8108
Szczegóły |
Tytuł |
8108 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8108 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8108 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8108 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BERNAL DIAZ DEL CASTILLO
PAMI�TNIK �O�NIERZA KORTEZA
CZYLI PRAWDZIWA HISTORIA PODBOJU NOWEJ HISZPANII
EDYCJA KOMPUTEROWA: WWW.ZRODLA.HISTORYCZNE.PRV.PL MAI� TO: HISTORIAN(@Z.PL
MMIII�
Znan� jest rzecz�, �e najs�ynniejsi kronikarze, zanim zabior� si� do pisania
swej historii, wpierw uk�adaj� przedmow� i wst�p w s�owach i okresach nader
uczonych, chc�c swoim wywodom doda� lustru i wiarygodno�ci, by ciekawi
czytelnicy ich dzie�a uj�ci byli melodi� s��w i ich smakowito�ci�. Ja, nie b�d�c
bieg�ym w �acinie, nie wa�� si� na pisanie przedmowy czy prologu, bowiem aby
wys�awia� bohaterskie czyny i przewagi nasze w czasie podboju Nowej Hiszpanii i
jej prowincji, u boku dzielnego i nieustraszonego wodza don Hernanda Korteza,
kt�ry z biegiem czasu dla swych bohaterskich czyn�w zosta� markizem del Valle, i
by m�c to opisa� tak wzniosie, jak si� godzi, potrzeba innej wymowy i retoryki
ni�li moja. Te jednak wydarzenia, kt�re widzia�em i w kt�rych bra�em udzia�
walcz�c, jako naoczny �wiadek chc� zapisa� z pomoc� Bo�� bardzo po prostu, nie
odchylaj�c si� na t� czy na ow� stron�. Jestem bowiem starym cz�owiekiem, mam
ponad osiemdziesi�t cztery lata, wzrok m�j i s�uch os�ab�y i los mi nie da�
innego bogactwa nad to jedynie, abym dzieciom i potomkom zostawi� moj� prawdziw�
i wa�n� relacj�.
Bernal Diaz del Castillo
Ksi�ga pierwsza WYPRAWA FRANCISKA HERNANDEZA DE CORDOBA
1 Tu zaczyna si� relacja
Ja, Bernal Diaz del Castillo, obywatel i �awnik bardzo wiernego miasta Santiago
de Gwatemala, jeden z pierwszych odkrywc�w i zdobywc�w Nowej Hiszpanii i jej
prowincji, przyl�dk�w Honduras i Hibueras, pochodz� z bardzo znacznego i
s�ynnego miasta Medina del Campo, jestem synem Franciska Diaza del Castillo,
kt�ry by� tam �awnikiem i kt�rego � oby w �wi�tej chwale mieszka�! � przezwano
�wykwintni�". Co do mnie oraz wszystkich innych prawdziwych konkwistador�w,
moich towarzyszy, s�u�yli�my Jego Kr�lewskiej Mo�ci odkrywaj�c, zdobywaj�c,
pacyfikuj�c i kolonizuj�c wszystkie prowincje Nowej Hiszpanii, kt�ra jest jedn�
z najcenniejszych odkrytych cz�ci Nowego �wiata, a kt�r� my odkryli�my w�asnym
wysi�kiem, bez wiedzy Jego Kr�lewskiej Mo�ci. Chc� zabra� g�os i odpowiedzie�
osobom, kt�re m�wi�y i pisa�y o tym bez znajomo�ci rzeczy, kt�re tego ani nie
widzia�y, ani nie posiada�y prawdziwych wiadomo�ci o tych sprawach, a to, co w
tej materii rozg�asza�y jedynie dla przyjemno�ci gadania, chc�c � o ile im si�
uda � zaciemni� nasze liczne i znaczne zas�ugi, aby nie rozesz�a si� ich s�awa i
aby nie zdoby�y nale�nego uznania. Chc� m�wi�, �eby poszed� rozg�os zas�u�ony o
naszych podbojach, znajd� si� bowiem tutaj opowie�ci o czynach najtrudniejszych
w �wiecie i sprawiedliwe jest, aby te nasze czyny, tak wspania�e, znalaz�y
miejsce mi�dzy najbardziej s�awionymi, jakie si� zdarzy�y. Bowiem wystawiali�my
�ycie nasze na bezmierne niebezpiecze�stwo �mierci i ran, na straszne udr�ki,
czy to na morzu, odkrywaj�c ziemie, o kt�rych nigdy dot�d nie s�yszano, czy to
dzie� i noc walcz�c z mn�stwem zaciek�ych wojownik�w, i to z dala od Kastylii,
bez posi�k�w ni pomocy �adnej, krom wielkiego mi�osierdzia Boga, Pana Naszego,
kt�ry by� nam prawdziw� ostoj�, dzi�ki kt�rej zdobyli�my Now� Hiszpani� i
najs�ynniejsze wielkie
miasto Tenuztitlan Mexico* oraz inne liczne miasta i prowincje � a jest ich
tyle, ze trudno mi je tutaj wymienia�.
Bogu si� podoba�o zachowa� mnie po�r�d licznych niebezpiecze�stw, zar�wno w�r�d
trud�w odkrywczych wypraw, jak w bardzo krwawych bojach meksyka�skich.
W owym czasie mia�em lat dwadzie�cia cztery. Na wyspie Kubie gubernatorem by�
Diego Velazquez, m�j krewniak, kt�ry obiecywa�, �e przydzieli mi pierwszych
Indian, jacy si� nadarz�, jednak nie chcia�em czeka� na ten przydzia� zawsze
uwa�a�em, �e obowi�zkiem ka�dego dobrego �o�nierza jest s�u�y� Bogu i naszemu
kr�lowi i panu oraz stara� si� zdoby� s�aw�.
Rok by� 1514. Jako gubernator Tierra Firm�** przyby� szlachcic nazwiskiem
Pedrarias Davila. Zgodzi�em si� towarzyszy� mu do jego prowincji i przybyli�my
do miejscowo�ci zwanej Nombre de Dios. W trzy lub cztery miesi�ce po naszym
osiedleniu si� wybuch�a zaraza, od kt�rej wielu �o�nierzy pomar�o, za� pr�cz
tego wszyscy zachorzeli�my na brzydkie wrzody na nogach. Wybuch�y te�
nieporozumienia mi�dzy gubernatorem a pewnym szlachcicem, kt�ry by� pod�wczas
dow�dc� i zdoby� ow� prowincj�, a nazywa� si� Vasco Nu�ez de Balboa. By� to
mo�ny pan, kt�remu Pedrarias Davila da� jedn� ze swych c�rek za �on�. Po �lubie
powzi�� jednak podejrzenie, �e zi�� zamy�la wyrwa� si� spod jego w�adzy i wraz z
pewn� liczb� �o�nierzy wyprawi� si� na Morze Po�udnia***. Kaza� go �ci�� oraz
ukara� wielu �o�nierzy. Kiedy ujrzeli�my to, co powiedzia�em, oraz inne jeszcze
rewolty po�r�d dow�dc�w, postanowili�my wraz z pewnymi szlachcicami i osobami
dobrze urodzonymi p�j�� do Pedrariasa Davili i prosi� o pozwolenie udania si� na
wysp� Kub�, na co on ch�tnie, si� zgodzi�.
Uzyskawszy to pozwolenie, siedli�my na du�y okr�t, przy pogodzie przybyli�my na
wysp� Kub� i ruszyli�my pok�oni� si� gubernatorowi, kt�ry ucieszy� si� nami i
obiecywa� przydzieli� nam Indian, skoro tylko si� nadarz�.
Po up�ywie trzech lat, w czasie kt�rych siedz�c w Tierra Firm� i na wyspie Kubie
nie dokonali�my niczego, o czym wspomnie� by warto, stu dziesi�ciu towarzyszy �
ci, z kt�rymi przybyli�my do Tierra Firm�, oraz ci, kt�rzy na wyspie Kubie nie
posiadali Indian � postanowi�o porozumie� si� z pewnym szlachcicem bardzo
bogatym, nazwiskiem Francisco Hernandez de Cordoba, aby zechcia� by� naszym
dow�dc�, bardzo si� bowiem na to nadawa�. Chcieli�my pr�bowa� szcz�cia
poszukuj�c nowych ziem, kt�re mogliby�my u�ytkowa�. W tym celu zakupili�my trzy
okr�ty, dwa o znacznej pojemno�ci, trzeci za� by� niewielkim okr�tem, kt�ry mia�
nam da� na kredyt sam gubernator Diego Velazquez pod warunkiem, �e
* Tenuztitlan Mexico � stolica Meksyku nosi�a podw�jn� nazw�: "miejsce kaktusu i
miasto Mexitl czyli Uichilobosa".
