86 krótkich powiastek dla małych grzecznych dzieci

Szczegóły
Tytuł 86 krótkich powiastek dla małych grzecznych dzieci
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

86 krótkich powiastek dla małych grzecznych dzieci PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 86 krótkich powiastek dla małych grzecznych dzieci PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

86 krótkich powiastek dla małych grzecznych dzieci - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 dla grzecznych dzieci z kolorowanemi obrazkami. Iw ftr lpi Nakładem* Strona 2 Strona 3 Strona 4 Strona 5 KRYSZTOF SCHMIDT. 86 . krótkich powiastek DLA MAŁYCH GRZECZNYCH DZIECI Z K O L O R O W A N E M I O B RAZK A M I spolszczył MICHAŁ M ARCZEW SKI. W A RSZA W A. N akładem księgarni wydawniczej M arszałk ow ska 114. Strona 6 Biblioteka Narodowa Warszawa 30001001770140 D ruk zakładów Artystycznych w Monachium. Strona 7 1. Deszcz. Pewien kupiec w racał z jarm arku, wioząc z sobą do domu bardzo dużo pieniędzy. Deszcz padał ulewny i kupiec przem ókł do nitki. Był też z tego bardzo niezadowolony i skarżył się, iż Pan Bóg zesłał mu na czas podróży taką niepogodę. D roga w iodła przez las. Ody kupiec znalazł się w śród zarośli, spostrzegł z przerażeniem zbójcę czatują­ cego nań pod drzewem z fuzją u ramienia. Byłby biedny kupiec zginął niezawodnie, gdyby nie to, że z powodu ulewy proch w fuzji zbója zamókł i fuzja spaliła na panewce. Kupiec zaciął konia i wkrótce uszedł niebezpieczeństwa. Znalazłszy się daleko od zbója, pom yślał sobie: — Ach, jakże byłem nierozważny, skarżąc się na ulewę, zamiast znieść drobną przykrość, jako m ądre zrządzenie Opatrzności! Gdyby była pogoda, proch by w fuzji zbója nie zw ilgotniał i leżałbym teraz oto m artw y w kałuży krwi. Na przyszłość przeto będę pam iętał te słow a: „Niech się dzieje w ola nieba Z nią się zawsze zgadzać trzeba.“ 2. Bałwan ze śniegu. Pewnego pięknego zimowego popołudnia chłopcy bawili się w śniegu, skrzypiącym w esoło pod ich stopami. Strona 8 — Zbudujm y bałw ana ze śniegu — zaw ołał Antoś a Jaś i Kazio podchwycili jego myśl niezwłocznie. Zrobili niewielką kulę śnieżną i tę toczyli po podw órku tak długo, aż urosła jak bania. Posłużyła im one jako podstaw a do figury bałw ana. D ruga niniejsza kula, postaw iona na pierw szej w yobrażała tułów i ramiona, trzecia najm niejsza głowę, w której w sta­ wiono dwa czarne węgle zamiast oczów, czerwoną m archew na poprzek jako usta i białą pietruszkę w miejsce nosa. Bałwan ze śniegu otrzym ał piękną fajkę, a Jaś pod ręką, zgrabnie dorobioną, w etknął mu starą m iotłę z kąta. Radość chłopców była wielka, ale oto dnia następnego nastąpiła odwilż i piękny ich tw ór z tw ardego śniegu począł rozpływ ać się w brudną kałużę. C hłopcy patrząc na ten koniec smutny, poczęli płakać. — Szkoda, szkoda wielka w ołali. Taki piękny, taki duży, taki zabawny był ten bałw an ze śniegu. Ojciec słysząc ich skargi, podszedł ku nim i rzekł: — Na próżno się smucicie. W raz z tym waszym bałwanem topnieje wszystek śnieg na polach dokoła. Kończy się zima, wiosna nadchodzi, a wiosna przyniesie wam znacznie więcej radości i wesela. M ówił dobrze. Bałwan ze śniegu stopniał cały a z pod niego w net w yjrzała świeża zielona traw ka. W kilka dni później w tern-że miejscu chłopcy zrywali pierwiosnki. Strona 9 3. P ro m ień słońca i ulewa. — Ach, gdyby