7561

Szczegóły
Tytuł 7561
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7561 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7561 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7561 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAROL MAY WINNETOU W AFRYCE SPӣDZIELNIA WYDAWNICZEJ �ORIENT� R.D.Z. W WARSZAWIE, WARSZAWA 1926 MILIONER Zanim rozpoczn� dalsz� opowie��, si�gn� w przesz�o�� do wcze�niejszego zdarzenia. Przed kilkoma laty, wracaj�c z podr�y po Po�udniowej Ameryce, wyl�dowa�em w Bremerhaven i zatrzyma�em si� w hotelu. Przy obiedzie siedzia�em vis a vis m�odego, bo zapewne dwudziestosze�cioletniego m�czyzny, kt�ry nie bra� udzia�u w og�lnej rozmowie i na mnie skupi� ca�� swoj� uwag�. Badawcze spojrzenie b��ka�o si� po mojej twarzy. Wida� by�o, �e usi�uje co� sobie przypomnie�. Ja r�wnie� mia�em wra�enie, �e znam go, ale musia�a to by� znajomo�� bardzo przelotna, skoro nie mog�em go umiejscowi� w czasie. Wreszcie, przy deserze, oczy mego s�siada rozja�ni�y si�, twarz przybra�a zadowolon� min� cz�owieka, kt�ry rozwi�za� zagadk�. To jednak nie zmniejszy�o jego zainteresowania moj� osob�, wr�cz przeciwnie, nie spuszcza� ze mnie oka. Kiedy zjad�em obiad, przesiad�em si� do stolika ko�o okna i poprosi�em o kaw�. Nieznajomy przechadza� si� po sali. Wiedzia�em, �e pragnie mnie zagadn�� i medytuje, jak si� do tego zabra�. Wreszcie odwr�ci� si�, przybli�y� i z uk�onem, raczej szczerym ni� zgrabnym, rzek�: ��Przepraszam pana. Czy nie spotkali�my si� ju� kiedy�? ��By� mo�e � odrzek�em, podnosz�c si�, aby odpowiedzie� na uk�on. � Mo�e pan przypomni, gdzie i kiedy. ��W Stanach jednoczonych, zdaje si�, �e w Nevadzie, w drodze z Hamiltonu do Belmontu. Czy zna pan te miasta? ��Owszem. Kiedy to by�o? ��Przed czterema laty. By�o nas wielu poszukiwaczy z�ota. Uciekaj�c przed Nawajami, zb��dzili�my do tego stopnia, �e nie mogli�my si� wydosta� z g�r i najprawdopodobniej zgin�liby�my, gdyby nie spotkanie przypadkowe, a tak dla nas zbawienne, Apacza Winnetou. ��Ach, Winnetou� ��A zatem zna pan s�ynnego wodza Apacz�w? ��Troch�. ��Tylko troch�? Je�li pan jest tym, za kogo pana uwa�am, to musi pan zna� go o wiele lepiej, ni� troch�! W�wczas Winnetou zd��a� do jeziora Mariposa, gdzie mia� si� spotka� z przyjacielem, ze swoim najlepszym przyjacielem. Pozwoli� nam sobie towarzyszy�, postanowili�my bowiem skierowa� si� przez Sierra Nevada do Kalifornii. Dotarli�my bez przyg�d do jeziora, a spotkawszy tam gromad� bia�ych, przy��czyli�my si� do nich. Ostatniego dnia przyby� przyjaciel Winnetou. Obaj jechali do Big Trees na �owy. Wyruszyli ze �witem. Wskutek tego siedzia� pan z nami przy ognisku tylko przez kilka godzin i by� mo�e dlatego nie przypomina sobie mojej twarzy. ��Ja? � zapyta�em z min� zdumion�. ��No tak, pan! Czy te� mo�e nie jest pan przyjacielem Winnetou? By� pan w�wczas inaczej ubrany; oto dlaczego nie przypomnia�em sobie pana od razu. Ale teraz twierdz� z ca�� pewno�ci�, �e rozmawiam z druhem Apacza. ��Jak si� nazywa cz�owiek, za kt�rego pan mnie wzi��? ��Old Shatterhand. Je�li si� omyli�em, prosz� wybaczy�, �e panu zaprz�ta�em g�ow� swoj� osob�. ��Nie przeszkadza mi pan, wr�cz przeciwnie, pozwol� sobie zapyta�, czy pije master kaw� po obiedzie? ��W�a�nie chcia�em zam�wi�. ��A wi�c prosz�, niech si� pan przysiadzie. Prosz� bardzo. Usiad�, dosta� fili�ank� kawy i poci�gn�wszy �yk, powiedzia�: ��Bardzo uprzejmie z pa�skiej strony, �e mnie pan zaprosi� do stolika. Lecz mniej grzeczne jest to, �e pozostawia mnie pan w niepewno�ci. ��No, zaspokoj� pa�sk� ciekawo��. Zapewniam, �e nie omyli� si� pan. ��Ach! A wi�c jest pan Old Shatterhandem! ��Jestem nim. Ale prosz� nie krzycze�! Tych pan�w dooko�a nie interesuje, kim jestem i jak mnie na Zachodzie nazywaj�. ��Krzykn��em z rado�ci. � Mo�e pan sobie wyobrazi�, do jakiego stopnia jestem zachwycony, �e tak� ��Ciszej! � przerwa�em. � Tu w morzu cywilizacji jestem tylko znikom� kropelk�. Oto moje w�a�ciwe nazwisko. Zamienili�my si� wizyt�wkami. Jego nazwisko brzmia�o Konrad Werner. Kiedy je czyta�em, spojrza� na mnie tak, jak gdyby si� spodziewa�, �e b�d� zaskoczony lub zgo�a oszo�omiony. A gdy to nie nast�pi�o, zapyta�: ��Czy s�ysza� pan kiedy� moje nazwisko? ��Zapewne wielekro�, albowiem Werner�w w Niemczech jest mn�stwo. ��Ale za oceanem, w Ameryce? ��Hm, nie pami�tam. S�dz�, �e pan wtedy wymieni� nazwisko przy spotkaniu. ��Naturalnie, �e wymieni�em. Ale nie to mam na my�li. Nazwisko Werner, Konrad Werner, jest obecnie bardzo popularne w Ameryce. Niech pan pomy�li o Oil�Swamp. ��Oil�Swamp? Aha, zdaje si�, �e s�ysza�em t� nazw� i to w szczeg�lnych okoliczno�ciach. Co to w�a�ciwie, ustronie jakie� czy mokrad�a? ��By�o mokrad�em, ale teraz jest miejscowo�ci�, bardzo nawet znan�. Wiadomo, �e pan zna Zach�d, jak ma�o kto, i dlatego nie mog� wyj�� z podziwu, i� ta nazwa nic panu nie m�wi. ��S� powody. Od jak dawna m�wi si� o tej miejscowo�ci? ��Od dw�ch lat. ��W�a�nie tyle czasu przebywa�em w Ameryce Po�udniowej. I to w takich stronach, dok�d nie dociera �adna wiadomo��! ��Cieszy mnie wi�c, �e mog� panu powiedzie�, kim sta� si� bezradny cz�owiek, jakim w�wczas by�em. Jestem kr�lem nafty. ��Do licha! Kr�lem nafty? Musz� panu serdecznie powinszowa�. ��Dzi�kuj�! Tak, jestem nim rzeczywi�cie. Nie my�la�em o takim szcz�ciu w�wczas, gdy spotka�em pana i Winnetou. W�a�ciwie zawdzi�czam je Apaczowi, gdy� on radzi� mi porzuci� Nevad� i jecha� do Kalifornii. Ta rada przynios�a mi par� milion�w. ��Je�li jest pan w istocie milionerem, to prosz�, aby si� master nie sta� z�ym cz�owiekiem. ��Nie, nie � roze�mia� si� kr�l nafty. � Skoro si� pan dowie, kim i czym by�em niegdy�, to zrozumie, �e niepotrzebnie si� o mnie obawia. ��Kim pan by�? ��P�dziwiatrem, nicponiem. ��Nie wida� tego po panu. ��Bo te� zmieni�em si� gruntownie. Urodzi�em si� w przytu�ku dla ubogich. W rodzinnym domu zawsze brakowa�o chleba, ale nigdy alkoholu. Nie by�o te� pieni�dzy. Szybko wi�c nauczono mnie �ebra�, a nawet kra��. Na szcz�cie przygarn�� mnie wiejski szewc. Ci�ko mi si� �y�o, ale je�� ju� by�o co. Wprawdzie nie �a�owa� bat�w i za byle co mnie kara�, lecz nauczy� mnie zawodu. Nie wytrzyma�em