** Tierra Firm� � �wczesna nazwa Panamy.
*** Morze Po�udnia � �wczesna nazwa Oceanu Spokojnego.
najpierw na tych trzech okr�tach podp�yniemy pod wysepki znajduj�ce si� mi�dzy
wysp� Kub� a Hondurasem, dzi� zwane Wyspami Guanaxes, napadniemy na nie i
za�adujemy na okr�ty Indian tamtejszych jako niewolnik�w dla niego � w ten
spos�b mieli�my sp�aci� �w okr�cik. Kiedy my, �o�nierze, dowiedzieli�my si�, �e
Diego Velazquez ��da od nas rzeczy niegodziwej, odpowiedzieli�my, �e nie jest
zgodne ani z wol� Boga, ani kr�la, aby ludzi wolnych zamienia� w niewolnych.
Kiedy pozna� nasze intencje, przyzna�, �e nasz plan by� lepszy od jego � lepiej
uda� si� na odkrycie nowych ziem ni� spe�ni�, co poleci�. I odt�d pomaga� nam
przygotowywa� wypraw�.
Ledwie ujrzeli�my si� w posiadaniu trzech okr�t�w i za�ogi, zaopatrzyli�my si� w
chleb z manioku, zakupili�my wieprze po trzy pesos � bowiem w owym czasie na
wyspie nie by�o kr�w ani owiec, gdy� zaledwie zaczyna�a si� zaludnia� �
wzi�li�my zapas oliwy, zakupili�my paciorki szklane i drobiazgi na wymian�,
zgodzili�my trzech pilot�w i potrzebnych �eglarzy, nagromadzili�my najlepszy
materia�, jaki mogli�my znale��: liny, sznury, kotwice, st�gwie na wod� oraz
wszelakie inne rzeczy potrzebne do naszej podr�y, a wszystko zdobyte w�asnym
trudem i kosztem. Zebrawszy wszystkich naszych �o�nierzy, udali�my si� do portu,
zwanego w j�zyku Indian Axaruco, na wybrze�u p�nocnym, oddalonego o osiem mil
od miasta pod�wczas za�o�onego, zwanego San Cristobal. Aby nasza wyprawa oparta
by�a na zacnych podstawach, zapragn�li�my wzi�� z nami ksi�dza zamieszka�ego w
mie�cie San Cristobal, kt�ry zwa� si� Alonso Gonzalez i zgodzi� si� jecha� z
nami. Pr�cz tego wybrali�my inspektorem kr�lewskim �o�nierza Bernardina Ini�uez,
aby gdy B�g skieruje nas ku bogatym ziemiom, do ludu posiadaj�cego z�oto,
srebro, per�y i inne bogactwa, by�a mi�dzy nami osoba, kt�ra by pilnowa�a
kr�lewskiej kwinty*. Skoro wszystko to zosta�o u�o�one, po wys�uchaniu mszy
�wi�tej polecili�my si� Bogu Panu Naszemu i Dziewicy Maryi, Naszej Pani, i
rozpocz�li�my nasz� �eglug�, jak poni�ej opowiem.
2 Jak odkryli�my prowincj� Jukatan i wybrze�e zachodnie
�smego dnia miesi�ca lutego roku 1517 opu�cili�my Hawan� z portu Axaruco na
p�nocnym wybrze�u i w dwana�cie dni op�yn�li�my przyl�dek Santo Anton. Min�wszy
przyl�dek, wyp�yn�li�my na pe�ne morze i szcz�liwie �eglowali�my w kierunku
zachodnim, nie maj�c poj�cia o �awicach, pr�dach ani o wiatrach, jakie zwykle na
tej szeroko�ci wiej�, z wielkim nara�eniem �ycia, bowiem w tej porze spad�a na
nas burza, kt�ra trwa�a
* Kwinta kr�lewska � pi�ta cz�� �upu zastrze�ona dla kr�la.
dwa dni i dwie noce, a by�a to nawa�no�� taka, �e bliscy byli�my zag�ady, kiedy
si� uspokoi�a, �egluj�c dalej, po dwudziestu dniach od czasu, jak wyp�yn�li�my z
portu, ujrzeli�my ziemi�, czym uradowali�my si� i liczne dzi�ki sk�adali�my Bogu
za to. Ziemia ta jeszcze nigdy nie by�a odkryta ani do tego czasu nie by�o o
niej �adnej wiadomo�ci. Z pok�adu ujrzeli�my du�� wie�, kt�ra, jak si� zdawa�o,
odleg�a by�a o dwie mile od wybrze�a. Widz�c, �e by�a to znaczna miejscowo�� �
ani na wyspie Kubie, ani w Hispanioli nie widzieli�my r�wnie wielkiej �
nadali�my jej nazw� Gra� Cairo. Postanowili�my, �e dwa okr�ty o mniejszej
wyporno�ci podp�yn� mo�liwie najbli�ej brzegu dla przekonania si�, czy woda jest
do�� g��boka, by m�c zarzuci� kotwic�. Rankiem, a by�o to 4 marca, ujrzeli�my
zbli�aj�cych si� dziesi�� �odzi bardzo wielkich, z tych, kt�re zowi� pirogami.
Pe�ne by�y Indian pochodz�cych z owej miejscowo�ci. P�yn�li pod �aglami,
wios�uj�c. Te �odzie mia�y kszta�t niecek i zrobione by�y z du�ych, wy��obionych
pni. Ka�da ��d� by�a z jednego pnia, a wiele z nich mog�o pomie�ci� czterdziestu
Indian.
Ale powracam do tematu. Na znaki powitalne, jakie dawali�my im r�koma,
przywo�uj�c ich gestem i powiewaj�c p�aszczami, bowiem nie mieli�my jeszcze
t�umaczy j�zyk�w Jukatanu i Meksyku, Indianie na �odziach bez �adnej obawy
przyp�yn�li do naszych okr�t�w. Oko�o trzydziestu z nich wst�pi�o na okr�t
kapita�ski i ka�demu dali�my naszyjnik z zielonych paciork�w, oni za� d�ugo
podziwiali okr�ty. Naczelnik ich, kt�ry by� kacykiem, da� nam pozna� na migi, �e
chc� wr�ci� do swych �odzi i odp�yn�� do wsi � na drugi dzie� powr�c� i
przyci�gn� wi�cej �odzi, aby�my mogli zej�� na l�d. Byli owi Indianie odziani w
bawe�niane koszulki, jakby kabaty, wstydliwe ich cz�ci pokrywa�y w�skie opaski,
kt�re pomi�dzy sob� nazywali masteles, uwa�ali�my ich za ludzi bardziej
�wiat�ych od Indian z Kuby, ci nie zakrywali wstydu, z wyj�tkiem niewiast, kt�re
na biodrach nosi�y bawe�niane suknie, zwane naguas.
Nazajutrz rano ku naszym okr�tom powr�ci� ten sam kacyk, przyci�gn�wszy
dwana�cie wielkich �odzi, czyli �jak rzek�em � pir�g z Indianami, wio�larzami, i
na migi, z weso�� twarz� i oznakami przyja�ni, zaprasza�, aby�my si� udali do
ich wsi, gdzie dadz� nam je�� i dostarcz� wszystkiego, czego by�my potrzebowali.
W swoim j�zyku powtarza�: Cones catoche, cones catoche, co mia�o znaczy�:
�P�jd�cie tam, do moich dom�w". Z tego powodu przezwali�my t� ziemi� przyl�dek
Cotoche i tak znaczony jest na mapach �eglugi. Kiedy nasz dow�dca i wszyscy
pozostali �o�nierze widzieli przyjazne znaki, jakimi zaprasza� nas kacyk,
postanowili, �e zejdziemy z naszych okr�t�w i na najmniejszym oraz na dwunastu
pirogach udamy si� na l�d wszyscy naraz, bo widzieli�my ca�e wybrze�e pe�ne
Indian, kt�rzy si� t�umnie zgromadzili.
Przeprawili�my si� wszyscy od razu. Kiedy kacyk ujrza� nas na brzegu i
spostrzeg�, �e nie mamy zamiaru uda� si� do jego wsi, jeszcze raz na
migi wezwa� dow�dc�, aby�my za nim udali si� do jego dom�w, i tak rozp�ywa� si�
w oznakach przyja�ni, �e po naradzie dow�dca postanowi�, i� p�jdziemy,
zachowuj�c ostro�no�� i w bojowym szyku. Zabrali�my pi�tna�cie kusz i dziesi��
rusznic i zacz�li�my i�� za kacykiem i licznymi Indianami, kt�rzy mu
towarzyszyli. Id�c w ten spos�b, ko�o jakich� pag�rk�w lesistych kacyk zacz��
wydawa� okrzyki, daj�c znak kilku oddzia�om wojownik�w india�skich, kt�re tam
ukry� w zasadzce. Na te nawo�ywania b�yskawicznie, z furi� wypadli wojownicy i
zacz�li nas razi� strza�ami, tak �e pierwszy grad strza� zabi� nam dw�ch
�o�nierzy. Indianie, strojni w pi�ropusze, mieli pancerze utkane z bawe�ny*,
kt�re si�ga�y im do kolan, uzbrojeni byli w dzidy, tarcze, �uki i strza�y, w
proce i liczne kamienie. Natychmiast po strza�ach natarli na nas z bliska i
walcz�c dzidami, kt�re trzymali obur�cz, wyrz�dzili nam wiele szkody, ale,
dzi�ki Bogu, rych�o zmusili�my ich do ucieczki, skoro tylko poznali ostrza
naszych strza� oraz nasze kusze i rusznice, uciekli zostawiaj�c pi�tnastu
zabitych.