zawsze świeciło słońce! — mówiły dzieci w dzień pochm urny i dżdżysty. Życzenie ich spełniło się wkrótce. Miesiące upływ ały i ani chmu- reczki nie widziano na niebie. P ożółkły liście, po­ w iędły kw iaty i łąka, ta łąka barwna, pachnąca, na której dzieci ig rały tak wesoło, w yglądała spalona jak pustynia. I sm utno zrobiło się dzieciom. — Widzicie — rzekła im m atka — deszcz jest na świecie tak samo potrzebny jak i jasny prom ień słońca. Nauczcie się więc z tego m ądrego urządzenia świata, że nigdy długie wesele nie byłoby dla czło­ wieka pożyteczne. Muszą być też i dnie pochmurne, zm artwienia i troski od czasu do czasu, aby nam szczęście jasne sm akowało tern lepiej.“ 4. G rzm ot. Franuś, chłopiec z miasta, zbierał w lesie maliny. Gdy wracać już m iał do domu, zaskoczyła go burza, a że chłopiec był nieświadomy, więc nie wiedząc, iż pioruny najczęściej uderzają w wysokie drzewa, schronił się przed ulewą w spróchniały dąb u drogi. Zaraz posłyszał wołanie. — Franusiu, Franusiu, chodź no tutaj, prędko, prędko! Franuś przeto wyskoczył z pod dębu, w który w tej że chwili uderzył piorun z ogłuszającym hukiem. Chłopcu w łosy zjerzyły się na głowie, lecz nie — 5 — Strona 10 doznał żadnego szwanku. Złożył więc ręce do dziękczynnej modlitwy. — Dzięki ci Panie Boże, żeś mnie uratował! Głos, który mnie w ołał był z nieba. W tej że chwili posłyszał znowu: — Franusiu, Franusiu! Czy ty mnie nie słyszysz? Franus pośpieszył w stronę głosu i spostrzegł kobietę. — Jestem tutaj, rzekł do niej. Czego chcecie odemnie? Kobieta odparła: — Nie ciebie wołam, tylko mojego małego Franusia, który pasł gęsi około strumyka i musiał się gdzieś ukryć przed burzą. Patrz, oto wychodzi nareszcie z krzaków! Franuś, opowiedział kobiecie jak wziął jej wołanie za głos z nieba. Kobieta zas złożyła ręce nabożnie i rzekła: — O moje dziecko! Dziękuj tern nie mniej Bogu. Głos to był, co prawda mój, lecz żem cię w ołała właśnie na moment przed uderzeniem piorunu, to już było zrządzenie przemądrej Opatrzności. — To prawda, to prawda! — potwierdził Franuś ze łzami w oczach. — Bóg użył waszego głosu za narzędzie, aby ocalić mnie od niechybnej śmierci. 5 . Tęcza. Po gwałtownej burzy pojawiła się na niebie tęcza. Mały Henryś ujrzał ją przez okno i zawołał. — Takich pięknych kolorów nie widziałem jeszcze Strona 11 n ig d y w życiu! Tam o to p rz y sta re j w ierzbie nad strum ieniem sp ły w a ją one na ziemię pew no polistkach drzew a. P o b ieg n ę tam z m ojem i m uszelkam i i nałap ię w nie tych pięknych k olorów . P o b ie g ł też spiesznie ku sta re j w ierzbie, jakież b y ło jed n ak je g o rozczarow anie, g d y zam iast ko lo ró w u jrz a ł z liści drzew kapiącą w odę deszczow ą. P rzem o k ły i sm utny w ró c ił do dom u i p o sk a rż y ł się ojcu. O jciec zaś uśm iechnął się i rz e k ł: — K o lo ró w tych nie m ożna łapać w m uszelki, bo to tylko k ro p le deszczu w y g lą d a ją tak kolo ro w o w prom ieniach p rz e g lą d a jąc e g o się w nich słońca. L e c z ,' d ro g ie dziecko, na świecie b yw a tak z w ielom a rzeczam i, k tó re w y d a ją się być złotem szczerem a są tylko łudząco p o dobnym do z ło ta blichtrem . . 