7827

Szczegóły
Tytuł 7827
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7827 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7827 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7827 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jacek Dukaj Ba�� 2 CHATA CHEN�W Wyda�o mu si�, �e si� ockn�� prawie natychmiast. Ale musia� jednak min�� pewien czas. Kilka metr�w dalej czarnobrody m�czyzna z M-16 na kolanach siedzia� na drewnianym krzese�ku i pali� fajk�. Javier usiad�, pomasowa� kark. - Pana �ona, panie Chen - mrukn�� Aproxymeo - r�czk� ma jak komandos. - Widzia�e� chyba jej akta - za�mia� si� basem Chen. - A gdzie obecnie znajduje si� pi�kna pani sier�ant? Posz�a polowa� na rozb�jnik�w? - Ukry�a si� razem z dzie�mi. Nie pyta�em, gdzie konkretnie. Javier wsta�, rozejrza� si�. Wygl�da�o to na wn�trze namiotu - jak wiedzia� z raport�w, miejsce przerzutu w Raavie ukryte by�o pod maskuj�c� plandek�. �wiat�o wpada�o tu jedynie przez szpary w zas�onie wej�cia i dziury po soplach. Wi�kszo�� miejsca zajmowa�y skrzynie i kontenery, poustawiane jedne na drugich. Ko�a przerzutu oznaczone by�y wbitymi w ziemi� palikami. Aproxymeo przysiad� na jednej z pak. �ci�gn�wszy z siebie nadpalon� koszul� przyjrza� si� jej z krzywym u�miechem. - Po�o�y� na mnie iluzj�, tak? Chen skin�� g�ow�. - Wysz�o dw�ch HasWarT�wich. Tanita, podobnie jak ja, zna go przecie� jeszcze z Doliny. Byli�cie identyczni. Potem on wyj�� strzykawk� i znikn��. Ty stan��e� w ogniu. Wiedzia�a, �e mia� pojawi� si� jedynie porucznik Aproxymeo, z opisu znali�my tylko natua�. Wi�c przy�o�y�a ci i posz�a po okulary. Mo�esz to z siebie zdj��? Javier wzruszy� ramionami, strzepn�� r�k�. Rzuci� zakl�cie negacji na ca�y namiot. Chen wsta�. U�cisn�li sobie d�onie. - Adam Chen, mi�o mi. A ten natua� rzeczywi�cie robi wra�enie. - To zwyczajny tatua�. - Wiem, wiem. Ale m�wimy w xotha. Na zewn�trz nie mamy nekrotora. - Rozumiem. ARoSyMeO z Szarpanu, Rda na D�oni. - S�uga uni�ony, khan. - A ta armata na co? - C�, nie ka�dy potrafi rzuca� czary. - Dla HasWarT�wiego po�o�y� antyproch�wk� to jak splun��. Chen wyszczerzy� z�by. - Noo, to by si� odrobin� zdziwi�. - O? - To taki nasz ma�y prywatny projekt. - M�wi�c, ruszy� ku wyj�ciu; Aproxymeo podni�s� si� i z�apa� z westchnieniem za baga�. - Czary, jak sam zapewne najlepiej wiesz - kontynuowa� Chen - s� w istocie bardzo precyzyjnymi rozkazami. A proch i proch to jednak r�nica, a oni tu, na Raavie, nie zajmowali si� tym problemem tak d�ugo i z tak� uwag� jak nasi naukowcy. Par� rys drogi st�d biegnie trakt z ci�k� antyproch�wk�. Mieli�my czas poeksperymentowa�. - Chcesz powiedzie�, �e to strzela nawet w jej obr�bie? - Oczywi�cie, s� i minusy. S�absza si�a rozpr�enia gaz�w, a wi�c mniejsza dono�no�� i impet. Poza tym sypali�my mieszank� w �uski r�cznie, metod� cha�upnicz�, nie ma tu mowy o labolatoryjnej precyzyjno�ci miar: co kt�ry� nab�j po prostu nie wybucha. Ale Dolina zakaza�a nam zabawy z innego powodu. Zdajesz sobie bowiem spraw�, �e to jest wynalazek jednorazowego u�ytku. Gdy tylko miejscowi zorientuj� si�, o co chodzi, natychmiast skonstruuj� antyproch�wki szersze i obejmuj�ce wszystkie warianty eksplozywnych mikstur, i b�dzie po przewadze - tymczasem my zwr�cimy na siebie tym superprochem ich uwag�, a to jest ostatnia rzecz, jakiej �yczy sobie Ack. Wyszli ju� na zewn�trz namiotu i szli teraz w milczeniu przez dno szerokiego w�wozu do Chaty Chen�w, kt�ra znajdowa�a si� po drugiej stronie strumienia, w wiecznym cieniu nawisu stoku. Javier szed� za Chenem, staraj�c si� patrze� przed siebie i nie da� zdekoncentrowa� otoczeniu. W miar� jak wchodzili w cie�, S�o�ce powoli znika�o za ska��. Karminowe niebo, pomimo i� sobie t�umaczy�, �e to nieprawda, przekonywa�o go o wieczorze, w jakim pogr��a si� ten letni dzie�. W rzeczywisto�ci znajdowali si� w Sje�cie; a s�owo �lato� nie mia�o znaczenia ni w Dniu, ni w Nocy. I tylko ziele� trawy by�a swojska, znajoma. Chata - to by� d�ugi, parterowy, drewniany budynek, cz�ciowo wkopany w ziemi�, o pochy�ym, krytym s�om� i mchem dachu. Chenowie zbudowali go tu� po swym przerzuceniu; tu urodzi�y si� wszystkie ich dzieci. Weszli do �rodka. W g��wnej izbie - salonie - Javier z ulg� zapad� si� w fotel. Adam Chen pojawi� si� po chwili z dwoma kuflami pe�nymi piwa. - Nasze? - uni�s� brwi Aproxymeo. - A czyje? Wiesz ile mamy do najbli�szego miasta? Przez chwil� popijali w milczeniu. Javier wskaza� stoj�cy w k�cie komputer i dwa stela�e z elektronicznym z�omem. - Zg�aszaj� si�? - Tak; wci�� dziewi�cioro. - I co im powiemy? - Prawd�. - Prze�kn� to? - A co mog� zrobi�? Kilkoro si� nawet ucieszy. Znowu milczenie. - Ack kaza�a mu wstrzykiwa� przed przerzutami terminow� trucizn�, prawda? - spyta� Aproxymeo nie podnosz�c wzroku znad kufla. - Yhmhy. Od pocz�tku si� ba�a, �e b�dzie chcia� skorzysta� z okazji. Tylko to go mog�o powstrzyma�; bo co innego? Antidotum trzyma w sejfie lekarz na