Niedaleko od miejsca, gdzie nas napadli, by� placyk i trzy domy murowane z
kamienia i wapna � by�y to �wi�tynie, w kt�rych sta�y liczne ba�wany z gliny,
jedne mia�y oblicza demon�w, inne jakby kobiet, jeszcze inne poczwarne postacie
oddawa�y si� mi�dzy sob� sodomii.
Wewn�trz tych dom�w by�y ma�e skrzynki z drzewa, a w nich inne bo�ki i ma�e
medalioniki na p� ze z�ota, ale w przewa�nej mierze z miedzi, by�y tam wisiorki
i trzy diademy oraz inne drobiazgi o kszta�cie rybek i ptaszk�w, a wszystko z
lichego z�ota. Kiedy ujrzeli�my to z�oto oraz murowane budynki, byli�my bardzo
zadowoleni, �e odkryli�my tak� ziemi�, bowiem w owym czasie nie by�o jeszcze
odkryte Peru, sta�o si� to dopiero dziesi�� lat p�niej. Kiedy walczyli�my z
Indianami, ksi�dz Gonzales, kt�ry nam towarzyszy�, gromadzi� skrzynki, bo�ki i
z�oto i zanosi� na okr�ty. W tych potyczkach uj�li�my dw�ch Indian, kt�rzy
nast�pnie zostali ochrzczeni i nazywali si� Julian i Melchior, za� obaj byli
zezowaci. Po zako�czeniu tej bitwy powr�cili�my na okr�ty i p�yn�li�my wzd�u�
brzeg�w ku zachodowi s�o�ca, opatruj�c swoje rany.
W mniemaniu, �e by�a to wyspa, jak nas zapewnia� pilot Anton de Alaminos,
�eglowali�my z najwi�ksz� ostro�no�ci�, p�yn�c za dnia, a zatrzymuj�c si� noc�,
i po dw�ch tygodniach takiej podr�y ujrzeli�my z okr�t�w miejscowo��, jak si�
zdawa�o do�� du��, a tu� obok niej ma��
* Pancerze utkane z bawe�ny � Aztekowie nosili pancerze z bawe�ny pikowanej jak
materac, moczonej w solance, aby stwardnia�a, okrywa�y one ca�e cia�o na kszta�t
kombinezonu. Trudne do przebicia, zosta�y adoptowane przez Hiszpan�w.
zatok� i przysta�. S�dzili�my, �e znajdziemy tam rzek� albo strumie�, sk�d
b�dziemy mogli zaczerpn�� wody, cierpieli�my bowiem na wielki jej brak, gdy�
st�gwie i bary�ki zabrane przez nas nie by�y do�� szczelne � nasza wyprawa
sk�ada�a si� z ludzi ubogich, nie mieli�my nawet do�� z�ota, aby zakupi� dobre
statki i liny. Zabrak�o nam tedy wody i musieli�my l�dowa� w pobli�u owej wsi.
By�a to niedziela, dzie� �wi�tego �azarza, i dlatego nadali�my tej miejscowo�ci
nazw� Lazaro i tak jest zapisana na mapach �eglugi, za� w narzeczu Indian zowie
si� Campeche. Postanowili�my wyruszy� na l�d na najmniejszym z okr�t�w oraz w
naszych trzech �odziach, pod broni�, aby si� nam nie przydarzy�o to co na
przyl�dku Cotoche. A �e w owych zatokach i przystaniach nie ma przyp�ywu,
zostawili�my nasze okr�ty zakotwiczone o dobr� mil� od l�du i zeszli�my na
ziemi� niedaleko osiedla. By� tam du�y zbiornik wody, z kt�rego czerpa�a ludno��
owej miejscowo�ci, bowiem na tych ziemiach, jak przekonali�my si�, nie by�o
rzeki; wyci�gn�li�my nasze bary�ki, aby zaczerpn�� wody i powr�ci� na okr�ty.
Kiedy by�y pe�ne i chcieli�my wsi��� do �odzi, nadesz�o od wsi pi��dziesi�ciu
Indian w dobrych bawe�nianych opo�czach i czyni�cych przyjazne znaki. Ci, kt�rzy
wygl�dali na kacyk�w, pytali nas na migi, czego szukamy. Starali�my si� im
wyt�umaczy�, �e bierzemy wod� i zaraz odp�ywamy ku okr�tom. Wtedy pytali nas na
migi, czy przybywamy od wschodu s�o�ca, i m�wili: Castilan, Castilan, a my nie
zwr�cili�my uwagi na to s�owo. Po czym zapraszali nas gestami, aby�my poszli z
nimi do wsi, my za�, po naradzie, czy i��, czy nie, postanowili�my zgodnie uda�
si� tam, maj�c si� jednak na baczno�ci. Zaprowadzili nas do budynk�w
przestronnych, kt�re by�y modlitewniami ich b�stw, by�y pi�knie murowane z
kamienia, a na �cianach niekt�rych by�y p�askorze�by wyobra�aj�ce wielkie w�e i
gady oraz doko�a jakby o�tarza poplamionego krwi� malowid�a b�stw o potwornych
obliczach. Po drugiej stronie bo�k�w znajdowa�y si� znaki wymalowane na
podobie�stwo znak�w krzy�a, czemu dziwowali�my si� jako rzeczom nigdy nie
widzianym ani nie s�yszanym. Prawdopodobnie dopiero co ofiarowano bo�kom kilku
Indian, aby zapewni� sobie zwyci�stwo nad nami. Nadci�gn�o wiele Indianek
roze�mianych i rozradowanych, czyni�cych znaki przyja�ni, ale nat�oczy�o si� te�
tylu Indian, �e l�kali�my si� podobnej zasadzki, jak na przyl�dku Cotoche.
Zgromadzi�o si� bowiem du�o Indian w bardzo brudnych szmatach, z wi�zkami
suchych trzcin, kt�re zrzucili na placu, a za nimi zjawi�y si� dwa oddzia�y
�ucznik�w, z dzidami i tarczami, z procami i kamieniami, w pancerzach z bawe�ny,
ka�dy ze swoim dow�dc�, i stan�y niedaleko nas. Zaraz te� wysz�o z innego
budynku, kt�ry by� �wi�tyni� b�stw, dziesi�ciu Indian w d�ugich bia�ych
bawe�nianych szatach, sp�ywaj�cych do st�p; w�osy mieli d�ugie, oblane obficie
krwi� i tak ni� zlepione, �e nie zdo�aliby ich rozdzieli� ani uczesa� nie
ucinaj�c ich. Byli to kap�ani bo�k�w, powszechnie w Nowej Hiszpanii nazywani
papas. Ci przynie�li kadzid�o
z pewnego rodzaju �ywicy, kt�r� mi�dzy sob� nazywaj� copal, i za pomoc� mis
glinianych, pe�nych w�glowego �aru, zacz�li nas okadza� i na migi dali nam do
poznania, �e mamy opu�ci� t� ziemi�, nim nagromadzone drzewo wypali si� do cna,
i �e je�li ich nie pos�uchamy, napadn� nas i pozabijaj�. Po czym papas rozkazali
zapali� trzciny i bez s�owa odeszli. Ci za�, kt�rzy stali w hufcach gotowi do
ataku na nas, zacz�li gwizda�, d�� w tr�by i bi� w b�bny. Widz�c tak srogi ich
wygl�d, jako �e jeszcze rany nasze zagojone nie by�y pd bitwy na przyl�dku
Cotoche, gdzie poleg�o dw�ch naszych �o�nierzy, kt�rych musieli�my wrzuci� do
morza, i wobec tak licznych oddzia��w Indian, zl�kli�my si� i ch�tnie
zgodzili�my si� wr�ci� ku wybrze�u. Zacz�li�my zatem posuwa� si� wzd�u� wybrze�a
a� do ska�y stercz�cej z morza. Za� �odzie i ma�y okr�t p�yn�y wzd�u� brzeg�w
ze st�gwiami i bary�kami z wod� � nie odwa�yli�my si� za�adowa� ich w pobli�u
miejsca, gdzie wysiedli�my, z powodu mn�stwa Indian, kt�rzy nas �ledzili i na
pewno byliby nas napadli podczas siadania na okr�t.