6. Z łota m iseczka. M ała Jo asia s ta ła p rzed oknem i p o d ziw iała tęczę na niebie po ciepłym deszczu w iosennym . — D ro g a m ateczko — zaczęła po chw ili — sły szałam , że jak tęcza p o ja w ia się na niebie, to na ziemię sp ada z ło ta miseczka, k tó rą znaleźć m oże ty lk o dziecko szczęścia. C zy nap raw d ę sp ada tak a miseczka z ło ta i kto to są te dzieci szczęścia, dla których ta m iseczka z ło ta je s t przeznaczona? M atk a o d rz e k ła : — Istn ieje isto tn ie k le jn o t nieba, w p o ró w n a n iu z k tó ry m w szystko z ło to ziemi nic nie je s t w arte. Lecz dzieci szczęścia m uszą być bardzo pobożne i grzeczne aby zasłużyć sobie na ów k lejn o t. Strona 12 B ądź takim dzieckiem, a k le jn o t taki nie om inie cię z pew nością. M ała Jo asia p o sta n o w iła sobie m ocno być pobożną i g rzeczną a p oniew aż sta w a ła się na p raw d ę z każdym dniem coraz lepszą, m iała więc z każdym dniem w ięcej nadziei na ów k le jn o t tak pożądany. D nia p ew n eg o na niebie b ły szczała znow u tęcza i m atk a rzek ła do Jo a si: — N o cóż Joasiu, czy nie w yjdziesz szukać z ło te j m iseczki? — M ateczko — o d p a rło dziewczę — byłam g łu - piutkiem dzieckiem, dziś jed n ak zrozum iałam znaczenie w y razó w . T yś m iała na m yśli w ięcej szlachetny dar, niźli z ło to ! — Z g a d ła ś, d ro g ie dziecko! — rzek ła m atka. D arem tym je s t p raw d ziw e zadow olenie w ew nętrzne człow ieka. D arem nie szukalibyśm y teg o zadow olenia po za n am i; znaleźć go m ożem y tylko w e w n ą trz nas sam ych. ■ Kto serca czystość posiędzie, Szczęśliw ym na ziemi ju ż będzie. 7 . Słońce. P ew n eg o w ieczora, g d y ju ż ściem niało, jed n a p ra c o ­ w ita m atka w ró c iła ze swem i dziećmi z p o la do dom u. — P atrzcie! rzekła, na sto le p ło n ie lam pa! Jerzy z a w o ła ł zdum iony: — Nie b y ło przecież w dom u n ik o g o ; k tó ż z a p a lił lam pę? — Ach — rz e k ła M ary n ia — k tó ż inny, jeżeli nie ojciec. P ew no ju ż w ró c ił z m iasta. Dzieci szu k ały g o i zn alazły w d ru g ie j izbie. D nia n astęp n eg o kosili rodzice w raz z dziećmi Strona 13 siano na łące. Słońce św ieciło ja sn o i dzieci b y ły bardzo z te g o zadow olone. — A więc dzieci — rzek ł ojciec — w czoraj odgadliście zaraz, że to ja zapaliłem lam pę, zgadnijcie tedy dziś kto zap alił te piękne słońce na niebie? — O, ja wiem — o d rz e k ła M ary n ia — T o Bóg zrobił. L am pa n aw et taka m ała jak nasza nie zapala się przecież sam a, tern więcej takie duże słońce. M usi być kto ś k to je zapala. — P raw d ę m ów isz — rzek ł Jerzy radośnie. — P an B óg stw o rz y ł w szystko. Słońce, księżyc i gw iazdy, traw ę, k w iaty i d rzew a i w szystko, w szystko, co tu d o o k o ła nas się zn ajd u je, i ludzi także. Św iadczą o boskiej mocy. Słońce w dzień i g w iazd y w nocy 8. W ieczór B ożego N arodzenia. P ew n eg o dnia p rzed Bożem N arodzeniem ro z­ m aw iała K aro lin k a z M ałg o sią. Rodzice K arolinki byli bo g aci; m ieli piękny dom 1 i w iele pieniędzy, rodzice zaś M ałg o si byli biedni i m ieszkali w m ałym dom ku. — M a łg o rz a tk o — rzek ła K arolinka — ju tro je s t Boże N arodzenie i ojciec przyniesie mi przepiękne rzeczy; u b ra n ie k ap elu sz i zabaw ek m asę. A co tobie przyniesie? — Ach, m nie nic pew no nie p rzyniesie — o d p a rła M a łg o rz a tk a sm utnie — M ój ojciec nie m a pieniędzy — — W y g lą d a ła tak sm utnie, że K arolince zro b iło się żal p rzy jació łk i i p o sta n o w iła p rzy g o to w ać je j przyjem n ą niespodziankę. Strona 14 Gdy