786

Szczegóły
Tytuł 786
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

786 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 786 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

786 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zbrodnia w Dzielnicy P�nocnej Stefan Kisielewski Zbrodnia w Dzielnicy P�nocnej � PAX* WARSZAWA 1957 Czes�awowi Mi�oszowi � kt�ry zwr�ci� mi uwag� na mo�liwo�ci artystyczne zawarte w formie powie�ci kryminalnej Komisarz Gromel siedzia� w g��bokim fotelu i uparcie wpatrywa� si� w okno. Pok�j by� wysoki, pos�pny, szarawe popo�udnie jesienne przesi�ka�o przez wielkie, ci�kimi firankami os�oni�te okno i k�ad�o smug� brudnego, przygn�biaj�cego �wiat�a na pod�og� i najbli�sze meble. Za oknem majaczy�a balustrada pod�u�nego balkonu, ozdobionego wielkimi kamiennymi kru�ami, w kt�rych zbiera si� woda deszczowa, a pozbawionego odrobiny zieleni. Takie w�tpliwego uroku kamienne ozdoby cechuj� w og�le t� dzielnic�, dziwnie opuszczon�, na poz�r bezludn�, kt�rej wysokie domy zwisaj� nad brukiem rozmaitymi oci�a�ymi, przesadnymi ornamentami: konwencjonalne postacie cyklop�w, faun�w, centaur�w i smok�w d�wigaj� tu wielkie balkony, podtrzymuj� szerokie gzymsy i portale, nieruchomo wpatruj�c si� w jezdni�, po kt�rej zreszt� nikt prawie nie je�dzi. Rzadko kiedy o wysokie mury i zas�oni�te przewa�nie okna tych ulic obija si� echo sygna�u samochodowego, czy te� rytmicznego, przypominaj�cego klaskanie, stukotu ko�skich kopyt. Domy ca�ej dzielnicy wydaj� si� pozbawione mieszka�c�w, w istocie zamieszkuj� tu przewa�nie emeryci, ludzie samotni lub poszukuj�cy samotno�ci. Nic wi�c ciekawego nie by�o wida� w oknie, kt�re tak przyku�o do siebie uwag� komisarza. W istocie nie chodzi�o tutaj wcale o okno. Kamienny wzrok komisarza Gromela, jakby przyklejony do brzydkich, ��tych firanek, nie oznacza� w rzeczywisto�ci zainteresowania tym, nic nie m�wi�cym, widokiem. Komisarz utkwi� wzrok w oknie, aby nie patrze� na co� innego, co�, co spoczywa�o w mrocznej g��bi pokoju, na wielkim, ci�kim d�bowym ��ku. By� to kszta�t, kt�ry mimo szarej godziny rysowa� si� wyra�nie pod grub�, nieokre�lonego koloru ko�dr�. Jaki? Niew�tpliwie kszta�t ludzkiego cia�a o drewnianej uroczystej nieruchomo�ci, co do kt�rej nie mog�o by� dw�ch zda�: na ��ku, przykryty ca�kowicie, wraz z g�ow�, ko�dr�, le�a� � trup. Gdyby kto� wpatrzy� si� uparcie w t� czerniej�c� na ��ku, tragicznie nieruchom�, raczej przeczuwan� ni� widoczn� posta�, gdyby wzrok jego przyzwyczai� si� do coraz bardziej g�stniej�cego p�mroku, w kt�rym pogr��ona jest ta cz�� pokoju, dojrza�by jeszcze jeden szczeg� � wstrz�saj�cy i ohydny. Na dywanie obok ��ka rysowa�a si� wielka, ciemna plama, kt�ra nie mog�a by� niczym innym, tylko ka�u�� zakrzep�ej krwi. Widok ten, w zestawieniu z nieruchomo�ci� cia�a pod ko�dr� i z g��bokim bezruchem siedz�cego w fotelu komisarza, robi� wra�enie wr�cz przera�liwe. W pos�pnej, uroczystej sztywno�ci tego umeblowanego ci�kimi, solidnymi mieszcza�skimi meblami pokoju, w ��tawym mrocznym blasku, kt�rego plamy s�a�y si� po pod�odze, w kamiennej ciszy �pi�cej za oknami ulicy, sk�d nie dolatywa� w tej chwili najl�ejszy g�os lub szelest � czai�o si� co� przera�aj�cego: atmosfera oddycha�a zbrodni�. Rzeczywi�cie � w tym pokoju pope�niono zbrodni�. 8 Komisarz Gromel pobie�nie tylko obejrzawszy pok�j i zw�oki, kaza� nakry� cia�o ko�dr� i postanowi� zaczeka� z dok�adnymi ogl�dzinami na wezwanego doktora Alena z Zak�adu Medycyny Policyjnej. Na dole w bramie czuwa� policjant, dozorczyni domu i mleczarka z�o�y�y pierwsze zeznania i komisarz pozwoli� im na razie odej�� � teraz nale�a�o zbada� szczeg�owo zw�oki, ustali� przyczyn� i okoliczno�ci �mierci. Komisarz Gromel nie lubi� samemu ogl�da� zw�ok, w og�le, je�li tylko m�g�, unika� widoku martwego cz�owieka tak pogardliwie nazywanego przez �yj�cych � trupem. Na poz�r zdawa�o si� to kolidowa� z zawodem komisarza policji; w istocie jednak niech�� ta nie by�a wynikiem s�abo�ci nerw�w czy ulegania wra�eniom. Zw�oki dzia�a�y deprymuj�co, je�li mo�na si� tak wyrazi�, na poczucie moralne komisarza, odbiera�y mu wiar� w to, co ceni� najbardziej: w godno�� ludzk�. Trup, zachowuj�cy poz�, jak� mu si� nada, pozwalaj�cy sob� poniewiera�, ci�gn�� si� i obna�a�, gdy przed chwil� jeszcze by� cz�owiekiem obdarzonym �wiadomo�ci�, wol�, godno�ci� � to kra�cowo przygn�bia�o komisarza. Komisarz Gromel uwa�a� prac� w policji za s�u�b� ideow�: policja zapewnia�a ludziom nienaruszalno�� ich poczucia godno�ci � nawet cz�owiek s�aby i nie mog�cy si� broni� swobodnie spaceruje po �wiecie wiedz�c, �e jego poczucie godno�ci w�asnej nie znajduje si� w r�ku pierwszego lepszego silniejszego fizycznie gwa�ciciela, �e nad ochron� tej jego godno�ci czuwa pa�stwo � uosobione w postaci policji. Tak pojmowa� sw� s�u�b� komisarz Gromel; lecz, wiedzia� to, umar�emu nic ju� nie przywr�ci godno�ci, co wi�cej, takiemu godno�� do niczego ju� nie jest przydatna. Podcina�o to wiar� komisarza w absolutn� warto�� i skuteczno�� w�asnej pracy; dlatego te� stara� si� zredukowa� .ogl�danie zw�ok do naj-konieczniejszego minimum. Mimo, �e przyklei� wzrok do nieciekawego fragmentu balkonu, majacz�cego za brudn� firank�, czu� wci�� na plecach dra�ni�cy fluid, id�cy od le��cego pod ko�dr� trupa, a nawet przekorn�, wbrew sobie samemu, ch�tk� obejrzenia si� na ��ko. W�a�ciwie w pokoju by�o ju� ciemnawo, cho� na ulicy zapewne daleko jeszcze do zmroku. �Gdybym si� obejrza� � my�la� jakby podsk�rnie komisarz Gromel � nie zobaczy�bym wiele � najwy�ej troch� ciemniejsze wzniesienie na ��ku, na pewno dosy� niewyra�ne". Nagle wzdrygn�� si� i przywo�a� my�li do porz�dku: po jakie� licho mia�by si� ogl�da�?! �a�owa� teraz, �e przyby� na miejsce zbrodni z jednym tylko sier�antem, Kalkiem: tak si� z�o�y�o, �e nakazawszy sier�antowi strzec bramy, musia� oto zosta� sam ze zw�okami. S�dzi�, �e doktor Alen i jego ludzie przyjad� od razu, tymczasem sp�niali si� niespodziewanie. Zegarek wskazywa� godzin� szesnast� trzydzie�ci: byli tu ju� z sier�antem oko�o p�torej godziny. Co mog�o si� sta� z doktorem? Komisarz utkwi� znowu wzrok w oknie, lecz wiedzia�, �e d�ugo tak nie wytrzyma. Nale�a�o przywo�a� jakie� konkretne