Umie�ciwszy nasz� wod� na okr�tach i �odziach, �eglowali�my przez sze�� dni i
nocy przy pi�knej pogodzie, gdy nagle zerwa� si� wiatr p�nocny, nawiedzaj�cy
owe wybrze�a, kt�ry trwa� cztery noce i dni, i bliscy byli�my zguby. Nawa�no��
by�a tak silna, �e musieli�my rzuci� kotwic�, ale zerwa�y si� dwa �a�cuchy i
jeden ze statk�w zacz�� i�� na znos. Och, co�my prze�yli! Gdyby bowiem zerwa�
si� jeszcze i ostatni �a�cuch poszliby�my na stracenie, ale dzi�ki Bogu
poradzili�my sobie za pomoc� innych sznur�w i lin. A �e czas si� uspokoi�,
p�yn�li�my dalej wzd�u� naszego brzegu, przybijaj�c do l�du, kiedy mogli�my, aby
nabra� wody, gdy� �jak powiedzia�em � st�gwie, kt�re zabrali�my, nie by�y
szczelne, mia�y bardzo szeroki otw�r bez pokrywy. P�yn�li�my wi�c wzd�u�
wybrze�y, my�l�c, �e gdziekolwiek wyjdziemy na l�d, znajdziemy zbiorniki lub
studnie, kt�re pog��bimy. Tak p�yn�c, ujrzeli�my z okr�t�w wiosk�, a przed ni� w
odleg�o�ci oko�o mili zatok�, do kt�rej zdawa�a si� wpada� rzeka albo potok,
postanowili�my przeto wyl�dowa�. A �e przy owym wybrze�u morze by�o bardzo
p�ytkie i okr�ty mog�y osi��� na mieli�nie, obawiaj�c si� tego, wysiedli�my na
mil� od l�du i na mniejszym okr�cie oraz na wszystkich �odziach dobili�my do tej
zatoki, wyci�gn�li�my wszystkie nasze naczynia do czerpania wody i z dobrym
zapasem broni, kusz i rusznic zeszli�my na brzeg oko�o po�udnia; miejsce naszego
l�dowania by�o odleg�e oko�o mili od owej wioski. Niedaleko by�o kilka
zbiornik�w wody, troch� p�l kukurydzianych oraz budyneczk�w z kamienia i wapna.
Ta za� zwa�a si� Potonchan.
Kiedy nabierali�my wod�, zjawi�y si� na wybrze�u liczne oddzia�y Indian z
Potonchanu. Byli w pancerzach z bawe�ny, z �ukami, strza�ami,
dzidami, tarczami, obosiecznymi mieczami, procami, kamieniami, na g�owach mieli
pi�ropusze, kt�rych zwykli u�ywa�. Oblicza ich by�y pomalowane na bia�o, na
czarno lub okr�, szli w milczeniu. Podeszli prosto do nas i zapytali na migi,
czyni�c przyjazne gesty, czy przybywamy od wschodu s�o�ca. Odpowiedzieli�my na
migi, �e istotnie przybywamy od tamtej strony. Zastanawiali�my si� i rozmy�lali,
co mog�yby znaczy� s�owa Castilan, Castilan, kt�re s�yszeli�my teraz i kt�rymi
do nas przemawiali przedtem mieszka�cy Lazaro, ale nie rozumieli�my, dlaczego
tak m�wili. By�a godzina zdrowasiek. Indianie wkr�tce odeszli do pobliskich
domostw, a my wystawili�my czaty i stra�e, bowiem nie podoba�o nam si� owo
zbiorowisko ludzi ani ich zachowanie. Czuwali�my ca�� noc, kiedy us�yszeli�my
zbli�anie si� od wsi wielkiego oddzia�u Indian w bitewnym uzbrojeniu. Ledwie to
spostrzegli�my, zrozumieli�my oczywi�cie, �e nie zebrali si� z �yczliwo�ci dla
nas, zacz�li�my si� tedy naradza�, co nam czyni� nale�y. Jedni �o�nierze byli
zdania, aby natychmiast wr�ci� na okr�t. I jak si� w takich wypadkach dzieje,
jedni radzili to, inni owo, ale zdawa�o si� wi�kszo�ci naszych towarzyszy, �e
je�liby�my zacz�li wsiada� do �odzi, Indianie, kt�rych by�a znaczna liczba,
zaatakuj� nas i wystawimy na szwank nasze �ycie. Zgodzili�my si� przeto tej nocy
napa�� na nich, gdy� � jak m�wi przys�owie � �kto atakuje, ten zwyci�a",
chocia� jasne by�o, �e na ka�dego z nas przypada dwustu Indian.
W czasie tej narady zacz�o �wita�, wi�c dodawali�my jedni drugim ducha, m�wi�c,
�e zostajemy ze �mia�ym sercem, aby walczy�, i Bogu polecamy zachowanie naszego
�ywota. Ju� nasta� jasny dzie�, kiedy ujrzeli�my zbli�aj�ce si� wybrze�em liczne
zast�py wojownik�w india�skich z rozwianymi sztandarami, w pi�ropuszach, z
b�bnami. Z��czyli si� oni z tymi, kt�rzy przybyli poprzedniego wieczora,
natychmiast uformowali szyki i otoczyli nas doko�a, zasypuj�c gradem strza�,
oszczep�w i kamieni ciskanych z proc. Tak zranili nam ponad osiemdziesi�ciu
�o�nierzy i star�szy si� z nami w walce wr�cz, walczyli jedni dzidami, inni
strzelaj�c z �uk�w lub swymi obosiecznymi mieczami, i wiele szkody nam
wyrz�dzili, cho� rozdawali�my dobre ci�cia i pchni�cia, a nasze kusze i rusznice
nie pr�nowa�y: jedni strzelali, drudzy nabijali. Uchodz�c od wielkich raz�w
miecza i pchni��, jakie rozdawali�my, Indianie nieco odsun�li si� od nas, ale
niezbyt daleko, raczej na tyle, aby nas snadniej zasypywa� strza�ami z wi�kszym
dla siebie bezpiecze�stwem. Kiedy tak walczyli�my, Indianie nawo�ywali si�
krzycz�c: Al calachuni, al calachuni!, co w ich j�zyku znaczy, �eby napa��
dow�dc� i zabi� go. Ugodzili go dziesi�cioma strza�ami, mnie si� dosta�y trzy, a
jedna by�a bardzo niebezpieczna, rani�a mnie w prawy bok i dosz�a do klatki
piersiowej. Naszych �o�nierzy zasypali oszczepami, a dw�ch porwali �ywcem, jeden
zwa� si� Alonso Boto, drugi by� starym Portugalczykiem. Nasz dow�dca,
spostrzeg�szy, �e nasze m�stwo nie wystarcza, �e jeste�my otoczeni przez
liczne oddzia�y i �e coraz wi�cej posi�k�w nap�ywa od wsi, przynosz�c walcz�cym
spy�� i napitki oraz mn�stwo strza�, widz�c, �e nasi s� ranni, ka�dy dwoma albo
trzema grotami, trzej �o�nierze maj� gardziel przebit� oszczepem, on sam broczy
zewsz�d krwi� i stracili�my ju� ponad pi��dziesi�ciu �o�nierzy, widz�c, �e nie
zdo�amy dotrzyma� placu ani walczy� z nimi, postanowi�, aby�my z bardzo m�nym
sercem przedarli si� przez ich szyki i dostali si� do �odzi, kt�re
pozostawili�my w pobli�u przy brzegu. W tym by� ratunek. Uformowali�my przeto
oddzia� i przebili�my si� przez nich, trzeba by�o s�ysze� ich wrzaski i wycie! W
po�piechu zasypywali nas strza�ami i godzili w nas oszczepami, rani�c za ka�dym
razem.
Teraz czeka�o nas inne niebezpiecze�stwo kiedy t�umnie rzucili�my si� ku
�odziom, nie mog�y nas utrzyma� i zacz�li�my ton��, z ca�ej si�y trzymaj�c si�
burty, na p� p�yn�c zdo�ali�my jednak dobrn�� do najmniejszego okr�tu, kt�ry
ju� spiesznie p�yn�� nam na pomoc. Przy wsiadaniu do �odzi wielu naszych
�o�nierzy zosta�o ranionych, szczeg�lnie ci, kt�rzy trzymali si� burty �
Indianie strzelali do nich z l�du, a nawet wchodzili w morze z dzidami i obur�cz
w nich godzili. Z wielkim trudem, dzi�ki Bogu, uszli�my z �yciem z r�k owych
ludzi. Po za�adowaniu si� na okr�ty spostrzegli�my, �e brak jest ponad
pi��dziesi�ciu �o�nierzy pr�cz tych dw�ch, kt�rych porwali �ywcem. Po kilku
dniach wrzucili�my w morze jeszcze pi�ciu, kt�rzy pomarli od ran i wielkich
trud�w. Trwa�a ta bitwa oko�o godziny. Owa wie� nosi nazw� Potonchan, za� na
mapach �eglarskich piloci i marynarze nadali jej nazw� Wybrze�e Nieszcz�snej
Bitwy. Kiedy leczyli�my �o�nierzy z ran, inni skar�yli si� na bole�ci z powodu
przezi�bienia i opicia si� s�on� wod� i przeklinali pilota Antona de Alaminos i
jego wypraw� na wysp�, bo nadal upiera� si�, �e to nie l�d sta�y.
