7343
Szczegóły |
Tytuł |
7343 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7343 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7343 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7343 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gregory Benford
W�ciek�y Wir
(Furious Gulf)
Centrum Galaktyki - tom 5
Przek�ad Anna Wojtaszczyk
Dla Joan na zawsze
Prolog
Prawdziwe Centrum
Toby przygl�da� si�, jak ojciec spaceruje po kad�ubie statku.
Srebrzysta sylwetka, skafander nastawiony na maksymalne odbijanie
promieniowania.
Cz�owiek lustro. �wiat�o g�adko ze�lizgiwa�o si� po skafandrze, migotliwe od
fosforescencji
gwiazd i gazu. Toby m�g� �ledzi� p�ynne, powolne skoki Killeena jak zmarszczk�
faluj�c� na
ognistym tle.
- Tato! - zawo�a� przez com.
- Co? Och... - zaskoczenie Killeena s�ycha� by�o nawet przez skwierczenie
zak��ce� w
comie. - Czemu wyszed�e� na zewn�trz?
- Za�oga zastanawia si�, dlaczego ty tak d�ugo tu jeste�.
Oczywi�cie Killeen jako kapitan Argo m�g� robi�, co tylko chcia�. Ale Toby
wyczu�
narastaj�c� w�r�d oficer�w niepewno��. Kto� musia� co� przedsi�wzi��, co�
powiedzie�, wi�c
naci�gn�� obcis�y kombinezon i ci�ko tupi�c butami, wyszed� na zewn�trz.
Ostatnio kapitan
Killeen trzyma� si� z dala od innych. Wychodzi� tu, �eby pospacerowa� po ob�ych
krzywiznach kad�uba statku i rzadko zostawia� pasmo swojego comu otwarte.
Teraz powiedzia� z rezerw�:
- Prowadz� nawigacj�. Obserwuj�.
Kiedy zbli�a� si� do Toby�ego przez t�py dzi�b Argo, jego wodnisty obraz wydawa�
si� rozp�ywa�, roztapia� w �wietle. Przez moment odbija�a si� w nim niczym w
lustrze czarna
g��bia najbli�szej chmury molekularnej i na tle dalekiego, spalonego oran�u
usianego
gwiazdami gazu Toby zobaczy� cz�owieka cie�.
- Mo�esz robi� to z mostku - zwr�ci� mu uwag�.
- St�d mam lepsze wyczucie. - Killeen podszed� bli�ej. Przez niewielki wizjer
skafandra wida� by�o jego surow� min�.
Toby zobaczy�, jak wymizerowan� twarz ma ojciec, w jakim jest pos�pnym nastroju.
Mimo to postanowi� jako� do niego dotrze�.
- Zg�oszono nast�pny tuzin chorych. - Killeen zacisn�� wargi, ale nic nie
powiedzia�.
Toby zawaha� si� i zebra� na odwag�. Tato, umieramy z g�odu! Te ogrody, kt�re
stracili�my,
ju� nie odrosn�. Przyjmij to do wiadomo�ci!
Killeen gwa�townie si� odwr�ci� i z wpraw� przesun�� magnetyczne buty w zerowej
grawitacji.
- Przyjmuj�! Tylko �e my nie znamy ju� �adnych techonosztuczek. Nawet najlepsi
specjali�ci nie potrafi� doprowadzi� do ponownego odrostu drzew i wykie�kowania
ro�lin.
Nie ma z nich �adnej pomocy. Usi�uj� co� wymy�li�, dociera to do ciebie?
Toby cofn�� si� mimo woli; ostry niczym krzemie� gniew Killeena by� nag�y i
przera�aj�cy. Zaczerpn�� powietrza i powiedzia� niepewnie:
- Czy nie powinni�my... czy nie mo�emy... zrobi� czego� innego?
Killeen popatrzy� na niego pos�pnie.
- Na przyk�ad czego?
- Podlecie� do kt�rego� z tamtych? - Toby z nadziej� pokaza� palcem niewyra�ne,
metaliczne plamki �wiat�a, kt�re unosi�y si� daleko przed Argo. Ni to chmury, ni
to �wietlisty
py�. Sztuczne.
- Nie wiemy, czym s�. Najprawdopodobniej to robota zmech�w. Wiele budowa�y w
pobli�u Prawdziwego Centrum. - Killeen wzruszy� ramionami.
- A mo�e to robota ludzi, tato.
- W�tpliwe. Przera�aj�co du�o czasu min�o, odk�d ludzie �yli w kosmosie.
- To tylko przekazy historyczne. Nie b�dziemy wiedzieli, dop�ki si� nie
przekonamy
na w�asne oczy. Zgodnie z naszym dziedzictwem jeste�my �upie�cami, tato! Rodzin�
a�
skr�ca, �eby wysi��� ze statku, rozprostowa� nogi.
Killeen patrzy� z namys�em w kierunku Centrum Galaktyki.
- B�d�c kapitanem cz�owiek uczy si� z pewno�ci� jednego: nie nale�y wtyka� nosa
w
ul tylko po to, by pow�cha� mi�d. Te rzeczy, nawet je�eli nie by�yby zmechowe,
s� pewnie
nieprzyjazne. Wszystko robi takie wra�enie.
Toby pu�ci� t� uwag� mimo uszu. Min�� ju� ponad rok, a Killeen wci�� jeszcze nie
otrz�sn�� si� po �mierci swojej kobiety, Shibo. Wype�nia� obowi�zki kapitana,
lecz cz�sto
bywa� zamkni�ty w sobie, melancholijny, markotny. Co� takiego by�oby mo�e do
przyj�cia u
cz�onka za�ogi, ale nie u kapitana. Odbija�o si� na morale i p�acili za to zbyt
wysok� cen�.
A przecie�, my�la� Toby, Killeen ma pewnie racj�. Lecieli prosto do Centrum
Galaktyki, gdzie dzia�a�y niezmierzone, oboj�tne energie. Olbrzymie, gro�ne
s�o�ca. P�on�ce
chmury py�u i gazu. Moc przekraczaj�ca wszystko, czym m�g�by pokierowa� marny
cz�owiek. I gdzie� w obr�bie tego dzia�a�y umys�y mog�ce i�� w zawody z
szale�czym
wirowaniem gwiazd.
Wystarczaj�co du�o nauczy� si� z historii, by wiedzie�, �e ludzie rozwijali si�
w
pobli�u gwiazdy odleg�ej o dwie trzecie drogi od �rodka galaktycznej spirali do
jej skraju.
Galaktyka by�a wiruj�cym dyskiem, jak zabawka - tylko �e wi�kszym, ni� m�g�
obj�� ludzki
umys�. Gdzie� tam na Starej Ziemi, daleko od kataklizm�w Prawdziwego Centrum,
�ycie by�o
�atwe i spokojne.
Podczas kt�rego� z �wicze� instrukta�owych kazano mu wyobrazi� sobie pud�o o
boku d�ugo�ci jednego roku �wietlnego, odleg�o�ci, na przebycie kt�rej �wiat�o
potrzebowa�oby ca�ego roku. Daleko, w pobli�u legendarnej Ziemi, w tym pudle
znalaz�aby
si� mo�e jedna jedyna gwiazda.
Tu, w Centrum Galaktyki, w takim pudle mie�ci�y si� miliony gwiazd.
S�o�ca t�oczy�y si� na niebie niby roz�arzone kulki. Spowija�y je burzliwe
serpentyny
czerwonych gaz�w. Gwiazdy roi�y si� niczym rozz�oszczone pszczo�y wok�
centralnej osi -
niebieskobia�ej jasno�ci samego �rodka.
- Mogliby�my podlecie� do kt�rego� z nich, �eby tylko popatrze� - powiedzia�
Toby
cicho.
Killeen potrz�sn�� g�ow�.
- Mo�e rozwi�za�oby to jeden problem, a powsta�by nast�pny. Gorszy.
- Tato, my umieramy z g�odu. Musimy co� zrobi�.
Killeen odwr�ci� si� i gniewnie, wielkimi krokami odszed� po zniszczonej,
pooranej
pow�oce. Magnesy przywiera�y do metalu z twardym podzwanianiem, kt�re Toby
wyczuwa�
przez w�asne buty. Poszed� za ojcem. W tym miejscu chodzenie wymaga�o osobliwego
kroku,
trzeba by�o p�yn�� mi�dzy jednym st�pni�ciem a drugim, pilnowa�, �eby
przywieranie but�w
tylko zwi�ksza�o p�d. Szarpni�ciem uwalnia�o si� but od pod�o�a, odpycha�o w
prz�d i
zaczyna�o nast�pny �lizg. Toby radzi� sobie z tym dobrze, ale nie by� w stanie
dotrzyma�
kroku ojcu.