więc wieczorem zjaw ił sie ojciec i przy­ niósł Karolince piękne podarunki, dziewczę przypom niało sobie sw oją przyjaciółkę M ałgorzatkę. Rzuciła się przeto dobra Karolinka matce na szyję i rzekła: - - D arow ałaś mi tyle pięknych rzeczy, iż dopraw dy nie- wiem czym na nie zasłużyła. Dziękuję ci za to serdecznie. Ale mam wielką do ciebie prośbę. W czoraj oto opow iadała mi M ałgorzatka, że ojciec jej jest tak biedny, iż nie może jej dać nic na gwiazdkę; pozwól mi zanieść jej cośkolwiek z moich p odarunków . — Z serca pozwalam, — rzekła m atka i ucałow ała zacną córkę — W yszukaj z pośród twoich rzeczy, co uważasz dobrego na podarunek dla biednej M ałgosi i zanieś jej to. — W ówczas wzięła Karolinka piękne ubranko, w łożyła do koszyczka, dodała do tego orzechów, pierników i jabłek i zaniosła sama M ałgorzatce. Ach! gdybyście m ogli widzieć radość, jaka spraw iła tern przyjaciółce! Trudno to opisać. Karolinka w róciła do domu ucieszona i nigdy jeszcze nie czuła się tak szczęśliwa jak tego wieczora. Spraw dziło się na niej przysłow ie: Łzę otrzyj, gdzie ją dojrzysz i czyń dobro wszędzie, A w duszy tw ojej radość wiecznie gościć będzie. 9. Echo. M ały Ignac nie w iedział jeszcze, co to jest echo. Raz krzyknął na łące: — Hop, h o p !.... i w net usłyszał okrzyk swój pow tórzony w poblizkim lasku: — Hop, hop! — Zaw ołał więc, zdziwiony: — Ktoś ty? — i znowu usłyszał: — Ktoś ty?! — K rzyknął: > — Jesteś głupi! — a lasek odpow iedział mu: — G łupi! Strona 15 Ignac rozgniew ał się bardzo i rozpoczął kłócić się na dobre z laskiem, lecz każde jego słow o pow racało do jego uszów tak samo jak z ust jego wyszło. P obiegł przeto do lasku i sądząc że znajduje się tam ktoś, kto go naśladuje, przetrząsł krzaki,, lecz nie znalazł w nich żywej duszy. W rócił więc do domu ze skargą do m atki na złego chłopca, przedrzeźniającego każdy jego wyraz, na co rzekła m atka: — Tym razem oskarżasz sam siebie. Gdybyś temu komuś powiedział jakie przyjem ne słowo, byłbyś również przyjem ne otrzym ał z powrotem . Tak często dzieje się i w życiu. Niegrzeczne zachowanie się innych względem nas jest tylko o d g ło ­ sem naszych własnych niegrzeczności. Jeżeli bęr dzietny z ludźmi obchodzić się grzecznie i delikatnie, tern samem smusimy ich do również grzecznego, i delikat­ nego obchodzenia się z nami. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. 10. Źródło. Pewnego letniego dnia szedł m ały Antoś przez pole. G orąco mu było bardzo, a przytem trapiło go pragnienie. Naraz ujrzał źródło, w ytryskąjące ze skały. Słyszał on, co praw da, iż nie należy pić, jeżeli się jest bardzo zgrzanym, jednakże nie robił sobie nic z p rzestrogi i napił się lodow ato zimnej wody. Gdy pow rócił do domu, zaraz zachorow ał na febrę. _ A ch! — wzdychał na łóżku — gdybym wiedział, ze w oda w tern źródle jest zatrutą! — 11 — Strona 16 Jednak ojciec jego rozum iał rzecz inaczej i rzekł: — To nie w oda źródlana jest winną, żeś zachorował, lylko jedynie tw oje nieposłuszeństw o i niewstrzemięż- liwosć. 