8049
Szczegóły |
Tytuł |
8049 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8049 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8049 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8049 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SEBASTIAN MIERNICKI
PAN SAMOCHODZIK I... �WILHELM GUSTLOFF�
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WST�P
Kapitan Hegel i porucznik Kapfstein spogl�dali na przyciemnione �wiat�a
samochodu
osobowego zbli�aj�cego si� po za�nie�onym pasie startowym. Spomi�dzy wysoko
postawionych ko�nierzy kurtek lotniczych wydobywa�y si� k��by pary i dym z
papieros�w.
- Wszystko gotowe! - zameldowa� szef mechanik�w.
Kapitan niedbale zasalutowa� dotykaj�c daszka czapki. Samoch�d zatrzyma� si�
przy
pilotach. Otworzy�y si� tylne drzwiczki i wysiad� wysoki oficer w kurtce
niemieckich
strzelc�w g�rskich. Zdj�� czapk� i r�k� przeczesa� jasne w�osy. Odwr�ci� si� i z
tylnego
siedzenia zabra� wypchany plecak oraz schmeissera.
- Pu�kownik Stucker - nowo przyby�y przedstawi� si� pilotom.
Hegel patrzy� na przybysza bez s�owa.
- Dok�d pan chce lecie�? - Kapfstein zapyta� Stuckera.
- Tu - Stucker zza pazuchy wyj�� cienk� tekturow� teczk�.
Bladoniebieskie oczy Stuckera pozosta�y bez wyrazu, chocia� doskonale pami�ta�
dzisiejsze spotkanie ko�o zamku w Kr�lewcu.
Na zamkowym dziedzi�cu trwa�o pakowanie ostatnich skrzy� do ci�ar�wek. Stucker
sta� pod o�nie�onym drzewem i czeka�. Punktualnie o 12.08 podszed� do niego
cywil w
sk�rzanym p�aszczu.
- Pan Stucker? - upewni� si� cz�owiek, kt�rego twarzy nie by�o wida� znad wysoko
postawionego ko�nierza.
- Mo�e.
- Pozdrowienia z mauzoleum Lenina - Stucker us�ysza� um�wione has�o.
- Wi�c?
- Pana propozycja jest nie do przyj�cia.
- Dlaczego?
- Mamy wp�aci� dolary na pana konto w Szwajcarii i zatopi� wskazany przez pana
statek? Jak� mamy pewno��, ze �adunek pozostanie nienaruszony po katastrofie i
nikt go
przed nami nie wydob�dzie?
- Wska�� wam odpowiednie miejsce do ataku, a skrzynie b�d� dobrze
zabezpieczone... na ka�d� okoliczno��.
- Nie mamy �adnych gwarancji...
Stucker cmokn�� niezadowolony.
- Chcecie, �ebym wam przywi�z� to do Moskwy, a wy mnie pocz�stujecie kul� w �eb?
- Wie pan, �e zas�uguje pan na to.
- Darujcie sobie, towarzyszu, takie gadanie. Amerykanie kupi� te informacje bez
szemrania.
- Amerykanie przyjechali do Europy wygra� wojn� i zrobi� dobry interes, ale nie
zechc� z nami zadziera�... My tu zostaniemy.
Stucker westchn��.
- Wi�c nie? To wasze ostatnie s�owo?
- Da - odpowiedzia� po rosyjsku rozm�wca Stuckera. - Nied�ugo to wszystko b�dzie
nasze. Pan i pana skrzynki pewnie te�.
Stucker zasalutowa� i odwr�ci� si� bez s�owa. Nast�pne godziny sp�dzi� na
za�atwianiu
kilku wa�nych spraw, mi�dzy innymi samolotu. Dokument z w�asnor�cznym podpisem
Hitlera robi� na wszystkich odpowiednie wra�enie. Dlatego teraz mia� do
dyspozycji Junkersa,
bombowca w wersji rozpoznawczej.
Kapfstein otworzy� tekturow� teczk�. W �rodku by�y cieniutkie arkusze aluminium
z
nadrukowanymi mapami Ba�kan�w i W�och.
- Daleka podr� przed nami - mrukn�� porucznik.
- Wy tam polecicie, ja wysi�d� po drodze - odrzek� Stucker.
- W Szwajcarii? - do rozmowy w��czy� si� Hegel.
- Zobaczycie - odpowiedzia� Stucker. - W dow�dztwie zapewniano, �e macie
najlepszy samolot, najnowsze radary i jeste�cie bardzo dobrzy.
- Podobno Iwan ma dzi� w nocy ruszy� do ofensywy - Hegel m�wi� bezczelnie
patrz�c
w oczy Stuckera. - Okazuje si�, �e wierni s�ugusi Hitlera ju� teraz uciekaj�...
Stucker po�o�y� d�o� na spu�cie pistoletu maszynowego.
- Macie swoje rozkazy?! Wykona�! - krzykn��.
Hegel i Kapfstein obr�cili si� bez s�owa, weszli pod brzuch bombowca i weszli do
�rodka po drabince umieszczonej na jego spodzie. Stucker ruszy� za nimi.
Wskazali mu
miejsce ni�ej, przed sob�, w przeszklonej kabinie. Kapfstein odczytywa� list�
czynno�ci przed
startem, a Hegel po kolei sprawdza� wska�niki, kr�ci� pokr�t�ami, a� w ko�cu
uruchomi� oba
silniki. Tr�j�opatowe �mig�a obraca�y si� coraz szybciej. Mechanik zabra�
drewniane kliny
spod k� i samolot potoczy� si� po p�ycie lotniska.
Junkers dostojnie wzni�s� si� w powietrze i skierowa� si� na po�udnie. Na
wschodzie
s�o�ce wychyla�o si� zza horyzontu, a w dole szaro�� poranka roz�wietla�y
wybuchy.
- Iwan zaatakowa� - powiedzia� Hegel.
- Mamy trzech bandyt�w na pi�tej, pi��set metr�w nad nami - zameldowa� Kapfstein
patrz�c na ekran radaru.
- Stucker! - Hegel kopn�� pasa�era w rami�. - Potrafisz obs�ugiwa� karabin
maszynowy?
Stucker spojrza� zdziwiony. Hegel nagle wykona� gwa�towny ruch sterem. Junkers
zakr�ci� w lewo nurkuj�c ku pokrytej �niegiem ziemi.
Obok przemkn�y dwie sylwetki my�liwc�w z czerwonymi gwiazdami.
- Jeszcze jeden! - przypomnia� Kapfstein. - Schodzi poni�ej nas. Ca�y czas
siedzi nam
na ogonie.
- Rusz si�! - Hegel pop�dza� Stuckera.
Pu�kownik niezgrabnie wygramoli� si� ze swojego fotela i przeszed� na ty�
kabiny.
Kapfstein pom�g� mu zamontowa� dwa sprz�one karabiny maszynowe.
- Kapfstein! - zawo�a� Hegel. - Do radaru. Uruchom noktowizor.
Nad pulpitem pilota umieszczono eksperymentalne urz�dzenie umo�liwiaj�ce
widzenie w ciemno�ciach, montowane ju� w niekt�rych czo�gach. Hegel pochyli� si�
i
przytkn�� oczy do okular�w lunety.
- Niech pan strzela kr�tkimi seriami, ale tylko wtedy, kiedy powiem - Kapfstein
poucza� Stuckera.
Dwa my�liwce nadlatywa�y od przodu. Ich piloci strzelali d�ugimi seriami
�wietlistych
pocisk�w. Hegel tylko pchn�� wolant do przodu i zszed� do samej ziemi.
Kad�ub Junkersa pomalowany na bia�o zlewa� si� z pokrytym �niegiem krajobrazem,
jednak my�liwiec z ty�u nie ust�powa�. Hegel prowadzi� samolot szerok� dolin�
rzeki, kt�rej
brzegi zarasta�y wysokie sosny.
- Iwan szykuje si� do skoku - zameldowa� Kapfstein.
My�liwiec wzni�s� si� wy�ej, nabra� pr�dko�ci i zanurkowa�.
- Stucker! Teraz! - krzykn�� Hegel.
Stucker pos�usznie nacisn�� spusty karabin�w maszynowych w chwili, gdy Junkers
gwa�townie poderwa� si� ku g�rze. Strumienie pocisk�w prawie odstrzeli�y
skrzyd�a
my�liwca z odleg�o�ci kilkudziesi�ciu metr�w. Rosyjski pilot trzyma� ju� r�k� na
guziku
uruchamiaj�cym jego karabiny, ale Niemiec by� szybszy. My�liwiec eksploduj�c
uderzy� w
ziemi�. Dwa pozosta�y my�liwce gdzie� znikn�y.
- Wracamy do Kr�lewca - zadecydowa� Hegel.
- Nie - rzek� Stucker odruchowo szukaj�c schmeissera.