my�li, kt�re zaj�yby go i skr�ci�y oczekiwanie: tak robi� wi�niowie, powtarzaj�cy w pami�ci wyuczone niegdy� wiersze czy utrwalone w g�owie partie szach�w. Komisarz Gromel postanowi� powt�rzy� sobie dok�adnie dotychczasowe rezultaty p�toragodzinnego �ledztwa. Zamordowanym by� profesor Galard, kt�ry wyk�ada� fizyk� czy fizyko-chemi� w Akademii; kawaler lat czterdziestu kilku powr�ci� by� niedawno z d�u�szej podr�y zagranicznej. Profesor Galard mieszka� samotnie, obiady jada� na mie�cie, �niadania 10 i kolacje przyrz�dza� sobie w domu sam � w og�le �y� bardzo regularnie, by� raczej odludkiem, nikogo nie przyjmowa�, wychodzi� tylko na wyk�ady i na obiad. Odst�pstwo od tej zasady pope�ni� raz jeden, kiedy to, w par� dni po powrocie z podr�y, nie wr�ci� na noc do domu; by�o to tydzie� temu i wywo�a�o podobno liczne komentarze w ca�ej kamienicy. W dniu dzisiejszym mleczarka, przynosz�ca zwykle profesorowi mleko oko�o dziesi�tej rano, nie mog�a si� do� dostuka� (dzwonek w mieszkaniu profesora nie dzia�a�). Zdziwiona nieco, zajrza�a przez dziurk� od klucza; stwierdziwszy brak klucza od wewn�trz dosz�a do wniosku, �e profesor, wbrew swoim zwyczajom, wyszed� z domu wcze�niej. Pozostawi�a wobec tego mleko w bramie, dozor-czyni, dziel�c si� z ni� przy okazji swoim spostrze�eniem. Dozorczyni wprawdzie nie widzia�a profesora wychodz�cego, lecz przypomnia�a sobie, �e pewien czas nie by�o jej w bramie, gdy� dogl�da�a zsypywania do piwnicy w podw�rzu przywiezionego tego dnia w�gla � widocznie wtedy w�a�nie profesor wyszed�. O ca�ej sprawie zapomniano, dopiero po po�udniu dozorczyni us�ysza�a dobiegaj�ce gdzie� z g�rnych pi�ter (profesor mieszka� na pierwszym) gwa�towne miauczenie. Wszed�szy na g�r�, a� na strych, dozorczyni odnalaz�a tam angorskiego kota, nale��cego do profesora � kota tego zna�a dobrze, gdy� opiekowa�a si� nim podczas pobytu profesora za granic�. By�o to bardzo dziwne, bowiem profesor Galard nigdy nie wypuszcza� ulubie�ca z mieszkania. Kot musia� przebywa� na strychu d�u�szy czas, co wida� by�o po zakurzonym futrze, przy tym okazywa� przera�enie, by� ca�y zje�ony i miaucza� przera�liwie. Dozorczyni, zdj�ta z�ym przeczuciem, j�a �omota� do drzwi profesora � oczywi�cie na pr�no. W tym mo- mencie nadszed� jej m��, kt�ry pracuje na poczcie: zaopiniowa� on, �e co� si� musia�o sta� z�ego i z najbli�szego telefonu zaalarmowa� Wydzia� Policji �ledczej. Komisarz Gromel, znajduj�cy si� przypadkiem, poza s�u�b�, w biurze, nie maj�c w tej chwili nic lepszego do roboty, uda� si� na miejsce wraz z sier�antem Kalkiem. Sier�ant bez trudu otworzy� drzwi wytrychem; komisarz, w towarzystwie sier�anta, do-zorczyni i jej m�a weszli do przedpokoju, nast�pnie do pokoju (mieszkanie profesora sk�ada�o si� z przedpokoju, du�ego pokoju i male�kiej kuchenki z gazowym piecykiem), gdzie znale�li cia�o profesora, w ubraniu, z poder�ni�tym gard�em, le��ce na nie zas�anym ��ku, obok ��ka na dywaniku czerni�a si� krzepn�ca ka�u�a krwi. Slad�w walki ani innych, poza poder�ni�ciem gard�a, zranie� nie stwierdzili- nie znale�li r�wnie� obok trupa jakiego� narz�dzia, kt�re mog�oby nasun�� przypuszczenie samob�jstwa. W kieszeniach zamordowanego profesora nie by�o portfelu ani �adnych papier�w � na r�ku pozosta� jednak bardzo widoczny z�oty zegarek. Pok�j nosi� na sobie �lady pobie�nych poszukiwa�: szafa biblioteki otwarta, par� ksi��ek wyj�tych, otwarta jedna z szuflad w biurku � poza tym wszystko raczej w porz�dku. Komisarz spisa� na miejscu protok�, przes�ucha� zap�akan� dozorczyni�, jej m�a oraz sprowadzon� mleczark� i z aparatu telefonicznego profesora (aparat by� w przedpokoju) zadzwoni� do Zak�adu Medycyny Policyjnej po doktora Alena i karetk� do przewozu zw�ok. Wraz z doktorem mia� zamiar ustali� godzin� zgonu i inne wa�ne szczeg�y. Oto wszystko. Komisarz sko�czy� swoj�, jak to nazywa�, �repe-tycj�' i pomy�la�, �e na poz�r sprawa jest bardzo prosta. Morderstwo rabunkowe � pozostawienie zegarka o niczym nie �wiadczy�o: mog�a si� zaci�� sprz�czka na bransoletce, mog�o morderc� czy te� morderc�w co� sp�oszy� � to zdarza�o si� nieraz. �e szukali w szufladach � zrozumia�e; jedno tylko by�o niezbyt jasne � co spodziewali si� znale�� w ksi��kach? Komisarz wiedzia�, �e pozorna prostota sprawy mo�e zupe�nie dobrze by� zewn�trzn� form� zbrodni o pobudkach nader skomplikowanych � miewa� ju� w swej bardzo urozmaiconej karierze policyjnej do czynienia z podobnymi wypadkami. Najwa�niejsze � nie sugerowa� si� z g�ry �adn� koncepcj�. W my�lach jego nasta�a teraz przerwa i zn�w poczu�, �e ws�uchuje si� w zastyg�� cisz� tego pokoju i wystawia plecy na biegn�cy od ��ka trupi fluid. Nale�a�o wreszcie sko�czy� z tym niezdrowym ot�pieniem. Komisarz Gromel postanowi� zmusi� si� do wstania z fotela, zapalenia �wiat�a i przejrzenia szuflad biblioteki oraz wyj�tej z niej ksi��ki, gdy nagle rozleg� si� d�wi�k, kt�ry w martwej ciszy pokoju zabrzmia� jak sygna� alarmowy. Komisarz znieruchomia� i dopiero za drugim razem �wiadomo�� jego zacz�a funkcjonowa� normalnie. Po prostu dzwoni� telefon w przedpokoju. Wsta� i � nie patrz�c na ��ko � d�ugimi precyzyjnymi krokami wszed� do przedpokoju. By� ju� czujny, przytomny, otrze�wiony. Nie spiesz�c si� zapali� �wiat�o i podni�s� s�uchawk�. � Halo! � powiedzia� pewnym g�osem. � Halo, czy to profesor Galard? � odezwa� si� nieznany g�os kobiecy. G�os by� niski i mia� w wymowie co� charakterystycznego, jakby lekki akcent cudzoziemski. � Nie � powiedzia� kr�tko komisarz. � Nie? � wi�c kto przy telefonie? � dziwi� si� g�os. � Przyjaciel profesora. A kto m�wi? 13 � Przyjaciel? Przecie� profesor nie ma przyjaci�! Komisarz nie oczekiwa� podobnej odpowiedzi; zmiesza� si� i przez chwil� szuka� w my�li w�a�ciwej repliki. Nie wolno by�o jednak zbyt d�ugim milczeniem zra�a� nieznajomej � mo�e to jaki� wa�ny trop? Nagle da� si� s�ysze� na ulicy szum zbli�aj�cego si� samochodu. Samoch�d zatrzyma� si� przed bram�, wy��czy� motor. Oczywi�cie: Alen przyjecha�. Lecz na razie nale�a�o w dalszym ci�gu podtrzymywa� nieoczekiwan� rozmow� �� to by�o wa�niejsze. Trzeba przede wszystkim dowiedzie� si� nazwiska nieznanej rozm�wczyni. � Profesor nie ma przyjaci�! � powt�rzy� jej s�owa dla zyskania na czasie. � Ale�... sk�d pani to wie? � Wiem � odpowiedzia� g�os i za�mia� si� cichym, gard�owym �miechem. �� Zreszt� � to niewa�ne! Czy profesor �yje? Komisarz Gromel drgn�� z wra�enia. � Czy �yje?! A dlaczeg� w�a�ciwie nie mia�by �y�? � Bo pan go zabi�! �� odpowiedzia� g�os rezolutnie. � Ja?! Co pani za g�upstwa opowiada?! � krzykn��, niemal odruchowo i niezbyt rozs�dnie. � Aha, wi�c nie pan? A zatem kto? Zanim coraz bardziej zdumiony komisarz zd��y� co� odpowiedzie� zastukano silnie do drzwi. Stolik z telefonem by� do�� daleko od wyj�cia. Komisarz musia� �a chwil� przerwa� rozmow�. � Czy mo�e pani zaczeka� p� minuty przy aparacie? � spyta�. � Mog�, morderco � odpowiedzia� g�os. Stukanie powt�rzy�o si�. Komisarz z chaosem w g�owie podszed� do drzwi. � Kto tam? � zapyta�. 