tam d�ugo. Uciek�em od tego surowego cz�owieka i tu�a�em si� po kraju. Z czasem trafi�em do portu, gdzie zaci�gn��em si� na statek. Pracuj�c jako ch�opiec okr�towy, dosta�em si� nielegalnie do Ameryki, Moje umiej�tno�ci szewskie nie na wiele si� zda�y. Przeszed�em r�ne koleje losu. Pracowa�em w fabryce, by�em handlarzem, lecz niczego si� nie dorobi�em. Kiedy spotka�em pana w g�rach, w�a�nie z innymi m�czyznami szuka�em z�ota, lecz jak pan wie, te� bez skutku. By�em biedakiem, nie mia�em � zupe�nie nic. ��Gdyby mi pan w�wczas opowiedzia� swoje �ycie tak, jak teraz, na pewno s�u�y�bym dobr� rad� i ch�tnie bym pom�g�. ��Widocznie nie by�o to mi s�dzone. Z�y los posk�pi� mi �mia�o�ci. Jak�e mog�em ja, kt�ry by�em niczym, zaprz�ta� swoj� osob� wielkiego Old Shatterhanda! Ta nie�mia�o�� wysz�a mi na dobre. Ciekaw jestem, czy pa�ska rada doprowadzi�aby mnie do milion�w. ��Ma pan s�uszno��. Jestem przekonany; �e ja sam milion�w nigdy si� nie dorobi�. Ale do rzeczy! Co pan robi� w Kalifornii? ��Rzemios�o nic mi nie da�o, mniej jeszcze handel, wi�c ima�em si� rolnictwa. Zosta�em parobkiem. W�a�ciciel szybko mnie polubi�. Mia�em ch�� do pracy i wskutek tego zarabia�em coraz wi�cej. Pewnego razu diabe� skusi� mnie do gry. Zaryzykowa�em p�roczne wynagrodzenie i� wygra�em, ale by�em jeszcze do�� rozs�dny, aby w por� odej�� od sto�u. W dwa lata zebra�em pi��set dolar�w. W tym czasie wys�a� mnie gospodarz do Jone�City po zakupy. Zabra�em sw�j maj�teczek, aby go ulokowa� w bezpiecznym miejscu. Lecz oto spotka�em Jankesa, kt�ry zaproponowa� mi kupno gruntu nad g�rsk� rzeczk�. Przysi�ga� stokrotnie, �e jest to najlepsza ziemia w ca�ej Kalifornii. Zaintrygowa�o mnie to. Dot�d by�em najmit�, a oto mog�em zosta� gospodarzem. Koledzy Jankesa namawiali gor�co, ubi�em wi�c interes. ��Za ile? ��Za czterysta dolar�w got�wk�. ��Czy Jankes by� istotnie posiadaczem tego gruntu? Wie pan, jakie matactwa dziej� si� przy tego rodzaju transakcjach. S�ysza�em nawet, �e sprzedawano i kupowano tereny, kt�rych wcale nie by�o. ��Ale w tym przypadku by�o inaczej. Zanim kupi�em, poinformowa�em si� u w�adz miejscowych. Ziemia ta istnia�a i nale�a�a do Jankesa, kt�remu wolno by�o j� sprzeda�. ��Ale dlaczego sprzedawa�? Skoro j� tak chwali�, powinien by� zatrzyma� dla siebie. ��Wy�uszczy� mi powody. T�skni� do awanturniczego �ycia i nie m�g� usiedzie� na miejscu. ��Hm! By� to jednak wybieg. ��Oczywi�cie. Skoro dobi�em targu i wyp�aci�em got�wk�, Jankes i jego towarzysze wy�miali mnie. Powiedzieli wr�cz, �e kupi�em mokrad�a, do niczego niezdatne bagnisko! ��Bagna� Aha, zbli�amy si� do Oil�Swamp! ��Owszem. Gospodarz m�j, dowiedziawszy si� o moim niefortunnym zakupie, zacz�� si� na mnie gniewa�. Niech�tnie si� ze mn� rozstawa�. Radzi�, abym uwa�a� pieni�dze za str�cone i nie zawracaj�c sobie g�owy moczarami pracowa� u niego, jak dotychczas. Twierdzi�, �e zaoszcz�dz� przynajmniej ostatni� setk� dolar�w, kt�r� zamierzam wyda� na podr�, i �e wkr�tce zn�w si� dorobi� uczciwie pracuj�c na roli. Nie da�em si� jednak nam�wi�. Skoro kupi�em grunt, chcia�em go przynajmniej zobaczy�, cho�bym mia� straci� ostatnie grosze. Pewien Niemiec, nazwiskiem Ackermann, zamo�ny obywatel z San Francisco, kupi� w pobli�u mego mokrad�a las i uda� si� tam, aby urz�dzi� tartak. Przedsi�wzi�cie zacz�to si� skromnie, ale zatacza�o coraz szersze kr�gi. Syn tego Niemca pozosta� w San Francisco, zatrzymany interesami, ale po ich za�atwieniu pod��y� w �lad za ojcem. Spotka�em si� z nim po drodze. Jechali�my do tej samej miejscowo�ci. M�j towarzysz by� tam ju� dawniej, aczkolwiek kr�tko. Obejrzawszy papiery i plan, potrz�sn�� g�owa i rzek�: ��Jest pan naszym najbli�szym s�siadem. Nie mog� pana jednak pocieszy�. Naby� pan rzeczywi�cie bagna. Jak na cen�, kt�r� pan zap�aci�, jest to ogromny szmat ziemi� ale c� z tego, skoro bezu�yteczny. By�a to kiepska pociacha. Niebawem ojciec potwierdzi� s�owa syna. . � Posiada pan � rzek� � obszern� kotlin�, � bagna, otoczone go�ymi, nie poro�ni�tymi wzg�rzami. Gdzieniegdzie tylko spotyka si� samotn� ro�link�. Co z tym mo�na zrobi�? Po prostu wyrzuci� pan pieni�dze w b�oto. ��Przynajmniej niech obejrz� te mokrad�a � rzek�em przygn�biony. � Jest to jedyna pociecha, jak� b�d� z nich mia�. ��Stanowczo jedyna. Wypocznie pan u mnie. Jutro pojedzie pan i je�li nic nie ma master przeciwko temu, dotrzymam panu towarzystwa. Nazajutrz rano wyruszyli�my. Towarzyszy� nam r�wnie� syn Ackermanna. Jechali�my d�ugo przez lasy iglaste. Nale�a�y do niego i mog�y dostarczy� tartakowi niewyczerpanej ilo�ci drzewa. Nast�pnie przejechali�my przez nagie wzg�rza, kt�re si� naraz rozst�pi�y, biegn�c doko�a obszernej niziny o monotonnym pejza�u. Przed nami rozpo�ciera�o si� bagno. Nic wi�cej pr�cz bagna! U brzegu wida� by�o jeszcze nieco krzew�w. Troch� dalej ros�o sitowie, nast�pnie mech, zielonkawobr�zowy b�otny mech, stercz�cy mi�dzy bladymi ka�u�ami. �adna inna ro�linno�� nie mog�a si� tutaj utrzyma�. ��Oto jeste�my na miejscu � rzek� starszy Ackermann. � Ten widok jest tak przygn�biaj�cy, �e ilekro� tu zagl�dam, czym pr�dzej uciekam z powrotem. ��A wi�c nie wchodzi� pan g��biej? ��Nie. ��A jednak ch�tnie sprawdz�, czy tam nie jest inaczej. ��Naturalnie, �e nie! Wida� to na pierwszy rzut oka. ��By� mo�e. Ale musz� objecha� dooko�a swoj� posiad�o��. Je�li obejrz� j� ze wszystkich stron, powetuj� sobie t� przyjemno�ci� strat� dolar�w i noga moja nie postanie tu wi�cej. ��Jak pan uwa�a! Mamy sporo czasu. A zatem objedziemy miejscowo��. Ale trzeba si� mie� na baczno�ci, grunt jest bowiem zbyt wodnisty i mo�na �atwo si� zapa��. Jechali�my bardzo ostro�nie. Naraz poczuli�my osobliwy zaduch. Stary, kt�ry jecha� na przodzie, wyw�cha� go natychmiast. Osadzi� konia, wdycha� powietrze w nozdrza i odezwa� si�: ��Co za wstr�tny, przenikaj�cy smr�d? Nie czu�em go do tej pory. Cuchnie jak w trumnie! ��Jak trup � doda� syn. ��Jak smo�owiec � wtr�ci�em. Nie zatrzymywali�my si� jednak, jad�c dalej. Zaduch by� coraz bardziej nie do zniesienia. Dotarli�my do miejsca, gdzie na bagnach, le��cych po prawej r�ce, nie ros�a �adna ro�linno��. Woda by�a t�usta, jak gdyby polana ciecz� l�ni�c� niebiesko