7351

Szczegóły
Tytuł 7351
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7351 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7351 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7351 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Edgar Rice Burroughs PELLUCIDAR PROLOG Przez kilka lat nie mog�em znale�� dogodnej sposobno�ci, by zn�w zapolowa� na grubego zwierza. W ko�cu jednak przygotowania do powrotu na moje stare tereny �owieckie w Afryce P�nocnej, gdzie uprzednio po�cigi za kr�lem zwierz�t dostarcza�y mi znakomitej rozrywki, zosta�y ostatecznie uko�czone. Data wyjazdu zosta�a wyznaczona � mia�em wyruszy� za dwa tygodnie. �aden ucze�, licz�cy wlok�ce si� godziny, kt�re jeszcze musz� min��, zanim pocz�tek �d�ugich wakacji� pozwoli mu wreszcie korzysta� z osza�amiaj�cych wra�e� letniego obozu, nie m�g�by by� bardziej niecierpliwy, pe�en nadziei. A potem nadszed� list, kt�ry sprawi�, i� po�pieszy�em do Afryki dwana�cie dni wcze�niej ni� planowa�em. Cz�sto otrzymuje, listy od nieznajomych, kt�rzy w moich opowie�ciach znale�li co� zas�uguj�cego na pochwa�� czy pot�pienie. Do tej cz�ci mojej korespondencji odnosz� si� z nigdy nie s�abn�cym zainteresowaniem. Ten szczeg�lny list otwiera�em z r�wnym zapa�em, jak wiele innych. Piecz�� pocztowa (Algier) musia�a wzbudzi� moj� ciekawo��, szczeg�lnie w tym czasie, gdy� to w�a�nie Algier mia� zako�czy� czekaj�c� mnie wkr�tce morsk� podr�, podejmowan� w poszukiwaniu rozrywki i przygody. Zanim sko�czy�em czytanie, lwy i polowania ulecia�y z mojej g�owy � by�em rozgor�czkowany z podniecenia. List � c�, przeczytajcie go pa�stwo sami i oce�cie, czy i wy r�wnie� nie znale�liby�cie w nim po�ywki dla szalonych domys��w, dr�cz�cych w�tpliwo�ci i wielkich nadziei. Oto on: Drogi Panie! My�l�, i� natkn��em si� na jeden z najbardziej szczeg�lnych zbieg�w okoliczno�ci we wsp�czesnej literaturze. Pozwoli pan jednak, �e zaczn� od pocz�tku: Moj� profesj� jest w�drowanie po powierzchni naszego globu. Nie mam innego zawodu � niczym innym te� si� nie zajmuje. M�j ojciec zostawi� mi w spu�ci�nie �rodki do �ycia, kt�ry� z bardziej odleg�ych przodk�w � ��dze w��cz�gi � Po��czy�em te dwa spadki i zainwestowa�em je starannie i bez ekstrawagancji. W swoim czasie zainteresowa�a mnie pa�ska powie�� �W j�drze Ziemi�, mo�e nie tyle ze wzgl�du na prawdopodobie�stwo opowiedzianych w niej wydarze�, ile z uwagi na wielkie i nieustaj�ce zadziwienie, i� komukolwiek p�aci si� prawdziwe pieni�dze za pisanie tak niebosi�nych bzdur. Prosz� mi wybaczy� szczero��, ale jest ona konieczna, by m�g� pan zrozumie� moje nastawienie do tej w�a�nie historii i przez to �atwiej da� wiar� temu, co opisze. Wkr�tce potem wyruszy�em na Sahar� w poszukiwaniu pewnego rzadkiego gatunku antylopy, na kt�ry mo�na si� natkn�� tylko w okre�lonej porze roku i na do�� ograniczonym obszarze. Poszukiwania zaprowadzi�y mnie daleko poza ucz�szczane przez cz�owieka �cie�ki. Moje wysi�ki by�y niestety bezowocne, przynajmniej je�li chodzi o antylopy. Jednak pewnej nocy, gdy stara�em si� zasn�� na skraju ma�ego zagajnika palm daktylowych, otaczaj�cego staro�ytn� studnie, wykopan� w sercu wypalonych s�o�cem piask�w, nagle zda�em sobie spraw�, i� s�ysz� dziwny d�wi�k, najwyra�niej dobywaj�cy si� z ziemi pod moj� g�ow�. By�o to przerywane, nier�wne popiskiwanie! �aden ze znanych mi ptak�w czy owad�w nie wydaje takich d�wi�k�w. Le�a�em tak przez godzin�, nas�uchuj�c uwa�nie. W ko�cu ciekawo�� zwyci�y�a. Podnios�em si�, zapali�em lamp� i rozpocz��em badania. Moje pos�anie spoczywa�o na niewielkim dywanie, rozci�gni�tym bezpo�rednio na gor�cym piasku. Ha�as zdawa� si� dobiega� w�a�nie spod niego. Unios�em dywan, ale nic nie znalaz�em � jednak d�wi�k, jakkolwiek przerywany, wci�� nie milk�. Ostrzem my�liwskiego no�a zacz��em kopa� w piasku. Kilka cali pod powierzchni� natkn��em si� na tward� materi�, kt�ra sprawia�a wra�enie drewna. Wybra�em piasek wok� i, ods�oni�em niewielk� skrzynk�. To z jej wn�trza dobiega� dziwny d�wi�k. Jak si� tu znalaz�a? Co zawiera�a? Usi�uj�c j� wyj�� na powierzchnie odkry�em, i� by�a przytrzymywana cienkim, izolowanym kablem, biegn�cym w d�, w g��b piasku. Moim pierwszym odruchem by�o wyci�gn�� skrzynk� si��, jednak na szcz�cie powstrzyma�em si� i postanowi�em dok�adniej j� obejrze�. Wkr�tce zauwa�y�em, �e wieko, opatrzone z jednej strony zawiasami, zamkni�te by�o na zwyk�y haczyk. Otwarcie go by�o kwesti� chwili. Wewn�trz, ku memu niezmiernemu zdziwieniu, zobaczy�em zwyczajny, tykaj�cy sobie w najlepsze aparat telegraficzny. � A c�, na Boga, ta rzecz tutaj robi? � pomy�la�em. Przede wszystkim zauwa�y�em, i� jest to taki instrument, jakie s� u�ywane przez armie francusk� � jednak, wzi�wszy pod uwag� osamotnienie miejsca, w kt�rym si� znajdowa� i jego odleg�o�� od najbli�szych ludzkich siedzib, to wyja�nienie wydawa�o si� ma�o prawdopodobne. Siedzia�em i wpatrywa�em si� w to szczeg�lne znalezisko, popiskuj�ce i tykaj�ce w ciszy pustynnej nocy, usi�uj�ce przekaza� jak�� wiadomo��, kt�rej nie by�em w stanie odczyta�. W pewnej chwili m�j wzrok pad� na skrawek papieru, le��cy na dnie skrzynki obok aparatu. Wyj��em go i obejrza�em. Wypisane na nim by�y tylko dwie litery: D.I. Wtedy nic mi one nie m�wi�y. By�em zupe�nie zbity z tropu. W pewnej chwili, gdy odbiorcza cz�� aparatu na moment zamilk�a, kilkakrotnie nacisn��em klucz do nadawania. Odbiornik natychmiast zacz�� gor�czkow� prace. Usi�owa�em sobie przypomnie� cho�by fragmenty alfabetu Morse�a, kt�rym bawi�em si� jako ch�opiec, jednak czas dok�adnie wymaza� go z mej pami�ci. Pozwoli�em wi�c wyobra�ni swobodnie podr�owa� w�r�d mo�liwych wiadomo�ci, kt�re popiskuj�cy telegraf m�g� przekazywa� i to ostatecznie wytr�ci�o mnie z r�wnowagi. Jaki� nieszcz�nik gdzie� na drugim ko�cu przewodu mo�e rozpaczliwie potrzebowa� pomocy. Gor�czkowe, dzikie brz�czenie aparatu zdawa�o si� na co� podobnego wskazywa�. A ja siedzia�em bezczynnie, niezdolny zrozumie�, niezdolny udzieli� jakiejkolwiek pomocy! I wtedy ol�ni�o mnie. W moim umy�le jak b�yskawica zaja�nia�o ostatnie zdanie powie�ci, kt�r� czyta�em w klubie w Algierze: �Czy odpowied� spoczywa gdzie� na rozleg�ym �onie Sahary, na ko�cach dw�ch cienkich drut�w, skrytych w piaskach pod zaginionym kopcem?