4529

Szczegóły
Tytuł 4529
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4529 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4529 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4529 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wiktor �wikiewicz � Maszyna � Happening w oliwnym gaju Maszyna Wiatr marszczy� piaski zbieraj�c z grzbiet�w wydm ziarnisty py� i wype�niaj�c nim bruzdy kolein, szeregiem blizn tn�ce twarz pustyni a� po daleki horyzont. Szkar�at. Biel. Pod stopami dudnienie blach g�uszone izolacj� obcas�w. Niech�tnie patrzy� przed siebie, z przymusem kierowa� oczy w nabrzmia�y �arem kr�g s�o�ca, aby zm�czone �renice znalaz�y dost�p do ogniska promieniuj�cego zarzewiem czerwieni. � A-ast... Astu-ud! Miarowe podmuchy gnaj� kurzaw� przesypuj�c piach przy wt�rze szelestu, kt�ry przez sw� wszechobecno�� staje si� niemal cisz�, zd�awionym g�osem pustyni. � As-tu-ud! Kto� wo�a, s�owa rozpadaj� si� na szereg pustych d�wi�k�w. Nas�uchuje d�ug� chwil�, lecz nie ma si� obejrze� si�, wyja�ni� przyczyny g�osu, kt�ry i tak nic nie znaczy. Obraz nieba ucieka w purpur� krwi �ciskaj�cej skronie, przeistacza my�li w strz�py neuronowych drga�. Lecz wo�anie nie ust�puje. Natr�tne echo si�ga pod�wiadomo�ci, przenika zakamarki m�zgu, po kt�rych zwykle b��dz� ostatki sennych roje� wymazywanych w czas przebudzenia. Logika rzeczywisto�ci odrealnia, czyni absurdaln� pr�b� ucieczki przed �wiatem nosz�cym w sobie skot�owany puls atomowych mi�ni maszyn, ch��d elektronicznych obwod�w i teatraln� pantomim� ludzkich twarzy. Niepodobna uciec, gdy pod stopami wibruje metalowy pomost transportera, a �opaty g�sienic znacz� przebyty szlak zawieszon� w powietrzu smug� lotnego py�u- Nie mo�na uciec, kiedy wiatr wciska do uszu czyj� krzyk. � A-astu-ud! Wysi�kiem woli przem�g� sprzeciw cia�a i niech�tnie spojrza� za siebie. Na pomo�cie transportera id�cego ich �ladem sta� wyprostowany m�czyzna i balansuj�c na szeroko rozstawionych nogach usi�owa� zr�wnowa�y� cz�ste przechy�y pojazdu. Pomy�la�, �e po raz pierwszy kto� z nich wylaz� na zewn�trz w samo po�udnie. To by�o zachowanie nocnej �my, kt�ra pomyli�a por� dnia, komika albo m�cznobia�ej mr�wki z termitiery, gdy o�lepiona �wiat�em nie znajduje drogi w ukryte przed �wiat�em tunele i ginie przepalona na wylot s�onecznym promieniowaniem. Przyjrza� si� uwa�niej. Nawet z tej odleg�o�ci mo�na rozr�ni� nagi kszta�t czaszki wystaj�cej z metalowego ko�nierza niczym zmarszczona zapa�czana g��wka, czarny skafander, szeroki bia�y pas tnie figur� na po�ow�, jeszcze bia�e naszywki, jak otwory przewiercone kul� � Natan Savary, najstarszy z grupy. Trzyman� w r�ku strzelb� wskazuje przed siebie. Astud podni�s� oczy. Jednostajna do tej pory ��� nieba nabieg�a sieci� szkar�atnych zmarszczek, wydzieli�a obszary nastroszone cytrynowym pierzem i sp�yn�a na boki �ciekaj�cymi od zenitu krwistymi smugami w roztoczu chmur. By�o p�no, o wiele p�niej, ni� my�la�. �ylaste kliny czerwieni wlok�y po pustyni zapowied� wczesnego zmroku. Chwil� przypatrywa� si� horyzontowi, po czym uspokajaj�co machn�� r�k� i nie spojrzawszy wi�cej w kierunku Natana przeszed� do w�azu. Namaca� stop� szczeble drabinki i w�lizn�� si� do kabiny. Barton siedzia� przy sterach zanurzony w �o�ysku amortyzacyjnego p�cherza. � Zatrzymamy si�?�spyta�. Transporter nabranym p�dem przeskakiwa� wkl�s�o�ci mi�dzy wydmami, ci�arem podwozia znosi� wierzcho�ki mniejszych wzniesie� i t�pym ryjem torowa� drog� w p�ksi�ycach barchan�w. Astud wskaza� szczelin� przeziemika. � Widzisz ten cie�?� zapyta�. � Ska�y? � Raczej ich pozosta�o��. Sta� na zawietrznej. Karawana wygi�a prosty dot�d szlak swej drogi zbaczaj�c ku grupie ska�. Szeregi stercz�cych pionowo �eber wyrasta�y z chaosu nagromadzonych od�amk�w tworz�c niesamowit� palisad�, od strony pustyni otoczon� jeszcze wie�cem lu�nych g�az�w � kredowych bry� rozwleczonych kolejnymi przyp�ywami i odp�ywami piaszczystych mas na kilkaset metr�w od g��wnego skupiska. Ju� ca�a przestrze� p�on�a czerwieni�, nawet kamienie. Barton podprowadzi� transportery w miejsce ze�lizgu �agodnej niecki terenu pod nawis skalnego tarasu. Dziewi�� opancerzonych maszyn uformowa�o ciasne p�kole, ko�cami zwr�cone do ska�. Z lotu ptaka, gdyby w tym �wiecie istnia�o cho� jedno skrzydlate stworzenie, mo�na by s�dzi�, �e u brzeg�w kamiennej wyspy szuka schronienia stado ��wi, kt�re wy�oni�y si� z oceanu piask�w gnane niepoj�tym strachem, a zdaj�c sobie spraw� z absurdalno�ci tej pr�by wymkni�cia si� �cigaj�cym je si�om � przystan�y pogodzone z losem, tylko w przedzgonnej obecno�ci sobie podobnych znajduj�c pocieszenie. � Optymizmem miejsce nie napawa� mrukn�� Barton. � Mo�e za to b�dzie bezpieczniej. Astud zmierzy� go przelotnym spojrzeniem. � S�dzisz?�zapyta�. � Ostatecznie wol� mie� za plecami kawa�ek kamienia ni� stercze� na wolnej przestrzeni, gdzie wystarczy zmru�y� oczy, aby nie obudzi� si� wcale lub z kilkumetrow� krypt� piachu nad g�ow�. � Barton wygasi� ostatnie ogniwa silnik�w. Cisza zapad�a nagle, jak zatrza�ni�te wieko skrzyni. � Archeologowie wygrzebali szcz�tki ruin rozwalonego miasta, ponak�adali na g�owy jakie� miedziane siateczki, �wiecide�ka�ci�gn��. � I, w natchnieniu koczuj�c mi�dzy resztkami mur�w, udowadniali wys�anej na ich poszukiwanie wyprawie, �e ka�dy z nich, co do jednego, jest wypisz- �wymaluj rdzennym przedstawicielem rasy antropoidalnych tubylc�w. �eby tylko antropoidalnych... Wystarczy us�ysze� co� takiego i wiadomo � to mog�o si� zdarzy� tylko na tej cholernej Drugiej Altaira. � Wi�c po co wybra�e� si� tutaj?� zapyta� Astud, � Czemu nie? Raz kozie �mier�. Zreszt� ty siedzisz tutaj B�g wie jak d�ugo i nic. � Ja co innego. � Z innej gliny?