8728

Szczegóły
Tytuł 8728
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8728 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8728 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8728 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

VIRGINIA WOOLF Orlando Dla V. Sackville-West PODZI�KOWANIA W napisaniu tej ksi��ki dopomogli mi liczni przyjaciele. Wielu z nich ju� nie �yje, a ich nazwiska owiane s� tak� s�aw�, �e ledwie �miem je wymieni�, a ponadto odbiorca nie mo�e bez ko�ca czyta�, a ja bez ko�ca pisa� o wiekuistym d�ugu, jaki zaci�gn�am wobec Daniela Defoe, Sir Thomasa Browne�a, Sterne�a, Sir Waltera Scotta, Lorda Macaulaya, Emily Bronte, De Quinceya i Waltera Patera by wymieni� tych, kt�rzy pierwsi przychodz� mi do g�owy. Inni, cho� na sw�j spos�b nie ust�puj� s�aw� wy�ej wymienionym, jeszcze �yj�, co czyni ich mniej gro�nymi. Szczeg�ln� wdzi�czno�� winna jestem Mr C. P. Sangerowi, bez kt�rego wiedzy na temat prawa w�asno�ci ksi��ka ta nigdy by nie powsta�a. Rozleg�a i nietuzinkowa erudycja Mr Sydneya Turnera ocali�a mnie, mam nadziej�, od palni�cia �a�osnych byk�w. Mia�am przywilej - ja jedyna potrafi� oceni� jak ogromnie cenny - skorzystania ze znajomo�ci j�zyka chi�skiego Mr Arthura Waleya. Madame Lopokova (Mrs J. M. Keynes) zechcia�a poprawi� m�j rosyjski. Niezr�wnanej sympatii i wyobra�ni Mr Rogera Fry�a zawdzi�czam ca�e moje skromne rozumienie sztuki malarskiej. W innej dziedzinie skorzysta�am, mam nadziej�, na wnikliwej, cho� surowej krytyce mego siostrze�ca, Mr Juliana Bena. Waloru niestrudzonych bada� Miss M. K. Snowdon w archiwach Harrogate i Cheltenham nie umniejsza ich ca�kowita nieskuteczno��. Inni przyjaciele pomogli mi na zbyt rozmaite sposoby, by je tutaj wyszczeg�lni�. Niechaj zatem wolno mi b�dzie ograniczy� si� do nast�puj�cych os�b: Mr Angus Davidson; Mrs Cartwright; Miss Janet Case; Lord Berbers (kt�rego znajomo�� el�bieta�skiej muzyki okaza�a si� nieoceniona); Mr Francis Birrell; m�j brat, Doktor Adrian Stephen; Mr F. L. Lucas; Mr i Mrs Desmond Maccarthy; ten najbardziej inspiruj�cy z krytyk�w, m�j siostrzeniec, Mr Clive Bell; Mr G. H. Rylands; Lady Colefax; Miss Nenie Boxall; Mr J. M. Keynes; Mr Hugh Walpole; Miss Violet Dickinson; Wielebny Edward Sackville-West; Mr i Mrs St. John Hutchinson; Mr Duncan Grant; Mr i Mrs Stephen Tomlin; Lady i Mr Ottoline Morrell; moja te�ciowa, Mrs Sidney Woolf; Mr Osberta Sitwella; Madame Jacques Raverat; pu�kownik Cory Bell; Miss Valerie Taylor; Mr J. T. Sheppard; Mr i Mrs T. S. Eliot; Miss Ethel Sands; Miss Nan Hudson; m�j siostrzeniec Mr Quentin Bell (z dawna ceniony wsp�pracownik literacki); Mr Raymond Mortimer; Lady Gerald Wellesley; Mr Lytton~ Strachey; wicehrabim Cecil; Miss Hope Mirrlees; Mr E. M. Forster; Wielebny Harold Nicolson; i moja siostra, Vanessa Bell - nie mo�emy jednak dopu�ci�, by lista sta�a si� zbyt d�uga, a pr�cz tego ju� jest nazbyt szumna. Bowiem cho� mnie nazwiska te przywodz� na pami�� najmilsze prze�ycia, w czytelniku niechybnie rozbudz� oczekiwania, kt�rych ksi��ka w �adnej mierze spe�ni� nie mo�e. Zako�cz� wi�c podzi�kowaniami wobec urz�dnik�w British Museum i Archiwum Narodowego za ich �yczliwo��; wobec mej siostrzenicy Angeliki Bell za przys�ug�, kt�r� tylko ona mog�a mi wyrz�dzi�, jak r�wnie� wobec mego m�a za cierpliwo��, z jak� nieodmiennie pomaga� mi w badaniach i za g��bok� wiedz� historyczn�, kt�rej te stronice zawdzi�czaj� ca�� wiarygodno��, do jakiej mog� pretendowa�. Nareszcie podzi�kowa�abym, gdybym nie zgubi�a jego nazwiska i adresu, pewnemu d�entelmenowi z Ameryki, kt�ry dobrowolnie, z czystego umi�owania wiedzy, zwr�ci� moj� uwag� na b��dy w przestankowaniu, botanice, entomologii, geografii i chronologii mych poprzednich dzie�; mam nadziej�, �e i tym razem nie odm�wi mi swych us�ug. I By� - bowiem jego p�e� nie pozostawia�a �adnych w�tpliwo�ci, aczkolwiek �wczesna moda wcale jej nie podkre�la�a - w trakcie szlachtowania g�owy Maura, kt�ra ko�ysa�a si� zwieszona z krokwi. Przybra�a kolor, jak r�wnie�, w przybli�eniu, kszta�t pi�ki, wy��czywszy zapad�e policzki i kosmki zmierzwionych, wysch�ych w�os�w. Ojciec Orlanda, a mo�e dziadek, str�ci� j� z bark�w ogromnego poganina, kt�ry wy�oni� si� z nag�a przy ksi�ycu po�r�d barbarzy�skich p�l Afryki. Teraz ko�ysa�a si�, powoli, bez ustanku, w podmuchu, kt�ry niestrudzenie wietrzy� poddasze olbrzymiego domu szlachcica poganob�jcy. Antenaci Orlanda je�dzili po polach z�otog�owiu, po polach kamienistych, po polach nawadnianych obcymi rzekami, i nastr�cali wiele g��w rozmaitych ma�ci, by przywie�� je i podwiesi� na krokwiach. Orlando poprzysi�g� sobie p�j�� w ich �lady. Ale �e mia� tylko szesna�cie lat, za ma�o, by cwa�owa� po Afryce czy Francji, wymyka� si� od towarzystwa matki i pawi w ogrodzie, by p�j�� na poddasze, gdzie d�ga� i pru� powietrze po�yskuj�cym brzeszczotem. Zdarza�o mu si� przeci�� sznur, a gdy czaszka spada�a z �oskotem na pod�og�, po rycersku podwi�zywa� j� na powr�t ju� poza zasi�giem klingi, tak �e wr�g z triumfem szczerzy� na� z�by przez spierzch�e, czarne wargi. Czaszka buja�a si� tam i z powrotem, bowiem dom, w kt�rym mieszka� na poddaszu, by� tak olbrzymi, �e wiatr zda� si� wzi�� go we w�adanie, dmi�c raz z tej, raz z tamtej strony, czy to zim�, czy latem. Zielony arras z my�liwymi falowa� bez ustanku. Antenaci Orlanda byli szlachcicami, odk�d pojawili si� na �wiecie. Wyp�yn�li z p�nocnej mg�y w koronetach na g�owach. Czy� pasma cienia i ��te ka�u�e nakrapiaj�ce pod�og� nie by�y dzie�em s�o�ca, kt�re wpada�o przez witra� z olbrzymim herbem rodowym? Orlando sk�pany by� w ��cieniu herbowego lamparta. Gdy po�o�y� d�o� na parapecie, by rozewrze� okiennice, natychmiast, jak skrzyde�ko motyla, zabarwi�a si� na czerwono, niebiesko i ��to. Ci, kt�rzy znajduj� upodobanie w symbolach i ich rozszyfrowywaniu, zechc� mo�e zauwa�y�, �e cho� kszta�tne nogi, wypr�ony tors i krzepkie ramiona ozdobione by�y rozmaitymi odcieniami herbowego �wiat�a, twarz Orlanda, kt�ry wypchn�� po��wki okna, o�wietla�o jedynie s�o�ce. Trudno by�oby znale�� twarz szczersz�, wznio�lejsz�. Szcz�liwa matka, kt�ra go powi�a, jeszcze szcz�liwszy biograf, kt�ry �ywot jego spisuje! Ni ona nie zazna strapienia, ni on nie b�dzie si� ucieka� do