bub_gb_mghAAQAAMAAJ

Szczegóły
Tytuł bub_gb_mghAAQAAMAAJ
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

bub_gb_mghAAQAAMAAJ PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie bub_gb_mghAAQAAMAAJ PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

bub_gb_mghAAQAAMAAJ - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 w WIEKU NERWOWYM: POWIE ORYGINAA : W DWÓCH.r Leo Belmont 10 Digitizec by ooogle Strona 2 Strona 3 Strona 4 I I i ! 1 L j 1^ a by LiOO^Ie Strona 5 / - * — WIEKU NERWOWYM. Powie orygiaaliia w dwócli ozBOiacJi. w dal sio miotasz / kafl c hwilk, RozpTTzliwy ry.yuiilC g08t... I rz sio s/A-z«'si-ie chwyta ^Uco: Oao zawsze blisko jest! Goetfie. Skarysz si na ducha mki, Upadojnc w prótni to, A nfrw nw\ lu ruchem reki. Sam udtf^casz szczcia do! Leo BeknoHU '^Hg ^ Wydanie <fiigl<. jc^t*^ WARSZAWA. KAK&AD Digitized by Google Strona 6 ,103BO.TIEHO UHH3yP()10. BapuiaBjBi 12 Uoflópa 1899 ru^a. Strona 7 Z ksigozbioru D'* H. Woyciechowskiej CZ PIERWSZA. I. Nakoniec o goddnie pitej z rana, po caonoc- nej nucej podróy, odbytej w niezbyt miem towarzystwie, w wagonie klasy trzeciej, usysza- em gos konduktora, wywoujcy nazw poda- nej dla mnie stacyi. Oprócz mnie wysiady tU' ' tajtylko trzy, czy cztery osoby, stanowice, zdaje si, jedn rodzin. atwo tedy zrozumie, jakie- go zamieszania staem si powodem, kiedy z pe- ronu przez sal wyszedem na przeciwn stron stacyi, na podjazd. W jednej chwili z gonym turkotem podjechao kilka bryczek, a nastpnie pomidzy Ickami i Makami powstaa yw^a kó- tnia, podczas której Makowie dowodzili mi, e szelmy-ydy „resiorów" nie maj, a Ickowie na- wzajem przysigali si, e chrzeciaskie konie chodz, jak „wipchane ze som'^. Skorzystaem Digitized by Strona 8 z tak oywionej konkurencyi, która wywoaa sil- n znik i wybraem nakoniec jakiego taniego Madka. W chwil potem ko jegp, jcOckolwiek, wedug zapewnie wspózawodników, som wy- pcliany, dosy szparko cign mnie i mój kufe- rek po równej szosie. Poczem rozglda si dokoa* Soce ju byo wzeszo, ale znajdowao si po za oson z mgy. Powoli jednak rozrzedzaa si ona pro- i mienna biao letni^o poranku roztaczaa si w powietrzu. Na polaci opaday równie tuma- ny, zdaa wygldajce, jak powierzcmia jeziora. Natomiast zociy si koysane lekkim wiatrem morza iótyci kosów; tu i owdzie, na wzgórzach i paszczyznacli, rozcigay si w ksztacie bar* wnych dywanów, pasy zielonego grocliu, biaej gryki, lnu, koskiego zba i t. p. Brzegiem szosy szy czasem czarne^ wieo zorane pola, gdy po drugiej stronie poyskiwaa moda pszenica^ albo nizki jeszcze jczmie pokazywa niedojrzae swoje wsy. Gdzieniegdzie znów cign si olbrzymi pas ki, ia której paso si w rónycti miejscacli kilkadziesit sztuk byda. Ledwie odrosy od ziemi chopiec, w rozpitej koszuli, boso, z kijem dwa razy wikszym od niego, uwija si przy je- dnej z takich gromadek. Kiedymy przejedali, jaka4 krowa odwrócia gow i obdarzya nas du- poczem znowu z filozoficznym giem spojrzeniem, spokojem gryza traw. Bardziej skonne do Strona 9 3 wzrusze ciel zaryczao na nasz widok. Gdzie- indziejznów ko^ który ze sp tanem! nogami przywlók si do rowu przy szosie, zara, ujrza- wszy cigncego nas towarzysza. Gdzie znowu z ki nadbieg czarny kudaty pies i z gonem szczekaniem odprowadzi nas kawaek drogi; za- bieg w prawo i w lewo od bryczki, podskakiwa przed naszym koniem i ujada, nie troszczc si o chrypk. To nic, pomylaem, przypomniawszy