Kapfstein wyj�� pistolet i wycelowa� go w pier� pasa�era, Hegel spojrza� na
map�.
- Mam lepszy pomys� - mrukn�� zadowolony.
Junkers zni�y� lot i �agodnie wyl�dowa� na tafli zamarzni�tego jeziora.
Kapfstein
otworzy� luk w pod�odze kabiny.
- Do widzenia! - rzuci� Hegel w stron� Stuckera. - Gdzie� tu jest miasteczko
W�gorzewo. My wracamy na wojn�, a pan niech kombinuje sobie dalej sam. Ruscy
nigdy nie
czaili si� na nas o tej porze. Nie maj� dobrych nocnych my�liwc�w. To nie
przypadek, �e
spotkali�my ich a� trzech. Skoro zdarzy�o si� to pierwszy raz i to w czasie lotu
z panem, to
oznacza, �e to pan mia� zgin��.
Stucker zabra� plecak i schylony wyszed� spod kad�uba samolotu. Nagle poczu�
dziwny zapach, a jego g�owa uderzy�a w co� mi�kkiego. Uni�s� g�ow� i zobaczy�
ko�ski �eb,
a wy�ej okr�g��, zmarzni�t� twarz o sko�nych oczach i wycelowan� w siebie luf�
pepeszy.
W kabinie zdumiony Hegel w��czy� wszystkie �wiat�a. Dooko�a Junkersa sta�o
kilkudziesi�ciu je�d�c�w.
- Ruscy - j�kn�� Kapfstein.
ROZDZIA� PIERWSZY
WYJAZD NA AUKCJ� � JAGUAR W ROWIE � PROPOZYCJA
DANIELLE � BURSZTYNOWY POS��EK � KRADZIE� SKARB�W �
UCIECZKA NA �DIABOLO� � POZNAJ� KOMISARZA SKOWRONKA
� CZY PAWE� JEST Z�ODZIEJEM?
Wyjazd do pa�acyku w P. spad� na mnie jak grom z jasnego nieba. M�j szef, Pan
Samochodzik, przeczyta� rano og�oszenie w jednej z lokalnych gazet, �e w ma�ej
miejscowo�ci w zabytkowym obiekcie jest organizowana ekskluzywna aukcja obraz�w.
Mia�em tylko kilka chwil na wypo�yczenie smokingu. Przed wyjazdem otrzyma�em od
pana
Tomasza czek in blanco �tak na wszelki wypadek�, gdyby pojawi� si� tam jaki�
rarytasik.
Do odtwarzacza kompakt�w w Rosynancie w�o�y�em sk�adank� przeboj�w zespo�u
�Perfect� i gna�em przed siebie w rytm piosenki �Lokomotywa z og�oszenia�. Co
chwila
spogl�da�em na zegarek i tylko mocniej naciska�em peda� gazu. Marcowe s�o�ce ju�
dawno
znik�o za horyzontem. Drog� przez sosnowy las co jaki� czas pokrywa�y ha�dy
�niegu. Nagle
na drog� z pobocza wyskoczy�a kobieta w balowej sukni i rozpaczliwie macha�a
r�koma.
Zatrzyma�em si� i rozejrza�em dooko�a. W rowie le�a� srebrzysty jaguar z
brytyjsk�
rejestracj�.
- M�wiono mi, �e Polacy to prawdziwi d�entelmeni - po angielsku przywita�a mnie
pechowa podr�niczka.
By�a wysok� blondynk�. Na stopach mia�a delikatne pantofelki na wysokim obcasie.
By�a ubrana w jasnoniebiesk� obcis�� sukni�. Jej szyj� zdobi�a z�ota kolia. W
upi�tych w kok
w�osach tkwi�a szpilka z brylantow� g��wk�. Mia�a oko�o trzydziestu pi�ciu lat.
Ona r�wnie�
lustrowa�a m�j wygl�d.
- Chyba mam szcz�cie - u�miechn�a si� poprawiaj�c niesforny kosmyk w�os�w. -
Danielle Wesson - przedstawi�a si� podaj�c mi d�o�. - Jak s�dz�, jedzie pan na
aukcj�?
- Tak - przyzna�em. - Zapraszam pani� do swojego samochodu...
- O, nie! Za nic nie zostawi� tutaj mojego jaguara. S�ysza�am, �e u was kradn�
ekskluzywne auta.
- Mamy ma�o czasu - j�kn��em.
Ona spojrza�a na mnie b�agalnie.
- No dobrze - zdj��em smoking, zakasa�em r�kawy i zaj��em si� przymocowaniem
liny
z wyci�garki Rosynanta do jaguara.
Po kilkunastu minutach auto Angielki sta�o ju� na drodze. Oboje skierowali�my
si� do
P. Min�li�my ma�e miasteczko zagubione gdzie� na Pomorzu Zachodnim i alej�
parkow�
wjechali�my na podjazd rz�si�cie o�wietlonego pa�acu. Wok� budynku kr�ci�o si�
kilku
ubranych na czarno ochroniarzy. W drzwiach sta�o dw�ch elegancko ubranych
m�czyzn.
- Czy mog� wiedzie�, jak pan si� nazywa? - zapyta� jeden z nich. By� szczup�ym
brunetem, o �niadej cerze i bystrym, zimnym spojrzeniu.
- Pawe� Daniec - przedstawi�em si�.
On spojrza� na kr�tk� list� nazwisk, kt�r� trzyma� w d�oni.
- Przykro mi - szepn�� patrz�c na mnie z zainteresowaniem. - Kto pana zaprosi�.
Pan
Sebedian?
Ju� chcia�em sk�ama�, gdy uratowa� mnie g�os zza moich plec�w.
- On jest ze mn� - o�wiadczy�a Danielle.
- Oczywi�cie - brunet sk�oni� si� nisko. - Ka�� przygotowa� dla pa�stwa pok�j.
- Nie trzeba - zaprotestowa�em.
- To konieczne - Danielle wymamrota�a mi do ucha.
Nie mia�em wyboru. Si�gn��em po walizk� Danielle i oboje poszli�my za drugim
elegantem, kt�ry zaprowadzi� nas na pi�tro pa�acyku. Szli�my po szerokich,
zakr�conych
schodach i weszli�my do ostatniego apartamentu po lewej stronie. Z okien
mogli�my
podziwia� o�nie�ony krajobraz parku.
Danielle pad�a na szerokie, ma��e�skie �o�e i g��boko westchn�a.
- Jestem skonana - rzuci�a. - Aukcja odb�dzie si� po kolacji, czyli za dwie
godziny.
Mamy du�o czasu, �eby dobrze si� pozna�.
Rozejrza�em si� po pokoju, w kt�rym nie by�o innego mebla do spania ni� �o�e,
wi�c
podejrzewa�em, �e czeka mnie noc na pod�odze.
- Co masz na my�li? - zapyta�em.
- Chod�my si� wyk�pa� - powiedzia�a zalotnie.
Nie czekaj�c ani chwili zrzuci�a z siebie sukni�, chwyci�a mnie za smoking i
poci�gn�a w stron� �azienki. Zdezorientowany ruszy�em za ni�.
- Szkoda wypo�yczonego smokingu - mrukn�a zdejmuj�c ze mnie marynark�.
Wesz�a do kabiny z prysznicem i pu�ci�a wod�. K��by pary wype�ni�y �azienk�.
- Rozbieraj si� i w�a� - rozkaza�a mi wystawiaj�c g�ow�.
W samej tylko bieli�nie do��czy�em do Danielle. Spojrza�a na mnie z ironi�.
- Mam dla ciebie interesuj�c� propozycj� - rzek�a nachylaj�c si� w moj� stron�.
Pi�� minut stali�my przytuleni do siebie pod strumieniami wody. Ona szybko
opowiada�a mi niezwyk�� histori�. Ca�y ten cyrk z k�piel� by� na u�ytek
mikrofon�w i kamer
zamontowanych w naszym apartamencie, �eby szumem wody zag�uszy� nasz� rozmow�.
Znaj�c wsp�czesne �rodki do pods�uchu wiedzia�em, �e i tak na niewiele si� to
zda.
- To jak? Zgadzasz si�? - spyta�a mnie na koniec swej tyrady. - To ci� ustawi do
ko�ca
�ycia. Za�atwi� ci brytyjskie obywatelstwo.
Bez s�owa kiwn��em g�ow�. W ko�cu przez tyle lat pracowa�em za marn� urz�dnicz�
pensj� i nikt opr�cz Pana Samochodzika nigdy mnie nie pochwali�.