14 � Z Medycyny Policyjnej! � odpowiedzia� g�os. Gromel otworzy� drzwi: sta�o przed* nim dw�ch ros�ych m�czyzn w bia�ych fartuchach i bia�ych maseczkach lekarskich na twarzach. Komisarz zdumia� si� � nigdy jeszcze nie widzia� funkcjonariuszy Zak�adu w takim stroju. Niejasne podejrzenie i cie� trwogi przebieg�y mu przez g�ow�, uczu� nie zawodz�cy go nigdy ostrzegawczy dreszcz. Otworzy� usta, lecz zanim zd��y� cokolwiek powiedzie�, jeden z przyby�ych podni�s� r�k� w kt�rej co� zamigota�o. Komisarz poczu� uderzenie w g�ow� i niewiarogodnie konkretn� pewno��, �e brutalnie roz�upano mu czaszk�. Rozpaczliwym wysi�kiem rzuci� si� w ty�, lecz w tej chwili spad�o mu na nos i usta co� mi�kkiego i mokrego, zion�cego ohydnym, s�odkim zapachem. �Chloroform!" � pomy�la� ostatkiem �wiadomo�ci i stoczy� si� w ��t�, mi�kk�, obrzydliw� przepa�� bez dna. Obudzi� go dotkliwy, rw�cy b�l w sklepieniu i tyle g�owy: b�l r�s� i r�s�, wo�a� go z dna mi�kkiej, md�ej przepa�ci, a� wreszcie komisarz zrozumia�, �e boli go g�owa, �e � wobec tego � ma g�ow�, a wi�c � �e ma r�wnie� oczy. Rozwar� je z trudem: nad nim, sk�d�, z niesko�czonej dali, z innego wymiaru, pochyla�a si� sucha, ostra, niby znajoma twarz. � Kt� to taki? Aha � to doktor Alen. Komisarz chce co� powiedzie�, lecz nie udaje mu si�; pr�buje podnie�� g�ow�, ale b�l w potylicy staje si� tak straszny, �e zmusza go do zaniechania wysi�ku i zamkni�cia oczu. Jednocze�nie czuje silne md�o�ci. Jakby z wielkiej odleg�o�ci dosz�y go s�owa doktora. � Nie m�cz si�. Zatruli ci� chloroformem. Ko�ska dawka! 15 W tej chwili powr�ci�a komisarzowi �wiadomo�� wszystkiego, co si� sta�o. Otworzy� zn�w oczy i koncentruj�c ca�� si�� woli spr�bowa� spojrze� wok�. Przeczucie go nie omyli�o � po�o�ono go na ��ku, na tym samym ��ku, na kt�rym przedtem le�a� skrwawiony trup! Przecie� innego ��ka tu nie by�o! Poczu� potworne dreszcze obrzydzenia, stacza� si� po prostu po �liskim, wstr�tnym zboczu nudno�ci, jednocze�nie wiedzia�, �e traci przytomno��: pogr��a� si� zn�w w ��t� ma� chloroformowej niepami�ci. Na kraw�dzi zatraty, jak z dalekiego, dziesi�tego �wiata �dosz�y do� niepoj�te s�owa doktora: � � Ukradli cia�o! Nast�pnego dnia by�a niedziela, najbrzydsza jesienna niedziela, jak� mo�na sobie wyobrazi�. Ostry, zmiennokierunkowy wiatr, nosz�cy, tu i tam resztki zesch�ych li�ci, burz�cy wod� w wielkich ka�u�ach, dmuchaj�cy w oczy zza ka�dego rogu ulicy i deszczyk, zacinaj�cy ukosem, nieprzyjemnie zimny g�sty, uporczywy, jakby um�wi�y si�, aby obrzydza� �ycie nielicznym przechodniom brn�cym naprz�d ze skurczonymi twarzami i postawionymi ko�nierzami p�aszcz�w. Samochody sun�y z cichym szelestem po mokrym asfalcie rozpryskuj�c wod� w ka�u�ach, niebo by�o beznadziejnie szare, istny o��w, bezlistne drzewa na bulwarze chwia�y niezgrabnie w rytm wiatru czarnymi kikutami ga��zi � mimo po�udniowej godziny wydawa�o si�, �e zapada ju� zmierzch. Przechodni�w na ulicach niewielu: niedziela taka stworzona jest przecie� do sp�dzenia jej w domu, przy radiu lub nad ksi��k�, do ws�uchiwania si� nad 16 kieliszkiem czy szklaneczk� mocnego, rozgrzewaj�cego trunku w wycie jesiennego wichru za oknami, do gry w karty czy szachy, do drzemki nawet, ale na pewno nie do wa��sania si� po nieprzytulnych, zimnych, ponurych ulicach. Mimo to, o tej�e w�a�nie porze komisarz Gromel, w cywilu, w�drowa� bulwarem, chwiejnym i b��dnym krokiem, postawiwszy ko�nierz ciep�ej, w�ochatej jesionki. Czu� si� jeszcze po wczorajszej przygodzie bardzo �le, zatrucie chloroformem przyp�aci� wielogodzinnymi torsjami, w g�owie hucza�o mu i szumia�o jak w starym m�ynie. � �Lekki wstrz�s m�zgu" � zaopiniowa� doktor Alen, kt�ry wczoraj wieczorem odwi�z� go do domu i odda� pod opiek� siostry. Lecz dolegliwo�ci fizyczne nie by�y tutaj rzecz� najprzy-krzejsz�: komisarz umia� zapanowa� nad takimi drobnostkami. Gorsze by�y my�li, kt�re, cho� niedok�adnie sformu�owane � komisarz stara� si� do tego nie dopu�ci� � gn�bi�y go dotkliwie. By�y one zabarwione poczuciem winy i �le spe�nionego obowi�zku; zachowa� si� wczoraj jak nowicjusz, nie jak wytrawny fachowiec: poszli z sier�antem Kalkiem ,,na wariata", istni amatorzy, nie ubezpieczyli si�, zachowali si� �atwowiernie jak dzieci, tote� spotka�o ich zas�u�one �utarcie nosa". Oczywi�cie � trudno by�o spodziewa� si� tak niezwyk�ego wydarzenia jak powr�t z�oczy�c�w celem wykradzenia zw�ok � ale przecie� komisarz policji �ledczej, kt�ry w ci�gu swej wieloletniej kariery zetkn�� si� z najdziwaczniejszymi formami ludzkiej zbrodni, nie powinien by� da� si� tak zaskoczy�. Gromel czu� dotkliwy niesmak � fizyczny i psychiczny. Zaraz rano, nie bacz�c na stan zdrowia, uda� si� do swego starego przyjaciela doktora Alena, aby dowiedzie� si� czego� o przebiegu wypadk�w. Relacja doktora by�a kr�tka, ale zastanawiaj�ca. Na- 17 tychmiast po otrzymaniu wiadomo�ci od komisarza, doktor, wraz ze swymi lud�mi wyruszy� samochodem - karetk� pod wskazany adres. Niestety na rogu ruchliwej ulicy Wielkich Wodz�w wpad�o na nich ca�ym p�dem ma�e ale mocne, zielone, wojskowe jakby auto, powoduj�c silne uszkodzenie maski oraz jednego z przednich k� karetki. Zielone auto zbieg�o w szalonym tempie, a oni musieli reperowa� szkod� i zmienia� ko�o w niedalekiej montowni samochodowej, co zabra�o ze dwie godziny. Gdy wreszcie przybyli na miejsce, natkn�li si� w parterowej wn�ce schod�w na nieprzytomnego sier�anta Kalka, za� mieszkanie