sobie mimowoli zdanie poety: ^kiedy pies szczeka, biegnc za nami, to dowód, e poruszamy si naprzód". poruszaem si naprzód: pynem Istotnie przez atmosfer kwietnej wonii ptaszcych pie- wów. Jaka bogod przepeniaa mi dusz. Tu wic, na onie natury, miaem spdzi trzy mie- sice wakacyj: samotny^z ksik w rku, — ta- kem postanowi! Rozgoryczony uciekem z mia- sta. Odetchnem nakoniec po mczcyci stu- dyaci egzaminacyjnych czwartego kursu medy- cyny. Skoczy si szereg bezsennych nocy i dni, spdzanych na „kuciu skoczy szczliwie. Mogem porzuci rozpalone mury Warszawy, u- lice, który ci, duszne powietrze truto mnie, domy, które dachami swojemi pociy niebo na wzkie pasy i ukrady oczom mieszczuchów wspaniay wi» dok szerokiej bkitnej przestrzeni. O, jake mi zbrzyd gwar, kurz brud tego miasta. Nie mia- i em tu krewnych, Wogóle los nie onlarzy mnie Digitized by Google Strona 10 I 4 wielk ich iloci, czego nie mam mu zreszt za ze: wystarczali mi zupenie dwaj stryjowie, którzy niegdy obdarzali mnie do zbytku zotemi radami, zachcali do pracy, przypominali o obowizkach wzgldem rodziny, ale, wzbogaciwszy si na jakiej spekulacyi, zapomnieli o mnie i o mojej matce. 0 mnie — to mniejsza, mogem sobie zawsze daó rad, ale cóbym zrobi z matk, gdyby nie przy- pomniaa sobie jej moja ciotka, a starsza jej siostra? Bylimy bowiem w bardzo smutnem pooeniu. Ojca straciem prawie u wrót ycia. Drobna eme- ryturka po nim, jako po urzdniku jednej z insty- tucyjrzdowych, musiaa wystarczy mnie i ma- tce. Póiniej lekcye, po których uganiaem si do pónej nocy, byy gówn podstaw naszego utrzy- mania. Pomagaem matce, jak mogem. Obecnie starowinka — cierpienia moralne 1 fizyczne uczyniy j starsz, ni lata mieszki — w ciepym zaktku ziemi podolskiej, w majteczku siostry, wdowy po obywatelu ziemskim. Nie byo tam zbytku^ ale byo dostatnio. Ciotka wzywaa mnie na wakacye do siebie, ale przeprosiwszy j listownie, odmówiem. Miaem oddawna wcale inny plan przep- dzenia wakacyj. Za uciuan z ostatnich lekcyj niezgorsz sumk, postanowiem sam pojecha na wilegiatur. Dlaczego sam? Bo przyjació nie ^ miaem. Kiedy zreszt by jeden, ale ten mnie oduczy od zawizywania przyjacielskich wzów! uiyiiizeo Dy Google Strona 11 Ambitny, kapryny, porywczy, dumny, chcia mi przewodzi na kadym kroku. Caa nasza przy- jaf poleg^aa tylko na wzajemnem echtaniu mioci wasnej. Kiedy zbrzydo mi to schle- bianie sabostkom, ta wzajemna wymiana pochwal wyciem mu pewnego razu par sów prawdy; oburzy si, nazwa mnie „zuchwalcem'' i, zapo- mniawszy o kilkoletniej przyjani, w ci^^ tygo* dnia bryzga na mnie pian szyderstw wobec ko* lgów szkolnych: wszystkie moje tajemnice uj- rzay nagle wiato dzienne. Rozeszlimy si. Ten pierwszy bolesny zawód nie pozosta bez wpywu na mnie: staem si podejrzliwym wzgl- dem ludzi, w uniwersytecie nie zawizaem a- dnych cilejszych stosunków. Koledzy nazywali mnie rozmaicie: odludkiem i dumnym, waryatem i poet. To ostatnie przezwisko zawdziczaem kilku rymowanym utworom, które ukazay si w czasopismach, podpisane pocztkowemi literami mego imienia i nazwiska. Nie wiem, jak wyszpera- no, te ja byem ich autorem. „Towarzystw" znaem nie wiele. Miaem wstp do kilku domów, do których zachwyeni po- stpami syna rodzice nie wahali si zaprosi bie- dnego studenta korepetytora w progi paskiego- salonu. Ale ja sam zazwyczaj kryem swój wy- tarty mundurek w jakim kcie lub za fadami firanki. Zreszt, towarzystwa