Wyszli�my z �azienki i za�o�yli�my nasze wieczorowe stroje. Po chwili kto�
zapuka� i
uprzejmym g�osem zaprosi� nas na kolacj�. Zeszli�my do jadalni, gdzie sta� d�ugi
st� z
ekskluzywn�, posrebrzan� zastaw�. Wok� oko�o dwudziestu jedz�cych kr�ci�a si�
kilkuosobowa grupa kelner�w zmieniaj�cych talerze, dolewaj�cych wina. Wszyscy
go�cie
pa�acyku i jak mniema�em uczestnicy licytacji wygl�dali na bogatych ludzi. Kilku
starszym
panom towarzyszy�y o wiele od nich m�odsze kobiety. By�o tu tak�e kilka
dystyngowanych
ma��e�stw.
Posadzono nas pomi�dzy przedsi�biorc� z bran�y elektronicznej a �on� w�a�ciciela
kilku sklep�w jubilerskich. Prowadzili�my b�ahe dyskusje na temat warunk�w na
drodze oraz
podawanych nam smako�yk�w.
- Drodzy pa�stwo! - gwar rozm�w przerwa� brunecik. - Mister Sebedian.
Wszyscy wstali�my, �eby powita� naszego gospodarza. By� to m�czyzna w wieku
oko�o pi��dziesi�ciu lat. Kr�tko ostrzy�one siwe w�osy przylega�y do jego g�owy.
Nie mia�
zarostu, a u�miechni�t� twarz cz�owieka sukcesu roz�wietla� r�wny rz�d
bialutkich z�b�w. Do
tego mia� weso�e, piwne oczy. By� wysokim m�czyzn� o wysportowanej sylwetce.
- Mi�o mi pa�stwa go�ci� na tej aukcji troch� zapomnianych dzie� sztuki -
przem�wi�
po angielsku do zebranych. - Za chwil� rozpoczniemy licytacj�.
Usiad� przy stole i obserwuj�c wszystkich pi� bia�e wino. Po posi�ku podano
lampki
koniaku oraz cygara. Otwarto szerokie drzwi prowadz�ce z jadalni do du�ej sali
balowej z
wysokimi oknami si�gaj�cymi od pod�ogi do sufitu. Przez r�wnie wysokie, otwarte
drzwi
wpada�o do �rodka ch�odne powietrze z parku. Na �cianach, za szk�em wisia�y
fotografie i
reprodukcje obraz�w, rze�b, bi�uterii. Ze zdziwieniem czyta�em opisy. Wi�kszo��
z tych
dzie� sztuki uznano za zaginione w czasie drugiej wojny �wiatowej. Na �rodku
pomieszczenia
sta� wysoki sze�cian przykryty zielonym suknem. Tego tajemniczego obiektu
pilnowa�o
dw�ch ochroniarzy w garniturach. Solidne zgrubienia pod ich pachami �wiadczy�y,
�e nie
skrywali tam zwyk�ych pistolecik�w.
Spacerowali�my z Danielle wzd�u� �cian. Ona popija�a koniak, a ja leniwie �mi�em
cygaro.
- Teraz mi wierzysz? - Danielle wymownie spojrza�a w stron� wystawy.
- Tak - mrukn��em.
Sebedian stan�� na �rodku sali i klasn�� w d�onie, �eby zwr�ci� na siebie uwag�.
- Prosz� pa�stwa! - przem�wi�. - Przygotowa�em t� ma�� wystawk�, �eby pokaza�
skal� planowanego przedsi�wzi�cia. Teraz udowodni�, �e nie jest moim celem
oszukanie
pa�stwa.
Podszed� do zielonego sukna i teatralnym gestem szarpn�� je. Wszyscy j�kn�li z
zachwytu. Naszym oczom ukaza�a si� szklana gablota z p�metrowej wysoko�ci
pos��kiem
Apollina z bursztynu, u kt�rego st�p le�a� na oko dwukilogramowy stos z�otej
bi�uterii.
Drogie kamienie: rubiny, diamenty, brylanty b�yszcza�y i razi�y oczy.
- Za kwadrans rozpoczynamy aukcj� - o�wiadczy� Sebedian. - Ka�dy teraz mo�e
przemy�le� moj� ofert� lub ewentualnie skontaktowa� si� ze swoim mocodawc�.
Danielle delikatnie wyprowadzi�a mnie do parku. Ze zdziwieniem zauwa�y�em, �e
gdzie� znikn�li ubrani na czarno ochroniarze, kt�rych wcze�niej by�o tu pe�no. W
ciemno�ciach panowa�a jaka� niepokoj�ca cisza.
Danielle na chwil� w�o�y�a d�o� do torebki.
- Co tu robicie?! - us�yszeli�my za sob� m�ski g�os.
Napastnik przytkn�� mi luf� karabinu do kr�gos�upa. Jednocze�nie us�ysza�em
charakterystyczny odg�os odbezpieczanego ka�asznikowa. Danielle sta�a krok
przede mn�.
Powoli unios�em r�ce do g�ry. Cz�owiek za moimi plecami ponownie d�gn�� mnie
luf�.
- Idziemy do szefa - obwie�ci�.
B�yskawicznie obr�ci�em si� w prawo. Lew� d�oni� chwyci�em za d�o� ochroniarza
spoczywaj�c� na spu�cie, jednocze�nie zgi�ciem �okcia blokuj�c luf�. Praw� r�k�
chwyci�em
go od ty�u za jego lewe udo, tu� poni�ej krocza, i przewr�ci�em go twarz� do
ziemi. Jak
zwykle sprawdzi�y si� s�owa moich instruktor�w z �czerwonych beret�w�, �e
uzbrojeni
ludzie s� zbyt przywi�zani do broni. Usiad�em na plecach ochroniarza i kolb�
ka�asznikowa
uderzy�em go w okolice lewego ucha, �eby straci� przytomno�� na jaki� czas.
Danielle patrzy�a na mnie z podziwem.
- Nie mamy czasu - rzuci�a.
Wr�cili�my do sali balowej. Ustawiono tam krzes�a dla go�ci. Danielle ruszy�a w
ich
stron� i przechodzi�a obok Sebediana. Nagle z torebki wyszarpn�a pistolet i
przystawi�a go
do g�owy gospodarza. Ochroniarze nie zd��yli zareagowa�, uczestnicy aukcji
zamarli.
- Pawe�, spakuj skarby - rozkaza�a, rzucaj�c w moj� stron� torebk�. - W �rodku
znajdziesz worek.
Wszystkie oczy skierowa�y si� na mnie. Wyj��em z torebki czarny worek na �mieci
i
podszed�em do szklanej gablotki. Zauwa�y�em, �e by�a pod��czona do instalacji
alarmowej.
Spojrza�em na Danielle.
- W torebce, ma�e czarne pude�ko z zielonym guzikiem - powiedzia�a bacznie
obserwuj�c wszystkich i ca�y czas terroryzuj�c Sebediana.
Wyj��em pude�ko, wcisn��em guzik. Rozleg� si� pisk, na u�amek sekundy zgas�o
�wiat�o, a alarm przesta� dzia�a�. Zgas�y czerwone kontrolki na gablocie.
- Wy�adowanie elektromagnetyczne - wyja�ni�a mi Danielle.
Kopni�ciem rozbi�em szk�o i zacz��em wk�ada� do worka skarb. Danielle
przeprowadzi�a Sebediana do drzwi do jadalni. Poszed�em za ni�. Nikt nas nie
zatrzymywa�, a
Sebedian sprawia� wra�enie nad wyraz spokojnego. Z jadalni, przez hol wyszli�my
na
parking.
- Do twojego samochodu - powiedzia�a do mnie Danielle.
- A jaguar? - zapyta�em.
- Kradziony - wzruszy�a ramionami.
Zbli�y�em si� do Rosynanta. Danielle pu�ci�a Sebediana, lecz wci�� w niego
celowa�a.
Z mroku wy�oni� si� brunecik mierz�c do mnie z pistoletu. Palec wskazuj�cy
biela� na
spu�cie. Wykr�ci�em si� schodz�c mu z linii strza�u. Upu�ci�em worek i lew�
d�oni�
chwyci�em go za pistolet, blokuj�c mu jednocze�nie d�o�. Praw� r�k� uderzy�em go
w krta�, a
potem wykr�caj�c mu uzbrojon� d�o�, odebra�em pistolet. Danielle zabra�a worek i
wsiad�a
do Rosynanta. Pospieszy�em za ni�, czym pr�dzej uruchomi�em silnik, bo z oddali
dobiega�
odg�os policyjnych syren.
- B�d� ciebie pilotowa�a - powiedzia�a Danielle.
Pos�usznie jecha�em zgodnie z jej wskaz�wkami. Po godzinie szybkiej jazdy
dotarli�my do zaciemnionego gospodarstwa. Kto� otworzy� przed nami drzwi
stodo�y.
Wprowadzi�em Rosynanta do �rodka.
Danielle zabra�a z kopy siana worek �eglarski. Wyrzuci�a z niego stos ubra�.
- Przebieraj si� - dyrygowa�a.