na pi�trze znale�li zatrza�ni�te � na wszelkie stukania nikt nie odpowiada�. Doktor Alen wezwa� dozorczyni�, kt�ra zdumiona zezna�a, �e przed dziesi�ciu minutami widzia�a dw�ch ludzi w bia�ych fartuchach, wynosz�cych na noszach cia�o . do auta. S�dzi�a, �e s� to ludzie z policji. Po wy�amaniu drzwi stwierdzono, i� cia�a rzeczywi�cie nie ma, za� na ��ku le�y bez przytomno�ci komisarz Gromel; widocznie napastnicy przenie�li go na opr�nione po zw�okach miejsce. Sier�ant Kalk, do dzi� jeszcze � donios�a o tym jego �ona � p�przytomny, unieszkodliwiony zosta� na dole w identyczny spos�b jak komisarz. Cios, wed�ug opinii doktora Alena, zadany zosta� w obu wypadkach rodzajem kastetu, ale bez kolc�w � uderzenie jego og�usza lub rozbija czaszk�, natomiast nie kaleczy. Mocna dawka chloroformu dokona�a reszty. Doktor Alen zaalarmowa� Wydzia� �ledczy, sk�d natychmiast wys�ano silny patrol, celem obstawienia domu; doktor, znaj�cy si� na rzeczy, zabroni� ruszania czegokolwiek w mieszkaniu profesora Galarda, a� do czasu ozdrowienia komisarza. Komisarz Gromel i sier�ant Kalk zostali karetk� doktora odwiezieni do dom�w. � Stwierdzi�em, �e ci nic nie grozi, wi�c wr�ci�em do siebie � nie masz chyba o to do mnie �alu � zako�czy� doktor i spojrza� na komisarza swoim wzrokiem rozs�dnym i ch�odnym. Ca�� rzecz opowiedzia� kr�tkimi zdaniami, sucho i bez komentarzy, jakby chodzi�o o wypadki najzwyklejsze w �wiecie. � Oczywi�cie, sk�d, najmniejszego �alu � b�ka� automatycznie komisarz Gromel nak�adaj�c p�aszcz. � A czy zawiadomi�e� Norda? �� Tak, zadzwoni�em do niego i powiedzia�em mu, co zasz�o. � C� on na to? � z odcieniem niepokoju zapyta� Gromel. � W�a�ciwie nic. Powiedzia�, �e to dziwny wypadek, ale �e ty dasz sobie z tym rad�. Pu�kownik Nord, szef Wydzia�u Policji �ledczej, by� zwierzchnikiem komisarza Gromela i od wielu lat okazywa� mu w sw�j pow�ci�gliwy i ma�om�wny spos�b uznanie i zaufanie. Jedno s�owo nagany z ust pu�kownika by�oby dla Gromela ciosem nie lada. Na szcz�cie s�owo to nie pad�o. Komisarz schodzi� po schodach domu doktora Alena z pewn� otuch�, jakiej doda�a mu ta jedyna od wczoraj satysfakcja. Lecz ju� za chwil� rzuci�y si� na� z powrotem wyrzuty sumienia. Komisarz Gromel, to w swoim fachu gwiazda nie byle jaka, nazwisko jego znane jest doskonale zar�wno w ko�ach specjalist�w, jak i w�r�d wszystkich ludzi maj�cych, z tej czy z �tamtej1 strony, jakiekolwiek stosunki z policj� �ledcz�. Nazwisko komisarza za-brn�o nawet kilkakrotnie na �amy dziennik�w, z racji paru specjalnie g�o�nych i trudnych spraw, kt�re rozwi�za� w spos�b brawurowy i lotny, wykazuj�c niezwyk�� pomys�owo�� i intuicj�. Inna rzecz, �e komisarz ma�o sobie ceni� s�aw� i uznanie �amato- 19 r�w", przede wszystkim zale�a�o mu na opinii i na zdaniu zwierzchnik�w. Gromel nie by� jak powie�ciowy Sherlock Holmes (z kt�rego czasem lubi� pokpiwa�), mistrzem analizy i dedukcji, ani drobiazgowym obserwatorem fakt�w materialnych, tropi�cym odciski but�w zbrodniarza w kurzu ulicznym. Analiz� wprawdzie pos�ugiwa� si� umia� znakomicie, lecz zbytnio w jej rezultaty nie wierzy�. Jego atutem by�a przede wszystkim niezwyk�a, ,,syntetyczna" intuicja, poza tym b�yskawiczna, cho� czasem ryzykowna decyzja i wreszcie fanatyczna niemal �arliwo��, z jak� zabiera� si� do sprawy. Nie rozwi�zany problem zbrodni le�a� mu na sumieniu, na sercu i na w�trobie tak dotkliwie, �e komisarz musia�, za wszelk� cen� musia� rozwi�za� go jak najpr�dzej � by�o to po prostu konieczne dla r�wnowagi jego nerw�w. Przewlekaj�ca si� sprawa dzia�a�a na� jak choroba, jak b�l, kt�ry domaga si� dokonania operacji � sk�d zreszt� nieraz wynika�y wady w dzia�aniu komisarza: zbytni po�piech, nerwowo��, pobie�no��. Jednak, w najwi�kszym nawet po�piechu, przed pope�nianiem zasadniczych b��d�w ratowa�a go w�a�nie nieomylna �genialna intuicja", jak pisywano w prasie, ,,psi w�ch", jak mawiali koledzy. Zdolno�� ta: dziwne, irracjonalne, pozazmys�owe i po-zarozumowe poznanie rzeczy, wskazywa�a mu, nie wiedzie� w jaki spos�b, kt�ry �lad jest niewa�ny i do niczego nie prowadzi, a kt�ry jest cenny, kt�ry trop trzeba pomin��, a kt�rym pod��y�, kt�re poszlaki zlekcewa�y�, a do kt�rych si� ,,przyczepi�". Dzi�ki temu �ledztwa jego bywa�y cz�sto bardzo niekompletne � zaniedbywa� ca�y szereg klasycznych pr�b i chwyt�w detektywistycznych, lekcewa�y� daktylo-skopi�, nie zna� si� ani na odczynnikach chemicznych, ani na gatunkach tytoniu � na kt�rych to rzeczach 20 pono tak� karier� zrobi� legendarny Sherlock; cz�sto nawet, dla jakiego� kaprysu na poz�r, przerywa� nagle badanie �wiadk�w i odrzuca� podstawowe elementy �ledztwa. Interesowa�y go bardziej dowody psychologiczne ni� materialne, do kt�rych stale odnosi� si� nader sceptycznie. W pocz�tkach wieloletniej kariery Gromela by�o to przez zwierzchnik�w widziane niezbyt dobrze, lecz nied�ugo zauwa�ono rezultaty jego szybkich i irracjonalnych dzia�a�, rezultaty, kt�re m�wi�y same za siebie. � Wali na pewniaka, tak, jakby siedzia� w r�nych ludziach na raz � mawiali koledzy. � Gdybym nie wiedzia�, �e to swego rodzaju geniusz, pomy�la�bym, �e to kompletny dyletant � powiedzia� kiedy� pu�kownik Nord, gdy Gromel by� jeszcze tylko inspektorem policji kryminalnej. � To nie cz�owiek, to przekl�ty pies! � zawo�a� jeden z przy�apanych zbrodniarzy. Subtelny mechanizm wewn�trzny komisarza funkcjonowa� jak jaka� niezwykle czu�a busola � st�d Gromel uwa�a� cz�sto za wa�niejsze i skuteczniejsze obserwowa� swoje wn�trze ni� otoczenie. Lecz czasami aparat si� wyczerpywa�, intuicja zasypia�a. Komisarz stawa� si� wtedy normalnym, analitycznym wyrobnikiem, zmusza� si� do cierpliwo�ci i systematycznego sztukowania drobnych, szczeg�owych obserwacji. Bardzo jednak tych okres�w nie lubi� i z ut�sknieniem wygl�da� nowego strumienia irracjonalnej, tw�rczej inwencji. Sprawa szybkiego powodzenia w walce z przest�pc� by�a dla� spraw� spokoju moralnego, gdy�, jak si� rzek�o, komisarz Gromel by� policjantem ideowym. Deszcz pada� coraz bardziej g�sty, wiatr zrywa� si� coraz gwa�towniejszy � zaiste, by� to dzie� wyj�tkowo pos�pny, idealne t�o dla ponurych wydarze�, 21 kt�rymi zaprz�tni�ta by�a my�l i wyobra�nia komisarza, brn�cego uporczywie, jakby na �wiecie