Argo przynios�a ich tutaj z szybko�ci� blisk� pr�dko�ci �wiat�a, poch�aniaj�c
plazm�
magnetycznymi czerpakami. Paliwa by�o mn�stwo, coraz g�stszego w miar� zbli�ania
si� do
Centrum. A przecie� przypadkowe odpryski ska� powygina�y i pokry�y p�cherzami
l�ni�c�
pow�ok� statku. Teraz lecieli wolniej i Killeen wykorzysta� okazj�, �eby jako
tako
bezpiecznie pospacerowa� po kad�ubie. Argo przy��czy�a si� tu do cyrkulacji
materii kr���cej
wok� Prawdziwego Centrum z szybko�ci� r�wn� jednej tysi�cznej pr�dko�ci
�wiat�a.
Killeen dotar� do pasma ob�ych b�bli i zatrzyma� si�, jakby stan�� u st�p
prawdziwej
g�ry na dalekiej rodzimej planecie. Statek by� wspania�� konstrukcj� ich
przodk�w, pojazdem
tak wielkim, jak ca�a g�ra. Za nim wypi�trza�a si� rozleg�a czarna chmura,
przypominaj�ca
plam� atramentu na tle p�on�cych gwiazd.
Kapitan odwr�ci� si� i znowu popatrzy� na syna. Kiedy Toby si� zbli�y�,
zobaczy�, �e
twarz ojca przybra�a smutny wyraz.
- Gdyby tylko by�y tu jakie� planety...
- Jak s�ysza�em, nie mo�e ich by� - powiedzia� stanowczo Toby w nadziei, �e uda
mu
si� znowu skierowa� rozmow� na realia.
- Dlaczego? - zapyta� Killeen ostro.
- Popatrz na te gwiazdy! Przelatuj� jedna obok drugiej tak blisko, �e do czysta
obdar�yby s�o�ca z planet.
- No to planety zacz�yby si� unosi� wolno, zgoda. I co z tego? upiera� si�
Killeen.
- By�yby wolne, pewnie. I zamarzni�te. Za daleko od jakiegokolwiek s�o�ca.
�adnej
wegetacji ro�linnej. �adnego jedzenia.
Killeen popatrzy� z t�skn� zadum� w dal.
- Wi�c w ca�ej tej wspania�o�ci nie ma miejsca na �ycie?
- No w�a�nie. I dla nas pewnie te� tu nie ma miejsca. - Toby zaryzykowa� to
twierdzenie, �eby zmusi� ojca do otrz��ni�cia si� z iluzji. A mo�e nawet do
przemy�lenia na
nowo tej ryzykanckiej wyprawy do Prawdziwego Centrum.
Killeen rzuci� mu niemal �a�osne spojrzenie.
- Musimy lecie� dalej.
- Dlaczego? Poziomy promieniowania s� tak wysokie, �e Argo z trudem je blokuje.
Wystarczy, �e wyjdziesz tu na zewn�trz, a ju� nara�asz si� na silne
napromieniowanie.
- To nasz obowi�zek, m�wi� ci.
- Tato, obowi�zki masz przede wszystkim wobec Argo, wobec w�asnej za�ogi.
- Co� jest w pobli�u Centrum Galaktyki. I musimy si� przekona�, co to takiego.
Toby parskn��. Oczy Killeena zw�zi�y si�, ale jego syn m�wi� sobie, �e przemawia
w
imieniu wi�kszo�ci za�ogi. To r�wnie� by�o jego obowi�zkiem. Odezwa� si� z
gorycz�:
- Zaple�nia�e stare kroniki napomykaj�... napomykaj�!... o czym�. To wszystko. I
dla
czego� takiego mamy...
Urwa�, kiedy Killeen gwa�townie odwr�ci� si� do niego ty�em. Zwiesi� g�ow�. Toby
widzia�, �e ojciec walczy ze sob�, szamocze si� z mrocznymi demonami, kt�rych
jego syn
nigdy nie mia� w pe�ni pozna�.
Dostrzega� je tylko przelotnie w zwi�z�ych zdaniach ich rozmowy, niedoko�czonych
gestach, zawoalowanym j�zyku poruszaj�cych si� ramion, marszczeniu brwi i
nag�ych,
otwartych spojrzeniach, kt�re na moment ujawnia�y nagie emocje. Kapitan nigdy
nie otwiera�
�atwo serca, nawet przed w�asnym synem. A mo�e nawet przed Shibo... kiedy
jeszcze �y�a.
Killeen ugina� si� pod ci�kim brzemieniem. Strata Shibo. Obecne niejasne
stosunki z
synem. Zbli�aj�cy si� wir Prawdziwego Centrum. Toby wiedzia�, �e wszystko to
kipi w
umy�le ojca jak jaka� niezdrowa zupa.
Kapitan wpatrywa� si� w niebieskoczarn� mas�, kt�ra niczym mur wznosi�a si� obok
Argo. Wed�ug instrument�w statku, by�a to spl�tana, atramentowa chmura py�u i
prostych
cz�steczek. Ale Killeen nigdy nie mia� zaufania do lapidarnej diagnostyki na
mostku Argo.
Ju� przed laty wytworzy� w sobie nawyk prowadzenia rozpoznania z kad�uba, gdzie
by�
wolny od pocieszaj�cego, wydelikacaj�cego, sztucznego otoczenia. A przynajmniej
tak
twierdzi�. Toby podejrzewa�, �e ojciec po prostu lubi wydosta� si� z zamkni�cia
w Argo.
Niedaleko pad�o jab�ko od jab�oni.
Pos�pne chmury, takie jak ta, poc�tkowa�y przyt�aczaj�cy blask Centrum
Galaktyki.
Czarne znaki przestankowe na orgii gwiezdnego ognia. Killeen wytyczy� taki kurs
Argo, �eby
zas�oni� si� t� chmur� jak tarcz� przed zab�jczym promieniowaniem. Argo sun�a
powoli
wzd�u� zawoalowanych, m�tnych w��kien, a Toby przygl�da� si�, jak twarz ojca
�ci�ga si�,
marszczy w grymasie... i nagle przybiera wyraz zdumienia.
- Tam! - pokaza� Killeen. - To si� rusza.
Toby nacisn�� kciukiem kontrolk� na ko�nierzu. Komputer w he�mie wyd�u�y�
ostro��
widzenia i przestawi� si� na podczerwie�, co przesun�o pole widzenia w g��b
chmury.
Co� wi�o si� na skraju c�tkowanej mg�y.
- Przejd� na du�e powi�kszenie - powiedzia� Killeen zwi�le; zdumienie ju�
min�o,
m�wi� oficjalnym tonem.
Toby ustawi� maksymalne powi�kszenie. Zakres: dwadzie�cia trzy kilometry, jak
poinformowa� wizjer.
Co� kurczy�o si� w�owato i rozkurcza�o... powoli, powoli. W l�ni�cej,
nefrytowej
sk�rze odbija� si� blask gwiazd. Ospale rozpostar�o wzd�u� cia�a cienkie jak
paj�czyna
p�achty.
- To co� �yje! - zawo�a� Toby.
Zielony w�� u�ywa� �agli, kt�re na w��knistym �ebrowaniu wyrasta�y mu z cia�a.
Chwyta� w nie bursztynowe �wiat�o gwiazd. Toby wiedzia�, �e przy zerowym
ci��eniu nawet
s�abe parcie �wiat�a potrafi nada� czemu� wymierny p�d. Skoro nic nie hamowa�o
tego
kr�tego stworzenia, b�dzie nabiera�o szybko�ci.
- Patrz - szepta� Killeen. - W tej chmurze jest co� jeszcze.
�agodnie wij�ca si� bestia nie mia�a g�owy, tylko d�ug� czarn� szczelin� na
jednym
ko�cu. Toby s�dzi�, �e to s� usta, poniewa� szerokie, l�ni�ce �agle popycha�y go
tym
rozci�tym ko�cem do przodu. A �eglowa� w po�cigu za niebiesk� kul�.
W milczeniu przygl�dali si�, jak zbli�a si� coraz bardziej... jak rozchyla si�
szczelinowaty pysk. Wystrzeli�o z niego co� pomara�czowego i przylepi�o si� do
niebieskiej
kuli. Wci�gn�o j� do �rodka. Szczelinowata g�ba rozdziawi�a si�. Dwa k�apni�cia
i kula
znikn�a.
- Drapie�niki powiedzia� Killeen. - I ofiary.
- Drapie�...? - powt�rzy� Toby zadziwiony. Jak co� mo�e �y� w chmurze? W wolnej
przestrzeni kosmicznej?
Ogorza�a od �wiat�a gwiazd twarz Killeena rozja�ni�a si� w szerokim u�miechu.
- W wolnej przestrzeni kosmicznej? Nic nie jest ca�kiem wolne, synu. W chmurach
molekularnych s� organiczne cz�steczki, czy� nie? Tak m�wi� te astrotypki.