i ��to. Nagle stary Ackermann wyda� okrzyk, zeskoczy� z konia i podszed� do wody. ��Na mi�o�� bosk�! � zawo�a� przestraszony syn. � Nie wa� si� i�� dalej, ojcze! Zatrzymaj si�, zosta�! ��Musz� zbada�, dok�adnie zbada�! � odpowiedzia� stary z niezrozumia�� dla nas stanowczo�ci�. ��Grunt chwieje si� pod nogami. ��Niech si� chwieje! Dotar� do brzegu ka�u�y. Sta� po �ydki w b�ocie i pogr��a� si� coraz g��biej. Widzieli�my, jak pe�nymi gar�ciami czerpie wod� i w�cha. Tkwi� ju� po kolana w szlamie. Wreszcie z du�ym wysi�kiem wygrzeba� si� i wr�ci� do nas. Nie dosiad� konia, tylko podszed� do mnie i zapyta�: ��Czy nie m�wi� pan, �e zosta�o panu tylko sto dolar�w? ��Tak. ��Pragn� odkupi� to bagnisko. Ile pan ��da? ��Osobliwe pytanie! Czy da mi pan czterysta dolar�w, kt�re zap�aci�em? ��Nie. Dam panu wi�cej, o wiele wi�cej. ��Ile? ��Bardzo wiele. Powiedzmy sto tysi�cy, powiedzmy nawet p� miliona dolar�w! Zaniem�wi�em ze zdumienia. Wszak nie by�y to �arty. Ackermann w og�le nie by� �artownisiem, a �e nie kpi�, o tym �wiadczy�o jego oblicze. Nie doczekawszy si� odpowiedzi, doda�: ��M�ody cz�owieku, jest pan szcz�liwcem, wybra�cem fortuny. Na tej wodzie p�ywa petroleum. Olej skalny. Widocznie w ogromnych ilo�ciach znajduje si� pod ziemi�. Jeste� milionerem! ��Mi�lio�ne�rem! � powt�rzy�em niemal be�koc�c. � Czy� to mo�liwe? Myli si� pan, na pewno myli si�! ��Nie, stanowe: no nie! Przez d�ugie lata mieszka�em na terenach naftowych za nowymi etanami. I znam si� na tym dobrze. Wiem, co to nafta. Niech mi pan wierzy. ��Pe�tro�le�um! Milioner! � be�kota�em. ��Tak, jest pan milionerem. Jest pan tym, kogo nazywaj� w naszym kraju �kr�lem naftowym�. To znaczy, �e nim b�dziesz. Nie wystarczy by� posiadaczem teren�w naftowych, trzeba naft� wydobywa� i zamienia� na pieni�dze. ��Wydobywa�? ��Tak, za pomoc� odpowiednich maszyn. A maszyny s� drogie. ��A zatem nie zostan� milionerem. Sk�d wezm� dosy� pieni�dzy na maszyny?! ��Drogi s�siedzie, niech pan nie b�dzie tak kr�tkowzroczny. Nie potrzebuje pan pieni�dzy. Ani grosza. Niech pan tylko da og�oszenie, a natychmiast zjawi si� stu, a nawet wi�cej finansist�w, skorych do przekazania panu swoich kas. ��To prawda. Ja te� tak my�l� � wtr�ci� junior. ��Ale ci ludzie nie s� bezinteresowni. B�dzie pan musia� odst�pi� im wielu, bardzo wielu przywilej�w. Znam jednak jednego, kt�ry nie b�dzie z pana zdziera� jak tamci. ��Kt� to? ��To ja, stary Ackermann. B�d� z panem post�powa� uczciwie, jak s�siad. Czy chce pan spr�bowa�? ��Dlaczego nie? Ale czy posiada pan odpowiednie fundusze? ��Ju� ja je zbior�, niech si� pan o to nie martwi! A je�li nawet mego maj�tku nie starczy, zdob�d� na niedu�y procent kredyt, podczas gdy inni finansi�ci postawi� panu wyg�rowane warunki. Niech pan si� zastanowi nad moj� propozycj�. A teraz pojedziemy dalej, aby obejrze� ca�e mokrad�o i zbada�, czego si� mo�na po nim spodziewa�. ��To, co nast�pnie ujrza�, przepe�ni�o go takim zadowoleniem, �e z miejsca zaproponowa� mi ogromnie korzystne warunki. Ubi�em z nim interes. Nie b�d� panu opowiada�, jak si� rozwija�. M�wi�c kr�tko, Ackermann by� uczciwym cz�owiekiem i nie nadu�y� mego zaufania. Wie�� o naszym Oil�Swampie b�yskawicznie rozesz�a si� po Stanach Zjednoczonych i poza nimi. Wielkie kapita�y zainteresowa�y si� naszym przedsi�biorstwem. Uros�o do olbrzymich rozmiar�w. I oto po up�ywie niespe�na dw�ch lat jestem kr�lem nafty, zaliczam si� do milioner�w i przyjecha�em tutaj, aby sprowadzi� do siebie matk�. ���yje jeszcze? ��Spodziewam si�, �e tak, ale nie wiem na pewno. To by� pierwszy pow�d, kt�ry mnie sprowadzi� do Niemiec. ��Ma pan jeszcze inny? ��Tak. Wyznam panu, albowiem zna pan Ameryk� i nie b�dzie si� pan ze mnie �mia�. Ot� pragn� sobie poszuka� w Niemczech czego�� kogo�� ��Odwa�nie, m�j drogi panie! Nie powinien si� pan kr�powa�. Je�li si� pan wstydzi wypowiedzie� � to s�owo, wyr�cz� pana: pragnie pan poszuka� sobie �ony? ��Tak. To prawda. ��Poniewa� nie podobaj� si� panu Amerykanki? ��S�usznie! Co ja poczn� z �on� o malutkich n�kach i drobniutkich r�czkach, z �on� wiele wymagaj�c�? Wprawdzie sta� mnie na zaspokojenie kaprys�w �ony, ale i ja chcia�bym posiada� jakie� kaprysy, a tego nie zniesie �adna Amerykanka. Zreszt�, nie zazna�em nigdy szcz�cia rodzinnego, a pragn��bym je pozna�, odczu�, mam za� prze�wiadczenie, �e szcz�cie takie mo�na posiada� jedynie przy boku rodaczki; ��Podzielam pa�skie zapatrywania. Ale zostawmy na razie ten temat. Kiedy pan wyl�dowa�? ��Wczoraj. ��Kiedy pan wyje�d�a? ��Jutro. ��Ja tak�e. Jad� przez Lipsk. Tamt�dy prowadzi r�wnie� pa�ska droga. Chce pan ze mn� jecha�? ��Je�li pan pozwoli, z wielk� przyjemno�ci�. ��A wi�c jedziemy razem. Istotnie razem udali�my si� do Lipska, a stamt�d skierowa�em si� do Drezna, Werner za� przez Zwickau w g�ry. Przyrzek�, �e je�li to b�dzie mo�liwe, odwiedzi mnie w Dre�nie, aby zawiadomi� o rezultacie podr�y. Odwiedzi� mnie wcze�niej, ni� si� spodziewa�em, mianowicie ju� po dw�ch dniach. Dowiedzia�em si�, �e podr� by�a daremna: matk� jego od dawna nie �y�a. Umar�a po ataku delirium tremens. Opowiada� to tonem tak oboj�tnym, jak gdyby tyczy�o zupe�nie obcej osoby. Dowiedziawszy si�, �e matka nie �yje, nie odwiedzi� ju� nawet majstra, lecz czym pr�dzej wyjecha� z rodzinnego miasteczka, nie chc�c by� przez nikogo rozpoznany. Ten ch��d �wiadczy� niew�tpliwie o braku serca. Teraz dopiero to sobie u�wiadomi�em, bo je�li s�dzi�, �e matka �yje, powinien by� przes�a� jej pieni�dze. Ale jakkolwiek nie podoba�o mi si� jego post�powanie, istnia�y jednak okoliczno�ci, kt�re w jakim� stopniu usprawiedliwia�y Wernera. Zamieszka� w najlepszym hotelu i odwiedza� mnie codziennie, chocia� nie mog�em mu po�wi�ci� zbyt wiele czasu. Interesowa�y mnie jego niezwyk�e losy od terminatora szewskiego do kr�la naftowego i nic poza tym. Przyjmowa�em go grzecznie, ale nie zamierza�em rewizytowa�. Wkr�tce jednak zmuszony zosta�em przez los do pe�niejszego zaj�cia si� nim. Kiedy�, przed wielu laty, podczas wycieczki w g�ry, spotka�em w ma�ej wiosce muzykanta, kt�ry tak wy�mienicie gra� na skrzypcach, �e wda�em si� z nim w rozmow�. By� to zabawny cz�owiek, wyra�a� si� w �miesznym miejscowym dialekcie i nagada� mi wiele o synu i c�rce, kt�rzy mieli by� muzykalniejsi od niego. Syn, m�wi�, gra na wiolinie akurat jak Paganini, a c�rka jest z bo�ej �aski w ka�dym razie s�owikiem, bo tak cudnie �piewa. Nazajutrz gdy go odwiedzi�em, zobaczy�em, �e biec la a� piszcza�a z k�t�w, ale stary nie przesadza�: dzieci by�y niezwykle utalentowane. Postanowi�em zaopiekowa� si� nimi i po powrocie do Drezna poleci�em je znajomemu dyrygentowi, kt�ry uczy� mnie niegdy� muzyki. Wskutek jego zabieg�w kilku zamo�nych mi�o�nik�w muzyki z�o�y�o si� na edukacj� zdolnych dzieci muzykanta. Sprowadzili�my rodze�stwo do Drezna. Wspomniany dyrygent sam si� przy�o�y� do ich wykszta�cenia, a ja tak�e, skoro wraca�em z podr�y, po�wi�ca�em im wiele czasu. Nie zawiedli te� naszych nadziei. Niebawem Franciszek wst�pi� jako pierwszy skrzypek do. � pierwszorz�dnej orkiestry, Marta za� zosta�a ulubienic� publiczno�ci. Zarabiali ju� tyle, �e mogli wspiera� swoich biednych rodzic�w i star� babk�. Po pewnym czasie Franciszek wyst�pi� z orkiestry, aby si� odda� powa�niejszym studiom. Pragn�� zosta� wirtuozem. Posiada� ku temu odpowiednie zdolno�ci, a tak�e wytrwa�o�� i pilno��. Liczy� na pomoc dotychczasowych opiekun�w oraz na zarobki swej urodziwej siostry. Oboje obdarzali mnie szczeg�ln� wdzi�czno�ci�, nazywaj�c swoim odkrywc�, i za ka�dym moim pobytem dawali temu wyraz w spos�b niezmiernie wzruszaj�cy. Marta mia�a wielu gor�cych wielbicieli. Mog�a niejednokrotnie doskonale wyj�� za m��, ale ona �y�a tylko dla rodzic�w i brata. Pociesza�a te� babk�, od kt�rej do�� dawno dowiedzia�a si�, �e jej syn, a zatem wuj rodze�stwa, wyjecha� do Ameryki i wszelki �lad po nim zagin��. Uwa�ano, �e umar� w drodze, albowiem �adna wie�� o nim nie dotar�a do ojczyzny. Wr�ciwszy z Po�udniowej Ameryki, przede wszystkim odwiedzi�em sympatyczne rodze�stwo. Franciszek zbli�a� si� do swego celu, Marta jeszcze bardziej wypi�knia�a. Oboje borykali si� z k�opotami. Nie m�wili mi o nich, ale sam odgad�em. Nie by�oby im tak ci�ko, gdyby rodzice nadal pozostali tak samo bezpretensjonalnymi lud�mi, jakimi byli dawniej. Ale ojcu kariera dzieci uderzy�a do g�owy. Opu�ci� rodzinn� wiosk�, przeni�s� si� do Drezna i �y� tak, jakby c�rka by�a co najmniej s�ynn� solistk�. Dowiedzia�em si� o tym nie od niej, tylko od os�b trzecich, i zamierza�em przywo�a� starego do porz�dku, gdy naraz nowe okoliczno�ci stan�y mi na przeszkodzie. Oto kr�l nafty, kt�ry od kilku dni przesta� mnie odwiedza�, przyszed� i rado�nie oznajmi� o swoich zar�czynach ze �piewaczk� Mart� Vogel. By�em nie tyle oszo�omiony, ile zaskoczony. Jak�e mog�o si� to sta� tak pr�dko? Wiedzia�em, �e Werner bywa� na jej koncertach, ale nie pos�dza�em go o tego rodzaju zamiary wobec niej. A Marta, czy kocha�a go? Ledwo mog�em w to uwierzy�. By� wprawdzie, milionerem, ale nie uwa�a�em go za kogo� godnego dla niej. Odwiedzi�em natychmiast Mart�. Znalaz�em j� w tak wy�mienitym i doskona�ym humorze, �e pomin��em milczeniem moje w�tpliwo�ci. Nie �yczy�em Marcie Wernera, poniewa� nie by� cz�owiekiem, kt�ry m�g�by j� uszcz�liwi�, nie mia�em jednak prawa miesza� si� do spraw osobistych mojej pupilki. Zamierza�a, po�lubi� milionera. Robi�a, jak si� jej ojciec wyra�a�, niezwykle dobr� parti�. Czy powinienem temu przeszkodzi�? Nie by�em na zar�czynach, a sw� nieobecno�� wyt�umaczy�em interesami. Werner jako dawny uciekinier nie posiada� �adnych dokument�w osobistych. Jak�e m�g� w tak kr�tkim czasie zdoby� potrzebne papiery? Tego nie wiem. Faktem jest, �e w cztery tygodnie po zar�czynach odby� si� �lub. Po�piech by� uzasadniony, wszak czas ju� by�o wraca� do Ameryki. Oczywi�cie, zaproszono mnie na wesele. Poszed�em jedynie ze wzgl�du na Mart�. Moja nieobecno�� zmartwi�aby j� bardzo. W dwie godziny po �lubie Werner by� tak pijany, �e musiano zaprowadzi� go do drugiego pokoju. Zjawi� si� ponownie dopiero po kilku godzinach i si�gn�� natychmiast po szampana. Niebawem by� zn�w wstawiony. I w�a�nie teraz pokaza� swoje prawdziwe oblicze. Che�pi� si� swymi milionami, bajdurzy� o smutnych latach m�odo�ci; aby pokaza�, jakie jest jego bogactwo, wylewa� strumienie szampana pod st�, � obrzuca� obecnych obelgami, a gdy pr�bowano go mitygowa�, odpowiada� takimi szyderstwami, �e wszyscy go�cie po kolei opuszczali dom weselny. Chcia�em uczyni� to samo, lecz Marta ze �zami w oczach prosi�a mnie tak gor�co, abym zosta�, �e uleg�em jej pro�bom. Zostali�my tylko � pa�stwo m�odzi, ja i krewni Marty. Werner nie przestawa� pi�. Panna m�oda spogl�da�a na mnie b�agalnie. Zrozumia�em jej niem� pro�b�. Z �artobliw� wym�wk� odebra�em ma��onkowi flaszk�. Skoczy� jak oparzony, wyrwa� mi butelk� z r�ki i zanim zd��y�em zareagowa�, rzuci� ni� w moj� stron�, miotaj�c przy tym obelgi. Wyszed�em bez s�owa. Nazajutrz oczekiwa�em go, przypuszczaj�c, �e przyjdzie mnie przeprosi�. Nie zjawi� si� jednak, tylko przys�a� list, w kt�rym bardzo ubolewa�, �e zawar� ze mn� znajomo��. Zauwa�y�, �e jestem przeciwny jego ma��e�stwu i wobec tego zabroni� �onie po�egna� si� ze mn�. Po up�ywie kilku dni odwiedzi� mnie Franciszek Vogel. Nie da� si� nam�wi�, aby wyjecha� do Ameryki. Odprowadzi� ich tylko do Bremerhaven. Przyni�s� mi od siostry kilka s��w napisanych przed odjazdem. Dzi�kowa�a za wszystko, co dla niej zrobi�em, jak r�wnie� za pob�a�liwo�� wobec m�a. Franciszek zosta� w Dre�nie. Otrzymywa� wsparcie od szwagra milionera, jednak�e nie do�� wystarczaj�ce. Od czasu do czasu przynosi� mi uk�ony od siostry. Z jego s��w wywnioskowa�em, �e Marta nie jest szcz�liwa, co nie mog�o usposobi� mnie przychylnie do Wernera. By� to pospolity ga�gan. Czyni�em sobie wyrzuty, �e nie usi�owa�em zapobiec temu zwi�zkowi. Po d�u�szym czasie wr�ci�em do Stan�w Zjednoczonych. Zosta�em wys�any z San Francisco do Meksyku jako korespondent; prze�y�em wiele interesuj�cych przyg�d, opisanych p�niej w ksi��ce, kt�r� zatytu�owa�em �Szatan�. Bez niespodzianek dotar�em do Teksasu, gdzie za pieni�dze zdobyte na �otrach, zakupi�em ziemi� dla emigrant�w i Playera. Przez d�u�szy czas bawi�em u nich, a nast�pnie pojecha�em wraz z Winnetou przez Llano Estacado do Nowego Meksyku i do