� Barton u�miechn�� si� pod nosem. � Da�by� spok�j. Czasami odkrywam w tobie szczeg�lny rodzaj manier, przy kt�rych naprawd� mo�na uwierzy�... � W co? � S�dzisz, �e ma�o gadaj� o takich jak ty? Odchyli� �o�ysko fotela do poziomu i, ju� p�le��c, podwin�� r�kaw bluzy. Tu� nad przegubem lewej r�ki b�ysn�a szeroka na kilkana�cie centymetr�w obr�cz. � Nie spa�em trzy doby � rzuci� w stron� Astuda. � Obud�, gdyby nie mo�na si� by�o obej�� beze mnie. �- W�tpi�. �pij spokojnie. � Dzi�kuj�. Aha. je�li nie narzekasz na nadmiar zaj��, zr�b w ko�cu szkic dalszej marszruty. � Pami�tam drog�. � Rzecz w tym. �eby�my my j� znali. Ty wiecznie pokutujesz u g�ry, i takiej myszy jak ja, gnij�cej dob� przy sterach, czort wie czego si� trzyma�. Co dopiero inni, wlok�cy si� za nami jak na postronku. � Tutaj nic nie da najlepsza mapa. M�wi� o tym nie tobie pierwszemu i nie po raz pierwszy. � Trzeba mie� �instynkt", co? � Ka�dy rok zmienia wszystko, mo�na liczy� tylko na szcz�cie. I na ciebie, oczywi�cie. Rozumiem. Pomimo to sporz�d� szkic. Astud wzruszy� ramionami i zwr�ci� si� do drabinki przed wie�yczk� w�azu. Podci�gn�� si� na ramionach i, kiedy do opuszczenia kabiny wystarczy�o odrzuci� klap�, zawaha� si�. po czym powali odwr�ci� g�ow� czuj�c wparte w plecy natarczywe spojrzenie. Barton spoczywa� z odchylon� g�ow� i wykrzywionym karkiem, jakby �ledz�c zmierzaj�cego do wyj�cia Astuda. Kiedy len si� obejrza�. Barton odwr�ci� wzrok. Wiesz powiedzia� z namys�em - jeste�my ze sob� trzeci dzie�, a nie pojmuj�, jak ty wytrzymujesz swoje spacery. Na zdrowy rozum, ka�dego normalnego cz�owieka na twoim miejscu dawno powinien szlag trafi�. Dwoma palcami, bardzo delikatnie i precyzyjnie, ustawi� jedn� z tarcz na obwodzie pier�cienia opasuj�cego przegub lewej r�ki. Na razie� powiedzia� i znieruchomia�. Astud patrzy� na niego, jak le�y bez drgnienia powieki, pozbawiony oddechu w mocno zarysowanej klatce piersiowej i z doskona�ym odpr�eniem twarzy. Tylko obr�cz ledwie uchwytnym obrotem kt�rej� z tarcz co pewien czas sygnalizowa�a letargiczn� aktywno�� organizmu. - Normalny cz�owiek na moim miejscu � powt�rzy� Astud. Jednym szarpni�ciem odrzuci� klap� w�azu i wydosta� si� na zewn�trz. Z g�rnego pomostu rz�d klamer prowadzi� na ziemi�. Zeskoczy� z ostatniego stopnia - nogi po kostki zapad�y w piasek. Rozejrza� si�. Pusto. Nikt wi�cej nie wychodzi� z maszyn. W ograniczonej bry�ami transporter�w przestrzeni wiatr kr�ci� wiry. wygrzebywa� w piachu ospowate leje i wydmuchuj�c z nich krzemowy mia� ciska� go na burty maszyn. Te by�y g�adkie i twarde moc� ceramicznych pancerzy, od kt�rych szeleszcz�ce ziarna odpada�y bezsilnie tworz�c na ziemi rosn�cy powoli wa�. Astud ruszy� przed siebie, mi�dzy zwaliska lu�nych g�az�w. Teren strom� pochy�o�ci� wznosi� si� ku podstawie ska� i gdy po kilkudziesi�ciu krokach chcia� spojrze� w miejsce, sk�d wyszed�, nie znalaz� oczekiwanego widoku. Wystarczy�o to niewielkie wyniesienie gruntu, aby grup� bli�niaczych transporter�w zachwiana perspektywa osadzi�a nisko w dole, odkrywaj�c przed oczyma niezwyk�e usytuowanie otaczaj�cych je ska�. Wyda�o mu si�, �e stoi we wn�trzu rozcapierzonej rozety, kt�r� utworzy� gigantyczny szkielet jaszczura powalonego na pustyni� przed milionami lat. Prehistoryczne monstrum hatterii wypr�y�o si� w przed�miertnym spazmie i tak ju� zosta�o obalone na grzbiet, ogryzionymi z mi�snej tuszy pa��kami �eber mierz�c w prze�wit nieba. Piszczele �ap dawno uton�y w piachu albo skruszone wala�y si� wko�o chaotycznym zwaliskiem nictbremnych bry� i tylko bia�e �ebra zachowa�y symetri� r�wnych szereg�w, jakby przyros�e skamielin� do podstawy kr�gos�upa skrytej pod �ach� piachu. Spoza tej palisady naga pustynia mami�a oczy korowodem atmosferycznych mira�y, nios�a astmatyczny kaszel wiatru wydmuchuj�cego ze spieczonej gardzieli wydm suchy, ostro zacinaj�cy py�. S�o�ce zawis�o nad lini� horyzontu k�ad�c na pustyni� d�ugie, polan� purpur� cienie ska� i piaskochod�w. Astud dobrn�� przed ko�lawy g�az, do po�owy zaryty w ziemi�, i usiad� wspieraj�c plecy o nagrzany kamie�. Jeszcze raz si�gn�� oczyma czerwonego kr�gu s�o�ca i pomy�la�, �e dzisiaj nie b�dzie trzeba czeka� d�ugo. Trwa� w bezruchu ze skrzy�owanymi na piersi r�koma i tylko wiatr gor�cymi palcami przebiera� mu w stalowoszarych w�osach, jakby chc�c spopieli� je do reszty. B�yski fioletu ta�czy�y na niebie zawojem niespokojnej, roziskrzonej zorzy, festonami dym�w osuwa�y si� nisko wsi�kaj�c w piasek pustyni, tworz�c z ni� jednorodny , przestw�r nadci�gaj�cej nocy. Astud wiedzia�, �e kiedy tarcz� Altaira przes�oni owal planety, a pustynia wessie resztki fioletu � nastanie noc, pi�kna i gro�na. Przez jej arterie pobiegnie puls nie znanego nikomu szeptu i tamci, kt�rych jeszcze nazywa� lud�mi, wyjd� ze skorup swoich maszyn i b�d� nas�uchiwa�, lecz g�os pustyni pozostanie dla nich obcy, nie rozszyfrowany jak j�zyk altairskich lud�w/kt�re wymar�y pr�dzej, nim pierwotny cz�owiek skrzesa� pierwsz� iskr� podobn� do gwiazd. Wi�c pos�uchaj� i odejd� � takie jest prawo sprawdzone nie tylko tu i nie po raz pierwszy. A on? Zostaje mu tylko milcze� i czeka�, samemu nie wiedz�c � na co, chocia� czasami zdawa�o mu si�, �e jest bliski poznania, zrozumienia tego �wiata i zawsze brakowa�o nieokre�lonej pewno�ci wiedzy, przeczu�, zmys��w do prze�amania bariery obco�ci. Ju� ostatecznie. Przeprowadzi� przez pustyni� dziesi�tki wypraw. Ci, kt�rym pomaga�, byli z zasady m�odzi i pewni siebie. I z ka�dym rokiem bardziej obcy. Prowadzi� ich od podbiegunowego Kosmodromu przez piek�o �aru do podziemi Kontynentu. Mi�dzy tymi punktami odniesienia le�a�a pustynia jak wygotowane, przed miliardami lat odparowane z resztek wilgoci morze. Karawany, kt�re je przekracza�y, nikn�y w labiryncie dr�g wykutych w mi��szu planety � on zostawa� u podn�a g�r, przed wylotem podziemnych tuneli. Wiele razy czeka� daremnie, kiedy indziej wracali w pojedynk�, bredz�c ju� nie o miastach zalegaj�cych mrok, lecz o jakiej� planecie imieniem Ziemia. Wsp�czu� im wtedy. Tylko wtedy. Ziemia by�a dla� niewiadom� zachowuj�c� rang� symbolu, kt�rego urokowi podlegali wszyscy nowi, przybywaj�cy z gwiazd. On sam by� przewodnikiem prowadz�cym ich przez pustyni�. Zna� drogi zmierzaj�ce do podziemnych miast, chocia� sam nigdy w nich nie by�. Nie obchodzi�o go, czego szukaj� w wymar�ych sztolniach, co znajduj�, a co ci�gle pozostaje dla nich zagadk�. Przybyszy wabi�y �lady zaginionych cywilizacji � on �y� pustyni�. Dla wszystkich by�a po prostu pustyni�, jak na tysi�cu innych �wiat�w, tymczasem on od pierwszego dnia, kiedy postawi� stop� na bia�ym piasku, wype�zaj�c z wraka rozprutej rakiety, w niej upatrywa� zagadk� tego �wiata. Wtedy jeszcze by� sam, przez d�ugie lata sam na sam z pustynnym