec z drugiej strony rzeki rzeczywi�cie podni�s� gro�nie zaci�ni�t� pi��. Pogrozi� jeszcze raz, a kiedy i to nie poskutkowa�o, zeskoczy� z siod�a i odpi�� od niego jaki� d�ugi przedmiot.
- Do diab�a! Strzelba! - zakrzykn�� rotmistrz.
- Uwa�aj, on strzela!
- Niech spr�buje!
Ale obcy nie uzna� chyba swojego zamiaru za ryzykowne przedsi�wzi�cie, bo kiedy jego wygra�anie nie odnios�o skutku, z�o�y� si� do strza�u i w nast�pnej chwili rozleg� si� huk. Rotmistrz wzdrygn�� si� i z�apa� za g�ow�.
- Na Boga. ten cz�owiek naprawd� strzela! - zawo�a� porucznik. - Jeste� ranny?
- Gdzie� mnie trafi�.
- Ach, tu w ko�pak! Znikn�a zapinka z pi�rem.
Teraz rozleg� si� g�os z drugiej strony rzeki wo�aj�cy �amanym rosyjskim.
- Pierwszy strza� w czapk� by� ostrze�eniem! Nast�pny b�dzie w obojczyk, je�li si� nie myl�!
- Kim jeste�, psie? - wrzasn�� rotmistrz.
- Nazywam si� Sam Hawkens. Uciekaj, my boy, w przeciwnym razie trafi� ci�!
Ma�y uni�s� ponownie bro�.
- Chod�, chod�! - ostrzeg� porucznik. - Zn�w b�dzie strzela�, a nasze pistolety nie maj� takiego zasi�gu, jak jego strzelba.
I poci�gn�� rotmistrza za sob� jak najszybciej do koni.
Spi�li wierzchowce ostrogami i pop�dzili do miasta. Kozak Numer Dziesi�� za nimi.
Us�yszawszy strza� Karpala przerazi�a si�. A wi�c jednak nie by�a sama w tym odludnym miejscu. Potem kiedy Sam Hawkens wykrzycza� swoje ostrze�enie, zrozumia�a z jego s��w, �e z lewego brzegu kto� j� podgl�da�, a rozpoznawszy g�os rotmistrza wiedzia�a ju�, kim by� ten zuchwalec.
Zaraz po strzale zanurzy�a si� tak g��boko w wodzie, �e tylko g�owa wystawa�a jej na powierzchni�. Teraz s�ysza�a oddalaj�cy si� t�tent koni, a z prawego brzegu dotar� do niej g�os ma�ego'
- C�reczko, nie mo�emy ci� st�d zobaczy�, ale us�yszysz nasze g�osy!
- M�w! - odpar�a Karpala rezolutnie.
- Wyjd� w imi� Bo�e z wody! Oni odjechali!
- A wy?
- Jeste�my trzema obcymi m�czyznami i chcemy napoi� nasze konie. Siedzimy plecami do rzeki i nie odwr�cimy si�, dop�ki nam na to nie pozwolisz.
- Mog� wam wierzy�?
- Usilnie o to prosz�! Sam Hawkens dotrzymuje danego s�owa, nawet je�eli da� je siedz�cej w wodzie sguawl Hihihihi!
By�o w zachowaniu tego obcego co�, co wzbudza�o zaufanie Kar-pali. Poza tym wychowano j� jak ch�opca i obca jej by�a wszelka pru-deria. Kiedy indziej sama z broni� w r�ku walczy�aby o szacunek ze strony otoczenia, gdyby zachodzi�a taka konieczno��. Wysz�a wi�c bez szczeg�lnego skr�powania na brzeg i szybkim spojrzeniem na drug� stron� rzeki przekona�a si�, �e ten uprzejmy, obcy cz�owiek m�wi� prawd�. Wszyscy trzej siedzieli bez ruchu zwr�ceni plecami do rzeki, dw�ch d�ugich i jeden ma�y. Szybko narzuci�a na siebie ubranie.
- Teraz mo�ecie si� odwr�ci�! - zawo�a�a �miej�c si�. Obcy pos�uchali wezwania.
- Kim jeste�cie? - spyta�a Karpala zak�adaj�c spokojnie ozdoby.
- Jestem Amerykaninem niemieckiego pochodzenia, je�li si� nie myl�, ze strony babki, ale moi towarzysze s� ��todziobami pe�nej krwi, to znaczy prawdziwymi Amerykanami, jeszcze od czas�w Kolumba!
- Widzieli�cie cz�owieka, kt�ry mnie podgl�da�?
- Tak, za to pos�a�em kul� jego czapce.
