8049

Szczegóły
Tytuł 8049
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8049 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8049 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8049 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SEBASTIAN MIERNICKI PAN SAMOCHODZIK I... �WILHELM GUSTLOFF� OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA WST�P Kapitan Hegel i porucznik Kapfstein spogl�dali na przyciemnione �wiat�a samochodu osobowego zbli�aj�cego si� po za�nie�onym pasie startowym. Spomi�dzy wysoko postawionych ko�nierzy kurtek lotniczych wydobywa�y si� k��by pary i dym z papieros�w. - Wszystko gotowe! - zameldowa� szef mechanik�w. Kapitan niedbale zasalutowa� dotykaj�c daszka czapki. Samoch�d zatrzyma� si� przy pilotach. Otworzy�y si� tylne drzwiczki i wysiad� wysoki oficer w kurtce niemieckich strzelc�w g�rskich. Zdj�� czapk� i r�k� przeczesa� jasne w�osy. Odwr�ci� si� i z tylnego siedzenia zabra� wypchany plecak oraz schmeissera. - Pu�kownik Stucker - nowo przyby�y przedstawi� si� pilotom. Hegel patrzy� na przybysza bez s�owa. - Dok�d pan chce lecie�? - Kapfstein zapyta� Stuckera. - Tu - Stucker zza pazuchy wyj�� cienk� tekturow� teczk�. Bladoniebieskie oczy Stuckera pozosta�y bez wyrazu, chocia� doskonale pami�ta� dzisiejsze spotkanie ko�o zamku w Kr�lewcu. Na zamkowym dziedzi�cu trwa�o pakowanie ostatnich skrzy� do ci�ar�wek. Stucker sta� pod o�nie�onym drzewem i czeka�. Punktualnie o 12.08 podszed� do niego cywil w sk�rzanym p�aszczu. - Pan Stucker? - upewni� si� cz�owiek, kt�rego twarzy nie by�o wida� znad wysoko postawionego ko�nierza. - Mo�e. - Pozdrowienia z mauzoleum Lenina - Stucker us�ysza� um�wione has�o. - Wi�c? - Pana propozycja jest nie do przyj�cia. - Dlaczego? - Mamy wp�aci� dolary na pana konto w Szwajcarii i zatopi� wskazany przez pana statek? Jak� mamy pewno��, ze �adunek pozostanie nienaruszony po katastrofie i nikt go przed nami nie wydob�dzie? - Wska�� wam odpowiednie miejsce do ataku, a skrzynie b�d� dobrze zabezpieczone... na ka�d� okoliczno��. - Nie mamy �adnych gwarancji... Stucker cmokn�� niezadowolony. - Chcecie, �ebym wam przywi�z� to do Moskwy, a wy mnie pocz�stujecie kul� w �eb? - Wie pan, �e zas�uguje pan na to. - Darujcie sobie, towarzyszu, takie gadanie. Amerykanie kupi� te informacje bez szemrania. - Amerykanie przyjechali do Europy wygra� wojn� i zrobi� dobry interes, ale nie zechc� z nami zadziera�... My tu zostaniemy. Stucker westchn��. - Wi�c nie? To wasze ostatnie s�owo? - Da - odpowiedzia� po rosyjsku rozm�wca Stuckera. - Nied�ugo to wszystko b�dzie nasze. Pan i pana skrzynki pewnie te�. Stucker zasalutowa� i odwr�ci� si� bez s�owa. Nast�pne godziny sp�dzi� na za�atwianiu kilku wa�nych spraw, mi�dzy innymi samolotu. Dokument z w�asnor�cznym podpisem Hitlera robi� na wszystkich odpowiednie wra�enie. Dlatego teraz mia� do dyspozycji Junkersa, bombowca w wersji rozpoznawczej. Kapfstein otworzy� tekturow� teczk�. W �rodku by�y cieniutkie arkusze aluminium z nadrukowanymi mapami Ba�kan�w i W�och. - Daleka podr� przed nami - mrukn�� porucznik. - Wy tam polecicie, ja wysi�d� po drodze - odrzek� Stucker. - W Szwajcarii? - do rozmowy w��czy� si� Hegel. - Zobaczycie - odpowiedzia� Stucker. - W dow�dztwie zapewniano, �e macie najlepszy samolot, najnowsze radary i jeste�cie bardzo dobrzy. - Podobno Iwan ma dzi� w nocy ruszy� do ofensywy - Hegel m�wi� bezczelnie patrz�c w oczy Stuckera. - Okazuje si�, �e wierni s�ugusi Hitlera ju� teraz uciekaj�... Stucker po�o�y� d�o� na spu�cie pistoletu maszynowego. - Macie swoje rozkazy?! Wykona�! - krzykn��. Hegel i Kapfstein obr�cili si� bez s�owa, weszli pod brzuch bombowca i weszli do �rodka po drabince umieszczonej na jego spodzie. Stucker ruszy� za nimi. Wskazali mu miejsce ni�ej, przed sob�, w przeszklonej kabinie. Kapfstein odczytywa� list� czynno�ci przed startem, a Hegel po kolei sprawdza� wska�niki, kr�ci� pokr�t�ami, a� w ko�cu uruchomi� oba silniki. Tr�j�opatowe �mig�a obraca�y si� coraz szybciej. Mechanik zabra� drewniane kliny spod k� i samolot potoczy� si� po p�ycie lotniska. Junkers dostojnie wzni�s� si� w powietrze i skierowa� si� na po�udnie. Na wschodzie s�o�ce wychyla�o si� zza horyzontu, a w dole szaro�� poranka roz�wietla�y wybuchy. - Iwan zaatakowa� - powiedzia� Hegel. - Mamy trzech bandyt�w na pi�tej, pi��set metr�w nad nami - zameldowa� Kapfstein patrz�c na ekran radaru. - Stucker! - Hegel kopn�� pasa�era w rami�. - Potrafisz obs�ugiwa� karabin maszynowy? Stucker spojrza� zdziwiony. Hegel nagle wykona� gwa�towny ruch sterem. Junkers zakr�ci� w lewo nurkuj�c ku pokrytej �niegiem ziemi. Obok przemkn�y dwie sylwetki my�liwc�w z czerwonymi gwiazdami. - Jeszcze jeden! - przypomnia� Kapfstein. - Schodzi poni�ej nas. Ca�y czas siedzi nam na ogonie. - Rusz si�! - Hegel pop�dza� Stuckera. Pu�kownik niezgrabnie wygramoli� si� ze swojego fotela i przeszed� na ty� kabiny. Kapfstein pom�g� mu zamontowa� dwa sprz�one karabiny maszynowe. - Kapfstein! - zawo�a� Hegel. - Do radaru. Uruchom noktowizor. Nad pulpitem pilota umieszczono eksperymentalne urz�dzenie umo�liwiaj�ce widzenie w ciemno�ciach, montowane ju� w niekt�rych czo�gach. Hegel pochyli� si� i przytkn�� oczy do okular�w lunety. - Niech pan strzela kr�tkimi seriami, ale tylko wtedy, kiedy powiem - Kapfstein poucza� Stuckera. Dwa my�liwce nadlatywa�y od przodu. Ich piloci strzelali d�ugimi seriami �wietlistych pocisk�w. Hegel tylko pchn�� wolant do przodu i zszed� do samej ziemi. Kad�ub Junkersa pomalowany na bia�o zlewa� si� z pokrytym �niegiem krajobrazem, jednak my�liwiec z ty�u nie ust�powa�. Hegel prowadzi� samolot szerok� dolin� rzeki, kt�rej brzegi zarasta�y wysokie sosny. - Iwan szykuje si� do skoku - zameldowa� Kapfstein. My�liwiec wzni�s� si� wy�ej, nabra� pr�dko�ci i zanurkowa�. - Stucker! Teraz! - krzykn�� Hegel. Stucker pos�usznie nacisn�� spusty karabin�w maszynowych w chwili, gdy Junkers gwa�townie poderwa� si� ku g�rze. Strumienie pocisk�w prawie odstrzeli�y skrzyd�a my�liwca z odleg�o�ci kilkudziesi�ciu metr�w. Rosyjski pilot trzyma� ju� r�k� na guziku uruchamiaj�cym