� Pomys� wyda� si� absurdalny. Do�wiadczenie i zdrowy rozs�dek po��czy�y si�, by mnie zapewnia�, �e w pa�skiej szalonej opowie�ci nie mog�o by� ziarnka prawdy, �e od pocz�tku do ko�ca by�a ona czyst� fikcj�. Gdzie, w takim razie, znajdowa� si� drugi koniec przewod�w? Czym by� ten aparat, brz�cz�cy tu, w �rodku pustyni, je�li nie parodi� tego, co mo�liwe? Czy uwierzy�bym w tak� historie, gdybym nie bra� w niej udzia�u? I te inicja�y na skrawku papieru! To by�y inicja�y Dawida � Dawid Innes. Za�mia�em si� z w�asnych my�li. Kpi�em z przypuszczenia, �e istnieje jaki� wewn�trzny �wiat i �e przewody wiod� poprzez skorup� ziemsk� ku powierzchni Pellucidaru. A jednak... Siedzia�em tam przez ca�� noc, s�uchaj�c dr�cz�cego piszczenia i od czasu do czasu poruszaj�c kluczem do nadawania � tylko po to, by nieznajomy na drugim ko�cu wiedzia�, i� aparat zosta� odnaleziony. Rankiem, po starannym, w�o�eniu skrzynki z powrotem do dziury i przysypaniu jej piaskiem, zawo�a�em s�u��cych, po�piesznie prze�kn��em �niadanie, osiod�a�em konia i szybko wyruszy�em ku Algierowi. Przyby�em tu dzisiaj. Teraz pisze do pana list czuj�c, �e robi� z siebie g�upca. Dawid Innes nie istnieje. Dian Pi�kna nie istnieje. Nie ma �wiata wewn�trz �wiata. Pellucidar jest tylko tworem pa�skiej wyobra�ni, niczym wi�cej. A jednak... Taki przypadek, jak znalezienie aparatu telegraficznego, zakopanego na pustynnej Saharze zakrawa na �art si� nieczystych, szczeg�lnie w �wietle pa�skiej opowie�ci o przygodach Dawida Innesa. Na pocz�tku tego listu nazwa�em to jednym z najbardziej szczeg�lnych zbieg�w okoliczno�ci we wsp�czesnej beletrystyce. Poprzednio u�y�em s�owa �literatura�, ale jeszcze raz prosz�, wybaczy� mi szczero�� � pa�ska powie�� ni� nie jest. No wi�c � dlaczego do pana pisze? B�g jedyny raczy wiedzie�, chyba �e ta niepoj�ta enigma, ten natr�tny pisk w�r�d g��bokiej saharyjskiej ciszy tak nadszarpn�� moje nerwy, i� rozs�dek odmawia mi pos�usze�stwa. W tej chwili nie mog� go s�ysze�, jednak wiem, �e daleko na po�udniu, skryty pod piaskami telegraf, wystukuje swe daremne, rozpaczliwe wezwania. To mnie doprowadza do ob��du! To pa�ska wina i ��dam, by mnie pan od tego uwolni�. Prosz�, natychmiast, na m�j koszt, wys�a� depesze, stwierdzaj�c�, i� powie�� �W j�drze Ziemi� nie by�a oparta na rzeczywistych wydarzeniach. 1 czerwca... Pozostaje z szacunkiem Cogdon Nestor Klub �-i-� Algier Dziesi�� minut po przeczytaniu tego listu wys�a�em do pana Nestora nast�puj�c� wiadomo��: Historia prawdziwa. Prosz� czeka� w Algierze. Tak szybko jak poci�g i statek mog�y mnie przewie��, zmierza�em ku swemu celowi. Przez wszystkie dni podr�y, wlok�ce si� w niesko�czono��, m�j umys� by� wirem szalonych domys��w, ogromnej nadziei i mecz�cego strachu. Odnalezienie aparatu telegraficznego ostatecznie mnie upewni�o, �e Dawidowi Innesowi uda�o si� przeprowadzi� �elaznego kreta przez skorup� ziemsk� z powrotem ku podziemnemu Pellucidarowi. Jednak co zasta� tam po powrocie, jakie mia� przygody? Czy znalaz� Dian Pi�kn�, sw� p�dzik� towarzyszk�, bezpieczn� w�r�d przyjaci�? A mo�e Hooji Przebieg�emu uda�o si� zrealizowa� sw�j nikczemny plan jej porwania? Czy Abner Perry, sympatyczny stary wynalazca i paleontolog, jeszcze �yje? Czy zjednoczonym plemionom uda�o si� zrzuci� jarzmo w�adzy Mahar � potwornych gad�w, rz�dz�cych Pellucidarem przy pomocy dzikich Sagoth�w � okrutnych, gorylopodobnych �o�nierzy. Musz� przyzna�, �e gdy wchodzi�em do Klubu �-i-� w Algierze i pyta�em o pana Nestora, znajdowa�em si� w stanie, kt�ry graniczy� z rozstrojem nerw�w. Natychmiast zosta�em do niego zaprowadzony i w chwil� p�niej wymienia�em u�cisk d�oni z cz�owiekiem, jakich niewielu mo�na jeszcze spotka� na tym �wiecie. By� to wysoki, prosto si� trzymaj�cy m�czyzna oko�o trzydziestki, o wyrazistych rysach i sk�rze spalonej s�o�cem na kolor spotykany jedynie u Arab�w z pustyni. Od pierwszej chwili bardzo go polubi�em i mam nadzieje, �e po trzech miesi�cach, sp�dzonych wsp�lnie w pustynnej okolicy � miesi�cach niezupe�nie wolnych od przyg�d � stwierdzi� on, �e kto� mo�e by� autorem �niebosi�nych bzdur�, a jednocze�nie posiada� pewne wyr�wnuj�ce to zalety. Mogli�my wyruszy� na po�udnie ju� nast�pnego dnia po moim przybyciu do Algieru, gdy� wszystkie niezb�dne przygotowania Nestor zrobi� wcze�niej, zak�adaj�c, oczywi�cie s�usznie, �e przyjad� do Afryki w jednym tylko celu � by natychmiast pospieszy� do zakopanego telegrafu i wydrze� mu jego tajemnice. Opr�cz miejscowych s�u��cych wzi�li�my ze sob� angielskiego telegrafist�, Franka Downesa. W czasie podr�y, odbytej kolej� i karawan� nie zdarzy�o si� nic szczeg�lnego i bez przeszk�d przybyli�my do gaju palm daktylowych, otaczaj�cych staro�ytn�, wykopan� w sercu Sahary studnie. To by�o to samo miejsce, w kt�rym po raz pierwszy zobaczy�em Dawida Innesa. Je�li nawet usypa� on nad ukrytym aparatem telegraficznym jaki� kopiec, teraz ju� nie pozosta� po nim nawet siad. Gdyby nie przypadek, kt�ry kaza� Nestorowi rozes�a� swe pos�anie dok�adnie ponad ukrytym telegrafem, wci�� pewnie tyka�by on, przez nikogo nie s�yszany � a ta historia pozosta�aby nie napisana. Gdy usun�li�my przykrywaj�cy skrzynk� piasek, telegraf milcza�. Wielokrotnie ponawiane przez naszego telegrafist� pr�by nawi�zania ��czno�ci niestety nie zaowocowa�y odpowiedzi� z drugiego ko�ca linii. Po kilku dniach daremnych stara� zacz�li�my wpada� w przygn�bienie. Jednak by�em � wtedy r�wnie pewien tego, �e drugi koniec cienkiego kabla przebija powierzchnie wewn�trznego �wiata, jak dzisiaj jestem pewien, �e siedz� w swoim gabinecie. I rzeczywi�cie � czwartego dnia oko�o p�nocy obudzi� mnie odg�os pracy telegrafu. Skoczy�em na r�wne nogi, brutalnie chwyci�em Downesa za kark i wyci�gn��em spod koc�w. Nie potrzebowa�em mu wyja�nia� przyczyny mego podniecenia, gdy� natychmiast po przebudzeniu on r�wnie� us�ysza� d�ugo oczekiwany pisk. Z okrzykiem