10610
Szczegóły |
Tytuł |
10610 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10610 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10610 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10610 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Romuald Pawlak
Narodziny i śmierć
Tchran obejrzał się za siebie i splunął. Wciąż tam były, cztery
niepozorne, przysłonięte mgiełką parującego lodu postacie. I wciąż nie
zamierzali zrezygnować.
- Głupcy - warknął. - Głupcy, nigdy mnie nie dostaniecie. A jeżeli tak,
razem sczeźniemy!
Ścigający zdawali się nie słyszeć rzuconych z pasją słów Tchrana.
Nieustraszenie dążyli naprzód i nie wydawało się, by mieli odejść bez łupu.
Tchran zacisnął pięści, aż na grzbiecie prawej dłoni wystąpiły mu
smoliste, nigdy nie niknące pręgi, nakładający się na siebie znak Bractwa
Czerni.
Iroan... Jej zimne, tak nieoczekiwanie zimne spojrzenia i gesty...
Gdyby wtedy wiedział... Gdyby wtedy wiedział, jaka to gra, jaka perfidna,
szatańska w swych zamierzeniach intryga... Jakże wiele spraw
potoczyłoby się inaczej... Czy Gerhart i wtedy by zdradził?
Znów się obejrzał. Doganiali go.
Nie chciał życia tych czterech. Pragnął jedynie spokoju, teraz, gdy
Bractwo tak bardzo potrzebować będzie Mocy i Tchnienia Tresser. Każdy,
najbardziej nawet ubogi we Władztwo adept będzie się liczył, kiedy
nadejdzie Czas.
Rozdzielili się. Prawdopodobnie mają rozkaz wzięcia go żywcem.
Głupcy, głupcy po trzykroć. Pewnie nikt im nie powiedział, że brata
w Czerni nikomu jeszcze nie udało się pojmać żywego. Uznano tę
informację za niepotrzebną. A oni poszli bez pytania, wierni swemu panu
jak psy, co próbując potraw z jego stołu nie wiedzą, że któraś z nich może
się okazać zatruta.
Zwolnił. Ucieczka nie miała sensu. Byli szybsi, jakby tchnienie żądzy
gnało ich niepowstrzymanie do celu.
Wkrótce dojrzał ich twarze. Erhita i Joffę znał. Dwóch pozostałych nigdy
nie widział.
Otoczyli go, biorąc w równoramienny krzyż. Wzruszył pogardliwie
ramionami: przecież i tak to, co się tu za chwilę rozegra, niewiele będzie
miało wspólnego z fizycznym pojedynkiem.
- Odejdźcie - rzekł, odrywając z brody sopelki świeżego lodu.
Roześmieli się szyderczo, kreśląc płonącymi ostrzami mieczy tajemne
wzory swego klanu. Przyszli tu we czterech. On był sam. Czyż nie była to
wystarczająca odpowiedź?
- Książe Lothar obedrze cię ze skóry, psie, gdy przyniesiemy mu cię na
ostrzach mieczy! - krzyknął jeden z nich, wzbudzając odległe echo.
Ich klingi plotły sieć Snu w coraz gęstszy wzór, momentami niknąc
w nicości.
Naraz Tchran otrząsnął się z otępienia, w jakie starali się go spowić.
W nagłym przebłysku pojął, jak niewiele znacząc, waży na losach całego
Bractwa. Lecz poprzez gorycz dosięgnął zrozumienia, że istnieje szansa,
szansa zniweczenia planów Lothara. By móc oskarżyć Bractwo Czerni
o spisek na jego życie, potrzebuje on Tchrana, żywego Tchrana, który
poświadczy przed...
Uniósł dłoń, jakby w przestrodze. Poczuł muśnięcie czterech przelotnych
spojrzeń i pochwycił je szybko, czując nagłą szamotaninę, jak ćmy, co
w przelocie nad płomieniem świecy dosięgła żaru spopielającego jej
zwiewne skrzydełka.
Nie, nie zabije ich, choć mógłby to uczynić. Ich przeznaczeniem stanie
się przeniesienie Bractwu formuły jego świadomości. Wtedy dopiero będą
wolni. O ile kiedykolwiek jeszcze będą wolni.
Z jego zaciśniętej dłoni zaczął wyciekać wszechogarniający mrok,
spowijając wszystko dokoła nićmi Czerni. W pewnym momencie, poza
granicą czasu i przestrzeni, Tchran usłyszał swój krzyk. Lecz nie był to
krzyk bólu. Tak krzyczą nowonarodzone dzieci.
1988 r.