7351
Szczegóły |
Tytuł |
7351 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7351 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7351 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7351 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Edgar Rice Burroughs
PELLUCIDAR
PROLOG
Przez kilka lat nie mog�em znale�� dogodnej sposobno�ci, by zn�w zapolowa� na
grubego
zwierza. W ko�cu jednak przygotowania do powrotu na moje stare tereny �owieckie
w Afryce
P�nocnej, gdzie uprzednio po�cigi za kr�lem zwierz�t dostarcza�y mi znakomitej
rozrywki,
zosta�y ostatecznie uko�czone.
Data wyjazdu zosta�a wyznaczona � mia�em wyruszy� za dwa tygodnie. �aden ucze�,
licz�cy wlok�ce si� godziny, kt�re jeszcze musz� min��, zanim pocz�tek �d�ugich
wakacji�
pozwoli mu wreszcie korzysta� z osza�amiaj�cych wra�e� letniego obozu, nie
m�g�by by�
bardziej niecierpliwy, pe�en nadziei.
A potem nadszed� list, kt�ry sprawi�, i� po�pieszy�em do Afryki dwana�cie dni
wcze�niej
ni� planowa�em.
Cz�sto otrzymuje, listy od nieznajomych, kt�rzy w moich opowie�ciach znale�li
co�
zas�uguj�cego na pochwa�� czy pot�pienie. Do tej cz�ci mojej korespondencji
odnosz� si� z
nigdy nie s�abn�cym zainteresowaniem. Ten szczeg�lny list otwiera�em z r�wnym
zapa�em,
jak wiele innych. Piecz�� pocztowa (Algier) musia�a wzbudzi� moj� ciekawo��,
szczeg�lnie
w tym czasie, gdy� to w�a�nie Algier mia� zako�czy� czekaj�c� mnie wkr�tce
morsk� podr�,
podejmowan� w poszukiwaniu rozrywki i przygody.
Zanim sko�czy�em czytanie, lwy i polowania ulecia�y z mojej g�owy � by�em
rozgor�czkowany z podniecenia.
List � c�, przeczytajcie go pa�stwo sami i oce�cie, czy i wy r�wnie� nie
znale�liby�cie
w nim po�ywki dla szalonych domys��w, dr�cz�cych w�tpliwo�ci i wielkich nadziei.
Oto on:
Drogi Panie!
My�l�, i� natkn��em si� na jeden z najbardziej szczeg�lnych zbieg�w okoliczno�ci
we
wsp�czesnej literaturze. Pozwoli pan jednak, �e zaczn� od pocz�tku:
Moj� profesj� jest w�drowanie po powierzchni naszego globu. Nie mam innego
zawodu �
niczym innym te� si� nie zajmuje.
M�j ojciec zostawi� mi w spu�ci�nie �rodki do �ycia, kt�ry� z bardziej odleg�ych
przodk�w
� ��dze w��cz�gi � Po��czy�em te dwa spadki i zainwestowa�em je starannie i bez
ekstrawagancji.
W swoim czasie zainteresowa�a mnie pa�ska powie�� �W j�drze Ziemi�, mo�e nie
tyle ze
wzgl�du na prawdopodobie�stwo opowiedzianych w niej wydarze�, ile z uwagi na
wielkie i
nieustaj�ce zadziwienie, i� komukolwiek p�aci si� prawdziwe pieni�dze za pisanie
tak
niebosi�nych bzdur. Prosz� mi wybaczy� szczero��, ale jest ona konieczna, by
m�g� pan
zrozumie� moje nastawienie do tej w�a�nie historii i przez to �atwiej da� wiar�
temu, co
opisze.
Wkr�tce potem wyruszy�em na Sahar� w poszukiwaniu pewnego rzadkiego gatunku
antylopy, na kt�ry mo�na si� natkn�� tylko w okre�lonej porze roku i na do��
ograniczonym
obszarze. Poszukiwania zaprowadzi�y mnie daleko poza ucz�szczane przez cz�owieka
�cie�ki.
Moje wysi�ki by�y niestety bezowocne, przynajmniej je�li chodzi o antylopy.
Jednak pewnej
nocy, gdy stara�em si� zasn�� na skraju ma�ego zagajnika palm daktylowych,
otaczaj�cego
staro�ytn� studnie, wykopan� w sercu wypalonych s�o�cem piask�w, nagle zda�em
sobie
spraw�, i� s�ysz� dziwny d�wi�k, najwyra�niej dobywaj�cy si� z ziemi pod moj�
g�ow�.
By�o to przerywane, nier�wne popiskiwanie!
�aden ze znanych mi ptak�w czy owad�w nie wydaje takich d�wi�k�w. Le�a�em tak
przez
godzin�, nas�uchuj�c uwa�nie. W ko�cu ciekawo�� zwyci�y�a. Podnios�em si�,
zapali�em
lamp� i rozpocz��em badania.
Moje pos�anie spoczywa�o na niewielkim dywanie, rozci�gni�tym bezpo�rednio na
gor�cym piasku. Ha�as zdawa� si� dobiega� w�a�nie spod niego. Unios�em dywan,
ale nic nie
znalaz�em � jednak d�wi�k, jakkolwiek przerywany, wci�� nie milk�.
Ostrzem my�liwskiego no�a zacz��em kopa� w piasku. Kilka cali pod powierzchni�
natkn��em si� na tward� materi�, kt�ra sprawia�a wra�enie drewna.
Wybra�em piasek wok� i, ods�oni�em niewielk� skrzynk�. To z jej wn�trza
dobiega� dziwny
d�wi�k.
Jak si� tu znalaz�a?
Co zawiera�a?
Usi�uj�c j� wyj�� na powierzchnie odkry�em, i� by�a przytrzymywana cienkim,
izolowanym
kablem, biegn�cym w d�, w g��b piasku.
Moim pierwszym odruchem by�o wyci�gn�� skrzynk� si��, jednak na szcz�cie
powstrzyma�em si� i postanowi�em dok�adniej j� obejrze�. Wkr�tce zauwa�y�em, �e
wieko,
opatrzone z jednej strony zawiasami, zamkni�te by�o na zwyk�y haczyk. Otwarcie
go by�o
kwesti� chwili. Wewn�trz, ku memu niezmiernemu zdziwieniu, zobaczy�em zwyczajny,
tykaj�cy sobie w najlepsze aparat telegraficzny.
� A c�, na Boga, ta rzecz tutaj robi? � pomy�la�em. Przede wszystkim
zauwa�y�em, i�
jest to taki instrument, jakie s� u�ywane przez armie francusk� � jednak,
wzi�wszy pod
uwag� osamotnienie miejsca, w kt�rym si� znajdowa� i jego odleg�o�� od
najbli�szych
ludzkich siedzib, to wyja�nienie wydawa�o si� ma�o prawdopodobne.
Siedzia�em i wpatrywa�em si� w to szczeg�lne znalezisko, popiskuj�ce i tykaj�ce
w ciszy
pustynnej nocy, usi�uj�ce przekaza� jak�� wiadomo��, kt�rej nie by�em w stanie
odczyta�. W
pewnej chwili m�j wzrok pad� na skrawek papieru, le��cy na dnie skrzynki obok
aparatu.
Wyj��em go i obejrza�em. Wypisane na nim by�y tylko dwie litery:
D.I.
Wtedy nic mi one nie m�wi�y. By�em zupe�nie zbity z tropu.
W pewnej chwili, gdy odbiorcza cz�� aparatu na moment zamilk�a, kilkakrotnie
nacisn��em klucz do nadawania. Odbiornik natychmiast zacz�� gor�czkow� prace.
Usi�owa�em sobie przypomnie� cho�by fragmenty alfabetu Morse�a, kt�rym bawi�em
si�
jako ch�opiec, jednak czas dok�adnie wymaza� go z mej pami�ci. Pozwoli�em wi�c
wyobra�ni
swobodnie podr�owa� w�r�d mo�liwych wiadomo�ci, kt�re popiskuj�cy telegraf m�g�
przekazywa� i to ostatecznie wytr�ci�o mnie z r�wnowagi. Jaki� nieszcz�nik
gdzie� na
drugim ko�cu przewodu mo�e rozpaczliwie potrzebowa� pomocy. Gor�czkowe, dzikie
brz�czenie aparatu zdawa�o si� na co� podobnego wskazywa�.
A ja siedzia�em bezczynnie, niezdolny zrozumie�, niezdolny udzieli�
jakiejkolwiek pomocy!