11. Zima. Och! jak zimno na dworze! Surowy w iatr p ó ł­ nocny świszczę po polach i kręci tumanami śnież­ nych p ła tk ó w ! Fiu! fiu !. . . . Ludzie podnoszą kołnierze swoich p alt i chustkami obw iązują szyję, kryjąc zziębnięte nosy w ich zawiązane końce. A kto tak, jak nasze dzieci (patrz rycinę) znajduje się na ulicy, ten zaopatruje się w rękawiczki lub, jak m ała Nastusia w mufkę, aby grzać ręce, grabiejące na pow ie­ trzu mroźnem! — Ta grzeczna tró jk a wraca od cioci Zuzi, gdzie spędziła parę godzin na przyjem nej zabawie Zadow olone drepczą nasze m aleństwa, a duży parasol ojca zabezpiecza je przed złą zawieją. Nagle, co to Jaś zauważył nie opodal? To zajączek przebiegł im drogę i skacząc żwawo czmychnął w pole. — Biedne zw ierzątko! Jakżeż musi mu być zimno! — rzekła Kasia wzruszona do głębi serduszka — Musi 011 cierpieć in ie tylko zimno, ale i głód. Podziękujm y więc Bogu, że mamy w domu ciepłą izdebkę a w izdebce tej miękie łóżeczka i dobrych rodziców, którzy nas żywią i ubierają. Gdy to rzekła Kasia, stanęły dzieci przed domem, gdzie już czekali na nich rodzice troskliwi. Szybko tró jk a w ślizgnęła się do ciepłej stancyjki i siadła zaraz przy ciepłym piecu i jęła opowiadać jak to było dobrze u cioci Zuzi. — 12 — Strona 17 12. W szkole. Ach! jakżeż pięknie je s t w szkole! Tam dzieci w ychow yw ane są na dzielnych ludzi, uczą się czytać, pisać irach o w ać ja k rów nież w ielu innych rzeczy, k tó re życie czynią pożytecznem ; i p rzyjem nem . N a p a rę m inut p rzed lekcją w chodzą do szk o ły dziew czynki u b ran e i um yte czysto i zajm u ją sw e m iejsca na ław kach. Z uderzeniem dzw onka zjaw ia się nauczyciel. G rzeczne dziew czynki p o d n o szą ,się! z ła w e k 'i m ów ią m u: — dzień do b ry . — Ach, k to to stoi tak n ieśm iało ? — Nauczyciel widzi dziew czynki po raz pierw szy. T o Janinka, sio stra Cesi, k tó ra po raz p ierw szy p rz y sz ła z nią do klasy. Je s t o n a jeszcze za m ała, żeby uczyć się w ra z z irm em i; stoi p rz e to i w m ilczeniu p rz y p a tru je się w szystkiem u, co dzieje się w szkole. P rzed zaczęciem lekcji p o w s ta ją z m iejsc sw oich dziew czynki, aby o d ­ m ów ić k ró tk ą m odlitw ę w k tó re j p ro sz ą B oga o b ła g o sła w ie ń stw o p rz y pracy. W szyscy dzielni ludzie tak czynią. P o m o dlitw ie nauczyciel p rz e g lą d a w y p ra ­ cow ania zadane pop rzed n im razem , tło m aczy i ip,oprawia om yłki i zadaje lekcje na dzień następny. Poczem dziew czynki p o d n o szą się ze sw oich ław ek, znó- w u o d m aw iają m odlitw ę dziękczym ną i rozchodzą się do dom ów , gdzie czeka je obiad smaczny. W dom u m ała Jan in k a w o ła zachw ycona: — Ach, jakżeż pięknie je s t w szkole! Chcę ro sn ąć pręd k o i pręd k o w y ro sn ą ć duża, abym m o g ła ju ż chodzić z innemi dziećmi uczyć się pisać i czytać. Strona 18 13 . C ztery żywioły. — Chcę być ogrodnikiem ! — rzekł Filipek, skończywrzy lat 14cie. — To musi być bardzo przyjem nie ciągle mieć do czynienia z kwiatami które pachną tak pięknie — Lecz po krótkim przeciągu czasu w rócił do domu, skarżąc się, iż musi się ciągle schylać ku ziemi, przyczem bolał go krzyż bardzo. — Zostanę strzelcem — rzekł. W więknym lesie życie jest w prost wspaniale. — Jednak; i tym razem nie W ytrzymał długo, zapewniając, że nie może znieść pow ietrza, które jest czasem bardzo w ilgotne i zimne. — Zostanę rybakiem — powiedział. To musi być m iłe zajęcie. Lecz i to m iłe zajęcie obrzydło mu bardzo prędko. Ten zawód — rzekł — jest zbyt dla mnie mokry. C iągła robota w wodzie nabawia mnie kataru — P odobało mu się teraz kucharstwo. Kucharzowi — m ówił — znoszą w szystko ogrodnicy, myśliwi i rybacy; nigdy mu więc nie brakuje smacznych