Jak postanowili�my zawr�ci� na wysp� Kub� i o wielkich niebezpiecze�stwach,
jakie prze�yli�my
Kiedy znale�li�my si� na okr�tach w ten spos�b, jak opowiedzia�em, dzi�kowali�my
Bogu i leczyli�my rany, bo z wyj�tkiem jednego �o�nierza nie by�o cz�owieka,
kt�ry by ich nie mia� po dwie, trzy, cztery, a dow�dca nasz nawet dziesi��.
Postanowili�my zawr�ci� na wysp� Kub�. Jednak wi�kszo�� naszych marynarzy by�a
ranna i brak�o ludzi do manewrowania �aglami, porzucili�my tedy na morzu
najmniejszy okr�t, podpaliwszy go i zabrawszy ze� �agle, kotwice i liny, i
rozdzielili�my marynarzy zdrowych pomi�dzy dwa pozosta�e okr�ty. Jednak wielk�
szkod� ponie�li�my, bowiem z powodu wielkiej bitwy, jak� stoczyli�my, i
po�piechu, z jakim dostali�my si� na okr�ty, nie zdo�ali�my zabra� st�gwi i
bary�ek, kt�re
nape�nili�my w Potonchanie, i wszystkie tam pozosta�y, tak �e nie mieli�my zgo�a
wody. Tak straszne by�o nasze pragnienie, �e j�zyk i wargi mieli�my pop�kane z
sucho�ci, bowiem nic dla ich orze�wienia nie by�o. Och, jak uci��liw� rzecz�
jest wyprawia� si� na odkrycie nowych ziem w ten spos�b, jak my�my to uczynili!
Mo�e to poj�� chyba tylko ten, kto sam przeszed� przez owe wielkie trudy.
Tak wi�c p�yn�li�my bardzo blisko l�du, aby znale�� w okolicy jak�� rzek� czy
zatok�, gdzie by mo�na zaczerpn�� wody, i po trzech dniach ujrzeli�my zatok�
sposobn� do wyl�dowania i mniemali�my, �e b�dzie tam uj�cie jakiej� rzeki i
znajdziemy s�odk� wod�. Wyskoczy�o na l�d pi�tnastu marynarzy z tych, kt�rzy
zostali na okr�tach i nie byli ranni, oraz trzech �o�nierzy uleczonych ju� od
postrza��w, zabrali �opaty i bary�ki, aby zaczerpn�� wody, ale owo uj�cie by�o
s�one, wi�c kopali na wybrze�u studnie, w kt�rych podobnie woda by�a niedobra,
s�ona i gorzka. Pomimo, �e by�a s�ona, przynie�li jej pe�ne bary�ki, ale nikt
nie m�g� jej pi�, a kilku �o�nierzy, kt�rzy pili, zachorza�o na �o��dek i na
jam� ustn�. W owym uj�ciu roi�o si� od wielkich jaszczur�w, dlatego na mapach
�eglarskich nosi nazw� Estero de los Lagartos.
Tymczasem podni�s� si� wiatr p�nocno-wschodni, tak silny, �e przybili�my do
brzegu, aby si� schroni�. Tak przetrwali�my dwa dni i dwie noce, a nast�pnie co
rychlej podnie�li�my kotwic� i rozwin�li�my �agle, aby pop�yn�� ku wyspie Kubie.
Ale pilot Alaminos porozumia� si� i naradzi� z innymi dwoma pilotami, �e by�oby
lepiej z miejsca, gdzie znajdowali�my si�, przep�yn�� na Floryd�, bowiem z map
oraz stopni i szeroko�ci geograficznych wyczyta�, �e byli�my od niej oddaleni
oko�o siedemdziesi�ciu mil i �e stamt�d do Hawany �egluga by�aby �atwiejsza i
kr�tsza ani�eli droga, kt�r� przyp�yn�li�my. I tak si� sta�o, jak powiedzia�,
bowiem jak s�yszeli�my, on to odkry� Floryd� razem z Juanem Ponce de Leon przed
czternastu laty i w�a�nie na tej ziemi pobito ich i poleg� Juan Ponce. Po
czterech dniach �eglugi ujrzeli�my ziemi� Florydy, a co si� tam zdarzy�o,
opowiem poni�ej.
Kiedy przybili�my do l�du, postanowili�my, �e z okr�tu zejdzie dwudziestu
�o�nierzy, kt�rzy byli najzupe�niej uleczeni z ran, w�r�d nich by�em ja i pilot
Anton de Alaminos. Nasz dow�dca by� ci�ko ranny, n�ka�o go i os�abia�o wielkie
pragnienie i b�aga� nas, aby�my za wszelk� cen� przynie�li mu s�odkiej wody, bo
usycha z pragnienia � jak ju� powiedzia�em, woda, jak� mieli�my, by�a s�ona i
niezdatna do picia. Kiedy znale�li�my si� na l�dzie ko�o uj�cia rzeki, pilot
Alaminos rozpozna� wybrze�e i rzek�, �e w tym miejscu w�a�nie wyl�dowa� z Juanem
Ponce
de Leon, kiedy odkryli to wybrze�e, i �e tam stoczyli z nimi bitw� Indianie,
zabijaj�c wielu �o�nierzy, trzeba wi�c, aby�my byli bardzo ostro�ni. Zaraz
postawili�my dw�ch �o�nierzy na czatach i na szerokiej pla�y zacz�li�my kopa�
g��bokie studnie tam, gdzie zdawa�o nam si�, �e mo�e by� s�odka woda. Bogu
dzi�ki znale�li�my dobr� wod�, z rado�ci� wi�c, aby si� ni� nasyci�, aby upra�
p��tno do opatrywania ran, pozostali�my tam przez godzin�. Kiedy uradowani ju�
chcieli�my wsi��� na �odzie z nasz� wod�, ujrzeli�my nadbiegaj�cego �o�nierza,
jednego z owych dw�ch pozostawionych na stra�y. Dawa� nam znaki i krzycza�: �Do
broni, do broni, zbli�aj� si� liczni wojownicy india�scy, jedni l�dem, drudzy od
strony morza w pirogach!" I �o�nierz wo�aj�cy, i Indianie podeszli do nas niemal
r�wnocze�nie. Ro�li, odziani w sk�ry zwierz�ce, mieli wielkie �uki, dobre szypy
i oszczepy, i co� w rodzaju mieczy, zbli�yli si� i zacz�li razi� nas strza�ami,
rani�c wielu naszych, mnie tak�e lekko ranili. Tak zaciekle siekli�my ich i
przebijali, tak strzelali�my z kusz i rusznic, �e poniechali nas i zawr�cili ku
morzu, aby przyj�� z pomoc� towarzyszom, kt�rzy podp�ywali pirogami, a z kt�rymi
zwarli si� marynarze. Indianie z pir�g, zraniwszy czterech marynarzy i pilota
Alaminosa w gardziel, opanowali ju� jeden z naszych okr�t�w i przeci�gali go ku
uj�ciu. Rzucili�my si� na nich, wchodz�c nawet w wod� po pas, i or�em
zmusili�my ich do porzucenia okr�tu. Po�o�yli�my trupem na brzegu i w wodzie
dwudziestu dw�ch Indian, za� trzech lekko rannych uj�li�my, ale skonali na
okr�tach.