I wtedy ol�ni�o mnie. W moim umy�le jak b�yskawica zaja�nia�o ostatnie zdanie
powie�ci,
kt�r� czyta�em w klubie w Algierze: �Czy odpowied� spoczywa gdzie� na rozleg�ym
�onie
Sahary, na ko�cach dw�ch cienkich drut�w, skrytych w piaskach pod zaginionym
kopcem?�
Pomys� wyda� si� absurdalny. Do�wiadczenie i zdrowy rozs�dek po��czy�y si�, by
mnie
zapewnia�, �e w pa�skiej szalonej opowie�ci nie mog�o by� ziarnka prawdy, �e od
pocz�tku
do ko�ca by�a ona czyst� fikcj�.
Gdzie, w takim razie, znajdowa� si� drugi koniec przewod�w?
Czym by� ten aparat, brz�cz�cy tu, w �rodku pustyni, je�li nie parodi� tego, co
mo�liwe?
Czy uwierzy�bym w tak� historie, gdybym nie bra� w niej udzia�u?
I te inicja�y na skrawku papieru! To by�y inicja�y Dawida � Dawid Innes.
Za�mia�em si� z w�asnych my�li. Kpi�em z przypuszczenia, �e istnieje jaki�
wewn�trzny
�wiat i �e przewody wiod� poprzez skorup� ziemsk� ku powierzchni Pellucidaru. A
jednak...
Siedzia�em tam przez ca�� noc, s�uchaj�c dr�cz�cego piszczenia i od czasu do
czasu
poruszaj�c kluczem do nadawania � tylko po to, by nieznajomy na drugim ko�cu
wiedzia�, i�
aparat zosta� odnaleziony. Rankiem, po starannym, w�o�eniu skrzynki z powrotem
do dziury i
przysypaniu jej piaskiem, zawo�a�em s�u��cych, po�piesznie prze�kn��em
�niadanie,
osiod�a�em konia i szybko wyruszy�em ku Algierowi.
Przyby�em tu dzisiaj. Teraz pisze do pana list czuj�c, �e robi� z siebie g�upca.
Dawid Innes nie istnieje.
Dian Pi�kna nie istnieje.
Nie ma �wiata wewn�trz �wiata.
Pellucidar jest tylko tworem pa�skiej wyobra�ni, niczym wi�cej.
A jednak...
Taki przypadek, jak znalezienie aparatu telegraficznego, zakopanego na pustynnej
Saharze
zakrawa na �art si� nieczystych, szczeg�lnie w �wietle pa�skiej opowie�ci o
przygodach
Dawida Innesa.
Na pocz�tku tego listu nazwa�em to jednym z najbardziej szczeg�lnych zbieg�w
okoliczno�ci we wsp�czesnej beletrystyce. Poprzednio u�y�em s�owa �literatura�,
ale jeszcze
raz prosz�, wybaczy� mi szczero�� � pa�ska powie�� ni� nie jest.
No wi�c � dlaczego do pana pisze?
B�g jedyny raczy wiedzie�, chyba �e ta niepoj�ta enigma, ten natr�tny pisk w�r�d
g��bokiej
saharyjskiej ciszy tak nadszarpn�� moje nerwy, i� rozs�dek odmawia mi
pos�usze�stwa.
W tej chwili nie mog� go s�ysze�, jednak wiem, �e daleko na po�udniu, skryty pod
piaskami
telegraf, wystukuje swe daremne, rozpaczliwe wezwania.
To mnie doprowadza do ob��du!
To pa�ska wina i ��dam, by mnie pan od tego uwolni�.
Prosz�, natychmiast, na m�j koszt, wys�a� depesze, stwierdzaj�c�, i� powie�� �W
j�drze
Ziemi� nie by�a oparta na rzeczywistych wydarzeniach.
1 czerwca...
Pozostaje z szacunkiem
Cogdon Nestor
Klub �-i-�
Algier
Dziesi�� minut po przeczytaniu tego listu wys�a�em do pana Nestora nast�puj�c�
wiadomo��:
Historia prawdziwa. Prosz� czeka� w Algierze.
Tak szybko jak poci�g i statek mog�y mnie przewie��, zmierza�em ku swemu celowi.
Przez wszystkie dni podr�y, wlok�ce si� w niesko�czono��, m�j umys� by� wirem
szalonych
domys��w, ogromnej nadziei i mecz�cego strachu.
Odnalezienie aparatu telegraficznego ostatecznie mnie upewni�o, �e Dawidowi
Innesowi
uda�o si� przeprowadzi� �elaznego kreta przez skorup� ziemsk� z powrotem ku
podziemnemu
Pellucidarowi. Jednak co zasta� tam po powrocie, jakie mia� przygody?
Czy znalaz� Dian Pi�kn�, sw� p�dzik� towarzyszk�, bezpieczn� w�r�d przyjaci�?
A mo�e
Hooji Przebieg�emu uda�o si� zrealizowa� sw�j nikczemny plan jej porwania?
Czy Abner Perry, sympatyczny stary wynalazca i paleontolog, jeszcze �yje?
Czy zjednoczonym plemionom uda�o si� zrzuci� jarzmo w�adzy Mahar � potwornych
gad�w, rz�dz�cych Pellucidarem przy pomocy dzikich Sagoth�w � okrutnych,
gorylopodobnych �o�nierzy.
Musz� przyzna�, �e gdy wchodzi�em do Klubu �-i-� w Algierze i pyta�em o pana
Nestora,
znajdowa�em si� w stanie, kt�ry graniczy� z rozstrojem nerw�w. Natychmiast
zosta�em do
niego zaprowadzony i w chwil� p�niej wymienia�em u�cisk d�oni z cz�owiekiem,
jakich
niewielu mo�na jeszcze spotka� na tym �wiecie. By� to wysoki, prosto si�
trzymaj�cy
m�czyzna oko�o trzydziestki, o wyrazistych rysach i sk�rze spalonej s�o�cem na
kolor
spotykany jedynie u Arab�w z pustyni.
Od pierwszej chwili bardzo go polubi�em i mam nadzieje, �e po trzech miesi�cach,
sp�dzonych wsp�lnie w pustynnej okolicy � miesi�cach niezupe�nie wolnych od
przyg�d �
stwierdzi� on, �e kto� mo�e by� autorem �niebosi�nych bzdur�, a jednocze�nie
posiada�
pewne wyr�wnuj�ce to zalety.
Mogli�my wyruszy� na po�udnie ju� nast�pnego dnia po moim przybyciu do Algieru,
gdy�
wszystkie niezb�dne przygotowania Nestor zrobi� wcze�niej, zak�adaj�c,
oczywi�cie s�usznie,
�e przyjad� do Afryki w jednym tylko celu � by natychmiast pospieszy� do
zakopanego
telegrafu i wydrze� mu jego tajemnice.
Opr�cz miejscowych s�u��cych wzi�li�my ze sob� angielskiego telegrafist�, Franka
Downesa. W czasie podr�y, odbytej kolej� i karawan� nie zdarzy�o si� nic
szczeg�lnego i
bez przeszk�d przybyli�my do gaju palm daktylowych, otaczaj�cych staro�ytn�,
wykopan� w
sercu Sahary studnie.
To by�o to samo miejsce, w kt�rym po raz pierwszy zobaczy�em Dawida Innesa.
Je�li
nawet usypa� on nad ukrytym aparatem telegraficznym jaki� kopiec, teraz ju� nie
pozosta� po
nim nawet siad. Gdyby nie przypadek, kt�ry kaza� Nestorowi rozes�a� swe pos�anie
dok�adnie
ponad ukrytym telegrafem, wci�� pewnie tyka�by on, przez nikogo nie s�yszany � a
ta
historia pozosta�aby nie napisana.
Gdy usun�li�my przykrywaj�cy skrzynk� piasek, telegraf milcza�. Wielokrotnie
ponawiane
przez naszego telegrafist� pr�by nawi�zania ��czno�ci niestety nie zaowocowa�y
odpowiedzi�
z drugiego ko�ca linii. Po kilku dniach daremnych stara� zacz�li�my wpada� w
przygn�bienie. Jednak by�em � wtedy r�wnie pewien tego, �e drugi koniec
cienkiego kabla
przebija powierzchnie wewn�trznego �wiata, jak dzisiaj jestem pewien, �e siedz�
w swoim
gabinecie. I rzeczywi�cie � czwartego dnia oko�o p�nocy obudzi� mnie odg�os
pracy
telegrafu.
Skoczy�em na r�wne nogi, brutalnie chwyci�em Downesa za kark i wyci�gn��em spod
koc�w. Nie potrzebowa�em mu wyja�nia� przyczyny mego podniecenia, gdy�
natychmiast po
przebudzeniu on r�wnie� us�ysza� d�ugo oczekiwany pisk. Z okrzykiem rado�ci
rzuci� si� ku
aparatowi.
Nestor zerwa� si� niemal r�wnie szybko, jak ja. St�oczyli�my si� wok� skrzynki,
jakby od
wiadomo�ci, kt�r� mia�a przekaza�, zale�a�o nasze �ycie.