lotniskowcu, wstrzykuje mu w drodze powrotnej. Aproxymeo zakl�� pod nosem. - Ten ochroniarz. Ten ochroniarz! Choroba morska, akurat! Za�o�� si�, �e zuroczy� go. Ciekawym, czy lekarz jeszcze �yje, mo�e kaza� mu go zabi�. Tylko nie zauwa�y�em, kiedy wr�ci� i przekaza� antidotum. Pewnie po�o�y� jak�� grub� iluzj�, a ja nie mia�em przecie� powodu niczego podejrzewa�. Chen spojrza� Javierowi w oczy. - Jak dobry jeste� w te klocki? - To znaczy? - To znaczy, �e chyba nie uda�oby ci si� samemu nauczy� si� otwiera� przej�cie na Ziemi�, co? Aproxymeo chcia� si� w odpowiedzi szyderczo za�mia�, ale przestraszy� si�, �e nie zdo�a unikn�� nut histerii w tym �miechu, i ostatecznie tylko popuka� si� w g�ow�. - Ja w og�le nie jestem mag - wymamrota� z gorycz�. - Ja tylko powtarzam par� sztuczek, do kt�rych mnie wytrenowa�. Sam si� niczego nie jestem w stanie nauczy�, bo nie znam, nie rozumiem, nie czuj� regu�. Satheno? - Sotte. - Widz� tylko jedno wyj�cie - odezwa� si� Javier z nag�� energi�. - Odszuka� HasWarT�wiego i zmusi� go do powrotu. Tylko o nim wiemy z ca�� pewno�ci�, �e zna czar. A nawet gdyby zna� go r�wnie� jaki� inny mag - to jak by zareagowa�? jak mieliby�my go przekona�, zmusi�? - A jak zmusisz HasWarT�wiego? Moim zdaniem na niego musimy ju� w�a�nie machn�� r�k�. Trzeba znale�� kogo� innego, jakiego� prawdziwego mistrza - i potargowa� si�. Nic si��. Pieni�dze, dyplomacja, mo�e obietnica w�adzy; w ten spos�b. Od HasWarT�wiego lepiej trzyma� si� z daleka. Szuka� go - jeszcze czego! Za�o�� si�, �e kr��y tu gdzie� w okolicy, nie m�g� daleko odej��, i sam wyskoczy w najmniej odpowiedniej chwili. - To dlatego Tanita uciek�a z dzie�mi? Nie trzeba by�o. HasWarT�wi mo�e by� ju� po drugiej stronie Po�udnia, widzia�em jak wchodzi w co� w rodzaju teleportu. Niczego takiego mnie nie uczy�, skurwysyn, zatrzyma� to dla siebie. - Teleport? O czym ty gadasz? Aproxymeo opisa� b��kitny wir. - Jak to nie by� teleport, to ju� nie wiem co. Chen wsta�, zacz�� spacerowa� po pokoju; przystan�wszy przy odtwarzaczu CD, wybra� jak�� p�yt� i klepn�� przycisk: ruszy�a uwertura. Stuka� k�ykciami do taktu o obudow� kolumny. - Jedzenia starczy na kilka dekan�w, zawsze zreszt� mog� polowa�. Zwo�am wszystkich, ale to potrwa. Troje jest na Na Odwr�t, dopiero musz� z�apa� jaki� statek. Pytanie: na czyj� korzy�� gra czas? - Na pewno nie Ack. - A HasWarT�wi? Jakie s� jego cele? Co my w�a�ciwie o nim wiemy? Sk�d si� wzi�� na Ziemi, po co w og�le opu�ci� Raav�? - S�dzisz, �e to spisek? Czyj? - Nic nie s�dz�. Zadaj� pytania. Tak trzeba zacz��. - Umiesz stawia� Dialogi? - O, to by si� faktycznie przyda�o. Tanita jest w tym dobra. Nie wiem, czy zabra�a tali�. - Ka� jej wr�ci�. Nie ma sensu si� kry�. Chen zastanawia� si� d�u�sz� chwil� - symfonia rozp�ta�a si� tymczasem niczym wiosenna burza - wreszcie skin�� g�ow�. �ciszy� muzyk�, podszed� do stela�y, zacz�� manipulowa� pokr�t�ami. Kaszln�o, zatrzeszcza�o, zabucza�o. - Mo�e nie m�c odpowiedzie� - mrukn��. Javier popija� piwo i studiowa� wisz�c� na przeciwleg�ej �cianie p�askorze�b� z drewna. Przedstawia�a smoka i jednoro�ca. - S� tu jednoro�ce? - E, chyba nie. - A smoki? - Nie, te� nie s�ysza�em. - Co si� sta�o? - spyta�a Tanita przez g�o�niki. - Porucznik Aproxymeo m�wi, �e HasWarT�wi si� gdzie� teleportowa�. Wi�c raczej nie mamy co si� obawia� bezpo�redniego ataku. Poza tym przyda�aby si� twoja interpretacja Dialog�w. Masz przy sobie karty? - Nie. S�uchaj, czy ty naprawd� s�dzisz, �e to b�dzie rozs�dne? Teleportowa� si� raz, mo�e si� teleportowa� z powrotem. - No tak, ale to mo�e zawsze - a do kiedy b�dziesz si� kry�? Javier proponowa� go �ciga� i schwyta�, ale marne mamy na to szanse. Nie ma wyj�cia, tak czy owak b�dzie to nad nami wisie� jak miecz Damoklesa. Decyduj si�. - Cholera. Cholera, cholera. Trzeba by�o nam pos�a� dzieci do rodzic�w. - Ano trzeba by�o. - W og�le powinni�my byli wr�ci�. - Ja te� teraz strasznie zm�drza�em. - Sotte. B�dziemy za rys�. - Satheno. Roz��czy� si�. - Jak to w og�le si� sta�o, �e Ack da�a wam pozwolenie na dzieci? - Akurat da�a...! Aborcji nie mog�a rozkaza�, a �ci�ga� nas za kar� z powrotem i anga�owa� nowych ludzi si� jej nie op�aca�o. Ona jest psychiatra? Ona jest, a ioo oth, polityk i buchalter! - Wydaje si�, �e nikt jej nie lubi. Dziwne. Jako� nie wygl�da mi na potwora. Gl(ck podejrzewa j� o same najgorsze rzeczy. Sk�d si� to bierze? - Siwow�osa babunia, h�? O, jeszcze j� poznasz, jeszcze ci bokiem wyjdzie. Chen z powrotem pad� w fotel. Zerkn�� do kufla i wypi� reszt� piwa. Ziewn��. - Spa� mi si� chce. Sotte, tak mi cykl wychodzi. B�dziesz mia� oko na wszystko, satheno? - Jasne. Wkr�tce chrapanie Chena zag�uszy�o muzyk�. Aproxymeo spacerowa� po Chacie. By�a jeszcze wi�ksza, ni� si� wydawa�a z zewn�trz. Bezpo�rednie przej�cia wiod�y z ty�u do obudowanych drewnem jam/jaski� wchodz�cych g��boko w stok w�wozu. Nic tu nie by�o zamykane na klucz. To odludzie, przypomnia� sobie