rado�ci rzuci� si� ku aparatowi. Nestor zerwa� si� niemal r�wnie szybko, jak ja. St�oczyli�my si� wok� skrzynki, jakby od wiadomo�ci, kt�r� mia�a przekaza�, zale�a�o nasze �ycie. Downes wmiesza� si� w pisk aparatu kluczem do nadawania. Ha�as w odbiorniku natychmiast umilk�. � Spytaj go kim jest � poleci�em. Zrobi� to, a Nestor i ja czekali�my z zapartym tchem, a� Downes przet�umaczy odpowied�. � M�wi, �e nazywa si� Dawid Innes. Chce wiedzie� kim my jeste�my. � Powiedz mu. Spytaj, jak si� miewa i przeka� r�wnie�, �e chcemy wiedzie� o wszystkim, co mu si� przytrafi�o od czasu, gdy widzieli�my si� po raz ostatni. Przez nast�pne dwa miesi�ce rozmawia�em z Innesem niemal codziennie, a w miar� jak Downes t�umaczy� jego odpowiedzi, Nestor albo ja robili�my notatki. Z tych w�a�nie notatek, u�o�onych w chronologicznym porz�dku, sporz�dzi�em poni�sze zestawienie � opis dalszych przyg�d Dawida Innesa we wn�trzu Ziemi, to znaczy w �wiecie, kt�ry wybra� jako sw�j. Rozdzia� I Zab��kany na Pellucidarze Wspomniani w zako�czeniu mego ostatniego listu Arabowie (rozpoczyna Innes), o kt�rych my�la�em, �e s� wrogami dybi�cymi na moje �ycie, okazali si� bardzo przyja�ni. Poszukiwali tej samej bandy rozb�jnik�w, kt�ra mnie r�wnie� zagra�a�a. Ogromna kreatura, przywieziona przeze mnie z wewn�trznego �wiata � szkaradna Mahara, na kt�r� Hooja Przebieg�y w chwili mojego wyjazdu podmieni� m� drog� Dian � zdumia�a ich i przerazi�a. W nie mniejszym stopniu zdziwi� ich widok pot�nej machiny, kt�ra zanios�a mnie do Pellucidaru i z powrotem, le��cej teraz na pustyni w odleg�o�ci oko�o dw�ch mil od mego obozowiska. Z ich pomoc� zdo�a�em ustawi� jej nieruchome, wa��ce tony cielsko w pozycji pionowej � z nosem zanurzonym w g��bokiej, wykopanej w piasku dziurze i reszt� kad�uba podpart� pniami �ci�tych w tym celu palm daktylowych. By�o to ogromne in�ynieryjne zadanie: przy pomocy dzikich Arab�w i jeszcze dzikszych ich wierzchowc�w wykona� prace elektrycznego d�wigu. Jednak ostatecznie przygotowania zosta�y uko�czone i by�em gotowy do odjazdu. Przez pewien czas zastanawia�em si� czy bra� Mahare z powrotem. Od chwili, gdy odkry�a, �e jest wi�niem na pok�adzie �elaznego kreta by�a spokojna i pos�uszna. Oczywi�cie porozumiewanie si� z ni� by�o dla mnie niemo�liwe. Nie posiada�a organ�w s�uchu, ja za� wiedzy na temat jej sposobu komunikowania si�, wykorzystuj�cego czwarty wymiar i sz�sty zmys�. Jestem jednak �agodny z natury i stwierdzi�em, �e nawet tak znienawidzonej i odra�aj�cej istoty nie jestem w stanie zostawi� w obcym i wrogim dla niej �wiecie. W rezultacie, wchodz�c do �elaznego kreta, zabra�em j� ze sob�. Najwyra�niej wiedzia�a, �e wybieramy si� z powrotem na Pellucidar, gdy� jej nastr�j natychmiast zmieni� si� z nieustannego przygn�bienia w niemal ludzkie zadowolenie i rado��. Droga przez skorup� ziemsk� by�a tylko powt�rzeniem dw�ch poprzednich podr�y pomi�dzy �wiatami zewn�trznym i wewn�trznym. Wydawa�o mi si� jednak, �e tym razem utrzymywali�my kurs mniej odchylony od pionu, gdy� zako�czyli�my podr� w czasie o kilka minut kr�tszym ni� przy okazji mego pierwszego przedzierania si� przez pi��setmilow� pow�ok� skaln�. W niemal siedemdziesi�t dwie godziny po wyruszeniu w g��b piask�w Sahary, przebili�my powierzchnie Pellucidaru. Szcz�cie raz jeszcze u�miechn�o si� do mnie, gdy� po otworzeniu drzwi w zewn�trznym pancerzu pojazdu stwierdzi�em, �e od wyj�cia na powierzchnie przez dno oceanu dzieli�o nas zaledwie kilkaset jard�w. Rozci�gaj�cy si� wok� krajobraz by� mi zupe�nie nieznany i nie wiedzia�em gdzie, w jakim punkcie tych ogromnych, licz�cych sto dwadzie�cia cztery miliony mil kwadratowych l�d�w Pellucidaru si� znajdowa�em. S�o�ce wiecznego �rodka dnia razi�o pal�cymi promieniami prosto z zenitu, z miejsca, w kt�rym tkwi�o od pocz�tku pellucidarskiego czasu i w kt�rym tkwi� b�dzie do jego ko�ca. Przede mn� rozci�ga�o si� morze, dziwne, pozbawione horyzontu � jednolita powierzchnia, �agodnie wyginaj�ca si� ku g�rze na spotkanie nieba i gin�ca z oczu wysoko ponad poziomem mego wzroku, w g��bi lazurowej dali. Jak niezwyk�y by� to widok! Jak ogromnie r�ny od p�askich, ograniczonych obraz�w, danych mieszka�com zewn�trznej powierzchni. By�em zagubiony. Mog�em w�drowa� przez ca�e �ycie bez ustanku i mimo to nigdy nie odnale�� siadu przyjaci� w tym obcym i dzikim �wiecie. Nigdy nie ujrze� drogiego, starego Perry�ego, ani Ghaka W�ochatego, ani Dakora Mocnego, ani tej najcenniejszej z przyjaci� � mej wspanialej, s�odkiej ma��onki � Dian Pi�knej! Ale nawet znajduj�c si� w tak niepewnej sytuacji, by�em zadowolony, �e znowu st�pam po powierzchni Pellucidaru. Nie mog� nie kocha� tego �wiata, mimo i� jest tak tajemniczy, przera�aj�cy, groteskowy i dziki. W�a�nie jego dziko�� najbardziej mnie poci�ga, gdy� jest to dziko�� dziewiczej jeszcze Natury. Oczarowa�a mnie wspania�o�� jego tropikalnej przyrody i nieskr�powana wolno��, kt�r� oddychaj� tu pot�ne l�dy. Nieprzemierzone oceany, szepcz�ce o pierwotnych, nieska�onych jeszcze ludzkim wzrokiem cudach przyzywa�y mnie ku swym niespokojnym otch�aniom. Nawet przez chwil� nie �a�owa�em �wiata, z kt�rego si� wywodzi�em. By�em na Pellucidarze. By�em w domu. I by�em z tego zadowolony. Zatopiony w my�lach, nie od razu zauwa�y�em, �e z wn�trza ogromnej machiny, kt�ra bezpiecznie przenios�a mnie przez skorup� ziemsk� wysz�a moja towarzyszka podr�y, odra�aj�ca Mahara. Stan�a obok mnie, zastygaj�c na d�ug� chwil� w bezruchu. Jakie my�li przep�ywa�y przez zwoje jej gadziego m�zgu? Nie mog�em tego wiedzie�. Nale�a�a do panuj�cej na Pellucidarze rasy. Dziwny kaprys ewolucji sprawi�, �e jej gatunek jako pierwszy w tym �wiecie anomalii posiad� zdolno�� my�lenia. Stworzenia takie jak ja by�y dla niej istotami ni�szego rz�du. Perry, czytaj�c znalezione w podziemnym mie�cie Phutra ksi�gi jej gatunku odkry�, i� pytanie czy cz�owiek posiada �rodki porozumiewania si� i zdolno�� my�lenia pozostawa�o dla nich ci�gle bez odpowiedzi. Jej gatunek wierzy�, �e sta�a materia jest wszechogarniaj�ca, a w jej centrum istnieje samotna, ogromna, sferyczna