Downes wmiesza� si� w pisk aparatu kluczem do nadawania. Ha�as w odbiorniku
natychmiast umilk�.
� Spytaj go kim jest � poleci�em.
Zrobi� to, a Nestor i ja czekali�my z zapartym tchem, a� Downes przet�umaczy
odpowied�.
� M�wi, �e nazywa si� Dawid Innes. Chce wiedzie� kim my jeste�my.
� Powiedz mu. Spytaj, jak si� miewa i przeka� r�wnie�, �e chcemy wiedzie� o
wszystkim, co mu si� przytrafi�o od czasu, gdy widzieli�my si� po raz ostatni.
Przez nast�pne dwa miesi�ce rozmawia�em z Innesem niemal codziennie, a w miar�
jak
Downes t�umaczy� jego odpowiedzi, Nestor albo ja robili�my notatki.
Z tych w�a�nie notatek, u�o�onych w chronologicznym porz�dku, sporz�dzi�em
poni�sze
zestawienie � opis dalszych przyg�d Dawida Innesa we wn�trzu Ziemi, to znaczy w
�wiecie,
kt�ry wybra� jako sw�j.
Rozdzia� I
Zab��kany na Pellucidarze
Wspomniani w zako�czeniu mego ostatniego listu Arabowie (rozpoczyna Innes), o
kt�rych
my�la�em, �e s� wrogami dybi�cymi na moje �ycie, okazali si� bardzo przyja�ni.
Poszukiwali
tej samej bandy rozb�jnik�w, kt�ra mnie r�wnie� zagra�a�a. Ogromna kreatura,
przywieziona
przeze mnie z wewn�trznego �wiata � szkaradna Mahara, na kt�r� Hooja Przebieg�y
w
chwili mojego wyjazdu podmieni� m� drog� Dian � zdumia�a ich i przerazi�a.
W nie mniejszym stopniu zdziwi� ich widok pot�nej machiny, kt�ra zanios�a mnie
do
Pellucidaru i z powrotem, le��cej teraz na pustyni w odleg�o�ci oko�o dw�ch mil
od mego
obozowiska.
Z ich pomoc� zdo�a�em ustawi� jej nieruchome, wa��ce tony cielsko w pozycji
pionowej
� z nosem zanurzonym w g��bokiej, wykopanej w piasku dziurze i reszt� kad�uba
podpart�
pniami �ci�tych w tym celu palm daktylowych.
By�o to ogromne in�ynieryjne zadanie: przy pomocy dzikich Arab�w i jeszcze
dzikszych
ich wierzchowc�w wykona� prace elektrycznego d�wigu. Jednak ostatecznie
przygotowania
zosta�y uko�czone i by�em gotowy do odjazdu.
Przez pewien czas zastanawia�em si� czy bra� Mahare z powrotem. Od chwili, gdy
odkry�a, �e jest wi�niem na pok�adzie �elaznego kreta by�a spokojna i
pos�uszna. Oczywi�cie
porozumiewanie si� z ni� by�o dla mnie niemo�liwe. Nie posiada�a organ�w s�uchu,
ja za�
wiedzy na temat jej sposobu komunikowania si�, wykorzystuj�cego czwarty wymiar i
sz�sty
zmys�.
Jestem jednak �agodny z natury i stwierdzi�em, �e nawet tak znienawidzonej i
odra�aj�cej
istoty nie jestem w stanie zostawi� w obcym i wrogim dla niej �wiecie. W
rezultacie,
wchodz�c do �elaznego kreta, zabra�em j� ze sob�.
Najwyra�niej wiedzia�a, �e wybieramy si� z powrotem na Pellucidar, gdy� jej
nastr�j
natychmiast zmieni� si� z nieustannego przygn�bienia w niemal ludzkie
zadowolenie i rado��.
Droga przez skorup� ziemsk� by�a tylko powt�rzeniem dw�ch poprzednich podr�y
pomi�dzy �wiatami zewn�trznym i wewn�trznym. Wydawa�o mi si� jednak, �e tym
razem
utrzymywali�my kurs mniej odchylony od pionu, gdy� zako�czyli�my podr� w czasie
o
kilka minut kr�tszym ni� przy okazji mego pierwszego przedzierania si� przez
pi��setmilow�
pow�ok� skaln�. W niemal siedemdziesi�t dwie godziny po wyruszeniu w g��b
piask�w
Sahary, przebili�my powierzchnie Pellucidaru.
Szcz�cie raz jeszcze u�miechn�o si� do mnie, gdy� po otworzeniu drzwi w
zewn�trznym
pancerzu pojazdu stwierdzi�em, �e od wyj�cia na powierzchnie przez dno oceanu
dzieli�o nas
zaledwie kilkaset jard�w.
Rozci�gaj�cy si� wok� krajobraz by� mi zupe�nie nieznany i nie wiedzia�em
gdzie, w
jakim punkcie tych ogromnych, licz�cych sto dwadzie�cia cztery miliony mil
kwadratowych
l�d�w Pellucidaru si� znajdowa�em.
S�o�ce wiecznego �rodka dnia razi�o pal�cymi promieniami prosto z zenitu, z
miejsca, w
kt�rym tkwi�o od pocz�tku pellucidarskiego czasu i w kt�rym tkwi� b�dzie do jego
ko�ca.
Przede mn� rozci�ga�o si� morze, dziwne, pozbawione horyzontu � jednolita
powierzchnia,
�agodnie wyginaj�ca si� ku g�rze na spotkanie nieba i gin�ca z oczu wysoko ponad
poziomem
mego wzroku, w g��bi lazurowej dali.
Jak niezwyk�y by� to widok! Jak ogromnie r�ny od p�askich, ograniczonych
obraz�w,
danych mieszka�com zewn�trznej powierzchni.
By�em zagubiony. Mog�em w�drowa� przez ca�e �ycie bez ustanku i mimo to nigdy
nie
odnale�� siadu przyjaci� w tym obcym i dzikim �wiecie. Nigdy nie ujrze�
drogiego, starego
Perry�ego, ani Ghaka W�ochatego, ani Dakora Mocnego, ani tej najcenniejszej z
przyjaci� �
mej wspanialej, s�odkiej ma��onki � Dian Pi�knej!
Ale nawet znajduj�c si� w tak niepewnej sytuacji, by�em zadowolony, �e znowu
st�pam po
powierzchni Pellucidaru. Nie mog� nie kocha� tego �wiata, mimo i� jest tak
tajemniczy,
przera�aj�cy, groteskowy i dziki. W�a�nie jego dziko�� najbardziej mnie poci�ga,
gdy� jest to
dziko�� dziewiczej jeszcze Natury.
Oczarowa�a mnie wspania�o�� jego tropikalnej przyrody i nieskr�powana wolno��,
kt�r�
oddychaj� tu pot�ne l�dy.
Nieprzemierzone oceany, szepcz�ce o pierwotnych, nieska�onych jeszcze ludzkim
wzrokiem cudach przyzywa�y mnie ku swym niespokojnym otch�aniom.
Nawet przez chwil� nie �a�owa�em �wiata, z kt�rego si� wywodzi�em. By�em na
Pellucidarze. By�em w domu. I by�em z tego zadowolony.
Zatopiony w my�lach, nie od razu zauwa�y�em, �e z wn�trza ogromnej machiny,
kt�ra
bezpiecznie przenios�a mnie przez skorup� ziemsk� wysz�a moja towarzyszka
podr�y,
odra�aj�ca Mahara. Stan�a obok mnie, zastygaj�c na d�ug� chwil� w bezruchu.
Jakie my�li przep�ywa�y przez zwoje jej gadziego m�zgu?
Nie mog�em tego wiedzie�.
Nale�a�a do panuj�cej na Pellucidarze rasy. Dziwny kaprys ewolucji sprawi�, �e
jej
gatunek jako pierwszy w tym �wiecie anomalii posiad� zdolno�� my�lenia.
Stworzenia takie
jak ja by�y dla niej istotami ni�szego rz�du. Perry, czytaj�c znalezione w
podziemnym
mie�cie Phutra ksi�gi jej gatunku odkry�, i� pytanie czy cz�owiek posiada �rodki
porozumiewania si� i zdolno�� my�lenia pozostawa�o dla nich ci�gle bez
odpowiedzi.
Jej gatunek wierzy�, �e sta�a materia jest wszechogarniaj�ca, a w jej centrum
istnieje
samotna, ogromna, sferyczna komora, kt�r� jest Pellucidar. Komora ta zosta�a
pozostawiona
wy��cznie w celu stworzenia warunk�w do �ycia, dzia�alno�ci i rozwoju rasy
Mahar.
Wszystko, co si� w niej znajdowa�o, zosta�o tu umieszczone wy��cznie dla nich.