- B�dziecie mieli k�opoty.
- Dlaczego?
- Ten, do kt�rego strzela�e�, jest synem naczelnika powiatu.
- Wytworny pan, kt�ry podkrada si� do obcych kobiet i zwiewa przy pierwszym strzale, je�li si� nie myl�!
- Tak. Z pewno�ci� odjecha� po to, �eby kaza� was pojma�.
- Cudownie!
- Nie kpij! On ma tutaj w�adz� Oskar�y was o pr�b� morderstwa.
- O pr�b� zamordowania czapki?
- Strzela�e� do niego i to wystarczy. Ale pomog� wam.
- Ty? Jak chcesz tego dokona�?
- Nie p�jcie teraz koni Nie wolno wam traci� czasu - ostrzega�a Karpala. - P�d�cie teraz do obozu obok jarmarku i pytajcie tam o Bul�, ksi�cia Buriat�w! Je�eli dotrzecie tam przed oficerami, to na pewno was nie wyda.
- A czy ksi��� ci� zna?
- Jestem jego c�rk�!
- Wspaniale. Chcesz dla nas dobrze, ale my nie boimy si� kozackiego dow�dcy.
- Powinni�cie si� jednak go ba� przez wzgl�d na mnie! �ebym potem mog�a wam podzi�kowa�!
- Do stu piorun�w, czego� takiego nie ��da�a od Sama Hawkensa jeszcze nigdy �adna sguawl Ale dla ciebie ch�tnie b�dziemy si� troszk� ba�, hihihihi!
- Jed�cie szybko1 Wkr�tce was dogoni�, spr�buj� tylko wyprzedzi� oficer�w.
- Dobrze c�reczko. Do widzenia!
Wszyscy trzej wsiedli na konie i pu�cili si� k�usem. Karpala tak�e wskoczy�a na siod�o i pop�dzi�a jak wiatr brzegiem rzeki w stron� miasta. Jej wierzchowiec by� o wiele lepszy, ni� konie oficer�w. Dop�dzi�a je�d�c�w ju� przy brodzie. Wielkim skokiem jej ko� znalaz� si� w wodzie, tak �e sprawi�a rotmistrzowi porz�dny prysznic, krzycz�c przy tym:
- Nikczemnik! �ajdak!
Syn naczelnika nie odpowiedzia�, spi�� tylko mocniej konia ostrogami, ale nie m�g� jej dop�dzi�.
Kiedy Karpala dotar�a do obozu, obcych jeszcze nie by�o. Za to jej rodzice powr�cili ju� od isprawnika i siedzieli w swojej obszernej jurcie. Karpala nawet nie zsiad�a z konia, krzykn�a im tylko kilka s��w wyja�nienia i pospieszy�a na spotkanie obcych.
Ju� po chwili napotka�a ca�� tr�jk� dopytuj�c� si� o namiot ksi�cia i zaprowadzi�a ich do obozu, zanim rotmistrz zd��y� si� w nim /.na-le��.
- Zsiadajcie szybko! - rozkaza�a.
Po czym sama zeskoczy�a z siod�a i wprowadzi�a trzech m�czyzn do namiotu.
Dziki Zach�d na Syberii
Sam Hawkens, Dick Stone i Will Parker na Syberii! C� mog�o sk�oni� tych trzech do zamiany sawann i prerii na niego�cinne i tak odmienne tundry?
Tam w Dolinie �mierci nie marzyli oczywi�cie nawet w snach o takiej mo�liwo�ci i roze�mialiby si� w twarz ka�demu, kto tylko napomkn��by, �e kiedy� poczuj� pod kopytami listki koniczyny rosn�ce na azjatyckiej ziemi.
A potem wszystko potoczy�o si� ca�kiem prosto. Uczestnicy zaj�� w Dolinie �mierci musieli przez d�u�szy czas pozosta� w San Francisco, poniewa� ich �wiadectwo potrzebne by�o s�dowi. Tam tak�e zdarzy�o si�, �e Herman von Adlerhorst otrzyma� list od swojego przyjaciela, malarza Paula Normanna, kt�ry wprawi� go w najwy�sze podniecenie. Pismo nie by�o naj�wie�szej daty, w�drowa�o bowiem d�ugo, zanim okr�nymi drogami dotar�o do kraju adresata.
Kochany Hermanie!