morzem. Pami�ta� ze swoich w�dr�wek burze, kiedy ramiona piaskowych gejzer�w spina�y ziemi� z t�ej�cym niebem, i spokojne zmierzchy, gdy gwiazdy osiada�y na lustrzanej tafli r�wniny, a z ich l�nie� kie�kowa�y kwiaty ognia wypalaj�cego transportery w zlepki stali sterylnie czystej, bez �ladu �ywej ple�ni. Pami�ta� z j�dra planety wyrastaj�ce widma miast, kt�rych jeszcze nie zagarn�a w posiadanie zach�anna ludzka ciekawo��, oraz chwile, kiedy b��dne ognie ci�gami zwodniczych p�omyk�w sprowadza�y zagubionych w miejsca, sk�d nie by�o powrotu. Czasami s�ysza� przelatuj�cy nad wydmami krzyk albo kszta�towane pr�dami wiatr�w krople s��w nieartyku�owanych, podobnych do j�ku. Wtedy zaciska� powieki, nabiera� w d�onie sypkiego piachu i czu� si� wiatrem nios�cym ten krzemowy mia� nad otch�ani� r�wnin, ponad oceanem pr꿹cych grzbiety wydm i pod-nalanym purpur� niebem. Czasami lot trwa� godziny. Czasami u�amki sekund. Oko cyklonu zwija�o p�tl� orbity nad pokrywaj�cym glob martwym oceanem. M�g� widzie� � nie patrz�c, pami�ta� wstecz i w prz�d, ogarnia� nienazywaln� wiedz� i nawet zdawa�o mu si�, ale tylko wtedy, �e jest mikroskopijnym ogniwem w trybach niesamowitej heteromorfozy �wiata. Lecz wiatr ulatywa� swoj�. drog� i pozostawia� go po�r�d wydm samotnego. Niebo m�tnia�o opadaj�ca kurzaw�, a on zostawa� pod gwiazdami beznadziejnie samotny - stary cz�owiek w wytartym skafandrze i wysypywa� z bezsilnych r�k zagarni�ty strz�p pustyni. Ze ska� potoczy�a si� stru�ka zella�ych kamieni. Na grani osypiska sta� Natan Savary wsparty na nieod��cznej strzelbie, tyle� gro�nej, co �miesznej i bezu�ytecznej w tym �wiecie. Chwil� przypatrywa� si� cz�owiekowi siedz�cemu na krzywym g�azie, potem przewiesi� bro� przez rami� i zszed� na d� uwa�nie stawiaj�c stopy na porowatych wyst�pach ska�. � Szuka�em ci� powiedzia�. Sta� przed Astudem wysoki, rozros�y w barkach, pomimo gor�ca szczelnie opi�ty czarn� foli� skafandra. Tylko g�owa pozostawa�a odkryta i ostro zacinaj�cy wiatr m�g� smaga� do woli ogorza�� sk�r� nagiej czaszki i twarz o twardym podbr�dku, sp�aszczonym u nasady nosie i oczach lekko sko�nych, osadzonych g��boko pod okapem czo�a. � Szuka�em ciebie powiedzia� po raz drugi. � Ca�y dzie� przebywa�e� na pomo�cie transportera- W samo po�udnie. Wo�a�em ci�. lecz nie s�ysza�e�. Umilk�, lecz nie doczeka� si� odpowiedzi. �- Tak - powiedzia� wreszcie. � Pierwszy etap mamy za sob�. � Pierwszy zgodzi� si� Astud. � Idzie lepiej, ni� przypuszcza�em. Za dwadzie�cia dni powinni�my dotrze� do celu. � Dwadzie�cia dni... � Prawda, czasami wystarczy jeden � i po wszystkim. � Czasami... Natan uwa�nie przyjrza� si� Astudowi. � Na razie wszystko w porz�dku?� zapyta�. � Jak s�dzisz? � Na razie � znowu potwierdzi� Astud. By�o w jego g�osie i ci�g�ym pow tarzaniu cudzych s��w co� takiego, �e Savary pochyli� si� nad siedz�cym i zajrza� mu w twarz. Astud mia� oczy szeroko otwarte, pokryte sieci� czerwonych �y�ek powieki dr�a�y ledwie uchwytne z tajonego wysi�ku. � Ast! Natan potrz�sn�� nim za ramiona. � Na razie � powt�rzy� Astud. Jego wargi porusza�y si� pewien czas, jakby nadaj�c wypowiedzianym s�owom nies�yszalny pog�os. Natan uj�� go za przegub lewej r�ki i szarpn�� biegn�cy od �okcia b�yskawiczny zamek. Przepo�owiony r�kaw bluzy ods�oni� nagle przedrami�. Natan cofn�� si�. - Niemo�liwe - szepn��. Jeszcze nie dowierzaj�c oczom zacisn�� palce na prawej r�ce Astuda. lecz i tam. pod mi�kkim materia�em skafandra, zrialazi jedynie miarowy puls krwi w przyci�ni�tej kciukiem t�tnicy, podatn� ust�pliwo�� mi�nia i op�r ko�ci. Przecie� to niemo�liwe � powt�rzy� znowu. Bezradnie opu�ci� r�ce. ' Cienie transporter�w majaczy�y w zapadaj�cym zmierzchu� zdawa�o si�. �e poza nimi dwoma nie ma tu �ywej duszy. Wyt�y�.pami�� pr�buj�c odnale�� w monokrystalicznych blokach co�, o czym. by� mo�e, wiedzia� kiedy�. Nast�pnie . szybko pochyli� si� nad Astudem. z powrotem zapi�� jego skafander i mru��c oczy uderzy� siedz�cego w twarz. Raz i drugi. Mocniej. Astud zachwia� si�. Jeszcze raz odskoczy�a g�owa, cia�o niezwykle powoli przechyli�o si� w bok i Astud upad� na ziemi�, twarz� w piach. Le�a� zupe�nie nieruchomo i tylko przepalone s�o�cem w�osy chwia�y si� na wietrze niczym k�pa suchej, pustynnej trawy. Natan stan�� nad le��cym i czeka� cierpliwie usi�uj�c st�umi� rosn�cy ci�gle niepok�j. Min�a d�uga chwila, nim jego uszu dobieg� przyduszony j�k. Astud zakaszla� w ziemi� ci�kim, chrapliwym spazmem p�uc, jego w�skie plecy drgn�y konwulsyjnie, a r�ce wpar�y si� w piasek i d�wign�y tu��w. Stru�ki bia�ego py�u osypa�y si� ze skafandra. Astud kl�kn�� i dopiero wtedy otworzy� oczy. Spojrzenie mia� przytomne. Wierzchem d�oni otar� z warg krew. kt�ra w gor�cym powietrzu zd��y�a sczernie� i na nie golonym podbr�dku zostawi�a przylepione do zarostu okruchy brunatnych skrzep�w. Pod ostrym spojrzeniem Nalan poczu� nieprzyjemne mrowienie w karku. � Nie powiniene� by� tego robi�powiedzia� Astud. Natan bez s�owa pom�g� mu wsta� i usi��� na jednym z kamieni. S�o�ce zd��y�o przest�pi� pr�g antypod�w i rzadkie iskrzenie fioletu ust�powa�o przed nadci�gaj�cym mrokiem, wbrew wszelkiej logice upodabniaj�c do siebie ich twarze mimo odmienno�ci rys�w i g��bokimi zmarszczkami zaznaczonej r�nicy wieku; mrok niweluje wszelkie r�nice, je�li ma do czynienia z dwojgiem ludzi � wn�trze nie ma znaczenia. � Jak si� czujesz?� zapyta� Natan. Astud odruchowo musn�� r�k� policzek. Natan przypatrywa� mu si� z uwag�. Przez kilka minut nieprzytomno�ci Astuda zd��y� zrozumie� wystarczaj�co wiele, aby mie� nad nim przewag�, kt�rej istnienia tamten, by� mo�e, nie domy�la� si� wcale. � S�dzi�em, �e tak trzeba � powiedzia�. � By�e� nieprzytomny. Co si� sta�o? � Nic. Przem�czenie. � Tak?� Natan zastanowi� si� chwil�. � Mo�liwe. Dzisiaj w drodze wo�a�em ci� bardzo d�ugo, nie mog�e� nie s�ysze�. Astud wzruszy� ramionami, otrzepa� stary, sp�owia�y skafander i ju� w pe�ni si� podni�s� si�, �eby odej��. �Dok�d?�zdziwi� si� Natan. � Odpocz��. � Zbli�a si� noc, powiniene� i�� i po�o�y� si� w swojej kabinie, zamiast w��czy� si� mi�dzy wydmami. Sam m�wi�e�, �e o tej porze to niebezpieczne. � Nie dla mnie� stwierdzi� oboj�tnie. Chcia� wymin�� zagradzaj�cego mu drog� cz�owieka, lecz Natan zn�w stan�� przed nim. � Zaczekaj � powiedzia� k�ad�c mu d�o� na ramieniu. � Zapominasz, �e ja odpowiadam za tych ludzi. Kiwn�� g�ow� w stron� ledwie widzialnych ju� transporter�w. � Za kogo?