pomocy powie�ciopisarza czy poety. Pod��y od czynu do czynu, od zaszczytu do zaszczytu, od urz�du do urz�du, a za nim �ywotopis, a� dotr� tam, gdzie spe�nione zostan� ich najwy�sze aspiracje. Wystarczy�o spojrze� na Orlanda, by wiedzie�, �e na tak� w�a�nie miar� zosta� skrojony. Rumie�ce jego policzk�w porasta� brzoskwiniowy meszek. Meszek na g�rnej wardze nieledwie by� g�stszy ani�eli na policzkach. Usta by�y kr�tkie i nieco naci�gni�te na z�by, kt�re biela�y ol�niewaj�co jak migda�y. Szpiczasty nos stercza� kr�tko i w�z�owato. W�osy mia� ciemne, uszy drobne, �ci�le przyleg�e do g�owy. Szkoda, �e nie mo�na zako�czy� tego inwentarza m�odzie�czej urody, nie wspomniawszy o czole i oczach! Szkoda, �e ludzie rzadko rodz� si� pozbawieni tych przymiot�w, bowiem gdy tylko spojrzymy na stoj�cego przy oknie Orlanda, musimy przyzna�, �e mia� oczy jak fio�ki na deszczu, tak wielkie, i� zdawa�a si� je rozsadza� woda; �e czo�o, pomi�dzy medalionami skroni, wysklepione by�o jak marmurowa kopu�a. Skoro tylko spojrzymy na oczy i czo�o, takie zaraz wy�piewujemy rapsody. Skoro tylko spojrzymy na oczy i czo�o, musimy przyzna� si� do tysi�cy nieprzyjemnych sprawek, kt�re dobry �ywotopis stawia sobie za cel pomin��. Niekt�re widoki go niepokoi�y, cho�by widok jego matki, bardzo urodziwej damy ubranej na zielono, kt�ra sz�a nakarmi� pawie, chc�c zd��y� przed Twitchett, sw� ochmistrzyni�; inne widoki, jak ptaki i drzewa, wzrusza�y go, jeszcze inne, jak wieczorne niebo i zlatuj�ce si� gawrony, budzi�y w nim umi�owanie �mierci. Pn�c si� po kr�conych schodach do jego m�zgu - bardzo przestronnego - wszystkie te widoki, jak r�wnie� odg�osy ogrodu, kucie m�otem, r�banie drew, wszczyna�y ow� gonitw� i zam�t nami�tno�ci i uczu�, tak nienawistne ka�demu dobremu �ywotopisowi. Lecz by si� d�u�ej nie rozwodzi� - Orlando powoli opu�ci� g�ow� na barki, zasiad� do sto�u, po czym, machinalnym gestem cz�owieka przyzwyczajonego o tej porze zawsze do tej samej czynno�ci, wyj�� manuskrypt zatytu�owany: Ethelbert, tragedia w pi�ciu aktach i zamoczy� stare, zbrudzone g�sie pi�ro w inkau�cie. Wkr�tce zape�ni� dziesi�� i wi�cej stronic poezj�. Pisa� stylem p�ynnym, lecz oderwanym. Bohaterami jego dramatu by�y: Wyst�pek, Zbrodnia, N�dza. Kr�lowie i kr�lowe rz�dzi�y trudnymi pa�stwami; gn�bi�y ich pod�e zmowy, przepe�nia�y szlachetne uczucia. S�owa mia�y kszta�t, jakiego nigdy nie przybiera�y w jego w�asnych ustach, lecz znamionowa�a je godna podziwu p�ynno�� i s�odycz, zwa�ywszy, i� nie uko�czy� jeszcze siedemnastu lat, a szesnaste stulecie nie dobieg�o jeszcze kresu. Nareszcie od�o�y� pi�ro. Opisywa�, jak wszyscy m�odzi poeci od niepami�tnych czas�w, natur�, a dla wiernego oddania pewnego odcienia zieleni spojrza� na rzecz sam� (w czym wykaza� wi�ksz� od innych �mia�o��), za kt�r� pos�u�y� mu w tym wypadku krzew laurowy pod oknem. Co uczyniwszy, oczywi�cie nie m�g� ju� dalej pisa�. Ziele� w naturze to jedna sprawa, ziele� w poezji - inna. Natura i pisanie zdaj� si� �ywi� do siebie wrodzone anse; pozna� je ze sob�, a rozszarpi� si� na strz�py. Odcie� zieleni, kt�ry ujrza� Orlando, zepsu� mu rym i zak��ci� metrum. Ponadto natura umie p�ata� figle. Wystarczy spojrze� za okno na pszczo�y po�r�d kwiat�w, na ziewaj�cego psa, na zachodz�ce s�o�ce, wystarczy pomy�le� �Ile jeszcze ujrz� zachodz�cych s�o�c� i tak dalej, i tak dalej (my�l owa jest zbyt dobrze znana, by warto by�o si� nad ni� rozwodzi�), a cz�owiek wypuszcza z r�ki pi�ro, bierze p�aszcz, rusza do drzwi i zawadza stop� o malowan� komod�. Orlando by� bowiem cokolwiek fajt�ap�. Baczy�, by z nikim si� nie spotka�. �cie�k� nadchodzi� Stubbs, ogrodnik. Orlando poczeka� za drzewem, a� przejdzie. Wymkn�� si� z ogrodu ma�� furtk� w murze. Omin�� wszystkie stajnie, psiarnie, browary, stolarnie, budynki, gdzie wytapia si� �ojowe �wiece, szlachtuje wo�y, kuje konie, szyje kaftany - bowiem folwark by� istnym miastem ludnym od m�czyzn zaprz�tni�tych swym rzemios�em i niepostrze�enie wydosta� si� na paprotn� �cie�k� wiod�c� pod g�r� przez park. Pomi�dzy pewnymi przymiotami istnieje by� mo�e pokrewie�stwo; jeden poci�ga za sob� drugi. �ywotopis winien w tym miejscu zwr�ci� uwag�, �e niezgrabno�ci cz�sto towarzyszy umi�owanie samotno�ci. Orlando, kt�ry potkn�� si� o komod�, uwielbia� ustronia, rozleg�e widoki, rozkoszowa� si� poczuciem, �e jest zawsze i zawsze, i zawsze sam. Po d�ugim milczeniu westchn�� zatem nareszcie �Jestem sam�, po raz pierwszy w tej relacji otwieraj�c usta. Bardzo szybko przebrn�� przez paprocie i g�ogi na szczyt wzg�rza, p�osz�c sarny i dzikie ptactwo, a� dotar� w miejsce zwie�czone pojedynczym d�bem. Wzniesienie by�o bardzo wysokie, tak wysokie, �e w dole wida� by�o dziewi�tna�cie hrabstw angielskich, w s�oneczne dni trzydzie�ci, a przy bardzo dobrej pogodzie nawet czterdzie�ci. Czasem zoczy� kana� La Manche, fal� napieraj�c� na fal�. Wida� by�o rzeki i sun�ce po nich statki spacerowe; i ruszaj�ce w morze galeony; i armady spowite dymem, z kt�rego dobywa� si� t�py grzmot wystrza��w z dzia�; i nadbrze�ne warownie; i zamki po�r�d ��k. �wdzie widnia�a wie�a stra�nicza; �wdzie twierdza; to znowu pot�ny dw�r podobny siedzibie ojca Orlanda, skupiony w sobie jak miasto w dolinie, okolony murami. Na wschodzie wzbija�y si� wie�e Londynu i dymy miasta; a na samym widnokr�gu, gdy nie bru�dzi� wiatr, skalisty wierzcho�ek i z�bate zbocza Snowdonu pi�trzy�y si� po�r�d chmur. Przez chwil� Orlando sta� i liczy�, patrzy�, rozpoznawa�. To dom ojca, to wuja. W�a�cicielk� tych trzech wielkich wie�yc po�r�d drzew jest jego ciotka. Nale�a�o do nich wrzosowisko i las, ba�ant i sarna, lis, borsuk i motyl. Westchn�� g��boko i cisn�� si� - w jego ruchach by�a raptowno��, kt�ra usprawiedliwia to s�owo - na ziemi� u st�p d�bu. Uwielbia�, mimo ca�ej tej ulotno�ci lata, czu� pod sob� kr�gos�up ziemi; za taki bowiem wzi�� twardy korze� d�bu; b�d� te�, jako �e obraz nast�powa� po obrazie, za grzbiet wielkiego konia, na kt�rym jecha�; lub za pochylony na burt� statek - w istocie za cokolwiek, co by�o twarde, czu� bowiem potrzeb� przytwierdzenia do czego� swego w�tpi�cego serca; serca, kt�re szarpa�o jego piersi�; przez kt�re ka�dego wieczoru o tej porze, gdy szed� na spacer, zdawa�y