Wybra�em sobie d�insy, wysokie buty, koszul�, bluz� i ciep��, sk�rzan� kurtk�.
Danielle wskaza�a wrota stodo�y. Wyszli�my na podw�rze. Z daleka s�ysza�em szum
morza.
Po dwudziestu minutach dotarli�my nad brzeg Ba�tyku. Bia�e grzywacze fal lekko
po�yskiwa�y w �wietle ksi�yca. Na pla�y czeka� na nas ponton �Zodiak� ze
sztywnym dnem.
Danielle usiad�a przy silniku, zepchn��em ��d� na wod�, a ona w��czy�a wsteczny
bieg, potem wykr�ci�a dzi�b w stron� czarnej, niskiej sylwetki jakiego� statku.
Ponton
podskakiwa� na falach, gdy p�dzili�my w stron� tajemniczego okr�tu. Po
kwadransie byli�my
ju� przy jego rufie.
Statek nazywa� si� �Diabolo�. Mia� chyba z sze��dziesi�t metr�w d�ugo�ci i
dziesi��
szeroko�ci. �r�dokr�cie zajmowa�a olbrzymia nadbud�wka. Na rufie znajdowa� si�
du�y
d�wig i �adownia jak w okr�tach desantowych lub na trawlerach. Otwarto przed
nami wjazd
do �adowni, a Danielle skierowa�a tam nasz ponton. Czyje� r�ce chwyci�y rzucon�
przeze
mnie cum� i po chwili zostali�my wci�gni�ci na pok�ad �Diabolo�.
Danielle trzymaj�c moj� r�k� poprowadzi�a mnie do kajuty mimo ciemno�ci
panuj�cych na statku. Drog� zna�a chyba na pami��. W kajucie znajdowa�y si� dwie
koje,
stolik, szafa i male�ki bulaj. Na stoliku sta� szampan. Danielle rzuci�a worek
na koj�,
otworzy�a butelk� szampana, rozla�a go do kieliszk�w.
- Za nowe �ycie Paw�a Daniec - wznios�a toast.
�ykn��em szampana i poczu�em, �e kr�ci mi si� w g�owie. Opad�em na koj�.
Pami�ta�em jeszcze, �e Danielle troskliwie zajrza�a mi prosto w oczy.
Jeszcze nie spa�em, gdy odezwa� si� dzwonek telefonu. Pomy�la�em, �e dzwoni
Pawe�
Daniec.
- Pan Samochodzik? - us�ysza�em m�ody g�os w s�uchawce. - Tu aspirant Cezary
Pirania, wsp�pracownik komisarza Skowronka. Ju� oddaj� szefowi s�uchawk�...
- Halo?! - odezwa� si� �piewny baryton. - Tu komisarz Skowronek. Wiem, �e pan
pracuje w Ministerstwie Kultury i tak dalej. Szukacie zaginionych skarb�w?
- Tak - mrukn��em zdziwiony zachowaniem policjant�w.
- Pan zna niejakiego Paw�a Da�ca?
- Tak.
- To pana pracownik?
- Tak.
- Ten wasz cz�owiek zagin�� ze skarbem i niez�� lask�.
- Pewnie kto� si� pod niego podszy�.
- Krawiectwo to nie moja bran�a, ja jestem powa�ny detektyw - teraz w g�osie
Skowronka s�ycha� by�o stanowczo��. - Pakuj pan graty. Zaraz przyjedzie po pana
w�zek z
technikami, kt�rych wezwali�my ze stolicy.
Roz��czy� si� nie daj�c mi czasu na odpowied�. Pozosta�o mi jedynie zebra� do
torby
najpotrzebniejsze rzeczy. Po kilkunastu minutach w drzwiach mojego mieszkania
sta�o dw�ch
wysokich m�odzie�c�w w sk�rzanych kurtkach, �uj�cych gum�, kt�rzy grzecznie i
stanowczo
zaprosili mnie na d�, do samochodu.
W drodze do P. mia�em czas, �eby si� zdrzemn��. Na miejscu byli�my po trzech
godzinach. Wok� pa�acyku sta�o kilka policyjnych radiowoz�w z w��czonymi
�wiat�ami.
Przed specjalnymi ta�mami oddzielaj�cymi miejsce przest�pstwa od reszty �wiata
sta�y ekipy
dziennikarzy. Technicy, z kt�rymi przyjecha�em, natychmiast zrobili odlewy
�lad�w opon
Rosynanta, a potem zbierali odciski palc�w z jaguara.
- Pan Samochodzik? - za mn� sta� m�ody cz�owiek w podkoszulku i sk�rzanej
kurtce.
Mia� prawie na �yso zgolon� g�ow� i ciemne okulary na nosie. Widzia�em szelki,
na kt�rych
wisia� pistolet. - Pirania - przedstawi� si� podaj�c mi d�o�. - Chod�my do
szefa.
Zaprowadzi� mnie do niskiego, �ysiej�cego m�czyzny w starym p�aszczu,
sp�owia�ej
marynarce, poplamionej ketchupem bia�ej koszuli i rozlu�nionym krawacie. To by�
komisarz
Skowronek, cz�owiek o pucu�owatej twarzyczce niemowlaka. Mia� oko�o
pi��dziesi�tki.
- Witaj, kochanie�ki - na powitanie uderzy� mnie d�oni� w rami� tak silnie, �e
omal
nie zlecia�em z pa�acowych schod�w.
Obok komisarza sta� jaki� elegancko ubrany m�czyzna o szlachetnej twarzy i
sylwetce.
- To Mister Sebedian - Skowronek specjalnie akcentowa� s�owo �Mister�. - M�wi
tylko po angielsku. A to pan Tomasz N.N., wybitny ekspert od poszukiwa�
zaginionych i
skradzionych dzie� sztuki - przedstawi� mnie gospodarzowi. - Mister Sebedian
zorganizowa�
tu niez�� zabaw�, a Pawe� Daniec z laluni� zrobili cyrk i znikn�li ze skarbem
wartym oko�o
miliona dolar�w.
- Nie wierz� - zaprzecza�em. - Pawe� nie by�by zdolny do czego� takiego.
- Ja te� nie wierzy�em komisarzowi, jak wybija� mi z g�owy ma��e�stwo - odezwa�
si�
Pirania.
- I co? - zaciekawi�em si�.
- Odesz�a - prychn�� Pirania.
- Czemu?
- Normalnie, bo to z�a kobieta by�a! - roze�mieli si� Skowronek i Pirania. - To
cytat z
�Ps�w�. Wida�, �e pan nietutejszy i kultowych film�w nie ogl�da.
- Chod�my obejrze� film nagrany przez kamery ochrony - zaproponowa� ju� ca�kiem
powa�ny Skowronek.
We czterech weszli�my do ma�ego pokoju obok holu. Znajdowa�o si� tam centrum
ochrony i monitoringu obiektu. Na dw�ch ekranach, dzi�ki g�sto rozmieszczonym
kamerom,
mo�na by�o obejrze� najdalsze nawet zak�tki posiad�o�ci. Pirania w��czy� kaset�
wideo. Jak w
dobrym filmie sensacyjnym mog�em obejrze� przebieg kradzie�y, w kt�rej udzia�
bra� m�j
pracownik.
- Panowie b�d� mieli t� ta�m�? - zapyta�em policjant�w.
- Oczywi�cie - odpowiedzia� Pirania wk�adaj�c dow�d rzeczowy do kieszeni w
kurtce.
- Mo�emy zej�� do sali, gdzie dosz�o do kradzie�y? - poprosi�em.
Skowronek bez s�owa poprowadzi� mnie. Przechodz�c przez jadalni� si�gn�� po
jeden
z nietkni�tych kieliszk�w z winem. Pow�cha�, obejrza� p�yn pod �wiat�o.
- Bia�e wino w�oskie z p�nocnego brzegu jeziora Garda w okolicach Trydentu i
Bolzano, dobre, w przyst�pnej cenie - orzek� ze znawstwem.
Stan��em na �rodku ogromnego pomieszczenia. Spogl�da�em na resztki szklanej
gabloty i wystaw� fotografii na �cianach. Sebedian przygl�da� mi si� z wielk�
uwag�.
- Co to za fotografie? - zapyta�em go.
- To zaginione w czasie drugiej wojny �wiatowej dzie�a sztuki - m�wi�
rozk�adaj�c
r�ce. - Chcia�em zorganizowa� akcj� maj�c� doprowadzi� do ich odnalezienia.
- Mia� pan konkretne �lady?
- To ju� pozostanie moj� tajemnic� - Sebedian u�miechn�� si� lekko.
- Mam nadziej�, �e zna pan polskie prawo? Takie ukryte skarby nale�� do pa�stwa
polskiego.
- S� miejsca, gdzie ani pan, ani inni urz�dnicy nie maj� w�adzy - Sebedian znowu
pokaza� garnitur bia�ych z�b�w w szerokim u�miechu.