� spyta� Astud. � Za wszystkich � podkre�li� Natan. � Jako dowodz�cy grup�, cho�by formalnie, jednak ponosz� odpowiedzialno�� za. wykonanie programu bada� i powr�t ka�dego z nich. � Chyba nie stoj� temu na przeszkodzie? � Mam nadziej�. Astud wyprostowa� si� i, chocia� ni�szy od stoj�cego przed nim m�czyzny, jakby z g�ry zmierzy� oczyma Natana. � Jak to rozumie�? � Dos�ownie. Ty jeden znasz rozmieszczenie szyb�w na po�udnie od dziewi�tnastego r�wnole�nika i potrafisz przeprowadzi� nas przez pustyni�. Musz� mie� pewno��, �e nikt nie zak��ci tych zamiar�w, przynajmniej nic z tego, czemu nie mogliby�my zapobiec. � Masz zastrze�enia co do spe�nienia przeze mnie obowi�zk�w? � Zaczynamy rozmawia� sensownie. � O co chodzi? � Ot� tak, mam w�tpliwo�ci szczeg�lnego rodzaju i dobrze, �e jeste�my bez �wiadk�w. � S�ucham wi�c?�z pewnym zniecierpliwieniem powiedzia� Astud. � Ju� od pierwszego dnia ekspedycji chcia�em ci zada� kilka pyta�, ale szuka�em okazji. Pierwsze z nich to: Ile masz lat? Reakcja Astuda by�a natychmiastowa, zesztywnia� ca�y � i powoli, jakby z namys�em, zmarszczy� brwi. � Pomog� ci � powiedzia� Natan. � �rednia wieku ka�dego z nas nie przekracza trzystu lat. Teoretyczne odchylenie z wylicze� biomechaneurystyki wynosi in plus in minus trzy lata. � W takim razie zosta�o mi ju� niewiele. � Ile? � Mo�e pi��-sze�� lat. Natan z satysfakcj� skin�� g�ow�. � By�em pewien, �e dasz mi mniej wi�cej tak� odpowied� � powiedzia�. � Pod znakiem zapytania pozostaje, w jaki spos�b zdo�a�e� osi�gn�� ten wiek. � M�w ja�niej. � Znaczy to tylko tyle, �e twoje wyznania maj� niewiele wsp�lnego z prawd�. Rozepnij lewy r�kaw. � Sk�d?,.. Astud zacisn�� posinia�e wargi i odst�pi� o krok. W naros�ej ciemno�ci piasek le�a� nieruchomy, wreszcie pozostawiony w spokoju przez niecz�sto ustaj�cy wiatr. Lecz w miejsce szelestu-krzemowych ziaren wyst�pi� z mroku inny g�os, r�wnie natarczywy i niepokoj�cy, jakby wszystkie nagrzane w po�udnie kamienie roz�adowywa�y zapas nagromadzonego ciep�a suchym trzaskiem p�kaj�cego szkliwa. Astud sta� ze zwieszon� g�ow�, jakby w jednej chwili utraci� immunitet czyni�cy go odpornym na zwyk�e, ludzkie zm�czenie. � Nie spodziewa�em si�, �e �yje jeszcze kto� taki � ci�gn�� Natan. � Ostatni by� Komley z Trzeciej Transgalaktycznej, Zmar�, kiedy by�em szczeniakiem. Prawie sto lat temu. � Wszystko? Mam nadziej�, �e wi�cej nie mamy sobie nic do powiedzenia. ��- Tak pewnie by�oby lepiej � w zadumie stwierdzi� Natan. � Lecz ja dopiero teraz u�wiadomi�em sobie, �e my w�a�ciwie nic o tobie nie wiemy. Drug� Altaira od niepami�tnych czas�w kojarzono z twoj� osob�, wszyscy przyzwyczaili si� do twojej tu obecno�ci tak dalece, �e nikomu nic przysz�o na mysi. jak d�ugo b�dzie to trwa�o. Ludzie zmieniali si�, wykruszaj�c lub id�c dalej� ty-zawsze by�e� tutaj i nikt jako� nie zada� pytania: jak d�ugo jeszcze ani od kiedy? Nalan Savary usi�owa� przenikn�� wzrokiem ciemno�� odgradzaj�c� od niego zgarbion� posta� Astuda. � Chc� wiedzie�, kim jeste� � powiedzia�. � Wiek ka�dego z nas si�ga trzystu lat. lecz to nie dotyczy ciebie. Umierali�cie bardzo wcze�nie. Astud potrz�sn�� grzyw� ci�kich w�os�w i roze�mia� si� nieprzyjemnym, sztucznym �miechem. Gdzie� w pustyni znowu przebudzi� si� wiatr i szeleszcz�c przebieg� po skarpach wydm. Cie� Astuda poruszy� si� i Natan poczu� na twarzy mu�ni�cie gor�cego oddechu. �: Wiesz, gdzie my jeste�my? � us�ysza�. � Za kilka godzin wstanie �wit i zobaczysz tarcz� Altaira nad martw� pustyni�. � Nie musisz mi tego m�wi�. � Nie rozumiesz. To jest m�j �wiat. � Przyby�e� tutaj z Ziemi, � Dali�cie mi imi� Astud. Z Ziemi przylecia� kto inny. Wszyscy, kt�rych on zna� - nie �yj�, �wiat, jaki zna�.� nie istnieje. Nie przeszkadzam wam, wr�cz przeciwnie. I mam tylko jedn� pro�b�, �eby�cie mnie zostawili w spokoju. Natan poczu� skurcz w gardle i po�o�y� mu d�o� na ramieniu. � Rozumiem, co czujesz� powiedzia�. Astud odtr�ci� jego r�k�. � Zostaw. � Jak uwa�asz, ale pami�taj, �e jeste� jednym z nas. � Chc� zosta� sam. � W porz�dku, nikomu nie narzucam przyja�ni. Spoza szeregu zarytych w piachu transporter�w nadbieg�o echo dalekiego g�osu, jakby wiatr nastraja� si� w szczerbach ska� przedmuchuj�c piszcza�y kamiennych organ�w. �- Jestem tutaj po to, �eby przeprowadzi� was przez pustyni� � powiedzia� Astud. - To wszystko. Odwr�ci� si� na pi�cie i piasek zaskrzypia� mu pod nogami, gdy mkn�� w ciemno�ci. Jeszcze chwila i cie� jego przepad� w g��bszej czerni. Wtedy z wn�trza pustyni, zwielokrotniony rykoszetem wiatru mi�dzy wydmami, rozleg� si� balansuj�cy na granicy s�yszalno�ci d�wi�k p�kaj�cego kryszta�u. Savary wzdrygn�� si�, ale to tylko by� ch��d, nocny zi�b. Z ka�dym �witem karawana transporter�w mozolnym obrotem g�sienic odmierza�a dalsze kilometry szlaku, a czas przesypywany klepsydr� pustyni zamienia� je w dni i noce. Dni jednakowo lej�ce z nieba spiekot�- lak samo duszne w ob�okach bia�ego kurzu i nieodmiennie konaj�ce p�kaniem g�az�w w nadci�gaj�cym ch�odzie nocy. U schy�ku drugiego tygodnia pokonali przepraw� przez g�rski �a�cuch, gdzie bia�e ska�y zastyg�y w fantastycznych nawisach niby skamienia�e resztki piany z wierzcho�ka ostatniej wielkiej fali. jaka przetoczy�a si� kiedy� nad obna�onym teraz dnem oceanu. Przekraczaj�c jedn� z prze��czy zostawili w skalnym kominie dw�ch cz�onk�w za�ogi z ostatniego transportera, kt�rzy na chwil� od��czyli si� od grupy, lecz w niczym nie powstrzyma�o to milcz�cego pochodu. �mier� pozostaje �mierci�, jest z�a. lecz nie najgorsza. Za dzie�-dwa mo�e spotka� ka�dego z nich. Cz�owiek rodzi si� i umiera � na Ziemi. W trybach kosmosu istniej� rzeczy gorsze ni� �mier�. Gdy roz�o�yli si� na kolejny post�j, wiecz�r by� dziwnie ch�odny, �ar zastyg� w niszach wydm pami�ci� po�udnia i wys�cza� si� z nich powoli, rozk�adaj�c zapas nagromadzonego ciep�a na d�ugie godziny nocy. Mi�dzy sk�onami piaszczystych wzniesie� kto� znalaz� szcz�tki drzew; zw�glone kikuty dawno wypartego przez pustyni� lasu wyci�ga�y ramiona, nagimi splotami przeczesywa�y wiatr. Kto� poda� my�l