jego karabiny, ale Niemiec by� szybszy. My�liwiec eksploduj�c uderzy� w ziemi�. Dwa pozosta�y my�liwce gdzie� znikn�y. - Wracamy do Kr�lewca - zadecydowa� Hegel. - Nie - rzek� Stucker odruchowo szukaj�c schmeissera. Kapfstein wyj�� pistolet i wycelowa� go w pier� pasa�era, Hegel spojrza� na map�. - Mam lepszy pomys� - mrukn�� zadowolony. Junkers zni�y� lot i �agodnie wyl�dowa� na tafli zamarzni�tego jeziora. Kapfstein otworzy� luk w pod�odze kabiny. - Do widzenia! - rzuci� Hegel w stron� Stuckera. - Gdzie� tu jest miasteczko W�gorzewo. My wracamy na wojn�, a pan niech kombinuje sobie dalej sam. Ruscy nigdy nie czaili si� na nas o tej porze. Nie maj� dobrych nocnych my�liwc�w. To nie przypadek, �e spotkali�my ich a� trzech. Skoro zdarzy�o si� to pierwszy raz i to w czasie lotu z panem, to oznacza, �e to pan mia� zgin��. Stucker zabra� plecak i schylony wyszed� spod kad�uba samolotu. Nagle poczu� dziwny zapach, a jego g�owa uderzy�a w co� mi�kkiego. Uni�s� g�ow� i zobaczy� ko�ski �eb, a wy�ej okr�g��, zmarzni�t� twarz o sko�nych oczach i wycelowan� w siebie luf� pepeszy. W kabinie zdumiony Hegel w��czy� wszystkie �wiat�a. Dooko�a Junkersa sta�o kilkudziesi�ciu je�d�c�w. - Ruscy - j�kn�� Kapfstein. ROZDZIA� PIERWSZY WYJAZD NA AUKCJ� � JAGUAR W ROWIE � PROPOZYCJA DANIELLE � BURSZTYNOWY POS��EK � KRADZIE� SKARB�W � UCIECZKA NA �DIABOLO� � POZNAJ� KOMISARZA SKOWRONKA � CZY PAWE� JEST Z�ODZIEJEM? Wyjazd do pa�acyku w P. spad� na mnie jak grom z jasnego nieba. M�j szef, Pan Samochodzik, przeczyta� rano og�oszenie w jednej z lokalnych gazet, �e w ma�ej miejscowo�ci w zabytkowym obiekcie jest organizowana ekskluzywna aukcja obraz�w. Mia�em tylko kilka chwil na wypo�yczenie smokingu. Przed wyjazdem otrzyma�em od pana Tomasza czek in blanco �tak na wszelki wypadek�, gdyby pojawi� si� tam jaki� rarytasik. Do odtwarzacza kompakt�w w Rosynancie w�o�y�em sk�adank� przeboj�w zespo�u �Perfect� i gna�em przed siebie w rytm piosenki �Lokomotywa z og�oszenia�. Co chwila spogl�da�em na zegarek i tylko mocniej naciska�em peda� gazu. Marcowe s�o�ce ju� dawno znik�o za horyzontem. Drog� przez sosnowy las co jaki� czas pokrywa�y ha�dy �niegu. Nagle na drog� z pobocza wyskoczy�a kobieta w balowej sukni i rozpaczliwie macha�a r�koma. Zatrzyma�em si� i rozejrza�em dooko�a. W rowie le�a� srebrzysty jaguar z brytyjsk� rejestracj�. - M�wiono mi, �e Polacy to prawdziwi d�entelmeni - po angielsku przywita�a mnie pechowa podr�niczka. By�a wysok� blondynk�. Na stopach mia�a delikatne pantofelki na wysokim obcasie. By�a ubrana w jasnoniebiesk� obcis�� sukni�. Jej szyj� zdobi�a z�ota kolia. W upi�tych w kok w�osach tkwi�a szpilka z brylantow� g��wk�. Mia�a oko�o trzydziestu pi�ciu lat. Ona r�wnie� lustrowa�a m�j wygl�d. - Chyba mam szcz�cie - u�miechn�a si� poprawiaj�c niesforny kosmyk w�os�w. - Danielle Wesson - przedstawi�a si� podaj�c mi d�o�. - Jak s�dz�, jedzie pan na aukcj�? - Tak - przyzna�em. - Zapraszam pani� do swojego samochodu... - O, nie! Za nic nie zostawi� tutaj mojego jaguara. S�ysza�am, �e u was kradn� ekskluzywne auta. - Mamy ma�o czasu - j�kn��em. Ona spojrza�a na mnie b�agalnie. - No dobrze - zdj��em smoking, zakasa�em r�kawy i zaj��em si� przymocowaniem liny z wyci�garki Rosynanta do jaguara. Po kilkunastu minutach auto Angielki sta�o ju� na drodze. Oboje skierowali�my si� do P. Min�li�my ma�e miasteczko zagubione gdzie� na Pomorzu Zachodnim i alej� parkow� wjechali�my na podjazd rz�si�cie o�wietlonego pa�acu. Wok� budynku kr�ci�o si� kilku ubranych na czarno ochroniarzy. W drzwiach sta�o dw�ch elegancko ubranych m�czyzn. - Czy mog� wiedzie�, jak pan si� nazywa? - zapyta� jeden z nich. By� szczup�ym brunetem, o �niadej cerze i bystrym, zimnym spojrzeniu. - Pawe� Daniec - przedstawi�em si�. On spojrza� na kr�tk� list� nazwisk, kt�r� trzyma� w d�oni. - Przykro mi - szepn�� patrz�c na mnie z zainteresowaniem. - Kto pana zaprosi�. Pan Sebedian? Ju� chcia�em sk�ama�, gdy uratowa� mnie g�os zza moich plec�w. - On jest ze mn� - o�wiadczy�a Danielle. - Oczywi�cie - brunet sk�oni� si� nisko. - Ka�� przygotowa� dla pa�stwa pok�j. - Nie trzeba - zaprotestowa�em. - To konieczne - Danielle wymamrota�a mi do ucha. Nie mia�em wyboru. Si�gn��em po walizk� Danielle i oboje poszli�my za drugim elegantem, kt�ry zaprowadzi� nas na pi�tro pa�acyku. Szli�my po szerokich, zakr�conych schodach i weszli�my do ostatniego apartamentu po lewej stronie. Z okien mogli�my podziwia� o�nie�ony krajobraz parku. Danielle pad�a na szerokie, ma��e�skie �o�e i g��boko westchn�a. - Jestem skonana - rzuci�a. - Aukcja odb�dzie si� po kolacji, czyli za dwie godziny. Mamy du�o czasu, �eby dobrze si� pozna�. Rozejrza�em si� po pokoju, w kt�rym nie by�o innego mebla do spania ni� �o�e, wi�c podejrzewa�em, �e czeka mnie noc na pod�odze. - Co masz na my�li? - zapyta�em. - Chod�my si� wyk�pa� - powiedzia�a zalotnie. Nie czekaj�c ani chwili zrzuci�a z siebie sukni�, chwyci�a mnie za smoking i poci�gn�a w stron� �azienki. Zdezorientowany ruszy�em za ni�. - Szkoda wypo�yczonego smokingu - mrukn�a zdejmuj�c ze mnie marynark�. Wesz�a do kabiny z prysznicem i pu�ci�a wod�. K��by pary wype�ni�y �azienk�. - Rozbieraj si� i w�a� - rozkaza�a mi wystawiaj�c g�ow�. W samej tylko bieli�nie do��czy�em do Danielle. Spojrza�a na mnie z ironi�. - Mam dla ciebie interesuj�c� propozycj� - rzek�a nachylaj�c si� w moj� stron�. Pi�� minut stali�my przytuleni do siebie pod strumieniami wody. Ona szybko opowiada�a mi niezwyk�� histori�. Ca�y ten cyrk z k�piel� by� na u�ytek mikrofon�w i kamer zamontowanych w naszym apartamencie, �eby szumem wody zag�uszy� nasz� rozmow�. Znaj�c wsp�czesne �rodki do pods�uchu wiedzia�em, �e i tak na niewiele si� to zda. - To jak? Zgadzasz si�? - spyta�a mnie na koniec swej tyrady. - To ci� ustawi do ko�ca �ycia. Za�atwi� ci brytyjskie obywatelstwo. Bez s�owa kiwn��em g�ow�. W ko�cu przez tyle lat pracowa�em za marn� urz�dnicz� pensj� i nikt opr�cz Pana Samochodzika nigdy mnie nie pochwali�. Wyszli�my z �azienki i za�o�yli�my nasze wieczorowe stroje. Po chwili kto� zapuka� i uprzejmym g�osem zaprosi� nas na