- Te nazwy pami�tam. - Toby przypomnia� sobie g�os swojego aspekta nauczyciela,
Isaaka, kt�ry uczy� go r�nych skomplikowanych rzeczy. - Tlen. W�giel. Azot.
Killeen wykona� r�k� zamaszysty gest.
- Dodaj ca�e to �wiat�o gwiazd, pogotuj par� miliard�w lat. I ju�!
Toby zamruga�.
- W tej chmurze kryje si� �ycie?
- Za�o�y�bym si�, �e do polowania najlepiej nadaje si� skraj chmury. Gdzie�
g��biej,
gdzie mog� si� ukrywa�, pewnie �yj� jakie� stwory. Od czasu do czasu wy�a�� na
wierzch,
�eby rozkoszowa� si� �wiat�em gwiazd. Wygrzewa� si�.
Toby z przekonaniem kiwn�� g�ow�.
- Ten w�owaty stw�r wie o tym. Wy�azi poszuka� sobie kolacji.
- �aglow�� zjada niebieskie kule, ale czym one si� �ywi�?
- Czym� mniejszym. Czym�, czego st�d nie mo�emy zobaczy�.
- Zgoda. - Killeen przymru�y� oczy. - Musi istnie� jakie� stworzenie, kt�re �yje
samym �wiat�em gwiazd i pl�cz�cymi si� po okolicy cz�steczkami.
- Ro�liny? Kosmiczne ro�liny? - zastanawia� si� Toby w zadziwieniu. - Za�o��
si�, �e
niekt�re z nich mogliby�my zje��.
Killeen klepn�� syna w plecy.
- Sta�by si� cud, gdyby�my nie mogli. Wiemy, �e chmury maj� ten sam podstawowy
sk�ad chemiczny, jaki wsz�dzie generuje natura. Informowa�y nas o tym naukowe
programy
Argo, pami�tasz? Wi�c b�dziemy w stanie strawi� cz�� tego, co si� tam ukrywa,
to pewne.
Toby zamruga� oczami, przygl�daj�c si�, jak nefrytowy w�� jeszcze bardziej
rozwija
�agle. Czy ten stw�r by� zielony z tego samego powodu, co ro�liny, �eby wsysa�
�wiat�o
s�oneczne we wszystkich kolorach poza zielonym? Teraz zacz�� wykonywa� powolny
skr�t,
ukazuj�c �ukowate, czarne paski. Czy zobaczy� ich statek? Mo�e powinni go
dopa��,
spr�bowa�, jak smakuje. Na sam� my�l o tym zaburcza�o mu w brzuchu.
Ale to stworzenie mia�o te� w sobie pewien majestat, pi�kno w l�ni�cej sk�rze i
wdzi�cznych ruchach. Niczym jaki� kolosalny p�ywak w czarnym stawie. Mo�e
powinni je
zostawi� w spokoju.
- Nigdy nie zobaczyliby�my go z mostku. Instrumenty odfiltrowuj� to, co uznaj�
za
nieistotne. - Killeen znowu by� rzeczowy, zdusi� w sobie zdumienie. Taki by�
koszt bycia
kapitanem.
Toby gapi� si�, wci�� zafascynowany �aglow�em. Wiedzia�, �e to, co m�wi ojciec,
jest s�uszne. Nikt by si� nie domy�li�, co oni tu widzieli. Ale Killeen
wychodzi� na zewn�trz
raz za razem. Boryka� si� z kapita�skimi problemami, zastanawia� si�, martwi�,
spacerowa� po
kad�ubie, wypatrywa�, nie wiedz�c sam, czego szuka. A cz�� za�ogi s�dzi�a, �e
musia�
zwariowa�.
Toby s�ucha�, jak ojciec rozkazuje skierowa� Argo w t� pe�n� cieni chmur�.
Zrozumienie dociera�o do za�ogi powoli. Przez com dolatywa�y do niego podniecone
g�osy,
pe�ne nadziei i rado�ci.
- Tato? - zapyta� w ko�cu.
Killeen wyrzuca� z siebie lawin� rozkaz�w. Za�oga musi si� przygotowa� do
polowania, do poszukiwa�, do po�cigu za dziwn� zwierzyn� w mrocznych,
pr�niowych
g��biach. Do robienia tego, czego nigdy wcze�niej nie pr�bowali. Czego nigdy
sobie nawet
nie wyobra�ali.
- Tak? - zapyta� kr�tko Killeen, przerywaj�c wydawanie rozkaz�w.
- Mo�emy zaszy� si� w tej chmurze na troch�. Odpocz��. Rozezna� si� we
wszystkim.
Killeen w�ciekle potrz�sn�� g�ow�.
- Nie. Uzupe�nimy zapasy, to wszystko. Tam jest Prawdziwe Centrum. Popatrz na
nie!
Jeste�my ju� tak blisko.
Toby patrzy� przed siebie, przebija� wzrokiem pylne bry�y, kt�re otoczy�y kad�ub
Argo, jak tylko statek skierowa� si� w g��biny olbrzymiej chmury. Przy
maksymalnym
powi�kszeniu udawa�o mu si� dojrze� �rodek Galaktyki. Roz�arzony do bia�o�ci.
Pi�kny.
Niebezpieczny.
Zrozumia� teraz, �e nic nie przekona ojca, �eby zboczy� z drogi do tego celu.
Ani
�mier� g�odowa, ani �miertelne ryzyko, ani brzemi� minionego smutku.
B�d� lecieli prosto do niszczycielskiego Centrum tego jaskrawego, wiruj�cego
chaosu.
W niemo�liw� podr�. B�d� czego� szukali, nie maj�c poj�cia, co by to mog�o by�.
Killeen u�miecha� si� szeroko.
- No, synu, po to si� urodzili�my. Polecimy naprz�d. Do �rodka. Gdzie� tu
znajduje si�
przesz�o�� naszej rodziny. Dowiemy si�, co si� sta�o, kim jeste�my.
- Za�odze nie podoba si� taki spos�b m�wienia, tato.
Killeen zmarszczy� brwi.
- Jak to?
- To przera�aj�ce miejsce.
- I co z tego? Jeszcze nie widz� jego chwa�y, nie przemy�leli sobie tego
naprawd�.
Kiedy przyjdzie czas, p�jd� za mn�.
- Uciekamy, �eby ratowa� �ycie, tato.
- No wi�c? - Killeen roze�mia� si�; zawadiacki, ludzki grymas w zalewaj�cym ich
galaktycznym �wietle. - Zawsze to robili�my.
Burza cz�stek
Opancerzony kszta�t sunie niczym poluj�cy szersze�.
Tu��w ma z wysokoudarowej, matowej ceramiki. Bia�a jak ko�� sie� imituje �ebra.
Podczas wymieniania �adunk�w plazmatycznych balony-zasobniki rozdymaj� si� jak
p�uca.
Powolne wdechy, trzepotliwe wydechy.
Wszystko to iluzja. Jego cia�o jest skarbnic� minionych plan�w, woln� od
ci�aru, nie
pami�taj�c� o planetach. Ewolucja niezale�na od substratu organicznego,
metalicznego i
plazmatycznego. Jego projekt odnosi si� do ch�odnych in�ynierii zamkni�tych w
pokr�j
kryszta�u. Funkcje zbiegaj� si� w formie. Rurowe pr�ty niewidzialnych napi��,
prz�s�a
niczym o�wiadczenia.
W innych miejscach stercz�ce z jego bezmiaru wieloboki wysadzane s� szarymi
uchwytami, wydr��onymi w plamistym srebrze �ukami. Zw�aj�ce si� linie zlewaj�
si�,
��cz�c uko�ne osie. �adne z tych geometrycznych rozwi�za� nie by�oby mo�liwe pod
dyktatem grawitacji.
Obraca si�. Z powag�, ostro�nie. Ruch jest zb�dnym luksusem, skoro tym, co si�
naprawd� przemieszcza, s� dane.
Cenestezj� ma s�abo rozwini�t�. �yje w�r�d zakodowanych wewn�trz
wszech�wiat�w. Sieci, logika, filtry. Pomykaj�ce to tu, to tam percepcje s�
motywami
rzuconymi pomi�dzy ruchome piaski gwiazd i �ycia.
Przez przestrzenie przep�ywaj� dane. Cyfrowe rzeki rozga��ziaj� si� w rzeczu�ki
w
poszukiwaniu receptor�w. Zaj�kliwe, zakodowane warstwami, r�wnie niesko�czone
jak
deszcz proton�w.
Jak w gor�czkowej potrzebie strumienie danych spadaj� na nieprzezroczyste,
tytanowe pow�oki. Ale ono nie wyczuwa rw�cego nurtu cz�stek, kt�ry daremnie
smaga
masywne tarcze: obracaj�ce si� warstwy skorupowego cismetalicznego konglomeratu.