wogóle pocigay mnie Strona 12 6 nader mao. Jednostajny konwenansowy pokost; powszednio myli uczu, brak jakiejkolwiek i powatniejszej tre^i, jednem sowem wszystko to, co zwie si filisterstwem, banalnoci, pustot^ po krótkim czasie obrzydzao mi „towarzyskie sto- sunki". Pod tym wzgldem byem nawet po cz* ^i dziwakiem. Raz tylko w tym bezimiennym tumie zna- lazem punkt przycigania dla wszystkich si mo- jejumysowoci/ uczucia woli. i Spotkaem istot któr na pierwszy rzut oka , wziem zaró2n od wszystkich innych, zaso* ce poród chmur, za biaego gobia wród sza- rych wróbli... Ta jedna — ale po có o niej mó- wi? Jeszcze w tej chwili, gdy bryczka przejedaa koo tej topoli, migno mi za ni — to ddwne, — co naksztat jasnej sukienki. Rany serca nie zabliniaj si nigdy; od czasu do czasu odzywaj si cichem westchnie** niem tsknot, wspomnieniem Pytamy wówczas , . jak gupcy: dlaczego nie stao si inaczej? a wiatr unosi to pytanie, lub zegar ród ciszy odpowiada monotonnem tykaniem. Tak wic, w caym tym labiryncie ulic i do- mów wza, coby wielkiego miasta, ani jednego przycign dusz, ani jednego ogniwa, coby j przykuo. Ha, wic daleje w wiati na ono na« tury, z ulubionymi poetami, ze skarl>ami wiedzy i myli w kuferku! Tak dawno ju nie czytaem Digitized by Google Strona 13 tych jednostajnych kursóiv medycznych. nic, prócz Teraz to sobie powetuj! Ile to ksiek zabraem! duchowy zapas na cale wakaye! Dopiero to nerwy si uspo- koj, serce odyje, umy» wykpie si w kryni« - cach mdro^!.. A czyta bd zawsze na .4wte- em powietrzu, w ustronnem miejscu, w lesie. . — Suchajcie, daleko to jeszcze do miaste- czka? Woinica wskaza biczem na poudnic- wshód. — A hen, ta wiea, co tak tyscy od soca, to ju je Niemirowski kocióek. — A czy lasek blizko miasteczka? — Miasteczko ma lasek tyla co pod pach. — adny? — Hm... moe iadny. Kto go tam wie. Drew duo* Na wielezimów starcy. Ju i ko* lejniki z jednej strony rombiom. — A miasteczko czy due? — niema cem gada,.. Phiii! o i — Co? mae?takie Tu chop nagfym ruchem cign konia, wstrzyma bryczkt^, obróci si ku mnie na kole i prawie szeptem rzek: — Ja, panie, widziaem Warsiaw. Surowa, poorana zmarszczkami twarz uo- ya si do umiecliu; usta rozszerzyy si ukazay i dwa rzdy nierównych ótych zbów. Po chwili znowu siedzia odwrócony do mnie Strona 14 8 • tyem, zait konia, a gdy bryczka potoczya si z fantazy, doda z dum: — Ho, ho, panie, cek nie jedno ju widzial Co mi ta Niemirówkal? — A pococie wy jeidzili do Warszawy? — Po co? Ja som nie jedziem, ino mi ka- zalipojecha. Jo byem wiadkiem, jak Jan Ko- pytko percesowa brata za to, te go pobi. Ale . Mateus mia racyjom! Ja im to mówiem w War- siawie: bi — pedam — to prawda, ale bi na swoim gruncie, a Jan psy Chodzi na jego grunt z papirkami, z urzdnikami 1 chcia za te siedem- dziesit rublów jego ziemi wzid. Ale w War- siawie, to przez obrazy paskiej, ludzie mdre niby som, ale rozumu ta nijakiego nie majom. Ziemi kazali odda Janowi, a Mateusa jesce wsa* dzilt do haretu i tyla. —Chciaem ja im po- wiedzie, ze oni Boga w dusy nie maj, e Jan to kondel, ale mnie taki strach wziun, nie rozumia- nem nic, co te panowie gadali, i jak mi dali trzy* nacie zotówek na drog za wiadkowanie, takem ucik z sali — i tyla! Nastpio dugie milczenie. Obydwaj wi- docznie pogrylimy si w dumaniu. — Czy w Niemirówe duo letników t. j. go- ci na lato? — spytaem po pewnym czasie. — Bywa tego