kolacj�. Zeszli�my do jadalni, gdzie sta� d�ugi st� z ekskluzywn�, posrebrzan� zastaw�. Wok� oko�o dwudziestu jedz�cych kr�ci�a si� kilkuosobowa grupa kelner�w zmieniaj�cych talerze, dolewaj�cych wina. Wszyscy go�cie pa�acyku i jak mniema�em uczestnicy licytacji wygl�dali na bogatych ludzi. Kilku starszym panom towarzyszy�y o wiele od nich m�odsze kobiety. By�o tu tak�e kilka dystyngowanych ma��e�stw. Posadzono nas pomi�dzy przedsi�biorc� z bran�y elektronicznej a �on� w�a�ciciela kilku sklep�w jubilerskich. Prowadzili�my b�ahe dyskusje na temat warunk�w na drodze oraz podawanych nam smako�yk�w. - Drodzy pa�stwo! - gwar rozm�w przerwa� brunecik. - Mister Sebedian. Wszyscy wstali�my, �eby powita� naszego gospodarza. By� to m�czyzna w wieku oko�o pi��dziesi�ciu lat. Kr�tko ostrzy�one siwe w�osy przylega�y do jego g�owy. Nie mia� zarostu, a u�miechni�t� twarz cz�owieka sukcesu roz�wietla� r�wny rz�d bialutkich z�b�w. Do tego mia� weso�e, piwne oczy. By� wysokim m�czyzn� o wysportowanej sylwetce. - Mi�o mi pa�stwa go�ci� na tej aukcji troch� zapomnianych dzie� sztuki - przem�wi� po angielsku do zebranych. - Za chwil� rozpoczniemy licytacj�. Usiad� przy stole i obserwuj�c wszystkich pi� bia�e wino. Po posi�ku podano lampki koniaku oraz cygara. Otwarto szerokie drzwi prowadz�ce z jadalni do du�ej sali balowej z wysokimi oknami si�gaj�cymi od pod�ogi do sufitu. Przez r�wnie wysokie, otwarte drzwi wpada�o do �rodka ch�odne powietrze z parku. Na �cianach, za szk�em wisia�y fotografie i reprodukcje obraz�w, rze�b, bi�uterii. Ze zdziwieniem czyta�em opisy. Wi�kszo�� z tych dzie� sztuki uznano za zaginione w czasie drugiej wojny �wiatowej. Na �rodku pomieszczenia sta� wysoki sze�cian przykryty zielonym suknem. Tego tajemniczego obiektu pilnowa�o dw�ch ochroniarzy w garniturach. Solidne zgrubienia pod ich pachami �wiadczy�y, �e nie skrywali tam zwyk�ych pistolecik�w. Spacerowali�my z Danielle wzd�u� �cian. Ona popija�a koniak, a ja leniwie �mi�em cygaro. - Teraz mi wierzysz? - Danielle wymownie spojrza�a w stron� wystawy. - Tak - mrukn��em. Sebedian stan�� na �rodku sali i klasn�� w d�onie, �eby zwr�ci� na siebie uwag�. - Prosz� pa�stwa! - przem�wi�. - Przygotowa�em t� ma�� wystawk�, �eby pokaza� skal� planowanego przedsi�wzi�cia. Teraz udowodni�, �e nie jest moim celem oszukanie pa�stwa. Podszed� do zielonego sukna i teatralnym gestem szarpn�� je. Wszyscy j�kn�li z zachwytu. Naszym oczom ukaza�a si� szklana gablota z p�metrowej wysoko�ci pos��kiem Apollina z bursztynu, u kt�rego st�p le�a� na oko dwukilogramowy stos z�otej bi�uterii. Drogie kamienie: rubiny, diamenty, brylanty b�yszcza�y i razi�y oczy. - Za kwadrans rozpoczynamy aukcj� - o�wiadczy� Sebedian. - Ka�dy teraz mo�e przemy�le� moj� ofert� lub ewentualnie skontaktowa� si� ze swoim mocodawc�. Danielle delikatnie wyprowadzi�a mnie do parku. Ze zdziwieniem zauwa�y�em, �e gdzie� znikn�li ubrani na czarno ochroniarze, kt�rych wcze�niej by�o tu pe�no. W ciemno�ciach panowa�a jaka� niepokoj�ca cisza. Danielle na chwil� w�o�y�a d�o� do torebki. - Co tu robicie?! - us�yszeli�my za sob� m�ski g�os. Napastnik przytkn�� mi luf� karabinu do kr�gos�upa. Jednocze�nie us�ysza�em charakterystyczny odg�os odbezpieczanego ka�asznikowa. Danielle sta�a krok przede mn�. Powoli unios�em r�ce do g�ry. Cz�owiek za moimi plecami ponownie d�gn�� mnie luf�. - Idziemy do szefa - obwie�ci�. B�yskawicznie obr�ci�em si� w prawo. Lew� d�oni� chwyci�em za d�o� ochroniarza spoczywaj�c� na spu�cie, jednocze�nie zgi�ciem �okcia blokuj�c luf�. Praw� r�k� chwyci�em go od ty�u za jego lewe udo, tu� poni�ej krocza, i przewr�ci�em go twarz� do ziemi. Jak zwykle sprawdzi�y si� s�owa moich instruktor�w z �czerwonych beret�w�, �e uzbrojeni ludzie s� zbyt przywi�zani do broni. Usiad�em na plecach ochroniarza i kolb� ka�asznikowa uderzy�em go w okolice lewego ucha, �eby straci� przytomno�� na jaki� czas. Danielle patrzy�a na mnie z podziwem. - Nie mamy czasu - rzuci�a. Wr�cili�my do sali balowej. Ustawiono tam krzes�a dla go�ci. Danielle ruszy�a w ich stron� i przechodzi�a obok Sebediana. Nagle z torebki wyszarpn�a pistolet i przystawi�a go do g�owy gospodarza. Ochroniarze nie zd��yli zareagowa�, uczestnicy aukcji zamarli. - Pawe�, spakuj skarby - rozkaza�a, rzucaj�c w moj� stron� torebk�. - W �rodku znajdziesz worek. Wszystkie oczy skierowa�y si� na mnie. Wyj��em z torebki czarny worek na �mieci i podszed�em do szklanej gablotki. Zauwa�y�em, �e by�a pod��czona do instalacji alarmowej. Spojrza�em na Danielle. - W torebce, ma�e czarne pude�ko z zielonym guzikiem - powiedzia�a bacznie obserwuj�c wszystkich i ca�y czas terroryzuj�c Sebediana. Wyj��em pude�ko, wcisn��em guzik. Rozleg� si� pisk, na u�amek sekundy zgas�o �wiat�o, a alarm przesta� dzia�a�. Zgas�y czerwone kontrolki na gablocie. - Wy�adowanie elektromagnetyczne - wyja�ni�a mi Danielle. Kopni�ciem rozbi�em szk�o i zacz��em wk�ada� do worka skarb. Danielle przeprowadzi�a Sebediana do drzwi do jadalni. Poszed�em za ni�. Nikt nas nie zatrzymywa�, a Sebedian sprawia� wra�enie nad wyraz spokojnego. Z jadalni, przez hol wyszli�my na parking. - Do twojego samochodu - powiedzia�a do mnie Danielle. - A jaguar? - zapyta�em. - Kradziony - wzruszy�a ramionami. Zbli�y�em si� do Rosynanta. Danielle pu�ci�a Sebediana, lecz wci�� w niego celowa�a. Z mroku wy�oni� si� brunecik mierz�c do mnie z pistoletu. Palec wskazuj�cy biela� na spu�cie. Wykr�ci�em si� schodz�c mu z linii strza�u. Upu�ci�em worek i lew� d�oni� chwyci�em go za pistolet, blokuj�c mu jednocze�nie d�o�. Praw� r�k� uderzy�em go w krta�, a potem wykr�caj�c mu uzbrojon� d�o�, odebra�em pistolet. Danielle zabra�a worek i wsiad�a do Rosynanta. Pospieszy�em za ni�, czym pr�dzej uruchomi�em silnik, bo z oddali dobiega� odg�os policyjnych syren. - B�d� ciebie pilotowa�a - powiedzia�a Danielle. Pos�usznie jecha�em zgodnie z jej wskaz�wkami. Po godzinie szybkiej jazdy dotarli�my do zaciemnionego gospodarstwa. Kto� otworzy� przed nami drzwi stodo�y. Wprowadzi�em Rosynanta do �rodka. Danielle zabra�a z kopy siana worek �eglarski. Wyrzuci�a z niego stos