Javier, g�rskie ustronie; przez te wszystkie lata jeden KroMaDer si� tu przypl�ta�. Nie ma si� czego obawia�. Chenowie �yj� tu jak na nieustaj�cych wakacjach. To znaczy - �yli. HasWarT�wi, HasWarT�wi... Wyszed� Aproxymeo przed Chat�, usiad� na �awie pod �cian�, w cieniu nawisu; wci�� trwa� ten z�udny nibywiecz�r - trwa� b�dzie wiecznie. Zapach... fio�ki, troch� spalenizny, lekki posmak ple�ni. Wiatru prawie nie by�o. Strumie� szumia� pieni�c si� na bia�ych kamieniach. Przez karminowe niebo szybowa�y jakie� szerokoskrzyd�e ptaki. Wielki pies wytruchta� zza rogu Chaty, zbli�y� si� do Javiera, zacz�� go obw�chiwa�. No tak, przecie� Chenowie maj� te wilczury. Jak�e si� one wabi�? Pr�bowa� pog�aska� psisko, ale pokaza�o z�by, zawarcza�o, uskoczy�o. Rzuci� urok. Ze skomleniem z�o�y�o mu �eb na kolanach. Pog�aska� ciemn� sier��. Czary, czary, s�odka pot�ga z�udze�. HaswarT�wi, Gdyby Siedem S�o�c. Ale czy chcia�by� zosta� moim uczniem?Co by si� sta�o, je�liby w�wczas odpowiedzia� Javier magowi �tak�? KOBIETA WRӯY, DZIECKO LLOXIS Na drewnianym stole wyci�tym z jednego pnia jakiego� gigantycznego drzewa roz�o�y�a swoj� tali�. St� tkwi� wkopany w ziemi� przy zakr�cie strumienia, rosn�cy obok figlak ocienia� t� piknikow� instalacj� ruchom� firank� z drobnych, w�skich li�ci. - Nie ma oznak bliskiego niebezpiecze�stwa. �adne arkasze nie pokazuj� te� skupionej na nas czyjej� z�ej woli. Pustka. Bardzo niewiele powi�za�. Sp�jrz. Wi�kszo�� Dialog�w ma Klamr�. Co� zosta�o zamkni�te, co� zosta�o otwarte, to pocz�tek albo koniec, ale w ka�dym razie: niewiele powi�za�. - HasWarT�wi? - Nie widz�. I znowu: to dobrze, czy �le? - Wyczytasz co� o szansach naszego powrotu? - Brak powi�za�, brak powi�za�. - Pami�taj, Javier, �e to nic nie znaczy - wtr�ci� si� Adam. - Ona czyta tylko arkasze, a je�li co� si� zdarzy niezapowiedziane, losowo, �z zewn�trz�, nie wynikaj�c z jakich� jawnych czy ukrytych d�ugookresowych trend�w, to nie ma mo�liwo�ci tego przewidzie�. NaiChe, kt�ra siedzia�a na kolanach matki i szepta�a jej co� we w�osy przez ca�y czas operacji Dialogami, nagle za�mia�a si�, wskaza�a za strumie�, zeskoczy�a na ziemi� i przebieg�a na drugi jego brzeg. Aproxymeo obejrza� si� za ni�. T�umaczy�a co� z przej�ciem nagiemu ch�opczykowi, s�dz�c po wzro�cie jej r�wie�nikowi; potem zacz�li si� z krzykiem goni� w cieniu skarpy, zaraz przy��czy� si� do zabawy jeden z wilczur�w, szczekaj�c i machaj�c ogonem. Aproxymeo zamruga�. Ten ch�opczyk to nie by� RoChe, synek Chen�w, �w blondynek, kt�ry obserwowa� by� ze skrzyni przerzut - to by�o jakie� inne dziecko. - Kto to jest? - Kto? - Ten ma�y. Wy macie przecie� tylko dwoje dzieci, prawda? - Nie, nie, troje. To Yas. - Yas? To ten, co par� lat temu umar� na �ci�lic�, xa? No to on przecie� nie �yje! - Aha. Spojrza� ponownie na lloxar dziecka. Czy z wygl�du r�ni� si� YasChe czymkolwiek od swojej �ywej siostry? Chyba nie, w ka�dym razie nie spos�b stwierdzi� tego z ca�� pewno�ci� z tej odleg�o�ci. Z encyklopedii Doliny wiedzia�, �e lloxar zawsze s� nagie, przedmioty nieo�ywione nie maj� wst�pu na Drug� Stron�. I �e up�yw czasu nie dotyka ich �fizyczno�ci�: nie dorastaj�, nie zmieniaj� si�. Ale wiedzia� r�wnie�, �e ich manifestacje, zar�wno subiektywne, jak intersubiektywne, podlegaj� znacznej gradacji pod wzgl�dem przystawalno�ci do zmys��w �ywych. Lloxar mo�e by� jedynie g�osem, mo�e by� jedynie dotykiem, lub blad� zjaw�, cieniem w cieniu, lub quasi-omamem, do�wiadczanym wy��cznie przez ciebie i nikogo innego. St�d nie funkcjonowa�o na Raavie poj�cie �wariata� jako osoby zachowuj�cej si� dziwnie, m�wi�cej do siebie samej, walcz�cej z powietrzem, uciekaj�cej przed niewidzialnym - poniewa� wszystkie tego typu zachowania mie�ci�y si� w kategorii ca�kowicie racjonalnych reakcji na subiektywne manifestacje lloxar. Gl(ck wyprowadzi� nawet teori� lloxar jako umys�owych paso�yt�w, w�drownych zawirowa� EEG. Czy lloxar w og�le istnieje, gdy nikt �ywy nie do�wiadcza, cho�by cz�ciowo, jego obecno�ci? Czy ca�e to �ycie po �mierci nie stanowi po prostu jednej wielkiej choroby m�zg�w Raava�czyk�w? W swej najradykalniejszej wersji teoria ta zmienia�a si� w nieweryfikowaln� metafizyk�. Czy drzewa wci�� szumi�, gdy nikt nie s�yszy ich szumu? (Jaki jest d�wi�k wydawany przez jedn� klaszcz�c� d�o�?) - Tu go pochowali�cie? - Mhm? - Yasa. Gdzie jest jego gr�b? Adam spojrza� dziwnie na Javiera. - Nie ma grobu. Straszna my�l przemkn�a przez g�ow� Aproxymeo: czy oni go zjedli? czy zjedli cia�o w�asnego syna? Ale nie, przecie� to absurd. Grobu nie ma, bo YasChe lloxis, co zatem le�a�oby w grobie? - nie on, nie on; mi�so, zgnilizna, �arcie dla robak�w, proch i py�. - Raava ci� po�knie, Javier - mruczy Tanita, stukaj�c kr�tkim paznokciem w jeden z Dialog�w. - Bo je�li chodzi o ciebie samego, arkasze m�wi� o wielu silnych zwi�zkach. Najwyra�niej niepr�dko wr�cisz na Ziemi�. Je�li wr�cisz w og�le. W GAR�CI - NeGru do