rozpalenia ogniska. znie�li wi�c suche nar�cza przed zbite ciasno transportery. Nasycone tlenem powietrze przyj�o ofiar� i ogie� buszowa� weso�o, trawi�c resztki wymar�ego �wiata kar�owatych drzewostan�w, a oni siedzieli zapatrzeni w gr� p�omieni, .zas�uchani w trzask dopalaj�cych si� g�owni. Zdane na pastw� ognia ga��zie drzew, kt�rych barwy li�ci nie potrafili nawet odgadn��, da�y im. w zamian za przypiecz�towanie zgonu, posmak �ywicznej zieleni sosnowych szpilek, �wie�ej, od pnia od�upanej kory i przekwit�ego mchu. kt�rego nawet nie trzeba zapala� wystarczy strzepn�� r�k�, aby podnios�a si� rdzawa fala p�omienia wysch�ych zarodnik�w, kt�re nie dadz� wi�cej �ycia ni� prawdziwy p�omie�. Ale wyobra�ni cz�owieka nie trzeba wiele, czepia si� byle pretekstu. Ewolucja zastawi�a sid�a na ka�dy gatunek bez wyj�tku, cho� zdawa� by si� mog�o, �e ten czy inny ma wi�ksze predyspozycje nie tylko do przetrwania, lecz i doskonalenia si� a� do pierwszych pr�b samodzielnego my�lenia. W rzeczy samej ka�dy rodzaj �ywych istot, pr�dzej czy p�niej, ko�acze w pu�ap nieprzekraczalnych konstant i zasada ta z jednakow� moc� obowi�zywa�a prahistori�, motywuj�c kenozoiczne podzwonne wielkich gad�w, agoni� tytanoterii � ostatniego z ostatnich, wy��czenie spod znaku ewolucji owad�w, gehenn� mamucich cmentarzysk, jak i p�niejsze wygini�cie wielu gatunk�w, przydatnych dla cz�owieka z racji futra, mi�sa i innych dodatk�w stosowanych w �chi�skiej medycynie", i tym samym potraktowanych jako �owne � a� do ko�ca. Lecz fatalistycznej determinacji losu nie opar� si� r�wnie� cz�owiek neandertalski oraz, dzi�ki technice tylko pozornie uniezale�niony od praw natury, homo sapiens. Nast�pi�o tylko przewarto�ciowanie kategorii ewolucyjnego ostracyzmu � z biologicznych na psychiczne, gdy� cz�owiek � gdziekolwiek by nie by� � pozostanie zawsze niewolnikiem obsesji las�w, rzek, pni ople�nia�ych w mule bagien, nie uwolni si� od tundry, d�ungli i buszu i nie zdo�a uciec przed pami�ci� rybich oczu w koralowym atolu czy u brzeg�w nadgryzionych golfstromem wulkanicznych wysp. Ten ludzki geocentryzm w erze kosmicznej ekspansji jest zarazem b�ogos�awie�stwem i przekle�stwem cz�owieka, ograniczaj�cym zasi�g jego penetracji we wszech�wiecie, gdy� nie pozwala odej�� tak daleko, �eby nie mo�na by�o wr�ci�. Oczywi�cie, je�li jest si� naprawd� cz�owiekiem z krwi i ko�ci. Je�li si� jest. Tylko empiria pozwala roz�o�y� na czynniki pierwsze sprz�enia cielesnej i duchowej osobowo�ci cz�owieka, lecz kiedy to nast�pi, na wnioski mo�e by� za p�no. � Je�li wyjd� st�d ca�o, lec� pierwszym rejsem na Tau Wieloryba � powiedzia� Yourcenar. Siedzia� na piasku przecieraj�c kawa�kiem filcu cz�ci prymitywnego mechanizmu. By� jednym z m�odszych antropolog�w, kt�rzy pr�buj� swych si� w kosmosie, gdzie zawsze �atwiej b�ysn�� �mia��, cho�by i z gruntu bezpodstawn� hipotez� o mi�dzygatunkowych koligacjach planetarnej fauny, flory i cz�ekopodobnych. � Dlaczego akurat tam?�zapyta� kto�. � Zawsze wol� wiedzie�, z czym mam do czynienia. � Z czym czy z kim? � Oboj�tne. Tam drzewo jest drzewem, ska�a � ska��, a dwuno�ni-wielkog�owi r�wnie� po prostu wielkog�owymi- �dwuno�nymi. Przynajmniej wiadomo, czego si� trzyma�. Yourcenar jest ostatni� osob�, kt�r� w zebranym wok� ogniska towarzystwie mo�na pos�dzi� o przywi�zanie do matematycznie �cis�ej analizy rzeczywisto�ci, jest na to po prostu zbyt podszyty wiatrem i daleki od wyrachowanego rozs�dku. Cechy charakteru s� zawsze wypisane na twarzy, nawet nie trzeba si� spowiada�, wystarczy pozosta� sob�, kiedy ka�de s�owo znajduje odbicie w drwi�cej intonacji g�osu, skrzywieniu warg, kt�re tylko powstrzymuj� si� od ci�g�ej weso�o�ci, nie wzbraniaj�c tego oczom. � Sk�d taka prostolinijno��?� zapyta� w�skolicy m�czyzna w kombinezonie, jak wszyscy czarnym, lecz -z ��tymi naszywkami geofizycznego pododdzia�u. � Od czasu gdy klasyczny barok fizyki dzi�ki pewnym ludziom zacz�� kokietowa� zakr�tasami rokoko� odci�� si� Yourcenar. Fizyk skrzywi� such� twarz. � Oszcz�d� � mrukn��. � Od kiedy jednak przesta�e� by� entuzjast� Drugiej Altaira? � Tutaj wiadomo tylko, �e co� jest i gdzie� jest. Pech w tym, �e nikt w�a�ciwie nie ma poj�cia, co i gdzie. Na d�u�sz� met� taki stan och�odzi najgor�tsz� g�ow�. , Yourcenar po raz ostatni dmuchn�� na metalowy, gwintowany dr��ek i pocz�� skr�ca� poszczeg�lne elementy. � Ty, Hemery � powiedzia� � masz swoj� fizyk� z arsena�em tachionowych holograficznych mikroskop�w, z przetwarzalnikami promieniowania, spektroskopami, wariatorami hipostaz sprz�gni�tymi z hipotezotw�rczym modulatorem komputer�w. Mo�esz, co najwy�ej, cierpie� na b�l g�owy z nadmiaru danych, ale to ju� twoja sprawa. Podobno kilkana�cie lat temu mia�e� wspania�e osi�gni�cia, wr�ono ci sporo sukces�w. Ile z tego zosta�o? Yourcenar wzruszy� ramionami. � Genialny fizyk i taka sobie planetka, na kt�rej bynajmniej nie �tacy sobie" po�amali z�by. Ze swej strony �ycz� ci powodzenia, drogi Hemery. Tego rodzaju �yczenia wywo�a�y salw� �miechu ludzi, kt�rzy porozsiadali si� na piasku. Na Drugiej Altaira wszelkie �yczenia, a �yczenia szcz�cia przede wszystkim, nie spe�niaj� si� nigdy. � Wiesz, co przez to rozumiem?�Yourcenar spojrza� na fizyka spod przymru�onych powiek. � Na tej planetce szansy dla siebie szukaj� tylko tacy wykoleje�cy, jak my wszyscy, co do jednego. Reszta ma prawo wyboru na pierwszej linii, my wa��samy si� na szarym ko�cu, gdzie oni nie dali rady. I my nie damy � powiedzia� Hemery. �- Przynajmniej ty powiniene�. Archeolog ma�o co tu znajdzie, biolog jeszcze mniej, antropolog nic zupe�nie, cokolwiek kiedy� znajdowa�o si� tutaj, dawno ju� si� rozsypa�o, zosta�y tylko skorupki. � W czym moja sytuacja jest lepsza? � Fizyka zawsze istnieje. � Zapominasz, �e i dla mnie po�owa instrument�w, kt�re za ka�dym razem wleczemy tutaj, jest �lepa i g�ucha� odpar� Hemery. � Zbyteczny balast. � Nie b�dziemy si� licytowa� � machn�� r�k� Yourcenar. � Je�li ktokolwiek mia�by tutaj co� do powiedzenia, to nasz przewodnik, ale on nie nale�y do rozmownych. Wszystkie g�owy zwr�ci�y si� w kierunku milcz�cego Astuda. Siedzia� pod brzuchat� burta transportera daleko poza kr�giem zebranych, odwr�cony plecami do ogniska i zapatrzony w