- Mi�o mi by�o pana pozna� - po�egna�em Sebediana.
- To co? Jedziemy na komend�? - zaczepi� mnie Skowronek.
- Tak.
W samochodzie Skowronka i Piranii by�em skazany na s�uchanie radia i mlaskania,
gdy obaj jedli hamburgery. Po dw�ch godzinach zajechali�my przed komend� policji
w
Gda�sku. Przemarsz Skowronka i Piranii by� kwitowany przez ich koleg�w
policjant�w
okrzykami w stylu: �Witajcie, federales!�, �Oto toczy si� Centralna Beczka
�miechu�. W
obskurnym biurze posadzili mnie przy biurku, podali kaw� i w��czyli kaset�
wideo.
- Wiem, �e jest pan wysokiej klasy specjalist� - zacz�� Skowronek. - Prosz�
powiedzie�, co przyku�o pana uwag� w pa�acyku?
- Mia�a tam by� aukcja obraz�w, a jedyne jakie widzia�em, to te na zdj�ciach -
m�wi�em szczerze. - To bardzo dziwne, tym bardziej �e oficjalnie te dzie�a
sztuki nie istniej�
od kilkudziesi�ciu lat. Poza tym, jedyna rzecz, kt�r� mo�na by�o sprzeda�, ginie
po
amatorskim napadzie w wykonaniu jakiej� kobiety i mojego pracownika. To jest
grubymi
ni�mi szyte.
- Prosz� mi wyja�ni� spraw� tych zaginionych dzie� sztuki - poprosi� Skowronek.
- To proste. Wiele zabytk�w w czasie dzia�a� wojennych zagin�o. Wiemy, �e w SS
by�a specjalna kom�rka odnajduj�ca prywatne kolekcje, kt�rych w�a�cicieli na
og�
wywo�ono do oboz�w koncentracyjnych. P�niej zrabowane dzie�a sztuki zwo�ono w
kilka
punkt�w zbiorczych. Na prze�omie 1944 i 1945 roku specjalne konwoje zajmowa�y
si�
ratowaniem zrabowanego dobra, a w�a�ciwie wywo�eniem go w bezpieczne miejsca.
- Sk�d w takim razie dokumentacja fotograficzna tego, co jak pan m�wi� zagin�o?
-
zaciekawi� si� Skowronek.
- Powszechnie m�wi si� o niemieckiej dok�adno�ci. Jest ziarno prawdy w tym
powiedzeniu. Ka�da zdobycz by�a dok�adnie opisana, obfotografowana przez
niemieckich
kustosz�w. Jeden egzemplarz zostawa� w regionalnym muzeum, drugi wysy�ano do
centrali w
Berlinie. Mister Sebedian stamt�d zapewne otrzyma� te zdj�cia. Nawet je�li
uzyska� je z
innego �r�d�a, to powie o Berlinie.
- M�wi� o Berlinie - wtr�ci� si� Pirania.
- A jak pan skomentuje zachowanie swojego pracownika?
- Jestem zdumiony - przyzna�em z rezygnacj�.
- A co pan s�dzi o zrabowanym skarbie? M�wi� pan, �e to historia szyta grubymi
ni�mi...
- O, tak. Nie widzia�em z bliska bi�uterii, ale bursztynowa figurka jest
doskonale
znana historykom sztuki. Pochodzi ona z zaginionej w czasie wojny Bursztynowej
Komnaty.
ROZDZIA� DRUGI
POSZUKIWANIA ROSYNANTA � LIST OD OLBRZYMA � W�AMANIE
DO KLUBU NURK�W �WIELORYB� � SZUKAM BATURY �
ODWIEDZINY W POKOJU BATURY � PROSZ� MICHA�A O POMOC
� ZOSTA�O CZTERDZIE�CI OSIEM GODZIN
Do rana przespa�em si� na kozetce w biurze Skowronka. Obudzi� mnie Pirania.
- Panie Tomaszu! - szarpa� mnie za rami�. - Pobudka!
Wsta�em i przyj��em zaproszenie policjant�w na �niadanie w sto��wce. Pirania
jad�
swoj� porcj�, a potem szefa. Skowronek jedynie robi� kulki z chleba, podrzuca�
je ku g�rze,
chwyta� ustami i po�yka� popijaj�c kaw�.
- Co pan proponuje? - zapyta� mnie komisarz.
- Pawe� jest tam, gdzie samoch�d - odpowiedzia�em. - Trzeba odnale�� Rosynanta.
- Patrole maj� ju� opis waszego superwozu - wtr�ci� si� Pirania. - I co? -
dopytywa�em
si�.
- Do rutynowej kontroli zatrzymano kilka pojazd�w - opowiada� Pirania. - Przy
okazji
zatrzymano poszukiwanego listem go�czym z�odzieja samochod�w. Wasz Rosynant, jak
pan
m�wi�, mia� urz�dzenia umo�liwiaj�ce zmian� barwy karoserii czy numer�w
rejestracyjnych.
Uczulili�my wi�c funkcjonariuszy na to, �eby zwracali uwag� na bogate
wyposa�enie
elektroniczne pojazdu: GPS, komputer, nowoczesne �rodki ��czno�ci...
- Macie tu komputer? - przerwa�em wyw�d Piranii.
- Jasne - rzek� Skowronek. - Ma pan jaki� pomys�?
- Pawe� m�g� przes�a� mi jakie� informacje przez Internet - t�umaczy�em. -
Przygotowali�my kilka kod�w, kt�re m�g� wys�a� z samochodu wciskaj�c prost�
kombinacj�
klawiszy na klawiaturze komputera.
Szybko przeszli�my do biura informatyk�w. Pirania po��czy� si� z ministerialnym
serwerem i sprawdzi� poczt� elektroniczn�, kt�ra przysz�a na moje nazwisko.
- Mamy tylko jeden list i to wys�any ze skrzynki zarejestrowanej w Gda�sku -
relacjonowa� Pirania. - Ju� go drukuj�.
Po chwili trzyma�em kr�tk� notatk�:
Drogi Panie Tomaszu!
K�ania si� nisko wasz znajomy pismak z Olsztyna. Spotka�em w Gda�sku cz�owieka,
kt�ry ma do opowiedzenia ciekaw� histori� z okresu drugiej wojny �wiatowej. To
by�y
marynarz niemieckiego okr�tu podwodnego U-2331. Zna ciekawe szczeg�y dotycz�ce
zatoni�cia � Wilhelma Gustloffa �. Mo�liwe spotkanie jutro, w po�udnie przy �
So�dku�.
Olbrzym
- Kto to jest Olbrzym? - Pirania ju� przygotowa� sobie notes.
- To dziennikarz z Olsztyna, z kt�rym szukali�my skarbu genera�a Samsonowa -
wyt�umaczy�em. - List pisa� wczoraj, wi�c mo�emy si� z nim spotka� dzi�.
- Czy to spotkanie mo�e dotyczy� prowadzonego przez nas �ledztwa? - dopytywa�
si�
Skowronek.
- Nie s�dz� - mrukn��em. - Pyta� mnie pan o to, w jakim kierunku powinno p�j��
�ledztwo. Uwa�am, �e nale�a�oby sprawdzi� osob� Sebediana.
- Interpol nic na niego nie ma - zabra� g�os Pirania. - To bogaty przedsi�biorca
z
Argentyny robi�cy interesy w ca�ej Europie. Jego pasj� jest kolekcjonowanie
dzie� sztuki i
poszukiwanie skarb�w.
Postanowi�em dowiedzie� si�, czy Mister Sebedian ubiega� si� w naszym
ministerstwie o pozwolenie na zorganizowanie poszukiwa�. W tym czasie Pirania
pyta� w
Stra�y Granicznej, czy maj� jakie� informacje o �Diabolo�. U nas nic nie
wiedziano na temat
Sebediana, za to m�j zwierzchnik w randze podsekretarza stanu bardzo chcia� ze
mn�
rozmawia�.
- Znowu Pawe� Daniec narozrabia�! - zacz�� tyrad�. - Od policji wiem wszystko.
Ta�ma wideo nie pozostawia w�tpliwo�ci. O�wiadczam panu, �e na Da�ca czeka
dyscyplinarne zwolnienie z pracy. Czuj�, �e panem te� kto� musi si� zaj��. Chyba
ju� czas na
emeryturk�.
Bez s�owa przerwa�em po��czenie. Zadzwoni�em do kilku znajomych z innych
resort�w. Od jednego z nich dowiedzia�em si�, �e Sebedian poinformowa� rz�d
polski, �e ma
zamiar eksplorowa� wrak �Wilhelma Gustloffa� znajduj�cy si� w polskiej strefie
ekonomicznej Morza Ba�tyckiego. Teraz na spotkanie z Olbrzymem nie mog�em si�
ju�
sp�ni�.