Chaty, NeGru do Chaty. - Adam. M�w i czekaj. - Wy�ej Nerek. W Nerkach wci�� wrze ten bunt. Szukam Anilid�w. Podj��em dwa tysi�ce z filii Pierwszego FMK; sprzedajcie kilka kolejnych kamyk�w i zdeponujcie, bo wida� ju� dno. Dialogi m�wi� o cieniu: mam kogo� na karku. Nie wiem kogo. Pogoda si� tu psuje, id� szwungi. Co jeszcze? Przyszed� Lutzak, oferowa� pomoc; jakie� przepychanki w Domu Goryczy. Nowiny? - S�, o, s�. Javier Aproxymeo, major, zwierzchnik na Raav�, ARoSyMeO z D�oni, po szkoleniu HasWarT�wiego. HasWarT�wi uciek�, przeskoczy� razem z nim, mia� antidotum, wyteleportowa� si� gdzie�, diabli wiedz� gdzie. Pojmujesz, co to oznacza. - Powt�rz. Powt�rz. - HasWarT�wi przeszed� i uciek�. Ma antidotum. Jest gdzie� na Raavie. Nie mamy kontaktu z Dolin�; powtarzam: nie mamy kontaktu z Dolin�. Jeste�my odci�ci. Zrozumia�e�? - ... - Zrozumia�e�, Mike? - Xa. - Daj� ci ARoSyMeO. - Major Javier Aproxymeo. - Porucznik Michael Negraux. - Zmiana priorytet�w. Czwahfa stoi, lecz przede wszystkim: HasWarT�wi lub inny mag znaj�cy czar przej�cia. - Taktyka? - To znaczy? - Mo�emy si� wynurzy�? Pos�a�bym informacj� przez Go�c�w. Zapotrzebowanie na us�ug�. Chenowie trzymaj� pod pod�og� w�r diament�w, nawet W�adcy Ksi�yca si� skusz�. - Nie przez Go�c�w. Anonimowo przez naszych agent�w bankowych; a potem niech to idzie, jak chce. Sam zanios� diamenty do Za�okcia. Twoim zdaniem, jakie s� szanse? - No wiesz, HasWarT�wi zna� przecie� t� sztuczk�, a �aden z niego W�adca. - Twoim zdaniem: czy nie zainteresuj� si� podobn� ofert� jakie�, mhm, �czynniki oficjalne�? - Nie wiem. To mo�liwe. - Co by� radzi�? - Odkrywa� si� etapami. Najpierw og�osi� pro�b� o kontakt z W�adc�, te� ze sporym honorarium za samo spotkanie. I dopiero podczas tego spotkania, w cztery oczy... Przynajmniej zyskamy rozeznanie; bo jak nas wy�mieje, to ju� nie b�dzie innego sposobu, tylko �apa� HasWarT�wiego. - Satheno, fitteniyi. Zaner zr�b to w ten spos�b. - Ty naprawd� potrafisz rzuca� czary? - Xa. Bo co? - Zastanawiam si�, czy nie m�g�by� si� wkr�ci� w jaki� Kolor, to otworzy�oby ci automatycznie doj�cie do samej g�ry; bez og�osze�, bez wydatk�w. - �e potrafi� czarowa�, to jeszcze nie oznacza, i� jestem magiem w rozumieniu Raava�czyk�w, je�li wiesz, o co mi chodzi. - Mhm, trudno. To ja jeszcze o co� zapytam. HasWarT�wi... jakie odnios�e� wra�enie? Czy on zrobi� to nam na z�o��, z zemsty, czy po prostu uciek�? - Prawd� rzek�szy, wydaje mi si�, �e ratowa� w ten spos�b �ycie. Nie orientuj� si�, czy jeste� na bie��co z obrotami polityki Doliny, ale tam si� teraz zacz�o robi� nieprzyjemnie, zwali�o si� kup� luda, powia�o Waszyngtonem, pojawi�y si� r�ne d�ugoterminowe plany co do Ba�ni; a HasWarT�wi utkn�� w �rodku tego wszystkiego jako jedyny, kt�ry potrafi otworzy� przej�cie. Chyba po prostu pu�ci�y mu nerwy. - No tak, pewnie Dialogi pokaza�y mu �mier�. Rozumiem. Co� jeszcze? - Njecht. R�b, co ustalili�my. - Satheno. Over. DANE OPERACYJNE Nerki, Anilidzi, szwungi, Lutzak, Go�cy, Za�okcie, Kolory. Nerki, nadmorskie miasto Ryby, buntowa�o si� z powodu podatku na�o�onego na� przez miejscowego protektora. Okolica ta znajdowa�a si� ju� poza zasi�giem bezpo�rednich politycznych - czy wojskowych, co w gruncie rzeczy na jedno wychodzi�o - wp�yw�w Xoth, i tamtejsze skupiska ludno�ci samoorganizowa�y si� w zwi�zki obronne, przer�ne ligi i przymierza, lub - jak w przypadku Nerek - wraca�y do tradycji feudalnej, przyjmuj�c p�atn� protekcj� jakiego� obrotnego i ciesz�cego si� powszechnym zaufaniem arystokraty z odpowiednio liczn� dru�yn� na �o�dzie. Czasami jednak wyradza�o si� to w rodzaj przymusowego haraczu, jak to si� w�a�nie przydarzy�o Nerkom. Nazwa miejscowo�ci pochodzi�a od kszta�tu zabudowy otaczaj�cej zatok�. Anilidami zwano cz�onk�w sekty - czy raczej stowarzyszenia - historyk�w, podr�nik�w i mistyk�w, kt�rzy, wywodz�c cywilizacj� cz�owieka (ut�), i chyba nawet cz�owieka jako takiego, od elf�w - d��yli do odnowienia kontaktu pomi�dzy tymi rasami. Zapuszczali si� zatem w zakazane ost�py puszcz, szukali �lad�w, wertowali teksty, grzebali w ziemi, loo fane, fane, fane. By�o w tym co� ze snobizmu, intelektualnej przekory kontestator�w, bo w mniemaniu posp�lstwa od elf�w nale�a�o si� trzyma� z daleka, nie by�y to bynajmniej �adne dobre duszki - z jednego z przedpodzia�owych j�zyk�w ocala�o s�owo opisuj�ce je jako �drapie�c�w�, kroeve. Dolina poleci�a Negraux zbada�, jak daleko Anilidzi posun�li si� w swych poszukiwaniach i czy prawd� jest, co utrzymuje cz�� autor�w historycznych dzie�, kt�re znalaz�y si� w bibliotece Gl(cka - �e mianowicie elfy zachowa�y sekret wytwarzania guz�w b�lu. Szwungi to charakterystyczne dla popodzia�owej Raavy huragany, id�ce szerokimi frontami od Nocy przez Zmierzch do Wieczoru, czasami a� do kartograficznej granicy Sjesty. Stanowi�c immanentny element systemu pogodowego Ba�ni, by�y szwungi dla ziemskich metereolog�w tak� sam� fizyczn� niemo�liwo�ci�, co