dosy, bywa — ale tera wi- cej. Pan jap ty karz mówi, e coraz wicej bdzie, t» to jak Warsiawiacy dowiedz si, prosz panicza^ Digiized by Google Strona 15 9 e tu takie dobre powietrze, takie adne wokolice, a wsyko tak tanio, to si zlec jak stado gsiów, a wtedy dopieru wszydko bdzie drogie... Tak pan japtykarz mówi, a jak pan japtykarz mówi, to tak musi byó. Ho, ho, to mdra szelma ten pan japtykarz! Paniz go pewnikiem pozna. On tu zaraz blizko mieszka. Wjedalimy wanie do miasteczka. Ulia, obstawiona dwoma rzdami wyniosych topoli, bya cigiem szosy. Z obu stron tylko dalszym stay murowane domki. Spód ich niewielkie ukrywa si za krzakami akacyj klbami kwia- i tów, gdy wszystkie prawie miay od frontu ma- e ogródki, oddzielone od ulicy parkanami. Bya to pryncypalna ulica, wcale piknie przedstawiaj^ia si oczom. W tej czci, jak do- wiedziaem si póniej, mieszkaa arystokracja miasteczka, oraz letnicy. Ale tylko cz gównej ulicy miaa tak pontny wygld. Niebawem fizyognomia jej zmienia si i przybraa wyraz jednostajny ju na caej przestrzeni — wyraz semicki. Topole zniky, zamiast szosy ukaza si nierówny zanieczyszczony bruk. Po obu stronach mnóstwo szyldów mówio o zawartoci zamknitych jeszcze sklepów. Domy byy drewniane, barwy niepewnej. Miasteczko jeszcze spao. Wonica zatrzyma konia przed jednym Z rzadkich w tej dzielnicy murowanych domków. Strona 16 10 Nad drzwiami widnia pompatyczny napis: Hotel Europejski. Po ksztaccem cierpliwo dugiem dzwo- nieniu, otworzy rai nareszcie sam gospodarz z twarz widocznie zaspan, w zielonym szlafroku, ale, rzecz dziwna, w krawacie na szyi; chcia wida czemkolu iek okaza gociowi uszanowanie. Po wniesieniu rzeczy, odprawiem wonic i zada- em czego do jedzenia. — Pan dobrodziej kawki? — pyti^ nadska- kujco gospodarz, zacierajc rce. — Nieli bdzie kawa. — Tak, ale to dopiero za jakie pógodzinki. Trzeba zrobi na maszynce. — No moe herbata? to — Herbatka? za maleki kwadransik. Zaraz zarzdz. Ten hu]taj Józef jeszcze si ubiera. Moe tymczasem pan dobrodziej wódeczki? — Prosz... sodkiej... — Sodziuteczka. bierzemy z Warszawy. Co to za wódkaj — mówi, nalewajc. — Nie mógby pan znalei mt jakiego fa- ktora, który wyszukaby mi mieszkanie, co? — Pan dobrodziej, za pozw^oleniem, letnik? — Tak, i dzi jeszcze chciabym znalei si we wasnem mieszkaniu. Iklówiono mi, e faktor prdko wyszuka, co? — O, to mona, mona... ka przywoa Jankla. On panu znajdzie jakie uczciwe, porz- Digitized by Gopgle Strona 17 11 dne mieszkanko. Tylko trzeba z nim ostronie, bo szelma ydek kuty na wszystkie boki. Podczas kiedy pitem herbat zajadaem cia- i stka, stawi si i Jankiel. By to wyrostek o twa- rzy semickiej, podugowatej, oliwkowego koloru. Duie piwne jego oczy, troch ukone, zdaway si obejmowa wicej, ni jakiekolwiek inne oczy, a spoglday nader bystro. — Pan dobrodziej mnie potrzebowa? — Tak... ale nie mylaem, te tak wczenie... Gospodarz si popieszy. Teraz jeszcze za rano, aby o— zrobid... Jeszcze niema ósmej... Daleko le- Lepiej wczenie, jak póino. piejwczenie. Ja póniej mogem wychodzi na miasto i pan dobrodziej by mnie nie znalaz... — Ale Jankiel móg si wyspa jeszcze troszeczk. — Co to wyspa? Ja nigdy nie .4pi<^... — Jak Co Jankiel gada?! to? — Tak, daj pana sowo honoru. Ja sobie tak jedno oko zamykam, adnigiem widz i myl. ona za mnie pi i dzieci. — Takimody, a ma ju on^^^ i dzieci. — on wida jestem mody, Mody, dla nie kiedjr una ma