komora, kt�r� jest Pellucidar. Komora ta zosta�a pozostawiona wy��cznie w celu stworzenia warunk�w do �ycia, dzia�alno�ci i rozwoju rasy Mahar. Wszystko, co si� w niej znajdowa�o, zosta�o tu umieszczone wy��cznie dla nich. Zastanawia�em si� co my�li teraz, po zako�czeniu naszej podr�y. Sprawia�y mi przyjemno�� spekulacje na temat wp�ywu, jaki mog�o na ni� mie� przej�cie przez skorup� ziemsk� i znalezienie si� w �wiecie, kt�ry, jak to �atwo mog�a zauwa�y� nawet istota o mniejszej ni� posiadana przez wielkie Mahary inteligencji, by� zupe�nie inny ni� jej Pellucidar. Co my�la�a o male�kim s�o�cu zewn�trznego �wiata? Jakie wra�enie wywar�y na niej ksi�yc i miliardy gwiazd, b�yszcz�cych na czystym afryka�skim niebie? Jak je sobie t�umaczy�a? Z jak wielkim zadziwieniem musia�a po raz pierwszy obserwowa� s�o�ce, przesuwaj�ce si� powoli po niebie, znikaj�ce w ko�cu za zachodnim horyzontem i zostawiaj�ce za sob� co�, czego nikt z jej gatunku dotychczas nie widzia� � ciemno�� nocy. Na Pellucidarze noc nie istnieje. Tamtejsze s�o�ce jest nieruchome i wisi wiecznie w centrum pellucidarskiego nieba � dok�adnie ponad g�ow�. Niema�e wra�enie musia�a r�wnie� na niej zrobi� wspania�a machina, kt�ra przewierci�a sobie drog� z jednego �wiata do drugiego i z powrotem. Zrozumia�a zapewne, i� istota, kt�ra ni� sterowa�a, by�a rozumna. Widzia�a, jak na powierzchni ziemi rozmawia�em z innymi lud�mi. Widzia�a przybycie karawany z �adunkiem ksi��ek, broni i amunicji, widzia�a kolekcje r�norodnych przedmiot�w, kt�r� upcha�em w kabinie kreta, by je przewie�� na Pellucidar. Widzia�a �wiadectwa cywilizacji, pot�g� umys�u, przewy�szaj�c� w dokonaniach naukowych wszystko, co osi�gn�a jej rasa � i ani razu nie zobaczy�a istoty, nale��cej do tego samego co ona gatunku. Tylko jeden wniosek m�g� zrodzi� si� w jej umy�le � poza Pellucidarem istniej� jeszcze inne �wiaty, a gilak jest istot� rozumn�. Dotychczas Mahara sta�a nieruchomo tu� ko�o mnie. Teraz zacz�a przesuwa� si� powoli w stron� pobliskiego morza. Na mym biodrze wisia� sze�ciostrza�owiec o d�ugiej lufie (nowo wymy�lone pistolety automatyczne, kt�re od czasu mego pierwszego odjazdu z zewn�trznego �wiata poddawane by�y ci�g�ym udoskonaleniom nie budzi�y we mnie zaufania), a w d�oniach trzyma�em ci�ki, szybkostrzelny karabin. Intuicyjnie wiedzia�em, �e ucieka i z �atwo�ci� mog�em j� zastrzeli�. Nie zrobi�em tego. Czu�em, �e je�li b�dzie mog�a powr�ci� do domu z opowie�ci� o swych przygodach, pozycja rasy ludzkiej na Pellucidarze znacznie si� podniesie, gdy� w rozwa�aniach gad�w cz�owiek wreszcie zajmie nale�ne mu miejsce. Na skraju morza Mahara zatrzyma�a si� i obejrza�a, spogl�daj�c na mnie. Potem w�owym ruchem w�lizn�a si� w fale. Wyp�yn�a sto jard�w od brzegu i przez chwil� dryfowa�a na powierzchni. W ko�cu rozpostar�a swe ogromne skrzyd�a, uderzy�a nimi energicznie kilkana�cie razy i unios�a si� ponad b��kitne morze. Wysoko w g�rze zatoczy�a szerokie ko�o, a potem, prosto jak strza�a, odlecia�a w dal. Obserwowa�em j�, a� znikn�a, otulona wisz�c� w oddali mgie�k�. Zosta�em sam. Moj� podstawow� trosk� by�o stwierdzenie, w jakim punkcie Pellucidaru si� znajdowa�em i gdzie, w jakiej stronie �wiata le�a� rz�dzony przez Ghaka W�ochatego kraj Sarian. Ale w jaki spos�b si� tego dowiedzie�? Je�li wyrusz� na poszukiwanie � to co potem? Czy b�d� potrafi� odnale�� drog� powrotn� do mechanicznego kreta? Przecie� w jego wn�trzu znajdowa� si� bezcenny �adunek ksi��ek, broni, amunicji, sprz�tu naukowego i ksi��ek raz jeszcze � wielka biblioteka prac �r�d�owych z ka�dej mo�liwej dziedziny nauk stosowanych. A gdybym nie trafi� tu znowu, to jak� warto�� dla �wiata, kt�ry mnie adoptowa� b�dzie mia� ten ogromny magazyn potencja�u cywilizacyjnego? Z drugiej strony � je�eli tu zostan�, czego b�d� m�g� w samotno�ci dokona�? Niczego. Ale w jaki spos�b w �wiecie, w kt�rym nie ma ani wschodu, ani zachodu, ani p�nocy, ani po�udnia, ani gwiazd, ani ksi�yca lecz tylko nieruchome, stoj�ce w zenicie s�o�ce, mam odnale�� drog� powrotn� do tego miejsca, je�li raz strac� je z oczu? Nie mia�em poj�cia. Przez d�ugi czas zastanawia�em si�, a� wreszcie przysz�o mi do g�owy, by wypr�bowa� jeden z kompas�w, kt�re przywioz�em ze sob� i upewni� si� czy b�dzie niezmiennie wskazywa� jaki� sta�y kierunek. Wr�ci�em z powrotem do kabiny i wynios�em urz�dzenie. Odszed�em na spor� odleg�o�� od kreta, by znaczna masa �elaza i stali, z kt�rej by� on zbudowany nie wp�ywa�a na wskazania ig�y. Potem obr�ci�em delikatny przyrz�d po kolei w ka�d� stron� �wiata. Zawsze i w ka�dym po�o�eniu ig�a zdecydowanie ustawia�a si� w jednym kierunku � ku morzu. Wyra�nie wskazywa�a w stron� du�ej wyspy, le��cej w odleg�o�ci dziesi�ciu czy dwudziestu mil od brzegu. Ten kierunek powinien wi�c by� p�noc�. Wyj��em z kieszeni notatnik i zrobi�em dok�adny szkic topograficzny okolicy znajduj�cej si� w zasi�gu mego wzroku. Prosto na p�noc, daleko na l�ni�cym morzu, le�a�a wyspa. Za punkt obserwacyjny pos�u�y� mi wierzcho�ek du�ego, p�askiego g�azu, wznosz�cy si� sze�� czy osiem st�p nad poziom gruntu. To miejsce nazwa�em Greenwich, za� g�az by� �Kr�lewskim Obserwatorium�. A wi�c zrobi�em pierwszy krok! Nie potrafi� opisa� uczucia ulgi, kt�re ogarn�o mnie dzi�ki prostemu faktowi, �e na Pellucidarze istnia�o chocia� jedno miejsce, posiadaj�ce znajom� nazw� i sw�j odpowiednik na mapie. Odczuwa�em niemal dzieci�c� rado��, rysuj�c w moim notatniku ma�e k�ko i wypisuj�c obok niego s�owo �Greenwich�. Czu�em, �e teraz ju� mog� rozpocz�� poszukiwania, gdy� mam pewno��, �e zdo�am trafi� z powrotem do mego pojazdu. Postanowi�em, �e na pocz�tku b�d� podr�owa� dok�adnie na po�udnie. Mia�em nadzieje, �e natkn� si� tam na jakie� znajome miejsce, a poza tym by� to r�wnie dobry kierunek, jak ka�dy inny. Przynajmniej tyle mo�na by�o o nim powiedzie�. Pomi�dzy rzeczami, kt�re ze sob� przywioz�em z zewn�trznego �wiata znajdowa�a si� pewna ilo�� krokomierzy. Wsun��em do kieszeni trzy z nich, maj�c nadzieje, �e dzi�ki u�rednieniu wskaza� trzech, otrzymam w miar� dok�adny wynik. Na mojej mapie