ca�o�� klimatu planety. Na ziemiach, przez kt�re szwungi przesz�y, znajdowano cz�sto przer�ne dziwnotwory, przywleczone przez wichur� z g��bi Nocy; nieraz si� zdarza�o, i� na tej atmosferycznej fa�dzie wpada�y w Dzie� ca�e chmury ordwok�w, �mierciono�nych insekt�w zaterminatorowych. Lutzak, Edwin Lutzak, porucznik U. S. Army - aktualnie lloxar; utrzymywa� wci�� kontakt z �ywymi agentami Doliny i cz�sto oddawa� im przys�ugi jako Goniec. Rzecz polega�a na tym, �e po Drugiej Stronie odleg�o�ci nie by�y tym, czym by�y w �wiecie �ywych, i wielu lloxar pracowa�o - na konto swych nieumar�ych krewnych czy przyjaci� - przenosz�c w mgnieniu oka informacje z jednego kra�ca Dnia na drugi. Za�okcie z kolei by�y najbli�szym Chacie Chen�w miastem; przez nie, chc�c nie chc�c, musia� przej�� ka�dy agent schodz�cy z g�r. Istnia�o wprawdzie kilka wiosek le��cych nieco bli�ej, lecz Za�okcie to - w warunkach Ba�ni - by�a ju� prawdziwa metropolia: ponad pi�tna�cie tysi�cy sta�ych mieszka�c�w. Ogrom Xoth nie powinien nikogo wprowadzi� w b��d: to nie by� �wiat megapolii w rodzaju ziemskiego Los Angeles/San Francisco czy Nowego Jorku. Kolorami natomiast zwano rodzaj szk� b�d� zakon�w (nie by�o to jasne, nawet sam HasWarT�wi m�tnie si� na temat wypowiada�, nigdy nie nale�a� do �adnego z nich), kt�re grupowa�y mag�w o specyficznych zainteresowaniach czy talentach. Pierwotnie ich rola ogranicza�a si� do obrony oraz pomsty zrzeszonych mag�w - powsta�y tu� po Podziale, gdy powszechny gniew na adept�w Sztuki doprowadza� do wr�cz progrom�w, a ju� ich zab�jstwa rozumiane jako �prewencyjne wygnania� wesz�y w niekt�rych okolicach w zwyczaj. Nazwa - Kolory - wzi�a si� od regu�y ka��cej ich cz�onkom malowa� swe powieki w jaskrawe barwy, a to dla ostrze�enia potencjalnych zamachowc�w: mag mruga� i wszyscy ju� wiedzieli, i� jego Kolor nie spocznie, p�ki okrutnie nie pom�ci wyrz�dzonej mu krzywdy. Jeszcze okrutniej traktowali Kolory�ci osoby podszywaj�ce si� pod nich, bezprawnie nosz�ce ich znak. Przynale�no�� do Kolor�w nie by�a obligatoryjna (w istocie, w ocenie HasWarT�wiego, zrzesza�y one mniej ni� jedn� trzeci� mag�w Raavy) i nie obowi�zywa� w nich �aden sztywny kodeks czy nawet wewn�trzna hierarchia, jak to sobie z pocz�tku wyobra�ano w Dolinie. Przywodzi�y one na my�l raczej skrzy�owanie ziemskich gang�w z grupami dyskusyjnymi. Doktor Ack swego czasu faktycznie nosi�a si� z zamiarem wkr�cenia do� jednego z agent�w przeszkolonych przez HasWarT�wiego, lecz Gdyby Siedem S�o�c w ko�cu wybi� jej to z g�owy. Za wysokie progi. OPIS BOHATERA W Pi�ci tak w�a�nie si� ubierali. W pierwszej chwili skojarzy� to sobie ze strojami samuraj�w, te same szerokie, bufiaste, przewiewne szaty, ten sam spos�b oplatania bioder p��ciennym pasem. Tylko spodnie i buty inne. G�ow� przewi�za� bia�� bandan�. Nad kostkami n�g zatrzasn�� grube metalowe obr�cze z wtopionymi w nie kilkudziesi�cioma kamieniami szlachetnymi i p�szlachetnymi. Te kamienie, jako cz�ciowe b�d� ca�kowite immunizatory na pewne specyficzne rodzaje magii, stanowi�y na Raavie amulety i talizmany o stuprocentowej, potwierdzonej wieloma eksperymentami skuteczno�ci. Ich dystrybucja w geologicznych pok�adach Ba�ni r�ni�a si� od ziemskiej, mo�na by�o zatem sporo zarobi� na spekulacjach. W istocie owych kilka woreczk�w diament�w przechowywanych w Chacie Chen�w stanowi�o maj�tek r�wnowa�ny raava�skiemu lennu niema�ych rozmiar�w. Pod sp�d, na go�e cia�o, posz�a kamizelka kevlarowa, wcale lekka. Na to koszula, a na ni� druga kamizelka, sk�rzana, ju� nie zapinana, z kilkoma tuzinami kieszeni, wewn�trznych i zewn�trznych. Koszula by�a bia�a, kamizelka czarna, spodnie brunatne, tako� wysokie buty. Pod szerokim p��ciennym pasem ukryty by� drugi, z olstrami na no�e, z komunikatorem zamontowanego na sta�e w plecaku radia o du�ej mocy, kabur� pistoletu z wbudowanym t�umikiem, schowkiem na pieni�dze i diamenty. Ponadto dwa no�e w pochwach ukry� Javier w r�kawach, pod nadgarstkami, naci�gaj�c na przedramiona elastyczne opaski. Zdawa� sobie spraw�, �e jest co� absurdalnego, wr�cz �miesznego, w takim zbrojeniu si� po z�by na samym pocz�tku drogi, w �rodku bezludnych g�r - lecz zwyci�y�a w nim pami�� niezliczonych opis�w heros�w fantasy wyruszaj�cych na swe pozornie strace�cze w�dr�wki, to zawsze by� pierwszy punkt kulminacyjny opowie�ci, niezb�dna jest w nim pewna patetyczno��, troch� ci�kiej muzyki dla podkre�lenia wagi. Na�o�y� plecak, na g�ow� nasadzi� wielki, szerokoskrzyd�y kapelusz z czarnego filcu, w lew� d�o� chwyci� miecz w pochwie - i wyszed� na zewn�trz. Tanita u�miechn�a si�, unios�a do oczu aparat i pstrykn�a kilkana�cie zdj��. - ARoSyMeO! - zawo�a� Adam z �awy, unosz�c wzrok znad laptopa i salutuj�c zamaszy�cie. RoChe pokazywa� palcem Javiera zmar�emu YasChe, szczerzyli obaj bia�e z�bki. Aproxymeo sk�oni� si� lekko, zamacha� kapeluszem, uni�s� pochw� z mieczem. - Pie�ni b�d� o mnie �piewa�! Wywijaj�c tym mieczem