kąsków. — W rócił do domu jednak znowuż ze skargą: — Zaw ód podoba mi się jako tako, lecz wieczne stanie przy ogniu czyni go Wprost nieznośnym. Muszę wym yślić sobie inne zajęcie. Ojciec jednakże nie chciał się już zgodzić na nową zmianę zawodu. — Jeżeli chcesz znaleźć zadowolenie w życiu to musisz jego przykrości znosić z męzką odw agą i w ytrw ałością. Gdy kto myśli, iż można uniknąć tych drobnych niewygód, jakie człowiekowi w yrządzają na świecie cztery żyw ioły ten musi iśc precz ze świata. Myśl tylko o dobrych stronach każdego rodzaju pracy, a przekonasz się, że złe strony nie wydadzą ci się tak nieznosnemi i znajdziesz w swym zawodzie zadowolenie i szczęście. — 14 — Strona 19 Filipek u słu c h ał o jca i nie ż a ło w a ł tego nigdy. Bierz, co d dano z łaski boskiej I znoś cierpliwie niew ygody, G dyż każdy zawód ma swe troski I każdy fach ma swe zawody. 14 . Kwiaty. L udw ik sta n ą ł w ogrodzie przed krzakiem róży i rzekł do sio stry : — Róża je st jed nak najpiękniejszym kwia+em! — K arolina rzek ła: — Lii ja, rosnąca na tam tej grzędzie, je st rów nież piękna jak róża. Uważam oba te kw iaty za najpiękniejsze; wszystkie inne kw iaty nie u m y w a ją się naw et do nich. — Ach — w trą c iła m a ła Ludwinia — widocznie zapomnieliście zupełnie o ślicznym fijołku. T o także piękny kwiatek, a przeszłej w io sny sp ra w ił nam wiele radości. Matka, prz ysłuc h ają ca się rozmowie dzieci, rzek ła: — Te trzy kwiaty, k tó re w am się tak p o d o b a ją są symbolami trzech cn ót: F ijo łe k skromny, k ry ją c y się w traw ie w y raża p o k o r ę ; śnieżnobiała — niew inność; róża zaś ma znaczyć: wasze serca p o w in ny gorzeć dobrocią i miłością Boga. Czystość, skrom ność, m iłość Boga T o do nieba p ro s ta d ro g a ! 15 . Poziomki. Pewien s ta r y żołnierz o kuli przyszedł do jednej wsi i z a c h o ro w a ł nagle. Nie m ó g ł w ędro w ać dalej, leżał na słom ie w stod ole i cierp ia ł w ielką biedę. M ała — 15 — Strona 20 Anna, córka koszykarza, litow ała się bardzo nad chorym. O dw iedzała go codziennie i przynosiła mu za każdym razem parę groszy. Dnia pew nego zacny w ojak rzekł jej ze sm ut­ kiem — D rogie dziecko! Jakiem się dziś dowiedział, twoi rodzice są biedni. Powiedz mi szczerze skąd bierzesz tyle pieniędzy? W olę raczej umrzeć z głodu, niźli wziąć bodaj grosz jeden, ktorego byś mi nie m ogła dać z czystem sumieniem. _ O, — rzekła Anna, — bądźcie spokojni, Pieniądze te są zarobione uczciwie. Chodzę do szkoły przez las. w którym rośnie wiele poziomek. Zbieram oto każdym razem te poziomki, sprzedaję w miasteczku i dostaję za nie zawsze parę groszy. Moi rodzice wiedzą o tern, lecz nie m ają nic przeciw temu. Mówili mi często: — Są ludzie biedniejsi od nas i tym musimy pom agać ile możemy. Starem u w ojakow i stanęły w oczach łzy. — Zacne dziecko — rzekł. Niech Bóg nagrodzi ciebie i twoich rodziców za wszystko, coście dla mnie uczynili. 16 . M ałe nieszczęście. — C hodź tu, kochany braciszku — rzekła raz Tecia do sw ojego m ałego b rata Tadzia — ugotuję ci coś smacznego. — Trzym ała w ręku garnuszek, wzięty z kuchni potajem nie i postaw iła go na ziemi, gdy Tadzio pobiegł z wiaderkiem do poblizkiego stru ­ mienia po wodę dla niej. Jakież jednak nieszczęście przytrafiło się podczas jego nieobecności! Tecia oto p otrąciła nogą garnuszek, któ ry przew rócił się i rozbił — 16 —