Zastanawia�em si� co my�li teraz, po zako�czeniu naszej podr�y. Sprawia�y mi
przyjemno�� spekulacje na temat wp�ywu, jaki mog�o na ni� mie� przej�cie przez
skorup�
ziemsk� i znalezienie si� w �wiecie, kt�ry, jak to �atwo mog�a zauwa�y� nawet
istota o
mniejszej ni� posiadana przez wielkie Mahary inteligencji, by� zupe�nie inny ni�
jej
Pellucidar.
Co my�la�a o male�kim s�o�cu zewn�trznego �wiata?
Jakie wra�enie wywar�y na niej ksi�yc i miliardy gwiazd, b�yszcz�cych na
czystym
afryka�skim niebie?
Jak je sobie t�umaczy�a?
Z jak wielkim zadziwieniem musia�a po raz pierwszy obserwowa� s�o�ce,
przesuwaj�ce
si� powoli po niebie, znikaj�ce w ko�cu za zachodnim horyzontem i zostawiaj�ce
za sob� co�,
czego nikt z jej gatunku dotychczas nie widzia� � ciemno�� nocy. Na Pellucidarze
noc nie
istnieje. Tamtejsze s�o�ce jest nieruchome i wisi wiecznie w centrum
pellucidarskiego nieba
� dok�adnie ponad g�ow�.
Niema�e wra�enie musia�a r�wnie� na niej zrobi� wspania�a machina, kt�ra
przewierci�a
sobie drog� z jednego �wiata do drugiego i z powrotem. Zrozumia�a zapewne, i�
istota, kt�ra
ni� sterowa�a, by�a rozumna.
Widzia�a, jak na powierzchni ziemi rozmawia�em z innymi lud�mi. Widzia�a
przybycie
karawany z �adunkiem ksi��ek, broni i amunicji, widzia�a kolekcje r�norodnych
przedmiot�w, kt�r� upcha�em w kabinie kreta, by je przewie�� na Pellucidar.
Widzia�a �wiadectwa cywilizacji, pot�g� umys�u, przewy�szaj�c� w dokonaniach
naukowych wszystko, co osi�gn�a jej rasa � i ani razu nie zobaczy�a istoty,
nale��cej do
tego samego co ona gatunku.
Tylko jeden wniosek m�g� zrodzi� si� w jej umy�le � poza Pellucidarem istniej�
jeszcze
inne �wiaty, a gilak jest istot� rozumn�.
Dotychczas Mahara sta�a nieruchomo tu� ko�o mnie. Teraz zacz�a przesuwa� si�
powoli
w stron� pobliskiego morza. Na mym biodrze wisia� sze�ciostrza�owiec o d�ugiej
lufie (nowo
wymy�lone pistolety automatyczne, kt�re od czasu mego pierwszego odjazdu z
zewn�trznego
�wiata poddawane by�y ci�g�ym udoskonaleniom nie budzi�y we mnie zaufania), a w
d�oniach
trzyma�em ci�ki, szybkostrzelny karabin. Intuicyjnie wiedzia�em, �e ucieka i z
�atwo�ci�
mog�em j� zastrzeli�. Nie zrobi�em tego.
Czu�em, �e je�li b�dzie mog�a powr�ci� do domu z opowie�ci� o swych przygodach,
pozycja rasy ludzkiej na Pellucidarze znacznie si� podniesie, gdy� w
rozwa�aniach gad�w
cz�owiek wreszcie zajmie nale�ne mu miejsce.
Na skraju morza Mahara zatrzyma�a si� i obejrza�a, spogl�daj�c na mnie. Potem
w�owym
ruchem w�lizn�a si� w fale.
Wyp�yn�a sto jard�w od brzegu i przez chwil� dryfowa�a na powierzchni. W ko�cu
rozpostar�a swe ogromne skrzyd�a, uderzy�a nimi energicznie kilkana�cie razy i
unios�a si�
ponad b��kitne morze. Wysoko w g�rze zatoczy�a szerokie ko�o, a potem, prosto
jak strza�a,
odlecia�a w dal.
Obserwowa�em j�, a� znikn�a, otulona wisz�c� w oddali mgie�k�. Zosta�em sam.
Moj� podstawow� trosk� by�o stwierdzenie, w jakim punkcie Pellucidaru si�
znajdowa�em
i gdzie, w jakiej stronie �wiata le�a� rz�dzony przez Ghaka W�ochatego kraj
Sarian.
Ale w jaki spos�b si� tego dowiedzie�?
Je�li wyrusz� na poszukiwanie � to co potem? Czy b�d� potrafi� odnale�� drog�
powrotn�
do mechanicznego kreta? Przecie� w jego wn�trzu znajdowa� si� bezcenny �adunek
ksi��ek,
broni, amunicji, sprz�tu naukowego i ksi��ek raz jeszcze � wielka biblioteka
prac
�r�d�owych z ka�dej mo�liwej dziedziny nauk stosowanych.
A gdybym nie trafi� tu znowu, to jak� warto�� dla �wiata, kt�ry mnie adoptowa�
b�dzie
mia� ten ogromny magazyn potencja�u cywilizacyjnego?
Z drugiej strony � je�eli tu zostan�, czego b�d� m�g� w samotno�ci dokona�?
Niczego.
Ale w jaki spos�b w �wiecie, w kt�rym nie ma ani wschodu, ani zachodu, ani
p�nocy, ani
po�udnia, ani gwiazd, ani ksi�yca lecz tylko nieruchome, stoj�ce w zenicie
s�o�ce, mam
odnale�� drog� powrotn� do tego miejsca, je�li raz strac� je z oczu?
Nie mia�em poj�cia.
Przez d�ugi czas zastanawia�em si�, a� wreszcie przysz�o mi do g�owy, by
wypr�bowa�
jeden z kompas�w, kt�re przywioz�em ze sob� i upewni� si� czy b�dzie niezmiennie
wskazywa� jaki� sta�y kierunek. Wr�ci�em z powrotem do kabiny i wynios�em
urz�dzenie.
Odszed�em na spor� odleg�o�� od kreta, by znaczna masa �elaza i stali, z kt�rej
by� on
zbudowany nie wp�ywa�a na wskazania ig�y. Potem obr�ci�em delikatny przyrz�d po
kolei w
ka�d� stron� �wiata.
Zawsze i w ka�dym po�o�eniu ig�a zdecydowanie ustawia�a si� w jednym kierunku �
ku
morzu. Wyra�nie wskazywa�a w stron� du�ej wyspy, le��cej w odleg�o�ci dziesi�ciu
czy
dwudziestu mil od brzegu. Ten kierunek powinien wi�c by� p�noc�.
Wyj��em z kieszeni notatnik i zrobi�em dok�adny szkic topograficzny okolicy
znajduj�cej
si� w zasi�gu mego wzroku. Prosto na p�noc, daleko na l�ni�cym morzu, le�a�a
wyspa.
Za punkt obserwacyjny pos�u�y� mi wierzcho�ek du�ego, p�askiego g�azu, wznosz�cy
si�
sze�� czy osiem st�p nad poziom gruntu. To miejsce nazwa�em Greenwich, za� g�az
by�
�Kr�lewskim Obserwatorium�.
A wi�c zrobi�em pierwszy krok! Nie potrafi� opisa� uczucia ulgi, kt�re ogarn�o
mnie
dzi�ki prostemu faktowi, �e na Pellucidarze istnia�o chocia� jedno miejsce,
posiadaj�ce
znajom� nazw� i sw�j odpowiednik na mapie.
Odczuwa�em niemal dzieci�c� rado��, rysuj�c w moim notatniku ma�e k�ko i
wypisuj�c
obok niego s�owo �Greenwich�.
Czu�em, �e teraz ju� mog� rozpocz�� poszukiwania, gdy� mam pewno��, �e zdo�am
trafi�
z powrotem do mego pojazdu.
Postanowi�em, �e na pocz�tku b�d� podr�owa� dok�adnie na po�udnie. Mia�em
nadzieje,
�e natkn� si� tam na jakie� znajome miejsce, a poza tym by� to r�wnie dobry
kierunek, jak
ka�dy inny. Przynajmniej tyle mo�na by�o o nim powiedzie�.
Pomi�dzy rzeczami, kt�re ze sob� przywioz�em z zewn�trznego �wiata znajdowa�a
si�
pewna ilo�� krokomierzy. Wsun��em do kieszeni trzy z nich, maj�c nadzieje, �e
dzi�ki
u�rednieniu wskaza� trzech, otrzymam w miar� dok�adny wynik.
Na mojej mapie postanowi�em zaznacza� ile zrobi�em krok�w na po�udnie, ile na
wsch�d,
ile na zach�d i tak dalej. Gdy zdecyduje si� na powr�t, b�d� to m�g� zrobi�
dowoln�, wybran�
przez siebie drog�.