ubra�. - Przebieraj si� - dyrygowa�a. Wybra�em sobie d�insy, wysokie buty, koszul�, bluz� i ciep��, sk�rzan� kurtk�. Danielle wskaza�a wrota stodo�y. Wyszli�my na podw�rze. Z daleka s�ysza�em szum morza. Po dwudziestu minutach dotarli�my nad brzeg Ba�tyku. Bia�e grzywacze fal lekko po�yskiwa�y w �wietle ksi�yca. Na pla�y czeka� na nas ponton �Zodiak� ze sztywnym dnem. Danielle usiad�a przy silniku, zepchn��em ��d� na wod�, a ona w��czy�a wsteczny bieg, potem wykr�ci�a dzi�b w stron� czarnej, niskiej sylwetki jakiego� statku. Ponton podskakiwa� na falach, gdy p�dzili�my w stron� tajemniczego okr�tu. Po kwadransie byli�my ju� przy jego rufie. Statek nazywa� si� �Diabolo�. Mia� chyba z sze��dziesi�t metr�w d�ugo�ci i dziesi�� szeroko�ci. �r�dokr�cie zajmowa�a olbrzymia nadbud�wka. Na rufie znajdowa� si� du�y d�wig i �adownia jak w okr�tach desantowych lub na trawlerach. Otwarto przed nami wjazd do �adowni, a Danielle skierowa�a tam nasz ponton. Czyje� r�ce chwyci�y rzucon� przeze mnie cum� i po chwili zostali�my wci�gni�ci na pok�ad �Diabolo�. Danielle trzymaj�c moj� r�k� poprowadzi�a mnie do kajuty mimo ciemno�ci panuj�cych na statku. Drog� zna�a chyba na pami��. W kajucie znajdowa�y si� dwie koje, stolik, szafa i male�ki bulaj. Na stoliku sta� szampan. Danielle rzuci�a worek na koj�, otworzy�a butelk� szampana, rozla�a go do kieliszk�w. - Za nowe �ycie Paw�a Daniec - wznios�a toast. �ykn��em szampana i poczu�em, �e kr�ci mi si� w g�owie. Opad�em na koj�. Pami�ta�em jeszcze, �e Danielle troskliwie zajrza�a mi prosto w oczy. Jeszcze nie spa�em, gdy odezwa� si� dzwonek telefonu. Pomy�la�em, �e dzwoni Pawe� Daniec. - Pan Samochodzik? - us�ysza�em m�ody g�os w s�uchawce. - Tu aspirant Cezary Pirania, wsp�pracownik komisarza Skowronka. Ju� oddaj� szefowi s�uchawk�... - Halo?! - odezwa� si� �piewny baryton. - Tu komisarz Skowronek. Wiem, �e pan pracuje w Ministerstwie Kultury i tak dalej. Szukacie zaginionych skarb�w? - Tak - mrukn��em zdziwiony zachowaniem policjant�w. - Pan zna niejakiego Paw�a Da�ca? - Tak. - To pana pracownik? - Tak. - Ten wasz cz�owiek zagin�� ze skarbem i niez�� lask�. - Pewnie kto� si� pod niego podszy�. - Krawiectwo to nie moja bran�a, ja jestem powa�ny detektyw - teraz w g�osie Skowronka s�ycha� by�o stanowczo��. - Pakuj pan graty. Zaraz przyjedzie po pana w�zek z technikami, kt�rych wezwali�my ze stolicy. Roz��czy� si� nie daj�c mi czasu na odpowied�. Pozosta�o mi jedynie zebra� do torby najpotrzebniejsze rzeczy. Po kilkunastu minutach w drzwiach mojego mieszkania sta�o dw�ch wysokich m�odzie�c�w w sk�rzanych kurtkach, �uj�cych gum�, kt�rzy grzecznie i stanowczo zaprosili mnie na d�, do samochodu. W drodze do P. mia�em czas, �eby si� zdrzemn��. Na miejscu byli�my po trzech godzinach. Wok� pa�acyku sta�o kilka policyjnych radiowoz�w z w��czonymi �wiat�ami. Przed specjalnymi ta�mami oddzielaj�cymi miejsce przest�pstwa od reszty �wiata sta�y ekipy dziennikarzy. Technicy, z kt�rymi przyjecha�em, natychmiast zrobili odlewy �lad�w opon Rosynanta, a potem zbierali odciski palc�w z jaguara. - Pan Samochodzik? - za mn� sta� m�ody cz�owiek w podkoszulku i sk�rzanej kurtce. Mia� prawie na �yso zgolon� g�ow� i ciemne okulary na nosie. Widzia�em szelki, na kt�rych wisia� pistolet. - Pirania - przedstawi� si� podaj�c mi d�o�. - Chod�my do szefa. Zaprowadzi� mnie do niskiego, �ysiej�cego m�czyzny w starym p�aszczu, sp�owia�ej marynarce, poplamionej ketchupem bia�ej koszuli i rozlu�nionym krawacie. To by� komisarz Skowronek, cz�owiek o pucu�owatej twarzyczce niemowlaka. Mia� oko�o pi��dziesi�tki. - Witaj, kochanie�ki - na powitanie uderzy� mnie d�oni� w rami� tak silnie, �e omal nie zlecia�em z pa�acowych schod�w. Obok komisarza sta� jaki� elegancko ubrany m�czyzna o szlachetnej twarzy i sylwetce. - To Mister Sebedian - Skowronek specjalnie akcentowa� s�owo �Mister�. - M�wi tylko po angielsku. A to pan Tomasz N.N., wybitny ekspert od poszukiwa� zaginionych i skradzionych dzie� sztuki - przedstawi� mnie gospodarzowi. - Mister Sebedian zorganizowa� tu niez�� zabaw�, a Pawe� Daniec z laluni� zrobili cyrk i znikn�li ze skarbem wartym oko�o miliona dolar�w. - Nie wierz� - zaprzecza�em. - Pawe� nie by�by zdolny do czego� takiego. - Ja te� nie wierzy�em komisarzowi, jak wybija� mi z g�owy ma��e�stwo - odezwa� si� Pirania. - I co? - zaciekawi�em si�. - Odesz�a - prychn�� Pirania. - Czemu? - Normalnie, bo to z�a kobieta by�a! - roze�mieli si� Skowronek i Pirania. - To cytat z �Ps�w�. Wida�, �e pan nietutejszy i kultowych film�w nie ogl�da. - Chod�my obejrze� film nagrany przez kamery ochrony - zaproponowa� ju� ca�kiem powa�ny Skowronek. We czterech weszli�my do ma�ego pokoju obok holu. Znajdowa�o si� tam centrum ochrony i monitoringu obiektu. Na dw�ch ekranach, dzi�ki g�sto rozmieszczonym kamerom, mo�na by�o obejrze� najdalsze nawet zak�tki posiad�o�ci. Pirania w��czy� kaset� wideo. Jak w dobrym filmie sensacyjnym mog�em obejrze� przebieg kradzie�y, w kt�rej udzia� bra� m�j pracownik. - Panowie b�d� mieli t� ta�m�? - zapyta�em policjant�w. - Oczywi�cie - odpowiedzia� Pirania wk�adaj�c dow�d rzeczowy do kieszeni w kurtce. - Mo�emy zej�� do sali, gdzie dosz�o do kradzie�y? - poprosi�em. Skowronek bez s�owa poprowadzi� mnie. Przechodz�c przez jadalni� si�gn�� po jeden z nietkni�tych kieliszk�w z winem. Pow�cha�, obejrza� p�yn pod �wiat�o. - Bia�e wino w�oskie z p�nocnego brzegu jeziora Garda w okolicach Trydentu i Bolzano, dobre, w przyst�pnej cenie - orzek� ze znawstwem. Stan��em na �rodku ogromnego pomieszczenia. Spogl�da�em na resztki szklanej gabloty i wystaw� fotografii na �cianach. Sebedian przygl�da� mi si� z wielk� uwag�. - Co to za fotografie? - zapyta�em go. - To zaginione w czasie drugiej wojny �wiatowej dzie�a sztuki - m�wi� rozk�adaj�c r�ce. - Chcia�em zorganizowa� akcj� maj�c� doprowadzi� do ich odnalezienia. - Mia� pan konkretne �lady? - To ju� pozostanie moj� tajemnic� - Sebedian u�miechn�� si� lekko. - Mam nadziej�, �e zna pan polskie prawo? Takie ukryte skarby nale�� do pa�stwa polskiego. - S� miejsca, gdzie ani pan, ani inni urz�dnicy nie maj� w�adzy - Sebedian znowu pokaza� garnitur bia�ych z�b�w w szerokim u�miechu. - Mi�o mi by�o pana pozna� - po�egna�em Sebediana. - To co? Jedziemy na komend�? - zaczepi� mnie Skowronek. - Tak. W samochodzie Skowronka i Piranii by�em skazany na s�uchanie radia i mlaskania, gdy obaj jedli hamburgery. Po dw�ch godzinach zajechali�my przed komend� policji w Gda�sku. Przemarsz Skowronka i Piranii by� kwitowany przez ich koleg�w policjant�w okrzykami w stylu: �Witajcie, federales!