przestrze�, gdzie nie dociera� z�otawy blask p�omieni. Nie opodal niego majaczy�a nieruchoma sylwetka cz�owieka stoj�cego z za�o�onymi na piersi r�koma. � Biedny Cobb. sterczy jak s�up soli � powiedzia� Yourcenar. � Przynajmniej jeden z logicznym zaj�ciem � p�g�osem zauwa�y� rudobrody Cugnot. � Przej�� si� rol�. � Od kiedy N a tan przesadzi� go na prowadz�cy transporter, Barton zyska� wreszcie towarzysza nie zapominaj�cego j�zyka w g�bie. � Cobb i krasom�wstwo � z ironi� zauwa�y� Yourcenar. � Dobre i to. � Ten Cobb intrygowa� mnie zawsze � w zamy�leniu powiedzia� Hemery. - Chcia�bym wiedzie�, co on robi� przedtem, zanim zjawi� si� tutaj. Przecie� on nic nie potrafi, jest tylko potwornie silny i wytrzyma�y jak automat. � A co my w�a�ciwie wiemy o sobie? � spyta! Cugnot. � Nic. to nawet dobrze. � Wi�c nie ma co si� dziwi�, �e temu czy innemu natura posk�pi�a rozumu � powiedzia� Yourcenar i u�miechn�� si� pod nosem. � Klasyfikuj�c ludzi wed�ug zdolno�ci prowadzenia dyskusji to... One te� potrafi� zabawi� ci� rozmow�, tylko ile w tym sensu? Yourcenar umilk� i niepewnie przebieg�, oczyma ponure twarze pozosta�ych m�czyzn. Nie zareagowali. Odetchn�� z ulg�. Oczy odruchowo prze�lizn�y si� wzd�u� rz�du zamkni�tych na g�ucho transporter�w. Mia� ochot� �-� plun�� na wszystko i i�� tam nie zwa�aj�c, gdy reszta przewierci mu wzrokiem plecy, a polem spojrzy po sobie i b�dzie milcze� dalej, jak od pocz�tku. A� si� wstrz�sn�� op�dzaj�c od g�upich my�li. �-�e te� Astud tak �atwo pogodzi� si� z anio�em str�em� powiedzia� prze�amuj�c milczenie. Co mu zale�y? zdziwi� si� Cugnot. � Podobno przedwczoraj Cobb wylaz� za nim podczas jazdy na pomost i wytrzyma� do samego ko�ca, po czym staruszek nie rzek� s�owa, ale ju� drugi dzie� sam nie wysuwa nosa na zewn�trz. � Niemo�liwe! � Barton �wiadkiem. Barton skin�� g�ow�, ale jednocze�nie obrzuci� ich niech�tnym spojrzeniem. � Dajcie im spok�j � powiedzia�. � Mo�e Natan i Astud maj� jakie� stare porachunki, ale je�li obaj milcz�, tym bardziej nam wypada trzyma� j�zyk za z�bami. A �e przydzieli� mu Cobba? Normalne. Ja nie mam czasu, a swoj� drog� Astuda trzeba kr�cej trzyma� Nie oszcz�dza si�. cho� ka�demu �ycz� takiej formy w jego wieku. S/czerze m�wi�c wol�. �eby w razie czego szlag trafi� mnie. Cobba czy kt�rego� z was ni� przewodnika. Nie mam poj�cia, sk�d u niego ten zmys� orientacji, ale rzeczywi�cie tylko on jeden jest w stanie odszuka� drog� w tym piekle. " � To lekkomy�lno�� polega� na jednym cz�owieku � zauwa�y� Hemery. � Spokojna g�owa. W Bazie wiedz�, co robi�. Zreszt� potrafisz wymy�li� co� innego? Przeprowadzi nas. Nie jeste�my dla niego pierwsi i � wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazuj� � nie ostatni. Sam tak mawia. Yourcenar zako�czy� wreszcie skr�canie metalowych element�w i z satysfakcj� obejrza� swoje dzie�o. � Prosz� � powiedzia� z dum�. � Kto zgadnie, co Io za mechanizm? Mo�e ty. Paveze? Zagadni�ty drgn�� i zwr�ci� na niego spojrzenie nieobecnych, ciemnych oczu. Po�r�d m�czyzn o pospolitym raczej wygl�dzie i twarzach grubosk�rnych, cz�sto od dawna nie golonych, wygl�da� paradoksalnie ze swoj� cer� Ledy v?ymuskanej w o�lim mleku, d�ugimi rz�sami i niemal dziewcz�c� sylwetk�. Teraz odrzuci� na kark d�ugie kosmyki czarnych w�os�w i patrzy� na Yourcenara z p�otwartymi wargami, jakby zdziwiony, �e kto� zwraca si� bezpo�rednio do niego. �� Co to jest? � powt�rzy� pytanie Yourcenar. � M�otek. Yourcenar parskn�� �miechem. � Bynajmniej, m�ody cz�owieku. Jak niew�tpliwie s�ysza�e�, nasz genialny fizyk narzeka na brak instrument�w zachowuj�cych zdrowy rozs�dek w magnetycznym, grawitacyjnym i czort wie jeszcze jakim polu tej planety. Doceniamy te k�opoty i wychodz�c naprzeciw pragnieniom uczonych sk�adamy w r�ce jedynej kompetentnej tu osoby KLUCZ, kt�ry utoruje drog� w empirii tego globu. Tak wi�c jest to klucz skonstruowany na zasadzie geologicznego m�otka ze spr�ynow� amortyzacj� trzonka, a nie po prostu m�otek, jak to w nie�wiadomo�ci trywializuj�c okre�li� nasz m�ody kolega. To m�wi�c Yourcenar przekaza� klucz od empirii w r�ce fizyka, kt�ry bynajmniej nie od�egnywa� si� od prezentu. Antropolog spojrza� w stron� Astuda i waruj�cego obok Cobba. Najwidoczniej znowu mia� co� na j�zyku pod adresem tej pary, gdy jego wzrok pad� na twarz Paveze i Yourcenar a� zatrz�s� si� nowym paroksyzmem �miechu. � Niech mnie kule bij�! � parskn��. � Cha-cha-cha! Przecie� on si� naprawd� zawstydzi�. Sp�jrzcie! Kochany Paveze sp�oniony jak panienka, Biedny Paveze pogr��y� si� do reszty. � N-nie wiedzia�em� powiedzia� rozbrajaj�co i poczerwienia� po czubki uszu. Yourcenar skr�ca� si� na piasku. � Cha-cha-a-ah! � Mogliby�cie sko�czy� � uj�� si� za nim Hemery. � Nie dosy�, �e ch�opak ko�czy siedemna�cie lat, po k�tach pisze wiersze i peszy si� przy lada okazji, to jeszcze podpuszczacie biedaka. Stare konie. � Genialnie, Hemery! � pia� z zachwytu Yourcenar. � Nareszcie wiem, na czym polega poezja! Uspokoi� si� nagle i klepn�� Paveze po ramieniu. � G�owa do g�ry. Wiesz doskonale, �e ciebie lubi� najbardziej z tego towarzystwa, jeste� jedyny, kt�ry jeszcze nie zd��y� sobie zapaskudzi� sumienia. Ale ni w z�b nie pojmuj�, czego szukasz mi�dzy nami i kto ci w og�le pozwoli� na udzia� w rozgrzebywaniu Drugiej Altaira. � Co w tym dziwnego? � P�tora roku temu � wtr�ci� Cugnot � tam gdzie idziemy, zgin�� jego ojciec. Yourcenar przycich�. � Nie wiedzia�em � mrukn��. Chwil� siedzieli w milczeniu. � Jak to si� sta�o?�zapyta� wreszcie. � Nikt nie wie � zamiast Paveze odpowiedzia� Cugnot. � Po prostu znikn��. Oni wtedy znale�li w pustyni wrak jakiej� starej rakiety, kt�ra rozbi�a si� podczas l�dowania, cholernie stary wrak. Tam by� r�wnie� jeden z moich przyjaci�, opowiada�, �e ojciec Paveze znikn�� w dzie� po tym zdarzeniu. � Prowadzi� ich Astud? � On. � Nie wspomina� nic na ten temat?� Yourcenar zwr�ci� si� do Paveze. Po raz pierwszy spostrzeg�, �e ch�opak ma bardzo w�skie, sine wargi, szczeg�lnie wtedy gdy je zaciska, marszcz�c przy tym brwi; zupe�nie nie pasowa�o to do reszty twarzy. Paveze burkn�� co� pod nosem w rodzaju: �Nie chcia�", i opu�ci� g�ow�. Hemery strzeli� palcami skupiaj�c na sobie uwag�. � Chcecie si� zabawi�?