Arizony na �owy i w odwiedziny do kilku plemion india�skich. St�d skierowali�my si� przez Nevad� do Kalifornii i San Francisco, gdzie Winnetou wymieni� na pieni�dze z�oty proszek i bry�ki, kt�re po drodze wydoby� ze swej tajemnej skrytki. My�leli�my o kilkudniowym jedynie pobycie w San Francisco. Bywali�my ju� niejednokrotnie w tym mie�cie. Znali�my je nie gorzej od ka�dego mieszka�ca, uwa�ali�my wi�c, �e mo�na lepiej sp�dzi� czas poza miastem, ni� na wa��saniu si� po znanych nam ulicach. Zamierzali�my wyruszy� w g�ry Sierra Nevada, do Utah i Colorado, gdzie mieli�my si� rozsta�, ja bowiem pragn��em powr�ci� przez Kansas i Missouri na Wsch�d, by wsi��� na okr�t, p�yn�cy do mojej ojczyzny. Szybko za�atwili�my interesy w San Francisco, wi�c �azili�my bez celu po mie�cie. Nosi�em jeszcze ubi�r Meksykanina, Winnetou za� przyodziany by� z india�ska, ale to nie zwraca�o niczyjej uwagi � takie zjawiska nale�� tam do codziennych. Po obiedzie zwiedzili�my s�ynne ogrody: Woodwarda, botaniczny i zoologiczny. Gdy zmierzali�my ku akwarium, spotkali�my trzy osoby, kt�re przygl�daj�c si� nam, zatrzyma�y si� w pobli�u. Nie zwr�ci�em na nie uwagi, byli to zapewne cudzoziemcy, kt�rych zainteresowa� charakterystyczny wygl�d Winnetou. Lecz gdy wymijali�my ich, us�ysza�em w mojej mowie ojczystej: ��Jako �ywo! Czy to nie doktor drezde�ski, kt�ry moje dzieciaki z biedy do Drezna wygmera�? Odwr�ci�em si� oczywi�cie natychmiast. Za mn� sta�y dwie panie i m�czyzna. Jedna z pa� nosi�a woalk�, nie mog�em przeto dostrzec jej twarzy. Druga mia�a wykwintny str�j, kt�ry jako� nie pasowa� do niej. Wygl�da�a, jak w po�yczonym ubraniu. Twarz jejmo�ci by�a sk�d� mi znajoma. Str�j jednak i spotkanie tu, w innym kraju, zaskoczy�y mnie. M�czyzna trzyma� si� jak prawdziwy Jankes, co nadawa�o mu do�� komiczny wygl�d. Dlatego zawo�a�em ze �miechem: ��Do licha! Czy to pan, naprawd�? Przedzierzgn�� si� pan w stuprocentowego Amerykanina! Tak, to by� muzykant Vogel, ojciec Franciszka i Marty. Wyprostowa� si� jeszcze bardziej i bij�c si� w piersi, odpowiedzia�: ��Nie tylko w Amerykanina, ale tak�e i w milionera. Niech no pan pomy�li: prawdziwe miliony! A co, nie zna pan mojej �ony i c�rki? Czy nie poznaje pan? ��Ojcze! � wtr�ci�a c�rka. � Wszak wiesz, �e wszystko zawdzi�czamy temu panu. Witam pana � zwr�ci�a si� do mnie, wyci�gaj�c r�k� i patrz�c na mnie uwa�nie. Po chwili zwr�ci�a si� do Apacza, poda�a mu r�wnie� d�o�, po czym zapyta�a: ��Jak d�ugo panowie tutaj zabawicie? ��Zapewne ju� jutro wyjedziemy z San Francisco. ��I nie zamierz� pan nas odwiedzi�? Czy to nie okrucie�stwo? Niech pan z nami pojedzie, prosz� pana z ca�ego serca! ��A ma��onek pani�? ��B�dzie szczerze uradowany. Ale prawdopodobnie w domu go nie ma. ��Dobrze, jad�. Pozwoli pani, �e si� tylko um�wi� z przyjacielem. ��Nie, ale� nigdy! Tyle s�ysza�am i czyta�am o s�ynnym wodzu, �e darz� go najg��bszym szacunkiem. Niech go pan zabierze z sob�. Winnetou nie rozumia� naszej rozmowy, gdy� by�a prowadzona po niemiecku. Lecz dla niego nie trzeba by�o s��w. Skoro wzi��em pod r�k� Mart�, zaj�� miejsce przy niej z prawej strony i kroczy� tak dumnie i z tak� godno�ci�, �e wszyscy przechodnie zwracali na nas uwag�. Przed ogrodem czeka� pow�z kr�la nafty. Tylko milioner m�g� sobie pozwoli� na taki pojazd i zaprz�g. Wsiedli�my i zaj�li�my miejsca na wprost Marty, po czym konie ruszy�y z kopyta. Spotkanie nasze tutaj, w San Francisco, nie zdziwi�o mnie bynajmniej. Lecz �e Wernerowie posiadali tu dom, to wyda�o mi si� dosy� dziwne. Dlaczego bowiem nie mieszkali na swych terenach naftowych? Naturalnie nie �mia�em o to wprost spyta� Marty, odpowied� sama szybko si� nasun�a. Pow�z zatrzyma� si� przed budynkiem, kt�ry w zupe�no�ci zas�ugiwa� na nazw� pa�acu. Ile� musia�y kosztowa� same kolumny marmurowej bramy! Nad nimi �wieci�y wielkie poz�acane litery. Nie zd��y�em odczyta�, musieli�my bowiem wysi���. Pomagali nam dwaj Murzyni, a w�a�ciwie usi�owali mnie i Winnetou pom�c. Nast�pnie wyprzedzili nas i w bogato urz�dzonym przedsionku otworzyli drzwi do ma�ej komnaty, umeblowanej niemal jak buduar. Weszli�my do �rodka. Ledwie pani domu usiad�a na kanapie, ta zacz�a si� szybko podnosi� do g�ry. By�a to winda mechaniczna, poruszana par�, w kszta�cie rozkosznego umeblowanego pokoiku. Wysiedli�my na drugim pi�trze w pokoju r�wnie� wspaniale urz�dzonym. Wida� tu by�o ogromny przepych. W�a�ciciel na pewno chcia� zaimponowa� bogactwem. Natomiast tu i �wdzie poustawiane drobiazgi wskazywa�y, �e pani domu usi�uje starania jego os�abi�. Zdawa�o si�, �e dopiero teraz Marta odzyska�a dawn� swobod�. Poda�a r�ce mnie i Winnetou i rzek�a bardzo serdecznie: ��Oto jeste�my w domu. Nie tak pr�dko pan�w wypuszcz�. Musi pan zosta� przez kilka dni, przez par� tygodni. Musi mi to pan przyrzec! Niepodobna by�o zado��uczyni� jej �yczeniu, z uwagi na jej m�a, z kt�rym nie chcia�em mieszka� pod jednym dachem. Odpowiedzia�em wi�c: ��Ch�tnie bym przysta�, gdyby to by�o mo�liwe. Ale musimy naprawd� jutro wyruszy�. ��O, ma pan czas, wiele czasu! Gdzie� na pustkowiu, gdzie �ciga pan wroga lub tropi przest�pc�, istotnie ka�da chwila jest cenna. Ale zbyt wiele czyta�am o panu, aby nie wiedzie�, �e nic pana nie nagli, skoro przebywa pan w takim mie�cie, jak San Francisco. ��Myli si� pani. Bardzo wa�ne powody sk�aniaj� nas� ��Prosz� pana, bez wybieg�w! � przerwa�a. � Pom�wmy ze sob� szczerze, ale to zupe�nie szczerze. M�j m�� jest powodem pa�skiej odmowy, czy� nie tak? Prosz� nie przeczy� i nie usprawiedliwia� si�. Zaraz panu dowiod�, �e b�dzie pan mile przez niego powitany. Natychmiast sprowadz� go z biura. Wybaczy pan, �e odejd� na chwil�. Wysz�a z pokoju. Wtedy. Winnetou rzek� do mnie: ��Ta squaw jest tak pi�kna, �e nigdy r�wnie pi�knej kobiety nie widzia�em. M�j brat niech mi powie, czy ona ma m�a? ��Owszem. ��Kim jest jej m��? ��Dawnym obie�y�wiatem, pochodz�cym z mojej ojczyzny, kt�ry dorobi� si� maj�tku na odkryciu nafty. ��A gdzie on j� pozna�? ��W ojczystym kraju. Przed dwudziestu miesi�cami przyjechali do Ameryki. Apacz zamy�li� si� na chwil�, po czym rzek�: ��W�wczas Old Shatterhand r�wnie� przebywa� w ojczy�nie. M�j brat