Masa jest brutalna. Za krystalicznymi murami nie ma niczego, co przypomina�oby
maszyn�. �adnego ruchu, �adnych �lizgaj�cych si�, mechanicznych moment�w
obrotowych.
Tutaj sama istota jest statyczna, wieczna, jest punktem podparcia niezmiennych
si�.
My�l jest niesko�czenie subtelna. Wewn�trzny umys� pomyka po male�kich
�ody�kach ciemnego diamentu uformowanych z j�der starodawnych supernowych. Kody
p�dz� w delikatnych rozpryskach spolaryzowanych j�der, ta�cz�c wieczy�cie w
unosz�cych
je polach. Elektrony wij� si� i drgaj�, nios�c samo�wiec�ce pomys�y.
Z daleka przyp�ywaj� spektralne serpentyny czerwonego olbrzyma, mozolnie
przekszta�caj�cego si� w supernow�. Plazma rzuca rubinowe snopy na powoli
kr���ce
p�aszczyzny. Ten rozedrgany, dziki rumieniec wydobywa zarysy zerodowanych
krater�w.
Dawno zapomniane losowe zderzenia. Szeregi do�k�w i zadrapa� krzy�uj� si� na
masywnych
powierzchniach bocznych. Zawieraj� dziwne historie, teraz ju� niemo�liwe do
odczytania.
Spiralny grzbiet ukoronowany jest �mierci�: antenami o odcieniu dra�ni�cej
��ci.
Potrafi� przeci�� ten galaktyczny syk, przebi� elektromagnetyczn� ig�� odleg�� o
�wietlne
minuty ofiar�.
Chwilowo zajmuje si� konwersacj�. Jego wewn�trzne ja wolne s� od absorbuj�cych
nakaz�w samozachowania. Ich zadaniem jest my�le� z wyprzedzeniem. W ich wn�trzu
wiruj�
dane.
Umys� klasy antologicznej rozmawia z innymi rozrzuconymi szeroko po p�aszczy�nie
galaktycznej - chocia� dla tej z wolna wiruj�cej kostropato�ci podzia� na [ja,
tu] i [inny, tam]
jest umowny, jest brutalnym uproszczeniem.
Wykrystalizowuje co� w rodzaju sprzeczki. �lizgaj�ce si� perspektywy cyfrowych
niuans�w. Binarni przeciwnicy s� tu iluzoryczni - ty/ja, wskazanie/kontra - ale
jednak
kszta�tuj� kwestie, podobnie jak rama zakre�la granice malowid�a.
Ono zaczyna. J�zyk przebija si� przez burzliwe, le��ce mi�dzy nimi masy, przez
b��dz�c� ulotn� pogod�. Przecina. Penetruje.
P�rozumce nie powinny nas absorbowa�.
Musz�. S� nierozwi�zan� kwesti�.
Nazywasz je �naczelnymi�?
Z klasy marz�cych kr�gowc�w.
Ja/ty uwa�am je za nieistotne.
Mimo to le��ce u podstaw kwestie niepokoj�.
S� niczym! To szcz�tki, drobiny.
Zbli�aj� si�. Niewiele czasu pozosta�o, zanim
dotr� do Centrum.
My/wy wyt�pili�my ludzi prawie wsz�dzie.
Pozosta�y tylko niewielkie grupy. Nasze
przeci�gaj�ce si� rozwa�ania, dobrze
udokumentowane w historii, wymagaj�
doprowadzenia tego prastarego obowi�zku do
ko�ca.
Ta polityka jest ju� e >/~*~\< stara. My/wy
powinni�my podda� j� ponownej analizie.
Oni ju� niemal wymarli. Naciskajmy dalej.
Wydaje si�, �e trudno ich wyt�pi�.
Uporczywie trwaj�. To sugeruje, �e my/wy
powinni�my rozwa�y� ponownie nasze/wasze
za�o�enia.
To robactwo. Ewolucja na bazie w�gla daje
niewielkie umiej�tno�ci. Wci��
porozumiewaj� si� ze sob� liniowo!
S� tacy, kt�rzy powiedzieliby, �e ewolucja
dzia�a tak samo na was/nas jak na nich.
Nonsens. My/wy kierujemy naszymi
zmianami. Oni tego nie potrafi�. Na tym
polega g��bokie upo�ledzenie �ycia
chemicznego.
Kiedy� byli w stanie zmieni� sw�j genotyp.
Wpisa� zmiany we w�asny w�glowy rodzaj.
Utracili to, kiedy my/wy umniejszyli�my ich.
Teraz s� tacy sami jak te nie my�l�ce formy, te
zwierz�ta - kszta�towane przez losowe si�y.
Byli tu niegdy� wa�nymi graczami. My/wy
powinni�my zrozumie�, dlaczego s�
zagro�eniem, zanim ich anulujemy.
Mo�liwe, �e s� siedliskiem informacji
szkodliwej dla nas/was - tak g�osz� nasze
najbardziej stabilne zapisy.
S� chronione przed promienn� burz� Zjadacza,
wi�c powinny zosta� dobrze zachowane.
Z samej jej natury my/wy nie mo�emy
wiedzie�, czym jest ta ukryta informacja.
Dlaczego �z samej jej natury�?
Istnieje wiele teorii.
Dok�adnie. Czy nie wydaje si� osobliwe, �e
co� w naszej/waszej naturze w jaki� spos�b
uniemo�liwia nam/wam poznanie tego, czego
no�nikami s� ludzie? �e taka wiedza zosta�a
przed nami zablokowana? Osobliwy to aspekt
naszego g��bokiego programowania.
To tylko przypuszczenie, �e s� no�nikami.
Takie prastare zapisy s� podejrzane.
My/wy nie mo�emy ryzykowa� niewierzenia
w nie.
Dawno temu filozof [\~] udzieli� odpowiedzi
na takie pytania. My/wy jeste�my wi�niami
naszej przestrzeni postrzegania. Zawsze
pozostan� sprawy, kt�rych my/wy nie zdo�amy
pozna�.
A je�eli te sprawy wp�ywaj� na nas?
Niepokoj�ce.
Niejasno�ci �ycia le�� w naturze umys��w o
wysokiej inteligencji. Jednak by zmniejszy�
niepewno��, my/wy powinni�my wyt�pi�
pozosta�e grupy.
I utraci� ich informacj�?
No dobrze, najpierw przeprowadzi� ich
archiwizacj�. Zwr�c� teraz uwag� na to
ostatnie wtargni�cie ju� zbli�a si� do
Prawdziwego Centrum.
Anulowanie ich mo�e nie�� ze sob� pewne
ryzyko.
Nonsens. Wy/my zniszczyli�cie wcze�niej ju�
wiele takich ekspedycji.
Niech najpierw dok�adnie zlokalizuj� ich
zwiadowcy. Siedzeniem zajm� si� zwyk�e
jednostki poluj�ce na naczelnych, mo�e
uszkodz� ich w niewielkim stopniu - takim
ni�szym formom trzeba oferowa� pewn�
struktur� nagradzania.
Wy/my jeste�cie zwolennikami zwlekania?
Nie - tylko przezornego dzia�ania.
Pami�tajmy, �e nasze/wasze dzia�ania os�dz�
formy wy�sze od nas. Rozwaga wymaga
baczno�ci. Wcze�niejsze wydarzenia, z
kt�rymi zwi�zane by�y te naczelne na dw�ch
r�nych planetach, wskazywa�y, �e maj� one
do odegrania jak�� znacz�c�, chocia� s�abo
okre�lon� rol�. Mog� by� no�nikami
informacji - a czym�e s� oni sami, je�li nie
informacj�? I czym�e innym w zasadzie my
jeste�my? - Informacja ta mo�e zwr�ci� uwag�
umys��w g�ruj�cych nad naszymi.
Bardzo dobrze, przezorno��. Ale jak?
Pu�apka.
Cz�� pierwsza
ODLEG�A STARO�YTNO��
1. Technonomadowie
Ledwie Toby wr�ci� do �luzy powietrznej i zacz�� �ci�ga� z siebie kombinezon,
pokaza� si� Cermo. Toby pod kombinezonem pr�niowym mia� tylko slipy i odnosi�
wra�enie, �e na statku jest zimniej ni� na zewn�trz. Dygocz�c, grzeba� w szafce
w
poszukiwaniu dresu.
- Gdzie by�e�? - zapyta� Cermo.
- A jak my�lisz?
Wielki m�czyzna g�rowa� nad Tobym. W minionych latach nazywanego Powolnym
Cermo. Teraz zrobi� si� chudszy i szybszy. Szeroki u�miech jak gdyby
przepo�awia� jego
twarz w radosnym oczekiwaniu.
- S�ysza�em ca�y ten raban. Kapitan znalaz� nam co� do jedzenia, nie?
- Zobaczymy.