si� p�yn�� wonne, mi�osne strumienie. Uwi�za� je do d�bu, a gdy tak le�a�, stopniowo usta�o trzepotanie w nim samym i naok�; listki wisia�y niewzruszone, sarny przystan�y; blade letnie chmury zamar�y; jego ko�czyny przywar�y ci�ko ku ziemi. Le�a� tak spokojnie, �e o�mielone sarny z czasem podesz�y bli�ej, gawrony zatacza�y nad nim ko�a, jask�ki nurkowa�y i wirowa�y, przemkn�a wa�ka, jakby ca�a p�odno�� i mi�osne poczynania natury utka�y si� w sie� wok� jego cia�a. Po mniej wi�cej godzinie - s�o�ce spiesznie zachodzi�o, bia�e chmury poczerwienia�y, wzg�rza sta�y si� fioletowe, lasy purpurowe, doliny czarne - zagra�a tr�bka. Orlando skoczy� na nogi. Skrzekliwy d�wi�k dochodzi� z doliny; z mrocznego miejsca w dole; miejsca zwartego, okre�lonego; z labiryntu; z miasta, lecz opasanego murami. Dochodzi� z serca jego w�asnego, wielkiego domu w dolinie, przedtem pogr��onego w mroku, kt�ry teraz jednak, pod spojrzeniem m�odego cz�owieka i przy d�wi�kach samotnej tr�bki podwajanych i potrajanych jeszcze skrzekliwszym echem, rozb�ys� smugami �wiate�. Jedne �wiat�a by�y drobne i rozbiegane, jakby zawezwana czelad� p�dzi�a korytarzami; inne by�y podnios�e i pe�ne blasku, jakby p�on�y w pustych salach bankietowych, gotowych na przyj�cie go�ci, kt�rzy nie przyszli; jeszcze inne nurkowa�y i waha�y si�, opada�y i wznosi�y, jakby trzymane przez zast�p s�ug, kt�rzy schylaj� si�, kl�kaj�, powstaj�, wskazuj� drog� i z wszelkimi honorami wiod� w progi domu wielk� ksi�niczk� zst�puj�c� ze swego rydwanu. Na podw�rzu zawraca�y i toczy�y si� powozy. Konie potrz�sa�y grzywami. Przyby�a kr�lowa. Orlando napatrzy� si� ju�. Pogna� na d�. Otworzy� sobie furtk�. Wbieg� po kr�conych schodach, dopad� swego pokoju. Po�czochy cisn�� w jeden k�t, kaftan w drugi. Zanurzy� twarz w wodzie. Obmy� r�ce. Przyci�� paznokcie u r�k. Maj�c do pomocy zaledwie sze�� cali lustra i dwie �wiece, w nie wi�cej ni� dziesi�� minut wedle stajennego zegara za�o�y� karmazynowe rajtuzy, bia�� krez�, kamizelk� z tafty i trzewiki przyozdobione rozetkami dwakro� wi�kszymi od kwiatu dalii. By� got�w. By� oblany rumie�cem. By� przej�ty. Ale by� te� ogromnie sp�niony. Znanymi sobie skr�tami uda� si� teraz przez rozleg�e aglomeracje pokoj�w i schod�w do sali bankietowej odleg�ej o pi�� akr�w, po drugiej stronie domu. W po�owie drogi, w tylnych pomieszczeniach czeladnych, przystan��. Drzwi salonu jejmo�� Stewkley by�y otwarte - posz�a, bez w�tpienia, ze wszystkimi swymi kluczami, by stan�� do dyspozycji swej pani. Wszak�e w �rodku, usadowiony przy stole jadalnym z kuflem po jednej r�ce i kartk� papieru przed sob�, przebywa� do�� t�usty, do�� nikczemnej postury jegomo��, z krez� lekko przybrudzon�, a ubraniem zupe�nie zrudzia�ym. Trzyma� w d�oni pi�ro, lecz nie pisa�. Wydawa� si� zaj�ty obracaniem w g�owie na wszystkie strony jakiej� my�li, p�ki nie nabierze po��danego kszta�tu i impetu. Oczy, kr�g�e i zasz�e mgie�k�, podobne zielonemu kamieniowi o osobliwej fakturze, by�y utkwione w jednym miejscu. Nie widzia� Orlanda. Mimo po�piechu Orlando stan�� jak wryty. Czy to poeta? Czy pisze poezj�? Opowiedz mi - chcia� zakrzykn�� - �wiat ca�y, mia� bowiem najzupe�niej szalone, absurdalne, niestworzone wyobra�enia o poetach i poezji - lecz jak przem�wi� do cz�owieka, kt�ry ci� nie widzi? Kt�ry widzi wilko�aki, satyr�w, morskie odm�ty? Orlando sta� zatem i patrzy�, jak jegomo�� obraca pi�ro w palcach, to w jedn�, to w drug� stron�; rozmy�la i medytuje; po czym, bardzo szybko, zapisuje p� tuzina wers�w i unosi g�ow�. Na co Orlando, onie�mielony, pogna� do sali bankietowej, gdzie przyby� akurat na czas, by pa�� na kolana i, zwiesiwszy w pomieszaniu g�ow�, poda� misk� wody r�anej samej wielkiej kr�lowej. Tak olbrzymie by�o jego onie�mielenie, �e widzia� tylko jej upier�cienion� d�o� w wodzie; ale i to wystarczy�o. By�a to d�o� nieprzeci�tna; szczup�a d�o� z palcami zawsze zakrzywionymi, jakby zaci�ni�tymi na kr�lewskim jab�ku czy bu�awie; d�o� nerwowa, przykra, chorowita; ale tak�e d�o� w�adcza; d�o�, kt�r� wystarczy unie��, by spad�a g�owa; d�o�, jak si� domy�li�, przyros�a do starego cia�a pachn�cego szaf�, w kt�rej trzyma si� futra w kamforze; cia�a wszak�e okulbaczonego wszelakimi brokatami i klejnotami; cia�a trzymaj�cego si� bardzo prosto, cho� mo�e obola�ego ischiasem; cia�a, kt�re nigdy nie zadr�a�o, cho� szarpane tysi�cem obaw. A oczy kr�lowej by�y jasno��te. Wszystko to odczu�, gdy wielkie pier�cienie po�yskiwa�y w wodzie, a p�niej co� dotkn�o jego w�os�w - by� mo�e dlatego nie zobaczy� nic, co mog�oby si� przyda� historykowi. Zreszt� prawd� rzek�szy, jego umys� by� tak� kot�owanin� przeciwie�stw - nocy i rozjarzonych �wiec, obdartego poety i wielkiej kr�lowej, niemych p�l i ha�a�liwej czeladzi - �e nie widzia� nic b�d� tylko d�o�. Ten�e sam uk�ad kompozycyjny sprawi�, �e kr�lowa widzia�a tylko g�ow�. Lecz je�li mo�na z d�oni wywnioskowa� o ciele, przenik�ym wszystkimi przymiotami wielkiej kr�lowej, jej zgry�liwo�ci�, odwag�, krucho�ci� i l�kiem, chyba r�wnie �yzne pole do domys��w daje g�owa, widziana z wysoko�ci tronu przez dam�, kt�rej oczy, je�li zaufa� figurom woskowym w opactwie, by�y zawsze szeroko otwarte. D�ugie, kr�cone w�osy, ciemna g�owa pochylona przed ni� z takim uszanowaniem, z tak� niewinno�ci�, kaza�y wnioskowa� o najpi�kniejszych nogach, jakie kiedykolwiek nosi�y m�odego szlachcica; o fio�kowych oczach; o z�otym sercu; o lojalno�ci i m�skim powabie - przymiotach, w kt�rych staruszka znajdowa�a tym wi�ksze upodobanie, im bardziej umyka�y jej samej. Bowiem robi�a si� przedwcze�nie stara, marnia�a i garbi�a si�. W uszach wiecznie mia�a huk armat. Wsz�dzie widzia�a po�yskuj�c� kropl� trucizny i d�ugi sztylet. Siedzia�a za sto�em i s�ucha�a; s�ysza�a armaty na kanale La Manche; l�ka�a si� - czy to by�o przekle�stwo, czy to by� szept? Niewinno��, prostota by�y jej dro�sze, gdy postawi�a je na tym mrocznym tle. Tradycja m�wi, �e jeszcze tej samej nocy, gdy Orlando smacznie spa�, socjalnie przekaza�a w darze ojcu Orlanda, przyk�adaj�c nareszcie sw� d�o� i piecz�� do pergaminu, wielki maj�tek klasztorny, kt�ry najpierw nale�a� do arcybiskupa, a p�niej do kr�la. Orlando przespa� ca�� noc w b�ogiej nie�wiadomo�ci. Cho� o tym nie wiedzia�, kr�lowa uca�owa�a