zna� j� wtedy? ��Tak. ��A zatem za twoj� spraw� zosta�a �on� tego cz�owieka. Howgh! Gdy wymawia� s�owo �howgh�, co zdarza�o si� tylko w zako�czeniu ostrze�enia lub kategorycznego twierdzenia, by� to znak niezawodny, �e jest pewny swoich s��w i �e nie pozwoli si� wprowadza� w b��d. Tym razem zdumiewa�a mnie jego przenikliwo��, odgaduj�ca to, czego nikt inny nigdy nie potrafi�by dostrzec. Wkr�tce wr�ci�a Marta. Oznajmi�a z determinacj� odbijaj�c� si� w wygl�dzie i mowie: ��Mego m�a, niestety, nie ma w biurze. Interesy tak go poch�aniaj�� Westchn�a, ale to odnosi�o si� raczej do niej samej, ni� do jego przepracowania. ��Interesy? � zapyta�em. � Wszak ma pracownik�w, na kt�rych mo�e polega�? ��No tak, ale sprawy s� cz�sto tak powik�ane, a wsp�lnik nie bardzo si� nimi zajmuje, wi�c ci�ar spada na mego m�a. ��Powik�ane, powiada pani? Nie rozumiem dlaczego. Wsp�lnik za�, pan Ackermann, wydaje mi si� z tego, co o nim s�ysza�em, przedsi�biorczym i zacnym cz�owiekiem. ��Ackermann? Nie o nim my�la�am, on ju� nie jest naszym wsp�lnikiem. Obecny wsp�lnik nazywa si� Potter i nie jest Niemcem, ale Jankesem. ��Dlaczego m�� pani zerwa� z Ackermannem i� ��A dlaczego pan pyta o to? Ach, teraz sobie u�wiadamiam, �e pan nie wie o niczym. Czy nie odczyta� pan napisu na frontonie pa�acu? ��Nie. ��A wi�c nie wie pan, �e m�j m�� jest obecnie wsp�w�a�cicielem banku handlowo � rolniczego? ��Nie mia�em poj�cia. Bank? Hm. Ale poza tym posiada jeszcze Oil�Swamp? ��Nie. Rozsta� si� z Ackermannem i z ca�ym koncernem. ��Ale dlaczego, dlaczego? ��Pyta pan w spos�b budz�cy trwog�, panie doktorze! Nie podoba�o mu si� tam nad bagnami, a tak�e mnie i moim rodzicom odpowiada� bardziej pobyt w mie�cie. Poznali�my Pottera, kt�ry jest przedsi�biorczym businessmanem, mimo �e przewa�nie zrzuca obowi�zki na barki mego m�a. Us�uchali�my jego rady. M�� odst�pi� swych praw do Oil�Swamp za trzy miliony dolar�w. Przyjechali�my do miasta i za�o�yli�my now� firm�. ��Ile wp�aci� Potter do sp�ki? ��Nic. M�j m�� w�o�y� kapita�, Potter za� fachowo��. Wszak pan wie, �e Werner nie mia� �adnego wykszta�cenia handlowego. ��Dlaczego zamieni� pewne przedsi�biorstwo na niepewne? ��Uwa�a pan nasz� obecn� sytuacj� za niepewn�? ��Nie mog� wyrazi� swego s�du, albowiem nie znam firmy. Wiem tylko tyle, �e dawny wsp�lnik Ackermann by� cz�owiekiem godnym zaufania. ��Potter tak�e zas�uguje na zaufanie. Ale s�ysz�, �e nadchodz� moi rodzice. Nie m�wmy przy nich o tych sprawach. Nie chcia�abym ich martwi� w�tpliwo�ciami, kt�re zapewne s� bezpodstawne. Winda przywioz�a oboje rodzic�w. ��Jeste�my! � zawo�a� by�y muzykant, wchodz�c wraz z �on� do pokoju. � I nie szybko wyjdziemy � doda� po chwili. ��Mimo to nied�ugo b�dziecie si� cieszy� obecno�ci� naszego mi�ego krajana � rzek�a Marta. � Zamierza bowiem wkr�tce nas opu�ci�. ��To niemo�liwe! ��Wr�cimy jeszcze do tego tematu. Przede wszystkim poprosimy pan�w, aby zostali na obiad. W�wczas przyjdzie Werner i sk�oni ich, aby d�u�ej u nas go�cili. Chwilowo ja i mama b�dziemy zaj�te. Zaprowad�, ojcze, tych pan�w do palarni i zabaw przez kr�tk� chwil�. Udali�my si� za starym, do palarni. Panowa� tu nie mniejszy przepych i nadmiar z�ota ni� w innych pokojach. Stary poczciwy Vogel nie czu� si� dobrze po�r�d tych mebli, obraz�w i �ciennych lichtarzy. Nie wiedzia�, gdzie podzia� r�ce i nogi, a� wreszcie usiad� w bujanym krze�le, poniewa� by�o najni�sze i najbardziej wygodne. W dawnej swej izbie siadywa� przewa�nie na niskich sto�kach. Wzi��em bez zaproszenia cygaro, co r�wnie� uczyni� Winnetou, kt�ry nie m�g� niestety bra� udzia�u w rozmowie, bo nie zna� niemieckiego. ��Teraz jeste�my sami � zacz�� stary � tylko sami m�drzy ludzie. Mo�emy szczerze pogwarzy�. Jak pan my�li, co? ��Naturalnie � potwierdzi�em. ��Co w�a�ciwie pan s�dzi o milionerze, o moim zi�ciu? ��Nie znam go. ��Przecie� pozna� go pan w Niemczech? ��Bardzo powierzchownie. Od tego czasu nie widzia�em go i nic o nim nie s�ysza�em. ��Hm, tak. Powinien by� co najmniej napisa� do pana. Ale niedobrze o panu gada. ��A to z jakiego powodu? ��Ano tak sobie, bez powodu. Codziennie ju� od samego rana zaczyna popija� alkohol, i tak przez ca�e dnie. ��Co te� pan m�wi? ��Tak jest, tak. ��A co na to pa�ska c�rka? ��Co ona biedna mo�e? Nie ma nic do powiedzenia. ��A wi�c a� tak? Niepi�kne to �ycie� ���yj� jak pies z kotem. Bywa, �e przez ca�y bo�y dzie� nie przem�wi� do siebie �adnego s�owa, chyba �e Werner przyjdzie na obiad. ��Czy tak by�o od pocz�tku? ��Nie. W Oil�Swamp by�o inaczej. �yli�my tam w wielkiej zgodzie. Ale odk�d mister Potter zosta� naszym wsp�lnikiem, wszystko si� zmieni�o. Wie pan, ten Potter to nawet bardzo mi si� podoba. A jak on spogl�da na moj� c�rk�! ��Pa�ska c�rka �ali�a si�, �e Werner ci�ko pracuje. ��Babskie gadanie! Niech pan nie wierzy. Potter ma na g�owie ca�y interes. Ci�gle gdzie� p�dzi, pisze i haruje przez ca�y dzie�. A Werner to tylko leniuchuje. Jest cz�onkiem klub�w i innych towarzystw, gdzie si� r�nie w karty i pije na um�r. By�by os�em,; gdyby tego nie robi�, bo milionami potrz�sa i mo�e sobie na wszystko pozwoli�. Ano, niech Potter za niego robi! Nie przestawa� gada�. Pl�t�, co mu �lina na j�zyk przynios�a, zach�ystywa� si� milionami swego zi�cia i nie i zdawa� sobie sprawy, �e stan ich interes�w i stosunk�w rodzinnych przera�a� mnie. Nie wiedzia�em, czy Marta kocha m�a. Je�li go nawet nie kocha,;; to stara si� to ukry�. Podczas pierwszych tygodni �yli ze sob� dobrze, a� do czasu zjawienia si� Pottera. Zupe�nie jasno uprzytomni�em sobie, �e ten Jankes zmierza ku zagarni�ciu maj�tku; Wernera, kt�ry obdarzy� go bezgranicznym zaufaniem i grz�z� przez to coraz bardziej w pu�apk�, w kt�rej szykowano mu kompletn� finansow� ruin�. Potter chcia� Wernera doprowadzi� do bankructwa, aby nast�pnie wraz z maj�tkiem zabra� mu jego pi�kn� i m�od� �on�. C� mog�em uczyni�? Zdemaskowanie �otra wymaga�oby czasu, zapewne d�ugiego, a mo�e zreszt� by�o ju� za p�no. Musia�bym wejrze� tak�e w interesy firmy, co spotka�oby si� niezawodnie z oporem obu wsp�lnik�w. �atwo mog�em pogorszy� sytuacj�. Podczas gadania starego bi�em si� z my�lami, w ko�cu jednak postanowi�em w og�le nie