- Je�li chodzi o ciebie, niczego to nie zmienia - powiedzia� Cermo z przebieg�ym
chichotem. Nie by�o nic z�o�liwego w tym �miechu wielkiego m�czyzny o �agodnych
oczach
i radosnej twarzy.
- A co to ma znaczy�?
- Masz dzisiaj s�u�b� przy konserwacji.
- No to co? W porz�dku, sprawdz� biocysterny, jak zwykle.
- Dzisiaj nie b�dzie jak zwykle. - Znowu ten przebieg�y u�miech.
- Co� nie w porz�dku?
- ��czniki �ciekowe pu�ci�y.
- Znowu? To niesprawiedliwe! Jak ostatni raz mia�em s�u�b� przy konserwacji, to
te�
si� popsu�y.
- No c�, jeste� wi�c ekspertem. - Cermo wr�czy� Toby�emu mop. - Wykorzystaj
swoje umiej�tno�ci.
��czniki p�ka�y bardzo cz�sto, bo nie ustawiano dok�adnie regulator�w ci�nienia.
Ludzkie odchody stanowi�y istotny sk�adnik w biocysternach. Trzeba je by�o
podda�
dzia�aniu ci�nienia, odfiltrowa�, a produkt ko�cowy ugnie�� w lepkie maty, kt�re
dru�yny
rolnicze rozk�ada�y po wielkich, miskowatych strefach wegetacji. Argo by�a
statkiem
przeznaczonym do dalekich podr�y, zaprojektowanym tak, by ka�d� kropl� wody,
ka�de
tchnienie powietrza zachowa� zapiecz�towane szczelnie wewn�trz pow�oki.
�atwo to zrozumie�, ale trudniej wykona�. Wi�kszo�� za�ogi Argo ��czy�o ze sob�
pokrewie�stwo, tyle zosta�o z rodziny Bishop�w. Pochodzili ze �nie�nika,
pos�pnego �wiata,
kt�ry Toby wspomina� z sympati�. Toby nale�a� do najm�odszego pokolenia
Bishop�w.
Dawa�o mu to elastyczno�� pogl�d�w zwi�zan� ze �wie�o�ci� spojrzenia i brakiem
do�wiadczenia, ale gorycz� przepe�nia� go fakt, �e Bishopowie nie mieli zbyt
wielu
umiej�tno�ci przydatnych do kierowania Argo.
Wszystkie rodziny by�y technonomadami, uczyli si� tylko tyle, ile potrzebowali
do
przetrwania w czasie w�dr�wki. Zawsze umykali, kluczyli, o krok wyprzedzaj�c
zmechy.
Wi�kszo�� zmech�w nie zwraca�a na nich specjalnej uwagi. Ludzie w Centrum
Galaktyki
przypominali bardziej szczury w murach, ni� wa�nych uczestnik�w jakiejkolwiek
gry.
Argo by�a tak przyjazna dla swoich pasa�er�w, jak to tylko mo�liwe w przypadku
statku. Wspania�y artefakt z ery wysokich arkologii. Problem w tym, �e uk�ady
statku
wymaga�y wykszta�cenia, kt�rego Bishopowie mogli si� tylko domy�la�.
Najlepszym przyk�adem by�y �cieki. Ani kapitan Killeen, ani Cermo, ani nikt inny
nie
potrafi� po�apa� si� w instrukcjach uk�adu ci�nieniowego.
M�wiono w nich co� o prawie gaz�w doskona�ych. To obrzydlistwo, kt�re p�yn�o
g�adkimi, przezroczystymi rurami, z pewno�ci� doskona�e nie by�o i nie stosowa�o
si� do
�adnego prawa. Wytryskiwa�o bez powodu w nie daj�cym si� przewidzie� czasie.
Przed
tygodniem br�zowy wyciek opryska� rodzin�, kiedy zebra�a si� na �lubn�
ceremoni�. W
pewnym sensie pozbawi�o to uroczysto�� blasku.
Toby do��czy� do innych biedak�w, kt�rym w tym tygodniu przypad� dy�ur przy
konserwacji. Oddychanie ustami pomog�o tylko troch�, dop�ki fetor nie przedosta�
si� do
g�owy. Kiedy pochylony popycha� przed sob� obrzydliw� mas� g�bkow� szczotk�,
odezwa�
si� aspekt Isaac:
- Zapozna�em si� z najistotniejszymi zapisami, jakie masz w bibliotece
chip�w. Ciekawe, ale termin, kt�rego u�ywasz, pochodzi od nazwiska cz�owieka ze
Starej Ziemi. Wynalaz� on klozet ze sp�uczk�, jak g�osi legenda, by� Anglikiem,
dorobi� si� maj�tku i zosta� dobroczy�c� ludzko�ci. Nazywa� si� Thomas Crapper
i sta�o si� to...
- Hej, daj�e mi �y�.
- Pomy�la�em, �e u�atwi� ci to zaj�cie, je�li ci� troch� rozerw�.
- S�uchaj, jak mi b�dzie zale�a�o na rozrywce, to puszcz� sobie jaki� muzyczny
kawa�ek starego Mose Arta.
- Obawiam si�, �e pope�niasz b��d w jego nazwisku. Powinno ono brzmie�
Wolfgang Ama...
Toby zepchn�� be�kocz�cego aspekta w najdalszy k�t umys�u. Aspekty by�y zapisami
osobowo�ci z przesz�o�ci rodziny Bishop�w, niekt�re dosy� starymi, jak Isaac.
Tak naprawd�
stanowi�y interaktywne bazy informacji na ma�ych uk�adach scalonych, kt�re Toby
nosi� w
karku. Isaac by� tylko okrojon� cz�ci� prawdziwej, dawno zmar�ej osobowo�ci, w
zasadzie
prastar� wiedz�, kt�ra mog�a si� kiedy� przyda�. Wielokrotnie pr�bowa�
wyt�umaczy�
Toby�emu prawa gaz�w doskona�ych, ale jako� to do niego nie trafia�o.
Wiedza o Thomasie Crapperze do niczego nie mog�a si� Toby�emu przyda�, ale
rozbawi�a go; mo�e wi�c mimo wszystko by�o to celowe. Kiedy rodzina musia�a
rozwi�za�
jaki� problem, wykorzystywa�a aspekty b�d�ce nosicielami wiadomo�ci potrzebnych
do
przetrwania w otoczeniu technologii daleko wykraczaj�cej poza umiej�tno�ci
Bishop�w.
- Hej, �nisz na jawie?
Toby ockn�� si�. Sta�a przy nim schludna, starannie ubrana Besen. Sko�czy�a ju�
swoj� cz�� sprz�tania. Toby�ego czeka�o jeszcze wycieranie g�bk� po�owy
korytarza.
- Zamy�li�em si�.
Besen przewr�ci�a oczami.
- Och, na pewno.
Toby wskaza� trzymany w r�kach mop i poplamiony na br�zowo pok�ad.
- Za�o�� si�, �e nie wiesz, po kim to co� odziedziczy�o swoj� nazw�.
Kiedy jej powiedzia� o Crapperze, Besen popatrzy�a na niego sceptycznie.
- Uczciwie, m�wi� prawd� - zarzeka� si�.
Roze�mia�a si�, a on zdumia� si�, jak cudownie ostatnio wygl�da�a. Odziana w
dres, ze
zwi�zanymi z ty�u rudobr�zowymi w�osami, w jego oczach promienia�a urod�.
Dziewcz�ta
rozkwita�y tylko raz, jak kwiaty, zanim zmieni�y si� w kobiety, ale to
wystarcza�o. Besen
wydawa�a si� �wie�a, �ywa, zabawna.
- W�a�nie sobie przypomina�em niekt�re z tych kawa�k�w, kt�rych musieli�my
wys�ucha� - powiedzia�. - Maj� tu zastosowanie.
- O? - zapyta�a sceptycznie.
- Och, na pewno pami�tasz. �Jeszcze raz dobranoc! Smutek wysrania tak bardzo
jest
mi�y�. Romantyczne.
- Tam jest: �Smutek rozstania tak bardzo jest mi�y�. Ale romantyk z ciebie!
�r�d�em jednej z ich zabaw by�a bardzo stara kostka, kt�r� nosi�a Besen.
Znajdowa�y
si� na niej autentyczne teksty ze Starej Ziemi, mi�dzy innymi poezje jakiego�
siwego starucha
o nazwisku Szekspir, wielkiego poety z prymitywnej spo�eczno�ci my�liwych i
zbieraczy.
Tak przynajmniej s�dzi�a Besen. Ten Szekspir nale�a� do szcz�tk�w ocala�ych
podczas
przekraczania przez ludzi Wielkiej Przepa�ci, oddzielaj�cej ich od kultur Starej
Ziemi. Besen
lubi�a cytowa� fragmenty poezji, tylko po to, �eby si� popisa�.
- No, uda�o mi si� prawie bezb��dnie. - Toby u�miechn�� si� szeroko. - Zaczekaj,
zaraz
sko�cz� i p�jdziemy si� zabawi� do niewa�kiej sali gimnastycznej.