go w sali bankietowej. Serca kobiet s� zawi�e, wi�c mo�e w�a�nie ta nie�wiadomo��, to zdziwione poruszenie cia�a, gdy jej usta dotkn�y jego g�owy, podsyca�y w niej pami�� o swym m�odym kuzynie (gdy� ��czy�y ich w�z�y krwi). Tak czy owak, nie min�o wi�cej ni� dwa lata spokojnego prowincjonalnego �ycia, a Orlando napisa� ledwie dwadzie�cia tragedii, tuzin dramat�w historycznych i z kop� sonet�w, gdy nadesz�a wiadomo��, �e ma stawi� si� przed obliczem kr�lowej w Whitehall. - Patrzcie - powiedzia�a, gdy zbli�a� si� ku niej d�ugim korytarzem - nadchodzi wcielenie niewinno�ci! (Mia� w sobie �agodno��, kt�ra sprawia�a wra�enie niewinno�ci, cho� formalnie rzecz bior�c, s�owo to nie mia�o ju� zastosowania)., - P�jd� ku mnie! - Powiedzia�a. Siedzia�a przy kominku wyprostowana jak struna. Przytrzyma�a go na wyci�gni�cie ramienia i ogarn�a wzrokiem od do�u do g�ry. Czy chcia�a potwierdzi� swe domys�y z sali bankietowej, teraz, gdy prawda by�a bardziej widoczna? Czy znalaz�a dla nich usprawiedliwienie? Oczy, usta, nos, tors, biodra, d�onie - dokona�a ogl�dzin; zacz�y jej drga� usta; gdy spojrza�a na nogi, wybuchn�a g�o�nym �miechem. Stanowi� �ywe wcielenie idealnego wizerunku szlachcica. Ale w �rodku`? B�ysn�a ku niemu swymi ��tymi, sokolimi oczyma, jakby chcia�a wskro� przeszy� jego dusz�. M�odzieniec wytrzyma� spojrzenie, zakwit� tylko stosownym rumie�cem w kolorze damasce�skiej r�y. T�yzna, wdzi�k, romantyczno��, szale�stwo, poezja, m�odo�� - czyta�a w nim jak w ksi��ce. B�yskawicznie zsun�a z palca pier�cie� (cho� k�ykie� by� opuch�y), po czym, nak�adaj�c go na palec Orlanda, mianowa�a go wielkim intendentem kr�lewskim i lordem zarz�dzaj�cym koronacjami; zawiesi�a mu na szyi symbolizuj�ce jego godno�� �a�cuchy; przykazawszy mu ugi�� kolano, przewi�za�a jego gole� roziskrzonym od klejnot�w Orderem Podwi�zki. Wszelkie zaszczyty tego �wiata sta�y odt�d przed nim otworem. W uroczystych paradach jecha� konno u drzwi jej powozu. Zosta� wys�any ze smutn� misj� do nieszcz�snej kr�lowej Szkocji. Mia� w�a�nie po�eglowa� na wojn� polsk�, gdy odwo�a�a go do siebie. Jak�e bowiem mia�a znie�� my�l o tym delikatnym ciele rozdartym na strz�py, o tej anielskiej g�owie tocz�cej si� w pyle? Zatrzyma�a go przy sobie. W apogeum swego triumfu, gdy dzia�a grzmia�y przy Tower, powietrze by�o tak g�ste od prochu strzelniczego, �e kr�ci�o w nosie, a pod oknami rozbrzmiewa�o dono�ne �hurra�, poci�gn�a go na poduszki, na kt�rych u�o�y�y j� dw�rki (taka by�a zmarnia�a i stara) i kaza�a mu zanurzy� twarz w tej niezwyk�ej szacie - od miesi�ca nie zmienia�a sukni - kt�ra pachnia�a ca�ym �wiatem, pomy�la�, przywo�uj�c ch�opi�ce wspomnienia, jak jaka� stara komoda w domu, gdzie jego matka trzyma�a futra. Wsta�, na p� dusz�c si� od u�cisku. - To jest moje zwyci�stwo! - wydysza�a z siebie, akurat gdy raca okry�a jej policzki szkar�atem. Bowiem staruszka kocha�a go. Kr�lowa, kt�ra umia�a rozpozna� w cz�owieku m�czyzn�, cho�, jak powiadaj�, co innego przez to rozumia�a, przeznaczy�a mu wspania��, ambitn� drog� �yciow�. Przyzna�a mu ziemie, ofiarowa�a w darze dwory. Mia� by� synem jej wieku starczego; opok� jej u�omno�ci; drzewem d�bowym, na kt�rym znajdowa�o wsparcie jej zwyrodnienie. Skrzecza�a te obietnice i nieznosz�ce sprzeciwu czu�ostki (byli teraz w Richmond), siedz�c prosto jak struna w sztywnych brokatach przy ogniu, kt�ry, cho�by dok�adali nie wiedzie� ile drew, nie zdo�a� ochroni� jej przed ch�odem. Tymczasem ci�gn�y si� bez ko�ca d�ugie zimowe miesi�ce. Ka�de drzewo w parku powl�k� szron. Rzeka p�yn�a niemrawo. Pewnego dnia, gdy na ziemi le�a� �nieg, na boazerii mrocznych sal ta�czy�y cienie, a w parku rycza�y jelonki, w lusterku, kt�re w obawie przed szpiegami zawsze mia�a przy sobie, przez drzwi, kt�re w obawie przed mordercami zawsze pozostawia�a otwarte, ujrza�a ch�opca czy m�g� to by� Orlando? - ca�uj�cego dziewczyn� kim�e, u licha, jest ta bezczelna g�ska? Schwyci�a z�ot� r�koje�� miecza i gwa�townie plasn�a nim w lustro. Szk�o p�k�o; zbieg�y si� damy dworu; unios�y j� i posadzi�y na powr�t w krze�le. By�a jednak zdruzgotana i do ko�ca swych dni wyrzeka�a na zdradliwo�� m�czyzn. By� mo�e win� ponosi� Orlando. Czy jednak mamy prawo go ni� obarcza�? �y� w epoce el�bieta�skiej; odmienna od naszej by�a moralno��, inni byli poeci, inny klimat; nawet warzywa nie by�y te same. Wszystko by�o inne. Pogoda i klimat, upa� i mr�z, lata i zimy, okazywa�y, jak nam wolno s�dzi�, zupe�nie odmienny temperament. Cudowny romantyczny dzie� dzieli�a od nocy r�wnie ostra granica co l�d od wody. Zachody s�o�ca by�y czerwie�sze i jaskrawsze, jutrzenki bielsze i �wietlistsze. O naszym niezdecydowanym p�mroku i przewlek�ym zmierzchu nie mieli wyobra�enia. Deszcz pada� niepohamowanie b�d� wcale. S�o�ce pali�o b�d� �cieli� si� mrok. Przek�adaj�c to, jak maj� w zwyczaju, na sfery duchowe, poeci pi�knie opiewali wi�dn�ce r�e i opad�e p�atki. Chwila jest kr�tka, zawodzili, chwila przemija; po czym wszyscy na jedn� d�ug� noc zapadn� w sen., Sztuk� przed�u�ania czy te� utrwalania r�anej �wie�o�ci za pomoc� szklarni czy zielnika uwa�ali za niegodny wybieg. Bezp�odna pokr�tno�� i wieloznaczno�� naszej bardziej stonowanej i w�tpi�cej epoki nie by�a im znana. Niepodzielnie rz�dzi� gwa�t. Kwiaty zakwita�y i wi�d�y. S�o�ce wschodzi�o i zachodzi�o. Kochanek kocha� i odchodzi�. A co poeci wk�adali w rymy, m�odzi przek�adali na �ycie. Dziewczyny by�y jak r�e, ich pora kwitnienia r�wnie kr�tka. Nim nastanie noc, trzeba zerwa� kwiaty. Bowiem dzie� by� kr�tki i dzie� by� wszystkim. Zatem, je�eli Orlando szed� za rad� klimatu, poezji, za rad� ca�ej epoki, i zrywa� kwiaty na krze�le pod oknem, cho� wok� le�a� �nieg, a na ko�cu korytarza sro�y�a si� kr�lowa, trudno nam si� zdoby�, by go skarci�. By� m�ody; by� ch�opi�cy; s�ucha� wszak�e tylko rozkaza� natury. Co si� tyczy dziewczyny, podobnie jak kr�lowa El�bieta nie znamy jej imienia. Mo�e Doris, mo�e Chloris, Delia czy Diana, bo dla wszystkich po kolei uk�ada� wiersze. R�wnie mo�liwa by�a dama dworu, jak i s�u�ebna. Bowiem gusta Orlanda by�y rozleg�e; nie by� mi�o�nikiem li tylko kwiat�w ogrodowych; zawsze fascynowa�y go tak�e kwiaty polne i chwasty. Ods�aniamy tu bezwstydnie, co biografowi jest