dzieci? — ShiChaj-no pan, panie • Jankiel! ^ Ja po wanie przyszedem. to ^ Musisz mi znaled mieszkanko.' — Kiedy?., pokojów?., pan sam, czy kto ile Digitized by Google Strona 18 12 jeszcze bdzie przyjecha?., ma hy tanie? adne? z jedzeniem obsugi em, czy bez?.. i — Jeden pokój dla mnie samego, tani, adny z jedzeniem i obsug; o faktorne bdcie spo- kojni. — Bdzie wszystko. Jankiel ma gow na szyje. Ju o godzinie dwunastej, kiedym wróci z przeciadzki po miecie, przyjrzawszy si n- dznym sklepom, bradnym dzieciom, pyncej tu po za miasteczkiem rzece, kociókowi na wzgórzu etc. —zjawi si Jankiel twarz rozpromienion, z — Wibomy pokój... umeblowanie fajn... jedzenie znane w mteicie... obsuga wiborowa. Jest ogródek przed dom, i co pewnie pan dobro- paskiego okna wigldacz bdzie las dziej lubi, z i Cena przestpna... pole. — Istotnie, istotnie, cena przystpna za^ — decydowaem, gdy Jankiel j wymieni. Pójdi- — my teraz te cuda zobaczy. mnie ku pryncypalne) Jankiel poprowadzi czci miasta. Po jem go wypytywa drodze o szczegóy, ale byem roztargniony; wicej my- laem o swem przyszem yciu w tem miejscu, ni o jego odpowiedziach. Chwytaem je te raczej uchem, ni myl. — Au kogo to jest to mieszkanie? — U jednej damy. U na wynajmuje pokój... — Czy to wdowa? uiyiiizeo Dy Strona 19 13 — Jak pan dobrodziej chce, jak wdowa. Jej wiek. m to mia by to uczony czo- una jest Aie teraz to jego wielga uczono^ jest tak, mniej warta, ni faszywy rubel. Faszywy ru- bel mona da, jak prawdziwy, Sijego rozum nie mona da w taki sposób, bo un siedzi w szpi- talu... — A ona sama mieszka? — Una nie sama. U niej jest córka. Cy... cy... cy... co to za córkal.. piknoszcz... Pan do- brodziej bdzie kontent z mieszkania... tylko, te una, gadaj, jest take niby troch cliora... Ten ojciec... to una go bardzo kochaa... Tu przerwa i, wycigajc rk, rzek: — Ny, widzi pan, tamten domek to pani Olszewskiej. Mi tam idziemy. Co, czy nie fajn Przechodzi si przez ogródek... Tdy... Teraz trzeba zadzwoniu^. Ja poczekam tutaj... II. Otworzya mi kobieta wysoka, w popielatej sukni, w czarnym dugim fartucliu, spitym na piersi. Twarz zwyczajna, cokolwiek zapadnita na policzkach, wosy gadko przyczesane, nos Digitized by Google Strona 20 gruby, ale regularny, oczy o powiekach, zlekka iczsto drgfajcych, usta szerokie o wargach mi- sistych,jednem sowem pospolito, wynagra- dzana zaledwie pewn mi pogod, rozlan na obliczu. Wprowadzia mnie do maego saloniku, umeblowanego troch ciko, po maomiastecz- koivemu: widoczny by tu pewien wysiek skrom- noci, chccej udawa zbytek. Cikie fotele i krzesa, pokryte spowia matery, stó maho- ' niowy, okrgy, na nim lampa z figur, oraz par albumów; dalej, wsunity w kt stary fortepian i komoda przykryta szydekowej roboty serwet- k; na niej zegar, a wkoo niego kilka ozdobnych drobia^^w: figurki, muszle, flakoniki; na cia- nach wreszcie par krajobrazów. Po wejciu do salonu, pani Olszewska, za- nim prosia mnie usi, zwrócia si do modej panienki, siedzcej przy oknie i rzeka: — Cezaryno... pan Jerzy Rymsza, który iy- czy sobie byd naszym lokatorem. — To moja córka — dodaa, zwracajc si do mnie. Na mój peny szacunku ukon, moda pa- nienka podniosa oczy z nad jakiego haftu, nad którym pracoway jej palce; zmierzya mnie du- giem spojrzeniem, poczem, kiwnwszy mi powa- nie gówk, znowu oczy opucia na haft i tak ju pozostaa zajt przez cay cig mojej rozmowy z matk. uiyiiizeo Dy