Przerzuci�em przez ramiona pasy ze znaczn� ilo�ci� amunicji, upchn��em po
kieszeniach
kilka pude�ek zapa�ek, a do pasa na biodrach przymocowa�em aluminiow� patelnie i
niewielki, r�wnie� aluminiowy kocio�ek.
By�em got�w � got�w i�� naprz�d i bada� ten �wiat! W poszukiwaniu mych
przyjaci�,
mej niezr�wnanej ma��onki i starego, dobrego Perry�ego got�w by�em zbada� obszar
o
powierzchni 124 110 000 mil kwadratowych!
I tak, zamkn�wszy zewn�trzne drzwi kreta, wyruszy�em w drog�. Szed�em dok�adnie
na
po�udnie, wzd�u� uroczych dolin pe�nych stad pas�cej si� zwierzyny.
Przedziera�em si� przez
g�stwiny pierwotnych puszcz i wspina�em na zbocza pot�nych g�r, poszukuj�c
przej�� na
drug� stron�.
Pod strza�ami mego wiernego rewolweru pad�y kozioro�ec i baran pi�mowy, wi�c i
na
wi�kszych wysoko�ciach nie brakowa�o mi po�ywienia. W puszczach i na r�wninach
znajdowa�em antylopy, �ubry i �osie, ponadto ogromn� r�norodno�� owoc�w i
dzikiego
ptactwa.
Od czasu od czasu dla obrony przed wi�kszymi zwierz�tami i drapie�nikami
musia�em
u�ywa� karabinu, ale zwykle wystarcza� rewolwer.
Bywa�y r�wnie� przypadki, gdy w obliczu pot�nego nied�wiedzia jaskiniowego,
tygrysa
szablastoz�bego czy ogromnego felis spelaea, czarnogrzywego i przera�aj�cego,
nawet
bardzo skuteczny karabin wydawa� si� by� �a�o�nie nieodpowiedni. Szcz�cie mi
jednak
sprzyja�o i przebrn��em bez szwanku przez przygody, kt�rych samo przypomnienie
powoduje, i� w�osy je�� si� na karku.
Nie wiem jak d�ugo szed�em, gdy� wkr�tce po tym, jak opu�ci�em �elaznego kreta
zepsu�
mi si� zegarek i znowu zosta�em na �asce k�opotliwej bezczasowo�ci Pellucidaru.
Jednak jad�em wiele razy, wi�c s�dz�, �e up�yn�y dni, mo�e nawet miesi�ce, lecz
nie
napotka�em nic znajomego.
Nie zauwa�y�em ludzi, ani te� �adnych ich �lad�w. Nie by�o w tym nic dziwnego,
gdy�
l�dy Pellucidaru maj� ogromn� powierzchnie, a tutejsza rasa ludzka jest bardzo
m�oda i w
zwi�zku z tym jeszcze nieliczna.
Niew�tpliwie podczas tej d�ugiej w�dr�wki by�em pierwszym cz�owiekiem, kt�rego
stopy
dotyka�y wielu miejsc, a moje oczy jako pierwsze spogl�da�y na wiele
zadziwiaj�cych,
cudownych krajobraz�w.
Ta my�l przyprawia�a mnie o zawr�t g�owy. Nie mog�em id�c samotnie � przez ten
dziwaczny �wiat, nie napawa� si� nim. A potem, zupe�nie nagle, wyszed�em z
bezludnych
obszar�w i znalaz�em si� na terenach odwiedzanych przez cz�owieka � i spok�j
znikn��.
Zdarzy�o si� to w nast�puj�cy spos�b:
Szed�em �cie�k�, kt�ra mia�a mnie wyprowadzi� z pasma wysokich wzg�rz. Dotar�em
do
jej wylotu i zatrzyma�em si�, by przez chwil� podziwia� otwieraj�c� si� przede
mn� urocz�
dolink�. Jedna jej strona poro�ni�ta by�a g�stym lasem, za� na wprost spokojnie
wi�a si�
rzeka, tocz�c swe wody r�wnolegle do �cian skalnych, kt�rym w tym miejscu
ko�czy�y si�
wzg�rza.
Sta�em, napawaj�c si� pi�knem tej sceny, tak ��dny widoku cud�w natury, jakbym
nie
ogl�da� podobnych krajobraz�w ju� niezliczon� ilo�� razy. Nagle us�ysza�em
dobiegaj�ce od
strony lasu nawo�ywania i okrzyki. Te chropawe, nieharmonijne d�wi�ki dobywa�y
si� z
ludzkich garde�, nie mog�em mie� co do tego w�tpliwo�ci.
Skry�em si� za le��cym nie opodal du�ym g�azem i czeka�em. S�ysza�em trzask
deptanego
i �amanego poszycia lasu i domy�la�em si�, �e nadchodz�cy bardzo si� spiesz� �
niew�tpliwie po�cig i ofiara.
Zapewne wkr�tce z lasu wypadnie jakie� �cigane zwierze, a w chwil� p�niej
nadbiegnie
gromada p�nagich dzikus�w z w��czniami, maczugami i wielkimi, kamiennymi
no�ami.
W czasie mego �ycia na Pellucidarze widzia�em tak wiele tego typu scen, i�
czu�em, �e do
najdrobniejszego szczeg�u m�g�bym przewidzie� to, czego za chwil� b�d�
�wiadkiem.
Mia�em nadziej�, �e my�liwi oka�� si� przyja�nie nastawieni i wska�� mi drog� do
Sari.
W chwili, w kt�rej snu�em te my�li, na skraju lasu ukaza�a si� ofiara. Jednak�e
nie by�a to
czteronoga bestia. Zamiast niej ujrza�em starego cz�owieka � przera�onego
starego
cz�owieka!
Uciekaj�c przed losem, kt�ry, s�dz�c z pe�nych trwogi spojrze�, jakie
nieustannie rzuca� za
siebie by� nie pozazdroszczenia, niepewnym, chwiej�cym si� krokiem zbli�a� si� w
moj�
stron�.
Zdo�a� oddali� si� na niewielk� zaledwie odleg�o�� od skraju lasu, gdy
dostrzeg�em
pierwszego z jego prze�ladowc�w. By� to Sagoth, jeden z tych ponurych, okrutnych
ludzi-
goryli, kt�rzy strzeg� podziemnych, zamieszka�ych przez Mahary miast i od czasu
do czasu
wyruszaj� na po��w niewolnik�w lub ekspedycje karne przeciwko ludziom � rasie, o
kt�rej
w�adczynie Pellucidaru my�l� tak, jak my, w naszym �wiecie, my�limy o bizonach
lub
dzikich owcach.
W �lad za pierwszym Sagothem ukazali si� nast�pni i wkr�tce ca�y ich tuzin gna�
z
wrzaskiem za przera�onym starcem. By�o oczywiste, �e za chwil� go dopadn�.
Jeden z nich zatrzyma� si�, zmierzy� wzrokiem dziel�c� go od ofiary odleg�o�� i
wzni�s�
do rzutu uzbrojone we w��cznie ramie.
I wtedy, zupe�nie nagle zda�em sobie spraw�, �e sylwetka i spos�b poruszania si�
uciekiniera nie s� mi obce.
Niemal jednocze�nie dotar�a do mnie wstrz�saj�ca prawda � ten stary to Perry! I
oto mia�
umrze� na moich oczach, a ja nie by�em dostatecznie blisko, by go uratowa�, by
zapobiec tej
strasznej katastrofie!
Perry by� moim przyjacielem.
Oczywi�cie Dian traktowa�em jak co� wi�cej ni� przyjaciela � ona by�a moj� �on�,
cz�ci� mnie.
Trzymany w d�oniach karabin i rewolwery u pasa zupe�nie wylecia�y mi z pami�ci �
nie�atwo jest po��czy� w my�lach epok� kamienia �upanego i dwudziesty wiek. Ze
starego
przyzwyczajenia my�la�em w spos�b w�a�ciwy dla epoki kamiennej, wi�c u�ycie
broni palnej
nie przychodzi�o mi do g�owy.
Pierwszy z Sagoth�w ju� niemal dogania� Perry�ego, gdy znowu poczu�em, �e
trzymam w
d�oniach bro�. To wyrwa�o mnie z letargu. Wstawi�em zza g�azu luf�
szybkostrzelnego
karabinu � pot�nego narz�dzia zniszczenia, kt�re jednym strza�em potrafi�o
powali�
nied�wiedzia jaskiniowego lub mamuta � i wycelowa�em w szerok�, ow�osion� pier�
Sagotha.
Hukn�� strza� i Sagoth zatrzyma� si� jak wryty. W��cznia wypad�a mu z d�oni.
Potem upad� na twarz.