nie istnia�y ani taks�wki, ani tramwaje, w kierunku owego zak�tka Dzielnicy P�nocnej, gdzie znajdowa�o si� mieszkanie profesora Galarda. Komisarz niewielk� zreszt� uwag� zwraca� na otoczenie, machinalnie tylko unikaj�c wej�cia w ka�u�� czy wpadni�cia pod samoch�d. Z niepokojem ws�uchiwa� si� w swoje wn�trze, coraz bardziej utwierdzaj�c si� w niemi�ym prze�wiadczeniu, �e w�a�nie naszed� go taki okres u�pienia �wewn�trznego w�chu", okres kompletnego wyja�owienia w�adz psychicznych. �aden g�os nie m�wi� mu jakim tropem pod��y� ku rozwi�zaniu zagadki dziwacznych wydarze� dnia wczorajszego, intuicja nie wskazywa�a, kt�re z tych wydarze� by�o najwa�niejsze i zawiera�o w sobie klucz do ca�ej sprawy. Z westchnieniem skonstatowa�, �e trzeba wobec tego oprze� si� na normalnym, detektywistycznym rozumowaniu, a do tego, znowu nale�y zgromadzi� wi�cej materia�u �ledczego: przes�ucha� szczeg�owo lokator�w kamienicy i dozorczyni�, zbada� dok�adnie �ycie profesora Galarda i zrobi� jeszcze wiele innych rzeczy, na kt�re wcale, ale to wcale nie mia� ochoty. Na razie jasne by�o tylko, �e zar�wno katastrofa samochodu-karetki doktora Alena, jak i tajemniczy telefon kobiecy, przyj�ty przez Gromela, to elementy tego samego planu, tej samej akcji, kt�rej rezultatem by�o porwanie zw�ok. Zderzenie mia�o na celu op�nienie przyjazdu doktora Alena, dziwaczna rozmowa telefoniczna za� � odwr�cenie uwagi komisarza od przybycia tajemniczego samochodu. S�owem � dzia�a�a jaka� dobrze zorganizowana i �wietnie poinformowana szajka � dzia�a�a w spos�b precyzyjny i inteligentny. Lecz co za cel mog�o mie� porywanie zw�ok w par� godzin po morderstwie?! Tu zn�w odez- 22 wa�y si� w komisarzu wyrzuty sumienia: trzeba by�o nie czekaj�c na przybycie Alena obejrze� i dok�adniej obszuka� trupa, to mog�o du�o wyja�ni� � a teraz ju� za p�no! My�l komisarza powr�ci�a do szczeg��w zbrodni, ujawnionych we wczorajszym, pierwiastkowym �ledztwie. By� tu jeden punkt, kt�ry ju� wczoraj zwr�ci� jego uwag�: sprawa kota. Kot, wed�ug zezna� dozor-czyni, zacz�� gwa�townie miaucze� oko�o godziny pierwszej po po�udniu, tymczasem mleczarka ju� oko�o dziesi�tej rano stwierdzi�a, �e w mieszkaniu profesora nikt si� nie odzywa�. Kot m�g� wy�lizn�� si� z mieszkania tylko w chwili, gdy zbrodniarz czy zbrodniarze po dokonaniu swego czynu wychodzili na schody � mieszkania te mia�y tylko jedno wyj�cie. Dozorczyni twierdzi, �e kot najwidoczniej przebywa� na strychu d�u�szy czas, ale jednocze�nie zauwa�y�a, �e by� w momencie odnalezienia go bardzo przestraszony. Nieprawdopodobne jest, aby przera�ony kot siedzia� cicho na strychu par� godzin i dopiero po up�ywie tego czasu rozpocz�� gwa�towne miauczenie, przerazi� go przecie� musia�a sama zbrodnia, krew, szamotanie si�, nieruchomo�� trupa. Niemo�liwe te�, aby przez par� godzin zachowa� si� w stanie �zje�e-nia" � a� do momentu, gdy rozpocz�� �alarm". A wi�c nasuwa�a si� hipoteza, �e zbrodni� pope�niono dopiero po po�udniu � wnioskowanie dozorczyni, jakoby kot przebywa� na strychu czas d�u�szy, co wida� z tego, �e by� zakurzony, da si� mo�e obali�; trzeba rzecz zbada�: prawdopodobnie na strychu jest kurzu bardzo du�o i zwierz� mog�o si� zabrudzi� momentalnie. Je�li zbrodni� pope�niono w godzinach popo�udniowych, a ju� o dziesi�tej, wbrew zwyczajowi, w mieszkaniu profesora nikt si� nie odzywa�, z tego wniosek, �e: albo w momencie, gdy mleczarka stuka�a 23 do drzwi, zbrodniarze znajdowali si� w mieszkaniu profesora, albo te� profesora wtedy nie by�o. Ewentualno�� pierwsza mog�a mie� znowu dwa warianty: albo, gdy mleczarka stuka�a, profesor ju� nie �y�, (temu w�a�nie przeczy�oby jednak zachowanie si� kota, dowodz�ce, jak si� rzek�o, �e zwierz� przestraszone zosta�o dopiero w par� godzin p�niej), lub te� w momencie stukania mleczarki profesor i zbrodniarze byli w mieszkaniu, lecz nie chcieli otworzy� drzwi. W takim razie go�cie i gospodarz musieli sp�dzi� razem par� godzin, po czym dopiero pope�niono morderstwo. Z tego wniosek, �e musieli ten czas sp�dzi� na rozmowie czy na k��tni, mo�e pr�bowano na profesorze co� wymusi�; dalszy wniosek jest jasny, mordercy czy morderca byli znajomymi ofiary, a w ka�dym razie d�u�szy czas rozmawiali z ni� �pokojowo"; za tym przemawia� r�wnie� fakt, �e nie wida� by�o �adnych �lad�w walki. Przebieg wypadk�w zatem by�by przy przyj�ciu tej ewentualno�ci nast�puj�cy: morderca czy mordercy przychodz� do profesora przed dziesi�t�; w trakcie rozmowy stuka mleczarka, na stukanie to jednak profesor (mo�e pod przymusem) nie reaguje. Rozmowa trwa dalej, mniej wi�cej trzy godziny; niezadowoleni z jej wyniku zbrodniarze (raczej by�o ich kilku, gdy� tylko wtedy za�o�y� mo�na �g�adkie", bez walki, poder�ni�cie gard�a) oko�o pierwszej po po�udniu znienacka morduj� profesora, zabieraj� mu portfel i papiery, pobie�nie przeszukuj� mieszkanie, po czym wychodz� � w momencie ich wyj�cia kot wy�lizguje si� na schody, �miertelnie przera�ony ucieka na strych, gdzie zaczyna miaucze� alarmuj�c dozorczyni�. Zbrodniarze najwidoczniej wyszli niezauwa�eni � a mo�e mieli kryj�wk� w kt�rym� z mieszka� kamienicy � trzeba by�o od razu zbada� wszystkich lokator�w, to wielkie zanied- 24 banie �ledztwa! W wypadku przeciwnym, je�liby profesora o dziesi�tej rano rzeczywi�cie w domu nie by�o, je�li wr�ci� p�niej, za� zbrodniarze przyszli dopiero po po�udniu, to powr�t Galarda musia�by przecie� zosta� zauwa�ony przez dozorczyni�, kt�ra, po za�atwieniu sprawy w�gla, wed�ug w�asnego zeznania zaj�a na sta�e sw�j �posterunek" w bramie ju� kwadrans przed dziesi�t�. Od momentu, gdy mleczar-ka poinformowa�a j� o nieobecno�ci profesora i pozostawi�a u niej mleko (by�o to par� minut po dziesi�tej), dozorczyni mia�a niew�tpliwie wyostrzon� uwag� na t� spraw� i musia�aby powr�t profesora spostrzec. Je�li nie � najwidoczniej s�uszny jest drugi wariant pierwszej hipotezy: �e profesor sp�dzi� z mordercami przed sw� �mierci� par� godzin. To rzuca�o specjalne �wiat�o na spraw�. W ka�dym razie nale�a�o jeszcze raz szczeg�owo przes�ucha� dozorczyni�, obejrze� strych i �przeegzaminowa�" kota. ��eby� ten kot m�g� przem�wi� � pomy�la� z iskierk� humoru komisarz � c� to by�by za nieoceniony �wiadek!" Zm�czony nieco