�, �Oto toczy si� Centralna Beczka �miechu�. W obskurnym biurze posadzili mnie przy biurku, podali kaw� i w��czyli kaset� wideo. - Wiem, �e jest pan wysokiej klasy specjalist� - zacz�� Skowronek. - Prosz� powiedzie�, co przyku�o pana uwag� w pa�acyku? - Mia�a tam by� aukcja obraz�w, a jedyne jakie widzia�em, to te na zdj�ciach - m�wi�em szczerze. - To bardzo dziwne, tym bardziej �e oficjalnie te dzie�a sztuki nie istniej� od kilkudziesi�ciu lat. Poza tym, jedyna rzecz, kt�r� mo�na by�o sprzeda�, ginie po amatorskim napadzie w wykonaniu jakiej� kobiety i mojego pracownika. To jest grubymi ni�mi szyte. - Prosz� mi wyja�ni� spraw� tych zaginionych dzie� sztuki - poprosi� Skowronek. - To proste. Wiele zabytk�w w czasie dzia�a� wojennych zagin�o. Wiemy, �e w SS by�a specjalna kom�rka odnajduj�ca prywatne kolekcje, kt�rych w�a�cicieli na og� wywo�ono do oboz�w koncentracyjnych. P�niej zrabowane dzie�a sztuki zwo�ono w kilka punkt�w zbiorczych. Na prze�omie 1944 i 1945 roku specjalne konwoje zajmowa�y si� ratowaniem zrabowanego dobra, a w�a�ciwie wywo�eniem go w bezpieczne miejsca. - Sk�d w takim razie dokumentacja fotograficzna tego, co jak pan m�wi� zagin�o? - zaciekawi� si� Skowronek. - Powszechnie m�wi si� o niemieckiej dok�adno�ci. Jest ziarno prawdy w tym powiedzeniu. Ka�da zdobycz by�a dok�adnie opisana, obfotografowana przez niemieckich kustosz�w. Jeden egzemplarz zostawa� w regionalnym muzeum, drugi wysy�ano do centrali w Berlinie. Mister Sebedian stamt�d zapewne otrzyma� te zdj�cia. Nawet je�li uzyska� je z innego �r�d�a, to powie o Berlinie. - M�wi� o Berlinie - wtr�ci� si� Pirania. - A jak pan skomentuje zachowanie swojego pracownika? - Jestem zdumiony - przyzna�em z rezygnacj�. - A co pan s�dzi o zrabowanym skarbie? M�wi� pan, �e to historia szyta grubymi ni�mi... - O, tak. Nie widzia�em z bliska bi�uterii, ale bursztynowa figurka jest doskonale znana historykom sztuki. Pochodzi ona z zaginionej w czasie wojny Bursztynowej Komnaty. ROZDZIA� DRUGI POSZUKIWANIA ROSYNANTA � LIST OD OLBRZYMA � W�AMANIE DO KLUBU NURK�W �WIELORYB� � SZUKAM BATURY � ODWIEDZINY W POKOJU BATURY � PROSZ� MICHA�A O POMOC � ZOSTA�O CZTERDZIE�CI OSIEM GODZIN Do rana przespa�em si� na kozetce w biurze Skowronka. Obudzi� mnie Pirania. - Panie Tomaszu! - szarpa� mnie za rami�. - Pobudka! Wsta�em i przyj��em zaproszenie policjant�w na �niadanie w sto��wce. Pirania jad� swoj� porcj�, a potem szefa. Skowronek jedynie robi� kulki z chleba, podrzuca� je ku g�rze, chwyta� ustami i po�yka� popijaj�c kaw�. - Co pan proponuje? - zapyta� mnie komisarz. - Pawe� jest tam, gdzie samoch�d - odpowiedzia�em. - Trzeba odnale�� Rosynanta. - Patrole maj� ju� opis waszego superwozu - wtr�ci� si� Pirania. - I co? - dopytywa�em si�. - Do rutynowej kontroli zatrzymano kilka pojazd�w - opowiada� Pirania. - Przy okazji zatrzymano poszukiwanego listem go�czym z�odzieja samochod�w. Wasz Rosynant, jak pan m�wi�, mia� urz�dzenia umo�liwiaj�ce zmian� barwy karoserii czy numer�w rejestracyjnych. Uczulili�my wi�c funkcjonariuszy na to, �eby zwracali uwag� na bogate wyposa�enie elektroniczne pojazdu: GPS, komputer, nowoczesne �rodki ��czno�ci... - Macie tu komputer? - przerwa�em wyw�d Piranii. - Jasne - rzek� Skowronek. - Ma pan jaki� pomys�? - Pawe� m�g� przes�a� mi jakie� informacje przez Internet - t�umaczy�em. - Przygotowali�my kilka kod�w, kt�re m�g� wys�a� z samochodu wciskaj�c prost� kombinacj� klawiszy na klawiaturze komputera. Szybko przeszli�my do biura informatyk�w. Pirania po��czy� si� z ministerialnym serwerem i sprawdzi� poczt� elektroniczn�, kt�ra przysz�a na moje nazwisko. - Mamy tylko jeden list i to wys�any ze skrzynki zarejestrowanej w Gda�sku - relacjonowa� Pirania. - Ju� go drukuj�. Po chwili trzyma�em kr�tk� notatk�: Drogi Panie Tomaszu! K�ania si� nisko wasz znajomy pismak z Olsztyna. Spotka�em w Gda�sku cz�owieka, kt�ry ma do opowiedzenia ciekaw� histori� z okresu drugiej wojny �wiatowej. To by�y marynarz niemieckiego okr�tu podwodnego U-2331. Zna ciekawe szczeg�y dotycz�ce zatoni�cia � Wilhelma Gustloffa �. Mo�liwe spotkanie jutro, w po�udnie przy � So�dku�. Olbrzym - Kto to jest Olbrzym? - Pirania ju� przygotowa� sobie notes. - To dziennikarz z Olsztyna, z kt�rym szukali�my skarbu genera�a Samsonowa - wyt�umaczy�em. - List pisa� wczoraj, wi�c mo�emy si� z nim spotka� dzi�. - Czy to spotkanie mo�e dotyczy� prowadzonego przez nas �ledztwa? - dopytywa� si� Skowronek. - Nie s�dz� - mrukn��em. - Pyta� mnie pan o to, w jakim kierunku powinno p�j�� �ledztwo. Uwa�am, �e nale�a�oby sprawdzi� osob� Sebediana. - Interpol nic na niego nie ma - zabra� g�os Pirania. - To bogaty przedsi�biorca z Argentyny robi�cy interesy w ca�ej Europie. Jego pasj� jest kolekcjonowanie dzie� sztuki i poszukiwanie skarb�w. Postanowi�em dowiedzie� si�, czy Mister Sebedian ubiega� si� w naszym ministerstwie o pozwolenie na zorganizowanie poszukiwa�. W tym czasie Pirania pyta� w Stra�y Granicznej, czy maj� jakie� informacje o �Diabolo�. U nas nic nie wiedziano na temat Sebediana, za to m�j zwierzchnik w randze podsekretarza stanu bardzo chcia� ze mn� rozmawia�. - Znowu Pawe� Daniec narozrabia�! - zacz�� tyrad�. - Od policji wiem wszystko. Ta�ma wideo nie pozostawia w�tpliwo�ci. O�wiadczam panu, �e na Da�ca czeka dyscyplinarne zwolnienie z pracy. Czuj�, �e panem te� kto� musi si� zaj��. Chyba ju� czas na emeryturk�. Bez s�owa przerwa�em po��czenie. Zadzwoni�em do kilku znajomych z innych resort�w. Od jednego z nich dowiedzia�em si�, �e Sebedian poinformowa� rz�d polski, �e ma zamiar eksplorowa� wrak �Wilhelma Gustloffa� znajduj�cy si� w polskiej strefie