� zapyta� widz�c, �e maj� coraz bardziej ponure miny. � Mam dla was kilka piekielnie prostych pyta�. � Wal � o�ywi� si� Yourcenar. � Chc� udowodni�, �e nie macie zielonego poj�cia, gdzie si� znajdujecie i dlaczego pewne rzeczy wygl�daj� tutaj tak, a nie inaczej. Im wi�kszym autorytetem jest ka�dy z was na w�asnym podw�rku, tym wi�ksze dyletanctwo czyni go analfabet� w pozosta�ych dziedzinach. � �eby� nie przeszar�owa�, Hemery. � Spokojna g�owa. A wi�c primo � Hemery zagi�� ma�y palec. � Dlaczego komunikacj� na drodze kosmos � powierzchnia planety zapewniaj� tylko w�skie podbiegunowe korytarze? Czemu musimy wlec si� do r�wnika w tych �elaznych trumnach, zamiast przeby� odleg�o�� powietrzem? � Atmosfera � powiedzia� kto�. � I pole magnetyczne. � Co znaczy: atmosfera? � Zarejestrowano jakie� strefy energetycznych zapadni� odezwa� si� z boku kto� nie bior�cy dot�d udzia�u w dyskusji. � Nawet energia kosmicznego promieniowania wsi�ka gdzie�, do powierzchni docieraj�c tylko w w�skim pa�mie widzialnego �wiat�a. Nie wiem na pewno, ale opowiadano, �e istniej� miejsca, gdzie w zmiennym polu magnetycznym mi�knie nawet stal. Kilkana�cie rakiet wst�pnego zwiadu rozwali�o si� przy l�dowaniu, dop�ki nie stwierdzono wyst�powania dw�ch kana��w umo�liwiaj�cych bezpieczne zej�cie z przestrzeni na powierzchni� Drugiej. Obydwa podbiegunowe, na osi obrotu planety. Yourcenar pomy�la�, �e tamten rozbity wrak, kl�ry spotka�a wyprawa starszego Paveze, pewnie te� pochodzi z okresu pierwszych pr�b l�dowania. - Doskonale - Hemery ze zdziwieniem spojrza� na chudego jak szczapa jasnow�osego m�czyzn�, niewiele starszego od Paveze Ale dlaczego tak si� dzieje? Tego nawet blondyn nie wiedzia�. Zostawmy na razie. We�my drugie fizyk za�o�y� do �rodka d�oni nast�pny palec. Dlaczego nie korzystamy z radia? Robisz z nas durni. Hemery powiedzia� Yourcenar. Przecie� tu nie mo�na pos�ugiwa� si� ��czno�ci� na talach radiowych. - Znowu: dlaczego? Przecie� to.. normalne. Yourcenar roz�o�y� r�ce. - My�lisz nie gorzej od Paveze � os�dzi� Hemery. Tylko s�k w tym, �e jego mo�na usprawiedliwi�. Kto� jeszcze? Pewnie te same pola magnetyczne plus pasy radiacji rzuci� jasnow�osy chudzielec. - To wszystko? Nie znalaz� si� ch�tny. lak my�la�em pokiwa� g�owa Hemery Od kilkudziesi�ciu lat wiadomo, �e nie mo�na Kropka. Ustanowiono aksjom�, kt�rej przyczyna nie le�y w sterze zainteresowa� nowo przyby�ych. Oni przede wszystkim szukaj� �lad�w innych cywilizacji, reszta ich nie obchodzi. Na Ziemi mieli�my podobne dogmaty: sionce �wieci, wiatr wieje. jab�ko spada, drewno nie tonie, woda jest mokra. Rzeczywi�cie, dlaczego jest mokra? Cugnot stukn�� si� w czo�o rozpostarta d�oni� Hemery poderwa� si� z ziemi. - Zrobimy wizj� lokaln� i ma�� demonstracj�. Podszed� do jednego z piaskochod�w. z wysi�kiem odrzuci� klap� bocznego w�azu i znikn�� w ciemnym wn�trzu Nie czekali d�ugo, wr�ci� po chwili trzymaj�c stary he�mofon. - Kto odwa�ny? zapyta�. Yourcenar spojrza� na ponurego, m�cz�cego si� w�asnymi my�lami Paveze i pomy�la�, �e ch�opak powinien si� nieco rozerwa� zamiast B�g wie czym dr�czy�. Paveze! powiedzia�. Ch�opiec d�ugo patrzy� zdziwiony, zanim dotar�o do niego. czego chce Hemery. Mo�e ja? zapyla� niepewnie � Chod�. Paveze wcisn�� na g�ow� ci�ki ko�pak i wtedy Hemery przekr�ci� w��cznik. W nausznikach zabrzmia� chaos nak�adaj�cych si� wzajemnie trzask�w. � Pochyl si�powiedzia� Hemery.�Ni�ej. Paveze zgi�� plecy przybli�aj�c g�ow� ku stopom. Trzask przerodzi� si� w zwariowan� kakofoni� pisk�w balansuj�cych na granicy s�yszalno�ci. Poczu� nag�� s�abo�� w mi�kkich kolanach i osun�� si� na kl�czki, odruchowo przyk�adaj�c twarz do samego piasku. Raptem zapad�a absolutna cisza, jakby otworzy�o si� co� wielkiego i pustego, co bezpowrotnie poch�ania ka�dy d�wi�k, promie�, kszta�t. Lecz w g��bi tej przestrzeni nabrzmiewa g�uche dudnienie, wype�nia my�li rozwijaj�c wachlarz rezonans�w, a� zda�o mu si�, �e czaszka p�ka roz�upana udarem pneumatycznego d�uta, kt�re trafiwszy na stalowy rdze� budzi w nim d�wi�k p�kni�tej struny i, prze�amuj�c b�ony m�zgowych opon, chlusta zawarto�ci� szarych uzwoje� na bia�y piach pustyni. Skr�ci� si�, jakby kopni�ciem podrzucony w powietrze, i opadaj�c na ziemi� wyda� przejmuj�cy do szpiku ko�ci,' do wilczego wycia podobny skowyt, po kt�rym ciarki przesz�y trzydziestu podrywaj�cych si� na nogi m�czyzn. Natan Savary wyjrza� z uchylonego w�azu transportera. � Co si� sta�o?!�zawo�a�. W niepewnym blasku dogasaj�cego ogniska i w po�wiacie dopiero co wzesz�ego nad horyzontem pierwszego ksi�yca gromadka m�czyzn zastyg�a nad rozpostartym na ziemi cz�owiekiem. Ow�adni�ci niespodziewan� groz� nie byli w stanie wykona� �adnego gestu, nawet pom�c le��cemu. Natan odwr�ci� si� w g��b ciemnego luku i powiedzia� co� uspokajaj�co do bladej plamy twarzy majacz�cej w mroku, po czym zeskoczy� z pomostu i podbieg� do stoj�cych. Dopiero wtedy pozna� czarne kosmyki w�os�w Paveze, wystaj�ce spod czarnego kasku. Le��cy zwin�� si� nagle jak w epileptycznym transie i zn�w rozrzuci� r�ce i nogi niczym paj�k przyk�uty do ziemi, bru�d��cy piach w przed�miertnych skurczach. � Czy wy�cie zwariowali?!� krzykn�� Savary. � Pom�cie! Jednym szarpni�ciem zerwa� he�mofon z g�owy nieszcz�nika. Ch�opiec chwil� jeszcze wi� si� w jego d�oniach, potem zmi�k� i zwis� z odrzucon� do ty�u g�ow�. Natan powi�d� po otoczeniu rozjuszonym wzrokiem. � Gdzie Gulczar?�rzuci� przez z�by rozpinaj�c skafander nieprzytomnego. Nikt si� nie poruszy�. Milczeli wpatrzeni z zabobonnym l�kiem w martw� twarz Paveze. � Rusza� si�! � nie swoim g�osem rykn�� Natan. � Gulczar! ' - � Jestem. ' Kr�py m�czyzna przecisn�� si� w kr�g ludzi, by� bardzo niski, o twarzy zmarszczonej jak u buldoga i z wy�upiastymi oczyma, id�c przewala� si� ci�ko z nogi na nog�. Wsp�lnie po�o�yli Paveze na piasku podsypuj�c wy�szy kopczyk pod sztywny kark. � Niech kto� przytrzyma g�ow� � powiedzia� Savary. W ods�oni�tej piersi Paveze, na wysoko�ci mostka wi���cego �ebra i niemal idealnie po�rodku klatki piersiowej l�ni�a przymglonym szlifem, jakby zaparowana oddechem, srebrna p�ytka. Gulczar �ci�gn�� z r�k elastyczne r�kawice z doskona�� imitacj� �ywego nask�rka. Pod spodem jego d�onie mia�y absolutnie blad�, prze�wituj�c� nitkami naczy� krwiono�nych sk�r�, a palce by�y jakby nieco d�u�sze, mo�e bardziej rachityczne, lecz nawet na oko niesamowicie wyczulone, sprawiaj�ce dziwne wra�enie, �e pos�uszne woli chirurga przenikn� we wn�trza cz�owieka bez poprzedzaj�cego ci�cia skalpelem. Z ka�dej opuszki przebija�a na zewn�trz metalowa ko�c�wka kontaktowego receptora. Lekarz przesun�� palcami po twarzy ch�opca. St�a�e rysy zatraci�y dziewcz�c� delikatno�� bru�d��c czo�o i policzki liniami g��bokich zmarszczek, wargi zbieg�y si� w ledwie naznaczon�, sin� blizn�. Palce Gulczara ze�lizn�y si� na nag� pier� i wpar�y kciuki w p�ytk�. � Jest?