postanowi�em zaznacza� ile zrobi�em krok�w na po�udnie, ile na wsch�d, ile na zach�d i tak dalej. Gdy zdecyduje si� na powr�t, b�d� to m�g� zrobi� dowoln�, wybran� przez siebie drog�. Przerzuci�em przez ramiona pasy ze znaczn� ilo�ci� amunicji, upchn��em po kieszeniach kilka pude�ek zapa�ek, a do pasa na biodrach przymocowa�em aluminiow� patelnie i niewielki, r�wnie� aluminiowy kocio�ek. By�em got�w � got�w i�� naprz�d i bada� ten �wiat! W poszukiwaniu mych przyjaci�, mej niezr�wnanej ma��onki i starego, dobrego Perry�ego got�w by�em zbada� obszar o powierzchni 124 110 000 mil kwadratowych! I tak, zamkn�wszy zewn�trzne drzwi kreta, wyruszy�em w drog�. Szed�em dok�adnie na po�udnie, wzd�u� uroczych dolin pe�nych stad pas�cej si� zwierzyny. Przedziera�em si� przez g�stwiny pierwotnych puszcz i wspina�em na zbocza pot�nych g�r, poszukuj�c przej�� na drug� stron�. Pod strza�ami mego wiernego rewolweru pad�y kozioro�ec i baran pi�mowy, wi�c i na wi�kszych wysoko�ciach nie brakowa�o mi po�ywienia. W puszczach i na r�wninach znajdowa�em antylopy, �ubry i �osie, ponadto ogromn� r�norodno�� owoc�w i dzikiego ptactwa. Od czasu od czasu dla obrony przed wi�kszymi zwierz�tami i drapie�nikami musia�em u�ywa� karabinu, ale zwykle wystarcza� rewolwer. Bywa�y r�wnie� przypadki, gdy w obliczu pot�nego nied�wiedzia jaskiniowego, tygrysa szablastoz�bego czy ogromnego felis spelaea, czarnogrzywego i przera�aj�cego, nawet bardzo skuteczny karabin wydawa� si� by� �a�o�nie nieodpowiedni. Szcz�cie mi jednak sprzyja�o i przebrn��em bez szwanku przez przygody, kt�rych samo przypomnienie powoduje, i� w�osy je�� si� na karku. Nie wiem jak d�ugo szed�em, gdy� wkr�tce po tym, jak opu�ci�em �elaznego kreta zepsu� mi si� zegarek i znowu zosta�em na �asce k�opotliwej bezczasowo�ci Pellucidaru. Jednak jad�em wiele razy, wi�c s�dz�, �e up�yn�y dni, mo�e nawet miesi�ce, lecz nie napotka�em nic znajomego. Nie zauwa�y�em ludzi, ani te� �adnych ich �lad�w. Nie by�o w tym nic dziwnego, gdy� l�dy Pellucidaru maj� ogromn� powierzchnie, a tutejsza rasa ludzka jest bardzo m�oda i w zwi�zku z tym jeszcze nieliczna. Niew�tpliwie podczas tej d�ugiej w�dr�wki by�em pierwszym cz�owiekiem, kt�rego stopy dotyka�y wielu miejsc, a moje oczy jako pierwsze spogl�da�y na wiele zadziwiaj�cych, cudownych krajobraz�w. Ta my�l przyprawia�a mnie o zawr�t g�owy. Nie mog�em id�c samotnie � przez ten dziwaczny �wiat, nie napawa� si� nim. A potem, zupe�nie nagle, wyszed�em z bezludnych obszar�w i znalaz�em si� na terenach odwiedzanych przez cz�owieka � i spok�j znikn��. Zdarzy�o si� to w nast�puj�cy spos�b: Szed�em �cie�k�, kt�ra mia�a mnie wyprowadzi� z pasma wysokich wzg�rz. Dotar�em do jej wylotu i zatrzyma�em si�, by przez chwil� podziwia� otwieraj�c� si� przede mn� urocz� dolink�. Jedna jej strona poro�ni�ta by�a g�stym lasem, za� na wprost spokojnie wi�a si� rzeka, tocz�c swe wody r�wnolegle do �cian skalnych, kt�rym w tym miejscu ko�czy�y si� wzg�rza. Sta�em, napawaj�c si� pi�knem tej sceny, tak ��dny widoku cud�w natury, jakbym nie ogl�da� podobnych krajobraz�w ju� niezliczon� ilo�� razy. Nagle us�ysza�em dobiegaj�ce od strony lasu nawo�ywania i okrzyki. Te chropawe, nieharmonijne d�wi�ki dobywa�y si� z ludzkich garde�, nie mog�em mie� co do tego w�tpliwo�ci. Skry�em si� za le��cym nie opodal du�ym g�azem i czeka�em. S�ysza�em trzask deptanego i �amanego poszycia lasu i domy�la�em si�, �e nadchodz�cy bardzo si� spiesz� � niew�tpliwie po�cig i ofiara. Zapewne wkr�tce z lasu wypadnie jakie� �cigane zwierze, a w chwil� p�niej nadbiegnie gromada p�nagich dzikus�w z w��czniami, maczugami i wielkimi, kamiennymi no�ami. W czasie mego �ycia na Pellucidarze widzia�em tak wiele tego typu scen, i� czu�em, �e do najdrobniejszego szczeg�u m�g�bym przewidzie� to, czego za chwil� b�d� �wiadkiem. Mia�em nadziej�, �e my�liwi oka�� si� przyja�nie nastawieni i wska�� mi drog� do Sari. W chwili, w kt�rej snu�em te my�li, na skraju lasu ukaza�a si� ofiara. Jednak�e nie by�a to czteronoga bestia. Zamiast niej ujrza�em starego cz�owieka � przera�onego starego cz�owieka! Uciekaj�c przed losem, kt�ry, s�dz�c z pe�nych trwogi spojrze�, jakie nieustannie rzuca� za siebie by� nie pozazdroszczenia, niepewnym, chwiej�cym si� krokiem zbli�a� si� w moj� stron�. Zdo�a� oddali� si� na niewielk� zaledwie odleg�o�� od skraju lasu, gdy dostrzeg�em pierwszego z jego prze�ladowc�w. By� to Sagoth, jeden z tych ponurych, okrutnych ludzi- goryli, kt�rzy strzeg� podziemnych, zamieszka�ych przez Mahary miast i od czasu do czasu wyruszaj� na po��w niewolnik�w lub ekspedycje karne przeciwko ludziom � rasie, o kt�rej w�adczynie Pellucidaru my�l� tak, jak my, w naszym �wiecie, my�limy o bizonach lub dzikich owcach. W �lad za pierwszym Sagothem ukazali si� nast�pni i wkr�tce ca�y ich tuzin gna� z wrzaskiem za przera�onym starcem. By�o oczywiste, �e za chwil� go dopadn�. Jeden z nich zatrzyma� si�, zmierzy� wzrokiem dziel�c� go od ofiary odleg�o�� i wzni�s� do rzutu uzbrojone we w��cznie ramie. I wtedy, zupe�nie nagle zda�em sobie spraw�, �e sylwetka i spos�b poruszania si� uciekiniera nie s� mi obce. Niemal jednocze�nie dotar�a do mnie wstrz�saj�ca prawda � ten stary to Perry! I oto mia� umrze� na moich oczach, a ja nie by�em dostatecznie blisko, by go uratowa�, by zapobiec tej strasznej katastrofie! Perry by� moim przyjacielem. Oczywi�cie Dian traktowa�em jak co� wi�cej ni� przyjaciela � ona by�a moj� �on�, cz�ci� mnie. Trzymany w d�oniach karabin i rewolwery u pasa zupe�nie wylecia�y mi z pami�ci � nie�atwo jest po��czy� w my�lach epok� kamienia �upanego i dwudziesty wiek. Ze starego przyzwyczajenia my�la�em w spos�b w�a�ciwy dla epoki kamiennej, wi�c u�ycie broni palnej nie przychodzi�o mi do g�owy. Pierwszy z Sagoth�w ju� niemal dogania� Perry�ego, gdy znowu poczu�em, �e trzymam w d�oniach bro�. To wyrwa�o mnie z letargu. Wstawi�em zza g�azu luf� szybkostrzelnego karabinu � pot�nego narz�dzia zniszczenia, kt�re jednym strza�em potrafi�o powali� nied�wiedzia jaskiniowego lub mamuta � i wycelowa�em w