porcj� analizy i dedukcji, za kt�rymi to rodzajami my�lenia, jak wiadomo, nie przepada�, komisarz Gromel podni�s� oczy i stwierdzi�, �e znajduje si� ju� na ulicy profesora Galarda", jak ochrzci� w my�li ten niemi�y zak�tek Dzielnicy P�nocnej. Wiatr gwizda� tu jak szalony rzucaj�c w oczy ostre bryzgi deszczowej wody � na chodnikach �ywego ducha, tylko idiotyczne kamienne mordy sfinks�w i smok�w przypatruj� si� bezmy�lnie brukom znad bram i balkon�w. Wyj�tkowo nieprzyjemna okolica! Po chwili komisarz sta� ju� przed trzypi�trowym domem, gdzie pope�niono zbrodni�. Jak wiadomo, kto si� na gor�cym sparzy�, dmucha na zimne. Dom obstawiony by� policj�, niczym sam 25 Wydzia� �ledczy. Dw�ch ludzi w bramie, jeden w podw�rzu, dw�ch na schodach, dw�ch i dow�dca w mieszkaniu. Dow�dc� by� sier�ant Windal. Komisarz nie lubi� tego brutalnego i ponurego, s�u�bistego jak automat podoficera, lecz musia� przyzna�, �e w robocie by� on bardzo sumienny i drobiazgowo dok�adny. Zaraportowa� komisarzowi, �e mieszkanie jest od wczoraj w stanie nienaruszonym (sier�ant sp�dzi� tutaj noc), telefon nie dzwoni� i w og�le nic si� ciekawego nie wydarzy�o, poza wizytami dziennikarzy, kt�rych jednak, w my�l zarz�dzenia doktora Alena, do mieszkania nie wpuszczano. Sprawa, niestety, przedosta�a si� ju� do prasy. ,,To bardzo �le" � pomy�la� Gromel, nie lubi� gazeciarskiego rozg�osu w trakcie �ledztwa. Wszystkich wchodz�cych i wychodz�cych z kamienicy legitymowano, zreszt� nie by�o ich wielu � w domu tym na ka�dym pi�trze znajdowa�o si� tylko jedno mieszkanie. W klatce schodowej, w kt�rej na pierwszym pi�trze mieszka� profesor Galard, zaj�te by�o poza tym jedynie drugie pi�tro, gdzie rezydowa�y dwie staruszki-emerytki. Na trzecim pi�trze zamkni�te mieszkanie sta�o pustk� � zreszt� zrewidowano je; na parterze by� zak�ad ze-garmistrzowski z wej�ciem od ulicy � przej�cia na schody nie posiada�. Poza tym dom mia� w podw�rzu jeszcze jedn� klatk� schodow�, gdzie znajdowa�y si� apartamenty wi�ksze, z dwoma wyj�ciami � frontowym i kuchennym. Lokator�w tych mieszka� na razie nie przes�uchiwano. Wszystko to sier�ant zaraportowa� komisarzowi g�osem dudni�cym g�ucho, stoj�c w postawie na baczno��. Gromel nie lubi� takiego �drylu"; policja to nie wojsko. Niedbale kiwn�� g�ow� i podzi�kowa� sier�antowi w spos�b arcy-cywilny, co znowu, wiedzia� to, dra�ni�o tamtego. Trudno � nie dobrali si�; 26 szkoda, �e Kalk jeszcze chory � to by� policjant z powo�ania, artysta � tak jak i Gromel. Komisarz rzuci� okiem na mieszkanie; wiedzia�, �e policja na pewno niczego tu nie rusza�a � zapewnienie Windala by�o r�wne gwarancji. A jednak: szuflada biurka jest zamkni�ta, ksi��ek, wyj�tych wczoraj z biblioteki, ju� na stole nie ma, sama biblioteka r�wnie� zamkni�ta. Ci, co unie�li zw�oki, nie omieszkali uporz�dkowa� pokoju; s�uchawka le�a�a na wide�kach, mo�e po�o�y� j� jeszcze doktor Alen, chc�c dzwoni� do Wydzia�u. Chocia� nie: je�li tajemnicza nieznajoma by�a w zmowie � rzecz chyba niew�tpliwa � na pewno roz��czy�a si� zaraz po odej�ciu komisarza od aparatu, reszty za� dokonali napastnicy, odk�adaj�c s�uchawk� na wide�ki, aby nie mo�na by�o stwierdzi�, sk�d dzwoniono. S�owem � �lady w mieszkaniu zosta�y zatarte � tylko plama krwi na dywaniku przed ��kiem �wiadczy�a o wypadkach, kt�re si� tu rozegra�y. Komisarz wyszed� na schody. Kamienne, niezbyt czyste, na ka�dym pi�trze okno na podw�rze, z boku nisza o ma�o okre�lonym przeznaczeniu. W takiej niszy na parterze z�o�ono wczoraj og�uszonego i zatrutego chloroformem sier�anta Kalka. Gromel stan�� w oknie i patrzy� na pos�pne, ciemnawe podw�rze. Deszcz przesta� pada�, lecz wiatr hucza� i wy� coraz silniejszy � gdzie� na g�rze miota� otwartym oknem, kt�re j�cza�o z�owr�bnie. Komisarz poczu� nagle znany mu dobrze ostrzegawczy dreszcz. Niebezpiecze�stwo nie znikn�o by�o gdzie� blisko, gdzie� w tym domu. � Nonsens � dom obstawiony policj�, jak forteca � zreflektowa� si�. A jednak nie � instynkt nie myli� go nigdy. Przez chwil� ws�uchiwa� si� w sw�j g�os wewn�trzny: g�os ostrzega�, lecz nie chcia� powiedzie� nic wi�cej, nic bli�szego. Komisarza opanowa� irracjonalny l�k i nagle poczu� przy- 27 p�yw energii, jak zawsze w momentach niebezpiecze�stwa niewyja�nionego, niesprecyzowanego. Je�li co� czai si� jeszcze w tym ponurym domu � trzeba przeszuka� dom. Normalne, klasyczne �ledztwo; najpierw dozorczyni, kot, strych, potem staruszki na drugim pi�trze, wreszcie mieszkania na tamtej, w podw�rzu po�o�onej klatce schodowej. Komisarz 'zacz�� schodzi�; szed� powoli, ale czu� si� ju� silny. Na parterze, przy wej�ciu z bramy, czuwa�o dw�ch policjant�w. � Nikogo nie wpuszcza� na schody, a� wr�c� � zarz�dzi�. 77/ Kot by� wspania�y, puszysty, szarobia�y, ogromny perski, czy angorski, licho go wie � w ka�dym razie niezwyk�y. Spoczywa� godnie na kolanach dozorczyni, kt�ra g�aska�a go machinalnie, nieco nerwowo, po raz dziesi�ty odpowiadaj�c na to samo pytanie komisarza. � Wi�c wczoraj mi�dzy dziesi�t� a pierwsz� ca�y czas by�a pani tutaj? � Tak, ca�y czas. � I wykluczone, �eby kto� m�g� wyj�� z domu nie zauwa�ony przez pani�? � tu komisarz obrzuci� okiem pod�u�ne, na wysoko�ci oczu osoby siedz�cej po�o�one okienko, przez kt�re wida� by�o przeciwleg�� �cian� bramy i wej�cie do klatki schodowej profesora Galarda. Przy wej�ciu sta� teraz policjant ziewaj�c szeroko � To niemo�liwe, musia�abym ka�dego zobaczy�. � Hm. A nie widzia�a pani nikogo podejrzanego? � Nie. Wychodzili tylko lokatorzy domu. 28 �� Z tego pani wyprowadzi�a wniosek, �e... �- �e profesor nie �y� ju� przed dziesi�t�. �� S�dzi pani, �e kot przebywa� na strychu par� godzin? � Tak, by� ju� bardzo zakurzony. � A czy nie m�g� zakurzy� si� momentalnie? Czy jest tam du�o kurzu? �� Nie, kurzu na strychu jest bardzo niewiele. �eby si� tak pobrudzi�, trzeba wyciera� si� tam d�u�szy czas. � Dlaczego wi�c zacz�� miaucze� dopiero po paru godzinach? Dozorczyni zamiast odpowiedzi wzruszy�a ramionami i nerwowo zacisn�a wargi, jakby daj�c do zrozumienia, �e nie odpowiada za post�pki kota. By�a to kobieta lat chyba ze czterdziestu, o bardzo czarnych, bez �ladu siwizny w�osach i r�wnie� czarnych, b�yszcz�cych oczach. Mia�a wydatne ko�ci policzkowe, w og�le typ wybitnie po�udniowy. Wydawa�aby si� jeszcze wcale przystojna, gdyby nie ostry, nie�yczliwy wyraz twarzy i pe�ne goryczy fa�dy ko�o ust. Odpowiada�a g�osem niskim, opanowanym, ale znamionuj�cym wewn�trzne zniecierpliwienie. � Od wczoraj nie wyciera�a pani kurzu na strychu? � pyta� dalej komisarz. � Nie. � A czy nie jest mo�liwe, �e napastnicy wyszli z mieszkania profesora w chwili, gdy pani, zaalarmowana przez kota, uda�a si� na strych? � To zupe�nie niemo�liwe � w bramie by�o ju� wtedy par� os�b: mleczarka, zegarmistrz � zaraz te� przyszed� m�j m��. � Wczoraj przy pierwszym przes�uchaniu widzia�em, �e pani p�aka�a. Czy bardzo pani lubi�a profesora Galarda? 