Po sko�czonej potyczce zapytali�my �o�nierza, kt�rego zostawili�my na czatach,
co si� sta�o z jego towarzyszem, zwanym Berrio. Odrzek�, �e widzia�, jak oddali�
si� z siekier� w r�ce, aby �ci�� ma�� palm�, i doszed� a� do uj�cia, przy kt�rym
pojawili si� wojownicy india�scy, nast�pnie s�ysza� wo�anie po hiszpa�sku i
w�a�nie z powodu tych krzyk�w zaraz przybieg� do nas, a w�wczas tamci musieli
Berria zabi�. By� to w�a�nie jedyny �o�nierz, kt�ry wyszed� bez szwanku z bitwy
pod Potonchanem, lecz wida� los chcia�, aby tutaj zgin��. Zaraz zacz�li�my
szuka� naszego �o�nierza wedle �cie�ki, jak� wygnietli owi Indianie, kt�rzy nas
napadli, znale�li�my palm�, kt�r� zacz�� �cina�, a doko�a niej liczne �lady,
liczniejsze ni� gdzie indziej, sk�d wnie�li�my, �e porwali go na pewno �ywcem,
nie by�o bowiem �ladu krwi. Rozbiegli�my si� szukaj�c na wszystkie strony, co
trwa�o ponad godzin�, nawo�ywali�my, a nie dowiedziawszy si� nic o nim,
zawr�cili�my, by si��� w �odzie. Zabrali�my s�odk� wod�, kt�r� wszyscy nasi
�o�nierze uradowali si�, jakby�my im przynie�li �ycie. Jeden z �o�nierzy rzuci�
si� nawet z okr�tu do �odzi i ulegaj�c wielkiemu pragnieniu, jakie go dr�czy�o,
porwa� jedn� ze st�gwi i wypi� tyle wody, �e wzd�o go i zmar� po dw�ch dniach.
Za�adowawszy na okr�ty nasz� wod�, umocowawszy �odzie, podnie�li�my �agle p�yn�c
ku Hawanie. �aska boska zawiod�a nas do portu Carenas, gdzie teraz rozwin�o si�
miasto Hawana, w�wczas zwa�o si�
to Puerto de Carenas. Kiedy znale�li�my si� na l�dzie, z�o�yli�my dzi�kczynienie
Bogu.
W Hawanie trzech �o�nierzy zmar�o z ran, a nasze okr�ty wesz�y do portu w
Santiago, gdzie mieszka� gubernator. Wysadzili�my tam dw�ch Indian pojmanych na
przyl�dku Cotoche, kt�rzy nazywali si� teraz Melchior i Julian, i wydobyli�my
skrzynk� z diademami, kaczuszkami i rybkami oraz innymi drobiazgami ze z�ota, a
tak�e liczne bo�ki, prawdziwe arcydzie�a sztuki, kt�re na wszystkich wyspach �
jak San Domingo, na Jamajce, a nawet w Kastylii � zas�yn�y szeroko: m�wiono, �e
w �adnych krainach na ca�ym �wiecie nie odkryto pi�kniejszych. Kiedy ogl�dano
bo�ki z gliny w tak rozmaitych postaciach, m�wiono, �e s� to bo�ki poga�skie.
Inni m�wili, �e nale�a�y one do �yd�w wygnanych przez Tytusa i Wespazjana z
Jerozolimy, a kt�rych rozbite okr�ty dop�yn�y a� tutaj. Diego Velazquez
wypytywa� owych Indian jeszcze o co innego, a mianowicie, czy w ich krajach s�
kopalnie z�ota, a oni na migi dali mu pozna�, �e s�. Pokazywali piasek z�oty i
m�wili, �e du�o tego jest w ich kraju, a nie powiadali prawdy, bowiem jasne
jest, �e na przyl�dku Cotoche ani na ca�ym Jukatanie nie ma kopalni z�ota ani
srebra.
Pokazywali te� ziemi�, na kt�rej sadz� ro�liny, z kt�rych korzeni robi si� chleb
maniokowy. Ro�lina ta nazywa si� na wyspie Kuba juka, Indianie za� m�wi�c o
ziemi, m�wili tlati � te dwa s�owa z��czone, juka i tlati, da�y Jukatan.
Hiszpanie obecni przy rozmowie Velazqueza z Indianami m�wili: �Panie, ci
Indianie m�wi�, �e ich ziemia nazywa si� Jukatan". I to imi� jej zosta�o. Ale w
j�zyku Indian ziemia ta nazywa si� zgo�a inaczej.
My wszyscy, �o�nierze, kt�rzy odbyli�my t� odkrywcz� wypraw�, straciwszy
niewielkie mienie, jakie posiadali�my, wr�cili�my na wysp� Kub� w biedzie i w
ranach. Ka�dy odjecha� w swoj� stron�, a dow�dca niebawem zmar�.
Przez d�ugie dni leczyli�my rany i wedle oblicze� pi��dziesi�ciu siedmiu jeszcze
zmar�o. By� to jedyny zysk osi�gni�ty z tej odkrywczej wyprawy. Za� Diego
Velazquez napisa� do Kastylii, do pan�w audytor�w Kr�lewskiej Rady Indii, �e to
on odkry� te ziemie i wyda� na to olbrzymie sumy z�otych pesos, co rozg�asza� i
og�asza� don Juan Rodriguez de Fonseca, biskup Burgos i arcybiskup Rosany,
przewodnicz�cy Rady Indii, kt�ry ze swej strony napisa� do Jego Kr�lewskiej
Mo�ci do Flandrii, wys�awiaj�c w swych listach Diega Velazqueza, nie wspominaj�c
ni s�owem o nas, kt�rzy je odkryli�my istotnie.
Ksi�ga druga WYPRAWA POD WODZ� JUANA DE GRIJALYA
Jak Diego Ve�azquez, gubernator wyspy Kuby, postanowi� wys�a� now� wypraw� na
ziemie przez nas odkryte, a wodzem naczelnym jej zosta� szlachcic nazwiskiem
Juan de Grijaha
W roku 1518 gubernator Kuby, utrzymawszy dobr� wiadomo�� o ziemiach przez nas
odkrytych, zwanych Jukatan, postanowi� wys�a� armad� i dla niej poszukiwano
czterech okr�t�w; dwa wzi�to z owych trzech, na kt�rych wyruszyli�my poprzednio
z Franciskiem Hernandezem de Cordoba, inne dwa zakupi� Diego Velazquez ostatnio
za swoje pieni�dze. W czasie kiedy wyprawa zosta�a postanowiona, w Santiago de
Kuba, gdzie przebywa� Velazquez, znajdowali si� niejaki Juan de Grijalva, Alonso
de Avila, Francisco de Montejo i Pedro de Alvarado, kt�rzy za�atwiali rozmaite
sprawy z gubernatorem, gdy� wszyscy mieli Indian na wyspie i byli znacznymi
osobami. U�o�ono, �e naczelnym wodzem b�dzie Juan de Grijalva, krewniak Diega
Velazqueza, dow�dztwo jednego okr�tu powierzono Alonsowi de Avila, drugiego
Pedrowi de Alvarado, a trzeciego � Fran-ciskowi de Montejo.
Teraz ka�dy dow�dca zaj�� si� aprowizacj� swego okr�tu w �ywno��, chleb
moniakowy i s�onin�. Diego Velazquez zaopatrzy� cztery okr�ty, dostarczy� pewnej
ilo�ci paciork�w i innych drobiazg�w na wymian�. Mnie za� poleci� przy onych
dow�dcach obowi�zki chor��ego. A �e o tych ziemiach szed� rozg�os, �e by�y
bogate i mia�y domy murowane, za� Indianin Julian zapewnia�, �e posiadaj� z�oto,
wielkiej nabrali ch�ci mieszka�cy i �o�nierze, nie posiadaj�cy Indian na wyspie,
aby wzi�� udzia� w wyprawie, tak �e wkr�tce zebrali�my dwustu czterdziestu
towarzyszy i ka�dy z nas na w�asny koszt zakupi� �ywno�� i bro�. W ten spos�b po
raz drugi wraca�em ku tym ziemiom, ale pod innymi wodzami. Wiedzia�em, �e Diego
Velazquez wyda� instrukcje, aby zebra� mo�liwie najwi�cej z�ota i srebra, i
je�li ziemie oka�� si� podatne, osiedli� si� na nich, je�eli za� nie, powr�ci�
na Kub�. Jako kontroler floty jecha� niejaki Pe�alosa rodem
z Segovii, zabrali�my tak�e ksi�dza Juana Diaza z Sewilli, obu tych samych
pilot�w, co poprzednio, a mianowicie Antona de Alaminos z Palos i Camacha z
Triany oraz dw�ch nowych.
Kiedy zgromadzili�my wszystkich naszych �o�nierzy i wydali�my instrukcje,
kt�rych mieli si� trzyma� piloci, oraz ustanowili�my �wietlne sygna�y, po
wys�uchaniu mszy 8 kwietnia 1518 roku rozwin�li�my �agle i dziesi�tego dnia
min�li�my przyl�dek Guaniguanico, inaczej zwany San Anton. Po dziesi�ciodniowej
podr�y ujrzeli�my wysp� Cozumel, kt�r� dopiero w�wczas odkryli�my, bowiem pr�dy
znios�y nas ni�ej, ni� kiedy �eglowali�my z Franciskiem Hernandezem de Cordoba.