szerok�, ow�osion� pier� Sagotha. Hukn�� strza� i Sagoth zatrzyma� si� jak wryty. W��cznia wypad�a mu z d�oni. Potem upad� na twarz. Na pozosta�ych wystrza� zrobi� mniej piorunuj�ce wra�enie. I nic dziwnego � tylko Perry by�by zdolny odgadn�� znaczenie tego g�o�nego d�wi�ku czy te� wyja�ni� jego zwi�zek z nag�ym upadkiem Sagotha. Ludzi-goryli zatrzyma�o to tylko na chwil�. Potem, wrzeszcz�c z w�ciek�o�ci, zn�w rzucili si� naprz�d, by wreszcie uciekiniera wyko�czy�. Wtedy wyszed�em z mego ukrycia za g�azem i chc�c oszcz�dzi� cenniejsz� amunicje od karabinu, wyci�gn��em jeden z rewolwer�w. Szybko ponownie strzeli�em, tym razem z tej mniej gro�nej broni. Wszystkie oczy zwr�ci�y si� na mnie. Pad� nast�pny Sagom, powalony kul� z rewolweru, ale i to nie powstrzyma�o jego towarzyszy. R�wnie silnie jak krwi, �akn�li teraz zemsty � i zamierzali mie� zar�wno Perry�ego jak i mnie. Pobieg�em w stron� przyjaciela, strzelaj�c po drodze jeszcze czterokrotnie i trafiaj�c trzech przeciwnik�w. Pozostali zatrzymali si�, trac�c wreszcie pewno�� siebie. Ta rycz�ca, niewidzialna �mier�, kt�ra spad�a im na karki z wielkiej odleg�o�ci przerasta�a ich wyobra�enie. Podczas gdy napastnicy zastanawiali si� co robi� dalej, stan��em u boku mego przyjaciela. Nie widzia�em nigdy �adnej ludzkiej twarzy wyra�aj�cej tyle ile twarz Perry�ego w chwili, gdy mnie pozna�. Nie znajduje s��w, by opisa� maluj�ce si� na niej uczucia. Wtedy nie by�o czasu na rozmowy � ledwie go wystarczy�o na powitanie. Wcisn��em w jego d�o� drugi, nieu�ywany jeszcze rewolwer, z mego wystrzeli�em ostami nab�j i na�adowa�em go na nowo. Pozosta�o ju� tylko sze�ciu Sagoth�w. Znowu zacz�li posuwa� si� w naszym kierunku, jednak widzia�em, �e s� przestraszeni � prawdopodobnie w r�wnym stopniu czynionym przez bro� ha�asem jak efektami jej dzia�ania. Nigdy do nas nie doszli. W po�owie drogi trzej, kt�rzy jeszcze byli �ywi, odwr�cili si� i uciekli, a my im w tym nie przeszkadzali�my. Po raz ostatni widzieli�my ich, gdy znikali w spl�tanym poszyciu lasu. A potem Perry odwr�ci� si� ku mnie, zarzuci� mi r�ce na szyje i, chowaj�c twarz w mym ramieniu, rozp�aka� si� jak dziecko. Rozdzia� II Przera�aj�ca podr� Na brzegu p�yn�cej w pobli�u spokojnej rzeki rozbili�my ob�z i tam Perry opowiedzia� mi o wszystkim, co mu si� przydarzy�o od czasu, gdy wyjecha�em do �wiata zewn�trznego. Wygl�da�o na to, i� Hooji uda�o si� wywo�a� wra�enie jakobym rozmy�lnie zostawi� Dian na Pellucidarze i jakobym w og�le wi�cej nie zamierza� tu wr�ci�. Powiedzia� wszystkim, �e pochodz� z innego �wiata i �e poczu�em si� zm�czony Pellucidarem i jego mieszka�cami. Dian wyja�ni�, �e tam gdzie wr�ci�em mam inn� ma��onk�, a jej � Dian, wcale nie zamierza�em ze sob� zabra� i �e ju� nigdy mnie nie zobaczy. Wkr�tce potem Dian znikn�a z obozowiska i od tej chwili Perry jej nie widzia� ani te� nic o niej nie s�ysza�. Nie mia� poj�cia ile czasu min�o od mojego wyjazdu, ale przypuszcza�, �e od tej chwili sw� powoln� drog� ku przesz�o�ci odby�o ju� wiele lat. Bardzo pr�dko po odej�ciu Dian znikn�� r�wnie� Hooja. Sarianie pod rz�dami Ghaka W�ochatego por�nili si� z Amozytami, rz�dzonymi przez brata Dian, Dakora Mocnego, na temat mej rzekomej dezercji, gdy� Ghak nie chcia� uwierzy�, �e m�g�bym ich tak tch�rzliwie zdradzi� i porzuci�. W rezultacie te dwa pot�ne plemiona napad�y na siebie, u�ywaj�c przy tym nowych broni, kt�rych, wytwarzania i u�ywania Perry i ja ich nauczyli�my. Inne plemiona niedawno powsta�ej federacji podzieli�y si� popieraj�c jedn� stron� lub drug� albo te� urz�dzi�y sobie w�asne, pomniejsze rewolucje. Wynikiem tego wszystkiego by�o totalne zniszczenie owoc�w pracy, kt�r� tak pomy�lnie rozpocz�li�my. Wykorzystuj�c wojny plemienne Mahary zebra�y swych Sagoth�w w armie i zacz�y napada� jedno plemi� po drugim, czyni�c ogromne spustoszenia i wi�kszo�� z nich wp�dzaj�c z powrotem w stan tak godny po�a�owania jak ten, z kt�rego my ich wyd�wign�li�my. Z ca�ej, pot�nej niegdy� federacji jedynie Sar�anie i Amozyci wraz z kilkoma innymi plemionami stawiali jeszcze Maharom op�r. Jednak plemiona te wci�� by�y ze sob� pok��cone i Perry�emu, podczas ostatniej u nich wizyty, wydawa�o si� ma�o prawdopodobne, aby mia�y by� podj�te jakiekolwiek wysi�ki w celu ponownego zjednoczenia. � I tak, wasza wysoko�� � zako�czy� � nasz cudowny sen rozp�yn�� si� w bezmy�lno�ci epoki kamienia �upanego, a wraz z nim znikn�o Pierwsze Imperium Pellucidaru. U�miechn�li�my si� obaj, gdy u�y� mego kr�lewskiego tytu�u, a przecie� rzeczywi�cie wci�� by�em �Imperatorem Pellucidaru� i mia�em nadzieje, �e kt�rego� dnia odbuduje to, co zosta�o zniszczone przez zdradzieckie dzia�anie podst�pnego Hooji. Ale najpierw odnajd� swoj� towarzyszk�. Dla mnie by�a ona warta tyle, co czterdzie�ci imperi�w. � Nie mia�e� �adnych wiadomo�ci na temat miejsca pobytu Dian? � spyta�em. � �adnych � odpowiedzia� Perry. � W�a�nie jej poszukiwa�em, gdy wdepn��em w t� milutk� sytuacje, w kt�rej mnie znalaz�e� i z kt�rej mnie wyratowa�e�. Doskona�e wiedzia�em, �e nie opu�ci�by� na zawsze ani Dian, ani Pellucidaru. Podejrzewa�em, �e za tym wszystkim kryje si� Hooja Przebieg�y. Postanowi�em wi�c i�� do Amoz, gdy� mia�em nadzieje, �e Dian uda�a si� tam, by szuka� ochrony u swego brata. Chcia�em zrobi� wszystko, by j� przekona�, a przez ni� Dakora Mocnego, �e wszyscy padli�my ofiarami zdradzieckiej intrygi, z kt�r� ty nie mia�e� nic wsp�lnego. Przyby�em do Amoz po mecz�cej i pe�nej niebezpiecze�stw podr�y, tylko po to, by stwierdzi�, �e Dian tam nie ma i �e nikomu nic nie wiadomo na temat miejsca jej pobytu. Jestem pewien, �e Dakor pragn�� by� bezstronny i sprawiedliwy, jednak jego �al po znikni�ciu siostry by� tak wielki, �e nie chcia� s�ucha� �adnych argument�w. Powtarza� tylko w k�ko, �e jedynie powracaj�c na Pellucidar mo�esz dowie�� prawo�ci twych zamiar�w. Potem zjawi� si� jaki� obcy z innego plemienia. Jestem pewien, �e zosta� przys�any za podszeptem Hooji. Potrafi� tak nastawi� Amozyt�w przeciwko mnie, �e musia�em ucieka� z ich kraju, by unikn�� �mierci. Pr�buj�c wr�ci� do Sari, zgubi�em drog�, a