Spojrza�em na zegarek. Powiedzia�em Skowronkowi, �e musz� si� �pieszy�. Pirania
odwi�z� mnie w pobli�e D�ugiego Targu w Gda�sku. Szybko przemaszerowa�em do
kana�u
na Mot�awie i czeka�em na przystani stateczk�w przewo��cych turyst�w do statku-
muzeum
�So�dek�. Jeszcze nie by�o sezonu turystycznego, wi�c przysta� by�a pusta. W
oddali na
kanale ujrza�em sylwetk� przedziwnego kutra, niskiego, o szerokim pok�adzie.
Jego
nadbud�wka mia�a �lady po specjalnych p�ytach pancernych chroni�cych bulaje.
Przy burtach
znajdowa�y si� puste gniazda po czterech wyrzutniach torpedowych. Z dw�ch
stanowisk
karabin�w przeciwlotniczych zdemontowano uzbrojenie. Na dziobie sta� Olbrzym i
macha�
r�k� w moj� stron�. Kuter mia� wypisane bia�� farb�: �PT 117�.
- Niech pan wsiada - Olbrzym poda� mi r�k�, gdy kuter zbli�y� si� na metr do
nadbrze�a.
Przeskoczy�em na okr�t, kt�ry wykona� zwrot i odp�yn�� w kierunku Zatoki
Gda�skiej.
Obudzi�em si� ze strasznym b�lem g�owy. Chcia�em poruszy� si�, lecz nie mog�em.
Kto� przyku� moje d�onie i przywi�za� stopy do koi. Spojrza�em w bok. Za sto�em
siedzia�a
Danielle ubrana w sztormiak. Ogl�da�a telewizj�.
- W sam� por� - powiedzia�a do mnie podkr�caj�c g�os.
- ...W czasie napadu zrabowano dzie�a sztuki warto�ci oko�o miliona dolar�w -
s�ysza�em spikera. - Rabunku dokona�a nieznana policji kobieta oraz Pawe�
Daniec.
Wystawiono za nimi listy go�cze. Ostrzega si�, �e za pomoc w ukrywaniu
przest�pc�w grozi
kara wi�zienia...
- Jeste� s�awny - Danielle u�miechn�a si�.
Dopiero teraz zauwa�y�em, �e mia�a kr�tkie czarne w�osy si�gaj�ce jej ledwie za
uszy,
ciemne oczy i nieco zmienione rysy twarzy. Spostrzeg�a moje zdziwienie.
- Peruka, kolorowe szk�a kontaktowe, plastyczne wk�adki silikonowe, a nawet
sztuczne opuszki palc�w - pokaza�a mi palce z pokremowanymi ko�c�wkami. - Troch�
bolesne zabiegi, ale za to nie ma przeciw mnie �adnych dowod�w.
- Czemu mnie u�pi�a� i zwi�za�a�? - pyta�em.
- Musieli�my ci� sprawdzi�, ale o dziwo nic na ciebie nie mamy - Danielle
spojrza�a
na mnie zimnym wzrokiem. - Pomog�e� mi, wi�c nie masz wyj�cia i powrotu do
poprzedniego �ycia, oboj�tnie jak uczciwe ono by�o.
- M�wi�a� o udziale w �upie i wyprawie po prawdziwy skarb - przypomnia�em jej.
- Najpierw zobaczymy, czy mo�emy ci wierzy�. Do akcji wydobycia skarb�w mamy
jeszcze du�o czasu. Do tego musimy zabra� na pok�ad �Diabolo� szefa i dw�ch
ekspert�w z
Polski.
- Co to za ludzie?
- Jeste� zbyt ciekawy.
- Mo�e m�g�bym wam co� o nich powiedzie�. Przecie� i wy spytacie ich o mnie.
- Jeden z nich to Jerzy Batura. Pomo�e nam w wywiezieniu �upu i skontaktuje nas
z
cz�owiekiem, kt�ry doskonale zna interesuj�ce nas miejsce.
- Nie znam ich. A co ja m�g�bym dla was zrobi�?
- W Gda�sku mieszka cz�owiek, kt�ry ma dok�adne plany interesuj�cego nas
miejsca... - Danielle pokaza�a mi zdj�cie tego cz�owieka i powiedzia�a, co mam
zdoby�.
- Je�li to ukradn�, to od razu zwr�cimy uwag� policji na to, co was interesuje.
- Dobrze by by�o, gdyby i ten cz�owiek znikn�� - Danielle u�miechn�a si�. - To
sprawdzian.
- Mam lepszy pomys�.
Po godzinie Danielle pozwoli�a mi wyj�� na pok�ad �Diabolo�. Z tego co zd��y�em
si�
zorientowa�, na pok�adzie statku by�a kilkunastoosobowa, wieloj�zyczna za�oga
ubrana w
takie same kombinezony. Nikt si� do mnie nie odzywa�, je�li nie by�o to
absolutnie konieczne.
Danielle zaprowadzi�a mnie do kajuty zaj�tej przez fa�szerza dokument�w i
wysz�a. Gdy
wr�ci�a po p�godzinie, mia�em gotowy zestaw papier�w dla zupe�nie innej osoby.
Zmieniono
mi kolor w�os�w na jasny blond, oczu na granatowe i nawet doklejono sztuczne
opuszki
palc�w.
- Otrzymam fundusz reprezentacyjny? - zapyta�em Danielle.
- Oto on - rzek�a wr�czaj�c mi du��, ci�k� kopert�.
W �rodku by� pistolet Glock 19 z pi�cioma zapasowymi magazynkami i plik
banknot�w, na oko dwadzie�cia moich dotychczasowych, urz�dniczych pensji. By�a
tam
tak�e ma�a kr�tkofal�wka i noktowizor. Po wczesnym obiedzie Danielle sprowadzi�a
mnie do
rufowej �adowni. Musia�em przebra� si� w kombinezon p�etwonurka, a ubranie i
wyposa�enie
schowa� do wodoszczelnego plecaka. Czterech milcz�cych m�czyzn przynios�o
niewielki
pojazd z dwiema �rubami po bokach.
- To �Delfin 1� - wyja�ni�a mi Danielle. - Ma�y pojazd podwodny z w�asnym,
zamkni�tym obiegiem powietrza, umo�liwiaj�cy przep�yni�cie pod wod� do
dwudziestu
kilometr�w. Kabina jest podzielona na dwie cz�ci. Obie mo�na otworzy�, �eby
pasa�er m�g�
wydosta� si� na zewn�trz. Mo�e zej�� na g��boko�� do dziesi�ciu metr�w. Wsiadaj.
�Delfin 1� by� wielkim, prawie przezroczystym cygarem d�ugo�ci czterech metr�w i
�rednicy p�tora metra. Pos�usznie zaj��em miejsce dla pasa�era z ty�u. By�o tam
sporo
miejsca, ale pewnie normalnie p�ywali tym ludzie z butlami do nurkowania.
Danielle
w��czy�a nap�d, a za�oga �Diabolo� zepchn�a nas po specjalnych szynach do
morza.
Zeszli�my na g��boko�� dw�ch metr�w. Za�o�y�em mask� podobn� do tych u�ywanych
przez
pilot�w w samolotach my�liwskich.
Po p�godzinie Danielle wysun�a nad fale peryskop, po czym da�a mi znak, �e
mog�
opu�ci� ma�y batyskaf. Wpierw wpu�ci�em do �rodka wod�. Zrobi�o mi si� zimno.
Bez trudu
odpi��em blokad� i odsun��em pleksiglas odgradzaj�cy mnie od morza. Wynurzy�em
si�,
z�apa�em haust �wie�ego powietrza i zanurkowa�em. Zamkn��em kabin� daj�c znak
Danielle,
�e wszystko w porz�dku. Do brzegu mia�em ledwie kilkana�cie metr�w. Niezauwa�ony
wyszed�em na pla��. W krzakach przebra�em si�, a potem wyszed�em na szos�.
Trzeci z kolei
samoch�d, dostawczy peugeot, zatrzyma� si� i mog�em dojecha� do Gda�ska.
Wsiad�em do
podmiejskiej kolejki i pojecha�em do dzielnicy Gda�sk-Oliwa. Pod podanym mi
adresem
zobaczy�em przedwojenn� pi�trow� will� z podw�rzem zagraconym z�omem. Sta�a na
rogu
ulic, wi�c mog�em j� sobie dok�adnie obejrze� ze wszystkich stron. Jeszcze
chwil� patrzy�em
na tabliczk�: �Klub Nurk�w Wieloryb� i ruszy�em na poszukiwania dobrej kryj�wki.
W
podrz�dnym hoteliku wynaj��em pok�j na parterze. W recepcji pokaza�em sw�j
fa�szywy
dow�d osobisty. Zap�aci�em z g�ry za dwa dni i wyszed�em do miasta.