Dlaczego� �ycie sprawia nam tak rzadko czyst�, niezm�con� rado��? Oboje, ja i Liza, jeste�my szcz�liwi. Cykima �ywo uczestniczy w naszym szcz�ciu. Ale kropla goryczy zatru�a kielich naszej rado�ci. Wyobra� sobie, Wasz brat, Gotfryd, o kt�rego pobycie w Rosji dowiedzieli�my si� od Cykimy, znikn�� bez �ladu, dok�adnie tak samo jak Martin z Wilkinsfield, o kt�rym mi pisa�e�. A wraz z nim jego ojczym, rosyjski hrabia, Wa-sylkowicz, kt�ry go adoptowa�. O tym wszystkim oczy\vi-�cie jeszcze nie wiesz, my dowiedzieli�my si� o tym tak�e niedawno. Hrabia i jego przybrany syn udali si� w podr� na Syberi�, z kt�rej nigdy ju� nie wr�cili. Nie odnaleziono ich pomimo usilnych poszukiwa� zorganizowanych po ich zagini�ciu przez krewnych. Dziwnym trafem ju� przed rokiem urz�dowo zostali uznani za zmar�ych, a dobra hrabiego dosta�y si� w r�ce kuzyna ze strony matki, jako �e nie posiada� naturalnych spadkobierc�w. Tego wszystkiego dowiedzia�em si� od rosyjskiego przedstawiciela w Berlinie, do kt�rego zwr�ci�em si� w tej sprawie.
Drogi Hermanie, ciosy, jakie spotykaj� Wasz� rodzin�, s� tak druzgoc�ce, �e ka�de zapewnienie o moim wsp�czuciu musi si� wyda� puste i nic nie znacz�ce. Nie mog� Ci �yczy� nic innego, jak tylko, aby B�g da� Ci si��, by� zni�s� ten nowy cios jak m�czyzna i aby Ci zezwoli� jeszcze dozna� innego rodzaju szcz�cia.
O co mi chodzi? Ot� powiem Ci w zaufaniu, �e Cykima przyj�a wiadomo�� o znikni�ciu Gotfryda z wi�kszym opanowaniem, ni� si� tego mo�na by�o po niej spodziewa�. Tak, mam wra�enie, jak gdyby zmartwienie z powodu tej straty ust�powa�o miejsca trosce o Ciebie.
Rzadko m�wi o kapitanie Or�owskim, natomiast coraz cz�ciej wspomina o kim� innym, kto teraz szuka swojego brata na preriach i skalistych g�rach Dzikiego Zachodu...
A teraz znalaz�em do�� odwagi, �eby przekaza� Ci leszcze jedn� wiadomo��, kt�ra niestety obudzi stary b�l. Dobry los przyni�s� nam w cudowny spos�b wiadomo�ci
0 Twoim rodze�stwie, podczas gdy los Twojej matki nadal pozostawa� nieznany. Lecz w tym wypadku zas�ona nieznanego unios�a si�. Wiesz, ze Liza nosi�a z�ote puzderko z podobizn� Twojego ojca, Bruno von Adlerlhorsta, kt�re doprowadzi�o wtedy do rozpoznania siostry. Kiedy niedawno zn�w rozmawiali�my o przesz�o�ci i Liza otwar�a puzderko, �eby spojrze� na podobizn� ojca, obrazek oderwa� si� od �cianki i naszym oczom ukaza�a si� male�ka po��k�a karteczka, na kt�rej prawie nieczytelnym pismem po niemiecku widnia�y nast�puj�ce s�owa:"Moja kochana, ma�a Lizo! Twoja matka ma z�amane serce
1 umiera. Tw�j ojciec nie �yje, Twoje rodze�stwo, podobnie jak Ty i Twoja matka, zosta�o odsprzedane w niewol�. Kiedy Twoja drzemi�ca jeszcze dusza rozbudzi si�, to niech �askawy B�g sprawi, �eby ta kartka i ten obrazek sta�y si� po�yteczne dla Ciebie. Niech Ci� B�g ochrania, moje dziecko, a jego anio� niech Ci� poprowadzi z powrotem za r�k� do Twojej niemieckiej ojczyzny. Anna von Adlerhorst".
Mo�esz sobie wyobrazi�, drogi Hermanie, jak bardzo to znalezisko nami wstrz�sn�o. Ale jakkolwiek my�l o �mierci Twej matki bole�nie nas poruszy�a - bo przecie� wszyscy �ywili�my cich� nadziej�, �e odnajdziemy f�, tak jak odnale�li�my rodze�stwo, to jednak pocieszamy si�, �e Twojej matce zosta�o oszcz�dzone niezmierne cierpienie, kt�rego doznawa�aby przez d�ugie lata niewolnictwa.