jak batut�, odwr�ci� si� i odszed� w d� �cie�ki, w�wozem i ku wyj�ciu z niego, a� znikn�� Chenom z oczu za skalnym za�omem. Wtedy u�miechy spe�z�y z twarzy Tanity i Adama. Spojrzeli po sobie, wzruszyli ramionami i odwr�cili wzrok. Tylko dzieci jeszcze przez jaki� czas chichota�y, na�laduj�c krok Javiera i jego ekwilibrystyk� pochw� z mieczem. Wreszcie Tanita im zabroni�a, bo Ro ma�o nie wyk�u� przy tym Nai oka patykiem. Wtedy tr�jka go�ych maluch�w pobieg�a za strumie�, bawi� si� w s�o�cu z psami. Tanita westchn�a, po�o�y�a si� na wznak w trawie i zacz�a fotografowa� chmury na czerwonym niebie. Adam stuka� w zamy�leniu w klawiatur� laptopa. Tak wygl�da�o odej�cie bohatera. POD CZERWONYM NIEBEM Po pierwsze: j�y wprowadza� go w b��d instynkty z mozo�em wykszta�cone podczas wielu lat szkolenia, po kt�rych to latach orientowa� si� w stronach �wiata nawet si� ju� nad tym �wiadomie nie zastanawiaj�c. Tutaj tymczasem paluch cienia wskazywa� nie wsch�d czy zach�d, lecz Terminator. Si�gn�� po kompas, by przyporz�dkowa� tej sta�ej godzinie na s�onecznym zegarze stosowne rami� r�y wiatr�w. Wsch�d-po�udniowy wsch�d; rzecz jasna tylko p�ki nie zrobi kilkunastu stopni dooko�a Po�udnia. Kierowa� si� natomiast prawie dok�adnie na p�noc, czyli mniej wi�cej pod k�tem stu dziesi�ciu stopni do swego cienia. Obejrzawszy si� przez prawe rami�, winien go zawsze znale�� odchylony nieco w ty�, niczym wywichni�te skrzyd�o. Szeroko�� i d�ugo�� jego rozpostarcia oznajmia odleg�o�� od punktu przys�onecznego globu. Na pocz�tku, oczywi�cie, musia� kluczy�. Te g�ry to prawdziwy labirynt, nic dziwnego, �e przez ca�y ten czas jeden KroMaDer spad� Chenom na g�owy. Ju� po pierwszym kilometrze zmuszony by� Javier wyj�� elektroniczny mapnik. Drog� do Za�okci wpisano do� jeszcze w Dolinie, potem sprawdzili j� Chenowie. Czerwona linia wyznacza�a na p�askim ekraniku szlak kurierski, jak �artowali ma��onkowie: �diamentowy trakt�. Co jaki� czas Adam lub Tanita pokonywali go na piechot�, w jedn� stron� przenosz�c brylanty do zdeponowania w banku, w drug� za� taszcz�c poczynione w mie�cie zakupy. Czas marszu oceniali na nieca�e dwadzie�cia rys, i to przy nawet z�ej pogodzie i spacerowym tempie; do tego nale�a�o wszak�e doliczy� czas na sen. Aproxymeo nie zamierza� si� �pieszy�. Musz� si� wpierw zaaklimatyzowa�, m�wi� sobie. Szybko doceni� dobrodziejstwo przeciws�onecznych okular�w: nieustaj�ca jasno�� bij�ca z jednego i tego samego punktu na karminowym niebosk�onie m�czy�a oczy, dezorientowa�a, przyprawia�a o b�l g�owy. Okulary nale�a�y do owej serii skl�tych przez HasWarT�wiego przed laty w deziluzatory i detektory magii, kilka sztuk mieli w Chacie Chenowie, zwyk�ych i lustrzanych - to po nie pobieg�a by�a Tanita zdzieliwszy Javiera w kark: chcia�a przejrze� przypuszczany omam. Za egzemplarz Aproxymeo na Ziemi po pierwszym rzycie oka nie da�by nikt trzech dolc�w: zwyk�y czarny plastik. Obnoszenie si� w Ba�ni z plastikowymi utensyliami nie powodowa�o bynajmniej niebezpiecze�stwa dekonspiracji: wystarczy�o rzec co� o zamorskich rzemie�lnikach, sztuczkach krasnolud�w czy czym� podobnym. Stopie� wiedzy og�lnej o jego �wiecie statystycznego mieszka�ca Raavy by� niepor�wnanie ni�szy od analogicznego statystycznego Ziemianina, bardzo wiele pozostawa�o u Raava�czyk�w w domy�le. L�dy niezbadane, ludy tajemnicze... Wszak pozostawa�a zakryta przed nimi ca�a po�owa planety - dla Amerykan�w z pocz�tku XXI wieku by� to zupe�nie inny tryb my�li. Amerykanin z pocz�tku XXI wieku doskonale wie, co jest �mo�liwe�, a co �niemo�liwe�. W przeci�gu pi�ciuset lat wymazano na Ziemi z map i umys��w ludzkich ostatnie bia�e plamy. A �redniowieczni kartografowie zawsze znajdowali miejsce na w�e morskie i feniksy. Kosmos za� - kosmos nie jest w stanie wzi�� na siebie tej roli, on te� ju� zosta� zwa�ony, zmierzony i oceniony: bipipip w oknie zimnego wodoru mie�ci si� w �mo�liwo�ci�, zielony kurdupel z antenkami na czerepie ju� nie. Podczas gdy w Ba�ni - jak to w ba�ni - nikt ci nie zakrzyknie: �Niemo�liwe!�. Nie dlatego, �e mo�liwe jest wszystko, lecz dlatego, i� owo wszystko nie zosta�o jeszcze nawet opowiedziane. Za ka�dym razem wskazuje si� palcem. Plastikowe okulary Aproxymeo nie przynale�� do �adnego zdefiniowanego zbioru. M�g� je nosi�. Szed� i szed�, pochw� z mieczem podpiera� si� od czasu do czasu jak lask�, szerokie skrzyd�a kapelusza wachlowa�y go na dusznym bezwietrzu. Kamienie chrz�ci�y pod butami. Wiedzia�, �e grawitacja jest tu niemal identyczna z ziemsk�, a jednak czu� si� jako� podst�pnie wyzuwany z si� przez ten �wiat. Powietrze te� przecie� nie by�o wyj�tkowo rozrzedzone. Dopiero, gdy wszed� w las, zorientowa� si�, co jest nie tak: nie patrzy� by� na zegarek, straci� poczucie czasu, w efekcie przemaszerowa� za jednym razem p�tora zaplanowanego odcinka. Dotar� do strumienia i zrzuci� tu plecak. Woda mu wszystko wynagrodzi�a: p�ynny kryszta�, i tak smakuje. Sp�ywa z