29 Dozorczyni drgn�a i po raz pierwszy podnios�a przys�oni�te dot�d powiekami oczy � spojrzenie jej spotka�o si� z przenikliwym wzrokiem komisarza. Przez kr�ciutk� chwil� widzia� dziwny, jakby ob��dny wyraz tych oczu � lecz zaraz spu�ci�a powieki. � Profesora prawie nie zna�am � powiedzia�a oschle � tyle, �e dwa razy na tydzie� sprz�ta�am mu pok�j. � A chyba trudno si� nie zdenerwowa�, jak si� widzi takie rzeczy. � Mo�e dla pana to chleb codzienny � dla mnie nie. �Inteligentna kobieta" � pomy�la� komisarz.- Czu�, �e dozorczyni co� przed nim ukrywa. Jej opanowana osch�o�� by�a mask�, pod kt�r� mo�na by�o domy�li� si� ogromnego rozdra�nienia. Komisarz wiedzia�, �e dr�a�a wewn�trznie. � Gdy profesor Galard bawi� za granic�, opiekowa�a si� pani jego kotem? � rozpocz�� znowu. � Tak, kot by� u nas. � A gdzie jest w tej chwili pani m��? � Na poczcie. � W niedziel�? � Tak, ma nocny dy�ur. � Jak wygl�dali ludzie, kt�rzy wynie�li zw�oki? � Wysocy, w bia�ych fartuchach i bia�ych maskach. � Czy widzia�a pani auto, kt�rym przyjechali? � Nie, nie interesowa�am si� tym, my�la�am, �e to sprawa policji. � Czy profesor Galard miewa� kochanki? Je�li komisarz spodziewa� si�, �e to nieoczekiwane pytanie wywo�a w twarzy dozorczyni jak�� wyra�n� reakcj� � przeliczy� si� ca�kiem. Kobieta odpowiedzia�a bardzo spokojnie, bez najmniejszego drgnienia: 30 � Nie wiem. To nie moja sprawa. Komisarz Gromel zapatrzy� si� w okienko, gdzie zn�w wida� by�o przechadzaj�cego si� [przed wej�ciem na schody znudzonego policjanta. Pr�cz niego dw�ch by�o jeszcze w bramie oraz jeden na podw�rzu, jeden na schodach, a dw�ch z sier�antem Winda-lem w mieszkaniu profesora. �Ubezpieczenie ca�kowite, jakakolwiek nowa zbrodnia niemo�liwa" � pomy�la� bez zwi�zku komisarz. Jednocze�nie poczu� dziwne �ci�ni�cie serca; znowu przeni�s� wzrok na dozorczyni� i nagle schwyci� go nerwowy gniew. Ta kobieta co� wiedzia�a. Komisarz �a�owa� czasem, �e zarzucone zosta�y, jako metoda �ledztwa, tortury � baba wy�piewa�aby od razu wszystko i mo�na by ruszy� dalej, zamiast marnowa� tutaj cenny czas. Tymczasem, nie wiedz�ca nic o barbarzy�skich zamys�ach komisarza, dozorczyni siedzia�a nieruchomo w ��tawym �wietle s�abej lampki wisz�cej u sufitu. Pokoik by� ma�y, ale czysty i starannie utrzymany. Kot mrucza� zasypiaj�c powoli, opuszczone rz�sy dozorczyni wraz z ciemnymi plamami pod jej oczyma stwarza�y z�udzenie jakby trupich oczodo��w. Komisarz wzdrygn�� si� wewn�trznie i z trudem opanowa� zniecierpliwienie. � Jak d�ugo pani jest w tym domu? � spyta�. � Trzy lata � odpowiedzia�a cicho jak echo. � A sk�d pani pochodzi? Po raz pierwszy dozorczyni zawaha�a si�. Po chwili niezdecydowania i namys�u nie podnosz�c oczu wyszepta�a prawie: � Z X... By�o to ma�e miasteczko na do�� odleg�ej prowincji. Komisarz nie zna� tamtych stron. Znowu zamilkli na chwil� � chwil� t� wype�ni�o ws�uchiwanie si� w intensywny, d�ugo pot�niej�cy j�k wiatru w podw�rzu. Crescendo wichru zako�czy�o si� gwa�townym targni�ciem, a� nawet tu, w bramie, zadr�a�o okienko, jakby wydzierane z ram. �Trzeba ko�czy� � postanowi� w my�li komisarz. � Na razie nic mi wi�cej nie powie". � Jak si� nazywaj� te staruszki na g�rze? � spyta� rzeczowo. � Panny Blankard. � Czy s� teraz w domu? � Tak, one nigdy nie wychodz�. Komisarz powsta� wreszcie z krzes�a, sk�oni� si� lekko, na co dozorczyni odpowiedzia�a powa�nym skinieniem g�owy. W bramie by�o ju� niemal ciemno � na schodach pali�y si� s�abe lampy elektryczne � wielkie, ��te ample. Policjanci w bramie czuwali na swych miejscach, wzdrygaj�c si� czasem od wiatru docieraj�cego a� tutaj. Znowu zacz�� pada� deszcz � dzwoni� o rynny i blaszane dachy, t�po chlapa� o bruk podw�rza. Komisarz ruszy� ci�ko po schodach na drugie pi�tro. Panny Blankard okaza�y si� przemi�ymi, bardzo kulturalnymi starymi pannami; emerytowane nauczycielki, �yj�ce w �wiecie ksi��ek i wspomnie� w male�kim, zastawionym pami�tkami mieszkanku. Niestety � obie chore na artretyzm nie rusza�y si� prawie z domu i o zbrodni oraz o wszystkim, co zasz�o, dowiedzia�y si� dopiero dzi� rano od mleczarki. � Nieszcz�liwy cz�owiek ten profesor Galard, a przecie� taki wybitny uczony � i przy tym ca�kiem m�ody � m�wi�y na przemian do komisarza, trz�s�c z zabawnym nieco zatroskaniem siwymi g�owami. � Jakie si� straszne dziej� rzeczy, panie komisarzu! M�j Bo�e, m�j Bo�e! Komisarz rozrzewniony i ubawiony po trochu � cho� humor nie by� tu wcale na miejscu � posiedzia� 32 chwil� gaw�dz�c raczej ni� przes�uchuj�c, bowiem staruszki dos�ownie nic nie wiedzia�y. Obezw�adniony troch� ciep�em pokoju Gromel spoczywa� leniwie w wygodnym fotelu. Gdy zaproponowano mu herbat�., odm�wi� i zaraz podni�s� si� ci�ko. U�wiadomi� sobie, �e od wczoraj wiecz�r nie mia� nic w ustach, �e jest os�abiony, �e szum w uszach i w g�owie dokucza mu bardzo, �e ma wyra�ne g�odowe md�o�ci. �Trzeba by si� czego� napi�" � pomy�la� machinalnie. My�l ta skojarzy�a mu si� z zapami�tanym widokiem niedalekiej naro�nej restauracji, jak� spostrzeg� id�c tu. Uca�owa� r�ce staruszek, przepraszaj�c za naruszenie spokoju i wyszed� na schody zatrzaskuj�c za sob� drzwi. Natychmiast zetkn�� si� twarz� w twarz ze schodz�c� z g�ry dozorczyni�. Nie spojrza� na ni� nawet, omijaj�c j� wzrokiem: nie nale�a�o patrze�. Bowiem dozorczyni mia�a w jednym r�ku szufelk�, w drugim szczotk� i �ciereczk� od kurzu. Niew�tpliwie wyciera�a kurz na strychu. Gromel schodzi� w d� po�wistuj�c przez z�by z wra�enia. Co� w nim �piewa�o rado�nie: trop, trop, trop � by� na tropie! Wyciera�a pok�ady