potem zosta�em odkryty przez Sagoth�w. Przez d�ugi czas udawa�o mi si� ich zwodzi�. Kry�em si� w jaskiniach, brodzi�em wzd�u� rzek, staraj�c si� tak ich zmyli�, by zgubili m�j trop. �ywi�em si� orzechami, owocami i jadalnymi korzeniami, kt�re los umieszcza� na mej drodze. Szed�em wci�� dalej i dalej, nie potrafi�bym nawet odgadn�� w jakim kierunku. A� w ko�cu nie mog�em ju� d�u�ej zwodzi� Sagoth�w i m�j koniec zacz�� si� zbli�a� szybkimi krokami, tak jak to ju� dawno przewidzia�em. Nie przewidzia�em tylko, �e ty b�dziesz na miejscu, by mnie uratowa�. Odpoczywali�my w naszym obozie dostatecznie d�ugo, by Perry m�g� odzyska� si�y do dalszej podr�y. Snuli�my wiele plan�w, odbudowuj�c nasze strzaskane zamki na lodzie, ale przede wszystkim planowali�my odnalezienie Dian. Nie potrafi�em uwierzy�, �e mo�e ju� by� martwa. Jednak nie potrafi�em r�wnie� odgadn�� w jakim miejscu tego dzikiego �wiata si� znajduje, ani w jak strasznych warunkach przysz�o jej �y�. Gdy Perry dostatecznie odpocz��, wr�cili�my do �elaznego kreta, gdzie m�j przyjaciel wreszcie w�o�y� na siebie ubi�r godny cywilizowanego cz�owieka � bielizn�, skarpety, trzewiki, koszule i spodnie khaki oraz dobre, mocne sztylpy. W chwili naszego spotkania ubrany by� w prymitywne sanda�y, �mieszny pas i tunik�, uszyt� z w�ochatej sk�ry thaga. Teraz znowu mia� na sobie prawdziwe ubranie � po raz pierwszy od tego odleg�ego dnia, �wiadka naszego przybycia na Pellucidar, kiedy to ludzie- ma�py zdar�y z nas wszystko. Z przewieszonym przez ramie, pe�nym naboj�w pasem, dwoma sze�ciostrza�owymi na biodrach i z karabinem w r�ku wygl�da� jak odm�odzony. Rzeczywi�cie Perry by� zupe�nie inn� osob� ni� ten trz�s�cy si� starzec, kt�ry dziesi�� czy jedena�cie lat temu wszed� wraz ze mn� na pok�ad mechanicznego kreta, by odby� nim pr�bn� podr� � podr�, kt�ra przenios�a nas w ten dziwny, nieznany �wiat i rzuci�a w g�szcz tak niesamowitych przyg�d. Teraz trzyma� si� prosto i tryska� energi�. Jego musku�y, kt�re w poprzednim �yciu nie by�y u�ywane i niemal uleg�y zanikowi, wype�ni�y si� i wzmocni�y. Oczywi�cie ci�gle by� starym cz�owiekiem, ale zamiast wygl�da� dziesi�� lat starzej, ni� wtedy, gdy opuszczali�my zewn�trzny �wiat, wygl�da� o dziesi�� lat m�odziej. Dzikie, swobodne �ycie na Pellucidarze zdzia�a�o cuda. No c�, musia�o go zmieni� lub zabi� � cz�owiek o takiej kondycji fizycznej jak Perry w�wczas nie m�g�by d�ugo przetrwa� w�r�d niebezpiecze�stw i niewyg�d prymitywnego �ycia w wewn�trznym �wiecie. Perry by� bardzo zainteresowany moj� map� i �Kr�lewskim Obserwatorium� w Greenwich. Z pomoc� krokomierzy z �atwo�ci� i dok�adnie odtworzyli�my drog� powrotn� do mechanicznego kreta. Wkr�tce byli�my gotowi do ponownego wymarszu. Zdecydowali�my, �e wybierzemy inn�, nieznan� jeszcze tras�, maj�c nadzieje, �e zaprowadzi nas ona ku jakim� bardziej znajomym obszarom. Nie b�d� was nudzi� rozwodzeniem si� na temat niezliczonych przyg�d, jakie spotka�y nas podczas d�ugich poszukiwa�. Spotkania z ogromnymi, dzikimi bestiami by�y zdarzeniami niemal codziennymi. Jednak teraz, maj�c nasze �mierciono�ne karabiny ryzykowali�my stosunkowo niewiele, cho�by w por�wnaniu z poprzedni� w�dr�wk�, kiedy to przeszli�my ten pe�en straszliwych niebezpiecze�stw �wiat, uzbrojeni tylko w prymitywn�, zupe�nie nieodpowiedni� bro� i niemal zupe�nie nadzy. Jedli�my i spali�my wiele razy � tak wiele, �e stracili�my rachub� ile. Nie mog� wi�c okre�li� jak d�ugo si� b��kali�my, chocia� nasze mapy odzwierciedlaj� odleg�o�ci i kierunki zupe�nie dok�adnie. Gdy wydawa�o nam si�, i� zbadali�my ju� terytorium o powierzchni wielu tysi�cy mil kwadratowych, nigdzie po drodze nie napotkawszy znajomych krajobraz�w, ze szczytu �a�cucha g�rskiego, przez kt�ry w�a�nie przechodzili�my, dostrzeg�em w oddali masy sk��bionych chmur. Niebo Pellucidaru w�a�ciwie nie zna chmur. Unosz� si� one tylko w jednym miejscu, tote� gdy je ujrza�em, serce zabi�o mi mocniej. Chwyci�em Perry�ego za ramie i, wskazuj�c w pozbawion� horyzontu dal, krzykn��em: � Chmurne Wierchy! � Le�� niedaleko Phutry i kraju Mahar, naszych najwi�kszych wrog�w � upomnia� mnie. � Wiem � odpowiedzia�em, � ale stanowi� dla nas punkt wyj�cia, od kt�rego mo�emy zacz�� bardziej planowe poszukiwania. Przynajmniej s� jakim� znajomym elementem w tym krajobrazie. Wskazuj� nam, �e jeste�my na w�a�ciwej drodze, �e nawet je�li zboczyli�my w z�� stron�, to niedaleko. Co wi�cej, w pobli�u Chmurnych Wierch�w mieszka dobry przyjaciel, Ja Mezop. Nie znasz go, ale wiesz, co dla mnie uczyni�. By mi pom�c zrobi to ch�tnie raz jeszcze, a przynajmniej wska�e nam kierunek, w kt�rym le�y Sari. � Chmurne Wierchy tworz� pot�ny �a�cuch � powiedzia� Perry. � Musz� zajmowa� ogromne terytorium. W jaki spos�b chcesz znale�� swego przyjaciela na obszarze tak wielkim, jak ten, kt�ry jest widoczny z ich stok�w? � Z �atwo�ci� � odpowiedzia�em � gdy� Ja da� mi szczeg�owe wskaz�wki. Niemal dok�adnie przypominam sobie, jego s�owa: �Musisz po prostu stan�� u st�p najwy�szego szczytu Chmurnych Wierch�w. Znajdziesz tam rzek�, kt�ra wpada do Lural Az. Dok�adnie na wprost uj�cia tej rzeki zobaczysz w oddali trzy du�e wyspy � tak daleko �e b�d� ledwo dostrzegalne. Ta, kt�ra jest wysuni�ta najbardziej na lewo to Anorok. Rz�dz� na niej plemieniem Anorok.