g�r, cho� przecie� nie z lodowc�w, a zimna a� dr�twiej� z�by. W strumieniu dojrza� ma�e, zielonkawo-niebieskie rybki. Jak tylko pomy�la�, by z�apa� kt�r�� z nich, zakr�ci�y wszystkie ostro mini�awic� i szybko odp�yn�y. Musisz si� pilnowa�, pomy�la�, same topazy ci� nie os�oni�. Cho� zm�czony, d�ugo nie m�g� zasn��, rozci�gni�ty na twardej, nagrzanej ziemi pod czerwonym niebiem. Kiedy ona oddaje to ciep�o?, zastanawia� si�. Wiatry, huragany, szwungi... Maj� racj�, metereologia Raavy to szale�stwo. Srokopodobne ptaki skaka�y po ga��ziach nad nim. Nie zna� ani tych zwierz�t, ani tego drzewa, i nie potrafi� orzec, czy dlatego, i� nie wyst�puj� na Ziemi, czy te� po prostu z racji swej niedostatecznej ornitologicznej i dendrologicznej wiedzy. Przypomnia� sobie owe wielkie ptaki, kt�re dojrza� na niebie z W�wozu Chen�w. Jak to tu jest z pr�dami konwekcyjnymi? Skoro nie ma nocy... ziemia i woda jednako nagrzane... czy rzeczywi�cie? Jaki pu�ap mog�yby osi�gn�� te ptaszyska? Patrzy� na czerwone niebo i my�la� o HasWarT�wim. APROXYMEO DO CHATY - Aproxymeo do Chaty. Aproxymeo do Chaty. Zaraz rusz� dalej. Wsp�rz�dne wed�ug siatki mikro: siedemna�cie dwadzie�cia dwana�cie, osiemdziesi�t trzy dwa trzydzie�ci. Zg�osi� si� kto� jeszcze? - Luna. Powinna zd��y� do Za�okci. - Co m�wi�a? - Niewiele. - Mam dla was co� do przemy�lenia. Pog��wkujcie. Sk�d HasWarT�wi zna� czar przej�cia? Nie jest W�adc� Ksi�yca. Sk�d� go pozna�; i kto jeszcze wobec tego go zna? - M�g� sam wymy�le�. - Nie. Nie �y�by w�wczas. Wbi�by si� w ska�� lub zmia�d�y�oby go ci�nienie g��biny oceanu. Musia� z g�ry wiedzie� o r�nicy �rednic planet. To nie mog�o by� pierwsze przej�cie. Poza tym HasWarT�wi z ca�� pewno�ci� nie jest autorem tego czaru, to nie jego dzie�o, nie jego sztuka: nie potrafi go przekszta�ci�, przypomnijcie sobie te komplikacje z transportem na ��d� podwodn�, musi powtarza� na �lepo; a to go upokarza. Powiedzia� w og�le cokolwiek o motywach swej emigracji? Czemu przez te wszystkie lata nie wraca� na Raav�? M�g�. Na��cie na siebie w 3D mapy Raavy i Ziemi; jest ograniczona ilo�� miejsc po�o�onych na Raavie powy�ej dw�ch kilometr�w nad poziomem morza i odpowiednio pokrywaj�cych si� ze sta�ym gruntem na Ziemi. - Nie zdziwi�bym si�, gdyby Ack od dawna zna�a odpowiedzi na wszystkie te twoje pytania. - Ale to nie ona utkn�a po niew�a�ciwej stronie �luzy. Satheno. Zg�osz� si� ponownie na pocz�tku kolejnego cyklu. Klamra. AROSYMEO I BANDYCI Jego miecz straci� swe dziewictwo cztery smoki dalej; nie by� to chwalebny chrzest krwi. W tym rejonie Ryby liczono sobie smoka na mniej wi�cej siedemset metr�w. Sta�o si� to ju� zatem na bitym trakcie id�cym ku Za�okciom przez puszcz� z odleg�ej Jazy. Javier min�� zakr�t i zobaczy� siedz�cego ze skrzy�owanymi nogami na �rodku traktu nagiego m�czyzn� z misk� �ebracz� przed sob�. Momentalnie stan�� Aproxymeo przed oczyma stosowny fragment jednego z raport�w Chen�w. Zrozumia�, �e wpad� w pu�apk�. Byli to zb�je proszalni. Metoda posiada�a d�ug� tradycj�. Jeden siada� w charakterze �ebraka na drodze, reszta kry�a si� z �ukami i kuszami po lesie po obu jej stronach. Je�li uznaj�, i� podr�ny nie rzuci� do miski wszystkich swych warto�ciowych przedmiot�w (a przynajmniej trzech czwartych), podziurawi� go jak rzeszoto. Diabelska przewrotno�� tej taktyki polega�a na tym, i� prawie nigdy nie udawa�o si� z�apa� snajper�w a go�ego dziada po prawdzie nie bardzo by�o jak i za co pod�ug prawa kara�, bo on przecie� nawet s�owem si� nie odzywa�. Na dodatek po szlakach roi�o si� od blefuj�cych na t�e melodi� autentycznych �ebrak�w. Zb�je proszalni nale�eli do jednej z gorszych kategorii desperat�w, bo cho� wystraszonych darczy�c�w faktycznie puszczali ca�o, to nie wahali si� wys�a� na Drug� Stron� nie dosy� hojnych. Wiedzieli, �e lloxar im nie odpuszcz� i z�o�� obci��aj�ce ich zeznania - skazywali si� tym samym na do�miertne wygnanie w dzikie ost�py, wieczn� ucieczk� od cywilizacji. Akceptowali to; by� to ich wyb�r; nie mieli wobec tego nic do stracenia, z g�ry przyzwalaj�c sobie na mord. Aproxymeo za� wiedzia�, �e to akurat jest prawdziwa pu�apka, nie �aden blef, bo z miejsca pos�a� po okolicznym lesie my�lotrutnia i ten wymaca� sze�ciu poukrywanych w wysokim poszyciu �ucznik�w, trzech z lewej, trzech z prawej. Javier natychmiast postawi� dooko�a siebie mur czar�w. Przystan�� dwadzie�cia krok�w od ��ebraka�, zrzuci� kapelusz na rzemieniu na plecy, pochw� z mieczem u�o�y� na zgi�tym lewym ramieniu, r�koje�ci� do przodu, po czym krzykn�� w xotha: - Strzelajcie! Bo nie dam ani grosza! Sze�� strza� wyskoczy�o z zielonego g�szczu, pomkn�y prosto ku Javierowi, by niespodziewanie zahamowa� w powietrzu i spa�� w py� u jego st�p. Ich drzewca u�o�y�y si� dooko�a w nieregularn� gwiazd�. - Glica, magik! - warkn�� kto� z lasu. Ale, jako si� rzek�o, byli to desperaci. Wyszli ca�� sz�stk�. Dw�ch mia�o w��cznie, dw�ch - co� na kszta�t kamiennych