Moja kryj�wka by�a oddalona od willi o nieca�y kilometr. Wpierw dwukrotnie
przeszed�em ten dystans, �eby dobrze zapami�ta� drog�. Potem poszed�em poszuka�
sklepu z
komputerami. W komisie kupi�em notebooka, dobry skaner i opakowanie dyskietek.
Wr�ci�em do hotelu i schowa�em sprz�t w �azience. W�a�ciciel obudowa� wann�
kafelkami
zostawiaj�c przy pod�odze spory otw�r dla hydraulik�w naprawiaj�cych ewentualne
awarie.
Wystarczy�y dwa du�e worki na �mieci i komputer m�g� tam na mnie czeka�. Kolejne
zakupy
zrobi�em na bazarze przy stoisku ze sprz�tem turystycznym.
Tu� przed siedemnast�, czyli godzin� zamkni�cia banku, poszed�em zrealizowa�
czek
wystawiony przez pana Tomasza.
- Poprosz� pana dow�d osobisty - powiedzia�a kasjerka spisuj�c numer czeku.
Poda�em jej dokument.
- Pan Jerzy Batura? - pyta�a por�wnuj�c moj� twarz ze zdj�ciem w dowodzie.
- Tak - rzuci�em od niechcenia.
Szef podpisa� czek nie wpisuj�c ani sumy, ani nazwiska odbiorcy. Dzi�ki temu
mog�em uszczupli� konto ministerstwa o par� groszy. By� to skromny ekwiwalent za
zmarnowane urlopy.
Zrobi�em jeszcze zakupy w sklepie spo�ywczym, a potem jedz�c kolacj� w
hotelowym pokoju znowu zobaczy�em siebie, a w�a�ciwie dawnego Paw�a Da�ca w
telewizji.
Wychodz�c zostawi�em w��czony telewizor i zasuni�te zas�ony. Okno przymkn��em
przyklejaj�c gum� do �ucia do framugi. W recepcji nikogo nie by�o. Szybko
przemkn��em
pochylony pod kontuarem i znalaz�em si� na ulicy. Skierowa�em si� do willi. Z
trzech stron
otacza�y j� podobne do niej budowle, ale z jednej, za ulic�, by�y ogr�dki
dzia�kowe.
Korzystaj�c z mroku przeskoczy�em przez p�ot, a potem wszed�em do altanki, z
kt�rej
mog�em obserwowa� will�. Dzia�kowicze nauczyli si� nie zamyka� swych domk�w, bo
z�odzieje i tak wy�amywali zamki.
Z plecaka wyj��em termos i kanapki. Cierpliwie czeka�em, a� w willi pogasn�
wszystkie �wiat�a. Odczeka�em jeszcze p� godziny. Pierwsze godziny snu z regu�y
s�
najtwardsze, wi�c mia�em nadziej�, �e gospodarze b�d� spali twardym snem.
Wyszed�em z
altanki i przez p�ot dosta�em si� na drog�. Rozgl�da�em si� na wszystkie strony.
Latarnie
rozja�nia�y tylko fragmenty poro�ni�tej topolami ulicy. P�ot willi mia�
zwie�czenie z drutu
kolczastego. Dodatkowo wsz�dzie wala�y si� kawa�ki �elastwa, jakie� �mig�a,
silniki, blachy.
Furtka by�a osadzona pomi�dzy dwoma ceglanymi s�upami. Obok ros�a dzika jab�o�.
Wspi��em si� na drzewko. Wisz�c na ga��zi postawi�em nogi na s�upkach furtki,
zeskoczy�em
dwa metry i ju� by�em na terenie posiad�o�ci. Interesuj�cy mnie pok�j,
mieszcz�cy archiwum
klubu, znajdowa� si� po stronie niewidocznej z ulicy. Przecisn��em si� pomi�dzy
pust�
szklarni� i wrakiem przedwojennego mercedesa. Okno nie mia�o �adnych
zabezpiecze�, ba,
by�o lekko uchylone. Leciutko pchn��em jedno skrzyd�o. Nawet nie skrzypn�o.
Podskoczy�em trzymaj�c si� parapetu i ju� by�em w pomieszczeniu wype�nionym
p�kami z
opas�ymi tomami i sprz�tem do nurkowania. Na�o�y�em noktowizor sprezentowany mi
przez
Danielle. Interesuj�ce mnie dokumenty znalaz�em po pi�ciu minutach. Schowa�em je
do
plecaka i wyskoczy�em na dw�r. P� metra od siatki, na podw�rku ros�a sosna.
Opieraj�c si�
ojej pie� wszed�em na p�ot. Troch� skrzypia�, ale na szcz�cie nikogo to nie
zaalarmowa�o.
Teraz bieg�em do hoteliku. Gdy znalaz�em si� w cieniu wiaduktu kolejowego, nagle
wyros�o
przede mn� dw�ch osi�k�w.
- Dawaj, kolo, plecak i spadaj! - powiedzia� jeden z nich z dziwnym akcentem
wskazuj�cym na to, �e jest cudzoziemcem.
- Ja was znam! - powiedzia�em po angielsku. - Po co ten cyrk?
Na chwil� zawahali si� i wykorzysta�em to, �eby przebiec pomi�dzy nimi. Nawet
nie
pr�bowali mnie goni�. Podejrzewa�em, �e to Danielle wys�a�a dw�ch marynarzy z
�Diabolo�.
Postanowi�em p�niej wykorzysta� ten fakt przeciwko niej.
Wszed�em do swojego pokoju przez okno zamkni�te na gum� do �ucia. Uruchomi�em
komputer i skaner. Przez godzin� pracowa�em kopiuj�c archiwum nurk�w.
Jednocze�nie
nastawi�em ma��, ale nowoczesn� radiostacj� od Danielle na cz�stotliwo��
policyjn�, �eby
wiedzie�, czy kto� nie zawiadomi� str��w prawa o w�amaniu do willi.
Gdy wy��czy�em notebooka, schowa�em go i dyskietki do plecaka. Po kwadransie
inn�
drog� dotar�em do willi i od�o�y�em dokumenty na miejsce.
- Nic nie zgin�o, wi�c nie ma przest�pstwa - pomy�la�em zadowolony.
Z dworca Gda�sk-Oliwa pojecha�em na dworzec g��wny. Stamt�d zadzwoni�em do
mojej wtyczki w bandzie Jerzego Batury.
- Cze��, tu Daniec - przywita�em mojego rozm�wc�.
- Cze��, mistrzu. W telewizji tr�bi�, �e jeste� na indeksie - us�ysza�em
odpowied�.
- Tym bardziej powiniene� mi pom�c.
- Nie jeste� mi potrzebny. Ju� nie masz �adnej w�adzy.
- By� mo�e. W moim komputerze jest specjalna kartoteka z pe�n� informacj� o
twoich
wyczynach. Chcesz, �eby dosta�a j� policja albo Batura?
M�j rozm�wca chwil� sapa� z w�ciek�o�ci.
- Czego chcesz? - zapyta�.
- Gdzie jest Batura?
Informator poda� mi nazw� hotelu w Warszawie, gdzie Batura nocowa� wraz z
pewnym cz�owiekiem o pseudonimie �Augusto�. Domy�la�em si�, �e to �Augusto� mia�
dostarczy� informacji interesuj�cych Danielle. Roz��czy�em si�.
Teraz musia�em dosta� si� do Warszawy. Mog�em wybra� poci�g, ale trwa�oby to
d�ugo. Musia�em wi�c zdoby� samoch�d. W toalecie dworcowej uporz�dkowa�em sw�j
str�j i
wygl�d. Skierowa�em si� do najlepszego hotelu w mie�cie. W recepcji zameldowa�em
si� na
sw�j fa�szywy, po�udniowoafryka�ski paszport. Teraz nazywa�em si� Wilhelm van
Dycker.
- Zap�ac� za tydzie� pobytu z g�ry - powiedzia�em wyjmuj�c plik banknot�w. -
Chcia�bym r�wnie� wynaj�� tu samoch�d.
- Oczywi�cie - mi�a recepcjonistka u�miechn�a si�. - Poprosz� pana prawo jazdy.
Poda�em jej kolejny podrobiony dokument.
- Czy ten samoch�d m�g�bym zostawi� w Warszawie? - zapyta�em.
- Tak, mamy tam zaprzyja�niony z nami hotel - us�ysza�em odpowied�. - Wtedy
jednak cz�� kaucji zostanie zatrzymana w zwi�zku z kosztami doprowadzenia
samochodu do
Gda�ska.
- Nie szkodzi - mrukn��em wydaj�c kolejne pieni�dze od Danielle.
Po p�godzinie otrzyma�em kluczyki do samochodu. Zostawi�em cz�� swoich rzeczy
w pokoju. W hotelowej restauracji zam�wi�em kanapki na drog�.