Na pozosta�ych wystrza� zrobi� mniej piorunuj�ce wra�enie. I nic dziwnego �
tylko Perry
by�by zdolny odgadn�� znaczenie tego g�o�nego d�wi�ku czy te� wyja�ni� jego
zwi�zek z
nag�ym upadkiem Sagotha. Ludzi-goryli zatrzyma�o to tylko na chwil�. Potem,
wrzeszcz�c z
w�ciek�o�ci, zn�w rzucili si� naprz�d, by wreszcie uciekiniera wyko�czy�.
Wtedy wyszed�em z mego ukrycia za g�azem i chc�c oszcz�dzi� cenniejsz� amunicje
od
karabinu, wyci�gn��em jeden z rewolwer�w. Szybko ponownie strzeli�em, tym razem
z tej
mniej gro�nej broni.
Wszystkie oczy zwr�ci�y si� na mnie. Pad� nast�pny Sagom, powalony kul� z
rewolweru,
ale i to nie powstrzyma�o jego towarzyszy. R�wnie silnie jak krwi, �akn�li teraz
zemsty � i
zamierzali mie� zar�wno Perry�ego jak i mnie.
Pobieg�em w stron� przyjaciela, strzelaj�c po drodze jeszcze czterokrotnie i
trafiaj�c trzech
przeciwnik�w. Pozostali zatrzymali si�, trac�c wreszcie pewno�� siebie. Ta
rycz�ca,
niewidzialna �mier�, kt�ra spad�a im na karki z wielkiej odleg�o�ci przerasta�a
ich
wyobra�enie.
Podczas gdy napastnicy zastanawiali si� co robi� dalej, stan��em u boku mego
przyjaciela.
Nie widzia�em nigdy �adnej ludzkiej twarzy wyra�aj�cej tyle ile twarz Perry�ego
w chwili,
gdy mnie pozna�. Nie znajduje s��w, by opisa� maluj�ce si� na niej uczucia.
Wtedy nie by�o czasu na rozmowy � ledwie go wystarczy�o na powitanie. Wcisn��em
w
jego d�o� drugi, nieu�ywany jeszcze rewolwer, z mego wystrzeli�em ostami nab�j i
na�adowa�em go na nowo. Pozosta�o ju� tylko sze�ciu Sagoth�w.
Znowu zacz�li posuwa� si� w naszym kierunku, jednak widzia�em, �e s�
przestraszeni �
prawdopodobnie w r�wnym stopniu czynionym przez bro� ha�asem jak efektami jej
dzia�ania.
Nigdy do nas nie doszli. W po�owie drogi trzej, kt�rzy jeszcze byli �ywi,
odwr�cili si� i
uciekli, a my im w tym nie przeszkadzali�my.
Po raz ostatni widzieli�my ich, gdy znikali w spl�tanym poszyciu lasu. A potem
Perry
odwr�ci� si� ku mnie, zarzuci� mi r�ce na szyje i, chowaj�c twarz w mym
ramieniu, rozp�aka�
si� jak dziecko.
Rozdzia� II
Przera�aj�ca podr�
Na brzegu p�yn�cej w pobli�u spokojnej rzeki rozbili�my ob�z i tam Perry
opowiedzia� mi
o wszystkim, co mu si� przydarzy�o od czasu, gdy wyjecha�em do �wiata
zewn�trznego.
Wygl�da�o na to, i� Hooji uda�o si� wywo�a� wra�enie jakobym rozmy�lnie zostawi�
Dian
na Pellucidarze i jakobym w og�le wi�cej nie zamierza� tu wr�ci�. Powiedzia�
wszystkim, �e
pochodz� z innego �wiata i �e poczu�em si� zm�czony Pellucidarem i jego
mieszka�cami.
Dian wyja�ni�, �e tam gdzie wr�ci�em mam inn� ma��onk�, a jej � Dian, wcale nie
zamierza�em ze sob� zabra� i �e ju� nigdy mnie nie zobaczy.
Wkr�tce potem Dian znikn�a z obozowiska i od tej chwili Perry jej nie widzia�
ani te� nic
o niej nie s�ysza�.
Nie mia� poj�cia ile czasu min�o od mojego wyjazdu, ale przypuszcza�, �e od tej
chwili
sw� powoln� drog� ku przesz�o�ci odby�o ju� wiele lat.
Bardzo pr�dko po odej�ciu Dian znikn�� r�wnie� Hooja. Sarianie pod rz�dami Ghaka
W�ochatego por�nili si� z Amozytami, rz�dzonymi przez brata Dian, Dakora
Mocnego, na
temat mej rzekomej dezercji, gdy� Ghak nie chcia� uwierzy�, �e m�g�bym ich tak
tch�rzliwie
zdradzi� i porzuci�.
W rezultacie te dwa pot�ne plemiona napad�y na siebie, u�ywaj�c przy tym nowych
broni, kt�rych, wytwarzania i u�ywania Perry i ja ich nauczyli�my. Inne plemiona
niedawno
powsta�ej federacji podzieli�y si� popieraj�c jedn� stron� lub drug� albo te�
urz�dzi�y sobie
w�asne, pomniejsze rewolucje.
Wynikiem tego wszystkiego by�o totalne zniszczenie owoc�w pracy, kt�r� tak
pomy�lnie
rozpocz�li�my.
Wykorzystuj�c wojny plemienne Mahary zebra�y swych Sagoth�w w armie i zacz�y
napada� jedno plemi� po drugim, czyni�c ogromne spustoszenia i wi�kszo�� z nich
wp�dzaj�c
z powrotem w stan tak godny po�a�owania jak ten, z kt�rego my ich
wyd�wign�li�my.
Z ca�ej, pot�nej niegdy� federacji jedynie Sar�anie i Amozyci wraz z kilkoma
innymi
plemionami stawiali jeszcze Maharom op�r. Jednak plemiona te wci�� by�y ze sob�
pok��cone i Perry�emu, podczas ostatniej u nich wizyty, wydawa�o si� ma�o
prawdopodobne,
aby mia�y by� podj�te jakiekolwiek wysi�ki w celu ponownego zjednoczenia.
� I tak, wasza wysoko�� � zako�czy� � nasz cudowny sen rozp�yn�� si� w
bezmy�lno�ci
epoki kamienia �upanego, a wraz z nim znikn�o Pierwsze Imperium Pellucidaru.
U�miechn�li�my si� obaj, gdy u�y� mego kr�lewskiego tytu�u, a przecie�
rzeczywi�cie
wci�� by�em �Imperatorem Pellucidaru� i mia�em nadzieje, �e kt�rego� dnia
odbuduje to, co
zosta�o zniszczone przez zdradzieckie dzia�anie podst�pnego Hooji.
Ale najpierw odnajd� swoj� towarzyszk�. Dla mnie by�a ona warta tyle, co
czterdzie�ci
imperi�w.
� Nie mia�e� �adnych wiadomo�ci na temat miejsca pobytu Dian? � spyta�em.
� �adnych � odpowiedzia� Perry. � W�a�nie jej poszukiwa�em, gdy wdepn��em w t�
milutk� sytuacje, w kt�rej mnie znalaz�e� i z kt�rej mnie wyratowa�e�. Doskona�e
wiedzia�em,
�e nie opu�ci�by� na zawsze ani Dian, ani Pellucidaru. Podejrzewa�em, �e za tym
wszystkim
kryje si� Hooja Przebieg�y. Postanowi�em wi�c i�� do Amoz, gdy� mia�em nadzieje,
�e Dian
uda�a si� tam, by szuka� ochrony u swego brata. Chcia�em zrobi� wszystko, by j�
przekona�,
a przez ni� Dakora Mocnego, �e wszyscy padli�my ofiarami zdradzieckiej intrygi,
z kt�r� ty
nie mia�e� nic wsp�lnego.
Przyby�em do Amoz po mecz�cej i pe�nej niebezpiecze�stw podr�y, tylko po to, by
stwierdzi�, �e Dian tam nie ma i �e nikomu nic nie wiadomo na temat miejsca jej
pobytu.
Jestem pewien, �e Dakor pragn�� by� bezstronny i sprawiedliwy, jednak jego �al
po
znikni�ciu siostry by� tak wielki, �e nie chcia� s�ucha� �adnych argument�w.
Powtarza� tylko
w k�ko, �e jedynie powracaj�c na Pellucidar mo�esz dowie�� prawo�ci twych
zamiar�w.
Potem zjawi� si� jaki� obcy z innego plemienia. Jestem pewien, �e zosta�
przys�any za
podszeptem Hooji. Potrafi� tak nastawi� Amozyt�w przeciwko mnie, �e musia�em
ucieka� z
ich kraju, by unikn�� �mierci.
Pr�buj�c wr�ci� do Sari, zgubi�em drog�, a potem zosta�em odkryty przez
Sagoth�w.