Toby lubi� strefy Argo z zerow� si�� ci��enia. Wi�kszo�� sekcji statku obraca�a
si�,
tworz�c sztuczn�, od�rodkow� grawitacj�. W niewa�kiej sali gimnastycznej mogli
odbija� si�
od �cian-trampolin, zderza� si� w karambolach, wpada� jak pociski do migocz�cych
kul
wody.
Besen potrz�sn�a g�ow�.
- W�a�nie dlatego po ciebie przysz�am. Pu�ci� nast�pny ��cznik.
- Och nie!
- Och tak. I zostali�my wybrani do sprz�tania.
- Gdzie? - Mia� nadziej�, �e nie w strefie niewa�ko�ci. Dzi�ki brakowi
grawitacji
wspaniale si� w nich bawili, ale sprz�ta� by�o potwornie trudno. Ma� lepi�a si�
do ka�dej
powierzchni.
- Na mostku. No, po�piesz si�!
Kiedy dotarli na obszerny, �agodnie o�wietlony mostek, Toby�ego przerazi� widok
przeciekaj�cych nieczysto�ci. G�sta, pienista ma� sp�ywa�a po jednej ze �cian -
na szcz�cie
tej, na kt�rej nie by�o elektroniki ani ekran�w. �mierdzia�a. Toby ze wszystkimi
oficerami,
jako cz�onkami rodziny, by� po imieniu - ale teraz wszyscy starannie ignorowali
jego, Besen i
smrodliw� br�zow� plam�. Stali ze splecionymi z ty�u d�o�mi, marszczyli surowo
brwi i
starali si� koncentrowa� na obowi�zkach, kt�re nie uw�acza�y ich wysokiej,
oficerskiej
godno�ci.
Mostek by� cz�ci� Argo otaczan� wielkim szacunkiem. Cz�sto w u�amku sekundy
zapada�y tam donios�e decyzje dotycz�ce przysz�o�ci rodziny Bishop�w. Wydawa�o
si�
rozmy�ln� obelg� ze strony szyderczego boga �ciek�w, �eby w�a�nie tam wtargn�y
�mierdz�ce odchody.
Na ekranach migota�y i przesuwa�y si� widoki, matryce informacji i oszacowa�,
czterokolorowe projekcje, sporz�dzane automatycznie przez wiecznie czujne
komputery
Argo. Gdyby nie sterowanie na tym poziomie, rodzina Bishop�w by�aby band� ledwie
pi�miennych nomad�w, kt�ra szcz�liwym trafem dosta�a si� na komfortowy statek.
A przecie� nawet tutaj lata sp�dzone na Argo pozostawi�y sw�j �lad. Na wytartym
od
szurania butami dywanie widnia�a du�a ��ta plama. Tu kto� rozd�uba� �cian�, tam
ekipa
remontowa, s�dz�c, �e dobrze robi, pozostawi�a w �cianie dziur� o poszarpanych
brzegach.
Blaty zarzucone by�y kawa�kami serwomechanizm�w i oprzyrz�dowania
elektronicznego.
Bishopowie byli nomadami i przez ca�e �ycie przyzwyczaili si� ci��, rwa�, grabi�
i jako�
sobie radzi�. Obcy by� im nawyk sprz�tania po sobie.
Toby i Besen pr�bowali podczas pracy pods�uchiwa� tocz�ce si� na mostku rozmowy.
Statek rzeczywi�cie zanurza� si� w molekularn� chmur�. S�ycha� by�o coraz
silniejsze
buczenie, przeci�g�� basow� nut� wywo�ywan� przez py� ocieraj�cy si� o
przypominaj�ce
balony strefy wegetacji. Zupe�nie jakby ten mi�dzygwiezdny py� gra� na Argo jak
na
instrumencie i za jego po�rednictwem przesy�a� swoje �a�obne wo�anie.
- Troch� straszne, nie? - zapyta�a Besen.
- Jak pie�� pogrzebowa - szepn�� Toby.
- Tarcie rzeczywisto�ci - powiedzia�a Besen teatralnie. - Symfonia kosmosu.
Na ekranach widokowych Toby widzia� nakrapiane wst�gi py�u. To tu, to tam przez
m�tne wa�y przebija�y si� promienie pobliskiej gwiazdy i zabarwia�y b��kitem i
spalonym
oran�em ciemne jak �u�el mg�y.
- Jest tam! - dobieg� okrzyk oficera.
Oficerowie st�oczyli si� wok� ekran�w, �eby zobaczy� �aglow�a. Po�yskiwa� i
wi�
si�, staraj�c si� uciec od Argo. My�liwy sta� si� teraz zwierzyn�. Toby wspi��
si� na palce,
chc�c lepiej widzie�, ale t�um by� za g�sty. Niemal wszyscy byli od niego starsi
i sporo wy�si.
Toby�ego i Besen zauwa�y� jeden z porucznik�w i zagna� oboje z powrotem do
roboty.
Na ekranie wida� by�o rozleg�e panoramy, kipi�ce �wiat�em, przes�oni�te wielk�
otulin� py��w. Pi�kno. Zadziwienie. Groza. Niezmierzony spektakl sprowadzaj�cy
na dusz�
ludzk� uczucie dr��cej czci.
Tymczasem Toby �ciera� pieniste �cieki. Cuchn�ce. �mierdz�ce. Lepkie.
- G�wna i kosmos - mrukn��.
- Co? - zapyta�a Besen.
- Po prostu usi�uj� zachowa� w�a�ciw� perspektyw�.
2. �aglow��
Nast�pnego dnia Toby�emu uda�o si� zobaczy� �aglow�a z bliska. Ale nie dlatego,
�e
mia� towarzyszy� jednej z ekip my�liwskich, bo kiedy prosili o to z Besen, Cermo
odpowiedzia�:
- Polowanie jest dla ludzi doros�ych, nie dla dzieciak�w.
- Daj spok�j! - Besen wykrzywi�a usta.
- Lepiej sobie radzimy przy pracy w niewa�ko�ci ni� wy - zauwa�y� Toby.
- I jeste�my szybsi - doda�a Besen.
- Ale tu si� liczy do�wiadczenie - odpar� Cermo z kamienn� twarz�, co oznacza�o,
�e
ma zamiar trzyma� si� rozkaz�w, oboj�tne czy si� z nimi zgadza czy nie. Rozkaz�w
kapitana
Killeena.
- Do�wiadczenie w czym? - zapyta� Toby z irytacj�. Widzia�, �e Cermo nie ust�pi
na
krok. Nikt nigdy jeszcze nie polowa� w przestrzeni kosmicznej.
- W umiej�tno�ci prze�ycia - powiedzia� Cermo �agodnie.
Toby i Besen bywali ju� w ci�kich sytuacjach, podobnie jak wszyscy z rodziny
Bishop�w - ale musieli przyzna� Cermo racj�. Starsze�stwo mia�o swoj� wag�,
je�eli
starzenie si� oznacza�o wielokrotne uchodzenie z �yciem przed zagro�eniem.
Ale wahali si� nawet doro�li cz�onkowie za�ogi. Jedyne polowania, jakim
kiedykolwiek oddawa�a si� rodzina Bishop�w, odbywa�y si� na ich rodzimej
planecie, na
�nie�niku, kiedy pod stopami czuli tward� ziemi�, a zwierzyna by�a im znajoma.
Zabijali
zmechy, przewo��c organiczny nap�d-po�ywienie, �upili je. A i to mia�o miejsce
dawno temu.
Na zewn�trz rozpo�ciera�y si� niebezpieczne, tajemnicze przestrzenie. G�odna,
zm�czona sk�pymi racjami rodzina Bishop�w nadal pozosta�a przebieg�a. Oceniali
ryzyko
wytrawnym spojrzeniem. Oni przetrwali, podczas gdy pozosta�e rodziny z plemienia
-
Rooksowie, Knightowie, Pawnowie i wiele innych - wygin�y. Bishopowie szemrali
na my�l
o zapuszczaniu si� w tak wielkie przestrzenie, o unoszeniu si� w kruchym,
malutkim
wahad�owcu po�r�d okrytych ca�unami g�r py�u i gazu.
Przes�ali wi�c wiadomo�� ostatniej osobie, z kt�r� mogli si� jeszcze naradzi�,
mieszkance obcej ziemi, Quath. Ale Quath miewa�a swoje humory i nie
odpowiedzia�a.
Mog�o to r�wnie� oznacza�, �e nie wie nic, co by im si� przyda�o. A mo�e
wiedzia�a. Taki
mia�a spos�b bycia. Obcy s� zawsze obcymi, jak mawia� kapitan Killeen. Nie mo�na
by�o
mie� pewno�ci, co w�a�ciwie m�wi� albo co przemilczaj�.