Na parkingu czeka� na mnie ford mondeo. Wsiad�em do samochodu i pojecha�em w
stron� trasy E-7 prowadz�cej do Warszawy. Korzystaj�c z tego, �e droga noc� jest
prawie
pusta, gna�em z maksymaln� pr�dko�ci�. W stolicy by�em na godzin� przed �witem.
Zajecha�em pod hotel, gdzie mia� rezydowa� Batura i jego przyjaciel. Na parkingu
zauwa�y�em terenowego nissana Batury. Przyjrza�em si� oknom hotelowym na
parterze.
Kilka z nich by�o uchylonych. Zakrad�em si� do nich, za�o�y�em noktowizor i
przygl�da�em
si� �pi�cym. Jeden z m�czyzn idealnie odpowiada� moim potrzebom. Na stoliku
zosta�y
resztki po ma�ej libacji, a marynarka lu�no zwisa�a z krzes�a. Wszed�em do
�rodka, z
wewn�trznej kieszeni wyj��em portfel z kilkoma kartami kredytowymi. Teraz
wr�ci�em na
parking. Auto Batury sta�o w cieniu modrzewia. Niestety mia�o zabezpieczenia,
kt�rych nie
mog�em sforsowa� nie budz�c ca�ej okolicy. Zosta� mi wi�c do wykonania drugi
wariant,
trudniejszy.
W recepcji spyta�em, w kt�rym pokoju mieszka m�j przyjaciel Jerzy Batura.
Zapewni�em recepcjonistk�, �e jestem z nim um�wiony, a dopiero co przyjecha�em z
Gda�ska. Powiedzia�em, �e poczekam na Batur� w restauracji, a ona w tym czasie
mo�e si� z
nim skontaktowa�. Przez restauracj� dosta�em si� na hotelowe korytarze.
Dzwoni�em
kluczami w kieszeni, �eby pracownicy hotelu my�leli, �e jestem jednym z ich
go�ci. Na
trzecim pi�trze, gdzie mieszka� Batura, wszed�em do schowka sprz�taczki i
obserwowa�em
korytarz przez szpar�.
Po dziesi�ciu minutach Batura i jego kumpel, barczysty blondyn, wybiegli z
pokoju.
- M�wi�em ci, �e przy�l� kogo� po nas - us�ysza�em s�owa Batury skierowane do
blondyna.
B�yskawicznie otworzy�em prosty zamek w drzwiach hotelowego pokoju, na dno
szafy w korytarzu podrzuci�em portfel �piocha z parteru, a do jednej z nocnych
szafek Glocka
od Danielle. Oba przedmioty wytar�em chusteczk� �cieraj�c moje fa�szywe odciski
palc�w.
Wybieg�em na korytarz. Na szcz�cie by�y tu budki telefoniczne. Wykona�em jeden
telefon, zbieg�em dwa pi�tra i z okna na korytarzu wyskoczy�em na trawnik.
Ukry�em si� w
fordzie i czeka�em. Niezbyt d�ugo. Najpierw podjecha�y dwa cywilne pojazdy.
Wysiad�o z
nich o�miu m�czyzn. W tym czasie pozycje wok� hotelu zaj�o kilku
funkcjonariuszy
brygady antyterrorystycznej.
Po dziesi�ciu minutach zobaczy�em Batur� i blondyna skutych, prowadzonych do
radiowoz�w.
- No to konkurencj� mamy z g�owy - mrukn��em zadowolony.
Nie chcia�em, �eby Batura na pok�adzie �Diabolo� szczeg�owo opowiada� Danielle
o
mojej pracy.
Podjecha�em na poblisk� stacj� benzynow�. Postanowi�em zdoby� sojusznika. Z
budki
zadzwoni�em pod numer telefonu kom�rkowego mojego przyjaciela.
- Micha�, przepraszam, �e dzwoni� tak wcze�nie... - zacz��em.
- Nie szkodzi, jestem na obozie nurk�w nad Ba�tykiem, zaraz wychodzimy w morze -
odezwa� si� Micha�, m�j przyjaciel, �o�nierz jednostki specjalnej GROM.
- No trudno...
- Pawe�, m�w, co ci le�y na sercu!
M�wi�em przez dwie minuty.
- Pod jakim jeste� numerem? - zapyta�.
Spojrza�em na numer budki i podyktowa�em go Micha�owi.
- Czekaj tam.
W moim plecaku co� zacz�o dziwnie piszcze�. Przyjrza�em si� wszystkim
kieszeniom. W jednej z nich by� telefon kom�rkowy.
- No i co? - us�ysza�em s�odki g�os Danielle. - Gdzie jeste�?
- W Gda�sku - sk�ama�em.
- A dok�adnie?
- Zapytaj bandzior�w, kt�rych na mnie nas�a�a�.
- Wykona�e� zadanie?
- Tak.
- To dobrze. Za dwie godziny b�d� w Sopocie na molo. Sprawd� teren. Za cztery
godziny powinni tam by� Batura i jego przyjaciel. Ju� po nich dzwonimy. Ich znak
rozpoznawczy to dzisiejszy numer warszawskiego wydania �Gazety Wyborczej�.
Roz��czy�a si�. Zadzwoni� telefon w budce.
- Dobra, mamy czterdzie�ci osiem godzin - relacjonowa� Micha�. - Batur� i jego
kolesia zatrzymano do wyja�nienia na dwa dni. Postawiono im zarzut kradzie�y
portfela i
nielegalne posiadanie broni. Troch� to za ma�o, �eby od razu przymkn�� na
d�u�ej, ale i za
du�o, �eby od razu wypu�ci�.
- Mamy problem - przerwa�em Micha�owi powtarzaj�c mu tre�� rozmowy z Danielle.
- Czekaj - Micha� wy��czy� si�.
Zadzwoni� po pi�ciu minutach.
- Zostaw bryk� tam, gdzie trzeba. Potem jed� na lotnisko Ok�cie. Przedstaw si�
tym
po�udniowoafryka�skim nazwiskiem i czekaj. B�dziesz na czas, gdzie trzeba. I kup
gazet�!
ROZDZIA� TRZECI
OG�OSZENIE W GAZECIE � KAPITAN KUTRA � PECHOWY U-
BOOT � POJAWIA SI� PU�KOWNIK STUCKER � W KONWOJU Z
�WILHELMEM GUSTLOFFEM� � USZKODZENIE �HANSY� �
TAJEMNICE PROFESORA PORTERA � NIEMIECKIE BADANIA NAD
BRONI� PODWODN�
Olbrzym prowadzi� mnie wzd�u� prawej burty kutra. Min�li�my nieczynne gniazdo
karabin�w maszynowych i za specjalnym metalowym r�kawem skr�cili�my do wej�cia
do
ster�wki.
- To przer�bka ameryka�skiego kutra torpedowego z drugiej wojny �wiatowej -
t�umaczy� mi Olbrzym. Dziennikarz niewiele zmieni� si� od czasu, gdy go ostatnio
widzia�em.
Zauwa�y�em, �e wci�� lekko kula� po tym, jak go pogryz�y psy bandzior�w
nas�anych przez
Batur�. - Zamontowano tu nowe, lepsze silniki, nowoczesne systemy nawigacyjne i
par�
innych bajer�w.
Ster�wka by�a urz�dzona tak wygodnie jak mostek kapita�ski najnowocze�niejszych
lotniskowc�w. Sternik, wysoki, szczup�y m�odzieniec w okularach, siedzia� w
wygodnym
fotelu maj�c przed sob� pod�wietlon� konsol�. Z tego jednego miejsca m�g�
sprawdzi� ka�dy
element kutra. Obok niego, na wygodnej sofie siedzia� popijaj�c whisky
staruszek.
Podobie�stwo obu m�czyzn by�o bardzo widoczne.
- To Werner i Johann Kliffowie - Olbrzym przedstawi� gospodarzy. - Jak pan
widzi, to
dziadek i wnuczek.
- Werner - staruszek mocno u�cisn�� mi d�o�.
- Tomasz - odwzajemni�em u�cisk.
- Cze��! - zawo�a� Johann nie odrywaj�c si� od sterowania.
- Werner chce nam opowiedzie� ciekaw� histori� zwi�zan� z �Wilhelmem
Gustloffem� - powiedzia� Olbrzym. - To mo�e pana zainteresowa�.
- Tym bardziej, �e kto� organizuje wypraw� na ten wrak - wtr�ci� si� Johann. - W
niemieckim periodyku dla p�etwonurk�w czyta�em og�oszenie. Gdy si� zg�osi�em,
powiedziano mi, �e ju� zamkni�to list�. Zdziwi�em si�, bo anons by� bardzo
enigmatyczny, a
zadzwoni�em w dniu ukazania si� pisma.
-