ekonomicznej Morza Ba�tyckiego. Teraz na spotkanie z Olbrzymem nie mog�em si� ju� sp�ni�. Spojrza�em na zegarek. Powiedzia�em Skowronkowi, �e musz� si� �pieszy�. Pirania odwi�z� mnie w pobli�e D�ugiego Targu w Gda�sku. Szybko przemaszerowa�em do kana�u na Mot�awie i czeka�em na przystani stateczk�w przewo��cych turyst�w do statku- muzeum �So�dek�. Jeszcze nie by�o sezonu turystycznego, wi�c przysta� by�a pusta. W oddali na kanale ujrza�em sylwetk� przedziwnego kutra, niskiego, o szerokim pok�adzie. Jego nadbud�wka mia�a �lady po specjalnych p�ytach pancernych chroni�cych bulaje. Przy burtach znajdowa�y si� puste gniazda po czterech wyrzutniach torpedowych. Z dw�ch stanowisk karabin�w przeciwlotniczych zdemontowano uzbrojenie. Na dziobie sta� Olbrzym i macha� r�k� w moj� stron�. Kuter mia� wypisane bia�� farb�: �PT 117�. - Niech pan wsiada - Olbrzym poda� mi r�k�, gdy kuter zbli�y� si� na metr do nadbrze�a. Przeskoczy�em na okr�t, kt�ry wykona� zwrot i odp�yn�� w kierunku Zatoki Gda�skiej. Obudzi�em si� ze strasznym b�lem g�owy. Chcia�em poruszy� si�, lecz nie mog�em. Kto� przyku� moje d�onie i przywi�za� stopy do koi. Spojrza�em w bok. Za sto�em siedzia�a Danielle ubrana w sztormiak. Ogl�da�a telewizj�. - W sam� por� - powiedzia�a do mnie podkr�caj�c g�os. - ...W czasie napadu zrabowano dzie�a sztuki warto�ci oko�o miliona dolar�w - s�ysza�em spikera. - Rabunku dokona�a nieznana policji kobieta oraz Pawe� Daniec. Wystawiono za nimi listy go�cze. Ostrzega si�, �e za pomoc w ukrywaniu przest�pc�w grozi kara wi�zienia... - Jeste� s�awny - Danielle u�miechn�a si�. Dopiero teraz zauwa�y�em, �e mia�a kr�tkie czarne w�osy si�gaj�ce jej ledwie za uszy, ciemne oczy i nieco zmienione rysy twarzy. Spostrzeg�a moje zdziwienie. - Peruka, kolorowe szk�a kontaktowe, plastyczne wk�adki silikonowe, a nawet sztuczne opuszki palc�w - pokaza�a mi palce z pokremowanymi ko�c�wkami. - Troch� bolesne zabiegi, ale za to nie ma przeciw mnie �adnych dowod�w. - Czemu mnie u�pi�a� i zwi�za�a�? - pyta�em. - Musieli�my ci� sprawdzi�, ale o dziwo nic na ciebie nie mamy - Danielle spojrza�a na mnie zimnym wzrokiem. - Pomog�e� mi, wi�c nie masz wyj�cia i powrotu do poprzedniego �ycia, oboj�tnie jak uczciwe ono by�o. - M�wi�a� o udziale w �upie i wyprawie po prawdziwy skarb - przypomnia�em jej. - Najpierw zobaczymy, czy mo�emy ci wierzy�. Do akcji wydobycia skarb�w mamy jeszcze du�o czasu. Do tego musimy zabra� na pok�ad �Diabolo� szefa i dw�ch ekspert�w z Polski. - Co to za ludzie? - Jeste� zbyt ciekawy. - Mo�e m�g�bym wam co� o nich powiedzie�. Przecie� i wy spytacie ich o mnie. - Jeden z nich to Jerzy Batura. Pomo�e nam w wywiezieniu �upu i skontaktuje nas z cz�owiekiem, kt�ry doskonale zna interesuj�ce nas miejsce. - Nie znam ich. A co ja m�g�bym dla was zrobi�? - W Gda�sku mieszka cz�owiek, kt�ry ma dok�adne plany interesuj�cego nas miejsca... - Danielle pokaza�a mi zdj�cie tego cz�owieka i powiedzia�a, co mam zdoby�. - Je�li to ukradn�, to od razu zwr�cimy uwag� policji na to, co was interesuje. - Dobrze by by�o, gdyby i ten cz�owiek znikn�� - Danielle u�miechn�a si�. - To sprawdzian. - Mam lepszy pomys�. Po godzinie Danielle pozwoli�a mi wyj�� na pok�ad �Diabolo�. Z tego co zd��y�em si� zorientowa�, na pok�adzie statku by�a kilkunastoosobowa, wieloj�zyczna za�oga ubrana w takie same kombinezony. Nikt si� do mnie nie odzywa�, je�li nie by�o to absolutnie konieczne. Danielle zaprowadzi�a mnie do kajuty zaj�tej przez fa�szerza dokument�w i wysz�a. Gdy wr�ci�a po p�godzinie, mia�em gotowy zestaw papier�w dla zupe�nie innej osoby. Zmieniono mi kolor w�os�w na jasny blond, oczu na granatowe i nawet doklejono sztuczne opuszki palc�w. - Otrzymam fundusz reprezentacyjny? - zapyta�em Danielle. - Oto on - rzek�a wr�czaj�c mi du��, ci�k� kopert�. W �rodku by� pistolet Glock 19 z pi�cioma zapasowymi magazynkami i plik banknot�w, na oko dwadzie�cia moich dotychczasowych, urz�dniczych pensji. By�a tam tak�e ma�a kr�tkofal�wka i noktowizor. Po wczesnym obiedzie Danielle sprowadzi�a mnie do rufowej �adowni. Musia�em przebra� si� w kombinezon p�etwonurka, a ubranie i wyposa�enie schowa� do wodoszczelnego plecaka. Czterech milcz�cych m�czyzn przynios�o niewielki pojazd z dwiema �rubami po bokach. - To �Delfin 1� - wyja�ni�a mi Danielle. - Ma�y pojazd podwodny z w�asnym, zamkni�tym obiegiem powietrza, umo�liwiaj�cy przep�yni�cie pod wod� do dwudziestu kilometr�w. Kabina jest podzielona na dwie cz�ci. Obie mo�na otworzy�, �eby pasa�er m�g� wydosta� si� na zewn�trz. Mo�e zej�� na g��boko�� do dziesi�ciu metr�w. Wsiadaj. �Delfin 1� by� wielkim, prawie przezroczystym cygarem d�ugo�ci czterech metr�w i �rednicy p�tora metra. Pos�usznie zaj��em miejsce dla pasa�era z ty�u. By�o tam sporo miejsca, ale pewnie normalnie p�ywali tym ludzie z butlami do nurkowania. Danielle w��czy�a nap�d, a za�oga �Diabolo� zepchn�a nas po specjalnych szynach do morza. Zeszli�my na g��boko�� dw�ch metr�w. Za�o�y�em mask� podobn� do tych u�ywanych przez pilot�w w samolotach my�liwskich. Po p�godzinie Danielle wysun�a nad fale peryskop, po czym da�a mi znak, �e mog� opu�ci� ma�y batyskaf. Wpierw wpu�ci�em do �rodka wod�. Zrobi�o mi si� zimno. Bez trudu odpi��em blokad� i odsun��em pleksiglas odgradzaj�cy mnie od morza. Wynurzy�em si�, z�apa�em haust �wie�ego powietrza i zanurkowa�em. Zamkn��em kabin� daj�c znak Danielle, �e wszystko w porz�dku. Do brzegu mia�em ledwie kilkana�cie metr�w. Niezauwa�ony wyszed�em na pla��. W krzakach przebra�em si�, a potem wyszed�em na szos�. Trzeci z kolei samoch�d, dostawczy peugeot, zatrzyma� si� i mog�em dojecha� do Gda�ska. Wsiad�em do podmiejskiej kolejki i pojecha�em do dzielnicy Gda�sk-Oliwa. Pod podanym mi adresem zobaczy�em przedwojenn� pi�trow� will� z podw�rzem zagraconym z�omem. Sta�a na rogu ulic, wi�c mog�em j� sobie dok�adnie obejrze� ze wszystkich stron. Jeszcze chwil� patrzy�em na tabliczk�: �Klub Nurk�w Wieloryb� i ruszy�em na poszukiwania dobrej kryj�wki. W podrz�dnym hoteliku wynaj��em pok�j na parterze. W recepcji pokaza�em sw�j fa�szywy dow�d osobisty. Zap�aci�em z g�ry