Do tego Quath nie z ka�dym chcia�a rozmawia�. Toby pozostawa� w umiarkowanie
bliskich stosunkach z t� wielk�, podobn� do owada istot� - o ile mo�na by�o mie�
co do tego
jak�kolwiek pewno��. Idee takie jak przyja�� nie dawa�y si� �atwo zastosowa� do
Quath.
Do rozm�w z Quath Cermo wydelegowa� Toby�ego, poniewa� nie odpowiada�a ani
przez com, ani przez inne po��czenia. Oznacza�o to, �e ch�opiec musi w�o�y�
kombinezon i
wyj�� na kad�ub, gdzie ekipa my�liwych krz�ta�a si� przy montowaniu wahad�owca.
Quath nie mieszka�a wewn�trz statku, tylko przyczepiona do jego pow�oki w
dziwacznym labiryncie pomieszcze� i wie�yczek, kt�re skleci�a z odpadk�w i
�mieci
wyrzucanych przez Argo. Znajdowa�y si� w�r�d nich nawet ludzkie wydaliny, bo
Toby
widzia�, jak Quath starannie uklepuje z nich ceg�y. Wypiekana w pr�ni i
ultrafiolecie gwiazd
ma� szybko twardnia�a i zmienia�a si� w dobry budulec. Oczywi�cie nie
odpowiada�a gustom
ludzkim, ale to raczej nie mia�o tu znaczenia. Poza tym w kosmosie nic nie
pachnia�o, a
przynajmniej ludzie nie czuli tam zapach�w. Chocia� dla Quath r�wnie dobrze
mog�y to by�
perfumy.
Toby wydosta� si� na zewn�trz przez �luz� dla personelu i stan�� na kad�ubie.
Chwil�
to trwa�o, zanim jego zmys� r�wnowagi przystosowa� si� do zerowej grawitacji i
przesta�
wysy�a� do m�zgu sygna�y alarmowe, �e wisi g�ow� w d� nad niesko�czenie g��bok�
przepa�ci�. G�owa musia�a przyzwyczai� si� do tego, �e poj�cia �g�ra� i �d�
mog�y si�
przyda� do wytyczania kierunk�w, ale w zasadzie nic nie znaczy�y.
Magnetyczne buty pozwala�y sta� pewnie i Toby czeka�, a� kombinezon sam si�
wyreguluje i upora si� z brakiem r�wnowagi ci�nie� oraz zmarszczkami. Kombinezon
w
pewnym sensie by� �ywy. Mia� sw�j w�asny system nerwowy pozwalaj�cy wczuwa� si�
w
zaistnia�e sytuacje. Dzia�anie umo�liwia�y mu cieniutkie, organiczne mi�nie i
wmontowane
pod pachami chipy komputerowe. By� to istny cud in�ynierii, ale teraz Toby
przyjmowa� to
jako co� oczywistego i z�o�ci� si� na ka�d� opieszale wyr�wnuj�c� si� fa�d�.
Ruszy� przez szerok� krzywizn� pow�oki Argo, spojrza� w g�r� i zamar�.
Olbrzymi �aglow�� wisia� wprost nad nimi. Wi� si� powoli i obraca� w
bladoniebieskiej �wiat�o�ci, wielki jak p� Argo. Kiedy przygl�da� mu si�
wcze�niej,
w��czywszy wspomagan� technik� optyk� teleskopow�, nie wyczuwa� jego ogromu.
Nigdy
nie zastanawia� si� nad tym, co mo�e oznacza� �ycie w wolnym od grawitacji
kosmosie.
�aglow�� by� d�ug� rur� z�o�on� z takich samych, powtarzaj�cych si�,
heksagonalnych segment�w. Toby m�g� teraz zajrze� pod jego przezroczyst� sk�r� i
zobaczy� pierzasty szkielet, w kt�ry oprawione by�y komory p�yn�w i gaz�w.
Wn�trze
�aglow�a tworzy� skomplikowany szereg zaz�biaj�cych si�, pomara�czowych pr�t�w
i
�lizgaj�cych si�, szarych mi�ni. Porusza�y si� z ospa��, gigantyczn�
celowo�ci�, pozwalaj�c
w�owi ucieka� tak szybko, jak tylko mog�y pcha� go tr�jk�tne p�aszczyzny
l�ni�cych �agli.
Przez migocz�c�, nefrytow� sk�r� Toby widzia� chlupocz�ce wewn�trz jakie�
mleczne p�yny.
Wzd�u� cienkich �y�ek p�ka�y banieczki.
Tak wiele, tak blisko. Czy da�oby si� co� z tego zje��? A mo�e nie strawi� tej
obcej
chemii?
Wy�apa� przez com chaotyczne rozmowy ekip my�liwskich. Majstrowali co� przy
swoich wahad�owcach, a ich g�osy przypomnia�y mu o jego w�asnym zadaniu.
Przeszed�
przez grzbiet kad�uba, zszed� do niecki utworzonej przez b�bel kopu�y
pszenicznej. Widzia�
przez ni� zmarnia�e pola, br�zowe i czarne, najlepszy dow�d ich nieumiej�tnego
kierowania
statkiem, mimo zainstalowanych program�w komputerowych.
Do niecki przylega�o domostwo Quath. Przypomina�o poprzecinane tunelami gniazdo
os. Z podstawow� struktur� miesza�a si� zawrotna obfito�� ostrych kraw�dzi,
ornament�w,
zagadkowych wyst�p�w i igliczek.
Toby wszed� do najbli�szego wej�cia, o idealnie okr�g�ym kszta�cie. Drog�
o�wietla�y
mu zielone, fosforyzuj�ce panele. Kiedy si� do nich zbli�a�, rozb�yskiwa�y �ywo,
a gdy je
mija�, przygasa�y. Nie wiedzia�, dok�d idzie. Przechodzi� tu ju� wielokrotnie,
ale nigdy dwa
razy nie napotka� takiego samego uk�adu korytarzy. Podejrzewa�, �e Quath wiele
czasu
po�wi�ca przebudowie labiryntu. Mo�e traktowa�a go jak co� w rodzaju dzie�a
sztuki? Czym
innym mog�a si� ta obca istota tutaj zajmowa�? A mo�e sztuka by�a koncepcj�
ludzk�, kt�rej
Quath nie podziela�a? Te dziwaczne dziury o zmiennych rozmiarach, rozga��ziaj�ce
si� pod
r�nymi k�tami, czyni�y koncepcj� sztuki bardzo prawdopodobn�. A mo�e, pomy�la�
Toby, to
by� pomys� Quath na jaki� zawi�y �art. Kto to wie?
Zatrzyma� si� przy jakim� wyst�pie. Zajrza� w ciemn� czelu�� i wtedy panele
rozb�ys�y niebieskim blaskiem, o�wietlaj�c sferyczn� krypt�. Tego jeszcze nigdy
dot�d nie
widzia�. Na dnie misy czeka�a Quath.
- Wspi��e� si� na g�r�.
Transmisja Quath odznacza�a si� pewn� brz�kliwo�ci�, niczym dzwoni�ce w oddali
dzwonki, a przecie� s�owa s�ycha� by�o wyra�nie. Toby nie odbiera� ich uszami,
tylko
umys�em. Ka�dy cz�onek rodziny mia� wszczepione w kark i d� czaszki
oprzyrz�dowanie
��czno�ciowe w wydaniu standardowym. Quath nauczy�a si� pod��cza� do tych
kana��w, a
uk�ad Toby�ego przek�ada� jej mow� na brz�kliwy g�os.
- Cze��, �miesznog�ba Quath�jutt�kkal�thon. - U�y� jej oficjalnego, pe�nego
imienia.
Oznacza�o ono �mia�� Pe�zaczk� z Marzeniami, a przynajmniej tak twierdzi�
Killeen. Z
do�wiadczenia wiedzia�, �e je�eli tak si� do niej nie zwr�ci, to wielkie co�
mo�e zrobi� w ty�
zwrot i p�j�� sobie. A Toby�emu nigdy nie uda�oby si� odnale�� Quath w
labiryncie, chyba �e
sama tego chcia�a.
- Robaki ci� oblaz�y.
- Musia�y przele�� na mnie z twojego zgni�ego cielska. Co m�wi�a� o jakiej�
g�rze?
- To jest moja g�ra, robaczarzu.
- Te� mi g�ra. Pr�dzej �mierdz�ca dziura. Za to ty wygl�dasz jak jeden olbrzymi
robal.
- Witaj, po�ywienie robali.
Lubi�cy obelgi obcy mia� swoje zalety. Quath traktowa�a ozi�ble ka�dego, kto
okaza�
brak rozeznania i zaczyna� rozmow� od komplement�w. Szczeg�lnie lubi�a wymian�
zda� na
temat robak�w. Prawdopodobnie wiedzia�a, �e ludzie uwa�aj� j�, cho�by z wygl�du,
za
niesamowitego owada.