dozwolone, pewien osobliwy rys charakteru naszego bohatera, kt�ry mo�na chyba przypisa� temu, �e pewna jego nieodleg�a przodkini nosi�a zgrzebn� koszul� i d�wiga�a skopki z mlekiem. W potoczystej, klarownej krwi, kt�r� odziedziczy� z Normandii, zawieszone by�y grudki ziemi z Kentu i Sussex. Utrzymywa�, �e po��czenie brunatnej ziemi i b��kitnej krwi jest korzystne. Mo�na przyj�� za pewnik, �e lubi� towarzystwo niskich stan�w, szczeg�lnie ludzi pi�miennych, kt�rych zbyt wyostrzony dowcip by� im przeszkod� w wybiciu si� - jakby odczuwa� ku nim zew krwi. W tej porze jego �ywota, gdy g�owa k��bi�a mu si� od rym�w i nigdy nie szed� spa� nie wymy�liwszy najpierw jakiego� konceptu, lico c�rki ober�ysty zdawa�o si� �wie�sze, a dowcip bratanicy �owczego �ywszy ani�eli u panien dworu. Cz�sto zatem chadza� na Wapping Old Stairs i do piwiar� w ogrodach, zawini�ty w szary p�aszcz, by ukry� gwiazd� na szyi i podwi�zk� pod kolanem. Tam, z kuflem w d�oni, po�r�d wysypanych piaskiem alejek, trawiastych kr�gielni i prostej architektury tego rodzaju przybytk�w, wys�uchiwa� opowie�ci marynarzy o udr�ce, zgrozie i okrucie�stwach na ziemi hiszpa�skiej; o tym, jak jedni stracili palce, inni oczy - bowiem opowie�� ustna zawsze by�a bardziej grubia�ska i ponuro zabarwiona ani�eli opowie�� pisana. Uwielbia� zw�aszcza, jak marynarze intonowali pe�nym g�osem pie�ni z Azor�w, a papugi, kt�re przywie�li z tamtych stron �wiata, dzioba�y k�ka w ich uszach, stuka�y twardymi, ciekawskimi dziobami w rubiny na ich palcach i przeklina�y r�wnie szpetnie co ich panowie. Kobiety nie ust�powa�y ptakom w rubaszno�ci mowy i swobodzie obyczaj�w. Przycupn�wszy na jego kolanie, zarzuca�y mu ramiona na szyj�, a domy�laj�c si� pod moltonowym kaftanem czego� niepospolitego, r�wnie mocno jak Orlando chcia�y dociec sedna sprawy. Nie brakowa�o zreszt� po temu okazji. Rzeka budzi�a si� wcze�nie, k�ad�a spa� p�no, a na wodzie ko�ysa�y si� wszelkiego rodzaju barki, cz�na, �odzie. Ka�dego dnia wyrusza� ku morzu jaki� wspania�y statek do Indii, to znowu inny, czarny od kud�atych obcych m�czyzn na pok�adzie, podpe�za� z wysi�kiem do brzegu, by zarzuci� kotwic�. Nikt nie wygl�da� za ch�opcem i dziewczyn�, je�li zabawili chwil� d�u�ej na wodzie po zmroku; nikt nie marszczy� brwi, je�li plotka ukaza�a ich smacznie �pi�cych po�r�d kufr�w skarb�w, splecionych ramionami. Przygoda taka zdarzy�a si� Orlandowi, Sukey i hrabiemu Cumberlandowi. Dzie� by� upalny; w Orlandzie i Sukey zawrza�a mi�o��; zlegli �pi�cy po�r�d rubin�w. P�n� noc� hrabia, kt�rego fortuna w du�ej mierze zawis�a od powodzenia przedsi�wzi�� hiszpa�skich, przyszed� w pojedynk� z latarni�, by sprawdzi� sw�j �up. Skierowa� �wiat�o na jedn� z beczek. Cofn�� si� gwa�townie z przekle�stwem na ustach. Bary�k� oplata�y dwie �pi�ce zjawy. Z natury przes�dny, z sumieniem obarczonym niejedn� zbrodni�, hrabia wzi�� par� - zawini�ci byli w czerwony p�aszcz, a pier� Sukey bieli�a si� zgo�a jak wieczne �niegi w poezji Orlanda - za duchy wype�z�e z grob�w utopionych marynarzy, aby go pokara�. Prze�egna� si�. �lubowa� pokut�. Rz�d przytu�k�w do dzi� dnia stoj�cych przy Sheen Road jest widomym owocem chwilowego pop�ochu. Dwana�cie biednych staruszek z parafii po po�udniu pije herbat�, a wieczorem b�ogos�awi jego hrabiowskiej mo�ci za dach nad g�ow�. Co mo�e zakazana mi�o�� na statku korsarskim... ale poniechajmy mora�u. Wkr�tce jednak Orlando poczu� si� znu�ony nie tylko niewygod� tej drogi �yciowej i ciasnot� okolicznych ulic, lecz tak�e nieokrzesanymi obyczajami ludzi. Trzeba bowiem pami�ta�, �e przest�pczo�� i n�dza nie mia�y dla el�bietan tego powabu, kt�rym odznaczaj� si� dla nas. Nie podzielali oni naszego zawstydzenia wiedz� ksi��kow�; naszego przekonania, �e urodzi� si� synem rze�nika jest b�ogos�awie�stwem, a nie umie� czyta� - cnot�. Nie ubrdali sobie, �e to, co nazywamy ��yciem� i �rzeczywisto�ci��, w jaki� spos�b wi��e si� z ciemnot� i brutalno�ci�; nie mieli nawet �adnego odpowiednika tych dw�ch s��w. Nie w poszukiwaniu ��ycia� Orlando szed� mi�dzy nich; nie w d��eniu do �rzeczywisto�ci� ich opu�ci�. Lecz kiedy us�ysza� tuzin razy, jak to Jakes utraci� nos, a Sukey cze�� - a trzeba przyzna�, �e opowie�ci te snuli rozkosznie - monotonia nieco go znu�y�a, bowiem nos mo�na odr�ba� tylko na jeden spos�b, a cnot� zaw�aszczy� na inny - przynajmniej tak mniema� - podczas gdy sztuka i nauka kry�y w sobie ogromn� r�norodno��, kt�ra g��boko go intrygowa�a, cho� niewiele m�g� w tej sprawie zdzia�a�, a cho� niekt�rzy ziemianie kazali po�wi�ci� te relikwie, wi�kszo�� wola�a u�y� ich jako drogowskaz�w, s�up�w, o kt�re mog�y si� ociera� owce, b�d� te�, je�eli kszta�t owych skamienia�o�ci pozwala�, jako koryta dla byd�a, kt�rym to celom s�u��, po wi�kszej cz�ci wybornie, do dzi� dnia. Gdy jednak wie�niacy cierpieli skrajny niedostatek, a handel krajowy stan�� w miejscu, Londyn wyprawi� dobie huczny karnawa�. Dw�r przebywa� w Greenwich, a nowy kr�l skwapliwie skorzysta� z okazji, jak� ofiarowa�a mu koronacja, by zaskarbi� sobie przychylno�� poddanych. Zarz�dzi�, by rzek�, kt�ra zamarz�a na g��boko�� dwudziestu i wi�cej st�p, sze�� lub siedem mil w ka�d� stron�, zamie��, ustroi� i wyporz�dzi� jak ogr�d czy lunapark, na w�asny koszt postawiwszy altany, labirynty z �ywop�otu, �awy kramarskie z napojami i tak dalej. Dla siebie i dworzan zatrzyma� przestrze� naprzeciwko bram pa�acu; odgrodzona od publiki jedynie jedwabn� lin�, sta�a si� natychmiast aren� dla naj�wietniejszego towarzystwa w ca�ej Anglii. Wielcy m�owie stanu, zdobni w brody i krezy, kierowali sprawami pa�stwa spod karmazynowej markizy kr�lewskiej pagody. Wojskowi w pasiastych altanach zwie�czonych p�kami strusich pi�r planowali podb�j Maura i upadek Turka. Admira�owie przechadzali si� w�skimi alejkami, ze szklanic� w d�oni, wodz�c wzrokiem po widnokr�gu i snuj�c opowie�ci o przej�ciu p�nocno-zachodnim b�d� o �niezwyci�onej armadzie�. Kochankowie wyci�gali si� na kanapach wys�anych sobolowym futrem. Gdy kr�lowa wychodzi�a z dw�rkami na spacer, osypywa�y je zmarz�e p�atki r�. W powietrzu zawis�y nieruchomo kolorowe balony. Tu i �wdzie p�on�y wielkie ognie sycone drewnem cedrowym i d�bowym, obficie pr�szone sol�, by zabarwi� p�omienie na zielono, pomara�czowo