Kiedy okr��yli�my wysp� wzd�u� wybrze�a po�udniowego, ujrzeli�my wie� o niewielu
domach i niedaleko wolne od ska� dogodne miejsce l�dowania, wi�c zeszli�my na
l�d z dow�dc� i znaczn� liczb� �o�nierzy. Tubylcy, zaledwie dostrzegli
zbli�aj�cy si� �aglowiec, uciekli, nigdy bowiem nie widzieli takiego. �o�nierze
zeszli na l�d i znale�li w�r�d pola kukurydzianego dw�ch starc�w ju� tak
s�abych, �e nie mogli chodzi�, i z pomoc� dw�ch Indian � Juliana i Melchiora,
kt�rzy ich rozumieli, bowiem ich kraj oddalony jest od wyspy Cozumel zaledwie o
cztery mile i maj� jeden j�zyk � przyprowadzili ich przed dow�dc�. Dow�dca
przyj�� �askawie obu starc�w i da� im kilka sznur�w paciork�w, po czym wys�a�
ich, aby przywo�ali kacyk�w owej wsi. Odeszli i nigdy nie powr�cili.
Kiedy trwali�my w oczekiwaniu, nadesz�a m�oda Indianka wielkiej urody i odezwa�a
si� w j�zyku wyspy Jamajki, m�wi�c, �e wszyscy Indianie i Indianki z owej wsi
uciekli w lasy ze strachu. Wielu naszych �o�nierzy i ja rozumieli�my bardzo
dobrze �w j�zyk, kt�ry jest podobny do j�zyka wyspy Kuby, dziwili�my si�, �e j�
tu widzimy, i pytali�my, jak si� tu znalaz�a. Odpowiedzia�a, �e dwa lata temu
zagnana tu zosta�a wielka ��d�, w kt�rej na po��w z wyspy Jamajki wyprawi�o si�
dziesi�ciu tamtejszych Indian. Pr�d wyrzuci� ich na ten brzeg, gdzie jej m��
oraz inni Indianie z Jamajki zostali przez tubylc�w zabici na ofiar� bo�kom.
Dow�dca pomy�la�, �e Indianka mog�aby by� dobr� po�redniczk�, i pos�a� j�, aby
przywo�a�a Indian i kacyk�w owej wsi, polecaj�c jej za dwa dni powr�ci�.
L�kali�my si� bowiem, �e gdyby�my wys�ali Indian � Juliana i Melchiora �
uciekliby do swego kraju, kt�ry le�a� w pobli�u, i dlatego nie odwa�yli�my si�
ich pos�a� z wezwaniem. Kiedy powr�ci�a Indianka z Jamajki, o�wiadczy�a, �e
�aden z Indian nie chcia� przyj�� pomimo wszelkich jej przed�o�e�. Nadali�my tej
wsi nazw� Santa Cruz, jako �e kiedy weszli�my do niej, by� dzie� �wi�tego
Krzy�a. Znale�li�my tam liczne pasieki, dobre ziemniaki oraz wieprze, kt�re maj�
jakby grzebie� na grzbiecie. W tej okolicy by�y trzy wsie, ta, przy kt�rej
wyl�dowali�my, by�a najwi�ksza, obok by�y dwie mniejsze. O tym wszystkim
przekona�em si�, kiedy po raz trzeci powr�ci�em tam z Kortezem. Obw�d tej wyspy
wynosi dwie mile.
Kiedy dow�dca Juan de Grijalva spostrzeg�, �e tracimy czas nadaremnie, rozkaza�
wsi��� na okr�ty. Indianka z Jamajki wsiad�a z nami i po�eglowali�my dalej.
P�yn�c w kierunku tym samym, co z Franciskiem Hernandezem, po o�miu dniach
przybyli�my w okolice wsi Potonachan, gdzie ponie�li�my byli kl�sk� od Indian
tamtejszych. Poniewa� w zatoce morze jest bardzo p�ytkie, zakotwiczyli�my okr�ty
o mil� od brzegu i na wszystkich �odziach przewie�li�my po�ow� �o�nierzy, chc�c
wyl�dowa� w pobli�u wsi. Indianie z tej wioski oraz inni, z s�siedztwa, zbiegli
si� podobnie jak poprzednim razem, kiedy zabili nam pi��dziesi�ciu sze�ciu
�o�nierzy i wszystkich nas bardzo poranili. Z tego powodu wielce zadufani i
butni, wedle zwyczaju byli dobrze uzbrojeni w �uki, strza�y, dzidy tak d�ugie,
jak nasze, oraz inne, kr�tsze, w tarcze i maczugi, w swoje miecze obosieczne, w
kamienie i proce, mieli tr�by i b�bny, a na sobie pancerze tkane z bawe�ny.
Wi�kszo�� mia�a twarze pomalowane na czarno, inni na kolorowo, inni na bia�o.
Stali w pogotowiu, czekaj�c, aby w momencie gdy wyl�dujemy, napa�� na nas.
Nauczeni do�wiadczeniem poprzedniego razu, zabrali�my na �odzie falkonety i
byli�my wyposa�eni w kusze i rusznice. Zaledwie zbli�yli�my si� do l�du, zacz�li
nas ostrzeliwa� z �uk�w i obur�cz ciska� oszczepy. Cho� nasze falkonety wiele im
szkody wyrz�dzi�y, zasypali nas takim gradem strza�, �e zanim dosi�gli�my l�du,
ranili ponad po�ow� naszych. Ale zaledwie wysadzili�my na l�d naszych �o�nierzy,
si�a natarcia Indian os�ab�a, zd�awiona �mia�ymi ciosami, pchni�ciami miecza i
strza�ami z kuszy, bowiem cho� zasypywali nas szypami z wynios�o�ci, wszyscy
mieli�my na sobie pancerze tkane z bawe�ny; do�� d�ugo walczyli�my, zanim
zmusili�my ich do cofni�cia si� na moczary w pobli�u wioski.
W tej bitwie zabito nam siedmiu �o�nierzy, a mi�dzy nimi Juana de Quiteria,
znaczn� osobisto��. Dow�dca Juan de Grijalva otrzyma� w�wczas trzy postrza�y i
wybito mu dwa z�by. Ranionych tam zosta�o ponad sze��dziesi�ciu naszych ludzi.
Ujrzawszy, �e wszyscy nasi przeciwnicy uciekli, doszli�my do wsi, opatrzyli�my
rany, pogrzebali�my poleg�ych. W ca�ej wsi nie znale�li�my �ywego ducha �
wszyscy uciekli. W tych potyczkach pojmali�my trzech Indian, a w�r�d nich
jednego dostojnika. Dow�dca poleci� im przywo�a� kacyka owej miejscowo�ci, przez
Juliana i Melchiora, naszych t�umaczy, wy�o�y� im w ich j�zyku, �e im
przebaczamy, co uczynili, i da� im dla kacyka zielone paciorki na znak pokoju.
Poszli i nigdy nie wr�cili. Mniemali�my, �e Indianie, Julian i Melchior musieli
im powiedzie� nie to, co im polecili�my, ale wr�cz co� przeciwnego. Pozostali�my
w tej miejscowo�ci trzy dni. Przypominam
sobie, �e kiedy walczyli�my, by�y tam w pobli�u ��ki, a na nich mn�stwo ma�ej
szara�czy, kt�ra gdy potykali�my si�, skaka�a i lataj�c uderza�a nas w twarz, a
�e r�wnocze�nie �ucznicy zasypywali nas gradem strza�, s�dzili�my, i� to owa
lataj�ca szara�cza, i nie zas�aniali�my si� tarczami, za� owe strza�y rani�y
nas. Odwrotnie, niekiedy brali�my ow� lataj�c� szara�cz� za strza�y i to
stwarza�o wielkie zamieszanie w�r�d walki.
�egluj�c dalej, dop�yn�li�my do uj�cia jakby bardzo szerokiej, bogatej w wod� i
wielkiej rzeki, nie by�a to jednak rzeka, jak to sobie wyobra�ali�my, tylko
doskona�y port, kt�ry le�a� pomi�dzy dwoma brzegami i dlatego wydawa� si� w�ski,
ale wej�cie mia� bardzo szerokie. Pilot Alaminos twierdzi�, �e to wyspa i l�d
si� tam ko�czy. Juan de Grijalva wraz z innymi oficerami i �o�nierzami zeszed� z
okr�tu i przez trzy dni sondowali�my uj�cie, badaj�c wod� w g�r� i w d� od
miejsca, sk�d zdawa�a si� wyp�ywa�, i przekonali�my si�, �e nie jest to wyspa,
ale zatoka w�r�d l�du i doskona�y port. By�o w tej okolicy kilka murowanych
�wi�ty�, a w nich mn�stwo bo�k�w z gliny, drzewa i kamienia, jedne w postaci
kobiet, inne w�y, by�o te� mn�stwo sk�r dzikich zwierz�t. S�dzili�my, �e w
pobli�u znajdziemy jakie� wsie, w kt�rych przy tak dogodnym porcie by�oby dobrze
si� osiedli�, ale okaza�o si� przeciwnie � okolica by�a niemal bezludna, a
czcicielami tych bo�k�w bywali kupcy i my�liwi, kt�rzy w przeje�dzie wp�ywali do
tego portu i sk�adali ofiary. Znajdowa�o si� tam wiele kryj�wek sarn i kr�lik�w,
z pomoc� charcicy zabili�my trzy sarny i du�o kr�lik�w. Kiedy wszystko
zbadali�my i zwiedzili, zawr�cili�my na okr�ty, ale charcica tam zosta�a.