interweniowa�. Niebawem przysz�a pani Vogel i poprosi�a nas do sto�u. Marta nie przys�a�a po nas s�u��cego, gdy� chcia�a nada� przyj�ciu ciep�y i przyjacielski charakter. By�o to skromne przyj�cie. Spostrzeg�em, �e Marta jak gdyby wewn�trznie od�y�a. Podczas obiadu panowa�a niezmiernie mi�a atmosfera, jak za naszych dawnych spotka�. Powstawszy od sto�u, zapalili�my cygara, podczas gdy pani domu wysz�a do s�siedniego pokoju, gdzie znajdowa�o si� pianino. Najpierw zabrzmia�y melodyjnie d�wi�ki samego instrumentu, a nast�pnie rozleg� si� przepi�kny g�os by�ej �piewaczki. By�em odwr�cony ty�em do wej�cia. Winnetou siedzia� przy mnie i s�ucha� z zapartym tchem. Nie rozumia� ani s�owa, ale by� oczarowany pi�kn� pie�ni�. Naraz twarz jego przybra�a inny wyraz. Z napi�ciem wpatrywa� si� we drzwi i uczyni� ruch, jak gdyby chcia� wsta� z krzes�a. Odwr�ci�em si� czym pr�dzej. Za mn� w otwartych drzwiach stali dwaj m�czy�ni, kr�l nafty i, jak si� p�niej dowiedzia�em, Potter. By� to m�ody cz�owiek, dobrze zbudowany. Jego twarz przybra�a wyraz oczekiwania. Zaczerwienione oczy Wernera wpi�y si� we mnie z�owrogo. Chwia� si� na nogach. Wida� by�o, �e jest pijany jak bela. Poniewa� nosi�em str�j meksyka�ski, przeto nie pozna� mnie, dop�ki si� nie odwr�ci�em. Teraz, patrz�c na mnie, �cisn�� pi�ci i zataczaj�c si� ruszy� w moj� stron�. Wykrzykiwa� z w�ciek�o�ci�: ��To �otr, kt�ry chcia� odstr�czy� ode mnie �on�! I wa�y� si� tu przyj�� dzisiaj? A ona �piewa mu t� pie��? Do wszystkich diab��w, Potter, bierz go! Ko�ci mu po�ami�! Potter zbli�a� si� ku mnie. Podnios�em si� wolno z krzes�a. Nie zd��y�em jeszcze podej��, gdy do pokoju wbieg�a Marta. S�ysz�c g�os m�a, przerwa�a �piew, przybieg�a natychmiast, stan�a mi�dzy mn� a wsp�lnikami i wyci�gaj�c r�ce, rzek�a: ��Ani kroku dalej! Obra�asz nie tylko mnie i moj� cze��, ale i siebie samego! ��Id� precz! � krzykn�� m��. � Musz� si� z nim rozm�wi�. A z tob� p�niej si� rozprawi�! ��Nie ust�pi� ani kroku! Spotka�am przypadkowo pana doktora i zaprosi�am go tutaj. Chcesz zniewa�y� naszego go�cia? ��Go�cia? Go�cia? � roze�mia� si� szyderczo. � Potter jest moim go�ciem. Jego zaprosi�em! Temu za� znachorowi i gryzipi�rkowi wybij� z g�owy amory do ciebie. Potter, ruszaj! Zbijemy go na kwa�ne jab�ko! Id� precz, kobieto! Chwyci� j� za r�k�, ale natychmiast pu�ci�, albowiem przy nim stan�� Winnetou. Jeden rozkazuj�cy ruch Apacza wystarczy�, aby obaj napastnicy cofn�li si� o par� krok�w. ��Kt�ry z was jest w�a�cicielem tego domu? � zapyta� Winnetou najczystsz� mow� angielsk�. ��Ja � odpowiedzia� Werner, z trudno�ci� utrzymuj�c r�wnowag�. ��Jestem Winnetou, w�dz Apacz�w. S�ysza�e� o mnie? ��Do diab�a! Winnetou, Winnetou!! ��Tak, to moje imi�. S�ysz�, �e je znasz. Ale nie wiem, czy znasz tak�e moje cechy charakteru i czyny. Nie pr�buj do�wiadcza� ich na sobie. S�uchaj uwa�nie, co ci powiem! Tu oto stoi m�j przyjaciel i brat, Old Shatterhand. Spotkali�my twoj� �on�. Zaprosi�a nas, wi�c przyszli�my z ni� tutaj. Zjedli�my obiad i wys�uchiwali�my jej �piewu. To wszystko. Nic innego si� nie zdarzy�o. Je�eli za to jednak j� ukarzesz, nie minie ci� zemsta Winnetou. Moja w�adza si�ga a� do serca tego miasta, do najskrytszych zakamark�w najg��bszych piwnic w najbardziej zapad�ych domach. Ka�� ci� �ledzi�. Szepnij tylko swej squaw z�e s�owo, a kt�ry� z moich Apacz�w odpowie ci no�em. Teraz wiesz zatem, czego sobie �ycz�. Je�li nie us�uchasz, zginiesz niechybnie! Potem si�gn�� do pasa, wyci�gn�� monet�, i k�ad�c na stole, doda�: ��Oto zap�ata za to, co zjedli�my. Old Shatterhand i Winnetou nie chc� �adnych dar�w, albowiem s� od ciebie bogatsi. Powiedzia�em! Werner nie �mia� nic rzec. Sta� jak skarcony sztubak. Potter mia� min� cz�owieka zgorszonego, ale mo�na by�o pozna�, �e w g��bi serca odczuwa zadowolenie. Po�o�y�em r�k� na jego ramieniu i zapyta�em: ��Master, s�ysza� pan moje imi� i wie, kim jestem? ��Tak � odpowiedzia�. ��Przejrza�em pa�skie zamiary. Post�puj pan ogl�dniej ze swoim wsp�lnikiem, inaczej nie b�dzie dla ciebie lito�ci. Wr�c� i rozprawi� si� z panem, ale nie wed�ug paragraf�w waszych ksi�g i akt�w, tylko wed�ug surowych praw prerii. Pa�ski wsp�lnik opowie panu o mnie. Niech pan nie my�li, �e on mnie zgn�bi�, i nie s�dzi, �e b�d� wobec pana tak pob�a�liwy, jak by�em wobec niego w Niemczech. Aby panu pokaza�, �e m�wi� ca�kiem powa�nie, wycisn� piecz�� Old Shatterhanda na pa�skich ramionach. Praw� r�k� obj��em jego rami� i �cisn��em mocno. Wyda� nie okrzyk, ale wr�cz zawy�. Zaraz potem wyszed�em wraz z Winnetou, nie ogl�daj�c si� za siebie. Wsiedli�my do windy. Za naci�ni�ciem guzika zjechali�my na d� i opu�cili�my pa�ac, kt�ry wed�ug moich przypuszcze�, mia� wkr�tce sta� si� domem niedoli. Nazajutrz wyjechali�my z San Francisco, a po trzech miesi�cach w Hole in Rock rozstali�my si� na trzydzie�ci miesi�cy. Winnetou zatrzyma� mojego konia. Um�wili�my si� dok�adnie co do miejsca i czasu przysz�ego spotkania, jak to dot�d czynili�my zgodnie z naszym zwyczajem. Par� miesi�cy bawi�em w rodzinnym domu. Nast�pnie wyruszy�em w �wiat, tym razem na Wsch�d, gdzie sp�dzi�em dwadzie�cia miesi�cy. Po powrocie pogr��y�em si� w ksi��kach i bardzo ma�o wychodzi�em na spacery. Tylko raz na tydzie� odwiedza�em towarzystwo �piewacze, kt�rego by�em i jestem dotychczas honorowym cz�onkiem. To by�a w�wczas jedyna moja rozrywka. Kt�rej� soboty siedzieli�my po �wiczeniach i naradzali�my si� nad urz�dzeniem koncertu na cele dobroczynne, gdy do naszego pokoju wszed� gospodarz i zameldowa�: ��Dwaj obcy przyszli do pana. ��Kt� to? ��Nie znam ich. Jeden jest m�odym, bardzo przystojnym m�czyzn�, drugi za� kolorowy. Nie m�wi nic, nie zdj�� nawet kapelusza, a patrzy� na mnie tak, �e zrobi�o mi si� nieswojo. ��Szarlieh! � rozleg�o si� spoza uchylonych drzwi. Skoczy�em na r�wne nogi. To Winnetou zwyk� tak wymawia� moje imi�! I oto sta� tutaj, za drzwiami! Winnetou, najznakomitszy w�dz Apacz�w w Dre�nie! Ach, jak�e wygl�da� ten niezwyci�ony wojownik! Ciemne spodnie i ciemna przepasana kamizelka, kr�tki surdut, w r�ce mocna laska, na g�owie wysoki cylinder, kt�rego nie zdj��. Opowiadam to wszystko w skr�cie. Mog� chyba nie