i purpurowo. Cho�by jednak gorza�y najzacieklej, �ar nie wystarcza� do stopienia lodu, kt�ry, cho� kryszta�owej przezroczysto�ci, mia� jednak twardo�� stali. Zaiste tak by� przejrzysty, �e wida� by�o, uwi�zione w lodowych okowach na g��boko�ci kilku st�p, to mor�wina, to p�astug�. �awice w�gorzy tkwi�y bez ruchu w transie, lecz filozofowie �amali sobie g�ow�, czy stan ich t�umaczy� sobie jako �mier� czy przej�ciow� niemoc, z kt�rej wyrwie je ciep�o. Blisko London Bridge, gdzie rzeka zamarz�a do g��boko�ci przesz�o dwudziestu s��ni, wida� by�o wrak statku przewozowego, zalegaj�cego na dnie rzeki od zesz�ej jesieni, nape�niony jab�kami. Stara handlarka, kt�ra przysz�a zabra� owoce na targ od strony Surrey, siedzia�a w pledach i zapaskach z jab�kami na podo�ku, jakby mia�a zaraz obs�u�y� klienta, cho� pewna sino�� wok� ust pozwala�a si� domy�li� prawdy. Widok ten szczeg�lnie upodoba� sobie kr�l Jakub, kt�ry zabiera� ze sob� �wit� dworzan, by wraz z nim podziwiali t� scen�. Jednym s�owem, nic nie mog�o dor�wna� rozgwarowi i rado�ci tych miejsc za dnia. Wszak dopiero noc� karnawa� osi�ga� wy�yny wesela. Bowiem mr�z nie puszcza�; noce by�y doskonale pogodne; ksi�yc i gwiazdy p�on�y z krystalicznym zapami�taniem diament�w, a dworzanie ruszali w tan do wt�ru fletu i tr�bki. Orlando, prawd� rzek�szy, nie nale�a� do tych, co z gracj� pl�saj� kuranta czy kapreol�; by� niezdarny i nieco roztargniony. Wola� proste ta�ce swego w�asnego kraju, kt�re ta�czy� jako dziecko, od tych ekscentrycznych obcych rytm�w. W�a�nie z��czy� stopy, oko�o sz�stej wiecz�r si�dmego dnia stycznia, doko�czywszy kadryla czy menueta, gdy dostrzeg� wychodz�c� z pawilonu ambasady rosyjskiej posta� (m�sk� lub kobiec�, gdy� lu�na tunika i szarawary wedle rosyjskiej mody s�u�y�y do kamuflowania p�ci), kt�ra wielce go zaintrygowa�a. Osoba ta, niewiadomego imienia i p�ci, by�a wzrostu mniej wi�cej �redniego i niezwykle smuk�ych kszta�t�w, odziana od g�ry do do�u w aksamit koloru ostrygowego, obszyty nieznanym zielonkawym futrem. Szczeg�y te przys�ania�a jednak niezwyk�a uwodzicielsko��, jak� emanowa�a ca�a posta�. W umy�le Orlanda splata�y si� i skr�ca�y �mia�e obrazy i metafory. W przeci�gu trzech sekund nazwa� j� melonem, ananasem, drzewem oliwnym, szmaragdem i lisem po�r�d �nieg�w; nie wiedzia�, czy j� us�ysza�, zasmakowa�, ujrza� czy te� wszystko naraz. (Bowiem, cho� nie wolno nam ani na chwil� przerywa� opowie�ci, mo�emy tu pospiesznie zaznaczy�, �e wszystkie jego metafory by�y w tym czasie kra�cowo proste, dostosowane do jego zmys��w, dobrane spo�r�d jego ulubionych smako�yk�w z dzieci�stwa. Wszak�e o ile jego zmys�y by�y proste, o tyle zarazem by�y niezwykle porywcze. Traciliby�my zatem czas zatrzymuj�c si�, by stawia� pytania). Melon, szmaragd, lis po�r�d �nieg�w - tak sobie roi�, zapatrzony, kiedy ch�opiec, gdy�, niestety, ch�opiec to niechybnie - �adna kobieta nie je�dzi�aby na �y�wach z tak� �mig�o�ci� i wigorem - przemkn�� obok niego, Orlando got�w by� rwa� sobie w�osy z g�owy, roz�alony, �e nieznajoma osoba nale�y do tej samej p�ci, a zatem �adne czu�o�ci nie wchodz� w rachub�. Tymczasem �y�wiarz przybli�y� si�. Nogi, d�onie, tors by�y ch�opi�ce, lecz �aden ch�opiec nie mia� nigdy takich ust; �aden ch�opiec nie mia� takich piersi; �aden ch�opiec nie mia� oczu, kt�re wygl�da�y jak wy�owione z dna morskiego. Wreszcie, sk�oniwszy si� z najwy�szym wdzi�kiem kr�lowi, kt�ry szura� obok nogami wsparty na ramieniu pokojowca, nieznany �y�wiarz zatrzyma� si�. By� nie dalej jak na wyci�gni�cie d�oni. By� kobiet�. Orlando wyba�uszy� oczy; dr�a�; zrobi�o mu si� gor�co; zrobi�o mu si� zimno; pragn�� gna� przed siebie przez powietrze lata; mia�d�y� pod stop� �o��dzie; zarzuci� ramiona wok� pni buk�w i d�b�w. Tymczasem zaci�gn�� wargi na swe drobne, bia�e z�by; rozchyli� nieznacznie usta, jakby chcia� co� ugry��; zamkn��, jakby ugryz�. Na jego ramieniu wspiera�a si� lady Euphrosyne. Jak go powiadomiono, nieznajoma by�a ksi�niczk�, a zwa�a si� Marusza Stani�owska Dagmar Natasza Miana Romanowicz�wna, a przyby�a ze �wit� ambasadora rosyjskiego, jej wuja czy te� ojca, by wzi�� udzia� w koronacji. O Rosjanach wiadomo by�o bardzo niewiele. Z wielkimi brodami i w futrzanych czapach, siedzieli niemal bez s�owa; pili jaki� czarny p�yn, kt�rym od czasu do czasu spluwali na l�d. �aden nie m�wi� po angielsku, a francuski, kt�rym przynajmniej niekt�rzy si� pos�ugiwali, by� w�wczas na dworze angielskim ma�o u�ywany. A oto jak Orlando zawar� znajomo�� z ksi�niczk�. Siedzieli naprzeciwko siebie u wielkiego sto�u zastawionego pod olbrzymi� markiz� ku rozrywce mo�nych. Ksi�niczk� posadzono pomi�dzy dwoma m�odymi lordami, Francisem Vere�em i m�odym hrabi� Morayem. �miechu warte, w jak wielkie wprawi�a ich wkr�tce pomieszanie, bowiem cho� na sw�j spos�b dzielne ch�opaki, wszak�e nienarodzone dzieci� r�wnie sprawnie w�ada francusk� mow� co oni. Gdy z pocz�tkiem kolacji ksi�niczka zwr�ci�a si� do hrabiego i powiedzia�a, z wdzi�kiem, kt�ry porazi� jego serce: �Je crois avoir fait la connaissance d�un gentilhomme qui vous etan apparente en Pologne 1�ete dernier� oraz: �La beaute des dames de la cour d�Angleterre me met dans le ravissement. On ne peut voir une dame plus gracieuse que votre reine, ni une coiffure plus belle que la sienne�, i lord Francis, i hrabia ogromnie si� zmieszali. Jeden na�o�y� jej hojn� r�k� sosu rzodkiewkowego, drugi zagwizda� na swego psa i kaza� mu stan�� na tylnych �apach i prosi� o ko��. Ksi�niczka nie potrafi�a ju� d�u�ej powstrzyma� �miechu, a Orlando, potkawszy si� z ni� oczami ponad g�owami dzik�w i faszerowanymi pawiami, r�wnie� si� roze�mia�. Roze�mia� si�, lecz �miech na jego ustach zamar� w zdziwieniu. Kog� ja kocha�em, kog� ja kocha�em do tej pory, zadawa� sobie pytanie po�r�d burzy uczu�. Staruch�, odpowiedzia� sobie, sam� sk�r� i ko�ci. Rumianolice dziewki, kt�rych by nie zliczy�. J�cz�c� zakonnic�. Zawzi�t�, okrutnoust� awanturnic�. Zwa�y koronek, stosy uprzejmo�ci. Mi�o�� nie znaczy�a dla niego nic pr�cz trocin i popio��w. Rozkosze, jakie z niej czerpa�, smakowa�y arcymd�o. Zdumia� si�, �e przeszed� to wszystko bez ziewania. Bo gdy teraz patrzy�, krew w nim ruszy�a; l�d obr�ci� si� w jego �y�ach w