�niecierpliwi� si� Savary. Gulczar nie odpowiedzia�, lecz jego twarz st�a�a w napi�ciu . nie mniejszym od Paveze, jakby przejmowa� od niego wewn�trzny parali� mi�ni, na czo�o wyst�pi�y krople potu, a� wreszcie wysi�ek zmieni� si� w zupe�n� konsternacj�. � Brak kontaktu � powiedzia�. � Musisz znale��! � nastawa� Savary. Gulczar raz jeszcze przebieg� po p�ytce wszystkimi pi�cioma palcami ka�dej z r�k, po czym bezsilnie obejrza� d�onie. Jakby nie wierz�c zmys�om zwin�� palce w pi�ci, a� zatrzeszcza�y bia�e stawy. Po raz pierwszy przez woskow� sk�r� przebi� si� �ywszy rumieniec. � Beznadziejne � pochyli� g�ow�. Savary wy�uska� z r�kawa lew� r�k� Paveze i przyjrza� si� wielobarwnemu t�tnu soczewek osadzonych na obwodzie szerokiej bransolety biomechanicznego inkluzora. Migota�y pobudzone do �wiecenia rozkojarzon� wi�zk� impuls�w, ^ id�cych z g��bi organizmu uzwojeniami nerw�w i nadprzewodliwym rdzeniem dynamicznej intarsji szkieletu. Savary spr�bowa� poruszy� jeden z regulator�w, lecz Gulczar powstrzyma� go natychmiast, gdy� le��cy na piasku Paveze zaskowycza� znowu, jakby broni�c si� przed wszelk� ingerencj�, i skurczy� si� jeszcze bardziej. � Zostaw powiedzia� Gulczar. � Nie wiemy, co mu jest. � Co� trzeba zrobi�! � To cz�owiek, dlatego nie mo�emy sobie pozwoli� na metod� pr�b i b��d�w. Poza tym on �yje i, jak mi si� zdaje, �yciu jego nic bezpo�rednio nie zagra�a. To najwa�niejsze. Obawiam si�, �e to rodzaj szoku czy bardzo g��bokiej depresji psychicznej. � Dlaczego brak kontaktu? � Mnie pytasz? � Jeste� lekarzem. Gulczar poruszy� masywnymi ramionami i niby ��w wci�gn�� szyj� mi�dzy �opatki. � Moja obecno�� z wami jest wynikiem konieczno�ci przestrzegania odpowiednich paragraf�w kosmicznego prawa, nic poza tym � powiedzia� ponuro, patrz�c na Paveze. � Na tej planecie ka�dy liczy na siebie. Mamy r�wne szans�. Lekarzem jestem w odkrytym kosmosie i w ka�dym innym miejscu. Tutaj... sam widzia�e�. Z powrotem wsun�� d�onie w cielistej barwy r�kawice. � Co w niczym nie umniejsza moich obowi�zk�w, je�li ju� jestem � doda�. � Przenie�cie go do ambulatorium. Kilku ludzi ostro�nie podnios�o bezw�adnego Paveze i ponios�o w stron� piaskochodu Gulczara. Savary przesypa� mi�dzy palcami bia�y piasek. � Jak to czasami dobrze mie� ograniczone zmys�y � powiedzia�. � Nie widzie� nadfioletu, nie s�ysze� fal radiowych, by� �lepym i g�uchym. Inaczej by�my wszyscy dawno zwariowali. Pozosta� nad miejscem, gdzie w piasku wida� by�o jeszcze odci�ni�ty �lad rozpostartego cia�a. Jednocze�nie czu� w�ciek�o�� z powodu w�asnej bezsilno�ci i now� fal� niepokoju wobec si�, kt�rych tajemnicy pilnie strzeg�y martwe wzg�rza, ska�y, pustynie i nie wiadomo dlaczego wymar�e podziemne miasta. Nawet trzy ksi�yce, nie mniej ponure od planety, wystawione w przestrze� niczym �by tr�jg�owego Cerbera, z nastroszon� grzyw� waruj�cego u wr�t Hadesu, te� pilnie kry�y przed cz�owiekiem �lady dziwnej tragedii, kt�ra rozegra�a si� tutaj, a ich puste. wydr��one wn�trza przeistoczy�a w cmentarzysko makabrycznie poskr�canych szkielet�w, miedzianych sieci i szklanych s�oi z resztkami zmumifikowanych czaszek. Poczu� dotyk czyjej� r�ki na swoim ramieniu. � Spokojnie � powiedzia� Cugnot patrz�c na� sponad zmierzwionej rudej brody. Savary podni�s� si� z ziemi, wyprostowa� i powi�d� wzrokiem po tych. kt�rzy zostali. � W porz�dku � odpar�. � Mam tylko pytanie. Kto wymy�li� t� idiotyczn� zabaw�? Hemery roz�o�y� r�ce. � Zupe�nie nie rozumiem � powiedzia� tonem usprawiedliwienia. � Sam s�ucha�em tyle razy i nic. Inni te�. Normalne � piszczy, a� g�owa p�ka, ale to wszystko. � Sk�d wam przysz�o do g�owy na kr�lika do�wiadczalnego bra� akurat Paveze? � Sam chcia�. Savary u�miechn�� si� krzywo. � Uczeni � powiedzia� ze �le t�umion� z�o�ci�. � Przecie� wiecie, jaki on by�. Jeste�my wszyscy toporni jak z grubsza ciosane kloce. I jeszcze pchamy si� w kosmos, brudnymi paluchami babraj�c si� w kulturach wymar�ych cywilizacji. Zjawi si� mi�dzy takimi szczeniak maluj�cy akwarel� jakie� pejza�yki, �l�cz�cy po nocach nad poezj�, kochaj�cy si� nawet w takich jak one... Machn�� r�k�. � Zjawi si� nie wiadomo po co, a oni mu zaraz w �eb swoim toporem. Ech! ; Chcia� odej��, lecz sprawdziwszy, czy Astud nie ruszy� si� ze swojego miejsca, zapyta� jeszcze: � Nie wiecie przypadkiem, w kt�rym roku i czyja wyprawa po raz pierwszy osi�gn�a powierzchni�-Drugiej Altaira? � Daj spok�j � powiedzia� Yourcenar. � To musia�o by� cholernie dawno. � Mo�e kto� zna histori� uk�adu Altaira? � Nie � po namy�le zaprzeczy� Hemery.� Znam tylko fizyk�w, kt�rzy tutaj pracowali. � A ja biolog�w � dziwi�c si� sobie samemu doda� Cugnot. Odezwa�o si� jeszcze kilka przecz�cych g�os�w. � Chyba Lebeck � powiedzia� wreszcie jasnow�osy ch�opak, kt�ry wcze�niej wykaza� pewn� orientacj� w geofizyce planety. Natan poszuka� w pami�ci. � Mo�liwe � mrukn��. � A nazwisko Kenan nic wam nie m�wi? Dowodzi� trzyosobow� grup�, chyba trzysta lat temu- � Nie. ' . ' � : � Raczej nie. Savary z irytacj� potar� podbr�dek. � Niech diabli wezm� t� planet� � zakl��. � Gdyby�my mieli kontakt z Baz�, ale na tej przekl�tej planecie wystarczy znikn�� z pola widzenia i�jak kamie� w wod�. Piekielnie szkoda, trzeba by�o poszpera� w archiwum przed wyjazdem. Pewien czas mrucza� jeszcze do siebie co� na temat trzech zmarnowanych tygodni adaptacji, potem raz jeszcze z niech�ci� spojrza� na ciemniej�c� w oddaleniu sylwetk� Astuda z nieod��cznie stercz�cym w pobli�u Cobbem. Byli jedyn� par�, kt�ra nie poruszy�a si� podczas tragicznego zdarzenia, jakby ich to nic nie obchodzi�o. Savary zakl�� znowu i wracaj�c do transportera rzuci� przez rami�: �