kurzu, bo zale�a�o jej na wersji, �e kot siedzia� tam par� godzin, �e morderstwo pope�niono przed dziesi�t�. Dlaczego zale�a�o jej na tym? Bo w przeciwnym wypadku musia�aby widzie� wychodz�cych morderc�w. Widzia�a ich na pewno � lecz nie chcia�a o tym powiedzie�. Dlaczego? Bo by�a z nimi w zmowie! Poszlak by�o oczywi�cie za ma�o jeszcze na to, �eby j� aresztowa�, lecz a� nadto, �eby podejrzewa� i � obserwowa�. Trzeba zdoby� dowody, namacalne dowody. Gromel zatrzyma� si� przed drzwiami mieszka- 33 nia Galarda i spojrza� poza siebie. Dozorczyni schodzi�a bezszelestnie; w s�abym, md�ym �wietle ��tych ampli, kt�re o�wietla�y tu klatk� schodow�, widzia� wyra�nie tylko blad� plam� twarzy i ciemne oczy � wpatrzone w niego. Poczeka�, a� min�a go schodz�c w d� i w um�wiony spos�b zastuka� do drzwi. Otworzy� mu natychmiast sier�ant Windal, pr꿹c si� w s�u�bowym uk�onie. Komisarz skin�� niedbale r�k�. � Id� co� zje��, sier�ancie � powiedzia�. � Wr�c� za p� godziny � pilnujcie dobrze. � Tak jest, panie komisarzu! Gromel zszed� do bramy i nakaza� dw�m policjantom, pilnuj�cym wej�cia z bramy do klatki schodowej, aby dyskretnie obserwowali ruchy i zachowanie si� dozorczyni. Pokoik jej by� w bramie, po drugiej stronie wej�cia na schody, pomi�dzy tym wej�ciem a wyj�ciem na ulic�. W pod�u�nym okienku ��ci�o si� s�abe �wiat�o. Komisarz rzuci� na nie okiem i postawiwszy ko�nierz wyszed� na �wiat Bo�y. Ledwo znalaz� si� na ulicy, wiatr niemal zakr�ci� nim w ko�o. Przekl�ta wichura! Komisarz mocowa� si� z ni� straciwszy na chwil� poczucie kierunku � wia�o w oczy, gdziekolwiek by�o si� zwr�ci�, w dodatku wielkie bryzgi miotanej przez wiatr wody deszczowej o�lepia�y go niemal, za� kapelusz wykazywa� uporczywe tendencje do opuszczenia g�owy i pofruni�cia w �wiat. Po chwili szamotania si� komisarz odzyska� wreszcie jakie-takie panowanie nad swoj� osob� i ruszy� wzd�u� ciemnej, j�cz�cej i skrzypi�cej wstrz�sanymi wci�� ramami okiennymi ulicy. Bezludno�� tu panowa�a absolutna, okna dom�w pozas�aniane i w og�le ciemne � ten zak�tek stolicy to� to istna pustynia. Bar by� niedaleko; umie�ci� si�, jak to zwykle bary, 34 na rogu jakiej� ciemnej, przypominaj�cej wilcz� gardziel uliczki. Md�y blask latarni o�wietla� skrzy�owanie � woda �cieka�a z pluskiem z niedalekiej rynny, oszklone, zas�oni�te bibu�k� drzwi restauracji rzuca�y niepewny, zielonawy refleks �wiat�a na p�yty chodnika. Komisarz energicznie nacisn�� klamk� i wszed�. Salka s�abo o�wietlona, kaflowa pod�oga, wielki kontuar, p�ki z butelkami, piwo z beczki. Za kontuarem drobny, czarny cz�owiek, na pewno gospodarz, na sali par� stolik�w, w g��bi widoczne drzwi do drugiej, jeszcze gorzej o�wietlonej salki, gdzie kr�lowa� wiekowy st� do bilardu. Komisarz zam�wi� du�y koniak i porcj� gulaszu, po czym usiad� przy jednym ze stolik�w czekaj�c, a� cz�owiek zza kontuaru, widocznie gospodarz i kelner zarazem, przyniesie mu owe przysmaki. Tymczasem rozgl�da� si� po sali. Przy s�siednim stoliku siedzia�o trzech podchmielonych m�czyzn, pod �cian� nad kuflem piwa stercza� jeden samotny go��. Komisarz od chwili wej�cia czu�, �e go kto� obserwuje � obecnie zda� sobie spraw�: to w�a�nie �w samotny jegomo�� nie spuszcza� go z oka. By� to niewielki cz�owieczek z pot�n�, �ys� g�ow�, w niemniej ogromnych okularach; oczy mia� zezuj�ce w r�ne strony, tak �e trudno by�o si� zorientowa�, w kt�re w�a�ciwie miejsce patrzy � niepewno�� t� powi�ksza�a jeszcze z�otawo b�yskaj�ca oprawa szkie� � w sumie od jego oczu szed� jaki� niepokoj�cy, fa�szywy fluid; zdawa�o si�, �e nieznajomy patrzy na raz w wielu kierunkach ogarniaj�c wzrokiem ca�� sal� � a mo�e naprawd� nie patrzy� w �adnym okre�lonym kierunku? Jednak nie � komisarz czu�, �e tamten go obserwuje, �e si� nim interesuje � troch� go to zirytowa�o i z kolei sam wpi� w ma�ego surowy wzrok chc�c go 35 niejako odp�dzi�. Na ustach cz�owieczka b��ka� si� jaki� krzywy, nieokre�lony, ale niemi�y, drwi�co bezczelny u�mieszek, chocia� mo�e i to by�o z�udzenie, mo�e i ten u�mieszek skierowany by� do wewn�trz? Tak czy owak pe�ne irytacji spojrzenie komisarza nic nie wsk�ra�o: �ysy cz�owieczek ani na jot� nie zmieni� wyrazu twarzy i dalej b�yska� ku komisarzowi oczyma � mo�e zreszt� patrzy� zgo�a gdzie indziej? � w ka�dym razie wiedzia�, �e komisarz si� w niego wpatruje, a komisarz ze swej strony wiedzia�, �e tamten o tym wie. �w niezbyt zrozumia�y i sensowny pojedynek spojrze� czy fluid�w przerwa� gospodarz przynosz�c koniak i gulasz. Komisarz Gromel poniecha� przeciwnika i zaj�� si� swoj� doczesn� pow�ok�. Z rozkosz� �ykn�� koniaku � na tak� pogod� nie ma nic lepszego. Kiedy�, we wczesnej m�odo�ci, komisarz Gromel bardzo lubi� mocne trunki; p�niej porzuci� ten rodzaj podniety, przek�adaj�c ponad niego szlachetn� emocj�, jak� dawa�a mu s�u�ba w policji �ledczej. W dalszym ci�gu jednak uwa�a�, �e kieliszek wypity w odpowiednim momencie, to rzecz nieoceniona. Dzi�, na czczo, po wczorajszym og�uszeniu i zatruciu, w tak� wstr�tn� pogod�, i w tej nie�yczliwej dzielnicy, podw�jny koniak zagryziony ostrym gulaszem sta� si� ciep�ym kominkiem, zainstalowanym w mrocznej dot�d, cho� ostatnio nieco o�ywionej, psychice komisarza. Przera�liwy b�l g�owy cofn�� si� wreszcie gdzie� w stron� ciemienia, zamieni� si� raczej w niewyra�ny refleks, samopoczucie wr�ci�o do normy, a z nim wrodzona komisarzowi �yczliwo�� do ca�ego, nie przest�pczego �wiata. Na chwil� zapomnia� o zezowatym cz�owieczku; gdy znowu powr�ci� wzrokiem do niego, wyczu� raczej ni� spostrzeg� (bowiem jak si� rzek�o 36 kierunek spojrze� tamtego trudny by� do okre�lenia), �e nieznajomy skoncentrowa� z kolei sw� uwag� na owych trzech podchmielonych m�czyznach, zajmuj�cych jeden ze �rodkowych stolik�w, kt�ry wygl�da�, widocznie po wi�kszym pija�stwie, jak pobojowisko. M�czy�ni byli ju� w stadium sentymentalnego be�kotu, lecz co� w tym be�kocie uderzy�o komisarza, nastawi� uszu; istotnie � tamci rozmawiali o zamordowaniu profesora Galarda, a zezowaty Cz�owieczek wyra�nie by� ich rozmow� zainteresowany. Rozmowa zreszt� nie zawiera�a nic istotnego � sprowadza�a si� do filozoficznych sentencji w rodzaju �tak to, tak, dzisiaj �yjesz, jutro gnijesz", retorycznych pyta� ,,ale kt