wino; us�ysza� szum w�d i �piew ptak�w; zimowy pejza� skruszy�a wiosna; ruszy� na �mielszego wroga ani�eli Polak czy Maur; dojrza� stercz�cy ze szczeliny kwiat niebezpiecze�stwa; wyci�gn�� przed siebie d�o� - w�a�nie recytowa� do siebie jeden ze swych najbardziej nami�tnych sonet�w, gdy ksi�niczka zwr�ci�a si� do niego. - By�by pan �askaw poda� mi s�l? Obla� si� g��bokim rumie�cem. - Z najwi�ksz� rozkosz�, Madame - odpar� z doskona�ym francuskim akcentem. Bowiem, chwa�a niech b�dzie niebiosom, pos�ugiwa� si� t� mow� jak swoj� w�asn�; uczy�a go s�u�ebna matki. Mo�e jednak by�oby dla� lepiej, gdyby si� nigdy jej nie nauczy�; nigdy nie odpowiedzia� na ten g�os; nigdy nie poszed� za blaskiem tych oczu... Ksi�niczka ci�gn�a dalej. C� to za durnie o manierach stajennych, spyta�a, co siedz� ko�o niej? C� to za wstr�tn� mikstur� wlano jej na talerz? Czy w Anglii psy jedz� z tego samego sto�u co ludzie? Czy ta pocieszna figura na ko�cu sto�u z w�osami utrefionymi w s�up (comme une grande perche mal fagotee) to naprawd� kr�lowa? Czy kr�l zawsze tak si� �lini? Kt�ry z tych gogusi�w to George Villiers? Cho� z pocz�tku pytania te wprawi�y Orlanda w zmieszanie, postawione zosta�y z tak zabawnym przek�sem, �e nie m�g� si� powstrzyma� od �miechu. Poniewa� za� pozna� po niewzruszonych twarzach doko�a, �e nikt nie zrozumia� ani s�owa, odpowiada� r�wnie swobodnie, jak ona pyta�a, r�wnie wyborn� francuszczyzn�. Taki pocz�tek mia�a ich za�y�o��, kt�ra wkr�tce przerodzi�a si� w dworski skandal. Niebawem zauwa�ono, �e Orlando okazuje Rosjance znacznie wi�ksze wzgl�dy, ni�by wymaga�a tego zwyk�a grzeczno��. Nigdzie nie widziano go cz�ciej jak u jej boku, a ich rozmowy, cho� dla pozosta�ych niezrozumia�e, prowadzone by�y z takim o�ywieniem, wywo�ywa�y rumie�ce tak �wie�e i �miech tak gromki, �e nawet i najbardziej ograniczeni mogli si� domy�li� ich materii. Ponadto w Orlandzie zasz�a niezwyk�a przemiana. Tak �wawego nikt go uprzednio nie widzia�. W jeden wiecz�r wyzby� si� swej ch�opi�cej nieporadno�ci; przeszed� metamorfoz� z nad�sanego wyrostka, kt�ry nie umia� wej�� do niewie�ciej komnaty, nie str�caj�c przy okazji po�owy bibelot�w ze sto�u, w szlachcica, pe�nego wdzi�ku, m�skiego i dwornego. Widok Orlanda sadzaj�cego Moskalk� (tak j� bowiem zwano) na sanie, podaj�cego jej rami� do ta�ca, chwytaj�cego kropiast� chusteczk�, kt�r� upu�ci�a, uprzedzaj�cego ka�de �yczenie nadobnej damy, przywraca� blask starym oczom i jeszcze przyspiesza� t�tno m�odych serc. W g�rze zbiera�y si� jednak chmury. Starcy wzruszali ramionami. M�odzie� chichota�a zas�oniwszy usta d�oni�. Wszyscy wiedzieli, �e Orlando jest przeznaczony innej. Wa�panna Margaret O�Brien O�Dare O�Reilly Tyrconnel (gdy� tak zwa�a si� naprawd� Euphrosyne, kt�rej dedykowane by�y sonety) nosi�a na serdecznym palcu lewej d�oni przecudny pier�cie� z szafirem, otrzymany w darze od Orlanda. Jej to przys�ugiwa�o nadrz�dne prawo do jego wzgl�d�w. Cho�by jednak upu�ci�a wszystkie chusteczki ze swej garderoby (a mia�a ich tuziny), Orlando nigdy nie zni�y�by si� do ich podniesienia. Mog�a czeka� i dwadzie�cia minut, by pom�g� jej wsi��� na sanie, by nareszcie zda� si� na us�u�n� d�o� Negra. Gdy �lizga�a si� na �y�wach, co czyni�a do�� niezgrabnie, nie mia�a u boku nikogo, kto by doda� jej odwagi, a gdy upada�a, czyni�c przy tym nielichy �oskot, nikt nie stawia� jej na nogi i nie strzepywa� �niegu z jej sp�dnic. Cho� by�a z natury flegmatyczna, nieskora do gniewu i mniej sk�onna ani�eli wi�kszo�� dworzan, by uwierzy�, �e byle cudzoziemka mo�e jej wykra�� uczucia Orlanda, nareszcie Margaret nie opar�a si� podejrzeniom, �e l�gnie si� co�, co zak��ci spok�j jej ducha. W istocie z up�ywem dni Orlando coraz mniej dba� o skrywanie swych uczu�. Pod byle jak� wym�wk� opuszcza� towarzystwo, gdy tylko sko�czy�o biesiada�, b�d� wymyka� si� spo�r�d �y�wiarzy, kt�rzy stawali do kadryla. Chwil� p�niej zauwa�ano, �e brakuje tak�e Moskalki. Najbardziej oburza�o dw�r, i rani�o w miejsce najczulsze, a wi�c w dworsk� dum�, �e zalotnik�w cz�sto widziano przechodz�cych pod jedwabnym sznurem, kt�ry oddziela� kr�lewskie grunta od publicznej promenady nad rzek�, i znikaj�cych w t�umie posp�lstwa, albowiem ksi�niczka nagle tupa�a n�k� i wo�a�a: - Zabierz mnie st�d. Nie cierpi� tego angielskiego mot�ochu - przez kt�ry rozumia�a sam dw�r angielski. Nie mog�a go ju� d�u�ej znie��. Nie mog�a znie�� natr�tnych staruch, kt�re gapi�y si� jej w oczy i nad�tych m�odzie�c�w, kt�rzy nast�powali jej na stopy. Na domiar z�ego brzydko pachnieli. Ich psy kr�ci�y si� jej pod nogami. Czu�a si� jak w klatce. W Rosji mieli rzek� szerok� na dziesi�� mil, kt�r� mo�na by�o cwa�owa� w sze�� koni ca�y dzie� i nie napotka� �ywej duszy. Bardzo pragn�a zobaczy� wi�zienie Tower, �mi�so�erc�w�, czyli stra� kr�lewsk�, g�owy na bramie Temple i sklepy jubiler�w w mie�cie. Orlando zabra� j� zatem do miasta, pokaza� jej �mi�so�erc�w� i g�owy buntownik�w, kupi� jej tak�e wszystko, co si� jej spodoba�o na Gie�dzie Kr�lewskiej. To jednak nie wystarczy�o. Oboje coraz bardziej pragn�li swego ca�odziennego towarzystwa na osobno�ci, aby nikt im si� nie dziwi�, nie przypatrywa�. Dlatego miast uda� si� drog� do Londynu, brali kierunek przeciwny i wkr�tce byli na wyludnionych brzegach zamarzni�tej Tamizy, gdzie pr�cz morskich ptak�w i jakiej� wie�niaczki na pr�no usi�uj�cej wyr�ba� przer�bel, aby naczerpa� skopek wody, b�d� te� zbieraj�cej patyki i usch�e li�cie na opa�, nie napotkali �ywej duszy. Ubodzy nie wychylali nosa poza swe zagrody, a ci, kt�rych by�o na to sta�, t�oczyli si� dla ciep�a i rozrywki w mie�cie. Zatem Orlando i Sasza, jak j� nazywa�, gdy� tak by�o kr�cej, a pr�cz tego takie imi� nosi�a bia�a lisica z Rosji, kt�r� mia�, b�d�c ch�opcem - stworzenie mi�ciutkie jak �nieg, lecz o stalowych k�ach, kt�rymi pogryz�a go tak okrutnie, �e ojciec Orlanda kaza� j� u�mierci� - mieli rzek� wy��cznie dla siebie. Rozgrzani jazd� na �y�wach i mi�o�ci�, umykali w jak�� zatoczk�, gdzie brzeg porasta�y ��te �oziny, i zawini�ty w obszerne futro Orlando bra� j� w ramiona i szepta�, �e po raz pierwszy zaznaje rozkoszy mi�o�ci. P�niej, gdy uniesienie mija�o, le�eli omdlali na lodzie, a on opowiada� o swych innych mi�o�ciach, kt�re przy niej