tomahawk�w, jeden - korbacz wczw�rwi�zany, a jeden - miecz, nawet nie zardzewia�y. ��ebrak� za� podni�s� z ziemi u�aman� ga���. Byle nie wysz�a z tego chaotyczna r�banina, my�la� Aproxymeo, bo w�wczas nawet t� ga��zi� mog� zosta� wyekspediowany do Dom�w Wieczno�ci. By� �o�nierzem, obce mu by�o poj�cie �uczciwej walki�, miejsce to zajmowa� inny termin: �przewaga ogniowa�. Na najdalsz� par� spu�ci� czar �lepoty, bli�sz� dw�jk� sparali�owa� b�lem, a w trzech najbli�szych zacz�� rzuca� no�ami. Jednego dosta� dopiero rzutem w plecy, gdy zb�j skaka� ju� w krzaki - bo jednak lekko trz�s�y si� Javierowi r�ce i co drugi rzut by� do bani. Nast�pnie obna�y� czarn� kling� miecza. Wpierw dobi� mocnym sztychem tego z korbaczem, co dosta� bardzo elegancko w gard�o, ale ci�gle krztusi� si� i krztusi� w�asn� krwi� i jako� nie chcia� umrze�. Potem przeszed� do faceta z tomahawkiem, do kt�rego ju� nie mia� tak dobrego oka: jeden n� w brzuchu, jeden w udzie, jeden w barku. Potem sprawdzi� tego, kt�ry ucieka�: nie �y�, jakim� cudem skr�ci� sobie kark padaj�c w chaszcze ze stal� mi�dzy �opatkami. Pozbiera� no�e, wytar� z krwi ich klingi, tak�e g�owni� miecza. Pochowa� bro� i spojrza� na pozosta�� czw�rk� bandyt�w. Para o pora�onych systemach nerwowych wpada�a ju� w lekk� epilepsj�; �lepcy natomiast dreptali w k�ko po trakcie, macaj�c przed sob� powietrze r�koma i wo�aj�c histerycznie swych towarzyszy. No i co ja mam z nimi pocz��? Pu�ci� �ywych? Przecie� widzia�em ich oczy: p�jd� za mn� na koniec �wiata, �eby tylko si� zem�ci�. No nie mog� sobie na to pozwoli�, nie mog�. Z drugiej strony - skrzywi� si� - i tak wysz�a z tego rze�nia niepi�kna. Ale krzywi�c si� - ju� ponownie obna�a� czarny kompozyt. Poprawi� na nosie ciemny plastik, westchn�� i poucina� im g�owy. BA�� ROZWIERA RAMIONA Dopiero trzy rysy p�niej, siedz�c przy ma�ym ognisku na polance przy malownicznym �kieszonkowym� wodospadzie, poj��, jak zapami�ta owo wydarzenie na ca�e �ycie: jako siedmiokrotne morderstwo. Przyt�oczony wspomnieniami niezliczonych film�w o mordercach i dzie�ach ich sztuki, j�� grzeba� w swych uczuciach, na si�� pr�buj�c si� zanalizowa�. Co teraz my�li? Co m�wi mu sumienie? Czy odczuwa jakie� podniecenie? Odczuwa� zm�czenie; my�la� o znaczeniu tego spotkania dla jego przysz�o�ci jako arkaszu; a co do sumienia, to nigdy nie wiedzia�, co to takiego, przypuszcza�, �e nabywane w wychowaniu uwarunkowanie behawioralne - i ono nic nigdy nie m�wi�o, co najwy�ej czka�o uporczywie nieprzyjemnymi retrospekcjami. Pogryza� w�a�nie wysokoenergetyczny baton popijaj�c wod� zaczerpni�t� prosto z wodospadu, czubkiem buta wpychaj�c kolejne patyki w ognisko (kt�re po prawdzie stanowi�o wy��cznie jego fanaberi�, bo temperatura wcale nie spad�a, s�o�ce tkwi�o przecie wci�� na swoim miejscu) - gdy z jego dymu wyszed� �w nagi ��ebrak� z traktu. Javier wytrzeszczy� oczy, poderwa� si�, cisn�� precz baton i bidon, z�apa� za pistolet. ��ebrak� powiedzia� co� w nie znanym Aproxymeo j�zyku. Porucznik (to znaczy major) cofn�� r�k� z r�koje�ci pistoletu, podni�s� natomiast miecz. - Pi�ciarz - warkn�� lloxar w xotha spogl�daj�c na twarz Javiera - czyli jego tatua�. - A ioo oth! - Glica by si�... I po �mierci b�dziesz zb�jowa�? - sykn�� Aproxymeo. - Zabi�e� mnie! - wrzasn�� lloxar zb�ja. - I dobrze! - Jeszcze po�a�ujesz, �e nie wrzuci�e� mi do miski ostatniego miedziaka! - Ju� �a�uj�, �e nie otworzy�em dla ciebie Ksi�gi B�lu! - B�dziesz mnie b�aga� o lito��! - Pr�dzej po�kn� sw�j miecz! Wrzeszczeli tak na siebie przez ognisko, okr��aj�c je i wymachuj�c ramionami, �o�nierz i duch, a� wreszcie Aproxymeo je zadepta�. Lloxar rzuci� si� na niego, przesun�� z�udnymi ko�czynami przez jego cia�o, zbli�y� p�prze�roczyst� twarz do jego twarzy - Javier usi�owa� odskoczy�, odgoni� zmar�ego, wywin�� si�: bezskustecznie; duch zawsze nad��a� za jego ruchami, Javier zmuszony by� patrze� na �wiat przez brudne, pomarszczone oblicze bandyty. - B�d� ci� prze�ladowa� setnia po setni - szepta� lloxar - nie pozb�dziesz si� mnie ani na sekund�. B�d� ci przeszkadza� we wszystkim, cokolwiek by� nie czyni�. B�d� k�ama� twym przyjacio�om i l�y� twe kobiety. B�d� spiskowa� i oczernia�. M�j jest Dom Zemsty. Nie zaznasz spokoju. �y�ami p�yn�� ci b�dzie jad bezsilnej nienawi�ci. Wyssam z ciebie wszelk� rado��. W ko�cu sam do mnie przyjdziesz; na kolanach. Aproxymeo milcza�. Czy istnieje jaka� llox-policja dla utrzymania porz�dku i prawa mi�dzy zmar�ymi? Przecie� to jest przest�pca! Jaka� racja stoi za jego zemst�? Bez sensu to. Czy zbrodniarze mszcz� si� w ten spos�b po �mierci na swych oprawcach, uczonych w Ksi�dze? To� to jaka� paranoja! Usiad� przy plecaku, zamkn�� oczy; lloxar szepta� nadal. Jedno w ka�dym razie jest pewne: p�ki on tu przy mnie tkwi, nie mog� skontaktowa� si� z Chat�. Zosta�em odci�ty na odci�tej Ba�ni. Jestem sam, absolutnie sam. - ...przywiod� do zbrodni twe dzieci... To znaczy: ja i m�j poltergeist.