Quath stanowi�a dziwaczn�, wiecznie zmieniaj�c� si� kombinacj� gi�tkiej,
zielonej
jaszczurki z wielonogim owadem. Z ca�ego wij�cego si� cia�a, a nie tylko z
bulwiastej g�owy,
wysuwa�a szypu�ki ze szklistymi oczkami albo ��te patykowate ramiona
przypominaj�ce
twardy plastik. Czasem robi�a to z mi�sistymi, fioletowymi fa�dami, zast�puj�c
je nieraz
metalowymi, bo Quath by�a stworzeniem z�o�onym, albo guzowat�, wysadzan�
wypuk�o�ciami stal� lub miedzianymi nitami - a mo�e to by�y kurzajki, nie nity?
Zaskorupia�e
boki nad nogami robi�y wra�enie formowanej ceramiki, ale kiedy Quath chodzi�a,
wydawa�y
si� wygina� i skr�ca�.
- Koniec komplement�w, wy�upiastooka. Przys�a� mnie Powolny Cermo.
Zastanawiamy si�, czy nie wiesz czego� na temat wydobycia po�ywienia z tych
chmur.
- Kar�owaty stworku, wcze�niej zbiera�am �niwo z podobnych chmur, w podobnych
miejscach. Mam poj�cie o tych alkalicznych uk�adach.
- Wspaniale, powiedz nam, co mamy zrobi�.
- Te sferoidy by was zatru�y.
- Te niebieskie kule? W porz�dku, b�dziemy je omija�.
- My�liwy doprowadzi was w �yzne strefy.
- �aglow��? A gdyby tak zje�� w�a?
- To stworzenie wy�szego rz�du. Czy wasz gatunek chcia�by go unicestwi�?
- Hmm. Ju� nie zabijamy zwierz�t, chocia� kiedy� tak robili�my na naszej
rodzimej
planecie.
- Co si� zmieni�o?
- To pewnie przez te zmechy. - Toby zmusi� si� do przypomnienia sobie grozy
wycofywania si� Bishop�w z ich domu. Zmechy nale�a�y do cywilizacji
mechanicznej, kt�ra
zdominowa�a ten region kosmiczny. - Przyby�y na �nie�nik na d�ugo przed moim
urodzeniem. Zabija�y wszystko, co nie by�o na tyle sprytne, �eby szybko zej�� im
z drogi.
Niszczy�y nawet lasy. Rodzina Bishop�w postanowi�a przesta� im pomaga� przez
zjadanie
�ywych stworze�. Teraz jemy ro�liny.
- Wyra�nie wida�, �e wasz gatunek nie jest z natury wegetaria�ski.
- Sk�d to wiesz?
- Macie przednie z�by przystosowane do gryzienia mi�sa, a tylne do mielenia
ziarna.
To jasne, �e ewolucja ukszta�towa�a z was �ywieniowych oportunist�w.
- No wi�c jeste�my utalentowani, masz z tym jakie� problemy?
- Nie, drobinko-odrobinko. Niemniej powinno si� wiedzie�, kim si� jest.
- Ale ten �aglow��... on w niczym nas nie przypomina. Chc� powiedzie�, �e
mogliby�my nagi�� nieco regu�y. - Zastanawia� si�, na kt�r� cz�� jego
rozumowania wp�ywa
burcz�cy �o��dek.
Quath zakr�ci�a oczami na szypu�kach, co zgodnie z do�wiadczeniem Toby�ego mog�o
oznacza�, �e postanowi�a dzia�a�.
- Takie kwestie najlepiej rozwi�zywa� eksperymentalnie, a nie przez ich
roztrz�sanie -
powiedzia�a.
Toby musia� wezwa� aspekta, Isaaka, �eby mu powiedzia�, co oznacza
�roztrz�sanie�.
Dra�ni�o go, kiedy obca zna�a jego j�zyk lepiej ni� on sam.
Usi�owa� si� w�a�nie po�apa� w definicji i dlatego da� si� zaskoczy�. Quath
wydosta�a
si� z misy z pulsuj�cym na zielono podgardlem. Bez �adnego ostrze�enia chwyci�a
Toby�ego
w dwa teleskopowe miedziane ramiona. Przyspieszy�a, nie zwracaj�c uwagi na jego
protesty.
Trzyma�a go grubymi opuszkami, mkn�c z przera�aj�c� szybko�ci� przez kr�te
korytarze w
d� jakim� szybem i w otwart� przestrze� kosmiczn�.
Zawirowa�o mu w oczach. Poczu� twarde pchni�cie przyspieszenia.
- Hej, co ty... gdzie...
- Tylko dane mog� to rozstrzygn��.
Toby be�kotliwie wyra�a� swoje zastrze�enia, ale olbrzymia Quath nie zwraca�a
uwagi
na jego ura�on� dum�, tylko przycisn�a go jeszcze mocniej, kiedy oderwali si�
od kad�uba
Argo.
Otacza�y go masywne, mi�kkie opuszki. Jako� go to uspokaja�o, �e Quath, chocia�
tak
irytuj�co porywcza, nadal si� o niego troszczy - a w zasadzie troszczy si� o
ca�� rodzin�
Bishop�w. Pomy�la� pos�pnie, �e nikt go tak nie tuli� od bardzo dawna. Si�gn��
pami�ci� do
lepszych czas�w na �nie�niku.
Przypomina� sobie dalekie, zamazane obrazy i mi�kki ton g�osu matki. Dawno temu,
w Cytadeli le�a� w nocy na ��ku zapl�tany w prze�cierad�a; obudzi� go jaki�
ha�as. S�ysza�
cich� rozmow� rodzic�w. Przez uchylone drzwi wpada�o do pokoju s�abe pasmo
�wiat�a. Ten
ciep�y poblask i daleka rozmowa dodawa�y mu otuchy, jakby rodzice wydawali
mi�kkie,
futrzaste d�wi�ki, podobne do jego przytulanek, a przynajmniej tak sobie to
wtedy wyobra�a�.
Rado�nie tuli� do siebie Billy�ego Wielkoryjka i Alvina Jab�ko�erc� i �piewa�
im. Us�yszeli to
rodzice i weszli do jego pokoju, a ojciec powiedzia�: �Ci�gle t�amsi te
zwierzaki. Hej,
ch�opcze, troch� si� robisz za du�y na zabawki. B�dziesz si� ich musia� nied�ugo
pozby�. Na
to matka odezwa�a si� z wyrzutem: �Och, nie, to jeszcze ma�e dziecko. Bardzo
d�ugo mo�e
mie� misia Billy�. Bij�ce od niej ciep�o czule musn�o mu twarz, a jej zapach
przypomnia�
wiosenne kwiaty.
Tak dawno temu. Tak daleko.
Przed Kl�sk�, kiedy zmechy na �nie�niku zm�czy�y si� w ko�cu �upieskimi napadami
ludzi na ich fabryki. Zanim zgniot�y ostatnie ludzkie skupiska, przez co
Bishopowie musieli
ucieka� i szuka� po�ywienia.
Ostre hamowanie. Zatrzymali si� i Quath go wypu�ci�a. Toby wypad� w jasn�
przestrze�. Argo by�o teraz dalek� mas� l�ni�cych krzywizn i zielonych kopu�.
Toby odwr�ci�
si�...
Znalaz� si� tu� przed �cian� z g�adkiego nefrytu. �ciana wyd�a si�, skoczy�a do
przodu.
- �agloistota boi si� nas.
- Ka�dy by si� ciebie ba�, Quath.
- Musi si� znale�� jaki� spos�b, �eby da�o si� wykorzysta� tak wielkie
stworzenie, nie
zabijaj�c go.
- Boj� si�, �e b�dzie odwrotnie.
- Ono ucieka. Mo�emy je z �atwo�ci� przegoni�. Je�eli nie zbli�ymy si� do g�by,
to
nas nie po�knie.
To wydawa�o si� dosy� proste. Jeden koniec w�a sk�ada� si� z szerokiej jamy
g�bowej i masy drgaj�cych r�owych macek. Toby nastawi� wizj� na zbli�enie.
Niekt�re
okaza�y si� oczami, inne za� prymitywnymi d�o�mi. Obserwowanie, jak si�
porusza�y, by�o
fascynuj�ce. Mimo to nie odwa�y� si� podej�� bli�ej.
Przyjrza� si� bacznie migotliwemu, zielonemu bokowi bestii. Potem zajrza� przez
sk�r� do �rodka, pomi�dzy sie� przesuwaj�cych si� pomara�czowych pr�t�w, rurek i
woreczk�w, dzi�ki kt�rym w�� funkcjonowa�.
- Ciekawe, co jest w tym? - Pokaza� na wielki pojemnik z czerwonym p�ynem,
zrobionym z czego�, co przypomina�o plastik.
- Moja diagnostyka chemiczna