by�y jak z drewna, ze zgrzebnego p��tna, z popio�u. �miej�c si� z jego gwa�towno�ci, jeszcze raz obraca�a mu si� w ramionach i jeszcze raz, w imi� mi�o�ci, przytula�a do niego. A p�niej dziwili si�, �e l�d a� topnieje od ich zapa�u, wsp�czuli biednej kobiecie, kt�rej nie dane by�y takie naturalne sposoby rozpuszczania twardej skorupy, lecz musia�a j� r�ba� tasakiem z zimnej stali. A potem, otuleni w sobole, rozmawiali o wszystkim, co im �lina na j�zyk przynios�a; o podr�ach i krajobrazach; o Saracenach i poganach; o brodzie tego m�czyzny i cerze owej kobiety; o szczurze, kt�ry jad� jej z r�ki przy stole; o arrasie, kt�ry powiewa� w sali jej pa�acu; o jakiej� twarzy; o pi�rku. Nic nie by�o zbyt b�ahe dla nich, nic zbyt donios�e. Bywa�o, �e Orlando z nag�a oddawa� si� melancholii; jej powodem m�g� by� widok staruszki ku�tykaj�cej po lodzie, mog�o wcale nie by� powodu; przyciska� twarz do lodu, patrzy� w zamarz�e wody i my�la� o �mierci. Bowiem s�uszno�� ma filozof, kt�ry m�wi, �e granica mi�dzy szcz�ciem a melancholi� nie grubsza jest ani�eli ostrze no�a; dalej utrzymuje, i� jedno jest z drugim spokrewnione i dochodzi do konkluzji, �e wszelkie skrajno�ci uczu� s� sprzymierze�cami szale�stwa. Dla tej przyczyny wzywa nas, by�my szukali schronienia w Ko�ciele prawdziwym (czyli, w jego mniemaniu, anabaptyst�w), kt�ry jest jedyn� przystani�, portem, kotwicowiskiem et cetera, dla tych, kt�rymi miotaj� morskie wichry. - Kresem wszystkiego jest �mier� - mawia� Orlando, siadaj�c, z chmur� zas�pienia na twarzy. (Tak bowiem dzia�a� teraz jego umys�, w gwa�townych przeskokach od �ycia do �mierci, nie zatrzymuj�c si� na niczym po�rednim, a zatem i �ywotopisowi nie wolno si� zatrzymywa�, musi biec jak najpr�dzej, by dotrzyma� kroku bezmy�lnym, nami�tnym, g�upim poczynaniom i nag�ym fatalnym s�owom, kt�rym, nie spos�b zaprzeczy�, Orlando w tym okresie swego �ycia ho�dowa�). - Kresem wszystkiego jest �mier� - mawia� Orlando, siadaj�c na lodzie. Lecz Sasza, w kt�rej �y�ach nie p�yn�a przecie� angielska krew, kt�ra pochodzi�a z Rosji, gdzie zachody s�o�ca s� d�u�sze, �witania mniej raptowne, a zdania cz�sto niedoko�czone, jakby wahano si�, jak je najlepiej uwie�czy� - Sasza patrzy�a na niego niekiedy szyderczo, gdy� zdawa� si� jej w�wczas jak dziecko, i nic nie m�wi�a. Wszak z czasem l�d wyzi�bia� si�, czego nie lubi�a, wi�c ci�gn�c go za r�k�, by wsta�, m�wi�a tak ujmuj�co, tak dowcipnie, tak m�drze (lecz niestety zawsze po francusku, kt�ry to j�zyk, jak wiadomo, zawsze traci sw�j smak w przek�adzie), �e zapomina� o zamarz�ych wodach, nadchodz�cej nocy, starej kobiecie, i pr�bowa� powiedzie� jej - tryskaj�c tysi�cami por�wna�, kt�re sta�y si� r�wnie wyblak�e jak uroda kobiet, kt�re by�y im natchnieniem - jaka jest pi�kna. �nieg, �mietana, marmur, wi�nie, alabaster, z�otog��w? Nic z tych rzeczy. By�a jak lis b�d� jak drzewo oliwne; jak fale morskie widziane z wynios�o�ci; jak szmaragd; jak s�o�ce na zielonym wzg�rzu, jeszcze nie wysz�e zza chmury jest niepodobna do niczego, co widzia�, b�d� czego zazna� w Anglii. Cho� przetrzebi� ca�y j�zyk, s�owa odmawia�y mu pos�usze�stwa. Pragn�� innego krajobrazu i innej mowy. Angielski by� na opisanie Saszy zbyt szczery, zbyt prawdom�wny, zbyt miodop�ynny. Gdy� we wszystkim, co m�wi�a, cho�by zdawa�a si� otwarta i lubie�na, by�o co� ukrytego; we wszystkim, co czyni�a, cho�by z najwi�ksz� �mia�o�ci�, by�o co� tajemnego. Tak jak w szmaragdzie zdaje si� skrywa� zielony p�omie�, a we wzg�rzu uwi�zione s�o�ce. Przejrzysto�� by�a tylko zewn�trzna; wn�trze zawiera�o w�drowny p�omie�, kt�ry przychodzi� i odchodzi�. Nigdy nie ja�nia�a jednostajnym blaskiem Angielki - w tym miejscu, przypomniawszy sobie wa�pann� Margaret i jej sp�dnice, Orlando da� si� ponie�� dzikiemu uniesieniu i zbi� Sasz� z n�g, pr�dzej, pr�dzej, przysi�g�szy, �e do�cignie p�omie�, zg��bi klejnot i tak dalej, i tak dalej, s�owa nios�y si� na zdyszanym oddechu z nami�tno�ci� poety, kt�rego poezja rodzi si� na po�y z b�lu. Sasza wszak�e milcza�a. Kiedy Orlando zd��y� jej ju� powiedzie�, �e jest lisic�, drzewem oliwnym, zielonym wierzcho�kiem wzg�rza; kiedy przekaza� jej ca�� histori� swego rodu, kt�ry nale�y do najstarszych w ca�ej Brytanii, a kt�ry przyby� z Rzymu z cesarzami i ma prawo paradowa� Corso (g��wn� ulic� Rzymu) pod obramionym fr�dzlami palankinem, co jest przywilejem zastrze�onym wy��cznie dla tych, w kt�rych �y�ach p�ynie krew cesarska (bowiem odznacza� si� poczciw� �atwowierno�ci�, co nie przynosi�o mu ujmy), przerywa� i pyta� j� sam�. Gdzie jest jej pa�ac? Kim jest jej ojciec? Czy ma braci? Dlaczego jest tu sama z wujem? I wtedy, cho� odpowiada�a z ochot�, wkrada�o si� mi�dzy nich co� sztucznego. Z pocz�tku s�dzi�, �e jej ranga jest ni�sza, ni�by sobie tego �yczy�a; lub �e wstydzi si� barbarzy�skich obyczaj�w swego ludu, gdy� s�ysza�, �e kobiety w Rosji nosz� brody, a cia�a m�czyzn od pasa w d� porasta futro; �e obie p�cie smaruj� si� dziegciem przeciw mrozowi, rw� mi�so palcami i mieszkaj� w budach, w kt�rych angielski szlachcic wzdraga�by si� trzyma� byd�o; nie doprasza� si� zatem o wi�cej. Po namy�le powzi�� jednak konkluzj�, �e jej milczenie musi mie� inn� przyczyn�: na jej podbr�dku nie by�o ani �ladu w�os�w, stroi�a si� w aksamit i per�y, a swych manier z pewno�ci� nie wynios�a z obory. C� zatem przed nim ukrywa�a? W�tpliwo��, jak� podszyte by�y jego pot�ne wzruszenia, by�a jak sypkie piaski pod budowl�, kt�ra obsuwa si� i ca�a chybocze. Nagle przejmowa� go b�l. Potem rozjusza� si� w takim gniewie, i� nie wiedzia�a, jak go udobrucha�. By� mo�e nie chcia�a go udobrucha�; by� mo�e jego narowy podoba�y si� jej i celowo je podnieca�a - oto spotka�a osobliwe skrzywienie angielskiego usposobienia. Historii ci�g dalszy: �lizgaj�c si� tego dnia dalej, ani�eli zamierzali, dotarli w cz�� Tamizy, gdzie zakotwiczy�y statki i wmarz�y w l�d po�rodku rzeki. By� w�r�d nich statek ambasady rosyjskiej, na kt�rego g��wnym maszcie, zdobnym w r�nobarwne sople lodu d�ugo�ci kilku jard�w, powiewa�a flaga z dwug�owym czarnym or�em. Sasza zostawi�a w kufrach troch� ze swych stroj�w; s�dz�c, �e na statku nikogo nie ma, weszli na pok�ad i wyruszyli na poszukiwanie skrzy� podr�nych ksi�niczki. Nie uszli daleko