nadmienia�, �e moje zdziwienie, ba, moje oszo�omienie by�o nie mniejsze ni� m�j zachwyt. Skoczy�em ku Winnetou, on za� ku mnie. Padli�my sobie w obj�cia, �ciskaj�c si� i ca�uj�c jak bracia, po czym wybuchn�li�my g�o�nym �miechem, co si� Apaczowi pierwszy raz zdarzy�o. Wygl�d jego Old Shatterhanda by� tak potulny, a posta� najm�niejszego wojownika Apacz�w tak �agodna i �mieszna, �e trzeba by�o nie lada opanowania, aby m�c si� powstrzyma� od �miechu. Winnetou nie czeka� powrotu gospodarza, tylko poszed� za nim. Teraz zbli�y� si� r�wnie� drugi m�czyzna, kt�ry mu towarzyszy�. By� to nie kto inny, tylko Franciszek Vogel, brat Marty. Wszyscy obecni �piewacy znali Winnetou z moich opowiada�. Jakie� rozleg�y si� okrzyki, gdy wymieni�em jego imi�! Z pocz�tku nie chcieli wierzy�. Nie mogli sobie wodza inaczej wyobrazi�, jak w znanym ubiorze ze srebrn� strzelb�. Wiedzia�em, dlaczego nie zdejmowa� cylindra, chowa� bowiem pod nim swoje obfite ciemne w�osy. Kiedy go zdj��, w�osy wypad�y i okry�y niby p�aszcz ramiona i plecy Apacza. Teraz uwierzono, �e jest to sam Winnetou. Wszystkie r�ce wyci�gn�y si� ku niemu, a natchniony basista zawo�a�: ��Po trzykro� wiwat! � Pozostali spe�nili wiwat rado�nie i g�o�no. Jak�e cz�sto prosi�em dawniej Winnetou, aby pojecha� ze mn� do Niemiec lub mnie odwiedzi�. Zawsze nadaremnie! Skoro teraz przyby� i to tak niespodzianie, musia� mie� wielce donios�e powody. Widzia�, �e jestem ciekaw, lecz kiwn�� tylko g�ow� i rzek�: ��Niechaj m�j brat sobie nie przeszkadza. Poselstwo moje jest wa�ne, ale skoro up�yn�� tydzie�, a nawet wi�cej, to mo�e min�� jeszcze godzina. ��Jak�e mnie znalaz�e�? ��Wszak Winnetou nie jest sam. M�oda bia�a twarz, kt�ra nazywa si� Vogel, przyby�a ze mn� i zaprowadzi�a mnie do twego mieszkania. Powiedziano, �e� poszed� tam, gdzie �piewaj�, a ja chcia�em us�ysze� �piew. Wi�c jestem. P�niej wr�cimy do twego mieszkania, gdzie dowiesz si�, z jakiego powodu przeprawi�em si� przez wielkie morze. ��Dobrze. B�d� cierpli wie czeka� i z przyjemno�ci� pozwalam ci pos�ucha� �piewu. Z rado�ci� zgodzono si� spe�ni� �yczenie Winnetou. Usiedli�my wraz z Voglem przy odleg�ym stoliku przy piwie, kt�re Winnetou popija� bardzo ch�tnie, ale te� bardzo umiarkowanie. Zacz�y si� popisy, kt�re szybko przemieni�y si� w koncert. �piewacy byli dumni z tego, �e s�ucha ich tak s�ynny cz�owiek. Mog�o by� ko�o p�nocy, gdy Apacz oznajmi�, �e us�ysza� ju� dosy�. Ch�tnie by go zatrzymano do rana, a mo�e nawet i d�u�ej. Podzi�kowa� serdecznie �piewakom i wyszli�my. Skoro przybyli�my do domu, obejrza� si� dok�adnie doko�a, dotkn�� ka�dego przedmiotu i przymkn�� oczy, aby wbi� sobie to wszystko g��boko w pami��. Zdj��em ze �ciany dwie fajki pokoju, nape�ni�em i poda�em mu jedn�, Vogla pocz�stowa�em papierosem. Gdy nast�pnie usiad�em z najlepszym, najwierniejszym i najszlachetniejszym mym przyjacielem na kanapie, rzek� po chwili: ��Przybyli�my za spraw� pi�knej bia�ej squaw, kt�r� odwiedzili�my swego czasu w San Francisco. ��Ach, w sprawie Marty, pa�skiej siostry? � zwr�ci�em si� do Franciszka. ��Niestety, tak! � odpowiedzia� Vogel. � Nie opowiem panu nic pocieszaj�cego. Przebywa�em cztery miesi�ce w Ameryce. ��To nied�ugo. ��Tak, ale dla mnie nazbyt d�ugo, Te miesi�ce by�y niczym lata ca�e, albowiem przynios�y mi tylko gorzkie rozczarowanie. M�j szwagier zbankrutowa�. ��A wi�c moje przewidywania� Jak�e si� rzecz ma z Potterem, jego wsp�lnikiem? ��Ten jest tak�e, rozumie si�, bankrutem. ��Nie s�dz�. Ta pijawka wyssa�a do szpiku ko�ci pa�skiego szwagra i schowa�a sobie jak�� znaczn� sumk�. Czy to bankructwo ze szkod� wierzycieli? ��Nie. Nikt nie straci� grosza. ��Nikt nie straci� grosza, a jednak og�oszono upad�o��? A zatem ca�y maj�tek zosta� w tak kr�tkim czasie roztrwoniony? Jak�e to si� sta� mog�o? ��Wskutek rujnuj�cych spekulacji Pottera. M�j szwagier przekaza� mu prowadzenie ca�ego interesu. ��Mo�na to by�o przewidzie�. Potter zbli�y� si� do pa�skiego szwagra od razu z zamiarem zrujnowania go doszcz�tnie. Gdyby tak nie by�o, maj�tek nie stopnia�by tak b�yskawicznie. Rzekomo przepu�ci� wszystko na spekulacjach, ale istotnie nabi� sobie t�gi trzos. Przypuszczam jednak, �e mo�na go b�dzie zdemaskowa�. ��Nie s�dz�, gdy� w takim razie nie przebywa�by w San Francisco, lecz ukry�by si� na odludziu. M�j szwagier oczywi�cie straci� wszystko. Odebra� rodzinie resztki i przepija, wa��saj�c si� od szynku do szynku. Z ostatnim groszem przepije rozum. ��A rodzina? ��Z rodzin� jest bardzo �le. Kiedy przyjecha�em do Ameryki, nikt si� krachu nie spodziewa�. Liczy�em na Wernera. S�dzi�em, �e dzi�ki jego pomocy zdo�am si� pr�dko wybi�. Lecz po trzech tygodniach nast�pi� krach. By�em zbyteczn� g�b� do wy�ywienia. Rodzice rozpaczali. Jedynie Marta zachowa�a r�wnowag� ducha i my�la�a o �rodkach zaradczych. Pomaga�em jej, strzeli�a nam do s�owy zbawienna my�l. Z pocz�tku wystarczy�a got�wka, kt�r� uzyskali�my ze spieni�enia zb�dnych rzeczy. Pomy�leli�my o panu. Gdyby pan by� w Ameryce, to na pewno wspom�g�by nas rad� i uczynkiem. Ale, niestety, pana nie by�o. W�wczas B�g sprowadzi� do naszego domu Winnetou. ��Jak to? Przyszed� do was do domu ��Tak. ��Niemo�liwe! Po naszych prze�yciach w tym domu, nigdy bym nie s�dzi�, �e Winnetou jeszcze przest�pi jego pr�g. ��To by� inny dom. Wyrzucono nas po prostu z pa�acu, wi�c wynaj�li�my ma�e mieszkanie. Na szcz�cie Apacz przyby� do San Francisco, przypomnia� sobie o nas, dowiedzia� si� o wszystkim i przyszed� pocieszy� Wstydz� si� niemal powiedzie�: da� nam pieni�dze. Nie chcieli�my przyj�� ale zapewni�, �e wkr�tce b�dziemy i stanie zwr�ci� mu po�yczk�. Zapowiedzia�, �e rozm�wi si� z Potterem odt�d nie spuszcza� go z oka. Lecz oto nadesz�o pismo urz�dowe z Nowego Orleanu, oznajmiaj�ce o �mierci naszego wujka, brata mojej matki. ��Aha, przypominam sobie. Pa�ska babka opowiada�a niegdy�, �e mia�a syna, kt�ry wyjecha� do Ameryki i nie dawa� znaku �ycia. Przypuszcza�a, �e zgin�� po drodze. ��Tak jest. Ale nie umar�, by� tylko wyrodnym synem. Umar� niedawno jako milioner. W ka�dym razie tak oznajmi�y nam w�adze. ��Nie bardzo wierz� w takie bogactwo. Przekona� si� pan, jak� ni warto��, gdy wp