za dwa dni i wyszed�em do miasta. Moja kryj�wka by�a oddalona od willi o nieca�y kilometr. Wpierw dwukrotnie przeszed�em ten dystans, �eby dobrze zapami�ta� drog�. Potem poszed�em poszuka� sklepu z komputerami. W komisie kupi�em notebooka, dobry skaner i opakowanie dyskietek. Wr�ci�em do hotelu i schowa�em sprz�t w �azience. W�a�ciciel obudowa� wann� kafelkami zostawiaj�c przy pod�odze spory otw�r dla hydraulik�w naprawiaj�cych ewentualne awarie. Wystarczy�y dwa du�e worki na �mieci i komputer m�g� tam na mnie czeka�. Kolejne zakupy zrobi�em na bazarze przy stoisku ze sprz�tem turystycznym. Tu� przed siedemnast�, czyli godzin� zamkni�cia banku, poszed�em zrealizowa� czek wystawiony przez pana Tomasza. - Poprosz� pana dow�d osobisty - powiedzia�a kasjerka spisuj�c numer czeku. Poda�em jej dokument. - Pan Jerzy Batura? - pyta�a por�wnuj�c moj� twarz ze zdj�ciem w dowodzie. - Tak - rzuci�em od niechcenia. Szef podpisa� czek nie wpisuj�c ani sumy, ani nazwiska odbiorcy. Dzi�ki temu mog�em uszczupli� konto ministerstwa o par� groszy. By� to skromny ekwiwalent za zmarnowane urlopy. Zrobi�em jeszcze zakupy w sklepie spo�ywczym, a potem jedz�c kolacj� w hotelowym pokoju znowu zobaczy�em siebie, a w�a�ciwie dawnego Paw�a Da�ca w telewizji. Wychodz�c zostawi�em w��czony telewizor i zasuni�te zas�ony. Okno przymkn��em przyklejaj�c gum� do �ucia do framugi. W recepcji nikogo nie by�o. Szybko przemkn��em pochylony pod kontuarem i znalaz�em si� na ulicy. Skierowa�em si� do willi. Z trzech stron otacza�y j� podobne do niej budowle, ale z jednej, za ulic�, by�y ogr�dki dzia�kowe. Korzystaj�c z mroku przeskoczy�em przez p�ot, a potem wszed�em do altanki, z kt�rej mog�em obserwowa� will�. Dzia�kowicze nauczyli si� nie zamyka� swych domk�w, bo z�odzieje i tak wy�amywali zamki. Z plecaka wyj��em termos i kanapki. Cierpliwie czeka�em, a� w willi pogasn� wszystkie �wiat�a. Odczeka�em jeszcze p� godziny. Pierwsze godziny snu z regu�y s� najtwardsze, wi�c mia�em nadziej�, �e gospodarze b�d� spali twardym snem. Wyszed�em z altanki i przez p�ot dosta�em si� na drog�. Rozgl�da�em si� na wszystkie strony. Latarnie rozja�nia�y tylko fragmenty poro�ni�tej topolami ulicy. P�ot willi mia� zwie�czenie z drutu kolczastego. Dodatkowo wsz�dzie wala�y si� kawa�ki �elastwa, jakie� �mig�a, silniki, blachy. Furtka by�a osadzona pomi�dzy dwoma ceglanymi s�upami. Obok ros�a dzika jab�o�. Wspi��em si� na drzewko. Wisz�c na ga��zi postawi�em nogi na s�upkach furtki, zeskoczy�em dwa metry i ju� by�em na terenie posiad�o�ci. Interesuj�cy mnie pok�j, mieszcz�cy archiwum klubu, znajdowa� si� po stronie niewidocznej z ulicy. Przecisn��em si� pomi�dzy pust� szklarni� i wrakiem przedwojennego mercedesa. Okno nie mia�o �adnych zabezpiecze�, ba, by�o lekko uchylone. Leciutko pchn��em jedno skrzyd�o. Nawet nie skrzypn�o. Podskoczy�em trzymaj�c si� parapetu i ju� by�em w pomieszczeniu wype�nionym p�kami z opas�ymi tomami i sprz�tem do nurkowania. Na�o�y�em noktowizor sprezentowany mi przez Danielle. Interesuj�ce mnie dokumenty znalaz�em po pi�ciu minutach. Schowa�em je do plecaka i wyskoczy�em na dw�r. P� metra od siatki, na podw�rku ros�a sosna. Opieraj�c si� ojej pie� wszed�em na p�ot. Troch� skrzypia�, ale na szcz�cie nikogo to nie zaalarmowa�o. Teraz bieg�em do hoteliku. Gdy znalaz�em si� w cieniu wiaduktu kolejowego, nagle wyros�o przede mn� dw�ch osi�k�w. - Dawaj, kolo, plecak i spadaj! - powiedzia� jeden z nich z dziwnym akcentem wskazuj�cym na to, �e jest cudzoziemcem. - Ja was znam! - powiedzia�em po angielsku. - Po co ten cyrk? Na chwil� zawahali si� i wykorzysta�em to, �eby przebiec pomi�dzy nimi. Nawet nie pr�bowali mnie goni�. Podejrzewa�em, �e to Danielle wys�a�a dw�ch marynarzy z �Diabolo�. Postanowi�em p�niej wykorzysta� ten fakt przeciwko niej. Wszed�em do swojego pokoju przez okno zamkni�te na gum� do �ucia. Uruchomi�em komputer i skaner. Przez godzin� pracowa�em kopiuj�c archiwum nurk�w. Jednocze�nie nastawi�em ma��, ale nowoczesn� radiostacj� od Danielle na cz�stotliwo�� policyjn�, �eby wiedzie�, czy kto� nie zawiadomi� str��w prawa o w�amaniu do willi. Gdy wy��czy�em notebooka, schowa�em go i dyskietki do plecaka. Po kwadransie inn� drog� dotar�em do willi i od�o�y�em dokumenty na miejsce. - Nic nie zgin�o, wi�c nie ma przest�pstwa - pomy�la�em zadowolony. Z dworca Gda�sk-Oliwa pojecha�em na dworzec g��wny. Stamt�d zadzwoni�em do mojej wtyczki w bandzie Jerzego Batury. - Cze��, tu Daniec - przywita�em mojego rozm�wc�. - Cze��, mistrzu. W telewizji tr�bi�, �e jeste� na indeksie - us�ysza�em odpowied�. - Tym bardziej powiniene� mi pom�c. - Nie jeste� mi potrzebny. Ju� nie masz �adnej w�adzy. - By� mo�e. W moim komputerze jest specjalna kartoteka z pe�n� informacj� o twoich wyczynach. Chcesz, �eby dosta�a j� policja albo Batura? M�j rozm�wca chwil� sapa� z w�ciek�o�ci. - Czego chcesz? - zapyta�. - Gdzie jest Batura? Informator poda� mi nazw� hotelu w Warszawie, gdzie Batura nocowa� wraz z pewnym cz�owiekiem o pseudonimie �Augusto�. Domy�la�em si�, �e to �Augusto� mia� dostarczy� informacji interesuj�cych Danielle. Roz��czy�em si�. Teraz musia�em dosta� si� do Warszawy. Mog�em wybra� poci�g, ale trwa�oby to d�ugo. Musia�em wi�c zdoby� samoch�d. W toalecie dworcowej uporz�dkowa�em sw�j str�j i wygl�d. Skierowa�em si� do najlepszego hotelu w mie�cie. W recepcji zameldowa�em si� na sw�j fa�szywy, po�udniowoafryka�ski paszport. Teraz nazywa�em si� Wilhelm van Dycker. - Zap�ac� za tydzie� pobytu z g�ry - powiedzia�em wyjmuj�c plik banknot�w. - Chcia�bym r�wnie� wynaj�� tu samoch�d. - Oczywi�cie - mi�a recepcjonistka u�miechn�a si�. - Poprosz� pana prawo jazdy. Poda�em jej kolejny podrobiony dokument. - Czy ten samoch�d m�g�bym zostawi� w Warszawie? - zapyta�em. - Tak, mamy tam zaprzyja�niony z nami hotel - us�ysza�em odpowied�. - Wtedy jednak cz�� kaucji zostanie zatrzymana w zwi�zku z kosztami doprowadzenia samochodu do Gda�ska. - Nie szkodzi - mrukn��em wydaj�c kolejne pieni�dze od Danielle. Po p�godzinie otrzyma�em kluczyki do samochodu. Zostawi�em cz�� swoich rzeczy w pokoju. W hotelowej