� Tak wi�c ruszyli�my w stron� wielkich mas chmur, kt�re mia�y nam s�u�y� za drogowskaz. Po pewnym czasie dotarli�my do podn�y wynios�ych turni, w swym majestacie przypominaj�cych alpejskie. Jeden szczyt, stoj�c dumnie po�r�d swych pot�nych towarzyszy, wznosi� sw� g�ow� tysi�ce st�p nad inne. To jego w�a�nie szukali�my. Jednak �adna rzeka nie wi�a si� u jego st�p, a w pobli�u nie by�o jakiegokolwiek morza. � Musi p�yn�� po przeciwnej stronie � zasugerowa� Perry. Obrzuci� pos�pnym spojrzeniem niebosi�ne wynios�o�ci, kt�re przegradza�y nam dalsz� drog�, jakby ocenia� szans� ich pokonania. � Nie wytrzymamy arktycznych ch�od�w, panuj�cych na wysokich prze��czach, a przej�cie niezliczonych mil wok� tego, zdaj�cego si� nie mie� ko�ca �a�cucha mo�e nam zaj�� rok, albo nawet d�u�ej. Kraina, kt�rej szukamy, na pewno le�y po jego przeciwnej stronie. � Je�eli nie mo�emy obej�� tych g�r, to musimy przej�� przez nie � powiedzia�em. Perry wzruszy� ramionami. � Nie mo�emy tego zrobi�. Dawidzie � powt�rzy�. � Jeste�my ubrani odpowiednio do tropik�w. Zamarzniemy w�r�d tych �nieg�w i lodowc�w du�o wcze�niej, nim znajdziemy odpowiedni� prze��cz.. Ale ja mia�em plan, kt�ry uda�o nam si� zrealizowa�, cho� zaj�o to troch� czasu. Przede wszystkim za�o�yli�my na pewnej wysoko�ci, przy �r�dle smacznej wody, sta�y ob�z. Potem wyruszyli�my na poszukiwanie wielkiego nied�wiedzia jaskiniowego, zamieszkuj�cego nieco wy�sze partie g�r. To pot�ne i przera�aj�ce zwierze jest tylko niewiele wi�ksze od swego kuzyna z nizin, ale odznacza si� ogromn� zaciek�o�ci� i okrucie�stwem, a tak�e grubym futrem o d�ugim, skudlonym w�osie. W�a�nie futro by�o nam potrzebne. Natkn�li�my si� na niego zupe�nie nieoczekiwanie. Szed�em jako pierwszy, mozolnie wspinaj�c si� kamienist� �cie�k�, przez niezliczone wieki wydeptan� �apami dzikich bestii. Za wyst�pem skalnym, wok� kt�rego bieg�a �cie�ka, stan��em oko w oko z Tytanem. Ja wspina�em si� w g�r� w poszukiwaniu futra. On schodzi� na d� w poszukiwaniu �niadania. Obaj zdali�my sobie spraw�, �e w�a�nie natkn�li�my si� na to, czego szukamy. Nied�wied� z okropnym rykiem run�� w moj� stron�. Po jednej stronie na tysi�ce st�p w g�r� wyrasta�a pionowa, skalna �ciana. Po drugiej � �ciana opada�a ku zamglonemu, otch�annemu kanionowi. Przede mn� by� nied�wied�. Za mn� by� Perry. Krzykn��em do niego ostrzegawczo, potem podnios�em karabin i wystrzeli�em w szerok� pier� potwora. Nie by�o czasu celowa� � by� zbyt blisko. Ryk w�ciek�o�ci i b�lu, kt�ry wydar� si� ze spienionego pyska �wiadczy� dobitnie, �e moja kula dosi�gn�a celu. Nie zatrzyma�a go jednak. Zd��y�em raz jeszcze wystrzeli�, a potem nied�wied� zwali� si� na mnie. Run��em, przygnieciony ton� ogarni�tych szale�stwem musku��w, ko�ci i sk�ry. By�em pewien, �e nadszed� m�j koniec. Pami�tam, �e poczu�em wsp�czucie dla biednego, starego Perry�ego, kt�ry zostanie zupe�nie sam w tym niego�cinnym, prymitywnym �wiecie. I wtedy nagle zda�em sobie spraw�, �e nied�wied� znikn��, a mnie nic si� nie sta�o. Z karabinem wci�� gotowym do strza�u skoczy�em na r�wne nogi i poszuka�em wzrokiem mego przeciwnika. Pomy�la�em, �e znajd� go w dole �cie�ki, prawdopodobnie rozprawiaj�cego si� z Perry�m, pobieg�em wi�c pospiesznie w tamt� stron�. Zasta�em mego przyjaciela, siedz�cego na skale, kt�ra wystawa�a z g�adkiej �ciany kilka st�p nad �cie�k�. M�j ostrzegawczy krzyk da� mu dostatecznie du�o czasu, by m�g� dotrze� do tego bezpiecznego schronienia. Przycupn�� tam, z oczyma szeroko rozwartymi i otwartymi ustami � pomnik strachu i os�upienia. � Gdzie on jest? � krzykn��, gdy mnie zobaczy�. � Gdzie on jest? � Nie przeszed� tedy? � spyta�em. � Nic tedy nie przechodzi�o. Ale s�ysza�em jego ryki � musia� by� wielki jak s�o�. � By� � potwierdzi�em. � Jak s�dzisz, gdzie on m�g� znikn��? W tym momencie przysz�o mi do g�owy jedyne mo�liwe wyja�nienie. Wr�ci�em do miejsca, w kt�rym nied�wied� mnie powali� i spojrza�em w otwieraj�c� si� pode mn� przepa��. Daleko, daleko w dole, tu� przy dnie kanionu zobaczy�em br�zow� plam�. By� to nied�wied�. M�j drugi strza� musia� go zabi� i martwe cia�o, po obaleniu mnie na �cie�k�, przewin�o si� przez jej skraj i spad�o w przepa��. Zadr�a�em na my�l o tym, jak blisko od upadku r�wnie� i ja musia�em si� znajdowa�. Dotarcie do zabitego zwierza zaj�o nam sporo czasu, potem w�o�yli�my du�o �mudnej pracy w zdj�cie ogromnej sk�ry. Jednak ostatecznie rzecz zosta�a zako�czona i powr�cili�my do obozu, ci�gn�c ci�kie trofeum za sob�. Tam po�wi�cili�my jeszcze znaczn� ilo�� czasu na oskrobanie i zakonserwowanie sk�ry. Gdy osi�gn�li�my zadowalaj�cy efekt, zrobili�my z niej, odwracaj�c w�osem do �rodka, ci�kie buty, spodnie i kurtki. Ze �cink�w uszyli�my zakrywaj�ce uszy czapki. Byli�my teraz odpowiednio wyposa�eni, by m�c rozpocz�� poszukiwanie drogi na drug� stron� Chmurnych Wierch�w. Naszym pierwszym krokiem by�o przeniesienie obozu w g�r�., na granice wiecznych �nieg�w, kt�re jak czapa przykrywa�y ca�y �a�cuch. Wybudowali�my tam przytuln�, niewielk� chatk�, i zaopatrzyli�my j� w zapasy �ywno�ci i paliwa dla miniaturowego paleniska. U�ywaj�c jej jako bazy, wypuszczali�my si� na poszukiwania przej�cia przez g�ry. Ka�dy ruch odnotowywali�my skrz�tnie na naszych mapach, wykonywanych teraz w dw�ch egzemplarzach. W ten spos�b oszcz�dzali�my sobie mecz�cego i niepotrzebnego badania ju� raz spenetrowanych dr�g. Systematycznie posuwali�my si� w g�r� w obu kierunkach od naszej chaty i gdy wreszcie odkryli�my dogodne, jak si� wydawa�o, przej�cie, przenie�li�my nasze rzeczy do nowej, po�o�onej wy�ej. By�a to ci�ka praca � wyczerpuj�ca, niewdzi�czna i okrutna. I nie zrobili�my ani kroku naprz�d, aby po naszych �ladach nie nast�powa� czarny, bezlitosny �niwiarz. Na poro�ni�tych lasami stokach �y�y wielkie nied�wiedzie jaskiniowe oraz wyg�odzone, chude wilki � ogromne bestie, dwukrotnie wi�ksze od naszych wilk�w kanadyjskich. W wy�szych partiach byli�my napadani przez gigantyczne bia�e nied�wiedzie � wiecznie niena�arte, diabelskie stworzenia, kt�re, gdy tylko nas ujrza�y, rzuca�y si� ku nam zza poszarpanych szczyt�w lub, nie widz�c nas, podchodzi�y ukradkiem, kieruj�c si� w�chem. Jedn� z osobliwo�ci �ycia na Pellucidarze jest to, �e cz�owiek cz�ciej bywa zwierzyn� ni� my�liwym. W tym prymitywnym �wiecie niezwykle wprost obficie wyst�puj� drapie�ne bestie o ogromnych �o��dkach. Nigdy, od dnia narodzin do �mierci, �o��dki te nie s� dostatecznie wype�nione, wi�c ich pot�ni w�a�ciciele ci�gle kr��� po okolicy w poszukiwaniu po�ywienia. Dla nich, uzbrojonych w pot�ne narz�dzia walki, cz�owiek w swym pierwotnym stanie � powolny, s�aby i �le wyposa�ony w naturalne �rodki obrony � stanowi �atwy �up. Nied�wiedzie traktowa�y wi�c nas nie jak przeciwnik�w, ale jak �atwo dost�pne po�ywienie. Tylko nasze karabiny ratowa�y nas od natychmiastowej �mierci. Biedny Perry nigdy nie