Przez d�ugi czas udawa�o mi si� ich zwodzi�. Kry�em si� w jaskiniach, brodzi�em
wzd�u�
rzek, staraj�c si� tak ich zmyli�, by zgubili m�j trop. �ywi�em si� orzechami,
owocami i
jadalnymi korzeniami, kt�re los umieszcza� na mej drodze.
Szed�em wci�� dalej i dalej, nie potrafi�bym nawet odgadn�� w jakim kierunku. A�
w
ko�cu nie mog�em ju� d�u�ej zwodzi� Sagoth�w i m�j koniec zacz�� si� zbli�a�
szybkimi
krokami, tak jak to ju� dawno przewidzia�em. Nie przewidzia�em tylko, �e ty
b�dziesz na
miejscu, by mnie uratowa�.
Odpoczywali�my w naszym obozie dostatecznie d�ugo, by Perry m�g� odzyska� si�y
do
dalszej podr�y. Snuli�my wiele plan�w, odbudowuj�c nasze strzaskane zamki na
lodzie, ale
przede wszystkim planowali�my odnalezienie Dian.
Nie potrafi�em uwierzy�, �e mo�e ju� by� martwa. Jednak nie potrafi�em r�wnie�
odgadn�� w jakim miejscu tego dzikiego �wiata si� znajduje, ani w jak strasznych
warunkach
przysz�o jej �y�.
Gdy Perry dostatecznie odpocz��, wr�cili�my do �elaznego kreta, gdzie m�j
przyjaciel
wreszcie w�o�y� na siebie ubi�r godny cywilizowanego cz�owieka � bielizn�,
skarpety,
trzewiki, koszule i spodnie khaki oraz dobre, mocne sztylpy.
W chwili naszego spotkania ubrany by� w prymitywne sanda�y, �mieszny pas i
tunik�,
uszyt� z w�ochatej sk�ry thaga. Teraz znowu mia� na sobie prawdziwe ubranie � po
raz
pierwszy od tego odleg�ego dnia, �wiadka naszego przybycia na Pellucidar, kiedy
to ludzie-
ma�py zdar�y z nas wszystko.
Z przewieszonym przez ramie, pe�nym naboj�w pasem, dwoma sze�ciostrza�owymi na
biodrach i z karabinem w r�ku wygl�da� jak odm�odzony.
Rzeczywi�cie Perry by� zupe�nie inn� osob� ni� ten trz�s�cy si� starzec, kt�ry
dziesi�� czy
jedena�cie lat temu wszed� wraz ze mn� na pok�ad mechanicznego kreta, by odby�
nim
pr�bn� podr� � podr�, kt�ra przenios�a nas w ten dziwny, nieznany �wiat i
rzuci�a w
g�szcz tak niesamowitych przyg�d.
Teraz trzyma� si� prosto i tryska� energi�. Jego musku�y, kt�re w poprzednim
�yciu nie
by�y u�ywane i niemal uleg�y zanikowi, wype�ni�y si� i wzmocni�y.
Oczywi�cie ci�gle by� starym cz�owiekiem, ale zamiast wygl�da� dziesi�� lat
starzej, ni�
wtedy, gdy opuszczali�my zewn�trzny �wiat, wygl�da� o dziesi�� lat m�odziej.
Dzikie,
swobodne �ycie na Pellucidarze zdzia�a�o cuda.
No c�, musia�o go zmieni� lub zabi� � cz�owiek o takiej kondycji fizycznej jak
Perry
w�wczas nie m�g�by d�ugo przetrwa� w�r�d niebezpiecze�stw i niewyg�d
prymitywnego
�ycia w wewn�trznym �wiecie.
Perry by� bardzo zainteresowany moj� map� i �Kr�lewskim Obserwatorium� w
Greenwich. Z pomoc� krokomierzy z �atwo�ci� i dok�adnie odtworzyli�my drog�
powrotn� do
mechanicznego kreta.
Wkr�tce byli�my gotowi do ponownego wymarszu. Zdecydowali�my, �e wybierzemy
inn�, nieznan� jeszcze tras�, maj�c nadzieje, �e zaprowadzi nas ona ku jakim�
bardziej
znajomym obszarom.
Nie b�d� was nudzi� rozwodzeniem si� na temat niezliczonych przyg�d, jakie
spotka�y nas
podczas d�ugich poszukiwa�. Spotkania z ogromnymi, dzikimi bestiami by�y
zdarzeniami
niemal codziennymi. Jednak teraz, maj�c nasze �mierciono�ne karabiny
ryzykowali�my
stosunkowo niewiele, cho�by w por�wnaniu z poprzedni� w�dr�wk�, kiedy to
przeszli�my
ten pe�en straszliwych niebezpiecze�stw �wiat, uzbrojeni tylko w prymitywn�,
zupe�nie
nieodpowiedni� bro� i niemal zupe�nie nadzy.
Jedli�my i spali�my wiele razy � tak wiele, �e stracili�my rachub� ile. Nie mog�
wi�c
okre�li� jak d�ugo si� b��kali�my, chocia� nasze mapy odzwierciedlaj� odleg�o�ci
i kierunki
zupe�nie dok�adnie. Gdy wydawa�o nam si�, i� zbadali�my ju� terytorium o
powierzchni
wielu tysi�cy mil kwadratowych, nigdzie po drodze nie napotkawszy znajomych
krajobraz�w,
ze szczytu �a�cucha g�rskiego, przez kt�ry w�a�nie przechodzili�my, dostrzeg�em
w oddali
masy sk��bionych chmur.
Niebo Pellucidaru w�a�ciwie nie zna chmur. Unosz� si� one tylko w jednym
miejscu, tote�
gdy je ujrza�em, serce zabi�o mi mocniej. Chwyci�em Perry�ego za ramie i,
wskazuj�c w
pozbawion� horyzontu dal, krzykn��em:
� Chmurne Wierchy!
� Le�� niedaleko Phutry i kraju Mahar, naszych najwi�kszych wrog�w � upomnia�
mnie.
� Wiem � odpowiedzia�em, � ale stanowi� dla nas punkt wyj�cia, od kt�rego mo�emy
zacz�� bardziej planowe poszukiwania. Przynajmniej s� jakim� znajomym elementem
w tym
krajobrazie. Wskazuj� nam, �e jeste�my na w�a�ciwej drodze, �e nawet je�li
zboczyli�my w
z�� stron�, to niedaleko. Co wi�cej, w pobli�u Chmurnych Wierch�w mieszka dobry
przyjaciel, Ja Mezop. Nie znasz go, ale wiesz, co dla mnie uczyni�. By mi pom�c
zrobi to
ch�tnie raz jeszcze, a przynajmniej wska�e nam kierunek, w kt�rym le�y Sari.
� Chmurne Wierchy tworz� pot�ny �a�cuch � powiedzia� Perry. � Musz� zajmowa�
ogromne terytorium. W jaki spos�b chcesz znale�� swego przyjaciela na obszarze
tak
wielkim, jak ten, kt�ry jest widoczny z ich stok�w?
� Z �atwo�ci� � odpowiedzia�em � gdy� Ja da� mi szczeg�owe wskaz�wki. Niemal
dok�adnie przypominam sobie, jego s�owa:
�Musisz po prostu stan�� u st�p najwy�szego szczytu Chmurnych Wierch�w.
Znajdziesz
tam rzek�, kt�ra wpada do Lural Az.
Dok�adnie na wprost uj�cia tej rzeki zobaczysz w oddali trzy du�e wyspy � tak
daleko �e
b�d� ledwo dostrzegalne. Ta, kt�ra jest wysuni�ta najbardziej na lewo to Anorok.
Rz�dz� na
niej plemieniem Anorok.�
Tak wi�c ruszyli�my w stron� wielkich mas chmur, kt�re mia�y nam s�u�y� za
drogowskaz. Po pewnym czasie dotarli�my do podn�y wynios�ych turni, w swym
majestacie
przypominaj�cych alpejskie.
Jeden szczyt, stoj�c dumnie po�r�d swych pot�nych towarzyszy, wznosi� sw� g�ow�
tysi�ce st�p nad inne. To jego w�a�nie szukali�my. Jednak �adna rzeka nie wi�a
si� u jego
st�p, a w pobli�u nie by�o jakiegokolwiek morza.
� Musi p�yn�� po przeciwnej stronie � zasugerowa� Perry. Obrzuci� pos�pnym
spojrzeniem niebosi�ne wynios�o�ci, kt�re przegradza�y nam dalsz� drog�, jakby
ocenia�
szans� ich pokonania.
� Nie wytrzymamy arktycznych ch�od�w, panuj�cych na wysokich prze��czach, a
przej�cie niezliczonych mil wok� tego, zdaj�cego si� nie mie� ko�ca �a�cucha
mo�e nam
zaj�� rok, albo nawet d�u�ej. Kraina, kt�rej szukamy, na pewno le�y po jego
przeciwnej
stronie.