restauracji zam�wi�em kanapki na drog�. Na parkingu czeka� na mnie ford mondeo. Wsiad�em do samochodu i pojecha�em w stron� trasy E-7 prowadz�cej do Warszawy. Korzystaj�c z tego, �e droga noc� jest prawie pusta, gna�em z maksymaln� pr�dko�ci�. W stolicy by�em na godzin� przed �witem. Zajecha�em pod hotel, gdzie mia� rezydowa� Batura i jego przyjaciel. Na parkingu zauwa�y�em terenowego nissana Batury. Przyjrza�em si� oknom hotelowym na parterze. Kilka z nich by�o uchylonych. Zakrad�em si� do nich, za�o�y�em noktowizor i przygl�da�em si� �pi�cym. Jeden z m�czyzn idealnie odpowiada� moim potrzebom. Na stoliku zosta�y resztki po ma�ej libacji, a marynarka lu�no zwisa�a z krzes�a. Wszed�em do �rodka, z wewn�trznej kieszeni wyj��em portfel z kilkoma kartami kredytowymi. Teraz wr�ci�em na parking. Auto Batury sta�o w cieniu modrzewia. Niestety mia�o zabezpieczenia, kt�rych nie mog�em sforsowa� nie budz�c ca�ej okolicy. Zosta� mi wi�c do wykonania drugi wariant, trudniejszy. W recepcji spyta�em, w kt�rym pokoju mieszka m�j przyjaciel Jerzy Batura. Zapewni�em recepcjonistk�, �e jestem z nim um�wiony, a dopiero co przyjecha�em z Gda�ska. Powiedzia�em, �e poczekam na Batur� w restauracji, a ona w tym czasie mo�e si� z nim skontaktowa�. Przez restauracj� dosta�em si� na hotelowe korytarze. Dzwoni�em kluczami w kieszeni, �eby pracownicy hotelu my�leli, �e jestem jednym z ich go�ci. Na trzecim pi�trze, gdzie mieszka� Batura, wszed�em do schowka sprz�taczki i obserwowa�em korytarz przez szpar�. Po dziesi�ciu minutach Batura i jego kumpel, barczysty blondyn, wybiegli z pokoju. - M�wi�em ci, �e przy�l� kogo� po nas - us�ysza�em s�owa Batury skierowane do blondyna. B�yskawicznie otworzy�em prosty zamek w drzwiach hotelowego pokoju, na dno szafy w korytarzu podrzuci�em portfel �piocha z parteru, a do jednej z nocnych szafek Glocka od Danielle. Oba przedmioty wytar�em chusteczk� �cieraj�c moje fa�szywe odciski palc�w. Wybieg�em na korytarz. Na szcz�cie by�y tu budki telefoniczne. Wykona�em jeden telefon, zbieg�em dwa pi�tra i z okna na korytarzu wyskoczy�em na trawnik. Ukry�em si� w fordzie i czeka�em. Niezbyt d�ugo. Najpierw podjecha�y dwa cywilne pojazdy. Wysiad�o z nich o�miu m�czyzn. W tym czasie pozycje wok� hotelu zaj�o kilku funkcjonariuszy brygady antyterrorystycznej. Po dziesi�ciu minutach zobaczy�em Batur� i blondyna skutych, prowadzonych do radiowoz�w. - No to konkurencj� mamy z g�owy - mrukn��em zadowolony. Nie chcia�em, �eby Batura na pok�adzie �Diabolo� szczeg�owo opowiada� Danielle o mojej pracy. Podjecha�em na poblisk� stacj� benzynow�. Postanowi�em zdoby� sojusznika. Z budki zadzwoni�em pod numer telefonu kom�rkowego mojego przyjaciela. - Micha�, przepraszam, �e dzwoni� tak wcze�nie... - zacz��em. - Nie szkodzi, jestem na obozie nurk�w nad Ba�tykiem, zaraz wychodzimy w morze - odezwa� si� Micha�, m�j przyjaciel, �o�nierz jednostki specjalnej GROM. - No trudno... - Pawe�, m�w, co ci le�y na sercu! M�wi�em przez dwie minuty. - Pod jakim jeste� numerem? - zapyta�. Spojrza�em na numer budki i podyktowa�em go Micha�owi. - Czekaj tam. W moim plecaku co� zacz�o dziwnie piszcze�. Przyjrza�em si� wszystkim kieszeniom. W jednej z nich by� telefon kom�rkowy. - No i co? - us�ysza�em s�odki g�os Danielle. - Gdzie jeste�? - W Gda�sku - sk�ama�em. - A dok�adnie? - Zapytaj bandzior�w, kt�rych na mnie nas�a�a�. - Wykona�e� zadanie? - Tak. - To dobrze. Za dwie godziny b�d� w Sopocie na molo. Sprawd� teren. Za cztery godziny powinni tam by� Batura i jego przyjaciel. Ju� po nich dzwonimy. Ich znak rozpoznawczy to dzisiejszy numer warszawskiego wydania �Gazety Wyborczej�. Roz��czy�a si�. Zadzwoni� telefon w budce. - Dobra, mamy czterdzie�ci osiem godzin - relacjonowa� Micha�. - Batur� i jego kolesia zatrzymano do wyja�nienia na dwa dni. Postawiono im zarzut kradzie�y portfela i nielegalne posiadanie broni. Troch� to za ma�o, �eby od razu przymkn�� na d�u�ej, ale i za du�o, �eby od razu wypu�ci�. - Mamy problem - przerwa�em Micha�owi powtarzaj�c mu tre�� rozmowy z Danielle. - Czekaj - Micha� wy��czy� si�. Zadzwoni� po pi�ciu minutach. - Zostaw bryk� tam, gdzie trzeba. Potem jed� na lotnisko Ok�cie. Przedstaw si� tym po�udniowoafryka�skim nazwiskiem i czekaj. B�dziesz na czas, gdzie trzeba. I kup gazet�! ROZDZIA� TRZECI OG�OSZENIE W GAZECIE � KAPITAN KUTRA � PECHOWY U- BOOT � POJAWIA SI� PU�KOWNIK STUCKER � W KONWOJU Z �WILHELMEM GUSTLOFFEM� � USZKODZENIE �HANSY� � TAJEMNICE PROFESORA PORTERA � NIEMIECKIE BADANIA NAD BRONI� PODWODN� Olbrzym prowadzi� mnie wzd�u� prawej burty kutra. Min�li�my nieczynne gniazdo karabin�w maszynowych i za specjalnym metalowym r�kawem skr�cili�my do wej�cia do ster�wki. - To przer�bka ameryka�skiego kutra torpedowego z drugiej wojny �wiatowej - t�umaczy� mi Olbrzym. Dziennikarz niewiele zmieni� si� od czasu, gdy go ostatnio widzia�em. Zauwa�y�em, �e wci�� lekko kula� po tym, jak go pogryz�y psy bandzior�w nas�anych przez Batur�. - Zamontowano tu nowe, lepsze silniki, nowoczesne systemy nawigacyjne i par� innych bajer�w. Ster�wka by�a urz�dzona tak wygodnie jak mostek kapita�ski najnowocze�niejszych lotniskowc�w. Sternik, wysoki, szczup�y m�odzieniec w okularach, siedzia� w wygodnym fotelu maj�c przed sob� pod�wietlon� konsol�. Z tego jednego miejsca m�g� sprawdzi� ka�dy element kutra. Obok niego, na wygodnej sofie siedzia� popijaj�c whisky staruszek. Podobie�stwo obu m�czyzn by�o bardzo widoczne. - To Werner i Johann Kliffowie - Olbrzym przedstawi� gospodarzy. - Jak pan widzi, to dziadek i wnuczek. - Werner - staruszek mocno u�cisn�� mi d�o�. - Tomasz - odwzajemni�em u�cisk. - Cze��! - zawo�a� Johann nie odrywaj�c si� od sterowania. - Werner chce nam opowiedzie� ciekaw� histori� zwi�zan� z �Wilhelmem Gustloffem� - powiedzia� Olbrzym. - To mo�e pana zainteresowa�. - Tym bardziej, �e kto� organizuje wypraw� na ten wrak - wtr�ci� si� Johann. - W niemieckim periodyku dla p�etwonurk�w czyta�em og�oszenie. Gdy si� zg�osi�em, powiedziano mi, �e ju� zamkni�to list�. Zdziwi�em si�, bo anons by� bardzo enigmatyczny, a zadzwoni�em w dniu ukazania si� pisma. -