Kochany Hermanie, pociesz si� i Ty t� uwag� i pomy�l, �e nadzieja na odnalezienie Twojej matki �ywej by�a tak nik�a, �e z pewno�ci� ju� dawno oswoi�e� si� z my�l� ojej �mierci. Nie �a�uj jej spokoju, kt�ry odnalaz�a, i skieruj swoje my�li ku pe�nej nadziei przysz�o�ci!
Liza i Cykima pozdrawiaj� Ci� serdecznie. Wierz� wraz, z Tob�, ze Twoje poszukiwania zostan� uwie�czone sukcesem.
Tw�j przyjaciel Paul.
Herman pospieszy� z tym listem natychmiast do swojego brata, Martina, kt�ry powoli dochodzi� do zdrowia po cierpieniach, jakich dozna� w kopalni rt�ci. Wsp�lnie naradzali si� nad nast�pnymi krokami. Czy bra� po prostu za dobr� monet� urz�dowe rosyjskie o�wiadczenie uznaj�ce Gotfryda i jego ojczyma za zmar�ych? Martin, kt�ry ci�gle jeszcze by� bardzo przygn�biony, uwa�a� t� sytuacj� za beznadziejn�, natomiast Herman by� innego zdania. Szcz�cie, jakie towarzyszy�o mu podczas poszukiwania Martina, nastraja�o go bardziej optymistycznie. Przecie� Martin te� zagin�� bez �ladu, a dzi�ki bystro�ci i wytrwa�o�ci uda�o si� Old Firehandowi odnale�� go i uwolni�. Old Firehand! Tak, on i Winnetou, to byli m�czy�ni, kt�rzy mogli udzieli� najlepszej rady w tej trudnej kwestii.
Obaj bracia pospieszyli do pokoju, w kt�rym zamieszkiwa� my�liwy wraz z Apaczem. Firehand uwa�nie przeczyta� pismo, a nast�pnie spojrza� w zamy�leniu na Hermana.
- Chce pan mojej rady? Hm! Ta historia nie podoba mi si�.
- Dlaczego? - spyta� Herman.
- Hrabia nie mo�e tak po prostu znikn�� bez �ladu na Syberii. Za tym kryje si� co� innego.
- Ma pan na my�li zbrodni�?
- Obawia si� pan, �e m�j brat zosta� zamordowany...
- Nie chcia�em tak tego powiedzie�. Wie pan, w �mier� cz�owieka uwierz� dopiero wtedy, gdy ujrz� jego cia�o. Prosz� pomy�le� o bracie Martinie, z kt�rego szukania ju� pan zrezygnowa� a przecie� stoi teraz obok pana �ywy i w stosunkowo dobrym zdrowiu!
- Ma pan racj�. Nie trzeba od razu obawia� si� najgorszego. Ale jakie jeszcze mieliby�my mo�liwo�ci?
- Rzecz jasna teraz nie da si� tego jeszcze powiedzie�. W ka�dym razie nie nale�y od razu upada� na duchu, lecz szuka� miejsca pobytu zaginionego.
- W takim razie niech mi pan da jak�� dobr� rad�. Przecie� pan widzi, �e w tym li�cie brakuje jakiegokolwiek punktu zaczepienia.
- Nie pope�nia si� zbrodni bez pozostawienia jakiego� �ladu, cho�by najmniejszego. Pod warunkiem, �e rzeczywi�cie chodzi o zbrodni�.
- Gdzie mam zacz�� poszukiwania, pa�skim zdaniem?
- Tam, gdzie urywa si� ostatni �lad. To by�o ju� wprawdzie dawno temu, ale musi si� da� ustali� miejscowo�ci, przez kt�re podr�owali hrabia i pa�ski brat.
- M�wi pan to tak �atwo, podczas gdy dla mnie to bardzo trudne. Gdybym m�g� mie� przy sobie takiego cz�owieka, jak pan! Wiem, �e to z mojej strony bezczelna propozycja, ale czy nie m�g�by mi pan towarzyszy�?
Old Firehand roze�mia� si�.
- To nie jest takie proste, jak pan s�dzi. Wie pan, �e kieruj� przedsi�biorstwem i nie mog� tak nagle wyjecha�. Sprawa pa�skiego brata, Martina, zaj�a mi zreszt� znacznie wi�cej czasu, ni� przewidywa�em.
Herman skin�� smutno g�ow�.
- Tak te� sobie my�la�em. Prosz� mi wybaczy�! Pan tak wiele uczyni� dla naszej rodziny, ale s�dzi�em, �e jako krajan i stary przyjaciel naszej rodziny...
Old Firehand spowa�nia�.
- Nie mam nic do wybaczania. Prosz� mi wierzy�, drogi przyjacielu,