� Je�eli nie mo�emy obej�� tych g�r, to musimy przej�� przez nie � powiedzia�em.
Perry wzruszy� ramionami.
� Nie mo�emy tego zrobi�. Dawidzie � powt�rzy�. � Jeste�my ubrani odpowiednio do
tropik�w. Zamarzniemy w�r�d tych �nieg�w i lodowc�w du�o wcze�niej, nim
znajdziemy
odpowiedni� prze��cz..
Ale ja mia�em plan, kt�ry uda�o nam si� zrealizowa�, cho� zaj�o to troch�
czasu.
Przede wszystkim za�o�yli�my na pewnej wysoko�ci, przy �r�dle smacznej wody,
sta�y
ob�z. Potem wyruszyli�my na poszukiwanie wielkiego nied�wiedzia jaskiniowego,
zamieszkuj�cego nieco wy�sze partie g�r.
To pot�ne i przera�aj�ce zwierze jest tylko niewiele wi�ksze od swego kuzyna z
nizin, ale
odznacza si� ogromn� zaciek�o�ci� i okrucie�stwem, a tak�e grubym futrem o
d�ugim,
skudlonym w�osie. W�a�nie futro by�o nam potrzebne.
Natkn�li�my si� na niego zupe�nie nieoczekiwanie. Szed�em jako pierwszy,
mozolnie
wspinaj�c si� kamienist� �cie�k�, przez niezliczone wieki wydeptan� �apami
dzikich bestii. Za
wyst�pem skalnym, wok� kt�rego bieg�a �cie�ka, stan��em oko w oko z Tytanem.
Ja wspina�em si� w g�r� w poszukiwaniu futra. On schodzi� na d� w poszukiwaniu
�niadania. Obaj zdali�my sobie spraw�, �e w�a�nie natkn�li�my si� na to, czego
szukamy.
Nied�wied� z okropnym rykiem run�� w moj� stron�.
Po jednej stronie na tysi�ce st�p w g�r� wyrasta�a pionowa, skalna �ciana.
Po drugiej � �ciana opada�a ku zamglonemu, otch�annemu kanionowi.
Przede mn� by� nied�wied�.
Za mn� by� Perry.
Krzykn��em do niego ostrzegawczo, potem podnios�em karabin i wystrzeli�em w
szerok�
pier� potwora. Nie by�o czasu celowa� � by� zbyt blisko.
Ryk w�ciek�o�ci i b�lu, kt�ry wydar� si� ze spienionego pyska �wiadczy�
dobitnie, �e moja
kula dosi�gn�a celu. Nie zatrzyma�a go jednak.
Zd��y�em raz jeszcze wystrzeli�, a potem nied�wied� zwali� si� na mnie. Run��em,
przygnieciony ton� ogarni�tych szale�stwem musku��w, ko�ci i sk�ry.
By�em pewien, �e nadszed� m�j koniec. Pami�tam, �e poczu�em wsp�czucie dla
biednego,
starego Perry�ego, kt�ry zostanie zupe�nie sam w tym niego�cinnym, prymitywnym
�wiecie.
I wtedy nagle zda�em sobie spraw�, �e nied�wied� znikn��, a mnie nic si� nie
sta�o. Z
karabinem wci�� gotowym do strza�u skoczy�em na r�wne nogi i poszuka�em wzrokiem
mego
przeciwnika.
Pomy�la�em, �e znajd� go w dole �cie�ki, prawdopodobnie rozprawiaj�cego si� z
Perry�m,
pobieg�em wi�c pospiesznie w tamt� stron�. Zasta�em mego przyjaciela, siedz�cego
na skale,
kt�ra wystawa�a z g�adkiej �ciany kilka st�p nad �cie�k�. M�j ostrzegawczy krzyk
da� mu
dostatecznie du�o czasu, by m�g� dotrze� do tego bezpiecznego schronienia.
Przycupn�� tam, z oczyma szeroko rozwartymi i otwartymi ustami � pomnik strachu
i
os�upienia.
� Gdzie on jest? � krzykn��, gdy mnie zobaczy�. � Gdzie on jest?
� Nie przeszed� tedy? � spyta�em.
� Nic tedy nie przechodzi�o. Ale s�ysza�em jego ryki � musia� by� wielki jak
s�o�.
� By� � potwierdzi�em. � Jak s�dzisz, gdzie on m�g� znikn��?
W tym momencie przysz�o mi do g�owy jedyne mo�liwe wyja�nienie. Wr�ci�em do
miejsca, w kt�rym nied�wied� mnie powali� i spojrza�em w otwieraj�c� si� pode
mn�
przepa��.
Daleko, daleko w dole, tu� przy dnie kanionu zobaczy�em br�zow� plam�. By� to
nied�wied�.
M�j drugi strza� musia� go zabi� i martwe cia�o, po obaleniu mnie na �cie�k�,
przewin�o
si� przez jej skraj i spad�o w przepa��. Zadr�a�em na my�l o tym, jak blisko od
upadku
r�wnie� i ja musia�em si� znajdowa�.
Dotarcie do zabitego zwierza zaj�o nam sporo czasu, potem w�o�yli�my du�o
�mudnej
pracy w zdj�cie ogromnej sk�ry. Jednak ostatecznie rzecz zosta�a zako�czona i
powr�cili�my
do obozu, ci�gn�c ci�kie trofeum za sob�.
Tam po�wi�cili�my jeszcze znaczn� ilo�� czasu na oskrobanie i zakonserwowanie
sk�ry.
Gdy osi�gn�li�my zadowalaj�cy efekt, zrobili�my z niej, odwracaj�c w�osem do
�rodka,
ci�kie buty, spodnie i kurtki. Ze �cink�w uszyli�my zakrywaj�ce uszy czapki.
Byli�my teraz odpowiednio wyposa�eni, by m�c rozpocz�� poszukiwanie drogi na
drug�
stron� Chmurnych Wierch�w.
Naszym pierwszym krokiem by�o przeniesienie obozu w g�r�., na granice wiecznych
�nieg�w, kt�re jak czapa przykrywa�y ca�y �a�cuch. Wybudowali�my tam przytuln�,
niewielk� chatk�, i zaopatrzyli�my j� w zapasy �ywno�ci i paliwa dla
miniaturowego
paleniska.
U�ywaj�c jej jako bazy, wypuszczali�my si� na poszukiwania przej�cia przez g�ry.
Ka�dy ruch odnotowywali�my skrz�tnie na naszych mapach, wykonywanych teraz w
dw�ch egzemplarzach. W ten spos�b oszcz�dzali�my sobie mecz�cego i
niepotrzebnego
badania ju� raz spenetrowanych dr�g.
Systematycznie posuwali�my si� w g�r� w obu kierunkach od naszej chaty i gdy
wreszcie
odkryli�my dogodne, jak si� wydawa�o, przej�cie, przenie�li�my nasze rzeczy do
nowej,
po�o�onej wy�ej.
By�a to ci�ka praca � wyczerpuj�ca, niewdzi�czna i okrutna. I nie zrobili�my
ani kroku
naprz�d, aby po naszych �ladach nie nast�powa� czarny, bezlitosny �niwiarz.
Na poro�ni�tych lasami stokach �y�y wielkie nied�wiedzie jaskiniowe oraz
wyg�odzone,
chude wilki � ogromne bestie, dwukrotnie wi�ksze od naszych wilk�w kanadyjskich.
W
wy�szych partiach byli�my napadani przez gigantyczne bia�e nied�wiedzie �
wiecznie
niena�arte, diabelskie stworzenia, kt�re, gdy tylko nas ujrza�y, rzuca�y si� ku
nam zza
poszarpanych szczyt�w lub, nie widz�c nas, podchodzi�y ukradkiem, kieruj�c si�
w�chem.
Jedn� z osobliwo�ci �ycia na Pellucidarze jest to, �e cz�owiek cz�ciej bywa
zwierzyn� ni�
my�liwym. W tym prymitywnym �wiecie niezwykle wprost obficie wyst�puj� drapie�ne
bestie o ogromnych �o��dkach. Nigdy, od dnia narodzin do �mierci, �o��dki te nie
s�
dostatecznie wype�nione, wi�c ich pot�ni w�a�ciciele ci�gle kr��� po okolicy w
poszukiwaniu po�ywienia.
Dla nich, uzbrojonych w pot�ne narz�dzia walki, cz�owiek w swym pierwotnym
stanie �
powolny, s�aby i �le wyposa�ony w naturalne �rodki obrony � stanowi �atwy �up.
Nied�wiedzie traktowa�y wi�c nas nie jak przeciwnik�w, ale jak �atwo dost�pne
po�ywienie. Tylko nasze karabiny ratowa�y nas od natychmiastowej �mierci. Biedny
Perry
nigdy nie