Marynarze nazwali owo miejsce Puerto de Terminos.
P�yn�li�my wzd�u� brzeg�w ku zachodowi we dnie, bowiem noc� nie odwa�ali�my si�,
l�kaj�c si� mielizn i ska�. Po trzech dniach ujrzeli�my uj�cie rzeki bardzo
szerokie, podp�yn�li�my bli�ej, bo zdawa�o si� nam to dobrym portem, ale
zbli�ywszy si� dostrzegli�my przed nim mielizny, wi�c spu�cili�my �odzie i
sonduj�c wod� przekonali�my si�, �e dwa wi�ksze okr�ty nie b�d� mog�y wej�� do
portu. W tym stanie rzeczy postanowili�my zakotwiczy� je na morzu, a na dw�ch
mniejszych okr�tach i na �odziach podp�yn�li�my ku uj�ciu ze wszystkimi
�o�nierzami, w pirogach przy brzegu widzieli�my bowiem, podobnie jak w
Potonchanie, licznych Indian uzbrojonych w �uki i strza�y oraz wszelk� inn�
bro�. Wnie�li�my st�d, �e
w pobli�u musi znajdowa� si� jaka� wi�ksza osada. Widzieli�my r�wnie�, p�yn�c
wzd�u� brzeg�w, zarzucone na po��w sieci. Rzeka ta zwie si� Tabasco, bowiem
kacyk owej miejscowo�ci zowie si� Tabasco, ale poniewa� odkrywc� by� Juan de
Grijalva, nazwali�my t� rzek� Grijalva, i tak jest na mapach �eglarskich.
Wr��my jednak do naszej opowie�ci. Kiedy zbli�yli�my si� na p� mili do osady,
us�yszeli�my wielki �omot r�banych drzew, z kt�rych Indianie budowali umocnienia
i palisady, zapewne przygotowuj�c si� do walki z nami, skoro to spostrzegli�my,
zeszli�my na l�d w miejscu, gdzie by� ma�y gaj palmowy, oko�o p� mili odleg�y
od osady. Ledwie Indianie nas dostrzegli, zbli�y�o si� oko�o pi��dziesi�ciu
�odzi z uzbrojonymi wojownikami. W za�omach rzeki, w pewnym oddaleniu, nie
�miej�c si� zbli�y�, sta�o mn�stwo innych �odzi pe�nych wojownik�w. Widz�c to,
byli�my ju� gotowi do strzelania z kusz i rusznic, ale dzi�ki Bogu najpierw
zdecydowali�my si� porozumie� z nimi. Przez Juliana i Melchiora, kt�rzy dobrze
j�zyk ich znali, zapewnili�my ich, �e nie maj� si� czego l�ka�, bo chcemy im
powiedzie� co�, czego wys�uchawszy, chwali� sobie b�d� nasze przybycie do ich
dom�w, chcemy im tak�e da� przedmioty przez nas przywiezione. Zrozumieli
przemow�, podp�yn�y do nas cztery �odzie z oko�o trzydziestu wojownikami i
zaraz pokazali�my im naszyjniki z zielonych paciork�w i zwierciade�ka, i
niebieskie kryszta�y. Skoro tylko to zobaczyli, zdawa�o si�, �e si� udobruchali,
byli bowiem pewni, �e s� to chalchiuis, bardzo przez nich cenione.
W�wczas dow�dca za po�rednictwem Juliana i Melchiora oznajmi� im, �e przybywamy
z odleg�ych ziem i jeste�my wasalami wielkiego cesarza, imieniem don Carlos,
kt�ry za wasal�w ma wielkich pan�w i kacyk�w, i �e powinni go uzna� za pana, a
bardzo dobrze na tym wyjd�, oraz aby w zamian za paciorki dali nam �ywno�� i
kury. Odpowiedzia�o dw�ch spo�r�d nich, z kt�rych jeden by� naczelnikiem, a
drugi kap�anem, �e dadz� nam �ywno�� i wymieni� swoje rzeczy na nasze, ale �e
w�adc� maj� w�asnego, my za� teraz nagle przybywamy i chcemy im narzuci� pana
nie znaj�c ich, powinni�my si� tedy mie� na baczno�ci, gdy� gotowi wyst�pi�
przeciw nam zbrojnie, jak w Potonchanie, maj� bowiem trzy xiquipiles wojownik�w
�ci�gni�tych ze wszystkich okolic przeciw nam, a ka�dy xiquipil liczy osiem
tysi�cy ludzi. Powiedzieli te�, �e dobrze wiedz�, i� kilka dni temu w
Potonchanie zabili�my i ranili ponad dwustu ludzi, ale �e oni nie s� tak s�abi
jak tamci i dlatego wyszli rozm�wi� si� z nami, aby wiedzie�, czego chcemy. To,
co im powiemy, powt�rz� kacykom licznych wsi, zgromadzonym na narad� w sprawie
wojny czy pokoju. Zaraz wi�c nasz dow�dca u�ciska� ich na znak pokoju, da� im
kilka naszyjnik�w z paciork�w i poleci�, aby co rychlej powr�cili z odpowiedzi�,
oznajmi� tak�e, �e je�li nie powr�c�, b�dziemy zmuszeni uda� si� do ich wsi,
cho� nie mamy zamiaru im szkodzi�.
Nast�pnego dnia z gaju palmowego, gdzie roz�o�yli�my si�, ujrzeli�my ponad
trzydziestu Indian, a w�r�d nich kacyka � nie�li pieczone ryby i kury, owoce
zapote i chleb kukurydziany oraz kilka mis z w�glami i kadzid�em. Okadzili nas
wszystkich, po czym na ziemi roz�cielili trzcinowe maty, kt�re tam
nazywajs^petates, na nich derk�, a na niej u�o�yli rozmaite ozdoby ze z�ota,
jedna na kszta�t diadem�w, inne kaczuszek podobnych do kastylskich, jeszcze inne
na kszta�t jaszczureczek, trzy naszyjniki z pustych kolorowych pere�ek oraz inne
przedmioty z�ote ma�ej warto�ci, niewarte nawet dwustu pesos. Przynie�li te�
opo�cze i opaski, jakie sami nosz�, i prosili, aby�my to ch�tnym sercem
przyj�li, nie maj� bowiem wi�cej z�ota, aby nam ofiarowa�, ale tam gdzie
zachodzi s�o�ce, jest jego wiele, m�wili: Culua, Culua i Mexico, Mexico, a my
nie wiedzieli�my ani, co to jest Culua, ani Mexico. I chocia� dary nie by�y
wiele warte, wielkim zyskiem dla nas by�a wiadomo��, �e z�oto istnieje. Dow�dca
Juan de Grijalva podzi�kowa� im za dary i ofiarowa� zielone paciorki,
postanowili�my jak najrychlej wr�ci� na okr�ty, kt�rym grozi�o wielkie
niebezpiecze�stwo z powodu zrywaj�cego si� p�nocnego wiatru, a tak�e chcieli�my
zbli�y� si� do okolic, gdzie, jak powiadali, znajduje si� z�oto.
Wr�ciwszy na okr�ty, p�yn�li�my wzd�u� wybrze�y i po dwu dniach ujrzeli�my na
l�dzie miejscowo�� zwan� Ayagualulco. Na wybrze�u przechadza�o si� wielu Indian
z tarczami z ��wiej skorupy, kt�ra tak l�ni�a w s�o�cu, �e niekt�rzy z naszych
�o�nierzy upierali si�, i� musi by� z taniego z�ota. Indianie ci kroczyli boso,
jakby kpi�c ze statk�w, bezpieczni na piaskach wybrze�a. Nadali�my tej
miejscowo�ci nazw� La Rambla i tak jest znaczona na mapach �eglarskich.
Posuwaj�c si� dalej wzd�u� brzeg�w, ujrzeli�my zatok�, do kt�rej wpada rzeka
Tonala.
Wkr�tce znale�li�my si� w pobli�u wielkiej rzeki Guazacualco. Mieli�my ochot�
wej�� do jej uj�cia, aby j� bli�ej zbada�, ale pogoda by�a przeciwna. Zaraz
potem ukaza�y si� wysokie, �nie�ne g�ry, kt�re przez ca�y rok pokryte s�
�niegiem, a tak�e inne g�ry, tu� nad morzem, te nazywaj� si� San Martin.
Nadali�my im t� nazw�, bowiem pierwszym, kt�ry